E-book
18.9
drukowana A5
64.19
Rudowłosa ze Starych Babic

Bezpłatny fragment - Rudowłosa ze Starych Babic


Objętość:
404 str.
ISBN:
978-83-8351-371-3
E-book
za 18.9
drukowana A5
za 64.19

Janusz Niżyński


Rudowłosa

ze Starych Babic

Słowo od autora

Drogi Czytelniku!

Rudowłosa ze Starych Babic — to przyjemna o dużej dozie humoru powieść obyczajowa, której tytułowa bohaterka — samotna, osierocona w dzieciństwie młoda dziewczyna, o pięknych rudych włosach — wbrew i na przekór losowi, zakochuje się we współczesnym „księciu z bajki”. Dla szczęścia w miłości podejmie się niejednego niezwykłego wyzwania. Będąc niepozbawioną wyjątkowego polotu kobietą, jest równocześnie sympatyczną, inteligentną spryciarą. Poznajemy ją, gdy właśnie kończy studia uniwersyteckie i w konsekwencji staje przed trudnym życiowym dylematem: co dalej? Jak teraz będzie przebiegać jej życie?


Buńczuczna natura Chmurki (tak nazywana jest przez bliskich), a już szczególnie jej brawurowa nieobliczalność, sprawiają, że przez niektórych uważana jest za przysłowiową rudą diablicę: osóbkę podstępną i fałszywą. Tymczasem w dziewczęcej piersi Chmurki stuka prawdziwie gołębie serce. Gdy więc trzeba — pomaga nawet wrogom, gdy musi — to po prostu musi i jak współczesny Kopciuszek wyzyskiwana przez przyrodnią siostrę i ojczyma — z potulnym smutkiem podporządkowuje się wyrokom bezdusznego losu. I tylko w skrytości serca odważnie i nieprzerwanie marzy: „Ach! Jak byłoby pięknie, gdyby mrzonki o księciu z bajki czasem jednak się spełniały…”

W jakimś więc sensie cała powieść — zarówno rozwojem fabuły, ale i literackim przesłaniem — mniej lub więcej nawiązuje do ponadczasowego syndromu Kopciuszka z tytułowej baśni Braci Grimm. Jednak zapewniam Cię, drogi Czytelniku, nawiązuje tylko alegorycznie. Wszystkie perypetie, epizody i zawiązywane wątki będą bowiem dla Ciebie czymś nowym, mocno osadzonym we współczesnych czasach i realiach, czymś od początku do końca nieznanym, mimo że zwieńczenie głównej intrygi, jakkolwiek w pewnym sensie przewidywalne, to przecież do ostatnich stron książki pozostanie nieodgadnione: jakim splotem okoliczności? Jak?


Drogi Czytelniku! Akcja tej powieści, jak praktycznie wszystkich dotąd przeze mnie opublikowanych, prawie w całości rozgrywa się w autentycznych sceneriach małych podwarszawskich miejscowości przynależnych administracyjnie do gminy Stare Babice. W jednym z takich zakątków: Zielonki-Wieś, mam przyjemność zamieszkiwać od blisko dwudziestu lat. Tło fabularne towarzyszące bohaterom książki jest więc mi osobiście bliskie. Tym serdeczniej więc zapraszam Cię do zaczytania się w mojej Rudowłosej. Mam nadzieję, że przyjdzie Ci to bez specjalnego trudu, ponieważ starałem się, aby żaden z rozdziałów nie dłużył się i nie nużył. A jeśli po przeczytaniu powieści chciałbyś ją skomentować, to nic prostszego: wejdź na mój facebookowy fanpage. Chętnie się tam z Tobą spotkam i odpowiem na każde pytanie.

I na zakończenie tradycyjna uwaga: jeśli któraś z postaci personalnie skojarzy Ci się z kimkolwiek (w powieści przewija się m.in. postać wójta Starych Babic, ale i wicewojewody mazowieckiego), to w żadnym wypadku nie było to moim zamiarem; Twoje skojarzenia z konkretnymi realnymi osobami, jeśli już zafunkcjonują, to tylko na zasadzie przypadku i zbiegu okoliczności.

Miłej zatem, przyjemnej i sympatycznej lektury!


Janusz Niżyński

1

Siedzieli nad kuflami ich ulubionego piwa Estrella w małej restauracyjce „El Punto Tapas Bar”, nieopodal centralnego ronda w Starych Babicach i jak przystało na dwóch nieco zblazowanych dżentelmenów, rozprawiali o wszystkim i o niczym. Na zewnątrz spod ołowiano-sinego poszycia chmur zacinał nieprzyjemny jesienny deszcz, absolutnie nie dając komukolwiek nadziei na rychłą zmianę pogody, nie prowokując do żadnej fizycznej aktywności na świeżym powietrzu, a już z pewnością nikogo nie zachęcając do popołudniowego joggingu, który obaj tak chętnie o tej porze praktykowali.

— Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się Dareczku, co byś zrobił, gdybyś był bogiem? — nieoczekiwanie zapytał kompana nieco starszy od niego Sebastian Latecki — mężczyzna o atletycznej posturze i bujnych czarnych włosach, przewiązanych z tyłu głowy w krótki kucyk.

Dariusz Uściłowski — prywatnie jego przyjaciel, a zawodowo szef działu planowania w biurze konstrukcyjnym „S & D”, którego dyrektorem naczelnym był Sebastian — ocknął się z chwilowego zamyślenia, upił niewielki łyk złotego płynu i tajemniczo się uśmiechnął.

— Gdybym był bogiem, powiadasz? A nie jestem nim, przyjacielu? Jak sądzisz? — I wyszczerzył do kompana trzydzieści dwa nienagannie wybielone zęby, w uśmiechu godnym reklamy czołowych producentów past. — Jestem! Sądząc po moim powodzeniu u tutejszych kobiet, jestem nim z całą pewnością! Każda patrzy we mnie jak w święty obrazek. Jednak co z tego? — Nic z tego! Żadna niczym mnie nie rajcuje, niczym nie epatuje, nie kusi… Na cholerę mi taka boskość… — prychnął i ponownie zanurzył usta w orzeźwiającym płynie.

— Dareczku, a może tak tylko ci się wydaje? Może ty po prostu boisz się kobiet? Będę musiał nad tobą kiedyś popracować… A na razie ja pytam naprawdę poważnie. Gdybyś był takim prawdziwym Panem Bogiem, co byś zrobił dla świata?

— Dla świata co bym zrobił? — Oderwał się gwałtownie od kufla. — No dobra! Odpowiem ci: najpierw przygotowałbym miskę ciepłej wody, dolał do niej jakiegoś pachnącego szamponu, a następnie uzbroiłbym się w myjkę o średniej twardości.

— Wow! — Z zachwytem zawołał Sebastian. — I co dalej? Co byś zeskrobywał? Te wszystkie namnożone w naszym kraju węglowe elektrownie, by na ich miejscu poustawiać turbiny wiatrowe i słoneczne panele? Sprytnie, amigo! „S & D” niewątpliwie miałoby wtedy multum roboty! To przecież nasz core business.

Dariusz spojrzał na Sebastiana z zakłopotaniem, podobnym do tego, jakim nierzadko młodsi bracia patrzą na swe starsze rodzeństwo. Chwilę później uśmiechnął się i pokręcił głową.

— Nie, przyjacielu. Wziąłbym naszą ziemską kulę w swoje ręce i zaczął ją prać — dopowiadał spokojnie i bez najmniejszej dozy humoru. — Myłbym ją długo i ostrożnie. Kręcił nieprzerwanie kulą w mych miękkich i ciepłych dłoniach, szorował myjką z pianką do nieskazitelnego połysku. Z każdego małego zakątka, z każdej dziury, usuwałbym wszelki brud. Na końcu spłukałbym całą planetę świeżą wodą aż do uzyskania olśniewającej czystości, aż do poczucia zapachu. Aby świeciła jak wypolerowana moneta.

— Super! Nawet mogę to sobie wyobrazić — roześmiał się Sebastian. — A co z ludźmi, co z wszelkiego rodzaju zwierzyną, latającymi i pływającymi stworzeniami, co byś z nimi zrobił? Utopiłbyś, czy jak?

— Najpierw zabrałbym z padołu, przeobraził, a potem przeniósł z powrotem na czystą planetę.

— Przeobraził? Co masz na myśli?

— To bardzo proste, Seb. Uwolniłbym ich dusze od ciał. Zbędne duszom ciała zmieszałbym z surową gliną i tak przeformowane wyrzuciłbym na śmietnik.

— O kurczaki! Masz pan pomyślunek… Zaczynam się bać, co wykombinujesz dalej.

— I te ciała, i wszelkie brudy, i śmieci pozostawione po przemyciu Ziemi, upakowałbym w jedną wielką kulistą pigułę i umieściłbym na orbicie. Niech sobie robi tam za drugi ziemski księżyc. Prawda Sebastianie, jak byłoby pięknie widzieć na niebie dwa księżyce? Niech sobie ten drugi krąży wokół planety jako zapasowy. Zresztą, na Ziemi szkoda byłoby przestrzeni dla gruzu i odpadów. Tam miałyby idealne miejsce do składowania.

Sebastian podrapał się po gładziutko wygolonym pod kucykiem karku.

— Czekaj, Dareczku… Mam jednak jeszcze kilka pytań: jak uwolniłbyś ludzi i wszystkie żywe stworzenia z ich ciał? Myślisz, że to nie zaszkodziłoby im? Nie byłoby to dla nich okrutne?

— Hmm… No co ty, Seb? Jeśli byłbym bogiem, to prawdopodobnie umiałbym zrobić to tak, aby nikogo nie krzywdzić. Zresztą, myślę, że całe cierpienie, cały ludzki ból i głupota na naszej planecie pochodzą z ludzkich ciał. Z ich chciwości, pożądliwości, interesowności i dumy. A dusze powinny się tylko cieszyć i radować, i żyć miłością jedna wobec drugiej.

— Oryginalne… Ale, okej. Powiedzmy, że masz rację, lecz jak miałyby się rozmnażać dusze bez ciał? Przez pączkowanie?

Sebastian z coraz większym zainteresowaniem przysłuchiwał się fantazjom przyjaciela, któremu przelana do gardzioła zawartość kolejnego dużego kufla piwa nadzwyczajnie pobudziła wyobraźnię. I nie wiadomo tylko, czy pragnął zrozumieć w najdrobniejszych szczegółach wszystko, o czym fantazjował Dariusz, aby dotrzeć do samej istoty, czy najzwyczajniej chciał poprzekomarzać się z kolegą, zagadnąć go i wypełnić panoszącą się chwilami nad stolikiem ciszę. Ulewa za oknem wciąż nie odpuszczała.

— Po co mieliby się rozmnażać? — kontynuował odpowiedź Dariusz. — Jest ich i tak już zbyt wielu. Jeśli powróciłyby na planetę wszystkie dusze, które kiedykolwiek zamieszkiwały w ludzkich ciałach, czy naprawdę nie byłoby ich na Ziemi dosyć? Nawet, rzekłbym, wystarczyłoby ich na następne, zasiedlane za jakiś czas przez ludzi planety. Byłoby w czym przebierać.

— Uff… Nie powiem. Pojechałeś po całości! — Sebastian spojrzał z uśmiechem na przyjaciela, który w twórczym zamyśleniu właśnie zamilkł na długą chwilę. — Czyli chciałbyś przywrócić z powrotem na ziemski padół dusze umarlaków? Zawrócić z nieba i piekła, aby ponownie się tutaj osiedliły?

— Zgadza się. Spójrz, Seb. Czego pragnie każda dusza? Radości i spokoju, prawda? A czego chce ciało? By nie trapiły go choroby, by smacznie jadło, często uprawiało seks, rozmnażało się, dobrze bawiło… I jeszcze, żeby przy tym wszystkim było lepsze i ładniejsze od innych, czyli: aby miało być z czego dumne i czym się przed innymi chwalić. Prawda?

— Nie każda dusza chce tylko pałaszować jadło, rozmnażać się i panować nad innymi. Są ludzie, którym wystarcza własna mądrość i dobroć przekazywana drugiemu człowiekowi. Choćby dobroć w postaci takich produktów, jakie oferuje społeczeństwu nasze biuro: panele słoneczne, turbiny wiatrowe…

— Sebku! Nie słuchałeś mnie uważnie. Mówiłem o ciałach, nie duszach. Dusza nie potrzebuje rozmnażania, jedzenia, panowania nad światem. Każda dusza chce jedynie radosnej ciszy, słodkiego spokoju dla siebie, a także bardzo pragnie, aby wszystkie inne dusze żyły również w radości i miłości. Dusza każdego stworzenia nie chce się bać czegokolwiek, nie chce cierpieć, doznawać bólu czy gubić inne dusze. Natomiast ciało zawsze stawia jakieś wymogi i czegoś oczekuje: a to zmiany na lepsze, aprobaty, pragnie uwagi i pieniędzy, i zawsze wszystkiego mu mało.

— Czyli, twoim zdaniem, gdy wszyscy będą spokojni, zadowoleni i szczęśliwi, to nie będzie wojen, zbrodni, morderstw? I żadnych innych okropności, których tak wiele dziś na świecie? — Spojrzał ni to pytająco, ni to prześmiewczo na Dariusza.

— Tak myślę. Nie będzie czego dzielić, nie będzie potrzeby i grabić. Wszyscy będą zdrowi i szczęśliwi.

— A ja myślałem — westchnął Sebastian, który właśnie dopił do końca swój kufel piwa i z zadowoleniem dostrzegł za oknem oznaki kończącej się na dworze ulewy — że, aby osiągnąć taki stan, wystarczy się po prostu szczęśliwie w kimś zakochać, i że ty, jako Pan Bóg, taki komfort zafundowałbyś gratis każdemu… W tym także i mnie. A ty, co? — Fuj! Jakieś prania, oddzielania dusz od ciał, drugi księżyc… — I klepnął serdecznie przyjaciela po ramieniu. — Dobra, Dareczku. Dajmy temu pokój. Powiedz mi lepiej, co z jutrzejszym przyjęciem u wójta Iloczynka? W zeszłym tygodniu rozpoczął swą kolejną kadencję na urzędzie. I na tę okoliczność jego żona wyprawia niemałe przyjątko, na które nie wiedzieć czemu, my obaj także zostaliśmy zaproszeni. Idziemy czy odpuszczamy sobie?

— To już jutro?! — Dariusz odzyskał poczucie rzeczywistości. — No rzeczywiście, jutro!… Nie! Nie wypada nie pójść, Seb, skoro zapraszają…

— W porządku przyjacielu. Słusznie. Idziemy! Ostrzegam tylko, że na przyjęciu będzie Stella Kowalczuk — nasza starobabicka superstar, siostrzenica Iloczynka. Podejrzewam zresztą, że te zaproszenia to jej sprawka. Nie zdziw się tylko, gdy po imprezie będziesz drałował do domu beze mnie. Bo nie wiem jak ty, ale jeśli idzie o mnie, to wobec tej panny od dawna mam pewne, całkiem poważne zamiary… Ale na razie o nich sza!… À propos! Nie wiesz przypadkiem, gdzie w Starych Babicach mogę zamówić wielki kosz z czerwonymi różami?

2

Spróchniały konar nie wytrzymał i urwał się pod nim. W efekcie — tak niespodziewanie spadał na złamanie karku, że nawet nie od razu był tego świadom. Wprawdzie podczas spadania machinalnie próbował chwytać się gałęzi, lecz nadaremno. Wylądował na świeżo pokrytej nawozem ziemi: grząskiej, obślizgłej, o okropnym zapachu i konsystencji. Dobrze chociaż, że rozmokłe podłoże po wczorajszej wieczornej ulewie znacznie złagodziło upadek.

Od razu próbował się podnieść. Jednak ręce natychmiast zapadały się po łokcie w mokradle.

— Kuźwa! Ależ paskudztwo! — zaklął, dodając w myślach: I to się nazywa zrobić efektowną niespodziankę mojej superstar! — po czym uśmiechnął się i zaczął się przewracać na plecy.

Powoli podciągał stopy. W końcu poczuł pod nogami twarde podłoże. Wstał, niepewnie spojrzał na siebie. Po kosztownym garniturze ostało się wspomnienie. Wprawdzie, spadając z drzewa, słyszał jakieś trzaski, ale sądził, że to tylko gałęzie łamiące się pod cielskiem rosłego mężczyzny. Prawda okazała się znacznie bardziej prozaiczna: ubranie — od kamizelki po spodnie — całe się porozdzierało.

— Jakbym z kaktusem tańcował?! — mruknął pod nosem, zaglądając w koronę drzewa. — Kuźwa! Musiało to drzewo być takie kostropate? — pożalił się do samego siebie.

Dopiero teraz skojarzył, że na górze została marynarka, a w jej kieszeniach i rękawach poutykane kwiaty, które miał zrzucić na nią, a ściślej: do jej ślicznych nóżek. Jej — Stelli Kowalczuk — dziewczyny pod każdym względem wartej wszelakiego poświęcenia. To dla niej, przybywając na tę prywatną imprezę do świeżo wybranego wójta podwarszawskich Starych Babic, postanowił zaaranżować tak nietuzinkową, rodem z najbardziej romantycznych powieścideł scenkę. A teraz, co? Dupa blada! Nici z niespodzianki. Pora zwijać żagle.

Wytarł brudnym mankietem koszuli cyferblat swego eleganckiego smartwatcha i spojrzał na elektroniczną tarczę. Do spotkania ze Stellą ostał się jeszcze cały kwadrans. Czy naprawdę wszystko już diabli wzięli?! Może jednak nie? Hej Sebastianie! Nie poddawaj się. Zobaczysz, zaraz coś na pewno wymyślisz! Przecież od zawsze byłeś bystrzachą! — Jego wewnętrzny mentor zaczął go dopingować.

Obszedł stertę ziemi i dopiero teraz zrozumiał, dlaczego nie zauważył jej w ciemnym ogrodzie. Owszem — drzewo, które wybrał dla zrealizowania swej niespodzianki, rosło niemal pod samym dobrze oświetlonym domem. Było wysokie i rozłożyste. Po jednej stronie szerokiego pnia stała drewniana ławka i to dzięki niej, stając na oparciu, zdołał bez trudu wspiąć się na konar, ale niestety nie zwrócił uwagi na to, co znajdowało się po drugiej — zacienionej stronie konaru, czyli na to podstępne i zdradziecko-grząskie, pokryte obornikiem podłoże.

Ponownie spojrzał na koronę drzewa i westchnął. Wspiął się przecież nie aż tak wysoko, lecz cóż? Pochopnie wybrał gałąź, która nie była odpowiednia dla jego wagi i osiągnął efekt, jaki osiągnął: żenady i kompromitacji… Ale kto tam potrafiłby w ciemnościach ocenić, która gałąź jest odpowiednia, a która nie? Czyż nie trzeba było spokojnie usiąść na ławeczce i z kwiatami w dłoniach grzecznie na dziewczynę czekać? Trzeba było!… Jednak jakaż to wtedy byłaby niespodzianka? Mizerniutka! Przecież Stella nie jest jakąś tam tuzinkową laską, a żyletą — jak mawia jego brat… Skarbem! Takim należą się ekstra niespodzianki.

Jednak nagle coś pękło w jego głowie. Uświadomił sobie całą głupotę swego działania. Oto on — trzydziestotrzyletni mężczyzna, nagle zakochuje się w dwudziestoczteroletniej pannie, na dodatek siostrzenicy nowo wybranego wójta gminy Stare Babice. I zakochując się, postanawia oczarować ją czymś niecodziennym: kwiatami osypującymi się z drzewa prosto pod jej nogi!… Idiota! No, prawdziwy idiota!!

Stuknął się w czoło, pokręcił z niesmakiem głową. Większego kretynizmu nigdy dotąd nie wymyślił. Skąd w ogóle przyszedł mu taki do głowy? Czy naprawdę trzeba było spaść z drzewa na złamanie karku, aby oprzytomnieć? Teraz rozumie, czemu jego mama zwykła była mawiać: „Człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi…”. Tak się złożyło, że strzeliłem, ale jak widać mamusiny Pan Bóg wycelował po swojemu — podsumował rozmyślania, po czym znów przyjrzał się swemu ubraniu. I co mam teraz robić? Wrócić takim łachmytą między ludzi?… Ech! Chyba musiałbym do reszty zidiocieć… Kuźwa! Jestem nie tylko wściekły, ale i brudny, i na dodatek… śmierdzę!!

Rozejrzał się wokół. W stonowanym świetle ulicznej latarni tuż przy ogrodzeniu dojrzał jakiś porzucony ogrodniczy wózek. Czyżby na uchwycie coś wisiało? Szybko podbiegł sprawdzić. Tym czymś okazał się kombinezon ogrodniczy i co najważniejsze, kombinezon ten był nawet w miarę schludny. Po kilku minutach — już w pełnej krasie — prezentował się na jego muskularnym ciele. Zostawiwszy swą dotychczasową wierzchnią odzież na wózku, ponownie ruszył w stronę drzewa.

Garniturek niczego sobie! Uśmiechnął się, jeszcze raz mierząc swą nową odzież krytycznym spojrzeniem. Nie, no, w porzo! Może być. Ubranko w kolorze khaki, z nielicznymi zacięciami i plamami od trawy na kolanach, jest może ździebko dla mnie przykrótkie, ale czyż będę w nim defilować na pokazie ogrodniczej mody? Chyba nie. W każdym razie nie tego wieczoru. Znów się uśmiechnął, spoglądając na swe drogie, luksusowe buty upaprane błotem. Teraz klasa tego obuwia jest doskonale zakamuflowana. Ha! Teraz jest ono nawet świetnym dopełnieniem kombinezonu! Podrapał się po głowie. Zbliżył się do ławki i odgarnął z włosów grudki piachu. Patrząc na stertę mokrej ziemi, ponownie za sprawą swej kretyńskiej akcji poczuł wewnętrzną żenadę.

W dalszym biadoleniu niespodziewanie przeszkodził mu czyjś cichy płacz. Zdziwiony odgłosem szybko ukrył się za rozłożystym konarem, skąd postanowił dyskretnie rozpoznać sytuację.

Obok drzewa, na drewnianej ławeczce, w niebrzydkiej niebieskiej sukni siedziała rudowłosa dziewczyna. Siedziała, co chwilę szlochając. Jej płacz czasem się wzmagał, szczególnie wtedy, gdy unosząc głowę, patrzyła na duże okna salonu, za którymi na hucznej imprezie bawiło się wesołe towarzystwo.

— Cieszcie się, cieszcie… — Usłyszawszy głos dziewczyny, mocniej nastawił uszu. — Wy się tam bawicie… a ja… ja nie mogę, bo… Kim ja jestem? Pospolitą nieudacznicą życiową, popychadłem Stelli! Nikim więcej… Jakie mam prawo z wami świętować? Jestem najbardziej nieszczęśliwą dziewczyną na świecie! Dlatego takie jak ja powinny tylko… Tak! Powinny tylko zza okna spoglądać na was, nic więcej! — I ryknęła płaczem.

Jednak szybko wzięła się w garść, jakby ze słusznej obawy, by przypadkiem nie być przez kogoś usłyszaną.

— Stella ma rację — kontynuowała ciszej — w ogóle nie powinnam pokazywać się ludziom… Byłam tam ledwie kwadrans, a już zniszczyłam cenny chiński wazon i przy okazji przeraziłam żonę jakiegoś-tam biznesmena, bo wystraszona zalała sobie czerwonym szampanem kosztowną suknię. — I znów zaszlochała. Nagle jednak, podnosząc ręce, krzyknęła: — A co kazało ci schować się za tym olbrzymim wazonem, durna dziewczyno?!… Jak to, co? Po prostu chciałam schować się, by przynajmniej z ukrycia patrzeć na mojego księcia… Ale co ci do łba strzeliło, Chmurko, by w takim się zakochiwać? Nie mogłaś w zwykłym facecie…? Nie, nie mogłam. I już!! Zakochałam się w najprzystojniejszym, i co, to źle…? No źle, wariatko! Bo to facet, który od początku wpadł także w oko samej Stelli… I co z tego?! Nie mam prawa!? — Teraz dziewczyna załkała trzy razy. Po chwili jednak znów kontynuowała dysputę sama ze sobą, w dalszym ciągu za wszystko się obwiniając. — Tak. Przewróciłam i stłukłam ten cholerny chiński wazon, przestraszyłam wszystkich i rozśmieszyłam, krótko mówiąc: z własnej winy stałam się pośmiewiskiem. — I wziąwszy kolejny głęboki oddech, odkaszlnęła…

Sebastian nagle przypomniał sobie, jak — tańcząc ze Stellą — zauważył, że w pewnym momencie wszyscy się przerazili widokiem spadającego z marmurowych schodów wazonu i hałasem jaki wywołał. On akurat tego bezpośrednio nie widział, ale zapamiętał śmiech gości i… oburzenie Stelli. Więc skarciła ją za nieumyślny incydent? Mimowolnie cicho świsnął pod nosem, po czym znów nasłuchiwał, bo dziewczyna wznowiła monolog.

