© Sandra Sagaz 2023
ZDJĘCIE NA OKŁADCE: Anna Szemiel
tytuł zdjęcia: „Romantyczna noc w Meksyku 2019”
REDAKCJA I KOREKTA TEKSTU: Klaudia Kulmińska
Wszystkie wydarzenia i postacie są fikcyjne. Książka dla dorosłego Czytelnika. Jeżeli książka podoba się Tobie, to proszę o komentarz na stronie sprzedawcy. Możesz również napisać do mnie.
Kontakt ze mną: sandra.sagaz@interia.pl
Życzę Ci miło spędzonego czasu z moją książką.
Pozdrawiam. S.S.
Wstęp. 4 maja
Joanna leży na sali operacyjnej. Zszyto jej niewielką ranę. Od upadku aż do tej pory nie odzyskała przytomności. Właśnie jest po zabiegu. Budzi się, lecz nie może otworzyć oczu. Słyszy głosy personelu medycznego, kardiomonitor i jest oszołomiona.
— Doktorze, pacjent do nas wrócił — informuje pielęgniarka.
— To dobrze. Informujcie mnie na bieżąco — odzywa się męski donośny głos w głębi sali.
W dość dużym pomieszczeniu panuje harmider. Joanna słyszy brzęk szkła, narzędzi, kółka wózków przesuwanych do przodu i do tyłu, krzątaninę pielęgniarek. Jednak jest jeszcze bardzo słaba i natychmiast robi się senna od podanych jej środków. Przymyka oczy, a już za chwilę zdaje się jej, że budzi się do życia trzy godziny później w niewielkiej sali szpitalnej, w której leży sama. Sen pochłania ją tak bardzo, że staje się dla niej rzeczywistością. W jej głowie toczy się walka dobra ze złem. Mieszają się jej obrazy bólu i cierpienia z chwilami pełnymi szczęścia. W większości mary senne nie dają jej wytchnienia i bez przerwy trzymają w napięciu. Joanna rozgląda się wkoło. Nikogo nie dostrzega nad sobą. W zasięgu jej wzroku jest tylko biały sufit i z nim stykające się lekko pożółkłe białe ściany. Próbuje się ruszyć, ale to na nic. Nie może wykonać żadnego ruchu i na dodatek nie czuje kończyn. Jedyne, co jest w zasięgu jej możliwości, to poruszanie gałkami ocznymi.
Boże, co się stało? Jak tu się znalazłam? — Joanna zadaje sobie pytania. Nic nie pamięta. Wyczerpana zasypia.
Mija kilka ciężkich dla niej dni pobytu w szpitalu i tak nastaje kolejny. Czas jej powrotu. Jest to czwartek 20 maja.
Rozdział 1. Początkowa faza snu. Jest 20 maja (datę wskazuje kalendarz wiszący na ścianie)
Joanna budzi się ze snu i czuje w powietrzu lekki, przyjemny zapach damskich perfum.
— Jak to się stało, że Ty jeszcze żyjesz? Przecież wszystkiego dopilnowałam! — odzywa się kobiecy, nieco głośny szept.
Słysząc te słowa, Joanna jak sparaliżowana jeszcze nie otwiera oczu. Zastanawia się przez chwilę, co to za kobieta siedzi teraz przy niej. Przerażona jej obecnością ani drgnie. Joanna nie może określić, ile czasu już jest przy niej, dopiero bowiem się przebudziła.
Kiedy ona tu weszła? — zastanawia się.
Kobieta po chwili wstaje z jej łóżka, podnosi coś z krzesła, zdaje się swoją torebkę, otwiera drzwi i wychodzi.
Chodzi na szpilkach, strasznie głośno stukają, muszą być wysokie. Kim jesteś?
Po wyjściu kobiety nastaje długa cisza. Wreszcie Joanna otwiera oczy i patrzy w sufit. Stara się teraz wszystko sobie przypomnieć. Wspomnienia wracają powoli. Już wie, że ma męża, jest bezdzietna, ale szczęśliwa. Wreszcie wróciło jej czucie w kończynach i odczuwa ciężki gips na sobie. Po chwili otwierają się drzwi sali i do środka wchodzi pielęgniarka. Widok się zmienia, bo oprócz sufitu Joanna widzi teraz nad sobą twarz kobiety z burzą białych loków tonących w kołnierzu białego kitla. Pielęgniarka powoli podnosi jej łóżko do pozycji siedzącej, dzięki czemu Joanna dostrzega wkoło znacznie więcej elementów. Sala jest typowo szpitalna, dominuje w niej biel, z niewielkim umeblowaniem. Wystrój wnętrza jest skromny. Stanowią go jedynie ustawione w rzędzie na żółtej terakocie trzy nieduże szafki, jedno krzesło i jej łóżko. Kiedy Joanna rozgląda się wkoło, pielęgniarka przemawia do niej pogodnym głosem:
— Otwieraj dziubek, musisz nabrać siły, kochana, a ja przyniosłam pyszną zupę.
Joanna pod swoim nosem widzi uniesioną rękę z łyżką wypełnioną cieczą zielonożółtego koloru. Na komendę pielęgniarki stara się otworzyć usta i już wie, że może w pełni to zrobić. Posłusznie wykonuje polecenia podczas karmienia. Próbuje poruszać kończynami. Odczuwa je wszystkie, ale nie może wykonać nimi żadnego ruchu. Czuje w ustach, że ciecz jest ciepła i smaczna. Po zjedzeniu całej miseczki nie jest już głodna. Choć sama nawet nie jest świadoma, ile dokładnie zjadła. Po posiłku pielęgniarka wstaje, udaje się do drzwi. Przed ich otwarciem zwraca się do pacjentki:
— Ktoś chce się z Tobą widzieć. Będziesz zaraz, kochaniutka, miała gościa.
To pewnie mąż przyszedł? — myśli podekscytowana Joanna. Moje Kochanie — dodaje w myślach.
Tym razem widzi i słyszy odejście pielęgniarki. Drzwi zostają szeroko otworzone i w nich staje starszy mężczyzna. To pan przed siedemdziesiątką z wąsami i brodą, tęgiej postury, o stu osiemdziesięciu centymetrach wzrostu. Ma na sobie granatowy garnitur, kremową koszulę, bordowy krawat i brązowe skórzane pantofle. Joanna chwilę mierzy go wzrokiem. Wygląda znajomo. Już przypomina sobie, to najlepszy przyjaciel i prawnik jej zmarłego ojca –Aleksander Dębicki. Mężczyzna siada przy niej.
— Dziś zostaniesz wypisana do domu na żądanie męża. W domu będziesz miała dobrą całodobową opiekę medyczną, a lekarz codziennie będzie sprawdzał twój stan. Do szpitala przyjedziesz na ściągnięcie gipsu — mówi ciepłym, spokojnym głosem. — Śledztwo umorzą z braku dowodów. Stanowczo twierdzą, że to był nieszczęśliwy wypadek — dodaje.
Po chwili znów się odzywa:
— Wiem, nie możesz nic mówić. Nic nie pamiętasz. Co dopiero wypadek.
Joanna zaczyna myśleć. Jaki wypadek? O czym on mówi?
