Ewelinie
Jakubowi i Szczepanowi
Opowieści zza progu
pod podszewką zmienności dni o bliźniaczo złożonej treści
przemijająca zieleń powtarzająca się zawrotnie
te same zachody z purpurowym słońcem
ten sam widnokrąg rzeczywisty oswojony
poza zasięgiem kombinacji i neuronów
zadany jasnym gestem spoza odmętu spoza perspektyw
w dzień w którym zaciemnią się widoki – wypalą rzeki
odpłynie zarys ziemi w objęciach starego błękitu
zamroczą zapomniane grzechy …
nieograniczona wskazówkami tarczy słonecznej
ani obszarem niewiedzy - posiądę tę przestrzeń
prostym słowem z przypowieści wysupływanej codziennie
nicią złotą lub konopnym sznurem przemiennie
ostatnim oddechem odbiję od ciała brzegu
uspokojona popłynę absolutnym krwioobiegiem
w ciepłe dziewicze błogostany
zdam życie z brzemieniem śmierci w perspektywach
i śmierć z piętnem życia
o smakach cierpkich w słodkich kielichach
otworzą się wszystkie horyzonty wszystkie galaktyki
niepoznane dotąd
rozmarznie ziemia pod dotykiem łaskawości promienia
i urosną skrzydła nielotom
odnajdę płatki każdego kwiatka każdej z wiosen
już nie przemijających …
usprawiedliwiona ciszą — w opowieściach przystanę
by rozwierać zielone pąki twardym konarom
i nawzajem
„Nie samym chlebem żyje człowiek”
Wiersz wyróżniony II miejscem w IX Mazowieckim Konkursie Literackim Przasnysz 2015
ponad wszystko ponad kosmos ponad logiką
istoty ze świata dobrych mocy
gdy otwieram biblię poszukując drogowskazu
lub siebie prawdziwej
nadlatują bezszelestnie zewsząd ku pomocy
wszechaksamitnie rozdają promienność i spokój
nieba ciepłe bezwietrzne o zachodach wiekuistych pożarów
pełne
płodny zalążek na moment przybity do palców gwoździem
i pomieszkuję chwilę w zaciszach w niszach
za całunem rzęsistej mgły wotywnej
gdzie rodzi się wolność archetypem płomiennym
a łzy upadłe jako pieczęć pieczęci
przemieniają smutek i żal w diament z odbiciem tęczy
w załamaniach oszlifowanych dłutem
jak topór lepkim od krwi i potu
świadoma niewiary nie domykam stron poszarzałych
wyzierają z nich nowe fundamenty — zbawione papilarnie
od pożądań rdzy i namiętności przetrawionych krzywd
poznając powietrza skamieniałość
zadry do bólu zaciskam w dłoniach zbolałych
za paznokciem rana wybawiona kolcem i cierń na czole
i łzy grzesznic — poprzez krzyż rozwierający horyzonty
apostroficzny pewnik przewierca prześwit myślą jasną
kształty się wygładzą — występne w garbie niejednolitym
przeformuje wyrazem prostym a niezmąconym jak menhiry
w zielono-szemrzące wodospady znad Massy i Meriby
zatrzaśnięte antaby próg zaśniedziały obrodzą cudem
rodzenia kropelki ze skały …
Kartka dodana do księgi imion
hieroglifami pęknięć przytwierdzony pochyły cień
na ścianie starego domu odrapanego z koloru i westchnień
gdzie dzieje korzeniami wrosłe w duszę pokoleń
i sęk na sztachecie i każdy koszmar prześniony samotnie
jest w tobie zapisany genami dziedzicznie
z pragnieniem utraconego edenu powstajesz do biegu
zapomnij upadek pamiętaj powstawanie
i błogosławieństwa — przekleństw nie pamiętaj
ułaskawiony nadzieją świtu idź i celebruj zadany dzień
jak gdyby miał być ostatni lub pierwszy — ten jedyny
najważniejszy
opatrz z troską nadłamaną trzcinę nieroztropną
