E-book
4.41
drukowana A5
27.45
Rwąca rzeka światła

Bezpłatny fragment - Rwąca rzeka światła

Objętość:
129 str.
ISBN:
978-83-8273-877-3
E-book
za 4.41
drukowana A5
za 27.45

miłość na porządku dziennym

chciałeś kochać wbrew światłu

iść mimo skaz

na policzkach


próbuję odnaleźć czas

który nakarmi westchnienia

idę

ktoś stawia kroki

choć moje serce bije

niczym obce


nawet dusza jest inna

mniej zachłanna czy bojaźliwa

chciałam kupić przeszłość

w ostatniej chwili zabrakło drobnych


nie obiecuj

śmierć dotyczy każdego straceńca

udowodnij warto spojrzeć w dal

nie boję się deszczu


podejdź blisko

chcę ujrzeć siebie w tobie

piękne są te słowa

musiały uciec z pięknych warg


otwórz szerzej okno

niech słońce przysiądzie na parapecie

i pozwoli nam się obudzić

uwierzyłam w Boga

kiedy miłość

była na porządku dziennym

twoja cisza moim krzykiem

lecę pod wiatr

moje myśli jak zwykle

zgubiły drogę i czas

unikam cierpiących gwiazd

ich spojrzeń


marzę by twoja cisza

stała się moim krzykiem

czekam aż niebo zmieści się

w dłoniach


biegnę pod prąd krwi

spodziewam się światła

które zamiast cienia przyniesie

odłamek ufności


spodziewałam się bólu

rana zadana wiecznym piórem

zagoi się przypadkowo


uważaj

zanim umrzesz w objęciach złudzeń

zgaśnie kolejny świt

jeszcze jedna chwila

kiedy miłość była do kupienia

w każdym sercu

życie zasłużyło na bezkres

zgasło światło

poddaję się myślom noszącym

twój zapach

przekrzywiony zadziornie pocałunek


pragnę usłyszeć strach

spowiedź

znalazłam taki zegar

który od czasu do czasu zapomina

pójść do pracy


miękkie są słowa

szczególnie gdy pada deszcz

naiwność to również przepustka

do piekła


marzę o ciszy

obudziłaby poczucie winy

utracona wiosna nie jest tym

na co czekamy


otrułam najpiękniejsze chwile

spojrzenia bombardują

pustkę w ciele

nie udawaj

życie zasłużyło na bezkres

podyktuj mi swój ostatni sen

nie boję się twojego światła

nie boję śmierci

uciekam przed tym co zostało

zbyt prędko nazwane

pozbawione źródła


tańczy we mnie poranek

do uchylonych drzwi puka wolność

do słów nie pasuje

westchnienie cienia

żaden najserdeczniejszy grzech


błąkam się

między wspomnieniami

czarne niebo prowokuje

do szczęścia

pragnęłam zasnąć na złość śmierci

wskrzesić się w ramionach

innego ojca


podyktuj mi ostatni sen

pokaż ziemię która dźwiga

nasze ciepłe miękkie kroki


nie chcę umierać pojedynczo

nie chcę podglądać gwiazdy

której nie zaproponowano imienia

za grzechy archaniołów

zaniemówiłam z miłości

nie wierzę w wyrzuty


odkąd życie zniknęło za zakrętem

czas potknął się

o własny sekundnik

odkąd skończył się wielokropek

zasnęłam o świeżo malowanym świcie

na złość samotności co usiłowała

odebrać pokutę


niedaleko słów zastałam

przedwczesną noc

urodzajny ból

żyzny lęk

zamieszkała we mnie gwiazda

jak twoje spojrzenie

gotowa umrzeć

w imię nieba za wszystkie grzechy

archaniołów


mądrze jest umierać

każdego wieczora spokojnie żyć

bez sierocego oddalenia

strach przed światem

czarne są twoje myśli

białe są słowa

którym nie wolno umierać

bez pożegnania


w imię życia ukrywam się

w skorupie snów

zakładam maskę

ubywa mi pragnień

przedwczesnych wschodów


ogień w sercu może podsycić

twoja obecność

list pożegnalny

