E-book
17.75
Ruda muza

Bezpłatny fragment - Ruda muza


5
Objętość:
253 str.
ISBN:
978-83-8324-049-7

1

Nic o niej nie wiedział. No, może oprócz tego, że większość obecnych na sali mężczyzn, tak zresztą jak i on sam, nie mogła oderwać od niej wzroku. Od momentu, gdy jej zgrabne nogi, obute w niebotycznie wysokie obcasy, przekroczyły próg restauracji, wpatrywał się w dziewczynę jak zaczarowany. Nie dało się jej nie zauważyć… Czerwona, silnie przylegająca do ciała sukienka, czarna kopertówka, burza rudych loków na głowie, muśnięta słońcem skóra, perfekcyjny manicure, no i ta figura.

Gdy kelner wskazał jej stolik nieopodal tego, przy którym siedział Henry, mężczyzna poczuł radość, że będzie miał sposobność przyglądać się tej pięknej młodej kobiecie z tak bliskiej odległości. O ile jeszcze przed momentem cierpiał na kolejny, ciągnący się od miesiąca brak weny, tak teraz został z tej przypadłości uleczony. Wiedział, że noc upłynie mu na malowaniu, nie mogło być inaczej.

Wreszcie. Mam nadzieję, że zostało mi jeszcze jakieś nieuszkodzone płótno — pomyślał, starając się oszacować, jak duże są na to szanse. Nie pamiętam dokładnie, co zniszczyłem, a co przetrwało.

Teraz gdy intrygująca go dziewczyna usiadła ledwie kilka metrów od niego, dyskretnie powiódł wzrokiem po jej piegowatej do granic możliwości twarzy. Drobny nos, lekko uniesione kąciki wydatnych ust, wyraźnie zarysowane policzki — te wszystkie elementy jej urody robiły na nim piorunujące wrażenie. Nastrojowe światło restauracji, padając na włosy nieznajomej, wydobywało z nich czerwone refleksy, ożywiało je i sprawiało, że wyglądały niemal jak żywy ogień. Spojrzenie zielonych oczu było przenikliwe, silne, elektryzujące. Wodziła nimi po sali, co kilka chwil lustrując drzwi wejściowe. W końcu wbiła wzrok w stół i z nudów zaczęła bawić się serwetką. Kelner przyniósł dla niej butelkę wody i szklankę, lecz ona, pogrążona w myślach, nawet na niego nie spojrzała.

Henry wrócił do posiłku. Zerkał przy tym ukradkiem w jej kierunku.

Ruda bogini, chodzący ideał piękna. Dlaczego nie spotkałem jej wcześniej? — pomyślał, oczami wyobraźni widząc swoje kolejne dzieło. Wyciągnął z kieszeni mały szkicownik i ołówek: zawsze miał przy sobie ten zestaw. Szybko nakreślił zarys jej sylwetki. Dodał jeszcze kilka linii: krótka, długa, dwie krótkie. Ołówek B2 gładko sunął po papierze.

Nagle spojrzała w jego stronę. Dostrzegła nietypową jak na restaurację aktywność mężczyzny. Zamarł, czując na sobie jej wzrok. Nie podniósł oczu, a mimo to był pewien, że kobieta patrzy właśnie na niego. Udając, że skończył, odłożył ołówek i wrócił do przerwanego posiłku. Kątem oka złapał ruch jej głowy. Odwróciła wzrok, przestała się nim interesować.

— Poproszę jeszcze panna cottę — zwrócił się do przechodzącego kelnera. Właściwie nie był już głodny, chciał jedynie zostać w restauracji jak najdłużej, aby w dalszym ciągu móc obserwować dziewczynę, nasycać rosnącą w nim wenę jej widokiem.

Minęło dobre dwadzieścia minut, od kiedy weszła. Wyglądała na poirytowaną: wyjęła z torebki telefon, spojrzała na niego i ciężko westchnęła, przewracając oczami, po czym schowała go z powrotem. Po chwili znów go wyjęła. Henry widział, jak wystukuje wiadomość. Jej smukłe palce poruszały się bardzo szybko i wprawnie. SMS został napisany w ciągu kilku sekund. Następnie odłożyła smartfon na stół i wpatrzyła się w drzwi.

Czas mijał, a mężczyzna wiedział, że nie jest w stanie wepchnąć w siebie kolejnej porcji czegokolwiek. Robiło się późno. Zdawał sobie sprawę z faktu, iż jeśli ma dziś zająć się jeszcze sztuką, musi już wyjść. Uregulował rachunek i z niechęcią podniósł się zza stołu. Spojrzawszy raz jeszcze na intrygującą go młodą kobietę, skierował się do wyjścia.

Wtedy do restauracji wpadła zdyszana, blond włosa dziewczyna. Mogła mieć ze dwadzieścia, góra dwadzieścia trzy lata, na pewno były z rudowłosą w podobnym wieku. Rozejrzała się po sali i już po chwili jej wzrok zatrzymał się na miejscu, w którym siedziała nowa muza Henry’ego. Blondyna pomachała do ożywionej jej widokiem znajomej i szybkim krokiem ruszyła w jej stronę. Henry zwolnił, minął się z dziewczyną i otworzył drzwi. Kątem oka dostrzegł, jak dziewczęta na powitanie padają sobie w ramiona.

Wyszedł na zewnątrz. Była ciepła, kwietniowa noc. Kilka par spacerowało główną ulicą miasta, z okolicznych pubów dobiegała muzyka. Jacyś kolesie śmiali się z czegoś głośno, siedząc na schodkach fontanny przedstawiającej flisaka otoczonego żabami. Wyglądali na porządnie podpitych.

Henry odetchnął, rozkoszując się wyjątkowo ciepłym powietrzem. Obejrzał się jeszcze na okna restauracji. W oświetlonym wnętrzu odnalazł siedzące przy stoliku, z przejęciem o czymś dyskutujące dziewczyny. Ruda wyglądała teraz na odprężoną. Jej uśmiech był niesamowicie seksowny, ruchy pełne ukrytych obietnic, a przynajmniej tak się Henry’emu wydawało.

W końcu, nie chcąc, aby kobiety zauważyły, że się w nie wpatruje, z żalem odwrócił się i podążył na postój taksówek. Wsiadł do pierwszej z nich. Rozsiadając się wygodnie na tylnej kanapie, podał kierowcy adres i zaczął przeglądać portale społecznościowe. Nie wiedział, czego konkretnie w nich szukał. Zamiast odpowiedzi na nurtujące go pytanie: „Kim jest ta ruda piękność?”, wyświetliła mu się reklama charytatywnej akcji firmy swego ojca. Przewrócił oczami i czując w żołądku nagły skurcz, wygasił smartfon. Postanowił skupić się na przyjemnościach.

Jadąc przez śpiące o tej porze ulice Torunia, myślał już tylko o nieznajomej z restauracji i obrazie, który namaluje. Wiedział, jakich kolorów użyje i które pędzle będą mu potrzebne. Zdawał sobie sprawę, że koledzy i profesorowie nie zobaczą go jutro na uczelni. Nie wstanie na poranne zajęcia, nie ma szans.

Ale warto… z pewnością warto — obiecywał sobie, wysiadając z taksówki, po czym stanął przed drzwiami domu. Ciemność w oknach przypomniała mu, że nikt go tam nie oczekiwał. Westchnął i wszedł do swojej samotni.

Sto pięćdziesiąt metrów kwadratowych ekskluzywnego lokum wystarczało mu aż nadto. Domek w jednej z bogatszych części miasta Kopernika kupiła mu matka. Zgodził się na to, widząc, jak bardzo przeżywała jego wyjazd. Ucieszyła się, że będzie miała jakiś wpływ na warunki, w których przyjdzie mu żyć. Polska była wszakże krajem jej młodości, z którego z taką radością trzydzieści lat temu uciekła. Obawiała się więc, aby standard tutejszego życia był dla Henry’ego właściwy.

To był pierwszy raz od dawna, gdy matka szczerze się Henrym zainteresowała: na co dzień zajmowała się głównie planowaniem przyjęć i pokazywaniem się na nich. Zajęta szukaniem idealnej oferty mieszkaniowej przestała przynajmniej suszyć mu głowę o wybrany przez niego kierunek studiów. No, i chociaż się do niego odzywała. Nie to, co ojciec, który dowiedziawszy się, iż Henry nie ma zamiaru przejąć w przyszłości firmy i woli wyjechać za granicę, by kształcić się w malarstwie, zaczął udawać, że ten nie istnieje.

Zresztą i tak od dawna mieli ze sobą na pieńku. Tata przez większość czasu był tak skupiony na rozwoju przedsiębiorstwa, pochłonięty spotkaniami z inwestorami czy podróżami służbowymi, że dla syna nie miał właściwie ani chwili. Różnica była taka, że teraz przestał także dzwonić.

W Henrym sprawa ich stosunków tkwiła niczym drzazga. Od dziecka trudno mu było dogadać się z ojcem. Nie mogli znaleźć wspólnego języka, a gdy firma głowy rodziny zaczęła zarabiać krocie na giełdzie, Henry poszedł w odstawkę. Od pewnego czasu Henry’ego bolało to już tak bardzo, że gdyby tylko mógł, wygarnąłby ojcu, co o nim myśli.

Ale na to brakowało mu odwagi. W dzieciństwie uznawał znikającego wiecznie rodzica za ideał, niemal bóstwo. Tak mówiła o nim matka. Ciągle powtarzała Henry’emu, że winni są ojcu szacunek, że dzięki niemu z byle sekretarki stała się bogatą kobietą z wyższych sfer, mającą wszystko na wyciągnięcie ręki. Dzięki niemu także mały Henry otrzymywał zawsze to, czego zapragnął.

Jako chłopiec podziwiał ojcowską charyzmę, upór w dążeniu do celu i umiejętności przywódcze. Mężczyzna piął się po szczeblach kariery mozolnie, ale systematycznie, aż w końcu w zaledwie trzy lata z przejętego przez siebie podupadającego przedsiębiorstwa zrobił świetnie zarabiającą, znaną na cały świat firmę, co z pewnością było godne podziwu.

Lecz w końcu etos ojca zatrząsnął się w posadach. Pewnego razu Henry usłyszał, jak ciotki ukradkiem obgadują jego matkę. Dowiedział się wówczas, że ojciec poślubił ją przymuszony przez własnych rodziców po tym, jak ci dowiedzieli się, iż kobieta jest z nim w ciąży. Ojciec nie chciał jednak przyjąć jej za żonę — na co mu była emigrantka, zwykła sekretarka z jakieś Polski?

Henry udawał przed samym sobą, że nie przejął się tym, co usłyszał. Widział przecież, że matka jest szczęśliwa, a ojciec zawsze traktuje ją należycie. Nie potrafił wówczas jeszcze dostrzec rys na wizerunku udanej pary.

Uwielbienie i zachwyt nad idealnym ojcem prysły wreszcie definitywnie, niczym bańka mydlana, w dniu szesnastych urodzin chłopaka. Tuż po urodzinowej imprezie, gdy większość gości już poszła, a on sam pomógł zalanej w trupa matce dotrzeć do sypialni, nakrył ojca w niedwuznacznej sytuacji z jego dziewczyną. Do teraz pamiętał minę Alice, gdy ta spostrzegła, że Henry ich zauważył. Za to ojciec uśmiechnął się tylko z wyższością i po prostu wyszedł.

Henry natychmiast zerwał z dziewczyną. Przeżył wówczas poważne załamanie, gdyż ta była jego pierwszą miłością i uważał ją za chodzący ideał. Jak się później okazało, jego ojciec już od jakiegoś czasu obsypywał Alice drogimi prezentami i starał się ją uwieść, co niestety bardzo jej schlebiało.

Chłopak jednak nie rozmówił się z ojcem po tym incydencie. Nie potrafił. Nie powiedział też o niczym matce. Milczał i udawał przed nią, że nic się nie wydarzyło. Wmawiał sobie nawet, że Alice już go nie obchodzi, że jej nie kocha i że dobrze się stało. Prawda była jednak taka, że nie radząc sobie z nienawiścią i rozgoryczeniem, które w nim rozkwitło, Henry coraz częściej szukał zapomnienia w alkoholu.

Odpędzając od siebie wspomnienia, Henry westchnął głęboko i skierował się na poddasze, które pełniło rolę pracowni malarskiej. W bogato wyposażonym pomieszczeniu miał wszystko, czego tylko potrzebował do rozwoju swej twórczości. Ceny nie grały roli. Jako syn właściciela międzynarodowego koncernu energetycznego, nie musiał obawiać się o pieniądze. Nawet wówczas, gdy zawiódł rodziców, odmawiając pójścia na Uniwersytet Stanforda, ci nie przestali hojnie finansować mu życia. Nawet gdy ogłosił, że jedzie do Polski studiować sztuki piękne. Nawet gdy naprawdę wcielił w życie swój pomysł i zapisał się na Uniwersytet Mikołaja Kopernika, nawet wówczas zasilali mu konto.

Mógł kupić właściwie wszystko, na co miał ochotę. Nie stronił od wygód, ale też nie folgował nadmiernie zachciankom materialnym. Chciał wkrótce zacząć zarabiać na siebie własną twórczością oraz stać się rozpoznawanym wśród artystów i koneserów sztuki. Taki był jego plan, to właśnie chciał osiągnąć: zrobić karierę malarską.

Od wielu lat tworzył obrazy, które podpisywał pseudonimem, lecz nikomu się nimi nie chwalił. Z początku nie był na tyle pewny siebie, później okazało się, że i tak nie interesowało to jego rodziców ani nikogo ze znajomych. Postanowił więc stamtąd uciec.

No i tak zrobił — wyrwał się. Ze spotkań tak nudnych, że na myśl o nich chciało mu się wymiotować. Z kręgu samolubnych kumpli i koleżanek, które widziały tylko jego pieniądze i czubek własnego nosa, a które nie potrafiły nawet przyrządzić samodzielnie jajecznicy, nie mówiąc już o docenieniu prawdziwej sztuki. Szybko zorientował się, że znajomi rodziców, kupując drogie dzieła znanych artystów, zaspokajają w rzeczywistości jedynie chęć posiadania ekskluzywnego przedmiotu, pragną zrobić tym wrażenie na osobach równie bogatych jak oni. Nie wchodzili w posiadanie oryginalnego Picassa czy van Gogha po to, aby zachwycać się prawdziwą wartością artystyczną zakupionych dzieł, nie było wśród nich prawdziwych pasjonatów. Tak więc gdy Henry zdecydował o studiach artystycznych, zaplanował, że gdy je skończy i uzyska tytuł magistra, zajmie się intensywnym promowaniem swojej twórczości, lecz nie będzie jej sprzedawał laikom z grubymi portfelami. Jego obrazy miały trafiać tylko do rzeczywistych koneserów sztuki, przez co byłyby jeszcze bardziej ekskluzywne i pożądane. Nie wiedział tylko jeszcze, jak tego dokonać. Nie mógł przecież zabronić kupcowi odsprzedania nabytego dzieła komuś innemu. Uznał, że rozwiąże ten problem w przyszłości.

Zapalił światło i otworzył drzwi pracowni.

Nie pamiętam, żebym zrobił tu aż taki bałagan — skonsternowany podrapał się po głowie. Właściwie w ogóle niewiele pamiętam z tamtego wieczoru. Ostro się pokłóciliśmy z Pauliną, a gdy wyszła, upiłem się. Potem rozwaliłem to i tamto… ale nie kojarzę, że było tego aż tyle — przeciągnął ręką po twarzy, czując w sercu zażenowanie. Ucieszył się, że do dzisiejszej kolacji w restauracji wyjątkowo nie zamówił wina. W przeciwnym razie, widząc ogrom porozlewanych po podłodze, zaschniętych farb, połamanych pędzli i sztalug, z pewnością dałby sobie spokój i poczekał na przyjazd ekipy sprzątającej. Ale dzisiaj doznał wreszcie wyczekanego, utęsknionego natchnienia. Prawdziwą, budzącą ogień w klatce piersiowej i mózgu, nachalną wenę. Czuł się nią napompowany, zupełnie jak balon. Czuł, że jeśli nie da upustu temu ciśnieniu — pęknie. Nie mógł czekać do jutra.

