Dla Dominiki, Eweliny i Ani, z podziękowaniem za wsparcie i miłe słowa wtedy, gdy najbardziej ich potrzebowałam. Bez Was nie byłoby tej książki.
Et à Anthony-Luc Douzet, l’homme qui m’inspire beaucoup quant à ma vie d’auteur auto-édité. Merci à vous.
Los zawsze wygrywa. Większość bogów rzuca kośćmi, ale Los gra w szachy i nikt się nie orientuje — dopóki nie jest za późno — że przez cały czas miał dwie królowe.
— Terry Pratchett
Prolog
♪ One Night Only — Say You Don’t Want It
Nowosybirsk, Rosja
Samochód zatrzymał się na poboczu drogi, tuż obok kremowego fiata. Po chwili wysiadł z niego młody mężczyzna, ciasno owijając się płaszczem i krzywiąc się, podczas gdy wściekle lodowate podmuchy omiatały mu twarz.
Ukryty wśród ośnieżonych drzew strzelec doskonale go rozumiał. On również nie cierpiał zimy. Większą nienawiścią darzył tylko zimowe zlecenia plenerowe i choć do niedawna myślał, że nic nie będzie w stanie wzbudzić u niego bardziej zaawansowanej niechęci, teraz wiedział, że był w błędzie. Aktualnie na szczycie jego czarnej listy znajdowały się zimowe zlecenia plenerowe na Syberii.
Mężczyzna w płaszczu podszedł do stojącej przy drodze kobiety, milcząco spoglądającej na śnieżno-lodowy krajobraz. Jakby było co podziwiać, burknął w myślach zabójca, naciągając na głowę biały jak reszta jego stroju maskującego kaptur i obserwując, jak znajomi nawiązują rozmowę. Poprawił pozycję, przeklinając pod nosem śnieg, na którym zmuszony był leżeć, szczypiący w twarz mróz i mocne smagnięcia wiatru, od którego oczy zachodziły mu łzami. W końcu zastygł w całkowitym bezruchu i położył palec na spuście.
Czekał.
Był profesjonalistą. Do obiektu wielkości człowieka, przy sprzyjających warunkach, trafiał bez problemu z odległości blisko trzech kilometrów. Nic nie mogło przeszkodzić mu w wykonaniu tego zadania, nawet pogoda z piekła rodem; tym bardziej, że cel miał niemal idealnie przed sobą, a dystans nie należał do największych. Był jednak zarazem na tyle duży, by umożliwić mu swobodną ucieczkę.
Technicznie rzecz biorąc, kobieta była już martwa.
Strzelec wstrzymał oddech i nacisnął spust.
Rozdział 1
Szach
♪ Mika — Happy Ending
Otworzyłam oczy, czując silny, tępy ból w okolicach obojczyka. Moje powieki sklejała ropa, więc nie należało to do łatwych zadań; w końcu udało mi się jednak rozejrzeć wokół siebie. Znajdowałam się w pogrążonym w półmroku pokoju, którego nie rozpoznawałam. Mrugając gwałtownie, by polepszyć ostrość widzenia, spróbowałam usiąść, lecz zdołałam unieść się raptem na kilka centymetrów, po czym bezsilnie opadłam na łóżko. Z moich ust wydobył się zduszony jęk. Nie miałam pojęcia gdzie jestem, ani co się stało. Wiedziałam tylko, że jestem ranna. Ranna i niezdolna do zrobienia czegokolwiek produktywnego.
O walce i ucieczce nawet nie wspominając.
Ostrożnie zajrzałam pod bluzkę i zobaczyłam gęsto oplatające moją klatkę piersiową bandaże, skrywające właściwy opatrunek. Wyglądały na czyste, zmienione niedawno; ktoś więc musiał przy mnie czuwać. Kto, Patrick? Co dokładnie się wydarzyło? Zacisnęłam powieki, usiłując przywołać z odmętów pamięci swoje ostatnie wspomnienia.
Strzał. Ktoś do nas strzelał, tego byłam pewna.
A potem nie było nic, jedynie ciemność.
Prawą ręką niezdarnie odwinęłam parę warstw bandaża, chcąc się upewnić co do skali odniesionych obrażeń. Może nie był to najszczęśliwszy pomysł, ale musiałam się dowiedzieć jak bardzo mam przesrane, zanim podejmę decyzję w kwestii dalszego postępowania. Przy okazji ponuro odnotowałam, że żadne z ubrań, które miałam obecnie na sobie nie należało do mnie.
— Na twoim miejscu nie robiłabym tego — ostrzegła mnie dziewczyna, która nie wiadomo kiedy wsunęła się do pokoju i aktualnie przyglądała mi się z uwagą — Chyba że chcesz, żeby zaczęło się paprać.
Zamarłam z końcówką bandaża w dłoni. Na moje usta cisnęło się tyle pytań, a żadnego z nich nie byłam w stanie wyartykułować. W dodatku nagle zrobiło mi się cholernie słabo.
— Daj, pomogę ci z tym — nieznajoma usiadła przy mnie na brzegu łóżka, po czym sprawnie poprawiła opatrunek — Nie powinnaś się zbyt gwałtownie ruszać, wiesz? Minie jeszcze trochę czasu zanim powrócisz do formy.
— Kim jesteś? — wychrypiałam głosem godnym starej alkoholiczki. Mój język był tak wyschnięty, że przypominał bardziej kawałek drewnianej deski włożony do ust niż żywy fragment ciała.
— Nazywam się Julia. Julia Mitkowa. Nie musisz się mnie obawiać, jesteś tu bezpieczna.
— Tu, czyli gdzie?
— W moim domu — wyjaśniła zdawkowo.
— To świetnie że tak mówisz, ale nie zamierzam wierzyć ci na słowo.
— Biorąc pod uwagę twoją sytuację, to byłaby głupota z twojej strony. A z tego, co o tobie wiem, masz raczej dość wysoki iloraz inteligencji. Przyniosę ci wody.
Podniosła się, lecz stanowczo chwyciłam ją za rękę. Może mój stan fizyczny był opłakany, ale psychikę i mentalność miałam nie do zdarcia. To one stanowiły moją największą siłę.
— A co takiego niby o mnie wiesz? — zapytałam chłodno, wbijając w Julię ostre spojrzenie. Ta jednak nie odwróciła wzroku. Wręcz przeciwnie, uśmiechnęła się.
— Całkiem sporo ciekawych rzeczy — odparła spokojnie, uwalniając dłoń z uścisku — Nina, zdaję sobie sprawę z tego, że masz wiele pytań i obiecuję, że dostaniesz odpowiedzi, których tak pragniesz. A przynajmniej część z nich… Jeśli tylko nieco zaczekasz. Teraz najważniejsze jest byś wróciła do pełni sił, a żeby stało się to jak najszybciej, musisz odpoczywać. Pójdę po tę wodę, zjemy obiad, a później porozmawiamy. Okej?
Zagryzłam usta walcząc z irytacją, po czym niechętnie skinęłam głową. Głównie dlatego, że burczało mi w brzuchu, a z doświadczenia wiedziałam, że poważne dyskusje lepiej było prowadzić z pełnym żołądkiem.
— Byle tylko to później nastąpiło jak najszybciej — mruknęłam, poprawiając polarowy koc, którym byłam okryta — Nie należę do zbyt cierpliwych jednostek, ale tego także jesteś pewnie świadoma.
— Owszem — przyznała, wzdychając ciężko. Wyglądała na zmęczoną — Myślę jednak, że twoja cierpliwość czy też jej brak nie ma tu nic do rzeczy. Nie jesteś w stanie podnieść się z łóżka, więc przez kilka kolejnych dni na pewno stąd nie zwiejesz; co, jak zakładam, masz w planach. Skoro przed nami jeszcze wiele wspólnie spędzonych godzin, chyba przyznasz mi rację odnośnie do tego, że porozmawiać zdążymy i to bez większego pośpiechu. To z kolei prowadzi do wniosku, że w tym momencie możesz skupić się wyłącznie na spokojnym zjedzeniu zupy.
Prychnęłam pod nosem, nie zamierzając szerzej komentować sarkastycznej wypowiedzi swojej opiekunki.
— Zależy, jaką ugotowałaś — burknęłam, starając się ignorować ściskający mi gardło głód.
— Borowikową — oznajmiła z zagadkowym błyskiem w oku.
— Co za świetne wyczucie. Tak się składa, że to moja ulubiona zupa — stwierdziłam z nieskrywanym zdumieniem. Moje podejrzenia względem Julii wykroczyły właśnie poza akceptowalną skalę. Gdybym była sprawna, natychmiast przesłuchałabym ją w odpowiedni sposób. Taki, który uwzględniałby lufę przy jej skroni w ramach zachęty do pogawędki. Lecz do sprawności było mi niestety daleko.
— Wiem — mrugnęła do mnie zawadiacko, zupełnie jakby zgadywała o czym myślę, po czym wyszła z pokoju.
*
Choć początkowo miałam opory przed jedzeniem i piciem tego, co podawała mi Julia, dotkliwe pragnienie i głód szybko wzięły górę nad ostrożnością. Próbowałam tłumaczyć sobie w myślach, że gdyby dziewczyna chciała mnie otruć, pewnie dawno już by to zrobiła, nie tracąc sił i czasu na opatrywanie mnie. Chyba że istniały określone, ale nieznane mi powody, dla których trzymała mnie przy życiu.
— Dokładkę? — spytała uczynnie, gdy rozprawiłam się z drugą porcją obiadu.
Pokręciłam głową.
— Nie, dzięki. Zupa jest pyszna, jednak sądzę że nie powinnam się za bardzo przejadać — odparłam, opierając się plecami o ścianę. Podniesienie się do pozycji siedzącej zajęło mi dwadzieścia minut, lecz uparłam się, by zrobić to samodzielnie. Na szczęście Julia nie próbowała się ze mną kłócić.
— Racja — odłożyła mój talerz na stolik i usiadła obok, zwrócona twarzą w moją stronę — Przejedzenie nie jest wskazane w twoim przypadku. Skoro nie burczy ci już w brzuchu, porozmawiajmy. Z daleka widzę twoją nieufność i myślę, że najwyższy czas się jej pozbyć. Pytaj, proszę.
— Skąd tyle o mnie wiesz? Nie znamy się, jestem tego pewna — zmrużyłam oczy, sondując wzrokiem jej twarz w poszukiwaniu ewentualnych oznak kłamstwa.
— I tym razem się nie mylisz — uśmiechnęła się cierpko i zajęła wygodniejszą pozycję, siadając po turecku — Nie miałyśmy dotąd okazji się poznać, wątpię też, żebyś kiedykolwiek o mnie słyszała. Ja za to wiem o tobie naprawdę wiele, i to z dobrego źródła. Jestem znajomą Igora.
Zamrugałam z zaskoczeniem. Tego stwierdzenia nie spodziewałam się usłyszeć z ust dziewczyny, choć wzięłam pod uwagę masę możliwych scenariuszy.
— Nigdy o tobie nie wspominał — przyznałam, wzmacniając czujność. Równie dobrze mogła kłamać, wycierając sobie gębę imieniem zmarłego, który w żaden sposób nie mógł potwierdzić jej słów, ani im zaprzeczyć.
— Tak przypuszczałam. Nie byliśmy ze sobą szczególnie blisko, łączyły nas jedynie sprawy zawodowe. Raczej nie miał powodu, by ci o mnie opowiadać.
— Również jesteś hakerem?
— Owszem, choć nie na pełen etat. Traktuję to jako dodatkowe zajęcie, hobby. Na co dzień pracuję jako pielęgniarka anestezjologiczna — wyjaśniła — Tylko dlatego wiedziałam, jak cię poskładać. Zanim zmieniłam kierunek studiów, krótko szkoliłam się na lekarza, chirurga. Zawsze dobrze się uczyłam, w szkole przeskoczyłam parę klas, dzięki czemu dość wcześnie zdałam maturę… Ale mniejsza z tym. Igora spotkałam w kafejce w której pracował, około czterech lat przed jego śmiercią. Znałam już wtedy podstawy hakerstwa, lecz to on nauczył mnie profesjonalnych sztuczek. Wiele razy pomagałam mu przy zleceniach. W przerwach sporo rozmawialiśmy, często mówił także o tobie, swojej współlokatorce.
— Jak dużo ci opowiedział? — zapytałam, czując jak napina się we mnie jakaś dziwna struna. Działo się to wyłącznie wtedy, gdy czułam się zagrożona.
— Nic istotnego, przynajmniej do pewnego momentu. Wiesz, że był w tobie zakochany? Niestety, fakt że byłaś jego jedyną przyjaciółką sprawiał, że nie miał komu się wygadać. Wysłuchiwanie go nie stanowiło dla mnie jednak żadnego problemu, bywało nawet zabawnie. W ten sposób dowiedziałam się między innymi tego, jaka jest twoja ulubiona zupa i że świetnie gotujesz — zaśmiała się, ale po chwili wyraźnie spochmurniała — Lecz, jak wspomniałam, wesoło było tylko do pewnego momentu. Po jego śmierci dostałam na skrzynkę mailową pewien filmik. Zaplanował jego wysłanie kilka dni wcześniej. W nagraniu wyznał mi czym się zajmujesz, Nina, ale nie wnikał w szczegóły, nie martw się. Ograniczył się do stwierdzenia, że jesteś płatną morderczynią i dlatego martwi się, że kiedyś ściągniesz sobie na kark coś, z czym nie będziesz potrafiła się samodzielnie uporać. Wiedział, że cię nie wydam, ufał mi. Poprosił, żebym miała na ciebie oko i w razie kłopotów… Pomogła ci. Wiele mu zawdzięczam, więc zdecydowałam się spełnić jego życzenie, choć szczerze mówiąc łudziłam się, że nigdy nie będę musiała się z tym ujawniać. Nadzieja matką głupich, co nie?
Myśl o przyjacielu sprawiła, że pustka w moim sercu zakłuła boleśnie, jednak nie byłam w stanie wściec się za to, że wyjawił prawdę na mój temat zupełnie obcej dla mnie osobie. Jak by na to nie spojrzeć, w ten sposób kolejny raz uratował mi życie. Gdyby nie Julia, nie siedziałabym tu teraz, czułam to podświadomie. A gdyby Igor nie wysłał jej tej wiadomości, nigdy by nie interweniowała.
Cokolwiek sprawiło, że w ogóle musiała interweniować.
— Wiedziałaś, że jest chory? — odpowiedź wyczytałam z jej twarzy szybciej, niż ją usłyszałam. Potwierdziła też moje przypuszczenie.
— Tak. To ja załatwiałam mu leki przeciwbólowe, dzięki którym tak długo w miarę normalnie funkcjonował.
Zacisnęłam powieki, nie mając pojęcia co powiedzieć.
— Dziękuję — rzekłam w końcu — Za pomoc Igorowi; za to, że nie wydałaś mnie policji i za uratowanie mi tyłka.
— Nie dziękuj, ja tylko spłacam swój dług.
— Wcale mnie nie znasz, a jednak mi pomogłaś. Gdybyś po prostu zignorowała prośbę Igora, nikt by cię nie rozliczył z twojego długu. Nieważne, jak nie był by wielki.
— To prawda. Ale sumienie nie dałoby mi spokoju, wiem to — westchnęła, pocierając skroń — Zdaję sobie sprawę z tego, że nie jestem święta, lecz nadal je mam. Poza tym, chociaż regularnie łamię prawo, lubię pomagać. Jestem dobrą kryminalistką, choć językoznawcy uznaliby to pewnie za oksymoron. Czasem się zastanawiam, które z moich uczynków przeważają szalę: dobre czy złe? Możliwe, że nigdy się nie dowiem. Faktem jest natomiast, że uratowałam ci tyłek nie tylko z powodu życzenia Igora, ale przede wszystkim dlatego, że chciałam.
— Ja, w przeciwieństwie do ciebie, nie jestem dobrą kryminalistką — uniosłam brwi z drwiącym uśmiechem — Nie przeszkadza ci to?
— Nie byłaś, zgadza się. Jednak ostatnio jakby się nawróciłaś — wzruszyła ramionami nonszalancko — W moich oczach zasłużyłaś więc na drugą szansę.
Mimo że wciąż zamierzałam stosować wobec niej zasadę ograniczonego zaufania, atmosfera między nami znacząco się rozluźniła. Biorąc pod uwagę fakt, że w chwili obecnej byłam zdana na jej łaskę, było to więcej niż pożądane.
— Skoro już wiem, kim jesteś i skąd masz tak dokładne informacje na mój temat, powiedz mi coś więcej o moich obrażeniach — zerknęłam przelotnie na obojczyk i zacisnęłam zęby. Czułam, że prawda o tym co mnie spotkało nie przypadnie mi do gustu, ale nie było sensu odwlekać zapoznania się z nią.
— Masz ranę postrzałową w okolicach prawego obojczyka — ton głosu Julii mimowolnie stał się bardziej profesjonalny — Na szczęście kula ominęła główne tętnice i inne ważniejsze naczynia krwionośne. Tylko dzięki temu nie wykrwawiłaś się, zanim się tobą zajęłam. Kiedy tu dotarłaś usunęłam kulę, zahamowałam krwawienie i zaszyłam ranę; w dużym skrócie. Poza tym i ogólnym osłabieniem najpewniej nic ci nie jest.
— A kiedy właściwie tu dotarłam? — przełknęłam ślinę, odruchowo zaciskając pięść.
— Dwa tygodnie temu. Dziś Sylwester — poinformowała mnie dziewczyna, z lekkim wahaniem śledząc moją reakcję — Przez większość czasu spałaś, trochę gorączkowałaś. Bałam się, że coś zepsułam, albo że wdała się infekcja i trzeba będzie przewieźć cię do szpitala, ale na szczęście wszystko ustąpiło. Udało mi się przemycić tu kroplówkę, więc najważniejsze leki i odżywki podawałam ci dożylnie.
— Zorganizowałaś polową klinikę w swoim mieszkaniu — pokiwałam głową ze szczerym uznaniem. Dwa tygodnie. Dwa cholerne tygodnie w kompletnej nieświadomości — Nie zapytam, dlaczego nie zabrałaś mnie po prostu na ostry dyżur, bo zakładam, że gdyby takie rozwiązanie wchodziło w grę, skorzystałabyś z niego. Zanim jednak opowiesz mi szczegóły… Jakim cudem zdołałaś pracować i jednocześnie doglądać mnie tutaj?
— To całkiem proste. Jestem na urlopie, którego nie brałam od wieków; za dwa dni się kończy. Tym bardziej więc się cieszę, że wreszcie odzyskałaś przytomność. Nie mogłabym cię zostawić samej, a nie chciałabym też kłopotów w pracy.
— Ja również nie chcę, żebyś miała przeze mnie problemy — zapewniłam, po czym spojrzałam na nią twardo — Okej, skoro jestem już świadoma ile mnie ominęło, wypadałoby chyba poruszyć najważniejszą kwestię. Jak i dlaczego tu trafiłam? Co wydarzyło się nad Zbiornikiem?
Julia wzięła głęboki wdech, najwyraźniej szykując się do oznajmienia mi złych wieści, lecz to nie ona odezwała się pierwsza.
— Już myślałem, że nigdy nie zapytasz — rzekł z drwiącym uśmiechem mężczyzna, który w tym momencie wyjrzał zza uchylonych drzwi.
Dosłownie mnie zamurowało. Spodziewałabym się bowiem zobaczyć wiele osób, ale jego akurat nie.
— Sebastian? — wydusiłam z niedowierzaniem.
— Cześć, siostrzyczko. Niestety, obawiam się, że odpowiedzi na twoje pytania nie będą równie optymistyczne jak fakt, że wciąż oddychasz.
*
— Ja cię tu przywiozłem — powiedział, spoglądając na mnie z powagą i z wdzięcznością przyjął od Julii kubek gorącej, świeżo zaparzonej kawy.
— Miło z twojej strony — prychnęłam, zaciskając usta — To jednak sprawia, że nasuwają mi się na myśl bardzo istotne sprawy do wyjaśnienia. Co robisz w Nowosybirsku? Skąd znasz Julię? Skąd wiedziałeś…?
Sebastian uniósł rękę, przerywając mi bezceremonialnie.
— Zaraz wyjaśnię, ale lepiej, żebym zachował logiczną kolejność, nie sądzisz?
