© opracowania: nada 2020. Oryginalne wydanie: 1905
Przedmowa
Badanie dawnej literatury naszej naprowadziło mnie i na literaturę różnowierczą, polemiczną, teologiczną. Liczne jej i ciekawe okazy nie nęciły mnie jednak ze strony dogmatycznej, ani nawet z historycznej; nigdy nie powziąłem zamiaru napisania dziejów np. wzrostu czy upadku reformacji, czy wyznania któregoś, choćby np. ariańskiego. Podchodziłem do tych ksiąg wyłącznie ze strony, z której je dotąd najmniej badano. Historię reformacji czy wyznań kreśliły dawno przede mną powołane pióra, nasze i obce, polskie i rosyjskie (należą tu znakomite prace prof. Lubowicza); spory dogmatyczne same złożono w niezliczonych woluminach; kompletną ich bibliografię ułożył Jocher-Sobolewski. Czego jednak dotąd niedostawało, to wyzyskania tych spleśniałych i zbutwiałych broszur i foliantów dla dziejów obyczajowości, a po części i literatury. Jakie na tle zaniepokojenia sumień walkami wyznaniowemi toczyło się życie po zborach i pałacach, w warsztatach i szkołach, na ulicach i w obozach; jak się zwalczali i godzili katolicy i protestanci, luteranie i bracia czescy, kalwini i arianie; jakiemi były ich broń literacka, rynsztunek umysłowy, podkład ideowy; co za dziwaczne męty i skazy, cnoty i zbrodnie, poświęcenia i napaści wyłaniał bieg wypadków; jakie to świadectwa ducha i życia polskiego: oto, co mnie zajmowało, gdym po najrozmaitszych bibliotekach zapylone i zapomniane pomniki całkiem innego poglądu na świat i ludzi wertował. Stykałem się z coraz nowemi okazami myśli i pióra, serca i wiary, miłości i nienawiści, i luźną, dorywczą lekturę początkową starałem się coraz systematyczniej uzupełnić i pogłębić.
Owocami tej lektury zacząłem się dzielić z czytelnikami „Ateneum“ w szeregu szkiców napisanych w latach 1896—1898 pt. „Z dziejów różnowierców polskich”. Dziś je ponownie wydaję — ale w innym układzie, rozszerzone i poprawione znacznie.
Szkice te poświęcam głównie arianom polskim, najciekawszemu, bo niemal zupełnie domorosłemu, a najmniej u nas znanemu okazowi najgorętszych walk i przejść wyznaniowych. Pierwszy rozdział, niby wstępny, wyznaczyłem Janowi Łaskiemu, z którego śmiercią arianizm, nie krępowany żadną więcej powagą, tak się rozbujał, że zagroził zupełnym rozbiciem kalwinizmowi polskiemu; drugi — Marcinowi Krowickiemu, co już sam arianem został; właśnie na Łaskim i Krowickim początki różnowierstwa polskiego badać możemy.
Artykuły te przeznaczam dla szerszej publiczności, więc balastu naukowego, bibliograficznych opisów itp. unikam; czasem tylko, szperacz niepoprawny, grzeszę notatką, ciekawą dla bibliografa, obojętną dla ogółu. Zbytnio nie skrupulizuję: dla urozmaicenia zmieniam i formę szkicu i nie wzdrygam się przed przytaczaniem drastycznych nieraz anegdot, żartów, wyzwisk — niech je czytelnik wybaczy, wina to czasu, nie moja. Dzisiejszego spokoju wyznaniowego wznawianiem dawnych, nieraz ostrych i gorszących swarów, zakłócać nie myślę; niczyich przekonań religijnych ręką świętokradzką nie tykam: celem moim było jedynie wznowić zapomniane a ciekawe karty dawnej obyczajowości, wykazać nadmierną nieraz bujność dawnego życia polskiego, nie skrępowanego jeszcze jedynym wyznaniem, próbującego w wierze i nauce najrozmaitszych torów. W razie przychylnego przyjęcia tych szkiców nastąpią inne.
A. Brückner
Berlin, 1 września 1904
Przedmowa redaktora
„Różnowiercy Polscy” to wyjątkowo ciekawe źródło historyczne, opisujące dzieje polskiej reformacji. Napisane w roku 1905 i samo będące źródłem, zawiera w sobie liczne fragmenty dzieł znacznie starszych, udostępnionych nam we fragmentach dzięki pracowitości i skrzętności autora, wybitnego filologa, profesora Aleksandra Brücknera. Dzięki ogromowi pracy, jaki włożył on w napisanie niniejszej książki, możemy poznać mniej znane dzieje myśli i losów ludzi, uznawanych za heretyków przez przedstawicieli kościoła rzymskiego.
Aleksandra Liszka
Słowo wstępne
Badanie dawnej literatury naszej naprowadziło mnie i na literaturę różnowierczą, polemiczną, teologiczną. Liczne jej i ciekawe okazy nie nęciły mnie jednak ze strony dogmatycznej, ani nawet z historycznej; nigdy nie powziąłem zamiaru napisania dziejów np. wzrostu czy upadku reformacji czy wyznania któregoś, choćby np. ariańskiego. Podchodziłem do tych ksiąg wyłącznie ze strony, z której je dotąd najmniej badano. Historię reformacji czy wyznań kreśliły dawno przede mną powołane pióra, nasze i obce, polskie i rosyjskie (należą tu znakomite prace prof. Lubowicza); spory dogmatyczne same złożono w niezliczonych woluminach; kompletną ich bibliografię ułożył Jocher-Sobolewski. Czego jednak dotąd brakowało, to wyzyskania tych spleśniałych i zbutwiałych broszur i foliantów dla dziejów obyczajowości a po części i literatury. Jakie na tle zaniepokojenia sumień walkami wyznaniowymi toczyło się życie po zborach i pałacach, w warsztatach i szkołach, na ulicach i w obozach; jak się zwalczali i godzili katolicy i protestanci, luteranie i bracia czescy, kalwini i arianie; jakimi były ich broń literacka, rynsztunek umysłowy, podkład ideowy; co za dziwaczne męty i skazy, cnoty i zbrodnie, poświęcenia i napaści, wyłaniał bieg wypadków jakie to świadectwa ducha i życia polskiego: oto, co mnie zajmowało, gdym po najrozmaitszych bibliotekach zapylone i zapomniane pomniki całkiem innego poglądu na świat i ludzi wertował. Stykałem się z coraz nowymi okazami myśli i pióra, serca i wiary, miłości i nienawiści i luźną, dorywczą lekturę początkową starałem się coraz systematyczniej uzupełnić i pogłębić. Owocami tej lektury zacząłem się dzielić z czytelnikami Ateneum w szeregu szkiców napisanych w latach 1896 — 1898 p.t. Z dziejów różnowierców polskich.
Dziś je ponownie wydaję — ale w innym układzie, rozszerzone i poprawione znacznie. Szkice te poświęcam głównie arianom polskim, najciekawszemu, bo niemal zupełnie domorosłemu, a najmniej u nas znanemu okazowi najgorętszych walk i przejść wyznaniowych. Pierwszy rozdział, niby wstępny, wyznaczyłem Janowi Łaskiemu, z którego śmiercią arianizm, nie krępowany żadną więcej powagą, tak się rozbujał, że zagroził zupełnym rozbiciem kalwinizmowi polskiemu; drugi — Marcinowi Krowickiemu, co już sam arianem został; właśnie na Łaskim i Krowickim początki różnowierstwa polskiego badać możemy.
Artykuły te przeznaczam dla szerszej publiczności, więc balastu naukowego, bibliograficznych opisów i t.p. unikam; czasem tylko, szperacz niepoprawny, grzeszę notatką, ciekawą dla bibliografa, obojętną dla ogółu. Zbytnio nie skrupulizuję: dla urozmaicenia zmieniam i formę szkicu, i nie wzdrygam się przed przytaczaniem drastycznych nieraz anegdot, żartów, wyzwisk — niech je czytelnik wybaczy, wina to czasu, nie moja. Dzisiejszego spokoju wyznaniowego wznawianiem dawnych, nieraz ostrych i gorszących swarów, zakłócać nie myślę; niczyich przekonań religijnych ręką świętokradczą nie tykam: celem moim było jedynie wznowić zapomniane a ciekawe karty dawnej obyczajowości, wykazać nadmierną nieraz bujność dawnego życia polskiego, nie skrępowanego jeszcze jedynym wyznaniem, próbującego w wierze i nauce najrozmaitszych torów. W razie przychylnego przyjęcia tych szkiców nastąpią inne. Pierwszym początkom tegoż różnowierstwa, propagandzie religijnej dominikanina Samuela i pisarza Seklucjana między 1540 a 1550 r. poświęcił znakomite studium ks. dr Warmiński w Przeglądzie Kościelnym Poznańskim, 1902 — 1904.
Jan Łaski — najważniejsza postać polskiej reformacji
Ród i wychowanie. Katastrofa domowa. Przełom umysłowy. Tułaczka długoletnia. Sława i znaczenie na obczyźnie. Powrót do kraju; praca nadmierna a siły sterane. Śmierć przedwczesna. Duch pojednawczy a stanowczy zarazem
Biada zwyciężonym — ze sprawą, której daremnie bronili, sami giną i wszelka pamięć o niej; nawet o najsilniejszych sercem, wolą i wiedzą, o najczystszych i najświętszych własne pokolenia następne zapominają niewdzięcznie. Tak mieli i protestanci polscy pomiędzy sobą Hozjusza, Skargę i Wujka, tylko pamięć o nich wśród zwycięzców — katolików zmarniała zupełnie. A stało się to tym łatwiej, im słabszą cała ta walka była, z im mniejszym trudem katolicyzm reformację pożył, im mniej śladów po niej zostało. Historycy nasi i obcy, katoliccy jak protestanccy, żywią dotąd o znaczeniu reformacji polskiej nadto wygórowane pojęcia; biadają nad spustoszeniem, jakie reforma po głowach i sumieniach sprawiała; nad jej zbyt wczesnym pojawieniem (gdy w istocie, jeśli już przyjść miała, o trzydzieści lat się spóźniła!); nad skomplikowaniem politycznej i społecznej naprawy rzeczypospolitej kościelną i religijną; nad zjawieniem się nowego, niszczycielskiego żywiołu; w końcu filozofują nad tym, jak należało reformę, stanowczo ją przyjmując czy też stanowczo tępiąc, zużyć do zbudowania silnego ustroju państwowego.
Wobec olbrzymiego hałasu, jaki reformacja niegdyś wywołała, i wobec znaczenia, jakie jej dziś jeszcze, choć mylnie, przypisują, nie można się dosyć nadziwić, jak nędznie, mizernie i ubożuchno reformacja ta nawet w r. 1560 się przedstawiała. Słomiany ogień, rozdmuchany na chwilę do potwornych rozmiarów — oto polska reformacja, od pierwszego dnia chorująca na straszny brak ludzi i środków, któremu i książę pruski wydołać nie mógł, choć czynił nad siły niemal. Ci sami magnaci, których stać było na setki tysięcy aby np. jakiegoś awanturnika zbrojnie do Włoch wprowadzać, nie mieli w r. 1560 dla reformacji ani grosza, chociaż bez skrupułów dobra kościelne zabierali — dla reformacji umieli tylko żebrać moralnego poparcia w Zurychu, a materialnego w Królewcu: jedyny Radziwiłł na Litwie stanowił zaszczytny wyjątek — nie można mu też w całej ówczesnej Polsce nikogo przeciwstawić, nikogo z nim porównać. Cóż wielkiego zrobili dla reformacji choćby Bonerzy i Górkowie, nie mówiąc o Szafrańcach czy Stadnickich, o Oleśnickim, zagarniającym bezczelnie na własny użytek wszelkie dochody kościelne? Gorszono się powszechnie, protestowano o to na synodach. Magnaci małopolscy nawet na koszta Biblii zdobyć się nie mogli — musiał ją Radziwiłł zapłacić. Jedyny Rej ratuje honor małopolski w tych czasach. Lecz nędza materialna — to jeszcze nie najsłabsza strona reformacji. Co ważniejsza, w głowach polskich zakorzeniła się ta reforma niesłychanie płytko, wyskakiwała też z nich za byle jakim powodem bez śladu.
