E-book
1.58
drukowana A5
30.79
Ściśle Tajne

Bezpłatny fragment - Ściśle Tajne


Objętość:
174 str.
ISBN:
978-83-8104-445-5
E-book
za 1.58
drukowana A5
za 30.79

Od autora

Drodzy czytelnicy. Przekazuję w Wasze ręce książkę, która w nowatorski sposób łączy tematy, które zazwyczaj są pomijane, w najlepszym razie traktowane marginalnie. Książka ta została zanurzona w oparach absurdu, opowiada nam historie, jakie raczej nie mogły mieć miejsca. Znajdziecie tam elementy: historii, polityki, duchowości, Fantazy, horroru, które zostały podtopione w specyficznym poczuciu humoru. Książka ta nie stroni także od kiczu, a opisane postacie, nie powinny się nikomu kojarzyć ze znanymi postaciami życia politycznego, gdyż po prostu zostały one w całości wymyślone. Zapraszam do lektury.

Wstęp

Dwa lata do urodzin Jacka

- Słuchaj Antoni, wszystko idzie nie tak, wtopa za wtopą. Może czas już odejść?
Antoni podrapał się po brodzie. Wszystkie jego dotychczasowe działania, nie przynosiły zamierzonych celów. Teraz miał kolejny pomysł, tylko czy tym razem się uda?
- Prezesie, jak jeszcze byłem małym chłopcem i miałem 5 lat, miałem takiego dziwnego kolegę. Nikt go nie rozumiał. Podobno, kiedyś wpadł do studni i tam czekał na pomoc dwa dni.
- Do rzeczy Antoni.
- To jest ciekawe Prezesie. Jak wyciągnięto go z tej studni, to zaczął bardzo dziwny tryb życia. Za dnia spał, w nocy zaś chodził na spacery. Sam! A miał może z sześć lat.
- No i?
- No był z nim kłopot. Do przedszkola nie chodził, w nocy rodzice szukali go po okolicy. Istny obłęd. Przez te nocne wycieczki, jego ojca aresztowano i oskarżono o działanie na szkodę Państwa. Podejrzany był o przewodzenie jakiejś grupie wywrotowej. Jednak w jakiś nieznany sposób, ten chłopak wiedział wszystko o wszystkich.
-Prezes zniecierpliwiony wstępem Antoniego przerwał mu.
- No i w okresie letnim spał 16 godzin, a w okresie zimowym nie umiał zmrużyć oczu. Stał się wampirem i zaczął polować na dziewice i małe dzieci. Na jednym z polowań, spotkał się ze złym smokiem i poległ. Dobra Antoni, czas na Ciebie.
Antoni spojrzał w zmęczone oczy Prezesa. Ostatnio cierpliwość nie była jego atutem. Trudno, całą tę ciekawą historię opowie kiedyś indziej. Teraz postanowił się streścić.
- Prezesie on doradzał i każda jego rada była dobra. Spotkałem go wczoraj. Kazał mówić do siebie „Telepata”
- No i co Ci powiedział telepata.
- Powiedział, że mnie wyśmiejesz i zrobisz tak, jak on powie.
- Dobra, Antoni dawaj!
- Telepata powiedział, iż przez rok nie mamy się pojawiać, ani ja, ani Pan.
Prezes zaczął się śmiać. Jak to ma się nie pokazywać. Przecież tylko on jest realną opozycją i tylko dzięki niemu, przy współudziale Antoniego, może wygrać i wybawić ojczyznę.
- Jak Prezes widzi, pierwsza część już się sprawdziła.
Ubawiony Prezes pokładał się ze śmiechu. Większego absurdu nigdy wcześniej nie słyszał. Niezrażony Antoni kontynuował.
- Powiedział tak: „Przegraliście 8 kolejnych wyborów. Prezes właściwie i tak chce już rezygnować z tego cyrku, więc się zgodzi. A jak już wygracie, to przyjdę do Was i podbijemy najpierw Europę, a później cały świat".
- Dobra Antoni, zrobimy tak jak kazał telepata, ale jak znowu przegramy, to znajdę go i ukatrupię. A teraz wyjdź już, łeb mi pęka od tego wszystkiego.
- Jeszcze jedno. Powiedział, że musimy być na urodzinach Jacka.
- Nie znam żadnego Jacka. A teraz idź już, proszę.
Antoni cichutko wyszedł z gabinetu Prezesa. Miał nadzieję, iż Prezes nie zdecyduje się na ten pomysł. Jak on to wytrzyma, nic nie robić, przez cały rok! To jest jakiś obłęd!

Rozdział I
„Przemyślenia”

Eustachy

Tym razem udało mi się trafić do domu. Żuki, które wciąż chodziły po chodniku, gdzieś się ukryły. Na szczęście złapałem jednego z nich i władowałem do słoika. Wiem, że najpierw nie będzie skory do rozmowy, będzie udawał trupa, leżąc na pleckach z wyciągniętymi nóżkami. W końcu jednak powinien wymięknąć. Problem z tym, że włożyłem go do dosyć dużego słoika i nie wiem, ile tam wytrzyma bez powietrza. Nie chciałbym go zabić, ale chciałbym, by poczuł się na tyle zagrożony, by zaczął gadać. Kiedyś złapałem już jednego żuka. Myślałem, że zacznie mówić, jak mu się poda alkohol. Najpierw dałem mu go w naparstku. Cwany nie chciał nic wypić. Wtedy na chwilę dałem go do słoika i skoczyłem do apteki po malutką strzykawkę. Napełniłem strzykawkę alkoholem i wstrzyknąłem trochę alkoholu do ciała żuka. Żuk nie przeżył tego. Nie wiem, czy od alkoholu, czy też w słoiku zabrakło powietrza. Teraz mam kolejnego żuka i nie wiem jak się do niego dobrać. Byłem u mojego lekarza, który każe mi zawsze leżeć na kozetce i coś opowiadać, a sam tylko notuje. Pytałem się go o to. Mówił, że do wszystkiego muszę dojść sam. Zawsze po wizycie idę do apteki i kupuję jakieś leki. Jedne naprawdę były wspaniałe, czułem że latam, w głowie cały czas mi huczało. A jaką miałem siłę! Wiem, że może to dobrze o mnie nie świadczy, ale rozwaliłem trzy kolejne przystanki. Potem byłem dziwnie słaby i wylądowałem w szpitalu. Teraz znowu jestem w domu, dostałem tabletki, ale po poprzednich doświadczeniach, to jakoś boję się je brać. Żuk w końcu przestał udawać trupa i zaczyna żwawo poruszać nogami. Wydaje się, iż on chce ze mną gadać na migi (byłem głupi, myśląc, iż żuk mi coś powie, przecież one nie gadają). Chyba mi pokazał, że potrzebna jest nitka. Widać, że myśli skubaniec. Wiążę mu nitkę na nóżkę i idziemy, schodzimy po schodach. Pijany sąsiad myślał, że to moje zwierzątko. Nawet pogłaskał żuka. Nie wie, że żuk jest moim więźniem. Idziemy dalej. Inny sąsiad uciekł, jak mnie zobaczył (chyba go kiedyś straszyłem moją papugą - ona cały czas klęła, dopóki nie zjadł ją kot). No i jesteśmy na miejscu. Żuk próbuje wejść do jakiejś dziury. Nawet tam wszedł, ale niestety nic nie widzę. Wyciągam więc żuka i idę z nim do domu. Teraz oszczędzam na malutką kamerę, by zainstalować ją na żuku. Wtedy poznam prawdę. Na razie zaprzyjaźniłem się z nim i razem jadamy obiady. A jak będzie kasa, to kupię tę kamerkę i ujawnię światu całą prawdę.

Zielony Ludzik

"Raus", powiedział mały Zielony Ludzik i wszedł do nory lisa, ale czy rzeczywiście była to nora lisa? Całkiem możliwe, iż była to tajna baza nazistów, którzy chcąc przetrwać klęskę, zmniejszyli się i zeszli do podziemi. Czy jest to możliwe, iż budują tam tajną broń? Czy baza ta jest na tyle dobrze skryta, iż 70 lat po wojnie nie została znaleziona. Mały Zielony Ludzik wie, że popełnił straszny błąd. Powiedział "raus" do człowieka. Jedyne co go może usprawiedliwiać, iż był to Głupi Maciek. Tak, to ten, co wciąż chodzi pijany i opowiada niestworzone historie. To ten człowiek podejrzewa swojego sąsiada, o współpracę z żukiem. To właśnie on głaskał żuka, a tak naprawdę sprawdzał, czy na żuku nie ma tajnej aparatury. Mały Zielony Ludzik siedząc w tajnej kwaterze nazistów zastanawiał się co zrobić. Czy powiedzieć Sturmbannfurrerowi, że powiedział "raus" do Głupiego Maćka", czy też sprawę spróbować załatwić samemu. Wie, że każda zła wiadomość przyniesiona przez niego, może zakończyć jego żywot. Jak trzy lata temu powiedział Sturmbannfurrerowi, że ludzie wynaleźli tablet, najpierw został postrzelony w kolano, a później torturowany. Wtedy nie był niczemu winny, ale był podejrzany o zdradę. Wnikliwe śledztwo Kriminalpolizei wykluczyło udział Zielonego Ludzika w ewentualnej sprzedaży technologii ludziom. Kriminalpolizei dowiodło, iż tablet ludzie wymyślili sami. Teraz sytuacja była znacznie gorsza. Teraz winny jest zdrady. Powiedział do Głupiego Maćka "raus", a później wszedł do nory. Czy on na pewno jest głupi, to musi sprawdzić sam. Musi też go wyeliminować, tak na wszelki wypadek. Zawsze jest niebezpieczeństwo, iż może on komuś powiedzieć, o tym dziwnym spotkaniu. Nie zastanawiając się wiele zameldował, iż idzie kontynuować tajną operację, a tak naprawdę poszedł w kierunku bloku, gdzie mieszkał Maciek. Patrzył z prawdziwym przerażeniem jak rozmawia on z sąsiadem, szczęśliwym posiadaczem żuka. Mówił mu, iż widział Zielonego Ludzika, wchodzącego do nory lisa. Namawiał go, by poszedł z nim sprawdzić tę norę. Póki co sprawa została zbagatelizowana przez sąsiada. Dał on Maćkowi 2 zł na piwo i zamknął za nim drzwi. A Głupi Maciek poszedł oczywiście kupić za to piwo. Czy to oznacza, że on faktycznie jest pijakiem i głupcem, czy też tak dobrze się kamufluje. Żeby to wiedzieć, Zielony Ludzik postanowił włamać się do mieszkania Maćka.