Przytaknęłam niechętnie, mierząc go ponurym wzrokiem. Biorąc pod uwagę naszą przeszłość, nie mogłam się zdobyć na nic więcej niż bardzo ograniczone zaufanie w stosunku do jego słów. Jednak w tym momencie był praktycznie jedyną osobą, która mogła i chciała oświecić mnie odnośnie do tego, co się wydarzyło; postanowiłam więc w miarę możliwości trzymać język za zębami i wysłuchać tego, co miał do powiedzenia. Później, gdy nadarzy się ku temu okazja, miałam zamiar zweryfikować jego wersję. Każde jej słowo, sylaba po sylabie, jeżeli okaże się to konieczne.
— Przyjechałem do Nowosybirska nieco ponad miesiąc temu. Skontaktowała się ze mną Julia, była zaniepokojona. Miała powody by przypuszczać, że grozi ci niebezpieczeństwo.
— Jakie powody? — spytałam, przenosząc spojrzenie na dziewczynę.
— Twój dom był pod obserwacją — odparła — Jakiś czas temu podpięłam się do systemu monitorującego twoją najbliższą okolicę i raz na tydzień sprawdzałam, czy nie działo się coś niezwykłego.
— W ramach długu zaciągniętego u Igora?
— Tak.
— I co takiego zobaczyłaś?
— Podejrzane samochody na fałszywych numerach, paru obcych gości przechadzających się twoją ulicą i ukradkiem zerkających na dom… Nie wyglądali na przyjaźnie nastawionych.
— I nie przyszło ci do głowy, żeby mnie w tej kwestii uświadomić, zamiast wciągać w sprawę Sebastiana? — uniosłam brwi.
— Przyszło, ale uznałam, że może to nic takiego i nie warto cię niepotrzebnie niepokoić. Może to głupie, lecz wiedziałam, co spotkało cię w ostatnich miesiącach i…
— …nie chciałaś mi dokładać zmartwień w obawie o moją kruchą psychikę? — zakpiłam, nie mogąc się pohamować.
— …i dlatego napisałam do twojego brata, agenta FBI, z prośbą o sprawdzenie w ich bazie kilku typów, którzy kręcili się wokół twojego domu. Na własną rękę nie udało mi się niczego znaleźć, mimo że zdjęcia tych podejrzanych były dobrej jakości — wyjaśniła, całkiem ignorując moje złośliwe wtrącenie.
— Moje poszukiwania były równie bezowocne, zapewne dlatego że obserwatorzy umiejętnie się zakamuflowali. Niemniej sam fakt, że cię nadzorują, zaniepokoił mnie na tyle, że zdecydowałem się przyjrzeć temu wszystkiemu z bliska. Wspólnie z Julią analizowaliśmy nagrania z kamer, a gdy ona była w pracy ja patrolowałem twoją dzielnicę. Przy okazji straciłem sporo kasy na zimową odzież, bo ta, którą spakowałem, okazała się nieadekwatna do tutejszych temperatur.
— I przez cały ten czas żadne z was nie zdecydowało się ze mną porozmawiać.
— Zbieraliśmy się do tego, ale w pewnej chwili wiele wyjaśniło się samo. Tydzień po mnie do miasta zawitał bowiem… Patrick — Sebastian uważnie przyglądał się mojej reakcji na wzmiankę o znacząco nieobecnym narzeczonym, jednak zachowałam kamienną twarz. Zapadła kłopotliwa cisza, na szczęście krótka — Zastanawia mnie, dlaczego do tej pory o niego nie zapytałaś.
— Niby czemu miałabym pytać o to, co oczywiste? — odrzekłam, zaciskając pięści. Paznokcie wbiły się we wnętrze moich dłoni, poczułam ból — Skoro go tu nie ma, to albo nie żyje, albo znowu mnie oszukał. Nawiasem mówiąc, wolałabym pierwszą opcję, lecz twoja mina ewidentnie wskazuje na drugą.
— Nie oszukał cię — zaprzeczył Sebastian, kręcąc ponuro głową. I zadał ostateczny cios — On cię wystawił, Nina. Przynajmniej wszystko na to wskazuje.
Z moich ust wydobył się wściekły syk. Nie byłam jednak zaskoczona. Niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają, nieważne jak bardzo chcielibyśmy w to wierzyć.
— Mogłam się tego spodziewać. Od początku jego motywy wydawały mi się podejrzane. Ale skoro stwierdzasz to z takim przekonaniem, mam nadzieję, że masz jakiś solidny dowód?
— Owszem. I pokażę ci go, kiedy skończę opowieść. Patrick parę razy spotkał się z osobami, które cię obserwowały. Wyglądało to na zdawanie raportów, więc przypuszczamy, że to on je wynajął. Niestety nie zaryzykowałem zbliżenia się na tyle, żeby podsłuchać którąś z rozmów. Morrison mnie zna, więc gdyby zobaczył że kręcę się w pobliżu, miałby się na baczności. Wolałem, by pozostał na tyle nieostrożny na ile to było możliwe i ograniczyłem się do prowadzenia śledztwa z dystansu. Nadal wspomagała mnie Julia, po godzinach sprawdzając zapisy kamer. Nie działo się jednak wiele, przynajmniej aż do niedzieli dwa tygodnie temu.
— Dnia, w którym mnie postrzelono — mruknęłam, marszcząc czoło.
— Dokładnie. Tego dnia Julia miała wolne, a ja zwyczajowo obserwowałem Patricka. Piłem kawę w samochodzie niedaleko domu twojego ojca, gdy zauważyłem że odjeżdżasz. Dwie minuty później Morrison poszedł w twoje ślady, lecz zrobił krótki postój w centrum i zabrał na pokład pasażera. Ubranego od stóp do głów na biało, trzymającego podłużny futerał w ręku. Wysadził go na poboczu w bliskiej odległości od miejsca, z którego do ciebie strzelano, a potem ruszył nad Zbiornik, gdzie się spotkaliście. Minąłem was i zatrzymałem się kilkaset metrów dalej, ale tak, żebyście tego nie zauważyli. Wtedy jeszcze nie docierało do mnie, że facet którego Patrick podwiózł to snajper. Gdybym prędzej się zorientował…
— To nie twoja wina — powiedziałam stanowczo.
— Uważam, że jednak trochę moja.
— I moja — dodała Julia — Wiedzieliśmy, że coś się święci, powinniśmy być przygotowani na coś takiego. I dyskretnie dać ci znać, żebyś była ostrożna.
— Zgubiła mnie naiwność. Myślałem, że cokolwiek zaplanował, nie zrobi ci krzywdy. Pamiętam, jak na ciebie patrzył — westchnął ciężko, zerkając na mnie przepraszająco — Dopóki mnie nie oświeciło zakładałem, że wynajął tych gości dla twojego dobra, żeby cię chronili czy coś w tym stylu. Wiesz, przed kolegami po fachu, na przykład. Zastanawiałem się, czy znowu ktoś cię nie ściga.
— Jedyne, co mnie ściga, to moje błędy — stwierdziłam z goryczą — Ale twój tok rozumowania wcale mnie nie dziwi, braciszku.
— Kiedy śledziłem wasze poczynania przez lornetkę, w pewnym momencie dostrzegłem błysk wśród drzew, a potem niewielki ruch. I nagle pojąłem, co się święci — Sebastian przełknął ślinę — Wybiegłem z samochodu i pognałem w tamtą stronę. Podkradłem się najciszej jak tylko się dało i rzuciłem się na strzelca; niemal dokładnie w chwili, gdy nacisnął spust. Szamotaliśmy się, aż przyłożył mi bronią w potylicę. To wystarczyło, by uciekł; wykorzystał te parę sekund, na które mnie zamroczyło. Nie goniłem go, musiałem sprawdzić co z tobą. Leżałaś na poboczu, nieprzytomna i cała we krwi. Auto Patricka znikało już za zakrętem. Zostawił cię na śmierć.
Przez kilka minut zgodnie milczeliśmy, przetrawiając bolesną prawdę. Nie zamierzałam jednak się nad sobą użalać.
— Co było dalej? — dałam Sebastianowi znak, by kontynuował opowieść.
— Pobiegłem po swoje auto i przywiozłem cię tu, do Julii. Podczas jazdy zadzwoniłem do niej, więc była przygotowana na to, co musiała zrobić.
— Na tyle, na ile pozwalał mi szok — mruknęła dziewczyna — Niezależnie od tego, Sebastian we właściwym momencie rzucił się na zabójcę, czym prawdopodobnie uratował ci życie.
— Oboje mnie uratowaliście — uśmiechnęłam się blado — Dziękuję. Mam u was dług.
— Nie u mnie — zaoponowała Julia — Znasz moje powody.
— Jeśli chodzi o mnie, potraktuj to jako ratę — dodał mój brat, patrząc na mnie znacząco — Pierwszą z wielu, w ramach zadośćuczynienia za krzywdy z przeszłości.
Zagryzłam usta i potarłam skroń, czując jak narasta we mnie frustracja. Zdawałam sobie sprawę, że moja sytuacja nie wygląda za ciekawie, ale dopiero w tej chwili zrozumiałam, że pomimo moich starań, by zostawić za sobą przeszłość i rozpocząć nowe życie, stare demony powróciły — i to o wiele silniejsze. A żeby z nimi walczyć, musiałam ponownie stać się tym, kim nie chciałam być. Nie podobała mi się ta perspektywa. Dawne życie przywodziło mi na myśl czarną dziurę, z której cudem udało mi się wydostać. Jeżeli na powrót stałabym się jego częścią, mogłam zostać wessana tak głęboko, że już nigdy nie wystawiłabym nosa poza horyzont zdarzeń, nie mówiąc o ucieczce. Wiedziałam jednak doskonale, że muszę raz na zawsze uporać się ze sprawą Patricka. Metodycznie, krok po kroku, zaczynając od poznania motywacji jego czynów. Lecz przed rzuceniem się w wir tornada, należało poruszyć jeszcze jedną, bardzo ważną dla mnie kwestię.
— Okej — powoli pokiwałam głową, wysilając się na tyle, by krótko i zwięźle podsumować usłyszane rewelacje — Patrick niespodziewanie przyjeżdża do Nowosybirska, po raz następny udaje, że mu na mnie zależy, odstawia teatrzyk z oświadczynami i w końcu wystawia mnie mordercy a ja ledwo uchodzę z życiem. Jego motywacje zostawmy na później. Czy któreś z was kontaktowało się z moim ojcem lub Tatianą? Na pewno zastanawiają się, gdzie przepadłam na tyle dni.
Sebastian i Julia wymienili zakłopotane spojrzenia.
— Ty jej powiedz — westchnął mój brat, nerwowo przeczesując palcami włosy. Unikał moich oczu i nagle dotarło do mnie, że to jeszcze nie koniec złych wieści. To był zaledwie ich początek, pierwsze kamyczki zwiastujące lawinę.
— O czym? — warknęłam, prostując się gwałtownie i natychmiast tego pożałowałam. Stłumiłam syk bólu i zacisnęłam zęby, piorunując ich wzrokiem — Tylko nie mówcie, że coś im się stało, bo…
— Żyją i mają się dobrze — Julia uniosła rękę w uspokajającym geście — Przynajmniej na razie.
— Wobec tego daj mi telefon, muszę z nimi porozmawiać.
— Myślę, że to nie jest najrozsądniejszy pomysł — rzekła dziewczyna, a w jej oczach zobaczyłam szczery żal.
— Co chcesz przez to powiedzieć? — byłam już nieco skołowana.
Julia zerknęła na Sebastiana, a ten krótko skinął głową.
— Najlepiej będzie, jeśli sama zobaczysz. W każdym razie, jeśli ciągle się nad tym zastanawiasz, zaraz zrozumiesz czemu nie zabraliśmy cię do szpitala, jak przecież nakazywałby zdrowy rozsądek. Morrison miał przygotowany plan awaryjny, tak byś w razie niepowodzenia strzelca nie mogła nikogo poprosić o pomoc — oznajmiła, sięgając po laptop. Przez krótką chwilę czegoś szukała, po czym podała mi komputer. Na jego ekranie widoczne było jedno okno, z uruchomionym plikiem wideo. Z duszą na ramieniu, nie czekając na dodatkowe zachęty, wcisnęłam przycisk rozpoczynający odtwarzanie.
I momentalnie mnie zmroziło.
Na tle rządowego loga stali mój ojciec, Tatiana, Patrick oraz miejscowy pułkownik policji. Wszyscy byli bladzi i wyglądali na strapionych, ale zdecydowanie najgorzej prezentował się Aleksandr. Sprawiał wrażenie, jakby na kark nagle spadło mu kolejnych dwadzieścia lat. Tatiana zdawała się być na skraju załamania nerwowego, a twarz Patricka przypominała nieprzeniknioną maskę. Jeszcze jedną z jego bogatego repertuaru.
— Jak państwo wiedzą, wczoraj nad Zbiornikiem Nowosybirskim doszło do strasznego zdarzenia — odezwał się pułkownik wypranym z emocji głosem — Ze względu na dobro prowadzonego śledztwa nie mogę ujawnić żadnych ważnych szczegółów, więc proszę o niezadawanie pytań, na które nie dostaną państwo odpowiedzi. Wszystko co istotne dla mediów zostanie podane w niniejszym oświadczeniu — odchrząknął kilka razy, po czym kontynuował — Najważniejsza informacja dotyczy tego, że doszło do strzelaniny, w wyniku której ranna została Nina Konstantinowa, mieszkanka naszego miasta. Skala obrażeń odniesionych przez panią Konstantinową jest nieznana, podobnie jak aktualne miejsce pobytu poszkodowanej. Mamy uzasadnione powody by przypuszczać, że doszło do jej porwania, dlatego niezwłocznie przystępujemy do akcji poszukiwawczej. Ktokolwiek posiada najmniejszą nawet poszlakę, która mogłaby pomóc policji w odnalezieniu zaginionej, proszony jest o jak najszybsze powiadomienie o tym fakcie służb — na ekranie wyświetliło się moje zdjęcie i numer telefonu kontaktowego — Jednocześnie uprasza się wszystkich o zachowanie ostrożności. Strzelec, który mierzył do pani Konstantinowej nie został do tej pory ujęty i nie wiadomo, jakimi motywami się kierował. Może więc stanowić bezpośrednie zagrożenie również dla reszty mieszkańców Nowosybirska. Ostrożność zalecana jest także w przypadku spotkania samej pani Konstantinowej. Na tym etapie sprawy jest to z reguły niewskazane, jednak ze względu na jej wyjątkowy charakter upoważniono mnie do przekazania państwu informacji o tym, że istnieją liczne przesłanki ku temu by sądzić, że poszukiwana może być zamieszana w działania terrorystyczne. Ponawiam więc apel o zachowanie wzmożonej czujności i natychmiastowy kontakt z policją w przypadku posiadania wiedzy na temat pani Konstantinowej oraz osoby odpowiedzialnej za strzelaninę. O postępach w śledztwie będziemy informować na bieżąco.
Nagranie dobiegło końca, ale nie potrafiłam oderwać zszokowanego wzroku od ekranu komputera. To się nie mogło dziać naprawdę. Najwyraźniej moje koszmary senne postanowiły w pewnym sensie przeniknąć do rzeczywistości, tylko w zmienionej postaci. A już zaczynałam naiwnie sądzić, że się od nich uwolniłam.
— Okazało się, że Patrick oddalił się z miejsca strzelaniny i niezwłocznie zadzwonił na policję. Przedstawił własną, kłamliwą wersję wydarzeń; zapewne wiarygodną, skoro go nie zamknęli. Kiedy dowiedział się, że nigdzie nie ma twojego ciała, mógł podsunąć teorię o porwaniu i terroryzmie… Chcieliśmy jak najszybciej zabrać cię do szpitala, lecz gdybyśmy to zrobili, pewnie już wkrótce siedziałabyś w więzieniu, o ile Morrison nie dokończyłby roboty własnoręcznie, odwiedziwszy cię na oddziale. Nina? — Sebastian spoglądał na mnie z niepokojem.
— Tak? — ocknęłam się z zamyślenia.
— Powiedz coś. Masz taką minę, że zaczynam się bać.
— Nie masz powodu. Uważam, że postąpiliście słusznie, decydując się zaryzykować. Jestem przekonana, że nie przeżyłabym pobytu w szpitalu; nie muszę znać motywacji działań Patricka by to stwierdzić. Tu, w ukryciu, paradoksalnie miałam większe szanse — posłałam mu słaby uśmiech.
— Może trochę za wcześnie na to pytanie, ale… Co zamierzasz zrobić?
— Wszystko zależy od tego, jak toczy się ich śledztwo — zamknęłam laptop, starając się powstrzymać grymas wściekłości — I czy dla opinii publicznej przestałam już być potencjalną terrorystką.
— Według naszych informacji, nic się nie zmieniło. Nadal jesteś poszukiwana, a po strzelcu słuch zaginął. Kłopot w tym, że robi się z tego sprawa na szerszą skalę; ostatnio regularnie wspominają o tobie także w dzienniku ogólnokrajowym — odparła Julia — Nie obraź się, lecz moim zdaniem sytuacja wygląda beznadziejnie.
— Wiem — przyznałam, gorączkowo analizując swoje położenie — Nie mogę wrócić do domu, ani skontaktować się z rodziną. Nie chodzi nawet o policję, tylko o Patricka. Te podejrzenia o terroryzm to jego sprawka, chce mnie osaczyć i sprawić, żebym pod presją zaczęła popełniać błędy. Odciął mnie od najbliższych oraz miejsca, w którym miałam praktycznie wszystko, co potrzebne do ewentualnej ucieczki z kraju. Dzwoniąc do ojca lub Tatiany jedynie bym ich naraziła, choć z drugiej strony jego obecność w ich pobliżu, w dodatku niemających pojęcia o jego prawdziwych zamiarach, przeraża mnie jeszcze bardziej. To, że pokazał się na tym wideo, również było celowe.
— W ten sposób pośrednio ci grozi — mruknął Sebastian — Przesyła wiadomość: wracaj, albo ich zabiję. Są na jego łasce, nieświadomi zagrożenia. W każdej chwili może zadać ostateczny cios.
— Analiza godna agenta FBI — pochwaliłam z bladym uśmiechem.
— Byłego agenta — poprawił — Zgadzam się też, że nie powinnaś się z nikim kontaktować ani wracać do domu. To zbyt ryzykowne.
— Zastanawia mnie jedno — wtrąciła się Julia — Dlaczego zakładacie, że Patrick zdaje sobie sprawę z faktu, że Nina wie o tym, jaki był jego udział w wydarzeniach przy Zbiorniku? Gdyby znalazł ją ktoś inny niż my i z jakiegoś powodu także nie zabrał jej do lekarza, obecnie leżałaby w domu nieznajomego, który nie powiedziałby jej przecież o tym, że Patrick podwiózł strzelca oraz że uciekł i zostawił ją na śmierć… W takim wypadku chciałaby wrócić do domu, do rodziny i narzeczonego, nie zważając na podejrzenia o terroryzm.
— Jednak do tej pory nie wróciłam — stwierdziłam spokojnie — Co każe mu przypuszczać, że a) nie przeżyłam strzału, ale ktoś zabrał moje ciało; b) przeżyłam, bo rana nie była poważna i ukrywam się na własną rękę, przy czym mam sporo czasu na rozważania i domyślam się już prawdy; c) uratował mnie ktoś znajomy, być może świadomy tego co zaszło, tak więc znam przebieg wydarzeń, ukrywam się i w dodatku mam pomoc. Gdyby, jak mówisz, znalazł mnie obcy człowiek i z sobie znanych powodów nie zawiózł do szpitala tylko leczył w domu, zapewne zadzwoniłby na policję w odpowiedzi na apel poszukiwawczy. Chyba że trafiłby się jakiś psychopata, który chciałby mnie więzić w piwnicy do końca życia, lecz to mało prawdopodobne. Jeśli ten nieznajomy jednak nie powiadomiłby policji, to rzeczywiście, pewnie chciałabym wrócić do rodziny. Nie zrobiłam tego, więc Patrick wie, że coś mnie powstrzymuje i doskonale zdaje sobie sprawę, że są to podejrzenia wobec niego; wywnioskowane na własną rękę lub z czyjąś pomocą. Nic nie jest bowiem w stanie wytłumaczyć faktu, że zostawił mnie poważnie ranną, podczas gdy parę minut wcześniej mi się oświadczał. Gdyby był niewinny, byłby teraz przy mnie. Ma świadomość, że jeśli przeżyłam stracił moje zaufanie już na zawsze, więc nie musi się dłużej kryć ze swoimi zamiarami. Dlatego też przyczepił się do ojca i Tatiany, grając załamanego narzeczonego. Sebastian ma rację, to wiadomość. Patrick sądzi, że trzyma mnie w garści i że prędzej czy później się poddam.