potrzebujesz ciszy szelestów i głębi błękitu by powracać
by odpocząć gdzie zefir uwięziony w liściach ostrobrzegich
mdleje szemrząc — grzesznie pachnący błogostanem rzeczy
drzazgę wbitą w nogi na przyjaciela progu
co kłuje boleśnie raniąc zdradzone stopy i serce —zapomnij
drzwi zatrzaśnięte więc odejdź
otwórz swoje i czekaj aż przyjdą — nastaw wodę
niech imbryk marzy portową opowieścią że jest statkiem
wielkim
i płynie szczęśliwy z przypływem herbacianych poezji
pochyl się nad tymi nad którymi nikt się nie pochyla
przytul i trzymaj dopóki zechcą dotyku dłoni serdecznych
rozkrzewiających się z głębin piersi
światu rozdawaj tego lepszego siebie
resztę odrzuć lub przeszlifuj w diament powszednim
chlebem
i bądź człowiekiem ojciec westchnął
imię tobie nadając
na wieczność
Eldorado
upalną nocą śnię na brzegu łóżka w bloku z wielkiej płyty
wśród kazirodczych mieszkań
że głowę składam na płatkach słonecznika
odpoczywam przykryta liściem łopianu jego dobrocią
nade mną gwiazdy łopoczą spadając jedna za drugą
świetlaną drogą wiodącą do szczytów lub na uroczyska
leżąc na trawie schłodzonej rosą
czuję dotyk pulsującego życia w odrzwiach kosmosu …
budzi mnie zapach świeżego pieczywa
(z pobliskiej piekarni z wiernym polepszaczem
jako remedium na apetyt powszednich zjadaczy)
zapach prawdziwy i szczery w skurczach sercach
jak wtedy gdy mama wyjmowała z pieca dojrzałe bochny
przemycam tamtą codzienność z uczuciem dojrzałej
tęsknoty przyzwanej wspomnieniami …
…chrabąszcze spadające wieczorem z drzew zielonych
chłopcy wrzucają za bluzki dziewcząt
z piskiem i śmiechem echo obija sobie boki
o drzewa wiekowe w starym borze
jutro o zmierzchu znów spotkamy się pod kasztanowcami
w dzień będziemy pleść wianki z rumianku i chabrów
będziemy stroić lalki z kukurydzianych kwiatostanów
i słuchać śpiewu skowronków …
ta baśń działa się dawno temu gdy niebo było blisko
bezpieczne przetaczały się dzieje
wolno powolutku wrastały w ziemię
współcześnie nad kurzem miejskiej ulicy
oddalone obłoki przesuwają nieboskłon błękitny
coraz szybciej — za szybko znikają cienie
w dłoniach trzymam kasztany zawieruszone w kieszeniach
pomarszczone jak zmięta kartka papieru
co była biletem w jedną stronę …
w pamięciach rozgościł się smak jabłek
czule poukładanych na strychu
odgłosy gacków przycupniętych na opak pod belką
spróchniałą
gdy z koszyczkiem po stromych schodach wędrowałam
a jabłka pachniały przez zimę całą
gdy sad odpoczywał w śniegach i śnił o urodzaju …
zaprzedana życiu powracam w moje eldorado
w krąg niewiędnącej nadziei do źródeł wszystkich bajek
po lekkość wspomnień i siłę na czas zażaleń …
Przystań — przystań na chwilę
Wiersz wyróżniony w Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim im. Ks. Jana Twardowskiego — Jabłonna 2015
w przejrzystej jak lustro w jadalni — studni z kołowrotkiem
jęczącym pod naporem pragnień krystalicznych
niebo przerzuca tęczę wśród kropelek zwodniczych
cynkowe wiadro czerpie garściami
gasi pożary
obmywa ciało i duszę uwalnia z ciężarów …
studnię dawno zasypano industrializacją i komercją
wysublimowanych czasów kosmicznych lotów i zawałów
można kupić erzac w plastikowej butelce
