Jak dowodzi historia Komitetu Obrony Demokracji aby przeciwstawić się łamaniu demokracji przez partię polityczną, a nawet partię sprawującą władze nie potrzeba wiele. Dobra wola wielu ludzi jest w stanie zatrzymać zdeterminowanych polityków i sprawić, że nie będą czuli się bezkarni.
Jednym z celów jakie stawiał sobie portal KOD Mazowsze było bezceremonialne obnażanie istoty przekazu mediów narodowych i działaczy PiSu. Z coraz bardziej frapujących pomysłów, pojawiających się z dnia na dzień w nieograniczonych ilościach, można było czerpać garściami. Dziś z perspektywy kilku lat najbardziej doskwiera myśl, że ilość wątków wartych szerszego opisania nie zmniejszyła się, a bardziej uległa gwałtownemu zwiększeniu.
Co to takiego, ta demokracja?
Ponad trzysta lat temu żył dość mądry człowiek, którego dzisiaj określamy mianem Monteskiusza. Dużo mówił on o wolności obywatela. Podstawowym dla niego kryterium jakości państwa było oddzielenie władzy stanowiącej prawa od władzy prawa te wprowadzającej w życie. Dodatkowo, aby wspomniany obywatel nie trafił w machinie państwowej między młot i kowadło, mógł się on odwołać do niezależnych od pozostałych organów państwowych sądów, aby te wydały sprawiedliwy wyrok.
Prawdopodobnie tym kapiącym od etosu społeczeństwa obywatelskiego wstępem przestraszyłem znaczną część czytelników oganiających się właśnie od wrzeszczących dzieciaków, spieszących się do pracy, aby spłacić kredyt hipoteczny. Jednak w tym szaleństwie jest pewien zamysł, ponieważ dziś trzeba prowokować, aby wskrzesić wśród nas uczestnictwo w życiu politycznym. Ponoć rząd się wyżywi, jak mawiał nieżyjący już znany polityk, lecz rząd ten wymaga zawsze szczególnego nadzoru z naszej strony, aby pewnego poranka nie okazało się, że o naszym kraju nie można już powiedzieć, że jest demokratyczny. Nie twierdzę, że wszyscy mamy w nosie to kto nami rządzi i w jaki sposób to czyli, jednak budowanie tezy, że poparcie części społeczeństwa wystarczy do wywrócenia kraju do góry nogami jest niewystarczające.
Nocne sejmowanie nie zasłoni wstydu, za łamanie konstytucji odpowiedzą wszyscy, którzy się tego dopuścili
Chyba problem tkwi w nazewnictwie, a dokładniej w jego błędnym stosowaniu. Dochodzimy do sytuacji, gdy w demokrację można już ubrać wszystkie czyny partii rządzącej, która jest u władzy za sprawą prawdopodobnie ostatnich demokratycznych wyborów w naszym państwie. Wychodzi na to, że demokracja może chcieć zmienić się w dyktaturę i nikt nie może temu zapobiec. Na szczęście nie jest tak z kilku powodów. Przede wszystkim jesteśmy jeszcze my, co jest twardym orzechem do zgryzienia dla rządu. Państwo demokratyczne posiada również mechanizmy broniące je przed utratą nad nim kontroli przez obywateli. Szkopuł w tym, że rząd systematycznie je demoluje, tłumacząc swoje zabiegi procesami demokratycznymi. Na pierwszy ogień poszedł Trybunał Konstytucyjny, ponieważ rządzący planują porzucenie krępującej ich konstytucji, obecnie ten urząd jest już tylko marionetką. Gdzieś po drodze, jak na każdą dyktaturę przystało, trzeba było zmienić oblicze służb mundurowych, poprzez ich maksymalne upolitycznienie. Mundur i polityka idące razem to scenariusz znany z Ameryki Południowej oraz z Afryki. Zostało jeszcze kilka spraw do załatwienia przez PiS i będziemy mieli krystalicznie czystą sytuację. Marzeniem posła Kaczyńskiego jest obecnie zdobycie władzy w samorządach, gdzie populizm nie zawsze się jednak sprawdza, tak jak w wielkiej polityce. Mydlenie nam oczy przezroczystymi urnami i kamerami w lokalach wyborczych jest odpowiednie dla lubiących mało wyszukane teorie spiskowe. Prawdziwe sedno jest zawarte w ograniczeniu ilości kadencji oraz w zmianach obszarów z których wybierani są kandydaci. Przyszedł też czas na środowisko sędziowskie. Irytującym faktem dla władzy jest niezależność sędziów, co prowadzi do upokarzających nową władze orzeczeń. Włączenie w strefę wpływów PiSu sędziów i sądów oznaczać będzie złamanie ostatniej zasady państwa demokratycznego.
