1
Siedziała na chodniku, wśród wielu mijających ją przechodniów. Większość nie zwracała na nią uwagi, inni, dostrzegłszy ją, z obrzydzeniem odwracali wzrok. Tylko nieliczni podchodzili bliżej i wrzucali drobne do kubeczka, który trzymała w brudnej, pomarszczonej dłoni.
Miała jakieś pięćdziesiąt lat, ogorzałą twarz pełną smutku i nie miała odwagi spojrzeć na kogokolwiek. Brudne ubrania, zbyt grube jak na lato, tworzyły rozpaczliwy obraz samotnej kobiety, która musiała błagać innych o pomoc. Była sama jak palec, nie miała nic, jednak jeszcze wierzyła w to, że będzie lepiej. Musi być.
Wśród innych przechodniów szła długowłosa blondynka średniego wzrostu, na oko dwudziestoparolatka. Na jej twarzy widniał mocny makijaż, pasujący do drogich ubrań. Wyraz twarzy kobiety mówił wszystkim wszem i wobec, że oto mają do czynienia z kimś, kto zna swoją wartość i ma mocny charakter.
Minęła żebraczkę, jednak po chwili zawróciła i podeszła do niej z szerokim uśmiechem. Zajrzała do kubeczka, w którym było niewiele monet.
— Co, stara? Mały masz utarg dziś?
Żebraczka skuliła się ze wstydu.
— W sumie tobym ci pomogła, ale wiesz, przy sobie mam tylko większe banknoty, więc sorry i życzę miłego dnia — uśmiechnęła się wzgardliwie do żebraczki.
— Nie ma pani serca… — powiedziała słabym głosem zniszczona życiem kobieta.
— Nigdy go nie miałam. Zwłaszcza dla takich jak ty. Jestem szalona! Miłego dnia, kochanie!
Odeszła z radością na twarzy.
Żebraczka spojrzała na nią ze smutkiem, po czym zajrzała do kubeczka. Ostatkiem sił stłumiła wybuch płaczu.
2
Blondynka wróciła do domu w wyśmienitym nastroju. Spojrzała na swój zadbany pokój, a potem pomyślała o brudnej łachmaniarze z ulicy. Tamta nigdy jej nie dorówna pod żadnym względem. Każdy zasługuje na to, na co zapracował.
Podeszła do barku i wyciągnęła z niego butelkę czerwonego wina. Otworzyła je i nalała trochę do kieliszka. Nieoczekiwanie rozbrzmiał dźwięk sygnału jej smartfonu. Jęknęła z niezadowoleniem, po czym wzięła go z biurka, usiadła na kanapie i odebrała.
— No co tam? — spytała z zainteresowaniem.
— Magda, muszę ci powiedzieć, że odwaliłaś dziś kawał dobrej roboty! Jestem z ciebie dumny!
— Dzięki! A te projekty wcale nie były takie trudne. Wiesz, ta poprzednia praca to była istna chujnia. Była szefowa powinna trafić do sądu za mobbing. Na szczęście ja mam mocną psychikę. Zresztą chuj w oko tej babie.
Usłyszała, jak jej szef, a zarazem kuzyn, głośno się zaśmiał. Po chwili sama to zrobiła.
— No co? Wkurzała mnie ciągle tym swoim skrzeczącym głosikiem. Powinna już pomyśleć o emeryturze, bo w tym wieku i z takim wyglądem to już nie do ludzi.
— W każdym razie jestem z ciebie zadowolony i mam nadzieję, że nie zwolnisz tempa.
— Nie zamierzam. Ja się dopiero rozkręcam!
Pożegnała się.
Podeszła do barku i wypiła wino z kieliszka.
Ten dzień był całkiem udany.
3
Drzwi centrum handlowego rozsunęły się i weszły przez nie dwie kobiety. Starsza, na oko sześćdziesięcioletnia, miała miłą twarz, na której widniały głębokie zmarszczki. Trzymała dużą pustą torbę na zakupy. Młodsza, około dwudziestopięcioletnia szatynka, była niska. Na jej twarzy malował się smutek, kontrastujący mocno z miną drugiej kobiety. Gwar panujący wewnątrz budynku działał jej na nerwy.