— W pewnym sensie cię zaszachował — zauważyła dziewczyna — Jak sama mówisz, odciął cię od bliskich i domu, nie masz dokumentów ani pieniędzy, by spokojnie móc się gdzieś zaszyć i obmyślić zemstę. Na dodatek szuka cię policja, jako domniemaną terrorystkę pięć razy intensywniej niż w zwykłym przypadku.
— O tak, to na pewno — uśmiechnęłam się nieznacznie — I owszem, Patrick ma mnie w szachu. Lecz do mata jeszcze bardzo daleko.
— To znaczy, że masz plan? — uniosła brwi — Musi być naprawdę hardkorowy.
— I taki jest, mówiąc bez zbędnej skromności — poprawiłam się w łóżku, posykując cicho przy gwałtowniejszych ruchach — Morrison jest przebiegły, ale ma jedną wielką wadę: pychę. Ostrzegałam, że kiedyś go to zgubi, jednak widocznie nie za bardzo się tym przejął. Zamierzam to wykorzystać. Poza tym, uważa że zna mnie na wylot. Że wie o mnie wszystko. Niestety dla niego, jest w błędzie. Ja zawsze zostawiam sobie drogę odwrotu, tylne wyjście na specjalne okazje takie jak ta — zmrużyłam oczy — Użyję jej by go zniszczyć, tym razem na dobre.
— Przypominam że musisz się wyleczyć, a to jeszcze trochę potrwa — powiedziała Julia stanowczo. Widać, że była pod wrażeniem, chociaż nie rozumiałam czego. Mimo że udawałam opanowaną, wewnątrz wszystko się we mnie gotowało, fizycznie byłam w dość opłakanym stanie, a mojej tylnej furtki nie mogłam uważać za pewnik. Była jednak ostatnim, co mi pozostało.
— Wiem. Dlatego wykorzystam czas rekonwalescencji najlepiej, jak się da. Plan działania musi być doskonały, więc trzeba go dobrze przemyśleć. Nie mam już marginesu błędu; to co mogło, posypało się. Na szczęście zostały mi jeszcze fundamenty.
— Chcesz opuścić Nowosybirsk? — zapytał Sebastian, czujnie mrużąc oczy.
— Tak, niestety to konieczne. Lecz tymczasowe.
— A dokumenty? Pieniądze? Ubrania?
— To akurat żaden problem. Najwięcej kłopotu przysporzy mi opuszczenie miasta. Dworce i lotniska są monitorowane, więc pozostaje mi liczyć na waszą pomoc. Któreś z was będzie musiało mnie stąd wywieźć, potem dam już sobie radę.
— Zawsze podziwiałem twoją pewność siebie — pokręcił głową mój brat, ale lekko się uśmiechnął — Pozwól, że raz jeszcze cię poprawię: nas.
— Co: nas?
— Julia będzie musiała nas stąd wywieźć — oznajmił, a widząc moje zaskoczenie dodał — Nie zamierzam zostawić cię z tym zupełnie samej. Niezależnie od twojego superplanu, przyda ci się pomoc kogoś, kto umie obchodzić się z bronią.
Zawahałam się. Mimo wszystko, ciągle nie ufałam Sebastianowi i Julii. Jednak brat miał rację, mógł mi się przydać. Jego użyteczność ostatecznie przeważyła szalę i postanowiłam dać mu mały kredyt zaufania. Nie pełnego, nie ślepego. Tymczasowo nieodzownego.
— Okej, niech będzie — przytaknęłam niechętnie — Twój udział nieco zmodyfikuje plan, ale myślę, że przyniesie więcej pożytku niż strat. Musimy jednak ustalić kilka rzeczy.
— Jasne.
— Patrick pewnie dotarł już do informacji o twoim przylocie do Nowosybirska. Jeżeli podejrzewa że ktoś mi pomaga, prześwietlił każdego kto tylko przyszedł mu na myśl. W tym prawdopodobnie i ciebie.
— Punkt dla niego.
— Czy używałeś kart płatniczych w okolicy? Czegoś, dzięki czemu…
— …można namierzyć dom Julii? Nie, Nina. Za wszystko płacę gotówką, od momentu przylotu.
— A wypożyczony samochód, którym mnie tu przywiozłeś?
— Gotówka.
— Ale na prawdziwe nazwisko?
— Tak. Jednak nigdy nie parkowałem w pobliżu, poza dniem w którym cię postrzelono. Auto już zwróciłem, nawiasem mówiąc.
— W porządku. Nie jest idealnie, lecz raczej nas nie znajdą, choć w wypożyczalni mógł być monitoring — przygryzłam usta — Patrick pewnie to sprawdzi.
— Wiedza o tym, jaki samochód wynająłem, nie doprowadzi go tutaj. Byłem ostrożny. A kamery są praktycznie wszędzie: w sklepach, na rogach niektórych ulic… Mimo to, w okolicy żadnej nie zauważyłem, Julia też nie.
— Potwierdzam — uśmiechnęła się dziewczyna — Nikt was tu nie namierzy, o ile sami go tu nie sprowadzicie.
— A ślady krwi w aucie? — drążyłam, nie mogąc się powstrzymać — Jeszcze tego brakuje, żeby oskarżyli któreś z was o porwanie mnie.
— Zajęłam się tym, nic nie znajdą. Samochód jest czysty jak łza. To znaczy był, gdy Sebastian go oddawał — Julia powoli odzyskiwała dobry humor.
— No to czas na…
— …odpoczynek — przerwała mi brutalnie — Za dużo emocji naraz nie przyspieszy twojego zdrowienia. Zdążycie wszystko zaplanować i to kilka razy. Teraz powinnaś trochę poleżeć.
Jak na zawołanie poczułam ogarniającą moje ciało falę zmęczenia. Ziewnęłam, ignorując wymowne spojrzenie swojej opiekunki, ale wyjątkowo nie zamierzałam się kłócić. Nie miałam na to siły.
— Racja — mruknęłam, ostrożnie się kładąc — Tylko nie pozwólcie mi spać zbyt długo. Chcę jak najszybciej wrócić do normalności, a wielogodzinne leżenie nigdy mi nie służyło.
*
Półtora tygodnia później, dziesiątego stycznia, Julia wywiozła nas z Nowosybirska. Aż do granicy miasta dla bezpieczeństwa zmuszona byłam leżeć na podłodze między przednimi i tylnymi siedzeniami, jednak moje rany były już zagojone na tyle dobrze, że mogłam poruszać się bez krzywienia się i jęków. Pozycja nie należała do zbyt komfortowych, ale ważniejsze było to, że zapewniała osłonę przed wzrokiem osób postronnych. Mimo wszystko, miałam na sobie rudą perukę i okulary, które Julia znalazła w jednej ze swoich szaf — na wszelki wypadek. Życie nauczyło mnie już, że zaplanowane działania nigdy nie toczą się w pełni według ustalonego schematu. Gdybyśmy musieli z jakiegoś powodu opuścić auto, mogłam to zrobić bez większych obaw. Na szczęście nic podobnego nie miało miejsca i parę minut po czternastej minęliśmy znak informujący o końcu zabudowań miejskich.
Tak jak mówiłam swoim wspólnikom, pieniądze nie stanowiły problemu. Posiadałam kilka kont bankowych w różnych krajach, po których w moim domowym sejfie nie było żadnego śladu. Kwintesencja sformułowania ściśle tajne; Patrick nie miał szans dobrać się do tych pieniędzy, nawet gdyby przewrócił budynek do góry nogami. Do wydania odpowiednich dyspozycji użyłam doskonale zabezpieczonego komputera Julii i już po parunastu minutach wielostopniowego uwierzytelniania na jej rachunek wpłynęła pokaźna kwota, za której część kupiliśmy najpotrzebniejsze rzeczy — w moim przypadku dotyczyło to zwłaszcza szeroko rozumianych przedmiotów codziennego użytku, których skompletowanie zajęło dużo więcej czasu niż początkowo zakładałam.
Wysiedliśmy z auta na poboczu drogi. Znajdowaliśmy się we wsi Mocziszcze, położonej dwadzieścia kilometrów na północny wschód od centrum Nowosybirska. Założyłam sporych rozmiarów plecak, a Sebastian poszedł w moje ślady, podczas gdy Julia wręczyła nam bilety do Tajszetu.
— To co zamierzacie zrobić jest szalone — oznajmiła — Ale życzę wam powodzenia.
— Będziemy go potrzebować — przyznałam, spoglądając na pokryte śniegiem brzozy ciągnące się wzdłuż szosy.
Julia nie znała prawdziwego celu naszej podróży, podobnie jak Sebastian, którego zamierzałam niejako postawić przed faktem dokonanym. Wiązało się to z chęcią zminimalizowania ryzyka, że ktoś nas wytropi. Mój brat rozumiał to i nie protestował, przynajmniej nie otwarcie. Wierzył w to, że wiem co robię. Tak bardzo chciałam podzielać tę wiarę.
— No cóż — dziewczyna przestąpiła z lewej nogi na prawą, czując się nieco niezręcznie — Zbierajcie się, bo zamarzniecie na kość.
— Dziękuję za wszystko — zerknęłam na nią i lekko się uśmiechnęłam — Mam nadzieję, że kiedy ten szajs się skończy, spotkamy się na kawie.
— Oby jak najprędzej — skinęła głową i krótko się uścisnęłyśmy.
— Do zobaczenia — westchnął Sebastian — Dbaj o siebie.
— Jasne — zasalutowała mu w kpiącym geście — Do zobaczenia, nie dajcie się zabić. Już dość znajomych straciłam.
— Zrobimy co w naszej mocy — zapewniłam i po chwili razem z bratem machaliśmy do znikającego w oddali samochodu. Kiedy zostaliśmy sami, wymieniliśmy ponure, lecz zdecydowane spojrzenia.
— Ruszajmy, siostro — Sebastian starał się o zachęcający ton, ale dotkliwy mróz wydawał się doszczętnie niszczyć jego entuzjazm.
Wskakiwanie do pędzącego pociągu zakrawało na czyste szaleństwo, jednak nie mieliśmy innego wyjścia. Mimo przebrań byliśmy zgodni co do tego, że musimy unikać dworców na tyle, na ile okaże się to możliwe. Dotyczyło to zwłaszcza tych położonych w pobliżu Nowosybirska, które mogły być pod obserwacją. Przedarliśmy się więc przez rząd drzew i stanęliśmy przy torach.
— Niedaleko jest stacja i przejazd. Powinien nieco zwolnić, nie sądzisz?
— Normalnie nie liczyłabym na to. Maszyniści miewają swoje odchyły, a na przejeździe to auta mają uważać. Fakt że jest tu stacja absolutnie nic nie znaczy, transsib nie zatrzymuje się w takich wioskach. Ale mamy szczęście; kawałek stąd są aktualnie prowadzone prace naprawcze torowiska. Na tym odcinku pociąg musi wytracić część prędkości, więc będzie jechał jakieś trzydzieści kilometrów na godzinę.
— Cholera. Mam złe przeczucia. Gdyby był tu jeszcze jakiś wiadukt, z którego można by było zeskoczyć na dach wagonu…
— Już widzę, jak byś skakał — wywróciłam oczami — Uwierz, to o wiele lepsze wyjście. Mniejsze ryzyko śmierci. Lecz jeśli aż tak bardzo chcesz się zabrać za to niekonwencjonalnie, zawsze możemy użyć brzozy jako katapulty.
— Bardzo śmieszne. Tak jakby istniał jakiś konwencjonalny sposób wskakiwania do pociągów — zerknął na mnie podejrzliwie — Robiłaś to już kiedyś?
— Nie, nigdy nie było takiej konieczności. Jednak kiedyś musi być ten pierwszy raz — wzruszyłam ramionami — Lepiej zróbmy rozgrzewkę.
Gdy usłyszeliśmy odległy szum zwiastujący nadjeżdżający pociąg, wymieniliśmy długie spojrzenia, zupełnie takie, jakbyśmy gotowali się na rychły zgon.
— Raz kozie śmierć — stwierdził Sebastian i pochyleni puściliśmy się biegiem wzdłuż torów.
Gwizd narastał, aż w końcu pierwsze wagony zaczęły nas mijać. Ku mojemu zaskoczeniu, mieliśmy większy fart niż zakładałam — skład jechał na tyle wolno, że bez jakiegoś heroicznego wysiłku udało nam się złapać poręczy i wciągnąć na wąskie schodki; góra dwadzieścia kilometrów na godzinę. Prace torowe musiały być więc trochę poważniejsze niż sądziłam, ale najwyraźniej była to pozytywna pomyłka — miła odmiana, jeśli wziąć pod uwagę moje życie.
Przy pomocy noża udało mi się odblokować i otworzyć wejście do wagonu. Nie wahając się ani sekundy wskoczyłam do środka, a za mną wylądował Sebastian, przytomnie zasuwając za sobą drzwi. Przez chwilę po prostu siedzieliśmy, by wyrównać oddech. W końcu jednak stanęliśmy na nogi i ruszyliśmy na poszukiwanie czteromiejscowego przedziału, który wykupiliśmy tylko dla siebie. Kolejnym szczęśliwym trafem było to, że korytarze praktycznie świeciły pustkami. Nasze przybycie zauważył jedynie jakiś wychudzony dzieciak, wpatrujący się w nas szeroko otwartymi z przerażenia (lub podziwu; trudno było to jednoznacznie stwierdzić) oczami. Zignorowaliśmy go i po około minucie z ulgą wsunęliśmy się do przedziału i zamknęliśmy za sobą drzwi.
— Jak twoja ręka? — zapytał Sebastian, zdejmując puchową kurtkę.
— Nieco boli, ale wytrzymam. Najgorsze już za nami i jeśli dobrze pójdzie, w najbliższym czasie nie będę już musiała jej nadwyrężać — odparłam, opadając na swoje miejsce.
Po dwóch minutach powolnej jazdy pociąg gwałtownie przyspieszył, powracając do swojej normalnej prędkości. Milczeliśmy, podziwiając zimowy krajobraz szybko przesuwający się za oknem. Czekało nas blisko dziewiętnaście godzin jazdy.
— Dlaczego Tajszet? — mój brat zdecydował się przerwać ciszę, choć z jego miny mogłam łatwo wywnioskować, że nie spodziewa się rozbudowanej odpowiedzi. Zaskoczyłam go.
— Ze względów praktycznych — rzekłam, utkwiwszy w nim wzrok — To dość specyficzne miejsce, ważne dla strategii. Z linią transsyberyjską, którą obecnie podążamy, łączy się w Tajszecie kolej bajkalsko-amurska. Mając na uwadze to rozwidlenie tras, uznałam że właśnie tam będzie nasz węzeł przesiadkowy.
— Którą drogą się udamy? — podrapał się po nosie.
— Powiedzmy, że przez jakiś czas będziesz miał okazję podziwiać Bajkał przez okno — uśmiechnęłam się nieznacznie.
— Super, czyli zimniejsza opcja. Zaczynam rozumieć, dlaczego nalegałaś na spakowanie takiej liczby termoaktywnej odzieży — przez moment przyglądał mi się z namysłem — Przypuszczam, że ustalając trasę miałaś na celu zdezorientowanie ewentualnego pościgu?
— Dokładnie. Jeśli ktoś jakimś cudem dotrze do Julii…
— …zdoła z niej wyciągnąć wyłącznie informację o Tajszecie, która w sumie niewiele daje, bo możemy już wtedy być w dowolnym miejscu Syberii — dokończył, kiwając głową — Świetnie. Tyle, że raczej nie uda nam się przez cały czas unikać dworców. Mogą nas namierzyć. Nie mam na myśli samego Patricka, ale jeśli zaangażuje w pościg policję, bez problemu uzyskają dostęp do monitoringu.
— Unikanie dworców nie jest w sumie takie trudne — prychnęłam — Ze zwalniającego pociągu łatwo wyskoczyć i w ten sposób ominąć stację, lecz przyciąga to uwagę współpasażerów. Jednak lepsze chyba to, niż niepożądane uwiecznienie przez kamery. Poza tym mamy przebrania i fałszywe papiery; nie każdy dworzec wyposażony jest też w prawdziwy monitoring. Zachowajmy ostrożność i nie rzucajmy się w oczy, a wszystko się uda.
Wyjęłam z kieszonki plecaka zdobyty przez Julię plik dokumentów, które przez lata spoczywały w mojej skrytce wykupionej na fałszywe nazwisko i czekały na moment, w którym okażą się przydatne. Połowę z nich podałam Sebastianowi.
— Aleksiej Wołkow — przyjrzał się swojemu paszportowi, do którego zaledwie wczoraj wkleiliśmy zrobione w domowy sposób zdjęcie — Szkoda, że nie znam rosyjskiego. To może być trochę podejrzane, Rosjanin nie potrafiący wydusić słowa w ojczystym języku.
— Przed nami łącznie tydzień podróży — roześmiałam się — Sporo czasu na parę podstawowych lekcji, choć zawsze możesz udawać niemowę.
Sebastian jęknął z niedowierzaniem i chyba zbierał się do gwałtownego protestu, ale nie pozwoliłam mu na jego wygłoszenie.
— Masz lepszy pomysł na rozrywkę w pociągu? — zamrugałam niewinnie — Jestem pewna, że to będzie całkiem zabawne.
— Och, jasne — zadrwił — Może dla ciebie. Nie jestem wirtuozem językowym, uprzedzam. Jeśli zaczniesz ze mnie pokpiwać, przyłożę ci — pogroził mi palcem.
— To nie będzie konieczne. Twoja edukacja językowa jest dość istotna, jeżeli chodzi o naszą przykrywkę, więc postaram się być profesjonalistką.
Kilkanaście następnych minut spędziliśmy w ciszy, przeglądając nowe dokumenty i zapamiętując podstawowe dane.
— Wiem, że nadal mi nie ufasz i dlatego trzymasz mnie na dystans — odezwał się w pewnym momencie mój brat. Siedział z założonymi rękoma i spoglądał przez okno — Ale sądzę, że mimo to powinnaś mi powiedzieć dokąd zmierzamy. Zdaję sobie sprawę z tego, że obawiasz się że cię zdradzę i spalę twoją ostatnią deskę ratunku. Na twoim miejscu też byłbym ostrożny, więc to rozumiem. Wszyscy bliscy ludzie zawsze cię oszukiwali, a ja sam próbowałem cię zabić. Niewiele różnię się od Patricka. Nie ma racjonalnego powodu, dla którego miałabyś wyjawić mi co dokładnie planujesz, dopóki nie będziesz musiała. Poza jednym — przeniósł na mnie wzrok — Co, jeśli w drodze coś ci się stanie? Nie znam rosyjskiego, nie znam Syberii. Do Nowosybirska nie wrócimy, więc powinienem wiedzieć, gdzie udać się po pomoc w razie czegoś nieprzewidzianego, nie uważasz?
Zagryzłam usta, bijąc się z myślami.
— Masz rację — stwierdziłam, wzdychając ciężko — Nie ufam ci. Nie chcę, żebyś był świadomy dokąd jedziemy, dopóki nie będziemy u celu. Ale twój argument jest rozsądny, więc po raz ostatni zaryzykuję. Jeśli jednak mnie zdradzisz lub wzbudzisz moje podejrzenia, poderżnę ci gardło bez mrugnięcia okiem. Bez szansy na wyjaśnienia z twojej strony. Jasne?
— Jak słońce. Lecz powtórzę jeszcze raz: nie mam zamiaru cię zdradzić.
— Wspaniale — wstałam i otworzyłam drzwi na korytarz, by sprawdzić czy nikt nie kręci się w pobliżu. Po chwili je zamknęłam i na powrót zajęłam swoje miejsce — Czeka nas jeszcze kilka przesiadek. W Tajszecie złapiemy pociąg do Skoworodina, stamtąd zaś udamy się do Tommotu. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, będziemy tam szesnastego stycznia, za niecały tydzień.
— Co takiego jest w Tommocie?
