E-book
18.9
drukowana A5
50.78
„Robert & Kamila”

Bezpłatny fragment - „Robert & Kamila”

Bez względu na wszystko


5
Objętość:
220 str.
ISBN:
978-83-8324-449-5
E-book
za 18.9
drukowana A5
za 50.78

Kamila

Uwielbiałam święta Bożego Narodzenia. Od dziecka był to dla mnie taki magiczny okres. Tata zawsze przywoził ogromną, żywą choinkę, która zasłaniała pół telewizora, kiedy się ją już postawiło w salonie. Ojciec oglądał tylko połowicznie wiadomości, a my dobranockę od Disneya. Nikomu to wtedy nie przeszkadzało. Liczyło się tylko to piękne drzewko. Mama przynosiła pudło z ozdobami, a ja z radością zabierałam się za ubieranie drzewka. Szymek zawsze upierał się, że najpierw założymy lampki. Trzeba było więc na wstępie rozplątywać sznur kolorowych światełek. Siedzieliśmy przy tym zwykle niemal godzinę, przekomarzając się ze sobą. Wkurzało mnie to, bo wolałam od razu przejść do pudeł z bombkami, ale trzymałam się zasad. Po niezbyt przyjemnej zabawie z lampkami, już mogliśmy ubierać choinkę. Najstarsza z nas — Monika przybywała zawsze, gdy dochodziło do łańcuchów i krytykowała pokazując z daleka palcem, gdzie nie ma ozdób, a gdzie ich jest zbyt dużo. Ależ ona mnie czasami wkurzała tymi ciągłymi przemądrzałymi uwagami, tak jakby wszystkie rozumy pozjadała. Kończyło się to oczywiście głośną kłótnią i Monika wracała do kuchni. Ona zawsze wolała pomagać mamie przy pieczeniu. Do choinki przychodziła chyba tylko po to, aby nas wkurzyć. Ja za to się kompletnie nie nadawałam do tych kuchennych rewolucji. Choinka zawsze była moja i Szymka. On tak samo jak ja kochał święta. Uwielbialiśmy siedzieć przy kolorowo przystrojonej choince, chłonąć jej intensywny zapach, podziwiać jej piękno. A kiedy pod drzewkiem pojawiały się prezenty bawiliśmy się w zgadywanie, co tam może być ukryte, poznając po kształcie opakowania. Kochałam, kiedy po domu unosił się zapach sernika, a za oknem prószył śnieg. Z nostalgią wspominałam teraz takie właśnie święta, czas, kiedy byliśmy dziećmi i wszystko było takie beztroskie i przyjemne.

Tego roku było zupełnie inaczej, kiedy przyjechaliśmy do domu późnym wieczorem przed wigilią choinka stała już w salonie, była mniejsza, sztuczna i nijaka, przystrojona cała na kolor srebrny. Tak, owszem wyglądała ładnie, ale nie miała już tego uroku co kiedyś, kiedy każda bombka była z innego kompletu, a w powietrzu unosił się zapach lasu. W prognozie pogody nie mówili nic o śniegu, a nawet zapowiadali gwałtowne wiatry i opady deszczu. Na samą myśl chciało mi się płakać. Dobrze, że czułam sernik, bo inaczej nie uwierzyłabym, że zbliżają się święta Bożego Narodzenia. Rodzice powitali nas mocnymi uściskami, tak jakbyśmy się nie widzieli latami. Byliśmy w domu na początku listopada, chyba nie powinni zdążyć się stęsknić za nami. Mama przygotowała dla nas gorącą malinową herbatę, a tata przyniósł whisky dla siebie i Szymka. Rozsiedliśmy się w salonie, ja zajęłam mój ulubiony fotel i mimo, że było ciepło skuliłam nogi pod siebie. Przy moim bracie od samego wejścia czuwał Brutal, nasz kochany sędziwy już labrador. Szymek głaskał go za uszami, a on trzymał wielki łeb na jego kolanie.

— Co u was? –zapytał ojciec.

— Ogólnie jest spoko, piszę pracę i w sumie już kończę. Muszę nanieść kilka poprawek. Obronię się w pierwszym terminie, a potem zobaczymy co będzie — opowiadał Szymek spokojnie. Ojciec jak zawsze zaczął mu tłumaczyć, że po zakończeniu nauki powinien założyć własny biznes i zaczęli rozprawiać na ten temat. W niemal każdej rozmowie pojawiał się pomysł na przyszłość mojego brata. On przynajmniej miał jakąś wizję. Mój brat studiował matematykę finansową, nie mogłam zrozumieć, jak on miał do tego głowę. Nigdy jednak nie narzekał na wybór kierunku swojego kształcenia, więc musiało mu się to podobać. Jedno było pewne, Szymek nie zamierzał zostać nauczycielem matematyki, tak jak myślało większość ludzi. Teraz rozprawiali o tym czy otwarcie pubu w Krakowie to dobry pomysł na biznes.

— Kamilko, a jak u ciebie? — zagadnęła mnie mama. Kiedy ostatnio byłam w domu sporo rozmawiałyśmy o tym, że nie bardzo mi się podoba w Krakowie, że trochę żałuję wyboru kierunku i miejsca studiowania. Wybrałam geografię pod wpływem nieznanego mi impulsu. Sama nie wiem jak to się stało, że bez większego problemu mnie przyjęli, a potem dumni rodzice ustalili, że zamieszkam z bratem. Po pierwszym tygodniu chciałam zmienić kierunek na pedagogikę, ale nie było miejsc i miałam próbować po pierwszym semestrze. W sumie i pedagogika nie była moim marzeniem. Nie miałam zielonego pojęcia kim chcę być w przyszłości. Wydawało mi się, że mam czas na tę decyzję, ale jednak nie miałam. Miałam za to mętlik w głowie, spowodowany różnorodnością kierunków. Nie potrafiłam się zdecydować. Nie miałam obrazu siebie za kilka lat, robiącej coś konkretnego. Czasami zastanawiałam się czy studiowanie to dobry pomysł. Mogłam poszukać jakiejś pracy, dać sobie rok przerwy na dokładniejsze przemyślenie, co robić dalej.

— Jest dobrze. Jestem trochę zmęczona tym wszystkim. Naprawdę jest sporo nauki, choć wszyscy mówią, że to pierwszy rok jest taki ciężki, a w kolejnych będzie lepiej. Może faktycznie nie ma co kombinować z przenoszeniem się

— A znajomi?

— Owszem znalazłam kilka fajnych osób.

— Jakiś przystojniak na horyzoncie?

— Nie mamo. Poznałam kilku kolegów Szymka. Są bardzo sympatyczni.

— I mają kategoryczny zakaz zbliżania się do mojej siostry — wtrącił nagle Szymek. Pokazałam mu język niczym przedszkolak, a on uśmiechnął się szeroko. Dobrze wiedziałam, że mój braciszek już na wstępie ustawił w ten sposób swoich kumpli. Wprowadził jakąś idiotyczną zasadę nietykalności i jego wszyscy koledzy uznali to za świętość. Igor wspominał raz, że nie może się ze mną umówić, bo Szymek go zabije. W sumie mnie to nie przeszkadzało, bo żaden z nich mi się nie podobał tak naprawdę. Owszem, byli bardzo sympatyczni, przystojni na swój sposób, ale kompletnie nie w moim guście.

— Jestem bezpieczna, żaden facet się do mnie nie zbliży mój pit bull Szymek czuwa nad tym dniem i nocą — podsumowałam ironicznie mrużąc oczy i spoglądając na brata. Rodzice wybuchli śmiechem. Tak naprawdę, to nie potrzebowałam i nie szukałam faceta. Nie mówię, że żaden się wokół mnie nie kręcił, na roku było kilku, którzy jawnie mnie adorowali. Zapraszali nawet do kina, spacer, ale ci biedacy nie wiedzieli o tym, że nie mieli u mnie szans. Moje serce od dawna należało do kogoś innego.

— Ale dobrze ci się mieszka z bratem? — zagadnął tata.

— Spytaj czy mnie się z nią dobrze mieszka. Wiecie, że nie umie przyzwoicie gotować. Ostatnio przypaliła makaron, smród był w domu przez tydzień — wtrącił szybko mój brat.

— Zajęłam się nauką i zapomniałam o nim — westchnęłam — On nie jest lepszy. Po całym mieszkaniu sprzątam jego skarpetki. Nie mieszkam z nim by być jego sprzątaczką — pożaliłam się, na co mama roześmiała się głośno.

— Ale mi brakuje w domu tego waszego przekomarzania się na każdym kroku — westchnęła z nostalgią i widziałam, że w jej oczach zaszkliły się łzy. Nie chciałam, aby się nam tu teraz rozpłakała. Wiedziałam jak mocno za nami tęskni. Zmieniłam pospiesznie temat na inny, coś o czym mogliśmy gadać godzinami. Ploteczki ze wsi. Mama uwielbiała odwiedzać panią Kryńską i zawsze miała kilka historii rodem z seriali fabularnych. Słuchaliśmy wszyscy o tym jak mąż jakiejś tam znajomej znajomego wyjechał z kochanką do Anglii, a teraz wrócił i szuka przebaczenia u tej swojej żony, ale ona jest już z jego bratem. Te opowieści były ciekawe i mimo, że nie znałam tych ludzi to uwielbiałam przysłuchiwać się jak mama z pasją w głosie je opowiada.