I tu rozpędza się lawina wspomnień. Przypomina sobie, jak leci z okna, spada do kubła ze śmieciami. Ten kubeł na jej szczęście stał tego dnia tam na dole pod oknem i dzięki niemu żyje. Żyje, bo kubeł nie został przestawiony na swoje miejsce po porządkach ogrodowych. Ale czy oby to była prawda? Czy to tylko jej urojenia? Na sam koniec przypomina jej się ból, jaki potem po upadku odczuła. A dalej? Co było dalej? Tego już nie pamięta, bo straciła przytomność. Jeszcze coś nie daje jej spokoju.
Czułam, że pchano mnie z tyłu w kierunku okna — wspomina. No tak, a Ty jesteś najlepszym przyjacielem Taty, którego mój mąż Jacek nie miał okazji jeszcze poznać — dodaje w myślach.
Mając całkowite zaufanie do starszego pana, takie samo, jakim darzył go jej zmarły ojciec, spróbowała otworzyć usta i powiedzieć:
— A kto powiedział, że nie mogę mówić — ledwo bełkocze na wpół szeptem, ale na tyle głośno, że jest to wyraźnie słyszane przez Aleksandra.
— Ty mówisz? Ty naprawdę mówisz?! — odzywa się zadowolony mężczyzna, podrywając się z łóżka.
— Zostałam wypchnięta z okna i muszę wiedzieć, kto za tym stoi. O tym, co tu zaszło, ani słowa, to będzie taka nasza mała tajemnica — z trudnością wypowiada te słowa i wypuszcza powietrze z wielką ulgą.
Mężczyzna znów wszystko dobrze usłyszał, mimo jej powolnego i nieco cichego bełkotu. Wzruszony bierze do ręki telefon leżący na szafce przy jej łóżku, wpisuje coś, odkłada go na miejsce, a potem się odzywa:
— Zostawiam ci swój numer. Wpisałem go do twojego aparatu pod nazwą JANINA DZIĘCIOŁ. Powinnaś wprowadzić jakieś hasło zabezpieczające — dodaje, odkładając telefon na szafkę, z której go wcześniej podniósł.
Po chwili, krążąc po sali zamyślony, mówi:
— Twierdzisz, że w twoim domu doszło do przestępstwa. Policja jednak nie znalazła żadnych dowodów na to. Może wydawało Ci się tylko. — Patrzy z politowaniem na Joannę. Wątpi w to, co usłyszał, nie wierzy jej, bierze to za efekt jej urojeń. — Na razie, jak chcesz, utrzymam naszą rozmowę w tajemnicy — wypowiada te słowa, odwracając się w kierunku drzwi, i z uśmiechem na twarzy wychodzi.
Idąc na parking szpitalny, zastanawia się chwilę nad jej stanem zdrowia. Jest świadoma, komunikatywna, ale czy jest wszystko w porządku z jej głową? Wydaje jej się, że jest ofiarą przestępstwa? A może mówi prawdę? Tak czy inaczej, musi to sam sprawdzić. Wsiada do auta i odjeżdża.
W drzwiach sali ponownie ukazuje się pielęgniarka z burzą blond loków. Kieruje się do Joanny i po chwili mówi:
— Słonko, mrugnij dwa razy, jak chcesz, żebym ci łóżko opuściła. Chcesz leżeć?
Jej reakcja na pytanie jest prędka. Mruga raz, a właściwie nie chce do niej mrugać wcale.
— No to zostawiam Cię tak, kochaniutka. Za kilka minut zajrzę tu z powrotem — deklaruje pielęgniarka i zamyka za sobą drzwi.
Joanna zaczyna rozmyślać: Kto wypchnął mnie przez okno, okno w naszej sypialni, sypialni w naszym domu, dużym domu?
Zaczyna podróż w głąb siebie. Przypomina sobie, że ma firmę odziedziczoną po ojcu. Rodzice i dziadkowie nie żyją. Jest jedynaczką — a to szkoda. Nie ma dzieci — też szkoda. Kuzyni są daleko za granicą, a zatem jest tu sama. Tylko jej kochany mąż tu został. À propos męża…
A gdzie on się podziewa, u licha? Czy nie powinien być przy mnie? — zadaje sobie w myślach tak ważne dla siebie pytania.
Przypomina sobie teraz, jaki to on jest kochany. Ich związek uważa za udany. Mąż nie ma żadnych wad, mimo drobnych kłótni bardzo się kochają, tak wynika z jej wspomnień. Tak, kochają się, tylko prowadzenie firmy jest trudne, pochłania mnóstwo ich wspólnego czasu.
To przez pracę nie ma go przy mnie, jest bardzo zajęty — myśli sobie.
Rozdział 2. Druga faza snu. Nareszcie od tygodnia w domu
Joanna jest w swoim drugim domu, wielkim domu pod Ełkiem. Co roku razem z mężem Jackiem przebywa w nim w okresie od maja do końca sierpnia. Ze względu na obowiązki służbowe często nawet i wtedy zdarza się im go opuszczać.
Dom ma elewację w kolorze jasnej cegły, a dach pokryty ciemnobrązową blachodachówką. Otoczony jest z trzech stron ogrodem. Od bramy do drzwi wejściowych trzeba pokonać dystans stu metrów. Droga do budynku wyłożona jest kostką brukową, która prowadzi pod drzwi i na parking mieszczący pięć aut osobowych. Po drodze mija się krzewy dzikiej róży, rododendrony, winorośl i aronię. Na parterze willi jest duży korytarz z łazienką. Z korytarza wchodzi się do czterech pomieszczeń. Te cztery pomieszczenia to: kuchnia połączona z jadalnią, salon gościnny i dwa pokoje przekształcone na garderoby. Salon gościnny służy obecnie za sypialnię męża i gabinet. W kącie tego pomieszczenia stoi biurko, lampa, szeroki regał z książkami i segregatorami. Ponadto wyposażony jest w rozkładaną skórzaną dużą rogówkę i dwie rozkładane sofy, pośrodku których znajduje się stolik. Naprzeciw rogówki przy ścianie stoi komoda, a na niej telewizor. Na piętrze domu są dwa pokoje. To duże sypialnie z łazienkami. Do garażu dwustanowiskowego można wejść z domu na parterze przez drzwi na końcu korytarza.
Po wyjściu ze szpitala Joannę położono w odmalowanej sypialni na piętrze, w ich dawnym wspólnym łożu. Dookoła niego postawiono mnóstwo wazonów z kwiatami. Pani tego domu od ich nadmiaru miewa zawroty głowy i często kicha. Za mocno pachną — tak twierdzi Joanna od samego początku. Służąca dba, aby kwiaty były świeże. Takiego wystroju chce dla niej kochany mąż. Jacek zajęty jest prowadzeniem ich firmy za dwóch.
Pielęgniarka Justyna tydzień temu wprowadziła się do nich. Od początku, według Joanny męża, zajmuje się panią domu tak jak trzeba. Karmi, oporządza, a sypia w sąsiednim pokoju na tym samym piętrze. Joanna mruga do niej porozumiewawczo. To jest jej język kontaktowy z innymi ludźmi, jaki przyniosła ze szpitala do domu. Na zgodę mruga zawsze dwa razy. Nikt nie odkrył jeszcze tego, że Joanna może normalnie rozmawiać. Od spotkania z Aleksandrem nie wypowiedziała ani jednego słowa w obecności innych. Swój plan uważa za wyśmienity, ale boi się wizyty domowej jednej osoby — lekarza, bo tylko on może odkryć prawdę o jej prawdziwym stanie fizycznym i umysłowym. Może ją zdemaskować i udaremnić jej zamierzenia. A to dziś, zaledwie za dwie godziny spodziewa się jego wizyty. Czy jej plan runie? Plan, który jest szansą na nowe życie. Życie, w którym nie będzie już się bała o to, że ktoś może ją skrzywdzić. Czy dalej będzie mogła udawać i oszukiwać innych jak do tej pory?