— Wypożyczalnia samochodowa — wyjaśniłam cierpliwie — Należy do mojego znajomego; można nawet powiedzieć, że przyszywanego kuzyna.
Sebastian zmarszczył czoło.
— Chwileczkę. Przecież poza ojcem nie masz żadnej żyjącej rodziny. Zanim przystąpiłem do realizacji swojego niecnego planu, prześwietliłem ciebie i twoich bliskich.
— Nie łączą nas więzy krwi. Ujmijmy to tak: posiadam niespokrewnioną rodzinę daleko na Syberii. Wszystko wyklaruje się później, na razie nie zagłębiajmy się w szczegóły. Wróćmy do naszej trasy.
— W porządku. Rozumiem więc, że w Tommocie załatwimy sobie auto. I co potem?
— Potem… — spojrzałam na niego ponuro i ponownie zacisnęłam wargi — Potem pojedziemy tam, gdzie spodziewam się otrzymać pomoc, a gdzie obcokrajowcom nie uśmiecha się przyjeżdżać podczas zimy… Chyba że są mniej lub bardziej szaleni. W jedyne miejsce, do którego przysięgałam nigdy nie wracać — widząc pytanie w jego oczach, dodałam grobowym tonem — Do Jakucka.
Rozdział 2
Fianchetto
♪ Twenty One Pilots — Chlorine
Przez resztę podróży Sebastian nie drążył tematu Jakucka, choć widziałam, że korci go by spytać, co takiego spowodowało, że na zawsze skreśliłam to miasto z listy potencjalnych destynacji wycieczkowych. Nasza syberyjska przygoda okazała się dość monotonna i szybko zaczęła doskwierać nam nuda. Na szczęście mój brat był zdolnym uczniem i w trakcie ostatniego etapu wojażu potrafiliśmy już nawiązać krótką, improwizowaną rozmowę po rosyjsku. Najwięcej problemów przysporzył mu alfabet, którego mimo wysiłków nie mógł poprawnie zapamiętać, ciągle myląc litery i oraz n, a także znaki sz i szcz. Niemniej jednak musiałam przyznać, że świetnie wychodziło mu naśladowanie mojego akcentu, z czego był wyraźnie dumny.
Wyprawa przebiegała bez żadnych przeszkód, więc zgodnie z moimi wcześniejszymi przewidywaniami szesnastego stycznia szliśmy ulicami Tommotu w kierunku wypożyczalni. Sebastian trząsł się z zimna, ja zaś ograniczyłam się tylko do szczelniejszego zawiązania szalika. Pociągi, którymi przyszło nam podróżować, były tak przepełnione, że ani razu nie zaszła potrzeba wyskakiwania z nich przed stacjami — w tłumach łatwo było się ukryć. Cieszyłam się z tego, ponieważ moja rana wciąż dawała o sobie znać, a dodatkowy wysiłek zapewne znacznie pogorszyłby sprawę.
Dźwięk dzwonka obwieszczającego przybycie klientów sprawił, że pracownik wypożyczalni uniósł głowę znad gazety i zmierzył nas oceniającym wzrokiem.
— Dzień dobry — rzuciłam w ramach powitania, starając się o przyjazny wyraz twarzy — Chcielibyśmy wynająć jedno z waszych aut.
— Oczywiście. Aktualnie dysponujemy dziesięcioma samochodami osobowymi i trzema dostawczymi, ceny za dobę wynoszą…
— Proszę zadzwonić do szefa i przekazać mu, że Maria Gorgonowa pilnie potrzebuje środka transportu — przerwałam mu bezceremonialnie.
— Ale…
— Jestem znajomą pana pracodawcy, niech się pan nie martwi. Myślę, że chciałby wiedzieć, że wpadłam w odwiedziny.
Mężczyzna wzruszył ramionami i sięgnął po telefon, by po chwili powtórzyć swojemu rozmówcy wiadomość. Z uwagą wysłuchał odpowiedzi, co jakiś czas gorliwie potakując i rzucając mi ukradkowe spojrzenia, aż w końcu się rozłączył.
— Pan Wiesnin kazał przekazać, żeby wybrała pani auto według swojego uznania — oznajmił rzeczowo — Opłatę uiści pani przy zwrocie samochodu, w dowolnej filii naszej firmy.
— Dziękuję — uśmiechnęłam się nieco wymuszenie — Jakie modele oferujecie?
Kwadrans później siedziałam za kierownicą nowej hondy, wjeżdżając na drogę prowadzącą do Jakucka.
— Maria Gorgonowa? — uniósł pytająco brwi Sebastian.
— To taki żart z młodości — odparłam z rozbawieniem — Zawsze lubiłam mity greckie, miałam słabość do Gorgon. Zwłaszcza do jednej z nich.
— Meduzy? — teraz i on się uśmiechnął.
— Dokładnie. Ponadto, nazwisko Gorgonowa nosiła kobieta podejrzana w latach trzydziestych o zabójstwo dziewczyny pod Lwowem. Miała na imię Margarita, które wybiórczo skróciłam do Marii, tworząc tę przykrywkę. Mój kuzyn, Jurij Wiesnin, w okresie dojrzewania bzikował na punkcie znanych detektywów i sam chciał zostać jednym z nich.
— Chyba mu nie wyszło.
— Najwyraźniej — zgodziłam się — Ale marzenia z dzieciństwa mają to do siebie, że rzadko się spełniają. Jurij z zapałem śledził znane mniej lub bardziej historie zabójstw i snuł własne hipotezy na temat przebiegu zdarzeń; w tym sprawę Rity Gorgonowej. Nikt nie chciał słuchać wyników jego ustaleń, poza mną. Przedstawiłam się tak a nie inaczej, by wiedział o moim przyjeździe i zarazem by nie zostawiać za sobą niepotrzebnych śladów.
Kolejne parę godzin upłynęło w ciszy przerywanej jedynie pomrukami Sebastiana, usiłującego zapamiętać alfabet. Wyglądał na sfrustrowanego, więc mu nie przeszkadzałam, zatapiając się we własnych myślach. W połowie drogi do Jakucka odłożył notatki, które zrobiłam dla niego w pociągu i przeciągnął się.
— Daleko jeszcze? Trochę zgłodniałem.
— Nauka pobudza apetyt. Jeszcze jakieś trzy godziny jazdy — rzekłam z westchnieniem. Powoli ogarniało mnie znużenie, lecz jako kierowca musiałam zachować przytomność umysłu.
— Cholera. Mogłem zostawić na później te kanapki, które kupiliśmy przy dworcu — przyjrzał mi się uważnie — Mogę o coś zapytać?
— Jasne.
— W miarę, jak zbliżamy się do Jakucka robisz się coraz bardziej zasępiona — zawahał się — Coś się tam wydarzyło? Masz jakieś złe wspomnienia?
— Można tak powiedzieć — skinęłam głową — Choć niekoniecznie złe, po prostu bolesne. Sądziłam, że zostawiłam to miasto i wszystko co go dotyczy za sobą, ale wygląda na to, że się myliłam.
Sebastian wpatrywał się w drogę w zamyśleniu, a gdy nie doczekał się kontynuacji moich słów, poruszył następną kwestię.
— To do kogo właściwie jedziemy? Do twojego kuzyna od aut?
— Niezupełnie, chociaż założę się, że to on nas powita — zrobiłam krótką pauzę, wyprzedzając jeden z wlokących się samochodów — Jest synem pierwszej żony mojego dziadka. To ją odwiedzimy — szybko omiotłam wzrokiem jego twarz — Coś taki zaskoczony? Podobno robiłeś research na mój temat. Zakładałam, że od razu połączysz kropkę „Jakuck” z Wiesninami.
— Ograniczyłem się tylko do osób blisko z tobą spokrewnionych. Nie wnikałem w takie szczegóły jak pierwsze małżeństwo twojego dziadka; o ile dobrze pamiętam, bardzo krótkie. A w czym niby może nam pomóc jego była żona? — prychnął sceptycznie.
— Po pierwsze, „krótkie” nie jest synonimem „bez znaczenia”. Taka uwaga na przyszłość. Po drugie, mimo jej wieku, nigdy nie lekceważ układów Soni Wiesniny — ostrzegłam go z lekkim uśmiechem — Wcale nie jest miłą siedemdziesięcioletnią babuleńką. Gdybyśmy były spokrewnione powiedziałabym, że się w nią wrodziłam. Może to przez jej charakter związek z dziadkiem rozpadł się po kilku miesiącach? Nie wiem. W każdym razie, dwa lata po rozwodzie Siergiej Konstantinow ożenił się ponownie, tym razem z lepszym skutkiem, bo wkrótce potem na świat przyszedł mój ojciec. Dziadek nie zerwał jednak kompletnie kontaktów z Sonią, co ponoć doprowadzało do szewskiej pasji moją babkę. Sonia też znalazła sobie nowego małżonka, bardziej pasującego do jej sposobu bycia. Ma z nim dwójkę dzieci, Jurija od aut i Darię; starszych ode mnie o około dwanaście i jedenaście lat. Daria jest już po ślubie i nie mieszka z matką; słyszałam, że przeniosła się do domu teściów, Jefimowów. Jej ojciec nie żyje, więc obecnie to babuszka rządzi całym imperium. Z tego co mi wiadomo, jeszcze lepiej niż mąż.
— Imperium?
— Tak, ich rodzinka dosłownie śpi na kasie. Jak pewnie się domyślasz, nie jest to czysta forsa. Dimka Wiesnin był królem złodziei, elitą wśród elit. Kradł co wybitniejsze dzieła sztuki z całego świata i sprawnie je spieniężał. Właśnie przez tę reputację ojciec surowo zabraniał mi bliższych kontaktów z Sonią i jej krewnymi, mimo że kilka razy pozwolił mi pojechać do nich na wakacje, głównie dzięki namowom naszej matki. Tata twierdził, że nasiąknę złymi wzorcami, a ona przekonywała, że podróż dobrze mi zrobi. Teraz już wiem, że chciała po prostu zyskać parę tygodni spokoju od mojej obecności.
— Kiedy ostatni raz się widziałyście?
Zagryzłam usta, zastanawiając się czy nie skłamać.
— Prawie dziewięć lat temu — wyznałam szczerze.
— Czy ona wie, czym się zajmowałaś?
— Sądzę że tak, choć nigdy nie rozmawiałyśmy o tym otwarcie. Można by powiedzieć, że nie mieszałyśmy się do cudzych interesów, ale kilka razy w ciągu mojej kariery współpracowałyśmy. Jednak gdybym kiedykolwiek chciała komuś opowiedzieć dokładniej o swojej pracy, Sonia zajmowałaby pierwsze miejsce na liście.
— Nawet przed Igorem?
— Nawet. Igor, mimo swoich komputerowych występków, był dobrym facetem. O pewnych sprawach można otwarcie porozmawiać tylko z kimś równie zepsutym jak ty sam. Sonia i ja jesteśmy bardzo do siebie podobne, zrozumiałaby mnie i to, co robię. Uważam ją za swoją babkę w większym stopniu niż matkę mojego ojca, której nigdy nie poznałam.
— Nie zrozum mnie źle, ale w takim razie chyba nie powinnaś się przejmować powrotem tutaj — stwierdził Sebastian — Nie widzę powodu, skoro Sonia jest twoją pokrewną duszą.
— To nie takie proste. Chciałabym żeby było, lecz nie jest — mruknęłam, po czym z oporem dodałam — Od blisko dziewięciu lat nie mam z jej rodziną zbyt dobrych stosunków. W pewnym sensie jestem w Jakucku osobą niepożądaną.
— Ukradłaś im coś? — wypalił prosto z mostu — Złodzieje nie lubią, gdy ktoś zaufany ich zawodzi.
— Nikt tego nie lubi, a za sam ten pomysł powinnam cię wyrzucić z samochodu — warknęłam, mierząc go spode łba — Jestem i byłam morderczynią, nie złodziejką, więc mnie nie obrażaj, braciszku. Przypominam, że na zewnątrz jest minus czterdzieści pięć.
Sebastian uniósł ręce w geście kapitulacji i posłusznie zamilkł.
— Gwoli ścisłości, nie okradłam jej ani nie skrzywdziłam nikogo z jej rodziny — dodałam po dłuższym momencie.
— Co więc zrobiłaś? — spojrzał na mnie ostrożnie.
— Metaforycznie można ująć to tak: coś u niej zostawiłam.
— Co to było?
Jednak na to pytanie nie byłam w stanie mu odpowiedzieć. Nie ufałam mu na tyle i nie sądziłam, bym kiedykolwiek zaufała. Milczenie było więcej niż wymowne, ale nie naciskał. Wiedział, kiedy nie należało przekraczać pewnej granicy i byłam mu za to wdzięczna. Najwyraźniej posiadał zdrowy rozsądek.
— Nie masz nic przeciwko temu, żebym się nieco przespał? — zapytał.
— Nie, zdrzemnij się. Obudzę cię, gdy dotrzemy do Leny, czyli za jakieś dwie i pół godziny. Myślę, że przeprawa może być dla ciebie ciekawym doświadczeniem.
*
— Za parę minut będziemy na miejscu — poinformowałam Sebastiana, z rozbawieniem obserwując jego pobielałą twarz. Mimo że przejazd przez zamarzniętą rzekę mieliśmy już dawno za sobą, wciąż mocno zaciskał szczękę — I wyluzuj trochę, na litość boską. Wyglądasz, jakbyś miał chroniczne zaparcie.
Prychnął ze złością, rzucając mi iście mordercze spojrzenie.
— Przepraszam, ale gdy wspominałaś o przeprawie, sądziłem że masz na myśli most, a nie przejazd grożący śmiercią w lodowatej wodzie — burknął.
— Na Lenie nie ma żadnego mostu. Podziwiam twój instynkt samozachowawczy, lecz nie było się czym martwić. Jest środek zimy, wszyscy mieszkańcy pokonują rzekę w ten sposób. Od lat. A skoro jesteśmy już na bezpiecznym, stabilnym lądzie, byłabym wdzięczna gdybyś przestał histeryzować. Przed nami coś znacznie gorszego niż przejazd przez kilka kilometrów lodu i wolałabym, żebyś był w optymalnej formie.
Skręcając w znajomą ulicę, poczułam jak mój żołądek boleśnie się zaciska. W końcu zaparkowałam przed bramą domu jednorodzinnego przy Łarionowa. Od razu zauważyłam, że budynek musiał zostać odnowiony; przybyło mu także nowe skrzydło. Najwidoczniej interes Soni miał się lepiej niż kiedykolwiek.
— Nie mam pojęcia, na ile orientują się w sytuacji, jednak na wszelki wypadek udawaj, że nie wiesz nic na temat ich biznesu — poinstruowałam brata, odpinając pas i opuściłam auto, stając na twardo ubitym śniegu — Jeżeli załapiesz coś z rozmów po rosyjsku, nie reaguj. Niech mają cię za typowego amerykańskiego językowego ignoranta. Nie rozglądaj się też za bardzo, bo są przewrażliwieni na punkcie potencjalnych rabusiów.
— Brzmi świetnie — zaśmiał się Sebastian, wyciągając z bagażnika nasze podróżne torby — Czuję, że jeśli będę postępował według twoich instrukcji, to poznam tu wielu przyjaciół.
— Nie przyjechaliśmy tu w celu rozbudowywania sieci towarzyskich! — złajałam go surowo i wówczas dotarło do mnie, że swoją ironiczną uwagą chciał tylko rozluźnić atmosferę. Dodałam więc nieco cieplejszym tonem — Przepraszam. To miejsce ma na mnie zły wpływ.
— Może więc udamy się gdzie indziej? — zasugerował spokojnie — Poszukajmy sprzymierzeńców gdzieś, gdzie będziemy milej widziani.
Westchnęłam ciężko, zamykając oczy i pokręciłam głową.
— Problem w tym, że to jedyna sensowna opcja. Muszę się doleczyć i wznowić treningi, na wypadek przyszłej konfrontacji z Patrickiem. Co najważniejsze, trzeba się dowiedzieć, o co właściwie mu chodzi. To potrwa, Sebastian. Sonia jest jedyną osobą w tym kraju, która może nas skutecznie ukryć na czas mojej rekonwalescencji. Nie mamy wyjścia — posłałam mu ponure spojrzenie i skierowałam się do bramy, niezwłocznie wciskając guzik domofonu. Po chwili usłyszeliśmy dźwięk otwierania furtki, co potwierdziło moje przypuszczenia że od momentu pojawienia się przed domem byliśmy obserwowani.
Z każdym krokiem przybliżającym nas do frontowych drzwi czułam się coraz gorzej. Zupełnie jakby mój organizm wyczuwał, że zmierza prosto do piekła. Piekła, które poniekąd sama sobie zgotowałam. Teraz należało zacisnąć zęby i przeć do przodu, bez względu na wszystko. Cel uświęcał środki, prawda?
— Nina — powitał mnie Jurij, stając w wejściu zanim zdążyłam złapać za kołatkę — Dobrze cię widzieć — uśmiechnął się lekko i przeniósł wzrok na Sebastiana.
— Ciebie również — odparłam, siląc się na uprzejmy grymas i wskazałam na swojego towarzysza — To mój brat, Sebastian. Niestety, nie mówi po rosyjsku.
— Miło cię poznać — Jurij skinął Sebastianowi głową, bez mrugnięcia okiem przechodząc na angielski — Dużo o tobie słyszeliśmy. Wejdźcie, Sonia już na was czeka.
— To dobrze — mruknęłam, przekraczając próg domu — Im szybciej będziemy mieli za sobą formalności, tym lepiej.
Zostawiliśmy płaszcze i bagaże w holu, a Jurij wskazał nam drogę do salonu.
— Chcecie herbaty? Właśnie zagotowałem wodę — zaproponował uczynnie.
Sebastian, wyraźnie zadowolony z tego, że nie musi już dłużej znosić mrozu, przyjął tę ofertę z entuzjazmem, podczas gdy ja odmówiłam. Nie dlatego, że nie chciało mi się pić czy ze względu na strach przed otruciem, bo wiedziałam, że nikt z Wiesninów nie upadłby na tyle nisko, żeby spróbować takiej brudnej zagrywki. Po prostu bałam się, że mój znerwicowany żołądek nie zareaguje najlepiej na nawet małą porcję napoju.
Przeszliśmy do salonu, którego wystrój nie robił na mnie większego wrażenia. Dawno przywykłam już do gustów swoich pseudokrewniaków. Sebastian z kolei, zapomniawszy o moich instrukcjach, dokładnie przyglądał się obrazom, zabytkowym meblom i fantazyjnemu kominkowi; przynajmniej do momentu, gdy surowo zgromiłam go wzrokiem.
— Nie sądziłam, że kiedykolwiek jeszcze zobaczę cię w tym domu — odezwała się Sonia, podnosząc się z fotela stojącego najbliżej rozjarzonego paleniska. Z jej kolan zeskoczył na podłogę rudy syberyjski kocur.
— Nie jesteś sama — wyprostowałam się, starając się o neutralny wyraz twarzy — Ja też nigdy bym nie przypuszczała, że tu wrócę.
— Ale tu jesteś. O ile dobrze pamiętam, gdy się ostatnio widziałyśmy stwierdziłaś, że twoja noga postanie tu ponownie jedynie po twoim trupie — na ustach mojej rozmówczyni zaigrał drwiący, niebezpieczny uśmieszek.
— W pewnym sensie istotnie tak jest — czujnie zmrużyłam oczy — Lecz zakładam, że już o tym wiesz.
— Jak cały kraj. Jesteś sławna, Nina — prychnęła pogardliwie — Nie ma dnia, żeby w dzienniku nie poruszyli tematu twojego zaginięcia — zrobiła wymowną pauzę, po czym utkwiła wzrok w stojącym obok mnie bracie — A to zapewne równie słynny pan Braswell, mam rację? Znam waszą historię, więc muszę przyznać, że pańska obecność tutaj jest dla mnie dość sporym zaskoczeniem.
Szybko przetłumaczyłam słowa Soni, a Sebastian nie zdołał powstrzymać się od grymasu.
— W takim razie jest nas dwoje — rzekł spokojnie — Nigdy nie planowałem zwiedzać Jakucka zimą, proszę mi wierzyć.
Zachichotała pod nosem, nim zdążyłam przełożyć jego wypowiedź.
