E-book
27.8
drukowana A5
38.76
Rozmówki Partnerskie

Bezpłatny fragment - Rozmówki Partnerskie

Objętość:
156 str.
ISBN:
978-83-8369-261-6
E-book
za 27.8
drukowana A5
za 38.76


Rozmówki: Paweł Jakubowski

Przemyślenia: Renata Jakubowska

Redakcja i korekta: Renata Jakubowska

Ilustracje: Paweł Jakubowski

Wszelkie prawa zastrzeżone:

© Paweł i Renata Jakubowscy

Wstęp

Życia nie można brać na serio.

Podobno Woody Allen tak rzekł, siorbiąc Margheritę, oparty o laminowany blat baru w zapadłej dziurze, przy szosie numer sześćdziesiąt dziewięć.

A może to był William Szekspir podczas sączenia wina z toskańskich winnic?

Niemniej jednak…

Zgadzamy się z nim. Z nimi.

Z nim.

Eh.

W naszym życiu codzienne przytłumione godziny rozjaśniamy sekundami szaleństwa, głupotek, żartów i absurdów. A te, jak wiadomo, są najlepszą metodą masowego rażenia przeciwko marazmowi. No bo inaczej zwariować można, nie uważasz?

Te krótkie chwile czasem potrafią uratować cały dzień, który standardowo już można by skazać na zmarnowanie.

Ze strachem i ekscytacją zapraszamy Cię Czytelniku do tych momentów, które pozwalają nam czasem uronić łzę radości lub zatrzymać się w pogoni za milionami… spraw i zastanowić się nad tym, co ważne.

Cykamy się (Paweł się cyka a Renia lekko wyraża niepokój ;) ), bo w zasadzie zobaczysz nasze życie od kuchni. Poprowadzimy Cię przez salon, a czasem nawet sypialnię ;)

A to, że blisko ze sobą jesteśmy, pozwala nam takie scenki i rozmówki indukować bez żadnych ceregieli, z pełną premedytacją i bezlitośnie.

Wierzymy w to, że będziesz się tym tak dobrze bawić, jak my. I odkryjesz tę część siebie, do której nasze „Rozmówki partnerskie” będą doskonałym wytrychem. Aż się zdziwisz…

Takich sytuacji mamy każdego dnia kilka a czasami kilkadziesiąt (jeżeli Renia wpadnie w fazę). Sami potrafimy je prowokować, wytwarzać i — co najważniejsze — cieszyć się nimi.

"Rozmówki partnerskie" to scenki z naszego codziennego życia. Powstały na kanwie autentycznych wydarzeń. Jednak na potrzeby tej książki, aby golizną przaśności zmysłów nie razić, zostały lekko ubrane w literackie majtki :) Żeby Twoje oko, Drogi Czytelniku cieszyć i zapewnić Ci lepsze wrażenia przy czytaniu.


Pamiętaj, że jesteśmy na socialach (chociaż Paweł trochę się ukrywa). Przyłącz się do nas.


Strona Renaty

Strona Pawła


Przerwy pomiędzy rozmówkami zdobią przemyślenia i złote myśli Renaty. Mamy nadzieję, że Cię zainspirują i zachęcą do trochę innego spojrzenia na życie.


Wszystkie opisane scenki oparte są na prawdziwych wydarzeniach. Zbieżność z faktami zamierzona :)


A teraz… Margherita w dłoń (lub toskańskie wino) i baw się dobrze!


Renata i Paweł


P.S od Pawła

Renia nie zgadzała się na wszystkie z tych rozmówek, ale walczyłem dzielnie (nie ma za co). Chociaż te pikantne i takie, że… ooo rety, dosięgło ostre krojenie z ramienia cenzury. Ostatecznie nie zamieściłem tych „fajnych” ;), bo Renia zna sposoby, żeby mnie przekonać.

Dylatacja czasu

Siedzę na piętrze i pracuję. Słyszę nagle, jak Renia woła mnie z dołu.

— Paweł, przyjdziesz?

— Za pięć minut — odpowiadam i wracam do pracy.

Jak pewnie się domyślasz, po kwadransie słyszę ponownie.

— Paweł, przyjdziesz na chwilę?

— Za chwilę — odpowiadam i zanurzam się w pracy.