Wiecznie chwiejny Zygmunt August może uchodzić za typ większości polskich protestantów: starczy, że ks. biskup uchwyci za cugle woźniki królewskie, aby króla do katolickiego kościoła nawrócić; wobec byle energiczniejszego ruchu protestantyzm polski zaraz mięknie. Albo taki stary Tarnowski: protestanci liczą go z triumfem do swoich; on uwierzył już, że papież to antykryst i ma jeszcze tylko dwa skrupuły (co do znaczenia słów Pańskich przy wieczerzy świętej i co do zużytkowania dóbr kościelnych) — w istocie umiera katolikiem. A cóż tacy Uchański, Orzechowski i tylu innych? Gdyby reformacja i po innych krajach tylko takich była znalazła zwolenników, jak w Polsce, nigdzie by i roku nie była przetrwała. Protestanci polscy nie łudzili się też nigdy, skoro tylko z prawdą się wynurzali, co do opłakanego stanu kościoła swego. Że mimo to w Polsce protestantyzm stosunkowo tak długo i szeroko się utrzymał, nawet nie jedno ważne ustępstwo wytargował, zawdzięczał to, prócz opieszałości i nieopatrzności strony przeciwnej, jedynie temu, że był wiarą szlachecką, kaprysem pańskim, cząsteczką złotej wolności, tj. anarchii; gdyby ten sam protestantyzm rozsadowił się był w większym stopniu między gminem wiejskim czy miejskim, dzieje by o nim milczały zupełnie. Wobec takiego stanu rzeczy, należy tym więcej cenić owe szczytne jednostki między szlachtą i duchowieństwem, dla których protestantyzm nie był rzeczą ambicji, narowu, mody albo zysku, ale najgłębszego przekonania i poświęcenia; którzy na jego ołtarzu składali bez żalu i wahania wszystko: majątek, imię i ojczyznę nawet; którzy najbogatsze dary ducha i serca kornie a ufnie przynosili w ofierze Panu i świętej sprawie jego. Lecz nawet ich praca krwawa nie mogła wzbudzić pożądanego planu. Dlaczego? — niech następne karty odpowiedzą.
Uskarżamy się słusznie, że zagranicą o naszych znakomitościach zbyt mało i wiedzą i piszą; lecz cóż odpowiemy sami na zarzut, że zagranica ceni wysoko Polaka i zbiera skrzętnie każdy, choćby najdrobniejszy ślad jego życia lub pisma, a dostrzega z boleścią w jak przekrzywionych rysach własna ojczyzna postać jednego z największych i najszlachetniejszych swych synów po dziś dzień przechowuje. I rzeczywiście, o Janie Łaskim u nas stosunkowo głucho. Uczeni nasi i literaci poświęcali dzieła i studia rodzeństwu, słynnemu condottieri Jaroszowi, dzielnemu wojownikowi Stanisławowi, osławionemu awanturnikowi Olbrychtowi (synowi Jarosza), lecz o najznaczniejszym z rodziny i najsławniejszym, o ofierze prześladowań zarówno cesarza Karola V-go, jak pastorów luterskich, co to samą wieścią o zjawieniu się w Polsce wysokie duchowieństwo przerażał, a od protestantów jak apostoł witany był i czczony, rozprawiano u nas mało; po krótkim i mniej dokładnym, głównie bibliograficznym, artykule Walewskiego z roku 1872, nastąpił znakomity szkic pióra W. Zakrzewskiego w Ateneum [w] 1882 roku, zeszyt IV. Nie wyliczamy tu prac, jakie od zeszłego wieku we Fryzji, Danii, Niemczech, Polakowi temu poświęcano — ani dzieł, nieraz najodleglejszych, w których coraz o nim mówią, albo i najnowszych, jak Bidla i Kruskego. Bo i któż by się spodziewał znaleźć np. w zbiorze trzystu listów sławnych mężów, jakie Holender Gabbema w r. 1663 i 1668 wydał, sporą wiązankę listów od i do Łaskiego pisanych; albo np. w zbiorze listów oryginalnych co do reformacji angielskiej, wydanym przez Parker’s Society znaleźć sprawozdania piwowara angielskiego Burchera, albo Utenhova z Krakowa i indziej z lat 1557 i 1558, tyczących znowu Polaka? Sława imienia polskiego sięgała wtedy rzeczywiście daleko; oczy Europy były zwrócone na Polskę; z najbardziej zapadłych kątów, z Gryzonii np., wyciągano do niej ręce błagalne, kładziono w niej największą nadzieję; od imion Zygmunta Augusta i Radziwiłła lub Tarnowskiego, Kromera i Hozjusza, a choćby Reja i Trzecieskiego, roją się karty publikacji zagranicznych; przez Genewę np. trafiali pierwsi Francuzi do Polski.
Uczony Holender, dr Abraham Kuyper, wyszedszy ze studiów nad Łaskim (w stosunku do Kalwina) przystąpił do zebrania wszystkiego, co po Łaskim w druku, rękopisach i listach pozostało, i wydał w dwóch sporych tomach (r. 1866), co po latach pracy z bibliotek i archiwów europejskich, od Dublina do Petersburga wyjeżdżając, uzbierał. Zamierzał on w tomie osobnym dodać życiorys Polaka; zamiar ten spełnił zamiast niego H. Dalton w obszernej, gruntownej i pięknie napisanej pracy Johannesa Lasco (Gotha, 1881 str. 577), przetłumaczonej na język holenderski i angielski; z pracy tej korzystał głównie i J. Pascal w dziele swoim: Jean de Lasco, son temps, sa vie, ses oeuvre, 1894 r. Praca Daltona nie powiększyła szeregu dzieł o współpracownikach Lutra i Zwinglego, Melanchtona i Kalwina; jego panegiryk czy apoteoza uświetnia i opromienia poważną postać polską, śledzi z ciepłym zajęciem i widocznym wzruszeniem każdy krok życia i myśli, a czerpie z ich skarbów, aby zbudować i posilić dzisiejsze pokolenia w ich walce sumień i przekonań, aby stwierdzić radośnie, jak głęboko w przyszłość wpatrywał się Łaski, jak trafnie oceniał grożące reformacji niebezpieczeństwa, jak dopiero nasz wiek urzeczywistnił, do czego się on przed trzema wiekami z takim poświęceniem przykładał. Lecz pracę Daltona nie tylko obrona i uświetnienie zajęły; starał się on, i po dr. Kuyperze powiększyć jeszcze liczbę dokumentów i świadectw i nie szczędził w tym celu długoletnich, mozolnych zabiegów; plon ich zebrał w dziele pt. Lasciana (Berlin, 1898 r., str. 575). Szukał on śladów Łaskiego wszędzie, w ojczyźnie i zagranicą, w Pińczowie, Lasku i Kieżmarku, w Emden i w Królewcu, w Bazylei i Wiedniu; plon nie zawsze odpowiadał zachodom. Szczególniej, najciekawsza faza w życiu Łaskiego, lata od r. 1526 do 1538, kiedy przełamywały się jego przekonania religijne, świeciły dotąd najzupełniejszemi pustkami — wiedziało się o agencie i rzeczniku Zapolji i Jarosza, nie wiedziało się nic o właściwym Janie Łaskim. Wiadomości tych szukano bez potrzeby na ziemi sieradzkiej, spiskiej i fryzyjskiej; wystarczało przejść się po Newskim Prospekcie, aby dostać się do najobfitszego ich źródła. W poszukiwaniach w Ces. Publicznej Bibliotece petersburskiej dotarłem i do rękopisu, zawierającego korespondencję Łaskiego właśnie z lat 1526 do 1536. Nadbutwiały rękopis, bez oprawy, bez początku, liczący 156 kart, wyszedł z kancelarii Łaskiego, który własną i obcą korespondencję w odpisach do tej księgi wciągać kazał; kopiści wywiązywali się z zadania dosyć niedbale, wojując szczególnie z nazwami miejsc i osób; wciągali oni oprócz listów od i do Łaskiego (i Jarosza) poezje, np. zbiorek przesłany od dalmatyńczyka Mussola mecenasowi swemu, Jaroszowi, na kolędę, wiersze Krzyckiego (na dworaków i in.), wiersze Jana Widnera z Mielca i Rytwian, znaną satyrę na sejm roku 1536 (Asiana dieta).
W XVI-ym wieku nie zadowalały się możne rody Radziwiłłów, Ostrorogów itd. przyjmowaniem obcych tytułów, hrabiowskich i książęcych; próżności ich schlebiały i wywody genealogiczne, łączące na kruchej podstawie przypadkowego podobieństwa nazw magnaterię polską z zagraniczną. Tak mieli Łaskarzy, prawowici Godzięby, od bizantyńskich Laskarisów pochodzić; tak przywieźli Jarosz i Stanisław Łascy z Londynu i Paryża wiadomość, że ród ich jest normański, angielski, spokrewniony z Lacymi, że zamorskiego ich pochodzenia i herbowy Korab dowodzi — chociaż godło to całkiem przypadkowo, jak Łodzią, Koziegłowy, Kroje, Dryje i tyle innych rzeczy, w herbie figuruje. Więc nie dopiero Olbrycht Łaski na dworze Elżbiety bajkę tę etymologiczno-heraldyczną spłodził, a powtórzył ją za nim Paprocki; już Jan Łaski w liście do Zygmunta Augusta z początku roku 1548 stwierdził ją słowami:
wołają mnie Anglicy i domagają się niby rodaka, ponieważ, jak się zdaje, pierwsze początki rodu naszego od nich wywodzić możemy.
Ród ten, w istocie z ziemi sieradzkiej wyszły, nazwany od miasteczka rodowego, słynnego cudowną Matką Bożą w XVI-ym wieku, wzniósł się wysoko zasługami i zabiegami arcybiskupa, Jana Łaskiego, który i brata, Jarosza, na krześle województwa sieradzkiego osadził i synowcami gorliwie się zajął.
Miał Jarosz trzech synów: najstarszego, dziedziczącego imię a później i godność ojcowską; średniego, dziedziczącego imię (a w intencji i godność stryja); i najmłodszego, zwanego Stanisławem, jak się wtedy co drugi Polak nazywał (mawiano o tym: Stanisław z izby, Stanisław do izby); ten po śmierci ojca i brata województwo sieradzkie w spadku otrzymał. Było więc braci trzech, nie czterech, jak ks. Korytkowski stale twierdził, z najstarszego, Jarosza, dwóch: Hieronima i Jarosza, uformowawszy, kiedy to obie nazwy identyczne, czyli, innymi słowy, staropolskiego Jarosława (Jarosza) podprowadzono pod łacińskiego Jeronima (Hieronima), jak np. Nawojkę pod Natalię; my dzisiaj Jeronimów, Natalii, Dionizów itd. Jaroszami, Nawojkami, Dziwiszami nie nazywamy, lecz w XVI wieku popłacało to stale, dlatego też w dalszym ciągu pana wojewodę zawsze Jaroszem zwać będziemy. Trzej bracia byli jeden od drugiego po kilka lat młodsi, siostry ich przegradzały; Jarosz urodził się w r. 1496, Jan w r. 1499, Stanisław w r. 150?; Jan był najwątlejszym dzieckiem i dla tego może od razu został do stanu duchownego przeznaczony; lecz, jak to nieraz bywa, ten, o którego zdrowiu i życiu słabo tuszono, przeżył braci silnych i zdrowych.
Siostry powychodziły za panów polskich, np. Katarzyna za Jana Łęczyńskiego, wojewodę sandomierskiego (jej córka, również Katarzyna, wyszła za Jana Bonara, po tym za Barzego), inne za innych (Wolskiego itd.); Stanisław ożenił się z Odrowążówną. Wbrew przysłowiu akademia krakowska Łaskim ani matką, ani babką nie była; ani Jana, ani którego z jego synowców nie spotykamy w spisach jej uczni; wychowanie domowe w rodzinnym. Łasku i pobyt na dworze arcybiskupim zajęły lata pacholęce, a skoro arcybiskup sam na Wenecję do Rzymu, na sobór laterański, w r. 1513 wyruszył, zabrał ze sobą i synowców, najpierw obu starszych; później i Stanisław za niemi do Bolonii podążył, dokąd się niebawem (1514) z Rzymu dla studiów przenieśli. Grono bolońskie, skupione pod jednym dachem, było wcale liczne, składało się na nie dziesięć osób: Łascy, trzej Radziwiłłowie, kilku innej młodzieży, służba z niby ochmistrzem, ks. Janem Branickim, zdającym skrupulatnie rachunki przed arcybiskupem. Odnośny list jego obszerny, pisany straszną łaciną (szkoła w Ruszczy, jedyna jaką przeszedł, chyba niewysoko stała), pozwala nam wejrzeć w tryb życia bolońskiego. Prowadzą własne gospodarstwo, kupili nawet wagę, na której Radziwiłł wiktuały odważa, by przekupnie nie oszukiwali; cen i ilości rzeczy najrozmaitszych nie przytaczamy. Każdy z uczniów pracuje u osobnego pulpitu; jest siedem lamp, aby mogli studia i do dziewiątej wieczorem przedłużać; język polski z obejścia wykluczono, mówią tylko po łacinie, włosku, niemiecku; przy obiedzie odczytują kolejno rozdziały z Historia bohemica (słynnego dzieła Eneasza Sylwjusza): po tym rozprawiają o treści lekcji dziennych, a co tygodnia przesłuchuje ich obcy mistrz. Ponieważ Branicki u jednego z chłopców znalazł pieniądze, więc, aby nadużyciom zapobiec, bo młodzież to dziwne zwierzę, zabrał je, i, dodawszy nieco, kupił dwie lutnie; wydatki na sajany — Janowi Łaskiemu i Stanisławowi Radziwiłłowi sprawił Branicki jednakie — na trzewiki, na balwierza, którego wszyscy raz w tydzień nawiedzają, na praczkę itd. pomijamy. Całe grono było bardzo dobrze dobrane — prócz jednego Stanisława Radziwiłła.
