Do młodego czytelnika
Witaj, niezmordowany czytelniku miły.
Skoro Cię wersy książki mojej tu zwabiły,
To na pewno, przygoda siedzi w Twojej duszy,
A ona z bohaterem książki tej wyruszy.
Na dawno planowane przyjaciół spotkanie,
Pod dębem rozłożystym, na leśnej polanie.
Już tam na nich przygoda pewnie czeka nowa,
Gdzie się zaczyna stara, kraina bajkowa,
Więc nie czekaj i zacznij książki tej czytanie.
Albo słuchaj wygodnie, leżąc na tapczanie.
Rubin z tajemnej komnaty
Noc jeszcze ciemna była, nawet nie świtało,
Gdy Janka z domu babci, co żywo wywiało.
Wyszedł osłoną nocy, przed światem skrywany
I tylko Szczekuś poczuł, że też jest wzywany.
Instynkt mu nakazywał takie zachowanie,
Więc za Jankiem podążył, na przygód spotkanie.
Weszli do lasu, w krzaki, tam Janek zobaczył,
Że Szczekuś mu w wycieczce, towarzyszyć raczył.
Skąd się tu wziąłeś piesku? Janek go zapytał,
A ten ogonem machał, tak się z Jankiem witał.
Przeszli trochę po lesie, do drogi dotarli.
Tam dopiero swe oczy szeroko otwarli,
Gdy się już wydostali z tej leśnej gęstwiny,
Którą z sobą splecione tworzyły buczyny.
Zaczęło się rozwidniać, rosa opadała.
Droga dobrze znajoma im się pokazała.
Kroczyli jeden z drugim, gdzie? Dobrze wiedzieli,
Spotkać swoich przyjaciół, oboje pragnęli.
Wszak to dziś jest najdłuższy, dzionek w całym roku.
Pełny ciekawych zjawisk, dziwnego uroku.
To dzisiaj przecie spotkać towarzyszy mieli,
Z którymi spędzić chwile od tak dawna chcieli.
Dobry kawałek drogi za sobą już mieli.
Z daleka rozłożysty dąb, dobrze widzieli.
Ten, pod którym się spotkać dzieci umawiały,
Przy którym się rozstajne drogi krzyżowały.
Zatrzymali się jednak, w krzakach się schowali.
Tego, co zobaczyli pod dębem, się bali.
Leżał tam troll ogromny, o pień się opierał.
Łypał groźnie oczyma i japę rozdzierał.
A co, jeśli już kogoś zdążył spałaszować?
Tak na wszelki wypadek, musimy się schować.
Jeśli Zuza lub Tymek kolesia spotkają,
To nie wiem, czy dość szybko oni uciekają,
Ale jak ich dopadnie, jak się w pościg rzuci,
To na pewno do garnka obydwoje wrzuci.
Trzeba ich jakoś ostrzec, jakoś ich ochronić.
Nie może przecie dzieci troll po lesie gonić.
Chwilę myśleli, obaj się zastanawiali.
Jak zmylić przebrzydłego trolla, obmyślali.
Nagle, gdzieś nie daleko, krzaki się ruszyły.
Hałasy, w konsternacje nagle ich wprawiły.
Szczekuś wnet wyczuł swoich i ogonem macha.
To Mruczek, z Tymkiem, obu napędzili stracha.
Szybko się przywitali, uścisk wymienili
I już o tym spod dęba, cichutko prawili.
Wiadomo czy jest Zuza? -Ja jej nie widziałem.
Pod dębem tylko, tego, co wiecie, spotkałem.
Może jeszcze nie przyszła, może jej nie złapał.
Jak ja z Mruczkiem tam byłem, to straszliwie chrapał.
Usłyszałaby była, to jego chrapanie.
Myślę, że Zuzie także, nic się tu nie stanie.
Wtem, słyszą, ktoś się zbliża, a Szczekuś już czuje
I już merda ogonem i już się raduje.
Dotarła wreszcie Zuza i są już w komplecie.
Co zrobimy z tym trollem?, co o nim powiecie?
Omińmy go z daleka, Janek hasło rzucił.
Tymek już się zabierał, lecz nagle zawrócił.
Sprawdźmy, dlaczego trollek pod tym dębem chrapie.
Może ktoś jest w opałach, może kogoś łapie.
Zbliżali się do dęba, chociaż mieli stracha.
Wtem Zuza widzi, że ktoś, z czubka drzewa macha.
Niebieską czapkę ręką, do góry unosi,
By pozostali w miejscu, zdaje się, że prosi.
Zatrzymali się wszyscy, nieruchomo stoją.
Chcą iść dalej, lecz trochę zwyczajne się boją.
Widzą trolla, ten wstaje i w górę spogląda.
Komuś mocno wygraża i groźnie wygląda.
Złaź! Krzyczy wreszcie głośno, dosyć mam czekania!
Już prawie po południu, a ja bez śniadania.
Złapał za pień, wysoko, całym drzewem trzęsie,
A z drzewa pisk cichutki po świecie się niesie.
Ratunku! On mnie zeżre, jak nie pomożecie.
Nie utrzymam się długo na tym drzewie przecie.
Szczekuś podbiegł do dębu i na trolla szczeka.
Co on robi?, niech zaraz od niego ucieka.
Troll go spostrzegł i oczy wielkie wybałuszył.
Rozglądnął się i zaraz łapać pieska ruszył.
Szczekuś gnał ile siły, w łapkach miał zebranej,
W stronę przyjaciół swoich, kompanii kochanej.
Janek, Zuza i Tymek kamienie zebrali.
Jak się troll do nich zbliżył, celnie weń rzucali.
Z trzech stron się posypały kamienie na niego.