Mija kilka chwil. Lub kilkanaście. W końcu zapisuję etap pracy i schodzę piętro niżej.

— Co chciałaś? — pytam grzecznie.

— A teraz to nic. Wołałam cię godzinę temu.

Drapię się w brodę. Jak to wytłumaczyć?

— No bo sama wiesz, że na piętrze czas płynie inaczej. Tam jest inna godzina, niż tutaj.

— No pewnie — Renia rzuca ironicznie. — To dlatego pewnie śpi się tam do południa.

— Dokładnie — od razu dopowiadam. — My wstajemy

o szóstej, ale na piętrze godzina szósta jest dopiero, gdy tutaj jest południe.

— To następny raz idę spać na górę.

— Słusznie — zamykam wątek mojego spóźnienia. Tłumaczenie o różnicy czasu pewnie zostało przyjęte. Nagle przypominam sobie, po co zszedłem do niej.

— A tak w ogóle, to co chciałaś ode mnie?

— Miałam temat, który chciałam obgadać, ale teraz już nie zdążymy — mówi zrezygnowana.

— Zdążymy — rzucam zapewnienie i szczerzę się do niej szeroko. — Jest miejsce, gdzie zdążymy. Chodź. Pokażę ci pięterko.


Drapię się w brodę. Jak to wytłumaczyć?

— No bo sama wiesz, że na piętrze czas płynie inaczej. Tam jest inna godzina, niż tutaj.

— No pewnie — Renia rzuca ironicznie. — To dlatego pewnie śpi się tam do południa.


Słowo od Renaty:

Gdy w swoim życiu koncentrujesz się na brudnej szybie, nigdy nie zobaczysz pięknego widoku za oknem. I będzie tak, dopóki nie zmienisz sposobu, w jaki patrzysz na świat. A gdy to zrobisz, wtedy wszystko się zmieni. Bo może się nagle okazać, że masz za oknem piękny ogród, a gdy się nim zachwycisz, stanie się coś, czego się nie spodziewasz — przyjdzie deszcz i umyje ci brudną szybę…


Mówisz i masz

Woda w czajniku już wrze a bulgocący war anektuje całe pomieszczenie.

Sięgam do szafki po puszkę z kawą, ale nagle, totalnie z czapy, zadaję pytanie Renacie.

— Chcesz Earl Grey`a? — pytam, bo wiem, że czasami preferuje.

Woda już wrze i trudno mi ją dosłyszeć. Ale jej odpowiedź dociera do mnie.

— Why not?

— Łajno? — krzywię się zaskoczony. — Myślałem, że lubisz?

— Nie zalewaj — odpowiada wesoło. — Mówiłam: WHY NOT?

— Aha — wyłączam kuchenkę i odwracam się do niej.

Renata patrzy na mnie z pytajnikami w oczach.

— No co — odpowiadam na niezadane pytanie. — Miałem nie zalewać?



Słowo od Renaty:

Nie znajdziesz się w miejscu, do którego dążysz, jeśli nie wyruszysz. Zamiast czekać, aż coś o czym marzysz nadejdzie — wyjdź mu na spotkanie.


Wyczesane polecenie

Złapaliśmy rzadką chwilę relaksu i siadamy z Renią, by obejrzeć jakiś film. Ale ona, jak to ona, nie lubi marnować czasu. A objawia się to tym, że musi w tym czasie robić jeszcze coś innego. Lub ja muszę robić jej coś dodatkowo.

A ponieważ nie za bardzo mi się uśmiecha wspólne oglądanie filmu, gdy ona przy okazji prasuje, chwytam szczotkę i nie daję jej wyboru.

Czesanie.

Uwielbia to.

Seans trwa. Jej początkowo poskręcane po kąpieli kołtuny teraz przypominają już doskonałą falę ciemnych włosów. Gładką, miękką i błyszczącą.

A ponieważ jestem w tym dobry, to wątpię, czy z treści filmu Renata cokolwiek zapamięta. Trudno. W końcu jest czas na rzeczy ważne i przyjemne. A skoro to miał być relaks, to misja wykonana.

Po dwóch kwadransach jednak moja ręka zaczyna ciążyć. No i nie ma się czemu dziwić, co nie? Odkładam więc szczotkę. Renia wybudza się z letargu i patrzy na mnie, jakby właśnie powróciła z bardzo dalekiej, rozkosznej podróży.