Propaganda nie kłamie, ona wprowadza nowe wartości, a gdzieś z boku ręka rękę myję
Mamy też przy okazji pewnego rodzaju smaczki i drobiazgi, potwierdzające tylko obawy o zamiary rządzących. Aby zapomnieć jak kiedyś było, trzeba wprowadzić w szkołach właściwą podstawę programowa i uczyć dużo o religii, bo to bezpieczny temat. Przy okazji można przypodobać się kościołowi i oddać mu z nawiązką zobowiązania za organizację poparcia w chwilach trudnych. Jest obecnie dobry czas na nieoczekiwane kariery w administracji i urzędach centralnych. W mediach publicznych trwa nieprzerwanie nagonka i opluwanie prawdziwych autorytetów, tyko za to, że mają własne zdanie, a na domiar złego niepodważalne osiągnięcia. Trudno byłoby wymienić wszystkie osoby które objęły ostatnio intratne stanowiska, mając za jedyne swoje walory bliższe lub dalsze związki z partią rządzącą.
Jest źle, będzie gorzej jeśli poddamy się i będziemy bierni
Czasu jest niewiele. Czarny scenariusz realizuje się na naszych oczach, co w moim rozumieniu powinno dawać nam siłę do działania i umacniać nasze stanowisko. Nie wolno dziś odpuścić i rozmieniać się na drobne, ponieważ jutro może być już za późno.
6.02.2017
Jeszcze kilka zakrętów i czeka nas ostatnia prosta
Wszystko wskazuje na to, że sprawy zmierzają ku rozwiązaniu, życie polityczne na naszym lokalnym poletku znacznie przyspieszyło, ale nie wiadomo jeszcze do końca, czy przypieprzymy w mur, czy też zmieciemy z powierzchni ziemi uzurpatorów
Śmiejmy się z głupoty i bufonady
Jeśli nie trzeba czegoś reklamować, a i tak jest popularne, to znak, że ludzie tego potrzebują. Nawet mniej uważni obserwatorzy życia w sieci zauważą, że polityka staje się ważnym tematem codziennej gadaniny i lajkowania. Zwolennicy teorii spiskowych nie muszą trudzić się propagując swoje scenariusze. Władza sama dostarcza nam gorące temaciki, abyśmy mogli się nad nimi pastwić i wyśmiewać. Całe rzesze Misiewiczów kompromitują się, gdy przyjdzie im zmierzyć się z mediami. Do tego minister obrony atakuje postronnych obywateli, stojących na czerwonym świetle. Nagle pojawia się idea Warszawy od morza do morza. Każda władza autorytarna najbardziej boi się jeśli ci, których chce upodmiotowić, po prostu śmieją się z niej.
Nowe wielkie idee okazują się puste wewnątrz
Czym więcej oryginalnych pomysłów płynących od posła Kaczyńskiego, tym więcej osób czuje się nimi osobiście dotkniętymi. Jeśli coś dzieje się na Wiejskiej, jest zimno i nie chce mi się nigdzie iść, to nie mam długo wyrzutów sumienia. Co innego jeśli nagle staję się Warszawiakiem i zdaję sobie sprawę, że będę musiał chodzić do innych urzędów, a nikt mnie nie pytał o zdanie w tej materii. Są jeszcze wartości i bohaterowie, a do zmiany poglądów jesteśmy z reguły mało skłonni. W szaleństwie zmiany historii wynoszeni są na ołtarze mało poprawni politycznie żołnierze wyklęci, którzy nie wahali się mordować współobywateli czasem dla Polski, ale czasem dla wyrównania rachunków. W zamian mamy nienawidzić Wałęsy, Gieremka, Kuronia, Bartoszewskiego i bardzo wielu innych. Bohaterem nowych czasów jest brat posła Kaczyńskiego i to ma nam wystarczyć. Grzebanie przy historii, to nie jest łatwe zagadnienie i dobrze byłoby, gdyby zajmowali się nim ludzie mający jakieś podstawy w tym ujmującym temacie. Obecnie wygląda to, na całe szczęście, mizernie i od dłuższego czasu nie widać zmian. Oby nie trzeba było znów drukować w nieoficjalnym obiegu książek i czasopism.