Głupi Maciek

Tak, to właśnie mnie nazywają Głupim Maćkiem. Czasami także pijakiem oraz wariatem. Na taką opinię pracowałem całe 5 lat, ale czy na pewno przekonałem wszystkich o mojej głupocie. Chodzę, udając pijanego, gadam głupoty. A takich jak ja, jest wielu. Czy faktycznie jesteśmy głupkami i pijakami? Oczywiście, że nie. Jesteśmy po prostu, najlepiej wyszkolonymi agentami rządu światowego. Po co więc udajemy. To niestety jest jedyna możliwość, by zobaczyć to, czego inni nie widzą, usłyszeć to, co może usłyszeć jedynie osoba powszechnie uznawana za głupka, pijaka. Czy osiągamy sukcesy? Czy nasza praca ma sens? A przede wszystkim zastanawiacie się, kto stoi za rządem światowym i jakie są jego plany? Na razie nie będę Was wtajemniczać. Jest to zresztą ściśle tajne. Nie…, nie powiem Wam czy Wasz Premier, Wasz Prezydent należy do nas. Wiedzcie jednak, iż jestem na tropie dużej afery. Wiem już, że mój sąsiad Eustachy, nie jest tym, za kogo się podaje. Może być jednym z naszych, lub też naszym najgorętszym przeciwnikiem (tak naprawdę są dwa rządy światowe, wzajemnie się zwalczające, ja należę oczywiście, do tych dobrych). Widziałem go, jak wyprowadzał żuka na spacer. Udając głaskanie żuka, sprawdziłem, czy żuk nie ma na sobie jakiegoś tajnego sprzętu. Nie miał lub też ja w tej krótkiej chwili nie byłem w stanie go znaleźć. Sprawdzałem sąsiada już nie raz. Dzisiaj, jak zwykle udając pijaka, opowiedziałem mu o Zielonym Ludziku, wchodzącym do nory lisa. Namawiałem go, by poszedł ze mną sprawdzić tę norę. Sąsiad wydawał się być zupełnie niezainteresowany sprawą. Czy on jest tak dobrze wyszkolony, czy też faktycznie uważa mnie za wariata. Nie dane mi było kontynuować rozmowę, gdyż zauważyłem, że obserwuje mnie Zielony Ludzik. Czyżbym był na tropie wielkiej tajemnicy? Czy może się ona dla mnie skończyć tragicznie? Póki co przyjąłem 2 zł na piwo, które dał mi Eustachy i poszedłem je oczywiście od razu kupić. Nikt nie może się zorientować, kim jestem naprawdę. Na razie, muszę moje tajne dokumenty przenieść w inne miejsce. Jeżeli Zielony Ludzik się do mnie włamie, nie może nic znaleźć. A niestety nie mogę zapobiec włamaniu. Przecież pijak i wariat, a do tego głupek, nie może mieć dobrze zabezpieczonego mieszkania. Pozostało mi tylko czekać.

Eustachy ponownie

No i znowu był u mnie Głupi Maciek. Jak zwykle nawalony, opowiadał o jakimś zielonym ludziku wchodzącym do nory lisa. Chciał, bym poszedł z nim sprawdzić tę norę. Póki co dałem mu 2 zł na piwo i zamknąłem drzwi. Nie dość, że pijak, to jeszcze wariat. Teraz jak sobie siedzę w moim fotelu, to myślę, że niepotrzebnie dałem mu te dwa złote. Pijakowi i darmozjadowi dałem. A mój budżet i tak jest dziurawy. Zalegam z zapłatą za wywóz śmieci, nie mam kasy na minikamerę dla żuka. Tragedia. A dzisiaj jeszcze wizyta u tego miłego lekarza. Będzie się pytać, czy biorę tabletki, które mi przepisał. Nie chce mi się tam iść. Żuk by musiał zostać w domu, całkiem sam. A jak ktoś się włamie i go porwie. Jak ja sobie poradzę z moim planem. Jak nic, żuk musi iść ze mną. I poniosę go, bo gdyby szedł sam, to byłoby zbyt wolno. Może i mój żuk dowie się czegoś ciekawego. Może będzie miał lepszy humor. Ostatnio zauważyłem, że jest jakiś markotny, może to samotność? Jako, że wizyta była umówiona, Eustachy udał się do gabinetu psychiatrycznego.
-Dzień Dobry.
- Dzień Dobry. -uprzejmie odpowiedziała sekretarka.
- Dzień Dobry, cholera ! - mówiąc to, Eustachy podrapał się w tyłek.
- Dzień Dobry Panu, lekarz zaraz Pana przyjmie.
- Czy Pani siedzi w szlafroku, zrobionym przez Aborygenów?
Boże co za wariat, pomyślała sekretarka. Nie warto się narażać.
- Tak, oczywiście.
- Czy nietoperze mają tu gniazdo, bo wie Pani, one wplątują się we włosy.
- O już jest, może Pan wejść. - sekretarka z ulgą zakończyła rozmowę z pacjentem. Eustachy natomiast wszedł do gabinetu psychiatry.
- Dzień dobry.
- Już dwa razy mówiłem "Dzień Dobry", a żuk nie mówi, więc proszę mnie nie przedrzeźniać!
- Niech Pan położy się na kozetce.
- Chce Pan mnie otruć i porwać żuka, ale ja się nie dam. Poznałem to po tym, że Pana pomocnica ma szlafrok zrobiony przez Aborygenów.
- Dobrze, niech Pan usiądzie i powie, co się u Pana ostatnio działo.
- Tak, chce Pan ze mnie wydusić wszystko i przejąć całą moją wiedzę. Niegodziwiec, szubrawiec. Won z mojego gabinetu.
- Ale Pan jest u mnie.
- Więzisz mnie tutaj. Ratunku ! Policja!
[...]
No i uwięzili mnie, ale gdzie jest żuk ! Ten lekarz był w zmowie z innymi. To jest draństwo. Mój biedny żuczek.

Rozdział II
Niewygodne Fakty

- Więzisz mnie tutaj. Ratunku ! Policja!
Przerażony Eustachy wzywa pomocy, jednocześnie dostając ślinotoku.
- Cholera jasna, trzymajcie go. Dajcie zastrzyk z Hydroxizinu. Dobra teraz zwiążcie go i zostawcie nas samych.
Psychiatra zadowolony chodził po pokoju. W końcu mu się udało. Sąsiad dostał amoku u niego w gabinecie. Czy ma ze sobą żuka? Na razie, należy mu zrobić hipnozę i wydobyć wszystkie przydatne informacje.
- Jesteś ciężki jak kaloryfer żeliwny, twoje oczy opadają, a Ty zapadasz w stan hipnozy. Opowiedz mi coś o sobie.
- Jestem na golasa w parku i zajadam kanapkę. Na gałązce siedzi wiewiórka i próbuje zjeść orzeszka.
- Idź do przodu do czasu, kiedy spotkałeś żuka.
- Złapałem żuka na chodniku, na ulicy Muchomora. Włożyłem go do słoika.
- Co było dalej?
- Żuk nie chciał gadać. Wstrzyknąłem w niego alkohol, ale on zdechł.
- Co zrobiłeś z tym żukiem?
- Zjadłem go, chociaż teraz żałuję, bo spotkałem nowego, bardzo fajnego żuka, z którym jem obiad, wychodzę na spacer i rozmawiam na migi.
- Gdzie jest ten żuk?
- Tutaj, w słoiczku.
- Daj mi go na chwilę?
Sąsiad wyciąga żuka i daje psychiatrze.
- Wybudzisz się za 5 minut i nic nie będziesz pamiętał
Psychiatra, każe wyprowadzić Eustachego i siada w fotelu. Wyciąga telefon i dzwoni.
- Guten Abend Mein Fuhrer
- Guten Abend - odezwał się warczący głos.
- Ich Habe Kafer (Mam żuka)
- Zehr Good. Ihn zu töten. Er weiß zu viel. Das ist ein Befehl. (Świetnie, Zabij go, za dużo wie. To jest rozkaz)
- Gut, ich werde ihn töten booten (Dobrze, zabiję go butem)
-Nicht schrauben diese (nie spartacz tego)
Psychiatra rozłączył się i mimo że nie był zadowolony z rozkazu, to postanowił go wykonać. Wyciągnął żuka ze słoika, położył na podłodze, podniósł nogę i .......................... żuk uciekł.

Rozdział III
O co chodzi z żukiem?

Eustachy dostał palmy, psychiatra spiskuje z nazistami. Jest gorzej, niż myślałem. Ledwo umknąłem pewnej śmierci. Ten but był naprawdę olbrzymi. Co teraz robić? Wygląda na to, iż Eustachy jest spalony i nawet jak go wypuszczą, to będą go cały czas obserwować. Nie mogę do niego wrócić, a było tak fajnie. Niemcy chcą mnie zabić. Ciekawe czy konsultowali to z Angelą. Ona o wszystkim wie! To ona stoi za Zielonym Ludzikiem. Czy nie zastanawiał was nigdy wzrost Angeli ? Ona jest mała ! Ją też zmniejszyli, a później coś spieprzyli i nie wróciła do dawnych rozmiarów. Pewnie, gdyby ludzie dowiedzieli się, iż żuk myśli, byliby zaskoczeni. Gdyby się dowiedzieli, że grupka żuków myśli, byliby zaskoczeni i zaniepokojeni. Gdyby dowiedzieli się, iż żuki mają swoją tajną organizację, byliby zaskoczeni, zaniepokojeni i przerażeni. Gdyby dowiedzieli się, iż żuki mają dwie tajne organizacje, które wzajemnie się zwalczają, byliby zaskoczeni, zaniepokojeni, przerażeni i niechybnie wysłaliby przeciw nam dezynsektatorów. A taka jest właśnie prawda. A jedna z tajnych organizacji, o zgrozo, współpracuje z nazistami! Oni, razem z bandą zdegenerowanych, żądnych władzy żuków, chcą przejąć władzę nad światem. To oni pod ziemią mają tajne laboratorium, w którym klonują zmodyfikowane genetycznie cziłały. Te paskudne małe psy w mroku nocy atakują bezdomnych, zagubionych ludzi i wysysają z nich całą krew. Ta krew jest magazynowana w ich ogonach. Wracają te ohydne pieski do tajnego laboratorium, oddają wyssaną krew, a same wracają do swoich właścicieli i jak gdyby nic bawią się z ich dziećmi. Podwójne życie. A teraz sytuacja skomplikowana się wprost szkaradnie. Eustachy był nadzieją, zauważył, iż można się z nami porozumieć na migi. I co się okazało, był najzwyklejszym wariatem. Czy mogę nadzieję naszej tajnej organizacji pokładać w ludzkim wariacie? Nie, nie mogę. A chwaliłem się, że podłapałem kontakt z człowiekiem. Kazałem naszym czekać na pierwsze pozytywne efekty. A tutaj klops. Czy teraz mam się poddać? Czy mam zawieść zaufanie naszych? Czy wrócić z podkulonym ogonem? Czy zjeść zdechłą muchę? Czy iść do baru mlecznego i napić się mleka? Będę nadal walczył. Będę największym bohaterem naszych czasów. Wielkie żuki!, Wielkie żuki!!, Wielkie żuki !!! Po nas choćby śmierć!