Więc patrzy się na mnie, powoli odzyskując świadomość. Rzuca okiem na pokój, na film, z którego nie załapała nic, ni w ząb i na trzymaną w mojej ręce szczotkę.

— Poczeszesz mnie? Tylko troszkę.

Tylko troszkę? A ostatnie pół godziny to co? Bezczelna. A może uzależniona od przyjemności? No, ale ustawiam jej głowę i przykładam szczotkę.

Chcę jednak tym razem ustalić granicę.

— To ile dziennie chciałabyś być czesana po głowie? — zadaję proste pytanie. — Jaka ilość by cię zadowoliła?

— A myślę, że tak ze sto razy szczotką wystarczy.

— Ale przez te pół godziny — odpowiadam zdumiony — to chyba było z tysiąc razy. Więc jakie sto? Setka minęła, nim skończyła się czołówka filmu.

— Nie było jeszcze dziś setki — odpowiada tak bezczelnie, jakby miała rację.

— Jak to nie było?

— No bo ja dopiero od teraz zaczęłam liczyć.

Aha. Logiczne.

Wyczesany argument.

Słowo od Renaty:

Otucha jest jak płomień świecy w ciemności, od którego możesz zapalić kolejną, a Twój płomień nie traci na intensywności. Wręcz przeciwnie — wokół jest jeszcze jaśniej, bo teraz mrok rozświetla blask dwóch płonących świec.

Rozładowanie napięcia

Lubię zachodzić ją od tyłu. Czasem daję uścisk. Bywa, że całus w szyję. A czasami coś mocniejszego, jak silne przytulenie.

Lubimy to.

A Renia lubi być w tak oczywisty sposób zaskakiwana.

Tym razem cicho biegnę do niej, bo stoi tyłem i za chwilę założy golf. Chcę ją ścisnąć w pasie. Plan dobry, nie powiem. Zwłaszcza, że się niczego nie spodziewa.

Ale w momencie, gdy już prawie ją dotykam, pomiędzy nami przeskakuje głośna iskra.

Trzask!

— Aua! — Renia odskakuje, jak oparzona. — Paweł! Kopiesz! Czemu mi to robisz?

Zastanawiam się tylko sekundę.

— Wiesz — odpowiadam i zamykam ją w ramionach. — Musiałem uwolnić nagromadzone pomiędzy nami napięcie.


Słowo od Renaty:

Ludzie czasem narzekają, że ich bagaż codzienności jest dla nich zbyt ciężki, tymczasem w większości przypadków to oni sami pakują do niego mnóstwo nieistotnych rzeczy, stanowiących jedynie obciążenie.

Literacka płeć

Piszę. Zaaferowany.

W twórczym szale czuję nagle na sobie ciarki uwagi. To takie coś, gdy się wie, że staje się obiektem czyjegoś zainteresowania.

Przenoszę uwagę z monitora na rejestrowanie obwodowe i zauważam na skraju pola widzenia, jak Renia przygląda mi się w milczeniu.

Patrzy. Gapi się. Czuję jej skupiony wzrok na sobie. Litery w manuskrypcie zaczynają tracić sens, więc podnoszę wzrok i odślepuję się w nią dosadnie.

— Co? — pyta nagle, jakbym to ja zaczął.

— No co? — odbijam pytanie. — Patrzysz się na mnie, jakbyś nigdy nie widziała, jak wygląda pochłonięty pracą hetero sapiens.


Słowo od Renaty:

Zrozumieć niekoniecznie znaczy wiedzieć.

A wiedzieć — nie znaczy rozumieć.

Zapowiedź kofeinowej apokalipsy

— Kończy nam się kawa — mówi do mnie Renia, wydłubując łyżeczką ostatnie proszki Tchibo.

Zgrzyt szurającej po metalu łyżeczki przypomina dźwięk nożyc z „Koszmaru z ulicy Wiązów”.

I taką wywołuje reakcję.

Na te odgłosy dźwięczącej pustej puszki natychmiast włącza mi się stan „emergency”.

Dlaczego?

Już tłumaczę.

Renia bez kawy stanowi zagrożenie. Zagrożenie dla podstawowego modelu funkcjonowania rodziny. I dla życia na tej planecie.

