Sąsiadka z Lipowej
Pani Eufrozyna Parasol nigdy się nie uśmiechała. A przynajmniej nikt z jej sąsiadów tego nie pamiętał. Mieszkała na końcu ulicy Lipowej, w dużym, białym domu i codziennie jeździła do pracy dużym, białym samochodem. A potem, któregoś dnia przestała jeździć do pracy i zaczęła dużo czasu spędzać w swoim dużym ogrodzie. Mama Majki i Michała powiedziała wtedy, że pani Parasol jest już widocznie emerytką.
— A co to jest emerytka? — zapytał zaciekawiony Michaś.
— To jest taka pani, co ma wnuki — stwierdziła Maja — jak pani Joasia. Ona też jest emerytką, Staś i Jaś mi powiedzieli.
— To nie do końca tak, Majeczko — wyjaśniła mama — pani Joasia też jest emerytką, to znaczy, że nie musi już chodzić do pracy i teraz dostaje pieniądze za to, że tak długo pracowała. A poza tym ma wnuki, więc jest dla nich babcią. Ale nie każda emerytka jest babcią. Pani Parasol nie ma wnuków, czyli nie jest babcią.
— A dlaczego Staś i Jaś mają babcię, a my nie? — zapytał obrażonym tonem Michał.
— Oni mają nawet dwie babcie i jednego dziadka — poparła brata Majka — a my nie mamy!
— Bo wasi dziadkowie i wasze babcie zmarli, niestety, jeszcze przed waszym urodzeniem — przypomniała mama — już wam to kiedyś z tatą tłumaczyliśmy.
— Ale ja też bym chciał mieć babcię — Michaś, który często bawił się z wnukami pani Joasi nadal siedział naburmuszony.
— A dlaczego pani Parasol nie ma wnuków? — zainteresowała się Maja.
— Bo nie ma dzieci — odpowiedziała mama i poszła do domu zająć się obiadem.
Michał i Majka zostali na podwórku i z daleka przyglądali się jak w swoim ogródku, po drugiej stronie ulicy, pani Eufrozyna sadzi jakieś krzewy wzdłuż chodnika.
— A może pani Parasol chce mieć wnuki? — Michaś spojrzał pytającym wzrokiem na siostrę.
— Zapytamy ją, kiedy pójdzie do sklepu — dziewczynka od razu zrozumiała braciszka.
Dzieci wiedziały, że sąsiadka codziennie po obiedzie przechodzi obok ich furtki, idąc po zakupy i wracając z zakupami do domu. Im nie wolno było samym wychodzić z ogrodu, a zresztą i tak furtka była zamknięta na klucz.
Tego dnia rodzeństwo zjadło obiad szybko i bez marudzenia, a zaraz potem pojawiło się przy ogrodzeniu. Jak się okazało — w samą porę. Pani Eufrozyna szła właśnie szybkim, zamaszystym krokiem w stronę sklepiku.
— Dzień dobry — pozdrowiło ją grzecznie każde z dzieci.
— Dzień dobry — odburknęła, nie zwalniając kroku.
— Proszę pani — zawołała za nią Majka — czy pani nie chciałaby mieć wnuków?
— Nie — odparła pani Parasol, nie odwracając się nawet.
Michaś posmutniał, ale Maja zaproponowała mu zabawę w piaskownicy i już chwilę później dzieci zajęte budową wieży zapomniały o sąsiadce.
*
Kilka dni później pani Eufrozyna tuż przed świtem wzięła kijki i ruszyła na poranny spacer. Było chłodno i siąpił drobny deszczyk, ale pani Parasol spacerowała bez względu na pogodę. Każdego dnia przez godzinę. Ulica Lipowa prowadziła prosto do pobliskiego parku i właśnie tam zawsze wędrowała po pustych jeszcze alejkach. Ale tego dnia, ledwo dotarła do bramy parku usłyszała płacz. Rozejrzała się uważnie, nie dostrzegła jednak nikogo. Ruszyła przed siebie i znów do jej uszu dotarły jękliwe dźwięki. Zawróciła pod bramę, bo wydawało jej się, że dochodzą gdzieś spoza stojącej przy bramie ławki. Pod ławką leżało tekturowe pudło, a niego wydobywało się zawodzenie. Pani Eufrozyna zdecydowanym ruchem otworzyła mokre pudełko. W środku kuliły się z zimna dwie przemoczone, zziębnięte kuleczki, wydające raz po raz rozpaczliwe odgłosy.
— A cóż za drań was tu zostawił?! — oburzyła się głośno pani Eufrozyna i z pudłem pod pachą zawróciła do domu.
Delikatnie osuszone ręcznikiem i nakarmione mlekiem stworzonka uspokoiły się i zasnęły otulone miękkim kocem, a pani Parasol zatelefonowała do najbliższego schroniska dla zwierząt.
— Oczywiście, że może je pani do nas przywieźć — powiedział pracownik schroniska — ale może ktoś z pani znajomych chciałby kota? Wtedy pewnie szybciej znalazłyby dom. U nas jest dużo zwierząt, a na takie zwykłe, bure kociaki nie ma wielu chętnych. Co innego gdyby były rasowe, albo na przykład trzykolorowe…
— Też coś! — zirytowała się pani Eufrozyna i z trzaskiem odłożyła słuchawkę. — A bure i nierasowe to niby w czym są gorsze?
Pochyliła się nad śpiącymi kociętami i mruknęła:
— Znajdziemy wam dobre domy. I wcale nie musicie być niezwykłe.
Jakby w odpowiedzi na jej obietnicę jedno z kociąt otworzyło oczy i zaczęło cichutko mruczeć.
*
Jeszcze tego samego przedpołudnia pani Parasol odwiedziła niemal wszystkich sąsiadów na Lipowej, pytając czy ktoś nie chciałby kota. Niestety, nikt nie chciał. Na koniec dotarła do mamy Michała i Majki, jednak ona również odmówiła: