Dziwne zachowanie Tanosa
Prolog
Riza
Szłam w ciszy wzdłuż Królewskiego dziedzińca, patrząc, jak na mój widok ludzie kłaniają się zarówno z respektu, co z trwogi.
Minęło kilka tygodni od czasu, gdy umarłam i odrodziłam się na nowo, zyskując niebotycznie silny, magiczny dar, który na dodatek znałam jak własną kieszeń. Co interesujące, to nie z jego powodu stałam się dla ludzi kimś, kogo traktuje się zarówno z szacunkiem, co strachem.
Kiedy zmartwychwstałam, ocknęłam się bez swoich ograniczeń — bez uczuć, które blokowały moje autentyczne „ja” przed wyjściem na wierzch. Stało się tak za sprawą tego, iż — jeszcze zanim zginęłam — odbyłam bardzo poważną rozmowę z samą sobą, opieprzając siebie z góry na dół.
Efektem tego było to, iż odrodziłam się — w końcu — z pełnią swojego charakteru, który jednak, od czasu do czasu, owocował niezłym przewrotem mojej osobowości, w którym stawałam się po prostu szalona.
I przez to cholernie przerażająca.
To, co zrobiłam z dawną koleżanką z klasy… to, co czułam po jej zdradzie… Cóż, okazało się bardzo silne i, gdyby nie fakt, że mnie powstrzymano, jak nic byłaby teraz martwa — a tak nadal czekała w Królewskim więzieniu na mój wyrok, pewnie z każdym dniem lejąc coraz bardziej ze strachu.
Swoją drogą, właśnie w czasie atakowania jej, po raz ostatni pojawiła się moja szalona strona, przejmując kontrolę… i niemal zaprzepaszczając przez to moją duszę.
Przed jej utratą uratowała mnie Królowa Leża i jej wręcz siostrzana miłość do mnie — kiedy się dowiedziałam, jak bardzo była zrozpaczona po mojej śmierci i że robiła wszystko, by znaleźć moje ciało, ja również zrozumiałam, jakim uczuciem ją darzę.
Dla mnie również była ważna — dla mnie również była Siostrą.
Choć pochodziłyśmy — dosłownie — z dwóch różnych światów.
Jednak… nie tylko siostrzana miłość Leny mnie uratowała. Przede wszystkim uczynił to mężczyzna, który — prawie tysiąc lat temu — panował w Leżu, będąc Królem Demonicznej rasy.
Tanos Aertam… dawny Król Demonów.
Przyznaję, że ten mężczyzna nie zachowuje się jak Król… i choć wydawał się normalny — no, względnie — to jednak te tysiąc lat życia w ciemności odbiło nad nim swoje piętno.
Kiedy go odnalazłam — w pieczarze, w podziemiach Leża — był całkowicie inny. Chudy, wymizerowany… przypominał biednego starca, który stracił wszelką nadzieję.
Uwolniłam go, a — kiedy obudziłam się następnego dnia — odkryłam, że jego ciało, dotąd nie mogące czerpać magii z powodu jej zablokowania przez otaczające go więzienie, wróciło do normy, tym samym „oddając” mu jego autentyczny wygląd.
Wtedy okazało się, że to wcale nie starzec — właściwie wyglądał wiekiem na niewiele starszego ode mnie, na dodatek z ciałem i gębą, której zazdrościliby mu aniołowie.
No — poza tymi czerwonymi oczami demona.
Wracając jednak do rzeczy, Tanos powstrzymał mnie przez zabiciem jej. Jednak nie dlatego, że to, co chciałam zrobić, było złe.
Tylko z powodu faktu, że nie mógł patrzeć na to, jak zapamiętuję się w szaleństwie, utraciwszy w nim samą siebie.
Od tamtego wydarzenia minął prawie miesiąc i choć wszyscy przyzwyczaili się — powiedzmy — do mojej przemiany i obecności Tanosa w zamku rasy Ludzi, tak osobiście miałam coraz większe wrażenie, że z Tanosem coś się dzieje.
To było trochę tak… jakby stawał się coraz bardziej zagubiony, coraz bardziej wycofany…
Myślałam, że — z biegiem czasu — przyzwyczai się do życia tutaj, w tych czasach, że mi powie, jeśli będzie potrzebował jakiejś pomocy czy wsparcia… ale nic nie mówił, stając w moich oczach coraz dziwniejszy.
I to dużo bardziej dziwny niż dnia, gdy go poznałam.
Dlatego uznałam, że nadszedł czas z kimś poważnie pogadać.