(żart ;))

Od razu wdrażam gotowy od zarania plan awaryjny. Taki sam, jaki przygotowuje się na atak obcych, zombie, czy uderzenie asteroidy. Sięgam myślą do miejsca składowania ratunkowej paczki kawy, specjalnie zabunkrowanej na takie okazje i z przerażeniem przypominam sobie, że zapomniałem uzupełnić zapasy.

Gadzi mózg już paruje.

Wpadam w tryb: walka albo ucieczka.

A ponieważ z Renatą nie wygram, pozostaje tylko jedno.

Wskazówka sekundnika nie zdążyła jeszcze się poruszyć, gdy chwytam kluczyki do auta.

— Jadę do sklepu. Kupię kawę.

— Nie musisz — odpowiada spokojnie żonka.

Oznacza to tylko jedno.

Sypanej wystarczyło na jeszcze jedno zalanie. Dla niej.

Groźba Armagedonu oddala się nieznacznie. Do czasu, aż poczuje głód kolejnej kawy.

Lampki ostrzegawczej więc nie gaszę.

Wyprawa po „palone runo” i tak mnie czeka.

— Coś taki markotny? — pyta mnie nagle, przebijając się przez postawione w stan alarmu centrum dowodzenia. Patrzę na nią i widzę, jak wyciąga pełną butlę mleka z lodówki, żeby dolać do zaparzonej kawy.

Nagle butelka wyślizguje się z jej dłoni i z odgłosem, przypominającym upadek arbuza z wiaduktu, spada na podłogę.

Mleczna bryza z siłą wodospadu zalewa kroplami i falami podłogę, stół, szafki, krzesła…

I nas.

Renia z szybkością atakującej kobry podnosi opróżnioną do połowy bultającą butelkę mleka. Patrzy na mnie i czeka na reakcję.

Wydarzenie to przywraca mnie do ustawień fabrycznych, czyli takich, gdy nie czuję zagrożenia, związanego z ryzykiem utraty dostępu do ulubionej kawy.

— No co? — rzucam do niej krótko. — Nic nie poradzisz. Mleko już się rozlało.

— Ale nie będziemy nad nim płakać — dopowiada Renia.

Uśmiechamy się do siebie w ciszy. Resztę myśli dopowiadamy telepatycznie.

Trwa to moment.

Trzeba pościerać podłogę i wytrzeć szafki.

Czasem w życiu warto, choćby specjalnie, rozlać mleko.

Żeby zrozumieć, że nie warto nad nim płakać.


Słowo od Renaty:

Czy wiesz, dlaczego pogoń za szczęściem nigdy nie kończy się sukcesem? Bo ono przed tobą nie ucieka. Wmówiono Ci, że trzeba go szukać gdzieś daleko. Gonisz więc jego wyobrażenie, nie zauważając mijanych po drodze licznych drobinek szczęścia, które przywarłyby do ciebie, gdybyś tylko na chwilę się zatrzymał i je dostrzegł. A potem wypełnił nimi serce. Po brzegi.

Myślę, że szczęścia się nie znajduje. Szczęście się tworzy… Choćby z takich właśnie drobinek.

W poszukiwaniu znaczenia miłości

Obieram gruszkę dla Matiego a Renia pisze coś na laptopie. W którymś momencie, gdzieś pomiędzy wykrawaniem ogryzka a żebraniem Fifki o obierki, słyszę pytanie.

To pytanie kieruje do mnie Renata.

Bez–po–śred–nio.

Zamieram z obieraczką, obwiązaną obierką gruszki i drapiącym psem u nóg.

A Renia patrzy na mnie pytająco i czeka, aż chyba się na ten temat wypowiem.

Tylko o czym?

Nie usłyszałem za pierwszym razem, bo myślami byłem w miejscu, którego tutaj opisać nie mogę.

Robię więc minę, która zostaje odczytana poprawnie, czyli „powtórz, bo nie usłyszałem za pierwszym razem”.

— Czy miłość ma swe źródło w tobie? — Renia powtarza i czeka na odpowiedź.