zakamuflowane wysokich obcasów pojęcie dobrobytu
udoskonalone minerałem sztucznym jak uśmiechy
nieżywych
i słodkością zniewalającą ciało diabetyka
nie takie
podniecające jak skrzypienie starego koromysła
i smak orzeźwiający na zastygłych ustach
chłodny i wierny prawdzie wszechoczywistej
wysupłanej z urodzajnych trzewi matki ziemi
przy studni odnajdywałeś nadzieję raju
i pierwsze szczęście i przeźroczystość ideału
teraz próbujesz dopasować kropelki z wodociągów
miejskich kapiące z przeciekających kranów
zabójczo pustynia wyrasta — źródła pogasły
pordzewiały antaby serca
zapomniałeś spoglądać w niebo i wzdychać do księżyca
przytwierdziłeś się spojrzeniem na wprost powietrza
jak gdyby pobocze nie istniało — umarło coś…
coś roztratowane na brukach
studnia zakopana w podziemiach gromadzi soki …
rozepnij spięte nicością powieki gdy serce jeszcze pulsuje
jeszcze być możesz jak wodospady
po kropelce wydzierające z piasków klepsydry oazy …
Starowiejski bruk
proste kąty wiejskich bloków
toną w szarości całodziennej
w ogródkach forsycje krzyczą
na ławce starcy przesiadują dzień w dzień
oczekując zakończenia powieści
zapisanej w wątpliwościach ciała
wypłowiałym spojrzeniem pogodzonym
z rzeczywistością jaka była
milkną słowa
cichą prozą życia i samotności
omszałe sztachety piszą inny wymiar
dla mniej ciekawskich zamykają furtki
czasem ktoś miastowy odwiedzi
o zdrowie zapyta
i pospiesznie odchodzi niezrozumiały ciszą
tylko forsycje prostolinijnie krzyczą
na przekór szarym murom
na przekór …
Sanktuarium
kamienista droga dawno temu ułożona
dla furmanek z furmanami i sianem
dziury zasypane gruzem wspomnień
niespokojnych oddechów i licznych zwątpień
zapisanych w zmurszałych odłamkach ściany
umarłych domów starych
ich śladem toczą się koła samochodu
dziwisz się jak ludzie mogli żyć tutaj
na pustkowiu …
na skraju drogi wiodącej jak gdyby do nikąd
dwa domostwa liche i krzyż drewniany
z pieczęcią wieków — przystrojony w żółte tulipany
cieszą oko kolorytem latarni z kosmosu
wdzięcznie malowanej dziecięcą rączką
na papierze białym
jako pierwsze krajobrazy życia
dorosłością wyabortowane ze stron codzienności
codziennie zdradzane…
zapatrzony w pejzaż ikonowy
słyszysz jak cisza krzyczy
a czas przyklęknął na moment łaski
zbudził nasiona zarzucone w rozpadlinach piersi
kiełkują wzywająco …
zdzierasz przywarte maski uchylasz parawany
spróchniały krzyż i uśmiechnięte tulipany
stwarzają cię
wzbiera misterium
dojrzewa chleb …
widzisz: ktoś pielęgnuje dziedziczony zakątek
i nie pozwoli zapomnieć
że w nim twej drogi koniec i początek
gdzie Chrystus gestem brzemiennie otwartych ramion
wita i błogosławi
byś mógł iść dalej
by nie złamać nadłamanej
a zagoić rany
I śnić rzeczy niewyśnione
Wiersz wyróżniony w IX Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim „O Wawrzyn Sądecczyzny — 2013
maszkarony na gzymsach zapadają w bezsenność o pełni
księżyca
gdy po dachach przemykamy do błogiego nikąd
gdzie jest cisza i pięknie i licho co nigdy nie zasypia
rozdaje czterolistną koniczynę na szczęście
zasuszona w baśni z tysiąca jednej nocy przypominać
będzie o spełnianiu snów tych pięknych
a tych jak błąd na marginesie spisany w niepamięć