— Robert przyszedł. Niby mieszkamy w jednym mieście, ale prawie wcale się nie widujemy — oznajmił nagle Szymek zerkając ukradkiem na swój telefon — Zmykam do siebie. Mamy wielki plan upić się wreszcie do upadłego — Rodzice nawet tego nie skomentowali więc mój brat opuścił salon, a ja popatrzyłam za nim z zazdrością. Szczerze mówiąc też bym chętnie się stąd wymknęła. To nie tak, że nie chciałam spędzić czasu z rodzicami. Naprawdę za nimi tęskniłam. Dobrze wiedziałam, że zaraz zacznie się temat Szymka i tego czy wreszcie kogoś ma. Cóż ja mogłam im powiedzieć, chyba to co zawsze, że mój brat nie szuka stałego związku. Wszyscy wiedzieli, że dziewczyn wokół niego nigdy nie brakowało, z czego tata był niemal dumny, bo jego syn ma powodzenie, a mama martwiła się, że coś jest z nim jednak nie tak, bo nie umie się ustatkować. Najprościej byłoby powiedzieć prawdę, że ich syn bzyka co popadnie i co weekend ma inną panienkę, więc nawet ciężko zliczyć, ile ich się przewinęło. Tylko nie mogłam tak wprost tego powiedzieć. Mogłam ich tylko uspokoić, że wszystko z nim jest w porządku.

— Nie martwcie się o Szymka, on na brak adoratorek nie narzeka. Wreszcie się jakaś fajna trafi — powiedziałam czując, że jestem mistrzynią kantowania, bo mój brat był tak daleki bycia z kimś na poważnie jak ja sama. Jakbym uprzedziła temat naszej rozmowy.

— A ty kochanie, też na pewno trafisz na jakiegoś sympatycznego chłopaka — powiedziała mama, na co tata mruknął coś, że mam jeszcze czas i miał racje, bo nie zamierzałam nikogo szukać. Dobrze mi było tak jak jest. Może nie do końca dobrze. Tęsknym wzrokiem patrzyłam jak nasi znajomi spotykali się ze sobą, trzymali za ręce, przytulali czy całowali. Też bym tak chciała. Nie byłam aż tak twardą indywidualistką za jaką mnie wszyscy wokół mieli. Wśród znajomych owszem byłam tą roztrzepaną, zawsze uśmiechniętą, pozytywnie myślącą, ale miałam też inną, bardziej delikatną stronę. Kto z nas nie pragnie kochać i być kochanym. Też tego chciałam. Marzyłam o szalonym uczuciu, namiętnościach, a przede wszystkim o tym by móc o kimś mówić, że jest mój.

Wieczór spędziłam z rodzicami, obejrzeliśmy jakiś film komentując niezbyt przemyślaną fabułę, trochę liczyłam na to, że wróci Szymek, ale najwidoczniej wdrażał swój alkoholowy plan. Kiedy szłam spać tuż przed północą wydawało mi się, że nadal słyszę ich głosy z garażu. Tak, mój brat już w czasach gimnazjum przeprowadził się do pokoju przy garażu oddając mi tym samym swój pokój na poddaszu abym mogła się wyprowadzić z tego który dzieliłam z Moniką. Szymek urządził się tam po królewsku, jego pokój był ogromny i miał osobne wejście, a o to mu chyba najbardziej chodziło. Już od gimnazjum przez jego sypialnie zaczęły się przewijać dziewczyny. Leżąc już w swoim łóżku żałowałam, że nie poszłam do chłopaków. Przecież by mnie nie wygonili, mogłabym posiedzieć i pośmiać się z nimi, a nie męczyć się nie mogąc zasnąć. Dawno nie widziałam Roberta. Niby też studiował i mieszkał w Krakowie, ale jakoś nie było okazji się widywać. Robert nigdy nie miał czasu. Westchnęłam głośno, kiedy moje myśli po raz kolejny powędrowały w jego stronę. Tak naprawdę to nie wiedziałam, kiedy zakochałam się w Robercie. Był tu zawsze niczym drugi starszy brat, ale przecież nim nie był. Pamiętam, jak miałam jakieś siedem lat i zaczynałam jeździć na większym rowerze, jeszcze nie szło mi to zbyt dobrze, ale bez zgody rodziców pojechałam za chłopakami do lasu. Wjechałam w jakiś wystający korzeń i wpadłam w krzaki. Mocno rozbiłam kolano, pamiętam, że bardzo płakałam. Szymek panikował, a Robert uspokoił mnie, że to nic wielkiego po czym pocałował w kolano. Od tamtej pory stał się moim bohaterem i patrzyłam na niego zupełnie inaczej. W myślach był moim księciem z bajki. Został nim do dziś. Zasypiając myślałam o nim i o tym jak wtedy, jego usta dotknęły mojego kolana i marzyłam, by jeszcze kiedyś poczuć ich miękkość.

W wigilijny poranek ubrałam się, zjadłam lekkie śniadanie, cmoknęłam mamę oznajmiając, że jedziemy po prezenty po czym zbiegłam na dół do garażu i bez pukania wkroczyłam do pokoju brata. Stanęłam jak wryta. Szymek i Robert leżeli w jednym łóżku, mój brat od ściany wtulony w poduszkę kompletnie ubrany, a Robert bez koszulki i bez poduszki ledwie wisiał na kraju łóżka. Wyglądali naprawdę komicznie.

— Dzień dobry gołąbeczki — krzyknęłam rozsiadając się w fotelu. Sądząc po pustej butelce po jakimś bursztynowym trunku sporo wczoraj wypili, ale nie miałam dla nich ani odrobiny współczucia. Pierwszy ocknął się Robert, popatrzył na mnie jednym okiem i ziewnął szeroko.

— Która godzina?

— Dochodzi dziesiąta — Robert usiadł na łóżku i zerknął na nadal śpiącego Szymka z niesmakiem.

— Wstawaj stary — mruknął na niego i trącił w ramię, mój brat zerwał się natychmiast i lekko oszołomiony popatrzył na swojego przyjaciela takim wzrokiem jakby nie bardzo wiedział co obaj tutaj robią.

— Nie tak sobie wyobrażałem poranek.

— Ja też. Myślałem, że zrobisz śniadanie i kawę po tym co wczoraj zaszło — Szymek mruknął coś wulgarnego w odpowiedzi po czym położył się i wtulił z powrotem w poduszkę. Robert sięgnął po swoje okulary leżące na stoliku i założył je. Uważałam, że wyglądał w nich szalenie seksownie. Ciemne grube oprawki idealnie pasowały do jego twarzy. Zwykle jednak nosił soczewki i mało kto nawet wiedział, że ma wadę wzroku. Odwróciłam wzrok zdając sobie sprawę, że się na niego gapie. Nie mogłam tak intensywnie na niego nie patrzeć, zwłaszcza teraz kiedy był bez koszulki. Widziałam go tak miliony razy i za każdym razem robiło to na mnie tak samo mocne wrażenie. Robert był nieco wyższy i postawniejszy niż mój brat, jego mięśnie brzucha teraz idealnie się prezentowały, wiedziałam, że co drugi dzień biega z samego rana po bulwarach, aby trzymać formę. Miał bardzo ciemne, krótkie włosy i niebieskie oczy, to było niesamowite połączenie. Powinien być zakaz posiadania takich niemal szafirowych oczu. Dziś lekki zarost idealnie podkreślał jego mocno zarysowaną szczękę.

— Szymek, nie ma spania. Przecież mieliśmy jechać po prezenty — mruknęłam z wyrzutem, na co mój brat zawinął się bardziej w kołdrę.

— Nie mogę prowadzić.

— Ja poprowadzę.

— Nie dam ci dotknąć mojego auta. A do twojego grata nie wsiądę za żadne skarby świata — burknął Szymek. Miałam ogromną ochotę go trzepnąć, obiecał, że pojedziemy w ostatni dzień po prezenty, bo wcześniej jakoś nigdy nie miał czasu, a teraz mnie zostawia z tym wszystkim. Tyle razy go prosiłam abyśmy to załatwili wcześniej, ale nie, wolał czekać do dziś. Dobrze wiedział jakim jestem fatalnym kierowcą i że samotny wypad do centrum miasta jest dla mnie katorgą. Nienawidziłam parkowania. Po za tym czemu ja sama miałam dbać o prezenty.

