E-book
14.7
drukowana A5
26.25
drukowana A5
Kolorowa
45.75
Sekunda zmieniająca życie

Bezpłatny fragment - Sekunda zmieniająca życie

moja historia


5
Objętość:
46 str.
ISBN:
978-83-8324-566-9
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 26.25
drukowana A5
Kolorowa
za 45.75
fot. prywatne archiwum autora

Dzień jak każdy inny…

27.07.2013r. — Dzień zaczął się zwyczajnie, była sobota…

Rano wstałem, przyszykowałem się do pracy, myślałem że pracy nie będę miał dużo, ponieważ na ten dzień miałem zapisaną jedną klientkę na upięcie.

Klientka przyszła na umówioną godzinę i po około godz. była gotowa i bardzo zadowolona z efektu.

Więcej nie miałem zapisanych osób w tym dniu, więc pomagałem w salonie, w przerwach razem z koleżankami rozmawialiśmy, śmialiśmy się i opowiadałem o planach, jakie miałem na urlop, który zbliżał się wielkimi krokami.

Wtedy nikt nie miał pojęcia, że te plany nigdy się nie spełnią…

Dzień minął spokojnie i dość szybko wybiła ostatnia godz. pracy salonu więc wszyscy zabrali się za sprzątanie i gdy już wszystko było gotowe zebraliśmy się do domu, grafik pracy na następny dzień ustawiony (lecz nie wiedziałem, że to są ostatnie chwile, spędzone chwile w salonie).

Wyszliśmy, z salonu i pożegnaliśmy się słowami do poniedziałku…

Lecz nie było mi dane przyjść już do pracy w poniedziałek…

28.07.2013r. — Dzień, w którym w ułamku sekundy zmieniło się moje życie

Była bardzo ciepła niedziela, chciałem popływać w basenie, aby się ochłodzić, a gdy byłem w wodzie już ruszyć się nie mogłem, ani ręka, ani nogą ruszyć nie mogłem. Co się stało, tego nie wiem do dziś — może nawet nie chce pamiętać.

Brat z kuzynkami zawołali, że Kamil się topi. Gdyby nie ich wołanie dziś bym nie pisał bloga, po prostu utopiłbym się.

Po dłuższym czasie od wezwania pogotowia ratunkowego wreszcie było słychać sygnał pogotowia.

Gdy udzielili pierwszej pomocy odwieźli na sygnale do najbliższego SOR-u, lekarz wypytywał, czy czuje coś czy coś boli, ale nie byłem w stanie odpowiedzieć i czułem się jak bym był w innym świecie.

Po wykonaniu badan padła diagnoza:

ZŁAMANY KRĘGOSŁUP W ODCINKU SZYJNYM.

Po usłyszeniu co lekarz powiedział, nie mogłem w to uwierzyć, nie dopuszczałem tej myśli do siebie i miałem ochotę wykrzyczeć, że to sen i to w dodatku ten zły i byłem przekonany, że zaraz się obudzę z niego. Lecz to nie sen a rzeczywistość, zostałem odwieziony do szpitala specjalistycznego.

Neurochirurg, który miał mnie operować powiedział, że stan jest bardzo ciężki, dał 1% na przeżycie operacji, a Ja jak to usłyszałem w mojej głowie powstało pytanie (jeden procent, to niczym jak wygrać w lotto — czy mi będzie dane wygrać?). Wiedziałem jedno, że wszystko w rękach Boga.

Gdy leżałem czekając na operacje myślałem, czy to czas, aby się pożegnać czy ja to przeżyje?

Moje myślenie przerwały pielęgniarki wypowiadając słowa: Już czas, zabieramy cię na operację. W korytarzu stała rodzina i mówili: Czekamy na ciebie, ty dasz, radę. Wtedy zrozumiałem: Kamil walcz, nie zawiedź, ich. Popłynęła łza jedna i drzwi windy się zamknęły. Od tego momentu wiedziałem, że zaczęła się walka, z której mogę nie wrócić, ale w głowie pomyślałem:

Boże niech się spełni wola twoja i usnąłem.

Na następny dzień, gdy tylko otworzyłem oczy zobaczyłem, że jestem na sali i pierwsze co pomyślałem: Udało się! Żyje!. Przyszedł lekarz, który operował mnie mówiąc, że jeżeli kiedykolwiek usiądę na wózek to będzie cud, bo złamanie było zbyt rozległe. Gdy tylko wyszedł łzy zaczęły napływać same do oczu. Z jednej strony powinienem się cieszyć, ponieważ żyję i też tak było, ale z drugiej strony nie mogłem dopuścić do siebie myśli, że zawsze będę przywiązany do łózka. Wiedziałem, że muszę podjąć walkę o lepsze jutro, zrobić co tylko w mojej mocy, aby tak się stało. Lecz los bardzo szybko wystawił mnie na kolejną walkę, walkę o życie — ponownie, niestety stan zdrowia z godziny na godzinę się pogarszał, aż zostałem przeniesiony na OIOM, gdzie zostałem wprowadzony w śpiączkę.