— No, Chmurko, ale i tego nie było ci dość, postanowiłaś podlizać się Stelli, aby wybaczyła ci tę wtopę z wazonem. Jaka byłam… O! Jaka głupia!! Oczywiście, że głupia! Zgodziłam się spełnić jej prośbę i teraz… Siedzę tu pod tym drzewem… Czekam na mego „księcia”, który już odtąd nigdy nie będzie moim, a tylko jej… — Dziewczyna szybko spojrzała na zegarek i zeskoczyła z ławki. — Kurczę! On zaraz przyjdzie, a ja… taka rozmemłana!? — Zastygła na chwilę, zastanawiając się, co robić, a że nic szczególnego nie przyszło jej do głowy, znów siadła na ławce. — Cóż, niech sobie mnie taką ujrzy… Chromolę! Nawet wzorowo ogarnięta i z nienagannym makijażem wystraszyłabym każdego, więc i jego mogę sobie wystraszyć! Niech dowie się, że jestem dziewczyną o urodzie, jak to faceci z klasą mawiają: „oryginalnej” i niech nigdy więcej na mnie nie spojrzy. Za to przynajmniej ja przez krótki moment popatrzę sobie na niego… z bliska. Może, gdy dojrzę w jego wyrazie twarzy zwyczajną do mnie niechęć, wybudzę się ze snu? Może wreszcie wtedy zrozumiem, że nie powinnam nawet o nim marzyć? A z drugiej strony… Ach! Jak byłoby pięknie, gdyby mrzonki o księciu z bajki czasem jednak się spełniały…

Dziewczyna zamilkła, po krótkiej chwili jednak ponownie zaszlochała na cały głos.


Podsłuchującemu Sebastianowi najzwyczajniej zrobiło się żal nieszczęśnicy. Oczywiście, żadna kobieta w Starych Babicach pod względem urody nie może równać się ze Stellą, bo Stella to absolutna piękność. Jak przystało na piękność, ma idealną figurę, duże niebieskie oczy i włosy do pasa, na dodatek jedwabne jak len. Jednak żeby z tego powodu tak bardzo samą siebie poniżać? Absurd! Przecież ta dziewczyna także ma świetną figurę, a jej włosy podczas pół-obrotów są wręcz czarująco kuszące! Czemu więc tak siebie nie docenia? Coś tu jest nie tak… — rozmyślał.

Nieraz już się zdarzało, że w podobnych okolicznościach działał pochopnie. Czasami z tego powodu wpadał w bardzo kłopotliwe sytuacje, z których musiał się później wycofywać rakiem. Ale czasem przynosiło mu to nie najgorsze efekty. Na swoje szczęście jest typem człowieka przywykłego do natychmiastowych reakcji. Gdy podejmuje decyzję, najchętniej od razu wprowadza ją w czyn. Dlatego więc silnie potrząsnął konarem drzewa, śmiało wysunął głowę z kryjówki, nieznacznie zmienił głos, dodając mu emocjonalnej chrypki, i zawołał:

— Hej, płaczko, dlaczego się mażesz? Ktoś cię obraził? — Po czym dziarsko ruszył w stronę ławki.

Dziewczyna wzdrygnęła się, podniosła, odwróciła i rozejrzała. W tym samym momencie, na skutek potrząsania, z korony drzewa zaczął spadać na jej głowę deszcz czerwonych róż. Zaskoczona krzyknęła i zamiast zrobić krok do tyłu, zrobiła go przed siebie, w stronę ławki, uderzając w twarde siedzisko kolanem. Natychmiast krzyknęła z bólu i podskakując na jednej nodze, ścisnęła dłońmi bolące kolano, które faktycznie ucierpiało w zderzeniu.

Od razu podbiegł do niej ze szlachetnym zamiarem niesienia pomocy, ale… jedyne co zdołał osiągnąć, to jeszcze większy strach u dziewczyny. Spojrzała na niego, wstrzymała ze zdziwienia oddech i tak szybko z wrażenia ponownie usiadła, całym ciałem napierając o oparcie, że ławeczka niebezpiecznie odchyliła się do tyłu. Na szczęście w porę zdążył złapać niebogę za nogi, nie dopuszczając do katastrofy. Po chwili jego silne dłonie chwyciły także i za oparcie ławki, doprowadzając ją razem z dziewczyną do właściwej, bezpiecznej pozycji. Wciąż siedziała bez ruchu jak posąg.

— Jesteś jak klęska żywiołowa. — Chrząknął i cofnął się krok. Nastąpił na kilka róż. Nieznacznie speszony swoją niezdarnością, godną słonia w składzie porcelany, zebrał je wszystkie z ziemi, położył na ławce.

— Czego tak się boisz, moja panno? To są kwiaty… Nie węże… A i węże, jeśli się z nimi nie zadziera, bywają ugodowe.

Dopiero teraz mógł przyjrzeć się twarzy dziewczyny, nadal zastygłej w bezruchu jak woskowa maska. Uderzyły go w niej trzy szczegóły. Po pierwsze: duże brązowe „sarnie” oczy, zaczerwienione i pełne łez. Po drugie: biała, prawie przezroczysta karnacja skóry. I po trzecie: duża czerwona plama na lewym policzku. Rozciągała się od nosa aż do ucha.

Przez prawie minutę patrzyli na siebie w milczeniu. W końcu odezwał się pierwszy.

— Kim jesteś? Jak masz na imię?

— Ja… Ja jestem Chmurka… To znaczy Ola… A właściwie, Olga — odpowiedziała cicho i z powagą, jednak zaraz potem wykrzyknęła: — A ty, co taki ciekawy? Po co ci moje imię?

Na dźwięk napastliwych słów brwi mężczyzny podskoczyły. Ma charakterek! — pomyślał z uznaniem, po czym, przypomniawszy sobie swój aktualny wygląd, to znaczy ten — ogrodnika, natychmiast ją zrozumiał.

— Chciałem pomóc zapłakanemu łabądkowi, ale coś mi się zdaje, że chyba jedynie podpadłem — powiedział, uśmiechnął się i pociągnął nosem. — No, dobrze, że chociaż już nie ryczysz i że nawet już się trochę uśmiechasz.

— Bo rozbawiły mnie twoje miny. Świetnie naśladujesz ogrodnika — odezwała się, już nieco bardziej ugodowym tonem.

Ogrodnika? Naśladuję? — pomyślał przez chwilę i odpowiedział: — A, nie! Ja nikogo nie naśladuję. Przecież sam jestem ogrodnikiem. I właśnie doglądając grzędy, zobaczyłem płaczącą pod jaworem jakąś pannę. I czemu ta Laura tak biadoli, pomyślałem?… No to podejdę i spytam. Może potrzebuje jakiej pomocy?… Czyżbyś zmówiła się tu na randkę ze swym Filonem? Nawet kwiaty spadają ci z nieba. Tylko, czemu tak cię wystraszyły, że aż musiałem rzucić się na ratunek?

— Randkę? — Prawie zadławiła się z oburzenia. — Jaką randkę? Zobowiązano mnie do przekazania wiadomości pewnemu facetowi, i wszystko!

— A czerwone róże? Skąd się wzięły te róże? — Postanowił trochę ją wkręcić i poddenerwować, żeby dowiedzieć się o dziewczynie czegoś więcej. — Chciałaś zaimponować swemu Filonowi spadającymi z nieba na ciebie kwiatami? Nie warto! Dzisiejsi faceci nie cenią sobie takich gestów. Preferują bardziej pragmatyczne walory: seksapil panienki i żeby była chętną.

Westchnęła:

— Wiem, ogrodniku. Ale ja tu nie przyszłam na randkę. Spełniam tylko prośbę Stelli. To ona zmówiła się tu ze swoim księciem. Jednak z jakiegoś powodu ona się trochę spóźni. Wysłała mnie, żeby go o tym poinformować. Czekam więc na stukot kopyt. Bo skoro książę, to pewno podjedzie pod dwór na złotym rumaku. — I dziewczyna wreszcie pogodnie się roześmiała.

— Stella? A kto to taki? Twoja psiapsióła?

— Psiapsióła? O, nie! Żadna z niej kumpela. Jestem dla niej co najwyżej gońcem na posyłki, jeśli mogę tak określić. Wykonuję też za nią rzeczy, których ona z różnych powodów robić nie chce, lub nie może. Krótko mówiąc, nawet studiuję za nią na uniwerku, ale… — Dziewczyna nagle się przestraszyła, z lękiem patrząc na Sebastiana. — Ale o tym nikt akurat wiedzieć nie powinien!…

— Spoko! A niby komu miałbym wypaplać? Moim kwiatom, czy może drzewom?… — Zachichotał i zauważył, że dziewczyna uspokoiła się. Postanowił grać dalej, chcąc od wkręcanej panienki wyciągnąć o Stelli wszystko, co tylko się da. — Spoko! Nikomu nie wypaplam. Słowo ogrodnika. — I teatralnie przyłożył prawą dłoń do piersi. — Lepiej powiedz, mocno przyłożyłaś kolanem o tę ławę?

Podniosła rąbek sukni, obnażając tuż nad obolałym miejscem piękną smukłą nogę.

— Nie, nie tak mocno. Chociaż wciąż nieco pobolewa — odpowiedziała, z uwagą przypatrując się kolanu. — O! Nawet skóra jest trochę zadrapana. Będzie siniak… Bardziej chyba się jednak przestraszyłam…

— Tylko siniak? To dobrze, że tylko… — Postanowił podejść do niej bliżej. Odsunął od dziewczyny róże i usiadł tuż obok niej. — A kto ci oszpecił twarz? Powiedz, a spuszczę gogusiowi łomot.

Dziewczyna machnęła ręką i posmutniała. W jej oczach pojawiły się łzy, lecz nie uroniła nawet jednej.

U nas, na Ukrainie uczestniczyłam razem z rodzicami w tragicznej w skutkach samochodowej kraksie… Zresztą dawno już temu. Z życiem uszłam z niej tylko ja, ale do dziś pozostała mi na lewym policzku czerwona szrama. To od oparzeń… Już i tak sporo przez te lata zbladła, ale kiedy jestem zdenerwowana, wtedy czerwienieje bardziej. Cóż… Ta szrama to taki mój mały zdrajca.

— Jesteś Ukrainką? Nie słychać tego po akcencie.

— Bo od lat mieszkam w Polsce, zresztą niedaleko stąd — w starobabickim Latchorzewie. W Warszawie skończyłam liceum, teraz kończę studia. Pan Kowalczuk, ojciec Stelli, dobrze znał moich rodziców. Robił z nimi interesy. Gdy zostałam sierotą, wziął mnie na wychowanie, obdarzył opieką jak własną córkę… Z czasem pomógł mi zmienić obywatelstwo na polskie i usilnie zachęcał do zmiany nazwiska… W końcu mu to się udało. Przekonał mnie… Wtedy jednak nie rozumiałam, dlaczego mu tak na tym zależało. Teraz już wiem.

Mężczyzna mimowolnie położył dłoń na ściśniętych w piąstki dłoniach dziewczyny. Nie odepchnęła jej. Spojrzała mu w twarz i uśmiechnęła się. Jej uśmiech był tak pełen ciepła i uroku, że i on w rewanżu natychmiast się do niej uśmiechnął. Nagle nosek dziewczyny zmarszczył się. Nieco speszona spytała:

— Sorry, że pytam! Czym tak od ciebie śmierdzi? I czym jesteś tak ubabrany? Nawet twarzy spod błota dobrze ci nie widać.

— Upadłem na grzędę ziemi, którą właśnie pokryłem świeżym obornikiem — odpowiedział szybko i uwolnił jej dłonie. — Pracuję wieczorami, żeby za dnia nie zakłócać estetyki i aureoli ogrodu. W tym domu bywa wielu gości nie tylko wieczorem…

— Rozumiem. Swoim wyglądem nie możesz psuć pięknego widoku ogrodu. — Westchnęła. — Jasne. To prawie jak u mnie. Też swym wyglądem nie mogę psuć nastroju gościom. Nie wiem więc, po co ta Stella wzięła mnie tu ze sobą. I tak, jak co do czego, muszę się tu teraz przed wszystkimi ukrywać…

— Kuźwa! Ale ja nie rozumiem. Przecież jesteś piękną dziewczyną, po co więc to czynisz?

— Piękną? — Roześmiała się, ze zdziwieniem patrząc mężczyźnie w oczy. — Nawet ani razu w życiu nie byłam u kosmetyczki. Jestem tylko brzydkim szarym kaczątkiem… i jej cieniem.

— Ojojojojoj! Moja panno! Po co doszukiwać się w sobie szpetot? Gdy pada deszcz, trzeba wypatrywać tęczy, a gdy nadchodzi noc, szukać gwiazd. I tobie tak radzę… A poza tym, nie czytywałaś Andersena? Z takich kaczątek wyrastają piękne łabędzice. Nie wiesz tego?… A w ogóle, możesz jaśniej? Co za cień? Czyim jesteś cieniem i dlaczego?

— Cieniem Stelli. Uczę się za nią. Chodzę za nią na wykłady, piszę prace semestralne, a wkrótce odbieram dla niej dyplom.

— Zaraz, zaraz! Nic nie kumam. Uczysz się za nią? Odbierasz dla niej dyplom? Jak to możliwe?

— Ech! — Machnęła z rezygnacją ręką — Długo by tłumaczyć. Dość powiedzieć, od jakiegoś czasu też nazywam się Stella Kowalczuk. Mówiłam ci już, że takie życzenie miał pan Kowalczuk. Tego samego dnia także obchodzimy z jego córką urodziny. Jesteśmy rówieśniczkami…

— Nadal niewiele rozumiem — odparł zdumiony — ale nic to, mów dalej…

— Trochę jestem też dla niej dziewczyną na posyłki, wykonuję drobne prace domowe, słucham jej paplaniny i chowam się, kiedy jej kumpele lub goście zwalają się do domu. W ten sposób zarabiam na życie, lecz nie narzekam. To lepsze niż pobyt w sierocińcu. A że mój przybrany ojciec — to znaczy tata Stelli — daje mi nawet kieszonkowe, mogę więc sobie czasem pozwolić na marzenia… — Dziewczyna uśmiechnęła się, spojrzała w rozgwieżdżone niebo i dokończyła: — Chcę kiedyś zebrać pieniądze na operację plastyczną, by na trwałe usunąć mojego „zdrajcę” z twarzy. A kiedy to zrobię, odważę się…

Nagle usłyszeli kobiecy głos. — Chmurko! Gdzie jesteś?

— Oj! To Stella. Szuka mnie. Muszę do niej wyjść — szepnęła przestraszona dziewczyna. — Odejdź… Ukryj się, inaczej dostanę od niej burę. Nie wolno mi rozmawiać z nieznajomymi.

Sebastian szybko uniósł się z ławki, podbiegł do drzewa i schował się za rozłożystym konarem. Chwilę potem zza rogu budynku wyłoniła się Stella.

— Tu jestem! — wykrzyknęła Chmurka, machając do niej ręką. — Tutaj!

— A to co? — zapytała Stella, gdy podeszła i spojrzała na leżące na ławce róże. — Co to za kwiaty?

— To dla ciebie od… twojego księcia. Nie mógł dłużej czekać, miał do załatwienia jakąś pilną służbową sprawę. Zadzwonili do niego, więc poprosił mnie, abym cię w jego imieniu przeprosiła. I przekazał te kwiaty. — Już zamierzała podnieść je z ławki, lecz powstrzymał ją zirytowany głos Stelli.

— Jak mógł! Więc jego sprawy służbowe są ważniejsze ode mnie? Sam nalegał, abym przyszła, a teraz tak po prostu zostawił mnie z tymi paskudnymi połamanymi różami?

— Nie są takie paskudne. One po prostu… — Dziewczyna podniosła wzrok, spojrzała na rozdeptane łodygi i umilkła.

— …Są okropne! Są… takie same jak ty! — Gwałtownie odwróciła się i ruszyła w stronę tarasu, dopowiadając po drodze: — Weź taksówkę i wracaj do Latchorzewa. Nie jesteś mi tutaj już do niczego potrzebna. Same tylko z tobą kłopoty…

3

Sebastian, odprowadzając oczyma Stellę, wracającą do rozbawionego w najlepsze towarzystwa, nagle sobie uświadomił, że całe jego uczucie do tej dziewczyny, początkowo tak namiętnie żarliwe, w jednej chwili wyparowało. Jeszcze godzinę temu, tańcząc z nią na parkiecie i wspólnie degustując wystawne dania, zachwycał się jej urodą, podziwiał jej grację, nienaganną figurę i świetnie uczesane włosy. Jednak teraz, patrząc na nią od tyłu, ujrzał wielką pełzającą po chodniku żabę. Zamknął nawet oczy, aby ukrócić okropne przywidzenie.

— Ogrodniku! — nagle usłyszał głos dziewczyny — Gdzie jesteś? Możesz wyjść. Moja Stella już sobie poszła. Teraz mam wolne. Aż do rana!

Wyjrzał zza drzewa. Ujrzał ją, jak na powrót siedzi na ławce… Była taka drobna i krucha niczym łodyga źdźbła. Twarz miała zwróconą ku rozgwieżdżonemu niebu. Wiatr trzepotał jej rudymi włosami; miało się wrażenie, że za chwilę ta dziewczyna zamacha swymi chudymi dziewczęcymi rękoma i uleci w przestworza…

— Hej, nie odlatuj! Jeszcze się nie poznaliśmy. — Ledwie zdołał zażartować, jak na głowę nieszczęśnicy znów coś spadło z korony drzewa.

Tym czymś była jego marynarka, w której kieszenie upakował wcześniej róże. Aby tylko ochronić delikatne pąki róż podczas wspinania się na drzewo, nie żałował eleganckiego ubrania.

Tym razem dziewczyna aż wrzasnęła i gwałtownie odchyliła się do tyłu. Na szczęście siłę okrzyku stłumiła tkanina marynarki, zasłaniając jej usta, za to ławka — ponownie ostro przechyliła się. Sebastian, ledwo zdążył do niej podbiec, instynktownie chwycił dziewczę w pasie, podniósł z ławki i postawił na nogi, zażegnując niechybną katastrofę. Dopiero gdy z głowy nieszczęśnicy zdjął marynarkę, przestrzegł:

— Przestań krzyczeć, bo wszystkie świetliki wypłoszysz. A mój ogród bez świetlików nie będzie już taki piękny. — Uśmiechnął się i uścisnął niebogę w ramionach. — I nie miotaj się jak nieoswojona klacz na wybiegu, bo znowu uderzysz kolanem w ławkę…

— Co… Co to jest? — Wydukała wciąż zniewolona jego ramieniem. — Co znowu na mnie spadło? Dlaczego znowu coś na mnie spada?

— Uspokój się. To tylko męska marynarka… Na drzewie były w niej pochowane kwiaty. Najpierw spadły kwiaty, a teraz ona. — Machnął ciuchem przed nosem dziewczyny. — Widzisz?

Skinęła głową i już miała coś powiedzieć, gdy nagle… ciuch zadzwonił. A dokładnie ukryta w nim komórka. Mężczyzna niechętnie uwolnił dziewczynę spod swego ramienia, po czym wyciągnął z marynarki rozdzwonionego natręta.

— Masz zamiar odebrać? — zdziwiła się. Zaczęła nerwowo poprawiać swymi chudymi rękoma włosy.

Przez chwilę zafascynowany jej ruchami, miast odpowiedzi skinął tylko głową.

— Ale to jest cudzy telefon!

— Co z tego? Więc dowiem się czyj i będę wiedział, komu zwrócić. — Zdecydowanie nacisnął przycisk w smartfonie, szybko przyłożył go sobie do ucha. — Halo!…

Dziewczyna z coraz większym zdziwieniem patrzyła na, jej zdaniem, mocno szurniętego ogrodnika. Z drugiej strony czuła, że zaczyna go najnormalniej lubić. No, owszem: jest cały upaprany i śmierdzi obornikiem, ale czy nie taka to już praca ogrodnika? — rozmyślała, przyglądając się, jak rozmawiał przez telefon. Ogrodnictwo to brudna robota. Ale nawet w tym jego kombinezonie widać, że jest naprawdę przystojnym facetem. Może nawet i ciachem. Ciekawe, ile może mieć lat? Pewno ze trzydzieści, góra trzydzieści pięć… A ten chrapliwy głos? No to popracuj sobie, koleżanko, na wietrze przez cały dzień i wtedy zobaczymy, jaki ty miałabyś. Głos mu się łamie, owszem! Ale i tak jest przyjemny… — Mimowolnie westchnęła, na chwilę przyciągając jego uwagę. I oczy ma takie piękne. Duże, ciemne… Na razie nawet nie wiem, w jakim kolorze… A bo to nocą da się określić? Za to te jego kontury twarzy i usytuowanie głowy nad szerokimi ramionami wręcz ujmują klasyczną proporcją…

Dziewczyna, studiując na wydziale zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego, od czasu do czasu brała udział w fakultatywnych wykładach z architektury. Gdyby miała wybór, studiowałaby właśnie architekturę. Niestety tragiczna śmierć rodziców, która się wydarzyła przed wieloma laty, potem wyjazd do Polski i wreszcie konieczność zarabiania na życie, zmusiły ją do zmiany planów i podjęcia nauki na innym kierunku. Na takim, na który wysłana została przez swych dobroczyńców: Stellę i jej ojca. Jednak jej wrodzona zdolność do postrzegania pięknej i harmonijnej, tak zwanej „złotej proporcji” odkrytej dawno, dawno temu przez Fibonacciego, skłaniała ją do wypatrywania takich odniesień we wszystkim, co tylko ją otaczało. I teraz też, patrząc na ogrodnika, zrozumiała, że jego „złote” proporcje, bez trudu dostrzegalne w każdym fragmencie postury, mogłyby być obiektem natchnienia dla niejednego współczesnego rzeźbiarza. Ma przecież idealnie ukształtowane linie męskiej sylwetki, które co prawda w tym momencie skrywają się pod niechlujnym ubraniem i brudem, ale z całą pewnością takimi właśnie są.

Ciekawe, jak ubiera się na co dzień? Już zamierzała go o to spytać, ale ogrodnik sam nieoczekiwanie zwrócił się do niej słowami:

— Co na mnie tak patrzysz, jak na posąg? Zamyśliłaś się nad czymś, czy zapatrzyłaś w moje piękne ciało? — zapytał z uśmiechem, natychmiast kasując wszystkie pozytywne myśli kłębiące się dotąd w głowie dziewczyny.

— Nie schlebiaj sobie! — żachnęła się zamiast odpowiedzi. — Lepiej od razu powiedz, czego się dowiedziałeś. Czyja to komórka?

— Jakiegoś tam Sebastiana Lateckiego. Uzgodniliśmy, jak mam ją zwrócić. Obiecał zapłacić znaleźne… — mówił, bacznie obserwując reakcję dziewczyny.

Z początku jej oczy się rozszerzyły, ale zaraz potem otworzyły się także usta. I wkrótce wyglądała na totalnie osłupiałą, co najmniej jak Bridget Jones — ta od kultowego Dziennika, gdy odkryła, że nudny prawnik Mark Darcy okazał się interesującym mężczyzną.

— Co się z tobą dzieje? Teraz sama zamieniłaś się w posąg…

— Jak to, jakiegoś Lateckiego? — Ledwie przemówiła. — Przecież to ten właśnie Latecki!

— Jaki ten? — Konsekwentnie ją wkręcał.

— No ten! Kiedyś znany sportowiec, dziś znany prawnik i na dodatek prezes jakiegoś podobno świetnie prosperującego biura projektowego. Obiekt westchnień wszystkich dziewczyn nie tylko ze Starych Babic! No i… — sapnęła z rozrzewnieniem — po uszy zakochany w mojej Stelli. Ta moja… przyszywana siostrunia postanowiła zostać jego księżniczką, a z niego zrobić swego księcia — ponownie westchnęła — ...na białym koniu, jak to mówią.

Sebastian, uśmiechnął się szeroko i pomachał w stronę miejsca, do którego odeszła Stella.

— To właśnie ona, ta twoja piękna „przyszywana siostrunia”, miałaby się podkochiwać w Lateckim? No nie wiem, nie wiem… Widziałem przez okno, jak ze sobą tańczyli. Nawet nie próbowała się do niego tulić. Czy to możliwe, by zakochane dziewczyny nie korzystały z takiej okazji? — Zmrużył oczy i wycelował palec w jej stronę. — Ha! Tak naprawdę to ty jesteś w nim… zadurzona. Widzę wręcz istny żar w twoich oczach. Ledwie wypowiedziałem jego nazwisko, a od razu niemal zajaśniałaś jak jakaś śliczna gwiazdka na niebie. Dlaczego się z nim nie spotkasz? Jesteś piękną dziewczyną i…

— …szpetnym pasztetem. — Przerwała mu. — Spójrz na moją twarz, chociaż… po co mam ci to mówić? Ty, oprócz swego obornika i drzew, pewno nie widziałeś w życiu prawdziwie pięknych kobiet…

— W błędzie jesteś, moja mała. — Ja także jestem byłym sportowcem, miałem wiele fanek i teraz zaczynam sobie nawet przypominać, że chyba znam tego twojego Lateckiego. Graliśmy w szczypiorniaka w jednym zespole. I w tym samym zresztą czasie obaj zakończyliśmy karierę sportową.

Dziewczynę oszołomiło.

— Więc dlaczego zawracasz mi głowę?

— Aby zweryfikować poprawność swoich ustaleń… Czyli mam rację: podkochujesz się w tym Lateckim? — Prychnął nosem, po czym przetarł pod nim brudną dłonią i dodał: — Oczywiście: trafiona-zatopiona… Podkochujesz… Wszystkie dziewczyny się w nim podkochują. No bo gościu, nie powiem, przystojniak, nie to, co ja… bo ja, kto taki ja, kim jestem? Brudnym biednym ogrodnikiem, który może zarządzać co najwyżej tylko roślinami w ogrodzie, a nie biurem projektowym.

— A może nie warto tak się nad sobą użalać?… — Próbowała go pocieszyć. — Ktoś tu przed chwilą mówił o tęczy, gwiazdach… — Uśmiechnęła się, ale szybko przyjęła poważny wyraz twarzy. — Co ci przeszkadza w podjęciu nauki? Może i ty kiedyś zostaniesz… prawnikiem? A w ogóle, czym się interesujesz?