Zabrał się do roboty. Przyniósł środki czystości, otworzył okna, włączył ulubioną muzykę. Sprzątał szybko, chaotycznie i niezbyt dokładnie, doprowadzając pokój do stanu względnej używalności. Gdy skończył, zegar wskazywał drugą w nocy, a z głośników leciały ostatnie dźwięki piosenki „Nemo” w wykonaniu zespołu Nightwish. Ustawiwszy na sztaludze jedyne ocalałe płótno, zaczął malować. Bez szkicu, od razu na czysto. W pośpiechu, gnany pędzącą w żyłach płynną weną, dzięki której mógł wyrazić swą obsesję. Była to obsesja sztuki, piękna, uzewnętrznienia swojej wizji, ale też oddania hołdu wszystkiemu, co w jego oczach na to zasługiwało. Obsesja wyrażania siebie samego poprzez malarstwo. Tu mógł być w stu procentach sobą, płótno zawsze rozumiało, nigdy nie oceniało, przyjmowało wszystko, co mu dawał.

Sylwetka, ubiór, włosy, oczy, usta. Czerwień, czerwień, dużo czerwieni, trochę czerni, biel, pomarańcz. Trzy godziny. Trzy pełne pasji, twórczego uniesienia i radości z wyzwolenia swoich uczuć godziny. Pociągnięcie za pociągnięciem, ruch za ruchem, zbliżał się do końca. Słońce już wstało, gdy uspokoiwszy się, złożył głowę na poduszce.


***


Mocny, chropowaty jak gruboziarnisty papier ścierny głos Chestera z zespołu Linkin Park wyrwał go brutalnie ze snu. Henry uznał, że „One step closer”, jako dzwonek telefonu jednak się nie sprawdza. Zerwał się na równe nogi i dopadłszy komórkę, sprawdził, kto dzwoni. Przy okazji dowiedział się, że była już trzynasta.

— No hej, co tam? — zagadał, odbierając. Głos miał ochrypły, w gardle czuł suchość.

— Stary, co ty? Brzmisz, jakbyś dopiero wstał. — To był Robert, najlepszy kumpel Henry’ego, wesoły kolega z uniwerku. — Pamiętasz, że wskazane jest pojawiać się na zajęciach? Chyba nie jesteś chory, co?

— Hmm. Słuchaj, dziś mnie nie będzie. Miałem… wyczerpującą noc.

— Wróciliście do siebie z Pauliną? Super, gratuluję!

— Nie… to nie to. Malowałem.

— O stary! No bez jaj! A już myślałem, że ogarnąłeś wreszcie tę waszą hecę.

— Jeszcze nie. Słuchaj, Rob, spotkajmy się później. Wpadnij po zajęciach, dobra?

— No raczej, że wpadnę.

— Dzięki. — Henry rozłączył się, rzucił telefon na stolik i z powrotem padł na łóżko. Cieszył się, że tak dobrze dogaduje się z Robertem. Byli jedynymi facetami na roku, więc gdyby Rob okazał się nie nadawać na tych samych falach co on, Henry byłby skazany na bycie samotnym rodzynkiem, jedynym mężczyzną w tłumie kobiet. Nie należał do takich, którym to pasuje.

Rob był tutejszy. Pochodził z Torunia, mieszkał tu od urodzenia. Dzięki niemu Henry poznał miasto, dowiedział się, gdzie najlepiej kupować potrzebne na studiach przybory, których imprezowni unikać, oraz wielu innych, przydatnych rzeczy.

Henry jednak lubił Roberta przede wszystkim za nieujarzmiony zapał do tworzenia, niesamowity optymizm, którym zarażał wszystkich wkoło, oraz szczerość. Jego kumpel rozdawał uśmiechy na prawo i lewo, wpadał na niesamowite pomysły i sprawiał, że Henry czuł się po prostu rozumiany, a tego zawsze mu brakowało.

Gdy w zeszłym roku obaj mężczyźni mieli doła z powodu negatywnych wyników prac bo źle wypadły ich prace, przyjaciel wspierał go, wymyślając niesamowite sposoby na odzyskanie humoru, jak na przykład chodzenie boso po kwiecistej polanie w lesie. Uśmiali się wówczas porządnie, a po wypiciu kilku piw i powrocie do miasta Henry się zdobył się na odwagę i zaprosił koleżankę będącą dopiero na pierwszym roku studiów — Paulinę — na pierwszą randkę.

Gdy się zgodziła, a później zostali parą, przez wiele miesięcy udawało mu się tworzyć obrazy, z których był naprawdę dumny. Natchnienia miał wówczas tyle, że często malował całymi nocami i w weekendy, praktycznie zawsze, gdy miał choć chwilę wolnego. Do tego Paulina zamieszkawszy z nim, dbała o jego dobre żywienie, o świeże i syte posiłki.

To były szalone, pełne namiętności oraz sztuki dni i noce, ale jak wszystko, także i ten stan nie trwał wiecznie. Paulina coraz więcej czasu poświęcała studiom, a ich związek stopniowo uspokajał się, stabilizował, przeobrażał i ewoluował, tworząc nową, na pozór miłą im obojgu rutynę. Tak upłynął rok.

Zazdrość o jej przyjaciela jeszcze z czasów dzieciństwa, Marka, oraz częste pijackie libacje Henry’ego, odbywające się czy to z Robertem, czy samotnie, zaczęły doprowadzać do coraz częstszych konfliktów między nim a stroniącą od dużych ilości alkoholu dziewczyną. Nie pomagał także fakt, iż po tym, jak zawiódł się na Alice, Henry nie potrafił w pełni obdarzyć zaufaniem nowej dziewczyny. Zaczęło dochodzić do awantur, padły słowa, które paść nigdy nie powinny i Paulina się wyprowadziła.

To stało się ledwie miesiąc temu. Od tamtego czasu Henry jeszcze częściej uciekał do kieliszka, nie mógł namalować nic, z czego byłby zadowolony. Aż do teraz.

Namalowałem nowy obraz, całkiem dobry — ocenił, lustrując swoje dzieło. Kurde, mimo to nie czuję się wcale dużo lepiej. Tęsknię za Pauliną. Chcę, aby wróciła…

Usiadł na łóżku i rozejrzał się po pokoju. Paulina od początku ich znajomości nie traktowała go, w przeciwieństwie do większości tutejszych dziewczyn, jak bogatego przystojniaka zza oceanu. Miała w sobie coś takiego, co powodowało, że z ochotą i łatwością nawiązywał z nią kontakt. Może był to jej uspokajający uśmiech, może wesołe i życzliwe oczy? Henry nie był pewien. Pewnie wszystko to naraz.


***


Gdy zjawił się Robert, Henry kończył szkic drugiego obrazu. Przez dobiegającą z głośników, włączoną na full muzykę nie usłyszał, jak jego kumpel dobijał się do drzwi i dzwonił na jego komórkę. W końcu Robert wpuścił się sam. Wiedział, że gdy Henry jest w domu, zazwyczaj nie zamyka drzwi na klucz. Pokonawszy schody na górę, bezceremonialnie zjawił się w jego pracowni. Ten spostrzegł go, dopiero gdy kumpel złapał go za ramię.

— No hej. Co tam? — zaczął Robert, a jego wzrok padł na obraz. — O kurde, stary! Kim jest ta boska lala? — Nie kryjąc zachwytu, podszedł bliżej do płótna, aby przyjrzeć się detalom. — Zdecydowanie to nie Paulina. No, no. Wyobraźnia cię poniosła czy to prawdziwa dziewczyna?

Henry usiadł na taborecie i chwycił butelkę wody. Odpowiedział, dopiero gdy zaspokoił pragnienie.

— Prawdziwa. — Otarł usta wierzchem dłoni. — Spotkałem ją wczoraj w restauracji.

— Uuuuu, gadaliście? Jesteście umówieni? A może jest tu gdzieś na chacie? — Robert rozejrzał się gwałtownie po poddaszu.

— Spokojnie. — Henry roześmiał się serdecznie, widząc ekscytację kumpla. — Nawet nie gadaliśmy, nie poznaliśmy się. Wiesz, że nie zaczepiam nieznajomych kobiet.

— No niby tak, ale zawsze mógłbyś w końcu spróbować. Chyba że masz nadzieję na odbudowę związku z Pauliną?

— Nie wiem. — Henry’emu zrzedła mina. — Chciałbym, ale nie moja wina, że odeszła. Mam chyba prawo czasem sobie wypić, to nie zbrodnia. Żadna kobieta nie będzie mi tego zabraniać. Przecież ci mówiłem. A tego całego Mareczka nie potrafię dłużej zdzierżyć…

— Taaa. Jasne. No, skoro nie zamierzasz o nią walczyć, to może serio zabierz się za tę nową babkę?

— Mogłoby być przyjemnie. — Henry mrugnął do Roberta porozumiewawczo.

— Może opowiesz mi wszystko przy jakimś obiedzie, co? — Robert zrobił zbolałą minę. — Nie zdążyłem dziś nic wrzucić na ruszt.

— Tak się spieszyłeś na uniwerek?

— Zaspałem, ale tylko dwadzieścia minut. Nie to, co ty. Zamawiamy czy podejść po coś do biedry? — Robert wiedział, że jego kumpel nie miał w lodówce niczego prócz piwa i mleka. Może ewentualnie jakieś wino.

Z początku Henry chciał odruchowo odpowiedzieć, że zamówi, jednak od razu wpadł mu do głowy inny pomysł.

— Jedziemy.

— Serio? Myślałem, że chcesz malować. Wiesz, że jeśli spotkamy kogoś na mieście, to prawdopodobnie wrócimy nad ranem.

— Wiem, ale… chcę coś sprawdzić. — Henry już był na schodach. Zmierzał do łazienki, aby zmyć z dłoni ślady farb.

— Dobra, brachu, ty tu rządzisz.

Po chwili siedzieli już w aucie Henry’ego. Czarny Dodge Demon ruszył gładko, wydając z siebie charakterystyczne dla silnika V8 dźwięki.

— Dasz mi poprowadzić, jak już zdam prawko? — Robert był wielkim fanem szybkiej jazdy; ilekroć wsiadał do wozu Henry’ego, nie mógł usiedzieć spokojnie.

— Nawet nie żartuj w ten sposób…

— Przecież nie jesteś jakimś motoryzacyjnym świrem. Dałbyś się koledze przejechać.

— Nie chcę, żebyś zrobił sobie krzywdę. Ja też nie prowadziłem takiego auta od razu. — Uśmiechnął się z politowaniem. — Trzeba uważać, chłopie. A ty nawet jeszcze nie zapisałeś się na kurs, mam rację?

— A jaki był twój pierwszy wóz? — Robert puścił pytanie mimo uszu.

— Mustang 2,3 EcoBoost.

Robert zaczął śmiać się tak bardzo, że aż się popłakał.

— Wy, amerykanie i te wasze samochodowe zabaweczki… ech, uśmiałem się. Wiesz, że nie stać mnie nawet na połowę takiego Mustanga. Nawet na dywaniki do niego mnie nie stać.

Resztę drogi do centrum przejechali śmiejąc się i żartując. W końcu, gdy już udało im się zaparkować w jednej z brukowanych uliczek prowadzących na Rynek Staromiejski, ruszyli w stronę restauracji odwiedzonej zeszłego wieczoru przez Henry’ego.

— Tam ją spotkałeś? — Robert wskazał głową na lokal.

— Kogo? — Henry udał, że nie rozumie.

— Nie ściemniaj. — Kumpel trącił go ramieniem. — Idziemy jej szukać?

— Nieee… po prostu dobre jedzenie tam mają.

— Jasne, stary. Bujać to my, ale nie nas.

— Tego powiedzonka jeszcze nie znałem.

W drzwiach lokalu przepuścili wychodzącą właśnie starszą kobietę z małym pieskiem pod pachą i dostali się do smakowicie pachnącego wnętrza.

— Rany, jakbym wiedział, że tu masz zamiar się dziś stołować, włożyłbym garniak — szepnął Robert, widząc zdziwioną minę witającego ich hosta.

— Nie przejmuj się. Mnie już kojarzą, nie będzie problemu. Ja też przecież nie ubrałem się elegancko.

Rzeczywiście. Kelner bez słowa zaprowadził ich do stolika i uprzejmie skłoniwszy się Henry’emu, zostawił sam na sam z kartą dań.

— Masz świadomość, że to raczej wątpliwe, że spotkasz ją ponownie, a już prawie zupełnie niemożliwe, że przyjdzie tu teraz? — Robert nie dawał za wygraną, niosąc Henry’emu kaganek oświaty.

— Wiem. Nie ważne. Wybierz lepiej, co chcesz zjeść. — Głos Henry’ego zdradzał poirytowanie.

Nie mogłem nie spróbować. Chciałbym jeszcze raz móc choć na nią spojrzeć… — pomyślał.

Oczywiście rudowłosa piękność nie przyszła.

Po zjedzonym posiłku mężczyźni udali się nad Wisłę, na bulwary, aby skorzystać z pięknego, niemal letniego dnia. W zasięgu wzroku mieli dwa z trzech toruńskich mostów, zadrzewiony, drugi brzeg, piaszczyste łaty w miejscach, gdzie poziom wody był bardzo niski, a także kilka tutejszych barek, które otwierały już podwoje dla wszystkich mających ochotę na zimne piwko przy rześkich podmuchach wietrzyku.

Robert wyjął telefon i zaczął robić zdjęcia.

— Potrzebujesz lustrzanki brachu. — Henry już od dłuższego czasu namawiał przyjaciela na zakup profesjonalnego sprzętu. — Z twoim talentem do ujęć mógłbyś pracować w niejednym magazynie lub zostać wziętym artystą: fotografem. Pozwól mi wreszcie na zrobienie ci tego prezentu. Wiesz, że nie zabraknie mi forsy.

— Dzięki, Henry, ale powtórzę ci setny raz: nie. Nie mógłbym przyjąć czegoś tak drogiego. Sorry, taką mam mentalność.

Henry przewrócił oczami, szepnął: „ech, ci Polacy” i zmienił temat.

— Nie będzie mnie w tym tygodniu na uczelni — stwierdził rozmarzony. — Poświęcę ten czas na malowanie… póki mam natchnienie.

— Jak sobie chcesz, ale nie wiem, jak to potem nadgonisz… — Robert kładł się właśnie na jednym z bulwarowych poziomów, aby złapać pożądany kąt do kolejnego zdjęcia. — Szkoda by było na tym etapie zakończyć studia. Za ciut ponad miesiąc zaczynamy sesję, a po wakacjach witaj piąty roku. Jesteśmy o krok od magisterki. Zacząłeś już chyba swoją pracę?

— Coś tam robię, ale… ciężko idzie. Kurde… masz rację, za długo się obijam. Pojawię się na zajęciach, chyba jednak nie mam wyjścia, ale… — Henry nie zdążył dokończyć zdania. Szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w przechodzącą dwa poziomy niżej dziewczynę. Rozpoznał w niej blondwłosą koleżankę swojej muzy. Szła za rękę z przynajmniej o dekadę starszym od niej mężczyzną. Była wesoła, świergotała coś do niego i wieszała mu się co chwila na ramieniu.

Gdy Henry oprzytomniał, szarpnął za ramię Roberta, pstrykającego teraz fotki stojącym na piaszczystych łatach rybitwom.

— Co jest? Ujęcie mi zepsułeś.

— Ciii. Patrz tam.

— Co? — Robert uniósł głowę.

— Ta laska. Ta blondyna z tym kolesiem, tam.

— No, ładna chyba. Odchodzą, nie widzę jej twarzy.

— To była ona!

— Co? Wydawało mi się, że na obrazie miała rude loki…

— Nie, nie. To jej kumpela. Przyszła do restauracji, gdy wychodziłem.

— Aha. No dobra, ale… co z tego? Podejdziesz i spytasz o jej znajomą? Chłopie, daj spokój, wyjdziesz na desperata.

— Chodź, idziemy! — Henry pociągnął kumpla za bluzkę.

— Odpuść… — odparł Rob, ale Henry już ruszył za oddalająca się parą. Robert pokiwał głową z politowaniem, głośno i teatralnie westchnął, po czym zrezygnowany podniósł się i dogonił kumpla. — Nie wygłupiaj się. Co jej powiesz? Ośmieszysz się.

— Ciszej. Nie chcę, żeby zwrócili na nas uwagę. Nie chcę z nią gadać. Sprawdzę, czy nie spotka się z rudą.

— Teraz jest z jakimś facetem, widzisz przecież. Ooo… masz zamiar łazić za nią tak długo, aż nie zobaczy się z kumpelą? No niezła jazda, stary…

Szli tak za nimi, dopóki para nie wsiadła do zaparkowanego przy zoo audi.

— Zrób zdjęcie — poprosił Henry Roberta.