Czucie w nogach i rękach wróciło jej całkowicie. Czuje wszystko, nawet szarpanie podczas przebierania przez Justynę. Kończyny ją pieką, gdy długo pozostają w jednej pozycji, a gips założony jest przecież na każdej. Z gipsu wystają jej palce, którymi może poruszać, i o tym też nikt do tej pory nie wie. Czas mija i nadchodzi wizyta, której tak się boi. Poprzedza ją donośny dzwonek, który słychać wyraźnie w każdym pomieszczeniu. Słyszy go i ona w sypialni na piętrze przy zamkniętych drzwiach. Przerażona zamyka oczy. Jest przestraszona tą wizytą. Nie chce widzieć lekarza w swoim domu, a ta pora niestety nadeszła.
Pan domu szykuje się do wyjścia do sklepu po drobne zakupy. W domu jest też Justyna, która kolejny cały dzień spędzi z Joanną. Iga przed godziną dostała zapłatę od Jacka za poprzedni miesiąc i opuściła ich willę własnym samochodem marki Audi A3. Iga trzy razy w tygodniu sprząta i zarządza domem. Mieszka w centrum Ełku i przyjeżdża tym samym autem trzeci rok z rzędu do ich domu. Nikt nie musi jej przywozić do pracy. Podczas ich nieobecności zawsze dba o dom. Chociażby wynajmuje ogrodnika do pielęgnacji roślin, a podczas awarii wzywa specjalistę. Rzecz jasna, ma zapasowe klucze do willi. Wypłaca się jej pensję co miesiąc, dlatego do pracy rwie się żwawo. Jest zadowolona, że dom tętni życiem tylko w okresie letnim, a w pozostałe miesiące z braku domowników ma więcej czasu wolnego. A kto przy takim układzie by nie był? Joanna całkowicie wykreśla ją z kręgu podejrzanych. Uważa, że dziewczyna nie mogła jej skrzywdzić, bo mając takich jak oni pracodawców, złapała bardzo dobrą okazję zarobku.
— Kochanie, pan doktor do ciebie! — odzywa się z dołu mąż.
Przecież nie zejdę, czego krzyczysz! Co za niedorzeczność — myśli sobie. Przed jego zawołaniem miała jeszcze nadzieję, że do drzwi dobija się kurier z przesyłką ze sklepu internetowego lub z czymś innym. Małżonek dość często zamawia catering. Dawniej oboje jedli na mieście. Jednak to nie jest ani kurier, ani catering. Nic z tych rzeczy, o nie.
Zaczyna ogarniać ją paniczny strach. Nie chce otwierać zamkniętych powiek. Chce mieć już wizytę za sobą i poznać prawdę, czy jej dobry stan rozpoznano. Strach jest silny. Nigdy w życiu się tak nie bała jak właśnie w tej chwili. Serce jej mocno przyśpiesza, kiedy słyszy kroki gościa na schodach, zbliżającego się do jej sypialni razem z jej mężem. Ciekawi ją to charakterystyczne szuranie na korytarzu za drzwiami. Drzwi się otwierają, a Joanna zaczyna się bardziej niepokoić. Powoli unosi przymknięte powieki. W drzwiach widzi najpierw męża, który pchając je do przodu i patrząc na żonę, oznajmia:
— Kochanie, masz wizytę.
Ku zdziwieniu Joanny za mężem ukazuje się znajoma jej postać Aleksandra.
— Przepraszam, że szpital nie poinformował Państwa, że przyślą innego lekarza. Bez obaw, znam cały przebieg choroby pacjentki — odzywa się niby-lekarz, po czym wymieniając z każdym uścisk dłoni, przedstawia się wszystkim domownikom jako doktor Mikołaj Sałatka.
— Kochanie, to zostawiam Cię w dobrych rękach i jadę po zakupy — mówi Jacek, przybliżając się do łoża. Całuje Joannę w czoło i wychodzi z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Joanna cieszy się na widok Aleksandra. W obecności męża nie dała po sobie tego poznać. Teraz, gdy zostali tylko we dwoje, jest wręcz rozbawiona całą tą maskaradą.
— Jak się czujesz, ktoś jeszcze zna Twój sekret?
— Czuję się dobrze, o ile można tak powiedzieć. Nikomu nie powiedziałam i nikt się nie domyśla — odpowiada Joanna.
— Jutro zawiozę Cię do szpitala — oznajmia Aleksander. — Zrobią Ci badania. Bez obaw. Lekarza musiałem długo namawiać na to, że ja Ciebie przywiozę. Mało brakowało, a dzisiaj byłby sam tutaj. W końcu chodzi o twoje dobro… no… życie — poprawia się na koniec.
Aleksander od początku chce jej pomóc, bo czuje się dłużnikiem jej śp. ojca. Obiecał swojemu przyjacielowi przed śmiercią, że w trudnych sytuacjach zajmie się Joanną jak własną córką.
— Nie mogę pozostawić Cię sobie samej, dziecinko — mówi, tuląc ją do siebie. — Policja z braku dowodów zamknęła twoją sprawę — szybko dorzuca. — Już odpoczywaj, odpoczywaj — dodaje po chwili, wypuszczając ją ze swoich objęć. Zauważa jej ziewanie. Kobieta czyni to mimowolnie, kiedy robi się już spokojna. — To do jutra, bądź gotowa o ósmej — zwraca się do niej, wstając z łóżka, na którym spoczął zaraz po wyjściu jej męża.
Otwiera drzwi, za którymi w korytarzu ukazuje się pielęgniarka. Kobieta kieruje się w jego stronę z zapytaniem:
— No i jak tam, doktorze, jest poprawa?
— Niestety nie, pacjentka nie będzie mówiła. Obawiam się, że też może mieć trwałe problemy z pamięcią. Na razie nie widzę żadnej poprawy jej stanu zdrowia. Będę po pacjentkę jutro o ósmej. Proszę przygotować Panią Joannę –rzekł niby-lekarz.
— Dobrze — odzywa się Justyna za jego plecami, wyciągając telefon z kieszeni i wybierając czyjś numer. Schodzi po schodach za lekarzem. Po chwili kobieta zaczyna z kimś rozmowę. Teraz Aleksander wie, że dzwoni do właściciela domu.
— Szefie, nie ma poprawy. Pani stan nie uległ zmianie. Nie mówi, nie pamięta — odzywa się pielęgniarka do telefonu.
Aleksander otwiera drzwi wejściowe i w tej samej chwili słyszy głos Justyny:
— Dobrze … dobrze… właśnie wychodzi.
— Do widzenia — rzuca Aleksander w jej kierunku.
W ukłonie na pożegnanie zamaszyście najpierw ściąga i ponownie zakłada kapelusz, a następnie kieruje się w stronę swojego mercedesa. Według pielęgniarki dom opuszczał doktor Mikołaj Sałatka, bo tak wcześniej przedstawił się mężczyzna.