— Jezu! Mogłyśmy tu przyjść w sobotę przed południem! Teraz jest pełno ludzi! — powiedziała młodsza.
— Córciu, nie narzekaj. Może trochę postoimy po zakupy, ale będziemy miały to z głowy.
Podeszły pod market spożywczy. Monika, młodsza, wyciągnęła z torebki portmonetkę i przeliczyła pieniądze. Danuta spojrzała z niepokojem w kierunku kas, przy których tłoczyli się klienci.
Nagle usłyszały dobrze znany głos z bliskiej odległości. Na jego dźwięk Monikę ogarnął lęk. Odwróciła się, a jej oczom ukazała się najbardziej znienawidzona przez nią postać.
— Ty słyszysz to, co ja? Miałaś rację, mogłyśmy przyjść w sobotę — powiedziała do matki.
Danuta wlepiła z wściekłością wzrok w Magdalenę. Ubraną nieco wyzywająco i rozmawiającą tak głośno, jakby była u siebie w domu.
— Że też ją akurat teraz nadali! Mam do niej podejść? — szepnęła Danuta.
— Nie, nie ma sensu. Co jej powiesz? Że zniszczyła życie twojej córce? Myślisz, że ta dziwka się tym przejmie?
— To co robimy?
— Zakupy, po to tu przyszłyśmy. A jeśli o nią chodzi, to nie chcę więcej się na nią natknąć ani o niej myśleć.
Weszły do marketu, starając się skupić myśli na czymś przyjemnym.
4
Kiedy weszły do marketu, Magdalena dalej trajkotała radośnie przez telefon. Miała gdzieś mijających ją obok ludzi.
Oglądając witrynę ze zmysłową bielizną, powiedziała zalotnie do słuchawki:
— Czekam tu na ciebie i czekam, a ciebie nie ma…
— Zaraz będę, złociutka… — odezwał się niski męski głos.
Ostatnio rzadko się spotykali. Stanowczo za rzadko. Jeśli Robert uważał ich znajomość za poważną, to była to ostatnia szansa, by o nią zawalczyć.
Magdalena rozejrzała się ze złością dookoła po tłumie przechodzących ludzi..
— Wiesz co, to był kiepski pomysł, żeby się tu spotykać. Pełno tu bydła, a ja myślałam, że może spotkamy się w bardziej kameralnych warunkach, na przykład u mnie…
Robert nie odzywał się przez chwilę.
— Słuchaj… Dziś może być tylko kolacja. Moja matka musi dziś u mnie wyjątkowo nocować. Ma problemy zdrowotne i wolę mieć na nią oko. Nie gniewaj się.
Magdalena chyba się przesłyszała.
— Kurwa! Umawiałeś się ze mną od dwóch tygodni na to spotkanie i wiesz dobrze, że nie o samą kolację mi chodzi!
Przechodzący obok ludzie spojrzeli na nią z niepokojem.
— Wiem, ale wiesz, to sytuacja niezależna ode mnie. Wynagrodzę ci to!
— Wiesz co, wsadź to sobie gdzieś! Ile już czekam na spotkanie z tobą!?
— Kochanie, wynagrodzę ci to!
— Skoro mamusia u ciebie nocuje, to ją sobie ruchaj!
Zakończyła rozmowę. Zaczęła głęboko i szybko oddychać. Robert przestał już dla niej istnieć.
5
Następnego dnia rano Magdalena szła ulicą w centrum miasta. Była przyjemna pogoda, jednak nie miało to dla niej znaczenia. Jej związek, i tak byle jaki, rozpadł się. Miała serdecznie dosyć tego gnojka, przez którego straciła tyle czasu. Sama kolacja nie wchodziła w rachubę i on dobrze o tym wiedział. Może nawet ją okłamał? Może znalazł kogoś lepszego?
Zatrzymała się przed nowoczesnym dziesięciopiętrowym budynkiem, w którym pracowała. Od patrzenia w górę na jego szczyt zrobiło jej się niedobrze.
Weszła do środka i pojechała windą na czwarte piętro. Znalazłszy się przed drzwiami do swojego pokoju, odetchnęła głęboko kilka razy, po czym zmusiła się do uśmiechu i weszła do środka.