— Co?

— Słyszysz przecież, Rob. Szybko, zanim odjadą.

Robert, starając się nie rzucać w oczy, sfotografował ruszające auto.

— Dawaj! — Henry wyrwał mu z ręki telefon.

— Ej! Ostrożnie!

— Sprawdzę, czy tablice są czytelne.

— Jezu Henry! Czyś ty oszalał? Co masz zamiar zrobić, znając jego tablice?

— To proste. Dowiemy się, kim jest właściciel auta. Wynajmę detektywa, aby go śledził i w ten sposób dowiemy się co nieco o blondynie. Sprawdzi ją. Wówczas dotrzemy do mojej rudej piękności.

— Och, Henry. — Robert przejechał sobie dłonią po twarzy w przerysowanym geście załamania. — Będą z tego problemy, wierz mi.

Jednak Henry już go nie słuchał — szukał w Google numeru do najlepszego detektywa w mieście.

2

Paulina traciła powoli nadzieję na ponowne zejście się z Henrym. Od ich rozstania minął ponad miesiąc, więc wreszcie była gotowa, aby pogodzić się z rzeczywistością. Siedząc nad historią sztuki i przygotowując się do sesji, zerkała co jakiś czas na ich wspólne zdjęcia, które nadal w równym rzędzie stały na jej biurku.

Spodziewałam się, że będzie walczył o nasz związek. Wydawał się szczery, gdy mówił, że jestem jego muzą, jego natchnieniem, że mnie kocha. Ech… Myślałam, że dobrze go znam, ale widocznie nie można poznać kogoś w ciągu jednego roku. Jak mogłam być tak naiwna? Jest przystojny, bogaty, zdolny… Dlaczego sądziłam, że mu na mnie zależy, skoro nie chciał dla naszego dobra ograniczyć alkoholu? — Skrzywiła się, gdy przypomniała sobie sceny, jakie urządzał po pijaku.

Przecież to wszystko przez jego chlanie i nieufność. Nawet nie wiem, czy w przeszłości z kimś był, czy może wciąż ją kocha? Ponadto wysoko ceniłam jego bezinteresowną chęć pomagania innym, tę jego dobroduszność. Wiele razy wpłacał datki na pomoc potrzebującym, ubogim i pokrzywdzonym przez los. Wiem, że chciał w przyszłości rozszerzyć pomoc o specjalny fundusz dla młodych — zdolnych z najuboższych rodzin…

Jednak to właśnie alkoholowe wybryki Henry’ego i zazdrość doprowadziły do ich rozstania. Dziewczyna doskonale pamiętała wszystkie przykre sytuacje, które ją przez niego spotkały. Niejednokrotnie zmuszona była doprowadzić ukochanego oraz mieszkanie do stanu względnej przyzwoitości, przez co nie mogła dotrzeć na zajęcia. Najczęściej zdarzało się to po nocnych awanturach, w trakcie których Henry rzucał wszystkim, co wpadło mu w ręce.

Paulina zerknęła do podręcznika, ale nie mogła skupić się na nauce. Przywołała wspomnienia przeglądającego jej telefon Henry’ego. Czepiał się każdego SMS-a do i od Marka będącego przecież jej kolegą z roku, z dzieciństwa, z podwórka. Paulina uwielbiała rozmawiać z nim o sztuce, japońskiej animacji, mangach, życiu. Ona i Marek byli jak brat i siostra, jak najlepsi przyjaciele, ale Henry nie chciał jej wierzyć. Przypomniała sobie, jak wydzwaniał do jej matki, a nawet do jej znajomych i sprawdzał, gdzie była, gdy po kolejnej awanturze nie odbierała od niego telefonów. Zawsze oskarżał ją wtedy o ucieczkę do Marka.

Tuż po rozstaniu Henry zjawił się w mieszkaniu jej mamy, do którego się wówczas przeniosła. Zamierzał przeprosić, lecz Paulina nie przyjęła jego skruchy. Co gorsza, nawet wtedy nie potrafił doprowadzić się do porządku: przyjechał prosto z imprezy.

Paulina musiała przyznać, że nieczęsto zdarzało mu się bywać na balangach, gdyż niezręcznie czuł się w większym gronie. Jednak kiedy już się na takowej pojawił, był pierwszym wciętym osobnikiem w ekipie.

Nienawidzę w nim tego — myślała. Gdyby nie ten przeklęty nałóg… Przecież na trzeźwo także da się tworzyć sztukę, bawić się, istnieć. Szkoda, że nie udało mi się go namówić na uczestnictwo w klubie AA.

Paulina zaczęła wspominać dzień ich rozstania. Po raz kolejny kwestią sporną okazała się skłonność Henry’ego do nadużywaniu trunków. Tym razem była jednak nieugięta, postawiła ultimatum: alkohol albo rozstanie. Decyzja należała do niego. Henry niestety wykrzyczał do Pauliny, że ma się wynosić, gdyż to nie on ma problem, lecz ona. Więc wyszła. Wieczorem przysłał jej rzeczy. Przepłakała całą noc i kolejne dwa dni.

Henry był jej pierwszą prawdziwą miłością. Taką, która wyrywa serce, gdy się kończy, taką, która nie pozwala normalnie funkcjonować bez ukochanej osoby. Dziewczyna mimo to pocieszała się myślą, że Henry z pewnością przemyśli sprawę, gdy wytrzeźwieje i nie będzie chciał jej stracić, a także postara się wszystko naprawić. Przeliczyła się. Zadzwonił dopiero po tygodniu. Nie tego oczekiwała.

Wstała, podeszła do biurka i ze łzami w oczach zaczęła chować zdjęcia do szuflady.

Czas się od niego uwolnić. Nie mogę się skupić, gdy tu stoją. Za długo to odkładałam. Muszę zaliczyć sesję i wyjechać na porządne wakacje.

I choć wiedziała, że tak będzie dla niej najlepiej, nie mogła pozbyć się bólu ze swego serca.


***


Minęło kilka dni, od kiedy Henry zauważył blondynę na bulwarach, lecz przez ten czas detektyw nie dostarczył mu żadnych informacji. Henry tracił nadzieję, że uda mu się za jego pomocą dotrzeć do rudej.

Siedział teraz w swojej pracowni przed trzema sztalugami, na których umieścił najnowsze dzieła. Lustrował je wzrokiem długo, dokładnie. Sprawdzał, czy proporcje na pewno są odpowiednie, a kolory dobrze wyeksponowane. Pomimo ogólnego zdenerwowania był z siebie dumny.

Może to pociągnięcie tutaj jest niepotrzebne… no, ale i tak świetnie wyszło.

Złapał za drugą już dziś butelkę wina i pociągnął haust. Pierwsza, opróżniona, leżała na podłodze obok jego nóg.

— Paulina! — krzyknął bełkotliwie. Odpowiedziała mu cisza. — Gdzie ona jest? A tak… rozstaliśmy się.

Wstał i chwiejnym krokiem ruszył po schodach na dół, do kuchni. W przedpokoju rzuciło nim tak, że wpadł na stojącą pod ścianą lampę i przewrócił się razem z nią, rozbijając klosz i boleśnie raniąc się w dłoń.

Kurwa, no nie. Tylko nie prawa — pomyślał i z wysiłkiem dźwignął się z podłogi przez co oznaczył panele krwawym śladem. Zapomniawszy zupełnie o pustym żołądku, zawrócił po smartfon. Odebrała po drugim sygnale.

— Tak?

— Halo? Paulina? Jesteś tam? Halo! — wydarł się do słuchawki.

— Znów jesteś pijany? — Ton dziewczyny zdradzał rozczarowanie.

— Gdzie opatrunki? Słyszysz mnie? Paulina!

Dopiero po chwili dotarło do niego, że się rozłączyła. Wściekły, z impetem rzucił komórką o podłogę. Roztrzaskała się i zgasła.

Henry przetoczył półprzytomnym wzrokiem po pracowni. Już miał poprzewracać sztalugi, gdy przypadkowo potrącił butelkę z resztką wina. Cudem udało mu się ją złapać nim spadła na podłogę. Przytknął ją do ust, opróżniając do dna, po czym przyniósł z kuchni zgrzewkę piwa. Po chwili delektował się już smakiem złocistego trunku. Utkwiwszy ślepe spojrzenie w ścianie, nie myślał zupełnie o niczym.

W końcu jego wzrok padł na jeden z obrazów namalowanych pod natchnieniem dziewczyny z restauracji. Kolejny już raz zlustrował płótno, na którym widniały wściekle czerwone, pełne usta wyłaniające się spod burzy rudych loków. Znów poczuł dumę. Podszedł do sztalugi i delikatnie dotknął farby. Nie miał pojęcia, jak długo tak stał i podziwiał swoje dzieło, oglądając je raz za razem na nowo, pod innym kątem, i zapalając światła w różnych miejscach pracowni.

Moja bogini, moja muza. Muszę cię odnaleźć. Musisz być ze mną. Tak bardzo cię potrzebuję. Zrobię wszystko, abyś zawitała do mojej pracowni.

Z dołu dobiegł go dźwięk dzwonka do drzwi. Przeklinając w myślach osobę, która miała czelność przeszkadzać mu w rozmyślaniach, chwiejnym krokiem udał się na dół. Tym razem jakimś cudem się nie przewrócił, choć ściany i podłoga falowały w jego oczach niczym wzburzone morze. W końcu dotarł do drzwi i po krótkiej szamotaninie z klamką udało mu się je otworzyć. Wówczas jego oczom ukazała się zatroskana twarz Roberta.

— Jezu, stary, co się dzieje? Paulina dzwoniła z informacją, że bełkotałeś coś przez telefon. Padła jej bateria, a jak chciała oddzwonić, to nie było już sygnału. Ej no, stój prosto, nie kładź mi się tutaj.

Mężczyzna musiał podtrzymać chwiejącego się kumpla. Po chwili wszedł razem z nim do domu i zarzuciwszy jego rękę na ramię, pomógł Henry’emu dojść do salonu. Następnie położył go na kanapie. — Znów to samo, Henry? Rozumiem, czemu Paulina cię rzuciła. Chłopie, to się musi skończyć! Masz wenę czy nie masz, za często towarzyszą ci trunki…

— Bzdura… jestę trzeźwy… Muszę ją odzyskać…

— Paulinę? Nareszcie cię oświeciło, że ona chce twojego dobra? Świetnie, bo moim zdaniem super do siebie pasujecie, ale serio nie wiem, jak chcesz to zrobić.

— Pogadam z nią… jutro… — wybełkotał.

— Najpierw wywal z domu alkohol i weź porządnie wytrzeźwiej.

— Jestę trzeźwy — upierał się Henry, przymykając oczy.

— Mhm… a ja to święty Mikołaj.

Henry nie powiedział nic więcej. Zasnął. Korzystając z jego nieprzytomności, Robert wybrał numer do Pauliny. Odebrała od razu po pierwszym sygnale.

— Tak, znów pijany. Rozciął sobie dłoń, ale zaraz mu ją opatrzę. Nie, nie może. Zasnął. Aha, tak, tak. Wiem. Nie martw się, ogarnę go. No spoko. Cześć. — Rozłączył się i poszedł na górę. Po drodze odnotował, że musi ustawić lampę w korytarzu i posprzątać rozbity klosz.

Wszedłszy na piętro do pracowni, rozejrzał się uważnie. Panował tu klasyczny dla Henry’ego nieład. Po podłodze walały się puste tubki od farb i zużyte pędzle. Pod oknem leżał stos puszek po piwie, prawdopodobnie odkładanych tu parę dni. Robert namierzył także puste butelki po Haut Brion rocznik dwa tysiące dwunasty2012. Zebrał to wszystko do kosza i uchylił okno, aby wywietrzyć cuchnące oparami alkoholu pomieszczenie. Wtedy jego wzrok padł na leżący na parapecie upaprany czerwienią scyzoryk. Podniósł go i przyjrzał się mu uważnie.

Rany, brachu. Ufff, dobrze, że to tylko zaschnięta, czerwona farba… — Nie wątpił, że po pijaku jego kumpel byłby zdolny do wszystkiego.


***


Dwa dni później Henry znał już miejsce zamieszkania i podstawowe dane mężczyzny, którego widział na bulwarach z blond koleżanką.

— Widzisz, Rob? Dziany z niego facet. Kierownik hotelu, niezła fucha.

— Yhm. — Roberta nie bardzo interesowała majętność jakiegoś nieznajomego kolesia. — Wiesz co, Henry? Odsunąłbyś się trochę. Zasłaniasz mi tę kamieniczkę.

— Nie tylko ja. Tu chodzi masa ludzi… Dobra, niech ci będzie. — Henry odszedł na bok i skierował się w stronę pomnika Mikołaja Kopernika. Usiadłszy na kamiennym siedzisku u jego podnóży, ponownie spojrzał w dane zapisane na telefonie. Był niecierpliwy, chciał wiedzieć więcej. Najlepiej wszystko na temat towarzysza blondyny.

Czy zna się także z rudą? Może… — Rozmyślania Henry’ego przerwał dźwięk dzwonka. Odebrał natychmiast.

— Słucham? Nie, nie. Blondyna. Tak. Na pewno. Co? Jest pan pewien? Hmmm… Rozumiem. Dziękuję, proszę go jeszcze obserwować przez kilka dni, może i ona się zjawi. — Podenerwowany zakończył rozmowę i szybkim krokiem podszedł do Roberta. Ten nadal fotografował elewację kamienicy.

— Skończyłeś? Przecież mieszkasz tu całe życie, a akurat teraz dostrzegłeś to piękno? — Henry przewrócił oczami i westchnął.

— Jeszcze sekundka… Ten portal ma piękne zdobienia.

— Oh, God — Henry dał za wygraną. Odstał swoje, niecierpliwie czekając na przyjaciela, aż w końcu ten schował komórkę i odwrócił się do niego.

— No, co jest?

— Dzwonił detektyw. Mówi, że ma nowe informacje o tym facecie.

— Tym od blondyny?

— Tak. Widział go wychodzącego z domu na spacer z żoną i dziećmi…

— No i?

— Jego żona jest brunetką i na oko ma miej więcej tyle lat, co on.

— Uuuu, stary. Czyżby zdradzał ją z blondyną?

— Nie wiem, ale to niewykluczone. Detektyw poobserwuje go jeszcze i może dowiemy się czegoś więcej.

— Henry, ja bym odpuścił. To jest naprawdę… eee… dziwne. Wiesz, ganiać za jakąś laską jest okej, ale wynajmować detektywa…

— Jak się ma kasę, to takie akcje są normalne — Henry był zdziwiony słowami kumpla.

— Śledzenie kogoś?

— Nie masz pojęcia, jakie to częste w Stanach.

— Nie w moim świecie.

Roześmiali się. Robert wiedział, że Henry żył, jakby niemożliwe nie istniało.

Rozumiem, że pieniądze, jakie posiada, otwierają wiele drzwi i potrafią ułatwić niemal każdą akcję, jednak nie jestem pewien, czy powinno się tak robić — myślał Robert. drugiej strony to marzenie niejednego człowieka na tym świecie, tak po prostu znaleźć osobę, na którą się przypadkiem trafiło i nie miało odwagi zagadać. Dostać jeszcze jedną szansę. Któż by nie skorzystał, będąc na jego miejscu?


***


Nie miała pewności, czego bardziej się boi: tego, że przyszła sama czy diagnozy, którą miała usłyszeć. Była ostatnią pacjentką zapisaną na ten dzień. Oczekując na swoją kolej, lustrowała wnikliwie palce i paznokcie, uznając, że nie poświęca im na co dzień wystarczająco dużo uwagi. Zdrapała plamkę zaschniętej farby, którą musiała przeoczyć w trakcie mycia rąk. Na środkowym palcu prawej dłoni przy każdym ruchu błyszczał sporych rozmiarów srebrny pierścionek. Tę bogato zdobioną, stylizowaną na styl gotycki błyskotkę dostała od Henry’ego i mimo rozstania wciąż nosiła ją z upodobaniem.

Rozejrzała się po pustym korytarzu. Biel ścian przychodni próbowano przełamać wściekle czerwonym borderem biegnącym pod sufitem, lecz pasek ten tylko wzmagał w Paulinie chęć ucieczki. Lampy na suficie świeciły jaskrawo, wręcz oślepiająco, przez co dziewczyna zastanawiała się, jak pracownicy mogą tu funkcjonować przez cały dzień.