Rozdział 1
Tanos
Za wolno — oświadczyłem, powalając kolejnego rycerza na kolana, po czym wycelowałem w jego twarz ostrzem miecza. — Z takim nastawieniem w życiu nie obronisz się przed demonem. A już na pewno nie tak silnym, jak ja.
Pokiwał spocony głową, a ja uniosłem miecz, opierając go o swoje ramię.
— Ktoś jeszcze? — zapytałem, lecz pozostali rycerze i Wezwani milczeli.
Aż nagle dobiegł mnie znajomy głos, aż nie mogłem ukryć uśmiechu.
— To może ja? — i spomiędzy ludzi wyszła uśmiechnięta Riza.
Spojrzałem na nią rozbawiony, widząc, że od razu kieruje się do stołu z bronią.
— Mówiłaś, że walka mieczem przekracza twoje możliwości.
Spojrzała na mnie, wzdymając policzki.
Była przeurocza.
— Może i tak — przyznała. — Jednak chciałabym nauczyć się czymś walczyć — czymkolwiek! — aż wyrzuciła ręce w górę. — Czasem magia nic nie zdziała — potrzebuję coś o fizycznej sile.
— Mądry punkt widzenia — zauważyłem z pochwałą i poszedłem do niej, jak zwykle słysząc, jak ludzie szepczą, kiedy oboje jesteśmy w tym samym miejscu.
Wpierw było to zabawne… lecz z biegiem czasu zaczęło mnie denerwować.
To prawda — byłem kim byłem. Jednak nie rozumiałem, dlaczego tym ludziom — nawet po tak długim czasie — nie zbrzydło zdumienie na temat tego, jak bardzo Riza się zmieniła i jak trudno im uwierzyć w to, że mnie zaprzysiężyła.
I to, że — jako jedyna — nie czuje wobec mnie nawet uncji strachu.
Kiedy stanąłem obok niej powiedziała:
— Nie wiem czemu… ale jakoś nie widzę siebie z mieczem — wyjawiła, unosząc jeden do góry. — Zawsze jak pisałam… — rzekła nagle zamyślona. — Dawałam swoim bohaterkom łuk, sztylety, albo taki specjalny kij…
— Kij? — zapytałem, na co pokiwała głową.
— Zawsze… widziałam w głowie biały kij, który z pozoru wyglądał jak taki zwykły, wypolerowany, o mniej więcej takiej grubości — pokazała mi to, robiąc palcami kółko. — Jednak był taki tylko z pozoru, ponieważ w czasie walki jego końce zmieniały się w ostrza.
Zamrugałem… i aż wyprostowałem się, mając w głowie znajomy obraz.
Rzekłem jednak:
— Chciałabyś nauczyć się takim walczyć?
Spojrzała na mnie z wręcz święcącymi oczami i nie mogłem pohamować chichotu.
— A więc… — wziąłem do ręki jeden z kijów do ćwiczeń i podałem jej, samemu biorąc drugi. — …jeśli chcesz, to cię nauczę.
Wzięła kij, spojrzała na niego, po czym rzekła:
— A jak zrobię z siebie kretynkę?
— Masz go w ręku pierwszy raz — przypomniałem, patrząc na pozostałych, którzy cały czas nas słuchali. — Niektórzy robią z siebie kretynów mając miecz w ręku od maleńkości.
Nastały burkliwe odpowiedzi, próby obrony, lecz wtedy zauważyłem, że mi się przygląda i zapytałem:
— Co się stało skarbie? — ona jednak westchnęła cicho i pokręciła głową.
— Potem — i stanęła na środku placu, bawiąc kijem, aż zauważyłem, że popróbuje nim obracać wpierw jedną ręką, potem obiema… i w sumie nie było to aż tak niezdarne.
Cóż… co do jednego miała rację: magia nie zawsze była rozwiązaniem. A skoro chciała się nauczyć walczyć… to zostanę jej nauczycielem.
Nie mogłem jednak skryć uśmiechu.
Oj tak… będę je nauczycielem.
I to nie tylko walki.
Rozdział 2
Riza
Dość — wydyszałam w końcu, opierając ciężko na kiju. — Zaraz umrę. A nie chcę więcej.
Tanos przechylił głowę, po czym wyznał:
— Nie było tak tragicznie, jak myślałem.
— Wylądowałam na tyłku chyba z pięćdziesiąt razy! — przypomniałam, po czym zaczęłam masować pośladek. — Będę miała siniaki.
Uniósł brwi.
— Prawdziwy przeciwnik nie będzie zwracał na to uwagi. Zwyczajnie cię zabije.
Zakręciłam na to oczami.
— To samo uważam. Ech… — westchnęłam w końcu, aż do mnie podszedł.
— Daj, odłożę go na miejsce.
