E-book
19.11 13
drukowana A5
56.22
Run baby run
30%zniżka

Bezpłatny fragment - Run baby run


Objętość:
270 str.
ISBN:
978-83-8189-391-6
E-book
za 19.11 13
drukowana A5
za 56.22

Prolog

Styczeń 2017


Naomi:

Z westchnięciem wyszłam z komisariatu. Przeszedł mnie dreszcz. Wciąż nie mogłam przyzwyczaić się do tego, że w Nowym Jorku jest zima. Spędziłam półtora roku w Alamogordo i El Paso, wygrzewając się w słońcu.

Wyjęłam kluczyki od wozu z kieszeni ramoneski. Wciąż z dumą nosiłam tę z logo Black Lashes na plecach.

Śnieg prószył niemrawo, pokrywając chodniki białą warstwą. Rozejrzałam się dookoła i wsiadłam do środka. Dopiero wtedy dostrzegłam, że pod taflą śniegu, na szybie mam jakąś kartkę. Westchnęłam zirytowana. Jeśli to mandat to naprawdę będzie kpina.

Aczkolwiek, kiedy wysiadłam, odgarnęłam śnieg z szyby i zobaczyłam co jest na tej kartce to doszłam do wniosku, że chyba jednak wolałabym zapłacić za złe parkowanie.

Serce zabiło mi mocniej. Znowu ktoś mi groził, chociaż mi się nie grozi. Przyjrzałam się nierównym literom, pisanym odręcznie i papierowi, który nie był wyrwany z zeszytu. To był papier korespondencyjny. O bladożółtym odcieniu, z ozdobnymi rogami. Zmrużyłam oczy. To właśnie tam dostrzegłam nazwę firmy MIAMI INK, która zajmuje się takimi rzeczami.

O kurwa.

Nicco, ty stary wygo.

Sam tekst był krótki, właściwie jednozdaniowy.


Już nigdy nie będziesz szczęśliwa.


Prychnęłam pod nosem.

Jeszcze, kurwa, zobaczymy.

Rozdział 1

Naomi:

Zamknęłam wóz i wróciłam na komisariat. Udałam się wprost do Paula. Co może być zaskakujące, razem z nim i Ruby, tworzyłam team marzenie.

— Załatw mi piętnaście minut w laboratorium. — syknęłam.

Spojrzał na mnie znad ekranu komputera.

— O wow — mruknął — Stradlin, przecież sama możesz tam pójść.

Podeszłam do biurka.

— Lepiej mnie nie denerwuj. — burknęłam, rzucając na blat kartkę.

Od razu na nią spojrzał.

— Ktoś ci grozi? — zapytał.

— Jestem łowcą głów, mam wielu wrogów. — burknęłam.

Zaśmiał się krótko.

— Chyba nie chodzi o zawód — stwierdził — Ruby nie ma takich problemów. To chyba przez charakter.

Zacisnęłam dłonie w pięści.

— Jeszcze jeden taki tekst, Paul, a na wbiciu szpilki w stopę się nie skończy — syknęłam — Pomożesz mi?

Westchnął, ale sięgnął po słuchawkę telefonu, który stał na biurku. Połączył się z naszym laboratorium.

— Stella mówi, że możesz do niej śmiało przyjść. — oznajmił, kończąc połączenie.

— Nie mogło być inaczej. — odparłam z krzywym uśmieszkiem, zgarnęłam liścik i wyszłam z jego gabinetu.

— To dowód w sprawie? — zapytała Stella — Wiesz, że jest kolejka? To, że masz tu inne prawa, nie oznacza, że możesz wychodzić przed szereg. — oznajmiła.

Nie lubiłam tej larwy. Miała dziwną manierę utrudniania wszystkiego. Być może siedziała tutaj za karę.

Westchnęłam i wyjęłam z wewnętrznej kieszeni książeczkę czekową.

— Ile? — wychrypiałam.

Uśmiechnęła się.

— Odpłacisz mi się później — szepnęła, wskazując kamerę w rogi sali — Co my tu mamy?

Spojrzała na kartkę.

— No cóż — szepnęła — Ktoś cię nie lubi, Stradlin, ale nie dziwi mnie to ani trochę — spojrzała na mnie wymownie — Papier jest listowny, ale to sama zdążyłaś zauważyć. Pismo… Pismo jest niestaranne, to było pisane na szybko. No wiesz, ten ktoś z pozoru przygotowuje się do czegoś dużego, ale nie dba o szczegóły. Kupił papier, być może chciał nadrukować tekst, ale ostatecznie nagryzmolił coś na kolanie. Waha się. Chce być profesjonalny, ale jest niedokładny i myślę, że jeśli chcesz coś z tym zrobić to twój punkt zaczepienia.

Westchnęłam.

— Na pocieszenie powiem ci, że ten papier jest cholernie drogi — oznajmiła — Nie ma go w każdym sklepie z artykułami biurowymi, bo nie ma zbyt dużego zbytu przez wysoką cenę. Ktoś chciał załatwić cię z klasą, ale nerwy wzięły nad nim górę.

Wyrwałam jej liścik z ręki i wyszłam.

Miałam głęboką nadzieję, że go złapię szybciej niż on mnie.


Jeszcze zanim zdążyłam wejść do domku, przed drzwiami poczułam, że Mars coś gotuje. Uśmiechnęłam się przelotnie.

Rzuciłam wściekła kluczyki na wyspę.

— Och, dziecinko — jego mama na mnie spojrzała — Czy ty kiedykolwiek wrócisz w dobrym nastroju? — ściskała filiżankę z kawą.

Mars się odwrócił i przeskanował moją twarz.

— Mam kłopoty. — szepnęłam.

Nie było sensu w kłamaniu, Marshall znał mnie na tyle, by wyczuć, że coś kręcę. Poza tym nie wiem czy miałam siłę coś ukrywać.

Było coś uroczego w nim z tą ścierką kuchenną przerzuconą przez ramię.

— Słyszałam to chyba zbyt wiele razy. — rzuciła chłodno moja przyszła teściowa.

Wyjęłam z kieszeni pomiętą kartkę od Nicco i położyłam ją na wyspie.

Mars spojrzał na nią ze zmarszczonym czołem.

— Wiesz od kogo to? — zapytał, świdrując mnie wzrokiem.

Prychnęłam.

— Udam, że to pytanie nie padło — burknęłam — Jest tylko jedna osoba, która chce mnie zabić.

— To jest bardzo ciekawe. — mama Marsa uniosła palec wskazujący w górę.

— Nicco. — szepnęłam.

— Zdaje się, że obiad będzie zaraz gotowy — powiedziała moja teściowa — Wszystko nam opowiesz.

Zdjęłam ramoneskę i nakryłam do stołu. Miałam nadzieję, że tym razem Bóg również będzie miał mnie w opiece.


— Żałuję, że go nie odstrzeliłam — burknęłam — Raz, a porządnie. A teraz to będzie się za mną ciągnęło jak… — nie dokończyłam.

— On wycofał wtedy oskarżenie? — zapytał Mars.

— Nie wiem — oznajmiłam — Giddens uratował mi zad. Jak zawsze.

Westchnął. Teraz nie było to takie proste, bo za dokładnie dwa tygodnie mój mentor miał odejść na emeryturę i bałam się, że jego zastępca nie będzie mi tak przychylny.

— Nie sądziłem, że jeszcze kiedykolwiek to powiem — syknął Mars — Ale sprzątnę tego śmiecia. Nikt nie będzie czyhał na twoje życie, Nao.

Ogarnął mnie strach.

Wyrwanie się ze szponów gangsterskiego życia nie jest takie proste jak myślałam i obawiałam się, że już do końca swoich dni będę wpadała w takie kłopoty.

Godzinę później mama Marshalla wyszła z domu. Mieszkała u Alarika, odwiedzając nas praktycznie każdego dnia. Cieszyłam się, że wróciła do dawnych sił.

— Nie sądziłem, że z tego byka jest taki gnój — szepnął Mars — Nie mówiłaś o tym, że Inez wpadła w takie kłopoty. No i nie mówiłaś o tym, że byłaś tam z Olivierem.

— Wiesz, może gdyby wtedy Katie nie była ważniejsza to byłbyś tam ze mną. — odcięłam się.

— Nie możemy dopuszczać do tego, by ktoś stawał pomiędzy nami. Nigdy więcej. — objął mnie.

Minęło kilka lat odkąd się znaliśmy, ale to w jego ramionach wciąż czułam się najlepiej.

Ciszę przerwał mój dzwoniący telefon. Odebrałam połączenie od Giddensa.

— Zapomniałaś o dzisiejszym szkoleniu, prawda? — zapytał z westchnięciem.

— Jakim szkoleniu? — rzuciłam zbita z tropu.

— Masz podwładnego od poniedziałku — przypomniał mi — Gerald, pamiętasz?

Zalała mnie fala gorąca. Wróciłam pamięcią do dnia sprzed tygodnia, kiedy to Giddens wyprowadził mnie z równowagi.


Tydzień wcześniej:


— Jaja sobie robisz, Giddens — wrzasnęłam — Nie jestem niańką i nie będę uczyła jakiegoś łosia moich technik!

Patrzył na mnie z tym pacanem z CIA.

— Masz się nim tylko zaopiekować — oznajmił — Gdyby to moje polecenie, na pewno bym go nie wydał, ale to nowy naczelnik naszej komendy…

— Nie — parsknęłam — Nie ma takiej opcji.

— To wasz nowy szef, chociaż na początku mogłabyś stwarzać pozory. — skarcił mnie.

— Wiesz co o tym sądzę — stwierdziłam — W mojej umowie nie ma ani słowa o szkoleniu nowych.

— Ale masz nakaz bezwzględnego stosowania się do poleceń służbowych — powiedział ten drugi — A to twoje polecenie. Koniec kropka. Za tydzień go poznasz. Za dwa tygodnie będzie towarzyszył ci w pracy.

Zacisnęłam dłonie w pięści i wyszłam z komisariatu. Zanim zdążyłam odpalić fajkę, Giddens mnie dogonił.

— Stradlin, błagam cię — powiedział — Daj mu szansę. Jest bystry. Myślę, że się dogadacie.

— Wali mnie to. — burknęłam.

— Radzę ci spuścić z tonu, bo ostatnio mają cię na muszce — szepnął znacząco — Jeśli złamiesz teraz prawo to nowy naczelnik wsadzi cię bez skrupułów do ośrodka resocjalizacyjnego. Wiesz jak wygląda życie w takim miejscu? Zapytaj Ruby.

— Jak on się nazywa? — zapytałam.

— James Watherby. — odpowiedział.

Uśmiechnęłam się cwanie. Byłam pewna, że to ostatnia osoba, która może mi w jakiś sposób zaszkodzić.


Tydzień później:


— Wiesz co, Giddens? — zaczęłam — Niech ci będzie. Tylko żebyś nie żałował, gdy wychowam sobie diabła.

— Nie wiem czy możesz zrobić z niego kogoś gorszego od siebie. — mruknął i się rozłączył.

Dupek.

— Znam to spojrzenie — Mars się uśmiechnął — Będziemy się dobrze bawić.

Wcale w to nie wątpiłam. Musiałam przeprowadzić śledztwo w sprawie swojego nowego naczelnika, ale odłożyłam te plany na później.

Tak samo jak liścik od Nicco.

Ponownie się uzbroiłam. To było jak moja druga skóra — obydwa noże i broń.

— Zapomniałaś o najważniejszym — Mars włożył na mój nos lenonki — Od razu lepiej.

— Stara Naomi ma się całkiem dobrze. — uśmiechnęłam się.

Poczekałam, aż sam narzuci na siebie kurtkę z Black Lashes i mogliśmy ruszać w drogę.

Kojarzycie te sceny z filmów w których czas się zatrzymuje, drzwi szeroko się otwierają i do środka wchodzi grupa wysoko postawionych ludzi? W tamtej chwili tak właśnie było ze mną i z Marsem. Co prawda, nie byliśmy grupą, ale mieliśmy własny gang i powaga sytuacji była taka sama.

Niejaki Gerald czekał na nas w towarzystwie Giddensa na krzesełku w recepcji. Bawił się telefonem, ale na nasz widok schował urządzenie do kieszeni. Co dziwne, nie był młodszy ode mnie. Powiedziałbym, że miał tyle lat co Mars, był postawny, a jego niebieskie oczy lekko zakrywała jasna grzywka.

Byłam lekko zawiedziona takim obrotem spraw. Liczyłam na to, że będę miała do czynienia z jakimś szczeniakiem, który wymięknie po kilku dniach mojej obecności. A tu proszę, trafił mi się solidny przeciwnik.

— No tak — westchnął Giddens — Tam gdzie Stradlin to i Palgrem. — mruknął.

— Już nie mogę się doczekać tej zabawy. — burknęłam.

— Poznaj Geralda, swojego nowego podwładnego — uśmiechnął się blado — Geraldzie, to Naomi, twoja nowa mentorka.

Wyciągnął do mnie dłoń z uśmiechem, ale tylko uniosłam brew.

— Stradlin, przekażę ci regulamin — powiedział Giddens — Mam nadzieję, że jednak nie będziesz uczyła go niemoralnych rzeczy — spojrzał mi w oczy — W poniedziałek będziecie mieli spotkanie z panem Watherby. Mam nadzieję, że uda wam się zrobić na nim pozytywne wrażenie, bo niezły z niego burak cukrowy.

Zaśmiałam się.

— Brawo Giddens — rzuciłam — Zanim odejdziesz stąd w chwale to chyba dam ci order dobrych pyskówek.

— Uczyłem się od najlepszych. — uśmiechnął się do mnie.

Poczekaliśmy chwilę na tego pajaca z CIA i mogliśmy omówić szczegóły mojej współpracy z Geraldem.

— Będzie w przyszłości twoim partnerem — powiedział mój dowódca z CIA — Dlatego musisz nauczyć go wszystkiego od podstaw.

Uniosłam brew.

— Mam już partnera — wskazałam na Marsa — I nie mam zamiaru zmieniać go na żadnego innego. Poza tym, współpracuję z Ruby i Paulem. Tak doskonały team mi wystarczy.

— Chyba nie muszę mówić ci o tym, że pan Palgrem nie ma oficjalnego pozwolenia na współudział w akcjach. — poprawił krawat.

Nachyliłam się w stronę biurka.

— Ale jest jedynym człowiekiem, jakiemu ufam — wysyczałam — Więc albo w końcu wydasz to pozwolenie albo…

Westchnął.

— Musiałabyś go przeszkolić — odezwał się — Poza tym, miał wyrok. Nie jeden. To utrudnia sprawę.

— Przestań mówić o Marsie tak, jakby go tutaj nie było. — syknęłam.

— Uspokój się, do jasnej cholery, bo wydam wniosek o zamknięcie w ośrodku resocjalizacyjnym. — warknął.

Spojrzałam na niego ze zmarszczonym czołem. Dotąd raczej nie sprawiał mi problemów, chociaż był nad wyraz wymagający. Pierwszy raz uniósł głos. I to w moją stronę. Wstałam z fotela, podeszłam do niego i złapałam go za ten durny łeb.

— Spróbuj jeszcze raz na mnie warknąć — wysyczałam mu do ucha — To zostanie z ciebie plama na chodniku. Chyba zapomniałeś z kim masz do czynienia — puściłam go — Spróbuj komukolwiek o tym donieść. — pogroziłam mu palcem.

Poprawił kołnierzyk koszuli.

— Mam do ciebie pytanie, Stradlin — powiedział — Czy ty kiedykolwiek bałaś się konsekwencji swoich działań?

Uśmiechnęłam się cwaniacko.

— To myślę, że powinnaś zacząć się bać. — dodał wściekły.

— Groźby są karalne. — mruknęłam.

— No cóż — wtrącił Giddens — Geraldzie, witamy w składzie NYPD. — uśmiechnął się nerwowo, poklepał go przyjacielsko po plecach i wyszedł.

Zaraz po nim zrobił to ten pajac z CIA.

— Już nie mogę się doczekać. — Gerald zatarł dłonie z uśmiechem na twarzy.

Podejrzewam, że byłam tam jedyną osobą, której wcale nie było do śmiechu.

Rozdział 2

Naomi:

Zanim przejdziemy do ciągu dalszego tej opowieści, musimy uporządkować sobie kilka faktów, tak by wszystko było jasne.

1. Po moim powrocie z Alamogordo i wykonaniu już trzydziestu siedmiu misji dla CIA, dostałam swojego nowego pomocnika i był nim Gerald.