Na co jemu Włochy — pyta Branicki — on już we Wiedniu wszystko zapomniał, czego się w Polsce nauczył; muszę też dla niego trzymać scholara, co go Donata i gramatyki przyucza.
Najzdolniejszym jest bezsprzecznie Jarosz; najgorętsze przywiązanie łączy go z Janem, który je równym przez całe życie odpłacał. Gdy Jana w Bononii nie było (i przed tym, gdy był w Niemczech, we Wiedniu, zanim za stryjem i bratem podążył do Rzymu), Jarosz zaniedbuje naukę, traci humor i wesołość, co wszystko za powrotem brata się zmienia. O nim świadczą najpochlebniej i Branicki (nigdym nie widział takiego chłopca, zaleca go najwyższa cnota; oby tylko długo pożył) i Jarosz: w jego i w oczach innych ożywia Jana tak poważna stałość, że wszyscy go niemal kornie czcimy — a nie mówię tego o nim tylko jako o bracie. Rzeczywiście zalecał się Jan statkiem, pilnością i pojętnością, chociaż nie dorównywał świetnym darom Jarosza; chętnie popisuje się w listach do stryja, w Bononii na początku r. 1515 pisanych, cytatami z Salustiusza i Owidiusza; widocznie, czasu w Niemczech i Włoszech nie tracił. Zadziwiające zdolności językowe, odznaczające wszystkich trzech braci ułatwiały im przyswojenie włoskiego języka, swobodne obracanie się na ulicy; z wszelkich widowisk wjazd i pobyt Franciszka I-go w Bononii największe wrażenie wywołał; boska niemal cześć, jaką Jarosz ku bohaterskiemu królowi żywił, a Stanisław czynami tylokrotnie stwierdził, może już odtąd datuje.
Na kilka lat losy i koleje braci dzielą się zupełnie. Jarosz zaciąga się w służbę wenecką i podróżuje przez cały rok, chociaż nie do ziemi świętej, jak twierdzono; powróciwszy do kraju, zyskuje za staraniem stryja- opiekuna rękę jednej z najbogatszych dziedziczek w Polsce, Anny z Kurozwęk Rytwiańskiej (pupilki arcybiskupiej) i wstępuje szybko po stopniach hierarchicznych, używany wcześnie do misji dyplomatycznych za granicą, przy czym wielkopański zbytek, polowania, gra (w kostki) rychło wielką fortunę, głównie żoniną, fatalnie nadszarpują. Janowi stryj, wpływem w Polsce a pieniędzmi w Rzymie (łożąc np. w r. 1517-ym i 400 złotych na ten cel), wyrabia jedno beneficjum kościelne po drugim; wyświęconego w roku 1521 widzimy równocześnie dziekanem gnieźnieńskim i delegatem kapitulnym na synodzie piotrkowskim. Tegoż roku król go sekretarzem mianuje; otwiera mu się więc ta sama droga, którą niegdyś przodkowie kroczyli; lecz pokazuje się niebawem, że młody Jan bynajmniej po niej iść nie zamierza, że zawiedzie wysokie oczekiwania rodziny i przyjaciół, że obierze drogę inną, nie zwykłą, tradycyjną u Łaskich. Stanisław wreszcie, z braci najmniej zdolny, domem się para na razie.
Urzędy, a raczej intratne dostojeństwa kościelne i sekretariat królewski, nie zapełniały Janowi życia; od gwaru, zgiełku, intryg dworskich ciągnęło go stale do ulubionych studiów humanistycznych. Raziło go otoczenie polskie, w którym znajdywał więcej niż gdziekolwiek indziej, tylu, co
choć o naukach pojęcia nie mają i ani wysłowić się nie umieją, mimo to nigdy milczeć nie myślą, aby ich o nieuctwo nie posądzano;
raził go brak światłych nauczycieli; raziła go nędza tych, co nauki pragnęli. Wszystko pchało go za granicę, lecz nie tylko do Włoch, ale i do środowiska studiów humanistycznych, do Bazylei Erazma Roterdamczyka i dalej na zachód, do Paryża, świetnego szkołami i ogładą, Sorboną i dworem. Otóż złożyło się właśnie, że w nowej misji dyplomatycznej Jarosz do Francji i Hiszpanii się wybierał na wiosnę r. 1524; tym razem zabrał z sobą obu braci.
Podróż skierowano i na Bazyleę; Jarosz znał Erazma już od kilku lat, jeszcze z Brukseli i Kolonii; Jan po raz pierwszy go zobaczył. Erazm zajęty starszym bratem, na młodszych zwrócił pobieżną uwagę. Z Bazylei udano się do Paryża; Jan uczęszczał i na wykłady do Sorny, gdy bracia, szczególniej Jarosz, ogładą, urodą, majątkiem, zręcznością w sztukach dyplomacji, niemniej jak w ćwiczeniach rycerskich, uznanie i oklaski zbierali. Stanisław pozostał na służbie u króla francuskiego i nie opuścił go w grożących niebawem, najcięższych przejściach, ani ranionego pod Pawią, ani uwięzionego w Madrycie; Jan wrócił do Bazylei na wiosnę 1525 r. i zabawił tu do września; wezwany przez brata Jarosza do powrotu, wyjechał na Wenecję; tu i w Padwie trawił jeszcze całe miesiące, niepewny, czy do Hiszpanii z powodu brata (Stanisława), czy do Polski na Bazyleę i Francję się ruszy; na początku kwietnia 1526 roku stanął wreszcie w Poznaniu. Druga ta podróż zagraniczna nosi naturalnie całkiem odmienne cechy od pierwszej; teraz, chociaż jeszcze o wykładach w Sorbonie i o urządzeniu szkolarskim w Padwie przebąkuje i listy polecające od Erazma mistrzom padewskim przynosi, już to nie ów potulny, gorliwy, pilny szkolar bonoński. Choć się z groszem liczy i rachunki Jaroszowi dla stryja przesyła, już to pan, mecenas, świadczący uczonym humanistom hojną a dyskretną ręką. Mecenasem jest on wobec Erazma, ponosząc koszta jego stołu, odkupując od niego bibliotekę, lecz pozostawiając mu do zgonu jej użytek (cały świat podziwiał, gdy w 250 lat później Katarzyna II-ga Diderotowi toż samo wyświadczyła). Łaski nakłonił Erazma do nawiązywania stosunków z Polakami, zyskownych dla sobka-humanisty; za jego to powodem poświęcił Erazm dzieło o języku Szydłowieckiemu i zgłosił się do Zygmunta Starego z listem, wielbiącym pokojowość królewską. Mecenasem jest Łaski wobec humanistów takiej miary, jak Rhenan lub Glarean, którzy mu swe dzieła dedykują: np. Rhenan — wydanie Pliniusza, najcenniejszą swą pracę filologiczną, Glarean — podręcznik geografii; lecz największym mecenasem staje się wobec młodego Francuza, Anjana Burgonjusza, rodem z Orleanu. Jakby w Polsce nie było dosyć Janicjuszów i Hozjuszów, zdolnych nadzwyczaj i nadzwyczaj chętnych, lecz niezamożnych, czekających z utęsknieniem, aby im Tomiccy, Krzyccy, Kmitowie drogę do ulubionych studiów i do cudownych krain hesperyjskich otwarli, przybiera sobie ksiądz-dziekan skromnego, zdolnego, ubogiego Francuza, za porozumieniem z jego rodzicami, zapewniając mu przyszłość — utrzymuje go w Bazylei i w Polsce, wysyła go potem na własny koszt do Włoch i do Wittenbergi.
Między rówieśnikami w Bazylei wiąże go najściślejsza przyjaźń z Bonifacym Amerbachem, młodym jurystą, dla równości usposobień, przekonań, gustów.
Zamożny patrycjusz wyręczał go chętnie i często, gdy przesyłka od augsburskich Fugierów nie przychodziła. Próba Łaskiego, w r. 1526, aby Amerbacha pod najkorzystniejszymi warunkami zwabić do Polski, nie powiodła się. Młodym dziekanem byli wszyscy zachwyceni, najwięcej Erazm sam; z listów jego można uzbierać sporą wiązankę najpochlebniejszych sądów, a choćbyśmy je i na karb nieuniknionej przesady humanistycznej albo interesowności odkładali, niepodobna zaprzeczyć, jak korzystne wrażenie Jan na każdym, co go wtedy poznawał, wywierał.
Częste są zwroty Erazma o jego śnieżnej czystości — prawdziwe to złoto i brylant szczery; zgorzkniały od chorób, prac i obmowisk starzec odmłodniał w miłym pożyciu z nim; raz skarży się, że:
Jan Łaski (wyjazdem swoim) zabił wielu, a między niemi Erazma — najszczytniejsze świadectwo wystawił mu w dedykacji dzieł św. Ambrożego dla stryja: ja starzec, stałem się lepszym w pożyciu z tym młodzieńcem; starzec, nauczyłem się od młodzieńca, czego młodzieniec od starca nabierać by winien — trzeźwości, skromności, sromieżliwości, powściągliwej mowy, prawości.
I zdawałoby się — Erazm liczył na to z wszelką pewnością — że ksiądz-dziekan, co jego nauce, prawości, rodowi wreszcie należało, stanie niebawem w szeregu Tomickich i Maciejowskich, a dalej choćby i Granwelów i Kontarinich. Nikt jeszcze wówczas nie przeczuwał, że za ćwierć wieku, miasto bogactw i dostojeństw, ubogi tułacz próżno szukać będzie miejsca, gdzieby z rodziną głowę znękaną przytulił. Bo nie tylko z humanistami, z książęciem drukarzy, Frobenem, z Oporinem, z ciągłemi okazami ich sztucznych pras ksiądz — dziekan dokładnie się zaznajamiał; jeszcze silniej pociągały go dyskusje o prawdziwej wierze, o zuchwalstwie i nietolerancji Lutra, o karygodnych skazach w kościele, w jego obyczajach, obrzędach i nauce, o niezbędnej a walnej ich naprawie, o konieczności soboru — ale nie bazylejskiego, przynajmniej nie z jego wynikami. Wprawdzie podobne dyskusje nie były dla niego nowością; mógł się nasłuchać i w Polsce, gdzie niejednego z dygnitarzy kościelnych o sprzyjanie nowinkom pomawiano, a przede wszystkim w towarzystwie swych braci. Jarosz szczególniej był nieposkromiony; nic nie sprawiało mu większej satysfakcji, niż wobec duchownych napadać na ich wiarę i życie, i im zacofańszych przed sobą widział, tym gorliwiej bronił nowinek i reform. W liście np. z r. 1527, pisanym do biskupa kamienieckiego po wzięciu Rzymu, gdy papieża do Hiszpanii odwieść miano, szyderczo pyta, czy się i nadal rzymskimi katolikami zwać będziemy, czy nie lepiej to chrześcijanami się nazywać — gdzież będziemy teraz szukali opieki duchowej i nauki, gdy papieża i kardynałów nie stanie, czy nie lepiej to zawierzyć samemu Duchowi Świętemu — baczcież duchowni, by się lud od was nie odstrychnął, by nie zginęły wam wasze dostatki i wpływy. Na list ten Krzycki odpowiedział obszernie, z gryzącą ironią; wychłostał go nielitościwie, kazał własnemu życiu się przyjrzeć, prawił o urojonych zasługach szlachty, że jej wpływom gorsze niebezpieczeństwa grożą, nie oszczędził arcybiskupa nawet. Lecz dotkliwa nauka wcale nie poskutkowała; w pięć lat później Jan przeprasza tego samego Krzyckiego w tej samej materii i uniewinnia przed nim brata i jego niepowściągliwość języka, której sam pochwalić nie może. I Stanisław, choć nie tak gwałtownie występował, dzielił podobne przekonania. W owym znakomitym pomniku prozy polskiej przedrejowskiej, w owych aforyzmach o rzeczach wojskowych, tchnących duchem i językiem Tarnowskich i Tęczyńskich, krążących nawet po rękopisach (znam ich kilka) pod imieniem Tarnowskiego, są przytyki do życia i nieuctwa duchownych osób, nawet do ich obrzędów, gdzieby się nikt takich przytyków nie spodziewał.