— Do widzenia — odpowiada kobieta, po czym zamyka drzwi i udaje się w kierunku schodów, które prowadzą do jej pokoju i sypialni podopiecznej.
Przechodzi po podłodze wyłożonej w szachownicę czarno-białymi płytkami. Schody i poręcze są dębowe tak jak i drzwi wejściowe. W tym oto korytarzu na parterze dębowe są również komody, stolik i ramy czterech prostokątnych luster zawieszonych na ścianach. Styl wnętrza jest raczej przedwojenny. Jedyne, co dodaje temu pomieszczeniu nowoczesności, to szklana, niewielka winda. Mąż zlecił jej zamontowanie trzy dni przed powrotem małżonki do domu. W ten sposób zapewnił komfort w poruszaniu się po domu osobom zajmującym się opieką żony i obsługującym wózek służący do jej przewożenia.
Od powrotu do domu Joanna często błądzi myślami. Nie raz dręczą ją pytania typu: Dlaczego mąż zostawia ją samą tu na górze? W ich sypialni? Byłej, wspólnej sypialni, bo od wypadku nie śpią już razem. Dlaczego nie jest w pokoju na parterze, który w jej skomplikowanej sytuacji jest najbardziej odpowiedni? Z którego przecież można wózkiem wyjechać na podwórze i bez przeszkód przejechać wkoło domu? Pokoju, w którym on teraz nocuje. Dlaczego ona śpi w tym pomieszczeniu, akurat w tym, w którym to się wydarzyło? Ale co się tu wydarzyło? Czy to był wypadek? Jacek tak to odbiera? Ból głowy i zawroty przerywały jej rozmyślania o wszystkim i o niczym. Był impulsywny i na szczęście nie trwał długo, ale męczył ją niesamowicie.
Na górze pokój przygotowany dla niej jest świeżo po remoncie. Pomalowano go na fiołkowo. Na kolor, którym chciała pokryć jego ściany w ubiegłym roku.
— Proszę Pani, przynieść coś? — słyszy w drzwiach głos Justyny, który przerywa jej rozmyślania. Mruga do kobiety przecząco.
— To idę do siebie — oznajmia pielęgniarka i wychodzi do swojego pokoju.
Joanna znowu wpada w zadumę: Kto mógł mnie pchnąć?
W okolicy, w niedalekiej odległości mają zaprzyjaźnionych sąsiadów. Owi sąsiedzi organizują grille i zapraszają ich zawsze przy okazji. Podczas ostatniego ubiegłorocznego spotkania sąsiad wyszedł z odważną ofertą kupna ich domu. Joanna i Jacek byli tym zaskoczeni. Plotki w sąsiedniej wiosce głosiły, że bogaty Niemiec zakopał skarb gdzieś właśnie na terenie ich posiadłości. Joanna i Jacek nie wierzyli tym mrzonkom. W tym roku nie spotkali się jeszcze z Sabiną i Darkiem — sąsiadami — a minęło już pół miesiąca od ich przyjazdu ze stolicy.
O! To dziwne — pomyślała. Może to oni kogoś wynajęli? W myślach dodaje ich do listy podejrzanych. Kto następny? Może to był przypadkowy włamywacz? Miało nas nie być, a ja byłam? — kroi się kolejna myśl w głowie Joanny. Zapadając w sen, kobieta zastanawia się, czemu jest taka śpiąca ostatnio, wręcz przemęczona. W końcu się poddaje i zasypia. Śpi jak niemowlę. Śpi podwójnie, bo śpi we własnym śnie.
Jej ciało momentami drży. Drgawki trwają tak długo, że obserwująca ją pielęgniarka przez chwilę zastanawia się, czy kobieta nie dostanie silniejszych ataków, ba, nie będzie miała padaczki, ale po pół minucie ciało pacjentki się uspakaja. Jej stan staje się stabilny i nie ma powodu do niepokoju.
Kalendarz na ścianie jest nieco zamglony. Pokazuje teraz Joannie 28 maja. Tego dnia jedzie ona z przyjacielem do szpitala wynajętym samochodem transportowym z windą. Oto zadbał jej niby-lekarz. Kobieta swój dom opuszcza na łóżku na kółkach. Cała pokryta gipsem wygląda jak mumia. Paskudztwo. Jest zadowolona, że nie ma przy niej męża. W szpitalu przecież coś mogłoby pójść nie tak i prawda wyszłaby na jaw. Jacek jest w tej chwili w pracy, mocno zajęty. Kierownik budowy z samego rana zgłosił, że trzeba reklamować materiały budowlane. Spory był ich koszt i Jacek chciał załatwić sprawę osobiście. W szpitalu robią badania, wypisują leki. Mąż Joanny w pełni ufa Mikołajowi i 20 czerwca ponownie puszcza ich samych do szpitala. Tego dnia gipsem pozostają pokryte jedynie tylko same kończyny. Reszta gipsu znika z delikatnego ciała filigranowej kobietki. Można już ją transportować na wózku inwalidzkim. Wszystkie wyniki Joanny są bardzo dobre. Jacek i tak jutro otrzyma od Mikołaja fałszywe dane. Ten dzień jest nieco inny.
— Słucham? — Zdziwiony Aleksander odbiera telefon od Jacka, siedząc i czekając na korytarzu na Joannę, którą właśnie bada lekarz.
— Jesteście jeszcze w szpitalu? — Na to pytanie Aleksander nerwowo kręci się na krześle.
— Tak — odpowiada po krótkiej przerwie.
— I jak Joanna? — dopytuje mężczyzna zaciekawiony stanem zdrowia żony.
— Bez zmian — ze zdecydowaniem odpowiada Aleksander.
— Jestem w pobliżu, zaraz będę na miejscu — odzywa się pospiesznie Jacek, po czym się rozłącza.
Aleksander wstaje z krzesła i przemierza nerwowym krokiem korytarz wszerz i wzdłuż. Nie zauważa, kiedy w drzwiach pojawia się na wózku Joanna.
— Wszystko będzie dobrze — mówi doktor stojący w drzwiach za kobietą, następnie cofa się w głąb gabinetu i pojawia się z powrotem, tym razem z teczką dokumentów. Aleksander chowa je do aktówki, dziękuje i pośpiesznie pcha wózek w kierunku wyjścia.
— Dlaczego tak pędzisz? — pyta Joanna.
— Nie ma czasu. Twój mąż… — urywa w połowie zdania, są już przy wyjściu.
Oboje widzą przez szklane drzwi auto Jacka. Aleksander zwalnia swój krok i wychodzi jak gdyby nigdy nic. Na podjeździe szpitalnym przy karetce stoi ratownik, pochłonięty rozmową przez komórkę. Aleksander odczytuje na plakietce jego imię: „Krzysztof”. W tym czasie zauważa zbliżającego się Jacka. Ryzykuje i odzywa się do ratownika:
— Dobra robota, Krzysztof.
Pan ratownik Krzysztof nie reaguje. Prowadzi bardzo ważną rozmowę przez telefon, która odrywa go od otoczenia, ale swoim zachowaniem Aleksander robi dobre wrażenie na mężu Joanny.
— Witam. Już po badaniach? — Naprzeciw nim wychodzi Jacek.
— No, jak widać już po — odpowiada Aleksander.