Naprawdę warto wyjść jednak z domu w chłodny dzień
Kierowanie niewyszukanej propagandy w społeczeństwo nie przynosi oczekiwanych rezultatów. Co prawda można utwardzić swój i tak dość skostniały elektorat, ale przy okazji reszta mocno się wkurza. PiS może liczyć na zatwardziałych stronników, zwerbowanych na populizmie i co najmniej zaskakujących odniesieniach religijnych, które ostatnio przybrały cechy wodewilu. Jednak poparcie dla partii rządzącej nie chce jakoś wzrosnąć. Czekanie, aż starsze osoby noszące krzyże i głośno krzyczące, naturalnym biegiem wydarzeń przestaną brać czynny udział w życiu politycznym nie jest dobrym pomysłem. Dalibyśmy rządowi zbyt dużo czasu na niszczenie Polski. Rozwiązaniem jest aktywizacja tych, dla których demonstracje i marsze KODu, są tylko utrudnieniem w dotarciu z pracy do domu. Słyszałem ostatnio ciekawe odniesienie do wielkiej polityki. Starsza osoba stwierdziła, że nie ważne kto rządzi, ponieważ tramwaj, którym dojeżdża do pracy i tak zawsze przyjedzie. Do pewnego stopnia trzeba zgodzić się z tym założeniem. Jednak gdy wspomniany tramwaj kiedyś jednak nie przyjedzie wówczas będziemy po uszy umoczeni w wielkim problemie.
9.02.2017
Z drogi, bo władza jedzie!
Przyszły czasy, w których największym zagrożeniem na drodze staje się pędząca na oślep kolumna czarnych limuzyn BORu, wioząca jakiegoś spieszącego się dygnitarza
Może się mylę, ale jakoś nie pamiętam wypadków drogowych z udziałem prezydentów, czy premierów krajów europejskich, za wyjątkiem naszego kraju. Sprawy przybrały już poważny obrót, na kolejne odcinki tej makabrycznej serii nasz rząd nie karze nam czekać w nieskończoność. W samochodzie wiozącym prezydenta Dudę potrafi pęknąć opona, minister obrony narodowej Antoni Macierewicz wjeżdża bezceremonialnie z całą kawalkadą pojazdów w pojazdy stojące na czerwonym świetle, aż wreszcie pancerna limuzyna pani premier Szydło, po stłuczce w małym samochodem zatrzymuje się na drzewie. Można się jedynie cieszyć, że nikt jeszcze nie zginął w tym szaleńczym pędzie.
Ochrona VIPów musi być profesjonalna
Przekaz z mediów publicznych przekonuje nas do tezy, że nic się przecież nie stało. Jednak tak nie jest. Wypadek premier Szydło pokazuje nam dobitnie pełen brak profesjonalizmu funkcjonariuszy BORu. Do tego można dodać jeszcze gorsze zjawisko, mianowicie interweniowanie osób ochranianych w sposób działania ich ochrony. Konwój trzech samochodów wiozących VIPa to bardzo skuteczna forma szybkiego i bezpiecznego przemieszczenia go w wyznaczone miejsce. Samochód ochrony jadący na czele ma za zadanie eliminowanie wszelkich użytkowników drogi, którzy mogliby zagrozić ochranianemu samochodowi jadącemu w środku. W tym przypadku można blokować pojazdy intruzów lub niestety je po prostu taranować, bez stawiania śmiałych założeń o ich niewinności. W tym czasie samochód ochraniany powinien wykonać manewry ochronne i w towarzystwie trzeciego samochodu z kolumny odjechać jak najszybciej z niebezpiecznego miejsca. Jeśli okazuje się, że samochód jadący na czele kolumny jest już za daleko na reakcję, wówczas dokładnie to samo powinien zrobić samochód jadący na końcu kolumny. Funkcjonariusze nim jadący powinni zablokować pojazd zagrażający samochodowi VIPa lub go staranować. Po unieszkodliwieniu intruza funkcjonariusze z pojazdu, który został uszkodzony i nie może jechać dalej, powinni obezwładnić osoby jadące w samochodzie, który wcześniej zagroził pojazdowi ochranianemu. Priorytetem jest tu jednak jak najszybsze zabranie osoby ochranianej w bezpieczne miejsce. Wszystkie opisane czynności nie nastąpiły podczas wypadku premier Szydło. Samochody ochrony jechały w zbyt dużych odstępach pomiędzy sobą, co umożliwiło wjechanie pomiędzy nie samochodu kierowanego przez niczego nie spodziewającego się młodego człowieka. Kolizja małego samochodu z ciężką, pancerną limuzyna spowodowała, że kierowca BORu stracił panowanie nad samochodem i zatrzymał się na drzewie.