2. Moim nowym mentorem, ale też naczelnikiem komisariatu miał zostać James Watherby.

3. Otrzymałam swoją licencjonowaną broń i odznakę funkcjonariusza CIA.

4. Nadal nie mogłam strzelać do ludzi bez wyraźnego rozkazu.

5. Marshall towarzyszył mi w każdej misji. Był jedyną osobą, która znała się na rzeczy i nie musiałam bać się o to, że coś spieprzy, co w przypadku Ruby i Paula nie było już takie pewne.

Nadszedł czwartek. Jak zawsze o siódmej rano z kubkiem kawy w dłoni weszłam do swojego gabinetu, który dzieliłam z Ruby i Paulem. Postawiłam kubek na biurku i zalogowałam się w systemie policyjnym. Musiałam przeszukać stanową bazę danych i dowiedzieć się kim będzie mój nowy naczelnik. Kilka minut później do środka wpadła Ruby, jak zawsze spóźniona.

— Naprawdę mocno się zastanawiam jak ty to robisz, że jesteś zawsze na czas. — zaśmiała się.

— Gdybyś nie spała przez większość nocy to też byłabyś tu punktualnie. — burknęłam.

— Jak zawsze w humorze. — odcięła się.

— Słyszałaś coś o tym nowym naczelniku? — zapytałam.

— No pewnie — prychnęła — Jest szefem w poprawczaku w którym byłam.

— Wiedziałam, że ma coś za uszami — warknęłam — Inaczej nie straszyłby swoich podwładnych pobytem w tym miejscu.

— Koleś nie należy do miłych, więc gdy dowiedziałam się, że będzie naszym nowym szefem to nawet się wystraszyłam — oznajmiła — Wygląda jak dzik po sterydach i celnie strzela.

— Na pewno nie lepiej ode mnie. — prychnęłam.

— Będzie zabawa, gwarantuję ci to — stwierdziła — I na pewno będzie miał cię na oku, bo z tego co wiem, dostał nasze akta do wglądu. — usiadłam przy biurku.

Westchnęłam. Dlatego ja też powinnam coś wiedzieć o swoim nowym wrogu.

Wklepałam jego dane w wyszukiwarkę.

— Były żołnierz — szepnęłam — Super. Jak wywinie mi tą wielką łapą to nie wstanę przez godzinę. — powiedziałam, patrząc na jego zaciętą minę ze zdjęcia w kartotece.

— Dlatego chyba czas wrócić na ring, Stradlin. — w drzwiach pojawił się Paul.

Spojrzałam na niego.

To była pasja z liceum, którą dzieliłam z Olivierem i nie miałam zamiaru tak prędko do tego wracać.

— Może i nasz kochany Watherby ma siłę w rękach — zaczęłam — Ale na pewno nie jest tak zwinny jak ja i na pewno nie rzuca tak celnie nożem.

— Nie zapominaj o tym, że masz metr sześćdziesiąt wzrostu. — przypomniał mi.

— Nie umniejszaj mnie — burknęłam — Metr sześćdziesiąt pięć.

— Dam ci namiary na dobrą spelunę — szepnął — Z naszej trójki to ty będziesz na muszce. Jesteś najbardziej pyskata.

Pokazałam mu środkowy palec.

— O której przychodzi nasz nowy uczeń? — zakpiła Ruby.

— Jeszcze chwila — oznajmiłam — Musiałam dać sobie trochę czasu, by zebrać myśli.

— Sprawdzałaś go? — zapytał Paul.

— Jeszcze nie. — wzruszyłam ramionami.

Nie mogłam zalogować się na komisariacie na Viper.com, ale zawsze mogłam zadzwonić do Gillberta. Aczkolwiek nie byłam pewna czy chcę znów zawracać mu głowę swoimi problemami.

Zajrzałam do akt swojego nowego ucznia. Ukończył Akademię Policyjną. Dobrze strzelał i był bystry. Podobno opanował sztuki manipulacyjne i miał być negocjatorem po szkoleniu ze mną. Westchnęłam.

Zrobię to śledztwo sama.


Punktualnie o ósmej do moich drzwi zapukał Gerald. Że też wybrał sobie moment. Siedziałam na fotelu z nogami na podłokietniku i próbowałam razem z Ruby opracować jakiś plan dotyczący Watherby. Niestety, dziewczyna nie znała go zbyt dobrze i to działało na moją niekorzyść.

— Cześć dziewczyny. — przywitał się.

— Nie przypominam sobie, żebyśmy byli na ty — burknęła Ruby — Wódki z tobą nie piłam.

Spojrzał na nią zaskoczony.

— Czy kiedykolwiek któraś z was była miła? — zapytał.

— Patrzysz właśnie na dwie morderczynie, więc jak sądzisz? — wywróciła oczami.

Uśmiechnęłam się. Nieźle ją sobie wychowałam.

— Już żałuję, że tutaj jestem. — westchnął.

— Cudownie widzieć wasze gotowe do działania twarze — Giddens wszedł do środka — Ruby, zmykaj do swoich zadań. A ty, Naomi, chodź ze mną. Mamy morderstwo do zrobienia.

— Nie sprzątam waszego bałaganu. — burknęłam.

— Sądzę, że będziesz zainteresowana — oznajmił — Zwłaszcza, że trupem jest Casandra Martinez, a ty podobno chodziłaś z nią do szkoły.

Spojrzałam na niego ze zmarszczonym czołem.

— No proszę, suka w końcu się doigrała. — syknęłam i wstałam z miejsca.

Najpierw poszliśmy do jego gabinetu. Pokazał mi w locie jej akta — sam zlepek doniesień o tym, że kogoś dręczyła. Potem wybraliśmy się na miejsce zbrodni. Na miejscu już byli nasi technicy i biegli.

— Mój Boże — szepnął Gerald — Szkoda dziewczyny.

Prychnęłam.

— Gdybyś wiedział kim była to wcale byś tak nie mówił. — szepnęłam.

— Trochę współczucia. — wzruszył ramionami.

— Tutaj nie ma miejsca na współczucie. — rzuciłam ostro.

Ukucnęłam nad nią. Była w jakiejś sukience, zniszczonej. Ramiona miała ubrudzone błotem, podobnie jak uda. Zerknęłam na jej dłonie — pod paznokciami miała krew, więc zapewne próbowała walczyć.

— Nie ma tu wielkiej filozofii — zaczęłam — Ktoś ją zgwałcił i udusił. Pręgi na szyi, krew pod paznokciami. Patolodzy powinni sami to dostrzec.

Rozejrzałam się dookoła. Byliśmy na placu przy porcie. Sam smród zdechniętych ryb i opuszczony hotel za kilkoma kontenerami. Dostrzegłam pod budynkiem kilku kolesi w skórzanych kurtkach i to był miejscowy gang.

— Myślisz, że mają coś wspólnego z tym bałaganem? — zapytał Giddens.

— Nie sadzę. — szepnęłam.

— Obserwujemy ich od kilku lat — zdradził — Ale nigdy nie dali nam powodu do zatrzymania. No wiesz, mieszkają w tej opuszczonej budzie, ale tylko imprezują.

— Sprawdzę to. — stwierdziłam.

— Chciałaś powiedzieć, że sprawdzicie. — wskazał na Geralda.

Prychnęłam.

— Na pewno pójdę porozmawiać z gangiem z kimś takim jak Gee — burknęłam — Ściągnę Palgrema, inaczej możemy narazić się komuś, komu nie chcemy.

— Nie sadzę, żeby ci szczeniacy zechcieli zadzierać z Black Lashes. — stwierdził Giddens.

Wywróciłam oczami.

— Niech ją stąd zabiorą, a ja załatwię to po swojemu. — wyjęłam telefon z kieszeni.


Do Mars: Robota w porcie. Weź Tylera.


— Nie ma tu kamer. — powiedział Gerald.

— To miejscówka jakichś szczurów — burknęłam — Jedyne na co ich stać to kolejna flaszka.

— Nie wszyscy mają w życiu tak lekko jak ty. — powiedział, patrząc na mnie.

Giddens się skrzywił.

— Moje biedny uszy udają, że tego nie słyszały. — syknęłam i odeszłam od nich.

Burak.

— Znaleźliśmy coś. — podeszła do mnie Stella, z miną wdzięczną jak zawsze.

Spojrzałam na nią.

— Pendrive. — pokazała.

— Cudownie, więc zdecydowanie powinniśmy udać się na komisariat i obejrzeć to show — oznajmiłam — Ale najpierw załatwię swoje sprawy. — uśmiechnęłam się do niej sztucznie i ją wyminęłam.

Po jakimś czasie na miejscu pojawił się Mars i Tyler.

— Elo stara — Tyler zbił ze mną żółwika — Co to za robota?

— Musimy porozmawiać z miejscowym gangiem. — wskazałam na budynek.

Tyler się zaśmiał.

— Nie obrażaj gangów, oni to najwyżej banda zapijaczonych gówniarzy. — stwierdził.

— Znasz ich? — zapytałam.

— Kilkoro z widzenia — oznajmił — Kupują prochy na Bronksie — dodał ledwo słyszalnie, patrząc na Giddensa, dyskutującego z Geraldem kilka metrów przed nami — Nazywają się The Frangipaniles, o ile się nie mylę.

Westchnęłam.

— Cudownie — powiedziałam — Wiedząc o tym, że bawią się w dragi, będę mogła ich zmusić do gadania.

Tyler zatarł dłonie.

— Zatem chodźmy skopać im tyłki. — zaśmiał się.

— Nie tak prędko — Giddens do nas podszedł — Stradlin, to moja ostatnia sprawa. Chcecie wejść w sam środek mrowiska z zarzutami. Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł.

Uśmiechnęłam się chytrze.

— Chyba nie doceniasz moich możliwości, agencie Giddens. — mruknęłam i ruszyłam w kierunku odrapanego budynku.

Kilkoro z nich siedziało na ławkach przed wejściem, obserwując z daleka naszą akcję, inni siedzieli w oknach i robili to samo.

— Wiedziałem, że banda tych kundli zaraz przyleci tutaj z oskarżeniem. — prychnął jeden z nich.

— Na twoim miejscu bardziej zważałbym na słówka. — burknęłam.

Było mi już kurewsko zimno, styczeń nas nie rozpieszczał w tym roku. Jak oni mogli mieszkać w tej budzie?

— Bo co, pani psinko? — wstał z miejsca.

— Bo mnie wkurwisz, a tego byś nie chciał, dzieciaczku. — syknęłam.

Jeden z jego kolegów złapał go za łokieć w geście uspokojenia.

— Zluzuj, stary — powiedział — To chyba nie jest zwykła policja, oni się tak nie zwracają do… innych. — dodał z trudem.

— Brawo za spostrzegawczość — rzuciłam — Kto jest waszym guru?

Patrzyli na mnie zmieszani.

— Ja — usłyszałam za sobą — Ja jestem przywódcą. — odwróciłam się.

O żesz w mordę. Koleś na pewno nie był zwykłym szczeniakiem. Był ogromny, miał ze dwa metry wzrostu, bicka takiego jak moje udo, a z jego oczu biła ogromna nieufność. Nie wiem czy mógłby równać się swoją sylwetką z Tylerem czy Watherby, ale jeśli zaraz się wkurzy i mi wywinie to chyba nigdy nie wstanę.

Zmusiłam swoją głowę do maksymalnego skupienia na jego ruchach. No wiecie, jakby coś to muszę być szybsza.

— Ja jestem przywódcą i chcę wiedzieć dlaczego właśnie patrzę na Black Lashes na moim terenie. — oznajmił złowieszczo.

Spojrzałam na Marshalla. Jak zawsze obserwował sytuację z powątpiewaniem na twarzy.

— Opanuj hormony, bo inaczej się nie dogadamy. — warknęłam.

Uniósł brwi zaskoczony.

— Nikt cię nie nauczył, że nie pyskuje się do starszych? — zapytał.

— A kto miałby mi tego zabronić? — odpowiedziałam — Sprawa jest jasna — zaczęłam — Nad ranem ktoś zamordował na waszym terenie dziewczynę, Casandrę Martinez. Wątpię, żebyście o tej godzinie wszyscy smacznie spali — zerknęłam na ciekawską resztę chłopaków — Oczywiście, możecie milczeć, ale generalnie to nie radzę, bo jeśli dowiem się, że ktoś z was cokolwiek widział i słyszał to wrócę, a wtedy nie będę już taka milutka jak teraz. — oznajmiłam chłodno.

Jeden z chłopaków wstał i wszedł do środka. Zmarszczyłam czoło.

— Bez jaj, Rick — syknął ten najbardziej wyrywny — Jakaś laska przychodzi do nas i podejrzewa nas o morderstwo…

— Nic takiego nie powiedziałam — weszłam mu brutalnie w zdanie — Nie umiesz wyciągać logicznych wniosków z czyjejś wypowiedzi? — podeszłam do niego — Czerwone oczy, rozbiegany wzrok… Dzieciaku, naprawdę sądzisz, że nie wiem o waszych zabawach z dragami? — zapytałam dobitnie — Wiesz co się stanie, jeśli szepnę komuś kilka słówek na ten temat? Spalą waszą budę i skończysz w poprawczaku, a ty Rick — odwróciłam się do niego — Skończysz w pudle.

— Nie masz żadnego prawa nam grozić. — wrzasnął gówniarz, stając mi przed twarzą.

Uniosłam brew.

— Zabroń mi. — szepnęłam cwanie.

— Uspokój się, Nick. — powiedział ktoś.

Ale chyba było już za późno, bo rozjuszony chłopak złapał mnie swoimi brudnymi łapami za szyję i próbował mnie przewrócić (cholera wie, co chciał zrobić), ale odczytałam jego zamiary w sekundę, podcięłam jego liche nogi, złapałam go za ręce i wykręciłam je do tyłu. Syknął z bólu.

— Nawet nie wiesz z kim, kurwa, zadarłeś — rzuciłam zimno wprost do jego ucha, ściskając go mocniej — Tym głupim zachowaniem zarezerwowałeś sobie bilet do poprawczaka, szczeniaku. — puściłam go.

— Zmuszę chłopaków do gadania — oznajmił Rick — Gdzie mogę cię znaleźć, gdy czegoś się dowiem?

— Komisariat przy świętej Marii — powiedziałam — Ach i jeszcze jedno — zwróciłam się do gówniarza — Następnym razem dwa razy zastanów się, zanim podskoczysz do kogokolwiek bez odpowiedniego przygotowania.

— Nigdy nie przestanę podziwiać tego jak potrafisz wywołać strach u ludzi. — zaśmiał się Tyler.

— Lata praktyki, mój drogi. — szepnęłam.

— Przyznam szczerze, że nawet ja się wystraszyłem. — oznajmił.

Teraz to ja się zaśmiałam.

— Uczyłam się od najlepszych. — spojrzałam na Marsa.

— O nie — powiedział Palgrem — To ja uczę się od najlepszej. — dał mi buziaka w czoło.

— Mam nadzieję, że doczekam się takiego dnia w którym nie zmusisz nikogo do gadania za pomocą przemocy. — westchnął Giddens.

— Ich guru, Rick, ma przyjść na komisariat, jeśli się czegoś dowie. — powiedziałam.

— Uważaj, bo to zrobi. — prychnął Gee.

Spojrzałam na niego.

— Jeśli nie to tu wrócę i go zastrzelę. — syknęłam.

— Jest okropnie zimno — Giddens zmienił temat — Stawiam kawę u Joego. Myślę, że w tym czasie Stella zbada zawartość pendrive, który znalazła.

Pokiwałam głową.

— Ja się zwijam, moi drodzy — powiedział Tyler — Mam robotę w warsztacie. Będziemy na drutach, jak coś. — zbił ze mną żółwika i się oddalił.

Rozejrzałam się po okalającym nas terenie. Port, spokojna zatoka, kontenery i skrzek mew. I martwa Casandra. To nie był przypadek. Ktoś, kto chce się mnie pozbyć i chce mnie wystraszyć, zaczął od ludzi, którzy mieli ze mną kontakt, by przejść do tych, którzy są dla mnie ważni, by na samym końcu dopaść mnie. Serce zabiło mi mocniej i zadzwoniło mi w uszach.

Casandra była dla mnie nikim, ale wciąż miałam ludzi na których powinno mi zależeć.

Takich jak moja rodzina. Matka, ojciec i mały. Świadomość o tym, że może grozić im niebezpieczeństwo prawie zmiotła mnie z powierzchni ziemi.

Nie mówiąc o ludziach za których oddałabym życie i których broniłabym ostatkiem sił. Inez, Logan, Mars czy chociażby Morello i Maks. A co jeżeli im też coś się stanie?

No cóż, wygląda na to, że będę musiała dopaść tego chuja pierwsza.