Powtarzamy więc, czymś zupełnie nowym dyskusje podobne nie były i dla Jana, tylko wywarły one na duchownym całkiem inny wpływ, niż na braciach żołnierzach, przekomarzających się z otoczeniem. Jeszcze za pierwszego pobytu w Bazylei poznał Jan zbiega z Francji dla wiary, Farela, co to Erazma nowym Balaamem przezwał (niby dla daru, jakim Jarosz miał go do wystąpienia przeciw Lutrowi pozyskać); w Paryżu samym, przedstawiony przez brata u dworu, obracał się w kołach, którym przewodniczyli ulubiona siostra królewska, Małgorzata Valois, jej ojciec duchowny, biskup Briçonnet, słynny humanista Faber Stapuiensis i in., a więc między ludźmi, niezadowolonymi otwarcie z teraźniejszego stanu kościoła, chociaż stanowczo do obozu reformacyjnego nie przechodzili. Za drugim, dłuższym pobytem bazylejskim poznał Jan Zwinglego w Zurychu, zaprzyjaźnił się z teologiem Oekolampad i z gwardianem Pelikanem, u którego hebrajszczyzny się uczył, z przekonanymi zwolennikami reformy.
Powoli i Łaski przesiąkał ich duchem, chociaż na razie przeważały zupełnie wpływy Erazma, zrywającego tym otwarciej z Lutrem, im większe rozmiary walka o wiarę przyjmowała, przerażonego gwałtownością Lutra, płomieniem wojny społecznej i domowej, grożącym upadkiem ulubionych nauk. W obronie Erazma Łaski stale występuje; cieszy się w liście, pisanym do stryja w r. 1527, że mój Erazm oczyścił się na koniec i w oczach stryja od wszelkiej zmazy luterskiej; Luter, mówi on, chyba dowieść zamierza, że w połajankach nikt go nie przesadzi, i uskarża się na ewangielików, nie znoszącących nikogo, coby śmiał nieco odmiennego twierdzić (list do Amerbacha 1526 r.). Usposobienia i przekonań tych kilkomiesięczny pobyt w ściśle katolickiej Wenecji i Padwie niczym nie naruszył.
* * *
Po powrocie Jana do kraju, życie zdaje się najpierw toczyć dawnymi torami. Stryj stara się dalej o intraty i beneficja, co, już nie ksiądz-dziekan, ale ksiądz-proboszcz gnieźnieński z gorącymi podziękami przyjmuje; sam, unikając dworu królewskiego, dokąd nic go nie pociąga, oddaje się dalej studiom humanistycznym i teologicznym i zajęciom urzędowym. Były to czasy, kiedy jeszcze po różnych zapomnianych bibliotekach skarbów starożytnej literatury dobywano; więc gdy ksiądz-proboszcz, jako członek kapituł gnieźnieńskiej i krakowskiej w ich murach zagości, pierwszym jego staraniem [jest- przyp. A. L.] wertować ich zasoby rękopiśmienne. Już w Bazylei poruszano kwestię jednego mianowicie dzieła, którego pozorne ślady w Polsce filologów przez cały wiek, ba i dłużej, trapić miały — Łaski więc szukał zatraconych ksiąg o państwie Cycerona. Pierwsze, co w Krakowie czy w Gnieźnie raczej odnalazł, były też owe księgi nieocenione — a przynajmniej wyliczenie ich wyraźne w katalogu bibliotecznym, wywieszonym na drzwiach, prócz innych skarbów, tamże wymienionych — lecz daremnie przetrząsał Łaski całą bibliotekę od góry do dołu, skarby katalogu nie istniały na półkach. Prócz rzeczy matematycznych i magicznych, niczego się, pisze do Amerbacha z Krakowa 1527 r., po tej bibliotece spodziewać nie należy; jest wiele miejsc próżnych, gdzie dawniej prawdopodobnie książki stały; teraz leży wszystko w kurzu i pleśni. Przypuszczam, że za niedbalstwem przełożonych wiele stamtąd wykradziono lub ukradkiem wyprzedano. Łacińskie rękopisy zawio- [tekst niekompletny- przyp. A. L.] szukał zresztą De legibus Cycerona, nie De republica; lepiej myślał o greckich, o które się i z Moskwy starał przez znajomych, i z biblioteki królewskiej; do Moskwy bowiem, gdzie dotąd wiara grecka nieporuszona kwitnie, dokąd się Grecja przeniosła, przewieziono — twierdzi on w listach do tegoż Amerbacha — i odpisy najlepszych ksiąg z pierwowzorów, i znajdą się: tam pewnie, choćby nigdy dotąd nie wydane, pisma greckich ojców kościoła; co uzbieram, a mam już nieco, prześlę do Frobena). Zajęcia i troski filologiczne nie uśpiły jednak trapiących myśli o kościele i reformie. Należało, zdaje się, uspokoić i obawy stryja, bo jeżeli w jego oczach Erazm za nowinkarza uchodził, to i gorący tego wielbiciel mógł się podejrzanym wydać. Do pogłosek, ubliżających prawowierności Łaskiego, odnoszą dwa listy jego do stryja, wspominające o poszeptach, którym stryj zawierzać nie powinien, ten sam stryj, który go niby z obawy przed wpływami Erazma z Bazylei odwołał i na Wenecję, nie na Niemcy, wracać mu kazał. Lecz ton tych wzmianek do podobnych przypuszczeń wcale nie upoważnia — owe poszepty tyczyły się może całkiem innych rzeczy, np. niewdzięczności jakiej — nie wspominalibyśmy też o nich wcale, gdyby nie okoliczność, jak zobaczymy niżej, że taki ich wykład walnie służy przy usunięciu wielkiego zarzutu, ciążącego wedle naszego uczucia na pamięci męża. W liście do stryja nieco późniejszym (z 13 czerwca 1527) zaznacza wyraźnie, że:
ile wiem, zaraza (luterska) Polski jeszcze nie tknęła, chyba że gdzie w sercach ludzkich się kryje; lecz jeśli raz, co Boże odwróć, przekroczy nasze granice, obawiam się, aby nam zło to nie sprawiło znacznie więcej kłopotów, niż i Niemcom samym.
W listach do przyjaciół bazylejskich wywnętrza się o niezmienionym położeniu duchowieństwa w Polsce, chyba że wobec nowych konstytucji (o majątkach po zmarłej ręce) liczba mnichów się nieco umniejszy. Głównie jednak użala się na brak miłości i wyrozumienia, na niechrześcijańskie napastowania czci i sumienia bliźniego, na narzucanie gwałtem przekonań: stanowisko, jakiego w ciągu całego życia nigdy nie opuszczał. Coraz bardziej rozczytywał się też w bieżącej literaturze polemicznej, której okazy zewsząd sobie przesyłać kazał, np. znanemu protestantowi, doktorowi wrocławskiemu, Janowi Hess, Maciejowi Auctus, również lekarzowi wrocławskiemu, tamtejszemu rektorowi, Janowi Rullus.
Lecz ze wszystkich umiłowanych zajęć, ze studiów humanistycznych, zstępujących już nieco na drugi plan wobec teologicznych, z korespondencji z przyjaciółmi bazylejskimi i wrocławskimi, z rozmów poufałych z Anianem, z zajęć urzędowych wykoleił Jana na całe lata szalony postępek Jarosza, pierwszy objaw anarchii magnackiej, prowadzącej zewnętrzną politykę na własną rękę, instalującej wojewodów mołdawskich i samozwańców moskiewskich, dobijającej się w końcu klęski cecorskiej i kapitulacji moskiewskiej. Panu wojewodzie sieradzkiemu- wysoką godność piastował dwudziestokilkoletni młodzieniec od roku 1523— Polska nagle za małą się wydała; krzesło wojewodzińskie i ekspektatywa na bogate starostwo malborskie były zbyt małą nagrodą ze strony niewdzięcznego króla — wojewoda więc poszukał innego pana, co by zdolności jego lepiej cenił i służbę hojniej wynagradzał. Bo nie tylko ogólne sympatie polskie ku Janowi Zapolji i specjalna, tradycyjna nienawiść Łaskich przeciw Habsburgom, popchnęły wojewodę do Węgier, wbrew wyraźnemu zakazowi królewskiemu, zapewniającemu w walce Zapolji z Ferdynandem neutralność polską — coraz fatalniejszy stan majątkowy, a zarazem żądza czynów, sławy, prędkiego wyniesienia się i wzbogacenia, o czym wszystkim w głęboko uśpionej Polsce, zażywającej błogiego pokoju, ani marzyć się dawało, uczyniły pana wojewodę hetmanem polnym i agentem dyplomatycznym królika węgierskiego, składającym wszelkie wpływy, zdolności i środki na ołtarzu nieszczęsnej tej sprawy. W walnych czynach wojennych pan wojewoda udziału prawie nie brał; rozjeżdżał, jako niestrudzony agent, po całej Europie, od Londynu do Konstantynopola, między ziomkami i między obcymi agitując i werbując; wprawdzie nie udało mu się wciągnąć Polski do czynnego wystąpienia, za to uzyskał dla swego pana fatalną pomoc turecką. Porwał za sobą i braci, mniej Stanisława, który po oblężeniu w Budzie, gdzie z królem i z załogą pięćset szkap zjedli, i po odsieczy przez p. wojewodę dokonanej, ze spraw tych rychło się wywikłał i gdzie indziej szczęścia i wawrzynów szukać podążył, tym więcej za to Jana.
Sam gorący afekt, znany nam od dawna, kazał Janowi wszystkim, osobą i środkami bratu pomagać; przedsięwzięcia samego nigdy nie pochwalał, zawsze pragnął jednego, aby ukochany brat jak najrychlej z tych wielce ryzykownych spraw węgierskich się wyplątał, mimo to oddał mu się całkiem. Służbę jego dyplomatyczną nagrodził król Jan tytułem biskupa wesprzymskiego — lecz Rzym, nie uznający króla, i biskupa nie potwierdził, a dochody zabierał zawsze potrzebny Zapolia sam. Zdawałoby się, że Jan Łaski, jak brat Jarosz, całkiem obcej służbie się odda: prawiąc poselstwo wobec Zygmunta i senatu, tylko Jana swoim królem i panem nazywał, w rokowaniach poznańskich (1530 r.) z bratem do pełnomocników króla Jana należał i z polskimi i saskimi rokował. Szczegółów tych przejść, w które Jana całkiem mimo wiedzy i woli wciągnięto, wcale nie myślimy poruszać; odbijają się one w korespondencji petersburskiej, gdzie zamiast listów do Erazma, Amerbacha, Aukta i in., same listy do polskich i węgierskich magnatów i dostojników kościoła, do królów Zygmunta i Jana się przewijają; odbiły się one na całym biegu życia Jana, między 1528 a 1535 rokiem.
Unikał dawniej ksiądz proboszcz dworów królewskich i pańskich, teraz sam do nich stale i silnie kołatał; żył on cicho, skromnie i miernie, zasilając uczonych, otaczając się poezją i teologią, ugaszczając humanistów, obcych i swoich; teraz odmawiał sobie wszystkiego, zaciągał długi, poświęcał czas, siły i dochody sprawie brata, najwięcej zaś wtedy, gdy cała komedia węgierska jak najsmutniej dla p. wojewody się zakończyła.
Powodzenia dyplomatyczne p. wojewody, wpływ jego nad królem Janem uzyskany, który mu tyle zawdzięczał, dostojeństwa i dary, jakie nań za te zasługi spływały, coraz bardziej psuły krew dostojnikom węgierskim, niechętnie patrzącym na polskiego intruza; oni to podbechtywali przeciw niemu króla, porywczego i gwałtownego nie mniej od pana wojewody; oni wzniecali podejrzliwość, podsuwając wojewodzie ambitne, daleko sięgające zamiary, podejrzliwość tym więcej uzasadnioną, skoro p. wojewoda, godząc niby Zapolię i Ferdynanda, coraz wyraźniej na stronę rywala przechylać się zdawał. Oziębiła się więc przychylność, a zaczęły rychło niesnaski i nieporozumienia, świadczące o złej woli Zapolii, przekonanego o złej wierze Jarosza — sam ksiądz proboszcz wyłożył je najobszerniej w liście do Tomickiego z 16 stycznia 1533 roku. Zamiast załagodzenia, stosunki w końcu tak dalece się zaostrzyły, że król Jan najgorliwszego sługę, który dla niego ojczyznę i rodzinę porzucił, sułtanom i królom się narażał, życie i mienie w ofierze niósł, jako zdrajcę uwięził i na życie jego godził (31 sierpnia 1534 r.).