Jeden błąd po drugim, a wszystko kosztuje
Mamy tu do czynienia z pasmem niekompetencji. Kierowca wiozący premier nie może stracić panowania nad samochodem i powinien bez problemu wymanewrować zbliżający się samochód. Przeszkodziła mu w tym nadmierna prędkość. Oświadczenia ministra Błaszczaka o tym, że kolumna jechała z prędkością 50 km/h można śmiało włożyć między bajki. Ponadto, jak informują świadkowie samochody BORu nie miały włączonych jednocześnie sygnałów świetlnych i dźwiękowych, tym samym nie były pojazdami uprzywilejowanymi. Nie mogły więc, jechać pod prąd, ignorując podwójną linię ciągłą, jaka jest namalowana w tym miejscu na drodze. Droga hamowania od miejsca kolizji do wspomnianego drzewa była na tyle duża, że powinna pozwolić na zatrzymanie pojazdu BORu, jadącego ponoć z prędkością dozwoloną w terenie zabudowanym. Ten jednak jak wiemy nie zdołał się zatrzymać. Ze zdjęć w mediach widać, że uszkodzenia pojazdu premier są znaczne, drzewo częściowo weszło w przednią część nadwozia. Biorąc pod uwagę cenę samochodu w cywilnego wersji wynoszącą około siedemset tysięcy złotych, można założyć, że wersja z opancerzeniem i środkami łączności kosztuje podatnika dwa razy tyle. Nie dajmy się zwieść teorii, że to nie nasza sprawa tylko ubezpieczyciela. Samochód tego typu zapewne już nie będzie naprawiany, poddanie zostanie kasacji, z uwagi na nieopłacalność naprawy. Wypłata odszkodowania z tytułu polisy dobrowolnej lub obowiązkowej trafi do nas wszystkich w postaci wyższych składek za polisę OC dla naszych wysłużonych pojazdów.
Trzeba zapinać pasy bezpieczeństwa
Z obrażeń jakie odniosła premier, jak i funkcjonariusze BORu wynika, że normą jest u nas w rządzie nie zapinanie pasów bezpieczeństwa. Wszyscy odnieśli obrażenia nóg, co świadczy, że poduszki powietrzne spełniły swoje zadanie, jednak niezapięte pasy nie zapobiegły przemieszczeniu się podróżujących w pojeździe. Można mieć różne sympatie polityczne i można nie zgadzać się z działaniami obecnego rządu, co wydaję się tutaj dość oczywiste, jednak nie można zgodzić się na ryzykowanie śmiercią lub poważnymi obrażeniami ciała przez najwyższych urzędników państwowych poprzez swoją nonszalancję. Zapięte pasy bezpieczeństwa u premier i jej ochrony zapobiegłyby odniesieniu przez nich poważniejszych obrażeń, może poza potłuczeniami w obrębie klatki piersiowej, wynikających ze wspomnianych pasów. Premier, prezydent i ministrowie to urzędnicy bez których nasze państwo nie może działać. Należy zadać pytanie, czy obecnie Beata Szydło jest w stanie wykonywać swoje obowiązki? Przy okazji można także wspomnieć o braku działania u nas jakichkolwiek instrukcji kryzysowych. Wypadek premier w znacznym stopniu wpływa na funkcjonowanie rządu. Nie chodzi tu nawet o informowanie obywateli o sytuacji, minister Błaszczak nie opuścił obchodów miesięcznicy podczas wypadku, pomimo, że bezpośrednio odpowiada za BOR. Ważniejsze od obowiązków i ustalenia faktów wydawało mu się prywatne spotkanie w asyście służb mundurowych.