— Szymek kurde, nie rób sobie jaj. Jesteś nieodpowiedzialnym dupkiem. Obiecałeś mi. Nie mamy nic dla rodziców. Przecież musimy pojechać. Mogłeś wczoraj nie pić tyle i trochę pomyśleć, że masz coś zrobić…

— Ja pojadę — odezwał się nagle Robert podnosząc z łóżka. Wyciągnął z szafy mojego brata jakąś czystą bluzę i założył ją szybko. Omal nie westchnęłam, kiedy przeciągnął się przy tym, a jego spodnie zjechały zdecydowanie zbyt nisko — Nie kupiłem prezentu Dagmarze więc pomożesz mi coś wybrać.

— Narzeczony idealny — burknął ironicznie Szymek spod kołdry. Robert nie skomentował tego tylko uśmiechnął się do mnie szeroko.

— Dobra.

— Idź się ubrać pójdziemy po mój samochód — oznajmił. Wyszłam z pokoju, a kiedy już przymykałam drzwi usłyszałam coś o prezencie dla mnie, ale nie podsłuchiwałam tylko pobiegłam po buty i płaszcz. Byłam podekscytowana, że spędzimy trochę czasu sam na sam. Robert zawsze był gdzieś blisko, ale też zawsze był Szymek. Takie chwile sam na sam były wielką rzadkością i zawsze celebrowałam je szczególnie. Niby teraz to miały być tylko zakupy, ale jednak czułam to podniecenie i podskakiwałam w duchu ze szczęścia. Poszliśmy do domu Roberta, mieszkał jakieś trzydzieści metrów od nas w pięknym piętrowym domu. Wiedziałam, że dla niego to nie był już dom, w pełni znaczenia tego słowa, od kiedy zmarła jego mama wolał przesiadywać u nas. Był taki czas, że niemal u nas mieszkał. To były smutne dni, o których żadne z nas nie chciało pamiętać.

Robert jeździł dużym wysokim autem, nawet nie wiedziałam jaki to model, ale czułam się w tym jak w czołgu. Stwierdziłam, że w razie czego to ja kogoś staranuję, ale jechało się całkiem dobrze i Robert pochwalił mnie nawet kiedy pięknie zaparkowałam. W galerii były tłumy, zdaje się, że nie tylko my zostawiliśmy zakupy na ostatnią chwilę. Niby miałam konkretny plan rozpisany w głowie co komu kupić. Ojcu chciałam kupić zegarek, a mamie portfel, ale okazało się, że nie będzie to takie proste, bo wszędzie były kosmiczne kolejki. Jak już znalazłam idealny zegarek piętnaście minut czekałam na to by ekspedientka obsłużyła jakiegoś niezdecydowanego dziadka. Przy kupnie portfela było jeszcze gorzej, kolejka pod same drzwi, Robert też kupił portfel dla Dagmary, chyba tak całkowicie od niechcenia, podał mi go przy kasie, a sam poszedł do toalety, nie było go prawie godzinę, aż zaczęłam za nim dzwonić i umówiliśmy się obok sklepu komputerowego, bo chciałam Szymkowi kupić czytnik e-book. Robert podśmiewywał się z jakiegoś powodu z tego prezentu, ale ja wiedziałam, że będzie to dobry pomysł, ponieważ ostatnio rozmawialiśmy z bratem na ten temat, że to praktyczne i wygodne. Na koniec naszej wyprawy do sklepu zadzwoniła moja mama, aby kupić: dwie śmietany, bułkę tartą i olej. To był gwóźdź do trumny, sklep spożywczy przypominał pole bitwy, ludzie ganiali jak opętani, kasjerki zdawały się pracować w przyspieszonym tempie, a i tak staliśmy w gigantycznej kolejce. Trochę biednie wyglądaliśmy z trzema produktami na tle ludzi z pełnymi wózkami, nie było co liczyć na to, że ktoś nas przepuści więc staliśmy cierpliwie podśmiechując się z czego się da. Przy Robercie zawsze czułam się całkowicie wyluzowana, nie starałam się na siłę uśmiechać, bo też nie musiałam. Przy nim zawsze miałam dobry nastrój. Działał na mnie w taki sposób, jak kojący okład na zbolałe mięśnie. To może dziwne porównanie, ale tak się przy nim zawsze czułam. Wspólny dzień musiał jednak dobiec końca, nawet nie wiem, kiedy minął. W takich chwilach czas zawsze biegnie jakby szybciej. Gdy wracaliśmy na dworze robiło się już szaro. Za jakąś godzinę każde z nas miało zasiąść do kolacji. Mogłabym rzec, że zmarnowaliśmy cały dzień na bieganiu po galerii, ale dzień spędzony z Robertem z całą pewnością nie był dniem straconym.

— Coś się dzieje — zakomunikowałam, kiedy samochód nagle zaczął dziwnie się zachowywać, zjechałam na poboczną drogę w lesie. Gdybym była sama już bym pewnie płakała w panice.

— Tylko nie teraz, kurwa — zaklął cicho i popatrzył na mnie smutno — Mam zepsutą kontrolkę braku paliwa — wyjaśnił.

— No to pięknie. Spóźnimy się jak nic — mruknęłam, kiedy auto zgasło na dobre. Pogrążyliśmy się w niemal całkowitej ciemności.

— Zadzwonię do Szymka, niech przyjedzie z bakiem benzyny. Raczej ciężko będzie tu kogoś złapać. Zwłaszcza o tej porze. A stacja jest kawał drogi — poinformował i już wybierał numer do mojego brata. Wyjaśnił mu krótko, gdzie stoimy i odłożył telefon do kieszeni.

— Super zakończenie dnia — westchnęłam.

— To jeszcze nie koniec. Jeszcze wigilia. Czeka mnie wykwintna kolacja z przyjaciółmi ojca. Główne danie to kulebiak z łososiem, bo nagle im karp przestał smakować — mruknął ironicznie Robert.

— Przyjdź do nas na kolację — zaoferowałam.

— Miałem taki zamiar, ale ojciec nalega żebym był z nim. Chce mi koniecznie przedstawić syna jego przyjaciela. Jest dwa lata po studiach i już ma sukcesy w dziedzinie chirurgii. Później chyba podjadę do Dagmary.

— No tak, masz przecież narzeczoną — westchnęłam. Robert zerknął na mnie.

— A niby tak. Jakby nie patrzeć mam. Czasem jest różnie, ale to jednak narzeczona. Też kiedyś będziesz mieć kogoś takiego — powiedział to całkiem spokojnie, jakby mi naprawdę tego życzył.

— Raczej wątpię — powiedziałam i spuściłam wzrok, dobrze, że było tak ciemno nie widział mojej zakłopotanej miny. Czasami miałam ogromną ochotę mu powiedzieć co czuję. Nie zważać zupełnie na nic. Nie mogłam jednak nic zrobić, dla Roberta byłam zawsze jak młodsza siostra i nic się w tej kwestii nie zmieniało.

— Czemu tak mówisz Kamila? Na pewno jakiś super facet gdzieś na ciebie czeka.

— Może sobie czekać. Ja już znalazłam — powiedziałam cicho i popatrzyłam na Roberta. Ciężko było zobaczyć coś w tej ciemności, ale czułam, że również na mnie patrzy. Nastała chwila ciszy. Zdawało się, że powietrze wewnątrz samochodu jakby zgęstniało. Robert się poruszył, zobaczyłam cień coraz bliżej siebie i dotarło do mnie, że on pochylił się ku mnie.

— Co znalazłaś? — zapytał mnie niemal szeptem, a ja tak bardzo chciałam mu powiedzieć „Ciebie” ale nie potrafiłam wykrztusić ani jednego słowa. Czułam jednak, że przysunął się do mnie, że jesteśmy coraz bliżej siebie. Poczułam na twarzy jego ciepły oddech i mimo, że niemal nic nie widziałam przymknęłam oczy oczekując, na to, o czym marzyłam od wielu lat, na ciepłe usta Roberta. Całe moje ciało było gotowe, pragnęłam tego każdą swoją cząstką. Nie mogłam uwierzyć, że to się naprawdę wydarzy. Spełniały się moje najskrytsze sny. Nagle błysnęło jakieś światło i odskoczyłam od Roberta. Przyjechał mój brat i wszystko zepsuł.

Robert

Błysnęło światło, a ja odskoczyłem od Kamili niczym oparzony. Nie wiem, co ja do cholery zamierzałem właśnie zrobić. Wysiadłem pospiesznie z samochodu i nawet nie zerknąłem w jej stronę, starając się ukryć zakłopotanie. Szymek wysiadając ze swojego szpanerskiego Lexusa śmiał się z nas w głos.

— Nie dość, że pół dnia biegacie po sklepach to jeszcze nie możecie dojechać do domu.

— Ta kontrolka. Miałem z tym podjechać do elektryka po świętach. Zawsze pilnuje, żeby mieć pełen bak, a teraz przyjechałem z Krakowa i nie zatankowałem — westchnąłem biorąc od Szymka kanister. Kamila trzasnęła drzwiami, podniosłem na nią wzrok, kiedy zabierała zakupy z mojego samochodu. Bez słowa komentarza minęła mnie i przesiadła się do samochodu brata. Była ewidentnie zła i nie umknęło to uwadze Szymka.