Kilka w głowę trafiło, dwa w oko do tego.
Tu już troll nie wytrzymał, zaniechał pogoni.
Teraz, to on się jakby, przed atakiem broni.
Chowa się poza drzewa, kamieni unika,
Oddala się i wkrótce za krzakami znika.
W tym czasie z dębu schodził, skrzacik wystraszony.
Na niebiesko ubrany, ze strachu czerwony.
Podeszła doń od razu, kompanijka cała,
Przywitać się ze skrzatem, każda z osób chciała.
Co tu robisz?, niedoszłe trollowe śniadanie.
Kim jesteś? i jak się zwiesz? Powiadaj mospanie.
Jam jest skrzat, co nie widać? Na imię mam Gderek.
Mam niebieską czapeczkę i takiż sweterek.
Dzięki za pomoc waszą, coście okazali.
Dobrze, że z tej opresji wszyscy wyszli cali.
Troll już od dwóch dni za mną, krok w krok postępuje.
Wie gdzie i po co zmierzam, więc mi nie daruje.
Zasnąłem na tym drzewie, między gałęziami,
A rano troll już czekał, ze swymi zębami.
Dobra, a gdzie to zmierzasz?, możesz nam powiedzieć?
My też ciekawi, bardzo chcielibyśmy wiedzieć.
A mogę wam zaufać? Nic nie wypaplacie?
Jaki wy w tym interes, aby wiedzieć, macie?
Powiedz Gderek, nie zmyślaj, o co tutaj chodzi?
Wszak się swoim wybawcom, prawdę mówić godzi.
Dobra, powiem wam wszystko, choć to tajemnica.
Szukam tego, co skrywa, podziemna skarbnica.
Ów rubin, co go niegdyś diabli zakosili.
Czym wpływy Boga na świat wyraźnie zmniejszyli.
Ukryli go pod ziemią, w tajemnej komnacie.
Ja go muszę odnaleźć. Doteraz kumacie?
To ciekawe co gada, wszyscy zrozumieli
I pomóc mu w zdobyciu rubinu już chcieli.
Pójdziemy zatem z tobą, to ci pomożemy,
Ale jak się wszystkiego, o skarbie dowiemy.
Nie trąćmy zatem czasu i ruszajmy w drogę.
Po drodze opowiedzieć ja wam wszystko mogę.
Tak ruszyli, a Gderek drogę im wskazywał.
Jak mówił o rubinie, nikt się nie odzywał.
Ciekawiło ich wszystkich, to opowiadanie,
A Gderek tak rozpoczął o nim rozprawianie.
Słyszeliście na pewno, to stare podanie.
O skarbie, co dostali od Boga poganie.
Ów klejnot miał na ziemi spokój gwarantować.
Tylko go trzeba było, cały czas pilnować.
Bóg chciał, aby poganie w niego uwierzyli,
By za sprawą klejnotu, wszyscy się ochrzcili.
On, miał im wieczne szczęście i dobro przynosić,
By mogli nieustannie chwałę bożą głosić.
Tylko jednego żądał, za swój dar wspaniały,
Aby wszystkie plemiona wiarę wyznawały.
Jak sami pewnie wiecie lub się domyślacie,
Były na świecie wtedy i takie postacie,
Którym nie w smak to było, co Bóg postanowił.
Bo diabeł pośród pogan, swe ofiary łowił.
Namówił zatem trolle, by mu pomagały
I by ów kamień szczęścia, niewiernym zabrały.
Obiecywał im za to skarby nieprzebrane.
Choć trolle nie wiedziały, co jest tutaj grane,
Pomogły diabłom zrobić, co dokładnie chciały
I diabły rubin owy na koniec dostały.
Schowali go pod ziemią, w tajemnej komnacie,
A efekty zniknięcia kamienia, to znacie.
Wojny, zabory, bitwy wzniecano na świecie.
Wszystko, co złe wypełzło, jak to sami wiecie.
Plemiona się skłóciły, wzajem oskarżały,
Że jedne drugim cenny minerał zabrały.
A diabły się cieszyły, cieszyły się trolle,
Patrząc na tą udrękę i ludzką niedolę.
Setki lat dzisiaj mija, od tego zdarzenia.
Czas najwyższy, odnaleźć komnatę kamienia.
Mnie misję taką właśnie, teraz powierzono.
Odszukaniem rubinu, mnie dziś obarczono.
Jakoś trolle o misji mej się dowiedziały
I swego szpiega za mną w podróż tą wysłały.
Szli długo zasłuchani w Gderka opowieści.
Kręte drogi ich wiodą, las w koło szeleści.
Minęli trzy strumienie, co z góry spływały.
Szybko im podczas marszu chwile upływały.
Szczekuś z Mruczkiem, co chwilę w krzaki nurkowali,
Jakby kogoś gonili lub, czegoś szukali.
Pod koniec dnia, wędrowcy troszkę już zgłodnieli,
Lecz jedzenia ze sobą żadnego nie wzięli.
Poczuli dym, co z pieca pewnie ulatuje,
Może gdzieś tam na ogniu ktoś strawę gotuje.
Zbliżyli się, pieczarę niedużą ujrzeli.
Od razu wejść do środka, po kolei chcieli.
Zaczekajcie! Nie wchodźcie, Gderek im zawoła.
Nie wiemy, co tam w środku znajduje się zgoła.
Niech najpierw wejdzie Janek i się porozgląda.
Wyjdzie, to nam opowie, jak sprawa wygląda.
Więc Janek po cichutku, do pieczary wchodzi.
Oczami dookoła najdokładniej wodzi.
Półmrok panuje wewnątrz, Janek patrzy z bliska.
Jest pod ścianą piec wielki, a w nim ogień błyska.