Jedyną rośliną w zasięgu wzroku był wielki, groźnie wyglądający kaktus, umieszczony w wyszczerbionej donicy w rogu poczekalni. Bladoszare krzesła jawiły jej się jako plamy, zupełnie jak z rozlanej pewnego dnia przez Henry’ego farby, która kapała na podłogę pracowni, dopóki cała nie wypłynęła z puszki.

Był wtedy tak bardzo pijany…. Nie, nie chcę o tym myśleć. Muszę się uspokoić. — Wzięła kilka głębokich wdechów, po czym jak najwolniej wypuściła powietrze z płuc. Co ma być, to będzie. Szkoda, że mimo wszystko nie ma go przy mnie, ale nie miałam siły dzwonić. Bałam się, że jeśli odbierze a ja usłyszę, że jest pijany, pęknę i będę to wszystko przeżywać od nowa. Nie mogę tak. Najlepiej, gdybyśmy się już nigdy nie spotkali, choć wiem, że to niemożliwe: ta sama uczelnia, wspólni znajomi… — Westchnęła. A Marek akurat dziś musiał jechać z ojcem po kolejne auto sprowadzone z Anglii…

Z rozmyślań wyrwał ją głos pielęgniarki, zapraszający ją do gabinetu. p. Wstała z krzesła i energicznym krokiem ruszyła ku otwartym drzwiom. W płucach i sercu czuła ciężar tak przytłaczający, że nie mogła normalnie oddychać. Szła tam, aby poznać wyrok, stanąć oko w oko z przeznaczeniem. Szła, aby dowiedzieć się, co dalej z jej życiem.


***


Henry był w kropce. Jego jedyny trop — mężczyzna, z którym widział blondynę ­– nie dostarczył żadnych wskazówek, co do jej tożsamości.

Podobno nie spotkał się z nią ponownie. Nie mam pojęcia, co to za rodzaj relacji, ale możliwe, że już się skończyła i niczego więcej się nie dowiem. Cholera! Poczekam jeszcze, może w weekend coś się ruszy. Jeśli nie, odwołam detektywa — myślał zatroskany. Przyjdzie mi pogodzić się z faktem, że mojej rudej muzy pewnie już więcej nie zobaczę. Szkoda, wielka szkoda.

Gdy uświadomił sobie, że nic nie może zrobić, gdy stanął twarzą w twarz z porażką, zaczął szukać ukojenia. Poszedł do pracowni, ale nie był w stanie nic namalować. W złości maznął kilka razy czarną farbą po płótnie, po czym rzucił pędzel w kąt.

W głowie miał tylko przywoływany w kółko obraz dziewczyny z restauracji. Widział ją tak wyraźnie, jakby stała tuż obok niego. Miał ochotę zatopić dłoń w jej rudych lokach, poczuć ciepło jej ciała, wsłuchać się w oddech. Chciał, aby codziennie przepełniała go natchnieniem, aby wyzwoliła w nim moc twórczą już na zawsze. Chciał, żeby należała do niego, tylko do niego. Nie mógł znieść myśli, że ona może być z kimś innym, że może już nigdy jej nie spotkać.

Nie przywykł do porażek. Nienawidził ich, nie umiał przegrywać. Zawsze chciał dopiąć swego. To samo tyczyło się kontaktów ze znajomymi. Kiedyś jego przyjaciel ze szkoły stwierdził, że Henry bawi się ludźmi podłóg swojej woli, po czym porzuca ich jak znudzone dziecko lubiane niegdyś zabawki.

Ależ zlałem go za te słowa po lekcjach. A byliśmy takimi dobrymi kumplami. Nie moja wina, że nie potrafił pogodzić się z moim przejściem w otoczenie chłopaków z koła malarskiego. Nasze drogi rozeszły się i już. — Wzruszył ramionami. Na to wspomnienie zrobiło mu się jakoś ciężko na sercu. Widział, do czego to zmierza. Aby nie dopuścić do siebie uczuć, które podsuwało mu sumienie, zbiegł po schodach i wtargnął z impetem do kuchni. Dopadł lodówki, wyciągnął piwo i pił, aż opróżnił butelkę. Sięgnął po następną, potem po kolejną i jeszcze jedną. Siódmy trunek pił już powoli, nerwowo spoglądając na spacerujących chodnikiem przechodniów. Czuł, że jeżeli zaraz czegoś nie zrobi, to wybuchnie.

Pojadę do tej… eee… restauracji. Może ją spotkam. Wiem! Będę tam chodził codziennie. Muszę, muszę…

Jego wzrok padł na dziewczynę po drugiej stronie ulicy. Rozpoznał Paulinę. Szła szybkim krokiem, nie patrząc ani przez moment w jego stronę. Dostrzegł chusteczkę w jej ręku, którą chwilę później przetarła zapłakane oczy.

Odruchowo ruszył do drzwi. Zatoczył się jednak i wpadł na szafkę, co rozproszyło go i wywołało lawinę bluzg. Gdy wreszcie udało mu się wyjść przed dom, dziewczyny nie było w zasięgu wzroku.

— Paulina! — krzyknął niewyraźnie z całych sił. Od razu padły na niego ciekawskie i potępiające spojrzenia przechodniów. Zrezygnowany wrócił do domu.

Gdzie ten cholerny telefon? Gdzie go posiałem? Hmmm, został na górze? — Henry postanowił zadzwonić do dziewczyny — W końcu możemy być przyjaciółmi, prawda? Powinienem sprawdzić, co u niej. Szlag! Gdzie jest ta komórka?!

Ostatecznie po przeszukaniu pracowni, co notabene zajęło wieczność, znalazł telefon pod nowym numerem kwartalnika „Artysta i Sztuka”. Paulina jednak nie odebrała połączenia. Spróbował jeszcze raz, lecz od razu włączyła się poczta.

Mnie się tak nie traktuje. Chciałem tylko pomóc. Dobra, przejdę się do niej, nie ma sprawy. To w sumie niedaleko.

Ubrawszy buty i wziąwszy z sobą niedopite piwo, ruszył w stronę bloku, w którym mieszkała Paulina z matką. Nie obchodziło go, że wyszedł w starych dresach i poplamionym farbą podkoszulku.

Do przejścia miał cztery przecznice. Nie był to prosty pochód. Jeszcze przed przekroczeniem furtki stracił równowagę i tylko cudem nie wylądował twarzą na chodniku. Odzyskał jednak panowanie nad własnym ciałem i po chwili ruszył dalej nieco powłóczystym krokiem. Nie zwracał uwagi na ciekawskie i krytyczne spojrzenia mijanych przechodniów. Nie zwracał uwagi na trąbiące na niego samochody, gdy nie rozejrzawszy się, wszedł na ulicę. W głowie miał tylko jedno: spotkać się z Pauliną.

W końcu jego wysiłki się opłaciły. Dotarł pod właściwy blok. Była to raczej średnio zamożna okolica, a czteropiętrowemu budynkowi przydałby się porządny remont. Ogródki przy wiatrołapach jednakże były zadbane i pięknie kwitły w nich różnego gatunku kwiaty. Henry zapatrzył się na nie i stał tak przez chwilę, chłonąc kolorowy widok.

W końcu podszedł do domofonu i nacisnął przycisk, lecz nikt nie podniósł słuchawki. Zirytowany zadzwonił ponownie. Znów cisza. Odszedł od domofonu, aby spojrzeć w okno pokoju Pauliny, usytuowane na parterze. Zauważył, że firanka drgnęła. Dziewczyna ujrzawszy go chwiejącego się przed blokiem, natychmiast się schowała. Henry zinterpretował jej zachowanie jako cios wymierzony w policzek.

— Paulina! Wpuść mnie! Przyszedłem do ciebie! — Zaczął drzeć się tak głośno, że słyszała go cała okolica. — Weź się nie wygłupiaj! Paulina!

Po chwili okno otworzyło się i wyjrzała przez nie spłoszona dziewczyna. Henry zauważył jej podkrążone i zaczerwienione oczy.

— Przestań, Henry — wycedziła przez zęby ostrym tonem. — Ludzie się gapią.

— Niech się gapią. Mi to nie przeszkadza — odparł, rozkładając ramiona. Po chwili zachwiał się i omal nie upadł, walcząc o odzyskanie równowagi. Butelka wypadła mu z rąk i stłukła się na chodniku.

— Chryste, znów jesteś pijany. Odejdź stąd.. Nie będę z tobą gadać, dopóki nie wytrzeźwiejesz!

— A ty znów o tym? W kółko i w kółko to samo. Kobieto! Ja tu przyszedłem ci pomóc.

— Pomóc? — Zmarszczyła brwi, próbując zrozumieć, o co mu chodzi.

Z głębi mieszkania dobiegły odgłosy kroków. Jak można się było spodziewać, zaalarmowana hałasami matka Pauliny szła sprawdzić, co się działo.

— Widziałem przez okno, jak przechodziłaś… No wiesz… w pobliżu mojego domu. Płakałaś. Widziałem.

Dziewczyna wyraźnie się zmieszała. Już miała mu odpowiedzieć, lecz w ostatnim momencie się wycofała. Henry mimo to czekał, patrząc na nią pytającym wzrokiem.

— Odejdź stąd. Wytrzeźwiej, to pogadamy — rzuciła prędko i zniknęła wewnątrz, zatrzaskując głośno okno.

— Paulina! — Henry’emu podobał mu się sposób, w jaki go potraktowała. W pierwszym momencie miał zamiar dostać się do środka. Zaczął nawet rozważać, jakim sposobem to zrobi, ale w końcowym efekcie dał za wygraną. Otrzeźwiony nieco jej słowami odwrócił się i powoli odszedł.

Co się z nią dzieje? A może nic mi do tego? Może ma rację? Wrócę jutro. Albo najpierw zadzwonię. Mieliśmy się przyjaźnić, chciałem tylko pomóc. Chciałem… ech, co ja sobie właściwie myślałem? Że mnie wpuści i pogadamy? Nienawidzi mnie, widać to wyraźnie. Gardzi mną. Ale to nie moja wina, że ma te swoje wymysły. Jestem niemal zupełnie trzeźwy. Czepia się jak zwykle…

Zatoczył się i prawym ramieniem potrącił niechcący idącą z naprzeciwka dziewczynę.

— Uważaj, jak łazisz! — wydarła się na niego, poprawiając torebkę, która zsunęła się jej z ramienia. Łypnąwszy jeszcze na Henry’ego spode łba, ruszyła dalej przed siebie. Za to on stał jak słup soli.

To… to ona. Chryste! To naprawdę ona — myślał gorączkowo. Oniemiały patrzył jeszcze przez chwilę, jak blond kumpela jego ognistowłosej muzy oddala się chodnikiem. Nie oglądała się za siebie. Ruszył za nią.

Szła dość wolno, wręcz spacerkiem, co wymuszały na niej niebotycznie wysokie obcasy, toteż Henry wkrótce znalazł się tuż za nią. Słysząc za sobą kroki, zeszła na prawą stronę chodnika, robiąc tym samym miejsce, aby mógł ją wyminąć. Nie zrobił tego. Zerknęła przez ramię, po czym przyspieszyła.

Henry nie miał pojęcia, co powinien zrobić. Chciał z nią porozmawiać, ale nie wiedział jak zagaić. Zdawał sobie sprawę ze swojej nietrzeźwości, przez co po raz pierwszy w życiu miał do siebie żal za wypicie tych kilku piw.

Weźmie mnie za pijaka. Nawet ubranie mam byle jakie. Co jej powiedzieć? Od czego zacząć?

W tym momencie, ku zdumieniu Henry’ego, dziewczyna zaczęła uciekać. Puściła się biegiem w tych niebotycznych szpilkach. Pięć metrów dalej jej nogi odmówiły współpracy, dziwacznie uginając się i skręcając w kostkach, co spowodowało, że dziewczyna wylądowała w krzakach. Większość przechodniów udała, że tego nie widzi. Ktoś parsknął śmiechem.

Po początkowym zaskoczeniu nie było już śladu. Henry niewiele myśląc, podbiegł do szamoczącej się blondyny, niemogącej wstać o własnych siłach. Ta jednak spostrzegłszy, kto do niej podszedł, nie dość, że zaczęła kopać jak oszalała, próbując trafić mężczyznę w krocze, to jeszcze zaczęła przeraźliwie piszczeć.

— Nie dotykaj mnie! Zboczeniec! Pijak! Ratunku!

Zraniły go jej słowa. Mimo to postanowił pomóc.

— Ej! Przestań! Spokojnie! Pomogę ci wstać, tylko nie wierzgaj!

— Nie jestem koniem, żeby wierzgać! Odczep się! Poradzę sobie.

Henry postąpił krok w tył i zgodnie z jej życzeniem zaniechał prób postawienia jej na nogi. Przez kilka kolejnych chwil obserwował starania blondyny próbującej się podnieść i powrócić do pionu. W końcu jej się to udało. Z naburmuszoną miną obciągnęła na udach sukienkę, przeczesała palcami włosy i zarzuciwszy na ramię torebkę, miała zamiar ruszyć dalej. Niespodziewania poczuła, że mężczyzna łapie ją za rękę.

— Czekaj, proszę. Muszę…

— Odwal się! Nie dotykaj mnie! — Szarpnęła się.

Henry ją puścił. Ona jednak, oceniwszy szanse na powodzenie kolejnej próby ucieczki, spojrzała na niego niepewnie i czekała aż wydusi z siebie choćby słowo.

— Streszczaj się! Spieszę się! — Uniosła w górę swój mały, kształtny nosek. Henry od razu skorzystał z okazji.

— Widziałem cię ze dwa tygodnie temu w restauracji na rynku. Byłaś eee… z jakąś koleżanką… chyba. Miała takie rude loki i była w czerwonej sukience…

— No i co w związku z tym? — Spojrzenie blondyny robiło się coraz bardziej zawadiackie.

— Ja chciałbym… chciałem… ona… Muszę się z nią skontaktować.

Dziewczyna wybuchła śmiechem, widząc zmieszanie i zakłopotanie na twarzy nietrzeźwego rozmówcy. Henry zamilkł. Gdy przestała się śmiać, wyjęła z torebki portfel, a z niego wizytówkę. Wręczyła mu ją.

— Przyjdź lub zadzwoń, gdy będziesz trzeźwy. — Mrugnęła do niego, po czym odeszła wolnym krokiem.

3

Nazajutrz, zaraz po porannym prysznicu, Henry zamówił ekipę sprzątającą, aby uporała się z bałaganem w jego domu, a sam przeszedł się do pobliskich delikatesów po zakupy. Po wczorajszym upokorzeniu postanowił, że nie kupi żadnego alkoholu. W lodówce miał co prawda jeszcze jedną zgrzewkę piwa, a w barku dwie butelki wina, lecz nie chciał zasilać tych zapasów. Wczoraj dobitnie przekonał się, że bycie w stanie upojenia może pokrzyżować dogodne okoliczności.

Był wściekły, za to że się zbłaźnił, że wzięto go za pijaczynę. Wolał nawet nie myśleć, jaką opinię o nim będzie miała jego ruda muza, gdy kumpela opowie jej o zajściu. Na wspomnienie uciekającej przed nim w popłochu dziewczyny aż poczerwieniał na twarzy.

Po powrocie do mieszkania i schowaniu zakupów przysiadł na kanapie w salonie. Zadzwonił do Roberta, aby opowiedzieć mu o nieoczekiwanym spotkaniu.

— Bez jaj — ekscytował się Rob. — A ty pijany! No nie mogę. Miałeś dużo szczęścia, że w ogóle z tobą pogadała, brachu. Dzwoniłeś?

— Pod numer z wizytówki? Nie, jeszcze nie. Nie wiem, co miałbym właściwie powiedzieć…

— Daj spokój, stary! Musisz zadzwonić! Chyba tego właśnie chciałeś, co nie? Mieć do niej kontakt, racja?

— Tak, ale… ta wizytówka…

— Co z nią?

— Design sugeruje, że to nie jest jej numer prywatny. Raczej do strip clubu. Czekaj moment, wysyłam ci zdjęcie.

Kilka chwil później Robert dostał MMS-a od Henry’ego.

— No, dobra. Robi się coraz ciekawiej. Kiedy się tam wybierasz?

— Rob…

— No, co? Nie spieszy ci się teraz? Co jest?

— Widziałem się także z Pauliną.

— No i?

Henry opowiedział o rozmowie z byłą. Czuł się z tym wszystkim niekomfortowo, był rozdarty. Wiedział, że nie zachował się odpowiednio i tym razem mu to przeszkadzało. Z jednej strony chciał gonić za nową muzą, z drugiej jednak coś nie pasowało mu w zachowaniu Pauliny. Była naprawdę zatroskana, może wręcz zdruzgotana, gdy widział ją przez okno. Ten widok nie dawał mu spokoju… Czuł, że stało się coś złego.