— Miło z twojej strony, kochana, ale znam angielski. Ostatnimi laty z nudów uczęszczałam na kurs — powiedziała, niedbałym gestem dłoni pokazując nam fotele i ponownie zajęła swoje miejsce. Kot jakby na to czekał, bo gdy tylko usiadła na powrót ulokował się na jej kolanach i zamruczał głośno z wyraźnym zadowoleniem.
— To Maurycy? — zapytałam, wskazując zwierzaka ruchem głowy.
— Tak. Od twojej poprzedniej wizyty trochę urósł, prawda? Zresztą, nie on jeden.
Resztki dobrego humoru wyparowały ze mnie w milisekundę. Zanim jednak przyszło mi do głowy zrealizować którąś z morderczych wizji jakie mnie nawiedziły, do salonu wkroczył Jurij z dzbankiem gorącej herbaty. Musiał wyczuć jak gęsta była atmosfera, bo zdecydował się do nas przysiąść, żeby móc zapobiec wiszącej w powietrzu awanturze.
— Dobrze, mów więc co was tu sprowadza — westchnęła Sonia — Najlepiej zacznij od początku, chciałabym usłyszeć tę historię z pierwszej ręki. Media potrafią wszystko wypaczyć, podobnie jak informatorzy.
Mimo że dłonie drżały mi z wściekłości, zdołałam zapanować nad głosem i przez kolejne pół godziny ze szczegółami opowiadałam jej, co naprawdę wydarzyło się w ciągu ostatniego roku. Nie wahała się dopytywać o drobnostki, także te dotyczące dalszej przeszłości, na przykład szkolenia jakie przeszłam pod okiem Octopusa. Mając świadomość że jest moją jedyną szansą ratunku mówiłam szczerze, lecz pomijałam nieistotne dla sprawy informacje, o których babuszka nie musiała wiedzieć. Gdy skończyłam monologować, wbrew sobie sięgnęłam po dzbanek i nalałam pełną filiżankę letniej już herbaty. Sonia milczała w zamyśleniu, a ja czekałam na werdykt.
— Żeby mieć całkowitą jasność: o co dokładnie mnie prosisz, Nina? — spytała wreszcie, wwiercając się we mnie wzrokiem.
— O coś w rodzaju azylu na najbliższe tygodnie — odparłam bez wahania — Dla mnie i Sebastiana. Muszę się zregenerować i przemyśleć, co dalej. Nie mogę tego robić włócząc się po Rosji, bo prędzej czy później ktoś może nas namierzyć. Nie mam pojęcia jak daleko sięgają kontakty Patricka, ale policja… Sama wiesz. Gdybym miała inne wyjście…
— …nigdy byś tu nie przyszła — przerwała mi, a ja niemal mogłam dostrzec jak w jej głowie obracają się zębate kółeczka — Lecz jesteś osaczona. Twoje zdjęcie przekazano do rejestru osób zaginionych, więc jedynym wyjściem jakie masz jest zapadnięcie się pod ziemię, przynajmniej do momentu, gdy przestaną trąbić o tobie media. Przykro mi, moja droga, ale muszę stwierdzić, że sama to na siebie ściągnęłaś.
— Tak. Jestem tego świadoma — zacisnęłam kurczowo pięści — Popełniłam kilka błędów, ale ich limit się wyczerpał. Teraz muszę uporać się z tym problemem, najlepiej raz na zawsze. Nie potrzebuję jednak do tego twojej psychoanalizy. Zrozumiem, jeśli nie zechcesz nam pomóc i w takim wypadku wyjedziemy jeszcze dziś.
Sonia głęboko się nad czymś zastanawiała.
— Jurij, oprowadź Sebastiana po domu. Widziałam, że spodobał mu się nasz wystrój wnętrz — oznajmiła w końcu — Chciałabym porozmawiać z Niną na osobności. Chyba nie masz nic przeciwko, mój drogi? — zwróciła się do mojego towarzysza, który zerknął na mnie pytająco. Skinęłam krótko głową, rzucając mu słaby uśmiech i po chwili zostałam z seniorką rodu sam na sam.
— Co za lojalność — zaśmiała się cicho — Godna podziwu gdyby nie to, że pochodzi ze strony człowieka, który chciał twojej śmierci. Ufasz mu?
Z mojego gardła wyrwał się gorzki chichot.
— Nie ufam nikomu poza sobą — wycedziłam.
— Więc dlaczego jesteście tutaj razem? Założyłaś, że wersja jego i tamtej dziewczyny jest prawdziwa, a co jeśli Patrick w rzeczywistości wcale cię nie zdradził? Nie masz pojęcia, co wydarzyło się tamtego dnia, a przyjechałaś do mnie z osobą, którą moim zdaniem jako pierwszą powinnaś podejrzewać o próbę zniszczenia ci życia. Kolejną.
— Zdecydowałam się na to ze względów praktycznych — wstałam i niespiesznie podeszłam do okna, by oprzeć się plecami o parapet — Są dwie opcje: Sebastian albo kłamie, albo mówi prawdę. Jeśli jest tak, jak twierdzi, będzie cennym sprzymierzeńcem. Jeżeli znowu mnie oszukuje, chcę mieć na niego oko. Jawnych wrogów należy kontrolować, trzymając ich na dystans. Ukrytych najlepiej mieć pod ręką i dawać im złudne poczucie, że są potrzebni. Wolę, żeby Sebastian był ze mną tutaj, gdzie mogę go obserwować, niż by znajdował się poza moim zasięgiem i planował bóg wie co.
— Pochwalam twój tok rozumowania, jednak zapominasz chyba o tym, co najistotniejsze. Przywożąc go tu, naraziłaś moją rodzinę — Sonia założyła ręce, jednocześnie ściągając usta w wąską kreskę. Była wyraźnie niezadowolona — Jeśli zwróci się przeciw tobie, wszyscy będziemy zagrożeni. A gdy któremuś z moich krewnych stanie się krzywda… Wtedy poniesiesz konsekwencje. Nie muszę ci chyba tłumaczyć, jakie.
Przez chwilę mierzyłyśmy się lodowatymi spojrzeniami, lecz żadna z nas nie mrugnęła.
— Prowadzisz niebezpieczną grę, kochana. Co, jeśli stracisz resztki kontroli nad sytuacją? Co zrobisz, kiedy wrogowie przewidzą twój plan i zjawią się tutaj? Jestem przekonana, że kimkolwiek jest osoba która tym razem chce twojej śmierci, nie cofnie się przed niczym by osiągnąć cel. Masz w sobie tyle odwagi by patrzeć jak zabija mnie, Jurija, Darię, jej dzieci? Każdego, kto stanie jej na drodze?
— To się nie zdarzy — odparłam ze stoickim spokojem, uśmiechając się i postępując parę kroków w jej stronę — Nikt się tu nie zjawi. Jeśli nawet, to nie zdąży kiwnąć palcem, żeby was skrzywdzić. Jednak przy dobrym układzie zakończę sprawę szybciej, niż ktokolwiek domyśli się, gdzie mnie szukać.
— Jesteś bardzo pewna siebie — skrzywiła się Sonia — Mogłabym powiedzieć, że nic się nie zmieniłaś, ale bym skłamała. Jesteś jeszcze gorsza niż dziewięć lat temu. Mogę zapytać, skąd bierze się to absolutne przekonanie co do powodzenia twoich planów?
Rozluźniłam się lekko. Nareszcie czułam, że rozmowa zaczyna przybierać pozytywny dla mnie obrót.
— Oczywiście. Widzisz… Masz rację jeżeli chodzi o to, że prowadzę niebezpieczną grę, lecz niepotrzebnie martwisz się, że ktoś przejrzy moje zamiary — zrobiłam krótką, aczkolwiek znaczącą pauzę — To gra, w której nie ma zasad, schematów, utartych szablonów czekających na wypełnienie. Moim wrogom może się tak wydawać; mogą grać według reguł, które sobie wymyślili. Mnie to nie dotyczy. Już nigdy nie będę czyjąś marionetką. Nigdy nie będę robić tego, czego się po mnie spodziewają. To partia szachów, Sonia. Rozgrywka, w której oni próbują mnie zamatować, a ja wywracam szachownicę i ich figury lądują na podłodze. W kawałkach.
Przyszywana babka przyglądała mi się długo, w bliżej nieokreślony sposób. W końcu jednak uśmiechnęła się, co o dziwo wyglądało całkiem szczerze.
— Możecie zostać, jak długo chcecie. Zajmijcie północne skrzydło; rzadko z niego korzystamy, więc nikt nie będzie wam tam przeszkadzał. Gdybyście czegoś potrzebowali, dajcie znać. Ale jeśli wydarzy się coś, co będzie zagrażało moim bliskim, chcę o tym wiedzieć natychmiast — zastrzegła — Chodź, pokażę ci pokoje. Na pewno jesteście zmęczeni po podróży.
Opuściłyśmy salon, w holu natykając się na Sebastiana i Jurija, pochłoniętych rozmową. Już zbierałam się do przekazania bratu pomyślnych dla nas wieści, gdy moją uwagę zwróciły krzyki dobiegające z piętra. Wszyscy jak na komendę unieśliśmy głowy, a po chwili na schodach rozległ się tupot stóp. Na nasz widok trójka dzieci zatrzymała się jak wryta. Wyglądały na nieco speszone.
— Alina, Denis! Co wy wyprawiacie? — zza balustrady na górze wychyliła się znajoma mi twarz Darii — Katia, miałaś pilnować, żeby nie biegali po schodach!
Starsza z dziewczynek wywróciła oczami, uprzednio obróciwszy się tak, żeby moja kuzynka nie mogła tego dostrzec. Niemal się uśmiechnęłam. Niemal. W tym momencie wzrok Darii spoczął na mnie, a ona sama zastygła w bezruchu. Nie wiedziałam czy z powodu szoku, czy raczej oburzenia faktem, że mnie widzi. Wymieniłyśmy zimne spojrzenia, nie zwracając uwagi na pozostałych, obserwujących z zaciekawieniem naszą interakcję.
— Nie sądziłam, że odważysz się tu wrócić — rzuciła na powitanie tonem jeszcze chłodniejszym niż to, co wyrażały jej oczy — Z wiekiem robisz się coraz bezczelniejsza.
— A ty nadal masz kij w tyłku — odparowałam z drwiną — Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają, prawda?
Zanim zdążyła odbić piłeczkę, odezwała się Sonia.
— Moje panie, nie przy dzieciach — popatrzyła na nas z naganą, po czym przeniosła uwagę na skonsternowaną gromadkę — Alina, Denis, Katia, przez kilka tygodni będziemy mieli gości. Zamieszkają w skrzydle północnym i pod żadnym pozorem nie wolno wam im przeszkadzać, rozumiemy się? Mają do wykonania bardzo ważną pracę i potrzebny im spokój.
Dzieciaki posłusznie pokiwały głowami, przyglądając się mnie i Sebastianowi z nieskrywanym zainteresowaniem. Daria starała się stłumić wściekłe prychnięcie, lecz skutek był odwrotny do zamierzonego.
— Chyba nie pozwoliłaś im zostać?! — wycedziła, wpatrując się natarczywie w matkę. Sonia pozostała jednak niewzruszona. Widząc że nic nie wskóra, moja wspaniała kuzynka postanowiła wyładować się na swoich pociechach — A wy do łóżek, raz, dwa!
— Muszę odrobić lekcje — zaprotestowała starsza z dziewczynek o imieniu Katia — Wujek Jurij miał mi pomóc w wypracowaniu.
— Świetnie, wobec tego lepiej się za to zabierz — burknęła Daria, machając ręką z rezygnacją — Alina, Denis, słyszeliście co powiedziałam?
Dzieci, z dużą dozą prawdopodobieństwa bliźniaki, z niechęcią powlokły się na górę i wkrótce zniknęły z naszego pola widzenia, podobnie jak ich matka.
— Mieszka teraz z wami? — uniosłam pytająco brwi — Od kiedy?
— Jakieś dwa lata — wyjaśnił Jurij taksując mnie wnikliwie, zupełnie jakby na coś czekał. Cóż, nie doczeka się, mruknęłam w myślach, zachowując kamienną twarz — Jej mąż musiał sprzedać dom, żeby mieć kasę na operację ojca.
— Ach, tak — potarłam skroń, która zaczęła boleśnie pulsować — Rozumiem.
Zerknęłam na Sebastiana, by dać mu do zrozumienia, że moje negocjacje z Sonią przebiegły pomyślnie, o ile sam jeszcze tego nie wywnioskował. Od razu się rozluźnił, a ja pochwyciłam wzrok Katii, która od dłuższej chwili zdawała się śledzić każdy mój ruch. Próbowałam to ignorować, aż do teraz. Niechętnie odwzajemniłam jej spojrzenie.
— Mam coś na twarzy? — zapytałam dziewczynkę nieco ostrzej niż zamierzałam.
Mój ton zaskoczył wszystkich, włączając mnie samą i zrobiło mi się trochę głupio. Nie przepadałam za dziećmi, ale niechętnie musiałam przyznać, że Katia wyglądała całkiem sympatycznie. Blond włosy związała w wysoki kucyk, a jej oczy miały czysty, lazurowy kolor. Ponieważ szczegół ten od razu przypomniał mi o Secie, zacisnęłam pięści, starając się opanować wpełzający na twarz grymas. Nie muszę chyba dodawać, że nie była to przyjemna retrospekcja. Katia tymczasem oblała się rumieńcem i spuściła oczy.
— Nie, ja… Przepraszam… Widziałam panią w telewizji i… — zaczęła się jąkać, uparcie spoglądając na dywan przed sobą.
— W porządku — wysiliłam się na najbardziej uprzejmy uśmiech, na jaki było mnie w tym momencie stać — To ja przepraszam. Mamy za sobą długą drogę i jesteśmy strasznie zmęczeni, stąd moje rozdrażnienie. Nie musisz mnie też tytułować; po prostu mów do mnie po imieniu.
Dziewczynka skinęła głową i chwilę później Jurij przeszedł z nią do salonu, by zająć się jej pracą domową. Sonia zaś poprowadziła nas do wspomnianego wcześniej skrzydła północnego i pokazała, gdzie znajdują się nasze sypialnie.
— Wiem że już późno, ale czy znalazłaby się dla mnie jakaś kanapka? — spytał Sebastian, gdy zbierała się do odejścia — Po drodze prawie się nie zatrzymywaliśmy i…
— Oczywiście — roześmiała się — Wiecie gdzie jest kuchnia, częstujcie się czym chcecie.
— Idziesz? — brat zmarszczył czoło z wyraźną konsternacją, dostrzegłszy że nie ruszyłam się z miejsca i ciągle stoję przy drzwiach pokoju.
Pokręciłam głową.
— Nie, nie jestem głodna. Wezmę prysznic i idę spać, ledwo żyję.
— Mogę ci coś przynieść — zaoferował wspaniałomyślnie.
— Nie trzeba, ale dzięki. Tylko się nie obżeraj, bo przytyjesz i zrobisz się bezużyteczny — mrugnęłam do niego kpiąco. Prychnął, wymownie spoglądając w sufit.
— W takim razie dobranoc — pomachawszy mi raźno, oddalił się korytarzem w celu spustoszenia lodówki Wiesninów.
Kiedy zostałam sama, pozwoliłam fałszywemu uśmiechowi zniknąć z mojej twarzy. Minęło raptem parę godzin od momentu gdy przekroczyłam próg tego domu, a już dopadło mnie uczucie mentalnego wycieńczenia. Na szczęście nigdy nie miałam tutaj problemów z zasypianiem. Zamykając oczy uświadomiłam sobie, że pobyt w Jakucku zapowiadał się na o wiele większe wyzwanie niż zakładałam, głównie ze względu na obecność Darii i jej rodziny. Jednak mimo wszystko nie było to coś, z czym nie dałabym sobie rady. Parafrazując słowa popularnego powiedzenia: kiedy życie rzuca ci kłody pod nogi, zrób z nich tratwę. Wiedziałam, że tych kłód pojawi się jeszcze więcej i sprawa Darii to jedynie mizerny początek, lecz uśmiechnęłam się do siebie wierząc, że w razie potrzeby — jeśli tylko będzie mogło mi to w jakiś sposób pomóc — zamiast tratwy zbuduję z nich nawet cholernego Titanica.
Z tą niewielką różnicą, że mój faktycznie będzie niezatapialny.
Rozdział 3
Związanie
♪ Oceana — Cry, Cry
Północne skrzydło, które przydzieliła nam Sonia, posiadało dwie ważne zalety. Po pierwsze, znajdowała się w nim domowa biblioteka, pozostałość po nieżyjącej głowie klanu Wiesninów, Dymitrze. Obecnie korzystano z niej rzadko, więc już na początku było dla mnie jasne, że jeśli nasze centrum dowodzenia miało mieścić się w jednym określonym miejscu, to tylko i wyłącznie tam. Po drugie, Sonia miała rację twierdząc, że jest to najcichsze pomieszczenie w domu. Położona z dala od ulicy, ta część budynku zapewniała komfortowe warunki do pracy. Ponadto z okna biblioteki roztaczał się widok na Lenę, który działał na człowieka niezwykle uspokajająco. Zdawałam sobie sprawę, że gdy zabierzemy się do roboty nerwów na pewno nie zabraknie, więc kojący krajobraz na zewnątrz należało uważać za dodatkowy duży plus. Paradoksalnie, północne skrzydło było w rzeczywistości wschodnie, ale najwyraźniej budowniczy posiadali własne wyobrażenie co do stron świata.
Rozsiadłam się w skórzanym, miękkim fotelu i postawiłam na stoliku swoje śniadanie: rogaliki z budyniem oraz miętową czarną kawę. Wpychając sobie jedzenie do ust, sięgnęłam po pilota i włączyłam telewizor, bez większego zainteresowania śledząc wiadomości na kanale informacyjnym. Kilka minut później dołączył do mnie Sebastian, klapiąc na fotel naprzeciwko i pocierając oczy.
— Historyk sztuki je śniadanie w bibliotece — wytknął z dezaprobatą — Świat schodzi na psy.
— Już dawno zszedł — mruknęłam, podnosząc filiżankę — Myślę, że teraz może się już jedynie skończyć, dla dobra nas wszystkich.
— Co za apokaliptyczny nastrój — zaśmiał się, porywając z mojego talerza dwa ostatnie rogaliki i ignorując moje wściekłe spojrzenie — Chyba komuś się źle spało.
— Nie było najgorzej — odparłam, wzruszając ramionami. Dziś po raz pierwszy od wielu miesięcy nawiedziły mnie koszmary. Nowe, lecz wcale nie lepsze od tych, których się pozbyłam. Sebastian jednak nie był osobą, której planowałam się z nich zwierzać — Muszę się przyzwyczaić do tego miejsca, to wszystko.
Pokiwał głową, przenosząc wzrok na ekran i próbując rozszyfrować którekolwiek z napisów, jakie przesuwały się na dolnym pasku. Z jego miny wnioskowałam, że skutek był raczej marny.
— Może przełącz na CNN albo jakąś inną stację w języku, który rozumiem — westchnął z rozdrażnieniem. Nie znałam go zbyt długo, ale wiedziałam że był perfekcjonistą i nie znosił nie odnajdywać się w sytuacji. Następna cecha, którą dzieliliśmy.
— Nic z tego — zaprzeczyłam zdecydowanie — Nie oglądam tego rekreacyjnie, braciszku. Sprawdzam, czy pojawi się jakaś wzmianka o nas. Wątpię, żeby Patrickowi udało się zrobić z mojego zniknięcia sprawę międzynarodowej wagi, więc musimy poprzestać na dziennikach krajowych.
— Jasne. Skoro jednak jestem do tego kompletnie nieprzydatny, co mogę zrobić?
— Zaparz dzbanek kawy lub herbaty i przynieś tu trochę prowiantu — potarłam brodę w zamyśleniu — Kiedy zaczniemy analizę naszego położenia prędko stąd nie wyjdziemy, więc lepiej mieć paliwo pod ręką. Ja w tym czasie prześledzę do końca dziennik i poczekam na Jurija — widząc jego pytające spojrzenie, dodałam — Poprosiłam go, żeby zorganizował dla nas sprzęt i lada moment powinien wrócić z zakupów. Tak się składa, że dobry sklep komputerowy jest tuż za rogiem.