Wzruszywszy ramionami, odpowiedział:

— Nie wiem. Po urazie głowy, gdy uderzyłem o dno basenu, z trudem sobie cokolwiek przypominam. Od kilku lat pracuję tu, w Wojcieszynie, u pana wójta Iloczynka, jako ogrodnik…

Usłyszawszy jego zwierzenie, twarz dziewczyny natychmiast się zmieniła. Nic nie pozostało w niej z wyniosłego, dumnego i po części obrażonego spojrzenia. Teraz patrzyła na „ogrodnika” z sympatią, a nawet z litością, co nie za bardzo podobało się Sebastianowi. Zaczął nawet żałować, że tak bardzo wkręcił dziewczynę, zapędzając samego siebie ze swym fantazjowaniem w kozi róg…

Chwyciła go za rękę.

— Przepraszam, ogrodniku za mój brak delikatności. Nie znam nawet twojego imienia. Może się więc poznajmy? Ja przyjeżdżając z Ukrainy nazywałam się Olga Błoczek. Od razu więc wszyscy tutaj zaczęli na mnie mówić „Obłoczek”. Poprosiłam, że — skoro już używają przezwiska — to wolałabym być dla nich „Chmurką”, gdyż mamusia nosiła nazwisko Chmurzyńska. I tak już zostało. Potem, jak już ci mówiłam, za namową pana Kowalczuka zmieniłam urzędowo najpierw obywatelstwo na polskie, a potem personalia. I teraz, jak już ci wspomniałam… także nazywam się Stella Kowalczuk.

— Stella Kowalczuk?! Dziwne! — autentycznie się zdumiał. — Macie to samo imię, nazwisko, datę urodzenia?!…

— I ten sam nawet wzrost! — kiwnęła potakująco głową. — Tak! Widocznie panu Kowalczukowi i Stelli bardzo na tym zależało, to jest na dacie urodzin. Prawdopodobnie dzięki temu, gdy skończę studia, łatwiej będzie mogła wykorzystać mój dyplom. Niejako stać się jego nie tylko dublerką, ale i wiarygodną właścicielką…

— Bzdura! — Wykrzyknął. — Personalia wiek i wzrost nie wystarczą, by przywłaszczyć sobie czyjąś tożsamość. Jest jeszcze pesel, są kartoteki, relacje, kontakty ze studiów, jest…

— A kogo to będzie obchodzić! — Przerwała mu. — Stella nigdy nie podejmie żadnej pracy i nigdy formalnie i oficjalnie nie powoła się na swój przywłaszczony dyplom. Nie będzie musiała. Już jej tatuś zawczasu zadbał, aby ukochanej córeczce nigdy w życiu niczego nie zabrakło. Ona chce posiadać dyplom dla samego dyplomu, to jest… by zyskać w oczach przyszłego męża, może nawet przyszłych swych dzieci i wnuków…

Tym razem Sebastian spojrzał na dziewczynę z rozdziawionymi ustami. Zamurowało go.

— To w końcu powiesz, jak masz na imię, ogrodniku? — poprosiła go cicho…

— Ja? — I przez chwilę autentycznie zastanawiał się, co ma tej dziewczynie odpowiedzieć. — Ja… Ja jestem Wojtek… Wojtek Dąbrowski. Bardzo mi miło, Chmurko…

4

Obudziła się prawie o jedenastej. Szybko wstała, ogarnęła się, włożyła swe ulubione szorty i T-shirt, po czym poczłapała w rozciapcianych kapciach do kuchni.

— Pani Mario — zwróciła się do starszej kobiety, pichcącej coś nad płytą kuchenki — czy nasza Stella jadła już śniadanie?

— Jeszcze nie, moja dziewczynko, właśnie robię dla niej omlecik z dżemem. Myślałam, że będzie pościć do obiadu, a tu nagle życzenie: „Przygotuj śniadanie na wpół do dwunastej, bo o dwunastej będę miała gościa” — odpowiedziała kobieta, nie przestając pichcić.

Po chwili śniadanie było już ułożone na dużej srebrnej tacy: omlet, tosty i biała kawa.

— A co to za gość? — Chciała wziąć z tacy jedną z grzanek, ale kobieta szturchnęła ją w ramię.

— Nasza Stellusia uwielbia ciepłe grzanki. A ty możesz zrobić je sobie sama, ale kiedy wrócisz. Bierz! — podała tacę dziewczynie — zanieś swej przyszywanej siostruni. Jej Królewska Mość nie zejdzie na śniadanie, ponieważ ma zbyt mało czasu na ogarnięcie się przed przybyciem dostojnego gościa. Będzie jeść w sypialni.

Pani Maria — gosposia i kucharka Kowalczuków — wyróżniała się wesołym usposobieniem. Nie przegapiała okazji, by choćby troszeczkę pokpić z gospodarzy, ale — tu trzeba oddać jej szacunek — pokpić w najlepszym tego słowa znaczeniu. Lubiła ich parodiować, zwłaszcza Stellę… Teraz na przykład, mówiąc o niej, położyła palce na skroniach i przewróciła oczami ku niebu. Było to bardzo zabawne.

— No już. Starczy tego śmiechu. Idźże wreszcie. Pani czczczcz-czeeka! — I otworzyła przed nią drzwi.

Dziewczyna weszła do sypialni Stelli, jak zwykle wcześniej kilkukrotnie pukając do drzwi i nasłuchując pozwolenia. Postawiła tacę na niedużym okrągłym szklanym stoliku w pobliżu miękkiej białej sofy i ogłosiła:

— Podano śniadanie!

Gdy Stella spokojnie wyszła z łazienki, Chmurka spojrzała na nią i niemal przysiadła z wrażenia. Dziewczyna była tak odstawiona, że aż zapierało w piersi dech.

Miękka niebieska prawie przezroczysta sukienka przywierała do jej ciała jak druga skóra. Suknia była pięknie przyozdobiona głębokim dekoltem. W zagłębieniu piersi na złotym łańcuszku wisiał duży niebieski szafir. Świecił jak oczy właścicielki, urzekając niezwykłym pięknem… Stella, dla podkreślenia i uwypuklenia walorów swej nietuzinkowej kobiecej urody, zawsze potrafiła umiejętnie korzystać z markowych kosmetyków. Nie można było nie podziwiać jej oczu. Do takiego stopnia były wyraziste, że z najmniejszymi detalami mógłby je bez retuszu przenieść na płótno niejeden mistrz sztalug i pędzla. A jej lniany strumień włosów lśnił i łopotał przy każdym ruchu jak chiński jedwab.

Chmurka nie była w stanie powstrzymać swego szczerego westchnienia podziwu.

Zauważywszy jej reakcję, Stella uśmiechnęła się, po czym podeszła do kanapy i rzekła:

— Nie ma takiej możliwości, żebym nie podobała się mężczyznom. Ja ich wręcz onieśmielam! Za pół godziny zrobię to z pewnym dumnym absztyfikantem. Ukarzę go za to, jak potraktował mnie na naszej niedoszłej schadzce w ogrodzie wuja.

— Co ty mówisz, Stello? Kiedy to było? Ja nic nie pamiętam.

Stella spojrzała na nią protekcjonalnie.

— A co ty możesz pamiętać z wczorajszego wieczoru? Chyba tylko mój wstyd, który musiałam przez ciebie znosić… Stłukłaś chiński wazon wujostwa, którego cena na rynku jest horrendalna, niszcząc jednocześnie sukienkę kobiety, której cena przekracza twoje roczne stypendium.

Przerażenie na twarzy Chmurki wyraźnie rozbawiło Stellę.

— Uspokój się. Gdyby nie moje prośby i zapewnienia, że stosownie cię ukarzę i douczę ogłady, wszystko musiałoby skończyć się dla ciebie fatalnie. Masz też szczęście, że trochę dopomógł ci twój mizerny wygląd i ta obrzydliwa szrama na twarzy. — Stella siadła na kanapie, biorąc się za śniadanie.

— Nie rozumiem, Stello… Chcesz mnie karać, douczać… Ale ja ten wazon naprawdę stłukłam nieumyślnie!

— Powiedzieli mi, że chowałaś się za nim. A ja pytam — przed kim? A może ty kogoś podglądałaś z ukrycia? Przyznaj się!

Chmurka westchnęła.

— Sama mi powiedziałaś, żebym się napatrzyła na najpiękniejsze ciacho na imprze. Szukałam i z ciekawością wyglądałam takiego.

— I znalazłaś? — W głosie Stelli pobrzmiało lekceważeniem.

— No… tam były same superackie ciacha! — żachnęła się, machinalnie wzruszając ramionami. — Nie mogłam wybrać, które najbardziej…

— Wybrać? — Stella roześmiała się histerycznie. — Co niby ty mogłabyś wybierać? Ty się przecież absolutnie nie znasz na mężczyznach. Był tam tylko jeden silny, wysoki i przystojny. Jeden, jedyny!! I ty nawet nie wiesz, który!… Cóż, wkrótce tu przyjdzie, aby przeprosić mnie za wczorajsze nieporozumienie. Dokładnie tak zapowiedział, dzwoniąc do mnie. — Stella uważnie spojrzała na Chmurkę. — A ponieważ już powiedziałam, że będę cię uczyć ogłady, pozwolę ci spojrzeć na niego… ale tylko zza balustrady na półpiętrze. — Stella przyjrzała się jej od dołu do góry. — W tych twoich schodzonych szortach i T-shircie lepiej się nikomu nie pokazuj. Dobrze, że chociaż włosy podczesałaś. Potrząsasz swoją grzywą jak dzika klacz. Ile ci razy mówiłam, że powinnaś używać odżywki do włosów! I nadaremno… Niczego się nie uczysz… Chociaż, właściwie, po co ci taka nauka? Okej!… nie ma sensu dalej ci klarować. Spotkam się z moim gościem na dole, w salonie, a ty zostaniesz, jak powiedziałam, na półpiętrze. Wszystko jasne?

Chmurka, natychmiast kiwnęła głową i zapytała:

— A może chociaż w trakcie spotkania mogłabym przynieść ci kawę, by… przyjrzeć mu się z bliska?

— I przestraszyć mi gościa na śmierć? — zniesmaczyła się. — Absolutnie nie! Zabraniam. Patrz sobie na niego, ale tylko z dala. Nie odstraszaj mi narzeczonego… A propos, dlaczego twój rumieniec jest dziś jakby mniej jaskrawy? Wczoraj na imprezie po prostu promieniował.

— Kiedy się denerwuję, blizna czerwienieje, to znaczy: staje się bardziej czerwona…

— Rozumiem… Zaś odnośnie zbitego wazonu… Sama rozumiesz, musimy się rozliczyć. — Stella skończyła pić kawę i wstała. Podeszła do Chmurki, dokładnie obejrzała rumień na jej twarzy, po czym kontynuowała przemowę: — Zrobimy tak: spłacisz mi dyplomem. Za dwa miesiące bronisz dyplom, prawda? — Dziewczyna skinęła głową — Studiowałeś dla mnie bardzo dobrze. Wiem, że otrzymasz dyplom z wyróżnieniem. Miałam cię początkowo za to ekstra wynagrodzić, ale teraz cała twoja premia i twoja pensja z sześciomiesięcznym wyprzedzeniem zasilą konto mojego wuja, tytułem kosztu odkupienia wazonu. — Odwróciła się i dodała. — Możesz mi nie dziękować, jakby co nadal jesteś moją siostrunią i kumpelą.

Stella, już więcej nic nie mówiąc, skubnęła jedną z grzanek. Najwyraźniej jednak nie miała apetytu. Odepchnęła od siebie z niesmakiem talerz, wstała i wyszła z pokoju, zostawiając Chmurkę w kompletnej rozsypce.

— Pół roku bez wynagrodzenia? — Cicho i z przerażeniem szepnęła. — I z czego będę żyła? Przecież jeśli moje dalsze posługi w tym domu nie będą już nikomu potrzebne, dokąd pójdę?

Bezwładnie opadła na miękką sofę, wzięła grzankę z tacy. Wolno ją gryzła i ledwo powstrzymywała łzy.

— Tylko nie płacz, Chmurko… Tylko nie płacz! I tak nikt cię tu nie pocieszy… W tym domu nie ma ogrodnika.

Nagle niczym w szoku przypomniała sobie, że niejaki Wojtek, to jest Wojtek-ogrodnik, miał dziś się spotkać z Sebastianem Lateckim także o godzinie dwunastej. Ojej! Ten Latecki wyznaczył z nim spotkanie na dwunastą i o tej samej porze miałby zjawić się tu, u Stelli?

Podekscytowana zerwała się na równe nogi i szybko pobiegła do swego pokoju. Tu — natychmiast chwyciła telefon i wybrała numer do Wojtka-ogrodnika. Wczoraj, po zakończonym nocnym spacerze, na szczęście nie zapomnieli wymienić się numerami komórek.

— Halo, Wojtku, to ty? Tutaj Chmurka! Znaczy się ta rudowłosa, z którą spędziłeś całą noc…

5

Telefon zadzwonił, gdy siedział za kierownicą. Jechał ze swego rodzinnego Borzęcina do Latchorzewa spotkać się ze Stellą. Jechał bez kwiatów, by nie robić dziewczynie zbędnych nadziei. Chciał tylko przeprosić za wczorajsze faux-pas i jednocześnie podtrzymać dobre kontakty z jej ojcem, ponieważ ojciec Stelli, Stefan Kowalczuk, był szefem przedstawicielstwa dużego ukraińskiego banku, z którym on współpracował na co dzień. Sebastian absolutnie nie zamierzał zrywać z nim dobrych biznesowych relacji. Smartfon błysnął nieznanym numerem.

Ciekawe, kto dzwoni? — zastanawiał się, naciskając przycisk połączenia.

— Halo? Słucham!

— Halo, Wojtku, to ty? — Usłyszał kobiecy głos. — Tutaj Chmurka! Znaczy się ta rudowłosa, z którą spędziłeś całą noc…

— Spacerując z nią po uliczkach i łąkach Wojcieszyna… zanim ostatecznie nie wsiadła do pierwszego porannego autobusu linii 719 w stronę Warszawy — sprostował natychmiast, po czym szybko skręcił na mały parking przy starobabickiej stacji BP. — Oczywiście, pamiętam cię Chmurko. Co się stało?

— Wojtku, twój znajomy cię oszukał.

— Spokojnie… Chmurko, nie spiesz się. Wyjaśnij konkretnie, o co chodzi?

— A chodzi o to, że nie musisz się spieszyć na spotkanie z nim. Jego Królewska Mość, imć Latecki, właśnie jedzie do swojej księżniczki złożyć jej uniżony hołd i błagać o przebaczenie za nieudane z jego powodu spotkanie. — Terkotała w słuchawkę, ogłuszającym piskliwym głosikiem. — Mogę sobie nawet wyobrazić ten obraz: ona — piękna, i uwierz mi, że taka jest, bo ja już ją widziałam i prawie oniemiałam z wrażenia… Więc, Stella jest absolutnie piękna, co tu gadać… Tak więc ona stoi, a on u jej stóp… rozpościera się, jak… — Zawiesiła na chwilę głos, zastanawiając się nad wyborem porównania.

— Kurz na drodze? — Postanowił jej pomóc.

— Tak! Dobrze to ująłeś… Ja powiedziałbym inaczej, ale ty także dobrze powiedziałeś: piękno, które okrywa kurz. — Słysząc lekki śmiech w słuchawce, zamilkła na chwilę. — Na szczęście nie zdenerwowałeś się, bo jesteś mężczyzną… ale ja — jako kobieta — obraziłabym się na taką przyjaciółkę.

— Nie denerwuj się, Chmurko. Znam Sebastiana. Ostrzegłby mnie, gdyby mógł. Widocznie nie mógł… — Stuknął się w czoło dłonią. Po co tak wciąż lawiruję? — Posłuchaj mnie, jeśli on przyjdzie do waszego domu, to może sama mu oddasz ten telefon? Jadę właśnie rowerem. Wkrótce będę. I najlepiej tobie przekazałbym ten telefon.

W słuchawce zapadła cisza. Sebastian mimowolnie spojrzał na smartfon, a potem rzekł:

— Chmurko, słyszysz mnie? Czy może zemdlałaś?

— Coś w tym rodzaju… — odpowiedziała. — Nie, nie pozwolono mi na spotkanie z Lateckim, więc nie miałabym jak przekazać. Mam pozwolenie na obserwowanie go jedynie zza balustrady na półpiętrze.

— Jak to? — oburzył się. — Chyba jesteś wolnym człowiekiem i masz prawo spotykać się, z kim chcesz?

— Jasne, że mam takie prawo, ale… dopiero po obronie dyplomu, jeśli, oczywiście, nie zostanę wcześniej stąd wyeksmitowana.

Sebastian ożywił się.

— Chmurko, wyjaśnij, co się znowu stało?

— Lepiej ty mi powiedz, czy nie potrzebujesz asystentki w ogrodzie? Mogę grabić liście, kosić trawę. Mogę nawet taczką rozwozić gnojowicę…

— Chmurko! Pleciesz trzy po trzy! O czym ty do diabła mówisz?

— Wojtku! To nie są bzdury. To perspektywa mojej najbliższej przyszłości. Dziś Stella oznajmiła, z całą powagą swego majestatu, że od teraz staję się jej niewolnikiem. Mam przez pół roku pracować dla niej za darmo, aby pokryć koszt stłuczonego przeze mnie wazonu. Okazuje się, że był tak cenny, że… głowa mała!! — Mężczyzna aż musiał nieco odsunąć telefon od ucha, tak krzyczała. — Ale Jej Wysokość ma litość i przez te sześć miesięcy będzie mnie uczyć ogłady i rozumu. I nie płacić mi żadnego kieszonkowego… Wszystko!

Nawet nie od razu zdał sobie z tego sprawę. Dopiero gdy usłyszał nieartykułowane w słuchawce dźwięki, zapytał:

— Mażesz się ponownie, Chmurko? Przestań, nie płacz… Wybrniemy jakoś z twojej sytuacji…

— Ja nie płaczę. Tylko śmieję się nerwowo. Najwyraźniej „mózg mi odjęło”, jak mawiała moja mama, nie rozumiejąc, dlaczego robię, to co robię. — Po krótkiej chwili znów ogłuszył go kolejny krzyk. — Och! Wojtku, piętnaście minut zostało do jego przyjazdu. Zdążysz? Pośpiesz się, ja… ja jakoś przekażę mu ten telefon, albo po prostu rzucę mu go na głowę zza balustrady na półpiętrze… Skoro jego kwiaty spadły na mnie, to jego telefon tym razem może sobie spaść na niego…

Wyobraziwszy sobie ów groteskowy obrazek, spokojnie odpowiedział:

— Cóż, może niekoniecznie…

— Co niekonieczne?

— Nie rzucaj w niego telefonem, jest bardzo drogi. To iPhone Xs max. Chcesz, żeby dołożono ci kolejnych miesięcy pracy bez wynagrodzenia? — I ledwie to powiedział, usłyszał po drugiej stronie linii kolejny szloch.

— No tak. Masz rację. W ogóle o tym nie pomyślałam. Muszę wykombinować coś innego. Najlepiej przyjdź pod bramę ogrodzenia, ale tę narożną, nie od frontu… — I połączenie się urwało.

— Kuźwa! Co się znowu dzieje u tych Kowalczuków? — zadał sobie retoryczne pytanie, uruchamiając samochód. — Coraz bardziej przestaję lubić Stellę. Trzeba coś wymyślić… Żeby zostawić dziewczynę bez wynagrodzenia z powodu… wazonu?! Zgroza! Nawiasem mówiąc, warto byłoby dowiedzieć się o faktyczny koszt stłuczonego… antyku?

Zatrzymał samochód z tyłu rezydencji, gdy ujrzał powoli idącego wzdłuż drogi starszego człowieka.

Po kilkuminutowej rozmowie starszy pan skierował się w stronę domu Kowalczuków, a Sebastian z powrotem do swego samochodu.

— No, a teraz już można iść „do księżniczki, by złożyć jej uniżone pokłony i hołd”. To będzie pierwsza i, mam nadzieję, nasza ostatnia randka, księżniczko Stello — powiedział, włączając silnik…


Chmurka wreszcie pozbyła się Stelli, od której otrzymała ostatnie instrukcje i czym prędzej pośpieszyła do ogrodu. Ale gdy tylko otworzyła narożną furtkę, natychmiast natknęła się na panią Marię.

— I dokąd się tak spieszysz, Chmurko? — spytała kobieta, blokując jej swym słusznym ciałem drogę — czy aby nie do tylnej furtki? Nie spiesz się. Już go tam nie ma.

— Ale kogo, pani Mario?

— A tego starego zbereźnika, pana Ireneusza, to znaczy tego ogrodnika naszych sąsiadów. Prosił cię pozdrowić… z buziakiem i… — wsunęła w dłonie dziewczyny smartfon — i przekazać ten przedmiot.

— Nic nie rozumiem!? — odpowiedziała, potrząsając głową. — Co to za pan Ireneusz, co za jakiś stary ogrodnik? Miał tu przyjść… młody ogrodnik! — Zaniemówiła na chwilę, po czym rzekła do samej siebie: — Tyle tylko, że w ogóle nie zapamiętałam jego twarzy. Cała była umorusana piachem jak zresztą i całe jego ubranie.

— No, ogrodnik przyszedł, tylko nie żaden tam młokos, a kulawy i łysy, a i jeszcze zrzęda. Powtarzam: przekazał dla ciebie pozdrowienia… fuj! — z buziakiem, i ten telefon. Powiedział też, że ten twój młody ogrodnik nie mógł przyjść, ponieważ tak bardzo się do ciebie spieszył, że aż wywrócił się na rowerze i zwichnął sobie nogę. Teraz siedzi w swej ogrodniczej kanciapie i pewno żłopie piwo. — Następnie, zmrużywszy oczy, dodała. — A gdzie ty i ten twój młody ogrodnik spotkaliście się, skoro był taki zabrudzony, że nawet nie zapamiętałaś jego twarzy?

Dziewczyna czuła, jak pąsowieje.

— Nie powiem. To, pani Mario, tajemnica. Jeszcze dowiedziałaby się Stella i przedłużyłaby mi karę. Wszystko, pani Mario. Uciekam. Mam pilne sprawy. Dzięki!

Wpadła do domu jak strzała, przebiegła przez cały korytarz i schody, zatrzymując się dopiero przy balustradzie na półpiętrze. Stąd miała zupełnie niezły widok na cały salon. Przykucnąwszy za barierką, przy ścianie, zastygła w oczekiwaniu.

6

Stella powoli chodziła po salonie, a raczej nie tyle chodziła, co demonstrowała przed trzema lustrami swoją nieskazitelną figurę, z gracją pochylając się nad różnymi bibelotami.

— Wszystkie twoje maskoteczki już umierają z zazdrości — wyszeptała pod nosem Chmurka, obserwując „piękną”. — Wyluzuj, usiądź wreszcie i cierpliwie czekaj na swego księcia!

Zadzwonił dzwonek. Stella niespiesznym krokiem wyszła na korytarz i podeszła do domofonu. Po chwili razem z nią do salonu wszedł wysoki, okazały mężczyzna w pięknym, drogim garniturze. Jego czarne włosy dostojnie leżały ułożone na głowie, ale gdy pokręcił nią rozglądając się po salonie, część kosmyków zakryła mu czoło. Mężczyzna machnięciem ręki wsunął palce we włosy, odłożył niesforne kosmyki na miejsce, uniósł głowę i spojrzał na półpiętro.

Chmurka zadrżała z wrażenia. Szybko przykucnęła. Niestety! Podczas tej czynności jej obolałe kolano stuknęło w balustradę. Aby nie krzyknąć z bólu, przygryzła nadgarstek. Łzy, które pojawiły się w jej oczach, nieznacznie ukoiły zarówno ból kolana, jak i cierpienie nadgarstka. Odsunęła się pod ścianę.

I czemu czuję się taka nieszczęśliwa? — wyszeptała w myślach, przecierając obolałe miejsca. Ledwie wszedł do salonu, a ja już mam kontuzję. To co dopiero by było, gdyby podszedł do mnie!? — zastanawiała się, po czym, chcąc lepiej przyjrzeć się widowisku, ponownie się podczołgała do balustrady. Stella i Latecki stali naprzeciwko siebie, trzymając się za ręce. — Jakie gołąbki! Niemal aż słychać niebieskie flety grające dla nich melodie miłości. I to wszystko zamiast spotkania z przyjacielem, którego nie widział od wielu lat…? Stop!

Ponownie odsunęła się od balustrady. Oparła się plecami o ścianę i cicho szepnęła: — Co się ze mną dzieje? Czyżbym była zazdrosna o Lateckiego? Dlaczego? Jakie mam do tego prawo? Po chwili zastanowienia kontynuowała dywagacje w myślach: Czy on rzeczywiście jest w niej zakochany?… Wiem, że ona z tych, które, albo tylko pozwalają siebie kochać, albo i same zakochują się po uszy. A ja? Co mi do tego?

Namnożyła pytań, po czym zaczęła sobie na nie odpowiadać: Oni są teraz w salonie, gruchają jak gołąbki. A ja siedzę tu sama na podłodze jak palec. O mój Boże!! I jestem zazdrosna o Lateckiego! Matko Święta! Ponieważ jest moim prawdziwym idolem, obiektem westchnień, mimo że widziałam go dotąd tylko z daleka, ale… starczyło. Choliwcia!… Teraz pytanie brzmi: czy on także podkochuje się w „pięknej”? Jasne, że tak! Jak możesz w to wątpić głupia Chmurko? Jak mógłby nie startować do takiej gwiazdy? I jak ona mogłaby się nie durzyć w takim ciachu? On jest… diabelnie przystojny! Taki męski… Sexy! Wyciszyła na chwilę myśli, uspokoiła emocje. Następnie postukała się palcem po czole. I tak dywaguje dziewczyna kończąca z wyróżnieniem studia? Napisałam pracę magisterską „Specyfika zarządzania biurem projektowym” i zajmują mnie takie bzdury? Gdyby mój promotor słyszał mnie teraz, dałby mi po uszach i z czerwonego dyplomu nici.