Rozdział IV
Głupi Maciek w opałach

Eustachy dostał palny, psychiatra spiskuje z nazistami. Jest gorzej, niż myślałem. I czy to możliwe, że żuk jest tak ważny. Dostać rozkaz zabicia żuka? Paranoja. I za tym stoją Niemcy. To, że żuk uciekł, to już zakrawa na kpinę. Nie wiem, czy mi się wydawało, czy też żuk jak rzucił się do ucieczki, to spojrzał na mnie. Czy to możliwe, że żuk myśli? To dla mnie duże zaskoczenie. Gdyby się okazało, że grupka żuków myśli, byłbym i zaskoczony i zaniepokojony. Gdybym dowiedział się, iż żuki mają swoją tajną organizację, byłbym zaskoczony, zaniepokojony i przerażony. Gdybym dowiedział się, iż żuki mają dwie tajne organizacje, które wzajemnie się zwalczają, byłbym zaskoczony zaniepokojony, przerażony i niechybnie wysłałbym przeciw nim dezynsektatorów. Tymczasem to chyba się trochę zagalopowałem. Wiem, uczono mnie widzieć to, czego inni nie widzą, zachowywać się tak, by nikt nie traktował mnie poważnie. Nauczono mnie też pić. Kiedyś do tego się zmuszałem, a teraz jak nie napiję się rano, to cały się trzęsę. Wiem, to delirka, ale dla służby trzeba się poświęcić. Wielu oddało życie, ja tylko wpadłem w alkoholizm. To naprawdę niewielkie poświecenie dla prawdziwego patrioty, ale wracając do tematu, czas wracać do mieszkania. Notatki są dobrze schowane, Zielony Ludzik nie powinien ich znaleźć. Ciekawe, czy się już do mnie włamał. Czy to mu wystarczy i stwierdzi, iż jestem zwykłym osiedlowym żulem, czy też będzie mnie dalej obserwować? A może nie będzie się patyczkował i mnie zadźga. Po takich jak on można się wszystkiego spodziewać. Tylko czy zabicie mnie, coś mu da, czy będzie miał gwarancję, iż komuś nie powierzyłem tajemnicy. Czy będzie chciał żyć w ciągłym strachu. Wydaje mi się, iż jest zbyt sprytny na to. Jeżeli będzie miał, choć cień niepewności, to uprowadzi mnie, podda torturom i wyciągnie wszystko z mojej głowy. Teraz szybko do budki telefonicznej i szybki przekaz informacji. Nie mogę z tą tajemnicą zostać sam.
- Halo, tu Głupi Maciek
- Żul Ozdobny, powtarzam Żul Ozdobny
- W okolicy grasują miniaturowi naziści i stado myślących żuków. Skrytka na poziomie 1w3f4h8@. Potwierdź, że zrozumiałeś.
- Potwierdzam, sprawa priorytetowa, to już szósty przypadek z myślącymi żukami. Działaj dalej, bez odbioru.
Ok. Teraz do mieszkania. No i miałem rację, ktoś tu był. Notatki na miejscu. Nic nie znalazł. Czyli zaczyna się ostrzejsza gra. Na razie muszę się napić, bo nie zasnę. Ciężko jest kontrolować alkoholizm.

***

No i dobrze, że wziąłem stołeczek przenośny. Tak nie dosięgnąłbym do zamka. Samo otwarcie drzwi to pestka. Niestety czeka mnie brudna robota. Cały kąt z lewej strony zarzygany. Wszędzie walają się butelki, puszki, stare gazety. Zobaczmy, co pije…, wino marki „Czerwony Byk”, piwo „Kiler”, wódka „Czysta”. Totalnie nic markowego, sam chłam. Teraz prasa. Gazeta Wyborcza, Newsweek, Fakty. Po tej lekturze powinien Niemców kochać, durny Polaczek. A co ma ustawione w telewizji na pierwszym miejscu. No proszę…, TVN. Wspaniale. Tej pijaczek nie może być szpiegiem, to jest zwykły żul. Praca to jednak praca. Poszperam w półkach, w lodówce, sfotografuję wszystko i po robocie. Wygląda na to, że Głupi Maciek jest zwykłym osiedlowym żulem. Tak czy siak, trzeba będzie dalej go obserwować. A może nie patyczkować się z nim i go zadźgać. To byłoby najprostsze rozwiązanie. Tylko czy zabicie go coś mi da, czy będę miał gwarancję, iż komuś nie powierzył tajemnicy. Czy mam żyć w ciągłym strachu? Jestem zbyt sprytny na to. Muszę pamiętać o tym, iż jeżeli jest, choć cień niepewności, to trzeba to sprawdzić. Uprowadzę go, poddam torturom i wyciągnę wszystko z jego głowy. Czyli zaczyna się ostrzejsza gra. Teraz niestety czas do bazy. Trzeba się przyznać do błędów i ponieść karę. — Es lebe Hitler, Herr (Niech żyje Hitler, kapitanie) — Es lebe Hitler, Unerfahrener (Niech żyje Hitler, Zielony Ludziku) — Ich habe einen Fehler gemacht (Zrobiłem błąd) — Bitte Axt, schneiden wir einen Finger für jeden Fehler aus (Siekierę proszę, będziemy ucinać palec na każdy błąd) -Ouch es weh tut (Ała boli). Ich brach in die Wohnung Dumme Maciek, ich nichts gefunden (Włamałem się do mieszkania Głupiego Maćka, nic nie znalazłem) — Fotos bitte (Zdjęcia proszę) — Sie sehen, das Erbrechen, er isst gesund. Ein Stück Vollkornbrot, Karotten. Diese wurden Erbrechen gezwungen. Die unter ihnen geprüft. Hast du unter ihnen geprüft (Widzisz te wymioty, on się zdrowo odżywia. Kawałek chleba razowego, marchewki. Te wymioty były wymuszone. Sprawdziłeś co było pod nimi.) — Nein, ich überprüft (Nie, nie sprawdziłem) — Zweite Fehler durch den zweiten Finger (Drugi błąd, drugi palec) — Ouch es weh tut (Ała boli) — Der dritte Fehler, zu spät für mich zu sagen. Ringfinge (Trzeci błąd, za późno mi powiedziałeś. Trzeci palec) — Ouch es weh tut (Ała boli) — Nun gehen und lassen Sie die Finger nähen, ein weiterer Fehler ist utniemy vier auf einmal (A teraz idź, niech ci przyszyją te palce, kolejny błąd to utniemy cztery naraz). Denken Sie daran, Dumme Maciek ein Spion ist, müssen Sie ihn zu verschleppen (Pamiętaj, Głupi Maciek to szpieg, trzeba go uprowadzić) No, nie było tak źle, trzy ucięte palce będą przyszyte. A później już legalne działanie. Zemszczę się na tym podłym typie, Głupim Maćku. Żeby mnie wyprowadzić w pole. To się dla niego źle skończy!

***

Schowanie notatek w skrytce w podłodze i zarzyganie jej to był dobry pomysł. Pewnie i tak połapią się, iż rzygi były wywołane sztucznie i maskowały skrytkę. I wtedy będą już pewni, że jestem szpiegiem. Kolejne ozdoby w postaci prasy najgorszego sortu, tj. Gazety Wyborczej, Newsweeka, Faktów, pewnie chwilowo uwiarygodniły moją głupotę. Niestety, jak się zorientują, to te moje chwyty mogąc się obrócić przeciwko mnie. Moje zdolności będą docenione. Będą wiedzieli, iż mają do czynienia z bardzo dobrze wyszkolonym agentem. Teraz przede wszystkim muszę się pozbyć wszystkich moich notatek. Najłatwiej byłoby je spalić. Tylko że są zbyt drogocenne. Pięć lat ciężkiej pracy poszłoby z dymem. Faktem jest, iż oprócz dokumentacji wrażliwej (opisałem na przykład posła, który siedział w kałuży i warczał na ludzi) opisałem też, jak krok po kroku nie wpaść w alkoholizm, udając alkoholika (mnie się akurat nie udało, ale może innym te notatki pomogą). Najważniejsze jednak związane jest z kontaktem Zielonego Ludzika (podejrzewam, że to jest nazista) ze znanymi posłami. Na razie, pakuję butelki i makulaturę do wózka i wywiozę je do punktu skupu. To jest nasza główna baza, tam przez nikogo nie niepokojeni, możemy się spotkać. Niestety będę tam ostatni raz. Przy tak wielkiej sprawie, prawdopodobieństwo "spalenia" bazy jest zbyt wielkie. Tylko pośpiech pozwoli mi tam dotrzeć nim Zielony Ludzik lub jego mocodawcy zorientują się i zaczną mnie ścigać. Dla nich kluczowe będą notatki. Nie pogardzą także mną. Ich wymyśle tortury, mogą złamać każdego. Będą one tym gorsze, iż wynikać będą z zemsty. Pewnie Zielony Ludzik będzie wściekły, iż wyprowadził go w pole jakiś Polaczek. Pewnie będzie chciał, aby dla mnie, to się źle skończyło. Wiem jedno, nie mogą się dowiedzieć, iż jestem alkoholikiem. Pewnie teraz wychodzą z założenia, że moje udawanie pijaka, porozrzucane butelki z tanim alkoholem to tylko pic, a tak naprawdę jestem czysty, jak niemowlak. Czyli po pierwsze: punkt skupu butelek i makulatury, po drugie zapadnięcie się pod ziemię.
[...]
Notatki są bezpieczne (nikt mnie nie śledził). Niestety do mieszkania nie mogę wrócić, jest obserwowane (Zielony Ludzik i jeszcze jeden mały człowieczek koloru żółtego - coś chyba mają problem z pigmentem). Dobrze, że w punkcie skupu dostałem parę groszy (zawsze płacą), bo nie miałbym za co się napić. A suszy mnie strasznie.