— A tej co?

— Nie mam pojęcia — westchnąłem jak najbardziej obojętnym tonem. Przyjaciel wzruszył tylko ramionami. Nie chciałem ciągnąć tego tematu i dociekać z nim co wkurzyło Kamilę

— Humorki, jak to kobiety. Z nimi źle, bez nich jeszcze gorzej.

— Specjalista — zaśmiałem się krótko. Po tym jak dolałem benzyny do baku, podałem mu jeszcze prezent dla Kamili, który za niego kupiłem. Ponad ramieniem przyjaciela widziałem, jak ona siedzi w samochodzie i klika coś w telefonie. Nawet nie spojrzała w naszą stronę. Widziałem jak nerwowo zaciska usta i marszczy nos. Chciałem z nią wymienić choć jedno spojrzenie i upewnić się czy wszystko jest ok. Nie mogłem tego z robić w obecności Szymka, który zapewne wyłapałby, że coś się wydarzyło. Co ja najlepszego narobiłem? Byłem skończonym kretynem, bez dwóch zdań.

— W drugi dzień świąt masz przyjść na obiad. Mama robi pieczeń ze śliwką — zapowiedział przyjaciel. Nie potrafiłbym odmówić pysznej pieczeni pani Starzyk. Ta propozycja była nie do odrzucenia. Kiedyś chodziłem na te obiady z ojcem, teraz on wolał inne towarzystwo, nawet wigilii nie jadaliśmy już tradycyjnie i rodzinnie. Zapraszał znajomych ze szpitala, zamawiali jakieś wykwintne potrawy z restauracji. Nie było barszczu, pierogów, czy mojego ulubionego karpia, a tym bardziej opłatka i życzeń, to wszystko zmieniło się w drętwe spotkanie, podczas którego, załatwiali sobie awanse. Zapewniłem przyjaciela, że przyjdę i życzyłem im udanej kolacji. Starzykowie odjechali, a ja zaraz za nimi. Miałem wielką ochotę olać tę kolację ojca i pojechać na wigilię do Starzyków. Na pewno by mnie ugościli. A ja chętnie zobaczyłbym minę Szymka i Kamili, kiedy oboje znajdą pod choinką czytniki e-book. Byli niesamowicie zgranym rodzeństwem. Zawsze chciałem mieć takiego brata lub siostrę. Skrycie zazdrościłem im tego jaką idealną są rodziną. Nieraz, kiedy koczowałem u nich, gdy ojciec gdzieś wyjeżdżał z tą swoją nową dziewczyną, marzyłem by być synem Starzyków. Moje relacje z ojcem nie zawsze były takie złe. Kiedy żyła mama, byliśmy naprawdę rodziną, pamiętam nie tylko cudowne święta, ale tak ogólnie to jak żyliśmy, wspólne obiady i kolacje, kiedy mama krzątała się po kuchni, a tata nakrywał do stołu, jak się przytulali na kanapie podczas wieczorów filmowych, kiedy oglądaliśmy Star Wars po raz setny. To było jakby w innym życiu. Potem mama zachorowała i wszystko potoczyło się tak bardzo szybko. Byłem zły na ojca, myślałem, że jako lekarz powinien nie dać mamie umrzeć, nie rozumiałem tego, jak mógł do tego dopuścić. Kiedy on cierpiał, ja miałem fazę gniewu, kiedy ja cierpiałem, on starał się zaczynać nowe życie. Zaczęliśmy się od siebie oddalać, ja nie chciałem jego pocieszeń, on nie chciał moich wymówek, że za szybko zapomniał o mamie. Nasze drogi się rozeszły, na rękę mu było, że pojechałem na studia. Zaraz po moim odejściu w domu pojawiła się Jadwiga, a wraz z nią nowe tradycje, nowe porządki, w których dla mnie nie było miejsca, a przynajmniej nie tak jakbym tego chciał.

Nie znałem połowy ludzi przy naszej wigilijnej kolacji. Jadwiga witała wszystkich bardzo uprzejmie i wskazywała miejsce przy stole, a tata proponował coś do picia. To nie tak, że nienawidziłem Jadwigi, bo zajęła miejsce mojej matki, sądziłem, że ojciec ma święte prawo znaleźć sobie nową kobietę i Jadwiga na swój sposób była całkiem sympatyczną osobą. Z tego co wiedziałem była asystentką dentystyczną, nigdy nie miała męża, była ponad dziesięć lat młodsza od taty i była bardzo atrakcyjna. Nie gustowałem w starszych kobietach, ale mój najlepszy przyjaciel podsumował, że jest gorąca. Może i miał rację. Wkurzała mnie nagła zmiana ojca, nigdy nie był tak zadufany w sobie i wyniosły jak teraz, stał się takim nadętym, bogatym bufonem, człowiekiem, z którego niegdyś by kpił. Nasza gosposia Ewa podała kolację. Z odrazą popatrzyłem na łososia, ważne, że wyglądało na bogato. Kilka kobiet zaczęło się zachwycać wspaniałym podaniem. Z miłą chęcią powiedziałbym, że komplementowanie tego należy się nie Jadwidze, ale pani Ewie i ludziom od cateringu. Milczałem jednak.

— Robercie, jak uczelnia? Wybrałeś już specjalizacje? — zagadnął mnie siwy facet siedzący na lewo, znałem go z widzenia, był zdaje się ordynatorem chirurgii. Tak chyba mówił swego czasu ojciec.

— Nadal się zastanawiam tak naprawdę — oznajmiłem. Ojciec spojrzał na mnie z sztucznym uśmiechem.

— Namawiamy Roberta na wyjazd do Warszawy, mam znajomych, którzy by mu pomogli na początku — Już chciałem powiedzieć, że nie mam zamiaru jechać do stolicy, ale rozgorzała dyskusja na temat najbardziej opłacalnego kierunku kształcenia. Nie mieściło mi się w głowie co oni wszyscy mówią. Chciałem być lekarzem, żeby pomagać ludziom, a nie zarabiać wielkie pieniądze, siedząc za biurkiem.

— Jeśli wybierzesz kardiologię, zapraszam do mnie na oddział — odezwał się jeden z tych nadętych gości w moim kierunku.

— Tak szczerzę mówiąc myślałem o pracy na urazówce. Jak na ten moment bardzo mi to odpowiada.

— Nie sądzisz, że to mało ambitne zajęcie?

— Nie. Tam też potrzebują dobrych lekarzy. Teraz mam staż na SORze i uważam, że się tam spełniam. Różnorodność przypadków oraz szybkie tempo pracy bardzo mi to odpowiada — Ojciec mierzył mnie wzrokiem. Wiedziałem jakie ma o tym zdanie. Dla niego, to nie było zajęcie dla mnie. Powinienem operować, tak jak on pnąc się po drabinie awansów i robić karierę, aż do szczebla ordynatora. Wycofałem się z tej rozmowy i zająłem jedzeniem. Musiałem jakoś przetrwać te kilka godzin, więc siedziałem przysłuchując się jałowym rozmowom. Nie docierał do mnie nawet sens wypowiadanych słów. Wyłączyłem się całkowicie, od czasu do czasu, coś tam komuś przytaknąłem. Po kolacji panowie wyszli na cygaro, więc korzystając z okazji wymknąłem się do swojego pokoju, zdjąłem koszule i założyłem ulubioną szarą bluzę. Na biurku stał prezent dla Kamili. Mały porcelanowy słonik, dekorowany cyrkoniami. Od zawsze miała bzika na punkcie tych słoni, zbierała je chyba od pierwszej klasy szkoły podstawowej. W pokoju miała na nie specjalną półkę. Kiedy moje myśli powędrowały ku dziewczynie, ogarnęło mnie dziwne uczucie. Dziś w samochodzie omal jej nie pocałowałem. Chyba mi do reszty odbiło, że tak się dałem ponieść chwilowej emocji. Uwielbiałem Kamilę, była dla mnie jak młodsza siostra. Nie byłem idiotą, doskonale wiedziałem, że się we mnie kochała. Kiedy byłem chyba w szóstej klasie dostałem od niej walentynkę z obszernym wyznaniem miłości. Nie bardzo wiedziałem, jak się zachować, więc kartkę schowałem i udawałem, że jej nie otrzymałem. Specjalnie na głos oznajmiłem, że nie dostałem na walentynki nic a nic. Może uznała, że kartka gdzieś przepadła. W każdym razie dała sobie spokój, a ja udawałem, że nic takiego nie miało miejsca. To było dawno temu, jeszcze za nim zacząłem się interesować dziewczynami. Nie sądziłem, że Kamila nadal coś czuje względem mnie. Dziś z całą pewnością ona dałaby mi się pocałować. Nie powinno mieć to miejsca. Nie powinienem teraz nawet o tym rozmyślać. Sięgnąłem na komodę po swój telefon. Wybrałem pospiesznie numer do Dagmary. Była wigilia, miałem dla niej prezent. Była moją narzeczoną, więc powinniśmy się w taki dzień spotkać. Po kilku sygnałach jednak rozłączyłem się i napisałem jej szybkiego SMSa, że jestem padnięty i spotkamy się już jutro. Nie wiem, dlaczego kłamałem. Przez chwilę miałem zamiar naprawdę iść spać, ale wiedziałem doskonale, że nie zasnę. Przed oczami miałem cały czas Kamilę. Nie myśląc za wiele napisałem do niej krótką wiadomość „Spotkajmy się obok domku”. Na odpowiedź nie czekałem nawet minutę „Będę za 10 minut”. Zgarnąłem słonia do kieszeni bluzy, wziąłem kurtkę i wymknąłem się z domu przez tylne wejście. Nie chciałem się natknąć na gości ojca albo co gorsza jego samego. Nie musiał wiedzieć, gdzie idę. Przeszedłem przez główną ulicę i zszedłem na ścieżkę prowadzącą w dół wzgórza, na którym mieszkaliśmy. Jako dzieciaki uwielbialiśmy te miejsca, były idealne do różnego rodzaju zabaw. Za moim domem było strome wzniesienie i ścieżka prowadząca nad strumyk. Po drugiej stronie ulicy znajdowało się łagodne zbocze i las ciągnący się aż do szosy. Mieliśmy po dziesięć lat z Szymkiem i Adą jak zapragnęliśmy mieć domek na drzewie. Chyba każdy dzieciak marzył o takiej fortecy. Ojciec Szymka bez większego problemu zgodził się nam pomóc, tata Ady przybył z materiałami, a mój był oczywiście w pracy. Wybudowali nam solidny domek na wielkim dębię, nie był zbyt wysoko, teraz mogłem usiąść na belce przy wejściu bez użycia drabiny. To w tym domku pierwszy raz całowałem się z Weroniką. Szymek zaliczył tu zdaje się nie jeden pierwszy raz. Nawet nie chciałem o tym teraz myśleć.

