E-book
7.35
drukowana A5
23.12
Rymowane historyjki dla Leonka i rodzinki

Bezpłatny fragment - Rymowane historyjki dla Leonka i rodzinki

Objętość:
77 str.
ISBN:
978-83-8221-543-4
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 23.12

Biedronka

Wyszła spod krzaczka pani Biedronka,

Aby wystawić kropki do słonka,

Które uważa, że są zbyt blade,

By je opalić na czekoladę.


Słońce spojrzało z góry na łąkę

I zobaczyło panią Biedronkę,

Po czym jej rzekło takie to słowa:

Pani do opalania nie jest gotowa.


Aby bezpiecznie móc się opalać,

Trzeba olejku na siebie nalać,

Włożyć na głowę jakąś czapeczkę

I okulary przeciwsłoneczne.


Inaczej panią rozboli głowa,

Raczej pod listkiem pani się schowa,

Bo żeby pani tak prawdę rzec,

To opalanie to ludzka rzecz.

Chmurka

Płynie po niebie chmurka maleńka

I dookoła nieśmiało zerka,

Chętnie pobawić by się z kimś chciała,

Ale na niebie jest całkiem sama.


Nagle na niebie jest chmurka druga

I do tej pierwszej wciąż oczkiem mruga,

W połowie drogi wnet się spotkały,

Jak dwie owieczki tam wyglądały…


Które brykają na łące nieba

I tylko sióstr im jeszcze potrzeba,

Po krótkiej chwili się pojawiły,

Biegnąc ku siostrom co w nogach siły.


Tak to po jakimś niedługim czasie

Całkiem niemałe stado się pasie,

W tak wielkie stado się rozmnożyły,

Że całkiem niebo w końcu zakryły.


Jedna powstała z nich wielka chmura,

To będąc biała, to trochę bura,

Kłębią się owce w tak wielkiej masie,

A księżyc baca wszystkie je pasie.


I ciężką pracę musi wykonać,

By je w tym stadzie wszystkie zachować,

Bo kiedy przyjdzie właściwa pora,

Każdą owieczkę z imienia woła…


By choć troszeczkę przystrzyc jej runo,

Którego strzępki z nieba pofruną

I ziemię całą pokryją bielą,

Którą to dzieci tak się weselą.


Dorośli śniegiem to nazywają,

Lecz dzieci prawdę dokładnie znają,

Że jest to prezent dla wszystkich dzieci,

Aby bałwanki mogły ulepić.


A śniegiem tym jest runo owieczek,

Które wędrują po całym świecie.

Chmurka i słonko

Kłóciła się raz chmurka ze słonkiem,

Kto dzień ten spędzi z panem Leonkiem,

Kto większą radość mu podaruje,

A które buzię mu zafrasuje.


Każde wymienia swoje zasługi,

Katalog zasług jest baaaardzo długi,

Gdyby mi przyszło je tutaj spisać,

To pewnie długo bym musiał pisać.


Tony papieru na to by poszło,

Może bym skończył dopiero wiosną.

Przyglądał temu się wietrzyk z boku,

Bo nie chciał robić wielkiego tłoku.


I jak to bywa w potyczce dwóch,

Zwykle wygrywa ten trzeci zuch.

Dmuchnął leciutko wprost na Leonka

I mu ostudził buzię od słonka.


A kiedy chmurka zbyt długo stała,

Jedno dmuchnięcie i odleciała,

Leon więc lubi, gdy lekko wieje,

Bo taki wietrzyk niesie nadzieję…


Że gdy się robi gorąco duże

Lub gdy się zbiera na jakąś burzę,

Wiatr swym dmuchnięciem wszystko ukróci

I znów pogoda na niebo wróci.

Cykliści

Na polnej drodze, zaraz pod lasem,

Czterech cyklistów stało popasem.

Pierwszy, co z tyłu miał aż trzy kółka,

Był okrzyknięty mistrzem podwórka.


Drugi, co się odpychał oboma nogami,

On miał rowerek z dwoma kołami.

Z trzema kołami był rower trzeci,

Był faworytem najmłodszych dzieci.


Czwarty miał rower swojego taty,

Który mu sięgał pod same pachy.

Mieli rozstrzygnąć pomiędzy sobą,

Który z nich wygra wyścigu prolog.