— Co o tym sądzisz? — zapytał Gee, gdy wchodziliśmy do Joego.

— O knajpie czy o morderstwie? — burknęłam.

Zaśmiał się.

— O jednym i drugim. — szepnął.

— Nie mam nic do powiedzenia na ten temat — wzruszyłam ramionami, patrząc na ludzi przy barze — O kurwa. — szepnęłam.

Dlaczego chociaż raz Bóg nie może być dla mnie łaskawy?

— Wiedziałem, że jeszcze kiedyś cię tutaj spotkam. — Olivier z ogromnym uśmiechem na twarzy do mnie podszedł.

— Tak — mruknęłam — Jeszcze zdarza mi się tutaj przychodzić — wzięłam głęboki oddech — Jak studia?

— Właśnie przyjechałem ze znajomymi na konferencję — wyciągnął ulotką z kieszeni — Wiesz, ostatni semestr, trzeba się udzielać. — zaśmiał się, podając mi papierek.

Zerknęłam na zawartość ulotki.

— Nikt nie organizuje konferencji na Bronksie. — oznajmił Mars, zaglądając mi przez ramię.

— Co? — Oli przestał się uśmiechać.

— Ulica Jonathana — szepnęłam — Jedyne, co się tam znajduje to opuszczone sklepy i biurowce. To jakiś bullshit, Olivier. — powiedziałam przerażona, zgniatając ulotkę.

Giddens przywołał mnie ręką do stolika.

— Olivier — zaczęłam — Pod żadnym pozorem tam nie idź — powiedziałam — To może być pułapka.

— Ale o co chodzi? — zapytał — Tylko mi nie mów, że znowu wpadłaś w jakieś szambo, bo chyba nie uwierzę.

— Pamiętasz jak byliśmy w Miami? — zapytałam — Ten koleś właśnie szuka zemsty. Dzisiaj rano byłam na miejscu morderstwa. Wiesz kto jest ofiarą? Casandra Martinez, a jak oboje dobrze wiemy, miałam z nią na pieńku.

— Poczekaj, bo nie nadążam — szepnął — Chcesz mi powiedzieć, że ktoś wysłał nam zaproszenie na konferencję związaną z naszym kierunkiem studiów, by się na nas zasadzić? — spojrzał na grupkę siedzącą przy barze.

Dwie dziewczyny i jacyś chłopcy.

Pokiwałam głową.

— To powiedz to moim znajomym — ciągnął — Cieszyli się na to wydarzenie, bo nikt nie organizuje konferencji z naszej dziedziny poza środowiskiem uniwersyteckim. Nawet nie wiesz jacy będą zawiedzeni.

— Ale będą nadal żywi — burknęłam i podeszłam do tych dziewczyn — Naomi Stradlin, CIA — pokazałam im odznakę — Wiem, że wybieracie się dzisiaj na konferencję naukową związaną z waszymi studiami — zaczęłam — Ale ta konferencja się nie odbędzie. Adres wpisany na ulotce nie jest poprawny. To jakiś podstęp. Zostańcie w domu.

— Co? — odezwał się jakiś chłopak — Claire, co to ma znaczyć?

— Naomi to moja stara znajoma — szepnął — Pracuje w CIA i prowadzi śledztwo… Zna Bronks lepiej niż my, a właśnie tam ma odbyć się ta pseudokonferencja. Czy cokolwiek.

— Czy to znaczy, że ktoś nam grozi? — szepnęła jego koleżanka.

— To znaczy, że dzisiaj zrobię tam nalot — powiedziałam twardo — Jest wiele innych rzeczy, które można zobaczyć w Nowym Jorku, więc poświęćcie swój czas na to niż na wpadanie w kłopoty. Ja i tak mam już dużo na głowie, nie będę ratowała waszych tyłków.

— Właśnie to zrobiłaś — oznajmił Olivier — To nie mógł być przypadek. Dzięki, Naomi. — wziął mnie w ramiona.

— Bywaj zdrów, Claire. — burknęłam i dosiadłam się do Giddensa, Gee i Marsa, chowając uprzednio ulotkę do kieszeni.

— Nie wyglądasz dobrze. — zaśmiał się Gee.

— Bo nie jest mi do śmiechu. — warknęłam.

Giddens przyglądał mi się uważnie.

— Mów, co ci chodzi po głowie — oznajmił — Nie chcę znowu sprzątać twojego bałaganu.

— Nic takiego — wzruszyłam ramionami — Dowiem się czegoś więcej o Casandrze, bo jednak kolekcja zdjęć jej cycków na MacBooku to za mało.

Gee uniósł brwi.

— Mówiłam, że nienawidziłam tej kurwy? — prychnęłam — No to teraz mam nadzieję, że wyjaśniłam ci to dosadnie.

— A może to ty? — zapytał.

Uśmiechnęłam się.

— Oczywiście — burknęłam — Myślę, że gdybym miała ją załatwić, wybrałabym bardziej malowniczą scenerię niż port z zapijaczonymi szczeniakami w tle.

— A może to ktoś z twojego gangu? — drążył.

Co on w ogóle wygadywał?

Marshall prychnął.

— Każdy z moich chłopców ma legalną pracę, dom i rodziny — syknęłam — A to jest więcej warte niż zamordowanie jakieś gówniary.

— Ciekawe czy powiedziałby to przy Tylerze. — mruknął Mars.

— Za duże ryzyko, aniołku. — mrugnęłam do niego.

Tę jakże przemiłą wymianę zdań przerwał nam sms od Stelli.


Od Stella: Stradlin, masz przejebane. Będziesz musiała mi słono zapłacić, żebym zgubiła ten pendrive.


Zacisnęłam szczękę.

— Muszę spadać. — rzuciłam szybko, łapiąc swój kubek w locie i wyszłam z knajpy.

— Halo, co to za ucieczka? — Mars mnie dogonił.

— Jedziemy na komisariat. Byle szybko. — warknęłam.

Wsiedliśmy do wozu.

— Kurwa — syknęłam — To morderstwo to na bank robota Nicco. Konferencja też! Rozumiesz? Nie zasadzałby się na moich bliskich, gdyby nie chciał się do mnie dostać. — zacisnęłam dłonie w pięści.

— Uspokój się, Nao — powiedział cicho — Po co jedziemy na komisariat?

— I tak będę musiała złożyć raport — wzruszyłam ramionami — Zabiję go, przysięgam.

Czułam jak się we mnie gotuje i ten padalec rozpalił we mnie uczucie, którego dawno nie czułam. Chciał zagrozić moim bliskim, a moim bliskim się nie grozi.

Na miejscu od razu poszłam do laboratorium Stelli.

— Nie obchodzą mnie kamery — wskazała na róg sali — Dziesięć tysięcy. — warknęła wściekła.

— Wolnego — powiedziałam — Najpierw pokaż mi co jest na pendrive.

— Nagranie na którym strzelasz do jakiegoś kolesia. — oznajmiła, pokazując mi ekran komputera.

— Monitoring od Nicco — stwierdziłam po chwili — Giddens o tym wie.

— Ale reszta nie — spojrzała mi w oczy — Wiesz co się stanie, jeśli to wypłynie?

— Trafię do pudła. — szepnęłam, wyciągając książeczkę czekową z kieszeni.

— Wiesz co, Stradlin? Jesteś strasznym wrzodem na tyłku, ale nie bez powodu ratuję ci dupę — oznajmiła, gdy przekazałam jej czek — Masz — podała mi pendrive — A ja udaję, że nic nie wiem. Ach i gdyby ktoś sprawdził tutaj kamery to na szczęście mam taki sam pendrive. Jakby coś to powiem, że był pusty. A teraz zmiataj stąd i miej się na wodzy, zanim ktoś naprawdę wyśle cię do paki. — machnęła ręką.

— Dzięki — szepnęłam, wychodząc z laboratorium — Mars — dodałam — Muszę skontaktować się z Gillbertem. Sama nie udźwignę tego śledztwa.

— Może tak będzie najlepiej — oznajmił — Ale najpierw obiad, nic nie jadłaś od rana.

Uśmiechnęłam się.

— Jesteś najlepszy. — dałam mu buziaka i wyszliśmy z komisariatu.

Rozdział 3

Naomi:


— Mam złe wieści. — rzuciłam, wchodząc do mieszkania Gillberta.

— O wow — zaśmiał się — Dlaczego mnie to nie dziwi? Co tym razem?

— Nicco — szepnęłam — Depcze mi po piętach.

Spoważniał.

— Wiedziałem, że to się kiedy stanie, szkoda tylko, że w takim momencie. — burknął.

— W jakim? — zapytałam zdezorientowana.

— Emily jest w ciąży — powiedział — Dlatego postanowiłem porzucić swoje życie informatora kryminalnego. Oddaję koronę i tron, tylko jeszcze nie wiem czy mam następcę. No wiesz, całe życie się tym zajmowałem.

Boże kochany.

— Cieszę się, że zostaniesz tatusiem — uśmiechnęłam się — Szkoda, że nie dałeś znać wcześniej, zanim wpadłam tu nakręcona chęcią mordu.

— Wycofanie się z tego świata nie jest takie proste, mam jeszcze zobowiązania wobec niektórych ludzi — powiedział — Ale nie przyjmuję nowych zleceń.

Westchnęłam.

— Ale kawy możemy się napić? — zapytałam.

— Z tobą zawsze, Stradlin. — roześmiał się i poszedł do kuchni.

Czułam się zrezygnowana. Bez Gillberta na pewno nie dam rady. Był moim wspólnikiem od tylu lat, razem tworzyliśmy team marzeń i zrobiło mi się smutno.

— No więc — zaczął — Co to za szajs?

— Nicco chce się zemścić za to, że wyszarpałam mu z rąk Inez — szepnęłam — Ma uknuty plan, z którym posuwa się do przodu. Najpierw eliminuje tych, z którymi miałam słaby kontakt. Pamiętasz Casandrę od cycków? Dzisiaj rano znaleźli jej ciało w porcie na terenie The Frangipaniles. Olivier i jego znajomi dostali zaproszenie na jakąś konferencję na Bronksie przy ulicy Jonatana, a sam dobrze wiesz co się tam znajduje. Ktoś będzie następny.

Patrzył na mnie swoimi dużymi oczami.

— I jak mam porzucić swoje gangsterskie życie? — zaśmiał się — Jesteś moją wspólniczką, Stradlin, moją prawą ręką, najlepszą do takich akcji. Pomogę ci.

— Nie mogę tego od ciebie wymagać. — szepnęłam.

— Błagam cię — burknął — Naprawdę sądzisz, że zignoruję twoje kłopoty, bo odchodzę na emeryturę? Poza tym, jesteś też moją uczennicą, a ja nie zostawiam swoich uczniów na lodzie. — mrugnął do mnie.

— To masz jakichś jeszcze? — zapytałam z uśmiechem.

— Nie — zaśmiał się — Ale chyba będę musiał jakiegoś znaleźć, bo ktoś musi za mnie zająć się tym bałaganem.

Domyślałam się, że bał się o swoją nową rodzinę, stąd ta decyzja.

Niestety, wydawało mi się, że najlepszym wyjściem dla mojego przyjaciela będzie nowa tożsamość i ucieczka do nowego kraju, ale nie powiedziałam tego głośno. Być może jeszcze będę miała okazję odwdzięczyć się za to wszystko.


Była pierwsza po południu, gdy siedziałam w swoim gabinecie, gapiąc się w ścianę. Jak dorwać tego chuja?

Do środka wpadła Ruby, była roztrzęsiona i wściekła.

Poprawiłam się na fotelu.

— Kurwa — syczała — Kurwa jebana.

Chyba nigdy nie widziałam jej w takiej furii. Uniosłam brew.

Zaraz za nią do środka wpadł wściekły Paul i Gerald.

— Co się dzieje? — zapytałam poruszona.

Paul popatrzył na mnie kręcąc głową z niedowierzaniem, a potem podał mi jakąś płytę CD.

— Serio? — prychnęłam — Ktoś jeszcze tego używa?

— Nie jestem pewien czy chcesz zobaczyć co na niej jest. — mruknął Gerald.

Westchnęłam i wsunęłam płytkę do odtwarzacza. Kliknęłam na jedyną ikonkę jaka pokazała mi się w folderze. To był jakiś filmik i przez chwilę zastanawiałam się czy to nie fragment monitoringu Nicco.

Ale to było coś o wiele gorszego.

— Kurwa — uderzyłam pięściami w blat biurka — Stephen Sheldon — spojrzałam na moją niebieskowłosą wspólniczkę — Chyba czas załatwić sprawy z przeszłości, co nie, Ruby? — zarzuciłam na plecy swoją ramoneskę, zgarnęłam kluczyki od wozu, płytę i wyszłam z komisariatu.


Zaparkowałam na podjeździe, sprawdziłam czy w okolicy nie ma zbędnych świadków i wysiadłam z wozu. Być może powinnam dowiedzieć się czegoś o tym padalcu, ale sam adres wystarczył. Oprawca mojej zawodowej partnerki nie został skazany, bo dowody były znikome, a poza tym jego obrońcą był jeden z najlepszych prawników na Manhattanie. Koleś był droższy niż mój prawnik, nikt nie wiedział o tym, że gdzieś po świecie krąży to nagranie.

Mój telefon się rozdzwonił. Spojrzałam na wyświetlacz, ale to był tylko Paul, więc zignorowałam połączenie.

Zapukałam do drzwi, które otworzyła mi dziewczyna mniej więcej w nastoletnim wieku. Ciekawe czy wiedziała co jej ojczulek ma za uszami.

— Pani w jakiej sprawie? — zapytała opryskliwie — Nie wpuszczam akwizytorów.

— Przykro mi, że cenisz mnie tak nisko — wskazałam spojrzeniem na broń — Stary w domu?

Zmarszczyła brwi i zaprosiła mnie do środka.

Tak jak myślałam, mały domek na obrzeżach Brooklinu urządzony był w kiepskim stylu. Panował tam bałagan, a w kuchni wszędzie stały butelki po alkoholu. Ktoś tu chyba miał problemy, aczkolwiek może to były wyrzuty sumienia.

Stephen Sheldon siedział przy stole w salonie i chyba właśnie próbował ratować się fasolką z puszki.

— Kiedy ostatnio tutaj wietrzyłeś, buraku? — burknęłam — Mamy do pogadania.

Spojrzał na mnie rozwścieczony.

— Ile razy ci mówiłem, żebyś tutaj nie sprowadzała żadnych wywłok, gówniaro? — ryknął w stronę swojej córki.

— Uspokój się — syknęłam — Mam coś, co cię zainteresuje.

Wyjęłam z kieszeni płytę i machnęłam nią w powietrzu.

Przestał jeść.

— To nie jest twoja sprawa — wychrypiał — Skąd to masz?

— Tak się składa, że Ruby, dziewczyna, którą brutalnie zgwałciłeś kilka lat temu to moja podwładna — rzuciłam zimno — A moim ludziom się nie grozi. — syknęłam.

Wstał od stołu śmiejąc się tak, jakby moje słowa były mocnym żartem. Poczułam, że skacze mi ciśnienie i jeszcze sekunda, a go zastrzelę.

— A kim ty do diabła jesteś? — zapytał.

— Łowcą głów dla CIA — szepnęłam stanowczo — Z wyborem ofiary. Zgadnij kogo mam na muszce? — spojrzałam mu w oczy.

— Dzwoń po policję, Kathleen — uniósł rękę w kierunku swojej córki — Myślisz, że dam się wciągnąć w jakieś żarty? Głupia suko. — rzucił we mnie puszką, ale zrobiłam unik.

Zawsze w takich sytuacjach działam jak automat. Sięgnęłam po swój nóż i celnie rzuciłam w jego przedramię. Złapał się za zranioną rękę, łypiąc na mnie zszokowanym wzrokiem. Przysiadł na kanapie.

— Zabiję cię. — wysyczał.

Podeszłam do niego i wyjęłam nóż z jego ręki, mając głęboko w dupie jego ból, krwotok i groźby.

— Wyjaśnijmy sobie coś, tani alkoholiku — syknęłam, łapiąc go za ramię — Boli? Myślisz, że Ruby nie bolało? — wrzasnęłam — Co ty sobie wyobrażasz? Nie będziesz jej szantażował jakimiś głupimi nagraniami, rozumiesz? Do niedzieli wyślesz na wskazane przeze mnie konto trzysta tysięcy dolarów, inaczej tutaj wrócę — wyprostowałam się — I uwierz mi, to nie będzie przyjemna wizyta — odwróciłam się, by pójść do kuchni i znaleźć jakąś ścierkę do wytarcia ostrza — Ach i jeszcze jedno — zawołałam przy wyjściu — Nie próbuj stąd uciekać, bo i tak dowiem się gdzie jesteś.