W najkrytyczniejszej tej chwili ksiądz proboszcz najgorliwszą czynność rozwinął. Dziennie rozrzucał listy po całym świecie, do książęcia pruskiego, do książąt bawarskich, do króla i królowej, do magnatów polskich i węgierskich, do krewnych, wzywając o pośrednictwo, o wstawienie się za niewinnym bratem, przekładając niesłychaną krzywdę, jaką brat, a z nim ród cały i Polska (w osobie senatorskiej) od niewdzięcznego króla ponoszą; do króla Jana pisywał natarczywie o glejt, aby mógł osobiście niewinności brata wobec króla dowieść — na razie ograniczał się wobec niego do próśb, ale w przyszłości groził i zbrojną interwencją i dla niej się rzeczywiście w Kieżmarku na Śpiżu, który król wojewodzie był nadał, a gdzie teraz ks. probosz stale przebywał, gotował.
Do zbrojeń tych odnosi się jedyna polska zapiska petersburska, którą dla tego też za rękopisem powtarzamy: w niedzielę po św. Franciszku lata 34 posłano jest JMP. proboszczowi przez p. Bobolę do Cheszmarku dziewięć parowchi (?) przednich a zadnich kusów, item dziewięć obojczyków plachowich, item siedm par bruniowych rękawów, item sześć półhaków, a to pożyczył pan opolski (?) p. proboszczowi JM. Zdawało się więc, że ks. proboszcz sam może w żelazo się zakuje przykładem średniowiecznych książąt kościoła, choć się wszelką wojną brzydził. Lecz nie przyszło do takiej ostateczności. Namiętna ruchliwość jego odniosła i bez niej pożądany skutek; na przedstawienia Tarnowskiego i Andrzeja Tęczyńskiego szczególniej, co to świeżo z ziemi świętej wracał, król wojewodę z więzienia w styczniu 1535 r., a niebawem na zawsze ze swej służby uwolnił, którą teraz wojewoda otwarcie rywalowi, królowi Ferdynandowi, zaofiarował. Tak się ten epizod zakończył, lecz ks. proboszcz całe lata jeszcze chromał pod jego skutkami; należało bowiem spłacać zaciągnięte długi, słowu i zobowiązaniom zadosyćuczynić. A pod tym względem obaj Łascy byli nadzwyczaj skrupulatni; nawet w Konstantynopolu, w niebezpieczeństwie życia i misji, jedna troska trapiła p. wojewodę: jak wy tam w domu długom moim podołacie i słowa mego na najmniejszy szwank nie narazicie.
Obaj byli całkiem odmiennych zasad od prymasa, Gamrata, co to myśl o spłacaniu wierzyciela z największą flegmą odsuwał:
dosyciem ja myślił, gdziem pieniędzy miał dostać, niechajże też on myśli, skąd mu je zapłacą.
Mimo to sprawy węgierskie same nie zajmowały wyłącznie księdza proboszcza przez wszystkie te lata. Nie zapominał on przede wszystkim o młodym Francuzie Anianie, wysyłał go (1530 r.) własnym kosztem do Włoch, do Bononii i Padwy — w rękopisie petersburskim mamy listy dziękczynne Aniana i sprawozdania z podróży, z trybu życia i studiów w Wenecji, Bononii i Padwie, z kursów u Romulusa i Bonamika, którzy go zachwycali wiedzą, wymową, ogładą; przesyła on wiersze Bonamika — którego równocześnie Orzechowski słuchał i podziwiał — i załącza listy Hozjusza. Hozjusz znał. Łaskiego od lat kilku; prosił go o wstawienie się u patrona, Tomickiego, aby go wreszcie, nie zważając na grożące wojny i rozruchy, za granicę wysłał — gdzież może być głębszy spokój, niż u Erazma? Podczas pobytu zaś w Wenecji i Bononii w taką zażyłość wszedł z drogim Anjanem, z którym mieszkanie i zajęcia dzielił, że w listach dziękował za wszystko, co Łaski Anjanowi świadczył, jakby to jemu, Hozjuszowi, wyświadczał. Odwołał na koniec Łaski Aniana z Włoch, aby od studiów humanistycznych Anjan bronił między innymi Łaskich-Korabitów wierszami przeciw wierszowanej napaści Krzyckiego z powodu łodzi Tomickich; Glarean, słynny humanista, każe w liście do Łaskiego z r. 1529 pozdrawiać naszego Anjana, młodzieńca rokującego najlepsze nadzieje.
Łaski miał w Polsce wspólników w tym kulcie dla Melanchtona, głównie Krzyckiego: znana rzecz, jak noszono się w Polsce z myślą sprowadzenia Melanchtona do kraju i odzyskania go dla katolicyzmu — prof. Morawski i p. Kaweran poświęcili temu zakusowi osobne szkice.
U Melanchtona studiowało liczne grono Polaków, żeby choć Fryczego, Warszewickiego i Mączyńskiego wymienić. Melanchton, polecając ciągle duszę Panu. Ponieważ sakramentu pod jedną postacią nie chciał był przyjąć, przeto odmówiono w katolickim wtedy Lipsku pogrzebu; towarzysze zwłoki do Witenbergi przewieźli, gdzie je z wielką czcią chowano; sam Melanchton miał mowę pogrzebową, w której niedwuznacznie wyrażał, do czego Anjana gotowano. Na pogrzeb sprosił był osobną odezwą wszystkich scholarów witenberskich; obszerny list jego do Łaskiego z wyrazami najgłębszego żalu jest najpiękniejszym pomnikiem Anjana. O nim wyraża się Hozjusz:
Klientem Łaskiego był niegdyś nasz Anjan, którego nam losy przed czasem wydarły.
Lecz nie tylko Francuzowi świadczył Łaski wsparcia: zobowiązywał sobie i Józefa Strusia (sławnego później medyka), który wesprzymskiemu biskupowi przekłady z greckiego dedykował; dalej ówczesnego notariusza, Andrzeja Frycza (Modrzewskiego), chociaż nie zapełnili mu oni próżni po zgonie Anjana. Teraz upatrzył on sobie Hozjusza samego i, bawiąc umyślnie dlatego w Krakowie, zapraszał go usilnie, aby z nim prace i zajęcia dzielił. Hozjusz zgadzał się najzupełniej; nic nie odpowiadało lepiej własnym jego życzeniom, lecz rodzina oparła się temu stanowczo, aby Hozjusz, już pewny silnej protekcji u dworu zagrzebywał się w Rytwianach z Łaskim, który, jak sam dla siebie niczego nie wymagał, tak i drugim niewiele chyba mógł czynić; jej opór przeważył ku wielkiemu żalowi Hozjusza. W liście do Bonamika (1536 r.) zdaje on sprawę o tych zabiegach; nie może znaleźć dosyć słów, by wysławiać w Łaskim świętość i nieskazitelność kapłana, wiedzę i powagę człowieka; kończy zaś znanym aforyzmem pesymistycznym: widzę i pochwalam, co lepsze, lecz idę za tym, co gorsze.
Tymczasem przygotowywał się u ks. proboszcza stanowczy przełom. Stary stryj, arcybiskup, na którym partyzanci austryjaccy za imprezę wojewody sieradzkiego owym osławionym monitorium papieskim do arcydjabła się pomścili, zmarł w r. 1531 (w rękopisie petersburskim są elegie słynnego później lekarza, Józefa Strusia, przesłane Łaskiemu z tego powodu, znane i w druku); z nim runęła Janowi najwalniejsza podpora, lecz zarazem i przeszkoda. Wprawdzie król obiecał był stryjowi uroczyście, że biskupstwo synowca nie minie; wymieniano też imię jego przy wielu wakansach, nawet (?) między kompetytorami o arcybiskupstwo po śmierci Drzewickiego (r. 1535), o czym on sam w liście do nowego arcybiskupa, Krzyckiego, napomykać się zdaje; również jeszcze w r. 1539, gdy poznańska katedra wakowała (jak ze współczesnego listu Hozjusza wynika). Lecz obietnica królewska nie wystarczała; należało samemu stawić się na targowisku Bony i datkami a obietnicami kupić, wyżebrać czy wyłudzić dostojeństwa i dochody, a o tym Łaski ani myślał. Pozostawiał wprawdzie znajomym i przyjaciołom wolną wolę starania się o cośkolwiek dla niego, lecz stale dodawał, że wszelki zawód nie będzie mu niespodzianym lub przykrym, że więcej niczego nie pragnie, że wahałby się wymienić teraźniejszy tryb życia na inny i przyznawał się otwarcie, że trapiący go niedostatek (z powodu spłacania długów) jest mu miłym pozorem niestawania u dworu, w stolicach.
Długi te były też jedną z głównych przyczyn, że jeszcze w Polsce wytrwał, choć z nią w duchu już zerwał. Bo od dawna czuł się on tutaj osamotnionym i uczucie to z każdym dniem wzrastało. Było wprawdzie w Polsce wielu, szczególnie między świeckimi i między młodszym duchowieństwem, np. Trzecieski, Frycz lub Hozjusz, nie mówiąc o Lutrze, Jakóbie z Iłży, i in., wobec których śmiało wychwalano Melanchtona i jeszcze śmielej wytykano błędy i zdrożności kleru, a nawet i coś więcej — lecz miejsca dla reformacji jeszcze nie było i Łaski sam wiedział o tym najlepiej; wspomina on nieraz o głębokim śnie, w jakim dotąd Polska pogrążona. Dawniej cieszył się z tego wobec Erazma:
my tu pokoju zażywamy i staramy się, aby nam Luter i frakcje jego, którym wszystko złe zawdzięczamy, nie bróździli.
W pięć lat później już przyznawał (1533 r.), że, choć nie mamy się czego od ewanielików obawiać, przecież zarodki sporów i burz kiełkują, tłumione dotąd powagą króla-patriarchy; lecz myślał raczej o burzach wewnętrznych, politycznych, nie religijnych. W Polsce wiedziano niebawem o nadzwyczaj pochlebnej opinii Melanchtona o Łaskim; nie szkodziło mu to, tym bardziej, że Krzycki sam niemal równocześnie Melanchtona do Polski zwabiał; już 1536 r. szerzono jednak w Krakowie pogłoskę, jakoby Łaski do Witenbergi się udał, a szerzyć ją miał sam poufały domownik Łaskiego, Zbigniew. Łaski próbował tymczasem poruszyć sumienie jednego i drugiego dostojnika kościoła, ale próby wydały niespodziewane owoce. Skorzystał on z wyniesienia Krzyckiego na arcybiskupstwo, aby w liście z Rytwian z 13 października 1535 r., winszując mu godności, rozwieść się nad obowiązkami arcypasterza i nad oczekiwaniami własnymi.
Inni będą ci gratulować nowych dostatków i wpływów — ty myśl raczej o tym, że wzniósszy się na szczyty, uzyskałeś możność najlepszą szerzenia światła prawdziwego słońca naszego (tj. najczystszej nauki P. Jezusa)… przez ciebie Chrystus, który dotąd u nas spał i zaledwie przebłyskiwał, przebudzony, rozjaśnieje i rozsławi się… pomagać ci w tym będą tacy biskupi, jak wuj twój (Tomicki)… a jeśli na lud spojrzysz, to on, zbrzydziwszy już sobie owe plotki babskie, jakie mu potąd narzucano, tak gorąco łaknie poznania słowa Bożego, że obawiam się, czy starczy nam pracowników w tym tak wielkim i już bielejącym się żniwie… nie ludzkie rady, raczej Boża łaska nam ciebie dała, by wódz i pasterz, z pochodnią słowa Bożego na prawdziwej drodze przed nami kroczył; przeczuwał to szatan i wzniecał ci przeszkody, przeciwników, którzy z owym narzędziem Aleksandra (złotym) do rozprawy się zabierali…
Cóż taki Krzycki o takim liście mógł sądzić, on, który najlepiej wiedział, komu arcypasterstwo zawdzięczał? O naiwność nie mógł Łaskiego posądzać, więc o złośliwość i ironię go pomówił w krótkiej, ironicznej odprawie, która dalszą korespondencję wywołała; lecz mowa w niej już nie o rzeczach wiary, tylko o nietrafnych i niesłusznych posądzeniach i o uniewinnieniu się (listy obopólne z 1536 r.). W dwa miesiące później (12 grudnia 1535 r.) podobna sposobność się nadarzyła: o wakujące biskupstwo kamienieckie miał się ubiegać Sebastian Branicki, lecz wprzód napisał do Łaskiego, czy nie on się o toż samo starać zamyśla, w takim razie ustąpiłby. Łaski go uspokaja, że ubiegać się zwykłym torem o biskupstwo nie tylko kamienieckie (ubogie), lecz ani o krakowskie, ani o wszystkie polskie razem nie myśli; niech więc Branicki, wybiwszy sobie z głowy skrupuły, rzecz swą jak najsilniej popiera; dziwi go tylko jedno, że Branicki od kłopotów i intryg dworskich życzy sobie wypoczynku na stolicy biskupiej. Jak to, wypoczynek na stanowisku, gdzie gra idzie nie o sprawy majątkowe ani polityczne, ale o wieczne zbawienie lub potępienie powierzonych dusz?