— Um… — zaczęłam, trzymając go mocniej. — Zaraz sama go odniosę.
Znów uniósł brew.
— Co się stało?
— Nic się nie stało.
— Kłamiesz.
Aż się żąchnęłam.
— Ja nie… — lecz urwałam, gdy jednym, szybkim ruchem, zabrał mi kij, a ja nie zdołałam utrzymać się na drżących i słabych jak galareta nogach.
— No to mamy wyjaśnienie — oświadczył, łapiąc mnie nim zaryłam o ziemię.
Paru rycerzy podbiegło do nas, pytając, co się stało.
— Zdaje się, że przeholowała — wyjaśnił Tanos, po czym poczułam, jak mnie lekko przesuwa i nagle wstaje z ziemi, trzymając mnie na rękach.
— Mamy powiadomić medyków? — zapytał jeden z rycerzy, lecz ten pokręcił głową.
— Nie, sam się nią zajmę.
Zasalutowali.
— Tak jest!
Tylko moi dawni znajomi z ziemi gapili się na nas z konfliktem na twarzach.
W końcu Tanos, bez słowa, wyniósł mnie z placu treningowego, a ja milczałam, pozwalając mu na to — nie tylko dlatego, że faktycznie moje nogi by mnie nie utrzymały.
Lecz również dlatego, że przez ten miesiąc się przekonałam, że to niema sensu — ten facet był cholernie uparty. Na dodatek potęgowało się to, kiedy chodziło o mnie.
No i… i tak chciałam z nim pogadać, dlatego uznałam, że może być to równie dobrze teraz.
Tanos zabrał mnie do mojej sypialni w zamku, po czym położył na środku łóżka, aż spojrzałam na niego zdziwiona.
— Co chcesz zrobić?
— …to naprawdę głupie pytanie.
Zakręciłam oczami.
— Cholerny zbok.
Zachichotał… lecz zanim zrobił to, co chciał, powiedziałam:
— Czy wszystko w porządku?
Zatrzymał się w połowie nachylania do mojej twarzy, po czym zamrugał zaskoczony, ukazując mi to swoje piękne, szkarłatne spojrzenie.
Oczy Demona… oczy, jakich żaden człowiek nie mógł mieć.
Oczy pierwszego mężczyzny… który mnie szczerze pragnął.
— Oczywiście, skąd to pytanie? — zapytał w końcu, aż wyznałam:
— Zauważyłam, że im dłużej jesteśmy w zamku… tym częściej zachowujesz się tak, jakbyś był nie na miejscu.
Zamrugał… po czym cofnął się, siadając na skraju łóżka, patrząc na swoje uda.
— …dlaczego tak myślisz? — usłyszałam po chwili ciszy, aż uniosłam się do siadu.
— Ponieważ… od zawsze lubiłam obserwować ludzkie zachowania — wyznałam łagodnie, nagle zauważając, jak zaciska dłonie w pięści. — I mam wrażenie, że z każdym dniem jest coraz gorzej… — urwałam, ponieważ nachylił się, przytykając pieść do czoła.
— …czy to aż tak oczywiste? — zapytał, a ja dobrze przemyślałam odpowiedź.
— Nie sądzę, by inni to zauważyli. Na pewno doszłyby do mnie jakieś plotki.
— …więc dlaczego akurat Ty musiałaś to zauważyć? — zapytał, tym samym potwierdzając moje przypuszczenia. — Myślałem, że dobrze to ukrywam.
— Bo tak jest — wyznałam, lecz ten nagle westchnął, mówiąc:
— Proszę… daj temu spokój. To naprawdę nie powinno zaprzątać ci głowy — poradzę sobie.
Nie wiem czemu… ale zrobiło mi się cholernie przykro.
— Nie chcesz mojej pomocy? — zapytałam, na co wyznał:
— To nie to… po prostu są rzeczy, które muszę sam ogarnąć.
— …
— Riza, zapomnij o tym, okej? — poprosił w końcu, chcąc pogłaskać mnie po głowie, lecz ja wstałam, nie pozwalając mu na to. — Riza?
— …skoro nie jestem ci potrzebna, to wychodzę.
— Co? Ale ja nic…
— Nie? — i spojrzałam na niego zarówno zła, jak i zraniona. — Nie wiem, czego cię uczono tysiąc lat temu o kobietach… jednak w tych czasach mężczyźni i kobiety pomagają sobie nawzajem, a nie wciskają drugiej stronie kit!
— Riza… — zaczął cierpliwym tonem, lecz ja nie miałam zamiaru tego słuchać.
— Wsadź sobie to „Riza” w dupę! Nienawidzę, kiedy używasz wobec mnie tego tonu! Jakbym była kolejnym dzieckiem na twojej liście!