— Może powinienem zaczekać? Spróbuję jeszcze raz z nią pogadać, skupić się na naszej relacji, a do klubu pójdę innym razem, może w następny weekend?

— Jak chcesz. Szczerze mówiąc, ładna z was była para. Paulina to super laska…

— Chcę tylko pomóc. Nie mówię, że się zejdziemy…

— Jasne, stary, spoko. To twoje sprawy. Jak coś to daj znać, jeśli mógłbym coś dla was zrobić.

— Dobra. Trzymaj się.

Henry odłożył telefon na stolik kawowy, tuż obok wizytówki wręczonej mu przez blondynę. Westchnął ciężko i zapatrzył się w dywan. Chciał pomóc Paulinie, nie zważając na niesnaski między nimi. Nie mógł przejść obojętnie obok jej nieszczęścia, czymkolwiek było. Znał ją na tyle, by wiedzieć, że nigdy nie płakałaby publicznie.

Zbyt mocno by ją to krępowało. Musi chodzić o coś poważnego. Kupię kwiaty, będę czysty, pachnący i trzeźwy. Wpuści mnie. Na pewno. Musze sprawdzić, co się u niej dzieje. — Ruszył do sypialni, aby się przebrać, lecz wtedy zadzwoniła komórka. Poirytowany cofnął się i wrócił do stolika, sięgając po telefon. Nie teraz — pomyślał, widząc na wyświetlaczu zdjęcie matki. Wiedział, że rozmowa z nią to strata co najmniej pół godziny. Z drugiej jednak strony, jeśli nie odbierze, rodzicielka będzie dobijać się bez ustanku. Koniec końców i tak będzie zmuszony z nią pogadać.

— No cześć — zaczął. — Spieszę się, oddzwonię do ciebie… Słucham? Co się stało?


***


Zaniepokojony dwudniowym milczeniem przyjaciela, jego nieobecnością na zajęciach i tym, że nie odbierał od niego telefonów ani nie odpisywał na SMS-y, Robert zjawił się pod domem Henry’ego w sobotę rano. Na podjeździe zauważył pustą taksówkę. Pod drzwiami do domku stał jakiś mężczyzna z siatką, w której przy każdym ruchu postukiwały o siebie szklane butelki.

— Dzień dobry. To pan zamawiał? — Taksówkarz zwrócił się do Roberta, który stanął obok niego.

— Nie, przyszedłem do kumpla. Pewnie to jego…

— Stoję tu już od kilku minut i nic. Nie otwiera, nie odbiera telefonu. Może mu się coś stało?

— Ogarnę sprawę, dziękuję. Zapłacę panu — Robert wyjął portfel i uregulował rachunek. Taksówkarz podał mu siatkę pełną butelek dobrego, drogiego wina i rzucając niepewne spojrzenie na okna domu, wrócił do auta.

Gdy samochód odjechał, Robert walnął pięścią kilka razy w drzwi.

— Henry! To ja! Wpuść mnie! — krzyknął, raz po raz naciskając dzwonek. Po kilku minutach ledwo trzymający się na nogach gospodarz doczłapał się pod próg i otworzył Robertowi drzwi.

— Znowu? — westchnął Rob z rezygnacją — Wpuść mnie… Ej! Przesuń się. Uważaj, bo… — nie dokończył. Henry przewróciwszy się o własne nogi legł jak długi w poprzek przedpokoju. Robert klnąc w myślach zamknął drzwi, odstawił siatkę na podłogę i przeszedł nad nim, po czym zaczął go podnosić. Z mamroczącym do siebie Henrym na ramieniu skierował się do sypialni.

— Nie będę spać. Nie chcę. Po prostu mnie zostaw.

— A ja ci mówię, że będziesz. Jasna cholera, aleś syfu narobił! — Robert rzucił okiem na salon i pokręcił głową z politowaniem. — Co ty znów odwalasz, Henry? Jeszcze się pokaleczyłeś… Dobrze, że to nic poważnego — uznał, przyglądając się dokładnie rozcięciu na łuku brwiowym przyjaciela.

— Matka… ojciec… — wybełkotał.

— Opowiesz, jak dojdziesz do siebie. — Robert ułożył bezwładne ciało Henry’ego na łóżku. Natychmiast rozległo się gromkie chrapanie. Z rezygnacją machnął ręką i wrócił do salonu, aby poszukać butelek i puszek.

Było tego całkiem sporo. Wyjąwszy z szafki worek na śmieci i obiecując sobie w duchu, że ostatni raz ogarnia bałagan Henry’ego, zaczął sprzątać. Otworzył na oścież okna, aby wypędzić z wnętrza odór alkoholu i powylewał wszystkie resztki procentowych płynów.

Podnosząc z podłogi kolejną butelkę, natrafił na leżącą w małej kałuży wina częściowo rozmiękłą wizytówkę. Przez chwilę zastanawiał się, czy jej nie wyrzucić, jednak osuszył ją i położył na blacie kuchennym.

Wtedy jego wzrok padł na smartfon Henry’ego, którego ekran akurat się rozświetlił. Oczom Roberta ukazał się wizerunek uśmiechniętej, obwieszonej biżuterią pani w średnim wieku w pełnym makijażu i eleganckiej sukni.

Widział już to zdjęcie wiele razy. Wiedział, że dzwoni matka Henry’ego. Poczekał, aż zrezygnuje i odblokował telefon kumpla. Wyświetliło się dwadzieścia pięć nieodebranych połączeń. Większość od matki, kilka od niego samego i dwa nieznane, zapewne od taksówkarza.

No, ładnie. Co się porobiło u ciebie, stary? Czemu znów chlejesz na umór? Jak długo to się będzie powtarzać?

Po chwili namysłu, który nie przyniósł mu żadnych odpowiedzi, wrócił do sprzątania. Oczywiście Robert nie musiał sprzątać po kumplu, ale taką już miał naturę. Zawsze robił dla innych wszystko, co tylko mógł. Czuł się z tym dobrze: chęć pomocy tym, którzy tego potrzebują, była jego wspólnym mianownikiem z Henrym. Różnicę stanowił jednak fakt, że jego kumpel miał na to fundusze, a Robert tylko swoje dłonie i dobre chęci.


***


Zbudził się z potężnym bólem głowy. Za oknem zapadła już noc, ale Henry nie przypominał sobie, aby się kładł. Właściwie nie przypominał sobie niczego, co robił po rozmowie z matką.

Och kurde! Matka!

Zebrało mu się na wymioty. W brzuchu zabulgotało niczym w gejzerach, które miał okazję oglądać w Parku Narodowym Yellowstone, i po chwili pozbył się treści żołądkowej prosto na podłogę przy łóżku. W korytarzu rozległy się pospieszne kroki.

— Paulina? — wyjąkał.

— Nie śpisz? O kurna, stary! Musiałeś? — Robert rzucił mu plastikową miskę.

— Nie zauważyłem jej. Sorry. — Henry miał zbolały wyraz twarzy. Siłą woli powstrzymywał się od powtórki, niestety na nic się to zdało. Na szczęście tym razem paw wylądował w misce.

— Ostatni raz po tobie sprzątam — odrzekł Robert, zbierając przyniesionym ze sobą mopem wymiociny Henry’ego. — Nie jestem twoją niańką. Paulina miała rację. Jak będzie tak dalej, to i mnie się pozbędziesz ze swego życia — pogroził, ale sam dobrze wiedział, że to na wyrost. W końcu byli prawdziwymi przyjaciółmi.

— Wrzuć na luz Rob. Nie prosiłem, żebyś…

— Jasne, że nie. Ledwo mogłeś ustać na nogach. Nie odbierałeś telefonów, to przyjechałem do ciebie, a tu, proszę. Aspirujący malarz, marzący o wspaniałej karierze i pełnej niezależności, zamiast malować i kończyć prace na zaliczenia zalewa się w trupa. Na serio: dużo ci do trupa nie brakowało. Chciałeś się zapić na śmierć?

Henry’emu oczy wyszły niemal z orbit i znów zwymiotował.

— Chętnie z tobą pogadam, jak tylko świat przestanie wirować, a żołądek wróci mi na miejsce — sapnął, głośno łapiąc powietrze i ocierając usta podaną mu przez Roba chusteczką.

— Nie, Henry. Ja wychodzę. Zadzwoń, jak dojdziesz do siebie.

— Czekaj chwilę. Jak długo tu jesteś? Jaki dziś dzień?

— Niedziela wieczór — rzucił przez ramię Robert. — Przyjechałem wczoraj rano — mówiąc to, wyszedł, zostawiając otwarte drzwi do sypialni.

Henry opadł na poduszkę. Przejechał ręką po twarzy. Pod dłonią wymacał plaster naklejony na łuk brwiowy. Nie pamiętał kiedy i jak nabawił się rozcięcia.

Przez niezasłonięte okno widział świecące na niebie gwiazdy. Na ten widok poczuł delikatne, ledwie wyczuwalne drgnięcie natchnienia. W jego wnętrzu rozeszło się miłe, miękkie niczym muśnięcie piórkiem uczucie, które jednak umknęło natychmiast, gdy przypomniał sobie o rozmowie z matką.

Niedziela, Chryste! Gdzie mój telefon? Na pewno dzwoniła milion razy! — Poderwał się do siadu, lecz gdy zatańczyły mu przed oczami czarne plamki, położył się z powrotem. Lepiej będzie, jak sobie jeszcze poleżę. Trudno, nie dam rady teraz go szukać.

Zamknął oczy.

Trzy dni temu matka dzwoniła, aby płacząc w słuchawkę, opowiedzieć mu, jak przypadkowo znalazła schowane w garniturze męża czerwone, koronkowe majteczki. Oznaczało to, że ojciec nie poprzestał na dziewczynie Henry’ego, czego ten był pewien właściwie od początku. Równało się to także z tym, że teraz, po tylu latach, matka dowiedziała się o jego niewierności. Było mu jej żal. Sądząc po jej wypowiedziach, bardzo cierpiała, a mimo to nie chciała rozwodu. Lamentując, oszukiwała się, że to pierwszy i ostatni raz, że ojciec na pewno tego nie chciał, że się pogubił.

Kocha tego zdradzieckiego skurwysyna, a ja nie mam siły powiedzieć jej, co się wydarzyło przed laty — Henry westchnął ciężko. Bronił się teraz przed wspomnieniami z tamtych urodzin, lecz nie mógł nic na to poradzić: same pchały mu się pod powieki.

Znów widział swojego ojca z Alice. Zapewne w pośpiechu nie domknęli drzwi. Obserwował ich przez szparę. Całowali się. On trzymał szorstką dłoń na jej udzie, a ona siedząc na komodzie, oplatała go nogami. Słyszał wciągane głośno powietrze, słyszał mlaśnięcia ich języków. Nie mógł oderwać wzroku, poruszyć się ani wydać z siebie najmniejszego dźwięku. Dopiero gdy ojciec zaczął zdejmować z niej sukienkę, w Henrym coś pękło i wparował do środka. Alice była przerażona tym, że ich nakrył, lecz ojciec pozostał niewzruszony. Rzucił tylko synowi pełne wyrzutu spojrzenie i poczynił uwagę, iż wypada pukać przed wejściem do pokoju. Następnie wyszedł z niezadowolonym wyrazem twarzy.

To właśnie ten incydent zniszczył jego pierwszy poważny związek, to właśnie on sprawił, że od tamtej pory znienawidził ojca najbardziej na świecie i nie zaufał już żadnej dziewczynie. I choć na studiach poznał Paulinę: utalentowaną koleżankę o szczerym sercu i delikatnej urodzie, którą na swój sposób pokochał i której starał się zaufać, to niestety sprawdzał ją na każdym kroku. Wiedział, że robi źle, ale nie mógł tego powstrzymać.

Rozmyślał tak dopóki nie usnął, lecz zanim udało mu się odpłynąć do krainy snów, po jego policzku spłynęła łza, za nią kolejna i jeszcze jedna.


***


Złe emocje zawsze blokowały Henry’ego artystycznie, dlatego nigdy w takiej sytuacji przez myśl mu nawet nie przeszło, żeby siąść do malowania. Gdy jednak nieco wydobrzał po pijackim incydencie i błąkając się bez celu po domu, zatopiony w myślach, dotarł przed drzwi pracowni postanowił wejść do środka.

W pomieszczeniu panował półmrok, lecz mężczyzna nie zapalił światła. Było cicho i spokojnie, jakby martwo. Nieruchome, pozostawione bez ładu wszędzie dookoła przedmioty, pobudziły jego wyobraźnię, a mrok panujący w pracowni napędzał ją w kierunku znanym powszechnie z horrorów. Henry poczuł chęć ucieczki, lecz się jej nie poddał. Zaśmiał się w duchu sam z siebie, po czym chwycił za pierwsze płótno, na jakie padł jego wzrok. Chciał odreagować ostatnie wydarzenia, rozwalić coś, rzucić o ścianę, skopać, zdeptać.

Nie. Nie tym razem. Muszę zacząć się kontrolować. Będę kimś lepszym niż ojciec, nie poddam się niskim instynktom — pomyślał, oglądając dzieło, które jeszcze przed sekundą chciał zniszczyć.

To była ona. Jego ruda muza. Pociągnięcia pędzlem odtwarzały ją na płótnie. Połączenia kolorów umiejscowione przez niego w odpowiednich miejscach sprawiały, że czuł, jakby znajdowała się z nim w pomieszczeniu. Nie mógł jej tego zrobić, nie mógł zniszczyć jej piękna: przecież przywróciła mu wenę. Nie mógł pozwolić sobie, na taką destrukcję. Nie rozgrzeszyłoby go z tego czynu marne tłumaczenie, iż nie mógł nad sobą zapanować, nawet jeśli naprawdę miał powód do złości. Nawet, jeśli mógłby namalować ją raz jeszcze. Koniec taryfy ulgowej. Nie chciał już odpuszczać sobie wszelkich przewin. Słowa Roberta sprawiły, że otworzyły mu się oczy.

Straciłem Paulinę z własnej winy, ale ją odzyskam. Zależy mi na niej bardziej, niż mogłem przypuszczać — przyznał sam przed sobą. Te myśli go oczyściły. W jego serce wlała się niepewnie nadzieja. Nadzieja, że da radę, że jest wystarczająco silny, aby przeciwstawić się własnym słabościom. Nadzieja, że nie jest jeszcze za późno. Był młody, uważał, że niegłupi, i wierzył, że bez większych przeszkód zacznie kontrolować ilość wypijanych trunków.

Odzyskam kontrolę, odzyskam Paulinę — w końcu dostrzegł zależność tych dwóch działań.

Chwycił pędzel, wylał na paletę czarną, brązową, czerwoną i fioletową farbę, po czym stanął przed pustym płótnem. Raptownie zmieszał nieco czerni i bieli uzyskując szarość, którą sekundę później nałożył szybkimi, zamaszystymi ruchami. Przyszła kolej na czerwień z domieszką brązu. Zmienił pędzel na grubszy, a tło zalał karminowymi wstęgami sięgającymi każdego rogu płótna. Ekstrawagancki, głęboki fiolet rozświetlił bielą i już po chwili uzupełnił obraz fiołkowymi odcieniami. Henry wpadł w twórczy szał. Jego zaopatrzona w pędzel ręka tworzyła odbicie jego uczuć. Znalazł ujście dla gniewu, pokonał blokadę w swoim umyśle.

Dotychczas nie próbował tworzyć w gniewie — utożsamiał swoją sztukę z pozytywami, jasnymi barwami oraz chwilami, gdy nie myślał o problemach. Lecz teraz okazało się, że sztuka mogła być dla niego także drogą dającą bezpieczne ujście emocjom, ścieżką, którą podążając, nie robił nikomu krzywdy. Ujście przynoszące ulgę, dające ukojenie bez uciekania się do zniszczenia i chaosu. Ujście, którego od dawna poszukiwał. Odkrył, że jest w stanie tworzyć, gdy jego mroczna strona bierze górę nad świadomością i że to jest w porządku, że teraz, gdy tego doświadczył, akceptuje całkowicie tę drogę do uzyskania wewnętrznego spokoju.