Po około miesiącu przenieśli mnie na oddział wcześniejszy. Gdy leżąc na sali widziałem jak inni dochodzili do siebie po różnych zabiegach i jak sprawnie idzie im to, także marzyłem, aby u mnie to tak szło w tak zawrotnym tempie.

Rehabilitanci nie dawali szans na powrót do sprawności, ale ja mimo wszystko wiedziałem, że wrócę. Nie wiedziałem tak naprawdę ile to potrwa, nieważne ile by to trwało, ja się nie poddam, aż w końcu udało się zauważyć postęp. Dla niektórych to mogła być błahostka, a dla mnie coś, co sprawiło, że się popłakałem.

Zacząłem ruszać dużym palcem u prawej nogi, wtedy wiedziałem już, że dam radę i że nie mogę się poddać. Miałem świadomość tego, że będą wzloty i upadki, ale dam radę. Gdy pokazałem rehabilitantom co umiem, z potężnym uśmiechem powiedzieli, że może jednak jest szansa na powrót do sprawności. Usłyszeć takie słowa to więcej niż wygrać w lotto, miałem ochotę skakać z radości, lecz nie mogłem (jedynie poruszać głową na TAK i na NIE, oraz palcem u nogi).

I tak co dzień w szpitalu ćwiczyłem ( cały czas myśląc jakie nowe efekty osiągnę) na tyle ile mogłem, czekając, na przyjęcie do szpitala rehabilitacyjnego.

fot. prywatne archiwum autora

04.09.2013r. — Wyjazd do kolejnego szpitala

Dla wielu ludzi data jak każda inna, lecz nie dla mnie, ponieważ ta data to nowy rozdział.

Tego dnia zostałem wypisany ze szpitala — każdy by się cieszył, dla mnie to nie był powrót do szczęścia, bo zostałem przetransportowany do kolejnego szpitala, tyle że tym razem to był szpital rehabilitacyjny.

Podczas transportu w mojej głowie było tysiąc myśli: Czy dam radę znieść kolejne miesiące poza domem, lecz jedna myśl nie dawała mi spokoju, zadawałem sobie pytanie czy podczas tego pobytu wyjdę na własnych nogach? ( lecz wtedy jeszcze nie wiedziałem jaka długa i kręta droga przede mną).

Podróż była męcząca i bardzo długa, lecz gdy już dotarłem do Szpitala, widziałem ludzi na wózkach walczących o powrót do zdrowia. Chciałem być jednym z nich, lecz mój stan zdrowia nie pozwalał na to ponieważ ja byłem przykuty do łóżka nie byłem nawet w stanie zmienić boku na którym leżałem samodzielnie.

Kolejny dzień zaczął się bardzo szybko, gdyż nie mogłem spać, byłem ciekaw czy postępy będą tak duże jak sobie wyobrażałem. Niestety prawda okazała się inna w tym momencie uświadomiłem sobie, że stan jest poważniejszy niż myślałem. Wtedy pierwszy raz pojawiło się w głowie pytanie a co ja zrobię jak będę musiał być do końca życia na łóżku zależny od osób trzecich. Nie mogłem dopuścić do siebie tej myśli, że nigdy już nie będę mógł usiąść, wyjść na spacer i nie będę widział jak pięknie zmieniają się pory roku, że już nigdy nie wrócę do pracy w zawodzie. To było dla mnie nie do przyjęcia i za każdym razem wyrzucałem tą myśl z głowy.

Po kilku ładnych tygodniach rehabilitantka powiedziała, że czas na pionizację, ale to było dla mnie nie zrozumiałe jak w obcym języku jak mogę być w pionie jak ja nóg nie czuję i nie ruszam nimi. Okazało się, że to chodzi o stół do pionizacji, wystarczyło minimalnie podnieść stół, ja już mdlałem — to było zaledwie 5 stopni a gdzie do 90 stopni (bałem się że nie dam rady, ze za każdą próbą będzie tak samo, lecz myliłem się. Po około 2—3 tygodniach udało się i PIERWSZY SUKCES — było 90 stopni i nie mdlałem (taka reakcja cieszyła bardziej niż wygrana w loterii). Od tego momentu moim motto było:

„DAŁEŚ RADĘ JESTEŚ WIELKI. DASZ RADE ZE WSZYSTKIM. WALCZ I NIE PODDAWAJ SIĘ, A WRÓCISZ DO SPRAWNOŚCI”

Po uzyskaniu postępu jakim była pionizacja przyszedł czas, na to że mogłem usiąść nie tylko na łóżku z nogami w dół, ale też na wózku. Lecz jak pokazano mi jak ten wózek wygląda w moich oczach pojawił się strach — to wyglądało jak leżak z kołami i od razu w głowie pytanie a jak ja będę musiał być na takim do końca życia? Nie wyobrażałem sobie tego.