Wróciła do balustrady. A w salonie „gołąbki” siedziały już na miękkiej kanapie. Pani Maria właśnie przyniosła im kawę. Rozmawiali o czymś, ale niestety! Praktycznie nic nie słyszała. Zdecydowała się więc przemieścić trochę bliżej, zatrzymując tuż nad ich głowami. Tu wreszcie mogła wszystko wyraźnie dosłyszeć.

— Powtarzam… Tatuś ma dla ciebie propozycję. I jeśli już widzimy dla siebie naszą wspólną przyszłość, to najlepiej od razu ją zaakceptuj — mruczała Stella.

— Najpierw muszę dokładnie ją przeanalizować. — Głos Lateckiego urzekał niską, męską barwą. Chmurka, wsłuchując się w jego brzmienie, mimowolnie się uśmiechała.

— Nie rozumiem cię Sebastianie, jak można się zastanawiać nad ofertą wartą miliony? Trzeba szybko działać i decydować się, by nie trafiła do kogoś innego — pouczała go Stella.

Usta Chmurki ponownie skrzywiły się w uśmiechu. Oceniała w myślach to, co usłyszała. Stella, jak zawsze uparcie stawia na swoim. Boi się, że coś może wypaść z jej rąk, nawet jeśli jest to czyjś interes. No i co jej odpowiesz, panie Latecki? Rozumiem, że wasze osobiste relacje nabierają tempa. Teraz nadszedł czas na podkręcenie więzi biznesowych. A zatem?…


— Nie jestem aż tak zdesperowany, żeby rzucać się na kontrakty, których warunków jeszcze nie znam — odpowiedział.

Stella jednak nie zrozumiała ani jego sarkazmu, ani go nie doceniła. I tylko Chmurka, patrząc na jej tępą minę, szeroko się uśmiechnęła.

— Ojciec nikomu nie składa takich ofert bez powodu — kontynuowała zachęty Stella, kładąc dłoń na nadgarstku Sebastiana, który w odpowiedzi na ten wymowny gest obdarował ją uśmiechem. — Poinformowałam tatę, że planujemy wspólną przyszłość. Postanowił więc nam pomóc.

Tak, tak… — odpowiedziała jej w myślach Chmurka — pomóc, to znaczy: jeszcze bardziej uczynić z córuchny atrakcyjną partię. Westchnęła. I jak tu ma się pan, panie Latecki, nie skusić? Taka oferta!… Kuźwa! Czemu ciebie, Stello, nie porwą do jakiegoś tureckiego haremu? Byłabyś tam umiłowaną żoną następnego władcy świata, chociaż… prawda! Z takimi mózgiem jak twój wcale nie byłoby to takie oczywiste.

Nagle wszystkie myśli w głowie dziewczyny zamarły, ponieważ zobaczyła, jak Sebastian bierze dłoń Stelli, po czym delikatnie obcałowuje jej paluszki.

— Stello, trochę się pośpieszyłaś — powiedział — chociaż, nie powiem: twoje stwierdzenie schlebia mi. Jako menedżer nie mogę też lekceważyć aspektów biznesowych, o których wspominasz. Ale… Nic na siłę. Czy mnie rozumiesz?

— Oczywiście, mój drogi. — Dziewczyna ponownie zamruczała. — I tatuś też to rozumie. Da ci czas do namysłu. Na razie tylko poprosił, abyś się z nim skontaktował. Przebywa teraz na Ukrainie.

— Z pewnością zadzwonię do niego, jak tylko odzyskam komórkę — odparł, po czym natychmiast strzelił palcem w powietrze. — Och! Zupełnie zapomniałem! Mam się właśnie spotkać ze swym dawnym przyjacielem, który, uważasz, znalazł mój telefon i obiecał mi go natychmiast oddać. Nie widzieliśmy się od lat… Niewiele wiem, co się z nim aktualnie dzieje. Doznał kiedyś na basenie urazu głowy i wciąż cierpi na częściową amnezję. Wyobraź sobie, jakie mam szczęście? To on wczoraj wieczorem znalazł mój telefon w ogrodzie u twego wuja…

— W ogrodzie wuja, w Wojcieszynie? — Z uwodzicielskim uśmiechem zapytała Stella. — To on był również na przyjęciu? A kim jest? Biznesmenem? Bankierem?

— Jest ogrodnikiem, Stello. Zwykłym skromnym ogrodnikiem… Najwyraźniej jego głowa wciąż jeszcze nie wróciła do sił, aby być kimś więcej.

A może to z twoją głową coś jest nie tak? — oburzyła się w myślach Chmurka. On jest twoim przyjacielem, a ty mówisz o nim z takim lekceważeniem w głosie? Dobrze, że Wojtek skręcił nogę i nie spotkał się z tobą w tym domu. Wyobraź sobie taką sytuację: on oddaje ci, jak przystało na przyjaciela, telefon, a ty, o! Wielki Sebastianie Latecki, obdarowujesz go stuzłotowym banknotem… Fuj! Obrzydliwość!…

— A on, ten ogrodnik, nie boisz się, że cię oszuka, Sebastianie? W końcu, mimo że uważasz go za przyjaciela, może ci nie oddać telefonu, żądając, Bóg wie czego… Nie widzieliście się, jak mówisz, od lat, a przy jego chorej głowie nie wiadomo czego się spodziewać…

— Obiecałem mu znaleźne, więc nie martw się, Stello. Będzie dobrze…

Ach, tak?! — Chmurka się oburzyła. Czego jeszcze po panu można się spodziewać, panie Latecki? Jesteś biznesmenem do szpiku kości! Dobrze… Zatem będziesz musiał pan zapłacić za zwrot swego telefonu, i to zapłacić dość dużą sumę!

Natychmiast narodził się w jej głowie przebiegły plan. Powoli odsunęła się od poręczy i, znalazłszy się na korytarzu, stanęła dziarsko na nogi, po czym szybko pobiegła do swego pokoju. Tam, dokładnie zamknąwszy za sobą drzwi, wybrała na telefonie Lateckiego numer domowy do Stelli i już po krótkiej chwili usłyszała jej uwodzicielskie: „Hello”!

— Kto przy telefonie? — zapytała Chmurka, zakrywając mikrofon papierową serwetką. — Potrzebuję pilnie do telefonu pana Lateckiego. Wiem, że jest u państwa na spotkaniu, u pani Stelli. — Kaszlnęła do słuchawki i pociągnęła nosem.

Po przeciągającej się chwili usłyszała zniewalający niski męski głos. Przez telefon był jeszcze bardziej uwodzicielski i… ospały.

— Halo! Tu Latecki. Z kim rozmawiam?

— To nie jest ważne. Ważne jest to, że twój telefon komórkowy jest u mnie i ja go… znaczy się… no, chciałam powiedzieć… za friko to ja go nie oddam. Jak mawiała moja świętej pamięci mamusia: „za samo dziękuję, nawet pryszcz nie skacze”.

Wypowiedziawszy tę kwestię, uśmiechnęła się, uświadamiając sobie, jakie musiała wywołać zamieszanie w głowie bogatego ciacha.

— Ale mój telefon… teraz powinien być u pana Wojciecha Dąbrowskiego?

— Był u niego, ale teraz jest u mnie. A pan Dąbrowski leży ze złamaną nogą. Rozumiemy się? Dość pytań…! Mów, przystojniaku, czy zamierzasz wykupić swój telefon, czy mam go zlicytować na aukcji… w Internecie? Popyt będzie świetny. Zapewniam.

— Nie, nie! — Natychmiast odpowiedział. — Zgadzam się. Proszę zaproponować miejsce, czas i cenę.

— Nie bój się, przystojniaku, worka z milionem od ciebie nie potrzebuję. Wciąż mam sumienie, czego o tobie powiedzieć się nie da. Przyjdzie ci jednak wykosztować się na kurację nogi twego przyjaciela. Mówię o Wojtku Dąbrowskim. A leczenie teraz drogie, szczególnie… leczenie ogrodników.

Mówiła do telefonu, a w głowie marzyła o znalezieniu się za balustradą na półpiętrze, by widzieć teraz zapewne ogłupiałą fizjonomię tego ciacha. Prawdopodobnie całą jego twarz zalewa w tym momencie wściekłość. Cóż, niech sobie zalewa! Masz pecha, przystojniaku! Zepsuję ci te miłe chwile randkowania ze Stellą.

— Zgadzam się na wszystko. Proszę powiedzieć gdzie i kiedy mogę odebrać swój telefon.

— Dobrze! — Odpowiedziała, głośno kaszlnąwszy mu do ucha. — Przyjdziesz, przystojniaku, dziś o północy do ogrodu pana wójta, pod drzewo, przy którym onegdaj wyznaczyłeś schadzkę swej księżniczce… Pieniądze w woreczku przywiążesz wstążką do pnia. Sam siądziesz na ławce, tyłem do drzewa i… wtedy twój telefon sfrunie na ciebie z nieba. Weźmiesz go sobie i… spadasz do domu. Czy zrozumiałeś wszystko?

— Oczywiście, zrozumiałem… Ale gdy już przywiążę woreczek do drzewa, jak i kiedy sfrunie telefon?

— Uruchom wyobraźnię, przystojniaku. Nie przywiążesz — telefon nie sfrunie. Przywiążesz — anioł przyniesie ci go na skrzydłach. Przysięgam na swoją świętej pamięci mamusię, że tak będzie. Czy mi wierzysz?

— Wierzę.

— No to z Bogiem!… Nie spóźnij się tylko, przystojniaku! — I rozłączyła się, po czym jak strzała wystrzelona z łuku pomknęła do balustrady na piętrze, delektować się reakcją oszołomionego przystojniaka.

Podeszła dyskretnie do balustrady i od razu usłyszała głos Stelli. Dziewczyna chodziła po salonie, naprzeciwko siedzącego w fotelu Lateckiego.

— No i widzisz, Sebastianie, jak podstępni mogą być twoi przyjaciele. Nikomu dziś ufać nie można. Wszystkim by tylko kupczyli…

Chmurka aż przygryzła wargę, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Stella tak bardzo nieudolnie odgrywała przed Lateckim tragedię, że aż mdliło.

— Być może masz rację — odparł, wodząc za Stellą oczyma — ale jak już ci rzekłem: z jego głową wciąż nie jest w porządku. — Mówiąc to, podniósł nagle oczy, by spojrzeć prosto na Chmurkę, przynajmniej jej tak się zdawało. Chcąc uniknąć konfrontacji, szybko odchyliła się do tyłu, siadła na podłodze i na czworakach wypełzła na korytarz…

Jakiś czas potem, z okna swego pokoju podpatrywała, jak Stella odprowadza swego księcia alejką do bramy, starając się iść jak tylko można najwolniej. Swą śliczną dłonią próbowała przekomarzać się z jego ręką, dotykając jej, przeciągając paluszkiem od łokcia po nadgarstek. Latecki jednak zdawał się tego nie zauważać. Gdy w końcu dotarli do furtki, zatrzymał się i spojrzał w kierunku domu. Widząc to, Chmurka natychmiast odskoczyła od okna, ponieważ była pewna, że ją w nim dostrzegł. Jednak po krótkiej chwili ciekawość z powrotem zawlokła ją do okiennicy. Ujrzała scenkę, która nieodzownie musiała wieńczyć domową schadzkę: ona — Stella, pławi się w objęciach Lateckiego, on — trzyma ją w talii i na pożegnanie na policzku pięknisi składa czuły, delikatny pocałunek.

— No tak! Dla takiego ciacha jak on byłoby niemożliwe rozstać się bez pocałunków — warknęła, po czym gorączkowo zaczęła rozmyślać. Tylko… Dlaczego ledwie w policzek? Od razu powinien, jak Casanova — całować, a rączką błądzić pod biustem! Wtedy, następnym razem, z całą pewnością byłaby dla niego jeszcze słodsza, a i ja może coś bym na tym skorzystała, to znaczy: może moje odpracowywanie przewinień skróciłoby się o miesiąc?… Mój Boże! — westchnęła zrezygnowana. Co za bzdurami się zajmuję?! Mam tyle własnych problemów…

Odeszła od okna, wzięła w dłonie telefon. Trzeba zadzwonić do Wojtka i o wszystkim mu opowiedzieć — pomyślała. Niech wie, jakim bezdusznym typem jest ten jego były przyjaciel.

7

Ledwie zdążył wejść do swego gabinetu i rozsiąść się w przepastnym dyrektorskim fotelu, ledwie zdążył włączyć powiadomienia w komórce, jak od razu się rozdzwoniła.

— Wojtusiu — usłyszał głos Chmurki — dlaczego tak długo nie odbierałeś? I co ci się stało z twoją nogą?

Zakasłał w pięść, „nastroił” ochrypły głos i przemówił:

— Spoko, nic mi nie jest… znaczy się, wszystko ze mną prawie w porządeczku. Po prostu tak bardzo się do ciebie spieszyłem, że rąbnąłem rowerem o barierkę. No i rozharatałem sobie nogę. Pewien starszy pan pomógł mi ją opatrzyć…

— Tak! Wiem już o tym. To był ogrodnik naszych sąsiadów, pan Ireneusz. Zbereźnik jeden, jak mawia o nim pani Maria. A ona jest gosposią Kowalczuków. To ona mi przekazała smartfon Lateckiego — szczebiotała w słuchawkę. — Lepiej mi powiedz, czy to duża ta rana na nodze? Czy cię wciąż boli?

— Trochę jeszcze boli… ale da się żyć… Pan Ireneusz zdezynfekował ranę Chopinem, no i ogólnie rzecz biorąc, na razie wszystko jest w porząsiu…

— Wojtku, jak to, Chopinem? Nic nie rozumiem…

— No, wódką Chopin… Działa lepiej niż jodyna.

— Też wymyślili!… — zdenerwowała się. — Jeśli rana jest duża, trzeba natychmiast udać się do lekarza, a nie podlewać ją… Chopinem!

Sebastian zakaszlał „z chrypką” do słuchawki, łagodząc wzburzenie dziewczyny.

— Czemu tak się o mnie martwisz? — mówiąc to uśmiechnął się. — Jestem silny jak tur i zdrowy facet. Silny i odporny… Nie pierwsza to moja rowerowa kraksa. Na mnie wszystko się goi, jak na kocie: szybko i bez problemu… Lepiej mi powiedz, czy widziałaś Lateckiego i czy przekazałaś mu telefon?

— Tak! Widziałam twojego przyjaciela. — odpowiedziała, po czym westchnęła. — Nie spodobał mi się. Nie rozumiem, jak mogłam w takim gogusiu się durzyć? Jest taki dumny, arogancki i… Kurczę! Diabelnie przystojny… — Cichy śmiech w słuchawce na moment ją zastopował. — To znaczy, chciałam powiedzieć, że jest bardzo męski, ale do bólu arogancki. Nawet nasza Stellunia chodziła przed nim na paluszkach, obawiając się, by tylko nie powiedzieć czegoś niewłaściwego albo nie ustawić się przed nim w jakiejś nieefektownej pozie. Starała się, starała — a on nic! Choć przy bramie pocałował ją chwacko, lecz… Nie jak jakiś Casanowa i bez demonstrowania przyjemności.

— Czyli jak? — spytał, ledwie powstrzymując śmiech. — Chcesz powiedzieć, że trzymał twoją „piękną” w ramionach i… był oziębły?

— No, takie odniosłam wrażenie, ale nie to jest najważniejsze. Najważniejsze jest to, że twój przyjaciel, że tak powiem, chciał zapłacić ci za oddanie mu swego telefonu! Uważasz?! — Zapłacić!… Ja, jak to usłyszałam, to aż zdębiałam. Postanowiłam, że skoro tak, to zapłaci za niego porządną sumę. Krótko mówiąc: postanowiłam nie oddawać mu telefonu. Zamiast tego, oczywiście, zwrócę mu, ale gdy ureguluje wszystkie rachunki za leczenie twej nogi.

I zaprezentowała mu swój cały przebiegły plan zwrócenia telefonu, w którym obiekt transakcji w kulminacyjnym momencie działań spadnie mu na głowę. Na koniec dodała:

— A ma się to stać dziś o północy pod „naszym” drzewem…

— Nie za bardzo tajemniczo zapowiedziałaś mu końcową scenę, Chmurko? Jak ją zamierzasz odegrać? Nie za bardzo z niego zadrwiłaś?… Fakt! Nie widziałem się z nim od dawna, ale, było nie było, on był dla mnie i nadal jest moim przyjacielem.

— Szkoda więc, że go nie słyszałeś! — Wybuchła, ale natychmiast się uspokoiła. — Nie! Dobrze, że go nie słyszałeś. A co do nogi… Sama ci ją opatrzę i wyleczę.

Sebastian szybko wyskoczył z fotela i rozpoczął nerwowy spacer po biurze. Co za dziewczyna, co za charakterek! — pomyślał. Znów przyłożył telefon do ucha, nastroił odpowiednio głos i przemówił:

— Posłuchaj mnie, Chmurko… Ja też chcę w tym uczestniczyć, bo jakby co, to drzewo w końcu rośnie w moim ogrodzie, więc też muszę tam być. Umówiłaś się z nim późną nocą, a nawet dokładnie o północy! Jak tak mogłaś?

— No, nie pomyślałam! Jakoś tak wyszło… Stało się…

— Widzisz teraz, jaka bywasz nieroztropna? Nic, tylko trzeba cię nadzorować i na ten przykład pomyśleć, jak ten telefon ma z drzewa spaść mu na głowę? Musimy wszystko precyzyjnie zaplanować i przygotować, dlatego spotkajmy się w moim ogrodzie wcześniej: o jedenastej. I, uważaj teraz! — Sprawił, że jego głos przyjął szorstki tembr — żadnych więcej ekstrawaganckich sztuczek i… broni palnej!

Dziewczyna zamilkła na kilka sekund, po czym, westchnąwszy, odpowiedziała:

— Cóż, a zatem zostawię mojego kałasznikowa w domu.

Rozłączyła się, a on przez prawie minutę patrzył na swój rezerwowy telefon z uśmiechem i zakłopotaniem. Z rozmyślań wytrącił go dopiero jego najlepszy przyjaciel — Dariusz, szef działu planowania „S & D”, który rozemocjonowany wbiegł do gabinetu.

— Dlaczego nie odbierałeś telefonu? — zapytał, rzucając na biurko skoroszyt z dokumentami. — Od rana dzwonię do ciebie, a ty nie podnosisz słuchawki!

— Nie mogłem. Posiałem telefon.

— Przepraszam, Seb, ale co teraz trzymasz w rękach? — Oczy Dariusza patrzyły na komórkę, przez którą właśnie co rozmówił się z Chmurką.

— To inny, zapasowy. Specjalnie dla… Chmurki. — wyjaśnił pokrótce. Po czym wziął dokumenty do rąk i retorycznie spytał: — Od Kowalczuka?

Dariusz siadł w fotelu dla gości i odpowiedział:

— Od rana jesteś jakiś dziwny. Gubisz telefon i od razu bierzesz sobie kolejny dla jakiejś… jak to powiedziałeś, chmurki? I skąd wiesz, że ta oferta jest od Kowalczuka? Ja dopiero od pół godziny jestem w jej posiadaniu. Co ci się stało, Seb? Po naszej ostatniej imprezce u Iloczynka jakby cię zamieniono na jakiś inny egzemplarz. À propos, gdzie w pewnym momencie zniknąłeś? Nigdzie cię nie znalazłem, więc pomyślałem, że naprawdę randkujesz z tą swoją Stellą. — Mrugnął okiem do przyjaciela. — Naprawdę zawróciłeś jej w głowie? Udało ci się?! Kurczaki! A mówili, że to twierdza nie do zdobycia.

Sebastian spojrzał na przyjaciela tak przenikliwie, że z twarzy Dariusza natychmiast zniknął cały rubaszny uśmieszek.

— Ja cię kręcę! — Przetrzymał jego spojrzenie i cicho świsnął. — Tak! Ty… Ty ją naprawdę zaliczyłeś! Ją! — „Twierdzę”, Stellę Kowalczuk! Wspaniale! Teraz, z pomocą kredytów jej ojca, osiągniemy nową jakość zamówień i wreszcie posypią się na nas intratne zleconka…

— Obawiam się czegoś przeciwnego — odpowiedział surowym głosem — ponieważ zamierzam odrzucić ofertę Kowalczuka.

— Jak to?… Kuźwa! Se robisz żarty, Seb! Dlaczego? — Dariusz aż skręcał się na krześle. — To nasza wielka szansa…

— Musiałbym za nią zapłacić samym sobą, Dareczku, a ja za bardzo siebie cenię…

Ponieważ Dariusz spojrzał na Sebastiana z dezaprobatą, a nawet ze zdumieniem, ten ostatni uznał, że musi przyjacielowi natychmiast coś wyjaśnić.

— Ostatnio Stella Kowalczuk prawie sama zaoferowała mi randkowanie.

— I?

— I prawie się zgodziłem, ale… ostatecznie odmówiłem, chociaż obiecałem, że jeszcze pomyślę, lecz wiem, że to niczego nie zmieni. — Teraz z kolei Sebastian spojrzał na swego przyjaciela pytającym wzrokiem, a następnie rzekł. — Potrzebuję, abyś mi pomógł w pewnej delikatnej i ważnej dla mnie sprawie, dziś o północy.

— O północy?! O kurczę!… Ale w czym? Jak? — podekscytowany zaczął dopytywać.

— Drobiazg. Chcę, żebyś odegrał pewną drobną rolę pod jednym z drzew w ogrodzie wicestarosty. Nic ci się nie stanie. Po prostu: podejdziesz do drzewa, przywiążesz do jego pnia mały woreczek z pieniędzmi, potem siądziesz na ławce i zaczekasz, aż spadnie ci z nieba do rąk mój smartfon. Wszystko. Następnie wstaniesz i wyjdziesz z nim z ogrodu…

Dariusz nadal patrzył na przyjaciela, tylko teraz już nie pytającym wzrokiem. Teraz — z totalnie wybałuszonymi oczami.

— Tak… — Sebastian skinął mu głową — rozumiem, że moja prośba jest dość… że tak powiem, oryginalna, ale… — rozłożył ręce na boki — tak się jakoś złożyło. Czy zrobisz to dla mnie?

Dariusz, ledwo przełknąwszy ślinę, odpowiedział:

— I wtedy otrzymamy ten kredyt od Kowalczuka?

Sebastian pokręcił głową.

— A ty w kółko swoje… Nie, ale pomożemy pewnemu… pewnej specyficznej osobie zrobić coś dobrego.

— Aha! Znaczy się, zostajemy altruistami? A wobec kogo? Jak na imię tej specyficznej osobie? — Dariusz wprawdzie nadal był załamany, ale zainteresowanie intrygą zaczęło brać górę.

— Nie uwierzysz — odpowiedział Sebastian, drapiąc się po policzku — że ma na imię… to znaczy, wołają na nią Chmurka.

Mężczyzna ponownie oniemiał. Jednak po krótkiej chwili ożył:

— Dobrze przynajmniej, że nie huragan ani ulewa, ale mimo to jakoś dziwnie się nazywa.

— Tak naprawdę ma na imię Olga, lecz, jak powiedziałem, wszyscy na nią wołają Chmurka. Jest sprytna, a nawet bardzo… i ma pogodne usposobienie, choć czasem bywa, nomen omen, zachmurzona. To jest, trochę zwariowana i tak dalej… W ogóle jest jednak bardzo miła i ma rude włosy.

— Rude!! — Zawołał z przerażeniem Dariusz. — Uciekaj przed takimi, Seb, uciekaj! Z takimi będziesz miał same kłopoty. Wiem, o czym mówię… Miałem kiedyś taką rudowłosą żartownisię. Miała na imię Janeczka. Na nazwisko Peszke. Do tej pory włos dęba mi staje, gdy o niej pomyślę.

— A dlaczego nic mi wcześniej o niej nie mówiłeś? — spytał Sebastian, słuchając z zainteresowaniem przyjaciela.

Dariusz westchnął, po czym odpowiedział:

— Ponieważ wstydziłem ci się przyznać, w jakie dałem się wpuścić maliny. A ty wpadasz teraz w identyczne. Przestrzegam cię więc, amigo! — Wyskoczył z fotela, a następnie kilka razy przedefilował przed biurkiem Sebastiana. Ten, uważnie go obserwując, nie spieszył z komentarzem, dając przyjacielowi czas na podjęcie jakiejkolwiek decyzji. W końcu Dariusz zadecydował. Na powrót siadł w fotelu i przemówił: — Ta rudowłosa dołączyła do naszego zespołu jeszcze podczas studiów, gdy była na ostatnim roku. Powiedziała, że jej rodzina przeprowadziła się do Warszawy z Podlasia. Natychmiast rozbudziła fantazjowanie u wszystkich facetów w zespole, nawet tych już żonatych, cóż… — westchnął smutno — łącznie ze mną. Krótko mówiąc: zadurzyłem się po uszy. Nie będę przed tobą taił tego grzechu, po prostu dostałem kociego rozumu. Oślepiony durnym afektem nie dostrzegałem zbyt wiele. Na przykład, dlaczego przeniosła się na naszą uczelnię dopiero na ostatnim roku? Dlaczego zaraz potem zlikwidowała konto na Facebooku i aż dwa razy zmieniała numer telefonu? A tymczasem mój promotor zaproponował na seminarium temat pracy dyplomowej, którym miałyby zaopiekować się dwie osoby.

— I ta ruda bestia stała się twoją towarzyszką „od dyplomu”? — Zgadł.