W zapamiętaniu zamalowywał kolejne centymetry. Oddawał płótnu swój nastrój, przekazywał myśli i emocje. Nie puścił żadnej muzyki, wewnątrz panowała cisza, lecz Henry czuł się, jakby jego wewnętrzny głos rozbrzmiewał na zewnątrz, jakby krzyk niósł się po całym pomieszczeniu.

Buzowała w nim wena — prowadząca rękę artysty, mająca nad nim władzę. Moc, której ulegał z wielką przyjemnością.

Po niecałej godzinie skończył. Był spocony, oddychał ciężko, ale na jego obliczu malowała się satysfakcja. Czuł się lekki w środku: strach gniotący mu piersi niczym kamień zniknął. Pozostało poczucie siły, kontroli nad swymi poczynaniami i życiem.

Szczery uśmiech rozpromienił oblicze Henry’ego. Opuścił swoją pracownię przekonany, że oto zaczyna nowy rozdział w życiu, że wie, co ma zrobić. Odzyskał panowanie nad sobą, poukładał się na nowo, odnajdując dawno zagubione fragmenty samego siebie.


***


Paulina nie była zdziwiona, gdy Henry nie zjawił się u niej następnego dnia. Ani nawet kolejnego. I jeszcze następnego. Potem przestała już czekać. Przypuszczała, że wytrzeźwiał, przemyślał sprawę i odpuścił. Doszła nawet do wniosku, że tak było lepiej. Jego krzyki pod blokiem kosztowały ją wystarczająco dużo nerwów, poruszyły przykryte woalem smutku zakątki serca. No nowo przyprawiały o buzujące w żyłach pożądanie. Pragnęła znów się w niego wtulić, aby nazywał ją swoją muzą. Trzymane pozornie w ryzach smutek i ból powróciły i nie dawały się przegonić.

Gdy Henry oddalił się wtedy spod jej bloku, nie mogła powstrzymać łez. Nie wiedziała, dlaczego znów się upił, ale czy kiedykolwiek opowiedział jej, dlaczego to robił? Próbowała wydedukować, o co w tym chodziło, podejrzewała przecież, że nie działo się tak bez konkretnego powodu. Dużo czytała o alkoholizmie, będąc ciekawą jak mu pomóc. Była świadoma, że ten na pozór silny mężczyzna w rzeczywistości był wrażliwym człowiekiem. Widziała to w jego oczach, gdy z nią przebywał, widziała w jego sztuce.

Czasem myślała, że skoro nie chce zwierzyć się ze swoich problemów, to nie kocha jej prawdziwą miłością. Później, już po rozstaniu, uznała, że może były to sprawy na tyle poważne, że nie podzieli się nimi nigdy i z nikim, że to nie tak, że ona nie była wystarczająco dobra. Żałowała, że nie dał sobie pomóc, ale musiała odejść: nie dawała już rady tkwić w tym awanturniczym bagnie.

Pokręciła głową, chcąc przepędzić natrętne myśli. Podniosła oczy znad książki i zapatrzyła się w okno. Słońce przygrzewało, ptaki śpiewały, a ona na nic nie miała ochoty. Od kiedy usłyszała diagnozę, stała się jeszcze cichsza niż zazwyczaj. Często śniła na jawie, odpływała myślami w przyszłość, bojąc się, że ta dla niej nie nadejdzie. Pragnęła wyjść za mąż, mieć dzieci i wielki ogród za domem. Pragnęła malować obrazy, stojąc pośród kwietnych łąk, chłonąć świat wszystkimi zmysłami, spokojnie doczekać starości, bawić wnuki.

Nigdy wcześniej przez myśl jej nawet nie przeszło, że to może nie nastąpić. Teraz zaś traktowała kolejne dni swego życia jak wielki dar. Dziwiła się, że wcześniej nie zajęła się objawami, że zbagatelizowała sygnały ostrzegawcze wysyłane jej przez organizm.

Zawsze była wyjątkowo szczupła i niewiele jadła, więc gdy zupełnie straciła apetyt, a koloryt jej cery stał się bledszy niż kiedykolwiek, mama Pauliny zaczęła podejrzewać u niej anemię. Sama także miała tendencje do niedoborów żelaza, dlatego nie robiło to na niej wielkiego wrażenia: ot, trzeba zrobić badania i dostać od lekarza odpowiednie medykamenty. Potem jednak doszło notoryczne zmęczenie i nocne poty. Nawet Henry powtarzał jej, że powinna jak najszybciej wybrać się do specjalisty. Przez zerwanie odłożyła to jednak na później. W końcu, gdy zaczęła omdlewać co kilka dni, zrobiła dodatkowe badania, których wyniki tylko potwierdziły obawy.

— Paulina! Zobacz szybko! Podejdź do okna! — Zawołała ją matka, przerywając córce rozmyślania.

Serce dziewczyny od razu ruszyło z kopyta. Ona także. Po chwili była już przy szybie i nerwowo szukała wzrokiem Henry’ego. Nie znalazła go. Poszła więc do pokoju matki i stanęła przy oknie obok niej.

— Co tam widzisz, mamo?

— Eee. Już poszedł. — Matka Pauliny machnęła ręką i odeszła od okna.

— Kto? — Dziewczyna nadal miała nadzieję, że chodzi o Henry’ego.

— No, Marek przecież. Zauważyłaś, że ostatnio bardzo zmężniał? Zrobił się barczysty, ma niezłe muskuły pod koszulką…

— Co? Mamo, przestań… — Paulina spiekła raka. Nie mogła uwierzyć w słowa matki.

— No, co? — zaśmiała się Krystyna. — Służy mu

praca u ojca w warsztacie. Nie wyrobiłby takich od machania pędzlem.

— Dość, mamo. Daj spokój. Przecież wiem jak wygląda, widujemy się niemal codziennie na uniwerku. — Paulina przewróciła oczami.

— Coś się kroi między wami? — dopytywała Krystyna, nalewając sobie herbaty.

— Nie. Jesteśmy przyjaciółmi — Paulina ruszyła z powrotem do pokoju.

— Ale on tak na ciebie patrzy… Zawsze tak było, od kiedy się znacie. Tak jakby patrzył na ósmy cud świata…

Paulina stanęła jak wryta.

— Ty naprawdę tego nie dostrzegasz, moje dziecko? — kontynuowała Krystyna.

— Dostrzegam — przyznała dziewczyna. — Ale ja… nie mogę. Nie mam teraz ochoty na związki.

— Rozumiem. To nie są sprzyjające okoliczności. — Matka podeszła i przytuliła córkę. –Wyleczyłaś się już z Henry’ego?

Paulina nic nie odpowiedziała, tylko uścisnęła rękę mamy, wyraźnie rozczarowana. Gdy była jeszcze z Henrym matka chwaliła go i nie miała nic przeciwko ich związkowi. Po jego alkoholowych akcjach nadal im kibicowała. Zawsze miała nadzieję, że Henry podejmie leczenie lub chociaż pod wpływem Pauliny skończy z tym sam, lecz po przeprowadzce córki porzuciła nadzieję.

Paulina westchnęła i wyswobodziła się z uścisku, po czym ruszyła do pokoju.

— Czekaj. Jak się czujesz, skarbie? — Krystyna ją zatrzymała. Dziewczyna wyłapała w jej głosie nutę niepokoju.

— Jest dobrze, mamo. Całkiem nieźle.

— Cieszę się. Wołaj, jeśli będzie ci czegoś potrzeba. I zastanów się proszę nad studiami. Może weźmiesz rok wolnego? Wykurujesz się i wtedy wrócisz? Wiesz dobrze, że czeka cię leczenie. Możesz nie mieć siły machać pędzlem.

— Wiem. Zobaczymy. — Weszła do siebie i zamknęła drzwi.

Co ja w ogóle myślałam? Henry dał sobie spokój i tyle. Nie obchodzę go i on musi przestać obchodzić mnie. Skupię się na ukończeniu tego roku, a potem leczeniu. Muszę być spokojna. Rozemocjonowanie może mi zaszkodzić. Ale… ciągle widzę jego twarz. Śni mi się — myślała, łkając cicho w poduszkę, aby matka jej nie usłyszała. Jak się uwolnić? Przecież tyle razy mnie zawiódł. Czemu nadal na niego czekam?

Wtem zadzwonił telefon. Paulina z ociąganiem sprawdziła, kto dzwonił: Marek.

— Hej. Co słychać? — spytała, odebrawszy.

— Nic szczególnego, ale mam dwa bilety do kina na dziś. Wygrałem w konkursie radiowym Można wybrać dowolny film. Izka i Kaśka mają już plany, dzwonię więc do ciebie. Szkoda, żeby się zmarnowały.

W słuchawce zapadła cisza. Paulina zastanawiała się, czy ma w ogóle ochotę na taki wypad.

— Jesteś tam? — Marek wydawał się zaniepokojony.

— Tak, jestem.

— To co? Idziemy? No weź, Paulina…

— Dobra, okej. Zaraz sprawdzę, co grają, i coś wybierzemy. Napiszę do ciebie.

— Super! — Ton głosu mężczyzny sprawił, że Paulina się uśmiechnęła. Zrobiło jej się ciepło na sercu. Po chwili już siedziała przy biurku i przeglądała ofertę Cinema City na wieczór.

4

Kiedy wracali z kina, było już ciemno. Przez większość drogi na osiedle z ożywieniem rozmawiali o seansie.

— Jak na studentów sztuki, to chyba nasz gust filmowy nie jest najwyższych lotów — zażartował Marek, odgarniając z czoła opadający kosmyk. Miał włosy do ramion, przycięte na modłę przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Modny wśród jego rówieśników „jeżyk” nie wchodził w grę: Marek uwielbiał Stonesów i kopiował ich styl na każdym kroku. Nawet teraz miał na sobie skórzaną kurtkę z wielką naszywką na plecach, przedstawiającą charakterystyczne usta z wystawionym językiem.

— Dlaczego? To tylko rozrywka. Nie musimy być ambitnymi dziwakami, oglądającymi jedynie niszowe kino. Chyba… — zaśmiała się Paulina. — Gdy mnie przyjmowali na studia, nie było kwestionariusza z pytaniami o ulubiony gatunek filmowy czy muzyczny. Ba! Nawet nie pytali o ulubionego malarza.

— W sumie dobrze — skwitował Marek. — Jakby się dowiedzieli, że najbardziej lubię filmy z Jimem Carrey’em…

Jak na komendę parsknęli śmiechem.

Gdy wyszli zza rogu jednego z bloków, znaleźli się na swoim osiedlu. By dojść do mieszkania Pauliny, musieli pokonać jeszcze mniej więcej dwieście metrów.

Nagle dziewczyna potknęła się na nierównej kostce brukowej, wydając z siebie krótki okrzyk. Marek natychmiast złapał ją w pasie, czym uratował ją przed upadkiem. I kiedy Paulina stała już pewnie na nogach, uniosła na niego oczy i podziękowała za pomoc. Spoglądali na siebie o kilka sekund za długo, zapadła krępująca cisza. Marek zreflektował się i zabrał ręce z jej talii. Zrobił to bardzo powoli i z ociąganiem, a wtedy dziewczyna zauważyła jego specyficzny wyraz twarzy. Mimika wyrażała coś, czego nie potrafiła nazwać.

— Ja także doceniam kunszt aktorski Jima — przełamała ciszę, wracając do przerwanego tematu i zbagatelizowała sytuację. — Nie widzę nic złego w oglądaniu takich filmów. Choćbym była samą królową Anglii, nie zrezygnowałabym z tego, co mi się po prostu podoba. I nikomu nic do tego.

— Masz rację. — Marek powrócił do zwykłego, swobodnego tonu. — Wara od naszego gustu!

— Właśnie.

Szli dalej. Po chwili dotarli pod klatkę schodową Pauliny. Marek, jak przystało na dobrze wychowanego mężczyznę, musiał upewnić się, że dziewczyna bezpiecznie wróci do domu, więc za wszelką cenę chciał ją odprowadzić. Zresztą mieszkał nieopodal.

Przytulili się na pożegnanie. Krótki uścisk, zwyczajnie, jak zawsze. Dziewczyna miała już wejść do środka, gdy zawahała się i odwróciła do kolegi.

— Marek?

— Tak?

— Henry się nie odzywa… — powiedziała cicho, wbijając wzrok w chodnik.

Marek spochmurniał, zaczął drapać się po czole. Przez kilka chwil stał i zastanawiał się, co powiedzieć. Paulina obserwowała, jak zmienia się jego mina. Zacisnął szczęki, a mięśnie twarzy wyraźnie się spięły.

— Nadal o nim myślisz? Po co ci to? Tylko przez niego cierpisz.

— To prawda, ale… — Zebrało jej się na płacz. Spojrzała szklistymi oczami na kolegę, a ten od razu podszedł i ją objął.

— Będzie dobrze, zobaczysz. Przejdzie ci. Prędzej czy później zapomnisz o nim.

— Nie wiem. — Załkała mu w koszulę. — Tyle razy już próbowałam wyrzucić go z serca. Gdyby tylko zgodził się na AA… — Pociągnęła nosem. — Chciałam przemówić mu do rozsądku, a on nadal nie widzi problemu…

— Wiem, ciii… — Marek głaskał ją po głowie niczym dziecko. — Mówił, dlaczego tyle pije? Zwierzał się? Masz jakieś wskazówki?

— Nie. Znam podstawowe informacje o jego rodzicach. Suche fakty i nic więcej. O dzieciństwie zawsze wspominał dobrze. Wielokrotnie poruszałam tematy związane z jego życiem w Ameryce, ale zawsze mnie zbywał. — Odsunęła się od Marka i otarła oczy.

— No cóż, może nie da się mu pomóc. Nikomu, kto tego nie chce, się nie da. Ale zrobię wszystko, abyś w końcu o nim zapomniała. Będę przy tobie.

— Dzięki, dobry z ciebie przyjaciel. — Uśmiechnęła się. Kosztowało ją to dużo wysiłku, gdyż rozmowa o Henrym rozdrapała na nowo ranę w sercu.

Odwróciła się i weszła na korytarz. Marek czekał jeszcze pod blokiem, dopóki w oknie jej pokoju zapaliło się światło.


***


Gdy tylko Henry zauważył ich w oddali, wyłaniających się zza rogu bloku, schował się za jednym z zaparkowanych w pobliżu samochodów. Był na tyle daleko, że nie mógł ich słyszeć, za to widoczność zza vana miał doskonałą.

Nie wiedział, dlaczego się ukrywa, czemu nie podszedł i po prostu nie podarował Paulinie trzymanego od kilku godzin bukietu kwiatów. Nie miał pojęcia, po co chciał pozostać niezauważony.

Nie, tego to się nie spodziewałem. — Zrobiło mu się duszno, poczuł gorąc na twarzy. Dlatego więc poprawił kołnierzyk od koszuli i rozpiął guzik pod szyją.

Gdy Paulina się potknęła, serce niemal stanęło mu w piersi. Po tym, jak zobaczył, w jaki sposób Marek pomógł jej utrzymać równowagę, wybuchła w nim wściekłość. Adrenalina buzowała w żyłach, a pięści zacisnęły się mimowolnie Powstrzymał się jednak przed wyskoczeniem z kryjówki i puszczeniem się do nich biegiem.

Nie, nie. To nic nie znaczy. Zawsze powtarzała, że to tylko przyjaciel. Nawet nie trzymali się za ręce. Chryste. Muszę się uspokoić… muszę… muszę… — W pamięci odruchowo szukał informacji, ile butelek i jakiego trunku posiadał w lodówce. Po chwili jednak zupełnie o tym zapomniał, gdyż dostrzegł, jak para podeszła pod klatkę, śmiejąc się w głos, po czym pożegnała się.

Pomyliłem się. Na szczęście…

Niespodziewanie Paulina zawahała się i odwróciła z powrotem w stronę kumpla. Rozmawiali o czymś, lecz nie wyglądali już na wesołych. Tętno Henry’ego podskoczyło gwałtownie, gdy dziewczyna zaczęła szlochać, a Marek podszedł i ją przytulił.

Tego było już za wiele. Henry nie mógł znieść widoku byłej, tulącej się do kogoś, kto jak mniemał, od dawna czekał, żeby się do niej dobrać.

Rzucił kwiaty i nie czekając na rozwój wydarzeń, odwrócił się i odszedł. Nie oglądał się za siebie.

Już ja dobrze wiem, co będzie dalej… Następna dziwka…. Od początku wiedziałem, nie można ufać kobietom. Nie można.