widziałam jak wracałeś z koszykiem

używanych dusz


nie warto żyć samym oddechem

obiecanym kłamstwem

zagubiona pośród jutrzenki

szukająca rany zadanej

przez język


wydostaję się spod tafli

błędnych fascynacji

unikam światła które zrozumie

mój strach przed światem

smutna bajka

dogasam pośród gwiazd

rozrzuconych przez twoje serce

milknę wśród krzyku

który wydaje martwe wspomnienia


sumienia tańczą

zmieniają w smutną bajkę

o miłości


jeszcze jeden sen kiedy dotykasz

moich myśli

zmęczonych słów

przyjdź do mnie zanim świt zdąży

rozebrać się z nocy

gwiazda uderzy o ziemię


chciałabym zobaczyć miłość

w twoich łzach

pokazać twojemu światłu

drogę ucieczki


odkąd zamarzło serce

ból stał się chlebem powszednim

za lata pożegnań

na powitanie znalazłam słowo

zbliżone do innych słów

takie co może dać życie

a nawet dwa


nazywane też wiarą w to

na co czekałam od końca


brak mi westchnień

wiem mógłbyś pokolorować

moje czarno-białe życie

tę dziecięcą kolorowankę


jutrzenka pragnie obłaskawić sny

odkryć że twoja skaza to nagroda

za naiwność

za lata pożegnań


odpoczywam

kołyska była niegdyś twoja

zamykam oczy by lepiej widzieć


wystarczy jedyna bojaźliwa łza

aby odszukać klucz

zobaczyć cię w moim lustrze

krawędź sumienia

nienawistne spojrzenia

gwiazdozbiorów

nigdy nie znałam słowa

by mieściło cały twój uśmiech


pamiętam chwile

przynosiłeś mi naręcza melancholii

niedokończone ballady

o zmarnowanej wolności


fala pieści zmysły

pomieszane od niechcenia

od rozgoryczenia


skazana na szczęście rozumiem tylko

dwie ciężarne łzy

wiszące u krawędzi sumienia

odkąd obudziłam się

po niewłaściwej stronie

noc minęła bez powietrza


zgódź się jedynie na milczenie

bo nie mam więcej

wyłamane kraty

oddycham zachłannie

chowam ciało w kołysce

napotykam same mądre sny

zimne jak przedwczorajszy szept

ubóstwiam ciszę

brakuje mi blasku


nie mam dziś apetytu

zaginął pośród wilgotnych cieni


marzyłam

o twoich zmiennocieplnych ustach

o poranku który w imię łez

podaruje kęs jutrzenki


odkąd dusza przysiadła

na ramieniu

biały stał się kwiat nienawiści

urodziłam się w niewłaściwej myśli

w sezonie gdy wykradziono klamki

wyłamano kraty


kiedy przyłapałeś mnie

na nadziei

język ludzki stał się prostszy

miłość przyzwyczaiła do wątpliwości

uroczyste zakończenie czasu

ulica za ulicą

uciekają przede mną słowa

krok za krokiem bawię się w noc

czeka na uroczyste zakończenie

czasu


dziś miłość

to oficjalna zagadka

na złość godzinom spętanym milczeniem

powróci zanim usłyszysz

westchnienie traw

przytulisz niebo i ziemię

zadbasz o świt wraz z którym

ockną się łzy


przepełnia mnie raj

brodzę w świeżych obłokach

kąpię się w gwiazdach

mają zapach jaśminu


powróci pewnego razu taka cisza

będzie pobudką dla snów

zapomnieniem dla pragnących

za wiele

pierwsze milczenie

nie ucz mnie rozmawiać

z przyjaciółmi

znam doskonale mowę wrogów

nie ucz jak brzmi noc

wykorzystana przez gwiazdy


chciałabym odnaleźć taki łyk światła

wskrzesić letni dreszcz

lecz miłość nie pasuje

do moich marzeń

wspomnienia bawią się łzami


odkąd poznałam twoje wyrzuty

pojęłam czym jest przesilenie letnie

czas wrócił do kryjówki

wieczność przedostała

na drugą stronę ściany


mogłabym prosić o więcej

