E-book
14.7
drukowana A5
14.53
Rozwodu nie będzie!

Bezpłatny fragment - Rozwodu nie będzie!


Objętość:
48 str.
ISBN:
978-83-8351-736-0
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 14.53

Dla Jasia i Małgosi

1

Małgorzata Dobrowolska przeciągnęła się na łóżku i energicznie wstała. Jej sypialnia była kiedyś miejscem namiętnych spotkań z mężem, ale dziś to coś na kształt przychodni czy lecznicy. Koło łóżka piętrzyły się sterty gazet branżowych, książki medyczne i weterynaryjne. Małgorzata i Jan nie mieli dzieci, za to mieli złotego labradora, którego ona traktowała jak dziecko i pacjenta w jednym. Małgorzata wzięła szybki prysznic, upięła włosy w kok, wykonała makijaż, nie patrząc już nawet w lusterko i łapiąc kanapkę napotkaną w kuchni, wyszła z psem na spacer. Niedawno obchodziła urodziny. Jakie refleksje ją w związku z tym naszły? Była zadowolona, nie miała na co narzekać. Uprawiała zawód, który dawał jej dużo satysfakcji. Wielu ludzi uratowała przed śmiercią albo poprawiła stan ich zdrowia. Nie była karierowiczką, zawsze pociągał ją aspekt społeczny pracy lekarza. To, że była pomocna, dawało jej całkowite spełnienie zawodowe. Nigdy nie podjęła decyzji zawodowej niezgodnej ze sobą. Nie miała dzieci, tak wyszło, ale miała psa Sabinkę, którego kochała bezgranicznie i z wzajemnością. Uwielbiali ją też jej mali pacjenci, o czym świadczyły liczne laurki nagromadzone przez lata. W jej małżeństwie wprawdzie namiętność już dawno wygasła, nawet nie nosili już obrączek, ale to przecież nie jest najważniejsze. Jan był dobrym człowiekiem. Wprawdzie niewiele już ze sobą rozmawiali, ale przecież obydwoje zawaleni byli pracą. Miłość jest dla młodych, a oni nie kłócą się, nie robią sobie krzywdy. Patrząc z zewnątrz, każdy by powiedział, że są udanym małżeństwem. Nie ma więc co narzekać. Takie życie jest całkiem dobre.

Jan Dobrowolski wstał, ziewnął, popatrzył przez okno. Powolnym krokiem udał się do łazienki, gdzie lubił długo przesiadywać. Strumienie letniej wody spływające mu po karku i ramionach powoli rozbudzały go do życia. Był raczej flegmatykiem. Nigdy się z niczym nie spieszył, ale zawsze zdążył ze wszystkim. Jan rozbił sobie obóz pracy w biblioteczce. Pewnej nocy, pracując do późna, zasnął tam na kanapie i tak już zostało. Zaczął znosić do biblioteczki różne znaleziska z wykopalisk. Materiały naukowe miał pod ręką i całkiem mu to odpowiadało. Jan, tak jak i Małgorzata, był społecznikiem. Wybrał archeologię, gdyż interesował go aspekt socjologiczny tego kierunku. Ludzie i ich sekrety, problemy, nadzieje na przestrzeni wieków. A potem został wykładowcą, by dzielić się swoją wiedzą z kolejnymi pokoleniami. Bardzo lubił pracę ze studentami. Traktował ich jak wychowanków. Ogromną satysfakcję sprawiali mu studenci, gdy mówili, że ich zainspirował. Cieszył się, że młody człowiek brał swoje życie we własne ręce, a zamiast bezmyślnie palić papierosy i upijać się na imprezie, wolał dorabiać wieczorami i składać na wycieczkę do Libanu. Jan zbierał się powoli, jak zawsze. Obejrzał swoją twarz w lustrze. Uznał, że zarost, choć już pięciodniowy, ciągle jeszcze wygląda na trzydniowy, a w latach dziewięćdziesiątych przecież był modny, więc zrezygnował z golenia. Spojrzał na swoją zgarbioną sylwetkę, wydęty brzuch. Robił to raczej z przyzwyczajenia. Taki nawyk z czasów, kiedy jeszcze chciał podobać się Małgorzacie. Dziś nawet nie oceniał swojego wizerunku. Jego myśli zaprzątało życie uczelni. Ubrał przyduże, przetarte, powyciągane jeansy i koszulę. Była trochę wymięta, ale przecież i tak założy pulower. Wszedł do kuchni i zrobił śniadanie dla siebie i Małgorzaty. Ona zawsze jest w biegu, nigdy nie ma czasu i przegryza coś po drodze. Kiedyś jedli śniadania razem, nawet nie wychodząc z łóżka. Ale Jan już nie pamięta tych czasów. Pamięta tylko, żeby zrobić dwa śniadania. Jedno zjada sam, drugie zostawia w kuchni.

