Od autora
Od wydania ostatniego tomiku poezji mojego autorstwa minęło niespełna 10 lat.
W słowie wstępnym do ówczesnego zbiorku, napisałem wtedy, że „być poetą to mówić o wszystkim językiem ducha i widzieć jak najwyraźniej sercem… Być szczerym… i próbować przybliżać się do blasku Prawdy, która jest pojęciem transcendentnym i wielowymiarowym.”
„Chodzenie po linie”, bo taki tytuł nosiło wydawnictwo, można przyrównać do wędrówki pełnej ryzyka. Balansowania na granicy dwóch światów: doczesności i wieczności. O zadawanie sobie wciąż pytania o sens bycia, umierania, prawdziwość wiary i kochania. Idąc w swoim życiu, właśnie po takiej linie, w każdej chwili można spaść… Niekiedy traci się równowagę, by za kilka chwil ją odzyskać i iść dalej…
Ta wędrówka po linie, odbywa się w nas każdego dnia, kiedy musimy dokonywać wyborów. Często nie jest łatwo wybrać właściwą drogę, tym bardziej, że przed wszelkiego rodzaju dylematami, stajemy codziennie.
„Być poetą to zamieniać chwile życia w modlitwy, odmawiane w świątyni naszego wnętrza” — usłyszałem kiedyś. Modlitwa to rozmowa, dlatego postanowiłem przemówić, po raz kolejny i rozpocząć dialog, nie tylko z samym sobą, ale wszystkimi tymi, którzy odnajdą się, w moich tekstach. W najnowszym tomiku, moje wiersze w stosunku do poprzednich, można przyrównać do trzęsienia ziemi. Tak poezję definiował Mircea Eliade, który twierdził, że za jej sprawą, dokonuje się „la rupture des niveaux” — załamanie poziomów. Następują po sobie pęknięcia różnych poziomów… Podobnie gdy nadchodzi kataklizm.
Od zawsze istotą poezji dla mnie, nie był styl, forma czy stosowanie wyszukanych metafor. Największe znaczenie miało to, by treść tekstów, pozwoliła utożsamić się czytelnikowi ze swoimi doświadczeniami oraz swoim życiem. Czy drzemiące w nim pytania, są podobne do tych moich. Przecież niezależnie od tego, kto czyta słowa poety, nabierają one przecież różnego znaczenia. Coś, co dla jednych wydawać się może zwykłym absurdem, dla innych przybiera piękną formę. I właśnie dlatego ten mój „dziwaczny” pomysł, któremu na imię Poezja, postanowiłem nie skrywać po szufladach, a pokazać światu. Bo nie ma lepszych i gorszych wierszy. Są takie, które czujemy lub nie. W dzisiejszym świecie, gdzie niewiele już wrażliwości i momentów by być, choć trochę sobą oraz nie udawać kogoś, kim się nie jest, to właśnie poezja pozwala nie zatracać resztek siebie…
Okładkę zbiorku, który oddaje w Państwa ręce, ozdobiło zdjęcie, wybitnego artysty Wacława Wantucha, który za pomocą aparatu fotograficznego oraz ludzkiego ciała, potrafi rzeźbić niesamowite obrazy. Ja natomiast, zachęcam dzisiaj i później, do lektury moich „Rzeźb ze słów”.
w głębinach
w oceanie kłębiących myśli
zatopiony w sytuacjach
do których Morfeusz
scenariusz wymyślił
wzlatuję do gwiazd
by znaleźć najjaśniejszą
łącząc się z nią
w jedno
ciało niebieskie
by rozbłysło miłością
tak wielką
że schodzący księżyc
i wschodzące słońce
uklękną
uczucie
są sytuacje
nie do zrozumienia
zdarzają się chwile
co budzą pragnienia
z tych pragnień się budzą
natchnienia
w zapisanych słowach
jedynie
uczucie nie umiera
w życiu tu i teraz
bywa różnie
kto tego nie zaznał
choć może i bardzo by chciał
tak naprawdę nigdy
nie istniał
walczę często
walczę często z przeświadczeniem
czy w ogóle coś jestem wart
kilka sukcesów
więcej błędów i kłamstw
perfekcjonizm w udawaniu
że wiadomo jak żyć
choćby brakowało sił
i kiedy zwątpienie
zaprowadza nad przepaść
by raz na zawsze w otchłani
przepaść
ty pytasz mnie
bym powiedział
czym jest wszechświat
gdzie zaczyna i kończy
w którym miejscu jesteśmy w nim
moje regułki o nieskończoności
istnieniu i stworzeniu
przepadają w twoim spojrzeniu
bo od tej chwili ja ciebie chcę słuchać
myślę, że nasze oczy
są bramą do wszechświata
bo on się zaczyna i kończy
w naszych głowach
— powiadasz
nagle staje się niemy
zabrakło mi słów słysząc
definicję wszechświata
dziewięciolatka
po chwili pada kolejny strzał
a może nas nie ma
ktoś sobie to wszystko
tylko wymyślił?
to dlaczego o tym mówimy?
— pytam nieśmiało
mogliśmy się wyrwać z jego myśli
i teraz możemy
zastanawiać się nad tym wszystkim
konsekwencja przypadków
jak zamki z piasku nietrwałe są marzenia
zatapiane codziennością znikają
pod falami smutków i wzruszeń
dla których zaistnienia wciąż wybierać trzeba
i nie ma co wierzyć w przeznaczenia
bo każdy wybór to konsekwencja przypadków
co budują mury różnych wyzwań
z którymi przychodzi się mierzyć
raz podnosić z upadków
innym razem słuchać gromkich oklasków
jak opisać
smutne spojrzenie
pragnienie szczęścia
słowa pomiędzy
drżące dłonie
delikatne i zimne
za chwilę
może być za późno
wciąż mało czasu
coraz trudniej
bo mocniej bolą
rozrzucone skrawki
porcelanowych marzeń
niezdarnie
nie potrafię skleić
w całość
poranku zapewniającego o przygodzie
nierealnych planów
co były
jak stąpanie Piotra po wodzie
odwagi
przebacz
słowa pełne gniewu
wzrok pełen nienawiści
ciszę
milczenie
trudno
być ideałem
zagubiony udaję
że wszystko w porządku
uciekaj
lęk przed snem
lęk przed snem
co się wymknął
boli
kiedy rano
odchodzisz
ty mnie
ja ciebie
nie znam
spełnienie
bez grzechu
niemożliwe
czegoś
brak
niedosyt
uczuć
krzyczę
błagam
wróć
leżę sam
łoże czerwone
choć to nie był
pierwszy raz
poplamiła je krew
płynąca z ludzkich serc
serc co razem
być nie mogą
spadam
do codzienności
gdzie kiepski
ze mnie aktor
nieustannie kręcę film
o swojej chciwości
uczuć
niepewność
pożądanie tłumione przez serce
by krzywdzący nie był pocałunek
myśli tłuką się w mojej głowie
ciało całe drży
twój głos jak uderzona struna
karmi pragnienia
wzruszenie i pocieszenie
jak wierzyć
w szczęście?
myśli grzeszne jak misterium
uśmiechem oddechem wzrokiem
karmiony
odnajduję wytchnienie
w drodze…
grzeszę myślą
przeniknięty pocałunkiem
grzeszę uczynkiem