Od razu opadła mu szczęka, lecz ja wyszłam wściekła z pokoju.
— Riza! — nim pojęłam, trzymał mnie za ramię. — Poczekaj. Daj mi coś… — walnęłam go w łapę, aż mnie puścił.
— Mam cię gdzieś — oświadczyłam zła. — Nie chcesz mi nic powiedzieć? W porządku — wsadź sobie w dupę te swoje sekrety. Jednak nigdy więcej nie chcę słyszeć twoich kłamstw.
— Jakich kłamstw? — teraz to on się wkurzył. — Nigdy cię nie okłamałem!
— Nie? A więc ci przypomnę. Kłamiesz od samego początku, od dnia, kiedy powiedziałeś, że jestem dla ciebie ważna.
— Co…? — aż go cofnęło. — O czym ty…
— To, co słyszysz. Gdyby tak było, nie odsuwałbyś mnie od siebie. Gdyby faktycznie ci na mnie zależało, to nie ukrywałbyś przede mną ważnych rzeczy. A to musi być ważne, skoro kręcisz jak popieprzony. Ja mówię ci o wszystkim — wyznałam ci nawet najgorsze rzeczy ze swojego życia — i parsknęłam śmiechem. — I znowu stałam się idiotką. Idiotką, bo znowu zaufałam — i zaczęłam odchodzić. — Jednak ze wszystkich ludzi jakich spotkałam… na tobie przejechałam się najbardziej.
Rozmowa Tanosa z Leną
Rozdział 1
Lena
To, co się działo… było naprawdę dziwnym widokiem — nie tylko dla mnie, ale i dla wszystkich.
— Powiedziałam, że masz trzymać się ode mnie z daleka! — huknęła po raz kolejny Riza na Tanosa, odchodząc od niego, wściekła jak osa.
Ciągnęło się to już od kilku dni. Dotąd, praktycznie nierozłączni, nagle byli tak pokłóceni, że Riza nie umiała wysiedzieć z nim w jednym pomieszczeniu.
Szczerze… to coraz bardziej nie mogłam na to patrzeć. Nie tylko dlatego, że byli pokłóceni.
Nie raz widziałam, jak po takiej „kłótni” Riza odchodzi, po czym — gdy już myśli, że jest sama — zwyczajnie zaczyna płakać. Do tego, nawet największy ślepiec, dostrzegły, że Tanos pragnie się z nią pogodzić, lecz ona mu na to nie pozwala.
Tak bardzo chciałam się dowiedzieć, co się stało… długo miotałam się wewnętrznie, aż w końcu zauważył to Cedrik, westchnął i rzekł z uśmiechem:
— Dlaczego Milady z nią nie porozmawia i dowie, co się stało?
— …a… — zaczęłam się wiercić. — …czy to nie będzie niegrzeczne?
Zachichotał, po czym pogłaskał mnie po głowie.
— W przyjaźni… działają podobne reguły, co w miłości. Ponieważ wieź między przyjaciółmi, a kochankami, jest równie silna… czasem nawet silniejsza. Jedynie Partnerstwo stawia przyjaciół na drugiej linii… lecz i ta nigdy nie jest mniej istotna.
I tak znalazłam się tutaj, po raz pierwszy wymykając w nocy do pokoju przyjaciółki.
Wzięłam głęboki oddech i zapukałam do środka.
— Kto tam? — usłyszałam burknięcie i po chwili drzwi otworzyły się, ukazując mi zaspaną Rizę. — Lena? — zapytała zaskoczona, widząc mnie. — Co tutaj robisz tak póź… — urwała, bo zatkałam jej usta, nakazując ciszę i wciągnęłam do jej pokoju.
Przez chwilę patrzyła na mnie zaskoczona… lecz ja usiadłam na jej łóżku, obwieszczając:
— Chcę wiedzieć „dlaczego”.
Zamrugała na to zaskoczona.
— „Dlaczego” co?
— Dlaczego… — odchrząknęłam. — Dlaczego pokłóciłaś się z Tanosem.
— Ach… to — burknęła, patrząc zirytowana w bok. — Naprawdę nie mam ochoty gadać o tym…
— Riza — spuściłam z tonu, po czym rzekłam z głębi serca: — Martwię się o was. Nigdy nie sądziłam, że aż tak się pokłócicie.
— Cóż… ja też nie — przyznała w końcu, po czym podeszła do okna, siadając na parapet. — Jednak nic na to nie poradzę — to jego wybór.
— Co? Proszę, powiedz mi, co się stało.
Milczała przez chwilkę… aż w końcu wszystko mi wyjaśniła.