Pospieszne szukanie winnych
Teraz przyjdzie czas na to, aby poleciały jakieś głowy. Najpierw atak organów ścigania skupił się na kierowcy samochodu, który uderzył w samochód premier. Z mediów kierowca ten dowiedział się, że już przyznał się do winy i co jeszcze warto dodać, podczas wypadku słuchał głośnej muzyki, więc nie słyszał domniemanych sygnałów dźwiękowych jakie miał przecież słyszeć. Całe szczęście, że PiS nie uporał się jeszcze z palącym problemem w sądownictwie. Aby oczyścić atmosferę rząd zapowiada kolejną reformę w BOR, tak jakby dotychczasowe nie przyniosły już wystarczających zniszczeń.
13.02.2017
Znów chcą zaglądać nam pod kołdrę
Tu nie chodzi o względy moralne, czy też religijne. Nowy pomysł PiSu związany z ograniczeniem dostępności antykoncepcji ma przesłanki gry o przychylność stwardniałego elektoratu, a także jest kolejną zwykłą złośliwością
Nie wiem, chyba przez to, że jestem facetem nie rozumiem, jak pigułka „dzień po” może w sumie nie być „dzień po” ponieważ będzie trudno ją nabyć właśnie dzień po. Wniosek z tego, że pigułkę taką powinno nabyć się raczej „dzień przed”, ale przecież nie o to tu chodzi, ponieważ można stosować inne środki antykoncepcyjne. Takie potyczki frazeologiczne zafundował nam właśnie rząd. Projekt nowelizacji ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej został znienacka przegłosowany podczas ostatniego posiedzenia rządu. Jak to bywa ostatnio, sedno jest ukryte pośród innych mniej lub bardziej poważnych pomysłów, chodzi o to, aby mogło być w miarę gładko przełknięte.
Oczyma wyobraźni widzę całodobowe gabinety ginekologiczne, które będą mogły przyjąć pacjentki o każdej porze dnia i nocy, a także w weekendy i święta państwowe i religijne. To prawda, że interes mógłby kwitnąć doskonale, lecz zapewne mój pomysł nie przyjmie się i dostęp do antykoncepcji awaryjnej zostanie znacznie ograniczony. W białych rękawiczkach i bez zgiełku na manifestacjach rząd dyktuje nam jak mamy żyć. Znów wychodzimy z Europy, raźno maszerując na wschód. Od 2015 roku na terenie Unii Europejskiej pigułki dzień po mogą nabyć bez recepty kobiety, które ukończył piętnasty rok życia.
Rząd nauczony na błędach poprzedniego podejścia do ograniczenia decydowania o własnym ciele przez kobiety, nie informował o swych planach. Tak po prostu siedli, porozmawiali i oczywiście uchwalili to co chcieli, a bardziej to co kazano im uchwalić. Z kobietami nie warto tak pogrywać, Czarny Protest jest tego doskonałym przykładem. Zanosi się na kolejną nauczkę dla siewców dogmatów i propagatorów permanentnej kontroli. Chyba liczą oni na zmęczenie kobiet kolejną konfrontacją i potrzebą udowadniania spraw oczywistych. Czeka ich gorzkie rozczarowanie. Minister zdrowia Konstanty Radziwiłł broni decyzji rządu poprzez wymyślanie scenariuszy o rzekomych sygnałach ze środowiska lekarskiego o nadużywaniu opisywanego środka antykoncepcyjnego. Oczywiście środowisko lekarskie to pojemne określenie, lecz zaskoczeni są chyba wszyscy lekarze. Propozycja dla ministra jest taka, aby słuchał opinii, a nie je wymyślał.
Powrót do ograniczenia stosowania antykoncepcji to doskonały pomysł w sytuacji, gdy znów dowiadujemy się o kolejnej katastrofie limuzyny BORu, a ekonomiści piszą czarne scenariusze o kondycji naszej gospodarki. Zauważcie, że już nawet tradycja wskazywania kolejnych współpracowników służb specjalnych nie przynosi oczekiwanych rezultatów, gdyż wszyscy jesteśmy zdrajcami lub agentami. Przechodzimy nad tym do porządku dziennego. Prawdziwa tragedia polega na tym, że nowy pomysł rządu trafia bezpośrednio w kobiety, a tak naprawdę ma służyć umocnieniu dotychczasowego elektoratu PiSu. Unikajmy stereotypów, lecz przyznać trzeba, że znaczną część wspomnianego elektoratu trudno zaliczyć do ewentualnych klientów aptek, którzy kupują pigułki „dzień po”. Ci wszyscy, którzy noszą krzyże, a przy okazji plują jadem będą mogli być znów zadowoleni i nie będą mieli niebezpiecznych wątpliwości. Cały czas obserwujemy przygotowania do czegoś większego. Co prawda rankingi popularności są optymistyczne dla rządzących, ale mało w nich dynamiki, wciąż popierają ich ci sami ludzie. Właśnie to im należy zapewniać, co jakiś czas, duchową strawę zaserwowaną w mediach narodowych. Jeśli zabraknie bodźców może im się nie chcieć iść do kolejnych wyborów. Strach pomyśleć co jeszcze możemy przeżyć tylko po to, aby PiS zachował swych wyborców.