Pokój dzieliła tylko z jedną koleżanką, Dorotą, która akurat siedziała i czesała swoje długie, jasne loki. Była niewiele starsza od Magdaleny. Magdalena chorobliwie zazdrościła jej stoickiego spokoju. To, co spływało po tamtej jak po kaczce, doprowadzało Magdalenę do szewskiej pasji. I tak miała szczęście, że warunki pracy miała o wiele lepsze niż w poprzednim miejscu i mogła liczyć na wsparcie kuzyna, który ją tu zatrudnił.
Usiadła przy swoim biurku i położyła na nim torebkę. Zanim wyjęła z pokrowca służbowy laptop, odezwała się z niezadowoleniem:
— Myślałam, że spędzę wczoraj fajny wieczór ze swoim chłopakiem, a tu dupa. Podobno mamusia na noc do niego przyjechała.
Koleżanka spojrzała na nią ze smutkiem.
— Współczuję. Chcesz herbaty?
— Nie, dzięki. Zerwę z nim, nie ma dla mnie czasu.
Dorota wstała, żeby włączyć czajnik. Po chwili milczenia powiedziała:
— Większości chodzi tylko o jedno. Jeśli cię zaniedbuje, to go rzuć.
— Już mam go gdzieś! Pora na kogoś lepszego.
Dorota wróciła na swoje miejsce.
— A masz już kogoś na oku?
Magdalena uśmiechnęła się szeroko.
— Jeszcze nie. Ale polowanie czas zacząć!
6
Było przedpołudnie.
Monika szykowała się akurat w przedpokoju do wyjścia. Malowała usta, potem sprawdziła, czy dobrze wygląda w lustrze. Ubrała się nieco odświętnie, chociaż to tylko kolejna wizyta u psychiatry. Na szafce leżała jej torebka, w której trzymała tylko najpotrzebniejsze rzeczy — im ich mniej, tym lepiej.
Do przedpokoju weszła Danuta i przyglądała się córce. Uśmiechnęła się.
— Pięknie wyglądasz! Jesteś pewna, że ta lekarka dobrze cię leczy? Ciągle masz problemy z nastrojem.
Monika spojrzała na nią zrezygnowana.
— Raz jest lepiej, raz gorzej. Chodzę do niej kilkanaście lat i nie mam do niej większych zastrzeżeń.
— Jak zobaczyłam wtedy w centrum handlowym tę Zielińską, to myślałam, że do niej podejdę i strzelę ją w pysk za to, co ci zrobiła! — Danuta nieoczekiwanie zdenerwowała się i zacisnęła instynktownie dłonie w pięści.
— Nie musisz mnie bronić, jestem dorosła. I sama. Całe życie sama. A czas leci.
Danuta podeszła do córki i przytuliła ją.
— Kochanie, znajdziesz tego jedynego! Masz ładną twarz, tylko za rzadko się uśmiechasz!
— Bo nie mam powodów. Depresja i ta dziwka Zielińska w koszmarach! Pracę ty mi załatwiłaś, bo chyba byłam na tyle niezdolna, że nikt z własnej woli by mnie nie zatrudnił…
— Przestań! Pani Aldona rzeczywiście zatrudniła cię na moją prośbę, ale bardzo jest z ciebie zadowolona. Ilekroć ją widzę, to zawsze mi to powtarza. Nie znam się na księgowości. Ty na pewno się znasz, skoro cię zatrudnia. To serdeczna kobieta, która ma syna z podobnymi problemami do twoich, ale zapewniam cię, że na siłę by cię u siebie nie trzymała.
Monika stała chwilę w zamyśleniu. Słowa matki wcale nie dodały jej otuchy.
— Monika, to siedzi w tobie głęboko… Powinnaś iść na nowo na terapię. Tamta psychoterapeutka raczej nie była dobra.
— Myślałam o tym ostatnio. To chyba dobre rozwiązanie.
Monika rzuciła okiem na wiszący na ścianie zegar i powiesiła torebkę na ramieniu. Zaczęła skubać niespokojnie palce.