Jednak po tym… wpierw nie wiedziałam, co jej powiedzieć.
— Jesteś na niego zła… bo nie chciał ci powiedzieć, co go trapi? — zapytałam w końcu, widząc, że patrzy niezadowolona na swoje uda.
— Wiem, jak irracjonalnie to brzmi, kiedy ujmie się to w ten sposób… ale tu chodzi o coś więcej — wyznała. — Tanos… zachowywał się tak, jakbym miała się nie wtrącać. Wiesz: „nie zawracaj sobie nie swoimi problemami tej ślicznej główki”. Jakbym nie miała żadnego znaczenia — wycedziła zła. — Jakby wszystko, co mówił, całe jego dotychczasowe zachowanie, nie miało żadnego znaczenia. Ja mówię mu o wszystkim — nigdy nic przed nim nie ukrywałam… tymczasem, ledwo pojawił się u niego problem, a ten olał mnie, jakby to w ogóle mnie nie dotyczyło.
Zamrugałam, patrząc na nią bez słowa. Jej zachowanie…
— Riza… czy tobie na nim zależy?
— Oczywiście że tak! — rzekła od razu wkurzona. — Gdyby mi nie zależało, kazałabym mu sczeznąć i iść gryźć piach!
— Ale… — zamilkłam, chcąc to inaczej ująć. — …czy nie zauważyłaś… by twój stosunek do niego stał się inny niż do pozostałych mężczyzn?
Od razu prychnęła, mówiąc coś, co mnie zaskoczyło.
— Szczerze? To on jest jedynym facetem, przez którego tak się poczułam.
— Więc ty… — lecz zamilkłam, widząc, jak jej twarz momentalnie zasnuwa smutek.
Spojrzała przez okno, na niebo i rzekła cicho:
— I w tym jest problem. Dotąd… moje relacje z mężczyznami prawie nie istniały. Tanos jest właściwie pierwszym facetem… przez którego poczułam się doceniona. Chciana… — nagle oparła czoło o szybę. — I myślałam, że to będzie trwać.
Wstałam i podeszłam do niej, wyznając:
— Tanosowi na tobie zależy — wszyscy w zamku to widzą. Jego zachowanie wobec ciebie zaskakuje wszystkich.
— …ale co z tego? — szepnęła wtedy i ujrzałam, jak pojedyncza łza stacza się w dół jej policzka. — Nie ważne, jak się zachowuje — fakt pozostaje faktem. Nie potrafi na mnie polegać — co więcej, chyba nawet nie chce tego robić…
— Riza… — szepnęłam, głaszcząc ją po głowie, aż łzy strumieniem pociekły po jej policzkach. — Dlaczego mu nie powiesz, co czujesz? Tak, jak mi teraz?
— Próbowałam mu to powiedzieć — wyznała. — Próbowałam, ale szedł w zaparte. Do tego ten jego ton…
— Ton?
— Czasami z niego wychodzi. Jakby był ojcem, besztającym swoje dzieci. Kiedy go słyszę w stosunku do siebie… czuję się zwyczajnie oszukana — wyjawiła, unosząc głowę, by spojrzeć w gwieździste niebo. — I nie potrafię nie myśleć o tym, że — tak naprawdę — jestem kolejnym dzieckiem na jego liście.
— To nie prawda — szepnęłam, mówiąc to, co sama przecież widziałam na własne oczy: — On żadnej kobiety nie traktuje tak, jak ciebie. Nie mam wątpliwości, że jesteś dla niego bardzo ważna… — urwałam, widząc pełen bólu uśmiech.
— Ważna… może być też i córka. Ważny może być każdy, a przecież to ja uwolniłam go z jego więzienia. Prosiłam go, kiedy się poznaliśmy, by — zanim cokolwiek mi deklarował — najpierw wszedł między ludzi, poznał ich trochę na nowo… i widać w końcu zaczął układać swoje uczucia.
Zabrakło mi słów.
Chciałam wiedzieć, co się stało… tymczasem wywołałam tym jeszcze więcej bólu.
Kiedy poszłam od niej, długo nie mogłam zasnąć. Myślałam o tym, co czuła, jak zachowanie Tanosa ją zraniło.
Nie wątpiłam już w jej uczucia do niego. Choć jeszcze nie zdawała sobie z tego sprawy… wyczuwałam jej miłość do niego.
Najgorsze jednak było to… że Tanos nie wiedział, jak bardzo ją skrzywdził. Nie wierzyłam, by świadomie chciał ją tak zranić — za bardzo się o nią troszczył.
Jednak… czy faktycznie nic jej nie powiedział, ponieważ nie liczył się z jej zdaniem? Czy naprawdę… odrzucił jej pomoc, ponieważ na niej nie polegał? Coś mi tutaj nie pasowało.