Rozdział V
Wielka zmiana

Jak, dostałem na urodziny piękną, cudowną, odlotową zieloną czapkę. Tak wiem, że co roku dostaję zieloną czapkę, ale ta jest naprawdę wyjątkowa. O takiej marzyłem całe życie. Wiem, że mam już te osiemdziesiąt lat i co niektórym wydaje się, iż taki stary ramol jak ja, może mieć tylko szare czapki, ale ja akurat lubię zielone czapki i tylko w takich chodzę. Do tego ubieram wściekle pomarańczową kurtkę, żółte spodnie, białe buty i jest dobrze. Niestety, jak tak się ubieram, to mój pies nie ma ochoty na spacer ze mną. Udaje, że jest zmęczony lub śpi, a swoje potrzeby załatwia w kibelku i nawet spłukuje za sobą (tego chyba nauczyła go Pani z opieki społecznej, która przychodzi do mnie sprzątać i robić zastrzyki). Dzisiaj jednak o dziwo wyszedł i nawet wesoło merdał ogonem (jemu założyłem moją starą zieloną czapkę, gdyż zimno jest dzisiaj). No i jesteśmy na dworze. Piję sobie spokojnie piwko na ławeczce. Niestety muszę je trzymać w papierowej torebce, bo nie wolno pić w miejscach publicznych, śnieżek lekko pada, a w oddali dzieci lepią zajączki (już niedługo Wielkanoc, a śnieg wciąż leży). Trochę jest zimno, ale wciąż mam nadzieję, iż zobaczę pawia, który tutaj często przychodził w latach 60 - tych dwudziestego wieku. Niestety dzisiaj go nie widać, za to jakaś mała dziewczynka z warkoczykami pokazuje mnie palcem i mówi do jakiejś Pani, że klaun siedzi na ławce. Ta dziewczynka mi kogoś przypomina. Ten zły błysk jej oczu, to świdrujące spojrzenie. Niestety to chyba jest ona. Mała czarownica z Krowiaka. Tak to ona. Jak byłem całkiem mały, wyczarowała pięknego białego zająca, który odgryzł mi mały palec. Później wyczarowała kota, który mnie dotkliwie podrapał (do dzisiaj mam bliznę na lewym policzku). Następnie wyczarowała krowę, która dawało trujące mleko (wytruła tym mlekiem połowę wioski). Jeszcze później przeklęła mojego psa, który zdechł, ale jak się ze mną żegnała 72 lata temu, to dała mi psa, który miał żyć wiecznie. No i teraz jestem z moim psem (ma już 72 lata), który biegnie właśnie do tej małej dziewczynki-czarownicy. Ja stary u schyłku życia, ona wciąż mała. Ciekawe, czy dalej umie czarować. Ciekawe, po co ona do mnie podchodzi. Dlaczego pocałowała w czoło takiego starca jak ja? Dlaczego mam za dużą kurtkę, za duże spodnie, za duże buty. Czemu tak dobrze się czuję?

Wiadomości
"W parku znaleziono 10-letniego, nietrzeźwego chłopca, ubranego bardzo kolorowo w za duże ubrania. Dziecku towarzyszył pies. Jeżeli ktoś, kiedyś widział chłopca ze zdjęcia, prosimy o kontakt."

***

— Panie Eustachy, słyszy mnie Pan? — Tak, oczywiście, gdzie ja jestem? — Oczywiście, że na komisariacie. To może podsumujmy, w parku na alei Sosnowej napadło Pana trzech mężczyzn. Ukradli Panu dokumenty, pieniądze i dodatkowo pobili. Zgadza się? — Nie bardzo pamiętam. — Panie Eustachy, przed chwilką Pan tak mówił, więc proszę się zdecydować. — Tak, chyba tak było, głowa strasznie mnie boli. — Dobrze, za chwilkę będzie okazanie, może Panu uda się rozpoznać tych bandytów. — Tak, oczywiście. — Czy jest Pan gotowy? — Tak. Oficer Piotr Prosty, wraz z Eustachym weszli do pokoju okazań. Za szybą, stało już sześciu mężczyzn. Jeden przypominał z twarzy żuka (jeżeli to w ogóle jest możliwe), drugi miał cerę jakby koloru zielonkawego, trzeci był ogolony jedynie do połowy twarzy, czwarty był całkowicie łysy i miał tatuaż na głowie w postaci sowy z żółtymi oczami, piąty był ubrany w strój policjanta, szósty natomiast był ubrany jedynie w majtki w żyrafki (nie miał on żadnych znaków szczególnych). — Czy rozpoznaje Pan tych bandytów? — Wydaje mi się, iż to ten z zielonkawą cerą. Reszta raczej nie. — Doskonale, to jeden z najbardziej natrętnych bandytów na osiedlu. W końcu możemy go wsadzić. Dziękujemy Panu, na dole czeka na Pana Pańska żona. — Żona? — Oczywiście, kazał Pan przecież ją powiadomić. — Tak, tak, oczywiście. To ja już pójdę, do widzenia. — Do widzenia. Niech pan pamięta, policja polska zawsze skuteczna jest. Co ja tu robię? Co się stało? Kim ja jestem? Dlaczego im wskazałem tego faceta? Czy ja mam żonę? Dlaczego nic nie pamiętam i dlaczego moje ręce są tak straszenie pokłute? Boże, co oni mi zrobili? Cholera, jeżeli to jest moja żona, to chyba strzelę sobie w łeb! — Cześć Kochanie Boże jakie szczęście, że nie mówiła do mnie. To żona tego policjanta. Biedak. — Cześć Pączusiu. Zbieraj się szybciutko. Dzieciaka trzeba odebrać. Jak ty dostałeś w łeb, to dzieciaka wzięli, napoili alkoholem i zostawili na ławeczce. Zobacz gazetę. „W parku znaleziono 10-letniego, nietrzeźwego chłopca, ubranego bardzo kolorowo, w za duże ubrania. Dziecku towarzyszył pies. Jeżeli ktoś, kiedyś widział chłopca ze zdjęcia, prosimy o kontakt.” Jaka zjawiskowa babka. Co za figura, co za nogi. Chodzący ideał, ale co ona mówi? O jakimś dziecku. To ja mam dziecko? Jak nic, będę potakiwał jej we wszystkim. Dla niej mogę wszystko. Chyba się zakochałem. — Słyszysz mnie? Zbierajmy się. Trzeba naszego chłopaka odebrać z izby dziecka. — Idź pierwsza. Jakie cudne nogi, a jak się porusza. Chyba jestem w niebie. Ciekawe czemu nic nie pamiętam? Moje życie musiało być piękne. Z jaką gracją wchodzi do samochodu. A jaką furę mamy! A jak pewnie prowadzi. Niesamowite. Z nią mogę nawet do piekła. -Dzień dobry. My po nasze dziecko. Jacek Stankiewicz. Przywieziono go wczoraj pijanego. Ktoś go porwał, upił i zostawił na ławce. Powinien też być malutki piesek cziłała. Taki stary dosyć. To co możemy odebrać już nasze dziecko? — Proszę Państwa. Pijane samotne dziecko, pozostawione na ławce jest dla nas bardzo niepokojącym zjawiskiem. Rozumiem, iż zgłosiła Pani zaginięcie chłopaka. — Tak, proszę spojrzeć. To potwierdzenie zgłoszenia zaginięcia Jacka i mojego męża Eustachego. — Tak … Wszystko się zgadza. Tylko że chłopak mówił, że nazywa się Piotrek. — E…, tak w szkole go nazywają. Jak tylko nas zobaczy, od razu pozna, że jesteśmy jego rodzicami. — Proszę chwilkę poczekać. Zaraz przyprowadzę dzieciaka. — Mamo, Tatko, jesteście w końcu. Weźcie mnie stąd, tu jest okropnie. Ciekawe co to za ludzie. Skąd wiedzieli, że nie mam rodziców. Ciekawe, czy wiedzą, iż mam już 80 lat. Babka wygląda na bezwzględną i zdecydowaną i do tego cholernie piękna, ale ten facet, jakiś taki zagubiony. On chyba nie wie, co się dzieje. Komedię trzeba grać dalej, bo zostanę na wiele lat zamknięty w domu dziecka. — Mamuś, ja chcę do domu. Mamuś proszę. — Dobrze kochanie, tylko jeszcze ten Pan musi nam pozwolić iść. — Proszę Pana, Proszę Pana, ja chcę do domu. Do mamusi i tatusia. Proszę nas puścić. — Dobrze, proszę Państwa, proszę jeszcze to podpisać i możecie Państwo iść. — Dziękujemy serdecznie to do widzenia. No i koniec tej komedii. Mam Eustachego, staruszka, o przepraszam dziecko (ha, ha ha) i pieska. Teraz trzeba ich jakoś urobić. Eustachy wydaje się być podatny jak ciasto. Z nim zrobię wszystko. Musi mnie doprowadzić do żuka. Staruszek musi wyjawić, gdzie znaleźć czarownicę. Najpierw musi znaleźć Głupiego Maćka. On jest kluczem do wszystkiego. Jak im pokażę chatę, to dopiero im szczęki opadną. Fajnie być piękną i bogatą. Tylko to zadanie…, cholernie trudne. Na razie z nikim kontaktu, znikąd pomocy. Dam radę, muszę dać. Od tego zależy życie wszystkich Klacjan.

