Zatańcz ze mną o czwartej nad ranem
Jesteś mgłą, otul mnie sobą. Jesteś rosą. Obnażaj się przede mną każdego dnia. Seks jest jak półksiężyc dążący do pełni. Przypomina nocą wystygłe słońce.
Wpleciona w Twoje ciało — staję się. Obróć mnie znowu na drugą stronę. Jestem wciąż pod Tobą. Czuję ciężar Twoich nabrzmiałych piersi.
Twoje piersi są jak gwiazdy. Idę za nimi jak trzeci król. Gubię się w bezmiarze Twoich nagości. Odkrywam nowe tajemnice. Ta jest tajemnicą przyjemności. Stacja piętnasta — seks z kobietą. Dotarliśmy do nieba. Są dwie Ewy. Wróciły do Raju, kraść jabłka skrzyniami. Leżymy na łące. Wkładam Ci w usta poziomki. Reszta odciska się na naszych ciałach.
Bliskość Twoja jest jak przyłożenie twarzy do oceanu. Jest już spokojnie. Nasze ciała studzą się na wyspie. Każde zaczyna znowu być osobne.
Zanurzę palce w atramencie. Będzie spływał z Ciebie. Z Ciebie wyjdą pejzaże jutra. Oto rodzi się nowa miłość.
Z seksem jest Ci do twarzy. Nie wyobrażam sobie, że miałaś niejednego penisa w ustach. Całuję Cię przecież namiętnie, nocą, dniem, w łące srebrzystej rosą, nad wodą.
Kąpiel z Tobą jak jest spotkanie z Afrodytą. Nurzasz się w pianie. Wijesz jak wąż. Dotykając Ciebie — odsłaniam trawy miękkie, by dotrzeć od razu do ukrytego owocu.
Ciało
Sprawdzam Cię, czy odpowiednio drżysz.
Twoje nagości są świątynią słońca,
każdego poranka. Księżyc rozplątał już warkocze. Można się
z Ciebie wynurzyć. Zostaję ja, okruch. Zbieram siebie
w całości.
Jesteś jak narkotyki, można Cię brać i odurzyć się.
Jesteś jak wszystkie moje niespełnione marzenia.
Dzikość — seks — nieśmiertelność
są Twoją perłową maską.
Zrzuć swoje ubrania u progu pragnienia.
Prowadź mnie jak gwiazda.
Dłońmi mymi kieruj jak okrętem
przez wzburzone morze przeznaczenia.
Zgińmy razem w sobie.
Nich świat nas nie pamięta.
Zgińmy razem we dwoje.
Kaplica naszych marzeń
jest wybrukowana śmiercią.
Przeniknij mnie, ja zanurzę się w Tobie.
Mam śmiertelne ciało, jedną rozpacz na sobie
Rozważ mnie jak tajemnicę grobu.
Krzyżuj mnie, świętuj mnie.
Całuj mnie.
Jesteś z pokrywy lodowej.
Jak Cię ssę — przywieram na stałe,
aż stopniejesz i wypuścisz mnie ze swych objęć.
Pazury Twoje kreślą krzyżyki na moich plecach.
Krzyczysz
Uderz mnie jak płetwą,
nie odpłynę.
Stoczmy się razem.
Upajamy się winem.
Rozpacz jest wtedy poza nami.
Pytasz czy myślę o śmierci
nawet jak się kochamy.
Nie słyszę Cię wcale,
choć krzyczysz na całą kamienicę.
Okno jest otwarte.
Sprawiamy, że ludzie spoglądają w niebo.
Gwiazda Holokaustu
Tu chodzi już w tym wszystkim, by być.
Ludzie kochają się na łąkach Płaszowa.
Uprawiają miłość postkrematoryjną.
Całujesz tam mnie.
Miłość zwycięża wszystko.
Nas takich po wojnie miało nie być.
Jesteśmy, całuj mnie w obozie.
Niech dziadek uśmiechnie się z grobu
nad swoim nieszczęsnym Dachau.
Dziadku, wygraliśmy siebie,
choć ciągle przegrywamy życie.
Seks na cmentarzu
Wciągnęłaś mnie przesz wąską bramę.
Chciałaś od dawna kochać się na cmentarzu,
ostatnio zawsze, gdy go mijałyśmy.
Nikt nam nie przeszkadzał,
ci wszyscy, których znaliśmy —
obecni w tej chwili, wygaśli —
musieli się cieszyć, że uczestniczyli w naszej intymności.
Rozbierasz mnie pod spróchniałym krzyżem.
Trzymam się go, kiedy wchodzisz we mnie
potokiem pulsujących dotykań.
Zwijam się jak pająk, kurczę w sobie,