— A już myślałem, że będę was musiał szukać… No i co tam? — dopytuje mężczyzna.
— Niestety bez zmian, proszę Pana — z powagą odpowiada niby-lekarz, kiedy wszyscy stają przed samochodem Jacka. — Jutro przekażę Panu wyniki… — Po chwili dodaje: — Odwiezie Pan małżonkę do domu?
— A Pan…? — Jacek robi zdziwioną minę.
— Jest pilna sprawa, muszę zostać jeszcze w szpitalu — szybko odpowiada, po czym odwraca się i pospiesznie kieruje się do drzwi wejściowych, na wypadek zmiany zdania mężczyzny.
— No dobrze, skoro tak, to widzimy się jutro! — żegna się Jacek, krzycząc w stronę odchodzącego Mikołaja.
Niby-lekarz szybko znika za drzwiami szpitala i przez okno w korytarzu, z bezpiecznej odległości przygląda się, jak Jacek mocuje się przy samochodzie. Niemałą trudność sprawia mu posadzenie żony, złożenie i zapakowanie wózka. Aleksander go nie słyszy, ale po odruchach wie, że mężczyzna przeklina i jest wściekły. Odczuwa ulgę, kiedy samochód odjeżdża. Odczekuje jeszcze pięć minut i spokojny opuszcza szpital na dobre.
Ostatnia wizyta Joanny w szpitalu ma miejsce 4 lipca. Gips z ciała znika całkowicie, dzięki czemu ma ona lepsze samopoczucie.
— Przepisuję Pani te same leki co ostatnio — mówi lekarz.
Na liście są trzy, zauważa zamglonym wzrokiem Joanna. W domu zawsze mąż podaje jej cztery. Milczy, chciałaby powiedzieć to głośno, ale nie może.
— Teraz Pani potrzebuje rehabilitacji — zwraca się lekarz do Aleksandra.
— Zajmę się tym, doktorze, obiecuję — odzywa się jej przyjaciel, zerkając na Joannę.
Wracają oboje do willi. Jacek i tym razem im nie towarzyszy. Na progu wita ich Justyna.
— Niedawno przywieziono jedzenie, zapraszam Państwa do jadalni. Pan Jacek wróci o osiemnastej trzydzieści — zwraca się w ich stronę.
Aleksander wyciąga wózek z samochodu, sadza na nim Joannę i pcha go w kierunku wejścia. Kobieta zostaje nakarmiona przez pielęgniarkę i odwieziona do pokoju. Jest zła, że przez całą drogę ze szpitala do domu Aleksander słuchał radia, które zagłuszało jej i tak przytępiony głos. Ona, siedząc na tylnym siedzeniu, cały czas usiłowała powiedzieć kierowcy auta, że brała więcej leków, niż jej przepisywano w szpitalu. Żałowała, że nie posadził jej z przodu obok siebie. Teraz po posiłku i umyciu leży znowu w swoim łóżku i rozmyśla. Pielęgniarka na dole żegna Pana Mikołaja, dziękuje za informacje o stanie zdrowia podopiecznej. On dziękuje jej za posiłek i wychodzi. W samochodzie Aleksander wyszukuje w telefonie listę fizjoterapeutów i wybiera pierwszy lepszy numer. Umawia wizytę. Pierwsza z nich jest możliwa już jutro.
— To dobrze — myśli głośno, odkładając telefon, i jedzie do hotelu w Ełku, w którym się zatrzymał.
Jacek wraca do domu. Z lodówki wyciąga obiad. W mikrofalówce odgrzewa najpierw zupę. Zjada ją. Następnie do urządzenia wstawia talerz ze schabowym i ziemniakami. Włącza mikrofalówkę na cztery minuty i idzie na górę do żony. Joanna siedzi na łóżku, oparta o wielkie poduszki, a obok jest pielęgniarka. Obie patrzą na wprost, w telewizor. Oglądają film, który bardziej interesuje pielęgniarkę niż samą Joannę.
— No i nie ma już gipsu, kochanie — mówi do niej Jacek na powitanie.
— Oj! Nie ma już — odzywa się pieszczotliwym głosikiem Justyna.
„Kochanie”, do której to z nas było? Do niej? A może wy dobrze się od dawna znacie? Co knujecie? — myśli Joanna. Przecież trzy a cztery tabletki to wielka różnica? Ludzie! Co wy mi za leki dajecie!?
— Może już Pani wyjść. Sam podam żonie leki — zwraca się Jacek w kierunku pielęgniarki.
Justyna posłusznie wychodzi do swojego pokoju. Mężczyzna wyciąga z szuflady listki i nimi pstryka. Chowa je z powrotem. Joanna liczy każde pstryknięcie. W jego dłoni są cztery tabletki. Jacek napełnia szklankę wodą z dzbanka stojącego na tacy na komodzie. Przybliża się do Joanny. Podaje jej kolejno leki i po każdej podanej sztuce, przysuwa do jej ust szklankę. Już podał jej wszystkie cztery tabletki. Nie pomyliła się, dobrze policzyła pstryknięcia. Teraz mężczyzna całuje żonę w czoło, wyłącza telewizor, osuwa małżonkę z poduszek. Kładzie ją na płasko i przykrywa kocem. Wychodzi z pokoju. W domu zapada cisza. Joanna nasłuchuje, upewnia się, że mąż nie wróci, obraca się na bok i wypluwa tabletki. Z trudem wszystkie umieściła pod językiem. Teraz prawą ręką, która jest najbardziej sprawna, chwyta je i chowa pod materac łóżka. Jest to dla niej bardzo wyczerpujący wyczyn. Wraca do pozycji leżącej na wznak i zaczyna nadsłuchiwać. Po krótkim czasie słyszy zbliżające się kroki męża. Dziwne, nie idzie do niej. Mężczyzna puka w sąsiednie drzwi.
— Proszę Pani, ma Pani wolne! Proszę być jutro o siódmej! — odzywa się Jacek.
Co za wychodne? — myśli Joanna i nadsłuchuje dalej. Po dziesięciu minutach pielęgniarka zamyka na klucz swój pokój i na obcasach schodzi na dół. Zamykają się za nią drzwi wejściowe i jeszcze przez chwilę słychać na podwórzu stukanie jej butów. Wsiada, o dziwo, do wcześniej odpalonego samochodu.
Kto kieruje? — zastanawia się Joanna. Nie słyszała, żeby mąż schodził po schodach. Czy to przegapiłam? Czy Jacek z nią pojechał? — myśli dalej.
Samochód się oddala. Joannę ściska żal, że nie ma tyle siły, aby wstać i wyjrzeć przez okno. Właśnie wtedy słyszy głos męża na dole. Rozmawia z kimś przez telefon. Początkowo rozmowa jest niewyraźna, ale ostatnie słowa słyszy dokładnie. Jacek mówi:
— Wsiadaj! Przyjeżdżaj!
Zaciekawiona czeka na dalszy bieg wydarzeń. Za około pół godziny słyszy dzwonek do drzwi, a później damski śmiech i krótką, niewyraźną dla niej rozmowę w korytarzu. Nie wie, o czym Jacek rozmawia z kobietą. Przy tym oboje są bardzo rozbawieni. Jeszcze przez chwilę słyszy ich zadowolone głosy, potem kierują się do pokoju na dole, pomału oddalają się od Joanny, by zamilknąć za zamkniętymi drzwiami pokoju. Pokoju, w którym od czasu „wypadku” spał Jacek. W końcu Joanna nic nie słyszy oprócz ciszy.