Poza tym… absolutnie nie wierzyłam, by Tanos postrzegał ją jako córkę. Czasem, gdy na nią patrzył, i mi robiło się gorąco, choć ona całkowicie to lekceważyła.
Czy naprawdę… nie było niczego, co mogłam zrobić?
Rozdział 2
Tanos
Tego… się nie spodziewałem.
Co ja robiłem, z samego rana, w prywatnych pokojach Królowej, czekając na jej przybycie?
Jak zwykle nie spałem, kiedy ludzie zaczęli swoje prace na zamku. Bardzo szybko, od tego momentu, otrzymałem wezwanie od Królowej, która chciała porozmawiać ze mną w cztery oczy.
I teraz czekałem, myśląc w milczeniu, o co chodzi.
— Wybacz, że musiałeś czekać — usłyszałem i zerknąłem na nią, widząc, że ma na sobie nieoficjalne ubranie.
Lecz, jak zwykle — poza myślą, że ma ładną twarz — nie poczułem niczego.
— Nic się nie stało — wstałem z krzesła mówiąc co, po czym usiedliśmy naprzeciw siebie przy śniadaniu.
— Tanosie… jest coś ważnego, o czym muszę z tobą porozmawiać — zaczęła poważnie, ledwo służba wyszła za drzwi.
— O co chodzi? — zapytałem spokojnie, lecz to, co usłyszałem… cóż, w sumie nie powinno mnie zaskoczyć.
— Chodzi… o Rizę i waszą kłótnię.
Westchnąłem, po czym powiedziałem, wstając:
— Wybacz pani… ale to nie jest twój interes.
— A właśnie, że mój! — zaprzeczyła od razu, nim odszedłem od stołu. — Riza jest moją przyjaciółką. Rozmawiałam z nią i szczerze chcę ci pomóc.
Aż zamrugałem, słysząc to.
— Mnie? — spojrzałem na nią zaskoczony. — Chce pani pomóc mnie? Czy przypadkiem Riza nie wypowiedziała się o mnie gorzej niż o pomiocie szatana?
— … — milczała przez chwilę, patrząc mi w oczy, aż zaintrygowany usiadłem. — Zraniłeś ją — przyznała w końcu. — I to bardziej, niż myślisz.
Zapatrzyłem się w swój kubek z herbatą.
— Wiem, że ją zraniłem — rzekłem w końcu. — Jednak, cokolwiek nie powiem, nie chce mnie słuchać.
— Ponieważ… nie rozumiesz, dlaczego ją zraniłeś — wyjaśniła, aż spojrzałem na nią z uniesioną brwią. — Czy w ogóle pomyślałeś… że, za jej zachowaniem, kryje się coś głębszego?
Zamknąłem oczy.
— Pewnie chodzi ci o strach Rizy przed odrzuceniem… — zacząłem, wiedząc o tym z pierwszej ręki, lecz ona rzekła wtedy cicho:
— A więc jednak.
Uniosłem powieki i spojrzałem na nią.
— Ty naprawdę nie wiesz — podsumowała, aż zmarszczyłem brwi.
— Czego nie wiem?
— …ona nie jest na ciebie zła dlatego, że nie wyjawiłeś powodu swojego zachowania. Tylko dlatego, że się z nią w ogóle nie liczyłeś.
Jak to usłyszałem, aż prychnąłem.
— A co to za nonsens? Spotkałem w swoim życiu naprawdę wielu ludzi — do czasu zapieczętowania — i mogę śmiało powiedzieć, że Riza jest najbardziej godną zaufania osobą, jaką znam.
— Więc dlaczego jej tego nie powiedziałeś? — zapytała, lecz, nim odpowiedziałem, dodała: — Riza myśli, że jej nie powiedziałeś, ponieważ nie chcesz na niej polegać. Ponieważ jej nie potrzebujesz.
Zamarłem.
„Nie chcesz mojej pomocy?” — jej słowa zadźwięczały mi w uszach. — „…skoro nie jestem ci potrzebna, to wychodzę”.
— Rizie na tobie zależy — rzekła Lena, aż wróciłem do niej wzrokiem. — Wiem, że nie powinnam tego mówić… ale ona myśli, że nie traktujesz już jej poważnie. Że jest „kolejnym dzieckiem na twojej liście”.
Kiedy to usłyszałem zamknąłem oczy.
„Wsadź sobie to „Riza” w dupę! Nienawidzę, kiedy używasz wobec mnie tego tonu! Jakbym była kolejnym dzieckiem na twojej liście!”.
Znowu to zdanie… Zdanie, które nie miało nic wspólnego z prawdą.