— Hej — odezwała się niespodziewanie Kamila, nadeszła z lewej strony, ścieżką prowadzącą bezpośrednio na ich podwórko. Zeskoczyłem z belki i stanąłem przy niej.

— Mam dla ciebie prezent.

— Ja też — szepnęła. Było na tyle ciemno, że nie widziałem dokładnie wyrazu jej twarzy. Jedynie jej głos zdradzał jak bardzo jest zdenerwowana. Podałem jej na dłoń porcelanowego słonia i włączyłem latarkę w telefonie, zależało mi, żeby go zobaczyła, widziałem, jak dotyka palcami cyrkonie. Uśmiechnęła się po czym wyciągnęła w moim kierunku błękitnego malutkiego słonika.

— Żartujesz — westchnąłem i oboje roześmialiśmy się w głos. Wziąłem swojego słonika i sam nie wiedziałem, czy powinienem ją teraz normalnie uściskać. Nie docierało do mnie co robimy tutaj w ciemnościach. Czemu normalnie nie poszedłem do Starzyków, dać im prezenty. Miałem też prezent dla Szymka. Dlaczego zorganizowałem tą potajemną schadzkę. No dobra wiedziałem, ale to Kamila zaczęła temat.

— Powinniśmy porozmawiać, o tym co by się wydarzyło w samochodzie. To była taka dziwna sytuacja. Wiesz, święta, ten nastrój i ta rozmowa. To nie tak, że ja coś. To znaczy sama nie wiem, co to było, ale nie wiem, czy ty chciałeś. Bo jeśli chciałeś, to nie powinnam się tak zachować. Oboje nie powinniśmy. To było takie głupie, nieprzemyślane i nie ma co o tym teraz myśleć — Kamila trajkotała jak oszalała, nie wiem czy kiedykolwiek słyszałem u niej takie tempo wypowiedzi, a ona z reguły mówiła bardzo szybko. Przestąpiłem krok, pochyliłem się nad nią i zamknąłem jej usta pocałunkiem. Kiedy moje wargi dotknęły jej, poczułem znaczny opór, jęknęła coś nawet, ale nie dałem jej szansy się wycofać, położyłem jej dłoń na karku i przytrzymałem przy sobie. Rozchyliła dla mnie usta i pozwoliła mi pogłębić pocałunek. Mój język przesunął się po jej dolnej wardze i natychmiast zawirował w namiętnym tańcu z jej językiem. Całowałem ją z taką pasją jakby była tlenem, którego mi brakowało, nigdy tak mocno nie całowałem, nigdy tak intensywnie nie odczuwałem pocałunku. Niemal natychmiast zrobiłem się twardy. Kamila przywarła do mnie i musiała to poczuć, objęła mnie rękoma w pasie, a ja głaskałem ją i łapczywie tuliłem do siebie. Moje dłonie wędrowały po niej, od karku po same pośladki. W tym momencie nie istniało nic prócz tego pocałunku. Nic prócz mnie, Kamili i naszych ust, jęków rozkoszy i przyspieszonych oddechów. Cholera jasna jaki ja byłem głupi. Co ja wyprawiałem?

Kamila

Siedziałam na swoim łóżku i patrzyłam, jak Dorota przekopuje moją szafę w poszukiwaniu czegoś co ma cekiny. Szczerze wątpiłam, że znajdzie coś takiego. Nie należałam do dziewcząt noszących cekiny lub inne świecidełka. Miałam raczej sportowy styl i moja przyjaciółka raz po raz, wykrzywiała się na widok sportowych topów. Za godzinę miałyśmy iść na imprezę Sylwestrową. Chyba tylko ja nie czułam klimatu. Dorota miała na sobie czarne kabaretki, postrzępione spodenki i bluzkę bez pleców ozdobioną oczywiście cekinami. Lubiłam ją. Poznałyśmy się w szkole średniej. Zadurzyłyśmy się w jednym chłopaku z maturalnej klasy. Był niesamowicie podobny do jednego gwiazdora. Oszalałyśmy na jego punkcie. Każdego dnia łaziłyśmy za nim i starałyśmy się zagadać na wszelaki sposób, a ten olał nas obie. Mimo, że trochę nas to wkurzyło, udawałyśmy beztroskie i niewzruszone. To nas właśnie łączyło. Obie zawsze miałyśmy uśmiech na twarzy, cokolwiek się działo znajdowałyśmy jakiś powód by się nie dołować. A czasami po prostu udawałyśmy, że jesteśmy takie twarde. Zawsze uśmiechnięte i beztroskie.

— Ta jest super — Wyciągnęła ku mnie czarną sukienkę z kryształkami wokół dekoltu.

— Super — powtórzyłam po niej i sięgnęłam po strój. Nie wiem skąd się tam wzięła taka sukienka. Najprawdopodobniej nie oddałam ją siostrze. Była zdecydowanie w jej stylu. Nie było czasu marudzić, przecież musiałam się w końcu w coś ubrać. Nie chciałam się świecić na kilometr, więc skoro już musiało być błyszcząco wybrałam tę kreację. Taki błyszczący minimalizm. Założyłam sukienkę, a Dorota poprawiała swój idealny makijaż. Sztuczne rzęsy, brokat na powiekach i tona rozświetlacza. Też zaczęłam tuszować rzęsy i lekko pudrować nos i policzki. Postawiłam na lekki makijaż, bez szaleństw. Nie byłam brzydka. Nigdy też się nie uważałam za piękność. Miałam ładną zdrową cerę, duże jasne oczy i może lekko zbyt duży nos. Koleżanki zazdrościły mi zawsze, że jestem szczupła. To prawda, jadłam wszystko i to w ogromnych ilościach, ale matka natura sprawiła, że byłam chuda i wysoka. Jak tyczka.

— Nie masz dziś humoru.

— Głowa mnie boli — skłamałam z łatwością. Nie chciało mi się z niczego tłumaczyć. Dorota zerknęła na mnie podejrzliwie. Uśmiechnęłam się do niej szeroko i chyba przekonałam, że nic więcej się nie dzieje. Byłam w tym mistrzynią.

— Napijesz się to ci przejdzie.