Kim jest ta kobieta? Co robi w ich domu o tak późnej porze? To prostytutka? — myśli Joanna. Przestaje już rozmyślać o czymkolwiek. Domyśla się, że mąż ją zdradza. Zaczyna odczuwać ból. Wielki, niedorzeczny, irracjonalny, wewnętrzny ból. Tej nocy z trudem zasypia.
Z rana budzi ją hałas Igi. Dziewczyna ze słuchawkami w uszach myje podłogę w korytarzu. Zapominając o tym, że niektórzy jeszcze śpią, głośno nuci piosenkę. Joanna po przebudzeniu przypomina sobie wydarzenia ostatniej nocy. Początkowo wydaje się jej niemożliwe, że mąż spotkał się z kimś w ich domu. Przesuwa się na koniec łóżka, odwraca z trudem na bok i zagląda pod materac. Zdaje sobie sprawę, że wszystko, co wczoraj słyszała w domu, było prawdziwe. Cztery leki — tego też sobie nie wymyśla. Z wysiłkiem wraca do pozycji wyjściowej i czeka na pielęgniarkę, która pomoże jej ogarnąć się przy porannej toalecie. Podsuwając się w górę i dół, odkrywa, że od pasa w górę jest znacznie sprawniejsza niż w nogach. Przez jej głowę przelatuje myśl: Kiedy wreszcie będę żwawo chodzić? Rozpłakała się.
Dzisiaj jest 5 lipca. To dzień pierwszej wizyty domowej fizjoterapeuty, którego znalazł Aleksander. Lekarz przyjeżdża do Joanny przez trzy tygodnie. Ostatnia wizyta ma miejsce we wtorek 26 lipca o godzinie szesnastej.
Wszystkie daty w jej marzeniach sennych się rozmywają. Raz widzi kalendarz stojący na biurku, innym razem wiszący na ścianie i tak w kółko. Raz jest bardzo chłodno, bo wszyscy są w ciepłej odzieży, a za moment chodzą odziani w letnie ubrania. Postacie senne zmieniają swoje twarze. Raz są straszne, drugim razem piękne i urocze. Często w scenerii pojawia się mgła, chociaż świeci słońce. Innym razem jest bardzo ciemno, a w oddali pali się światło latarni. Nieprzytomna kobieta fantazjuje, śni dalej na łożu szpitalnym.
Rozdział 3. Kolejna faza snu. 26 lipca
— Przykro mi, ale małżonka nigdy nie będzie w stanie poruszać się samodzielnie — mówi fizjoterapeuta w stronę Jacka, kierując się do drzwi wyjściowych.
Miał tak powiedzieć. Wszystko z góry zaplanowano i opłacono przez dwójkę przyjaciół.
Joanna przez całą rehabilitację bała się, że pielęgniarka i mąż odkryją prawdę o jej faktycznym stanie zdrowia. To na jej szczęście nie nastąpiło. Pielęgniarka była mocno pochłonięta swoim romansem, bardziej niż opieką nad nią. Wisiała tylko na telefonie i przez większość czasu przesiadywała w swoim pokoju. W sypialni Joanny nie było już kwiatów. Wypełniały one pomieszczenie i wymieniane były na bieżąco tylko zaledwie przez pierwsze dwa tygodnie po jej powrocie ze szpitala. Zniknęły barwne wysokie i niskie wazony. Po kwiatach już nie pozostał żaden ślad. Czyżby mąż już jej nie kochał? Często w ten sposób o tym biedna myślała. Ich miłość zakończyła się wraz z ostatnim zwiędniętym kwiatuszkiem opuszczającym pokój.
Wieczorem zostaje nakarmiona w swoim łóżku przez męża i tradycyjnie zostaje jej podany lek. Tym razem jest to jedna tabletka, której nie może połknąć. Za wszelką cenę nie chce tego zrobić. Nie może przegapić tego wieczoru. Chce znać wydarzenia z każdej minuty. Wie, że mąż szykuje się do spotkania z inną kobietą. Zapewne tą samą, której głos Joanna już dobrze zna. Chce dzisiejszej nocy być przytomna i zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Nie zawsze udaje jej się oszustwo z tabletkami. Nie oszukuje, kiedy nie sprzyja okoliczność lub odczuwa silny ból głowy. Nie wie bowiem, które lekarstwo jest, jak odkryła, tylko środkiem nasennym. Od tego poniedziałku wyniki Joanny były na tyle dobre, że lekarz już nic jej nie przepisał. Ból głowy ustąpił w ubiegłym tygodniu. Mąż wieczorem od poniedziałku podaje jej tylko jedną tabletkę, twierdząc, że jest środkiem przeciwbólowym. Joanna, znając już prawdę, dba o to, aby jej nie połknąć i do momentu uśnięcia nasłuchuje, co dzieje się w domu. Nic jednak nie wydarza się w nocy z poniedziałku na wtorek. Słyszy tylko wiatr za oknem, męża w kuchni i toalecie. A poza tym nic i spokojnie zasypia. Wtorkowej nocy podobnie wytęża swój słuch. O godzinie dwudziestej trzeciej, jak wskazuje zegarek stojący naprzeciw przy telewizorze, słyszy tuż pod oknem parkujący samochód. Silnik auta gaśnie na ich posesji, kierowca otwiera drzwi i zaraz je zamyka. Kierowcą jest kobieta w butach na obcasie. Jej głośne kroki słychać do wejściowych drzwi. Rozlega się dzwonek. Jacek otwiera i wpuszcza gościa. Jego radosne powitanie roznosi się z korytarza aż na górę.
Wyczekiwał jej jak zwykle — myśli Joanna, podciągając się na łóżku do pozycji siedzącej.
Para kochanków zniknęła w pokoju na dole. Joanna z wielkim trudem usiadła na boku łóżka, podniosła materac i wzięła tabletkę. Wstała, opierając się o ścianę. Prawie potoczyła się po niej, ledwo ciągnąc nogę za nogą, i w ten sposób podeszła powoli do parapetu. Odsłoniła firankę prawą ręką. Położyła na nim zgiętą w łokciu lewą rękę i przyjrzała się widokowi w zasięgu wzroku. Nic ciekawego z prawej strony nie dostrzegła. Posuwała się dalej, trzymając się parapetu, zachowując ciszę. Bała się, że gdy upadnie, na dole para ją usłyszy i odkryje całą prawdę. Znalazła się teraz pośrodku okna. Dostrzegła samochód zaparkowany bokiem do niej, a na nim odbijające się światło telewizora z pokoju na dole. Wytężyła swój wzrok w stronę auta. Co to za marka? Tego nie mogła odgadnąć. Dzięki latarni za ogrodzeniem z lewej strony wiedziała już, że kolor samochodu to szary metalik. Lewą rękę trzymała cały czas na parapecie. Tak uwieszona na nim dwoma palcami prawej ręki grzebała w doniczce z kwiatkiem. Do dołka w ziemi włożyła tabletkę i ją przysypała.
