Rodzicom dedykuję.
Szczawikowe czasy
Dna
Pytania — podania,
podania — pytania;
— a że gdzie
— a że jak
— a że po co
i że skąd?
Przecież świat
wcześniej był,
przywiał mnie
gwiezdny pył,
chromosomy igrek iks,
boska iskra —
życia prąd.
Pompa wciąż
tłoczy krew,
mięśni stal
ścięgien zgrzyt;
czuję endorfin zew,
marny pył —
ziemski byt.
Spektakl w małej mansardzie
Scenarzysta uśmiechając się ukradkiem,
oko puścił do mnie
lat temu pięćdziesiąt…
i jeszcze pięć.
Nie pytał, czy zagrać mam chęć —
rekwizytor wyposażył pokoik na poddaszu
bardziej niż skromnie.
— Obsadzam Cię w głównej roli,
w mojej nowej sztuce — tytuł jej: Życie.
(Neon wyświetlił napis PREMIERA)
— I zapamiętaj! Grasz bez dublera;
Musisz tę sztukę za pierwszym razem
zagrać znakomicie.
Sztuka jak sztuka — niemowlę, dziecko,
później młodzieniec — progres wciąż większy.
Tak wpół spektaklu, autor miał wenę;
statyści nowi weszli na scenę:
żona, syn, córka, córka, syn młodszy —
klakier drze mordę: Standing ovation!!!
Tak na wariackich papierach trochę,
i na kolanie wszystko pisane;
pusta rubryka: „GAŻA” w kontrakcie,
i grać tak non stop?
A o antrakcie,
też nie pomyślał nikt
żeby wpisać coś
tam, gdzie trzeba…
A bisy?
Czy bisy są przewidziane?
Koncert
Słońce uśmiecha się promieniście,
na pięciolini nuty — jaskółki.
Wirtuoz wiatr gra z lasem do spółki,
w tańcu obłędnym wirują liście.
Strach na wróble do rytmu podzwania,
wtóruje mu młyńskie koło stare.
Szumią pszczoły brzemienne nektarem,
słonecznik w pas różyczce się kłania.
Chór ptaków niczym orkiestra dęta,
bocian klekocze, a świerszcz gra solo.
Rechoczą żaby przejęte rolą,
kurek z remizy —
za dyrygenta.
Odpryski
Grafitowo ołowiany świt,
wśliznął się
jak kosmaty kot
przez uchylony brezent,
liżąc poświatą struny gitary,
majaczącej w kącie obłym zarysem.
Czeremcha odurza.
Spragniony
Czy
wpuścisz mnie do swojego intymnego świata,
w którym miejsce jest tylko dla wybranych?
Gdzie ciężkie,
brzemienne kwintesencją absolutu,
nabrzmiałe grona spełnienia
obiecują upojne chwile,
a niedopowiedzenia i wątpliwości,
pętające moje myśli jak powoje,
zmieniają się w pozbawione znaczenia
zeschnięte badyle…
Świat,
gdzie jak z rogu obfitości
czerpać mogę pełną garścią,
a pragnienie gasić trunkiem
w którym,
w szkle zaklęte tkwią same pozytywne treści.
Czy mogę być jednym z tych wybranych?
Proszę z pokorą i szacunkiem,
uchyl
aromatu i smaku podwoje
mój
ogrodzie ukochany.
Przechadzka
Przystojny chłopak z młodą dziewczyną
przeżyli piękną przygodę,
idąc na spacer leśną ścieżyną
która zawiodła nad wodę.
Gdy na polanę doszli, przysiedli
na trawie pod starym dębem,
zazdrosny księżyc skryty wśród jedlin
w jeziorze przeglądał gębę.
Opatuleni grafitem zmroku
w objęciach matki natury,
dziewczę słuchało jak z iskrą w oku
on — szeptał wiersze Stachury.
I niczym malarz impresjonista
słowem malował obrazy…
Później w objęciach swojego mistrza
mdlała z rozkoszy sześć razy.
A morał wiersza który kreśliłem,
zapytasz mnie czytelniku?