— Dokładnie! — Dariusz skinął głową. — Jednak już wcześniej postanowiłem chodzić z nią na poważnie. Ale odmawiała poznania swoich rodziców, mówiąc, że jak tylko się obronimy, najpierw będziemy świętować nasze dyplomy w moim domu. Spotkam się z jej rodzicami przy innej sposobności, cóż… — Machnął rozpaczliwie ręką, a następnie ścisnął sobie skronie dłońmi. — No cóż, było, minęło…

— No, ale co się konkretnie stało? — Sebastian opuścił biurko i siadł na krześle naprzeciwko przyjaciela.

— Prawie ukończyłem już całą pracę, to znaczy: wszystkie rysunki, zestawienia, wykresy. Ona zajmowała się analizą kompetencji niezbędnych dla personelu… Dopiero później się dowiedziałem, że i analizę dla Janinki wykonywali… a raczej osobiście wykonał inny gościu, taki sam kretyn jak ja… Krótko mówiąc, dyplom był gotowy, czas obrony wyznaczony, a my spędzamy upojną noc, namiętnie uprawiając amory…

— Tuż przed obroną? — Sebastian się uśmiechnął. — To w jakiej byliście formie następnego dnia?

Dariusz, westchnąwszy głęboko, odrzekł:

— A raczej… w jakiej byłem ja? Cóż… Można by powiedzieć: jak pod muszką dubeltówki, bo za dwoje.

— Za dwoje? To znaczy…

— Tak! Rano obudziłem się… sam. Na stole liścik: „Spotkamy się podczas obrony. Bądź ogarnięty”. Oczywiście, zdziwiłem się. Jednak jeszcze bardziej się zdziwiłem, gdy ujrzałem w łazienkowym lustrze samego siebie i coś jeszcze przyklejone do lustra. — I Dariusz z taką nostalgią spojrzał na przyjaciela, że Sebastianowi aż zrobiło mu się go żal. — Seb, czy ty kiedykolwiek wstydziłeś się za siebie samego? — Nagle zapytał.

— Może kiedyś… w młodości. A co ci się wtedy stało?

— Poczułem się jak Indianin, a raczej zostałem nim… Cała dolna część mojego ciała pomalowana była na zielono i fioletowo… — Potrząsnął głową. — W skrócie, moje całe organy zamieniły się w wesołego Indianina z dużym zielonym „nosem”…

Sebastian wybuchnął śmiechem, ale szybko przesłonił usta dłonią.

— Przepraszam, nie chciałem… — Ledwo się odezwał, ale znów się roześmiał. — Po prostu, jak to sobie wyobrażę…

— A ja nawet nie musiałem sobie wyobrażać — powiedział Dariusz bez cienia radości. — Widziałem to wszystko na fotkach przymocowanych do lustra. W tamtych czasach były już takie zdjęcia: natychmiastowe. Polaroid, jakoś je chyba tak nazywano?… — Sebastian potwierdził kiwnięciem głowy. — Tak więc prawie całe lustro zostało poobklejane fotografiami „pogodnego Indianina”. Trzeba przyznać: fantazji dziewczynie nie brakło. Przednio zaaranżowała układankę.

Sebastian ponownie próbował ukryć rozbawienie.

— No dobrze, a co było, kiedy przyszedłeś na uczelnię się bronić?

— Spotkała mnie i postawiła ultimatum: albo będę bronił za dwie osoby, to znaczy, ona tam będzie, ale z rzekomym bólem gardła, albo moje zdjęcia będą zabawiać nie tylko członków komisji, ale i cały instytut. — Dariusz ponownie spojrzał z nostalgią na Sebastiana. — Sam rozumiesz, celowałem w dyplom z wyróżnieniem, a zamiast niego mogłem publicznie otrzymać kolejne fotki „zielono-fioletowego Indianina”… Co było robić? Zgodziłem się. Uspokoiła mnie, mówiąc, że ma dogadane z niektórymi członkami komisji, iż nie będą nas dręczyć zbyt długo. I tak rzeczywiście było…

Sebastian ujął dłonie Dariusza w swoich własnych dłoniach, po czym się odezwał:

— Taa…! historia, faktycznie, nie z tych najprzyjemniejszych, ale masz czerwony dyplom, masz bardzo sprytną głowę i czas o Janince zapomnieć.

— Zapomnieć? Oczywiście. Minęło trochę lat, ale ja od czasu do czasu wciąż jeszcze czuję żenadę… — I spojrzał na Sebastiana ze śmiertelną powagą. — Zwłaszcza gdy mówią mi o rudych dziewczynach!

Sebastian wstał, wrócił na swój fotel.

— Więc mi nie pomożesz? — powiedział, po czym nerwowo przeczesał ręką włosy. — Będę musiał zatem się jakoś rozdwoić. Jeszcze nie wiem nawet, jak.

Przez dłuższy moment Dariusz przyglądał się uważnie Sebastianowi, po czym oznajmił:

— Cóż, jeśli wtajemniczysz mnie we wszystko, pomogę ci, najrzetelniej, jak tylko będę potrafił.

— Hmm… Twoja opowieść była tak pouczająca, że i ja teraz zacząłem się trochę bać tej szalonej dziewczyny — odrzekł Dariuszowi, po czym opowiedział mu całą rozegraną historię po wczorajszym upadku z drzewa.

Dariusz wysłuchał jej ze zdziwieniem. Nie krył chwilami śmiechu, a nawet pozwalał sobie na sarkastyczne wstawki i komentarze. W końcu wstał, włożył ręce do kieszeni spodni i z zachwytem spojrzał na przyjaciela.

— I że udało ci się tak lawirować… Podziwiam! Dobrze, że Stella nie podejrzewa cię o nic, w przeciwnym razie… — skinął głową na dokumenty leżące na biurku — nie byłoby tej umowy. Tak sobie myślę, okej! Pójdź na to spotkanie z tą swoją Chmurką i postaw wszystkie kropki nad „i”, bo inaczej jeszcze bardziej pogrążysz się w tej beznadziejnej gierce z rudowłosą dziewczyną. I uwierz mi, w tej grze to ona cię ogra. Bo jest ruda!

Sebastian spojrzał na przyjaciela ze zdumieniem.

— Poprosiłem cię o pomoc, Darku, a nie o to, byś mnie pouczał. Nie będziesz musiał niczego specjalnego robić. Nawet jej nie ujrzysz. Ale ty… już stanąłeś w pozie byka i skierowałeś rogi na czerwoną płachtę. Czy pomożesz, czy nie — ta umowa i tak nie dojdzie do skutku, bo się ona rozbija nie o Chmurkę, a o Stellę. To ona jest dla mnie tą „rudą”. — Zamilkł na chwilę, ponieważ nie powiedział przyjacielowi, że Chmurka studiuje „na zlecenie” Kowalczuka na uniwerku i wkrótce pod jej nazwiskiem otrzyma dyplom. — Wiedz, przyjacielu, nie mam zamiaru zostać posłusznym zięciem w rękach wszechpotężnego teścia. Rozumiesz?

— Ale jeszcze wczoraj przygotowałeś nawet niespodziankę dla Stelli — czerwone róże spadające z drzewa! I co? I gdy pękł pod tobą ten konar, i gdy upadłeś na ziemię, to nagle co? Zmieniłeś zdanie?

— Nie, nie z tego powodu, lecz dlatego, że… spotkałem Chmurkę. Ujęła mnie sobą. W jaki sposób? Nie wiem, nie pojmuję tego. A chciałbym.

— A jeśli zrozumiesz i ci się to nie spodoba, to co? Znów spojrzysz na Stellę? — z uporem sondował Dariusz.

— Aleś pan zatwardziały… Nie mogę nic powiedzieć. Czas pokaże, a na razie muszę sobie poszukać zastępcy na tę północ.

— Nie musisz, Seb. Pomogę ci, a raczej otworzę ci oczy na wszystkie rude dziewczyny tego świata. Gdzie i kiedy się spotykamy? Co wziąć ze sobą i jak znaleźć to drzewo w ogrodzie Iloczynka? Bo wiedz, że ja ledwo widzę w ciemnościach, mam syndrom kurzej ślepoty.

Sebastian się roześmiał.

— Otwierasz dla mnie swą mroczną stronę, Dariuszku. Najpierw — nienawiść do rudych dziewczyn, teraz — kurza ślepota.

— To choroba oczu, profanie. Po prostu mam kłopoty z orientacją w słabo oświetlonych miejscach, na przykład: po zmierzchu. Okej! Powiedz mi jeszcze raz, co mam robić…

8

Gdy Chmurka weszła do kuchni, jak zwykle ujrzała pochyloną nad piekarnikiem panią Marię.

— Pani Mario! — zapytała kobietę — Nie wie pani, czemu nasza Stella jest taka dziś nerwowa? Wróciłam z uczelni, myśląc, że po wizycie w salonie piękności Stellusia będzie pogodna i miła, a ona jak jakaś megiera, dosłownie rzuciła się na mnie. Nie mogłam nawet jej opowiedzieć, co było na uczelni. A przecież wkrótce mam rozpocząć staż dyplomowy.

— Nie wiem, co się z nią stało, moja dziewczynko. Od południa, po spotkaniu z tym szykownym mężczyzną, nie jest sobą. Zdaje się, ten jej elegant ma na nazwisko Latecki i Sebastian na imię. Tak, przystojniak z niego, nie powiem… Mógłby robić jako model dla rzeźb ustawianych potem w parkach. W młodości często odwiedzałem takie parki i podziwiałam te rzeźby, ale… — westchnęła smutno — daleko im do tego mężczyzny. Ma postać Apollina, a chód jak u pantery: miękki, harmonijny… Sprawia wrażenie, jakby nie chodził, a z lekka unosił się nad ziemią…

— A za nim jakby ciągnął się smoczy ogon, a oczy jego płonęły czerwonym ogniem — uzupełniła opis pani Marii Chmurka, po czym włożyła sobie do ust kawałek naleśnika. Mam nadzieję, pani Mario — rzekła, przełknąwszy kęs — że nie zakochała się pani w tym eleganciku? Nie radzę! On na czczo zeżre dowolnego osobnika bez względu na wiek, płeć i nawet się nie zadławi.

Kobieta spojrzała na dziewczynę z przerażeniem, po czym przewróciła naleśnik na patelni.

— Chmurko, a czemu ty tak na niego burczysz? Nawet się z nim nie spotkałaś, a ja widziałam się z nim na żywo, jak teraz z tobą. Jego oczy wcale nie są czerwone, są brązowe jak miód. Nasza ślicznisia za nim szaleje. Gdy sobie już poszedł, prawie pół godziny opowiadała o nim przez telefon swemu ojcu. Wszystko w nim podziwiała i przekonywała, aby im pomógł. Och! — Kobieta odwróciła twarz w stronę Chmurki — może go ostatecznie nie przekonała, i stąd teraz taka wściekła. Jeśli coś nie idzie po jej myśli, wtedy wszystkich gromi i na każdego miota błyskawice…

— Jak prawdziwy smok. — Znów Chmurka zakończyła jej wypowiedź. — Więc są parą! Oboje miotają ogniem. I niech się spalą nawzajem, a ja… — połknęła kolejny kawałek naleśnika i wstała od stołu — ja uciekam. Muszę kupić sobie biznesowy kostium. W końcu idę na staż do porządnej firmy. Trzeba u nich dobrze się prezentować.

— Oczywiście, dziewczynko. Przestań wreszcie chodzić w dżinsach i szortach albo w tych swoich wyciągniętych swetrach, jakby zdjętych z czyjegoś ramienia — rzekła pani Maria, przerzucając naleśnik z patelni na talerz. — Kup sobie też chusteczki i piękne szarfiki, a do nich te… no, jak one się nazywają?… — Myślała chwilę i powiedziała: — Akcesoria! Mówili w telewizji, że to one z pannicy czynią dziewczynę.

Chmurka się zaśmiała.

— Oczywiście, one to czynią. Tylko po co dano nam głowę, a w niej rozum? Z tego wynika, że tylko po to, aby było czapkę na czym nosić… No właśnie! Pani Mario… Może powinnam jeszcze sobie kupić modny kapelusz z szerokim rondem? Wszystkim będę się chyba wtedy po… — Urwała słowo, zawieszając głos i już na smutno dokończyła: — Piękna kobieta z czerwonym piętnem na policzku… Dobrze! Kupię dwa kostiumy, obuwie do nich i obejdę się bez akcesoriów. I obowiązkowo puder do twarzy, inaczej skutecznie wystraszę wszystkich potencjalnych pracodawców.

— Ech, dziewczynko! — Powiedziała kobieta. — Dla twego losu ta szrama nie ma najmniejszego znaczenia. Los i tak poprowadzi cię własną ścieżką. Idź nią, póki nie napotkasz żadnych przeszkód, a wszystko będzie dobrze. Ja natomiast pójdę teraz nakarmić naszą ślicznisię i może przy okazji dowiem się coś więcej o przyczynach jej podłego nastroju. Potem ci opowiem…

9

Do Wojcieszyna, pod dom wujostwa Stelli, dojechała autobusem linii 729. Podeszła do zamkniętej metalowej furtki, pociągnęła za rączkę. Furtka nawet nie drgnęła.

— Ciekawe, a gdzie jest Wojtek? — szepnęła do siebie, patrząc na oświetlone ulicznymi latarniami ogrodzenie. Powiedział, że czekać będzie na mnie przy bramie, ale go tutaj nie ma — dopowiadała w myślach. Och! Żeby tylko nie był wstawiony, w jego wieku faceci lubią wieczorami sięgać po kieliszek… Ale nie wiem, czy on z takich, czy nie. Tak w ogóle, to niewiele o nim wiem. Pamiętam tylko tembr głosu i… chyba nic więcej. Ponownie pchnęła bramkę, ale tym razem zręcznie podważyła pilniczkiem do paznokci rygielek zamka i furtka bez przeszkód stanęła przed nią otworem.

Weszła do ogrodu i szybko przebiegła alejką do znajomej ławeczki. Kilka metrów dalej, przy drzewie ujrzała swego ogrodnika. Powoli przekopywał stertę ziemi i nawet nie usłyszał jej nadejścia.

— Wojtku, to ty? — zapytała cicho, chowając się po drugiej stronie drzewa.

Ogrodnik wyprostował się, rozejrzał.

— Chmurko, jesteś już? — zaskrzeczał ochrypłym głosem.

— Tak. Miałeś na mnie czekać przy furtce o 23.00.

Wyszła zza drzewa, ale stanowczym ruchem ręki ją powstrzymał.

— Nie podchodź. Tutaj gleba jest bardzo grząska, zapadnie ci się noga, fikniesz kozła i będziesz brudna jak ja. Wojuję z tą ziemią przez cały wieczór, ale wciąż z niedostatecznym skutkiem.

Chmurka uważnie na niego spojrzała. Znów cały był umorusany, ale teraz z czapką bejsbolową na głowie, równie ubrudzoną, jak reszta jego odzieży.

— Widzę, że dzielnie wojujesz z tą ziemią i mam wrażenie, jakbyś sam już kilka razy fiknął kozła. Wojtku, czy ty aby nie jesteś po kilku piwkach?

Mężczyzna położył obie ręce na trzonku łopaty, uśmiechnął się i krótko, acz zdecydowanie zaprzeczył:

— Nie! Zapomniałaś? Mam chorą nogę, a ziemia jest tu, jaka jest… miękka. Czasem źle stanę i ryję w nią jak wydra.

— Och, przepraszam! — krzyknęła. — Rzeczywiście, całkiem o tym zapomniałam. Rano pamiętałam, a potem…

— I co potem z tobą było? Pewno spotkałaś swego księcia i znów patrzyłaś na niego tylko z dala? — Nadal mówił z chrypką w głosie.

— Też mi coś! Mam wiele bardziej poważnych spraw na głowie. — Machnęła ręką. — Siądźmy i porozmawiajmy. Wkrótce ten elegancik powinien przyjść z kasą, więc musimy uzgodnić, jak ten jego telefon ma spaść z drzewa prosto w jego ręce.

— Spoko! Już wszystko obmyśliłem — zaskrzeczał, odrzucając łopatę. Zrobił krok i znowu prawie upadł na ziemię. — Kuźwa! Ciągle zapominam o tej niesprawnej nodze… Ale nie przejmuj się mną. Siadaj na ławce. Ja tylko trochę się wyglancuję i zaraz się do ciebie dosiądę…

Dla Sebastiana taka krótka chwila wytchnienia była niezbędna, ponieważ nagle zdał sobie sprawę, że dzieje się z nim coś dziwnego. Czuł mianowicie, że głos tej dziewczyny, trochę kpiący, ale jednak opiekuńczy i łagodny, dosłownie zmienia skład chemiczny jego ciała. I jeszcze te jej fascynujące rude włosy, lśniące w świetle latarni… Szok! Wprawdzie wciąż słabo dostrzegał rysy jej twarzy, lecz na szczęście dobrze je zapamiętał z wczorajszego spaceru.

Powoli podszedł do ławki, przysiadł na krawędzi. Na środku siedziała Chmurka.

— Oto i jestem — zaskrzeczał, głębiej zaciągając na oczy daszek czapki. — Nie mogłaś się pewno doczekać, co?

— Widzę, że dziś w domu pana wójta jest cicho. Świeci się tylko w jednym okienku. To dobrze. Mamy szczęście. Przeprowadzimy operację wywłaszczeniową gogusia, w należycie bezpiecznej dla nas ciemności.

Ona patrzyła na okna domu, on — na jej profil i czerwoną szramę na policzku.

— Ile wazonów dziś stłukłaś? — spytał, uśmiechając się.

— Będziesz zaskoczony, ale ani jednego… Dziś tylko nabywałam. Najpierw telefon tego elegancika Lateckiego, a następnie skierowanie na staż. Zaczynam od jutra… No i jeszcze kupiłam dwa nowe kostiumy dopasowane do profilu firmy, w której będę pracować. Nie mogłabym do niej pójść w starych dżinsach i w wyciągniętym swetrze. Strój musi być spójny z wizerunkiem biznesowym. Dopiero po zrobieniu zakupów uzmysłowiłam sobie, że przecież zbyt długo nie przyjdzie mi tam pracować…

— Dlaczego tak sądzisz? Ty, taka mądra i… rezolutna. Wielu mogłoby ci tego pozazdrościć. Ja, na przykład, byłem niemrawym facetem i prawdopodobnie nawet trochę nieostrożnym.

— Nie oskarżaj się o nic, Wojtku. Nigdy tego nie rób. — Spojrzała na niego. — Wczoraj bardzo zwinnie złapałeś mnie, gdy spadałam do tyłu z ławką. Przewidziałeś? Inteligentnie chwyciłeś mnie za nogę, nie pozwalając na stłuczenie głowy… Po prostu nie miałeś okazji się wykazać, komu trzeba… Ale nic to. Popracuję nad tobą. Mój staż się skończy, doczekam do dyplomu i… Będę wolna jak ptak. Będę miała dużo czasu, aby się tobą zająć. Czy masz jakieś wykształcenie poza ogólniakiem?

W pierwszej chwili kiwnął, ale zaraz potem pokręcił głową.

— I tak, i nie — powiedział. — Studiowałem na polibudzie na „MEiL-u”, ale nie skończyłem. Rozumiesz. Najpierw sport: ciągłe treningi, zawody, a potem uraz i szpital. Więc rzuciłem studia… A gdzie wysyłają cię na praktykę? — Uniósł się z lekka, aby wygodniej rozsiąść się na ławce, lecz odpowiedź Chmurki sprawiła, że usiadł… przy ławce. Siadł na ziemi i o ławkę oparł jedynie ręce.

— Ty rzeczywiście jesteś jak wydra. Znowu upadłeś? — zawołała, zrywając się do niego, ale natychmiast wyciągnął rękę do przodu, zakazując jej zbliżania się.

— Nie podchodź, ubrudzisz się… — Sapał i kaszlał. — Po prostu usiadłem sobie przy ławce i… nie usłyszałem tego, co odpowiedziałaś.

— Odpowiedziałam, że moja praktyka odbędzie się w biurze projektowym, wprawdzie dopiero od niedawna funkcjonującym na rynku, ale bardzo obiecującym. Biuro jest na dorobku, bo ciągle omijają je intratne kontrakty. Chciałabym wiedzieć, dlaczego tak się z nim dzieje. Spróbuję to rozgryźć…

— A powtórzysz, jak się nazywa? — Sebastian wciąż siedział na ziemi, bojąc się wstać.

— Biuro konsultingowo-projektowe „S & D” — spółka prawa handlowego.

— „S & D”? — zapytał, po czym ochryple się roześmiał. Powoli wstał z ziemi, siadł na ławce i znowu się roześmiał. — Więc postanowiłaś zbliżyć się do swojego ukochanego księcia?

Chmurka nie zdążyła ponownie usiąść na ławce. Stała przy niej, patrząc zaskoczona na ogrodnika.

— O kim ty mówisz? — spytała wreszcie. — Czy masz na myśli Sebastiana Lateckiego?

— Tak, kochanieńka. Jak najbardziej: Lateckiego! Jest dyrektorem tego biura. Nie wiedziałaś o tym?

— Nie. — Oniemiała wolno pokręciła głową. — Jak to? To ja mam pracować dla tego… gogusia?

Sebastian uważnie przyglądał się jej reakcji. Dziewczyna wprawdzie znów usiadła na ławce, ale szybko się podniosła, po czym znowu szybko usiadła. Nie wiedziała, co ma ze sobą robić i co robić… z rękoma. Jej dłonie to zaciskały się w pięści, to na kolanach, to poprawiały cienki sweter na delikatnych ramionach. Na koniec schowała je pod pachami.

— Uspokoiłaś się? — Sebastian się uśmiechnął — Sądząc po twojej reakcji ten „goguś” nadal nie jest ci obojętnym. Hmm… Czeka cię trudne wyzwanie w jego firmie.

— A ty skąd wiesz, że to biuro należy do Lateckiego? — Nagle zapytała.

— Rozmawiałem z nim… Zapomniałaś? Tamtego wieczoru, gdy kwiaty spadały z drzewa, zadzwonił pod swój numer telefonu, żeby się dowiedzieć, gdzie jest. Ty też z nim rozmawiałaś, i podał ci inny numer, żeby się z nim doraźnie skontaktować. I ten numer sama mi przekazałaś, żebym dogadał się z nim, kiedy i jak zwrócić telefon… — Sebastian wypuścił powietrze. — Można się pogubić w tych twoich sprytnych manewrach. A potem to sama już nawet ich nie pamiętasz.

Potarła skronie palcami i odpowiedziała:

— Zgadza się, masz rację. Tak się wystraszyłam, że rozum na chwilę mi się zresetował. Okej! Jutro jakoś sobie z nim poradzę, a teraz… Wyjęła smartfon z kieszeni dżinsów i podała go Sebastianowi — jak mu go zwrócimy?

Podniósłszy się, rzekł:

— Siedź i patrz! Wszystko pokażę — kulejąc powoli, obszedłszy ławkę, zaszedł za drzewo.

— Siedzisz? — Usłyszała jego głos.

— Siedzę i czekam…

— Spójrz w górę…

— Patrzę. — Podniosła głowę i zobaczyła, jak na cienkiej prawie niewidocznej lince wolno opuszcza się w jej ręce kawałek drewnianej deseczki. Chwyciła deszczułkę i westchnęła.

— Pojęłam twoją niespodziankę — powiedziała głośno i cicho dodała: — Co jeszcze można zawiesić oprócz brudnej deski? Oczywiście, telefon!…

Podniosła oczy i ujrzała przed sobą ogrodnika. Stał, patrzył na nią i z zadowoleniem się uśmiechał. Sparaliżował ją jego uśmiech. Był taki… szeroki, ze szczerzącymi się białymi zębami i w ogóle… był naprawdę piękny! Na chwilę nawet oniemiała. Nie spodziewała się ujrzeć takiego promiennego uśmiechu u tak brudnego faceta.

Zauważając jej stan, natychmiast zmarszczył brwi, naciągnął czapkę i chrząknął.

— Więc, nie spodobało się?… Tak zastygłaś… przerażona. A ja się tak starałem… Co więc zrobimy? On, twój książę, wkrótce nadejdzie, pewnie już za kilka minut…

Chciał sprawdzić godzinę, ale natychmiast podciągnął rękaw brudnego kombinezonu, zasłaniając drogi zegarek. Rugając się w myślach za nieostrożność, usiadł na ławce.

— Spodobało mi się. — Cicho powiedziała, nie patrząc na niego. — Bardzo mi się spodobało. — Odwiązała linkę od drewienka i przywiązała do telefonu. — Wszystko. Można go podnieść. A kto go opuści w ręce Lateckiego?

— Ty opuścisz… Nacieszysz się swoją zemstą. — Zaśmiał się. — Przeciągnąłem linkę do ogrodzenia. Schowasz się w chaszczach.

— A ty gdzie będziesz? — Spytała. — Nie odejdziesz, nie opuścisz mnie?

Nagle w oddali alejki usłyszeli dziwny odgłos.

— Oj! Nadchodzi! — Spłoszyła się. Złapała Sebastiana za ramię i… zaciągnęła za drzewo. — Szybciej, szybciej! Musisz się ukryć. Gdzie jest to ogrodzenie?

Szedł z nią razem, trzymając dziewczynę mocno za rękę. W milczeniu, bo nie mógł mówić, wskazał ręką miejsce przy płocie, do którego musieli podejść. Dotyk tej dziewczyny doprowadzał go do szaleństwa. Jej cienka i ciepła dłoń, niczym igła, przebijała nie tylko jego dłoń, ale i serce. Gdy dotarli do płotu, siadł powoli na ziemi, po czym wskazał koniec linki przywiązanej do metalowego elementu ogrodzenia…

10

— Wszystko gotowe! — szepnęła, patrząc na zbliżającego się do drzewa mężczyznę. Dariusz pojawił się przy drzewie dokładnie o północy. Zrobił wszystko, co precyzyjnie ustalił z Sebastianem, czyli: przewiązał wokół pnia wstążką woreczek z pieniędzmi, a potem usiadł na środku ławki i zaczął spokojnie czekać na przesyłkę.