Kwadrans później Sebastian wkroczył do biblioteki obładowany jedzeniem. Wiadomości zbliżały się ku końcowi i zaczynałam już tracić nadzieję na usłyszenie czegoś przydatnego, lecz wtedy z ust spikerki padło moje nazwisko. Gwałtownie poderwałam głowę, wlepiając wzrok w ekran dokładnie w chwili, gdy dołączył do nas Jurij niosący parę średnich rozmiarów kartonów.
— Nowe ustalenia nowosybirskiej policji w sprawie zaginięcia Niny Konstantinowej — mówiła kobieta, starając się wyglądać jak najbardziej profesjonalnie. Niestety, nie wychodziło jej to za dobrze — Wczoraj wieczorem pułkownik Karpow powiadomił opinię publiczną o prawdopodobnej tożsamości porywacza panny Konstantinowej. Za głównego podejrzanego uważa się obecnie Sebastiana Braswella, byłego agenta FBI i zarazem brata zaginionej, który według wiedzy policji przyleciał do Rosji w listopadzie, a którego aktualne miejsce pobytu pozostaje dotąd nieznane. Udało się też potwierdzić, że relacja rodzeństwa jest wyjątkowo skomplikowana, w związku z czym podejrzany mógł być zdolny do uprowadzenia siostry, a nawet jej zranienia. Wszelkie informacje na temat obojga poszukiwanych należy niezwłocznie zgłaszać organom ścigania, osobiście lub telefonicznie, dzwoniąc pod numer… — w tym momencie na ekranie pojawiły się nasze zdjęcia, a Sebastian z wrażenia upuścił na podłogę termos.
— Co, do cholery?! — wytrzeszczył oczy ze zdziwieniem i spojrzał na mnie pytająco.
— Cóż — burknęłam ponuro — W wielkim skrócie, właśnie zostałeś oficjalnie uznany za mojego porywacza. Gratulacje.
Przez chwilę w bibliotece panowała grobowa cisza. Sebastian zacisnął pięści i szczękę tak mocno, że zaczęłam się poważnie obawiać o to, czy nie popękają mu kości palców lub zęby. Jurij odchrząknął, zwracając naszą uwagę. Wyłączyłam telewizor i przeniosłam na niego wzrok.
— Nie ma to jak dobre wieści na początek dnia — uśmiechnął się z przekąsem i położył na biurku pudełka. Szybko zabrałam się do ich rozpakowywania — Kupiłem to, co mieli na stanie. Jak chciałaś: dwa laptopy, dwa telefony plus startery, pendrive. Nawet została reszta — sięgnął do kieszeni i wyjął z niej plik banknotów, znacznie szczuplejszy niż ten, który wręczyłam mu rano. Machnęłam dłonią.
— Zatrzymaj je. Trochę tu zostaniemy, a nasze utrzymanie też będzie was kosztowało, więc potraktuj to jako pierwszą ratę czynszu. Sprzedawca się nie dziwił?
— Nie. Często się u niego zaopatruję; wie, że prowadzę firmę i nie będzie niczego podejrzewał.
— Świetnie. Dzięki Jurij, jesteś najlepszy — uścisnęłam go krótko.
— Nie ma sprawy. Macie wszystko, co potrzebne? Muszę jechać do biura, ale po drodze mogę jeszcze gdzieś wstąpić.
— Na razie chyba tak — zastanowiłam się — Internet jest bezpieczny?
— Jasne — potwierdził — Matka załatwia większość spraw mobilnie, więc możesz korzystać bez obaw, nikt cię tu nie namierzy.
Jego zapewnienie zupełnie mi wystarczało. Jeśli Sonia regularnie przeprowadzała tu swoje nielegalne transakcje, musiała zatrudniać naprawdę dobrych speców. Taki ktoś jak ona nie pozwoliłby sobie na współpracę z partaczami. Reputacja zobowiązywała, a w profesjach takich jak nasze nie było miejsca na sentymenty — szkoda, że dotarło to do mnie zbyt późno.
Przedpołudnie upłynęło nam na konfiguracji sprzętu, a cała rozmowa ograniczała się do wymiany krótkich zdań. Widziałam, że Sebastian wciąż dochodził do siebie po nowinach z dziennika, lecz nie mogłam się zdobyć na współczucie. Nadal pamiętałam, że to przez niego zginął James i nic nie było w stanie wymazać tej skazy na naszej relacji. Pewnych rzeczy po prostu nie można wybaczać, a to była jedna z nich.
— Wiem, że ciągle myślisz o tym newsie, ale teraz musimy się skupić — wbiłam w niego natarczywe spojrzenie — W gruncie rzeczy to była wyłącznie kwestia czasu; Patrick nie mógł przepuścić takiej okazji, by pogrążyć nas oboje za jednym zamachem.
— Masz rację i wcale nie jestem zdziwiony, że wykorzystał informację o moim pobycie w Rosji. To bardzo wygodne. Cały czas zastanawiam się jednak co nim kieruje.
— Właśnie. Musimy odkryć jego powody — chwyciłam ciasteczko i zaczęłam je zawzięcie chrupać — Żeby wydostać się z tego gówna, należy zacząć od początku. Przeanalizować wszystko o czym wiemy i to, czego jeszcze nie wiemy.
— Od początku, czyli od momentu waszego spotkania?
— Głównie, lecz nie tylko. Najpierw wyciągniemy co się da z okresu od mojego pierwszego spotkania z nim, do strzału nad Zbiornikiem. Potem trzeba będzie przekopać się przez jego przeszłość. Jestem przekonana, że w pewnej chwili wypłynie całkiem niezły syf. Syf, który nawet jeśli nie da nam bezpośrednich odpowiedzi, będzie można wykorzystać do uzyskania ich.
— No to do roboty — Sebastian zaklaskał ironicznie — Zapowiada się niezła jazda.
Po trzech godzinach pracy udało nam się ułożyć coś w rodzaju planu wydarzeń burzliwej historii Setha i Meduzy. Użyliśmy do tego kolorowych samoprzylepnych karteczek, dużej korkowej tablicy znalezionej w kącie biblioteki, szpilek oraz czerwonego kłębka wełny przywleczonego aż tutaj zapewne przez Maurycego — zawsze był nadzwyczaj aktywnym zwierzakiem, a z wiekiem najwyraźniej jeszcze mu się pogorszyło. Nawiasem mówiąc fakt, że ze wszystkich żywych stworzeń obecnych w jakuckim dworze Wiesninów największą sympatią darzyłam kota, był chyba więcej niż wymowny.
Rzucając okiem na daty wypisane przy kolejnych wydarzeniach czułam wzbierającą we mnie gorycz, zmieszaną z bezsilną wściekłością na samą siebie. Jak strasznie byłam naiwna, choć uważałam się za tak sprytną i bystrą.
— Nie wiń się za to — brat jakby czytał w moich myślach — Nie jesteś odpowiedzialna za to, że facet okazał się draniem.
— Niby tak, ale z drugiej strony gdybym nie opuściła gardy, nie dostałabym w twarz. Sama się w to wpakowałam. Pozwoliłam mu, by mnie zniszczył.
— Gdyby cię zniszczył, leżałabyś już w grobie. Na razie wygrał tylko partię, nie bitwę. Inaczej byś tu nie stała. A jednak tu jesteś i starasz się zrozumieć to bagno, żeby pogrążyć gnoja. Moim zdaniem jesteś silniejsza niż kiedykolwiek. To on nie ma pojęcia w co się wpakował i jak bardzo pożałuje tego, co ci zrobił.
Słysząc, jak człowiek który sam niedawno chciał mnie wykończyć próbuje podnieść mnie na duchu, nie mogłam się nie uśmiechnąć.
— Okej, mamy kalendarium — zmrużył oczy w skupieniu — Zastanawia mnie jedna rzecz. Mówiłaś, że wasze pierwsze spotkanie odbyło się w Toruniu. Ale już przed nim uważałaś Setha za najgorszego wroga, prawda? — przytaknęłam — Dlaczego?
— Od kiedy dołączyłam do rankingu, rywalizowaliśmy o zlecenia ogólne. Mieliśmy podobny gust i w efekcie często sprzątaliśmy sobie zadania sprzed nosa. Można powiedzieć, że było to notoryczne. Czasami odnosiłam wrażenie, że się na mnie uwziął, choć nie były to działania celowe. Nie mógł przecież przewidzieć czego chcę się podjąć, a czego nie.
— Rozumiem. To faktycznie niemożliwe, chyba że jest jasnowidzem albo wróżbitą — zrobił pauzę — Co teraz?
— Sugeruję dla porządku wypisać jego najważniejsze cechy. Niby to oczywiste, lecz niektóre z nich mogą stanowić słabe punkty, w które potem będziemy mogli uderzyć. Lepiej mieć je na widoku. Numer jeden: pewność siebie — przylepiłam karteczkę na ścianie, po lewej stronie tablicy, żeby zachować porządek.
— Inteligencja, bystrość, przebiegłość — dodał Sebastian, ochoczo przyłączając się do tapetowania biblioteki Dymitra — Sprawność fizyczna.
— Świetna adaptacja do różnych sytuacji. Talent do kłamstwa.
— Dobry organizator.
— Szczegółowość, dokładność, umiejętność przewidywania ruchów wroga.
— Manipulator.
— I to wybitny — zgodziłam się — Nastawiony na rozpoznawanie i wykorzystywanie słabości przeciwników.
— Wyrachowany. Bez hamulców i sumienia, dąży do celu po trupach.
— Egocentryk, zapatrzony w siebie.
Przerzucaliśmy się określeniami Patricka przez kolejną godzinę, aż w końcu opadliśmy na fotele, żeby spokojnie napić się kawy. Wtedy zauważyłam stojącą w drzwiach biblioteki Sonię, obserwującą nas z lekkim rozbawieniem.
— Chyba potrzebujecie większej tablicy — oznajmiła napotkawszy mój wzrok i nagle zmarszczyła brwi, spoglądając na stolik — Czy to nie kłębek Maurycego?
*
Kilka godzin później siedzieliśmy na dywanie, kontemplując wyniki naszej pracy. Oprócz kalendarium i profilu charakterologicznego Patricka stworzyliśmy też coś w rodzaju jego szczątkowego życiorysu na podstawie tego, co o nim wiedziałam. Oczywiście nie wszystkie te informacje musiały być prawdziwe, więc zdecydowana większość karteczek po prawej stronie tablicy oznaczona była dużymi znakami zapytania.
— Trzeba będzie to zweryfikować — potarłam skroń z frustracją — Nie mam pojęcia, jak daleko sięgają jego kłamstwa. Na dobrą sprawę nie zdziwiłabym się nawet, gdyby okazało się, że Chris nie jest jego bratem.
— Jakoś sobie z tym poradzimy — Sebastian usiłował zachować optymizm — Najważniejsze, że zdołaliśmy uporządkować istotne dane. Myślę, że to świetny punkt wyjścia — wskazał ścianę gęsto pokrytą naszymi papierowymi notatkami — Choć jeśli mam być szczery, jak na razie wcale nie czuję się bliższy pojęcia jego motywów.
— Powinniśmy zrobić dziś jeszcze jedno — stwierdziłam — Stwórzmy katalog pytań, na które musimy poznać odpowiedź. W ten sposób niczego nie pominiemy, a przynajmniej zminimalizujemy tego ryzyko.
Pokiwał głową entuzjastycznie.
— Przypomina mi to trochę studia — zaśmiał się — Przed rozpoczęciem projektu zalecano nam tworzenie map myśli i takich tam, żeby lepiej zorganizować przyszłą pracę. Jak widać, metoda ma całkiem szerokie zastosowanie. Mądrze będzie też pogrupować pytania w zależności od stopnia ich istotności.
— Najważniejsze będą na górze. No i trzeba zachować przejrzystość.
— Hm, nie chcę cię martwić, ale mamy problem przestrzenny: skończyła nam się ściana. Chyba że poszukam jakiejś drabiny?
— Cholera, naprawdę przydałaby się jeszcze jedna tablica — skrzywiłam się — Możemy przylepiać kartki na szafie, jutro się coś załatwi…
W tym momencie rozległo się ciche, nieśmiałe pukanie do drzwi. Obróciłam się raptownie i zobaczyłam stojącą w progu Katię. Zamrugałam ze zdziwieniem i rzuciłam jej pytające spojrzenie.
— Mogę wam pożyczyć moją — odezwała się cicho, niepewna tego, czy powinna cokolwiek mówić — Na razie jej nie używam, więc wisi pusta nad moim biurkiem. Jak babcia zobaczy klej na meblach, to się wkurzy.
Zabrzmiało to tak, jakby doświadczyła gniewu Soni na własnej skórze, więc nie kwestionowałam jej słów. Uniosłam brwi i zerknęłam na Sebastiana. Widziałam, że zastanawia się nad tym samym, co ja: jak długo dziewczynka stała w drzwiach i jak wiele usłyszała, jeżeli oczywiście znała angielski. Wiele wskazywało na to, że opanowała przynajmniej podstawy, skoro zrozumiała czego nam brakowało.
— Byłoby świetnie, dzięki — odparłam stosunkowo serdecznym tonem — Co jak co, ale nie powinniśmy denerwować jej bardziej, niż już to zrobiliśmy.
Katia uśmiechnęła się szeroko i pobiegła do swojego pokoju, a ja westchnęłam z rozdrażnieniem. Po chwili z zaskoczeniem dostrzegłam, że brat przygląda mi się ze zmarszczonym czołem.
— Co? — rzuciłam nieco burkliwie.
— Zastanawiam się, czemu tak warczysz na tego dzieciaka.
— Wcale nie warczę — zaoponowałam — Po prostu nie przepadam za ludzkimi osobnikami poniżej dwunastego roku życia.
— Aliny i Denisa tak nie traktujesz.
— Masz rację. Ignoruję ich, a to całkiem łatwe bo nie plączą mi się pod nogami. Poza tym jesteśmy tu dopiero od mniej niż doby; nie uważasz więc, że za wcześnie na takie głębokie wnioski? — prychnęłam drwiąco. Cały dzień (wyłączając porę obiadu) spędziliśmy w bibliotece, tak że nasza interakcja z pozostałymi domownikami ograniczała się do tej pory do kilkunastu minut i paru spotkań na korytarzu.
— Wczoraj wieczorem byłaś dla niej wredna — nie ustępował.
— Byłam po prostu zmęczona. W przeciwieństwie do ciebie nie miałam szansy zdrzemnąć się na parę godzin w samochodzie.
Ripostę udaremniła mu Katia, wpadając do biblioteki ze sporą tablicą korkową w rękach. Wyglądała na bardzo z siebie zadowoloną i ledwie powstrzymałam się przed wywróceniem oczami.
— Proszę — wręczyła mi planszę z dumą — Taka wystarczy?
— Okaże się — rzekłam krótko — Nie mam pojęcia ile będzie notatek, lecz na początek jest dobra. Dzięki.
Podeszłam do stojącej w rogu szafki i postawiłam na niej tablicę. Gdy się odwróciłam, Katia nadal stała w tym samym miejscu, patrząc na mnie z niezdecydowaniem wypisanym na twarzy.
— Ciociu Nino… Wiem, że babcia mówiła, żeby wam nie przeszkadzać, ale… Czy mogę z wami posiedzieć? Będę cicho, obiecuję! Zawsze odrabiam tu lekcje, bo Alina i Denis strasznie hałasują… — zawiesiła głos i spojrzała na mnie z obawą, jakby czekała na wyrok. Modląc się w duchu o cierpliwość, przeniosłam wzrok na brata.
— Pyta, czy może dotrzymać nam towarzystwa — wyjaśniłam mu — Najwyraźniej rodzeństwo przeszkadza jej w nauce.
— Zależy, jak dobrze zna angielski.
Wzruszyłam ramionami i zerknęłam ostrożnie na dziewczynkę.
— Uczysz się angielskiego, prawda?
— Tak — kiwnęła głową — Od dwóch lat. Babcia wysłała mnie na kurs.
— Rozumiesz, o czym rozmawiamy? — wskazałam Sebastiana. Tym razem Katia zaprzeczyła.
— Tylko trochę, bo prawie przez cały czas mówicie za szybko. I nie znam wszystkich wyrazów. Ale nie będę podsłuchiwać, słowo! Mogę nawet założyć słuchawki — było ewidentne, że bardzo chce przesiadywać w bibliotece. W sumie wcale mnie to nie dziwiło. Mając na karku przez większość dnia Darię i jej smarkaczy sama pewnie zaczęłabym wariować.
Machnęłam ręką, żywiąc nadzieję że brat uzna to za przejaw mojej dobrej woli i przestanie się czepiać tego, jak traktuję dzieci.
— Nie ma potrzeby. O ile nie będziesz się wtrącać, możesz tu siedzieć — westchnęłam, a Katia, ku mojej zgrozie, podskoczyła wydając z siebie radosny pisk i objęła mnie w talii.
Zaklęłam w duchu, czując się tak, jakby oblazły mnie karaluchy. Wiedziałam jakie to uczucie, bo niestety miałam okazję go doświadczyć, więc tego porównania nie można zaliczyć do kategorii bezpodstawnych. Sebastian uśmiechnął się do mnie złośliwie, nieświadomy toczącej się we mnie wewnętrznej walki, by nie potraktować dzieciaka jak natrętnego owada.
— Dziękuję, ciociu! — po kilku sekundach w końcu się ode mnie odkleiła — Jesteś super! Pójdę po książki!
Gdy zniknęła za drzwiami, zmrużyłam oczy i moje lodowate spojrzenie napotkało wzrok brata.
— Wyszczerz się tak jeszcze raz, a wybiję ci zęby — wycedziłam, schylając się po blok czystych karteczek — To na czym stanęliśmy?
*
Obudziłam się w środku nocy, zlana zimnym potem. Mimo tego, że budzik stojący na szafce wskazywał dopiero drugą trzydzieści, wstałam i ubrałam się. Byłam świadoma, że dalsze leżenie w łóżku nie ma sensu — następny koszmar jeszcze bardziej by mnie wymęczył. W kuchni, najciszej jak umiałam, zaparzyłam sobie kawę, próbując nie rozpamiętywać złego snu, będącego retrospekcją tego, co przeżyłam w tym domu parę lat temu. Kiedy odwróciłam się w kierunku drzwi, podskoczyłam na widok mojej zaspanej, młodocianej prześladowczyni, przecierającej oczy. W efekcie znaczna część kawy wylądowała na podłodze oraz mojej bluzce. Zaklęłam soczyście.
— Przepraszam, ciociu. Nie chciałam cię przestraszyć — Katia lekko zbladła, zapewne spodziewając się, że zacznę na nią krzyczeć i szybko sięgnęła po stojący w rogu kuchni mop.
— Zostaw, nic się nie stało — uprzedziłam ją i starając się nie okazywać złości zaczęłam ścierać płyn z płytek — Dlaczego nie śpisz?
— Usłyszałam krzyki i chciałam sprawdzić, czy wszystko w porządku. Mój pokój jest niedaleko twojego — odparła dziewczynka, przypatrując mi się z zakłopotaniem — Miałaś zły sen?
— Tak. Przykro mi, że cię obudziłam, jednak nic mi nie jest. Wracaj do łóżka, Katia. Jeśli twoja matka zobaczy, że zamiast spać patrolujesz dom, nie będzie zadowolona.
— Ona nie jest moją matką — oświadczyła obojętnym tonem — I tak naprawdę to zawsze jest niezadowolona.
Wyprostowałam się gwałtownie, ściskając mop o wiele mocniej niż było to konieczne. Spojrzałam na dzieciaka ze zdumieniem.
— Jak to: nie jest twoją matką? — zapytałam trochę zbyt natarczywie.
Katia wzruszyła ramionami.
— Adoptowała mnie krótko po urodzeniu — wyjaśniła lakonicznie.
— Skąd o tym wiesz? — zmarszczyłam brwi.
— W sumie to od niej. Kiedy urodziło się moje rodzeństwo, zaczęła mnie inaczej traktować, wuj Iwan też. Raz usłyszałam ich kłótnię; mówili takie rzeczy, że sama domyśliłam się prawdy, ale i tak spytałam ją o to, gdy byłyśmy na spacerze. Więc powiedziała mi o adopcji.
Przyglądałam się jej w milczeniu, czując jak moje mięśnie tężeją. Najwyraźniej mała nie miała tak lekkiego życia, jak przypuszczałam. Nic dziwnego, że chciała siedzieć ze mną i Sebastianem w bibliotece — widocznie towarzystwo rodzinki Jefimowów i Wiesninów było dla niej trudne do zniesienia i potrzebowała odmiany, nawet jeśli tylko chwilowej.