Wyścig się mienił „Tour de podwórek”,

Na których wszystkich obszczekał burek.

Pomiędzy sobą też uzgodnili,

Że start nastąpi na znak motyli.


Wszystko zostało więc dogadane,

Na linii startu stają rywale.

Nagle przeleciał motyl nad nimi,

Więc do wyścigu wszyscy ruszyli.


Każdy się sprężył z całych swych sił,

Aż obłok kurzu z drogi się wzbił.

Cisza zapadła nad całą trasą,

Kto tylko żyw był, uciekł do lasu.


Każdy wytężał się z całych sił,

Mimo że wszystkich kurz całkiem krył…

Tak że nic dostrzec nie było można,

Jak ten peleton do mety zdąża.


Kto był na czele, kto wyścig kończy,

Kto był zającem, kto ogar gończy…

I mimo kurzu, potu i znoju

Nikt nie ustaje w tym pięknym boju.


Wyścig powoli zmierza do mety,

Wszystko się kończy kiedyś, niestety.

Lecz nagle: Co to? Co tam się dzieje,

Prawie przed metą wyścig się chwieje.


Stanęli nagle wszyscy jak wryci,

Jaka przyczyna, trudno uchwycić.

Przyczyna stała na linii mety,

To sławny burek stał tam, niestety.


Ogonem merdał, jęzor wywalił,

Budząc tym trwogę pośród rywali.

I nagle wyścig zawrócił w tył,

Przed burkiem umknął jak w komin dym.

Deszczyk

O parasol dzwoni deszczyk,

Mnie przechodzi drobny dreszczyk,

Bo powstają wciąż kałuże,

Jedne małe, inne duże.


A kałuży, rzecz wiadoma,

tak się łatwo nie pokona.


Trzeba więc gumiaczki włożyć,

Wtedy można po nich brodzić,

Puszczać łódki papierowe

Albo chlapać ponad głowę.


Można również liczyć koła,

Co na wodzie deszcz wywoła,

Patrzeć, jak się przeplatają,

Do zabawy zapraszają.


Ktoś powiedział, że jak pada,

Nic się dzieciom nie układa,

Że się nudzą przeokropnie,

A tymczasem jest odwrotnie.

Domowe skrzaty

A w naszym domu, w pokoju taty,

Mieszkają sobie domowe skrzaty

I choć to ludki bardzo maleńkie,

To złośliwości ich są dość wielkie.


Giną wciąż tacie przeróżne rzeczy,

Chociaż te nie są wcale dla dzieci,

Gniewa się tata na mnie bez przerwy,

Bo ma zszarpane przez to swe nerwy.


I nic nie dają me tłumaczenia,

Że mojej winy żadnej w tym nie ma,

Bo to te skrzaty robią rozróbę,

Ciągle działając na moją zgubę.


Nikt nie chce wierzyć w skrzatów istnienie,

Tylko czekają, kiedy się zmienię.


Zginął raz tacie mały śrubokręt,

Bo właśnie chciały budować okręt,

By na szerokie wypłynąć wody

I zażyć trochę morskiej przygody.


Kiedyś im przyszedł pomysł do głowy,

By buchnąć tacie zegarek nowy,

Taki, co cyka, dzwoni i świeci,

Aby zabawiać nim swoje dzieci.


Potem skrzat zabrał taty komórkę,

Aby zadzwonić po swoją córkę,

Która u cioci mej przebywała

I chyba nieźle w kość jej dawała.


Na własne uszy to usłyszałem,

Jak to mówiła z ogromnym żalem,

Że ledwo skończy sprzątać u dzieci,

A zaraz znowu pełno tam śmieci.


A przecież Piotruś oraz Paulinka

Są takie słodkie — jak ta malinka,

Jakby to skrzaty jakieś robiły,

Biedna — zupełnie straciła siły…


I na dodatek wstydu nie mają,

Do moich klocków to podrzucają.


Postanowiłem skończyć tę sprawę,

Pułapkę na nich zaraz zastawię,

A kiedy wpadną już w moje ręce,

Wszystkie w pudełku zamknę naprędce.


Potem na pocztę pudło zaniosę

Albo poproszę kuzynkę Zosię,

Aby je dla mnie gdzieś przechowała…


Bo kiedy minie afera cała,

A tata nerwy swoje podleczy,

Wtedy odbiorę od niej te rzeczy

I wszystkie winy im podaruję.