— Zaraz będziesz bogaty, Wojtusiu! — dodała. — Oddam mu teraz ten jego telefon…

Sebastian kiwnął głową i w milczeniu przyglądał się, jak dziewczyna samodzielnie wykonuje całą operację, a na dodatek jak ledwie powstrzymuje swą spontaniczną radość.

Chwilę później przykucnęła i ponownie się do niego odwróciła.

— Poszedł sobie. Operacja wywłaszczenia krezusa dobiegła końca! Pobiec po pieniądze?

Ledwie przytaknął, i natychmiast zniknęła w ciemnościach ogrodu. Po krótkiej chwili wróciła rozentuzjazmowana, z małym tobołkiem w dłoniach.

— Masz! — powiedziała, wręczając mu woreczek — to twoja zapłata za ten dzień, Wojtusiu… Odrobiliśmy lekcję jak trzeba i jeszcze zarobiliśmy!

— Ale czy na pewno dobrze postąpiliśmy? — zapytał chrapliwym głosem, wstając z ziemi.

— Na pewno. Z takimi jak Latecki tylko tak należy postępować. Zarozumialców i gogusiów trzeba karać. Zapomniałeś, że wyrzekł się twej przyjaźni i nawet zaproponował, że zapłaci ci za przysługę? A teraz zapłacił za wszystko! — Próbowała wepchnąć tobołek z pieniędzmi do kieszeni Sebastiana, ale nie pozwolił jej.

— W każdym razie, nie podoba mi się to… Dlatego, Chmurko, zatrzymaj te jego pieniądze dla siebie. Potrzebujesz ich bardziej niż ja. Kup sobie jeszcze jeden biznesowy kostium, aby wpasować się…

— Też wymyślił!… To są twoje pieniądze.

— Ale to ty zszargałaś sobie nerwy tymi spadającymi różami i tą jego marynarką z telefonem.

— Jednak to ty zostałeś przez niego obrażony, a nie ja, co oznacza, że jeśli już, to oboje nas upokorzył. — Spojrzała na woreczek z pieniędzmi i nagle całkowicie odmieniła nastrój. — Wiesz, Wojtusiu? Ty jednak masz rację. Gdy trzymam ten tobołek, czuję, jak przypieka mi dłoń… To są naprawdę brudne pieniądze, te Lateckiego… I one są w moich rękach?! Fuj! Dlaczego najpierw zawsze coś robię, a dopiero potem myślę??

Niemal nie rzuciła tobołkiem o ziemię, ale Sebastian w porę od niej go zabrał.

— No już dobrze, spokojnie! Oto co postanowimy, Chmurko — powiedział, uspokajając dziewczynę. — Zostawię u siebie ten woreczek i przy pierwszej okazji zwrócę go Lateckiemu. Jestem pewien, że wkrótce zadzwoni do mnie i że się spotkamy. To dobry człowiek, znam go… Po prostu doszło tu do jakiegoś nieporozumienia. Wyjaśnimy je sobie w cztery oczy. A teraz chodźmy, odprowadzę cię do domu…

Przecznicę dalej udało im się złapać taksówkę. Sebastian z góry opłacił za kurs. Na szczęście dziewczyna nie protestowała. Potem wrócił do ogrodu, zmienił ubranie, zostawił kilka banknotów w kieszeni kombinezonu ogrodnika za „użyczenie” odzieży i swoją własną limuzyną pojechał do swej willi w Borzęcinie Małym.

11

Latecki, zapoznawszy się z dokumentami Kowalczuka, zrozumiał, że opisany w nich projekt jest wyjątkowo korzystny dla „S & D”. Cóż z tego, skoro forma zapłaty za całość jest po prostu nie do przyjęcia. Wstał od stołu, zaczął chodzić po gabinecie. Przedsięwzięcie samo w sobie wyglądało bardzo obiecująco. Polegałoby na zaprojektowaniu farmy fotowoltaicznej, dostarczającej energię dla wszystkich potrzeb kompleksu biznesowo-rekreacyjnego, włącznie z przynależnym do niego pensjonatem. Można byłoby tutaj wykazać się nietuzinkową fantazją…

Już z samego rana zadzwonił do Kowalczuka, prosząc o kilka dni do namysłu, aby przed przekazaniem mu oficjalnej odpowiedzi, mógł spokojnie się zapoznać z projektem, przeanalizować wszystkie jego aspekty, zbilansować siły i środki. — Ale co mogłoby się zmienić w ciągu tych kilku dni? — westchnął i ponownie zaczął przemierzać krokami gabinet.

Wypuścił powietrze i nerwowo podrapał się po głowie. I co teraz ma z tym zrobić? Nie chciał nikomu oddać tego projektu, takiego lukratywnego i ambitnego, słowem: cukiereczka! A wziąć się samemu za niego nie mógł, ponieważ Kowalczuk, gdy tylko się dowie o definitywnym rozstaniu z jego ukochaną córeczką, natychmiast wstrzyma linię kredytową dla „S & D” i wycofa gwarancje bankowe. I co ma robić?

Zaczął rozmyślać: A może jeszcze raz spotkać się ze Stellą? Byłaby jednak wtedy obawa, iż niepotrzebnie rozbudzi w dziewczynie nieuprawnione nadzieje, co może skutkować tym, że na własne życzenie wpadłby w misternie zarzucaną przez nią sieć. Przecież wystarczy, że przynajmniej raz pojawi się u boku Stelli, gdzieś na jakimś towarzyskim spotkanku, w charakterze jej… „narzeczonego”, a ta natychmiast zacznie za niego decydować o wszystkim, kierować jego życiem i… rozpocznie przymierzanie ślubnych kreacji.

Z niesmakiem pokręcił głową i głośno krzyknął:

— Nie! Nie! Nie!

— No tak… Od pierwszego „nie” zrozumiałem, że „nie”, tylko nie rozumiem, z jakiego powodu to „nie”. — Usłyszał za plecami głos Dariusza.

Odwrócił się i tak zdesperowanym wzrokiem spojrzał na przyjaciela, że ten aż się cofnął o krok.

— Kurczaki! Ale spojrzenie?! — powiedział Dariusz, kładąc rękę na sercu. — Mógłbyś nim wzniecać pożary lasów. Dawaj! Zróbmy tak: wyciągniesz ręce z kieszeni, cicho sobie siądziesz w swym fotelu… i wylejesz z siebie na mnie całą frustrację. A ja wtedy, po wysłuchaniu, odpuszczę ci wszystkie twoje grzechy, a przynajmniej zadam ci jakąś ozdrowieńczą dla ducha pokutę.

Sebastian, skinąwszy głową, zastosował się do prośby przyjaciela.

— Chcę zrezygnować z projektu Kowalczuka. Ale Darku! On jest piękny! Od dawna marzyłem o czymś takim. Lecz… Lecz muszę zrezygnować z powodu tej jego beznadziejnej córeczki. Rozumiesz?

— Rozumiem. To rzeczywiście problem… A może ty, amigo, jednak chcesz odmówić nie z powodu Stelli, a za sprawą tej swojej Mgiełki?

— Chmurki — syknął zniesmaczony.

— Prawda, Chmurki… Zresztą, co za różnica? Nie zaprzeczysz, że póki wiatr nie rozwiał mgiełki, przywiewając nad twój dostojny czerep Chmurkę, w twej głowie niezagrożenie królował obraz przepięknej Stelli… Sam widziałem to samcze zauroczenie w twych rozmarzonych oczach podczas przyjęcia u Iloczynka. To prawda: zniknąłeś stamtąd niespodziewanie, a rano powróciłeś już jako zupełnie inny facet.

— Wiesz przecież, co wtedy zaszło.

Dariusz pokiwał głową.

— I z trudnością mogę w to uwierzyć. A kiedy poprosiłeś mnie, żebym odegrał o północy w ogrodzie teatrzyk, to w ogóle pomyślałem, że… odebrało ci rozum. Jednak teraz widzę, że wszystko jest u ciebie na swym miejscu. Wróciłeś do pracy i… zacząłeś myśleć rozsądnie. A to oznacza, że znajdziemy właściwe rozwiązanie. — Klasnął w dłonie, potarł je o siebie i kontynuował: — Wiem, co powinieneś zrobić. Powinieneś jeszcze raz spojrzeć w promienne oczy pięknej Stelli. Wiesz, że piękno rządzi światem? Tak więc to właśnie piękno przywróci cię światu. A przynajmniej na tyle, byś wzbił się z wiatrem ponad… chmurkę. — I z uwagą spojrzawszy na przyjaciela, mrugnął do niego. — Mam nadzieję, że ty z tą Chmurką jeszcze… nic z tych rzeczy? Nigdy nie wiadomo, gdzie chmurkę dotąd niosło z wiatrem…

Walnięcie Sebastiana ręką w blat biurka powstrzymało dalsze fantazjowanie Dariusza.

— Uważaj, co mówisz, kolego. — Ostro mu przerwał. — Nie tylko upokarzasz czystą duszę tej dziewczyny, ale teraz także obrażasz i mnie.

— Aaa? To aż tak? — prychnął Dariusz. — To przepraszam, przyjacielu. Rozumie się… Powiedziałem rzeczywiście za dużo, więc… Coraz bardziej chcę spotkać się z tą Chmurką, by wyrobić sobie o panience własną opinię.

— Obejdzie się. Przypominam, że chronicznie nienawidzisz rudowłosych. — Po czym zmrużywszy oczy, dodał: — Nawiasem mówiąc, chciałem cię zapytać, czy nie została ci jakaś fotografia tego… „Indianina z dużym zielonym nosem”? Chętnie rzuciłbym okiem… — I ledwo powstrzymując śmiech, zakrył dłonią usta.

Oblicze Dariusza natychmiast się zmieniło. Całe rozbawienie z niego znikło.

— Okej, przepraszam, przyjacielu. — Sebastian natychmiast podniósł dłonie. — Przyjmiemy, że jesteśmy kwita. Zgoda?

Dariusz niechętnie przytaknął.

— Niech będzie. Odpłaciłeś się. Zgoda… A fotki, oczywiście, wszystkie zniszczyłem.

Minęła minuta niezręczności. Dariusza znów wzięło na gadaninę:

— Ach! Całkowicie zapomniałem, po co do ciebie zaszedłem. Twoje płonące spojrzenie całkowicie obróciło w pożogę moje myśli. — Stanął naprzeciwko biurka Sebastiana i uśmiechnął się tajemniczo. — Swego czasu otrzymaliśmy osobisty list dziekana z UW, który zwrócił się do nas z prośbą o przyjęcie na miesięczny staż pewnej studentki. Studentka ta pisze pracę dyplomową. Jej temat: „Badanie profilu zarządzania biurem projektowym z wnioskami i sugestiami usprawnienia pracy”. — Dariusz wypuścił powietrze i skończył: — nie mam pojęcia, kim ona jest. Wiem tylko, że będzie bronić dyplom na wydziale zarządzania.

Sebastian nie dał po sobie poznać, że sprawa nie jest mu całkowicie nieznaną.

— A przyda nam się taka studentka? Czyżbyśmy mieli złą organizację pracy? Po co nam stażystka?

— Pan dziekan bardzo na to nalegał. Podkreślał, że to dla dobra dalszej współpracy nauki z przemysłem. — Dariusz wymownie skierował wzrok na sufit. — Tam na górze też muszą pracować, więc wymyślają… Mówiąc krótko: stawi się tu o dwunastej i, mam nadzieję, osobiście ją przesłuchasz.

— Nie ma mowy! — wykrzyknął Sebastian, od razu wywołując u Dariusza nutkę zwątpienia. — Sam sobie z nią poradzisz. Widzisz, ile mam tu — wskazał na dokumenty od Kowalczuka leżące na biurku — dużo poważniejszych problemów. — Dariusz nadal wpatrywał się w niego uważnie, milcząc. Sebastian, nie mogąc dalej znieść jego spojrzenia, spytał. — Co? Czego nie rozumiesz?

— Dziwne, oczywiście, w sumie mogę cię zrozumieć, dlaczego nie chcesz się z nią spotkać.

— To oświeć mnie, iluminacie…

— Dość robienia z siebie dzbana, Seb! — Wykrzyknął Dariusz. — Boisz się spotkania ze Stellą? To ona właśnie ma tu się zjawić i przez cały miesiąc studiować naszą firmę od środka, jak to mówią: „od kości po kość”!

— Jak to? — Sebastian naprawdę niczego nie rozumiał, co z kolei i Dariusz wreszcie pojął.

— Więc nie wiedziałeś, że ta studentka to Stella Kowalczuk?

Sebastian znieruchomiał i ze zdumieniem patrzył na swego przyjaciela. Oczywiście pamiętał, że Chmurka mówiła mu o swojej praktyce w jego firmie. Ale dlaczego ona tu przyjdzie pod nazwiskiem Stelli Kowalczuk? No jasne!… Studiuje na uniwersytecie pod jej nazwiskiem! W każdym razie i tak nadal tego nie rozumie, jak to w ogóle możliwe, ale dla wielkich tego świata, takich jak pan Kowalczuk, widocznie wszystko jest możliwe.

Sebastian się zmieszał. Nie wiedział, czy powinien się z nią zobaczyć, czy nie?

— Dokładnie… Ale co z tego? Będziesz miał więc okazję przyjmować na staż Stellę Kowalczuk. Docenisz, jak miło spotykać się ze studentkami, a nie z córkami bogatych ojców. Rozumiemy się? — zapytał Dariusza, nie patrząc na niego. — Niech wie, że tutaj, w naszym biurze, trzeba ciężko zapracowywać na swoją pozycję… Pokaż jej firmę, zaprowadź do swego działu. Chcę, żebyś był jej opiekunem. I żeby nie miała powodu się ze mną spotykać. Dopóki nie rozwiążę problemu z tym projektem Kowalczuka… Wszystko jasne?

— Jak słońce nieschowane za chmurką — odpowiedział. — Nie zrozumiałem tylko, co ciebie tak peszy, że aż nie możesz na mnie spojrzeć. Zostało ci tylko jeszcze zarumienić się, jak dziewica na pierwszej randce. — Sebastian natychmiast rzucił na przyjaciela tak groźne spojrzenie, że ten aż cofnął się o krok. — Wszystko pojąłem. Nie zamierzam ponownie otwierać dla ciebie konta. Wynik jeden do jednego w zupełności mi starczy.

— Więc idź i działaj, i nie spiskuj…

12

Jechała taksówką do biura projektowego „S & D” z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony rozpoczyna pracę wprawdzie formalnie pod swoim, a jednak… cudzym nazwiskiem, na dodatek identyfikowanie się z nim przychodzi jej cały czas z trudem. Już dawno sobie obiecywała, że po ukończeniu studiów wróci do swych poprzednich personaliów, może nawet i obywatelstwo zmieni na ukraińskie… Jednak najpierw musi wywiązać się ze zobowiązań wobec pana Kowalczuka i po obronie dyplomu przekazać jego oryginał Stelli. Przecież sama — jak wyjaśnił jej pan Kowalczuk — w każdej chwili będzie mogła dla siebie odebrać z uczelni odpis i dopiero potem, jego zdaniem, nie będzie przeszkód, aby powróciła do swego poprzedniego nazwiska. Dlatego byłoby tak najlepiej, bo wtedy on — prezes Kowalczuk, pod jej nowym nazwiskiem zagwarantuje jej w przedstawicielstwie swego banku intratną posadę, nie narażając się na posądzanie o nepotyzm… Ona jednak nie dopuszcza takiej myśli. Nie chce dla siebie sponsorowanej kariery. Dość ma kontaktów z tą „rodzinką”. Najchętniej znalazłaby jakąś pracę zupełnie bez pośrednictwa Kowalczuka, innymi słowy taką, w której mogłaby samodzielnie zapracować na swą zawodową pozycję. Może będzie to praca w firmie, w której właśnie rozpoczyna staż? Szkoda tylko, że to przecież matecznik Lateckiego, mężczyzny, którego nienawidzi?

Ach! Moja ty Chmurko! — westchnęła. — Ty to masz zawsze pod górkę. Jak to mawiała pani Maria? „Jak nie urok, to sraczka!” I ledwie pomyślała, a natychmiast jej twarz wykrzywił grymas zgorszenia. No dobra! Może nie aż tak brzydko! Natychmiast się poprawiła. Powiedzmy inaczej: jak nie urok, to wyrok! Czeka mnie więc ciężka z nimi rozprawa.

Od wczesnego ranka przygotowywała się do tej pracy bardzo starannie. Zamalowała swoje czerwone piętno tonującym kremem, spięła włosy w elegancki kok, pozostawiając tylko szerokie pasemko po lewej stronie, by prawie całkowicie skrywało uraz twarzy. Podmalowała oczy, uszminkowała usta, włożyła swój biznesowy kostium w kolorze świeżej trawy, brązowe buty na wysokich obcasach, podniosła z krzesła gustowną torebkę i w końcu uznała, że jest gotowa. Gotowa, by pojawić się przed wielkim biznesmenem Lateckim jako przyszła niezłomna bizneswoman, choć dziś jeszcze jako studentka. Postanowiła zachowywać się przy nim naturalnie, starać się ostentacyjnie na niego nie patrzeć i, w miarę możliwości, rozmawiać z nim tak rzadko, jak tylko to będzie możliwe.

Oczywiście, tak stwierdził jej rozum, jednak serce podpowiadało co innego: współpracuj z nim! Nie unikaj spotkań, pokaż mu, że mimo iż masz tę plamę na policzku, jesteś mądrą dziewczyną, że możesz z nim merytorycznie rozmawiać i współpracować. Możliwe, że przynajmniej zainteresuje się tobą jako przyszłym fachowcem.

Jeszcze raz spojrzała w lustro i ruszyła do kuchni. Tutaj pani Maria nakarmiła ją, przeżegnała krzyżem i… zadzwoniła po taksówkę.

— Ot, i co ważne, dziewczynko — rzekła do niej przed drzwiami wyjściowymi — bądź sobą. Wtedy nie będziesz musiała myśleć, jak postępować i jak poprawnie się wysławiać. Z ciebie i tak jest spryciara: zawsze potrafisz właściwie ocenić sytuację i działać jak trzeba. — Kobieta spojrzała na nią z zachwytem spojrzeniem, od którego Chmurka urosła na duchu. — Tak, przy okazji, pamiętasz moja dziewczynko, jak nasza Stellusia była wściekła na dniach? Chodziła niczym megiera i wszystkich, którzy jej się nawinęli, kąsała.

Chmurka uśmiechnąwszy się, przytaknęła.

— Więc dowiedziałam się, dlaczego. Okazuje się, że panicz Sebastian Latecki dał naszej pięknisi kosza. To znaczy: w eleganckiej formie olał jej kobiece zaloty. Wyobrażasz sobie?

— Fuj! Pani Mario, co za słowo?! — parsknęła śmiechem Chmurka.

— Od ciebie się go nauczyłam. Ty mnie w ogóle odmłodziłaś o jakieś dwadzieścia lat. Patrząc na ciebie, chce mi się żyć, a patrząc na naszą pięknisię — wyć do księżyca! Jak można być tak ograniczoną? Myśli, że ojciec może kupić dla niej wszystko: wykształcenie, pozycję towarzyską, a nawet męża? Cóż… To jest ich życie. Nic mi do niego… — Za oknem rozległ się odgłos podjeżdżającej taksówki. — No to już, Chmurko, idź! Zaraz obudzi się nasza pięknisia. Lepiej, abyś ty, taka „elegancia” nie nawinęła jej się na oczy.

— To prawda, pani Mario… Ale czy ja, czy rzeczywiście jestem… choć trochę piękna? — Chmurka zastygła na progu.

— Jesteś, moja dziewczynko, jesteś bardzo piękna. Uwierz w to i ruszaj śmiało po swoje jutro! …

13

Słowa Pani Marii, a już szczególnie jej stwierdzenie, że jest „taka elegancia”, dodały jej otuchy, więc gdy przekraczała podwoje firmy „S & D” przy ulicy Ekologicznej, w starobabickim Klaudynie — czuła się jak pełnowartościowa, zaradna i rezolutna kobieta.

W holu czekała na nią asystentka, dziewczyna o bardzo miłej aparycji, wyglądająca jak nauczycielka z podstawówki. Obrzuciwszy Chmurkę od stóp do głów życzliwym spojrzeniem, poprowadziła ją do przydzielonego jej opiekuna.

— Dariusz Uściłowski, pani opiekun, to młody, acz bardzo srogi menedżer — nastrajała ją do spotkania, prowadząc korytarzem firmy. — Sugeruję nie wchodzić z nim w żadne spory i… — zatrzymała się, zmierzyła Chmurkę przenikliwym spojrzeniem i dodała — …i nie robić do niego maślanych oczu, bo to źle służy relacjom służbowym. Chociaż wszyscy wiemy, że jest pani celebrytką, to proszę pamiętać, że mamy tu poważnych ludzi i nic nie robimy na zbędny pokaz.

Chmurka była zszokowana. Nie mogła sobie nawet wyobrazić, że była nazwana przez tę kobietę „celebrytką”. I co ma niby przez to rozumieć? Czy jakoś się specjalnie zachowywać? To znaczy jak? Stella nigdy jej tego nie wyjaśniała i teraz będzie musiała sama wszystko sobie wytłumaczyć i zrozumieć.

— Ej! Pani praktykantko — usłyszała głos dziewczyny — co tak zastygłaś jak słup soli? Idziemy! Jeszcze by tego brakowało, żeby pan Uściłowski musiał na panią czekać.

Gdy tylko weszła za dziewczyną do przestronnego gabinetu, natychmiast ujrzała młodego, trzydziestoletniego mężczyznę, siedzącego za biurkiem i patrzącego na nią szerokimi ze zdziwienia oczami. Tego, że był zaskoczony, nawet nie próbował ukrywać.

Asystentka przedstawiła ją i grzecznie opuściła gabinet.

Przez długą chwilę spoglądała na swego opiekuna, on także przypatrywał się jej w milczeniu.

Dariusz Uściłowski był prawie tego samego wzrostu co Latecki. Może tylko odrobinę szczuplejszy. Był ciemnym blondynem i miał piękne zielone oczy, które spod ciemnych brwi bardzo uważnie się w nią wpatrywały. Letni biznesowy garnitur w ciemnoszarym kolorze idealnie podkreślał całą jego męską posturę. Teraz rozumiała, czemu ta dziewczyna ostrzegła ją, żeby nie mizdrzyć się do tego faceta. Była po prostu o niego zazdrosną… Choćby tylko na wyrost. Chmurka uśmiechnęła się i uśmiech jej na szczęście wreszcie ożywił nie tylko ją, ale także jej opiekuna. Mężczyzna wstał zza biurka i podszedł do niej.

— Nazywa się pani Stella Kowalczuk? — zapytał, kaszląc. — Kiwnęła głową. — Tylko, wie pani… Tak się składa, że ja znam osobiście Stellę Kowalczuk i mogę panią zapewnić, że… pani nią nie jest.

— A ja mogę pana zapewnić, że ja — to ja i że nazywam się Stella Kowalczuk.

— Hmm…

— Nikt tu nie zawinił, że jesteśmy z pana znajomą… pełnymi imienniczkami, jeśli oczywiście uwierzy pan, że nimi jesteśmy. Poza wszystkim na pewno ma pan, a przynajmniej powinien mieć, świadomość, że w Polsce nazwisko Kowalczuk nie jest jakimś szczególnie nietypowym i rzadkim…

Takie nieco zuchwałe stwierdzenie dziewczyny zaskoczyło Dariusza. Jej wielka grzywka, skrywająca pod sobą połowę twarzy, a zwłaszcza te jej rude włosy dodatkowo go rozzłościły. No i jeszcze ten butny charakterek… — pomyślał.

— Dobrze — powiedział i wrócił do biurka. — Na razie przyjmuję, że tak właśnie jest. Teraz skupmy się na meritum… Zapoznałem się z pani dokumentami, panno Kowalczuk i trochę zostałem pozytywnie zaskoczony. — Chrząknął, jakby chciał dodać sobie powagi. — Celuje pani w czerwony dyplom. Powinszować! Nigdy nie miałem dotąd do czynienia z takimi ambitnymi studentkami jak pani, więc ufam, że staż w naszej firmie będzie nie tylko pożyteczny dla pani, ale i dla nas.

Dariusz, wygłaszając tę oficjalną przemowę, uważnie ją obserwował. Dziewczyna szokowała go nie tylko włosami, lecz i swą lekką arogancją, i oczywiście także zachowaniem. Starała się na przykład kompletnie na niego nie patrzeć, trzymając jednocześnie głowę nieznacznie przechyloną. Jej duży rudy kosmyk włosów ułożony na lewej części policzka, czynił z niej tym sposobem jednookie indywiduum.

— Na początek proszę mi powiedzieć, dlaczego mnie pani nie słucha i nie patrzy na mnie?

— Słucham pana, a nie patrzę, żeby nie zawstydzić, to znaczy, żeby pan nie pomyślał o czymś, czego w samej rzeczy nie ma.

Dariusz odchylił się na fotelu i uśmiechnął.

— Rozumiem… Nasza asystentka, panna Rozalia… — to ta, która panią odebrała z portierni. — Niespodziewanie się uśmiechnął. — Formalnie pani Rozalia pełni u nas funkcję asystentki, a nieformalnie jest naszą strażniczką moralności. Proszę być dla niej bardzo tolerancyjną. Jej ulubiona fraza: „nie robić maślanych oczu, bo to źle służy relacjom służbowym w pracy”, stała się niemal naszym firmowym sloganem.