Dzień Małgorzaty upłynął jak zwykle. Posiadała nie tylko tytuł doktora medycyny, ale była ordynatorem szpitala. Ludzie ją szanowali. Nigdy nie terroryzowała swojego personelu, jak to mają w zwyczaju prymitywni ludzie. Autorytet wypracowała sobie z czasem postawą surowej, wymagającej, ale sprawiedliwej i wyrozumiałej osoby. W końcu do szpitala ludzie nie przychodzą dla rozrywki. Uczulała personel na potrzeby chorych, jak wiele od nich zależy i że pacjent to nie kolejne łóżko do oporządzenia, a człowiek cierpiący. Małgorzata znała swoich pacjentów. Nie musiała czytać karty. Pamiętała ich wszystkich po imieniu. Dzisiaj natomiast przyłapała młodego woźnego na paleniu trawki w komórce. Zabrała mu skręta i zagroziła naganą. Wiedziała, że na razie nigdzie o tym nie wspomni, ale niech się chłopak trochę przestraszy i zacznie myśleć. Poza tym uratowała dziś dziecko, które zadławiło się cukierkiem. Wszyscy wpadli w panikę, ale ona zachowała zimną krew. Może i jest czasem oschła, ale nie spanikowała jak reszta. Uratowała dziecko, to się liczy.

Jan zajechał na parking uczelni. Jego opel kombi przypominał umorusaniem samochód terenowy, a wiekiem samochód porucznika Colombo. Trzymał go, bo przecież jeździ i służy, to niby czemu miałby go wymieniać? Jak zwykle Jana pozdrowił stróż z budki parkingowej i zaprosił go na papieroska. Jana bawiła niezłomna nadzieja stróża, że kiedyś razem zapalą, bo nigdy nie palił, nawet na studiach. Dzisiaj wyjście ze studentami na wykopaliska! To był jego żywiołem. Jan był charyzmatycznym wykładowcą, w którym co roku zakochiwały się studentki. Lubił ten przepływ energii — mówić i być słuchanym. Oto moment, w którym ślęczenie godzinami nad pracami, gazetami, książkami, programami telewizyjnymi przekładało się na realny efekt — wpływ na umysły młodych ludzi. To od niego zależało, jaką wiedzę i w jaki sposób przekaże studentom. Podczas wykładów jego samcze cechy znajdowały zaspokojenie: ambicja, natura łowcy, pragnienie władzy, ego. W tym się realizował i spełniał. Jan stał z grupą studentów nad wielką dziurą w ziemi. Omawiał techniki odkopywania znalezisk, sposoby zabezpieczania artefaktów, ale nie poprzestawał na tym. Uczył studentów szacunku do miejsca, do znalezionych przedmiotów, do kości. Może to był czyjś grób? Może w tym domu odbyło się jakieś ważne dla mieszkańców wydarzenie? Chciał zaszczepić w studentach pokorę wobec przeszłości. Gdy Jan skupiał na sobie liczne spojrzenia, czuł jak jego moc rośnie. Dodawało mu to pewności siebie, która znikała po wykładach niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Ale teraz stał tam, przemawiał, był słuchany. Widział maślane spojrzenie jednej z dziewczyn. Schlebiało mu to, ale uważał się za człowieka z zasadami, toteż mimo że w jego małżeństwie od dawna nic się nie działo na polu erotycznym, nie wdawał się w romanse ze studentkami.

Małgorzata po długim dniu pracy wróciła do domu. Czyżby Sabinka miała guzek na szyi? Umówiła wizytę. Nie przyznawała się przed sobą do tego, że lubiła weterynarza. To Hindus, jakieś dziesięć lat od niej młodszy. Przyjechał do Polski na studia i tutaj się osiedlił. Zauważyła, że mu się podoba, imponuje mu intelektem oraz siłą charakteru połączoną z wrażliwością i ciepłem. Do tego była drobną blondynką o jasnej cerze. Tak więc wówczas, gdy miała potrzebę poczuć się kobieco, zabierała Sabinkę na badania kontrolne.

***

— Dzień dobry. Jak się masz?

— Dziękuję. Dobrze. A ty?

— Dziękuję. Też dobrze.

Jan i Małgorzata zazwyczaj spotykali się wieczorem w kuchni, robili wspólnie kolację. Choć wymieniali się grzecznościami, nic już się za nimi nie kryło. Nie było zainteresowania, uczucia, ciekawości.

— Lorencowie wrócili z Japonii. Zapraszają do siebie — oświadczył Jan.

— Świetnie. Kiedy? — zainteresowała się Małgorzata.

— Mówili, że muszą się rozpakować i będą dzwonić.

— Super. Pamiętaj o badaniach kontrolnych. Nie przegap terminu. Masz tu tabletki. Bierz jedną dziennie na czczo — przykazała swoim lekarskim zwyczajem Małgorzata.

