E-book
18.2
drukowana A5
24.9
Rozwodu nie będzie!

Bezpłatny fragment - Rozwodu nie będzie!


Objętość:
47 str.
ISBN:
978-83-8324-593-5
E-book
za 18.2
drukowana A5
za 24.9

Dla Jasia i Małgosi

1

Małgorzata Dobrowolska przeciągnęła się na łóżku i energicznie wstała. Jej sypialnia była kiedyś miejscem namiętnych spotkań z mężem, ale dziś to coś na kształt przychodni czy lecznicy. Koło łóżka piętrzyły się sterty gazet branżowych, książki medyczne i weterynaryjne. Małgorzata i Jan nie mieli dzieci, za to mieli złotego labradora, którego ona traktowała jak dziecko i pacjenta w jednym. Małgorzata wzięła szybki prysznic, upięła włosy w kok, wykonała makijaż, nie patrząc już nawet w lusterko i łapiąc kanapkę napotkaną w kuchni, wyszła z psem na spacer. Niedawno obchodziła urodziny. Jakie refleksje ją w związku z tym naszły? Była zadowolona, nie miała na co narzekać. Uprawiała zawód, który dawał jej dużo satysfakcji. Wielu ludzi uratowała przed śmiercią i doprowadziła do zdrowia. Nie była karierowiczką, zawsze pociągał ją aspekt społeczny pracy lekarza. To, że była pomocna, dawało jej całkowite spełnienie zawodowe. Nigdy nie podjęła decyzji zawodowej niezgodnej ze sobą. Nie miała dzieci, tak wyszło, ale miała psa Sabinkę, którego kochała bezgranicznie i z wzajemnością. Uwielbiali ją też jej mali pacjenci, o czym świadczyły liczne laurki nagromadzone przez lata. W jej małżeństwie wprawdzie namiętność już dawno wygasła, nawet nie nosili już obrączek, ale to przecież nie jest najważniejsze. Jan był dobrym człowiekiem. Niewiele już ze sobą rozmawiali, ale przecież obydwoje zawaleni byli pracą. Miłość jest dla młodych, a oni nie kłócą się, nie robią sobie krzywdy. Patrząc z zewnątrz, każdy by powiedział, że są udanym małżeństwem. Nie ma więc co narzekać. Życie było całkiem dobre.

Jan Dobrowolski wstał, ziewnął, popatrzył przez okno. Powolnym krokiem udał się pod prysznic, gdzie lubił długo przesiadywać. Strumienie letniej wody spływające mu po karku i ramionach powoli rozbudzały go do życia. Był raczej flegmatykiem. Nigdy się z niczym nie spieszył, ale zawsze zdążył ze wszystkim. Jan rozbił sobie obóz pracy w biblioteczce. Pewnej nocy, pracując do późna, zasnął tam na kanapie i tak już zostało. Zaczął znosić do biblioteczki różne znaleziska z wykopalisk. Materiały naukowe miał pod ręką i całkiem mu to odpowiadało. Jan, tak jak i Małgorzata, był społecznikiem. Wybrał archeologię, gdyż interesował go aspekt socjologiczny tego kierunku. Ludzie i ich sekrety, problemy, nadzieje na przestrzeni wieków. A potem został wykładowcą, by dzielić się tą wiedzą z kolejnymi pokoleniami. Bardzo lubił pracę ze studentami. Traktował ich jak wychowanków. Ogromną satysfakcję sprawiali mu studenci, gdy mówili, że ich zainspirował. Cieszył się, że młody człowiek brał swoje życie we własne ręce, a zamiast bezmyślnie palić papierosy i upijać się na imprezie, wolał dorabiać wieczorami i składać na wycieczkę do Libanu. Jan zbierał się powoli, jak zawsze. Obejrzał swoją twarz w lustrze. Uznał, że zarost choć już pięciodniowy, ciągle jeszcze wygląda na trzydniowy, a w latach dziewięćdziesiątych przecież był modny, więc zrezygnował z golenia. Spojrzał na swoją zgarbioną sylwetkę, wydęty brzuch. Robił to raczej z przyzwyczajenia. Taki nawyk z czasów, kiedy jeszcze chciał podobać się Małgorzacie. Dziś nawet nie oceniał swojego wizerunku. Jego myśli zaprzątało życie uczelni. Ubrał przyduże, przetarte, powyciągane jeansy i koszulę. Była trochę wymięta, ale przecież i tak założy pulower. Wszedł do kuchni i zrobił śniadanie dla siebie i Małgorzaty. Ona zawsze jest w biegu, nigdy nie ma czasu i śniadanie zawsze je gdzieś po drodze. Kiedyś jedli śniadania razem. Jedli śniadania w łóżku, nie wychodząc z niego. Ale Jan już nie pamięta tych czasów. Pamięta, by zrobić dwa śniadania. Jedno sam zjada, drugie zostawia w kuchni.