Byłam tak zagotowana w środku, że nawet kilka oddechów nie było w stanie mnie uspokoić. Zabiję go. Przysięgam, rozwalę mu ten durny łeb. Wsiadłam do wozu i z zaciśniętymi dłoniami na kierownicy odjechałam z miejsca.

Wróciłam na komisariat.

— Możesz mi powiedzieć dlaczego nie odbierasz telefonu i gdzie byłaś? — zagrzmiał Paul, gdy tylko weszłam do gabinetu.

— Nie twój interes. — burknęłam.

— On ciągle tam mieszka? — zapytała cicho Ruby, patrząc na mnie tępo.

Coś w niej pękło. Nie była tą Ruby, która jest moją partnerką, była tą Ruby sprzed wielu lat, małą i wystraszoną.

— Tak — przyznałam — Rozpił się. Ma córkę, Kathleen. Dziewczyna ma na oko szesnaście lat.

Pokręciła głową z niedowierzaniem.

— Powiedział ci po co ten filmik? — zapytała.

— Nazwał mnie tylko wywłoką i głupią suką. — uśmiechnęłam się przelotnie.

Zobaczyłam w jej oczach łzy.

Zacisnęłam dłonie w pięści. Podeszłam do niej i ukucnęłam przed nią.

— Posłuchaj mnie, maluchu — spojrzałam jej w oczy — Nie odpuszczę mu tego. To, że kilka lat temu zlałam sprawę nie oznacza, że ten chuj może grozić moim ludziom, rozumiesz?

— Możecie mi wyjaśnić co tutaj się dzieje? — zapytał Giddens, wchodząc do środka z Gerladem.

Ja chyba śnię.

Uśmiechnęłam się sztucznie.

— Ruby jest w ciąży — powiedziałam pewnie — Płacze ze szczęścia.

Giddens spojrzał na nią z uniesionymi brwiami.

Gerald też. Wzięłam głęboki oddech. Chyba z nim też będę musiała sobie pogadać.

— Stradlin, jesteś mi potrzebna — zmienił temat — Potrzebuję jednego podpisu…

— Zaraz. — ucięłam.

— To pilne. Rozumiem, że cieszysz się szczęściem koleżanki, ale…

— Powiedziałam, że zaraz. — syknęłam w jego stronę.

Machnął ręką i wyszedł.

— Mam przekichane. — jęknęła Ruby.

Wstałam z miejsca.

— Lekcja pierwsza, żołnierzyku — zwróciłam się do Geralda — Nie mam zielonego pojęcia czego nagadałeś Giddensowi, ale zrozum, że on odchodzi na emeryturę — zaczęłam — Czeka nas ciężki czas na komisariacie, będziemy mieli nowego przełożonego, który jest złamanym burakiem cukrowym. Więc masz dwa wyjścia — warknęłam — Albo zaczniesz się mnie słuchać i nie będziesz szczekał jak piesek do Watherby, a wszystko to o czym rozmawiamy w tym pokoju, zostanie w tym pokoju albo bardzo szybko zostaniesz stąd wyrzucony. Nienawidzę donosicielstwa bez solidnego uzasadnienia, rozumiesz? — zapytałam — Zapamiętaj to sobie, jesteś moim człowiekiem, a nie ja twoim.

— Ale ja…

— Ja na twoim miejscu wolałbym nie dyskutować. — wtrącił Paul.

— Idziemy do Joego na kawę, ja stawiam — zmieniłam temat — Musimy poważnie porozmawiać. — sięgnęłam po kartkę i długopis.


N oraz S.S


Z takim zapiskiem przyczepiłam ją do swojego monitora, a potem wyszliśmy z komisariatu.

— Nic z tego nie rozumiem — przyznał Paul, gdy złożyliśmy zamówienie — To całe zamieszanie ma związek z tym, że tamtego popołudnia wpadłaś do mojego domu z bronią, Ruby, mamrocząc o tym, że pomyliłaś adresy? — spojrzał na nią.

— Myślałam, że o wszystkim wiesz. — szepnęłam.

— No nie bardzo — wzruszył ramionami — Byłem świadkiem w jej sprawie, ale nikt nigdy mi tego nie wyjaśnił.

Pokręciłam głową.

— Też miałam być świadkiem — przyznałam — Ale nie było mnie wtedy w Nowym Jorku.

— A jaki ty masz z tym związek? — zapytał.

Westchnęłam.

— Ruby poprosiła mnie o pomoc — zaczęłam — Została napadnięta niedaleko portu.

— Nie — jęknęła Ruby — Nie mów o tym, nie chcę cię pogrążać.

— Mnie nie da się pogrążyć — uśmiechnęłam się — Stephen Sheldon i jego koleżkowie napadli na Ruby, porwali ją i zgwałcili. Po jakimś czasie zgłosiła się do mnie. Chciała się na nim zemścić. Pojechałam z nią pod wskazany adres. Czekałam w aucie, Ruby chciała go zastrzelić, ale pomieszała adresy i wylądowała w twoim domu, Paul. Ja uciekłam.

— Mój Boże. — szepnął Gerald.

— Dobrze wiesz, że sprawę umorzyli, ale skazali Ruby na poprawczak, a teraz pracuje dla CIA. Problem w tym, że nikt z nas nie wiedział, że ta napaść została nagrana. — pokręciłam głową.

— Być może ktoś chce ją oczyścić z zarzutów — zaczął Gerald — Widać, że nagranie zostało stworzone przez kogoś, kto brał w tym wszystkim udział. Nie było dowodów na winę Shledona, dlatego nie siedzi w pace. Ale teraz to dotarło do nas i można odnowić śledztwo.

Prychnęłam.

— Komu zależałoby na tym, by pomagać randomowej dziewczynie? — zapytałam — To tak nie działa. Prędzej ktoś chce jej narobić brudu w życiu.

— Nie pomagasz, Stradlin. — mruknął Paul.

— Sprawdzę Sheldona — oznajmiłam — Potem dokończę to, czego nie skończyłam lata temu.

— Zamordujesz go? — zapytał Gee — Co to za wyjście?

— Naprawdę sądzisz, że stać mnie tylko na strzelanie do ludzi? — mruknęłam z niedowierzaniem — Och, Gerald. Chyba nie doceniasz moich możliwości.

Kelnerka przyniosła zamówienie. Po chwili ciszy w knajpce pojawił się Olivier. Westchnęłam na jego widok. Niestety tak jak się spodziewałam, dostrzegł mnie od razu i przysiadł się do naszego boksu.

— O kurczę, Naomi — zaśmiał się — To już prawie przeznaczenie. Co słychać?

— To zawodowe spotkanie. — burknęłam.

Spoważniał.

— Wiesz już coś na temat tej konferencji? — zapytał.

— Nie — powiedziałam — Nie miałam czasu się tym zająć.

— Myślałem, że jestem twoim priorytetem. — uśmiechnął się.

Zacisnęłam szczękę.

— Już dawno temu przestałeś nim być. — przyznałam, zaciskając dłonie w pięści pod stołem.

Patrzył na mnie przez dłuższy moment smutnymi oczami, a potem wstał.

— Miło się gawędziło, Stradlin. — mruknął i odszedł.

— Serio dla każdego musisz być taką suką? — zapytał Gerald.

Czułam już ból w zaciskanych palcach.

— Nie twój zasrany interes. — syknęłam.

Wyjęłam z portfela hajs, rzuciłam go na stolik.

— Bawcie się dobrze. — burknęłam i wyszłam z knajpki.

Kurwa, myślałam, że to, co związane z Olivierem i to, co było kiedyś już dawno temu miałam za sobą. A on jak zawsze wrócił, tak jakby nic się nie stało.

— Kurwa — warknęłam — Kurwa mać.

O nie. Na pewno nie będę się mazać przez jakiegoś adoratora ze szkolnych lat.

Rozdział 4

Naomi:

Leżałam z Marsem wieczorem w salonie, gdy mój telefon dał o sobie znać. Z westchnięciem wstałam z kanapy i odebrałam połączenie.

— Stradlin — usłyszałam głos Giddensa — Mam ci coś do powiedzenia.

— O wow — zaśmiałam się — Co tym razem?

— Nadal wisisz mi jeden podpis — skarcił mnie — Wiem, że jutro jest sobota i nie powinienem wymagać od ciebie przyjścia na komisariat, ale jednak byłbym wdzięczny, gdybyś wpadła na chwilę.

— Tylko bez zbędnych wzruszeń. — rzuciłam w słuchawkę.

— Moja żona jest w Nowym Jorku i jutro wieczorem, o ile nie masz innych planów mogłabyś przyjść na kolację z Marsem — powiedział — No wiesz, zaprosiłem was i Ruby z Paulem, byśmy mogli jakoś uczcić…

— Giddens, dobrze wiesz, że nie mam serca ci odmówić — przyznałam — I dobrze wiesz, że to żaden powód do radości. Zostawiasz mnie z tym burdelem na kółkach samą.

— Ruby ci pomoże, nie musisz się o to martwić. — stwierdził.

— Trzymam za słowo. — rozłączyłam się.

— Tylko mi nie mów, że jesteś pilnie potrzebna na komisariacie. — burknął Marshall.

— Giddens zaprosił nas na kolację jutro wieczorem. — oznajmiłam.

— Już nie mogę się doczekać. — mój narzeczony się uśmiechnął.

— Pamiętasz tego pajaca, przez którego Ruby się do nas zgłosiła lata temu? No wiesz, tego, który ją skrzywdził? — pokiwał głową — On wrócił i daje się we znaki.

— Myślałem, że zgnił w pudle.

— Nie skazali go. — szepnęłam.

Mina mu stężała.

— Miałaś rację — powiedział — Zawsze ktoś będzie nam deptał po piętach.

— Dlatego trzeba się go pozbyć. — mruknęłam.

Włączyłam swojego MacBooka i zalogowałam się na portalu. Wrzuciłam w wyszukiwarkę dane Sheldona, ale oprócz artykułów nie znalazłam nic. Był przeciętnym obywatelem USA z przerażającymi zapędami do przemocy. Westchnęłam. Gdzieś musiałam czegoś się o nim dowiedzieć. Według kartoteki policyjnej nie był karany. Nie dostał nawet mandatu. Więc o co tutaj chodziło?

— Może jest czyimś pionkiem? — zapytał Mars, patrząc mi przez ramię.

— Czyim? — szepnęłam.

— Kto go reprezentował? — zapytał znów.

— W sądzie? Taki jeden z Upper East Side, nie pamiętam jak się nazywa, ale powinnam dowiedzieć się tego z internetu. — wklepałam odpowiednie hasło w Google.

— Albo zapytasz rodziców. — oznajmił.

— Po moim trupie — syknęłam — Znalazłam. Matthew Sheldon. Kurwa, to musi być rodzina. — pokiwałam głową.

— Jeden braciszek na Brooklinie, drugi na Manhattanie. Podejrzane. — stwierdził.

— Nie na tyle, bym nie dała sobie z nimi rady. — syknęłam.

Wpisałam imię i nazwisko prawnika w wyszukiwarkę.

— Kurwa — syknęłam — Nie — dodałam — Bez kitu.

— Powiązanie z Watherby — szepnął Mars — No proszę, nasz nowy naczelnik też nie jest święty.

Zacisnęłam dłonie w pięści.

— Jeśli dowiem się, że ten burak cukrowy ma coś wspólnego z tym zamieszaniem to osobiście spuszczę mu łomot i nie obchodzi mnie to, że jest byłym żołnierzem. — warknęłam.

— Uspokój się — spojrzał na mnie — Tacy ludzie znają wszystkich prawników.

Zmrużyłam oczy.

— No właśnie — przyznałam — Więc mój prawnik też powinien go znać — wybrałam numer — Elo — rzuciłam w słuchawkę — Naomi Stradlin.

— Wiem, niech sobie pani wyobrazi, że wciąż mam pani numer. — mruknął.

— Cudownie — prychnęłam — Znasz Matthew’a Sheldona?

Zagwizdał.

— Tak — przyznał — Kawał świni.

Uśmiechnęłam się.

— W takim razie z chęcią wysłucham co ma za uszami. — zachęciłam go do gadania, a on zaczął mówić.

Gdy wiedziałam już wszystko, podziękowałam mu i zakończyłam połączenie.

— Będę musiała wybrać się do tego padalca — stwierdziłam — Jak dobrze, że w soboty do dwunastej przyjmuje w swojej kancelarii.

— Nie możesz tego zrobić — szepnął Mars — Jeśli Sheldon ma powiązania z Watherby to wszystko się wyda. Mnie też nie możesz wysłać, bo mnie też znają. Nie może to być też Tyler, bo się nie nadaje.

— Inez? — zapytałam.

— Jeśli nie wpadniesz na lepszy pomysł to w porządku. — zgodził się.

Westchnęłam. Do głowy wpadł mi jeszcze Olivier, ale nie sądzę, żeby chciał mi pomagać.

Aczkolwiek kusiło mnie, by spróbować.

Może to nie był najlepszy pomysł, ale nic innego nie przychodziło mi do głowy.

Sięgnęłam po telefon i napisałam do Oliego na Messengerze.


Do Oli: Mam sprawę.


Wyświetlił.


Od Oli: Do mnie? Bez jaj, Stradlin. Myślałem, że nie będę ci już potrzebny po tym jak stałaś się narzeczoną Palgrema i pracujesz dla CIA.

Do Oli: Nie wkurzaj mnie. To nie są żarty.

Od Oli: Napisz do kogoś innego. Dzisiaj wyraźnie dałaś mi do zrozumienia, że nie chcesz ze mną rozmawiać. Nara.


Zanim zdążyłam cokolwiek napisać, zablokował mnie. Bez kitu. Patrzyłam w ekran telefonu z irytacją. To niemożliwe.

A z drugiej strony czego ja się spodziewałam? Że się zgodzi? Zabawne, nawet on ma resztki godności.

— Myślę, że Inez to idealny pomysł. — uśmiechnęłam się sztucznie i wybrałam jej numer.


— Umowa stoi. — moja przyjaciółka uśmiechnęła się zalotnie i już wiedziałam, co będzie robiła w sobotni poranek.

— Wspaniale — też się uśmiechnęłam — Teraz pozostaje mi tylko Watherby. — westchnęłam.

— Na twoim miejscu dowiedziałabym w jakiej jednostce służył. — poradziła mi.

Wpisałam jego dane w wyszukiwarkę na Viperze.

— El Paso. — mruknęłam.

— Ktoś chyba depcze ci po piętach od miesięcy. — szepnęła przerażona.

— Przysięgam, że porzucę to miasto — syknęłam — Kiedyś.

Siedzieliśmy w moim mieszkaniu. Do kuchni wszedł Logan.

— W poniedziałek jest pogrzeb Casandry. — oznajmił.

— Pokręcę się tam. — stwierdziłam.

Chociaż wątpiłam w to czy spotkam na cmentarzu kogoś, kto mi się przyda.

— A co do twojego nowego szefa… — zaczął Logan — W młodości sam siedział w poprawczaku, ale zawzięcie ćwiczył boks. Okazało się, że ma niesamowitą wytrzymałość, dlatego wylądował w wojsku, chociaż był karany. Można go katować godzinami, a jest nie do złamania. Strzela z celnością stuprocentową. W małym palcu ma snajperki.

— Nie mam z nim szans — jęknęłam — To tak gdyby coś… — sięgnęłam po telefon i wybrałam numer Paula — Stary, daj mi namiar na tę spelunę. Muszę wrócić do formy. Czekam na wiadomość. — odłożyłam telefon.

Zegarek pokazywał dziewiątą wieczorem. Byłam zmęczona, ale wiedziałam, że nie zasnę. Moja krew buzowała w żyłach i ostatnie o czym myślałam to sen.

— Poznałam kogoś. — palnęła Inez.

Spojrzałam na nią.

— Kogo? — zapytałam zdziwiona.

— Ach, taki wiesz… David — szepnęła speszona — Ale boję się, no wiesz… Ja już nie umiem ufać ludziom. — dodała uciekając wzrokiem.

Ciężko było ją zawstydzić. Przynajmniej tak mi się wydawało do tej pory.

— Pamiętaj, że nie musisz się z niczym spieszyć, nigdy. — poprawiłam jej włosy.

— Mówi laska, która przelizała się z kolesiem, którego pierwszy raz widziała na oczy. — zaśmiała się.

— To było coś innego. — burknęłam.

Westchnęła z niedowierzaniem.