— To dobrze, bo ja się akurat z panią Rozalią zgadzam. Atmosferę biznesową w firmie należy wspierać nie tylko racjonalnym podziałem pracy i wieloma dodatkowymi czynnikami, ale także moralnością.

— Świetnie. Uznajmy, że dałem się przekonać. A teraz przedstawię panią naszemu personelowi. Chodźmy! — Wstał zza biurka, skierował się do drzwi gabinetu.

Przez krótką chwilę miała wrażenie, że już gdzieś widziała tego mężczyznę. Tylko gdzie? Teraz nie było czasu na rozmyślanie. Pospieszyła za nim.

14

Drzwi gabinetu dyrektora Lateckiego otworzyły się tak gwałtownie, że ten aż się wzdrygnął. Dariusz, wszedł do środka i z impetem nimi za sobą trzasnął.

— Nie uwierzysz! — wykrzyknął — ta Stella Kowalczuk to wcale nie Stella Kowalczuk.

— Możesz jaśniej? — Sebastian odłożył papiery — Okazała się facetem? Cóż za cud! — i zajaśniał w szerokim uśmiechu.

— Nie rżyj jak koń, chociaż też bym to czynił, gdybym wszystko rozumiał. Krótko mówiąc… — usiadł na fotelu dla gości — ta dziewczyna uosabia sobą wszystkie cechy, których nie znoszę. Mianowicie: jest rudowłosa, ma arogancki, acz powściągliwy charakterek i diabelnie przenikliwy umysł, i na dodatek… Jest jednooką!

— Co ty chrzanisz? Jednooka?! Co masz na myśli?

— Tak, patrzy na świat jednym okiem! Drugiego jeszcze nie widziałem. Ukrywa je za wielkim rudym kosmykiem. Ale ja nie chcę go widzieć! Jeśli ona z jednym brązowym okiem jest taka bystrzacha, to… — Dariusz pochylił się do Sebastiana, po czym szepnął: — Czy kiedykolwiek słyszałeś o ludziach władających rentgenowskim spojrzeniem?

— Dareczku, co ty pitolisz? Możliwe, że ona… to znaczy: może to taka nowoczesna moda zaczesywania włosów? Nie pomyślałeś? — Sebastian się uśmiechnął, ukrywając jednocześnie podekscytowanie. — Wymieniłeś jej pejoratywy. Czyżby nie znalazły się u niej też dobre cechy?

Dariusz, pomyślał chwilę i skinął głową.

— No są. Ma na przykład seksowne wypukłości, zgrabne nogi, i w ogóle profil majestatycznej Nefretete. I to wszystko.

Sebastian obrzucił go przenikliwym spojrzeniem.

— Może powinienem zaprosić Rozalię, aby wygłosiła swój wykład na temat moralności w naszej firmie? — Na wpół kpiącym głosem uśmierzył emocje przyjaciela.

— O nie! Tylko nie to!… Nawiasem mówiąc, ta Stella też mi za sprawą Rozalii uczyniła wymówkę. A czy ty zamierzasz się z nią spotkać, Seb? Poznać jeszcze jedną Stellę Kowalczuk?

— Nie! — odpowiedział tak ostro, że aż Dariusza zaskoczył. Następnie zakasłał i dodał: — Dlaczego miałbym się spotykać ze stażystką? Mam wiele innych spraw na głowie. Na przykład: rozmowę z Kowalczukiem. Muszę podjąć próbę rozwiązania zaistniałego klinczu. Darku, nie chcę stracić tego kontraktu. Zakochałem się w nim…


Przez pół dnia Sebastian nie mógł znaleźć dla siebie miejsca. Próbował zastanawiać się nad tym, jak nie zwrócić kontraktu Kowalczukowi, bez wystawiania na sprzedaż swych prywatnych walorów i zobowiązań… Jednak myśli jego cały czas bezwiednie przeskakiwały na zupełnie inny spektakl, który mu zafundował Dariusz, spektakl pod tytułem: „Chmurka — jako Stella Kowalczuk”. Już trzykrotnie przeszedł korytarzem, próbując wypatrzeć ją za którąś ze szklanych ścianek działowych, ale nadaremno. Wrócił do gabinetu, złościł się i czekał, aż upłynie co najmniej godzina, by bez wzbudzania niczyich komentarzy i podejrzeń znów pojawić się na korytarzu…

Przed obiadem ponownie zajrzał do niego Dariusz.

— Idziesz na obiad? — zapytał od drzwi. — Czy, jak zawsze, masz „nawała” pracy?

— Idę — przytaknął Sebastian. — I tak nic mi na razie nie przychodzi do głowy… À propos! I jak się sprawuje twoja podopieczna? Nie naprzykrza się za bardzo?

— Pytasz, czy jest upierdliwa?

— Darku…?! Mam wołać Rozalię?

— I nie słychać jej, i nie widać… — odpowiedział, machając ręką. — Siedzi sobie w archiwum.

— Jak, w archiwum? Tam nawet nie ma okien.

— A weź ty zrozum takiego rudego łba? Powiedziała, że na początek musi zakopać się w dokumentach. I póki nie znajdzie tego, czego potrzebuje, nie opuści archiwum. Potem posadzę ją w jakimś kącie i pozwolę sobie siedzieć przez kolejny miesiąc. A na końcu wystawimy jej poświadczenie stażu i… niech sobie broni swój dyplomik.

Sebastian, wkładając w międzyczasie marynarkę, skwitował stwierdzenie przyjaciela kiwnięciem głowy…

Gdy przechodzili korytarzem, dogoniła ich Rozalia. Wręczyła jakąś kartkę papieru Dariuszowi, mówiąc:

— Niech pan zobaczy, co ta praktykantka mi przekazała… a raczej panu. Ja nie mam takich pełnomocnictw. — Sebastian i Dariusz spojrzeli na siebie — Chce, żeby jej dano dostęp do dokumentacji z tajnego archiwum. Oto lista tych dokumentów.

Przeczytawszy zestawienie, Dariusz przeraził się.

— Do czego jej to potrzebne? Co jeszcze wymyśli? Wiedziałem, że ta rudowłosa będzie chciała wścibiać nos, gdzie nie powinna.

— Spoko wodza, Dareczku. Rozwiążemy ten problem. Ściślej: ja rozwiążę i zaraz wydam dyspozycje. — Sebastian zwrócił się do Rozalii. — Gdzie teraz jest ta stażystka?

— Poszła na obiad, a wróci do firmy dopiero jutro. Powiedziała, że po obiedzie musi wpaść na uczelnię. Pojawił się u niej jakiś problem…

— A ja mogę nawet powiedzieć jaki! — zawołał Dariusz. –­ Seb, trzeba do nich zadzwonić, niech ją sobie od nas zabierają, póki nic jeszcze nie nabroiła…

15

Na uczelni spędziła niemal połowę dnia. Musiała rozwiać kilka wątpliwości związanych z odbywanym stażem, a konkretnie skonsultować się z promotorem na czym powinna się skupić najbardziej podczas jego trwania. Musiała też pozwracać książki do biblioteki i, najważniejsze, nacieszyć się reakcją koleżanek i kolegów ze studiów na jej nowy wizerunek. Do domu wróciła dopiero pod wieczór.

Gdy przyszła do pani Marii do kuchni, była w cudownym nastroju. Uśmiechnęła się do kobiety, siadła przy stole i oświadczyła:

— Jestem taka szczęśliwa… i taka głodna, że mogłabym zjeść teraz byka z rogami. Pani Mario, tak bardzo mi się podoba w tej firmie, w której odbywam staż, że… — rozłożyła ramiona — nie da się nawet tego opowiedzieć. Wszyscy byli wobec mnie tacy… uważni. Niczego mi nie odmawiali. Uśmiechali się do mnie i, jak mi się zdaje, chcieli mi we wszystkim pomagać. Będę się więc bardzo starała, aby było tak dalej… Ta firma nie jest zbyt duża i ma dość klarowną strukturę, ale są w niej pewne niejasności, które spróbuję wkrótce rozwiązać. Wydaje mi się nawet, że całą pracę wykonam w ciągu ledwie tygodnia. I czym potem będę się zajmowała?

Dopiero teraz Chmurka zauważyła na sobie troskliwe spojrzenie pani Marii.

— Powiedziałam coś nie tak? — Była zaskoczona.

— Nie. — Kobieta pokręciła głową, po czym odpowiedziała: — Wydaje mi się, że nie wszystko jeszcze rozumiesz, dziewczynko. Tak! Zostałaś dobrze przyjęta, i świetnie! Cieszę się z tego powodu, ale czy aby na pewno to ciebie tam tak przyjęli, ciebie — Chmurkę? … Czy pomyślałaś o tym? Jesteś tam jako Stella Kowalczuk, córka rezydenta ukraińskiego banku, a nie jako Olga Błoczek.

Dziewczyna nieco sposępniała.

— To prawda, ale… co mam robić? Muszę nią być i… będę nią do samego końca. Taką zawarłam umowę. A poza tym, spodobała mi się moja praktyka, spodobała mi się ta firma, w której odbywam staż i wykonam swoje zobowiązania najlepiej, jak tylko potrafię, nawet mając świadomość, że będę pracować dla Lateckiego.

— Jak to? — Kobieta udała, że jest zaskoczona. — Jesteś na stażu u Lateckiego, tego przystojnego mężczyzny, którego upodobała sobie nasza Stellusia, z którym się nawet całowała przy bramie?

Chmurka kiwnęła głową.

— Właśnie u tego. Ale nawet mnie nie widział, to jest, nie raczył nawet poznać swojej nowej stażystki. Widocznie moja osoba nie ma dla niego żadnego znaczenia.

— Moja dziewczynko, oto w czym ty jesteś mądra, a w czym durna! — Kobieta prawie krzyknęła, uderzając ją w uda. — Nie zapominaj, pod czyim nazwiskiem jesteś na tej praktyce. To po pierwsze. A po drugie, twój nowy szef siedzi sobie teraz w naszym domu w salonie i rozmawia z panem Kowalczukiem!

Usta Chmurki ze zdziwienia samoistnie się rozwarły.

— Ale po co on tu, ten Latecki? — Zadała głupie pytanie i natychmiast skinęła głową, zdając sobie z tego sprawę. — Och, tak!… Przyszedł do swej ukochanej, a jednocześnie dowiedzieć się, jak… spędziła dzień w jego firmie. — Natychmiast zmarszczyła brwi. — Teraz rozumiem, dlaczego wszyscy byli dla mnie tacy mili i usłużni, że aż prawie przynosili mi szklankę z wodą na tacy… Wszyscy myśleli, że to ja jestem rodzoną córką Kowalczuka! Ale ja przecież uczciwie powiedziałam mojemu opiekunowi, panu Uściłowskiemu, że my z tą celebrytką Stellą Kowalczuk jesteśmy po prostu imienniczkami. On, co?… Nikomu nie rozpowiedział? Dlaczego?

— No to pomyśl „troćkę”, dziewczynko. — Pani Maria również usiadła przy stole, naprzeciwko Chmurki. — Osobiście wydaje mi się, że twój Uściłowski, a także przystojniak Latecki, są w zmowie z Kowalczukiem, żeby… nie zdemaskować Stelli. Jak sądzisz?

Chmurka, przez dłuższy czas milczała, w końcu rzekła:

— Nawet o tym nie pomyślałam… Oczywiście, dlatego wysłali mnie do firmy Lateckiego. — Odetchnęła głęboko. — Pani Mario, jakże trudno mi żyć… pod obcym nazwiskiem. Jak tylko odbiorę dyplom, natychmiast złożę wniosek o przywrócenie starych personaliów. — Nagle jednak zeskoczyła z krzesła i wykrzyknęła: — Och! Powiada pani, Latecki jest tutaj… w naszym salonie? Muszę tam być… Obowiązkowo muszę wiedzieć, o czym…

Kobieta chwyciła ją za ramię.

— No jakby kotka na węglach! Uspokój się moja dziewczynko, przestań!… Drew nałupiesz, a potem nie zbierzesz… Usiądź i pomyśl spokojnie, co powinnaś zrobić.

Chmurka usiedziała na krześle blisko minutę, a potem, skinąwszy głową, rzekła:

— Wiem, czego mi teraz potrzeba. Muszę z kimś porozmawiać… Potrzebuję porady. Muszę zadzwonić do przyjaciela.

— Jakiego przyjaciela? — Pani Maria zmarszczyła brwi. — Masz takiego?

— Tak. To pewien ogrodnik… Muszę z nim porozmawiać… — odpowiedziała i szybko opuściła kuchnię.

16

Sebastian siedział na miękkiej kanapie u Kowalczuków i popijając zaparzoną w wielkim srebrnym samowarze herbatę, rozmawiał z gospodarzem. Przybył tu z wolą wynegocjowania porozumienia w sprawach biznesowych, ale ze strony ukraińskiego oligarchy spotkał się z dwuznaczną, acz stanowczą odmową. Jak od początku przypuszczał, przekonywać bowiem powinien nie pana Kowalczuka, aby ten nie odbierał mu projektu, a Stellę. Teraz, na dodatek, zrozumiał to jeszcze dosadniej: albo zostanie jej narzeczonym, z miejsca mając świetliste widoki na dalszą zawodową karierę, albo pozostanie tym, kim jest: dyrektorem biura projektowego „S & D” (choć wcale nie jest pewne, że pozostanie nim długo), a dla rodziny Kowalczuków — kimś najzupełniej obcym.

W kieszeni marynarki zadzwonił mu telefon. Wzdrygnął się, ponieważ był to aparat, który przeznaczył tylko do kontaktów z Chmurką. Położył szklankę na stoliku, przeprosił gospodarza, powiedział, że to ważne połączenie, którego nie może nie odebrać, po czym przez otwarte drzwi tarasowe pospiesznie wyszedł do ogrodu.

Głos Chmurki w słuchawce zdradzał oznaki nerwowości.

— Wojtku… czy to ty? Muszę z tobą porozmawiać… Nie wiem, co mam robić…

— Stop! Przestań lamentować, Chmurko. — Wychrypiał. — Coś ci się stało? Ktoś cię czymś uraził?

— Nie, nie to… Chodzi o to, że nie mogę czegoś pojąć — odrzekła, po czym opowiedziała mu cały swój dzień i to, że w tej chwili Sebastian Latecki przebywa w domu Kowalczuków.

— Więc myślisz, że Latecki nie spotkał się z tobą, jako Stellą Kowalczuk, ponieważ on sam jest w zmowie z tą rodziną? — zapytał. — Wierzysz w to? Może najpierw spróbuj się jakoś o tym upewnić?

— Ale jak mam się upewnić? — Nastrój Chmurki zaczął zwyżkować.

— Ja bym… po prostu… podsłuchał ich rozmowę — zaskrzeczał Sebastian. — Ponieważ jednak jesteś osobą dobrze wychowaną, więc znajdź jakieś inne rozwiązanie. A najlepiej spytaj go prosto z mostu, czy jest zaangażowany w to oszustwo, czy nie? Sebastian, jak pamiętam, zawsze był uczciwym i prostolinijnym człowiekiem…

— Ale teraz stał się arogancki! — wcięła się w jego wypowiedź. — Nawet się ze mną nie spotkał. I teraz zmawia się z Kowalczukiem. Zrozumiałe, po co i dlaczego…

— A jednak wydaje mi się, że go źle oceniasz. Nawymyślałaś sobie o nim Bóg wie, co… Na twoim miejscu po prostu spotkałbym się z nim twarzą w twarz i szczerze porozmawiał.

— A dlaczego ty tego nie zrobisz, Wojtku? Widocznie sam boisz się przed sobą przyznać, że wobec niego jesteś kimś mało ważnym. On jest wielkim Lateckim, a ty kim? Tylko byłym sportowcem, a teraz ogrodnikiem. Uważałeś go za przyjaciela, a on zlekceważył twoją przyjaźń. Przyznaj się, boisz się spojrzeć mu w oczy?… I dlatego ja także się boję. Gdybym była seksowną babeczką to… a ja, cóż ja… która jestem tylko cieniem tej jego „pięknisi”, Stelli.

Sebastian przemilczał przez chwilę, po czym nagle odezwał się:

— Więc przestań nim być, Chmurko. Pamiętaj, że tak naprawdę wciąż jesteś Olgą Błoczek — inteligentną dziewczyną, i postaw im… swoje ultimatum!

Teraz zawisła na słuchawce Chmurka. Nawet do głowy nigdy by jej nie przyszło, aby odważyć się na coś podobnego. Jednak teraz po raz pierwszy się zastanowiła: a dlaczego by nie? W końcu odpowiedziała:

— Nie, Wojtku, jednak nie mogę tego zrobić. Muszę najpierw spłacić dług za stłuczony chiński wazon. Generalnie będę w ich niewoli przez najbliższe pół roku.

— Całkowicie zapomniałem o tym wazonie! — Odpowiedział swym naturalnym głosem, ale natychmiast zakaszlał i znowu zaczął sapać w słuchawkę. — Chmurko, chcesz żebym zasięgnął języka, ile dokładnie kosztuje taki wazon? Moja znajoma jest córką sprzątaczki pracującej u wójta Iloczynka. I bardzo często pomaga mamie w pracy. Spytam ją. Może ta waza wcale nie jest tak droga, jak ci naopowiadała Stella? Ale, tak czy siak, wydaje mi się, że bez względu na wszystko powinnaś im przedstawić swoje własne warunki dalszej współpracy, a przynajmniej postraszyć tę „rodzinkę”.

— Jak? W jaki sposób? Czym mogłabym ich postraszyć?

— Swoim aktualnie urzędowym nazwiskiem. — Odpowiedział i się uśmiechnął. Ten pomysł przyszedł mu do głowy właśnie teraz i wydał się bardzo dobry. Co więcej, w tej dokładnie chwili w jego duszy zapanowała taka złość na Kowalczuków, że aż musiał to natychmiast wyartykułować. — Posłuchaj mnie, Chmurko… Jeśli rodzina Kowalczuków spróbuje cię dalej gnębić, to powiedz im, że po otrzymaniu dyplomu rozgłosisz wszem wobec o próbie dokonania przez nich fałszerstwa: kradzieży twojej tożsamości. Jestem pewien, że twoja groźba ich zszokuje. Przez tyle lat żyłaś w ich domu jak przysłowiowy Kopciuszek. Może już wystarczy? Nie, „może”! Na pewno! Najwyższa pora, abyś zrozumiała, że jesteś atrakcyjną, młodą, a poza wszystkim inteligentną dziewczyną o pięknym swym prawdziwym nazwisku: Olga Błoczek!

— Och! — odpowiedziała niezdecydowanym głosem — ja nawet nie wiem… Tak niespodziewana ta twoja propozycja, Wojtku. Muszę o niej pomyśleć… No tak… A teraz pójdę na rozpoznanie. Wojtku, dzięki ci! Zaskoczyłeś mnie, ale pomyślę o tym… Teraz już wszystko. Narka! Zadzwonię do ciebie.

Sebastian spojrzał na telefon. Nie rozumiał, jak mógł jej coś takiego zaproponować. Co go naszło? Sam wystarczająco wiele ma własnych problemów, a teraz zgotował jeszcze problem Chmurce.

— I kiedy ty wreszcie wpierw będziesz myślał, a potem mówił, Wojtku? — powiedział głośno do siebie, świadomie używając swego drugiego imienia, którym, pamiętnej nocy przedstawił się Chmurce. Nazwiska Dąbrowski też nie wziął z sufitu. Takie jest przecież nazwisko rodowe jego mamy.

Pokiwał głową, a następnie skierował się z powrotem do drzwi tarasowych salonu.

17

Błyskawicznie przeskoczyła w dżinsy i sweter, rozpuściła włosy i była gotowa do rozpoczęcia działań „operacyjnych”. Nie pozostało już nic innego, jak szybko pobiec korytarzem do schodów, podczołgać się do naroża balustrady, skryć za dużą donicą, skąd będzie można bezpiecznie wszcząć nasłuchiwanie. Zamiar zrealizowała co do joty.

— Zachęca mnie pan do podjęcia rozwiązań, które są osobliwe. — Usłyszała przyjemny głos Lateckiego, czując jednocześnie wzmożone bicie własnego serca. — Czyż można bowiem zarządzać czyimikolwiek uczuciami? Czyż można je przymuszać do pośpiechu? Proszę samemu spróbować sobie odpowiedzieć na te pytania… Owszem, ja nie zaprzeczam, że Stella jako kobieta posiada niezwykłe walory, które, jak każdy mężczyzna, cenię i podziwiam, ale… Pana zero-jedynkowe wobec mnie oczekiwania nie mogą nie wzbudzać mojego sprzeciwu. Nie mogę akceptować faktu, by w sprawach mych własnych uczuć być przez kogokolwiek przynaglanym, przymuszanym do natychmiastowych jednoznacznych deklaracji.

— Rzeczywiście, tatusiu — wsparła Lateckiego Stella — zbyt forsownie nalegasz. — Wstała z krzesła, a następnie przysiadła na oparciu sofy, na której siedział Sebastian. Położyła swą wypielęgnowaną dłoń na jego ramieniu i kontynuowała. — Tato, a pamiętasz, ile czasu poświęciłeś na przekonanie do siebie mamy, na zdobycie jej miłości? I my z Sebastianem powinniśmy podobnie czynić… Powoli będziemy się do siebie wzajemnie przekonywać.

Chmurka, chcąc dostrzec wyraz ich twarzy, silnie przywarła głową do poręczy schodów. Pan Kowalczuk spoglądał na swoją córkę z uśmiechem. Stella patrzyła uwodzicielsko na Lateckiego. A ten ostatni patrzył donikąd. Nagle westchnął i podniósł głowę. Chmurka gwałtownie odsunęła się od poręczy, ponieważ… ujrzała jego oczy patrzące prosto na nią?! Nie, to chyba niemożliwe? Pokręciła głową i znów zbliżyła twarz do balustrady.

Teraz Latecki patrzył na Stellę. Co więcej, ująwszy jej dłoń w swoje dłonie, delikatnie ucałował koniuszki palców.

— Jesteś bardzo przezorna, Stello. I to mi się podoba. Jak zrozumiałem, powinniśmy powoli zbliżać się do siebie i niech…

— ...Nasze uczucia powoli nabierają kształtów. Czy to chciałeś powiedzieć, kochanie? — rzekła, promieniejąc radością. — Zgadzam się na to, a nawet zrobię teraz pierwszy krok. Jestem zaproszona do Sandry Markowskiej na jej imieniny… z osobą towarzyszącą. Nie poszedłbyś ze mną?

— Chętnie, Stello. A kiedy by to było?

— W najbliższą sobotę. Moglibyśmy zabrać ze sobą także twojego przyjaciela Dariusza. Sandrze od dawna wpadł w oko. Prosiła mnie, aby pomóc jej go poznać, więc świetna byłaby ku temu okazja.

I Stella uśmiechnęła się trzydziestoma dwoma zębami, zwodząc z umysłu i Sebastiana, i Chmurkę. Sebastiana — z powodu zaskoczenia, Chmurkę — z zazdrości, która nagle dosłownie ogarnęła całą jej duszę. Dlaczego? Co takiego jest w tym Lateckim, że działa na mnie w ten sposób? — rozmyślała gorączkowo — Jakieś feromony czy męska magia?!…

— Nawiasem mówiąc — usłyszawszy głos Lateckiego, ponownie zbliżyła się do balustrady — od wczoraj mamy stażystkę w naszej firmie i, czy możesz sobie wyobrazić, że nazywa się dokładnie tak samo, jak ty: Stella Kowalczuk?

Chmurkę tak bardzo przytłoczyło jego stwierdzenie, że aż oniemiała. Widziała jednak bardzo dobrze, jak ojciec i córka patrzą na siebie, i jak Latecki z ciekawością wpatruje się w Stellę, czekając na komentarz.

— Co za niezwykły zbieg okoliczności! — po części pod wpływem jego spojrzenia krzyknęła z udawaną wesołością Stella, po czym histerycznie się roześmiała. — Moja pełna imienniczka? A to ci historia! Z chęcią popatrzyłabym sobie na tę stażystkę.

— Prawda? — Teraz Latecki okazał swe zaskoczenie. — Jeśli chcesz, moja droga, mogę wam zaaranżować jakieś małe spotkanko w knajpce, niedaleko naszego biura? Co prawda, sam jeszcze nie miałem okazji jej widzieć, ale od Darka na jej temat nasłuchałem się całkiem dużo. Jutro spróbuję się z nią spotkać i trochę „okiełznać” tę przyszłą panią magister. Tak bowiem gwałtownie rzuciła się w wir pracy, że wkrótce będę musiał przygotowywać dla niej jakieś ekstra zadania. Nawiasem mówiąc, już sam Dariusz z jej powodu traci rozum. Jak mi powiedział, ta ruda bestia doprowadza go do szału.

— Co ty powiesz? — Stella dalej odgrywała swoją rolę. — Najważniejsze, żeby ta „ruda bestia” nie omotała nam Dariuszka. On z Sandrą, moim zdaniem, mogą stworzyć idealną parę. Tak więc, mój drogi… — Przejechała palcami po włosach Sebastiana, wywołując na plecach Chmurki gęsią skórkę — ostrzeż ją! Niech zna swe miejsce w szeregu i nie kokietuje przełożonych… A ja mogę sobie nawet wyobrazić, jak wygląda ta „ruda bestia”. — Podniosła się z podłokietnika sofy i stanęła naprzeciwko Lateckiego. Jedną dłoń położyła na biodrze, a drugą niedbale pstryknęła paluszkami w powietrzu. — Jest z pewnością czymś w rodzaju niedorozwiniętej kobiety, albo raczej przejrzałą nastolatką, z dużą ilością trądziku na twarzy, kudłatą rudą głową, zaniedbanymi paznokciami i ubraniami z second-handu.