Prawda, my sobie za bajki poczytujemy, spuszczając się na wikarych, którzy za nas to odprawiają, dla czego nam czasu szkoda — tylko obawiam się, czy kiedyś Pan Bóg nie poczyta naszych wymówek za bajki, czy uzna on owych wikarych, na których dziś wszystko spychamy, co do pieczy duchowej należy, czy nie z grozą zawoła: was, nie jakichś wikarych, poczyniłem stróżami trzody mojej, z waszych rąk patrzeć będę krwi jej…
I Łaski się cieszy, że nic mu innego, krom ubóstwa, do osiągnięcia biskupstwa nie przeszkadza, w czasach, gdzie ten, co grosze uciułał, twierdzić może: zasłużyłem na dobre, to jest bogate biskupstwo. I coraz wyraźniej zaznacza, że nie myśli zmieniać skromnego trybu życia; w liście do arcybiskupa (z 12 lutego 1536 r.) pisze, że o niczym teraz nie myśli, jak o tym, by mógł nadal gdziekolwiek swobody swej wolnej zażywać.
Niestety, listem z Łasku z 28 czerwca 1536 rękopis petersburski się urywa. 11 lipca umarł Erazm, którego Łaski listami, upominkami, sumami pieniężnymi od czasu do czasu zasyłał, ceniąc jak najwyżej każde jego słowo, list czy dzieło, nie zrażając się nigdy niedyskrecją humanisty, chciwego na grosz, żądającego, by pochwały jego złotem odważano; za ofiarowanie stu złotych na zbiorowe wydanie dzieł Erazma dziękuje mu Froben kornie 25 grudnia 1536 r. Biblioteka Erazma, po spłacie wszelkich rat, przypadała na Jana, który ją od Amerbacha, egzekutora testamentu, sam odbierał; kiedy i na jak długo z tej wycieczki wrócił do kraju, nie wiemy. Ostatni ślad jego tutaj widzimy na dniu 21 marca 1538 r., gdy się instalował na świeżo uzyskanej archidiakonii warszawskiej, połączonej z prałaturą w kapitule poznańskiej; tegoż samego roku, za wiedzą i pozwoleniem króla, opuścił kraj i wyruszył do Niemiec.
* * *
Jakież to powody skłoniły go do tego rozpaczliwego kroku? Cóż przeszkadzało mu wykonywać i nadal program, jaki sobie wobec Krzyckiego zakreślił: spożywać spokojnie intraty kościelne; kokietować protestantyzmem, jak to czynili nieco później biskupi, np. Drohojowski, Leonard Słończewski lub Jakób Uchański; podejmować szczodrze powierników lub protegowanych Filipa Czarnego (Melanchtona, ten mu polecał np. listem z 31 lipca 1535 r. trzech towarzyszy: margrabiego-matematyka Karjona, prawnika Franciszka, którym się Anjan zachwycał, i poetę, znanego później rektora królewieckiego, Jerzego Sabina); dalej czytywać za indultem papieskim (choćby przez Tomickiego udzielonym) pisma akatolickie; przede wszystkim zaś wyczekiwać na uboczu, czy prąd reformacyjny nie ogarnie w końcu i Polski, czy ze śmiercią starego króla nie zmienią się czasy, czy nie wypadnie kiedyś stanąć na czele nowego ruchu? Do takiego wyczekiwania już własne stosunki musiałyby go nakłaniać: nie posiadał przecież majątku, dawno zrzekł się był działów, po ojcu i stryju nań spadających, na korzyść braci, żył więc z beneficjów kościelnych, a samowolnym wyjazdem i pobytem za granicą narażał się prędzej czy później na ich pewną utratę. Do tego, ani Witenberga, ani Genewa, Zurych czy Bazylea zbyt go nie przyciągały: on był chrześcijaninem, nie lutrem, ani zwinglianem, ani kalwinem; zaprzysiągł wiarę Chrystusowi, nie wyznaniu ani ludziom; bronił i wymagał wolności sumienia i przekonań, a tych i tu i tam nie uznawano. Więc po cóż to wyrzeczenie się zupełne ojczyzny, rodziny, dobrego mienia i zaszczytów, to puszczanie się na niepewny los, na tułaczkę, na ubóstwo, może i na prześladowanie?
Wyjdźcie od nich i odłączcie się!” — „wyjdź z niej, ludzie mój, abyś nie stał się uczestnikiem grzechu jej?
— kto raz prawdziwie w duchu swym to rozważył, nie będzie długo utykał pomiędzy tymi, którzy w oczach jego zasługi Chrystusowe stale znieważają: oto, co pisał w kilka lat później młodemu przyjacielowi, wywołując go z wygód zacisza klasztornego; toż i nim kierowało w r. 1538. Rozbratu z katolicyzmem, papizmem, w sumieniu swoim dawno, stanowczo dokonał; zgłębianie Pisma Świętego zaostrzało mu coraz bardziej ducha na potępienie wszystkiego, co go otaczało, na inne cenienie ludzi i wyznań, których niegdyś nie znosił lub lekceważył. Aby wybrnąć z sieci faryzeuszowych, aby móc żyć w duchu Chrystusowym, należało rzucić wszystko, zaprzeć się wszystkiego. I rzucił i zaparł się z łatwością ten, u którego rzeczy wiary i sumienia dawno nad innymi górowały, który o świeckich, politycznych zawikłaniach słyszeć ani radzić nie chciał, pókiśmy nieprzejednani z Bogiem. Łaski skierował pierwsze kroki, nie wiemy czy samym trafem, czy dla rozgłosu miasta i jego targu książkowego, ku Frankfurtowi nad Menem, już zreformowanemu.
Tu zamieszkał u księgarza Hadriana, Niderlandczyka i poznał innego ziomka jego, młodego Alberta Hardenberga, i polubił go bardzo; Hardenberg ruszał do Włoch, lecz gorączką we Frankfurcie złożony, plan podróży zmienił i do Moguncji dla uzyskania stopni teologicznych wyjechał, czego w ciągu następnego roku (1539) dokonał, po czym do ojczyzny powrócił, w nieodstępnym towarzystwie Łaskiego, obejmując katedrę na ultrakatolickim fakultecie teologicznym w Lowanium, gdzie rej wodził sofista, sykofanta Latomus (list jego do Melanchtona mamy i w rękopisie petersburskim). Łaski naturalnie fakultetu i wszechnicy, bardzo zresztą kwitnącej, starannie unikał — i tak już brano za złe Hardenbergowi obcowanie z podejrzanym Polakiem; za to poznał go jeden i drugi z lowańskiej młodzieży, np. młody Hiszpan Enzinas, który, sam później męczennik dla wiary, świadczy, jak głębokie wrażenie polski tułacz na nim wywarł (w pełnym entuzjazmu liście, u Gabbemy). Zamiast o scholastyków teologów, Łaski w Lowanium ocierał się o koła mieszczańskie, o ich conventiculi; w poufnych zebraniach po domach i na zamiejskich wycieczkach czytano Pismo Święte w tłumaczeniu, objaśniano i budowano się wzajemnie, odrzucano jeden i drugi artykuł wiary, lecz nie zrywano całkowicie z kościołem; przy tym wspierano się nawzajem i pocieszano miłosiernie. O głębokości wiary stałość świadczy, z jaką po paru latach wszyscy pod rękami katów hiszpańskich ginęli, na stosie, na szubienicy, lub zakopywani żywcem. Może w jednym z takich kółek Łaski poznał młodą panienkę i z nią się ożenił; rodu jej i nazwiska nie znamy. Lecz pobyt w Lowanium stał się niebawem niebezpiecznym.
Prześladowania o wiarę wybuchły; jedną z pierwszych ofiar padł Hardenberg, choć go obywatelstwo lowańskie tym razem jeszcze wyprosiło — wydalono go do klasztoru i spalono mu książki. Łaski więc nie mógł dłużej tu pozostać; z Niderlandami swobodna, niezawisła, już po większej części zreformowana Fryzja (wschodnia) graniczyła; Łaski przeniósł się więc tutaj do głównego jej miasta, do nadmorskiego Emden. Właśnie umarł był panujący hrabia Enno II (we wrześniu 1540 r.); wdowa jego, Anna z Oldenburga, objęła rządy w imieniu małoletnich synów. I pod jej rządami kraik pozostał azylem dla wszystkich wygnanych z ojczyzny o wiarę, mimo jawnej niechęci, z jaką w Brukseli na to patrzano. Tu urodziła się niebawem córeczka, Barbara: r. 1541 odwiedzała z nią matka rodzime Lowanium, gdzie ją wspomniany wyżej Enzinas witał. Spokój pobytu w Emden przerywały nie tylko napady chorób, jakimi Łaski odtąd coraz częściej podlegał, lecz i wycieczki, z których najdalsza i najdłuższa na pewien czas do ojczyzny na powrót go sprowadziła.
W Polsce dowiedziano się o ożenieniu Łaskiego w ciągu 1540 roku (może przez usłużnego Latoma) i odebrano beneficja, na które inni się zainstalowali; Łaski przeciw temu nie protestował, w ogóle nie zgłaszał się do nikogo o nic. Nie utrata dochodów spowodowała też podróż do Polski, lecz brat Jarosz. Pan wojewoda kończył niedługi swój żywot iście tragicznie. Uwięziony podczas ostatniej, siódmej legacji do Konstantynopola, uwolniony dopiero po złożeniu przysięgi, że służbę u Ferdynanda na zawsze opuścił, skołatany i znękany rozbitek wracał do Polski, aby, styrawszy w wieloletnich obcych usługach zdrowie i siły, zdolności i lata, cześć i majątek, na rodzinnej ziemi umierać. Czyż Kieżmark spiski, nadany przez Zapolię a potwierdzony przez Ferdynanda, wszystkie te straty wynagradzał? I teraz jeszcze nosił się z dziwacznymi planami; zamyślał całkowicie przenieść się do Prus książęcych i służyć temu, przed którym Polaków (Krzyckiego), jako przed żmiją, w zanadrzu chowaną, dziesięć lat temu przestrzegał. Lecz niebawem siły go opuściły; zaczął rychło gasnąć, najpierw w Kieżmarku, potem w Krakowie, gdzie 22 grudnia 1541 roku umarł.
Zgon jego wywołał powszechny żal; upatrywano wielką stratę ojczyzny, widoczny znak gniewu Pańskiego, który w tak niebezpiecznej (od Turków) chwili najpotrzebniejszych przedwcześnie, niespodzianie odwołuje. Łaski znał przecież najlepiej słabe strony tureckiej potęgi; zostawił nawet księgi i plany, gdzie własnoręcznie wykreślił, na jakich miejscach, w jakiej ilości, w jakim szyku, z jakimi podstępami na Turków nacierać należy, lecz trzy dni przed śmiercią wysłał to wszystko do Wiednia. Nie wiemy, co się z tym stało; w Kieżmarku, u ks. Łobockiego, tylko urywki zostały. W ostatnich tygodniach gromadził około siebie znajomych, rozprawiał z nimi różnych wadach w polskim ustroju państwowym, w wymiarze sprawiedliwości itp.; z rozmów tych Frycz Modrzewski, dawny klient Łaskich, wziął asumpt do pierwszej swej mowy o karze mężobójstwa; jego świadectwo, słowa Janicjusza, nawet obszerny wiersz polski, może pióra samego Reja, który przed kilku laty ogłosiliśmy z rękopisów petersburskich, dowodzą, jak głęboko stratę odczuto. Przed śmiercią p. wojewoda miał choć tę pociechę, że zobaczył ukochanego brata, który na wezwanie jego ruszył w jesieni z dalekiej Fryzji i na Lipsk i Kraków do Kieżmarka zawitał. Z Kieżmarka Jan wrócił po tym do Krakowa, gdzie do marca 1542 r. zabawił. Z krakowskim tym pobytem wiąże się najciemniejsza sprawa w życiu Jana, sprawa nie całkiem w pobudkach wyjaśniona, gdyż znamy ją jednostronnie; nie wiemy, jak ją Łaski przedstawiał czy uniewinniał.