— Muszę się zbierać — wstałam z miejsca przy wyspie — Mars pewnie na mnie czeka.

— Luzik — rzuciła — Jak coś to będziemy na drutach. Wstań wcześnie i wyśpij się, bo o dziewiątej mam zamiar rozwalić tego adwokata.

— W takim razie wrócę po ósmej. Pójdę jako obstawa. — zapewniłam ją i wyszłam z mieszkania.

Podczas gdy Logan szukał informacji o Sheldonie wygooglałam sklepy w których można dostać papier od MIAMI INK. Jeden z nich oczywiście mieścił się przy Piątej Alei. Miałam zamiar wybrać się tam następnego dnia.


— Stara, to jest jakiś pojeb — warknęła Inez, gdy wyszła z kancelarii Sheldona — Nie uwierzysz co mi zaproponował! Wymyśliłam szybką historyjkę, by próbował mi pomóc, a ten luj stwierdził, że odpłacę mu w naturze, gdy zapytałam o cenę! Czaisz to? — wyrzuciła z siebie.

Westchnęłam.

— Nieźle — szepnęłam — Ma za uszami szantaże na tle seksualnym — zacisnęłam dłonie — Co się dzieje z tymi ludźmi!?

— Nagrałam wszystko, mam nadzieję, że z tego skorzystasz — oznajmiła — To nieprzyjemny człowiek, buc jakich mało.

Zamknęłam oczy. Nie pocieszała mnie myśl o zdobyciu nagrania z monitoringu na którym widać jak na tacy, że Nicco kupił papier z MIAMI INK w sklepie przy Piątej Alei. Teoria Stelli potwierdziła się. Dokonał zakupu godzinę i szesnaście minut przed końcem mojej pracy, więc musiał pisać tekst na kolanie.

Pieprzyć to.


Nadszedł poniedziałek.

Z kubkiem kawy weszłam do komisariatu. Gdy dotarło do mnie, że to właśnie dziś Giddens ma zabrać swoje rzeczy ze swojego gabinetu prawie wyszłam z siebie. Zacisnęłam zęby i poszłam do swojego biura. Postawiłam kubek na blacie biurka i usiadłam przy nim. Siódma dziesięć. Brak Ruby i Paula był przytłaczający.

— Idziesz na pogrzeb tej Casandry? — zapytał Gee, stojąc w naszych drzwiach.

Obrzuciłam go krótkim spojrzeniem, ale nic nie powiedziałam. Wszedł do środka.

— Był u ciebie ten gangus z portu? — zapytał znów.

— Nie. — szepnęłam.

— Wszystko okay? — spojrzał na mnie.

— Gerald, czeka mnie kurewsko ciężki dzień, próbuję się do tego przyzwyczaić. — burknęłam.

Uśmiechnął się.

— O ósmej w głównym hollu jest zebranie z nowym naczelnikiem. — stwierdził.

— W chuju to mam. — syknęłam, włączając komputer.

— Hejo — Paul wszedł do środka — Jak dzisiejsze nastawienie? — uśmiechnął się do mnie.

Westchnęłam ciężko.

— Jak mam odkręcić to zamieszanie z ciążą? — zapytała zaraz za nim Ruby — Przecież to jakiś bullshit.

— Sama to odkręcę. — szepnęłam.

— Jak spotkanie z Sheldonem? — zapytała.

— Mam dowód na to, że proponuje klientkom seks za pomoc. — oznajmiłam beznamiętnie.

— O kurczę. — szepnął Gee.

Upiłam łyk kawy.

— I co teraz?

— Sama się do niego wybiorę — mruknęłam, odwracając się do nich twarzą — Zdaje się, że musimy odbębnić to zebranie, a potem lecę na pogrzeb. A po pogrzebie ktoś z was pojedzie ze mną do portu. Ten szczyl Rick zdążył mnie wkurwić, więc to idealny moment, by dać mu popalić. Zabiorę Marsa.

Gerald wywrócił oczami.

— Nie lubię go. — szepnął.

Paul się roześmiał.

— Przyzwyczaj się. — poklepał go po plecach.

— Ja bym się tak nie cieszył — obok nich pojawił się Giddens — Stradlin, pozwól na moment. Musimy pogadać.

Teraz to ja wywróciłam oczami, zgarnęłam kubek i wyszłam na korytarz.

— Co znowu? — burknęłam.

— Stradlin — spojrzał mi w oczy — Błagam cię wręcz, nie sprawiaj kłopotów. Odchodzę, więc nie będę ci już ratował tyłka. Niestety, ale teraz musisz sobie tutaj radzić sama.

— Giddens… — jęknęłam.

Poczułam ukłucie w sercu. Nie mogłam uwierzyć w to, że człowiek, który towarzyszył mi przez osiem lat mojego marnego życia właśnie odsuwał się w cień.

W oczach stanęły mi łzy.

— Giddens — zaczęłam jeszcze raz — Ale nie usunę twojego numeru telefonu.

Uśmiechnął się.

— Czułbym się urażony, gdybyś to zrobiła. — mrugnął do mnie.

Nie mogłam się powstrzymać i uściskałam go serdecznie.

— Bywaj zdrów, staruszku — zaśmiałam się — I odzywaj się do mnie, bo inaczej…

— Inaczej mnie znajdziesz. — dokończył za mnie.

Odszedł.

Poczułam cholerną pustkę, ale przecież taka była naturalna kolej rzeczy.

Czas na to, bym ja objęła rządy w tym cyrku.

— Mi też będzie go brakowało — przyznała Ruby — Z nikim tak fajnie się nie droczy.

Zegar wybił ósmą, więc w czwórkę wytoczyliśmy się na korytarz. Stanęłam w tłumie z boku, ale tak by widzieć tego gnojka. Był potężny i cieszyłam się z powrotu na ring.

— Witam państwa — zagrzmiał — Nazywam się James Watherby i od dnia dzisiejszego będę sprawował pieczę na naszym komisariacie.

Uniosłam brew. Mówił, dużo mówił. O tym, że będzie nas kontrolował, będzie nas wspierał — aczkolwiek śmiałam w to wątpić — o tym, że będzie nas motywował i wydawał rozkazy.

— Mam nadzieję, że nasza współpraca będzie owocna i razem będziemy czynić więcej dobra. — rozejrzałam się, większość twarzy miała wymalowane powątpiewanie.

— Żebyś się nie zdziwił. — burknęłam.

Kilka osób na mnie spojrzało. O jej.

— Słucham? — odwrócił się w moją stronę.

— Chyba nie jesteś głuchy. — syknęła Ruby.

Spojrzałam na nią zszokowana, ale uśmiechnęłam się pod nosem.

Nastroszył brwi.

— A wy to…? — zapytał wyczekująco.

— Ruby McQueller. — rzuciła niebieskowłosa.

— Naomi Stradlin — dodałam — Funkcjonariuszki CIA.

Odwołał resztę pracowników i podszedł do nas.

— Zastanawiające jest to, że śmiecie mi przerywać. — oznajmił.

— Przyzwyczaisz się. — burknęła Ruby.

— Nie mówiąc o tym, że nasza relacja funkcjonuje na zasadach per pan. — dodał zirytowany.

— Na pana to trzeba mieć wygląd, a ty jesteś zwykłym pionkiem z poprawczaka — stwierdziłam, świdrując go wzrokiem — Watherby, przykro mi, ale tutaj będziesz słuchał nas a nie my ciebie.

Paul patrzył na mnie autentycznie przerażony.

— Porozmawiamy w gabinecie. — warknął i poszedł przodem.

— Jesteście pojebane — syknął Paul — Przecież on nas teraz zje.

— Nie panikuj, kotku — szepnęłam — Jeśli na początku dam mu wejść na moją głowę, wtedy dopiero będziemy mieli przesrane. — ruszyłam zaraz za Watherby.

— Najpierw ty — wskazał na mnie palcem — Zapraszam.

Weszłam do środka z uśmieszkiem na twarzy.

— Po pierwsze — zagrzmiał — Nie masz żadnego, pieprzonego prawa do mnie mówić na ty. Po drugie, za każdą taką pyskówkę srogo zapłacisz. Po trzecie… Widziałem twoje akta. Morderstwo? Serio? — warknął — Pamiętaj, że znam każdego tutaj i pani prokurator za jednym moim pstryknięciem wsadzi cię do paki. Wtedy przyjaciele ci nie pomogą, Naomi Stradlin.

Uniosłam brew.

— Grozisz mi? — burknęłam.

— Będę cię miał na oku, więc nie próbuj kombinować — oznajmił — A i żeby była jasność, wszystkie śledztwa oddajesz mnie. Znajdę ci lepsze zajęcie, które nauczy cię życia w społeczeństwie.

— Po moim trupie, Watherby — nachyliłam się nad biurkiem, przy którym siedział — Możesz co najwyżej cmoknąć mnie w zad, czaisz? Jesteś tutaj intruzem, a to zdecydowanie jest moja dzielnica i nawet nie próbuj tego kwestionować.

Zacisnął szczękę, a potem złapał mnie za nadgarstek.

Liczyłam na nasze fizyczne starcie, ale nie sądziłam, że nastąpi ono po czterdziestu minutach znajomości. Uścisk miał mocny, jak Marshall, ale wyszarpałam się zwinnie.

— Zrób to jeszcze raz, a cię zastrzelę. — wysyczałam mu do ucha i wyszłam z jego gabinetu.

— Wszystko dobrze? — zapytała Ruby.

— Nie, kurwa — wrzasnęłam — Nic nie jest dobrze, do kurwy! — dodałam, a potem wyszłam z komisariatu.


— Nabawisz się niezłego nadwyrężenia. — westchnął Paul, patrząc na mnie z pewnej odległości.

Sapnęłam ciężko i sięgnęłam po butelkę wody.

Wróciłam na ring po kilku latach przerwy. Byłam lekko zszokowana tym jakie triki wciąż pamiętam.

— Mówiłem serio — drążył — Walisz w ten worek od trzech godzin.

— Wyobrażam sobie, że to ryj Watherby. — parsknęłam.

— Co ci powiedział? — wszedł na ring.

— Zabiera mi wszystkie śledztwa. — szepnęłam.

Paul roześmiał się perliście.

— Nawet to z Nicco? — zapytał.

— O tym nie wie — przyznałam — Ale to jest powiązane z Casandrą, więc prędzej czy później ktoś mu o tym doniesie.

— Jest już siódma — zmienił temat — Wracaj do domu, jestem pewien, że Palgrem na ciebie czeka.

— Jeszcze tylko chwilka — poprawiłam rękawice — Możesz już pójść, poradzę sobie.

— Chyba żartujesz — uniósł palec — Wiesz co to za dzielnica?

— Nie z takimi typami sobie radziłam. — burknęłam, wracając do wymierzania ciosów.

Poddał się i zniknął.

Zdążyłam zapomnieć jakie to potrafi być oczyszczające. Piekł mnie każdy mięsień ciała, ale nie żałowałam tego ani trochę.

Skończyłam trening po kolejnych trzydziestu minutach, wzięłam prysznic, przebrałam się i wyszłam z meliny. Musiałam wyrzucić z siebie negatywne emocje w ten sposób. Przystanęłam przed wozem, szukając kluczyków w kieszeni ramoneski. Byłam pewna, że właśnie tam je chowałam.

Byłam tak zajęta szukaniem, że nie usłyszałam jak ktoś do mnie podchodzi i przykłada mi nóż do szyi. Serce zabiło mi gwałtownie.

— Jeden fałszywy krok i poderżnę ci gardło, suko. — usłyszałam cichy warkot Nicco tuż nad uchem.

Numer z łokciem w jego zebrach mógł się nie udać, więc zaczęłam analizować co mogę zrobić. Niestety, mój mózg nie podpowiadał mi nic mądrego.

— Idziesz ze mną. — popchnął mnie w kierunku jakiejś furgonetki.

Czekał aż wsiądę i zamknął za mną drzwi. Zanim zdążył wsiąść do środka, wyjęłam z kieszeni telefon i napisałam do Palgrema.


Do Mars: Musisz mi pomóc. Okolica św. Jonathana. Nicco mnie ma.


Co ciekawe, Nicco nie był kierowcą. Miał wspólnika w swoim planie.

— Wiesz co się dzisiaj z tobą stanie? — zapytał, patrząc mi w oczy, chociaż był już wieczór i było ciemno.

— Spierdalaj, leszczu. — burknęłam, będąc nad wyraz spokojna w tamtym momencie.

W głowie kalkulowałam, że jeśli schylę się po nóż i wbiję go temu padalcowi gdzieś, gdzie go zaboli, jego kierowca nie skapnie się od razu i będę mogła w konsekwencji spowodować, że zatrzyma wóz. Wtedy będę miała chwilę, żeby uciec.

Brzmiało to jak plan idealny, więc zaczęłam go realizować.

Niestety Nicco okazał się bystrzejszy, wyrwał mi nóż.

— Wcale nie jesteś taka szybka — bąknął — Telefon. — wystawił łapę.

— Chyba śnisz. — syknęłam.

— Telefon. — dźgnął mnie nożem w ramię.

— Zabiję cię. — syknęłam ponownie, łapiąc się za bolące miejsce.

Przebił się tylko przez ramoneskę i koszulę, lekko mnie rysując.

— Czekam. — uśmiechnął się.

Żarty się dla mnie skończyły, więc zaparłam się plecami o drzwi i wymierzyłam mu swoim martensem kopa prosto w twarz. Jego głowa odbiła się z echem o szybę po przeciwnej stronie, więc powtórzyłam cios kolejny raz i kolejny, dopóki z jego wargi nie puściła się krew.

Ale to zdało się na nic, tylko go rozwścieczyłam. Usiadł na mnie okrakiem i uderzył mnie w twarz.

— Tak katowałeś Inez? — wychrypiałam, a on uderzył mnie jeszcze raz, dużo mocniej. Po chwili i ja miałam pękniętą wargę i krztusiłam się własną krwią.

Kurwa.

Ledwo przytomna skapnęłam się, że jesteśmy już na miejscu. To było jakiejś opuszczone mieszkanie na Bronksie, ale nie byłam do końca pewna jaka to ulica. Głowa mi pękała, a ten sukinkot prowadził mnie w dość niewygodnej pozycji, tak bym nie mogła za bardzo się rozejrzeć.

W środku pchnął mnie na ścianę.

Nie poddam się tak łatwo, na pewno nie.

Odgarnęłam swoje blond włosy z twarzy.

Okay, powiedzmy sobie szczerze, nie miałam z nim szans. Dopiero zaczęłam treningi na nowo, a pamiętałam jak w Miami Nicco powalił na ziemię dwóch karków większych od niego.

Nie mniej jednak płonął we mnie ogień nie do powstrzymania i wiedziałam, że zanim zrobi mi coś poważnego, zagadam go na śmierć.

Mierzyłam go wrogim spojrzeniem, siedząc pod bladoróżową ścianą.

— Nawet nie próbuj się zbliżać, bo cię zastrzelę. — wysyczałam cicho.

— Gromami z oczu ci się nie uda. Wiem, że nie masz przy sobie broni, zostawiłaś ją w domu — powiedział, ocierając sobie twarz — Pracowałem z tobą wiele lat, wiedziałem, że będziesz mnie szukać.

— Mogłeś się bardziej wykazać — burknęłam — Liściki na drogim papierze to nic szczególnego. — wzruszyłam ramionami.

Prychnął.

— Czemu nigdy nie zapytałaś dlaczego Inez spotkała taka kara? — warknął.

— Nie mam ochoty z tobą dyskutować — odpowiedziałam — Poza tym skrzywdziłeś moją przyjaciółkę. Mogłabym puścić ci to płazem, ale teraz chcesz się dobrać do mnie — przerwałam — Wiesz, że Palgrem cię zastrzeli?

— Właśnie na to liczę — przyznał — Trafi do pudła, a wtedy zostaniesz sama i moi ludzie cię wykończą — podszedł do mnie i złapał mnie za policzek — Przyznaj, że bez niego jesteś zerem.

Uniosłam brew, złapałam go za tę paskudą łapę i strąciłam ją z mojej twarzy.

— Nigdy więcej mnie nie dotykaj, śmieciu. — splunęłam mu prosto w twarz.

Przez kilka sekund patrzył na mnie zszokowany, a z jego buzi zniknął cwaniacki uśmieszek. Zacisnął szczękę i złapał mnie za szyję, a potem, ściskając moje małe kostki uniósł mnie po ścianie w górę, tak jak ci, których sam kiedyś powalił.

— Och, Stradlin — burknął — Jak zawsze pyskata. Skończysz marnie.