— Mamo, nie martw się na zapas. Gorzej ze mną już chyba być nie może…
— Pamiętaj, że zawsze cię wesprę. Chcę, żebyś wyszła z tego bagna.
Monika uśmiechnęła się słabo do matki, po czym zamknęła drzwi.
Danuta głośno westchnęła.
Przypomniało jej się, jak prawie dziesięć lat temu wezwała pogotowie do Moniki, która podcięła sobie żyły. To wtedy wszystko wyszło na jaw. Klasyczny kozioł ofiarny — tym stała się jej córka. Wrażliwa, słaba fizycznie i flegmatyczna. I to beztroskie wzruszenie ramionami Zielińskiej, kiedy dowiedziała się o próbie samobójczej Moniki. Danuta do tej pory nie mogła sobie darować, że nie uderzyła jej wtedy w twarz i nie zmyła jej z niej tego głupkowatego uśmieszku. Teraz to wszystko się rozmyło, a jedyny ślad został w Monice…
7
W nocnym klubie Magdalena zawsze czuła się jak ryba w wodzie.
Siedziała akurat przy barze i oblepiała z zainteresowaniem wzrokiem mężczyzn w lokalu. Zatrzymała uwagę na atrakcyjnym umięśnionym brunecie, który również na nią patrzył i uśmiechał się do niej.
Nie zauważyła, kiedy nagle przysiadł się do niej ktoś inny. Dopiero po chwili na niego spojrzała. Był niski i nie należał do najprzystojniejszych.
— Cześć, Artur jestem! Może postawić ci drinka?
Magdalena spoważniała. Kontrast pomiędzy tym, który siedział dalej, a tym, który się przysiadł, był bardzo wyraźny. Nie zamierzała tracić czasu na byle kogo.
— Raczej nie jestem zainteresowana — odpowiedziała chłodno.
Mężczyzna speszył się i siedział chwilę zakłopotany. Magdalena rzuciła mu gniewne spojrzenie.
— Czekasz na cud z nieba? Nie mam ochoty na znajomość z tobą. Ile ty masz wzrostu — metr sześćdziesiąt w kapeluszu? Spadaj stąd.
Mężczyzna odszedł szybko z zawiedzioną miną.
Magdalena podeszła do swojego dzisiejszego obiektu westchnień.
— Cześć, przystojniaku! Co porabiasz?
— Nic szczególnego, piwo piję, ale generalnie nudno tu jest. A ty chyba też jesteś tu sama.
Magdalena uśmiechnęła się do niego zalotnie.
— Wiesz, zawsze można sprawić, by zabawa się rozkręciła.
Jego spojrzenie powiedziało jej, że oboje myślą o tym samym.
8
Po chwili uprawiali ostry seks w kabinie w toalecie, głośno stękając. Nie interesowało ich kompletnie, że ktoś mógł być obok.
— Jeb mnie ostro! Mocniej! — krzyknęła Magdalena.
Chwycił ją mocniej za biodra i przyspieszył ruchy. Magdalena czuła, że jest w siódmym niebie. Robert mógł już tylko o niej pomarzyć.
Oboje zaczęli wydawać coraz głośniejsze jęki. Czuli, że za chwilę ogarnie ich ekstaza.
Jednocześnie osiągnęli orgazm. Magdalena już dawno go nie doświadczyła.
Głośno dysząc, otarła pot z czoła i uśmiechnęła się usatysfakcjonowana.
— Tego mi było trzeba!
Brunet ściągnął prezerwatywę, wyrzucił ją do kosza, po czym wyszedł bez słowa.
9
Na werandzie przy domu Danuty panowała poważna atmosfera. Danuta starała się, by jej córka odetchnęła od miejskiego zgiełku i odpoczęła od przykrych wspomnień. Z żalem patrzyła, jak Monika nie zdawała cieszyć się wizytą.
Z werandy widać było pola obsiane pszenicą. Tworzyły żółty dywan narzucony na monotonną barwę ziemi. Danuta lubiła siedzieć przed domem i patrzeć, jak wiatr kołysze zbożem i napawa ją uczuciem ciepłego spokoju.