Z drogi polskiej, z Lipska 28 września 1541 r., Łaski wystosował list, pierwszy odgłos do znajomych i przyjaciół od długiego czasu, do Łukasza z Górki, niedawnego wojewody poznańskiego a świeżego biskupa kujawskiego:
Wiesz pewnie, jaki rodzaj życia obrałem; dziwić się temu nie należy, raczej podziwiać łaskę Bożą, która mnie, zgubioną owieczkę, z niewoli babilońskiej ku szczęśliwej wolności ewanielji swojej wywołała… Nikt nie zaprzeczy, że nadużycia muszą być w kościele, lecz są i takie, które się znajdą tylko w przybytku szatańskim, nie boskim, wprowadzone przez ludzi dumnych, jak szatan, przeciw grozie i powadze słowa Bożego: np., choćby celibat… Z trudem przyszło mi opuścić wszystko i wszystkich, lecz dzięki Bogu, który mi sił dodał, który we mnie, jako w pierwszym z ziomków, łaskę swą objawić raczył, który uznał mnie godnym, aby mnie ogołocono, oplwano, wyszydzono, dla świętego imienia jego.
List podpisany:
Jan z. Łaska, niegdyś wielu tytułami znaczny, teraz nagi nagiego Ukrzyżowanego sługa.
Na Górkę list ten wywarł chyba takie wrażenie, jakie poprzednio na Krzyckim lub Branickim; Łaski zawiódł się znowu najzupełniej, chociaż Górkowie, np. syn p. wojewody, niebawem do najgorliwszych forytarzy protestantyzmu należeć mieli. W odpisach list ten okrążył całe duchowieństwo polskie; Hozjusz np. przesłał go Dantyszkowi. Lecz w kilka miesięcy później, 6 lutego 1542, Łaski złożył w Krakowie na ręce pasterza swego, arcybiskupa i biskupa krakowskiego (Gamrata), pisemne wyznanie wiary, w którym wszystkiego się wyparł!!
Gdym się dowiedział, że zazdrośni mi ludzie fałszywie mię tu obmówili, uważałem za potrzebne złożyć wyznanie itd. — zapewniał, że z dobrą wolą i wiedzą nie przyjął żadnej nauki ani zdania, przeciwnych rzymskiemu kościołowi; jeśli to zaś gdziekolwiek z nieświadomości uczynił, odwołuje to wyraźnie, trzymając się tylko tego, co kościół rzymski wyznaje, któremu, jak i wszelkim przełożonym, we wszystkim godziwym ślubuje dozgonne posłuszeństwo (tu widoczna reservatio mentalis).
Tekst tego zaprzysiężonego na Boga i ewangelię wyznania Hozjusz Dantyszkowi przesłał 31 marca 1542 r.; nas przysięga ta doszła w odpisie archiwum królewieckiego, na którym nagłówek obcego autora brzmi:
(…) tę własnoręcznie wypisaną przysięgę przedstawił Jan z Łaska arcybiskupowi gnieźnieńskiemu i biskupowi krakowskiemu, gdy, wróciwszy z Niemiec, twierdził, że się nie ożenił, ani do nauki ewanielickiej przystąpił.
Tekst królewiecki nie ma żadnej daty; Kuyper więc, który go najpierw ogłosił, za nim ks. Korytkowski i Dalton odnoszą tę przysięgę do r. 1526 — twierdząc, że wtedy (!!) zarzucano podobne rzeczy Łaskiemu i że wyprzysiągł się ich wobec stryja Łaskiego i Tomickiego; Dalton odnosi poszepty, o których Jan w liście do stryja z 23 maja 1526 wspomina, do takich właśnie pogłosek. Przypuszczenia te, oczyszczające Łaskiego z jawnego krzywoprzysięstwa, są wręcz niemożliwe. W Królewcu nikogo nie mogło obchodzić, co Łaski w r. 1526 zaprzysięgał czy odprzysięgał; w roku 1526 wracał Łaski nie z Niemiec, lecz z Włoch, nie był jeszcze ani lutrem, ani żonatym, i mógł każdego, co by go o coś podobnego posądzał, sądownie o kalumnię pozywać — wtedy byłyby to nie jakieś susurri poszepty, lecz niecne kłamstwa, impudentissima mendacia. Całkiem co innego w r. 1542, gdy i to wszystko szczerą prawdą było, i w Królewcu Łaskim bardzo się zajmowano. Tego samego dnia, 6 lutego 1542, Łaski pisze z Krakowa do księcia Albrechta:
(…) nie wątpię, że W. Ks. M. zna już mój nowy tryb życia, byłbym o nim już dawno napisał, gdyby nie pewne przyczyny, które wyłoży Decjusz, ponieważ teraz dla słabości obszerniej pisać nie mogę; on mnie nakłaniał do pisania ku W. Ks. M., jako ku patronowi wszystkich ewanielików: z zapewnieniami gorliwej chęci służenia podpisuje własną, drżącą od gorączki ręką.
Decjusz pisał rzeczywiście do księcia obszernie; listu nie znamy; po tym stosunki Łaskiego z księciem przerwały się na dwa lata. Trzeciego marca 1542 staje Łaski i przed kapitułą krakowską; powołuje się przed nią na wyznanie, złożone przed Gamratem, od którego ani na włos odstąpić nie myśli; użala się, że jego pobyt zagraniczny wywołał takie pogłoski; prosi kapituły, aby go i nadal broniła, tym bardziej, że musi w sprawach dzieci po bracie (Jaroszu) i aby własne rzeczy pozabierać, do Niemiec na krótki czas wracać, po czym na zawsze w kraju osiądzie, chyba żeby mu nie dopuściły tego nowe krzywdy i obmowy. Kapituła przyjęła te oświadczenia i wróciła mu dawne beneficjum (którego się Łaski dopiero w rok później przez zastępcę na zawsze zrzekł); beneficjów gnieźnieńskich zrzekł się był zupełnie jeszcze 7 lutego pod warunkiem, że obecny ich posiadacz (ks. Naropiński) zrzeknie się ich kiedyś na rzecz synowca (syna Stanisława, wiodącego odnośne pertraktacje).
Oto treść zapisek urzędowych; p. Dalton pyta, czy ich nie sfałszowano, aby rzucić cień na prawość Łaskiego — lecz z fałszerstwa nie korzystał nawet Hozjusz w najzawziętszej polemice z Łaskim; dopiero po 340 latach po raz pierwszy rzecz ogłoszono z aktów kapitulnych. Cel widocznej komedii (szczególniej wobec świeżego listu do Górki), jaką Łaski odegrał, nam niejasny; powróciwszy niebawem do Emden, pisał (12 maja 1542) do Hardenberga, że wygotował sprawozdanie o pertraktacjach z biskupami (w Polsce), że treść ich niepomału jego ubawi (będziesz się śmiał itd.); czuł więc widocznie potrzebę jakiegoś rozjaśnienia tej ciemnej sprawy, która mu i w Królewcu i we Fryzji walnie szkodzić mogła. Czy go może umierający brat nakłaniał, aby dla niezrywania z rodzinną ziemią, dla zachowania możliwości powrotu taką (niecną) sztukę wyprawił? Że tu nie szło o dalsze zatrzymanie skromnego dochodu jednego beneficjum, za to całe życie Łaskiego dostatecznie ręczy; mimo to wszelkie pozory za tym świadczą, że się Łaski sprzeniewierzył zasadzie, którą słowami Kalwina głosił i szczerze wyznawał: nic w życiu nie powinno być tak drogim, abyśmy się dla niego jakimśkolwiek bałwochwalstwem zmazali).
zacietrzewienie, jeśliś jeszcze nie całkiem oślepł. Żeby on zaś swoje kapłaństwo sprzedawał, od ciebie to po raz pierwszy słyszę i niema chyba w naszej Sarmacji człowieka, któryby tobie co do tego żywo nie odparł.
Komedia krakowska, w której Łaski chyba wyszydził i wykpił znienawidzony mu „papizm“, niczym na dalsze jego losy nie wpłynęła; wrócił do Emden i na powtórne nalegania hrabiny i najznakomitszych mieszczan obcy przybysz, odrzuciwszy miejsce kaznodziei dla małej wprawy w języku krajowym, objął dozór (eforat) nad kościołami kraiku, pod warunkiem porzucenia urzędu, skoro spostrzeże, że nie dla samej chwały Bożej go powołano. Że warunek ten nie był czczą formułą, tym hrabina niebawem się przekonała. W Emden tolerowano jeszcze franciszkanów, chrzczących, prawiących kazania; po kościołach stały jeszcze obrazy — Łaski wszystkiego zabronił. Apelowano do hrabiny, niepokojonej i tak od Brukseli i cesarza; ona ustąpiła, lecz Łaski w szczerym a poważnym piśmie wytknął jej to ustępstwo, jako karygodną słabość, i postawił jej do wyboru, jeśli raczej za mądrością świata tego, niż za wolą Bożą udać się zamierza, niech go oddali:
(…) wiem, żem obcy, że mam rodzinę, że trzeba mi stałej siedziby, staram się też o łaskę u wszystkich — lecz tylko po kraty ołtarza; tych nie przekroczę, żebym i wszelką przyjaźń miał stracić i rodzinę w największej nędzy zostawić!
Hrabina przyjęła upomnienie z wdzięcznością; obrazy nocą usunięto, franciszkanom nie pozwolono [wygłaszać- przyp. A.L.] kazań i [urządzać- przyp. A.L.] obchodów, a gdy z Brukseli coraz natarczywiej domagano się wydalenia krzywoprzysiężcy (dla komedii krakowskiej?) i wichrzyciela, hrabina go wzywała do spokojnego wytrwania, a szwagrowi, instygującemu na Łaskiego, oświadczyła, że tegoż rady i współpraca są jej niezbędne.
Kościelne stosunki fryzyjskie były dosyć powikłane; w kraiku znajdowali przytułek i wyznawcy sekt nowochrzczeńskich, zwolennicy fanatycznego Dawida Jorrisa
Łaski przystąpił do uspokojenia zawichrzeń, grożących od nich; dawidanom fanatycznym wymówił gościnę, za to spokojnym mennonitom, chociaż w głównych rzeczach wiary odstępowali i starannie wszelkiej łączności z kościołem (czy katolickim, czy reformowanym) się wystrzegali, mimo nakazów i pogróżek cesarskich zapewnił pobyt w Emden, gdzie do dzisiejszego dnia przetrwali; pismo Haskiego, broniące przeciw cierpkim zarzutom Mennona człowieczeństwa Chrystusowego, poważne, gruntowne, łagodne, wydał w Bonn Herman z Wied, arcybiskup koloński, zwolennik reformacji; Melanchton bardzo je wychwalał. Dłuższej pracy wymagało wewnętrzne urządzenie własnego kościoła, przede wszystkim poddanie samego duchowieństwa pod ścisłą karność kościelną. Pilnowano jej na synodzikach, coetus, odprawianych dorocznie przez całe lato, gdzie ustalano zgodność wyznania, załatwiano wszelkie skargi, wytaczane na duchownych, i badano kandydatów służby duchownej. Szczególną uwagę zwracał Haski na religijne wychowanie młodzieży; przeprowadził (pierwszy w Europie) rodzaj przymusu szkolnego, wypracował (po wielkiej części) dla gminy i dla młodzieży katechizm większy i mniejszy, który jak najlepiej przyjęto. Gdy zauważył, że władza zbyt miękko i opieszale jego zabiegi popiera, złożył eforat, zatrzymał tylko kaznodziejstwo; lecz na ogólne prośby podjął się eforatu na nowo (r. 1546). Z kraju wydalał się tylko na krótki czas, do arcybiskupa kolońskiego, by mu na sejm rzeszy w Wormacji towarzyszyć (r. 1545). Zarzucano arcybiskupowi obcowanie ze zbiegiem polskim.
Czy on zbiegiem, nie wiem — kazał arcybiskup radcom cesarskim odpowiedzieć — wiem tylko, że często i usilnie starano się go do Polski wielkiemi obietnicami zwabić, lecz on wolał zostać tu w ubóstwie, byle mógł czystą wiarę wyznawać.