Gdy zaczęło brakować mi tchu, rzucił mną o podłogę.

Kurwa jebana mać, dlaczego? Zamroczyło mnie na chwilę z której skorzystał, rozpinając moje dżinsy.

O nie. Na pewno mu na to nie pozwolę. Zebrałam wszystkie siły w nogach i kopnęłam go jeszcze raz, a potem mu poprawiłam i kiedy zawahał się, odepchnęłam go i ruszyłam skołowana w kierunku drzwi. Niestety, były zamknięte.

Roześmiał się głośno, wstając i zachodząc mnie od tyłu. Otulił moją szyję swoim wielkim bickiem. W sercu poczułam panikę. W środku nie było okien, tylko te pieprzone, zamknięte drzwi.

— Kurwa. — wychrypiałam.

Nicco jeszcze raz rzucił mną o podłogę, a potem znowu usiadł na mnie okrakiem i zaczął okładać mnie po twarzy. Nie wiem jak długo to robił — być może przestał w momencie w którym już prawie odleciałam, a może zobaczył jak bardzo mnie skatował.

— A teraz przekonam się czy faktycznie jesteś tak dobra w bzykaniu jak mi się wydaje. — rzucił.

Zacisnęłam szczęki i dłonie, ale finalnie nawet nie byłam w stanie ich unieść w górę, by dać mu w twarz.

Zemdlałam.

Rozdział 5

Marshall:


Nie było jej tam.

Zjawiłem się za późno.

Uderzyłem pięściami w szybę wystawy i wróciłem do wozu.

Znalazłem się na komisariacie zdecydowanie za szybko, jeśli brać pod uwagę przepisy drogowe. Pieprzyłem to.

Ten chuj dopadł moją narzeczoną i ostatkiem sił powstrzymywałem się od złego.

Wpadłem do środka nabuzowany.

— Gdzie znajdę Ruby? — zapytałem dobrze znanej mi kobiety w recepcji.

— Ruby skończyła o piątej. — rzuciła tym samym znudzonym tonem.

Zacisnąłem dłonie w pięści.

— Gdzie, do kurwy, jest McQueller? — wysyczałem w jej stronę.

— Masz jakiś problem, młody człowieku? — usłyszałem za sobą wysoki i stanowczy głos.

Odwróciłem się.

— Nie twój zakichany interes — warknąłem do niego — Zmiataj.

Westchnął.

— Jestem James Watherby — przedstawił się — Naczelnik komisariatu.

Ciśnienie jeszcze bardziej mi podskoczyło. To ten burak o którym mówiła Naomi.

— A ty musisz być Palgrem — dodał — Marshall Palgrem.

Bosko, cwaniak już wszystko o nas wiedział.

— Wydaje mi się, że nie rozmawiam z tobą. — syknąłem.

— Skaczesz do mojej pracownicy, więc zdecydowanie powinieneś przestać. — odpowiedział poważnie.

— Naomi nie dotarła do domu — warknąłem — Ktoś ją porwał.

Uniósł brew, a potem wskazał drzwi od swojego gabinetu, ale to nie tam się skierowałem. Nie miałem zamiaru prosić go o pomoc, nigdy w życiu.

— Pierdol się. — rzuciłem i opuściłem komisariat, wybierając numer do Tylera.


Watherby:


Odwróciłem się na pięcie i wróciłem do gabinetu, wybierając numer do McQueller. Odebrała po dwóch sygnałach.

— Masz dwadzieścia minut, by wrócić na komisariat, to pilne. — rzuciłem w słuchawkę.

Prychnęła.

— Jesteś ostatnią osobą, która może wydawać mi rozkazy. — burknęła.

Policzyłem w głowie do trzech.

— Ktoś porwał Stradlin, a ja nie mam zamiaru tracić swojego najlepszego człowieka przez twoje pyskowanie. — rozłączyłem się.

Poczułem jak moje serce galopuje.

Przeczytałem jej akta siedem razy z precyzją godną szwajcarskiego zegarka. Ta mała, pyskata wsza była nie do pokonania. Z fascynacją odtworzyłem jej sprawę sądową. Wygrała bez zawahania. Miała kuratora na karku, ale to i tak żadne konsekwencje.

Byłem pewien, że zamordowała tego człowieka na polanie z zimną krwią i miałem zamiar to z niej wydusić. O ile uda mi się zdobyć jej zaufanie. To mogło być ciężkie, bo jedyne co mi się z nią kojarzyło to ta wściekła mina z uniesioną brwią jako znak rozpoznawczy.

Po piętnastu minutach w moich drzwiach pojawiła się Ruby w towarzystwie Paula.

— Jeśli to jakaś twoja krzywa zagrywka to rozwalę ci łeb. — syknęła.

Westchnąłem.

— Stradlin to twoja koleżanka po fachu — oparłem się o kant biurka — Przed chwilą wpadł tutaj niejaki Marshall Palgrem. Nie był skory do rozmowy, ale powiedział, że ktoś porwał funkcjonariusz Stradlin.

— Wcale się nie dziwię, że nie chciał z tobą rozmawiać — szepnęła — Znasz jakieś szczegóły?

— Nie — stwierdziłem — Szukał ciebie, więc zakładam, że wiesz co robić.

— Kurwa! — wrzasnęła McQueller.

Uniosłem brwi, zaskoczony jej reakcją.

— Kiedy Palgrem tutaj był? — zapytał Paul, bardziej opanowany.

— Dokładnie dziewiętnaście minut temu. — oznajmiłem.

— Kurwa jebana! — Ruby zaczęła chodzić w tę i z powrotem — Myśl. Myśl, kurwa — wyjęła telefon — Czas wezwać wsparcie — wybrała numer i czekała na połączenie — Gill? Halo, to Ruby. Tak, ta Ruby od niebieskich włosów — głos jej się załamał — Wybacz, że dzwonię tak późno, ale… Ktoś znowu porwał Naomi. — rzuciła w słuchawkę, wstrzymując oddech.

Rozmawiała z nieznanym mi Gillbertem przez dosłownie półtorej minuty. Odłożyła telefon do kieszeni.

— Gillbert nam pomoże — zwróciła się bardziej do Paula niż do mnie — Jest tylko jeden warunek. Żadnej policji. — spojrzała na mnie zimno.

— Jestem waszym szefem — zacząłem — Wszystkie akcje muszą być pod moim dowodzeniem.

— Z tego co wiem to moim szefem jest ten pajac z CIA — syknęła — Więc stul pysk i nie waż się wtrącać. Właśnie poprosiłam o pomoc ludzi, których nawet nie chcesz widzieć na oczy. Paul — spojrzała na mężczyznę — Zostaniesz tutaj i przypilnujesz, by ten burak nic nie zrobił, a ja w tym czasie pojadę do Palgrema. Trzeba go powstrzymać, bo nie mam zamiaru znowu zeznawać przeciwko niemu w sądzie. — rzuciła i wyszła.

Puściłem jej obelgi mimo uszu.

— Okay — zatarłem dłonie — Szykuje się długa noc. Idę po kawę, Paul. Jak wrócę to opowiesz mi o tym, kim u diabła jest Stradlin i kto chce ją sprzątnąć.


— Ponawiam swoje pytanie. — spojrzałem na niego wyczekująco.

— Znam ją już kilka lat — zaczął — Ale nie chcę o niej mówić.

— Boisz się, że się na ciebie wścieknie? — zapytałem.

Prychnął.

— Nie wiem jak ty, ale ja wolę nie igrać z diabłem — odchrząknął — A Naomi zdecydowanie jest małym diabłem. Jeśli wyjdzie z tego cało, pójdź z nią na strzelnicę. Gwarantuję ci, że trafi same dziesiątki. Zabierz ją na przesłuchanie, zobacz jak świadkowie się jej boją. Musisz na własne oczy ujrzeć jak manipuluje ludźmi, by dostać to, czego chce. Jest pojebana, ale skuteczna i to jedyne stwierdzenie jakie ją idealnie opisuje.

— Słyszałem, że pocięli jej twarz. — zagaiłem ostrożnie.

— Tak było. Koleś skatował ją do nieprzytomności — potwierdził — I wiesz co? Od kilku lat jest martwy.

Westchnąłem.

— Miała ostatnio jakieś kłopoty? — zapytałem.

Nie odpowiedział, ale za to odebrał telefon. Rozmawiał z kimś chwilę.

— Ruby już wie, że telefon Naomi znajduje się… — zatrzymał się — Trzy kilometry od meliny. Kurwa — zakrył sobie usta dłonią — Kurwa. To moja wina. Naomi trenuje boks. Byliśmy razem na treningu, a potem uparła się, że wróci sama.

— Musimy tam pojechać i się rozejrzeć. — przyznałem, wkładając służbową kurtkę.

Pokiwał głową i wyszliśmy z komisariatu.

— Widziałeś coś podejrzanego? — drążyłem.

— Niekoniecznie. Na parkingu stoją same gruzy, nie ma kamer… Chociaż… Gdyby się zastanowić, na trzecim miejscu od prawej strony stała furgonetka, ciemna, chyba fioletowa.

Po dłuższym czasie byliśmy na miejscu. Wokół żadnej żywej duszy. Środek Bronksu, jedna latarnia w okolicy.

Objąłem latarką beton z parkingu. Przy trzecim stanowisku widoczne były ślady opon. Ktoś ruszał z piskiem opon.

Wezwałem wsparcie techniczne przez radio.

— Jesteś pewien, że nie ma tutaj monitoringu?

— Trenuję tu od lat. To dziura, nie stać ich na kamery. — szepnął.

Czas w tym wszystkim był najgorszy. Żadnych wieści od Ruby, Stella z laboratorium stwierdziła, że suka Stradlin w końcu się doigrała.

Potem widziałem jak Paul z nią rozmawia, był wściekły.

— O co chodziło? — zapytałem surowo.

— Po prostu nie ma w naszej pracy osoby z którą Stradlin nie miałaby na pieńku. — stwierdził.

Potem znowu zadzwonił jego telefon. Rozmówca prosił mnie do słuchawki.

— Posłuchaj mnie — usłyszałem męski głos — Telefon Naomi znajduje się wciąż w tej samej lokalizacji, więc rusz dupę w troki i sprawdź to. Podaję ci adres. — przedyktował mi ciąg wyrazów.

— Kim jesteś? — zapytałem.

— Nie twój psi interes — syknął — Lepiej, żebyście ją znaleźli szybciej niż Palgrem. On też strzela koncertowo.

Rozłączył się.

Westchnąłem, zgarnąłem Paula i ruszyliśmy w drogę, z radiowozem za nami.


Naomi:


Obudziło mnie coś ciepłego w pobliżu.

Czy ja płonę?

Bynajmniej. Pierwsze promienie słoneczne wkradały się do środka pomieszczenia. Niemożliwe, tutaj nie było okien. Otworzyłam oczy. Leżałam na kupie gruzu, w oknie wisiały pozostałości żaluzji.

Bolało mnie dosłownie, kurwa, wszystko. Uniosłam dłoń w górę, ostrożnie i dotknęłam twarzy. Byłam skatowana tak jak nigdy dotąd i zdaje się, że ten skurwysyn wybił mi zęba.

Nie mogłam się ruszyć i nie wiedziałam gdzie jestem, a na dodatek miałam porozdzierane ubrania. Tak wnioskowałam z przeciągu, który otulał mnie zimnem.

Był styczeń, do chuja wafla, a ja leżałam w jakieś dziurze z tyłkiem na wierzchu.

A to oznaczało, że ten szczur mnie zgwałcił. I to pewnie nie raz.

Poczułam jak w oczach zbierają mi się łzy.

Kurwa, mógł mnie zabić.

Próbowałam się podnieść, ale bez skutku. Drugą rękę miałam spuchniętą i pewnie była złamana, biorąc pod uwagę ból.

Zabrał mi moje noże i telefon.

— Kurwa — wymamrotałam — Kurwa, zajebię go.

Zacisnęłam zęby i usiadłam. Na podłodze leżały jakieś stare książki, zeszyty i pisaki. Chyba byłam w opuszczonym sklepie papierniczym.

Jedyny o jakim wiedziałam mieścił się przy Jonathana na Bronksie.

Byłam prawie w domu, ale nie miałam szans, by wstać.

Czułam jak słone łzy kapią mi na koszulkę. Piekły mnie rany.

Zacisnęłam lewą dłoń w pięść.

Ja go naprawdę wypatroszę jak kurę.

Nie wiem ile czasu siedziałam tam, rycząc jak dzieciak, próbując jakoś się uratować.

Ale wiem, że drzwi w pewnym momencie się otworzyły i znów cała się spięłam. Jeśli ten śmieć jeszcze raz mnie dotknie to rozwieszę jego flaki na drzewach pod jego rezydencją w Miami.

Ale ku mojemu zdziwieniu do środka wszedł Rick z The Frangipaniles w towarzystwie swojego kumpla. Spojrzał na mnie i podbiegł do mnie zszokowany równie co ja.

— Jezu Chryste! — krzyknął — Kurwa! — dodał szybko i dotknął mojego czoła — Co ci się stało?

Pokiwałam żałośnie głową.

— Jasny chuj. — wydukał jego kolega z gangu.

— Jesteś rozpalona, pani komisarz Stradlin — jęknął — Zabiorę cię do szpitala.

Splunęłam krwią.

— Kurwa. — zawyłam.

— Uspokój się — szepnął — Zabiorę cię do szpitala. Opowiesz mi wszystko.

Problem był tylko taki, że ja nie chciałam o niczym mówić.

Wziął mnie na ręce i wyniósł z tej dziury. Nie mówiłam nic, po prostu ryczałam, wtulona w jego ramię.

Nie wiem jak szybko znaleźliśmy się w szpitalu. Wiem, że zaraz po tym rozpętało się piekło. Pielęgniarki, lekarze, policja. Moja głowa była od tego oddzielona nie tylko murem sali w której mnie ulokowali.

— Muszę tam kurwa wejść! — słyszałam krzyk Marsa z zewnątrz — Chuj mnie obchodzą wasze zakazy!

Ostatecznie emocje wzięły nade mną górę i znowu straciłam przytomność.


Gdy się obudziłam, wokół panowała cisza. Rozejrzałam się po sali. Przy moim łóżku, wiernie jak pies, siedział Palgrem. Głowę miał opartą na dłoniach.

— Jak bardzo jest źle? — zapytałam szeptem.

Spojrzał na mnie.

— Nie wyjdziesz stąd tak szybko jak poprzednim razem — stwierdził — Masz złamane żebro, skręconą kostkę, wybite dwa zęby i twoje ciało to jedna, wielka rana. Nie mówiąc o wstrząsie mózgu i pokiereszowanej twarzy. Będziesz miała blizny.

Był wkurwiony. Widziałam to w jego ciemnych oczach.

— Mam jedno pytanie — nachylił się nade mną — Czy to Nicco? — patrzył mi w oczy, wręcz świdrował mnie spojrzeniem.

Odwróciłam głowę, czując łzy w oczach.

— Mars — zaczęłam słabo — On… On…

Pogładził mnie po włosach.

— Wiem — rzucił głucho — Wszystko wiem.

— Lekarz ci powiedział?

— Tak. — mruknął.

Pokiwałam z niedowierzaniem głową.

— Nawet nie chcę wiedzieć jak bardzo cię boli. — szepnął.

Oddech mi przyspieszył.

— Przywyknęłam — odpowiedziałam — Ten ból jest tak wszechogarniający, że nie robi mi różnicy.

— Pałam w tym momencie taką nienawiścią do każdego wokół nas, że najchętniej wszystkich bym zabił — syknął — Paula, bo zostawił cię samą, Nicco, bo jest pierdolonym chujem, Watherby, bo nie traktował moich słów poważnie i Ricka za to, że był przede mną.

Mówił szczerze.

— Rozmawiałeś z Watherby?

— Tak — przyznał — Kawał z niego świni.

Przerwało nam pukanie do drzwi.

Do środka wszedł mój przełożony wraz z Giddensem u boku.

— Jasna cholera! — powiedział mój stary mentor, łapiąc się za głowę — Co za gnida ośmieliła się zrobić coś takiego!?

— Musimy pogadać, panno Stradlin — zaczął Watherby — Mam kilka pytań.

— Spieprzaj — burknęłam — Nie mamy o czym rozmawiać.

Westchnął.

— Musi się pan przyzwyczaić. — Giddens do mnie mrugnął.

Uśmiechnęłam się przelotnie.

— Kto to był? — zapytał Watherby, stając w nogach mojego łóżka.

Prychnęłam.

— Ktoś, kogo flaki rozwieszę po okolicy jak tylko dojdę do siebie. — syknęłam.