Monika siedziała razem z matką przy stoliku, na którym stały dwie szklanki z mrożoną herbatą. Również patrzyła na zboże. Dziś wydawało jej się jednolitą, nudną plamą. Gdyby chociaż wśród pszenicy można było czasem dostrzec jakąś sarnę czy dzika, byłoby to nawet interesujące.
— No i jak się czujesz dziś? — z zamyślenia wyrwał ją głos matki.
— Średnio. Na portalu randkowym prawie nikt do mnie nie pisze. Może to kwestia opisu, może zdjęć… Nie wiem. Może powinnam na razie tam nie wchodzić? Gorączkowo pragnę mieć kogoś przy sobie i za bardzo się na tym skupiam.
— Wyszłaś gdzieś ostatnio do ludzi, czy tylko praca i praca?
— To też zaniedbałam… Totalnie nie wiem, co zrobić ze swoim życiem… Praca, dom, praca, dom, spotkania z tobą, chodzenie do psychiatry — moje życie to wegetacja.
— Przynajmniej wiesz, jaki jest twój problem. Zapisz się koniecznie na terapię. To ci pomoże. Zrób to dla siebie, dla swojego dobra.
Monika usiadła na krześle.
— Masz rację. Jutro zadzwonię do przychodni.
Danuta wstała i uśmiechnęła się.
— Kochanie, jestem z ciebie dumna! Pójdę po ciasto.
Weszła do domu.
— Ja tego o sobie nie mogę powiedzieć… — powiedziała pod nosem Monika i wzięła smartfon ze stolika.
Włączyła Facebooka i znalazła tam profil Magdaleny. Wpatrywała się w jej zdjęcie profilowe z nienawiścią.
— Kiedyś się na tobie zemszczę!
Odłożyła smartfon i zaczęła masować skronie.
10
Siłownia w Miłym Mieście w piątkowe wieczory zwykle tętniła życiem. Nie inaczej było tym razem.
Salę przepełniały odgłosy używanych sprzętów. Magdalena pedałowała szybko na rowerze stacjonarnym, patrząc ukradkiem, jak jej najlepsza przyjaciółka radzi sobie z jazdą na drugim. Musiała przyznać, że Natalia jest w dobrej formie.
— Myślisz, że nie widzę, jak mi się przyglądasz? — zaśmiała się, lekko sapiąc, Natalia, brunetka średniego wzrostu o ironicznym wyrazie twarzy.
— Po prostu sprawdzam, czy nie wypadłaś z formy.
— W liceum zawsze rywalizowałyśmy we wszystkim, pamiętasz? — zaśmiała się Natalia.
— Tylko nie o chłopaków. Świństw sobie nie robiłyśmy!
Jechały dalej w milczeniu, nie zwalniając tempa. Nagle Magdalena przestała i spojrzała na przyjaciółkę.
— Tego, że nigdy nie zobaczę tutaj Moniki Rogowicz, jestem absolutnie pewna.
Natalia wybuchła głośnym śmiechem. Niektórzy ćwiczący spojrzeli na nią z zainteresowaniem.
— Może i dobrze, bo nie wyobrażam przebywać z tą ciapą w jednym pomieszczeniu — kontynuowała Zielińska. — Pamiętasz, jaka to była łamaga? Zawsze psuła grę w siatkówkę na WF-ie. Wstyd się w ogóle wybrać było z nią na imprezę!
— Przecież ona w ogóle nie chodziła na imprezy… Nawet na studniówce nie była. Ale trzeba przyznać, że była bardzo inteligentna.
— Inteligentna? Nie rozśmieszaj mnie. Na to nikogo nie poderwie! Z jej wyglądem i nerwowością na pewno by nikogo nie znalazła. Pewnie nadal jest sama.
— Pomyśleć, że pocięła się, bo ktoś ją parę razy szturchnął, czy powiedział, co o niej myśli…
— To wariatka o słabym charakterze, a życie nie jest dla mięczaków. Trzeba walczyć o swoje, a ona się poddała — powiedziała ostro Magdalena. — Zmieńmy temat, bo mi humor siada! To co, kończymy na dziś?
— Pewnie!