lecz potrzebuję jedynie

dziesięciu wykrzykników

pięciu pytajników

koślawego wielokropka


aby ukoić milczenie

ubezwłasnowolnione ciało

kiedy przypadkiem odnalazłeś mnie

w przegryzionym słowie

kiedy przyłapałeś Boga

na łzach

samotność powróciła z podróży

stała się zwieńczeniem miłości


cisza powstrzymała krzyk

bez chwili wytchnienia


nadeszły czasy

wiara stała się towarem deficytowym

los ukrył w cieniu księżyca

odnalazł wreszcie

szczęśliwe zakończenie


ciało pląsa w rytm serca

dławi się szeptem

złożonym na moich wargach

nie wiem jak nazwać poranki

zaniechane wieczory

skoro nawet lęk nie domaga się

znajomego blasku

cienia świecy u wezgłowia kołyski


zanim pogubię się w oddechu

światło wstanie z martwych

ciemność zamknie za sobą serce

od czasów przeszłości

czarno-biały autoportret

chowam zawsze

do kieszeni

ubóstwiam sen którym zechciałeś

mnie obdarzyć


nakarmiona sennością

wypatroszona ze słów szukam drogi

ucieczki z matni

z tych ujęć


kolejny kadr kolejna łza

nie znam myśli wykradzionych

skazanym na los

mój wzrok utkwiony w muszli

twoich dłoni jest tym co przynosi

tylko ubóstwienie


śmierć zdradzona przypadkiem

życie wydane na próbę

są tylko kłębowiskiem

minimalistycznych sądów

migracji


za ciasne są wargi

ciasne sumienie tak pielęgnowane

od czasów przeszłości

krwawe ostrze księżyca

skóra rozpięta na sznurze

nie jest tym co się zdaje

stale przytulam niebo i ziemię

krzywo przyszyty uśmiech


język utkany z ubogich słów

jest wzorem jak warto oddychać

jak pozwolić sercu bić

odpływam na drugą stronę jutra

poranki przynoszą gwiazdy

i krwawe ostrze księżyca


przerażona gotowością do snu

błąkam się między ścianami

podnoszę z kurzu

osamotniony portret


nękają mnie same przypadki

identyczne formy jutra

tęskniąc za słowem

chociaż ciepłym i samotnym

obracam w palcach paciorki

za małe ciało

grzeją mnie w stopy

sny podróżnika

pokonuję dystans kilkoma słowami

nie mieszkam w tej nocy

której stale było pod górkę


wyłuskane z powiek

ziarna nie dają czczego plonu

są przebłyskiem wiosny i lata

zbawieniem

dla śmierci i miłości


opanowałabym wszechczasy

bez ceregieli nawiązała

do wszechwiedzy

o podstawowych emocjach


pogubiłam się

pośród uderzeń serca

nierównych oddechów


przywidzenia pozostaną

bez wartości

dopóki życie nie pęknie na śmierć

póki dusza zrzuci za małe ciało

krzyk głuchoniemego

poskromiłam pragnienia

z czasów takich że boli

główka od szpilki


unieruchomiona w czasie

biegnę poprzez czarne łąki

na przekór poboczom

przeciskam przez szparę

pod drzwiami


znów brakuje mi obojętności

urojeń którymi delektują się

archanioły a Bóg taktownie

odwraca twarz


każdego poranka pęka mi

ta sama myśl

pogrążam się w oazie

nie każ mi odchodzić na próbę

na przekór ułamkom i wykrzyknikom

nie przynoszą nic wzorowego


ukryta za kotarą

domagam się chwili cierpienia

przerośniętych serc


teraz kiedy za późno

na pobożne umieranie

bawię się w rozwiązanie tej zagadki


zagadki która pozostanie

krzykiem głuchoniemego

aż żal oddychać

pokrętne są ścieżki oddechu

słów wykrzyczanych

na granicy raju


sprzedałam po kryjomu tęczę

gwiazdki zamiast myślników

usta zmęczone

myślami


przysiądź na sumieniu

zastanów się

ile dusz zdążyłeś sprzedać