Watherby patrzył na mnie lekko zaskoczony.

— To jest bardzo interesujące, bo wiesz — wyjął z kieszeni pendrive — Bo z tego co wiem, próbowałaś coś przede mną ukryć.

Kurwa.

Pendrive zdobył z mojego biurka. Na bank.

— Grzebałeś w moich rzeczach? — warknęłam.

— Szukałem odpowiedzi na pewne pytanie — powiedział — Dlaczego, do kurwy nędzy, jesteś taka pojebana? — wycedził zirytowany.

Uniosłam brwi. Chyba zdążyłam go znowu wkurzyć.

— Muszę zadzwonić — skierowałam się do Marsa — Do Gillberta.

— Do nauczyciela informatyki? — zapytał Watherby.

— Widzę, że nie próżnowałeś — mruknęłam — A teraz wyjazd, to prywatna rozmowa.

— Daję ci minutę. — syknął i wyszedł.

Wybrałam numer Gillberta.

— Elo — rzuciłam — Zanim wybuchniesz to zanotuj sobie bardzo ważną rzecz. Sprawdź mi Nicholasa Parkera. Chcę wiedzieć o nim wszystko. Naprawdę wszystko. Jeśli będzie trzeba, prześledź historię jego rodziny do trzech pokoleń wstecz.

— Zapowietrzysz się — burknął — Wszystko gra?

— Leżę w szpitalu na Bronksie, możesz mnie odwiedzić. — szepnęłam.

— Wpadnę jutro — obiecał — Stradlin… Wiem, że prosiłem o to milion razy, ale jeśli jeszcze raz odwalisz taki numer to chyba sam połamię ci ręce. Nawet nie wiesz jak kurewsko się o ciebie bałem. — głos mu się załamał.

— Wyliżę się — uśmiechnęłam się przelotnie — Buźka pa.

Oddałam telefon Marshallowi.

— Okay — westchnął Giddens — A teraz czas na mnie i moje gadki — jęknął zdenerwowany — Mars, proszę, wyjdź. Muszę szczerze porozmawiać z moją uczennicą.

Mars pokiwał głową i opuścił salę.

— Już widzę jak cudownie będzie mu się siedziało z Watherby na korytarzu. — prychnęłam.

Giddens zaśmiał się krótko, ale szybko spoważniał. Przysiadł na łóżku.

— Posłuchaj, Stradlin — westchnął — Znam cię siedem długich lat — splótł dłonie — Zawsze się o ciebie bałem, jesteś narwana — przerwał — Jesteś hakerką, prawda?

Spojrzał mi w oczy.

— Słucham?

— A ten cały Gillbert to żaden nauczyciel informatyki — dodał — On też jest hakerem. Większość twoich przyjaciół to hakerzy. Wróciłem na chwilę do sprawy Vandera. Miałaś zawartość komputera Bena. Włamałaś się. Stworzyłaś program szyfrujący. Jesteś pieprzonym hakerem, Stradlin. Pomijam fakt, że to przestępstwo. Ale jestem zawiedziony. Wcale nie jesteś taka bystra jak wszyscy sądzą, nie wysnuwasz wniosków, ty je dostajesz. Śledzisz informacje, zbierasz je w głowie. Zrobiłaś w konia każdego na swojej drodze.

Patrzył na mnie ze smutkiem.

— Nie pomagasz mi Giddens. — wychrypiałam.

— Nie mogę znieść tej myśli, wiesz? — przyznał — Wiem dlaczego przez cztery lata nie mogłem cię namierzyć. Doskonale wiedziałaś, że cię szukam, że policja ma cię na muszce. Wiedziałaś kim jest Paul. Wszystko przez to, że umiesz włamać się do każdego komputera na świecie. Ta ucieczka była dla ciebie zabawą.

— Co ty pieprzysz? — syknęłam — Zabawą? Chciałam tylko wyciągnąć Palgrema z pudła. W Nowym Jorku nie miałabym swobody działania.

Pokiwał głową.

— A pieniądze? Skąd miałaś kasę, żeby kupić mieszkanie w wieku osiemnastu lat?

Prychnęłam.

— Ojebałam kilku ludzi, ot co — burknęłam — Giddens, ja nie chcę znowu tego przerabiać. Nie będę znowu mówiła o tym jak potraktowała mnie moja matka. Co z tego, że potrafię robić te wszystkie rzeczy? — poczułam łzy w oczach — Nie mam nikogo. Nie mam nikogo, kto czasami powie mi, że wszystko będzie dobrze. Straciłam wszystkich. Oliviera, Angie, Simon, Maksa, Aleksa. A to nawet nie jest połowa. Nikt nie traktował mnie serio, gdy błagałam o pomoc. Więc jak miałam sobie poradzić? Wykorzystałam swoje umiejętności. Od zawsze umiałam robić coś więcej niż używanie edytora tekstu. Założyłam firmę, którą obecnie prowadzi jeden z moich bliskich przyjaciół. Byłeś kiedyś sam? Z pętlą na szyi zaciśniętą z bezsilności? — spojrzałam na niego — Nie sądzę, Giddens. Mogę pracować przy najgorszych misjach. Znajdę wam informację o każdym, jeśli będziecie tego potrzebowali. Ale nie spisuj mnie na straty. Moje życie to jebane bagno. Wiem o tym. Ale ja… Ja po prostu od zawsze chciałam iść na studia na Harvard, pracować gdzieś wysoko, być może dla rządu. Mogę ci wyśledzić nawet biedaka z Mongolii. Ale nie skazuj mnie na więzienie, bo… Bo dlaczego? Miałam siedemnaście lat, gdy to wszystko zaczęło się psuć. Nie wiedziałam co mam zrobić. Moi rodzice mnie nie słuchali, więc poszłam do Gilla. Dlaczego zawsze, gdy ktoś odwali coś i kończy w kryminale, nie wini się otoczenia, a samą jednostkę? Tłukłam się z największymi zbirami — wskazałam na swoją twarz — Teraz też sobie poradzę, czaisz?

— Mam nadzieję — szepnął — Musisz wrócić silna, bo z tego co słyszałem, Watherby nie będzie cię oszczędzał. Podobno ma w zanadrzu najgorsze sprawy dla ciebie.

Uśmiechnęłam się.

— Dajcie mi tylko znać kiedy, gdzie i kogo mam zabić — syknęłam — A będzie to dla mnie czysta przyjemność.

— Jesteś stuknięta. — zaśmiał się.

— Nigdy nie powiedziałam, że jest inaczej. — mrugnęłam do niego.

Pożegnał się i wyszedł.

Nie spodziewałam się, że jego słowa zmienią wszystko.

Na zawsze.

Rozdział 6

Maj 2018


Naomi:

— Na litość boską, Stradlin! — usłyszałam ciężkie kroki za sobą.

Szłam korytarzem głównym komisariatu przy Świętej Marii kompletnie rozwścieczona.

— Zatrzymaj się! — warczał za mną Watherby — To rozkaz, do kurwy nędzy!

Przystanęłam, wolno się odwracając.

— Nie odpowiedziałaś na moje pytanie — zaczął spokojnie — Skąd tak dobra umiejętność w celnym strzelaniu? — zapytał.

— Nie będę ci zdradzać moich sposobów, Watherby — syknęłam — To tak, jakbyś zapytał magika jak wykonuje swoje magiczne sztuczki. Strzelanie to moja magiczna sztuczka, rozumiesz? — burknęłam i ruszyłam dalej.

Zdążyłam postawić dosłownie czternaście kroków i wyjść do recepcji. Mówiłam już, że mam obsesję na punkcie liczenia całkowicie bezsensownych rzeczy?

Przystanęłam znów.

W poczekalni, na krzesełku, siedział Palgrem.

W towarzystwie jakiejś wywłoki o ciemnym kolorze włosów. Zacisnęłam zęby.

Odwróciłam się na pięcie.

— Kawiarenka jest tam — Watherby nie wyłapał o co chodzi i wskazał mi małą kantynę palcem — Nie patrz tak na mnie, mówiłaś, że idziesz po kawę.

— Chociaż raz stul ten kretyński, żołnierski pysk albo pokażę ci jak celnie strzelam jeszcze raz — wychrypiałam — Do ciebie.

Westchnął.

— Wiesz, że jeśli powiesz coś takiego do dowódcy sił specjalnych to straci cię w sekundę?

Zaśmiałam się nerwowo.

— Podobno też miałeś być straszny. I wiesz co? Nie jesteś, ani trochę. — wyminęłam go i ruszyłam wprost do toalet.

— Nie zapominaj, że za dokładnie siedemnaście minut masz być przebrana w strój szturmowy. — zawołał za mną.

Pierdol się, Watherby.

Weszłam do toalety i stanęłam przed lustrem. Przestudiowałam swoją twarz w trzy sekundy. Zacisnęłam dłonie w pięści.


— Gdybyś czegoś potrzebowała to zawsze znajdę dla ciebie czas, Nao. Pamiętaj o tym. Zawsze będziesz dla mnie najważniejsza.


— Pierdolony Marshall Palgrem. — warknęłam pod nosem.

— Gadasz sama do siebie? — podskoczyłam zaskoczona.

W odbiciu zobaczyłam Ruby.

— Idę się przebrać, mam zaraz taktykę do zrobienia. — bąknęłam.

— Tak? — uniosła brew — Słonko, wiem, że Palgrem siedzi na korytarzu. I nie jest sam.

Odwróciłam się.

— Wkradnij się do starego Alfreda i skołuj jej fotę — wycedziłam — Muszę się dowiedzieć, co to za zdzira bzyka mojego byłego narzeczonego.

— Odbiło ci — roześmiała się — Ale wiesz co? Taką uwielbiam cię najbardziej. Nara.

Wzięłam głęboki oddech i poszłam po swój nowy mundur.

Dwanaście minut później ubrana w bojówki, kamizelkę kuloodporną, koszulkę przyległą do ciała, bluzę z zabezpieczeniem, kurtkę z nadrukiem CIA, snajperką znanej teksańskiej firmy TrackingPoint pod pachą i Geraldem u boku ruszyłam do wyjścia.

Gee przerabiał dokładnie to, co ja. Oboje byliśmy na szkoleniu po którym mieliśmy stać się członkami szturmowej jednostki CIA.

Jak dla mnie mogli mi dać zwykłe M-16, a i tak zrobiłabym sieczkę tam gdzie mnie wkurwią.

W ręce trzymałam kurtkę Black Lashes, którą dostałam od mamy Palgrema.

Patrzył mi w oczy przez cały czas przemarszu do wyjścia z komisariatu. Ramoneskę trzymałam pod kluczem w najgłębszej szufladzie swojego biurka.

Czas było ją oddać.

— Coś u mnie zostawiłeś — stwierdziłam zimno, podając mu kurtkę — Mam nadzieję, że ta wywłoka jest lepsza w łóżku niż ja. — dodałam i już miałam odchodzić, gdy wstał i złapał mnie za rękę.

— Dlaczego nigdy nie chodziłaś w tych warkoczach? — zapytał, uśmiechając się do mnie.

Słucham?

Uniosłam brew.

— Trzeba było sobie na to zasłużyć, Palgrem. — syknęłam.

Westchnął cicho i pogładził moje włosy.

— Ta wyszczekana buźka sprowadzi na ciebie kłopoty, moja droga — warknął — Mamy biznes do zrobienia.

Zaśmiałam się.

Autentycznie zaczęłam śmiać mu się w twarz, chociaż wiedziałam, że denerwuje go to jak mało co. Właściwie nie było żadnej innej rzeczy, która mogła go tak szybko wkurzyć.

Zacisnął szczękę. Bingo, właśnie rozpaliłam w nim ogień.

— Nie rób tego nigdy więcej, słonko. — wyszeptał do mojego ucha.

Spoważniałam.

Kurwa jebana mać. Znałam go osiem lat. Osiem jebanych lat, a on wciąż działał na mnie tak samo jak wtedy, gdy większość dni spędzaliśmy w łóżku.

— Będę na ciebie czekał o dziewiątej — oznajmił — Ach i nie próbuj mnie wykiwać, mała. Wiem, że masz dwa nowe mieszkania na Manhattanie. Zajrzę do każdego, Nao. — oznajmił i wrócił na krzesełko.

— Pierdol się, Palgrem. — wysyczałam, zarzuciłam broń na kark i wyszłam.

Żeby go kurwa szlag jasny trafił.


— Skup się, Naomi, skup się, do chuja! — wrzasnął Watherby — To jest kurwa środek bitwy, więc rusz swoje zwoje i kurwa strzelaj!

Nienawidziłam, gdy ktoś podkopywał moją ambicję, więc w kilka sekund władowałam cały magazynek w lalkę wypchaną mąką. Zostały z niej trociny.

Przewróciłam się na plecy.

Watherby zrobił to samo.

— Właśnie to rozumiem — burknął — Pięknie, Stradlin. Będą z ciebie ludzie.

Pokazałam mu środkowy palec.

— Kiedy przeniosą mnie do jednostki? — zapytałam, patrząc w niebo.

— W czerwcu — oznajmił — Ale najpierw musisz odwalić kawał dobrej roboty. Wyjaśnię ci coś. Jakiś gang… Nie wiem jaki, podsyła do naszych ludzi bardzo poważne pogróżki, nagrane na płytach CD. Mówią o tym, że napadną na biura i wezmą zakładników.

— CIA boi się jakiś cieniasów? — zaśmiałam się.

— To będą cywilne biura. — warknął.

Spoważniałam.

— Jaki mają cel?

— Centralne Biuro Rachunkowe przy Times Squere. — szepnął.

Spojrzałam na niego.

— Pierdolisz — mruknęłam — Pierdolisz jak potłuczony.

— Chyba nie wyglądam na takiego, co?

Kurwa.

Przetarłam oczy.

— Macie u nich kreta? — spojrzałam na niego znów.

— Nawet nie wiem jak się nazywa ten gang — przyznał — Nie mówiąc o szpiegowaniu ich.

— Sądziłam, że w CIA nie ma idiotów — warknęłam, wstając z miejsca — Zostaw mi akta na biurku, okay? Sama ich znajdę.

— Jak? To jakaś anonimowa grupa. — również wstał.

Prychnęłam.

— Nie ma ludzi anonimowych. — stwierdziłam i ruszyłam w kierunku wozu pancernego.

Po jakimś czasie byliśmy już na komisariacie, a ja z powrotem miałam na sobie cywilne ubrania. Było po siódmej. Sięgnęłam po telefon i weszłam w listę kontaktów. Zatrzymałam się przy tym nazwanym MAMA. Patrzyłam w ekran przez kilka minut.

Nie.

Zrobię to inaczej.

Weszłam na naszą konwersację na Whatsappie, w której był Logan, Inez i Gilbert. Dla wyjaśnienia, Emily urodziła syna, ale mój stary przyjaciel nadal siedział w naszym biznesie. Nie potrafił tego porzucić.


Do Pojeby: Narada o północy.

Od Pojeby: Co jest?


To napisał Logan.


Do Pojeby: Będzie akcja do zrobienia. Stawka: 300 patoli.

Od Pojeby: O kurczaki.


A to napisała Inez.

Uśmiechnęłam się.

Tyle właśnie było warte życie mojej matki.


Siedziałam na parapecie w oknie swojej sypialni. Zakupiłam mały loft w małym wieżowcu. Przez ostatnie kilka miesięcy spędzałam czas na misjach dla CIA i szlifowaniu firmy. Ilość misji: pięćdziesiąt osiem. Z czego siedem przez ostatnie trzy tygodnie.

Liczba procesorów: dwa.

Autorem drugiego był Logan. To był strzał w dziesiątkę, pławiliśmy się w pieniądzach.

Dochodziła dziewiąta. Zgasiłam peta, wrzucając go do słoika z wodą.

Czas się ubrać i zejść do człowieka, który od lat stawał mi na drodze.

Ubrałam swoją ramoneskę, zamknęłam mieszkanie i wyszłam przed klatkę. Jak zawsze czekał na mnie oparty o swój wóz i palił fajkę.

— Gorąca czekolada u Joego? — zapytał cicho.

— Nie jestem tutaj po to, żeby spędzać z tobą czas w przyjemny sposób — warknęłam — Mów o co chodzi.

— Partyjka bilarda? — drążył.

Westchnęłam.

Z wozu wysiadł jego brat, Alarik.

— Dobra, kurwa — syknęłam — Mówcie o co chodzi i nie marnujcie mojego czasu.

— Znakomicie strzelasz — zaczął Alarik — Potrzebujemy kogoś takiego.

— Po co? — zapytałam.

— Planujemy skok życia. — powiedział twardo Mars.