Sebastian uśmiechnąwszy się, pokręcił głową.

— Nie, moja droga. Darek opisał mi tę dziewczynę zupełnie inaczej. Jego zdaniem jest równie urokliwa, jak ty. — Przeczesał dłonią włosy, zerknął na półpiętro i dodał — Nawet wyraził podziw dla jej figury i zgrabnych nóg. Nie spodobał mu się tylko jej kolor włosów, choć fryzurę uznał za całkiem stylową. Krótko mówiąc, oczarowałaby go, gdyby nie jej lotny umysł. On nie przepada za nazbyt inteligentnymi dziewczynami.

Stella roześmiała się jak rasowa aktorka, ale najwyraźniej poczuła się urażona. Oto została porównana do nie wiadomo kogo. Jednak, uśmiechnąwszy się, rzekła:

— Ufam ocenom Darka. On ma smak estety i potrafi odróżnić prawdziwą dziewczynę od dziewuszyska. Jednak, tak samo jak Darek, i ja nie rozumiem, na co kobiecie męski umysł? Wierzę, że prawdziwa dziewczyna powinna być księżniczką, mieszkać w pięknym zamku i czekać na otwarcie bramy, przez którą zajedzie na zamkowy dwór jej książę.

— Och, zaiste?! — cicho wyraziła swe powątpiewanie Chmurka, przeczołgując się do ściany. Jej brama otworzy się dla księcia? Ale przecież od dawna jest otwarta… Tyle tylko, że nie do zamku, a do stodoły!… Nie, nie mogę tego dłużej słuchać. — Odczołgała się dalej i gdy znalazła się na korytarzu, wstała i pospieszyła do swego pokoju. Miała o czym rozmyślać…

18

Na telefon od Chmurki wyczekiwał przez cały wieczór. Zadzwoniła dopiero następnego dnia w porze lunchu.

— Dlaczego wczoraj nie dzwoniłaś? — zapytał natychmiast, nie czekając na jej „cześć!” — Tak bardzo się o ciebie martwiłem, że aż przekroczyłem normę przekopywania ogrodu. A dziś z tego samego powodu nie mogłem znaleźć grabi.

— Wojtku, sorrki! Wczoraj przez cały wieczór rozmyślałem o twojej propozycji, że aż z tego powodu dziś zaspałam. Ledwo zdążyłam do pracy i z tego wszystkiego dopiero teraz byłam w stanie zadzwonić. — Mówiła do telefonu, z rozrzewnieniem patrząc na pusty korytarz firmy. Za szklanymi przegrodami było niewielu pracowników. Większość udała się na lunch. — Wczoraj miałam mnóstwo pracy, chciałam od razu w jeden dzień dowiedzieć się o firmie wszystkiego, a dziś z kolei mój opiekun na „dzień dobry” zrugał mnie, że za bardzo galopuję…

Sebastian widział ją dzisiejszego ranka. Prawda: przyglądał się jej ukradkiem, schowany za wieszakami w korytarzu. I jeśli wczoraj, wedle słów Dariusza, miała na sobie kostium z krótką spódniczką (w końcu Dariusz miał możność docenić klasę jej nóg), dziś z tamtego kostiumu pozostał tylko żakiet, a poniżej — czarne dżinsy. Tak oryginalne zestawienie Sebastianowi nawet się spodobało. Zmieniła także uczesanie. Całkowicie rozpuściła włosy i teraz, z ich powodu, z pochylonej nad stołem głowy, widoczny był tylko czubek jej cienkiego nosa. Potem porozmawiał z Dariuszem i kazał mu skarcić nową stażystę za to, że wściubiała nos tam, gdzie nie powinna, i żeby nieco utemperowała furiacki zapał do pracy, który, jego zdaniem, niczego dobrego nie wróży. A teraz, rozmawiając z nią, uświadomił sobie, że Darek z pewnością musiał przesadzić w musztrowaniu podopiecznej.

— Niedobrze, że dzwonisz w czasie obiadu — zaskrzeczał do słuchawki. — Idź coś zjedz. Natychmiast poprawi ci się nastrój. Ja, na ten przykład, gdy nie podjem, staję się groźny i niebezpieczny jak wygłodniały lew.

— Wojtusiu, nie mogę — westchnęła. — Zapomniałam wziąć z domu pieniędzy. Będę musiała więc dzisiaj pościć.

— Jak to?! — zdenerwował się, zapominając o odgrywaniu roli. Natychmiast jednak zdał sobie z tego sprawę, dlatego szybko odkaszlnął i na powrót „stał się ogrodnikiem”. — Jak to będziesz pościć? Toż na twoich żebrach można by grać jak na gitarze, nie ma nawet za co uszczypnąć… A ty jeszcze miałabyś pościć?

Usłyszawszy w telefonie jej śmiech, sam również się uśmiechnął. Jej głos ewidentnie pociągał za ten nerw w jego duszy, który musi być odpowiedzialny za przednie samopoczucie. Ponieważ gdy tylko się śmiała i jego nastrój z miejsca stawał się pogodniejszy.

— Jeśli się śmiejesz, to znaczy, dożyjesz wieczora. A może chcesz, żebym zaraz do ciebie przyjechał? Mam ze sobą rower i wszechmocną kanapkę. Nakarmię cię nią.

— A co to za kanapka?

Zanim odpowiedział, przez chwilę pomyślał:

— Zawiera wszystko, co chowam skrzętnie w lodówce. Jest kiełbaska podwawelska i kawałek szyneczki z indyka, a także ser kozi, który posypuję niedźwiedzim czosnkiem. Dalej: liść sałaty i kawałek tureckiego pieprzu z łyżką musztardy. No i zielona cebula, jakiej używam tylko z majonezem. Wszystko to pięknie układam… — pomyślał trochę i dodał: — …między trzema kawałkami chleba tostowego, posmarowanymi masełkiem czosnkowym z kawałeczkami poszatkowanego czosnku. Wychodzi z tego pychotka!… Ale po takim posiłku trzeba zapomnieć o randkowaniu. No, w moim przypadku, nie byłem na żadnej randce od dawna. Więc jeśli bym się z tobą spotkał, to przysięgam oddychać tylko na boki…

Wesoły śmiech Chmurki zastopował jego bujną fantazję.

— Ale wtedy, podczas naszego wieczora, wcale nie czuć było od ciebie czosnku — stwierdziła ze śmiechem. — Wręcz przeciwnie… Pachniałeś całkiem przyjemnie, pomijając ten dodatkowy zapaszek… obornika.

Sebastian podrapał się po głowie. Zapomniał o swoich markowych męskich perfumach Armani Acqua di Gio, których używa na co dzień. Odtąd powinien być z nią bardziej ostrożny i podczas bezpośrednich spotkań absolutnie takich nie używać.

— Nie każdego dnia jem tę kanapkę — mruknął. — Dzisiaj też nie zjem, bo muszę dobrze pachnieć, bo wieczorem spotykam się z córką kucharki. Pamiętasz, obiecałem, że dowiem się prawdziwej ceny wazonu, który tak niefortunnie stłukłaś.

Chmurka umilkła na kilka sekund. W końcu odpowiedziała:

— Wojtku… ten nieszczęsny wazon… Nie musisz… Nie dopytuj się o niego, proszę. Spłacę go jakoś…

Nie mógł ukryć uśmiechu. To niemożliwe, ale wydawało mu się, że oto Chmurka zaczyna zdradzać oznaki zazdrości?!

— Nie mogę, Chmurko, już się umówiliśmy na tę randkę. Włożyłem nawet krawat, żeby przyzwoiciej wyglądać. Ale nie martw się, jeśli będzie chciała się całować, to odmówię. Nie całuję się z dziewczynami na pierwszej randce.

— Co za dalekowzroczność… — mruknęła.

Ledwo powstrzymywał się od śmiechu. Uświadomił sobie, że najlepiej, gdyby zakończył z nią rozmowę taką mimowolną pointą. Niech będzie zazdrosna. Jednak nie zdążył zakończyć. Oto bowiem, gdy w międzyczasie opuścił gabinet i szedł korytarzem, nagle usłyszał w telefonie zaskoczony głos Chmurki:

— Och, Wojtusiu, muszę kończyć. Ktoś idzie po korytarzu. I nie przeciążaj zbytnio nogi i… głowy. Dbaj o siebie.

— To prawda. Powinienem… — odpowiedział z westchnieniem ulgi. — Znów musiałem się natrudzić przy przekopywaniu tej ziemi.

— A ten twój gospodarz, wójt Iloczynek, to nie mógłby zakupić jakiejś maszyny do wspomagania prac ogrodowych? W którym my wieku żyjemy? — Oburzenie Chmurki było miodem na serce Sebastiana. Był wniebowzięty, że ona aż tak bardzo się o niego zamartwia.

— Chmurko, uspokój się. Nie mogę się z nim kłócić. Obiecał wysłać mnie do pomocy ogrodnikowi Markowskich, miałbym wtedy z tego niezły szmal.

— Markowskich? — Chmurka wykazała się czujnością. — Których Markowskich, Wojtku? Czy przypadkiem ich córka nie ma na imię Sandra?

— Co do ich córki, to nic nie wiem — odpowiedział, uśmiechając się. Rzucił przynętę i połknęła ją! — Głową tej rodziny jest brat żony mojego gospodarza, to znaczy naszego Iloczynka, wójta Starych Babic. Czyli, jak widzisz, sama tutejsza śmietanka.

— Jasne. A czemu ich ogrodnik potrzebuje twojej pomocy?

— Wygląda na to, że organizują tam jakieś ważne przyjęcie. Chyba czyjeś imieniny… Chcą je zorganizować w ogrodzie. Więc…

— Rozumiem. A kiedy to będzie?

— W sobotę. Zostały trzy dni, więc będę zajęty każdego wieczora, a potem … Chmurko, tak sobie pomyślałem, może wtedy właśnie spotkam się z Sebastianem i zwrócę mu te pieniądze? Chociaż… Aj, nie! Nie będę nawet o tym myślał.

— Wojtku, nie przejmuj się. Ja tu u siebie dowiem się czegoś więcej o tym wieczorze i może nawet ci pomogę, ale na razie nic nie mogę obiecać…

Wyłączyła telefon w chwili, gdy wszechmocny Sebastian Latecki przechodził wzdłuż korytarza. Mówił z kimś przez telefon, ale nagle skończył, potem znów wybrał czyjś numer i zatrzymawszy się przy ekspresie do kawy, ponownie zaczął rozmawiać.

Panująca wokół cisza aż dzwoniła. Oprócz nich nikogo przecież nie było. Dziewczyna mimowolnie słyszała jego głos.

— No tak, pamiętam. W sobotę… — mówił, uważnie obserwując przygotowywanie kawy. Nie obejrzał się i nie zauważył jej obecności za szklaną przegrodą.

— …

— Tak, oczywiście, będę. Będziemy razem z Darkiem… że co powiadasz? Że czego one oczekują? No coś ty! To już chyba przesada. Rozumiem Stellę, ona się we mnie buja, ale Sandra Markowska? Myślałem, że ona i Aleksander… ale okazuje się, że to Darek? Aż nie chce mi się wierzyć… No cóż, sprawdzimy z Dareczkiem podczas tego wieczoru, jak bardzo jesteśmy przez te panienki hołubieni…

Wziął filiżankę z kawą i ruszył w kierunku swojego gabinetu. Chmurka, patrząc na jego plecy, tylko cicho westchnęła.

Więc on i pan Dariusz będą wieczorem w domu Markowskich, żeby dowiedzieć się, jak są hołubieni przez… dziewczyny? — rozmyślała. Sama nie wie dlaczego, ale oburzyła się. — Ach, ci współcześni faceci… Wolą testować czyjeś uczucia, niż okazywać je samemu?!

Z irytacji nie była nawet w stanie usiedzieć na krześle. Podniosła się, podeszła do okna. Przez kilka minut stała, patrząc na toczące się życie miasta z wysokości drugiego piętra. Położyła dłonie na zimnym parapecie i nagle zastanowiła się, dlaczego tak się tym martwi? Uśmiechnęła się do swych „durnych myśli” i nawet nie zauważyła, że mówi na głos.

— Co to właściwie mnie obchodzi, kto nie będzie, a kto będzie go „hołubił”, a nawet dawał mu dowód swej miłości? On jest wszechwspaniały i uwielbia, gdy jest wielbiony… Znaczy się, on tam będzie. Tak więc i ja muszę tam być… Muszę odpowiedzieć sobie na wszystkie pytania, które mnie coraz bardziej dręczą… Tylko jak się tam dostać?

Nagle intuicyjnie poczuła, że za jej plecami ktoś stoi. Gwałtownie się odwróciła i ujrzała Sebastiana Lateckiego.

Stał dwa kroki od niej, trzymał w dłoniach filiżankę kawy i patrzył na nią ze zdziwieniem.

— Jest wiele na to sposobów — powiedział aksamitnym głosem. — Można otrzymać zaproszenie, można towarzyszyć komuś, kogo zaproszono… — Uśmiechnął się, upił łyk kawy. — Można jeszcze przybyć potajemnie, na przykład forsując płot. W skrajnych przypadkach można spróbować deportacji, ale trzeba by na tę okoliczność zostać kosmitką. Z pewnością jednak pani nią nie jest i chyba nie będzie. To zatem, przepraszam, kim pani jest?

Z trudem przełknąwszy ślinę, odpowiedziała:

— Ja? Ja… Chm… To znaczy, znaczy się… nazywam się Stella Kowalczuk, stażystka.

Jedna brew Lateckiego uniosła się. I Chmurce nawet się to bardzo spodobało. Więc jego obecność obok wcale nie powoduje zniewolenia rozumu? I jeszcze wywołuje takie piękne wrażenia? Zrobiła głęboki wdech, po czym rzekła:

— A pan, panie Latecki, nie wiedział, że ma w swoim biurze praktykantkę? Dziwne, zwłaszcza, że dziś rano przekazano mi pana osobiste instrukcje. — Teraz obie brwi zmarszczyły się na twarzy Sebastiana, ale w niczym Chmurki to nie zastopowało. — Zabronił mi pan nadmiernej aktywności. Nakazano mi też zachowywać się spokojnie i bez potrzeby nie zawracać ludziom głowy.

— Naprawdę? — wyraził zaskoczenie, położywszy niedopitą filiżankę kawy na stole. Zmrużył oczy i rzekł — Jest pani pewna, że tak właśnie to sformułowałem?

— Podobno przekazano mi pana zalecenie słowo w słowo.

Dumnie podniosła głowę i obiema rękami odgarnęła włosy z twarzy. Od razu pojęła, że Latecki zauważył jej czerwone policzkowe piętno. Natychmiast za to zrugała się w myślach. I musiałam akurat dziś zaspać i nie mieć czasu na zrobienie dobrego makijażu?… Cholerny świat!

Ale reakcja Lateckiego zaskoczyła ją. Przestał się uśmiechać, twarz jego spoważniała.

— Skąd u pani na lewym policzku twarzy taka szrama? — zapytał.

— To pozostałość po wypadku… Sprzed lat… Po prostu zapomniałam dziś o makijażu, przepraszam.

— Za co pani przeprasza? — Szczerze zdziwił się, co z kolei ją także szczerze zdziwiło. — Widzę, że wstydzi się pani tej przykrej plamy? A może to jednak któryś z moich pracowników nie wykazał się wobec pani delikatnością? Proszę powiedzieć, a ja…

Natychmiast mu przerwała.

— Och, nie. Wszystko jest dobrze… Zapomnijmy o tym.

Skinął ze zrozumieniem głową.

— W porządku. Proszę wracać do pracy. Moje słowa zostały najwidoczniej niewłaściwie przekazane. Powiedziałem, że nie powinna się pani interesować poufnymi dokumentami już w pierwszych dniach stażu. Proszę się zapoznać z zakresami obowiązków naszych pracowników, w celu analizy ich wydajności. Ostatnio otrzymywałem skargi, że nie wszyscy wszystko wykonują na czas. Pani Stello, ma pani bardzo ambitny temat pracy dyplomowej. Jednak uważam, że po zrozumieniu struktury naszej organizacji i po analizie zakresów prac każdego pracownika, będzie pani miała wiele materiału do przemyśleń i do wypracowania propozycji usprawnień, które opisze pani w swej pracy magisterskiej i zaproponuje nam do wdrożenia.

Sebastian zauważył, że słuchała go z najwyższą uwagą. Podobało mu się to.

— Byłbym bardzo rad, mogąc z czasem otrzymać od pani zalecenia dotyczące poprawy efektywności pracy naszych pracowników. Czy mnie pani rozumie? — Kiwnęła głową, ale nie odpowiedziała. Sebastian powtórzył: — Zrozumiała mnie pani?

— Tak, zrozumiałam, po prostu nieco oniemiałam. Okazał się pan… bardzo mądrym dyrektorem.

Sebastian nie mógł ukryć uśmiechu.

— A pani okazała się bardzo bezpośrednią. Cóż, no dobrze. — Chciał się odwrócić, ale zatrzymał i znów się do niej odezwał. — Zastanawiam się, gdzie chciała pani się udać, jeśli to nie jest tajemnicą? Z taką pasją rozmawiała pani przez telefon, że aż mnie to zaintrygowało.

— Ja? Ja rozmawiałam przez telefon? O mój Boże, pan wszystko słyszał?

Sebastian skinął głową, po czym rzekł:

— Proszę mi powiedzieć. Chętnie pani pomogę.

— Och, co pan, panie dyrektorze… — machnęła ręką. — Nie pomoże mi pan… Ludzie tacy jak ja nie są zapraszani na takie wydarzenia, szczególnie do domu Markowskich. Tych Markowskich… Mówią, że ma być tam niezwyczajnie… — urwała, zauważając jego zachmurzone oblicze.

— Pani Stello, czemu tak nieustannie upokarza pani samą siebie? Proszę mi uwierzyć: jest pani nietuzinkową, wspaniałą kobietą i jeśli tylko będzie miała pani ochotę, może utrzeć nosa każdej innej, nawet i świętej krowie. Wszystkiemu winne to piętno? — Lekko skinął głową, patrząc na jej policzek. — A może jednak jest inny powód?

— Panie prezesie — odpowiedziała, z dumą podnosząc głowę — nie zamierzam się przed panem spowiadać. Pan, chwała Bogu, nie jest moim księdzem, a ja pana parafianką. Po prostu muszę tam dotrzeć, i koniec, kropka. A w jaki sposób to uczynię, nie powinno przecież pana martwić.

Sebastian uśmiechnął się, przytaknął, następnie odpowiedział:

— Oczywiście. Ma pani rację. To nie moja sprawa. Proszę więc samodzielnie rozwiązywać swe prywatne problemy… Zatem, powiada pani, nie jestem księdzem? ­– Nie mógł już dłużej ukryć pobłażliwego uśmiechu, od którego gotowało jej się w głowie — Mimo to pomyślę o pani. — Po czym odwrócił się i poszedł do swego gabinetu, zostawiając Chmurkę w kosmicznym zakłopotaniu.

19

Od blisko kwadransa obaj panowie siedzieli w gabinecie i dyskutowali w najlepsze.

— Więc powiadasz, że wpadłem Sandrze w oko? — Dariusz uśmiechnął się, wygodniej rozsiadając się w fotelu. Spojrzał na Sebastiana, który również się uśmiechał. — I co ciebie tak bawi?

— A to, że w końcu doświadczysz na sobie wszystkich rozkoszy najwyższego ludzkiego uczucia. Teraz już nie wyślizgniesz się z jej łapek. Tak mi przykro, amigo. Mister Kowalczuk nie ma takiej władzy jak ojciec Sandruni. I o ile mi pozwolono jeszcze przez jakiś czas odkładać termin narzeczeństwa z panną Kowalczukówną, o tyle ty… już zostałeś skazany. I teraz wolno ci co najwyżej wybrać między dżumą a cholerą, lub jak wolisz: gilotyną a szubienicą.

— Patrzcie, jaki „dowciapny”! — z wyraźną frustracją wykrzyknął Dariusz. — I to ma być mój najlepszy kumpel?

— A czy to przypadkiem nie ty, mój drogi, jeszcze wczoraj przekonywałeś mnie, że dla dobra firmy powinienem poświęcić własne pryncypia?! I, jak widzisz, poświęciłem, opóźniając na bliżej nieokreślony czas groźbę zerwania współpracy z Kowalczukiem, i sprawiłem, że otrzymaliśmy ostatecznie kontrakt. Tak à propos: podpisujemy go w poniedziałek. Teraz twoja kolej poświęcenia się dla wspólnej sprawy. — Sebastian starał się być poważnym, ale pod koniec przemowy, widząc na twarzy Dariusza przerażenie, wybuchnął śmiechem. — Szczerze mówiąc, to ja chyba ciebie nie rozumiem? Oto pojawia się przed tobą bajeczna perspektywa — Sandra Markowska: laska, tylko patrzeć. Na dodatek niegłupia, posażna i co by nie mówić: córeczka wicewojewody mazowieckiego. Czy dobrze pamiętam, że od zawsze marzyła ci się księżniczka? No to masz! Bierz ją, póki do wzięcia!

Dariusz spojrzał na Sebastiana z takim przerażeniem, że ten ostatni aż zaczął mu współczuć, więc wziął się za pocieszanie:

— Powiedz szczerze, przyjacielu, czego ty tak się boisz?

— Jest córką Markowskiego?

— Jest. Co z tego?

— Mawiają… — przewrócił oczyma — że aby zostać jego zięciem, trzeba nie mieć w głowie wszystkich klepek. A ja z moich bardzo lubię każdą…

— Nie martw się, wyleczą cię z takiego komfortu.

— Seb… Nie mogę nawet sobie wyobrazić, że kiedykolwiek i z kimkolwiek miałbym się ożenić. Nie! Małżeństwo to instytucja zdecydowanie nie dla mnie. A poza tym, coś niecoś słyszałem o tej Sandrze… — przeszedł na szept — mówią, że gościu, który spędza z nią noc, następnego dnia znika z miasta bez śladu.

Sebastian znów nie mógł ukryć śmiechu.

— Nie śmiej się, Seb! Mówię poważnie. Nie chcę, żeby moje zimne ciało znaleziono gdzieś pod mostem w Wyszogrodzie.

— Oho-ho-ho-ho! Co za fantazja! — Sebastian nie krył faktu, że rozmowa z Dariuszem stała się dla niego bardzo zabawna. — Chociaż, nie ukrywam, nie chciałbym stracić przyjaciela i to w chwili, gdy stał się opiekunem pewnej zdolnej praktykantki. Nie zapominam wszak, że wisi ci na szyi. Najpierw porozmawiaj z nią, napisz raport z postępu jej prac, a potem… płyń sobie Wisłą, mój trupie, do tego mostu w Wyszogrodzie. — Nagle stał się poważny i dodał: — A może jej faceci odlatują z miasta z nowymi angażami na intratne posady? Nie pomyślałeś? — Dariusz pokręcił przecząco głową. — Widzisz, nie sprawdziłeś, a panikujesz.

W końcu Dariusz „zakumał” ironię przyjaciela.

— No tak, dalej szydzisz… — westchnął. — Nic pomocy… — To w końcu powinienem iść w sobotę na tę kalwarię i czy puścisz mnie samego?

— Spokojnie, amigo. Pójdziemy razem i razem zginiemy, pozostawiając naszą firmę pod okiem błyskotliwej praktykantki Stelli Kowalczuk. Przy okazji spotkałem ją podczas lunchu. Jestem pewien, że w warunkach konieczności dziejowej byłaby w stanie zastąpić nas obu na naszych stanowiskach.

Po słowach Sebastiana osłupiały Dariusz na chwilę zaniemówił. W końcu powiedział:

— Znaczy się, miałem rację! Ta Stella przerasta prawdziwą Stellę o głowę. — Usłyszawszy to, Sebastiana jakby coś tknęło. Natychmiast w głowie zaświtał mu pomysł: niech dziewczyny się ze sobą skonfrontują. Niech stawią sobie nawzajem czoła. Wtedy on, Sebastian, mógłby pomóc Chmurce uwierzyć w siebie i zrozumieć, że jest inteligentna i piękna, urodą nieustępująca w niczym ani Stelli, ani Sandrze.

— Co tak się zamyśliłeś? — spytał Dariusz, mierząc Sebastiana przeszywającym wzrokiem. — Zawsze, gdy obmyślasz jakiś genialny plan, w oczach tańcują ci diabliki, a w głosie pobrzmiewają przywódcze nutki. Już zaraz usłyszę słowa: „Nie ma ludzi niezastąpionych, szanowny kolego!”

— I masz rację, Dareczku, nie ma niezastąpionych… A co powiesz na to, gdybyś poszedł na tę imprezkę z rzekomo swoją dziewczyną? — Dariusz otworzywszy usta, spojrzał przez chwilę na Sebastiana, nie mrugając oczyma. — Nie rajcuje cię taki pomyślunek? Przyjdziesz z osobą towarzyszącą, przedstawisz jako swoją dziewczynę, i niech tylko spróbuje panna Sandrunia naskakiwać… Przy okazji i mi łatwiej będzie usprawiedliwić się przed Stellą. W końcu — ja też będę zaskoczony twoim status quo. Okaże się, że i ty przede mną masz swoje tajemnice. Krótko mówiąc, pomożemy sobie nawzajem. Jak ci się podoba mój plan?

— Plan? No… świetny, super, genialny! Tylko skąd mam wytrzasnąć taką panienkę?

Sebastian wzruszył ramionami.

— Do impry zostały jeszcze trzy dni. „Się postaraj”, kolego.

20

Gdy Chmurka weszła do kuchni, pani Maria, jak zwykle stała przy kuchence, przygotowywała obiad i coś sobie cicho nuciła.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 18.9
drukowana A5
za 64.19