17.02.2017
Był las, nie było nas, ale może nie być odwrotnie
W hałasie pracujących pił spalinowych i padających pokotem dorodnych drzew, coraz mniej czasu na refleksję nad kolejną „szybką” ustawą PiSu i jej konsekwencjami
Jak Polska długa i szeroka, kto żyw chwycił za piłę i niewiele myśląc ścina co się da, chyba chcąc nadrobić zaległości z ubiegłych lat. To dość mroczna wizja, ale entuzjaści betonu i stali będą mogli poczuć się lepiej w miastach, a zwłaszcza w Warszawie. Paradoksalnie, trwająca dość długo w tym roku zima oszczędziła wiele drzew, ponieważ panowie pilarze nie byli skorzy do pracy na mrozie. Doczekali się jednak sprzyjających warunków i się zaczęło. Co prawda już od początku roku aktywni malkontenci zapowiadali, że sprawy przybiorą taki obrót, ale znów nikt im nie wierzył. Potrzebne były niestety naoczne fakty, których jesteśmy świadkami. Drzewa zniknęły między innymi z ulic Na Skarpie w Parku im. Rydza — Śmigłego, Stalowa, Mydlarska, ze skweru przed urzędem dzielnicy Śródmieście. Wióry lecą przy Porcie Czerniakowskim i przy Szpitalu Czerniakowskim.
Obraz zniszczeń przybrał taki zakres, że będziemy musieli poczekać kilkadziesiąt lat na powrót do punktu wyjścia. Wobec mody na komunikaty o smogu w naszych miastach, nie napawa to optymizmem. Według szacunków Urzędu Miasta Stołecznego na terenie Warszawy rośnie nawet pół miliona drzew, których los jest w rękach właścicieli posesji na których się one znajdują. Aby ochronić drzewostan 21 lutego odbył się pod Sejmem briefing zorganizowany przez Urząd m. st. Warszawy pod hasłem „Czy można powstrzymać wycinkę drzew?” Wiceprezydent Warszawy Michał Olszewski poinformował, że trzeba przeciwstawić się sytuacji w której samorządy straciły możliwość kontroli nad wycinkami drzew, ponieważ prowadzi to do szybkiego zaprzepaszczenia polityki kształtowania terenów zielonych, prowadzonej latami. Aby uratować to co jeszcze zostało samorząd stolicy przedstawił projekt zmian w niefortunnej ustawie. Zakłada on zaostrzenie przepisów, nakładając ponowne konieczność uzyskiwania pozwolenia na ścięcie drzew dla osób fizycznych na ich terenach. Co więcej, działania deweloperów i przedsiębiorców także powinno zostać poddane podobnym praktykom. Chodzi o zrównoważenie, rekompensatę finansową za wycinkę pod inwestycje, porównywalną do zakresu tych inwestycji. Dopuszczalnym rozwiązaniem są także nasadzenia drzewostanu zastępczego. Wiceprezydent Olszewski już na etapie prac nad wprowadzoną z początkiem roku nowelizacją, zgłosił w połowie ubiegłego roku swoje uwagi i obawy do Ministerstwa Środowiska, ale odpowiedzi na swoje pismo nie otrzymał.
Warszawiacy mogą mieć wpływ na skale wycinek w stolicy. Urząd m. st. Warszawy zorganizował akcje zgłaszania wszelkich zaobserwowanych wycinek. Informacje będą weryfikowane przez między innymi Straż Miejską. Zgłaszać to co się dzieje wokół nas można z pomocą Miejskiego Centrum Kontaktu, pod numerem telefonu 19115, a także z pomocą e-maila kontakt@um.warszawa.pl, czatu i aplikacji mobilnej.