Dzień Małgorzaty upłynął jak zwykle. Miała nie tylko tytuł doktora medycyny, ale była ordynatorem szpitala. Ludzie ją szanowali. Nigdy nie terroryzowała swojego personelu, jak to w zwyczaju mają prymitywni ludzie. Swój autorytet uzyskała postawą surowej, wymagającej, ale sprawiedliwej i wyrozumiałej osoby. W końcu do szpitala ludzie nie przychodzą dla rozrywki. Uczulała personel na potrzeby chorych, jak wiele od nich zależy i że pacjent to nie kolejne łóżko do oporządzenia, a człowiek cierpiący. Małgorzata znała swoich pacjentów. Nie musiała czytać karty. Pamiętała ich wszystkich po imieniu. Dziś miała dwa zdarzenia. Przyłapała młodego woźnego na paleniu trawki w komórce. Zabrała mu skręta i zagroziła naganą. Wiedziała, że na razie nigdzie o tym nie wspomni, ale niech się chłopak trochę przestraszy i zacznie myśleć. Poza tym uratowała dziś dziecko, które zadławiło się cukierkiem. Wszyscy wpadli w panikę, ale ona zachowała zimną krew. Może i jest czasem oschła, ale nie spanikowała jak reszta. Uratowała dziecko, to się liczy.

Jan zajechał na parking uczelni. Jego opel kombi przypominał umorusaniem samochód terenowy, a wiekiem samochód porucznika Colombo. Trzymał go, bo przecież jeździ i służy, to niby czemu miałby go wymieniać? Jak zwykle pozdrowił go stróż z budki parkingowej i zaprosił na papieroska. Jana bawiła niezłomna nadzieja stróża, że kiedyś razem zapalą, bo nigdy nie palił, nawet na studiach. Dzisiaj wyjście ze studentami na wykopaliska! Wykłady były żywiołem Jana. Był charyzmatycznym wykładowcą, w którym co roku zakochiwały się studentki. Lubił ten przepływ energii, mówić i być słuchanym. Oto moment, w którym ślęczenie godzinami nad pracami, gazetami, książkami, programami telewizyjnymi przekładało się na realny efekt wpływu na świat umysłów młodych ludzi. To od niego zależało, jaką wiedzę i w jaki sposób przekaże studentom. W wykładach jego samcze cechy znajdowały zaspokojenie: ambicje, natura łowcy, chęć władania światem, ego. W tym się realizował i spełniał. Jan stał z grupą studentów nad wielką dziurą w ziemi. Omawiał techniki odkopywania znalezisk, sposoby ich zabezpieczania. Ale nie poprzestawał na tym. Uczył studentów szacunku do miejsca i znalezionych rzeczy, kości. Może to był czyjś grób? Może w tym domu odbyło się jakieś ważne dla mieszkańców wydarzenie? Uczulał ich na szacunek i pokorę wobec przeszłości. Gdy Jan skupiał na sobie liczne spojrzenia, czuł jak jego moc rosła i dodawało mu to pewności siebie, która znikała po wykładach niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Ale teraz stał tam, przemawiał, był słuchany. Widział maślane spojrzenie jednej, rudowłosej dziewczyny. Schlebiało mu to, ale uważał się za człowieka z zasadami, toteż mimo że w jego małżeństwie od dawna nic się nie działo na polu erotycznym, nie wdawał się w romanse ze studentkami.

Małgorzata po długim dniu pracy wróciła do domu. Czyżby Sabinka miała guzek na szyi? Umówiła wizytę. Nie przyznawała tego przed sobą, ale lubiła tego weterynarza. To Hindus, jakieś dziesięć lat od niej młodszy. Przyjechał do Polski na studia i tutaj się osiedlił. Zauważyła, że mu się podoba, imponuje mu intelektem oraz siłą charakteru połączoną z wrażliwością i ciepłem. Do tego była drobną blondynką o jasnej cerze. Tak więc wówczas, gdy miała potrzebę poczuć się kobieco, zabierała Sabinkę na badania kontrolne.

***

— Dzień dobry. Jak się masz?

— Dziękuję. Dobrze. A ty?

— Dziękuję. Też dobrze.

Jan i Małgorzata zazwyczaj spotykali się wieczorem w kuchni, robili wspólnie kolację. Choć wymieniali się grzecznościami, nic już się za nimi nie kryło. Nie było zainteresowania, uczucia, ciekawości.

— Lorencowie wrócili z Japonii. Zapraszają do siebie — oświadczył Jan.

— Świetnie. Kiedy? — zainteresowała się Małgorzata.

— Mówili, że muszą się rozpakować i będą dzwonić.

— Super. Pamiętaj o badaniach kontrolnych. Nie przegap terminu i masz tu tabletki. Te bierz raz dziennie na czczo — przykazała swoim lekarskim zwyczajem Małgorzata.