Zastanawia się chwilę, czy patrzeć przez okno, by zobaczyć gościa męża, czy wracać do łóżka. A co gdy ją zauważą w oknie? Mam przesunąć się bardziej w prawo i schować za firanką? Co gdy po wyjściu kobiety mąż bezpośrednio zajrzy do niej, a ona będzie stała oparta o ścianę w połowie drogi do łóżka? Co będzie, gdy nie zdąży położyć się do niego?
Wykończona staniem decyduje się na powrót. Po drodze stara się, by nie upaść.
— Panie, daj mi siły — mówi do siebie.
Przed samym łożem chwieją się jej nogi i pada zmęczona na materac. Przesuwa się ociężale po pościeli, zaciskając zęby. Jak dobrze, że po tej stronie nie ma mebli, nic nigdy nie strącę — myśli.
Układa się w wygodnej pozycji i zasypia. Śpi twardo, nie słyszy bowiem, kiedy kobieta odjeżdża. Dwa dni później w nocy Joanna porusza się powoli po pokoju o własnych siłach, bez asekuracji.
Rozdział 4. Tydzień później. 2 sierpnia
Pacjentka nerwowo dyszy we śnie. Trwa to niecałą minutę, zanim jej oddech staje się znów spokojny i stabilny. Pielęgniarka kolejną godzinę jest przy jej łóżku z rodziną. Po pokoju, w którym leży Joanna, przebiegają różne głosy: damskie, męskie i dziecięce. Kobieta nie ma kontaktu z otoczeniem. Jej świat kręci się w innym wymiarze.
— Małżonka powinna niedługo się obudzić — zwraca się w stronę mężczyzny wysoka brunetka z włosami związanymi w kok.
— Była małżonka — z głębokim naciskiem na „była” odpowiada mężczyzna, który po chwili dodaje: — To dobrze.
Pielęgniarce reakcja mężczyzny wydała się nieprzyjemna. Nie dość, że był gburem, to nie przejawiał zainteresowania tym, co dzieje się w sali. Siedzi daleko od łóżka i nie przestaje patrzeć w swój telefon. Prowadzi z nieznaną osobą korespondencję. Na szczęście telefon ma wyciszony.
Joannę z rana odwiedza doktor Mikołaj Sałatka. Tylko ona zna jego prawdziwą tożsamość. Wie, że gdyby mąż zajmował się nią bardziej, to wiedziałby, że wizyty lekarskie nie są już jej wcale potrzebne. Joanna jest w pełni sprawna fizycznie i umysłowo, nie ma wad wymowy i samodzielnie się porusza. Niby-lekarz przez cały czas utwierdza Jacka w przekonaniu, że niesprawność żony będzie trwała do końca życia. Kobiecie wiele trudu sprawia odgrywanie roli osoby lekko otępiałej, niesprawnej ruchowo. Nie raz odruchowo chce chociażby podrapać się, ale w ostatniej chwili powstrzymuje swój odruch. Obawia się, że straci w końcu nad tym kontrolę.
— Dzień dobry i smacznego — zwraca się Aleksander do osób znajdujących się przy stole w jadalni. Pani domu siedzi na wózku i jest karmiona łyżką przez pielęgniarkę.
— To ja zmykam do pracy — mówi Jacek, odchodząc od stołu. W tym samym momencie Aleksander siada przy stole na krześle. Za minutę Pan domu już opuszcza dom.
— Zabieram Panią na spacer — odzywa się Mikołaj, widząc, jak pielęgniarka wyciera buzię i ręce swojej podopiecznej.
Powietrze na zewnątrz jest przyjemne. Dzień nie jest upalny. Co jakiś czas słońce chowa się za gęstymi małymi obłoczkami. Aleksander oprowadza Joannę na wózku wkoło domu. Podziwia z nią kwitnące rośliny i cały czas ją zagaduje. Kobieta ubrana jest w długą czarną sukienkę w słoneczniki. Na głowie ma założoną pomarańczową chustę, która ma chronić ją przed słońcem. Na jej nosie znajdują się duże przeciwsłoneczne okulary, a na nogach ma pomarańczowe sandałki. W obawie przed Justyną kobieta próbuje ukryć swoje zadowolenie ze spaceru i słusznie, bo kiedy Joanna zostaje obrócona w stronę domu, oboje zauważają, że są obserwowani przez pielęgniarkę.
— Tu nie pogadamy spokojnie, musimy wracać — mówi Aleksander i kieruje się z Joanną w stronę wejścia domu. Pielęgniarka wychodzi naprzeciw nim i przejmuje wózek.
— Zaraz wracam, muszę na chwilę skoczyć do samochodu — oznajmia paniom, opuszczając na chwilę ich towarzystwo, i żwawym krokiem idzie do własnego auta.
Z tylnego siedzenia podnosi laptop i idzie z nim do willi. Jest już na górze w pokoju Joanny. Pielęgniarka zostawia ją w pozycji siedzącej, opartą o duże wygodne poduszki, i opuszcza pomieszczenie.
— Pani Justyno, poproszę na moment Panią tutaj!
Justyna posłusznie zawraca z korytarza i staje w drzwiach.
— Co potrzeba, doktorze? — rzuca zapytanie, słodko uśmiechając się do nich.
— Proszę zrobić potrzebne zakupy dla Pani. — Podaje jej listę.
Justyna posłusznie podchodzi, bierze listę do ręki i wie, że musi to zadanie wykonać. Natychmiast znika z kartką za drzwiami. Joanna i Aleksander wysyłają do siebie szczęśliwe spojrzenia. Ich rozmowa rozkręca się, kiedy słyszą odjeżdżający pojazd.
— No to mów, co u Ciebie, co odkryłaś? — pyta Aleksander.
— Do tej pory nic nowego. Romans mojego męża nadal trwa. Ta blondyna ma na imię Krystyna — wymawia imię drżącym głosem.
— Wiesz, że to wasza pracownica? — rzuca Aleksander.
— Tak, wiem — przytakuje Joanna. — Pracuje u nas od pięciu lat — dorzuca smutnym głosem.
— Mamy około pół godziny — mówi Aleksander, spoglądając na zegarek. — Co chcesz teraz zrobić? — pyta ją, siadając na łóżku.
Joanna pospiesznie wstaje, bierze i otwiera laptop Aleksandra. Przesiada się na fotel, w którym często siedzi pielęgniarka. Stoi przy oknie, w kącie, w którym kończy się regał ścienny, i okazuje się bardzo wygodnym meblem. Kobieta przegląda internet. Interesują ją mieszkania, stare auta i sklepy wysyłkowe. Minęło już trochę czasu od zniknięcia Justyny, a już teraz może zostało tylko pięć minut do jej powrotu, dlatego skupia się na sprawach najważniejszych. Już wybrała. Koniec. To już koniec. Wraca do łóżka. Jej ciemne długie blond włosy są upięte w luźny kucyk na czubku głowy i falują podczas przechadzki po pokoju. Nagle słychać kroki zbliżające się do pokoju Joanny. Pielęgniarka otwiera drzwi i zastaje lekarza masującego lewą stopę Pani domu.
— Mam już szampon i odżywki dla Pani — zwraca się w ich kierunku zadyszana pielęgniarka.
— Dobrze, to możemy umyć Panią — odpowiada jej niby-lekarz.
Joanna jest zdruzgotana. Co za „możemy”? — myśli. Będzie patrzył na moje nagie ciało podczas kąpieli? Co to za pomysł? Nigdy wcześniej tego nie proponował.