***


Zanim dotarł do domu, zdążył nieco ochłonąć. Zdał sobie sprawę, że obiektywnie rzecz biorąc, nic niestosownego się nie stało. Paulina była wolna, mogła robić co i z kim chciała, a jemu nic do tego. Mimo to, czuł się zdradzony. Walczył z gniewem, tłumaczył sobie, że dziewczyna nie jest mu winna wierności, a mimo to przed oczami ciągle miał ją wtulającą się w Marka.

Chciałem przeprosić. Chciałem z nią porozmawiać, wyjaśnić wszystko, opowiedzieć o tym, co już dawno powinna wiedzieć… O tym, dlaczego piję. Chciałem sprawdzić, czy u niej wszystko w porządku. Pogodzić się. Znów być razem…

Taksówka podjechała pod dom, lecz Henry nie miał ochoty wychodzić. Ciemne okna nie zapraszały do środka, wręcz zniechęcały. Mimo to uregulował rachunek i stanął przed drzwiami. Było cicho i spokojnie. Nikt nie spacerował, w okolicznych domkach światła były już pogaszone. Wszak dochodziła północ.

Henry z ociąganiem wyciągnął klucze i otwarłszy drzwi, wszedł do przedpokoju. Gdy tylko zapalił światło, zauważył, że coś błyszczało na podłodze pod ścianą. Schylił się i podniósł kawałeczek pudrowo-białego szkła. Ściągnął brwi, próbując sobie przypomnieć, skąd mógł się tu wziąć. W końcu rozpoznał rozbity po pijaku klosz lampy. Z zażenowaniem wyrzucił odłamek do kosza w kuchni. Następnie zamknął oczy, wzdychając ciężko. Przypominał sobie ostatnie pijackie wybryki, słowa Roberta oraz twarz Pauliny, gdy się wyprowadzała.

Odruchowo otworzył lodówkę. Na drzwiach chłodziła się Wyborowa. W środku stała też zgrzewka piwa i wyjątkowe Amarone rocznik siedemdziesiąty czwarty, które trzymał na bliżej nieokreśloną, specjalną okazję.

Niezdecydowany rozejrzał się po kuchni, jakby szukał wskazówki, który alkohol wybrać. Wtem jego wzrok padł na leżącą na blacie kuchennym, sfatygowaną wizytówkę od blondyny. Niewiele myśląc, wziął ją, obejrzał, po czym schylił się, aby wyrzucić do kosza. W ostatnim momencie zatrzymał jednak rękę i schował wizytówkę do kieszeni. W jego głowie wykiełkował pomysł. Wspomnienie rudych pukli przejęło wyobraźnię, a nadzieja na ujrzenie ich znowu sprawiła, że ułożył szybko plan na resztę nocy.

Po chwili stał już na zewnątrz i ponownie zadzwonił po taksówkę.


***


Po mieście szlajało się sporo osób. Piątkowa noc sprzyjała aktywności studentów oraz spragnionej zabawy młodzieży.

Wejdę tam i miło spędzę czas. Jeśli jej nie będzie, to nic, przynajmniej nie będę siedział samotnie w domu. W końcu ja także nie muszę się nikomu tłumaczyć — pomyślał.

Był samotny. Tak bardzo samotny, że aż go to bolało. Zdawał sobie sprawę, że gdyby został w domu, skończyłoby się to kolejną jednoosobową libacją, a coraz wyraźniej czuł, że nie chce żyć od popijawy do popijawy. Chciał wrócić do poziomu, na którym niegdyś funkcjonował.

Wysiadł z taksówki i wszedł w jedną z bocznych uliczek centrum Torunia, gdzie w oddali widział już neon klubu. Przed drzwiami stał rosły mężczyzna w typie tępego osiłka, ubrany w czarny, niezbyt drogi garnitur. Henry ocenił go jednym spojrzeniem. Zauważył, że pomimo niekompetentnego wrażenia, jakie robił, jego spojrzenie było czujne i jasne. Oczy poruszały się, dyskretnie, wyłapując wszystko, co działo się w zasięgu wzroku.

Niektóre tego typu kluby niechętnie wpuszczały osoby w wieku Henry’ego. Wiadomo: zazwyczaj im klient młodszy, tym mniej kasiasty. Selekcja była więc konieczna, aby zadbać o standard miejsca.

Henry złapał niby przelotne, acz znaczące spojrzenie mężczyzny. Po wyrazie twarzy ochroniarza wiedział już, że nie będzie żadnych problemów z wejściem. Miał świadomość, że jego dzisiejszy wygląd ewidentnie sygnalizuje, iż pieniędzy mu nie brak. Nadal ubrany w to, w czym wybrał się do Pauliny, prezentował się nader luksusowo. Specjalnie dla niej założył świetnie skrojony garnitur od Hugo Boss`a, pachniał perfumami Roja, był wypielęgnowany i świeżo przystrzyżony, a na ręku błyszczał zegarek za trzy tysiące dolarów — prezent od matki na dwudzieste urodziny.

Henry miał poważne plany i wiązał wielkie nadzieje z dzisiejszą rozmową, którą miał odbyć z byłą. Optymistyczny scenariusz zakładał powrót do związku, a wówczas mieliby pojechać do niego, gdzie zamierzał podarować ukochanej oszałamiającą kreację od Chanel. Następnie udaliby się do najdroższego, najbardziej ekskluzywnego hotelu w mieście. Kolejne dni weekendu mieli spędzić nad morzem, w Gdańskim SPA albo Paryżu czy innym, dowolnie przez nią wybranym miejscu. Henry miał zamiar spełnić każdą jej zachciankę; dać choćby gwiazdkę z nieba, być na każde skinienie. Ale nic z tego.

Nagle drzwi otworzyły się i obok selekcjonera stanęła długonoga dziewczyna w kusej, niebieskiej miniówce.

— Zuza znów wzięła wolne — wycedziła poirytowana do ochroniarza. — Szef kazał ci powiedzieć, że doceni, jeśli ją zastąpisz.

Henry stanął przed nimi, czekając, aż się odsuną i wpuszczą go do środka. Goryl jednak dał znak dziewczynie, a ta obejrzała się na przybysza.

— Przepraszam, nie zauważyłam pana — zaświergotała przymilnie i odsunęła się na bok, po czym gestem zaprosiła Henry’ego do środka. Goryl już otworzył i przytrzymywał dla niego drzwi, aby mógł komfortowo wejść.

— Życzę miłych wrażeń — zawołała dziewczyna za wchodzącym do klubu Henrym, który uśmiechnął się tylko pod nosem i przyspieszył kroku.

Nie zdziwił się, że blondyna go nie poznała. Daleko dziś mu było do wizerunku chwiejącego się, brudnego pijaka, który zagadywał ją na chodniku i przed którym próbowała uciec.

Wspominając widok dziewczyny lądującej w krzakach, dotarł słabo oświetlonym korytarzem do równie słabo oświetlonej sali. W środku panowała duchota. Klub był nieco zadymiony pomimo pracującej na pełnych obrotach klimatyzacji, lecz półmrok pomieszczenia dodawał tajemniczości, rozbudzał wyobraźnię, sprawiał złudne wrażenie bycia incognito.

Przy barze siedziało dwóch mężczyzn, którzy z wypiekami na twarzy dyskutowali o jakichś politycznych sprawach i popijali whisky z lodem. Obok nich kręciła się niemal naga kelnereczka, która doglądała, czy niczego im nie brakowało. Bez skrępowania starała się zwrócić na siebie uwagę, podsuwała im swoje wdzięki z każdej możliwej strony.

Henry zmienił kierunek. Nie miał ochoty na zaczepki facetów, którzy niechybnie włączyliby go do rozmowy. Nigdy nie interesował się polityką i nie zamierzał udawać, że jest inaczej. Zresztą nie miał ochoty z nikim gadać. Zająwszy miejsce na wygodnej kanapie nieco pod ścianą, gdzie jak mniemał dziewczyny nie wypatrzą go zbyt szybko, dyskretnie rozejrzał się po klubie.

Jaskrawe neony na ścianach ożywiały półmrok przestrzeni. Z kolei muzyka wydobywająca się z rozstawionych na sali głośników sprawiała, że Henry miał ochotę wyjść. Twardy, mocny, amerykański rap nie był gatunkiem, od którego mężczyzna zupełnie stronił, ale lecący aktualnie utwór nie pozwalał mu się skupić.

Blisko sceny siedziało kilku mężczyzn obserwujących tancerkę, głośno i niewybrednie komentując ją i jej występ. Wyglądali na nadzianych i nieźle podpitych. Jeden z nich przywołał do siebie blondynę. Ta przyjęła jego zamówienie, szczerząc się w uśmiechu.

Henry przez chwilę śledził ją wzrokiem, po czym spojrzał na scenę. Dostrzegł tam czarnowłosą tancerkę o długich, smukłych nogach. Dziewczyna wiła się na rurze niby do piosenki, a jednak zupełnie ignorując jej rytm. Minę miała taką, jakby ktoś ją zahipnotyzował i puścił pierwszy raz na występ. Była niczym lalka: bezwolna, o pustym spojrzeniu.

Gdy stanęła jak wryta, usłyszawszy jeden z niepochlebnych komentarzy na swój temat, pojawiła się przy niej blondyna, która szepnęła dziewczynie kilka słów na ucho. Starała się przy tym zachować rozjaśnioną, wesołą twarz. Po chwili tancerka zakończyła występ, a na jej miejsce weszła inna, także czarnowłosa.

Henry nigdzie nie dostrzegł rudej. Owszem, liczył się z taką opcją, nie miał przecież gwarancji, że ją tu spotka, a jednak poczuł rozlewające się w sercu rozczarowanie. Nie kryjąc irytacji, wlepił wzrok w telefon i zastanowił, czy nie wezwać taksówki, by wrócić do domu.

— Witam, pana. Czy coś podać?

Podniósł wzrok i stanął twarzą w twarz z blondyną. Nie zauważył, jak podeszła do niego po okrążeniu stolików, aby nie zasłaniać widoku na scenę. Uśmiechała się przymilnie, nachylając się nad nim i zamierzenie prezentując krągłe piersi, niemal wylewające się ze skąpego stanika.

— Macie Daiquiri?

— Obawiam się, że nasz asortyment nie będzie dla pana satysfakcjonujący. — Zlustrowała go wzrokiem i uśmiechnęła szeroko. Następnie zamyśliła się. — Proponuję panu za to Four Roses Decanter? Jest wyśmienite. Na pewno pana zadowoli. — Puściła do niego oczko.

Henry uśmiechnął się niechętnie i skinął głową na znak potwierdzenia. Blondyna natychmiast poszła do baru, kołysząc nadmiernie pupą.

Dobrze, że mnie nie poznała. Będę traktowany proporcjonalnie do zasobności portfela, a nie przez pryzmat pijanego kolesia spotkanego na dzielni — zaśmiał się w duchu.

Już po paru minutach dziewczyna wróciła, niosąc na tacy zamówiony trunek i miseczkę orzeszków. Gdy postawiła wszystko na stole, usiadła tuż obok niego i zawiesiła mu się na ramieniu. Henry nie zareagował.

— Czy mogę jeszcze coś dla pana zrobić? Może podać coś więcej? Mamy szampany Dom Perignon lub Armand. Carbon także by się znalazł. Dla pana z pewnością jest to odpowiednio wysoka półka…

— Okaże się, gdy sprawdzę bourbona odparł, po czym upił łyk z kieliszka, delektując się smakiem alkoholu. — Dobrze. Poproszę Armanda. I dwa kieliszki. Napijesz się ze mną.

— Z przyjemnością, czarusiu. — Dotknęła palcem koniuszka jego nosa i z gracją odeszła do baru.

Gdy podawała szampana, Henry zauważył mały tatuaż na wewnętrznej stronie przedramienia: datę, a obok serce. Co prawda nie zamierzał wdawać się z dziewczyną w jakieś prywatne rozmowy, ale rysunek na skórze naprawdę go zaciekawił.

— Jeśli mogę… — zaczął, łapiąc ją za nadgarstek, aby obejrzeć dziarę. — Data urodzin chłopaka? Bolesne miejsce. Podziwiam za zrobienie tatuażu akurat tam.

Spojrzała na niego, potem na przegub. Wyglądała na zmieszaną. Po chwili w jej oczach pojawił się błysk. Uśmiechnęła się przekornie i nachyliła do jego ucha.

— Powiem ci, jeśli ty mi powiesz, kim naprawdę jesteś? Pijaczyną spod bloków czy milionerem? Uważaj, bo ta klacz nadal potrafi wierzgać.

Szach, mat. Tu mnie ma. Wiedziała od początku — pomyślał rozbawiony Henry.

— Chyba po trosze i jednym, i drugim — roześmiał się. — Ale nadal mam nadzieję, że bardziej milionerem.

— Zdradzisz, skąd wziąć taką kasę? Jesteś chyba niewiele starszy ode mnie.

Grymas czegoś, czego dziewczyna nie mogła jednoznacznie zdefiniować, przemknął przez twarz Henry’ego. Zacisnął usta i nie wypowiedziawszy ani słowa, zabrał się za otwieranie szampana. Wyraźnie zniecierpliwiona blondyna czekała, aż skończy. Napełniwszy kieliszki, Henry ponowił pytanie:

— Dobra, twoja kolej. Co to za data?

— Nie byłeś zbyt precyzyjny w swojej odpowiedzi. — Nadąsała się, udając niezadowolenie. Henry zgadywał, że chciała wyciągnąć z niego jak najwięcej informacji. Intrygował ją.

— Ha. Nie odpuszczasz, co?

— Gdybym odpuszczała, mój synek i ja siedzielibyśmy w jakimś pieprzonym przytulisku — wypaliła bez zastanowienia. — Wystarczyło, że mój partner wybrał wódkę zamiast nas. Przez niego wylądowałam w tym miejscu, a Kacperek niema normalnej rodziny — skończyła zdanie, bardzo ściszając głos. Zawstydziła się swoim wyznaniem.

Jej odpowiedź oszołomiła Henry’ego. Czuł się, jakby dostał w twarz. Uzmysłowił sobie, że jeśli nie zacznie się kontrolować, w przyszłości to on może stać się przyczyną podobnego losu jakieś kobiety. Kobiety, która zapewne zasługiwałaby na kogoś dużo lepszego.

— Ile ma lat?

— Dwa. Kurwa, czemu ja ci to mówię?

— Bo chcesz. — Wzruszył ramionami. — Posłuchaj. Na pewno pamiętasz naszą rozmowę po tym, jak wpadłaś w krzaki?

— No raczej. Żenada — zachichotała.

— Właśnie. Oprócz tego, że zachowywałem się, jak to określiłaś, żenująco, prosiłem o pomoc w kontakcie z twoją rudą koleżanką.

— Jasne. Nikt chyba nie przechodzi obok niej obojętnie. — Przewróciła oczami.

— No, więc?

— Ona tu nie pracuje.

Henry’ego zatkało. Nadal łudził się, że spotka tu rudą.

— Jak to?

— Tak to. — Pokazała mu zakolczykowany język. — Musiałam najpierw cię poznać, człowieku. Ja pierdzielę, a co myślałeś? Że tak po prostu podam jakiemuś nieznajomemu kontakt do niej? Bez sprawdzenia cię? Bo masz takie żądanie? — Parsknęła śmiechem.

Zawiedziony Henry podał jej kieliszek i stuknął w niego swoim.

— W takim razie twoje zdrowie. A właściwie, to jak masz na imię?

— Xenia. — Szelmowski uśmieszek wykwitł na jej ustach. Nie mogła go powstrzymać.

— Akurat.

— Wierz lub nie. — Wzruszyła ramionami.

— Dobra, ja jestem Henry. Twoje zdrowie, Xenia — Mężczyzna uniósł kieliszek do toastu. — Za inteligentną, silną kobietę, która nie boi się sprawdzać ulicznych pijaków, aby ratować od nich kumpelę.

Wypili. Dziewczyna wydawała się zadowolona, a na tym właśnie mu zależało. Podejrzewał, że przy tak twardej i charakternej osóbce musi dać z siebie wszystko, jeśli chce znaleźć rudą.

— Dobra, facet, skoro się już znamy i nie muszę cię naciągać na drinki, które i tak hojnie stawiasz, powiedz coś więcej o sobie. Wiesz, muszę zdecydować, czy jesteś wart kontaktu z moją oszałamiającą przyjaciółką.

— Po co ten sarkazm w głosie? Przecież jest piękna. — Zamyślił się, po czym sięgnął do marynarki. — Wystarczy tyle? — Podał jej zwitek banknotów. Xenia w odpowiedzi wybałuszyła oczy, lecz nie sięgnęła po pieniądze.