— Jednak… czy tak naprawdę jest? — zapytała mnie cicho. — Czy ona… Czy naprawdę przestałeś się nią interesować w ten sposób? Trudno mi w to uwierzyć… lecz Riza powiedziała coś dziwnego, co brzmiało: „Prosiłam go, kiedy się poznaliśmy, by — zanim cokolwiek mi deklarował — najpierw wszedł między ludzi, poznał ich trochę na nowo… i widać w końcu zaczął układać swoje uczucia”.
— Niech to szlag — warknąłem, słysząc to, aż schowałem twarz w dłoni. — Jak ja do tego doprowadziłem?
— …czyli… zależy ci na niej?
— Kolejna zadająca idiotyczne pytania! — aż huknąłem wściekle. — Nie mogę uwierzyć, że ona jest tak inteligentna i głupia jednocześnie!
— …chyba zboczyliśmy z tematu — zauważyła spokojnie, aż wziąłem kilka głębszych oddechów, by się uspokoić.
— Jasna cholera — schowałem wyraz swoich oczu w dłoni. — Dlaczego tego nie zauważyłem? Jak mogłem nie zrozumieć czegoś tak ważnego?
— …podejrzewam… że Riza sama nie wie, jak wiele czuje względem ciebie. Jest zagubiona we własnych myślach — wyjawiła, aż zabrałem dłoń.
— Czyli, z tego, co mówisz… prawdziwym powodem jej złości na mnie jest to, że nie traktowałem jej z równie silnym oddaniem, jak ona mnie?
Zarumieniła się słysząc, że tak otwarcie to powiedziałem, lecz pokiwała głowa.
— A ja myślałem… że to tylko ja zwariowałem na jej punkcie — wyjawiłem, po czym spojrzałem na nią poważnie. — Naprawdę sądzisz, że to w porządku?
Zamrugała i spytała:
— Ale co?
— Jestem demonem — przypomniałem, aż spoważniała. — A ty prowadzisz z nimi wojnę.
— …myślałam nad tym — przyznała po chwili ciszy. — Wpierw… nie wiedziałam, co o tobie myśleć, obserwując tylko twoje poczynania. Jednak… twoje oddanie Rizie, twoje zachowanie… zaczęłam rozumieć, dlaczego byłeś Królem Demonów. Jesteś zdecydowany, lecz sprawiedliwy. Silny, lecz nie używasz tej siły po to, by karać, tyko dawać lekcje. A Riza… — nagle uśmiechnęła się lekko. — …bałaby wspaniałą Królową.
Też tak uważałem, lecz…
— Nie chcę tronu — powiedziałem. — Nie mam zamiaru walczyć o jego odzyskanie. Podoba mi się to, jak wygląda życie tutaj… — zamilkłem i westchnąłem. — …jednak jest kilka problemów, o których teraz wiem, że muszę z kimś porozmawiać.
Wstałem, po czym skłoniłem się jej nisko.
— Dziękuję za tę rozmowę.
Uśmiechnęła się.
— Pozdrów ode mnie Rizę.
Pokiwałem głową i wyszedłem z jej komnat bez słowa.
W końcu wiedząc, co robić, by odzyskać swoją Rizę.
Deklaracja
Rozdział 1
Riza
Kłopoty w raju ciąg dalszy? — dobiegło mnie, kiedy stałam oparta o ścianę, obok wejścia do jadalni.
Spojrzałam kątem oka na stającą niedaleko Sussan i rzekłam, zamykając oczy:
— Kłopoty, to mają moje oczy, na sam twój widok. Powiedz lepiej… — uśmiechnęłam się wrednie. — …jak twój żołądek?
Od razu się w niej zagotowało i stwierdziła:
— Tamto było tylko jendoraz… — i nagle zasłoniła usta, walcząc z podchodzącymi do gardła mdłościami.
— Ej… — nagle parę osób to zauważyło, lecz ona była skupiona na mnie, patrząc z przerażeniem.
Przechyliłam głowę.
— Masz jeszcze coś do powiedzenia?
Gwałtownie pokręciła głową, więc zerwałam kontakt wzrokowy i ta padła na ziemię — z ulgi i zmęczenia, spowodowanego walką z własnym ciałem.
— Jak? — szepnęła w końcu, kiedy parę osób chciało pomóc jej wstać. — Jak to zrobiłaś? To… To w ogóle była magia?
Zerknęłam na nią ponownie, lecz widziałam, że przestała być taka wojownicza, więc wyjawiłam:
— Tak. W swoich książkach nazywałam ją „magią ciała”.