Następnego dnia byłem przygotowany, że rehabilitacja odbędzie się na łóżku (w sali w której leżałem, lecz tu było zaskoczenie dostałem informację ze od dziś będę jeździł na sale to była bardzo dobra wiadomość dla mnie. To wywołało potężny uśmiech na mojej twarzy).

Gdy dojechałem na sale zobaczyłem dużo ludzi, którzy tak jak ja walczyli o lepsze jutro, bardzo się wstydziłem to był pierwszy raz kiedy byłem na wózku czułem się obco i miałem wrażenie że wyglądam co najmniej dziwnie na tym jak ja to nazwałem tronie. Moje obawy były bezpodstawne, bo każdy był miły i pytał co się stało, lecz wtedy dla mnie to było za wcześnie aby opowiedzieć o wypadku (nic co wiązało się z wypadkiem nie przechodziło mi przez gardło), uszanowali to i czekali aż sam się opowiem.

Ćwiczenia na sali były bardziej ciężkie i wymagały więcej wysiłku niż te w łóżku, lecz im bardziej byłem zmęczony tym bardziej to napędzało mnie do dalszej walki, bo każda łza z bólu i wysiłku przybliżała mnie do wymarzonego celu jakim był powrót do pełni sprawności.

Każda godzina ćwiczeń uciekała jak jedna minuta, a po wszystkich zaplanowanych ćwiczeniach miałem wrażenie że byłem tam jedynie kilka minut a nie parę godzin, lecz organizm był tak wymęczony, że musiałem ponownie się położyć, to było jak kara. W wyobraźni mogłem przenosić góry a prawda była taka, że nie byłem w stanie nogi samodzielnie unieść.

Wieczorem jak każdego dnia rozmawiałem z mama przez telefon nic nie mówiłem o nowym postępie chciałem zrobić niespodziankę jak przyjedzie w niedziele, starałem się nie dać poznać po sobie ze coś się wydarzyło, i udało się tuż przed przyjazdem rodziny usiadłem na wózek i czekałem aż wejdą na sale, brata słyszałem na korytarzu wiedziałem ze za chwile mogę pokazać swój sukces.

Mama pewna, że nadal leże w łóżku gdy weszła na sale stanęła w drzwiach a łzy same zaczęły lecieć.

W tym momencie mogłem wreszcie powiedzieć: mamo to mój nowy sukces (lecz widząc jak lecą łzy i wiedząc, że to łzy szczęścia nie mogłem wydobyć słowa z siebie). Mama podeszła. mocno przytuliła mnie i powiedziała ze jest dumna ze mnie. Ja odpowiedziałem mamie, że to początek dopiero ale wiedziałem, że już niedługo pójdziemy na spacer a ja na własnych nogach (w tym samym momencie poczułem jak łza leci po moim policzku, ta łza była łzą szczęścia).

Opowiadałem rodzinie jak cały tydzień walczyłem na rehabilitacji, a radość w ich oczach była nie do opisania, w takich chwilach miałem ochotę wstać na nogi których nie czułem, ale wierzyłem ze to niedługo nastąpi.

Niedziela była bardzo słoneczna, więc pozwolono mi wyjść na spacer.

To był pierwszy spacer w moim nowym życiu. Wszystko było dla mnie piękne jakbym widział to pierwszy raz, nie umiałem się napatrzeć i nacieszyć oczu mimo, że spacer był około 30 min. to było to dla mnie przeżycie którego nie zapomnę bardzo długo, niestety nadeszła godzina, kiedy musiałem pożegnać się z rodziną i wyczekiwać na kolejną niedzielę — na kolejne odwiedziny i dalszą porcje postępów.

Mijały kolejne tygodnie mojej ciężkiej pracy, rehabilitacja odbywała się już tylko na sali, to był dobry znak bo pokazywały się nowe postępy. Jednym z większych było to ze mogłem jeździć na wózku normalnym a nie na tym fotu jak ja go nazwałem, ale nie do końca było tak różowo aby nie spaść z tego wózka (musiałem być przypięty pasami, ale mimo wszystko byłem bardzo z siebie dumny ze już jest postęp).

Pewnego dnia na sali pojawiła się nowa osoba na fotelu z kołami ( jak już go tak nazwałem) i w pierwszej chwili jakbym widział siebie (w oczach strach i przerażenie, a jednocześnie myśli czy dam radę).

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 26.25
drukowana A5
Kolorowa
za 45.75