***

- Kochanie, ty się teraz połóż, a ja z dzieciakiem zrobię lekcje. Choć Jacek, trzeba odrobić lekcje.
No i zaczyna się, ciekawe czemu jej się tak śpieszy?
- Mamusiu, głodny jestem, czy możemy najpierw zjeść obiad?
- Tak kochanie, zrobię ryżyk z mięskiem, Twoje ulubione.
Cholera, jemu dalej chce się grać tę komedię, a tu nie mamy wiele czasu.
- Kochanie, ja też chętnie zjem.
No dobra, szybciutki obiad, a później rozmowa. Na razie Eustachy nie może się niczego domyślić, a chłopak pewnie coś wie. Michaela zrobiła obiad i z satysfakcją obserwowała, jak jej dwaj goście pałaszują obiad. Jacek dwa razy beknął, Eustachy w międzyczasie skoczył do łazienki za potrzebą. Jednym słowem, zwyczajny, rodzinny obiadek.
- Dobra chłopaki, Ty mężusiu do łóżka, a ty Jacek chodź, zrobimy lekcje.
- Dobrze mamusiu, a obiadek był pyszny.
Wypowiadając te słowa, Jacek beknął zadowolony.
- Będę czekał na Ciebie, moja piękna.
Michaela zaprowadziła chłopca do pokoju, zamknęła drzwi i zaczęła rozmowę.
- Dobra, proszę Pana. Powiem najpierw, co ja wiem, a później spróbujemy się dogadać.
- Ok. -powiedział staruszek, rozsiadł się wygodnie na bujanym fotelu i czekał na dalszy ciąg.
- Słuchaj. Sytuacja na świecie wygląda następująco. Po pierwsze, naziści są bardzo blisko sklonowania 100% Hitlera. Aktualnie próbują go klonować, ale wychodzi im jedynie 90 cm ludzik, o żółtym zabarwieniu, z wąsikiem i fryzurą jak Hitler. Po uśmierceniu tego klona staje się on toksyczny. Tutaj niestety nie wiemy nic więcej. Całą organizacją steruje Angela. Nie znamy jej nazwiska, podobno jest bardzo wpływowa. Po drugie, jest tajna organizacja żuków, a właściwie dwie organizacje, jedna z nich wspiera nazistów, o drugiej właściwie nic nie wiemy. Po trzecie, naziści wyprodukowali pieski cziłała, które atakują nocą i wysysają krew z ludzi. Krew jest magazynowana w ich ogonach. Nie wiemy po co. Po czwarte poszukujemy dziewczynki czarownicy, która jest uciekinierem z planety Klac. Ma ona wielką moc, odziedziczoną po jej niezwykłych przodkach, którzy w programie eugenicznym przez 40 pokoleń byli odpowiednio dobierani, by osiągnąć super Klacjana. Wiemy, że jest na Ziemi. Wiemy też, że czarownica ma do Pana słabość. Ostatnio przywróciła Panu dzieciństwo. Pana zadaniem będzie ją znaleźć.
- Ok. Po pierwsze możesz do mnie mówić Jacek. Fajnie mnie nazwałaś. Po drugie, nie ufam Ci. Po trzecie, chcę chodzić do szkoły, będzie fajnie. Po czwarte idę spać, przecież jestem, małym chłopczykiem. Jasne!?
- Widzisz Jacek..., ja także jestem Klacjanką i mogę dać ci takiego buziaka na dobranoc, iż na powrót będziesz staruszkiem. Zrozumiano!
W tym momencie Michaela chwyciła siedzącego na parapecie młodego gołębia, pocałowała go w czoło, co automatycznie rozpoczęło przemianę gołębia. Gołąb stał się bardzo starym ptakiem.
- I co podobało ci się? Idź spać, przemyśl to, jutro faktycznie pójdziesz do szkoły. To co, chcesz całuska na dobranoc?
Przerażony Jacek skulił się w sobie. Nie chciał tego. Chciał być znowu dzieckiem. Żeby nim być, musiał podjąć współpracę. Już teraz podjął decyzję. Jednak zgodnie z propozycją Michaeli, postanowił iść spać. Ubrał piżamę w żółte słoniki, umył zęby i położył się do łóżka.
- Dobranoc Michaelo. Jutro powiem Ci, jaką decyzję podjąłem.

Rozdział VI
Nieszczęśliwe wypadki

- Cholera!, przejechałem dzieciaka. Szlag jasny. Wysiadaj!, może chłopak żyje!
Policjanci wyskoczyli z wozu policyjnego i pobiegli w kierunku przejechanego dziecka.
- Ty zobacz, to jest chyba jakiś mały chińczyk. Cały żółty. W ogóle on jest zbyt żółty jak na człowieka.
- Zobacz lepiej Piotr, czy on żyje.
- Od razu widać, że nie. Cały zmasakrowany! Pewnikiem, bekniesz za to. Na służbie przejechałeś jakieś żółte dziecko albo i karła. Masakra.
Drugi z policjantów rozgląda się na boki i w oddali widzi staruszkę. To jest jedyna osoba, która widziała wypadek. Trzeba z tego jakoś wybrnąć.
- Piotr słuchaj. Jeździmy w patrolu razem już z 10 lat. Jest tylko jeden ewentualny świadek, ta staruszka. Pewnie i niedowidzi i niedosłyszy. Słuchaj, zróbmy tak:  ja podnoszę to coś, wydaje mi się, iż to nawet nie jest człowiek. Więc go podnoszę i udaję, iż się z nim szamoczę. Ty krzyczysz do niego, że jest aresztowany, za spowodowanie katastrofy w ruchu lądowym. Ładujemy go do wozu, wieziemy do jakiegoś lasu, zakopujemy i jest ok. Zobacz, pojazd nie ma nawet małej ryski. To co Zenek, robimy to?
- Dajesz 10 tysięcy i robię to.
- Przestań, znowu te twoje długi hazardowe. Dam Ci 8 tysiaków i robimy to!
Piotr podchodzi do przejechanego osobnika, podnosi go i udaje, że się z nim szamocze. W tym czasie Zenek wyciąga kajdanki i zaczyna wrzeszczeć.
- Spokojnie koleś, wtargnąłeś na ulicę, spowodowałeś katastrofę a teraz jeszcze stawiasz opór policjantowi na służbie. Skuję Cię i jedziesz z nami.
Policjanci skuli żółtego człowieczka i wpakowali go do wozu policyjnego. Staruszka patrzyła na to wszystko, jednak nic nie wydało się jej podejrzanego, więc wróciła do domu. W tym czasie, wydarzenie to widział także Zielony Ludzik, który z przerażeniem obserwował całą sytuację. Policjanci wsiedli do wozu i pojechali w kierunku lasu. Zielony Ludzik, pędem dopadł swój mały rowerek i pojechał za policjantami.
- Cholera, jak ten żółty capi. Nie da się wytrzymać.
- Zatrzymaj się, tu go zakopiemy. Nie dojedziemy do lasu. Ten cholerny smród zabije mnie. Yee......
Zenek zaczął wymiotować. Piotr szybko skręcił w polną drogę. Przejechał z 300 metrów, zatrzymał się i wyskoczył z samochodu. Jego kompan Zenek wyglądał koszmarnie. Z jego ust sączyła się jakaś dziwna, żółta cuchnąca maź, z uszu wypłynęła krew, a jego oczy stałe się całe czarne. Widok był iście koszmarny. Piotr nie zastanawiając się wiele, zaczął uciekać. W tym czasie Zenek jakimś cudem wyczołgał się z samochodu i zaczął na czworakach oddalać się od niego. Nie był w stanie stać na nogach. Czuł, że jego płuca rozpuszczają się. Próbując złapać oddech, zachłysnął się żółtą mazią, co automatycznie wywołało u niego spazmatyczny kaszel. Z jego ust zaczęły wypadać zęby, jeden po drugim. Przerażony próbował przyspieszyć, jednak jego lewa ręka złamała się. Próba wstania zakończyła się otwartym złamaniem lewej nogi, jednak z jego nogi nie wypłynęła krew, tylko żółta maź. Zenek przysiadł. Wiedział już, że jego życie się kończy. Do tej pory był jednym z najbardziej samolubnych cwaniaków, jakich znał świat. Teraz, w tym ostatnim momencie życia, postanowił ostrzec świat przed strasznym niebezpieczeństwem. Prawą ręką sięgnął po telefon. Wybrał numer swojej żony i zadzwonił. Niestety z jego ust wydobył się jedynie bliżej niezidentyfikowany bełkot. Wyciągnął kartkę i ostatkiem sił napisał "Wśród nas są żółte ludziki. One są toksyczne. Nie dotykaj...." W tym momencie osunął się i odszedł z tego świata.
Zdyszany Zielony Ludzik, stojąc nad żółtą mazią, zauważył karteczkę i natychmiast ją spalił. Ta wiedza, nigdy nie może dostać się do ludzi. Tak, żółte ludziki są toksyczne. To są klony Hitlera. Są też równie złe. To jest chodzące zło, które jak tylko zostaje unicestwione, to zatruwa wszystko wokół. Dlaczego jednak drugi policjant uciekł? Dlaczego w pobliżu nie leży jakaś kolejna kupka żółtej mazi? Czy to możliwe, że jego organizm jest odporny na toksyny klona? Trzeba go czym prędzej wyśledzić, ale póki co należy spalić wóz policyjny, zebrać żółtą maź do beczki i odwieźć do bazy. Tak, żółta maź jest także bardzo cenna. To dzięki niej, praktycznie można żyć wiecznie. By jednak tak się stało, należy ją zmieszać z kwaśnym mlekiem i odstawić na miesiąc w chłodne, zacienione miejsce. Wtedy staje się źródłem wiecznej młodości. Zielony ludzik ubrał się w kombinezon, wyciągnął samorozkładającą się beczkę i z mozołem zaczął oczyszczać miejsce.

Rozdział VII
Upadek Głupiego Maćka

No i wypiłem parę piwek i już lepiej. Tylko kasy zero i jeść się chce. Podobno jak się nie ma chaty, nie ma kasy i dodatkowo jest się alkoholikiem, to jest dno. I chyba właśnie to dno osiągnąłem, ale czy agenta to także dotyczy?
- Proszę Pani. Może Szanowna Pani dać dwa złote, chcę chleb kupić.
Głupi Maciek lekko się chwiejąc, próbuje wydębić kasę.
- Spadaj pijaku, takich jak ty powinno się likwidować!
- Ja Panią bronię przed nazistami, a tu takie wyzwiska! Szmata! Ja Cię załatwię! Faszystka jedna!.
Głupi Maciek zatoczył się i walnął głową w mur. Mimo iż z jego głowy zaczęła cieknąć krew, to na jego twarzy pojawił się uśmiech. Przy murku stała w połowie pełna butelka wódki. Nie zastanawiając się, chwycił butelkę i opróżnił jej zawartość. W jednej chwili poczuł się błogo. Świat stał się bardziej przyjazny, nie był już wcale głodny, a w oddali widział wolno poruszające się białe myszki. Uśmiechały się do niego, więc sunął w ich kierunku, czując jednak, iż ktoś złośliwy huśta chodnikiem. Niestety upadł, a ze względu na coraz trudniejsze warunki (chodnik huśtał się przeraźliwie mocno), zaczął na czworakach iść w kierunku białych myszek. Cieknąca krew z jego głowy znaczyła przebytą trasę. Na szczęście białe myszki siedziały już na pobliskiej ławce. Czekały na niego. Doczołgał się do niej, wdrapał, przytulił do myszek i zasnął. Śniło mu się, iż ma do wykonania bardzo ważne zadanie, że jest agentem, że coś niedobrego się stało. To wszystko miało związek z zielonym i żółtym ludzikiem. Czuł, że coś małego i miękkiego weszło mu na głowę i zlizuje jego krew. Czuł rozdzierający ból szyi. Otworzył oczy i jęknął przerażony. Mały piesek wbił mu się w szyję i zaczął pić jego krew. Chwycił jego małą szczękę i oderwał od szyi. Czy ten mamy piesek jest wampirem? Dlaczego on to robi? Dlaczego…, wyjaśniło się niemal natychmiast.
- Witaj Głupi Maćku. Nie ruszaj się, bo dostaniesz kulką w łeb. Ręce do tyłu.
Powiedział Zielony Ludzik, skuł Głupiego Macka, zarzucił mu na głowę worek, wrzucił go do samochodu i pojechał w kierunku tajnej bazy.