sympatycznym atramentem — nie zapamiętamy
żal atramentu wyziera z każdej strony sczytanej
gdy zmory na nowiu wychodzą zewsząd
a śnienie knuje w bezładzie ciała zawieszonego pomiędzy
północą a śniedzią między wiarą a niewiedzą
snem odrodzony strach i słabość pożerają
jak rdza pokonuje żelazny krzyż — dar za odwagę
szarym projektorem kadry rzucane powoli na wspak
wstrzymują oddech i torturują prześcignięty czas
w chwili grozy bezdech osiąga zenit
i budzimy się z krzykiem niemym na ustach
łzą samotną wyzwoleni szczęśliwi że to sen
i puchowa kołdra otulająca całokształt bardziej rzeczywista
niż cienie obok na pomiętych poduszkach
są i takie sny o których nie mówi się i takie serdeczne
jak sploty nici
dawno temu przez mamę ofiarowane w ciepłym swetrze
i szukamy w sennikach wyroczni lub stawiamy tarota
wciąż nieprzejrzyści i niewiele wiedzący o atlantydach
Naprzeciw żywiołów
w dolin gąszczu człowiek — marzyciel nieskończony
pasjami powstaje naprzeciw żywiołów
i swoich nieoswojonych pożądań i fatum
wojownik dogmatu — orędownik życia — dyktator
i pcha i toczy swój cień i garb
zwyciężając mimo ofiary na ołtarzach polowych
i bocznych wyjść w nawach
nie rozumiany przez zjadaczy powszedniego chleba
usypuje kopiec z mikroskopijnych wrażeń istnienia
i zakotwicza stopy na szczycie ośmiotysięcznika
adorując matki przyrody moc i wszechsiłę
mogącą obrócić wszystko w proch lub budować nadzieję
z drobinek
zbratany z krainą skał zawładnął powietrza
przeniknął kamienie kruszone niewidzialnym tchnieniem
w szczelinach oczekujących na skrzydła
w głąb prawdy sięga kwantową jednostką miary
niezwyciężony lub ofiarowany
do niego należy wieczności oddech i wątek
że można tak bardzo żyć ponad niemocą ciała i zwątpień
poza horyzontem wejrzeń w constans nieskończoności
dla potwierdzenia słońcem blasku księżyca czarnej nocy
z jej wnętrza wydziera prawa dróg mlecznych
nieoznaczonych w atlasach ani w brewiarzach codziennych
epicentrum tęsknot rodzących siłę równą nawałnicom
co zrywają dachy z kamienic i obracają w gruz wszystko …
z ruin wydźwignięta przyszłość rozkwitnie piękniejsza
ślad zadany na wieczność ze szczątków wczorajszej klęski
wyzwanie wszechwygranej pewnik
Narodzi się człowiek
Za szybą przepaść nocy i kłujący mróz
I cień samotnej dziewczynki z zapałkami
I przenikliwe zimno i zastygły chłód
Na parapecie smutek marzący skrami …
O miłości w blasku rozkwitłej nadziei
Co nieśmiałymi młodej wiary pąkami
Wplata pomiędzy liście chłodnej zieleni
Ognie kwiatów z purpurowymi płatkami
I lotnym jak obłok błękitny zapachem
Napełnia samotną duszę mieszkania …
Dobrze jest trwać na oknie paproci kwiatem
W czas radosnego cudu oczekiwania
Zamarznięte łzy dziewczynki z zapałkami
Pełnią księżycowej nocy w świecie cieni
Spadają na ziemię drżącymi gwiazdami
W kosmicznej nieba bezkresnej przestrzeni
Baśniową nadzieją tli się zapałka
W jej płomieniu cieplejszy nadejdzie świt
I ktoś odnajdzie w porze mroźnego poranka
Dziewczynki z zapałkami kryształowe łzy
Narodzi się Człowiek …
Ziszczą się codzienności niewidzialni aniołowie
Wędrowanie z paciorkami litanii
pewnego ranka zbudzony refleksem dnia
z bólem głowy i fragmentacją świata
zakodowanego kodem kreskowym