Stosunki z ks. Albertem nawiązał Łaski ponownie w r. 1544; wobec pośrednika wyraził się książę bardzo łaskawie o nim, życzył, aby mógł i pruskiemu kościołowi służyć, aby się zbyt do Fryzji nie wiązał; podziwiał, że z jednych rodziców dwaj tak odmienni synowie wyszli: Jan, sama pobożność, i rycerski Stanisław, gardzący wszelką śmiercią. Łaski donosił księciu, w liście z 22 czerwca 1547 r., o zamierzonej, ale dla słabego zdrowia odłożonej podróży do niego, miał go prosić o wsparcie pieniężne (przy spłacaniu rat za folwarczek Abbingwehr pod Emden, który nabył); udawał się był i do brata Stanisława w tym celu, lecz nowy wojewoda sieradzki nie rozciągał miłości braterskiej aż do ofiar pieniężnych, zadowolił się wysłaniem listu, polecającego prośbę brata, do księcia; w jesieni wojewoda sieradzki sprawował misję królewską (z powodu zwołania koncylium i dla grożącego niebezpieczeństwa tureckiego itd.) na sejmie czeskim w Augsburgu i udzielał bratu do Emden nowości dyplomatycznych. Z Emden wznowił Jan dawną korespondencję ze znajomemi w Bazylei i Zurychu, ze staruszkiem Pelikanem, z Glareanem, z Bulingerem i innemi. I literacko był czynnym; obok wspomnianych pism przeciw Mennonowi i in., wypracował wyciąg z nauki kościoła we wschodniej Fryzji, który przed ogłoszeniem w kilku odpisach Melanchtonowi i in. dla przejrzenia posłał; książę Albert otrzymał również egzemplarz i przedłożył swoim teologom (1544 r.), gorliwym luteranom, wietrzącym i potępiającym wszelkie odstępstwo od zasad witenberskich, pojmowanych bardzo ciasno; obszerna ocena młodego profesora teologji, znanego Litwina Rapagelana, ulubieńca księcia, wypadła też bardzo niepomyślnie; i inni nie godzili się na szczegóły, więc Laski dzieła nie ogłosił. Zabierał też głos w nowo przez Lutra wznieconym sporze o sakrament ołtarza, o sposób naszego obcowania w nim z Chrystusem; za lepszy wydał Malinowski r. 1866. Ale Łaski sam r. 1545 wydał, choć pod pseudonimem, o wiele ciekawsze pisemko, nawołujące do zgody mocarstwa chrześcijańskie, aby z połączonymi siłami na Turka uderzyć, prowadząc niby dalej zabiegi brata Jarosza — z równym skutkiem: już to wszystko, co Łascy podejmowali, kończyło się grzybami Miechowicinemi, tj. niczym. Lecz choć ani szlachty, ani mocarstw ościennych do boju nie porwał, zostawił znakomity okaz jędrnej dykcji staropolskiej, zwięzłej, trącącej obozem, myśliwstwem, dworem, nie celą klasztorną czy zborem różnowierczym. Lepsza to proza niż Rejowa, np. o łacińskich pracach p. Stanisława, o dalekich podróżach i opisie ich (niedokończonym) łacińskim pióra Holtorpa, o mowie pogrobowej St. Warszewickiego tu nie wspominamy; owo Napomnienie polskie ku zgodzie i t. d. przedrukował, nie znając autora — prof. Wierzbowski (Biblioteka zapomnianych poetów i prozaików, nr. 6, Warszawa, 1896 r.) równo katolicka transsubstancjacja, jak i skrajność, uważająca w sakramencie tylko zwierzchnie oznaki, są mu obce; lecz i na luterską konsubstancjację (impanację) nie godził się, na cielesną obecność Chrystusa w sakramencie; skłania się ku zdaniu Kalwina i Zwinglego, uznaje obcowanie w duchu i, choć go wraz z niemi za to sakramentarzem obzywać i z jedności konfesji augsburskiej wykluczać będą, będzie on zawsze twierdził, że różnice w pojmowaniu tego misterium bynajmniej nie są tego rodzaju, ani tak ważne, aby się dla nich kościoły reformowane rozdzielać miały. Lecz nawoływania jego do zgody przebrzmią bez skutku, azylanci luterscy wrzaskiem swym zagłuszą wszelkie głosy rozsądku, miłości i zgody, ku największej szkodzie dzieła reformy.
Z Polski oka nie spuszczał; i w Emden nie oddał się był całkowicie, bez wszelkich zastrzeżeń, raz na zawsze w usługi tamtego kościoła, gotów ruszyć na każde wezwanie królewskie, aby ojczyźnie, która mu przecież nie przypadkiem, lecz od Opatrzności nadana, słowem bożym służył. Pisywał do młodego króla; posiadamy bardzo obszerny list (Lasciana, str. 296 — 310), z początku r. 1548, w którym, nie wyczekawszy odpowiedzi królewskiej (na poprzedni), mającej mu oznajmić wolę obu królów, ponownie swe służby ofiaruje. Wyraźnie zaznacza, że nie myśli być sługą żadnych koncyliów, ani innych tyranów duszy, lecz tylko sługą Chrystusowym i będzie się im otwarcie sprzeciwiał, gdzie oni z prawej drogi zbaczają.
Od ciebie, królu, nie od nich, pragnę powołania, bo tyś na tronie obraz Chrystusów, tyś i dostojnicy twoi przewodniczący kościoła Chrystusowego; obelgi od owych pocieszają mnie tylko, gdy zowią mnie heretykiem dla tego, żem według nauki Chrystusa i apostołów Bogu wdzięczne życie urządził, odrzuciwszy ich cudzołóstwa i szkortacje; o coś innego bowiem ani w życiu, ani w nauce oskarżać mnie nie mogą.
Lecz powołania nie przychodziły ani z Prus od księcia, ani z Polski od króla; za to zażądano obecności, rady i powagi Łaskiego w Anglii. Pomimo że Łaski nie dorównywał wielkim reformatorom ani siłą porywającą słowa, ani bystrością argumentowania, ani głębokością wiedzy, zasługi jego, zdolność organizacyjna, powaga, spokój, oględność, niewzruszoność przekonań, otwartość, zjednały mu daleki rozgłos, stawiały barona polskiego obok owych reformatorów. Więc gdy prymas angielski, Kranmer, zwoływał dla ustalenia wyznania Melanchtonów, Bucerów i in., zaprosił Łaskiego i ponawiał tak długo prośby, aż Łaski, za dozwoleniem hrabiny, w sierpniu 1548 r. do Anglii ruszył; niemal osiem miesięcy gościł u Kranmera, i, jak się współczesny świadek wyraża, wyrwał go silnie za pomocą Bożą z groźnej letargji; gdy urlop jego się kończył, liczni znajomi usilnie go zatrzymywali, lecz, nie dawszy się im skusić, wrócił do Emden.
Dni tutejszego pobytu były jednak już policzone. Zwycięstwo, odniesione przez cesarskie wojska nad ligą protestancką, zaprowadzony wskutek tego Interim zmuszający protestantów do znacznych ustępstw na rzecz katolicyzmu w nauce itd., zawisły w skutkach swych i nad Fryzją. Nowa liga książąt niemieckich, szukająca oparcia i w Anglii, zawiązywała się przeciw cesarzowi; w politycznej misji ruszył i Łaski na Gdańsk, gdzie całe tygodnie spędzał, do Królewca, wyludnianego zarazą a zawichrzonego sporami teologicznymi Osiandra i Lauterwalda; sporów tych Łaski unikał, jak zawsze; za to religijność księcia silnie go pokrzepiała. Naglące listy z Emden zmusiły go do powrotu: cesarz żądał przyjęcia Interimu, wystraszona groźbami hrabina ulegała, lecz pastorowie się sprzeciwiali; gdy im kościoły zamykano, na cmentarzach odprawiali nabożeństwa; odebranie pensji również nie skutkowało. Stałość ta cieszyła Łaskiego, gromił hrabinę, lecz zarazem oświadczył, że, powołany od całej gminy, nie złoży też urzędu, póki go cała gmina nie odpuści. Gromy cesarskie zwróciły się teraz przeciw niemu; zarzucono mu, że do Anglii i Polski wyjeżdżał dla praktyk antycesarskich, że listownie podburza umysły w dziedzicznych krajach cesarskich; obrony jego nie skutkowały, groźby ponawiano tak natarczywie, że hrabina wreszcie poczęła go prosić, aby dobrowolnie kraj opuścił.
Gmina mu jednogłośnie dymisji odmówiła: pozwoliła tylko, aby na czas przed srogością Antjocha-Karola ustąpił, póki go znów nie powołają; hrabina wystawiła mu najszczytniejsze świadectwo za cały czas kierowania kościołem, za jego wiarę i żywot, pobożność i niestrudzoność; życzyłaby go na zawsze mieć w kraju, lecz dla cesarza musi go odpuścić, gdyż dłuższy pobyt groziłby wielkim niebezpieczeństwem jemu, rodzinie i całemu krajowi.
Łaski opuścił Emden w październiku 1549 r., udał się na Bremę do Hamburga, gdzie go niebawem listy doszły, wzywając do Anglii na powrót; 13 maja 1550 r. przyjechał doLondynu. Liczni protestanci napływali tu zewsząd, szczególniej Niemcy i Holendrzy; nie mieli zorganizowanej gminy kościelnej, i zjawiało się niebezpieczeństwo, jak w Emden, że powoli od wszelkiego kościoła odciągną ich fanatyczni sekciarze. Urządzono więc osobną gminę cudzoziemców, a superintendentem jej został Łaski; zapewniono im zupełną niezawisłość kościelną.
Król (Edward VI) potwierdził gminę i jej wolności, darował obszerny klasztor augustiański z pięknym kościołem i sto funtów rocznie (4 lipca 1550 r.). Nie obeszło się i tym razem bez utarczek; biskup londyński niechętnie znosił autonomię gminy i stawiał przeszkody, gdzie mógł, lecz stałości Łaskiego tym nie zachwiał. Łaski zabrał się raźno do dzieła, wspierany przez Holendra, Jana Utenhove, wiernego towarzysza we wszystkich późniejszych przejściach. Każdy, wstępujący do gminy, podpisywał jej wyznanie wiary, przez co wykluczano sekciarzy i poświadczano przynależność do jedynego, powszechnego kościoła Bożego; pytano o artykuły wiary, kazano przedkładać wątpliwości jakie i obiecywać, że się wytrwa w tej nauce, wyrzeka się świata dla życia chrześcijańskiego i poddaje się karności kościelnej, po czym przyjmowano do gminy i dopuszczano do wieczerzy świętej. Szczegółów organizacji kościelnej, karności, rytuału itd. nie myślimy przedstawiać; wyłożył je Łaski w najobszerniejszym swym dziele (Kształt i sposób całkowity służby kościelnej w kościele cudzoziemskim, ustanowionym w Londynie; główna waga leżała na karności, której tak superintendent, jak każdy inny podlegać musiał; na wciąganiu elementów świeckich, prezbiterów (starszych) obok ministrów (księży), do zawiadywania sprawami kościelnymi; na urządzeniu jałmużn, zbieranych przez diakonów; próba ogniowa, jaką niebawem gmina przechodziła, wykazała najlepiej, jakim ją duchem, kornym wobec Pana, a stałym wobec ludzi, Łaski natchnął. Lecz czynność jego londyńska nie ograniczała się do kierowania gminą cudzoziemską; musiał się on, choć nie bardzo chętnie, podejmować i misji dyplomatycznych przed królem Edwardem dla ligi książąt protestanckich. Czynił to tylko dla dobra kościoła i wiary; zabierał też głos w walnych sprawach wewnętrznych samego kościoła angielskiego. Wpływ, jaki tu wywarł, i po dziś dzień nie zupełnie się zatarł; jemu przypisują, że nauka kościoła angielskiego o sakramencie ołtarza do kalwińskiej, nie do luterskiej zbliżona, jego krótki a jasny wykład o sakramentach kościoła Chrystusowego (wydany r. 1552), powstał był właśnie z tygodniowych wykładów biblijnych, jakie Łaski urządzał, i z pytań i wątpliwości, jakie co niedzieli każdy członek gminy przed całą gminą na sąd i odparcie ministrom i prezbiterom przedkładał, tak zwane profecje; w przedmowie do króla wyraził przekonanie, że kościół rzymski, pokonany przez Lutra, sieje niezgody między wyznawcami reformy, lecz że zewsząd, od kościołów szwajcarskich do fryzyjskich i angielskich, mnożą się usiłowania o zjednoczenie tych, którzy mimo drobnych różnic na jednym fundamencie Pisma Św. się oparli.