— Zrobić ci kakao? — zaproponowałam nieco wbrew sobie.
Katia ochoczo przystała na moją ofertę, po czym wsunęła się na taboret przy kuchennym stole.
— Teraz także inaczej cię traktują? — usiadłam naprzeciw niej, postawiwszy garnek z mlekiem na kuchence.
— Tak — mruknęła niechętnie — Daria w kółko na mnie krzyczy. Kiedy Alina lub Denis coś zepsują, to i tak jest moja wina. A wuj Iwan prawie wcale nie zwraca na mnie uwagi. Zapomniał o moich ostatnich urodzinach.
Wezbrała we mnie zimna furia.
— Z tego co mówisz, to przypominają mi trochę Dursleyów z Harry’ego Pottera — uśmiechnęłam się półgębkiem, robiąc dobrą minę do złej gry.
Katia zachichotała.
— No, mi też. Może przyjdzie po mnie jakiś Hagrid. Albo moja prawdziwa mama.
— Twoja mama? — uniosłam brwi — Znasz ją?
— Nie. Ciotka nie chce o niej rozmawiać i wkurza się, gdy o nią pytam. Słyszałam, że dużo podróżuje, ale nie wiem jak ma na imię. Mimo wszystko czasem chciałabym, żeby po mnie wróciła i mnie stąd zabrała.
— Jest aż tak źle? — spytałam cicho.
Przytaknęła, siląc się na obojętność, jednak widziałam, że jest jej bardzo smutno. Wstałam, żeby zalać jej kakao i uświadomiłam sobie, że dziewczynka jest w tym samym wieku co ja, gdy Jennifer odstawiła swój śmiertelny teatrzyk. Katia była dzieckiem, ale nie głupim. Przejawiała pewną nienaturalną dla swoich lat dojrzałość, lecz to, jak traktowała ją jej rodzina, nawet jeśli przyszywana, miało zostać w jej głowie na zawsze. Smutne dzieciństwo ukształtuje ją zapewne tak, jak moja młodość ukształtowała mnie. Co za ironia losu.
— Wiesz… Moja matka porzuciła mnie i mojego tatę, kiedy miałam tyle lat, co aktualnie ty — powiedziałam, stawiając przed nią kubek. Nie miałam doświadczenia w pogadankach z małoletnimi, więc postanowiłam po prostu mówić szczerze — Myśleliśmy że umarła, lecz jakiś czas temu odkryłam że wyjechała, bo nie chciała już dłużej z nami być. Jeszcze do niedawna miałam koszmary z jej powodu.
— Teraz już nie masz?
— Nie. Co prawda obecnie mam inne, jednak to nieważne. Odnalazłam matkę po latach i okazało się, że wcale nie jest dobrą osobą za jaką ją uważałam; jaką ją zapamiętałam. Była zła. Bardzo zła. I nagle dotarło do mnie, że wolałabym już nigdy się z nią nie spotkać.
— Wolałabyś myśleć, że nie żyje?
— Sądzę, że tak byłoby lepiej dla wszystkich, nie tylko dla mnie — przyznałam — Nie mówiąc o tym, że wówczas na pewno nie byłabym teraz w takiej trudnej sytuacji.
— Co się z nią stało? — utkwiła we mnie zaciekawiony wzrok.
— Umarła. Tym razem naprawdę. I wcale nie jest mi z tego powodu przykro, bo chociaż nie może już nikogo skrzywdzić. Wiesz, dlaczego ci o tym opowiadam? — pokręciła głową — Chcę ci pokazać, że nawet jeśli nasze życzenia się spełniają, to nie zawsze jest to dla nas dobre. Przez wiele lat marzyłam o tym, żeby ponownie pogadać z matką, a gdy stało się to możliwe, praktycznie od razu pożałowałam tego, co sobie życzyłam. Ty chciałabyś, żeby twoja mama cię stąd zabrała. Rozumiem to, ale co jeżeli byłoby ci z nią jeszcze gorzej niż z ciotką Darią i jej rodziną? Nie znasz tej kobiety, nie wiesz jaka jest. Pewnie to niekoniecznie to, co chciałabyś usłyszeć, lecz mogła mieć ważne powody, żeby oddać cię do adopcji. Jeśli jest złą osobą i zdaje sobie z tego sprawę, przypuszczam że zdecydowała się na to by cię ochronić. Przed samą sobą.
— A jeśli jest dobra?
— Wtedy należałoby uznać ją za tchórza. O ile nie wydarzyło się coś, co zmusiło ją do tego, żeby cię oddać. Mogła na przykład zachorować i nie być w stanie się tobą opiekować.
— Może dlatego nigdy mnie nie odwiedziła, chociaż ciocia Daria twierdzi, że wie gdzie mieszkamy — zadumała się dziewczynka — Ale i tak chciałabym się z nią zobaczyć.
— Serio? A co, gdybyś się nią rozczarowała?
— Na pewno nie. Mam dobre przeczucie — Katia uśmiechnęła się nieco sennie — A jeśli nawet, to chociaż wiedziałabym jak wygląda. Mogę cię o coś zapytać?
— Jasne.
— Czemu mnie nie lubisz?
Zamrugałam szybko, zaskoczona jej bezpośredniością.
— Skąd taki wniosek? Prawie się nie znamy.
— Nie wiem — wzruszyła ramionami — Takie mam odczucie. Jeśli cię drażnię, to powiedz. Nie będę się więcej naprzykrzać.
— To nie twoja wina, Katia — westchnęłam z ponurym rozbawieniem — Podoba mi się, że mówisz prosto z mostu, dlatego będę z tobą szczera. Wszyscy ludzie mnie drażnią, nie tylko ty. Po prostu nie lubię towarzystwa innych, a zwłaszcza dzieci. Moje grono przyjaciół zawsze było bardzo małe. Był jednak czas, kiedy sądziłam, że zaczyna mi to przechodzić. Otworzyłam się, chciałam podjąć ryzyko, żeby zmienić swoje życie… I nie skończyło się to dobrze.
— Ktoś cię zranił? — spytała cicho, a gdy nie zaprzeczyłam dodała szeptem — Ten pan z telewizji?
Bystry bachor.
— Tak, zakładając że myślimy o tej samej osobie.
— Widziałam w dzienniku, że stał obok twojego taty. Kim on jest?
— Był moim narzeczonym, ale bardzo krótko — raptem minutę, pomyślałam z ironią. To chyba jakiś rekord świata — Teraz jest moim wrogiem. Wykorzystał mnie.
— Dlaczego?
Uśmiechnęłam się gorzko, dopijając kawę.
— Tego właśnie próbuję się dowiedzieć.
*
— Naprawdę wierzyłem, że Patrick cię kocha — rzekł Sebastian, pocierając palcem wskazującym miejsce między brwiami. Podobno pomagało mu się to skoncentrować. Moim zdaniem wyglądał trochę jak wariat — To, jak na ciebie patrzył i jak się zachowywał… To zdarza się wyłącznie w filmach.
— Aktor z niego niezły — zaśmiałam się pusto — Chyba wszyscy nabrali się na jego przedstawienie. Na razie jednak zostawmy to i skupmy się na najważniejszym.
— Czyli?
— Czyli tym, co działo się z nim między moim wyjazdem z USA, a jego przyjazdem do Rosji z zamiarem rzekomego odzyskania mnie. Według jego brata, Patrick był w rozsypce i dopiero po lekturze listu zostawionego przeze mnie u Chrisa zebrał się do kupy. W efekcie postanowił przybyć do Nowosybirska, by się ze mną ożenić. Zgodził się nawet zamieszkać w Rosji i to bez większych wahań; co za poświęcenie z jego strony. Istotne jest też, że jaśnie pan poinformował mnie o swoim odejściu z elity zabójców krótko po tym, jak ja to zrobiłam. To będzie nasz punkt wyjścia.
Położyłam sobie na kolanach komputer, który wcześniej przygotowałam do użytku.
— Pierwsza faza będzie dość prosta: wejdziemy na portal i sprawdzimy, czy w rankingu jest ktoś taki jak Seth — Sebastian zatarł ręce i usiadł obok mnie, żeby lepiej widzieć ekran — Oczywiście, to nie musi wiele znaczyć. Mógł zmienić pseudonim, na wypadek gdyby przyszło mi do głowy weryfikować jego słowa.
Gdy na laptopie wyświetliła się znajoma strona, przeszył mnie zimny dreszcz. Tym razem, podczas przeglądania jej jako gość a nie zarejestrowany użytkownik, moje ruchy były bardzo ograniczone. Dla kogoś z zewnątrz portal mógł wyglądać jak forum fanów jakiejś brutalnej gry, lecz wtajemniczone grono doskonale wiedziało, czym jest naprawdę. Mieliśmy dostęp do podstawowych danych użytkowników, możliwość bezpośredniego kontaktu z każdym z nich za pomocą przycisku zatrudnij oraz opcję przesłania zlecenia ogólnego. Zleceniodawcy nigdy nie posiadali kont użytkowników w systemie, nie mieli również dostępu do listy wszystkich zleceń ogólnych — przy użyciu specjalnego kodu dostępu otrzymanego po publikacji swojego ogłoszenia (który służył także jako jego numer) mogli wyświetlać tylko je oraz czytać nadesłane na nie odpowiedzi, najczęściej będące zgłoszeniami zainteresowanych wykonaniem zadania zabójców. Po wyborze mordercy zleceniodawca kontaktował się z nim bezpośrednio (zawsze zaznaczając w wiadomości numer zlecenia, żeby było wiadomo czego dotyczy rozmowa) i ustalał szczegóły. Gdy zaś cel został zlikwidowany, przy użyciu kodu potwierdzał zakończenie zadania, by licznik wykonawcy mógł zostać zaktualizowany o kolejną ofiarę. Zlecenia nieogólne, proponowane wprost preferowanemu wykonawcy, rządziły się bardzo podobnymi zasadami. Różnica polegała jedynie na tym, że po akceptacji zadania przez mordercę zleceniodawca za pomocą formularza musiał zarejestrować ten fakt, aby uzyskać kod/numer zlecenia potrzebny do późniejszej weryfikacji w systemie.
Nic dziwnego, że Anubisowi zależało na wyborze i zatrudnieniu najlepszego informatyka — żeby ogarniać funkcjonowanie portalu trzeba było mieć doskonałe umiejętności organizacyjne i nerwy ze stali, bo najmniejsze uchybienie było surowo karane. Dodatkowo, administrator musiał potrafić trzymać gębę na kłódkę… A właściwie parę kłódek, takich z kilkoma zamkami. Strona bowiem, mimo sporego ruchu, nie należała do ogólnodostępnych — nawet dla fanatyków darknetu. Żebyś mógł ją odwiedzić, ktoś musiał najpierw powiedzieć ci, gdzie jej szukać. Ktoś, kto sam korzystał kiedyś z oferowanych przez nią usług.
Kliknęłam, by wyświetlić aktualny ranking i od razu zauważyłam, że niewiele zmieniło się w nim od mojej ostatniej wizyty — Anubis nadal przewodził całej stawce. Wystarczył mi też jeden rzut oka żeby stwierdzić, że w pierwszej dziesiątce brakuje Setha. Dla pewności przewinęłam listę do końca, lecz imię egipskiego boga pustyni nie pojawiło się na niej. Podobnie jak w rankingu wiekowym.
— To jedno już wiemy — mruknął Sebastian — Albo mówił prawdę, albo faktycznie zmienił ksywkę. Co teraz? Czy w ogóle można zmodyfikować pseudonim bez konsekwencji?
Wróciłam do początku spisu i zmrużywszy oczy zaczęłam analizować jego ścisłą czołówkę. Widniały tam pseudonimy czterech nowych zabójców, z których trzech należało do odpowiedniego przedziału wiekowego. Liczba zlikwidowanych celów także nie ułatwiła selekcji, w każdym z przypadków była bowiem zbliżona do tej, jaką zapamiętałam z licznika Setha. Zaczęło do mnie docierać, że bez pomocy z wewnątrz jednak się nie obejdzie.
— Jedynie w szczególnych przypadkach i wyłącznie za zgodą elity. Głos Anubisa liczy się wtedy podwójnie, żeby wynik był przesądzony. Jeśli o zmianę wnioskuje ktoś z dziesiątki, osoba ta nie ma prawa głosu a zdanie Anubisa bierze się pod uwagę raz.
— Sprytne — zagwizdał z uznaniem — Zakładając, że Seth nie jest już Sethem, jak odkryjemy jego obecną ksywkę? Tylko nie mów, że będziemy przekopywać się przez mitologie i szukać powiązań. Albo sprawdzać każdego po kolei…
— Uspokój się, nie ma takiej konieczności — uśmiechnęłam się lekko — Wspominałam już przecież, że zawsze zostawiam sobie furtkę.
Bez namysłu wybrałam z listy użytkownika o pseudonimie Rottur, aktualnie numer dziesiąty w rankingu i wyświetliłam jego profil. Kiedy kliknęłam, by otworzyć okienko do wysłania wiadomości, zauważyłam że Sebastian wygląda na nieco zagubionego.
— „Rottur” to po islandzku „szczur” — wyjaśniłam — Koleś ma u mnie dług wdzięczności, który zamierzam wyegzekwować.
— Poznaliście się? — brwi mojego brata uniosły się wysoko, aż pod linię włosów.
— Tak — potwierdziłam — Był moment, gdy zajmowałam miejsce jedenaste a on dwunaste. Wyzwałam go na pojedynek i zgodnie z naszymi zasadami nie mógł odmówić stawiennictwa. Już na spotkaniu poprosił mnie o rozmowę. Oznajmił że nie chce walczyć, bo jego córka od tygodni jest w szpitalu i w każdej chwili może umrzeć. Miała białaczkę, pokazał mi wiarygodne dowody. Chciał być przy niej, więc praktycznie błagał o to, żebym pozwoliła mu odejść. Wycofałam się z pojedynku po raz pierwszy i jedyny w swojej karierze. W zamian za ten gest dobrej woli zaoferował pomoc w przyszłości. Nie zamierzałam z tego korzystać, chociaż byłam tego bliska wiele razy w trakcie minionego roku, ale teraz naprawdę nie mam innego wyjścia. Tym bardziej, że Rottur awansował do elity. Jeśli więc Seth zmienił ksywkę, na bank będzie o tym wiedział.
— Pojedynki nie są rejestrowane w systemie? — zdziwił się Sebastian.
— Nie, na całe szczęście. To akurat prywatna kwestia między zabójcami. Dopiero po fakcie ten kto wygrał musi zgłosić wynik. Jego licznik powiększa się o kolejną ofiarę, a przegranego usuwa się z rankingu.
— Tak na słowo? Bez dowodów?
— Uwierz, nikomu nie przyszłoby do głowy kłamać. Konsekwencje manipulacji byłyby bardzo poważne. Gdyby niesłusznie usunięty morderca zgłosił co się stało, elita w odwecie wymordowałaby nie tylko oszusta, ale i jego rodzinę; zapewne na jego oczach. Jeżeli nie miałby bliskich, znaleźliby coś innego co by go ruszyło. Na każdego jest sposób, a anonimowość bywa często złudzeniem, zwłaszcza w dzisiejszych czasach.
Brat pokiwał głową w zamyśleniu, podczas gdy ja wysłałam Rotturowi wiadomość składającą się z krótkiego, umówionego przed laty hasła. Perseusz.
— Co za ironia. Czy to nie on zabił Meduzę?
Roześmiałam się, autentycznie rozbawiona.
— Bingo. Dlatego właśnie wybrałam jego imię jako tajemny kod.
Z głośnika dobiegł cichy pisk zwiastujący nadejście odpowiedzi. Była niemal równie obszerna, co wysłane przeze mnie hasło.
Atena.
Laptop wydał z siebie kolejny dźwięk i tym razem na ekranie ujrzałam trochę dłuższy tekst.
Nie spodziewałem się, że jeszcze się odezwiesz. Czego potrzebujesz?
Nie wahając się ani chwili odpisałam, podając swój tymczasowy numer telefonu. Wcisnęłam enter i niespokojnie zabębniłam palcami o poręcz kanapy. Na szczęście mój rozmówca odpowiadał błyskawicznie.
Jestem w trakcie realizowania zlecenia. Napiszę za kilka godzin.
— Czy to bezpieczne podawać mu numer? Może przekazać go niepożądanej osobie — Sebastian zerknął na mnie z powątpiewaniem.
— Czasami nie ma innej opcji i trzeba podjąć ryzyko — westchnęłam — Nie mogłam napisać ot tak, żeby podał mi aktualny pseudonim Setha oraz listę jego wszystkich zleceń. Jeśli ktoś włamałby się na konto Rottura i przeczytał tę wiadomość, miałby poważne kłopoty.
— Sugerujesz, że ktoś może kontrolować korespondencję na portalu?
— Tak. Na przykład Anubis. Nie sądzę, żeby śledził każdą konwersację, ale mógł kazać informatykowi zwracać uwagę na te zawierające określone słowa. Jeżeli Patrick faktycznie zmienił ksywkę, bezpośrednie wypytywanie o Setha jest potencjalnie ryzykowne. Wiem, że myślisz, że popadam w paranoję, jednak…
— Wcale nie. Ostrożności nigdy za wiele; to super, że masz się na baczności. Może i cholernie dobrze zabezpieczony, lecz to wciąż tylko portal, różne rzeczy mogą się zdarzyć. Uważasz, że Rotturowi uda się zdobyć listę zleceń?
— To nic trudnego — odparłam spokojnie — Ogólny spis wykonanych zadań jest dostępny na profilu każdego zabójcy, tyle że mogą go przeglądać jedynie zarejestrowani użytkownicy. Żebyśmy mogli do niego zajrzeć, ktoś musi go dla nas zdobyć. To bardzo ważne. Sądzę, że lista pomoże nam w znacznym stopniu odtworzyć poczynania Patricka z ostatnich miesięcy, a to z kolei może rzucić nieco światła na naszą sytuację — przeciągnęłam się jak Maurycy po drzemce — Za parę godzin okaże się, jak wiele go będzie.
*
O drugiej po południu zdecydowałam się dla zabicia czasu ugotować jakiś obiad. Zeszłam więc do kuchni w całkiem dobrym humorze, ale wyparował on niemal od razu gdy tylko zobaczyłam stojącą przy lodówce Darię. Rzuciła mi złe spojrzenie, chwyciła jogurt naturalny i bez słowa wyminęła mnie w drzwiach.
— Daria — naprawdę starałam się nie warczeć — Musimy porozmawiać.
— Nie mam czasu na twoje problemy, Nina. Czeka na mnie sporo roboty — rzuciła przez ramię, nawet się nie zatrzymując.
— Na pewno nie aż tak wiele, żeby nie poświęcić mi pięciu minut — wbiłam w nią lodowaty wzrok, chociaż w środku się gotowałam.
— Każda sekunda jest ważna — zaśmiała się chłodno, zaczynając się wspinać po schodach na górę.
Zapomniałam o planowanym obiedzie i jak cień ruszyłam za nią, bez wysiłku ją doganiając i zastępując jej drogę. Już nie próbowałam maskować wściekłości.
— Rany, czy ty jesteś głucha? — wywróciła oczami, zatrzymawszy się raptownie — Co w zdaniu nie mam dla ciebie czasu jest takie niezrozumiałe?
— Jedyne, czego nie rozumiem, to powodów dla których traktujesz Katię jak śmiecia — wycedziłam, dbając o to żeby w moich oczach dostrzegła groźbę.
— Nie wiem, o co ci chodzi. Wcale nie traktuję jej jak śmiecia.
— Serio? — uniosłam drwiąco brwi — Odniosłam wrażenie, że nie bardzo się nią interesujesz. Wygląda na bardzo samotną. I smutną. Alina i Denis wręcz przeciwnie.
Uśmieszek Darii zmienił się w grymas złości.
— Ze wszystkich osób na tym świecie właśnie ty ośmielasz się krytykować to, jak traktuję dzieci? Jesteś żałosna. Nie masz prawa wytykać mi błędów wychowawczych. Nie masz pojęcia, co to znaczy być matką! — warknęła, nie przejmując się tym, że coraz bardziej podnosi głos.
Poczułam w żołądku bryłę lodu i zacisnęłam pięści. Wbijającym się w skórę paznokciom towarzyszył znajomy ból.