Zamrugała zaskoczona, jako jedyna — tak naprawdę — szczerze na mnie skupiona, więc wyjaśniłam jej:
— Mówiąc w skrócie… przejęłam kontrolę nad częścią twojego ciała.
Kiedy tamci pojęli, co powiedziałam, aż cofnęli się z przerażenia.
— Jednak tego rodzaju moc… — Sussan była zarazem przerażona, jak i zafascynowana — widziałam to wyraźnie — jednak to głos zza moich pleców wyjaśnił wszystko do końca:
— Taka magia przewyższa poziom wszystkiego, co znacie i możecie się nauczyć. — Ale ledwo usłyszałam ten głos… i zwyczajnie zapragnęłam uciec. — Magię ciała używają tylko magowie, którzy są całkowicie pewni swoich umiejętności. Do tego taka precyzja… — nagle stanął tuż za mną. — …jest godna najwyższej pochwały.
Zacisnęłam zęby i rzekłam, chcąc odejść:
— Takie tanie pochwały możesz mówić sobie…
— Dziecku? — zapytał nagle, aż zamarłam. — Wybacz, ale dziecko nie byłoby zdolne do tylu rzeczy. Dziecko… jest czyste i nieskalane. Niewinne i zwyczajnie głupiutkie — nagle złapał mnie, obrócił i przycisnął do ściany. — Tymczasem w tobie nie ma nic z dziecinnej niewinności. Nie ma w tobie głupoty, choć są rzeczy, przy których myślisz strasznie wolno.
Normalnie chciałam go za to kopnąć, ale — nim pojęła — wsunął udo między moje nogi, aż spaliłam buraka.
— Do tego… jesteś brudna — zamruczał nagle, aż spojrzałam na niego zszokowana, czerwona jak nigdy w swoim życiu. — Jedno spojrzenie na ciebie… i nie sposób pozostać czystym.
Nagle ujął moje dłonie, splatając nasze palce i przycisnął je do ściany po moich bokach.
— Nigdy… nie widziałem w tobie dziecka — wyszeptał tak erotycznym głosem, że aż zadrżałam. — I nadszedł czas… bym w końcu ci to udowodnił.
Zamarłam, a otaczający nas ludzie wydali z siebie wręcz okrzyki zdumienia.
Tanos… pocałował mnie — pocałował przy Wszystkich, na dodatek wcale nie niewinnie, aż zajęczałam w duszy myśląc, że chyba nie ma zamiaru przestać.
Całował mnie jak oszalały, gryząc moja usta, namiętnie penetrując językiem moje wargi. A kiedy, w pewnej chwili, się ode mnie oderwał i ujrzałam jego spojrzenie… sama poczułam, że wariuję.
Znów mnie pocałował, lecz tym razem oddałam ten oszalały pocałunek, czując, jak powoli tracę zmysły.
W pewnej chwili zajęczałam z rozkoszy w jego usta — miałam gdzieś to, że ludzie na nas patrzą, gdzieś to, co sobie o nas pomyślą.
Liczył się tylko on… i to, że znów traktował mnie jak kobietę.
Nagle usłyszałam, jak to On mruczy, po czym delikatnie wysuwa język z moich ust, znacząc tę drogę pasmem naszych ślin. Po chwili zlizał jej reszki z moich warg i wyznał, lekko zdyszany:
— Już wiem, dlaczego jesteś na mnie zła. Wiem… i przepraszam, że w ogóle tak pomyślałaś. Powiem ci o wszystkim — obiecał. — Jednak… chcę, być coś wysłuchała i by oni również to słyszeli.
Zamrugałam na wpół przytomnie, po prostu patrząc na niego.
— Chciałem… i próbowałem ci to powiedzieć już dawno, jednak prosiłaś o czas. Minął miesiąc… a ja mam dość czekania — wyznał, aż zamarłam. — Mogę czekać na twoją odpowiedź. Mogę czekać, aż mi w pełni zaufasz… lecz nie mogę już czekać z powiedzeniem ci tego — za bardzo mnie to męczy. Zakochałem się w tobie już tego pierwszego dnia, kiedy mnie uwolniłaś — wyjawił, aż przełknęłam ślinę. — I dla wyjaśnienia… to nie jest uczucie ojca do córki — ujął mój policzek. — Kocham cię tak, jak tylko mężczyzna może kochać kobietę. A musisz wiedzieć… że przed tobą żadnej nie kochałem, nie w tak silny i obezwładniający sposób. Dlatego chcę, byś wiedziała, że masz nie tylko moją bezgraniczną lojalność… lecz i moje serce.
Rozdział 2
Tanos
Cóż… nie oczekiwałem po swojej deklaracji wybuchu namiętności, ani choćby odpowiedzi.