Zsiadły z rowerów, rozprostowały się, po czym wyszły z sali.
11
Był wieczór i padał mocno deszcz.
Monika leżała na łóżku, patrząc tępo w sufit. Na półce nad łóżkiem, pośród książek i bibelotów, leżała się nieułożona kostka Rubika.
Monika spojrzała na nią. Jej świat stanowił właśnie coś takiego. Zlepek niepołączonych ze sobą motywów, obrazów i wyobrażeń, niemających ze sobą wielkiej styczności. Nigdzie nie było pełni barw.
Wlepiła ponownie wzrok w jeden punkt na suficie. Po chwili zamknęła oczy…
Koszmar wrócił w mgnieniu oka.
Pewnego dnia prawie dziesięć lat wcześniej na szkolnym boisku panowała nerwowa atmosfera konkurencji. Piłka siatkowa w różnym tempie kursowała między zawodniczkami, a Monika czuła, że zaraz dostanie ataku paniki. Nienawidziła tej gry. Nienawidziła WF-u. Nienawidziła tego, że część klasy jej nienawidzi.
Próbowała przekonać matkę, by załatwiła jej lewe zwolnienie, jednak ta nie chciała o niczym słyszeć. „Ćwicz, aż się nauczysz, ale nie uciekaj” — najczęściej to od niej słyszała. Gdyby tylko matka wiedziała, jak to się skończy…
Tamtego dnia jak zwykle próbowała coś zrobić, by nie zawieść swojej drużyny, jednak zwykle kończyło się to fiaskiem. Jej powolne, niezdarne ruchy budziły w najlepszym razie śmiech pozostałych. Kiedy okazywali jej swoją pogardę, czerwieniła się ze wstydu, modląc się o to, by nagle pojawić się w domu, wyznać matce całą prawdę i mieć w końcu zwolnienie od koszmaru…
Piłka akurat pędziła w jej stronę, minąwszy jak rakieta siatkę. Monika skuliła się w sobie ze strachu.
— Odbij tę piłkę, idiotko! — wrzasnęła na cały głos Magdalena.
Monika za nic nie mogła się przemóc. Piłka upadła na parkiet. Trwało to bardzo krótko, ale Monice odgłosy zawodu jej drużyny wwierciły się w umysł na wieczność.
— Ja pierdolę… — usłyszała jeszcze z ust Magdaleny. — Tak ciężko ci ruszyć dupę!?
Otrząsnęła się z zamyślenia. Otworzywszy oczy, z ulgą uświadomiła sobie, że jest u siebie. Zielińskiej tu nie ma i nie będzie.
Jeśli Monika była Carrie White, a Magdalena Chris Hargensen, to, niestety, w tej opowieści nie zjawiła się żadna Sue Snell…
12
Okazały biały dom na skraju miasteczka otaczały wielkie kwiaty posadzone w sporych donicach. Nieco dalej znajdował się ogród, w którym rosły iglaki, a pośród nich słońce odbijało się w oczku wodnym. Przy samym domu znajdował się garaż, przed którym mocno dojrzały mężczyzna mył drogi samochód.
Janusz Zieliński był renomowanym prawnikiem i dzięki swojej pracy mógł sobie pozwolić na luksusy. Bycie najbogatszym mieszkańcem Miłego Miasta mocno łechtało jego ego.
Cieszył się, że jego córka zmieniła pracę na lepszą i że go w końcu odwiedziła.
Siedziała akurat przed domem przy stoliku i pisała coś na laptopie. Zieliński przerwał na chwilę swoją pracę i spojrzał na córkę.
— Co tam porabiasz w internecie? Nawet przy wizycie u ojca musisz siedzieć przy laptopie?
— Zakładam konto na portalu randkowym. To już chyba czysta desperacja.
— Taka dziewczyna jak ty może przebierać w chłopakach.
— Jakoś po ostatnim rozstaniu nie mogę nikogo znaleźć. Co najwyżej na seks.
— Seks to już twoja sprawa… Ale w sumie chciałbym mieć już zięcia. I wnuki.
Magdalena odwróciła się do niego gwałtownie.
— Szkoda, że mnie nie zapytałeś, czy ja chcę mieć męża i dzieci, bo może wcale nie chcę!