w dalekim mieście nieoswojonym
skubizowanym w zastygłe chropawe betony
zatęsknisz za życiem prostym i szczerym
jak błogosławieństwo ofiarowane przez starych
młodym przed wyruszeniem
i wspomnisz dom rodzinny taki jeden jedyny
na rozległej ziemi a coraz mniejszej
jak gdyby
w okowach narzuconej przestrzeni wskrzesi iskry
dawno spopielone — odkupisz dzieciństwo
rozgrzeszysz marzenia niespełnione
wciąż mieszkające w skołatanej głowie
ty w księdze narodzin kaligrafią zapisany
staniesz pokornie na zmurszałym progu
i powiesz pochwalony — powróciłem z przedostatniej
niezapisanej jeszcze strony
tu gdzie wszystko na przestrzał na wskroś ciebie
oczyszczające jak spowiedź
na spłowiałej ścianie portret ojca
i matka święte dzieciątko karmiąca
u stołu twoja własna — samotna
z czołem nad wspomnieniem czasów czarno-białych
pochylonym
witaj synku
może zjesz chleba czajnik już nastawiony …
i rozzielenią się korzenie pierwotne a oczywiste
obrodzą szczodrze oazy na pustyni
obmywające twarze z wszystkich zdrad i korozji
i twoje amen przed końcem drogi
Laboratorium życiorysów
nie z żelaza jesteś tylko z wody i gliny uczyniony
biblijnego alabastru
w niedelikatnej porze rzeczywistością otoczony
rób co nakazane przykazane właściwe
gdy zbłądzisz potępienie znajdziesz
i miłosierne grzechów odpuszczenie
z pragnieniem pierwszego poznania zdobywaj ziemie
i barykady coraz bardziej chłonniej i pokorniej
gdy pokonasz własną słabość i niewiedzę
przymierzaj wszystkie zadane perspektywy
wybieraj przestrzenie nieograniczone śniedzią
ani żadną żądzą żadnym załamaniem cieni
miej się na baczności w smudze przyczajonych okiennic
pozamykaj co otwarte otwórz co zamknięte
by nowe zagościło rozkwitało wszędzie
tymczasem nie uchylaj rąbka tajemnicy znanej tylko
cudotwórcom lub sprzedawcom ulicznym
osnutej transcendentalną nicią
nie ograniczaj ducha niech biegnie do tchu utraty
po nowy oddech
po morzu stąpaj wiarygodnie
ufaj odruchom serca bezwarunkowym
słuchaj co mówią poległe trawy
w zwierciadle przeglądaj duszę i rysy
twarzy nie poddawaj ich
odnowie biologicznej
w końcu i tak trafisz na rumowisko
jak gliniane skorupy antycznej amfory
z której kiedyś pito wino
może to z Kany?
twój ślad zbyt piękny by go zignorować
wezwany lokaj
garderobiany własnego życia
homo-utopia
Wieczorami…
Nagroda specjalna w Konkursie Poetyckim „O Pióro Magazynu „Świat PL” ph Wiosna 2010”
kiedy dni są chropowate i przepastne wieczory
przed nocą skuloną w fatalnym śnie
który skona poza świtem
dni w których nawet menhiry płaczą
wydrapuję poezję z czarnych półek jaśniejszą połową
wieczoru
wachlarz wyrazów poukładanych dokładnie
rozkłada się w zdania co spalone trzewia koją balsamem
treści
te strony popiół rozrzucą i wydobędą
zarzewie pożaru
sczerniałe cienie odchodzą w gęstniejący mrok nocy
przechowuję załamany ich przemarszem
jeszcze ciepły promień jako zakładkę do książki
w miękkich papciach
zanurzona w fotelu
z filiżanką jaśminu w złagodniałej dłoni
wyłuskuję dusze z orzechów laskowych
w skorupce szukając kamienia filozoficznego
potrzebnego do przerobienia rysów twarzy w niebanalny
granit
który powstrzyma płaczące menhiry przed erozją ich
podstawy