***

Cholera, gdzie ja jestem? Czemu nie umiem się ruszyć? Dlaczego tu jest tak ciemno? Jak tu śmierdzi, ohyda. Nic nie pamiętam. Chyba wyzywałem jakąś kobietę, ale potem .... Kompletnie nic. Jak na super agenta, to się nie popisałem. Do tej pory udawało mi się kontrolować alkoholizm. Do wczoraj. A teraz, jestem przywiązany do jakiegoś drewnianego fotela. I nic nie widzę. Uprowadzono mnie. Czyli wróg mnie wytropił. Przez moją głupotę. Zalałem się, brak jakiejkolwiek kontroli i mnie znaleźli. Mam nadzieję, że nie był to Zielony Ludzik. Jeżeli to on, to będzie po mnie. Wydusi ze mnie wszystko, a potem w jakiś wymyślny sposób zabije mnie. Mam nadzieję, że nie stosują tortur z palem. Człowiek jest związany i delikatnie nabity na pal. Niestety ciężar człowieka powoduje, iż systematycznie nabija się na niego. Okropność. A teraz dodatkowo, zaczynam się trząść i pocić. Jak nic delirka. Nawet nie będę w stanie rozpoznać, czy to, co będzie się działo, to jest prawda. Znowu widzę. Widzę białe myszki. Widzę też Zielonego Ludzika. W oddali gromada żuków. Na szafie siedzi sowa.
- No to, co Głupi Maćku, a tak naprawdę Macieju Rozalski. Przede mną nie musisz udawać głupka. Wiem, że jesteś agentem i tropisz tak wartościową organizację, jak Der IV Weg. Teraz wiemy o tobie wszystko. Nie wiemy tylko, co wiesz i z kim się swoją wiedzą podzieliłeś. I to nas niepokoi. Zaznaczam chwilowo, bo niedługo będziemy o tobie wiedzieć wszystko. No i widzę, że trzęsiesz się ze strachu. Dodatkowo pocisz. Wiedz, że niedługo. Na dobry początek, utnę ci palucha.
Zielony ludzik podszedł do Maćka i uciął mu palca, którego momentalnie zjadł piesek cziłała. Maciek patrzył na to wszystko z przerażeniem. Nie tak przecież miało być. To on miał zlikwidować tę organizację, a nie oni jego. Dlaczego Zielony Ludzik wyszedł? To takie stosują metody. Białe myszki wciąż biegają, sowa dalej siedzi na szafie, a żuki biegną w jego kierunku. Jeden z nich przewrócił się na plecy i zaczyna machać nogami. On chyba coś chce mi przekazać. Chwila, on używa alfabetu morsa.

- . . –  . – .  . –  –  . . –  – – –  .  – –   – . –    – . – .  . .  . (URATUJEMY CIE)

One mnie uratują. Boże co za szczęście. Tylko czy dam radę wyjść. Wciąż się trzęsę. Mam pieprzoną delirkę! Przegryzają sznur, jest dobrze. One niosą małą buteleczkę wódki! Jaki błogi smak. Znowu mogę działać. Pokazują mi tajne przejście. Otworzyło się! Jestem uratowany !
-Dziękuję żuki, dziękuję!
One mi się pchają do kieszeni. Biorę je! W jakimś bezpiecznym miejscu pogadam z nimi. Teraz trzeba jak najszybciej uciec. Niestety muszę przejść detoks. Teraz nie mogę już mieć nawet chwili słabości. Przez delirkę, nie wiem, czy sowa i białe myszki istnieją naprawdę. A to może być ważne. Cholernie ważne!

Rozdział VIII
Kolejne klonowanie

-Gdzie jest Zielony Ludzik? Przyprowadzić go natychmiast!
- Przesłuchuje Głupiego Maćka, ale już go ściągamy.
Zielony ludzik, po otrzymaniu rozkazu, natychmiast przestał przesłuchiwać Głupiego Maćka. A tak dobrze mu szło. Maciek trząsł się i pocił ze strachu. Ludzik, po ucięciu palucha miał zamiar rozpocząć właściwe przesłuchanie. A tu klops. Znowu musi być na jakiejś naradzie. Dwa razy w tygodniu narady. I zawsze coś piekielnie ważnego. Znowu, dostanie ochrzan za niewykonane plany, za opóźnienia i takie tam inne pierdoły. Na tablicy wywieszonej w pokoju narad, może być na czerwonym polu. Gdyby był, choć na żółtym polu, wystarczyłoby, by się poprawił. A tak pełny ochrzan. A mógł być przełom, jeszcze godzinka i wiedziałby wszystko. A tak znowu będzie trzeba się tłumaczyć. Najpierw o żółtym ludziku. Będą się pytać, jak można było stracić tak wartościowego klona Adolfa. Potem będzie gadka o policjancie, który uciekł i może opowiedzieć o wszystkim komuś, kto orientuje się w sprawie. Sukcesem było schwytanie Głupiego Maćka. Niestety szefostwo nie podziela poglądów Zielonego Ludzika. Oni uważają, że Głupi Maciek, jest po prostu głupim alkoholikiem, ale on im udowodni! Teraz niestety jeszcze spóźnienie na naradę. Cholera, sama centrala się pojawiła. Jest Angela. W sali panuje pełne napięcie, ale i jakby radosne oczekiwanie. Co jest grane? Znowu czymś mnie zaskoczą. Frau Angela zaczęła przemówienie.
- Witajcie towarzysze. Dzisiaj jest wielki dzień. Oto w tym miejscu powstanie nowy, w pełni odtworzony Hitler. Po ponad 70 latach znowu będziemy mieli naszego wielkiego przywódcę. Niech moc wypłynie z otchłani!
W tym momencie ziemia zaczęła się otwierać, a pod nią pojawiła się otchłań pełna ognia, z której wyłaniały się złe duchy.
- Adachorze, władco złych mocy, oddajemy Ci się w pokorze. Niech stworzony przez nas, nowy klon Hitlera ożyje. Niech poprowadzi nas do wielkiego zwycięstwa Trzeciej Rzeszy. Tchnij w niego ducha Adachorze.
W tym momencie, z otchłani wyłonił się wielki czerwony duch Adachora.
- Stało się, Wasz Hitler żyje!
Piekielne czeluście zamknęły się, a przed wszystkimi pojawił się żółty ludzik, kolejny klon Hitlera.
- Cholera, znowu coś nie wyszło. Hitlerze, czy poprowadzisz nas ku zwycięstwu?
- Ich weiß nicht.
- Hitlerze, czy wiesz, gdzie jesteś?
- Ich weiß nicht.
- No i znowu, ktoś coś spieprzył. Wygląda na większego, od poprzedniego klona, ale jest znacznie głupszy. Spróbujcie go nauczyć, czego się da. Może się na coś przyda. A Wy, jak nie jesteście pewni efektu, to nie wzywajcie mnie! Teraz w Polsce, moje wizyty nie są już tak miłe, jak jeszcze rok temu.
- Es tut uns leid, Frau Angela. (Bardzo mi przykro, Angelo)
- Do roboty partacze. Nowy klon na powstać w ciągu miesiąca!!
- Tak jest.

Rozdział IX
Ucieczka i detoks

- Dobra, kopnij go z lewej strony, może zrozumie, gdzie ma biec.
O kurde, żuk mnie kopnął z lewej strony, trzeba skręcić. Znowu z lewej, teraz prawa, teraz z dołu, znowu z dołu, z lewej, z lewej, z prawej, z dołu, z prawej. Cholera, chyba jestem w jakimś kanale. Jasny gwint, oberwałem.
Głupi Maciek osunął się na podłogę i padł nieprzytomny. Żuki szybko związały Maćka i przepchnęły go w kierunku ściany. Po około godzinie Maciek odzyskał przytomność.
- Cholera, jak boli. Dajcie mi łyczka wódki, proszę.
Żuki patrzyły na Maćka zdegustowane. Z kimś takim mają współpracować. Ideały żuków sięgnęły bruku.
- Wódki, wódki! Dlaczego jestem związany? Wypuście mnie przebrzydłe żuki! Dawać wódki!
Głupi Maciek zaczął się trząść i pocić. Jego ciałem wstrząsnęły gwałtowne skurcze. Z żołądka zaczęła wydobywać się żółć, która niemal natychmiast wypłynęła z jego gardła.
- Wódki, wódki! Ja tu umrę!
Maćkiem wstrząsnęły kolejne skurcze. Ponownie zwymiotował. Cały jego organizm domagał się alkoholu. Tylko on mógł zatrzymać jego spazmatyczne skurcze. Jednak wódka była bardzo odległym marzeniem. Był w jakimś kanale, związany przez żuki. A na jakiejś zardzewiałej rurze, siedziała biała sowa. Tym razem jego ciało nie wytrzymało. Uniosło się w nadnaturalny sposób w górę i momentalnie spadło na ziemię.
Maciek poczuł, iż nie jest już związany. Zaczął poruszać się korytarzem w kierunku światła. Wszędzie walały się butelki po wódce. Jednak w żadnej z nich nie było choćby kropli wódki. Nawet butelki, które posiadały nakrętki, były puste. Maciek z nadzieją szedł w kierunku światła. Doszedł do olbrzymiego pokoju, gdzie za dębowym biurkiem siedział wielki żuk. Jak tylko go ujrzał, zauważył, iż także on sam, siedzi na fotelu.
- Słuchaj Maćku, bo nie mamy dużo czasu. Otrzymujesz dar rozumienia żuków.
W tym momencie ciałem Maćka wstrząsnął dreszcz.
- Musisz dotrzeć do prezesa, on wszystkim kieruje i wszystko wie. Tylko on może nas uratować.
- Kto to?
W momencie zadawania pytania ciałem Maćka wstrząsnął kolejny dreszcz.
- Było ich dwóch, teraz jest jeden. To było w samolo.....
Ciałem Macka wstrząsnął kolejny dreszcz. Niemal natychmiast Maciek poczuł, iż dalej jest związany, a jego ciało całe płonie. Czy wyjdzie z tego? Czy jego organizm wytrzyma detoks?