Dla wszystkich dzieci je uratuję,

Bo chociaż czasem nadmiernie psocą,

To piękne bajki plotą nam nocą.

Dwa osły

W małej wiosce koło Aten

Mieszkał osioł razem z bratem.

Starszy z braci, choć był głuchy,

to chodziły o nim słuchy,

Że z natury był uparty.


Jak to osioł. To nie żarty.

I cynikiem był do tego,

Więc wyrzekał się wszystkiego,

Co by komfort mu dawało.


Jadł cokolwiek, choć niemało,

Jak Diogenes mieszkał w beczce,

A pracował po troszeczce.


Sił swych nie chciał zbyt natężyć

I na próżno czas mitrężyć

Na zaszczyty i frykasy…

Cnocie nie potrzeba kasy.


Mimo kijów i pogardy

Ciągle pozostawał hardy.

Młodszy z braci kochał życie,

Więc pracował należycie.


Woził pana na swym grzbiecie,

Czy to zimą, czy to w lecie.


A jak trzeba, zwoził zboże,

By je schować gdzieś w komorze.


Pan mu nie zostawał dłużny,

Nie chciał dawać mu jałmużny,

Wynagradzał go sowicie,

Więc dostatnie mógł wieść życie.


Mając dach i pełne żłoby,

Życie pełne wiódł wygody.


To dwaj bracia, jakże różni,

Dwaj uczeni, lecz nie próżni.


Starszy z braci był cynikiem,

Młodszy epikurejczykiem.

Lecz dla koni, tylko osły,

Które do nich nie dorosły.


Niby konie, a nie konie.

Z dziwnym frędzlem na ogonie,

Wielkie uszy, dziwna barwa,

Tym czymś u nas się pogardza.

Dysputa

Spierał się raz agnostyk z prałatem,

Czy prawdą jest, że duch rządzi światem.


Agnostyk twardo broni swej tezy,

Że jak nie widzi, to on nie wierzy.


Chociaż pewności do końca nie ma,

Że jak nie dotknął, to zniknął temat.


Prałat popatrzył na niego z góry —

Jak by tu dobrać się mu do skóry?

Jaką linię ataku podejmie,

Którym go złamie lub chociaż zegnie…


Nagle, eureka, wspaniały ma plan —

Agnostyk przegra, i to bez dwóch zdań.


Nie wierzysz w ducha, co światem włada,

Chociaż o duchach pan ciągle gada,

Nieraz słyszałem na własne uszy…


Gdy dwóch sąsiadów na siebie ruszy,

To duchem wojny są ogarnięci,

Żadna rozmowa już ich nie nęci.


A kiedy w końcu siedli przy stole

I próbowali w wielkim mozole,

Duch pojednania i tolerancji

Miał być gwarantem dobrych relacji.


Kiedy sportowcy stają do walki,

To zawsze w duchu sportowej walki.


Dwóch polityków siądzie przy stole,

W duchu przyjaźni toczą rozmowę.


Pan z duchem czasu wszak się ubiera,

A duch epoki sztukę rozpiera.


O panu mówią, drogi mój panie,

Że pyszne z panem każde spotkanie.


Dobrego ducha przybierasz postać

I trudno potem z panem się rozstać.


Wtedy na każdym takim spotkaniu

Rząd dusz zebranych masz we władaniu.


Zatem jak widzisz, mój adwersarzu

I armii duchów mój ty włodarzu,

Ty w ducha wierzysz, co światem włada,

Tylko ci przyznać się nie wypada…


Temu rozmieniasz ducha na drobne,

Bo to dla pana bardzo wygodne.


Co powiedziawszy, nisko się skłonił

I na plebanię szybko pogonił.

Filharmonicy

Już wstąpiło na niebo sierpniowe słońce,

Jeszcze rosy ranne ścielą się na łące,

A cisza głęboka nad polami leży,

Aż dzwoni w uszach niby dzwon na wieży.


Motyl, który właśnie przeleciał nad łanem,

I bączek tłuściutki lecą na śniadanie,

A trzepotem skrzydeł ciszę tę rozbili,

Całą okolicę do życia zbudzili.


I nagle, jak gdyby za dotknięciem różdżki,

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 23.12