Jesteś
Nagroda specjalna w Konkursie Poetyckim „O Pióro Magazynu „Świat PL” ph Wiosna 2010”
jesteś treścią dawno nie czytanej książki
w ładnej okładce półki wrosłaś
wkomponowana okolicą
na okrasę całości zwanej życiorysem
w ciemnych okularach nie rozpoznana
przemykasz po korytarzach przeżycia
niedośniona nocą do brzegu łóżka
rozpruwasz skraj poszewki do której wlatują
marzenia drobiu o lotach kosmicznych
garstka puchu unosząca głowę ponad wszystko
spulchniona wrażliwością słodyczy
zeskrobujesz okruchy ze wzgórz morenowych
otwarta na chybił zdzierasz paznokciami
warstwa po warstwie niepamięć
złożoną z meteorytów — jesteś mleczną drogą
urodzajną w blaski gwiazd
nad ranem zasuszonych między stronicami
Na marach nocy
Nagroda specjalna w Konkursie Poetyckim „O Pióro Magazynu „Świat PL” ph Wiosna 2010”
i znowu maj zażółcił zieleń traw oczami mniszków
rozwartymi na głos słońca
zerwane porankiem przez zielarkę
na miód co leczy wszystko
nawet złamaną strzałę w sercu
wypuszczoną w zastygłą jak lawa porę
przez amory zawiane
i osłodzi usta dzieci niechcianych
spojrzenia dziewcząt połaskotane blaskiem
niewidzialne za ciemnymi szkłami
wypatrują księcia z bajki zakończonej słowami: „żyli długo
i szczęśliwie” w alkowie marzeń
majowe wieczory podniecone w młodej wyobraźni
sztormem napełniają łąkę za ciasną
na tyle rozlewanych romantycznie przyjaźni
znów porzucą puste opakowania chipsów
butelki po szampanie i tanim winie
rozbite na kawałki zielone jak omszały kamień
nim mgła podniesie się lub opadnie
wtłoczą marzenia w ekstazę
różowej otchłani z eliksirem zapomnienia
nad ranem łąka podniesie rechot żab
niewyspanych przez rozkrzyczaną noc
odurzonych kijanek
niekochanych nawet przez psy za płotem rozbudzone
żądne ciszy dla nerwów skołatanych właścicieli
na granicy spokojności miasta
w ten wieczór i puby pękają w ciżbie uliczek
zapełnionych niewyraźnym chichotem
bezgrzeszna noc rozdaje bez żenady zapach
bzu i maciejki i świeżo skoszonej trawy …
…rozsypane śmieci z ulicznego kosza
zniszczone wiaty i znaki drogowe — stały tu — po co?…
znaczą ślady powracających do domu
zszarzałych w ciasnocie dymu z papierosa
weekendowych macho
…zamglony nów tej nocy zamknął kwiaty mniszków
w oczekiwaniu orzeźwiającej rosy …
Istnienia motyw
wyskubujemy siebie z własnych opowieści i tęsknoty
w stanie świadomości umiejscowieni algorytmem
oklepanych formuł zdradzonych przysiąg i alternatyw
by zawładnąć przestrzenią i czasu cząstką przemijającą
nadmiarem słów zbywamy ciszę zmumifikowaną
rozgwarem myśli
codzienności oczywistość w inwigilacji słuchu zmysłów
przyzwyczajenie w kalamburze śniedzi
nie do rozwiązania w aktach spowiedzi
a sprawy ostateczne w majestat ubrane
załatwione pozytywnie
dogmatu źrenicą opieczętowane kamienne krzyże
coraz ich więcej i ściślej w zaułku zmarłych
jak galerie pełne obrazów zatrzymanych na chwilę scen
rozpędzonych kwadryg
odwracamy twarze by nie słyszeć podpowiedzi serca
rozgrzeszamy wyabortowane sekund tętna
jak echo powtarzające te same sylaby
ciężkie od przyklęknięcia w powszednich nawach
dylematów constans i złudzenia być albo nie być
sedno przecieka pomiędzy zgrzytami sprężyn zużytych dni