Rozmowę przerywał telefon Małgorzaty. To był pacjent. Jan nałożył jej spaghetti na talerz. Małgorzata, nie przerywając rozmowy, zmiotła pietruszkę, którą Jan przyozdabiał obiad, wzięła talerz i ruszyła w stronę swojej sypialni. Jan patrzył za nią, gdy odchodziła. Czuł, że garbi się jeszcze bardziej, gdy nagle zadał jej pytanie.

— Może byśmy się rozwiedli?

— Dobrze, ale ja zatrzymuję psa — Małgorzata odpowiedziała bez namysłu, nie oglądając się i nie przerywając rozmowy.

— Dobrze — zgodził się bezwarunkowo Jan.

Jan patrzył za odchodzącą Małgorzatą. Lubił wieczorem wypić szklaneczkę whisky i dziś należała mu się szczególnie.

2

Jan i Małgorzata siedzieli na sali rozpraw. Byli spokojni. Umówili się, że wezmą rozwód bez orzekania o winie. Nie mieli dzieci, ustalili podział majątku. Rozwód powinien przebiec szybko i bezboleśnie. Kiedy więc młoda sędzia weszła na salę, czuli się jak już rozwiedzeni. Nie wiedzieli jednak, że w rękach tej młodej kobiety leży ich los. Tak uważała sama sędzia, która po bolesnym rozwodzie swoich rodziców wstąpiła do grupy religijnej, by tam odnaleźć utracone poczucie wspólnoty rodzinnej i za misję swojego życia uznała ratowanie rodzin za wszelką cenę. Jan czuł się niekomfortowo, gdy ta wyglądająca jak dziecko sędzia pytała go o życie seksualne. Niby czemu tak wnika w ich osobiste sprawy? Sami tak nie infiltrowali swojego małżeństwa, jak ta wścibska sędzia. Jan wyniósł z domu przekonanie, że o pewnych sprawach się nie mówi, a w szczególności obcym osobom. Kręcił się więc, jakby go posadzili na rozżarzonych węglach, żeby ukryć skrępowanie. Małgorzata natomiast ciągle pochrząkiwała, skrywając irytację. Pytania sędzi, w dodatku tak młodej, wydawały jej się wścibskie i głupie. Kto gotuje? A co to zmienia, jeśli już o niczym nie rozmawiają. Są dorośli, dojrzali i wiedzą, co robią. Skoro chcą się rozwieść, to chcą się rozwieść. Ich odpowiedzi i tak nic tej młodocianej sędzi nie powiedzą. Małgorzata, doktor medycyny, ordynator szpitala, traktowana jak dziecko, miała wrażenie, że widać, jak ze złości wydobywa jej się para z uszu, toteż pochrząkiwała i prężyła się, by ukryć uczucia za stateczną fasadą.

— Nie widzę podstaw do udzielenia rozwodu. W państwa wieku można zająć się czymś poważniejszym, a nie rozwodzić. Informacja o terminie kolejnej rozprawy nadejdzie do państwa pocztą — oznajmiła sędzia i wyszła z sali rozpraw.

Małgorzata i Jan wpatrywali się w sędzię z głupawymi uśmieszkami na twarzach. To miał być prosty rozwód bez orzekania o winie. Osłupiali bez słowa opuścili salę rozpraw. I co teraz?

***

Jan i Małgorzata szybko powrócili do rutyny. Nie rozmawiali o tym, co się stało na rozprawie. Wrócili do swoich zajęć. Czasem spotykali się w kuchni, robili kolację i każde z nich szło do swojej sypialni. Tylko teraz poczuli nóż na gardle. Czy to koniec? Nie wydostaną się z tego jałowego małżeństwa? Nie ułożą sobie życia z kimś innym? Muszą się tak zestarzeć i dożyć końca swoich dni niczym emocjonalne mumie?

***

Jan siedział w poczekalni szpitala. Miał wizytę kontrolną. Nadciśnienie. Brzmi niegroźnie. To prawie jak odwrotność niskiego ciśnienia, które podbija się kawką, bo inaczej człowiek snuje się senny. Wystarczy więc odstawić kawkę i wszystko będzie dobrze. Próbował przekonywać się, że to nic takiego, ale w głębi duszy wiedział, że jest o krok od udaru i może zamienić się z inteligentnego mężczyzny w pełni sił w bezradnego kalekę. Obserwował przy tym swoje odbicie w szybie i ocenił, że owszem, ma szpakowate włosy, ale nie ma nadwagi i wygląda całkiem, całkiem. Gdy tak siedział i rozmyślał, usłyszał przechodzące pielęgniarki.

— Widziałaś wyniki profesora?

— Kiepsko z nim.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 18.2
drukowana A5
za 24.9