— Nie mogę jej sprzedać.

— No i dobrze. To mi się podoba. Masz honor.

Kopnęła go w kostkę.

— Za co?

— Jak masz zamiar się mną bawić, to spierdalaj. Nie będziesz mnie tu testował. — Wstała gwałtownie.

— Ej, spokojnie. Nie idź.

Zawahała się. W dłoni Henry’ego nadal znajdowała się rolka banknotów. Dziewczyna zawiesiła na niej wzrok i po chwili usiadła z powrotem.

— Nie chciałem cię urazić. Potraktuj to, jako formę pomocy. Dla ciebie i dziecka.

— A myślisz, że dlaczego zarabiam w takim parszywym miejscu?! — wybuchła, a Henry zaczął tracić nadzieję, że się dogadają. — Właśnie po to, aby od nikogo nie oczekiwać żadnej pomocy! Uczciwie zarabiam na nasze potrzeby! Zresztą i tak nikt, nigdy…

— Dobra, posłuchaj. Pieniądze są dla ciebie za miłą obsługę i dotrzymanie mi towarzystwa, okej? I tak je tu zostawię, więc daj już spokój. I nie musisz mi już udzielać żadnych informacji, jeśli nie chcesz. Szanuję to. Proszę. — Wsunął jej banknoty w rękę. Xenia rzuciła na nie niezdecydowane spojrzenie, ale ostatecznie schowała zwitek w dłoniach i bez słowa odeszła. Henry odprowadzał ją wzrokiem, aż zniknęła za drzwiami na zapleczu.

Poszła schować kasę. No nic — pomyślał, wypijając drugą lampkę szampana i rozkoszując się jego smakiem. Przynajmniej jeden sukces: nie przeginam z alkoholem.

Po paru minutach, gdy Henry zbierał się już do wyjścia, zobaczył, że Xenia wyszła z zaplecza i zmierzała w jego kierunku. Z miłym uśmiechem, obiecując, że zaraz przyjdzie, odmówiła towarzystwa mężczyźnie, który zaczepił ją po drodze, i ze zdecydowaną miną i wzrokiem utkwionym w Henry’ego podeszła do niego tak blisko, że czuł na torsie jej piersi.

— Po co chcesz do niej kontakt? — spytała, nie odrywając oczu od jego twarzy.

— Jestem artystą, malarzem. Gdy była z tobą w restauracji, poraziła mnie urodą. Chcę ją malować.

— Jak Jack z „Titanica”?

— Coś w tym stylu.

— A potem pójdziesz na dno? — zażartowała i znienacka pocałowała go w usta.

Henry nie był na to przygotowany. Nie spodziewając się takiego obrotu sprawy, stanął po prostu jak wryty. Zresztą pocałunek trwał tylko chwilę, więc Henry pocieszał się w myślach, że może nie wyszedł przy tym na obojętnego kretyna.

— To w podziękowaniu za prezent. — Spojrzała mu wymownie w oczy. — Ureguluj jeszcze rachunek za alkohol i możesz iść, jeśli ci spieszno. — Figlarny ognik w jej oczach stanowił zaproszenie, na które Henry nie zamierzał przystać. Odsunął się więc nieśpiesznie od dziewczyny.

— Rachunek już uregulowałem. Dzięki za miły wieczór. Spadam. — odparł i wręczył jej w połowie pełną butelkę Armanda. — Dla ciebie.

— Ale… — Nim zdążyła dokończyć, Henry minął ją i skierował się do wyjścia. Xenia, nie mogąc wydusić z siebie choćby słowo, odprowadziła go tylko wzrokiem, póki nie opuścił lokalu.

5

Paulina obudziła się około dziesiątej. Czuła się źle. Kręciło jej się w głowie i była osłabiona. Nie mogła nawet wstać z łóżka, nie mówiąc o pójściu na zajęcia.

Chyba mnie coś wzięło — pomyślała, po czym odwróciła się na drugi bok i szczelnie otuliła kołdrą. Wtem usłyszała kroki mamy.

— Paulinko, postawię ci tu rosołek — kobieta schyliła się, stawiając kubek z zupą na stoliku obok łóżka. — Lepiej trochę? Może zadzwonię po lekarza, co?

— Spokojnie, mamo, nie jest tak źle. Muszę odpocząć.

— Dobrze, skarbie. — Krystyna przysiadła na łóżku. — No, to opowiadaj. Jak było?

— Dobrze się bawiłam, było wesoło, a film ciekawy. Cieszę się, że Marek przekonał mnie do tego wypadu.

— Wspaniale, skarbie. — Matka pogładziła córkę po włosach dokładnie tak, jak to czyniła, gdy Paulina była małą dziewczynką. — Ale myślałam, że opowiesz o spotkaniu z Henrym. Pogodziliście się? Gdzie te piękne kwiaty?

Zaskoczona Paulina usiadła na łóżku.

— Był tu Henry? Kiedy?

— No, wczoraj. Z pół godziny po tym, jak wyszłaś. Odstroił się, wielki bukiet róż przyniósł. Zapraszałam, żeby poczekał na ciebie w środku, ale nie chciał. Powiedział, że złapie cię, jak wrócisz. Nie spotkaliście się?

— Nie. Nie miałam o niczym pojęcia. — Dziewczyna chwyciła za komórkę: brak nieodebranych połączeń. Na wszelki wypadek przejrzała listę ostatnich kontaktów, ale i tam nie znalazła śladu po sygnale od Henry’ego.

— Zadzwonisz do niego? — dopytywała matka.

— Nie. Pewnie zrezygnował i poszedł do domu. Będzie chciał, to zadzwoni. — Paulina udała swobodny ton.

— Lepiej się rozmówcie. Nie ma nic gorszego, niż niedopowiedzenia między zakochanymi. Wierz mi, córeczko…

— Mamo!

— No co? — Kobieta roześmiała się serdecznie i ruszyła do drzwi. — Też z ojcem byliśmy kiedyś młodzi. Odpoczywaj. Jakbyś czegoś potrzebowała: zadzwoń. Muszę iść szykować się do pracy.

— Pa. Nie martw się o mnie. — Dziewczyna uśmiechnęła się z wysiłkiem.

Czemu nie poczekał, aż wrócę? Było późno, ale przecież nie dla Henry’ego. A może był pijany? Nie, matka wyczułaby od niego alkohol i powiedziałaby mi. Dlaczego nie zadzwonił? Chciał się pogodzić czy tylko przeprosić? Może jednak ja zadzwonię? Nie. Wyjdę na desperatkę. Poczekam na jego ruch. Zresztą i tak lepiej, żeby nie oglądał mnie w tym stanie. Nie chciałabym, aby się teraz dowiedział. Nie chcę, aby mój stan w jakikolwiek sposób wpłynął na jego zamiary względem mnie. Ech… Mam nadzieję, że jednak zadzwoni…


***


Henry obudził się w złym nastroju. Przez kilkanaście minut wpatrywał się w sufit nad łóżkiem, nie mogąc podjąć decyzji, co będzie dziś robić. Jedyny plan, jaki miał, nie wypalił. Trop z wizytówki okazał się ślepym zaułkiem. Jego uczucia także tkwiły w miejscu bez wyjścia, a przynajmniej go nie dostrzegał. Wczorajsza eskapada nic mu nie dała, wręcz ukręciła łeb jego nadziejom. Nie miał nikogo, komu mógłby się zwierzyć, z kim pogadać.

Nie mam ochoty gadać z Robem, nie chcę słuchać dziś krytyki. Może zadzwonię do Pauliny? Ale co jej powiem? Zapewne nie będzie chciała mnie widzieć. Matka pewnie już jej powiedziała, że byłem. Gdyby chciała mieć ze mną kontakt, sama by zadzwoniła.

Henry sprawdził telefon, w którym znajdował się tylko nieprzeczytany SMS od jego matki. Kobieta prosiła, aby zadzwonił do niej, gdy tylko będzie mógł. On jednak nie miał zamiaru na razie tego robić. Zostawił to sobie na później, na moment, gdy już ułoży sobie w głowie myśli i postanowi, co dalej.

W końcu z niechęcią wstał i wziął prysznic. Chłodna woda orzeźwiła go i pomogła porządnie się obudzić. Stał pod prysznicem, nadal rozmyślając o wczorajszym wieczorze, a strużki ściekające po ciele tworzyły ścieżki, które na przemian łączyły się i rozłączały. Zamknął oczy i podstawił głowę pod strumień. Poczuł, jak woda zalewa mu oczy i uszy. Pod powiekami widział nocny klub.

Nie ważne, to wszystko nie ważne. Zrobiłem pierwszy krok, zaczynam na nowo. Z Pauliną mi nie wyszło, z rudą także, ale nie będę dłużej oglądał się za siebie. Muszę iść naprzód. Jeszcze nie dawano byłem innym człowiekiem: dążyłem do niezależności, marzyłem o karierze, ale straciłem z oczu swoje cele. Chcę wrócić do tamtego Henry’ego… Zmieniłem się na gorsze. Koniec z upijaniem się, muszę wrócić na dobrą ścieżkę i zostać prawdziwym malarzem. Będę się pilnował. Sam. Nie potrzebuję ani Roberta, ani Pauliny, aby mnie niańczyli. — Uderzył pięścią w kafelki na ścianie. Zabolało. Co ja pierdolę? Przecież jest dokładnie odwrotnie: potrzebuję ich jak nigdy dotąd. Rob to świetny przyjaciel, a ja pokpiłem sprawę. Muszę go przeprosić. A Paulina… Cóż, zobaczymy. Spróbuję naprawić błędy także względem niej.

Wyszedł spod prysznica, czując się lekko i radośnie. Z zapałem ubrał się i zszedł na dół, aby zrobić śniadanie. Włączył ulubioną playlistę i podrygując w rytm muzyki, usmażył jajecznicę na boczku.

Po chwili jednak zrzedła mu mina. Naszła go refleksja o tym, jak traktował Paulinę. Przypominał sobie, ileż to razy mu usługiwała. Dosłownie.

Nie tak powinno się traktować ukochaną. Stałem się zwykłym chamem. Zrobiłem sobie z niej służącą, wykorzystywałem jej uczucia. Wynagrodzę jej to wszystko, nie tak mnie matka wychowała… Och fuck! Matka! — Zostawiwszy jajecznicę na patelni, pobiegł z powrotem do sypialni i chwycił telefon.

— Syn ze mnie też nienajlepszy… — mruknął do siebie.


***


— Tak, mamo, naprawdę…

— Cieszę się. — W głosie matki słyszał wzruszenie. — Tylko dotrzymaj słowa i dzwoń regularnie. Bez ciebie jestem tu taka osamotniona… A teraz, gdy tata… — W słuchawce zapadła cisza.

— Wiem, że cierpisz przez niego, ale masz masę koleżanek. Może zrób sobie z nimi jakiś wypad? — Henry chciał jej pomóc. — Odetchniesz od tego wszystkiego.

— Większość z tych znajomości jest wymuszona naszą pozycją. Na palcach jednej ręki policzyłabym prawdziwe przyjaźnie…

— No tak…

— Ale najważniejsze, że mój syn zrozumiał, co jest naprawdę…

— Oj mamo… — Henry zawiesił głos na kilka chwil. –Wiesz, że nigdy nie chciałem cię zranić, prawda? — wyszeptał.

— Wiem, mój syneczku…

— Mamo!

— No co? Dla mnie zawsze pozostaniesz tym małym…

— Jestem dorosły — jego ton był wesoły. W sercu czuł ciepło i spokój.

— Nie mogę się doczekać, kiedy przyjedziesz…

— Wkrótce wakacje. Coś wymyślę — obiecał.


***


Nareszcie czuł ulgę. Cieszył się, że mama wybaczyła mu jego zachowanie. Postanowił, że będzie ją wspierał, że już jej nie zawiedzie.

Matka cierpiała, ale starała się wybaczyć mężowi i wrócić do normalności. Zapomnieć. Wspominała też coś o terapii małżeńskiej. Henry nie sądził, aby to cokolwiek dało, ale w sumie sam nie miał lepszego pomysłu. A jeśli ona uważała, że to pomoże, czemu miałby jej odradzić wizytę u specjalisty?

Ojciec z kolei nadal się do niego nie odzywał, co Henry przyjmował z radością. Nie wiedział, o czym mieliby rozmawiać i czy dałby radę powstrzymać się, by nie wygarnąć mu, co o nim myśli. Bał się jednak takiej konfrontacji. Nie potrafił pokonać paraliżującego uczucia nietykalności i wyższości ojca. Czuł się niewystarczająco dobry, nic nieznaczący, nie wart posłuchu.

Czas zabrać się za prywatne sprawy. Nie dam zepsuć sobie dnia. — Jego wzrok padł na porzucony na krześle, założony wczoraj garnitur. Od razu uderzył go bijący od niego smród dymu z klubu. Wezmę go ze sobą, po drodze do Pauliny jest pralnia — pomyślał, przetrząsając kieszenie, aby upewnić się, że nic w nich nie zostawił. Wyczuł coś w prawej. Ze zdziwieniem wyjął karteczkę, rozłożył ją i przeczytał. Na krzywo urwanym kawałku papieru widniał odręcznie zapisany adres.

— Xenia musiała mi to włożyć do kieszeni podczas pocałunku. To musi być… — Jego oczy rozszerzyły się z zaskoczenia, gdy w końcu zrozumiał.


***


Dzwonek domofonu wyrwał Paulinę z drzemki. Z początku nie miała pojęcia, co się dzieje, lecz gdy zadzwonił ponownie, wyskoczyła z łóżka i pobiegła do przedpokoju. Momentalnie pociemniało jej przed oczami. Nie upadła tylko dlatego, że oparła się o szafkę na buty. Przez kilka chwil uspokajała oddech. W końcu sięgnęła po słuchawkę.

— Tak?

— Paulina? — Wybrzmiało po drugiej stronie.

— To ja. Kto mówi? — Serce biło jej jak oszalałe. Kątem oka zerknęła do lustra. Wyglądała, jakby dopiero co tarzała się po podłodze, więc przygładziła włosy.

— Marek. Przyszedłem cię odwiedzić. Mówiłaś, żebym wpadł przy okazji pożyczyć tę mangę. Wiesz, tę, którą mi polecałaś, o notesie boga śmierci, pamiętasz? Nie odbierałaś telefonu, byłem w pobliżu i pomyślałem, że może jesteś akurat w domu.

— Marek? Tak, miałam wyłączony dźwięk w telefonie. Yyy… to nie najlepszy moment na wizytę. Wybacz, ale…

— Nie chciałem przeszkadzać. Przepraszam.

— Nie, no… w sumie okej. Wejdź.

— Ale… — Nie zdążył zaprotestować. Dziewczyna otworzyła mu drzwi do klatki i już na niego czekała.

Marek i Paulina znali się nie tylko ze studiów, ale przede wszystkim z piaskownicy. Ponieważ chłopak mieszkał w bloku obok, znajomymi byli od dawna, a ich rodzice nawet spotykali się czasem na kawę. Lecz teraz, gdy studiowali na jednym kierunku, ich znajomość się odnowiła. Chłopak był dla niej niemal jak brat. A jeszcze niedawno, w okresie licealnym, każde z nich uczęszczało do innej szkoły, więc nie mieli dla siebie czasu.

— Hej. Przepraszam za strój. — Paulina narzuciła na siebie szlafrok, nim otworzyła drzwi.

— Nie szkodzi, jeśli to dla ciebie nie problem, to dla mnie tym bardziej. Przeziębienie czy leniwy dzień? –spytał, wchodząc do przedpokoju.

— Chyba to pierwsze — skłamała. Czuła, że to jednak zdiagnozowana niedawno choroba daje o sobie znać. — Chodź, pożyczę ci tę mangę. Może chcesz jeszcze jakąś?

— Wolę czytać jedną serię na raz. Jejku, masz tego jeszcze więcej niż ostatnio — ocenił, wszedłszy za nią do pokoju. — Ja mam wciąż ledwie dwie krótkie serie.

— „Death Note” ci się spodoba. Nie znam osoby, której by się nie wkręciło. — Uśmiechnęła się, po czym ściągnęła tomiki z półki.

— Kreska chyba nie do końca w moim stylu, ale jeśli historia jest ciekawa, to dam radę. — stwierdził Marek, a następnie rozejrzał się po pomieszczeniu. — Twój pokój zawsze robi na mnie piorunujące wrażenie. Widać jak na dłoni, że jesteś wielką fanką japońskiej kultury.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.