nie oddychamy gdy bolą przeorany polany ściernisk
z trudem wstrzymane łzy dudnią spadając do rzeki
bez powrotu
nurt wzmaga się
rzeka podtrzymuje istnienia motyw
wciąż na fali trwa
źródła mocą
Słowa słów pełne
Wiersz wyróżniony II miejscem w IX Mazowieckim Konkursie Literackim — Przasnysz 2015
rzekł Bóg i słowo wyfrunęło motylem
zachwyciło szelestem aksamitnych skrzydeł
weselem użyźniło wyschłą ziemię
i zakwitło mleczem w kolorze słonecznym
uniosło lica ku promieniom — zamknęło gdy cień zszedł
na niebo
mknęło wichurą — gradem deszczem dudniło w szybę
modlili się ludzie o urodzaj o życie
i słowo działo się …
Jezus rozmnażał pajdy chleba i słowami obdzielał
sanhedryn ważył Jego ślinę i wartość błota — wyrokował
srebrnikouści iskarioci sprzedają pocałunki
aż do eutanazji wznoszą mównic piedestały ze skorup
amfor
kiedyś pełnych wina z Kany
abortując brzemienność Słów — z których rodzimy się
sylabami o świcie dodanymi do innych
razem tworzymy wyrazy zdania
układamy się w poematy — dogadujemy w pytaniach
możemy budować możemy zszywać milczeć i milczeniem
zabijać …
tymczasem sponad Domeny Uniwersum
igielną szczeliną przeciska się właściwy czas rzeczy
czas potrzebny na bycie człowiekiem
umieszczona pośród zapisanych przestrzeni
wydrapuję zaśniedziałe skreślam by nie bolały
strzępy walają się wszędzie nawet wiatr ich nie posiądzie
resztki pozbieram pyłem drogi zwiążę
krwawiące blizny z ołtarza całopalnych dni zgłoskami ranią
zranieni szukamy współbrzmienia by złożyć zdanie treściwe
kaligrafią w księdze narodzin utrwalone atramentem
o barwie indygo
modlitwy kształtowane w mlecznych piersiach matek
jak wzgórza malachitowe nad doliną
pełną konwalii i mniszków kwitnących brzemiennie w maju
otulają nas zaraniem cierpliwych galaktyk zrozumienia
siebie i innych …
określeni niezaprzeczalnym cytatem i ciszą
opadamy w zapisany na piasku wyrok
kropka na końcu erraty wyrówna piasek
poszeptem oddalającego się zefiru
Myśli nachylone
Wiersz wyróżniony w XV Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim im. Włodzimierza Pietrzaka — Turek 2014
w strużynie jabłka wspomnienie kwiatów
nadziei w pąkach uśpionej dla niewinności lata
dojrzałej do pełni jesiennych dni coraz krótszych
a nocy samotnych w oczekiwaniu na spełnienia
dobrych obietnic
w strużynie jabłka
brzemienna jabłoń z konarami ciężkimi od płodu
korzeniami sięgająca nieba
jej pamięć ukryta w małym ziarenku
maleńkim jak przeźroczysta łza co spłynęła po policzku
w odmęty powszedniości smętnego dnia
w strużynie jabłka kuszenie i grzech pierworodny
pierwszy smak soczystych ogrodów
słodka niepamięć spływająca po ustach
ostatnia rozkosz z raju wypędzonych
w strużynie jabłka wśród odpadków na kompostowniku
zaczyn na płodność ziemi
na chleby w zalążku — pachnące przednim żytem
przy stołach zaścielonych białym obrusem
rozbudzone zapachem zmysły uchylają
rąbka tajemnicy odwiecznych praw
życia
przekazywanego w nieskończoności rzeczy
Na początku była cisza
Wiersz wyróżniony w Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim im. Ks. Jana Twardowskiego — Jabłonna 2015
utajnione mleczne galaktyki w nieugiętych szuwarach
pełnia przyszłej drogi jak gdyby zbytecznej