W ciągu ostatnich dziesięciu lat w Warszawie powstało jedenaście nowych parków, projekty kolejnych są na etapie zaawansowanych prac. Sami Warszawiacy w związku z akcją edukacji ekologicznej posadzili sto tysięcy drzew otrzymanych od samorządu. Ponadto w ramach odnotowanych nasadzeń przybyło ich ponad ćwierć miliona. Prowadzone pracę są elementami dłuższych projektów. Jednym z nich jest „Program Ochrony środowiska na lata 2017—2023”.
Minister Szyszko chyba jednak się doigrał. Strzelanie do żubrów i wilków, strzelanie do wszystkiego co porusza się na więcej, niż dwóch kończynach oraz przemysłowa wycinka puszczy uszła mu na sucho. Po prostu mamy za daleko do miejsc tych wydarzeń. Sprawy przybrały inny obrót, gdy budzą nas piły spalinowe. Fala oburzenia w sieci przelała czarę goryczy i sam poseł Kaczyński uderzył w nutę zwątpienia nad poczynaniami ministerstwa, które trudno już nazywać ministerstwem ochrony czegokolwiek. Jest to pyrrusowe zwycięstwo, cieszyć się jednak należy nawet z takiego zwycięstwa, ponieważ nasze zaangażowanie może doprowadzić do zmian w prawie. Można się spodziewać, że znów PiS wycofa się ze swych pomysłów bocznym wyjściem, jednak nie chodzi tu o bicie się w piersi przez rząd. Kolejny raz możemy być dumni z siebie i trzeba o tym mówić głośno. Władza nie lubi, gdy wybucha wielka wrzawa skierowana przeciw niej. Pamiętajmy o tym i korzystajmy z tej metody za każdym razem, gdy będzie taka potrzeba.
22.02.2017
Czekamy na wielkie zmiany w mediach publicznych
Tak zwana mała nowelizacja ustawy medialnej z początku roku nie była tak mała jak nazwa wskazuje. Jednak najgorsze zapewne przed nami. Z satysfakcją trzeba przyznać, że władza boi się wolnego słowa oraz wszelkiej krytyki, więc będzie chciała nakręcać swą tubę propagandową
Media publiczne to łakomy kąsek dla kolejnych pokoleń Misiewiczów i tym podobnych osobników, którym brak kompetencji, ale mają w sobie duże pokłady parcia po trupach do celu. Aby ułatwić im zadanie i nie powodować stałego chaosu z obsadzaniem tych samych ludzi na tych samych stanowiskach, zniknął zapis o kadencyjności zarządów i rad nadzorczych w spółkach mediów publicznych. Pamiętamy jak to niefortunnie wyglądało z Jackiem Kurskim. Teraz będzie prościej. Po wygaśnięciu mandatów członków zarządów i rad nadzorczych Minister Skarbu Państwa podzieli tort medialny na równe kawałki i z rękawa wyciągnie właściwe nazwiska do obsadzenia jakże ważnych stanowisk.
Gdy kieszeń pusta
Ale główny problem leży w braku kasy, na szumne zmiany, jak i na późniejsze funkcjonowanie. Można oczywiście wyjąć z kieszeni odpowiednią kwotę i uciszyć pojękiwania Jacka Kurskiego, ale są ważniejsze cele. Propaganda stoi daleko w kolejne potrzeb, na czele jest pięćset plus i podobne programy z plus na końcu nazwy. Już Rzymianie wspominali coś i chlebie i igrzyskach, ale właśnie w takiej kolejności, nie na odwrót. Jeśli rząd przestanie płacić, wówczas już nie będzie potrzeby utrzymywania ich tuby propagandowej, znikną jak śnieg na wiosnę. Z tegoż właśnie powodu słychać o nowych pomysłach na to, abyśmy wszyscy grzecznie płacili abonament radiowo — telewizyjny. Chyba wychodzi na to, że jeśli się go nie płaci, to już należy się do opozycji. Dziś łatwo trafić na czarną listę. Aby nikomu nie udało się pójść w stronę ciemnej strony, abonament będzie wpisany w zeznanie podatkowe. Nie ważne, czy jesteśmy osoba fizyczną, przedsiębiorcą, czy rolnikiem, teraz już się nie wymigamy. Abonenci platform cyfrowych i kablówek również nie mogą spać spokojnie, ponieważ wielka ręka naszego państwa nałoży na ich operatorów obowiązek przekazania naszych danych Poczcie Polskiej. Pomysł na płacenie abonamentu z opłatami za energię elektryczną nie sprawdził się, ponieważ koncerny energetyczne go szybko odrzuciły. Listonosz którego znamy dziś i z reguły szanujemy, zmieni swoje oblicze i będzie dla nas potencjalnym źródłem kłopotów. Na początku będzie nam przypominał o konieczności uiszczania abonamentu, lecz boję się co będzie później. Może modnym stanie się nieposiadanie telewizora i radia, będzie więcej czasu na spacery na świeżym powietrzu.