Na twarzy Zielińskiego zawitał poważny wyraz twarzy.
— To chyba normalne, że chciałbym, żebyś była szczęśliwa.
— To ty chciałbyś być szczęśliwy, jeśli spełnię twoje zachcianki! Nie nadaję się na żonę, a jeszcze bardziej na matkę! Wiem, czego chcę!
— A czego tak naprawdę chcesz? Krótkotrwałych związków bez zobowiązań?
— Na pewno nie krótkotrwałych! Chcę być doceniana przez faceta i szanowana! Relacje partnerskie, a nie takie, jak między tobą a mamą. Zawsze ci usługiwała, podstawiała obiadek pod nos, prała brudne ciuchy i nic w zamian nie dostawała!
Spojrzał na nią zdenerwowany.
— No chyba teraz przesadzasz! Taki był podział obowiązków domowych i na to umówiłem się z twoją mamą. Nie rób z niej udręczonej służącej!
Magdalena odwróciła się do laptopa.
— No więc ja na pewno nie dam się w taki układ wrobić! Chcę być wolna w związku! — dodała trochę spokojniej.
Jej ojciec wrócił do mycia samochodu. Przez chwilę milczał.
— Wolna w związku! Napisz to sobie na tym profilu najlepiej. Związek to nie tylko zabawa, ale też zobowiązania. A co, jak kogoś znajdziesz, zakochasz się, a ten ktoś poważnie zachoruje? Następny chłopak?
— Nie wiem. To zależy, co mnie będzie z nim łączyć. I co od niego dostanę. I nie myślę nawet o prezentach, tylko o jego stosunku do mnie. A zresztą nie wyobrażam sobie zobowiązań przy obłożnie chorym facecie! Sorry, ale to nie dla mnie. Chcę związku bezproblemowego!
Zamilkł przez chwilę. Jego córce zależało chyba wyłącznie na zabawie.
— Tak, napisz sobie to na tym profilu!
— A żebyś wiedział!
13
Monika wyszła właśnie z pracy i szła w zamyśleniu parę ulic dalej. Pani Aldona jak zwykle była dla niej pełna uznania, jednak Monika bała się, że kiedyś jej serdeczność dla niej się skończy. Jeszcze nie popełniła żadnego poważnego błędu.
Musiała czekać na terapię jakieś trzy miesiące. To i tak chyba krótko. Tyle lat dusiła w sobie złe emocje, że nawet pigułki od psychiatry nie były w stanie doprowadzić jej do pełnego porządku.
Zbliżały się urodziny jej matki, a ona dalej nie wiedziała, co jej kupić. Może jakiś ładny kwiat doniczkowy? Mama zawsze je lubiła. Chociaż może nie, w jej domu było ich na pęczki. A może obraz?
Pochłonięta myślami, nie zwracała uwagi na przechodniów. Odkąd pamiętała, nigdy nie patrzyła im w oczy. Bała się zobaczyć w nich drwiący uśmieszek, jak u tej, przez którą chciała to wszystko skończyć.
Nagle wpadła prosto na mężczyznę, który wyszedł szybko zza rogu ulicy. Jej torebka spadła na chodnik.
— Najmocniej panią przepraszam! — powiedział przestraszony.
Miał jakieś sto osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, czarne włosy i sympatyczną twarz. Monika stwierdziła w myślach, że jest całkiem przystojny, a przez to nie dla niej. Posmutniała.
Mężczyzna schylił się po torebkę i podał ją Monice.
— To moja wina… Zamyśliłam się.
Przyjrzał się jej twarzy. Była ładna, ale pogrążona w jakimś głębokim, zagadkowym smutku. Jak gdyby jej właścicielka chciała się usunąć w cień przed innymi.
— Nie, to moja wina. Zawsze tak pędzę. Może w ramach przeprosin mógłbym zaprosić panią do kawiarni?
Monika przyjrzała mu się podejrzliwie.
— Proszę nie dać się prosić. Ja stawiam.
14
W kawiarni poza nimi siedziało mało osób. Monice bardzo to odpowiadało. Nienawidziła tłoku i hałasu.