Nie tylko w lędźwiach dobrze mieć siłę,
lecz przyda się też w języku.
Dwójka ze sternikiem
Rezonans
Być
najczulszym
rezonatorem
rozedrganych strun
jej
tkliwości.
Etna
We śnie mnie dzisiaj odwiedziłaś,
z szarej zjawiłaś się nicości.
To wzruszająca bardzo chwila
— wejdź proszę,
zechcesz się rozgościć?
Z łóżka począłem z wolna wstawać,
lecz powstrzymałaś ręki gestem;
— Leż,
na chwileczkę małą wpadłam,
marzeniem tylko sennym jestem.
Kiedy wpatrzony jak w obrazek
czułość dostrzegłem w oczu blasku,
— chwilkę posiedzieć pragnę — mówisz
— niebawem zniknę, gdy o brzasku
niebo, z kolorów ołowianych,
na pastelowe barwy zmieni;
— daleko będę,
zamajaczę, zapamiętanym snu wspomnieniem.
Tak bardzo pragnę
ucałować,
jak liść osiki drżący cały
twarz ukochaną,
smukłą szyję,
ramiona gładkie jak aksamit.
Kiedy delikatnymi dłońmi,
pieściłaś mnie po karku, włosach
— wzruszeni,
w oczy zapatrzeni,
wzlatywaliśmy pod niebiosa…
Całując czule twoją szyję,
dotarłem do prześlicznych piersi
tak wyrzeźbionych przez naturę,
że to się filozofom nie śni…
I nie chcąc pozostawać dłużną,
w szale ekstatycznej miłości,
zalałaś niczym Etna
miła,
po brzegi
lawą namiętności.
Rady dla małolata
Raz zagadnął — tak z wieczora,
syn małolat ciekaw świata
wierszokletę amatora;
— Zdradź mi tajemnicę, tata,
która mnie nurtuje trochę,
a zapytać chyba mogę?
— Pytaj synku — odrzekł ojciec —
bardzo chętnie ci odpowiem.
— Tato!
Jak się pisze wiersze?
— Sercem synku!
To po pierwsze.
Gdy ci pomysł w głowę wpadnie,
dodaj rym mu jako taki;
całość w słowa ubierz ładnie
by dziewczyny czy chłopaki,
kiedy czytać będą wiersz ów,
na swej twarzy mieli radość,
podziw i niedowierzanie
wraz z uznaniem — a nie żałość.
Ważne, aby niósł przesłanie,
nie o dupie był Maryny;
całość puentą spięta zgrabnie,
ładne słowa, zręczne rymy,
treść humorem okraszona,
nie za krótkie, nie za długie.
To po drugie.
Kiedy już bakcyla złapiesz,
weny skrzydła cię poniosą,
słów nektarem się upajać
zaczniesz, jak kwiat ranną rosą —
już nie zechcesz zejść na ziemię
bruków deptać swoją nogą,
lecz tkwić na pegaza grzbiecie.
To po trzecie.
I rzecz jedną zapamiętaj,
raz na zawsze, już do końca:
gdy wysoko latać zaczniesz,
to nie leć za blisko słońca.
(Metaforą się posłużył
ojciec do swojego smyka,
by za pewny nie był siebie,
i nie skończył tak jak Ikar).
Mówiąc w skrócie:
jeśli tworzysz, coś co kochasz,
nie przeliczaj na złotówki czy dolary,
ile to, co tworzysz warte.
To po czwarte.
Czy zachwyty, czy krytykę
na swą klatę bierz z pokorą;
przecież lubisz pisać — odłóż
więc na bok ambicję chorą.
Ważne, abyś był w dążeniu
konsekwentny i lojalny.
Nic na siłę!
Brak natchnienia,
to stan całkiem naturalny.
I nie ważne jest czy piszesz
w dzień czy w nocy, w upał, słotę,
długopisem czy flamastrem,
czy piórem zdobionym złotem.
Ważne, aby to co piszesz,
wielką ci sprawiało radość,