Uniosłam brwi. Mina mi zrzedła.

— Wybacz, ale nie mogę — rzuciłam szybko — Wsadzą do mnie paki.

— Nas pewnie też, ale jak z niej wyjdziemy to będziemy mieli powód, by żyć. — drążył.

— A teraz go nie masz? — burknęłam bez namysłu.

Idiotka.

— Jedynym powodem dla którego miałem nadzieję byłaś ty, Nao. — wychrypiał.

Zamknęłam oczy. Nie pozwól, by wszedł ci na głowę.

— I właśnie dlatego mnie zostawiłeś? — zapytałam cicho — Wiesz co? Spierdalaj. Wynoś się stąd.

— Uspokój się — burknął Alarik — To jest warte swojej ceny.

— Gdzie chcecie się włamać? — zapytałam.

— Centralne biuro rachunkowe. — powiedział Mars.

Zadzwoniło mi w uszach.

Zacisnęłam szczękę. Oddychaj, Naomi, oddychaj.

Nie wytrzymałam. Sięgnęłam po nóż z paska na udzie, podbiegłam do Marshalla i przyłożyłam mu ostrze do szyi.

— Po moim kurwa trupie. — wychrypiałam.

Uśmiechnął się, ale to był kpiący uśmiech.

— Akcja już się zaczęła — wyjaśnił mi, ciągnąc mnie za włosy i odchylając moją głowę do tyłu — Nie mogę się wycofać.

— Przestań robić z siebie kretyna. Nie jesteś tak głupi, żeby skakać do państwowych urzędników. Wycofaj się, Palgrem. — warknęłam.

— Podaj mi chociaż jeden powód. — szepnął.

— Moja matka tam pracuje. — mruknęłam.

Puścił mnie.

— Przecież jej nienawidzisz. — rzucił zirytowany.

— Ale to nie znaczy, że możesz tam wpadać i robić jatkę! — wrzasnęłam wkurzona — Wiedziałeś o tym? — złapałam go za ramię — Wiedziałeś?

Patrzył na mnie swoimi ciemnymi oczami, bez ruchu.

— Wiedziałeś! — odwróciłam się gwałtownie — Oczywiście, że wiedziałeś!

Krew się we mnie zagotowała. Rzuciłam nożem gdzieś w bok.

— Kurwa! — wrzasnęłam wściekła.

W moich oczach zebrały się łzy, a chwilę później zaczęłam płakać.

— Jeśli to zrobisz — rzuciłam w jego stronę — To właduję w ciebie cały magazynek. Przysięgam. — dodałam i odeszłam.

Wpadłam w taki szał jak jeszcze nigdy. Z impetem zgarnęłam ręką wszystkie doniczki z kaktusami, które stały na komodzie. Uderzyły z brzdękiem o parkiet.

— Kurwa! — wrzasnęłam.

A potem kolejny i kolejny, dopóki nie wybiłam wszystkich doniczek w swojej sypialni.

— Możesz mi powiedzieć co ty robisz? — usłyszałam za sobą głos Geralda — Miałaś otwarte, a chciałaś wieczorem pójść na boks. Nie odbierałaś telefonu.

Zacisnęłam dłonie w pięści.

Stałam do niego tyłem, dysząc ze złości. Próbowałam zlokalizować coś, czym mogę rzucić o podłogę, ale szkoda mi było mojego MacBooka.

Odwróciłam się.

— PMS — wychrypiałam — To po prostu PMS.

Przetarłam twarz. Westchnął.

— Daj mi pięć minut i idziemy na ring. — burknęłam, sięgając po swoją sportową torbę.

Wychodząc, sięgnęłam po zimnego RedBulla.

Już ja ci pokażę, Palgrem.


— Co się z tobą dzieje? — zapytał Gee.

Obrzuciłam go krótkim spojrzeniem, ale nadal z tą samą, zaciętą miną uderzałam w worek.

— Zabiję go — burknęłam — Skurwiel.

— O kim ty mówisz? — szepnął — Nicco usunął się w cień.

— Jego dorwę w odpowiednim czasie — wycedziłam — Chodzi mi o Palgrema.

Patrzył na mnie zmartwiony.

— Chce zaszkodzić mojej matce. — powiedziałam, robiąc przerwę.

Nastroszył brwi.

— Twojej matce? — zapytał cicho — Czy ty przypadkiem nie masz z nią kontaktu?

Uniosłam brew.

— No wiesz, nigdy o niej nie mówiłaś, więc założyłem, że… — bąknął zmieszany.

— Moja matka żyje i pewnie ma się dobrze — stwierdziłam — Pławi się w luksusie i wychowuje mojego siedmioletniego brata. Nie widziałam jej od czasu swojego procesu, kiedy to odstawiła szopkę i udawała, że to jej wina. No wiesz, myślała, że jak się rozpłacze to będzie usprawiedliwiona.

— Nic z tego nie rozumiem — przyznał — Ale co do tego ma Palgrem?

Machnęłam ręką.

— Niedługo już nic nie będzie miał, bo będzie martwy. — wycedziłam i znowu zaczęłam uderzać w worek.

— Uspokój się — westchnął — Przecież… No wiesz, byliście razem.

— Nie wiedziałeś o tym, że miłość i kryminał nie idą z sobą w parze? — syknęłam — A na pewno z kimś, kto dostał łomot i nie może… — zacięłam się — Nieważne. — jęknęłam.

— Masz jakiś kłopot?

— Jak przez całe swoje życie. — mruknęłam.

Zdjęłam rękawice.

— Idę do domu. — dodałam i zeszłam z ringu.

— Poczekaj — zawołał za mną — Nie chciałem cię urazić — usłyszałam za sobą jego kroki — Proszę cię, nie obrażaj się na mnie.

Odwróciłam się do niego.

— Ja się nie obrażam, Gerald — szepnęłam — Ja po prostu… — zamknęłam oczy — Naprawdę coś mi odbiło i myślałam, że za parę lat będę szczęśliwą żoną — prychnęłam — Nie, to jest niemożliwe. Oboje z Palgremem jesteśmy socjopatami, a tacy ludzie nie czują. Nie wyszło nam i tyle.

— Wiesz, chyba nie mogło wam nie wyjść — stwierdził — Widziałem jak on na ciebie patrzy. To jest właśnie to spojrzenie.

Prychnęłam znów.

— Szkoda, że zostawił mnie w najgorszym momencie — warknęłam wściekła — Wiesz dlaczego? Bo nie mogłam, nie byłam w stanie się z nim przespać po tym co się stało. — dodałam gorzko i odeszłam.

To nie tak, że liczyłam na współczucie. Mieszkając na Upper East Side zdążyłam się nauczyć, że nikt nie będzie mnie głaskał po głowie. Tym razem nie było inaczej.

Wkurwiona poszłam wziąć szybki prysznic i przebrałam się w swoje ciuchy. Dochodziła północ.

Gerald czekał na mnie przed szatnią.

— Nigdy o tym nie mówiłaś — zagadał — Ty nigdy nie mówisz o sobie.

Wzruszyłam ramionami.

— Po co? — zapytałam — Przecież jestem w tym wszystkim najmniej ważna.

— Jaki to jest młot — burknął — Jak można zostawić swoją narzeczoną po czymś takim?

— Nie wiem — oznajmiłam — Mam wyjebane. Tobie też polecam.

Prychnął.

— Nie wierzę ci — dźgnął mnie w ramię — Tylko zgrywasz taką twardą.

— Do jutra, Gee. — odpowiedziałam i wyszłam.

Co go to obchodzi? Po co ja w ogóle się odzywałam na ten temat? Było mi wstyd. Nie mogłam nikomu pokazać swojej słabości.


— Czyli każda państwowa jednostka ma swój system operacyjny? — zapytałam.

— Albo jedzie na Linuxie. — mruknął Logan.

Roześmiałam się.

— No tak — przytaknęłam — Mogłam się domyślić.

— A po co ci ta wiedza?

Wzruszyłam ramionami.

— Muszę coś sprawdzić. — włączyłam swojego MacBooka.

Wiedziałam, że moja matka ma służbowy komputer. Zabierała go do domu od zawsze, bo była pracoholiczką. Próbowałam sobie przypomnieć co na nim miała i byłam prawie pewna, że był to Linux.

Zlokalizowałam ją po Facebooku w kilka chwil — swoją drogą, w życiu nie spodziewałabym się, że będę musiała namierzać moją matkę w taki sposób — była zalogowana z laptopa. Praktycznie nie korzystała z komputera, który mieliśmy w domu, więc nic się nie zmieniło.

Siedziałam na Viperze od kilku lat i wciąż nie mogłam wyjść z podziwu jakie to było wspaniałe narzędzie. Mogłam w krótkim czasie włamać się do jej służbowego komputera, a jeśli inne w jej biurze miały takie zabezpieczenia jak ten to mogłam ich zrobić na grube miliony bez wchodzenia tam z karabinem.

Mogłam być pierwsza przed Marsem, robiąc mu na złość.

Uśmiechnęłam się przelotnie.

Powinnam go załatwić już dawno temu.

Zrobiłam dokładny wywiad. Miała na dysku oryginalne aplikacje pracownicze. Dzięki temu mogłam poznać sposób w jaki pracuje, chociaż nigdy specjalnie mnie to nie interesowało. Znalazłam na pulpicie folder z grafikami. Przez najbliższy czas miała być w pracy codziennie. Jak zwykle.

Szkoda, że mój brat też nie będzie miał matki.

Poczekałam, aż Logan oddali się do swojej sypialni i wybrałam numer Marshalla. Oczywiście, nie odbierał. Próbowałam trzy razy, ale widocznie był zajęty bzykaniem tej wywłoki. Zazgrzytałam zębami. Chciałam mu pomóc. Właściwie to wahałam się między wzięciem udziału w tej akcji, a wydaniu go policji i szybko doszłam do wniosku, że przecież mogę połączyć jedno z drugim.

Pogrzebałam chwilę po kodach i natknęłam się na dosyć interesujący spis. Moja matka łączyła się z wewnętrzną siecią, więc jeśli następnego dnia zrobi to znów to będę mogła włamać się do innych komputerów w jej biurze. Być może dotrę nawet do serwerowni. Na samą myśl uśmiechnęłam się ponownie i prawie nie odleciałam z ekscytacji. Mogłam hulać sobie po ich systemie, a oni mogli mi gówno zrobić. Frajda jakich mało.

W mojej głowie zaczął kiełkować plan.

Nie chciałam tej kasy. Nie chciałam ani grosza, ale chciałam, żeby Palgrem został ukarany i byłam prawie pewna, że to, co planuję jest genialnym pomysłem.

Zatrzasnęłam MacBooka. Skoro nie odbierał — muszę wybrać się do niego sama.

Zestresowałam się. Nie byłam u niego w domu odkąd właściwie mnie z niego wyrzucił. Nie wiedziałam czy zastanę tam jego matkę i czy być może nie będę musiała się jej tłumaczyć. Nie wiedziałam co jej powiedział. Nic nie wiedziałam, po prostu mnie odciął.

Nie otwierał, ale wiedziałam, że jest w domu. W salonie jak zwykle paliła się mała lampka i panował tam półmrok.

— Nie mogłam trafić lepiej. — burknęłam po nosem, wzdychając ciężko.

Otworzył.

— Czego chcesz? — warknął.

— Jak zawsze milutki — syknęłam — Myślałam o twojej najnowszej akcji.

— Właściwie to mało mnie to interesuje — oznajmił — Właź.

Zacisnęłam szczękę.

— Serio? — zapytałam — To jedyne co masz mi do powiedzenia? — dodałam pochopnie — Nie zachowuj się jak świnia, Palgrem. — wykrztusiłam.

Uśmiechnął się kpiąco.

— Poznaj Liz — wskazał na tę samą dziewczynę z poczekalni — Liz, złotko, to Naomi. Moja była wspólniczka.

Prychnęłam, ale okropnie się zestresowałam. On nigdy nie był wobec mnie tak oschły i to mnie po prostu przerażało.

— Nie utrzymuję kontaktu z kimś, kto może nosić w gaciach jakiegoś syfa. — burknęłam.

Mars przestał się do mnie uśmiechać.

— Jeśli go nosi to przynajmniej jest zdolna do bzykania. — wychrypiał.

— Nie powiedziałeś tego — szepnęłam urażona — Nie powiedziałeś tego, ty jebany skurwysynu — wysyczałam — Przyszłam tutaj, bo chciałam ci pomóc. Mam praktycznie gotowy plan, ale skoro wolisz mi dopierdalać to sorry — uniosłam ręce w geście poddania — Z wielką przyjemnością stanę po stronie CIA. — odwróciłam się i już miałam wychodzić, gdy usłyszałam głos tej dziewczyny.

— Ani kroku. — wycedziła.

Słyszałam jak odbezpiecza broń.

A to kurwa jedna. Zaśmiałam się cicho i wróciłam do poprzedniej pozycji.

— Bez kitu — powiedziałam — Czy ty właśnie do mnie celujesz? — spojrzałam w jej oczy — Sądzisz, że ta gra jest tego warta?

— Gówno mnie obchodzi twoje zdanie — syknęła — Jesteś w naszym domu i słuchasz naszych poleceń.

Spojrzałam na Marsa. Patrzył na mnie beznamiętnie, tak jakby był pogodzony z tym, że zaraz mogę umrzeć.

Co się kurwa dzieje?

— Siadaj — wskazała fotel — Już.

Czy to nie jest ten moment w którym powinnam rzucić w nią nożem?

— Postoję — burknęłam — Tak mi wygodniej.

— Odpuść już, Liz — szepnął Marshall — Co to za plan?

To były jakieś żarty.

— Pierdol się, Palgrem — warknęłam — Twoja nowa dziewczyna właśnie do mnie celuje. Nie będę z tobą współpracowała, bo jeśli właśnie porównujesz mnie do jakiegoś zbira do którego się celuje to poradzisz sobie świetnie sam. Masz zastępstwo. — wskazałam na nią.

Odwróciłam się i podeszłam do drzwi.

— Mówiłam, że ani kroku! — warknęła tamta.

— Luz, możesz mnie zastrzelić — burknęłam zrezygnowana — Wtedy na pewno sobie poradzicie bez planu. — wzruszyłam ramionami i złapałam za klamkę.

— Co to za plan? — powtórzył Mars.

Wyszłam bez słowa.

Upokorzył mnie. Znowu.

Przełknęłam ślinę, ale to nic nie dało. Zanim doszłam do wozu, wyłam jak dziecko. Nie byłam w takim stanie prowadzić, więc przez kilka minut siedziałam w środku bez ruchu. Nie potrafiłam tego pojąć. Co sprawiło, że po tym co dla niego zrobiłam, tak mnie traktował? Nie znałam powodu i to doprowadzało mnie do szału. Jak można wyrzucić kogoś ze swojego życia bez żadnego wyjaśnienia? Mógł mi chociaż powiedzieć, że jestem chujowa, może byłabym spokojniejsza.

Zapukał w szybę od strony pasażera i wsiadł do środka.

— Nie rycz. — wychrypiał.

— Spierdalaj — wykrztusiłam — Mówię serio, spierdalaj.

Westchnął.

— Posłuchaj, Nao — zaczął — Muszę ci coś powiedzieć.

— Nie mów tak do mnie. — warknęłam.

Nie mogłam na niego patrzeć, bo na nowo zbierał się we mnie smutek i znowu łzy żałośnie kapały mi na koszulę.

— Błagam, uspokój się — poprosił cicho — I przede wszystkim daj mi kluczyki, nie będziesz prowadziła w takim stanie.

— Czy ja mówię do ciebie po arabsku? — spojrzałam mu w oczy i już miałam na niego najechać, ale zobaczyłam, że jest mu przykro.

Jemu nigdy nie było przykro, więc gdy to zobaczyłam od razu się uciszyłam. Byłam zszokowana.

Zacisnęłam zęby zestresowana, gdy pogładził mój policzek. Dobry Jezu, jak ja tęskniłam za tym dotykiem.

Próbowałam jednocześnie powstrzymać swoje instynkty, łzy i emocje, ale to mi się nie udawało. Nie przy nim.

— Nie jestem w nastroju na twoje gierki, Mars. — wyjaśniłam.

Wyjął kluczyki ze stacyjki.

— Wrócę na piechotę. — burknęłam, wysiadając z wozu.

— Nigdzie cię nie puszczę — zawołał za mną — Nie będziesz wracała sama.

— Co cię to obchodzi? — warknęłam — Zajmij się swoją nową zdzirą! — wrzasnęłam.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 19.11 13
drukowana A5
za 56.22