***

- Szybko, Maciek odpłynął. Jego serce nie bije. Dajcie defibrylator!
- Za ciężki, nie dotachamy go. Za ciężki.
- Dajcie dwa kable i włóżcie do gniazdka. Dobra, przykładam do Macka.
Maćkiem wstrząsnął skurcz, jednak serce nie zaczęło pracy.
- Dobra, próbuję jeszcze raz.
Mackiem ponownie wstrząsnął skurcz, jednak serce wciąż nie biło.
- Próbuję ostatni raz !
Maciek aż uniósł się w powietrzu, a jego serce zaczęło bić.
- Mamy go! Cholera, mamy go!
- Prezes, Prezes, on jest najważniejszy
Wybełkotał Maciek.

Rozdział X
Co słychać u Jacka?

No dobra. Nawet jak to, co mówiła Michaela, jest prawdą. To, że ktoś tam jest blisko sklonowania Hitlera. I o tej organizacji żuków i o tych pieskach cziłała, to przecież co mnie to wszystko obchodzi. Jestem teraz dzieciakiem i całe życie przede mną. Po diabła mam komuś, jeszcze do tego kosmicie, pomagać. Niech się walą. Zaraz zdejmę tę durną piżamkę w żółte słoniki, ubiorę coś na siebie i czmycham. No dobra, mam zielone spodnie, zieloną bluzkę i kurtkę, tylko dlaczego cholera czapka jest akurat czerwona. Nawet buty i skarpety zielone, a czapka czerwona. Jak ja będę wyglądał ? No nic..., mam nadzieję, że śpią. Też bym miał ochotę spać w tym łóżku z Michaelą, gdyby mnie tak mocno nie odmłodzili. Takiej kobiety jak ona, nigdy w życiu nie spotkałem. Nigdy też takiej się nie zapomina. A tak klops, mam tylko dziesięć lat. No dobra, drzwi na szczęście są otwarte, schody nie trzeszczą, drzwi wyjściowe też otwarte. No i już mnie nie ma. Fajny ma ogród. Piękny jak tu wszystko. No i jakiś długi, ciekawe, kiedy będzie jakaś brama. O, jaka cudna biała sowa. A jakie żółte ślepia. Troszkę przerażające. No dobra i znowu jakiś dom. Cholera to ten sam dom. Szedłem przecież prosto. Jakim cudem? Drzewa, sowa, dom. No to jeszcze raz, drzewa, sowa, dom. Cholera, drzewa, sowa, dom. Czy stąd nie da się wyjść? No i co, z powrotem do domu, do łóżka? No przecież tak nie miało być. Już piąta rano, a ja nic nie spałem. No to do łóżka i w piżamkę w żółte słoniki… Wygodne to łóżko.
- Jacek wstawaj śpiochu już dziesiąta. Pewnie świetnie się spało, co nie?
Co…, ledwo położyłem się, a ona już mnie budzi.
- Widziałam, że znowu masz problem z lunatykowaniem.
Zniechęcony Jacek popatrzył na Michaelę, która uśmiechała się od ucha do ucha. Ona wszystko wie. Stąd nie da się uciec. Tylko się bawi ze mną. Po co?
- I jak, podjąłeś decyzję?
Jacek, widząc, iż jego upór i tak jest bezcelowy, a ryzyko odmówienia jest zbyt wielkie, potaknął głową.
- Tak Michaelo, pomogę Ci znaleźć czarownicę.
- To świetnie! Patrz, co kupiłam dla ciebie.
Michaela wyciągnęła zieloną czapkę i wręczyła Jackowi.
- To na osłodę Twojej porażki i na początek dobrej współpracy. Może kiedyś się jeszcze polubimy.

Rozdział XI
Profesor

Niestety z samego rana zauważyłem, że świat się kołysze. Dziura na środku pokoju staje się niebezpieczna. Czy ktoś zauważy u mnie zmianę? Te rogi na czole raczej rzucają się w oczy. Niestety póki co jedynie bekam. Nie jest dobrze, a trzeba jeszcze dzisiaj dostać się do pracy. Auto odpada. Wsiąść może i wsiądę, ale kołyszące się inne pojazdy są zbyt niebezpieczne. Czołgam się wiec do kuchni (na szczęście jest z górki), a mały goblin przygląda mi się z zainteresowaniem. Może mi pomoże. Próbuję zagadać, niestety tylko bekam, to i on do mnie beknął. Nie jest dobrze. Żona wstała, na szczęście zajęta jest swoimi sprawami i nie zauważa niczego. W kuchni założyłem garnek na głowę, może będzie lepiej. I jest, zaczynam bulgotać. Nie jest źle, może zdążę na wykład. Temat dzisiaj może mnie uratować: "dziwactwa współczesnego świata". Może się uda. Odpiłowanie rogów, idzie dosyć szybko, na golenie się niestety nie mam czasu. Postanowiłem..., idę w piżamie i z garnkiem na głowie. Świat wciąż się kołysze, ale jakby mniej. Zaczynam wymawiać pojedyncze słowa. Jest całkiem dobrze. Ludzie w autobusie dziwnie się na mnie patrzą, ale już gadam i to na głos!! Powiedziałem "noga żuka", "tyłek" oraz "agrest". I to wszystko w autobusie. Jest już naprawdę dobrze!! Świat już tylko lekko się rusza i jest koloru niebieskiego. Nudne to, ale łatwiej się idzie. Dobrze, że wziąłem szczoteczkę i pastę, to sobie umyję zęby na wykładzie. Czuję się lekki jak jakiś ptaszek. Właśnie dzięki temu nie spóźniam się na wykład i nawet zaczynam ćwierkać. To chyba będzie dobry dzień. Piszę temat na tablicy "dziwactwa współczesnego świata". Najgorsze jest za mną. Kucam na biurku i rechoczę. Dzisiaj jest dużo studentów. Będzie sukces. Atmosfera jest wspaniała. Kilku studentów łapie atmosferę, rozbierają się, malują się atramentem. Udaje mi się krzyknąć: "fermentacja" "korba", "sanepid". Jest wspaniale, wykład się kończy, a ja doszedłem do siebie. Nic już nie kołysze, nie widzę na niebiesko, myję więc zęby i nawet z gęby mi nie śmierdzi. Co za dzień. Już całkiem zwyczajnie dziękuję studentom i wychodzę w piżamie i garnku. Może dzięki takim wykładom dostanę podwyżkę. Żona byłaby bardzo dumna.

***

No, dzisiaj wszystko jest w porządku. Nie ma żadnych sensacji. Słyszę, widzę, mogę chodzić. Jasno myślę. Całe szczęście. Wczoraj koleżanka, która uczy w PSP nr 14, poprosiła mnie, bym jako specjalista, opowiedział dzieciom z IVB, o prawdziwym obliczu II Wojny Światowej. Podobno miał opowiadać jakiś 80-letni staruszek, ale zaginął tydzień temu. Szkoda faceta, ale z drugiej strony poznam współczesnych dziesięciolatków. Dzisiaj, to nawet pojadę samochodem. Dawno tak dobrze się nie czułem. No, prowadzę naprawdę wspaniale. Zaparkowałem wręcz zajebiście dobrze. No i jestem w szkole.
- Cześć Gabryśka. To, do której klasy mam iść?
- Słuchaj Józef, nie ogoliłeś jednego baka.
-Zaraz to załatwię. To powiedz mi, gdzie jest toaleta i ta klasa.
- Klasa jest na pierwszym piętrze, drugie drzwi na lewo. A toaleta jest tutaj, zaraz za rogiem.
- Dzięki.
Profesor, czym prędzej udał się do toalety, wyciągnął czarny flamaster i z ogolonej strony, dorysował sobie baka. By wyglądało bardziej naturalnie, nieogolonego baka pokolorował, by miał ten sam odcień. Zadowolony z siebie udał się do klasy. Wchodząc do klasy, poczuł delikatne ukłucie w kolanie. Nie przejął się zbytnio. I tak świetnie się czuł. Jednak jak siebie usłyszał, wiedział że znowu nie panuje nad sobą.
- Cześć młodzieży. Zanim zacznę temat, niech chłopaki szybko skoczą do sali gimnastycznej po piłki lekarskie i piłki do tenisa ziemnego, a dziewczyny niech idą do stołówki po garnki.
Cholera, co się ze mną dzieje. Jestem w szkole, mam uczyć dziesięciolatków, a wydaję im jakieś debilne rozkazy. Cholera, nie umiem się ruszyć.
- No dobra jesteście już zdechlaki. Do ławek barany. Będzie mowa o II wojnie światowej. Zakładać garnki na te zakute, durne łby.
W tym momencie profesor zaczął się histerycznie śmiać. Wyciągnął komórkę z kieszeni i puścił na cały regulator, odgłosy bombardowań. Przyniesione przez chłopaków piłki do tenisa ziemnego, zaczął rzucać w kierunku dzieci.
- Zabiję Was szmatławe dranie.
Ruszył w kierunku dzieci i zaczął przewracać ławki.
- Za tymi ławkami, hołota ma się chować!
Przerażone dzieci, zaczęły chować się za ławki. Jeden zaś chłopak - Jacek, próbował uciec z klasy. Niestety tuż przy drzwiach, oberwał piłką lekarską.
- Nie macie szans, a tego tu uciekiniera zaraz zarżnę!
Profesor zaczął zbliżać się w kierunku Jacka, któremu jednak udało się odczołgać do najbliższej ławki. Rozwścieczony profesor zaczął w kierunku ławek rzucać piłki lekarskie. Dziewczyny płakały, chłopcy próbowali z ławek uformować barykadę.
- Jak ktoś z Was powie, co się tutaj działo, to go wytropię i zarżnę. Zrozumiano!
I w tym momencie profesor poczuł, iż nikt nim już nie kieruje. Znowu panował nad całym swoim ciałem. Usiadł przy biurku, oparł głowę o ręce i myślał. Co może zrobić, żeby nie wybuchł skandal. Żeby nie wsadzono go do więzienia. Przegiął. Bardzo mocno przegiął. To przecież były tylko dzieci, ale przecież trzeba jakoś zakończyć tę lekcję. Z ociąganiem wstał, rozejrzał się po klasie i podsumował lekcję.
- Dziękuję Wam droga młodzieży, za wyśmienite odegranie ról. Tak właśnie wyglądała II wojna światowa. Stałe zagrożenie, niepewność, nieszanowanie ludzi, niespodziewane napaści i brak możliwości ucieczki. To właśnie Wam pokazałem. Pamiętajcie zło, jakie rodzi się podczas wojny, przepoczwarza człowieka w potwora. Pokazałem Wam, jak wygląda potwór. Mam nadzieję, iż ta lekcja uczyni z Was lepszych ludzi.
Pierwszy z klasy podniósł się Radek. Zaczął klaskać. Do niego dołączył Przemek, Jacek i reszta Klasy.
- Dziękuję Wam, kochana młodzieży. Teraz posprzątajcie tu, bo inni nauczyciele, gdy to zobaczą, zejdą na zawał.
Co za dzień. Dobrze, że udało mi się tę lekcję, jakoś zręcznie zakończyć. Kto wie, czy po sukcesie tej lekcji nie będę częściej zapraszany do szkół. Żona byłaby ze mnie dumna.