— Taką mam nadzieję — odparłam z szerokim uśmiechem. Wcale nie bolała mnie głowa. Od tygodnia nie mogłam przestać myśleć o Robercie. Tamtej nocy, kiedy mnie pocałował, spełniły się moje najskrytsze sny. Nie wiem, ile razy w życiu śniłam, o tym jak będą smakować jego usta. Smakowały obłędnie, milion razy lepiej niż to sobie wyobrażałam. Były takie ciepłe i miękkie, a jednocześnie mocne i stanowcze. Całował mnie tak intensywnie i zachłannie. Nikt mnie nigdy tak nie całował. Nie żebym była jakąś wielką specjalistką w całowaniu, ale żaden pocałunek jaki przeżyłam tak nie wyglądał i nie odczuwałam go w taki sposób jak ten z Robertem. Na samą myśl, co jeszcze mógł robić w taki sposób calutka zadrżałam. Kiedy musieliśmy przerwać pocałunek, aby złapać oddech Robert wycofał się i szepnął krótkie „Późno już” po czym odszedł. Jedna moja część chciała za nim pobiec i raz jeszcze skosztować tych ust. Druga zaś uciekła do domu i padła na łóżko, aby całą noc rozpamiętywać te kilkadziesiąt sekund. W drugi dzień świąt przyszedł na obiad, starałam się zachowywać jak najbardziej naturalnie i zdaję się, że on także, przy stole rozmawiał ze mną, jak gdyby nigdy nic. Powspominaliśmy stare czasy beztroskiego dzieciństwa, rodzice opowiadali o Monice, która tegoroczne święta spędzała w Norwegii, słuchali o naszych studenckich sprawach. Widziałam, że Robert dobrze się bawi z naszą rodziną. Nie zamierzałam nic wspominać o wigilijnym spotkaniu. Milczeliśmy na ten temat cały tydzień, kilka razy miałam ochotę napisać coś do niego, ale nie bardzo wiedziałam co mogłabym mu napisać. Postanowiłam przeczekać i zobaczyć jak sytuacja się rozwinie.

— Gotowa? — zapytała Dorota.

— Tak — Zeszłyśmy na dół. Szymka już dawno nie było. Poszedł po południu, aby pomóc przyjacielowi w zakupach na imprezę. Rodzice życzyli mi miłej zabawy, sami wybierali się na przyjęcie w pensjonacie. Co roku odbywał się tam Sylwester, dla śmietanki towarzyskiej z okolicy. Teraz żałowałam, że nie poszłam z rodzicami, mogłabym pomóc kelnerkom, albo robić cokolwiek, a nie pchać się do domu Roberta.

Dom Adamczyków stał na wzgórzu i wśród sąsiednich domków wyglądał jak jakaś wielka rezydencja górująca nad resztą wsi. Nie miałyśmy daleko, wystarczyło przejść przez jezdnię i skręcić w drugą drogę na lewo, przy ulicy mieszkał stary pan Wroński, a dalej właśnie Robert. Nie bywałam tam zbyt często, ale wiedziałam, że jest tam sześć sypialni, cztery łazienki, gabinet, biblioteczka, siłownia, dwa salony, jadalnia oraz basen na podwórku. Można by było Robertowi tego wszystkiego pozazdrościć. Znałam go jednak na tyle, że wiedziałam o tym, jak bardzo nienawidzi tego domu i jak bardzo źle się w nim czuje od kiedy nie ma jego mamy. Żadne bogactwa nie zastąpią mu rodziny, tak ciągle powtarzał Robert. Kiedy weszłyśmy do domu pełnego ludzi, uśmiechnęłam się szeroko. Od razu poczułam klimat. W głośniku dudnił jeden z moich ulubionych kawałków tego sezonu. Lubiłam imprezy, kochałam tańczyć i miałam nadzieję mimo wszystko się dobrze zabawić. Rozejrzałam się dokoła badawczo. Dostrzegłam wielu znajomych ludzi. Mój brat przyssany do jakiejś blondyny, wyglądali jakby się wzajemnie zjadali. Zastanawiałam się, czy on się kiedyś ustatkuje i znudzi mu się zaliczanie dziewczyn jak trofea. Coś mi się zdawało, że marne są na to szanse. Pomachał do nas Kuba, z którym chodziłyśmy do szkoły. Jak zawsze wyglądał obłędnie i widziałam, jak Dorocie zapłonęło spojrzenie. Nie minęła minuta jak już stała przy nim i trzepotała sztucznymi rzęsami. Nie wiem tylko czemu pociągnęła mnie za sobą.

— Jak tam dziewczynki na studiach? — zagadnął Kuba.

— U mnie całkiem dobrze — odparłam.

— Ja się dostałam dopiero na drugi semestr i zaocznie. Po maturze pojechałam do Niemiec do pracy i dopiero teraz wróciłam — westchnęła Dorota. Kuba zaczął opowiadać, że przeprowadził się do Katowic i nie jest zbytnio zadowolony. Większość naszej klasy pojechała właśnie na Śląsk. Też rozważałam taką możliwość, ale zupełnie przypadkiem zakończyło się na Krakowie. Nie narzekałam. Nasza licealna klasa miała kierunek biologiczno-chemiczny, więc spora cześć wybrała studia medyczne lub pielęgniarskie. Nie widziałam się w tym zawodzie ani trochę. Panicznie bałam się krwi, więc wiedziałam, że nie będę studiować tam, gdzie większość moich koleżanek. W liceum byłam dość popularna, uczyłam się w miarę dobrze, ale sporo mi brakowało do bycia w kręgu tych najlepszych. Byłam wygadana i nauczyciele mnie lubili, rówieśnicy również. Nie było chyba w klasie nikogo z kim miałabym jakiś konflikt. Zawsze byłam tą wesołą Kamilą. Dziewczyny chciały się ze mną przyjaźnić, w sporym procencie ze względu na dostęp do mojego brata. Chłopcy traktowali mnie jak kumpelę. Zabawne, że mimo popularności na studniówkę musiałam iść z własnym bratem. Odwiecznie wesoła, kumpela Kamila. Nigdy nawet nie byłam na randce, miałam wrażenie, że moi koledzy nie dostrzegają tego, że jestem dziewczyną. To fakt miałam mały biust i chłopięcą budowę przez ten mój wzrost, ale kurde bez przesady. Kuba i Dorota trajkotali jak szaleni obgadując po kolei każdego z naszej klasy, a ja ponad ramieniem przyjaciółki dostrzegłam Dagmarę i jej koleżanki. Dziwnie mi się zrobiło na jej widok. Nigdy nie miałam problemu z tą dziewczyną, widywałyśmy się przy okazji jakiś spotkań, na grillach czy urodzinach. Zawsze zazdrościłam jej kobiecej figury i tych gęstych niemal czerwonych włosów. Ale przede wszystkim zazdrościłam jej chłopaka. Nie chciałam nawet myśleć o tym, że tydzień temu, całowałam się z czyimś facetem. Dagmara pomachała do mnie po czym zatoczyła się i wpadła na ścianę, koleżanki pomogły jej utrzymać równowagę, nakrzyczała na nie po czym roześmiała się. Było ledwie po dziewiątej, a ona już zaprawiła się niemal w trupa. Szybko. Sięgnęłam po piwa stojące na stoliku przy oknie, podałam jedno Dorocie.

— Wiedziałaś, że Aśka jest w ciąży z jakimś facetem z Wrocławia? — westchnęła Dorota. Oczywiście, że nie wiedziałam, bo niby skąd miałabym wiedzieć o czymś takim. Kuba opowiadał dalej o tym jak odwiedzili Tomka i właśnie wtedy ją spotkali. Przysłuchiwałam się temu z średnią uwagą. W drzwiach do salonu pojawił się gospodarz imprezy. Robert stał oparty o futrynę i rozglądał się po salonie pełnym ludzi, raz po raz zatrzymywał spojrzenie i uśmiechał się do kogoś, zdawało się, że kogoś wypatruję. Pewnie narzeczonej, ale kiedy omiótł ją tylko spojrzeniem i lustrował dalej zrozumiałam, że nie o nią mu chodzi. Ładnie dziś wyglądał w koszuli w kratkę narzuconej na obcisły podkoszulek, przez który dosłownie widziałam mięśnie jego brzucha. Nie miał okularów więc jego oczy dzięki szkłom były jeszcze bardziej niebieskie. Jego spojrzenie zatrzymało się na mnie. Nie uśmiechnął się. Jego usta nawet nie drgnęły, w oczach widziałam coś, co powinno mnie przerazić. Robert patrzył na mnie tak intensywnie, że stanęły mi włoski na karku. Skinął pokazując drzwi na lewo, z tego co wiedziałam prowadziły na korytarzyk obok kuchni i dalej w stronę tylnego wyjścia z domu. Dopiłam szybko piwo, wzięłam swój płaszcz i jak gdyby nigdy nic wyszłam tamtędy, zaraz za nim. Zdawało się, że nikt tego nie zauważył. Robert czekał na zewnątrz w kurtce z kapturem.

— Masz ochotę na spacer? — zapytał spokojnie.

— Bardzo chętnie — powiedziałam schodząc do niego po kilku schodkach. Na dworze było zadziwiająco przyjemnie, przez ostatnie dni padało więc było trochę mokro, ale ciepło jak na koniec grudnia. Ruszyliśmy w stronę wyjścia, za podwórko. Lepiej, żeby nikt nas nie dostrzegł przez okno salonu. Robert poprowadził mnie na ścieżkę w stronę lasku, gdzie bawiliśmy się jako dzieci.

— Pamiętasz, jak się wywróciłaś tu na rowerze? — zagadał.

— Tak. Do dziś mam bliznę pod kolanem. Miałam dwa szwy i myślałam, że umrę z bólu — westchnęłam.

