Warsztat
Nie mogę określić poezji
jest tylko
poezją
aprobatą siebie
możliwością aprobaty
rzeczywistości
Miejsce urodzenia
przypadkowo urodziłem się
w Moim Mieście na Mojej
Ulicy na Moim Podwórku
w pelargoniach
blisko tej pani co kiedyś
latem dała mi duże jabłko
blisko tamtej szyby która
się wybiła
popychany wskazówkami palcami
kołami naokoło w siatce okien
zawieszałem swój przestraszony
sen duszący się w poprzek
skrzyżowania żył z tętnicami
ja na dodatek
z czarnym telefonem
w kupie betonowych drzew
asfaltowych przesiek
słomianych wycieraczek
skrzętnie używanych po
przyjściu z Niego
włażę na swoją gałąź z
ciepłą wodą w kranie z
ciepłą kobietą w łóżku
w nocnej bieliźnie
przy nocnej lampce
opalam
oczy nad kartką
zwykłego papieru
jakiś nie swój chociaż
u siebie w
Mój człowiek
Mój człowiek jest bez twarzy
bez barwy włosów i bez skóry
nie pamięta daty urodzenia
znaków szczególnych
ale
nie jest wycięty
z sytuacji
zamierza ciągle gdzieś
zaistnieć
zamierza dużo powiedzieć
zamierza się w waszą stronę
swoją małolitrażową wyobraźnią
podkłada głos pod własną wersję
krajobrazu
uspokojony opanowany
przez słowa
szuka swojego kąta
z imieniem i nazwiskiem
***
O jakże śliczne
są nasze powstania i upadki
nasze zwycięstwa gesty bez dna
miłostki drugie dania
tak ładnie odcinają się
na papierze
O jakże prawdziwe
są nasze słowa wiersze
wyznania na skrawku
zwykłego papieru
aż dziwne że w życiu
może być inaczej
***
Nosi się we mnie człowiek
z papieru
nadziany banknotami
zdewaluowanych wierszy
z kopiowym podaniem o dębową
trumnę i twierdzi że chodzi
przede wszystkim
o fakty
Plecami ku słowom
kiedyś porównasz swój głód
do ostrego noża
czwarty akt
zaskoczy cię w niszy z bielizną
w rękach i w tafli szkła znajdziesz
całą prawdę o sobie
przedrżysz nieobecny to
całe karczowisko aż ślepy głuchy
z robaczkiem strachu zażądasz
nagłej ucieczki z orderem
opuchlizny
Powroty
Wracam
by przekonać się
że drzewa stoją na starych miejscach
że nadal twoje usta wiszą na ich
konarach
Zakładam
na oczy trawę
by patrzeć ziemią w korzenie
które wysysają zawieszoną w górze
czerwień
Jestem
bardzo uspokojony
kiedy trawa mówi mi
że gałęzie wcale się nie
zaróżowiły
Zamykam
drzwi tak znienawidzone
zamykające to co chcę zobaczyć
rozluźniam pięści oczu i
oddycham
***
Tutaj w cieple
wiersza
zapominam w którym miejscu
rozpina się twoje ciało
zapominam o nowych kłamstwach
Tutaj obok miasta
wszystko staje we właściwych
proporcjach
dojrzewa nam w ustach do paru zdań
jak stół czterema nogami do chleba
Tutaj gdzie cisza
gdzie nawet żadna gwiazda
nie zamruczy gdzie nawet
koty chodzą parami
otwieram dla ciebie
konto dobrych uczynków
z przyniesieniem do domu
***
wschodzę
ściśle tu-taj-nie
po ciemku odnajduję kutersłowo
pełen zachwytu łóżka
na wyciągniętej z piersi przenośni
po której wkraczasz taka
przeziębiona z ręki do kłębka
postaci z zapasowym piątym wierszem
u nogi
to jeszcze nic
każdej nocy lecę do ciebie
i staram się zrozumieć
Kartka do Joanny
Długi wiersz jest zaprzeczeniem poezji
Długa znajomość jest zaprzeczeniem pożądania
chociać nie zawsze da się to wszystko
przetrawić na sucho
Histeria w końcu minie i może się nam
pomylić cogito z coitus
bo wielkie słowa wcale nie rodzą poezji
A ty nic nie mówisz nie piszesz
wystawiasz się tylko cała
w moim krajobrazie
przed bitwą na poduszki pod oliwą
sprawiedliwości
Nie przysyłasz pocztówek z całkiem nowego Jorku
nie dajesz niczego do myślenia bez żądzy
ukazujesz swoje zęby taka w sam raz
taka w same dwa lub trzy wieczory
do obustronnego okładu moich zdrętwiałych
policzków od ciągłego stania w przeciągu
marzeń i nic nie robisz na tym swoim odludziu
podniebnym joanno-niebieskim
z kwiatem róży na podniebieniu
Park Centralny
A po południu
kiedy oczy ubierają się
w park
przywiązuję ręce do gałęzi
by przyjrzeć się niebu
tak bez niczyjej pomocy
wdany w życie