Rozdział XII
To samo tylko z innej strony

Niestety przesunęli czas, a ja zabalowałem. Nie, nie udało mi się dotrzeć do domu. Najpierw od dziewczyny podwędziłem jakieś tabletki na depresję. Potem była dyskoteka i alkohol. Potem klub nocny i wygrana w postaci darmowego alkoholu przez całą noc. Następnie doktorantka z mojej uczelni (będzie mnie uczyć na trzecim roku) i jakiś pokój. Nie to nie był koniec. Potem moja walka z ubraniem, z otwarciem drzwi. I już jest 7 rano, a ja wciąż nie umiem złapać normalnego chodu. A dzisiaj jeszcze wykład i zaliczenie z tym walniętym profesorem. Koszmar. Póki co udało mi się dojść do uczelni i trzymam się ściany. A tam idzie ten walnięty profesorek w samej piżamie i garnku na głowie. Coś tam dodatkowo bełkocze pod nosem. Oczywiście mówię „dzień dobry”. On chyba nie zauważa mnie, przylgnął jedynie do ściany z drugiej strony. Tak dzisiaj przecież tematem z socjologii jest: "dziwactwa współczesnego świata”. Może on się tak przygotował. Trzymając się ściany, docieram na salę wykładową. Profesor jeszcze czeka na korytarzu. W końcu i on wchodzi, pisze temat na tablicy "dziwactwa współczesnego świata". Kuca na biurku i rechocze. Dzisiaj na wykład przyszli wszyscy studenci (będzie zaliczenie). Niestety robi mi się niedobrze, dobiegam do okna i wymiotuję. Zdejmuję koszulę, żeby się wytrzeć i koszula wylatuje mi za okno. Idę z powrotem do ławki, ale w tym momencie rzuca mnie na ścianę. Próbując złapać równowagę, trzymam się ściany i biegnę przy niej. Inni studenci też ściągają koszule i biegają. Kilku krzyczy. Co za debilizm. Profesor krzyczy: "fermentacja" "korba", "sanepid". Wykład się kończy. Profesor myje zęby. Już całkiem zwyczajnie dziękuje studentom i chce wyjść. A zaliczenia, pytają studenci. W końcu daje się namówić i wpisuje wszystkim do indeksu „zal”.  Z trudem do niego podchodzę, wciąż mam problem z chodem, a śmierdzi ode mnie na kilometr. W końcu jestem ostatni. Daję indeks, a on mi wpisuje „bardzo dobry”, mimo że powinna być tylko „zal”. Dodatkowa wpisuje mi też ‘bardzo dobry” z egzaminu i gratuluje mi otwartego umysłu. Mówi, żebym dalej się tak starał. Rodzice będą ze mnie dumni, że jedyny na roku mam piątkę z socjologii. Będą wiedzieć, że studia zrobią ze mnie człowieka.

***

No i dzisiaj pierwszy dzień w szkole. Fajnie, tak dawno tam nie byłem. Zresztą, jak miałem chodzić do szkoły, to była wojna. Okropność. A najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że dzisiaj w szkole miałem opowiadać o wojnie. I to w klasie, do której mnie zapisała Michaela. Ciekawe, czy celowo to zrobiła. No nic..., zobaczymy, jak będzie. Pani na pierwszej lekcji przedstawiła mnie reszcie klasy. Zapowiedziała, iż na drugiej lekcji będzie zaproszony specjalny gość, który nam opowie o czasach II Wojny Światowej. To ma być jakiś wybitny profesor, niejaki Józef Ziman. Wygląda na to, iż mam w klasie jednego cwaniaczka. Niejaki Radek. Jak nikt nie patrzył, to wbił mi szpilkę w pupę. Potem pokazał mi, że poderżnie mi gardło. Może szkoła to nie był tak dobry pomysł. Na przerwie udało mi się schować przed Radkiem. Tylko czy będę musiał cały czas uciekać? Trzeba będzie coś wymyślić. Teraz czas na drugą lekcję. Tę o wojnie.
- Cześć młodzieży. Zanim zacznę temat, niech chłopaki szybko skoczą do sali gimnastycznej po piłki lekarskie i piłki do tenisa ziemnego, a dziewczyny niech idą do stołówki po garnki.
Cholera, dziwnie zaczyna tę lekcję. Muszę jakoś unikać Radka. Niestety podłożył mi nogę tuż przed schodami i poleciałem na dół. Muszę go jakość załatwić. Przynieśliśmy piłki, a profesor zachowuje się, jakby mu palma odbiła.
- No dobra jesteście już zdechlaki. Do ławek barany. Będzie mowa o II wojnie światowej. Zakładać garnki na te zakute, durne łby.
W tym momencie profesor zaczął się histerycznie śmiać. Wyciągnął komórkę z kieszeni i puścił na cały regulator, odgłosy bombardowań. Przyniesione przez chłopaków piłki do tenisa ziemnego, zaczął rzucać w kierunku dzieci. Czym prędzej założyłem garnek. Zawsze to coś, jak dostanie się piłką lekarską.
- Zabiję Was szmatławe dranie.
On chyba oszalał. Nawieję z tej szkoły i powiem Michaeli, że ze szkołą dam sobie spokój. Tu jest gorzej niż w psychiatryku. Udało mi się nawet dobiec do drzwi, niestety dostałem w plecy piłką lekarską. To jest jakiś cholerny obłęd. A ten profesor wrzeszczy jeszcze, że mnie zarżnie. Boże, dobrze, że udało mi się doczołgać za ławkę. Jedyny pozytyw z tego jest taki, że Radek spojrzał na mnie tak jakoś z podziwem. Czyżbym mu zaimponował tą ucieczką. Uformowaliśmy barykadę. Całe szczęście, bo w naszym kierunku lecą piłki lekarskie. Dziewczyny już na całego ryczą. Dobrze będzie, jak wyjdziemy z tego żywi.
I co nagle spokój. Profesor usiadł przy biurku, oparł głowę o ręce. Co on znów kombinuje, będzie do nas strzelał? No i się podniósł.
- Dziękuję Wam droga młodzieży, za wyśmienite odegranie ról. Tak właśnie wyglądała II wojna światowa. Stałe zagrożenie, niepewność, nieszanowanie ludzi, niespodziewane napaści i brak możliwości ucieczki. To właśnie Wam pokazałem. Pamiętajcie, zło, jakie rodzi się podczas wojny, przepoczwarza człowieka w potwora. Pokazałem Wam, jak wygląda potwór. Mam nadzieję, iż ta lekcja uczyni z Was lepszych ludzi.
Radek zaczął klaskać. Do niego dołączył Przemek. To i ja zacząłem klaskać. Trzeba się jakoś wkupić w tę klasę. Wiem, że w tej klasie nikt nie piśnie nawet słowa o tej lekcji. O to już zadba Radek. Pozostałe lekcje minęły już spokojnie. Radek póki co mnie ignoruje. Zawsze coś. Za to po szkole, kolejna niespodzianka. Spotkałem czarownicę. Tak tę dziewczynkę, Klacjankę, która mnie odmłodziła. No i zaczęliśmy rozmawiać. Pierwszy raz w życiu z nią rozmawiałem.

Rozdział XIII
Zielony Ludzik w opałach

No i z klonowania Hitlera nici. Najważniejsze teraz to przesłuchać Głupiego Maćka i może jakoś sprawy posuną się do przodu. Palec ucięty. Maciek trzęsie się ze strachu, jest naprawdę dobrze.
- Dobra Maciek, to teraz powiedz, dla kogo pracujesz i co wiesz?
Zielony Ludzik zaczął przesłuchanie. Jednocześnie jego oczy powoli przyzwyczajały się do ciemności.
- Milczysz draniu, ale ja nauczę Cię śpiewać, ty parszywy gnojku.
Zielony ludzik wziął do ręki sekator i trochę po omacku zaczął się zbliżać do krzesła, gdzie miał siedzieć Maciek.
- No to obetniemy drugi palec.
Zielony ludzik zaczął rechotać. Jednak jak był już dostatecznie blisko krzesła, zauważył, iż na nim nikogo nie ma! Głupi Maciek ponownie go wykiwał! Uciekł. A na krześle zostawił "Gazetę Wyborczą", w której na pierwszej stronie był zamieszczony sondaż informujący, iż Polacy najbardziej z wszystkich narodów lubią Niemców. Parszywy drań. Tylko, co on teraz powie szefostwu. Jeżeli powie prawdę, to już jest po nim. Jak to mówią jego zwierzchnicy, głowa jego zostanie wzbogacona o trochę ołowiu w kształcie małej kulki. Co robić? Jak się ratować? Gdzie ten cholerny pies cziłała? Przynajmniej on jest. Zielony ludzik podszedł do niego i natychmiast podciął mu gardło. Następnie rozpruł jego brzuch, z którego wyciągnął niestrawiony jeszcze palec Głupiego Maćka. Może się udać! Jeżeli uda mu się sklonować Maćka, to może być uratowany! Zielony ludzik czym prędzej udał się do sali, w której jeszcze niecałą godzinę temu, dokonana została nieudana próba sklonowania Hitlera. Zaczął przygotowywać wszystkie niezbędne elementy do klonowania: krew ludzi pozyskana przez pieski w ilości 15 litrów, 1,5 kg żółtej mazi po żółtym ludziku, 2 skrzydła nietoperza, ucho oraz jęzor od świni, trzy narysowane na papierze kredowym swastyki, beczka wody, kilo węgla i drożdże. Wszystkie te elementy zmieszał w wielkiej wannie i zaczął wzywać Adachora
- Adachorze, władco złych mocy, oddaję Ci się w pokorze. Niech stworzony przeze mnie, nowy klon Głupiego Maćka ożyje. Tchnij w niego ducha Adachorze.
Z otchłani wyłonił się wielki czerwony duch Adachora.
- Albo Głupi Maciek albo Hitler, wybieraj chłopcze!
Zielony ludzik, przerażony stwierdził, iż ważniejsze jest dla niego jego życie, niż jakiegoś Hitlera. Tym samym pierwszy raz nie podjął decyzji zgodnej z wolą organizacji.
- Niech będzie Głupi Maciek.
Piekielne czeluście zamknęły się, a przed Zielonym Ludzikiem pojawił się Głupi Maciek.
Jestem uratowany!

***

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 1.58
drukowana A5
za 30.79