„Bez”
Bezmiar
Niekończąca się tyrada
głośna to wrzawa
pospolita i nadęta
dalece idąca udręka
Bezlik
mierzony estymą
polityków powyborczą siłą
matematyków męką
ludzkości wielką udręką
Bezdeń
niebotyczna czarna dziura
przepaść bez dna
czara pełna zła
ból nieznający dnia
Bezkres, bezgraniczność, bezimienność
bezkształtny, bezpłciowy, bezustanny
Gdy coś nieuzasadnione
wtem człowiek patrzy bezradny
„Bezpieczna przeszkoda”
Moje życie nie miało sensu
chciałam przerwać jego bieg,
zniszczyć wokół siebie wszystko,
przestać płakać.
Nienawidzę łez.
Ciągle smutek i zmartwienia,
że chcę umrzeć i mieć
w końcu trochę szczęścia,
radości jaką jest sen.
Wtem w marne życie wkradłeś się Ty.
Nauczyłeś, jak kochać,
pozbierałeś moje dni.
Znalazłam w Tobie radość,
którą czerpię, aż do dziś.
Już wiesz dlaczego Cię kocham?
Dzięki Tobie chcę wiąż żyć.
„Bladym świtem”
Bladym świtem, gdy jeszcze noc włada,
w objęcia bierze gęsta mgła śniada,
unoszą się lekko puchy sczerniałe,
grożą wichurą wiatry prastare.
Roztacza się wkoło posępna nuta.
Przymusem życia ginie zatruta.
„Cena życia”
Bezdenna otchłań, co sens istnienia odbiera
niczym czarna dziura nas do siebie zabiera,
pozwala na radość, gdy chce sprawić ból,
cieszy nas, a potem łamie serce w pół,
daje nam coś, lecz inne zabiera,
drwi z ludzi los bez chwili wytchnienia,
głaszcze po twarzy i wbija nóż ten,
którym rano pozwalał nam smarować chleb,
wierci w bliznach nowe rany
twierdząc, że je dzięki temu poznamy,
chłosta i tak zakrwawione już ciało.
Życie, ach życie, czy Tobie nigdy nie będzie mało?
„Do M.”
Mogę iść z Tobą na sam kraniec świata,
kąpać się w ogniu, w zgliszczach tego świata,
mogę burzyć mury by tworzyć z nich fortecę,
w skórze aniołka mieć diabła w opiece,
Mogę zbierać światło, gdy niebo jaśnieje,
by w pochmurną porę wysłać je do Ciebie,
mogę każdą z gwiazd darować Ci w ręce,
oddać wszystko Tobie: duszę, siebie, serce,
mogę z demonem pakt omówić snadnie,
artefakty odnaleźć, zniszczyć Beliala gardę,
mogę koniec bezkresu znaleźć dla Ciebie,
wzywać na pomoc Helio,
lecz Erosowi dać nas w opiekę,
mogę przejść przez zakątki dotąd nieodkryte,
zabić krzywoprzysięzców, odmienić Twoje życie,
mogę rozpalić ogień pod wodami oceanu,
bo tylko przy Tobie mam na ziemi zrębek raju.
„Dyletant”
Sen lepki, jak mgła spowija me powieki.
Niedoścignione pożądanie lekkości
odbija od ścian echo goryczy istnienia.
Puka do drzwi.
Drzwi dusza nie otwiera.
Choć skąpana w nadziei przetrwania
w świecie ignorantów.
Dylemat pogania kolejne rozterki,
jątrzy w sercach zasklepione blizny,
pcha pociąg z rozumem.
Ten się wykoleja.
Uniesiona głowa, choć czaszka pęknięta.
Kręgosłup moralny otwarcie złamany.
Posoka spływa wartkim strumieniem.
Staje się naga.
Choć okryta żalem.
Po krzepkiej przeszłości ni śladu.
Szepty łechczą uszy,
wiatr smaga dotykiem skronie.
Przebijam się przez pustkę,
jakbym w próżni mogła istnieć.
Zaklejone usta znakiem zapytania,
mowy niepewnej nie warte.
Szczerym posłowiem uracz mnie śnięty,
bo święte upadły na prawdzie.
„Dźwięki duszy”
Słyszę dźwięk..
Słyszę, jak unosi się w mej duszy.
Gra..
Rozgrzewa serce,
w moim życiu być musi.
Zapis nut..
Jak mantra płynie w mych żyłach.
Melodia rozbrzmiewa echem,
nęci..
zabija.
„Faux pas”
A gdyby tak świat się skończył
pozostał tylko pył
którym kiedyś były żniwa
którym kiedyś byłeś Ty
gdyby wszystko wokół zgasło
mimo że ułuda tli
pewien płomyk nadziei
którym kiedyś byłeś Ty.
Nie wierzę w odnowę,
reinkarnację duszy.
To co raz już przeminęło
nigdy już nie wróci.
Nie wmówisz mi,
że przyszłość piszesz sam,
bo odgórnego autora Bóg przypisał nam.
Pomyśl o wszechświecie.
Kim Ty jesteś w nim?
Człowiekiem wielkich ambicji?
Może w urojeniu Twym.
Spójrz chociaż raz
w przeszłości swojej wir,
a zmiecie Cię tornado
napędzane mnóstwem faux pas.
A gdyby świat się skończył
to zniknęlibyśmy my.
Nikt by nawet nie pokusił się
wspomnienia chwil,
które razem spędziliście
przez te parę lat.
Za dekadę dla większości
wrogiem będzie brat.
„Gdzie?”
Gdzie słońca promienie znajdują styk z ziemią,