ile miłości musiałeś wypożyczyć

by doczekać się

odwrotu


myślałam świat należy

do buńczucznych marzeń

lecz anioł stróż pokazał język

śmierć podstawiła nogę

szukam światła gdzie nikt

nie wierzy w ogień


rozkwita w nas mglisty kwiat czasu

zieleni się powietrze

którym aż żal oddychać

o chwilę uśmiechu

moje wargi utraciły pocałunek

niosący życie i cel

płuca błagają o chwilę uśmiechu

ósmy cud narodzin


wierzę od kilku tysiącleci

w taki czas co zamiast cienia

daje spojrzenia spóźnionych

na pierwszy cud


nie sposób okłamać

westchnienia

włamać się przez uchylone okno

nasyć złorzeczeniem

nakarm mnie kropelkami tęczy


obiecaj

wkrótce założą tu klamki

wybiegam na spotkanie twoim śladom

wciąż ciepłym i miękkim

jak za dawnych lat

ostatnia łza Boga

pieszczę twoje złudzenia

nie potrzebuję oddechu by wrócić

wraz z pobudką czasu


na rozkaz chowam język

w piasek

jestem zbyt młoda zbyt pochopna

aby udobruchać twój cień

wierzchnią nadzieję


przynosiłam ci od czasu do czasu

pełen pokrzepienia rok

ale tuż u wyjścia składałam

skrzydła do odlotu

serce jak zwykle rozmienia się na drobne

dokucza wyobraźni

z którą tak ciężko teraz

właściwie być


zanim Pan wyda ostatnią łzę

ciało w końcu przestanie

mnie zbytnio obchodzić

epidemia kłamstwa

odnalazłam wspomnienia miraży

przepełnione prawdą

w szóstym miesiącu ciąży

dokonuję następnego cudu


można ucałować

prosto w serce


dźgnięcie zaostrzonego języka

boli aż po szpik

po kroplę krwi

myśli skazane na dożywocie

są pokrzepieniem


warto czasem zaczekać

kiedy powrót w nieznane

jest błahostką

postępuj w zgodzie z gwiazdami

ich odblask gładzi czule

czarne futro moich snów


za powietrzem

utkanym z cukru rozrasta się

epidemia kłamstwa

dłonie z marmuru

zazieleniły się kobierce

twoich strat

błąkam się

od cienia do światła

poranek nie przynosi odpoczynku


pragnęłam obudzić się

między słowami

ale człowieczeństwo było szybsze

wskrzeszone

na zimnej pustej poduszce


wbrew przysięgom obłąkanych

na złość sekundom

mój statek kołysze się

pośród kałuż

na wzburzonych falach


podnosisz szpadę języka

zadajesz rany trwalsze

od blizn

oddaję ci z pokorą sny

które wykradłam z twoich ust

z dłoni wzniesionych z marmuru


nie kłam

miłość jest przystępna dla tych

którym została namiętna

wydmuszka

czarne wykrzykniki

twoja dłoń nosząca w sobie

dostatek łez nieczułych na światło

wymierza mi ukojenie

dzieli haustem

wynaturzenia


błąkam się pośród skał

idei

wszystkie są podobne

nawet echo nie wie którędy

do wyjścia


ktoś mnie wyręczył

zdjął z półki

niekochane gwiazdy

stworzenia którym nie do końca

udaje się żyć

pośród urojeń pękł guz gwiazdy

mój strach zaprzysiągł odwet


od początku

chciałam urodzić się ironicznie

poczuć na skórze język wiatru

marzenia zamiecione pod dywan


nasze nocne czuwanie

może dać tylko

kilka czarnych wykrzykników

pośpiesznie spisanych

na garbowanej skórze anioła

tymi samymi krokami

nie powtórzysz chwil

kiedy kroki wieczności

szumiały w uszach

nie zgodzisz się na powrót

nie dasz rady podnieść

ciężarnej skały


zamiast usiąść

ulotne chwile uniosły mnie ponad raj

wysypisko człowieczeństwa

zamarzła myśl kolejna w dekadzie

do kolekcji kołysanek

dla dorosłych


urodziłam się