Temat totalnie nie w moim obszarze i poza moimi kompetencjami. Ale widzę, że oczekuje odpowiedzi. Więc jej ją dam ;)

— A skąd mam to wiedzieć? — przechodzę od razu do sedna. — Gdzie ma źródło i czy w ogóle ma jakieś źródło? Nie czuję się w tematyce miłości na tyle kompetentny, by wyrokować tego typu prawdy. A co ja wiersze piszę, czy co? ;) Zresztą — kontynuuję, bo widzę, że mi nie przerywa. Ciekawe, ile jeszcze wytrzyma? — Nie wiem, czy ktokolwiek wie tak naprawdę, czy miłość ma swe źródło w nim samym. A co ja tam zresztą wiem na ten temat?

Renata otwiera szerzej oczy i patrzy wyczekująco. Odbieram to jako zachętę, by kontynuować, chociaż wyczerpałem temat już pierwszym zdaniem.

— No bo wiesz — doprecyzowuję — ten temat można ubrać wąsko i szeroko zarazem. Od różnej strony do tego podejść można. Od starożytności — wyśrubowuję elokwencję, a moje ego rośnie wykładniczo — ten temat można badać z punktu analizy asocjacyjnej i dysocjacyjnej. Można się wczuć całym sobą, ale i można przeżywać, stojąc obok. Z puntu widzenia obserwatora. Można podejść od arystotelesowej strony albo stoickiej. Można spojrzeć na to globalnie, fatalistycznie. Zapleść widzenie późnych dekadentów z końca poprzedniego wieku (żeby daleko się nie zapuszczać), albo choćby „natchnionych dzieci kwiatów”. Oni też mieli coś o tym do powiedzenia. O miłości kiełkującej z wnętrza — doprecyzowuję jej, żeby nie straciła wątku — wiesz, tej czysto wyrastającej z nurtu wczesnego ruchu New Age. O romantykach nie wspomnę, bo nie trawię drani.

Widzę, że Renia unosi prawą brew, co odbieram za pretekst do konieczności jeszcze szerszego rozwinięcia tematu. A ja już serio totalnie wyczerpałem swoje kompetencje w tym temacie.

— Wiesz… — kontynuuję, wciągając powietrze. Wiem, że ona to wie — to tak rozległy temat, że aż bezczelne byłoby próbowanie oszacowania jego granic. Ale — zachęcam ją machaniem rękami, trzymającymi obieraczkę i gruszkę — można zacząć od początku. Od definicji. To znaczy: od jednej z wielu definicji. A te na przestrzeni wieków, filozofii, nurtów i epok zmieniały się niczym…

Kończę nagle, bo wiem, że zaraz się za bardzo rozkręcę. Bo za moment wejdę na filozofię, systemy religijne, zahaczę o ego, duchowość, i inne nieskończone w swojej gmatwaninie zagadnienia, w których ludzkość nurza się od zarania dziejów. Aby to wyjaśnić, potrzebuję albo litra wódki, albo kaftana bezpieczeństwa i mocnych pasów.

Ale na szczęście kończę, bo widzę, że Renata chce coś powiedzieć. Pewnikiem przetrawia me przepełnione mądrością słowa i pragnie poznać ich szerszy kontekst.

I nagle strzela między oczy:

— Ja gramatykę miałam na myśli, Paweł. Czy to gramatycznie i stylistycznie dobrze brzmi…

Nosz, … *&#!*%^*! Najlepsza redaktorka, o której słyszałem i znam. Taka, która pożary, jakie inni gaszą tygodniami, ona gasi kwadransem swojej kompetencji, pyta MNIE, czy jakieś zdanie „dobrze gramatycznie brzmi”?

I nagle dociera do mnie prawda, z którą dyskutować nie mogę: gruszka sama się nie obierze.

Odwracam się w milczeniu. Obierek z gruszki spada na podłogę i w sekundę znika, pożarty przez Fifkę.

Gapię się na zadowolonego psa. W sumie dobre podsumowanie. Trafne.



Słowo od Renaty:

Co rano, gdy budzę się w tym leśnym gąszczu, zwanym życiem, wybieram — czy chcę być niskim krzewem, czy wysokim drzewem. Krzew nie dozna gwałtowności burzy, chroniąc się pod rozłożystą koroną drzewa, ale nie doświadczy też ciepłej pieszczoty słońca. Drzewo nieraz bywa targane przez wiatr, narażane na uderzenie pioruna, ale ma też możliwość, by kąpać się w promieniach słońca, rozkosznie wyciągać gałęzie ku niebu i cieszyć się śpiewem ptaków w koronie.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 27.8
drukowana A5
za 38.76