— A my chyba nigdy się tak nie baliśmy jak wtedy.

— Nie pamiętam, żebyście dostali lanie.

— Nie kary się baliśmy. Tylko o ciebie głuptasie. Twoja mama nie pozwoliła ci jechać z nami nad strumyk, ale prosiliśmy ją, że będziemy cię pilnować i nic ci się nie stanie. I tak się nie zgodziła, a my wiedzieliśmy, że za nami jedziesz, ale to olaliśmy. Ledwie wyjechałaś z domu i już musiałaś jechać na pogotowie. To było straszne — wspomniał Robert. Uśmiechnęłam się delikatnie. Tak pogotowie to był koszmar. Pierwszy raz w życiu byłam w szpitalu i to od razu do szycia. Kiedy jednak wspominałam ten wypadek, nie liczyły się szwy, ból, strach tylko moment, kiedy Robert mnie przytulił i pocałował w kolano.

— Mieliście ze mną lekkie utrapienie — zaśmiałam się.

— Nie było tak źle. A widzisz, jak czas leci, teraz już jesteś na studiach i nikt cię nie musi pilnować.

— Nie jest tak do końca. Szymek dalej strzeże mnie jak malutkiej siostrzyczki — powiedziałam i zachwiałam się ślizgając na błocie. Robert natychmiast złapał mnie za nadgarstek i pociągnął za sobą.

— Dla niego zawsze będziesz młodszą siostrą.

— Tak jak dla ciebie — powiedziałam niespodziewanie. Sama do końca nie wiedząc co mówię. Robert zerknął na mnie. Poczułam, jak powietrze gęstnieje. Skoro wyciągnął mnie z imprezy na ten spacer to musiało chodzić, o rozmowę na tamten temat. Po co by to było. Przecież nie chciał sobie powspominać dzieciństwa. Musieliśmy omówić ten pocałunek, to było nieuniknione i wiedziałam dobrze, co mi powie. To była pomyłka. Nie byłam głupia i spodziewałam się, że tak będzie, mało tego, byłam przygotowana odegrać rolę swojego życia i przyznać mu rację. W głowie miałam już ułożony niemal cały dialog o tym, że nas poniosło, że najlepiej o tym zapomnieć i nie miało to żadnego znaczenia. Musiałam tylko powiedzieć to tak, aby się nie rozkleić na dobre.

— No nie do końca. Siostry się tak nie całuje — westchnął. Przystanął przy ścieżce obok zarośli. W tej ciemności z trudem dostrzegałam wyraz jego twarzy, podeszłam bliżej niego i zrozumiałam, że za moment wszystko będzie jasno wypowiedziane. Jakoś nie mogłam zacząć mojego wyćwiczonego monologu. Jak nigdy słowa uwięzły mi w gardle. Docierało do mnie, że ten tydzień, podczas którego rozmyślałam tylko o smaku jego ust był czasem wyrwanym z brutalnej rzeczywistości. Robert naprawdę dał się ponieść chwili. Popełnił ogromny błąd, którego teraz bardzo żałował.

— Powiedz coś — szepnęłam.

— Nie wiem co mam powiedzieć Kamila — odezwał się nagle. No to mieliśmy problem, bo ja już też nie wiedziałam co mam powiedzieć. Prawda była taka, że nie żałowałam pocałunku. Jak mogłabym żałować czegoś o czym marzyłam od dzieciństwa. Nie mogłam mu powiedzieć, że mi przykro, że tak się stało, że mnie poniosło i że nie powinniśmy. Kurde, nie mogłam powiedzieć nic z tego co sobie planowałam. Nagle wydarzyło się kilka rzeczy jednocześnie. Coś zaszeleściło w zaroślach tuż obok, zamiast zignorować to i pomyśleć racjonalnie, że to jakiś kocur pisnęłam. Wystraszone stworzenie przebiegło obok nas, ja uskoczyłam w krzaki, straciłam równowagę, pośliznęłam się na miękkim błocie i zaczęłam się zsuwać ze skarpy. Robert złapał moją dłoń, ale szarpnięcie było zbyt mocne i on sam wpadł w poślizg. Zjechaliśmy jakieś cztery metry w dół niemal pionowej skarpy lądując na tyłku wśród suchych gałęzi.

— Mój tyłek — jęknęłam żałośnie. Z całą pewnością uderzyłam o jakiś kamień lub korzeń. Czułam, jak łzy napływają mi do oczu, tak mnie bolało. Z drugiej strony nie byłam pewna czy mam się śmiać czy płakać. Siedziałam w kupie liści i błota, a Robert leżał obok mnie odgarniając z siebie gałęzie czegoś co miało kolce. Popatrzył na mnie i zobaczyłam, że on w najlepsze się śmieje.

— Ciebie naprawdę to bawi? — warknęłam.

— Przyznaj, że to jest komiczne. Minutę temu prowadziliśmy poważną rozmowę, a teraz siedzimy po uszy w kupie błota.

— Mnie nie jest do śmiechu — jęknęłam starając się wstać, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa i z głośnym plaśnięciem znów wylądowałam tyłkiem w błocie. Robert podniósł się z łatwością.

— Chyba zgubiłem szkło kontaktowe.

— Powodzenia w szukaniu — prychnęłam na niego. Roześmiał się i podał mi rękę, pociągnął mnie do pozycji stojącej. Stanęłam niemal opierając się o jego pierś. Byłam znowu zdecydowanie zbyt blisko niego. Patrzył mi w oczy, a potem niespodziewanie przejechał mi brudnym od błota palcem po policzku.

— Wyglądasz jak Ork z Władcy Pierścieni.

— Bardzo zabawne — Walnęłam go z całej siły w pierś i ruszyłam w stronę skarpy. Zatrzymałam się natychmiast, no tak tędy się nie dostaniemy z powrotem do domu. Robert ruszył przez las. Miałam nadzieję, że wie, gdzie mamy iść. Kroczyłam za nim po bagnistym terenie, moje buty już dawno przemokły, teraz wydawały jakieś plaskające dźwięki za każdym razem, kiedy zasysały się w błocie. Gdybym nie była taka obolała i przemoczona, może dostrzegłabym komizm tej sytuacji, Robert zaś, zdawał się dobrze bawić. Kiedy zostawałam w tyle podał mi rękę.

— Wyglądamy jak jakieś błotne potwory.

— To nie Halloween — burknęłam.

— Wyobraź sobie minę gości jakbyśmy tak weszli do domu.

— Wyobraź sobie minę Jadwigi jakbyś tak wszedł na te wasze drogie dywany — Robert roześmiał się w głos, a ja razem z nim. Śmialiśmy się już całą drogę powrotną, do jego domu. Przemknęliśmy przez podwórko niczym ninja prosto do garażu, z przerażeniem zobaczyłam, że zostawiamy za sobą błotne ślady. Nie mogliśmy tak wejść do środka. Robert wzruszył ramionami i zaczął zdejmować z siebie obłocone i przemoczone ciuchy. Nie minęła minuta jak stał w garażu w samiutkich czarnych bokserkach. Nie wiem czemu ten widok sprawił, że zrobiło mi się gorąco. Odwróciłam wzrok by nie patrzeć na jego cudownie, zgrabne ciało. Nie miałam większego wyjścia, zdjęłam płaszcz, przemoczone kozaki, potargane rajstopy. Robert wytarł za nami podłogę i wziął ode mnie ciuchy. Przy garażu była pralnia i widziałam, że pakuje tam nasze ubrania. Zerknęłam na ubłoconą sukienkę i zdjęłam ją również. Miliony razy widział mnie w bikini, więc trochę mojego nagiego ciała, nie robiło na nim wrażenia. Nie powinno robić. Widziałam jednak jak zerknął na mnie lustrująco, po czym i on odwrócił wzrok.

Robert

Włączyłem pranie i przeszliśmy z Kamilą przez drzwi garażowe do pokoju gościnnego tuż obok. Starałem się nawet nie patrzeć w jej stronę. W komodzie znalazłem jakąś koszulkę i podałem Kamili.

— Tam jest prysznic — poinformowałem. Zniknęła natychmiast za drzwiami łazienki. Znalazłem dla siebie jakieś dresowe spodnie i wróciłem się do pralni, żeby umyć ręce i twarz z błota. Nadal mi się chciało śmiać z całej tej sytuacji. To była bezcenna chwila, kiedy runęliśmy w dół z tej skarpy. Może nie powinno mnie to bawić, bo Kamila najwyraźniej się potłukła, ale jednak nie mogłem się powstrzymać, na wspomnienie jej przerażonej miny. Komizm tego wydarzenia w tym momencie przebijał wszystko. Wróciłem do pokoju nadal podśmiechując się pod nosem i zacząłem szukać jakiegoś podkoszulka.