wedle instrukcji obsługi

według snu który opanował strach

sądziłam że poranek

przekupi gwiazdy

cielesność obudzi w niewłaściwym ciele

ale przebrzydłe jutro toczy się

ku tobie na kolanach


przypalone zmysły chodzą

spać tymi samymi krokami

wypożyczone futro

nie odchodź

zbyt ciężkimi krokami

modliłeś się nadmiernie

by otrzymać w zamian

parę zrywów

martwych ptaków zaklętych

w puentę

na skórze rozrastają się

wielokropki

wizualizacje przysiadają

na włoskach brwi


na koniuszku języka pozostało

odrobinę zawiści

w stłumionych dłoniach podryguje światło

od dawna pozbawione snu

odkąd nie tańczę

zmysły łaszą się do serca

chcą odszukać perlistą jawę


zapomniałam jak iść

kiedy ktoś grzeczny pożyczył moje futro

słodki blask słońca

czuję słodki blask słońca

wywęszyłam nadzieję

kocham ten zielony zapach


chciałabym zasnąć w zgodzie

z drogowskazem

w pokoju z tymi

którzy pozbyli się dusz


dokuczają mi niestworzone języki

prawdy wiszące na krawędzi

światła i upojenia

na piedestale czają się obłoki

zmazy na czole horyzontu


chciałam porozmawiać

sam na sam ze śmiercią

ale życie wyważyło mgliste drzwi

u szczytu jutra rozpleni się

bezkształt marzeń


dusza przysiądzie na ramieniu

cień zachłyśnie światłem

nowotwór światła

odkąd odnalazłam pod żebrem

nowotwór światła

zaprzysiężone jutro stało się

obietnicą bez znaczenia

myśli


łzy spowite mgłą

już nie są tym co znałam

przed twoją epoką


podejdź blisko żebym odebrała ci

mój strach

wykrochmaloną kość

chciałam uśmiechnąć się

uronić ostatni wiersz w sezonie

lecz znaki

powstrzymują mnie od dekad


na kamienistym dnie serca

kwitną kwiaty pragnień

życzeń spopielających się

w wargach

kielich wina

cierpię na złość światłu

jest zbyt cieniolubne

aby podzielić się powietrzem

bez wytchnienia

aby odnaleźć podwórko Boga


miłość przestała mieć imię

odkąd bolesny cień

rzucił się do gardła


chciałabym czasem

odzyskać odmienny widok na czas

żeby nienawiść odpadła

na wstępie

przekroczyła samotnię

między ziemią a niebem


boję się twoich ukamieniowanych

pocałunków i spojrzeń


a gdy zrzucę balast ciała

mój świat stanie na baczność

życie potoczy wstecz


będzie w nas tyle krwi

że zdołamy nakarmić wygranych

odzyskamy stracone dzieciństwo

choćby kosztowało

dorosłość

lustrzane odbicie

nie chcę prosić języka o spokój

domagać się współczucia w czasach

kiedy ból stał się świeżym chlebem

a strach haustem krwi


wiatr znów rozplata dłonie

wdziera się do ran

co nie chcą pozostać bliznami

zamiast uważać na pierwszy lepszy krok

zlituj się nad samotnością

ona też potrzebuje

lustrzanego odbicia


jutro o tej samej porze

będziemy płynąć z prądem

tej samej rzeki


sny znużone nadwrażliwością

jeżą się pośpiesznie

aby zdążyć przed pierwszym zachodem

sumienia


powrócą kraje

powrócą karalne myśli

obudzę się o zmierzchu

żeby przypiąć do rozpostartych warg

najwątlejszą gwiazdę

Szmaragdy

Odszukałam szmaragdy pośród popiołów

wyklętych zmysłów.

Natknęłam się na uroczysty pocałunek;

spłynął z warg

z niepowtarzalnym milczeniem.


Dotyk drażni światłoczułą skórę,

wskrzeszone z bólu palce

badają zakątki serca.

Nakarmiona świeżymi odpowiedziami

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 4.41
drukowana A5
za 27.45