Rozmowę przerwał dźwięk komórki Małgorzaty. To był pacjent. Jan nałożył jej spaghetti na talerz. Małgorzata, nie przerywając rozmowy, zmiotła pietruszkę, którą Jan przyozdabiał danie, wzięła talerz i ruszyła w stronę swojej sypialni. Jan patrzył za nią, gdy odchodziła. Czuł, że garbi się jeszcze bardziej, gdy nagle zadał jej pytanie.

— Może byśmy się rozwiedli?

— Dobrze, ale ja zatrzymuję psa — Małgorzata odpowiedziała bez namysłu, nie oglądając się za siebie i nie przerywając rozmowy.

— Dobrze — zgodził się bezwarunkowo Jan.

Jan patrzył za odchodzącą Małgorzatą. Lubił wieczorem wypić szklaneczkę whisky i dziś szczególnie mu się ona należała.

2

Jan i Małgorzata siedzieli na sali rozpraw. Byli spokojni. Umówili się, że wezmą rozwód bez orzekania o winie. Nie mieli dzieci, ustalili podział majątku. Rozwód powinien przebiec szybko i bezboleśnie. Kiedy więc młoda sędzia weszła na salę, czuli się jak już rozwiedzeni. Nie wiedzieli jednak, że w rękach tej młodej kobiety leży ich los. Tak uważała sama sędzia, która po bolesnym rozwodzie swoich rodziców wstąpiła do grupy religijnej, by tam odnaleźć utracone poczucie wspólnoty rodzinnej i za misję swojego życia uznała ratowanie rodzin za wszelką cenę. Jan czuł się niekomfortowo, gdy ta wyglądająca jak podlotek sędzia pytała go o życie seksualne. Niby czemu tak wnika w ich osobiste sprawy? Sami tak nie infiltrowali swojego małżeństwa, jak ta wścibska sędzia. Jan wyniósł z domu przekonanie, że o pewnych sprawach się nie mówi, a w szczególności obcym osobom. Kręcił się więc, jakby go posadzili na rozżarzonych węglach, żeby ukryć skrępowanie. Małgorzata natomiast ciągle pochrząkiwała, skrywając irytację. Pytania sędzi, w dodatku tak młodej, wydawały jej się głupie. Kto gotuje? A co to zmienia, jeśli już o niczym nie rozmawiają. Są dorośli, dojrzali i wiedzą, co robią. Skoro chcą się rozwieść, to chcą się rozwieść. Ich odpowiedzi i tak nic tej młodocianej sędzi nie powiedzą. Małgorzata, doktor medycyny, ordynator szpitala, traktowana jak dziecko, miała wrażenie, że widać, jak ze złości wydobywa jej się para z uszu, toteż pochrząkiwała i prężyła się, by ukryć uczucia za stateczną fasadą.

— Nie widzę podstaw do udzielenia rozwodu. W państwa wieku można zająć się czymś poważniejszym, a nie rozwodzić. Informacja o terminie kolejnej rozprawy nadejdzie do państwa pocztą — oznajmiła sędzia i wyszła z sali rozpraw.

Małgorzata i Jan wpatrywali się w sędzię z głupawymi uśmieszkami na twarzach. To miał być prosty, szybki rozwód bez orzekania o winie. Osłupieni bez słowa opuścili salę rozpraw. I co teraz?

***

Jan i Małgorzata szybko powrócili do rutyny. Nie rozmawiali o tym, co się stało w sądzie. Wrócili do swoich zajęć. Czasem spotykali się w kuchni, robili kolację i każde z nich szło do swojej sypialni. Tylko teraz każde z nich poczuło nóż na gardle. Czy to koniec? Nie wydostaną się z tego jałowego małżeństwa? Nie ułożą sobie życia z kimś innym? Muszą się tak zestarzeć i dożyć końca swoich dni niczym emocjonalne mumie?

***

Jan siedział w poczekalni szpitala. Miał wizytę kontrolną. Nadciśnienie. Brzmi niegroźnie. To prawie jak odwrotność niskiego ciśnienia, które podbija się kawką, bo inaczej człowiek snuje się senny. Wystarczy więc odstawić kawkę i wszystko będzie dobrze. Próbował przekonywać się, że to nic takiego, ale w głębi duszy wiedział, że jest o krok od udaru i może zamienić się z inteligentnego mężczyzny w pełni sił w bezradnego kalekę. Obserwował przy tym swoje odbicie w szybie i ocenił, że owszem, ma szpakowate włosy, ale nie ma nadwagi i wygląda całkiem, całkiem. Gdy tak siedział i rozmyślał, usłyszał przechodzące pielęgniarki.

— Widziałaś wyniki profesora?

— Kiepsko z nim.

— Lekarz nie mówi mu prawdy, bo stary człowiek może się załamać i umrzeć.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 14.53