Rozdział 5. Poza domem (od końca lipca)
Po Joannę zajeżdża z rana doktor Mikołaj i zabiera ją na przejażdżkę samochodem do Ełku, na promenadę, nad Jezioro Ełckie. Przekonał męża, że widok ludzi, przyrody, zmiana otoczenia ma dla Joanny duże znaczenie. Jej zdrowie psychiczne jest bardzo ważne i jako lekarz zalecił częste spacery. Sam postanowił, że się będzie nią opiekował poza domem. Jako doktor musi przecież należycie dbać o swoją pacjentkę. Ich wyprawy do miasta stały się częstsze. Obojgu jednak chodzi o co innego. Aleksander odwiedza brata, a Joanna podczas przejażdżek organizuje sobie nowe życie, w większości za pomocą komputera i telefonu.
Na ełckiej promenadzie od ulicy Koszykowej o godzinie dziewiątej jest zawsze spokojnie. O tej porze przechadzają się głównie spacerowicze ze swoimi czworonogami. Od tego miejsca zaczyna się ich spacer po Ełku.
Dzisiaj jest bezchmurnie. Ranek zapowiada kolejny upalny dzień. Czuć lekki przyjemny wiatr od strony jeziora. Aleksander zatrzymuje wózek z Joanną i siada na rogu jednej z ławek. Kobieta ma na nosie duże okulary przeciwsłoneczne, a na głowie kwiaciasty kapelusz. Głęboko oddycha, patrząc w dal jeziora. Starszy pan grzebie w kieszeni marynarki i wyciąga z niej dokument.
— Masz tu swój kolejny dokument, nowy dowód. Ucz się na pamięć swojej nowej tożsamości… — Po pauzie dodaje: — Pani Klaro Paździerz, urodzona w Warszawie, gdzie studiowałaś biologię i uczyłaś w szkole. Jesteś wdową od dwóch lat. Aktualnie nie pracujesz, przeprowadzasz się, a nikt ze znajomych nie zna szczegółów. — Wręcza jej dokument. — Nie rozumiem, Joanno, po co Tobie radykalna zmiana danych? — z zaciekawieniem pyta mężczyzna i oczekuje odpowiedzi.
— Nie pytaj… I tak nie odpowiem… Nie zrozumiesz — rzeczowo kwituje kobieta.
Mężczyzna pomógł jej zdobyć nowe dokumenty. Napotkał przy tym wiele trudności. Liczył, że kobieta wcześniej czy później wyjawi mu sekret, do czego jej to potrzebne, lecz się przeliczył, bo Joanna w tej sprawie ciągle milczy. Jednego jest pewny — tego, że z braku dowodów nie wznowiono by śledztwa. Uważa, że nikt nie dałby wiary Joannie w usiłowanie jej zamordowania, a wręcz uznano by ją za niepoczytalną. Po co Aleksander pojawił się w jej życiu? Dlaczego złożył obietnicę jej ojcu, że gdyby potrzebowała pomocy…? Często mężczyzna miewa wątpliwości, czy aby dobrze postępuje, pomagając jej w ten sposób. W każdym razie dał słowo, że jej nie wyda, i starał się, by była szczęśliwa. Poznał ją już dobrze. Wiedział o niej, że ma lęki, mieszkając w domu z Jackiem, że boi się, że znów ją ktoś skrzywdzi, i dlatego pragnęła zmiany życia, z wielkim bólem pozostawiając rodzinną firmę. Porzucenia przez nią bez walki rodzinnej fortuny — tego w żaden sposób nie rozumiał.
We śnie Joanny aktualnie sympatyczny starszy pan był bardzo życzliwy i pomocny. Czuła się przy nim bezpiecznie. Nie wiedziała, że sen zmieni swój bieg i jego postać stanie się dla niej z biegiem czasu koszmarem. Ciągu dalszych wydarzeń sennych nie przewidywała, nie kontrolowała tego. Śniła w najlepsze. Otoczenie w sali szpitalnej się zmieniało. Znajomi przychodzili i wychodzili, zmienił się dyżur i pojawiały się nowe pielęgniarki.
Joanna, odbierając z rąk Aleksandra dokument, myśli o komodzie stojącej z prawej strony jej łóżka. W myślach wyciąga z niej duży kuferek z pomocami krawieckimi. Rzuca go na łóżko, a następnie zaczyna szarpać półkę. Aby ją wyciągnąć, suwa ją mocno do przodu do siebie. Wreszcie wyciąga ją z mebla. Półka ma pięć centymetrów grubości i jest bardzo ciężka. Z tyłu znajduje się szczelina, a w niej schowane nowe, ważne dokumenty. Joanna do paszportu wsadza dowód i z powrotem zaczyna mocować półkę w komodzie. Komoda zostaje zamknięta, a jej widoczna zawartość nienaruszona. Joanna jest szczęśliwa, bo ma wszystkie dokumenty skompletowane na nowe nazwisko. A kim jest ta kobieta? Obudzona z letargu spogląda na Aleksandra przyglądającego się obłokom na niebie. Pyta:
— A kim była ta kobieta? Znałeś ją?
— Nie, nie znałem jej. Za trzy dni jest jej pogrzeb w Suwałkach. Bez obaw. Po pogrzebie dane ze szpitala i cmentarza zostaną usunięte. Na jej temat wiem tylko tyle, że po śmierci męża nie radziła sobie z alkoholem. W mieszkaniu w Warszawie było zbyt wiele wspomnień. Sprzedała je, zaraz jak straciła pracę, przyłapana na piciu w pokoju nauczycielskim, i przeprowadziła się do Suwałk. Nic więcej na jej temat nie wiem.
— Chcę przyjrzeć się bliskim. Zawieziesz mnie tam jutro?
— Nie mogę, ale podwiozę Cię do domu, którego za pół godziny staniesz się właścicielką.
— Co takiego?
— Chciałaś kupić ten dom? — Pokazuje jej zdjęcie w telefonie.
— No tak… — przytaknęła.
— To jedziemy do Olecka. Nie mamy czasu. Już musimy się zbierać.
Wstaje z ławki i prowadząc przed sobą wózek, udaje się z kobietą w stronę samochodu.
Ten dzień dla Joanny był udany. Na nowe dokumenty kupiła dom pod Oleckiem w niewielkiej miejscowości w pobliżu jeziora. Pieniądze na dom pożyczył jej Aleksander. Zobowiązała się je oddać, kiedy będzie miała założone nowe konto. Wracając do domu pod Ełkiem, zajrzała pobieżnie do nabytej nieruchomości. Dom wyposażony w nowoczesne meble nie wymagał remontu. Był odświeżony, pachniał jeszcze farbą i od dwóch tygodni nie był zamieszkany. Mimo to Joanna dopatrzyła się w piwnicy nieodłączonej od prądu zamrażarki komorowej. Zajrzała z ciekawości do jej środka. Okazała się pusta. Kobieta zdała sobie sprawę, że ostatni lokatorzy wyprowadzali się w pośpiechu, a ekipa remontowa raczej z braku czasu nie zajrzała ostatnio do piwnicy. Odłączyła ją natychmiast. Zamknęła wszystkie drzwi. Klucze przekazała Aleksandrowi, oznajmiając, że zamki są do wymiany.