dla nikogo transcedentalnym wyrzeźbiona pejzażem
psałterz przyrody skryty pod podszewką zielonego ołtarza
na przestrzał
drżenie cichych westchnień i wątpliwości nowozrodzonych
przy leśnym jeziorku z łabędziem samotnym
pośrodku zielono zmętniałej wody na stałym poziomie
jak źrenica w oku Boga lśni bielą perspektywy ponad
dziewiczy błogostan zaklęty w ptaka pierwsze tętno
w pierwsze stworzenie świata i wiosny
spodobała się Majestatowi cisza najcichsza
opleciona liśćmi i pajęczynami drzew czcigodnych
zadumaniem
ukołysane spojrzeniem znad błękitów strzegą tej głuszy
jak klejnot jak najczarowniejszy kamień urwany
z kosmosu
słychać furkot przelatującego
z błogosławieństwem bociana
ropucha dała nurka w swoje święte arkana
pluskiem zamknęła świat na klucz podwodnych serpentyn
sosna upuściła szyszkę dojrzałą przewybornie żywicznie
jako córkę oddała ziemi
dla cnoty wzrastania korzeniami w dorosłość
trzask upadłej nie rozproszył prostej linii horyzontu
ani mchu pewnego zamyślenia o sprawach wzniosłych
ponad korony szmaragdowego igliwia ponad przestrzeń
skąd natchnienia kroplami poją delikatność
idei nic nieposiadania
cisza trwa
bezkompromisowa
do nieskończenia
to Stwórcy DNA
i naszego przeznaczenia
Idziesz idąc na przekór cieniom
Wiersz wyróżniony w Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim im. Ks. Jana Twardowskiego — Jabłonna 2015
metafizyką tłumaczysz że zawędrowałeś aż dotąd z nikąd
zewsząd nieznanej rzeczy — zagubiony w sobie z twarzą
ku północy
rozmieniony na bezimienne ziarenka piasku
reszta horyzontu za daleko na rozciągnięcie palców
i za nisko by sięgnąć po jeszcze jeden przyśniony talent
lub knebel
zagarniasz przezwojone światy garściami
gdy krwawią czujesz że serce pulsuje
upuszczając karminowe łzy
i pragniesz na przestrzał być szczęśliwy
w istocie algorytmu własnej osoby
i nieszczęśliwy witasz się z bliźniaczym katem
uśmiechasz się pozornie nie wiedząc co potem
wczoraj odrzucasz na pohybel śmierci
nie potrzebne jutra śmieci — przeterminowane recepty
jako błazen możesz być nikim i każdym
w kazirodztwie pół-rzeczy pół-niespełnienia boga-poety
za tobą strzępy przewinione których nie zrzucisz po raz
drugi
na plecach krzyż wysłużony jak penitencjarny automobil
zbierasz okruszki do torby jałmużnę dla innych
zadatek na sprawiedliwy los ze szczyptą soli
dla przyprawienia wyrazistości czasom niewinnym
nie dowierzając pustyni gdzie swój skarb toczy skarabeusz
pełzniesz jak on odwrócony na przekór cieniom
obawiając się wrogów — w zachmurzenie strzeżesz pełni
horyzontu
a perspektywy ciężarem własnym
ranią cierniem po dziesięciokroć wierniejszym
niż pocałunki
idziesz
drapieżnie
co noc
zaciskając rąbek zbawiennej pościeli
by nie zniknąć w tle snów porozwieszanych na hakach
mamideł nierzetelnych
nad ranem odsyłasz gwiazdy by przeżyć …
Z genów wydziergane krajobrazy serca
Wiersz wyróżniony w Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim im. Ks. Jana Twardowskiego — Jabłonna 2015
myślałam że nie mam wspomnień o ojcu — naszym tacie
po prostu był — był oczywisty jak cień w zenicie
jak drzewo od zawsze rosnące nieopodal
był naszym dachem tłem podpowiedzią
korzeniami sięgał w niebo i nas w nie wtulał