To dzieje się naprawdę
Czeka nas ciekawe doświadczenie. Będziemy płacić za telewizję i radio, których nie chcemy oglądać, a skromny listonosz będzie strzegł, aby wszystko było tak jak trzeba. Prawdopodobnie jest to dobry scenariusz na hollywoodzki film o mrocznej, odległej przyszłości, jednak nas takie realia czekają znacznie wcześniej. Dodajmy do tego mocną koncepcję repolonizacji mediów i odbierania koncesji niesłusznym nadawcom, a będziemy w samym centrum absurdu stosowanego, w wersji popularnego zamordyzmu.
12.03.2017
Wojsko od parady
Według najnowszego sondażu CBOS minister obrony Antoni Macierewicz jest politykiem, któremu nie ufa najwięcej ankietowanych, aż 60%. Na swój wizerunek zasłużył poprzez systematyczne niszczenie naszej armii.
Odejdźmy na chwilę od poprawności politycznej, aby oprzeć się na faktach. Założeniem polskiej doktryny obronnej jest obecnie zatrzymanie potencjalnego przeciwnika, powiedzmy to głośno Rosji, na siedem do dziesięciu dni. W tym czasie nasi sojusznicy z NATO powinni przyjść nam z pomocą. To nie są teoretyczne założenia wydumane na zbyt długich grach wojennych w sztabie generalnym. W chwili obecnej Rosja przy granicy z Ukrainą, na terenach marionetkowych republik separatystów w okolicach Ługańska i Doniecka, a także w okolicach Kaliningradu posiada dwukrotnie więcej żołnierzy, niż liczy cała nasza armia. Są to jednostki dość dobrze wyposażone w nowoczesny sprzęt i składające się z żołnierzy posiadających doświadczenie bojowe. Specyfiką wojsk rosyjskich jest w dużym stopniu zachowana struktura organizacyjna z czasów zimnej wojny. Rosjanie jakby nie zauważyli odwilży z lat dziewięćdziesiątych i nadal posiadają strukturę ofensywną w przeciwieństwie do nas. Naprzeciw tych sił stoi polska armia, wsparta jak na razie znikomymi ilościami wojsk amerykańskich. Jeśli chodzi o to wsparcie, to dobrze wypełnia ono rolę podnoszenia na duchu. Trudno inaczej nazwać te siły w ilości brygady zmechanizowanej. Jeśli pominiemy na chwilę sceptycyzm w postrzeganiu stanu naszej obronności i przejdziemy do faktów, to należy dobitnie stwierdzić, że terytorium Polski znów jest potencjalnym teatrem działań wojennych. Podczas zimnej wojny NATO planowało dokonać zmasowanego uderzenia nuklearnego mniej więcej na linii biegu Wisły, aby zatrzymać posiłki Układu Warszawskiego idące na zachód z terytorium obecnej Białorusi i Ukrainy. Dziś większość naszych jednostek operacyjnych stacjonuje na zachodzie kraju, więc jeśli przeciwnik nas zaatakuje obszar całego kraju będzie polem bitwy.
Rosyjska agresja na Ukrainę, ale także obecność wojsk rosyjskich w Syrii, odbudowa ich baz na dalekiej północy i na dalekim wschodzie dowodzi, że wojna to nie jest pojęcie z kart podręcznika historii. Bogaci i nieco zmanierowani Europejczycy, których problemy wiążą się z hipoteką i zmniejszaniem się ilości bezpiecznych krajów do wakacyjnych wypadów, zapomnieli o pojęciu wojny. Dobroduszny populizm, a bardziej cynizm pozwala na oglądanie w zaciszu domowym ciekawych filmów nakręconych z drona, przedstawiających ruiny syryjskich miast, albo wyławianie uchodźców próbujących dotrzeć do lepszego świata.