— Masz rację — zniżyłam ton, a Daria się wzdrygnęła. Niegdyś zarezerwowany był jedynie dla moich ofiar, lecz nie dziwiło mnie, że udało mi się go teraz przywołać. Najchętniej rozszarpałabym ją na strzępy — Nie wiem, jak być matką, zwłaszcza dobrą. Ale wiem aż za dobrze, jaką w żadnym wypadku nie należy być.
— Czyżby? — zuchwale zrobiła krok w moją stronę — Robisz aluzję do Eleny… ach, przepraszam… Jennifer? — prychnęła szyderczo — Cóż, pozwól że cię oświecę. Chociaż usilnie starasz się wmówić sobie, że stanowisz jej przeciwieństwo, jesteś dokładnie taka sama jak ona.
Zareagowałam automatycznie, uderzając ją w twarz. Włożyłam w to zdecydowanie więcej siły niż powinnam była i Daria zatoczyła się gwałtownie do tyłu, wypuszczając z ręki jogurt. W następnej chwili przyszpiliłam ją do balustrady.
— Nigdy więcej tego nie mów. Rozumiesz? — wysyczałam powoli każde ze słów, wpatrując się z furią w jej oczy — Albo zapomnę, że jesteś córką Soni, że masz męża i dzieci i potraktuję cię tak, jak na to zasługujesz. Jednak przedtem opowiem im parę cudownie zabawnych historii z twojej jakże interesującej przeszłości — uśmiechnęłam się słodko — Już nie mogę się doczekać ich reakcji.
Za moimi plecami rozległo się niepewne chrząknięcie. Nie rozluźniając uścisku, odwróciłam głowę. Sebastian sprawiał wrażenie lekko zbitego z tropu, ale na widok mojego pytającego spojrzenia odzyskał rezon.
— Przyszła wiadomość od twojego znajomego — oznajmił — Zadzwoni za dziesięć minut.
— Świetnie. Im szybciej, tym lepiej — puściłam Darię i ignorując jej morderczy wzrok ruszyłam do biblioteki, gdzie zgodnie ze słowami brata czekał na mnie sms.
Rozdział 4
Linia przemiany
♪ The Verve — Bitter Sweet Symphony
— Dziękuję, że dzwonisz — rzekłam bez zbędnych wstępów, odebrawszy połączenie. Uruchomiłam przy tym tryb głośnomówiący, żeby ułatwić bratu śledzenie rozmowy na bieżąco.
— W czym mogę ci pomóc, Meduzo? Przypuszczam że sprawa jest ważna, skoro zdecydowałaś się nawiązać ze mną kontakt.
— Potrzebuję informacji na temat Setha. Konkretnie, jego nowego pseudonimu oraz pełnej listy wykonanych przez niego zleceń.
Nastąpiła długa pauza, podczas której wymieniłam z Sebastianem pełne napięcia spojrzenie.
— Zobaczę, co da się zrobić — stwierdził wreszcie Rottur — Jeśli wszystko pójdzie sprawnie, prześlę ci dane najdalej za dwie godziny.
— Nie ma pośpiechu. Wobec tego czekam na wiadomość — zakończyłam wymianę zdań i opadłam na fotel, ściskając w dłoni komórkę.
Parędziesiąt minut później do biblioteki wpadła Katia, sadowiąc się w kącie z podręcznikami i resztą szkolnych akcesoriów. W ciszy zabrała się do odrabiania zadań domowych, choć i tak czułam, że próbuje nas dyskretnie obserwować. Gdy telefon zawibrował, prawie podskoczyłam.
Informacja zwrotna od Rottura składała się z jednego słowa i kilku załączników zawierających zrzuty ekranu nowego profilu Setha. Znanego obecnie jako Necrosyrtes.
— Znowu jakieś nawiązanie do mitologii? — Sebastian był wyraźnie zaskoczony.
— Nie — pokręciłam głową — To łacińska nazwa jednego z gatunków sępa.
— Adekwatnie do osobowości — zaśmiał się cicho.
— Nie da się ukryć — mruknęłam pod nosem i skopiowałam otrzymane obrazy na komputer, jednocześnie wysyłając Rotturowi wiadomość z podziękowaniem za pomoc. Po krótkiej refleksji uprzejmie zapytałam również o jego córkę. Odpowiednio opracowawszy zdjęcia, co sprowadzało się głównie do ich przycięcia, wydrukowałam je i rozłożyłam na uprzątniętej nieco wcześniej ławie.
— W przybliżeniu osiem lat zabijania — odnotował mój wspólnik — Dziewięćset dwadzieścia sześć ofiar. Wow — zerknął na mnie z zainteresowaniem — Czy mogę spytać…?
— Nie, nie możesz — ucięłam kategorycznie — Zresztą chyba widziałeś już mój licznik.
— Szczerze mówiąc, nigdy nie zwróciłem na niego większej uwagi.
— Twoja strata — wzruszyłam ramionami — Ale przypominam, że to nie moje statystyki mamy analizować, braciszku. Skup się na tym, co leży na blacie. Meduza już nie istnieje, za to Seth owszem. A ja nie mam zamiaru stać się jego padliną.
Dzwonek obwieścił nadejście nowej wiadomości, więc przeniosłam oczy na wyświetlacz telefonu.
Dzięki tobie spędziłem z Hrafną jej ostatni tydzień. Nie musisz być mi za nic wdzięczna, w końcu to ja mam wobec ciebie dług.
Bez wahania wystukałam treść odpowiedzi.
Właśnie go spłaciłeś. I przykro mi z powodu Hrafny.
— Co się dzieje? — Sebastian przyglądał mi się czujnie.
— Nic takiego. Zapytałam o jego córkę i okazało się, że nie przeżyła.
— Smutne. Cholerny rak — westchnął ciężko — Powinien zajmować honorowe miejsce na waszym portalu, bo przewyższa was skutecznością o głowę.
— Coś w tym jest — ponownie pochyliłam się nad zdjęciami — Musimy się z tym dokładnie zapoznać. Być może znajdziemy coś, co przyda się nam w przyszłości.
— A czego konkretnie szukamy?
— Ogólnie ujmując, wszelkich nieprawidłowości. Czegoś dziwnego, niepasującego do schematu. Zwłaszcza, jeśli chodzi o zlecenia z ostatniego roku, ostatnich miesięcy. Może miejsca, które odwiedzał, mają większe znaczenie niż jedynie to związane ze wskazaniem lokalizacji ofiary? Patrick wspominał kiedyś, że stara się wybierać takie zadania, które pasują do harmonogramu jego pracy naukowej; dzięki temu zwykle ma dobre przykrywki i to bez heroicznego wysiłku.
— Naprawdę sądzisz, że znajdziemy tu coś przydatnego? — mój brat nie wyglądał na przekonanego — Wydaje mi się, że gdyby były tu jakieś, jak to nazwałaś, nieprawidłowości… Zadbałby o to, żeby na bieżąco je usuwać lub korygować. W końcu jest perfekcjonistą.
— Nawet perfekcjoniści robią błędy — odparłam z lekkim uśmiechem — Powiedziałabym wręcz, że ich pomyłki są o wiele poważniejsze w skutkach niż te popełniane przez resztę ludzi. Zbyt duża pewność siebie prowadzi często do ignorancji, a stąd już tylko krok do katastrofy. Patrick jest właśnie takim perfekcjonistą. Gdyby nie jego zadufanie, mógłby być najlepszym z najlepszych i to już wkrótce. Jeśli jednak ma czekać go zagłada, to głównie dlatego, że sam ją na siebie ściągnie. A ja mam cholerną nadzieję, że się do niej przyczynię.
*
Kolejne dwie doby nie przyniosły nam odpowiedzi na żadne z pytań, które umieściliśmy na korkowych tablicach. Również wykaz ofiar Setha okazał się rozczarowująco nieprzydatny. Z uporem maniaczki próbowałam znaleźć jakikolwiek haczyk, lecz najwyraźniej lista nie skrywała większych tajemnic. W duchu powoli zaczynałam przyznawać rację Sebastianowi co do tego, że nie natrafimy tam na żadne poszlaki. Widocznie Patrick naprawdę zadbał o każdy szczegół i jedynym co nam pozostawało, było wymyślenie innego sposobu na poznanie jego poczynań z ostatnich miesięcy oraz motywacji za nimi stojących. Odtworzenie ich było absolutnie konieczne, w tym ja i Sebastian całkowicie się zgadzaliśmy. Problem polegał na tym, że mieliśmy niewiele punktów zaczepienia, które mogłyby pomóc nam w osiągnięciu celu.
Po niezwykle intensywnych, wielogodzinnych debatach przyszedł moment, w którym oboje znaleźliśmy się na granicy wytrzymałości. Mojemu bratu nie pomagał fakt, że w dzienniku krajowym regularnie przedstawiany był jako porywacz; ja natomiast musiałam znosić obecność Darii, co nie poprawiało mi nastroju. Nasze spięcie przeszło bez większego echa, choć oczywiste było, że Jurij i Sonia o nim wiedzą. Żadne z nich nie uznało jednak za potrzebne by wtrącać się w sprawę i byłam im za to wdzięczna. Mimo wszystko starałam się spędzać w pobliżu przyszywanej kuzynki jak najmniej czasu i wyglądało na to, że ona postawiła na podobną taktykę. Widocznie zachowała jeszcze jakieś resztki rozsądku lub, co bardziej prawdopodobne, skutecznie przeraziła ją moja groźba.
Wspólnie z Sebastianem zdecydowaliśmy się więc zrobić sobie trochę wolnego — niewiele, bo miało ono obejmować raptem sobotni wieczór i niedzielę, ale wystarczająco, żeby nasze umysły nabrały nieco świeżości. Istniała nikła szansa, że po odpoczynku dostrzeżemy coś, co do tej pory nam umykało. Wolny czas okazał się jednak trudny do zagospodarowania. Ponieważ ani ja, ani mój brat nie mogliśmy wybrać się na wycieczkę kulturalną po Jakucku z obawy przed rozpoznaniem, a wybitnie niskie temperatury panujące na zewnątrz uniemożliwiały pójście nawet na krótki spacer, byliśmy poniekąd uwięzieni w dworze Soni. Tutaj z kolei do roboty mieliśmy jeszcze mniej. Sebastian unikał telewizji jak ognia, ja zaś równie usilnie omijałam łóżko pomimo doskwierającego zmęczenia — gdy tylko zamykałam oczy nawiedzały mnie koszmary, więc sen ograniczyłam do niezbędnego minimum. Skończyło się na tym, że on oglądał na laptopie seriale fantastyczne, od czasu do czasu sięgając po jakąś książkę z biblioteki i usiłując zrozumieć tekst, a ja go w tym wspierałam w przerwach między ćwiczeniami, za które powoli się zabrałam. Kiedyś musiała nadejść chwila wznowienia mojej aktywności fizycznej i uznałam, że z powodzeniem mogło to nastąpić już teraz. Poza tym wysiłek skutecznie odwracał moją uwagę od problemów, co można było interpretować jako pewną wersję odpoczynku.
W niedzielne południe wkroczyłam do biblioteki, dysząc ciężko po pierwszej dawce treningu. Julia miała rację: zanim wrócę do poprzedniej sprawności musiało minąć trochę czasu. Przez brak ruchu w ostatnich tygodniach moje ciało było tak sprężyste jak beton, a ręka w okolicach której mnie postrzelono dawała o sobie znać rwącym bólem. Lecz nie zamierzałam się poddawać, o nie. Wiedziałam, że wystarczy odpowiednia determinacja i regularność, żeby krok po kroku odzyskać formę. Zastanawiałam się tylko, czy wyrobię się z tym pod względem czasowym.
Ku swojemu zdziwieniu zobaczyłam Sebastiana i Katię, siedzących naprzeciw siebie przy ławie. Rozmawiali łamaną angielszczyzną, przy czym dziewczynka często zaglądała do słownika internetowego w poszukiwaniu brakujących jej słów. Uniosłam brwi, spoglądając na nich pytająco i klapnęłam na wolny fotel.
— Robię za native speakera — wyjaśnił mi brat z uśmiechem — Pomyślałem, że ja i mała możemy sobie nawzajem pomóc. Już wytłumaczyła mi kilka rosyjskojęzycznych zagadnień, a minęła dopiero godzina naszej lekcji!
— Podoba mi się twój entuzjazm — parsknęłam, biorąc łyk wody — Nie sądziłam, że traktujesz tę naukę tak poważnie.
— Zawsze fajnie spróbować czegoś nowego. Prawda, Katia?
— Jasne — przytaknęła ochoczo — Ja chcę jak najlepiej mówić po angielsku i w ogóle nauczyć się dużo innych języków. Moja mama musi znać ich sporo, jeśli ciągle podróżuje. Super by było do niej napisać po chińsku.
— Pewnie byłaby pod wrażeniem — zgodził się Sebastian, zupełnie nie zaskoczony stwierdzeniem Katii. Skrzywiłam się. Czyżby jemu też powiedziała, że nie jest prawdziwą córką Darii? — Może warto by to zrobić. Założę się, że ciotka Nina chętnie ci pomoże, podobno jest poliglotką. Zgadza się, siostro?
Skinęłam głową, siląc się na obojętność. Oczy Katii lekko się rozszerzyły. Świetnie, jakby wystarczająco mnie nie prześladowała, teraz będzie za mną biegać jak za żywym translatorem Google. Takim made in Russia. Zakodowałam sobie w pamięci, by przy najbliższej okazji zasadzić Sebastianowi solidnego kopa.
— Naprawdę? A jakie znasz języki, ciociu? — zapytała z ekscytacją.
— Poza angielskim, biegle francuski, niemiecki i włoski — odparłam nonszalancko — Do tego całkiem dobrze norweski oraz hiszpański.
— Ale super! — dziewczynka podskoczyła radośnie, lecz nagle spochmurniała — Szkoda że nie wiem, jak się skontaktować z mamą. Padłaby, gdybym wysłała jej list po norwesku!
— Może spytaj Darię o jej adres? — podsunął Sebastian, drapiąc się w zamyśleniu po brodzie.
— Już kiedyś próbowałam. Zawsze się wścieka i wygania mnie z pokoju. To bez sensu. Poza tym nie mam pojęcia, jak mama ma na imię.
Przyjrzał się jej ze współczuciem. Nie komentowałam tej wymiany zdań, ograniczając się do nieznacznego zaciśnięcia ust.
— Wiesz, ja też miałem podobną sytuację — powiedział w końcu — Po urodzeniu trafiłem do domu dziecka i było mi strasznie ciężko, dopóki nie adoptowali mnie moi przybrani rodzice. Biologicznych szukałem bardzo długo, a gdy wreszcie ich znalazłem… Okropnie się rozczarowałem. Ale mimo to myślę, że jeśli naprawdę chcesz poznać mamę, ciotka Daria nie powinna ci tego utrudniać. Mam świadomość jak się czujesz, dlatego postaram się ci pomóc, lecz to musi być nasz sekret, dobrze?
— Sebastian… — od razu dotarło do mnie, co zamierzał i wbiłam w niego wzrok przepełniony naganą, czując jak mój żołądek się skręca. On jednak mnie zignorował, podczas gdy Katia ochoczo przystała na jego propozycję. Nadzieja w jej oczach spowodowała, że wypita woda podeszła mi do gardła — Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł.
Oboje spojrzeli na mnie z wyraźnym zaskoczeniem.
— Niby czemu? — brat wyglądał na zbitego z tropu — Powinna mieć chociaż jedną szansę by porozmawiać z matką, nie uważasz? Dostać jakieś wyjaśnienie tej sytuacji? Tobie to pomogło, mimo okoliczności.
— Może i tak, ale co jeżeli Katia jest za młoda, żeby usłyszeć prawdę? Musi być jakiś powód tego, że Daria nie chce z nią na ten temat dyskutować.
— Zazdrość? Prywatne urazy? Nina, ta dziewczynka nie zna nawet imienia własnej matki! Nieistotne co wpłynęło na to, że ją porzucono; skoro Katia wie już, że została adoptowana, coś takiego jak imię tej osoby nie powinno być tabu! Nie widzisz, że to porąbane?
— Może ta kobieta nie chciała, żeby w przyszłości nawiązywać z nią kontakt, a Daria wyłącznie szanuje jej prośbę? — zasugerowałam.
— Nawet jeśli tak jest, samo podanie imienia nie spowodowałoby apokalipsy, na litość boską. Zapewne noszących je obywatelek Rosji jest kilkadziesiąt tysięcy — zmarszczył brwi — Dlaczego właściwie bronisz Darii? Myślałem, że się nie lubicie.
— Moja sympatia, a raczej antypatia, nie ma tu nic do rzeczy. Po prostu ją znam. Jeśli się przy czymś tak bardzo upiera, to musi chodzić o coś więcej niż się z pozoru wydaje.
— Nieważne — Sebastian wyprostował się z determinacją i uśmiechnął się do Katii — Powody, uzasadnione czy nie, postaram się znaleźć jakieś informacje o twojej mamie.
Katia zerwała się na równe nogi i podbiegła do niego, by rzucić mu się na szyję. Ponad jej ramieniem dostrzegłam zwycięski grymas jaki mi posłał, lecz odpowiedziałam mu jedynie morderczym wzrokiem.
*
Resztę dnia spędziłam w swoim pokoju, z przerwą na następny krótki trening połączony z gimnastyką. Biorąc przykład z brata, próbowałam czytać książkę i oglądać film, ale nie byłam w stanie skupić na nich swojej uwagi. W końcu, nie wiem w którym momencie, zasnęłam. Oczywiście tylko po to, żeby obudzić się z niemym krzykiem na ustach o wpół do pierwszej w nocy.
Moje serce waliło jak młot pneumatyczny, gdy usiadłam gwałtownie na łóżku. Rozpoznawszy gdzie jestem, z wolna zaczęłam się uspokajać. Ponownie opadłam na poduszki, odgarniając na bok włosy, które zasłaniały mi twarz i wpatrzyłam się w sufit. Znużenie napływało falami, lecz tym razem nie pozwoliłam się im pochłonąć; zamiast tego wstałam i uporządkowałam łóżko, po czym tradycyjnie przeszłam do biblioteki — jedynego pomieszczenia w tym upiornym miejscu, gdzie czułam się jak człowiek. W dzbanku znajdowało się jeszcze sporo wody, więc chciwie wypiłam całość, nie dbając o poszukiwanie czegoś tak prozaicznego jak szklanka czy kubek. Podeszłam do ławy i otaksowałam wzrokiem listę ofiar Patricka, potem zaś przeniosłam spojrzenie na tablice zapełnione karteczkami. Ogarnęła mnie ślepa furia.
To wszystko przez niego. Gdyby nie on, nie byłoby mnie tutaj, w domu przypominającym mi o najgorszych chwilach mojego życia. Gdyby nie on, nie byłabym obecnie w takim stanie. Nie musiałabym się ukrywać, martwić się o ojca i Tatianę. A on z kolei nie pojawiłby się w moim życiu, gdyby nie moja matka oraz Sebastian. No i Igor, który wyskoczył z pomysłem proszenia go o pomoc… A w ogóle najlepiej byłoby, gdyby Aleksandr okazał się mądrzejszy i nie wpuścił Jennifer do swojego życia; wtedy prawdopodobnie wcale bym się nie urodziła, a świat byłby nieco mniej toksyczny.
Gorące łzy wypełniły mi oczy. Bo chociaż mogłam krzyczeć i obwiniać w myślach każde z nich o to, że w którejś chwili zrobili coś, co tak czy inaczej wpłynęło na moje życie, to w głębi duszy doskonale wiedziałam, że główną przyczyną swoich nieszczęść jestem wyłącznie ja sama.
Ze złością uderzyłam pięścią w ławę tak mocno, że wydrukowane części listy aż podskoczyły, po czym powlokłam się w kierunku okna i osunęłam się na podłogę, plecami opierając się o ścianę. Ukryłam twarz w dłoniach. Nigdy nie byłam typem płaczki, ale nie pamiętałam też, kiedy ostatnio czułam taką rozpacz i bezradność; chyba niecałe dziewięć lat temu. W każdym razie po raz pierwszy od długiego czasu pozwoliłam łzom popłynąć. I oczywiście, jak to zwykle bywa, nie pozwolono mi w spokoju dokończyć tego minikatharsis.