— I co teraz? Jak niby mam iść w tym do domu? — zapytała mnie Kamila. Wyszła z łazienki z mokrymi włosami w podkoszulku ledwie zakrywającym jej tyłek. Zlustrowałem jej zgrabne długie nogi i przez głowę przeszły mi nieczyste myśli, że obejmuje nimi moje biodra. Nie mogłem tak myśleć. Jednak mimo to myślałem. Musiała zdjąć bieliznę, bo sterczące sutki napierały na materiał koszulki. Nie wiem czemu mój głupi mózg, rejestrował akurat ten detal.

— Możesz zostać tutaj — poinformowałem.

— Na górę już nie wrócę.

— Zrobiłabyś furorę tym strojem.

— To może powinnam — westchnęła Kamila i przeszła przez pokój. Obserwowałem ją ze zdwojoną uwagą i dostrzegłem koronkowy materiał jej majtek, kiedy zrobiła kilka kroków. Koszulka była zdecydowanie zbyt krótka. Nie podobała mi się myśl, że mogłaby tak wyjść do ludzi, że inni faceci patrzyliby na jej zgrabne nogi i tyłek.

— Nie pozwolę ci.

— Nie masz w tej sprawie nic do gadania — Stanęła przy komodzie i zaczęła w lustrze poprawiać lekko wilgotne włosy. Podszedłem do niej. Zdawało się, że ona nie żartuje i faktycznie chce wrócić na przyjęcie.

— Jeśli chcesz wrócić na górę. Poczekaj przyniosę ci jakieś ubranie z pokoju Jadwigi i suszarkę. Tak nie możesz wyjść. Wyglądasz…

— Jak wyglądam?

— Jak czysty seks — wypaliłem bez większego zastanowienia. Dziewczyna zrobiła na mnie wielkie oczy. Nie mogłem się powstrzymać ani sekundy dłużej. Pochyliłem się pocałowałem jej pełne usta. Pragnąłem ponownie poczuć ich smak, od zeszłego tygodnia, kiedy ją pierwszy raz pocałowałem. Nie myślałem, nie analizowałem tego co robię tylko działałem. Trzymałem mocno jej twarz w dłoniach i całowałem jak szalony, jakby to było ostatnią rzeczą jaką miałem zrobić w życiu. Przerwałem by złapać oddech i spojrzałem w jej piękne niebieskie oczy.

— Nie rozumiem tego co się dzieje.

— Ja też.

— Powinniśmy o tym porozmawiać, ale nie mogę znaleźć słów — Nie powiedziałem już ani słowa, bo Kamila pocałowała mnie. Jej usta wręcz agresywnie naparły na moje i nie mogłem już myśleć o niczym innym, jak o niej. Była tak blisko mnie, naparła całym ciałem, jej piersi przycisnęły się do mojej klatki, a mój twardy penis, otarł się o jej udo. Pragnąłem jej tak mocno, jak nigdy dotąd nie pragnąłem żadnej kobiety, to było tak intensywne, że niemal bolesne. Moje dłonie odnalazły brzeg koszulki i jednym zwinnym ruchem, zdjąłem ją z niej. Stała przede mną zupełnie naga nie licząc czarnych koronkowych majteczek. Przez chwile patrzyłem na jej cudowne ciało. Pochyliłem się i obsypałem pocałunkami jej dekolt i piersi. Miała idealnie równy biust, różowe sterczące brodawki, które prosiły się by jej ssać, więc zająłem się najpierw jedną, potem drugą. Kamila jęknęła cicho i wplotła palce w moje włosy i pociągnęła za nie mocno. Sięgnąłem za nią do komody po portfel, z którego wydobyłem paczuszkę prezerwatyw, po czym uniosłem ją na siebie. Odruchowo oplotła moje biodra nogami i zaniosłem ją na łóżko. Spełniła się moja fantazja o tych nogach. Nie całowałem jej tylko patrzyłem głęboko w oczy. Nie potrafiłem nic sensownego powiedzieć, nic poza tym, że jej pragnę, ale to na pewno czuła. Wtuliła się w moją szyje, poczułem jej ciepłe usta i delikatne pocałunki, którymi znaczyła sobie trasę od szyi wzdłuż mojej szczęki, aż do ust. Pocałowałem ją zachłannie i mocno, po czym opadliśmy na łóżko, ująłem jej twarz w dłonie i zatraciłem się całkowicie w tym pocałunku. Dłonie Kamili wędrowały po moim ciele, dotykała moich pleców wywołując podniecające dreszcze. Chciałem powiedzieć jej jak mi dobrze, jak bardzo mi się podoba i jak mocno jej pragnę, ale wystarczyło jedno spojrzenie w te cudowne niebieskie oczy, wiedziałem, że czuje dokładnie to samo. Nie potrzebowaliśmy słów. Powędrowałem ustami po gładkiej skórze, chciałem zasmakować każdego centymetra jej ciała. Jej piersi czekały na mój dotyk, były takie idealne, mieściły się w dłoni, mogłem je ścisnąć całe, delikatnie zamykając dwa palce na nabrzmiałych brodawkach. Cichy jęk, jaki wydobył się z jej gardła zapewnił mnie, że się jej to podobało. Przejechałem językiem po różowych wierzchołkach, zacisnąłem na nich usta, otarłem się o nie zębami. Teraz wraz z jękiem uniosła biodra ku górze. Bawiłem się jej piersiami, molestując ustami raz jedną, raz drugą tak długo, aż zrobiły się całkowicie twarde, a jęk Kamili głośniejszy. Przesunąłem się na brzuch, wędrowałem po krzywiznach żeber aż do wystających kości miednicy, składałem mokre pocałunki, na rozpalonej z podniecenia skórze. Zerknąłem jej w oczy, kiedy dotarłem do koronkowej bielizny, patrzyła na mnie ufnie i miałem pewność, że mogę je zdjąć. Zsunąłem z niej ostatnią część garderoby, po czym sam zdjąłem z siebie spodnie razem z bokserkami. Opadłem na nią i zatopiłem się w ustach dziewczyny. Jej pocałunki były dla mnie, jak jakaś wyjątkowa pieszczota, nigdy nie sprawiało mi to aż takiej przyjemności jak z nią. Leżałem na niej ocierając się nagim ciałem o jej nagie ciało. Mój rozbudzony do granic penis napierał na nagie udo, byłem tak podniecony, że zdawało się, że zaraz eksploduje od samego dotyku jej skóry. Przeturlałem się na plecy i pociągnąłem ją za sobą. Widziałem, że jest lekko zaskoczona, popatrzyła na mnie z zaciekawieniem, lustrowała moje nagie ciało. Sięgnąłem po gumkę i nałożyłem ją pospiesznie. Kamila nie zawahała się ani sekundę i usiadła na mnie, chwyciłem ją delikatnie w pasie i naprowadziłem na siebie. Patrząc prosto w oczy dziewczyny, zatopiłem się w jej ciało. Wydawała się być mocno zaskoczona, oparła dłonie na mojej piersi i jęknęła cicho. Uniosłem biodra by być w niej cały i jęknąłem z rozkoszy, była taka ciasna i cudownie gotowa na mnie. Zacząłem się w niej poruszać nadając, niespieszny rytm temu zbliżeniu. Kamila pojękiwała cicho raz za razem, gdy wysuwałem się z niej. Trzymałem ją nadal w pasie, a kiedy złapaliśmy jednakowy rytm przesunąłem dłonie na wspaniałe piersi i bawiłem się jej sterczącymi brodawkami. Poruszałem się w niej coraz szybciej i mocniej, widok Kamili na mnie, jej otępiałego spojrzenia, kiedy przeszła ją pierwsza fala orgazmu. Z fascynacją patrzyłem, jak zaciska palce na moich ramionach, jak odchyla głowę do tyłu i pojękuje ledwie łapiąc oddech. Widok jej twarzy w tym pełnym uniesienia grymasie, chciałem zatrzymać w swojej głowie na zawsze. Uniosłem się lekko na ramionach i przyspieszyłem gwałtownie, Kamila wtuliła się we mnie schowała twarz na moim ramieniu i przyciskała się do mnie mocno, złapałem za pośladki i doszedłem w kilku mocnych pchnięciach. Z jękiem opadłem na łóżko, a ona tuż obok mnie.

— I obeszło się bez słów — westchnęła. Zerknąłem na nią, miała cudownie zaróżowione policzki, a rozchylone usta aż prosiły się o kolejny pocałunek. Podniosłem się i pochyliłem nad nią.

— I tak musimy porozmawiać — powiedziałem cicho i musnąłem ustami jej usta. Musiałem ją kolejny raz pocałować, poczuć jeszcze raz ten żar, który między nami był.

— To był mój pierwszy raz — wyszeptała nagle Kamila. Wzdrygnąłem się i spojrzałem w jej śliczne niebieskie oczy. Nawet by mi do głowy nie przyszło, że Kamila jest dziewicą. To prawda, nie pamiętałem, żeby miała jakiegoś chłopaka na poważnie, ale przecież chodziła na randki. Poczułem się jak totalny idiota, gdybym wiedział to zdecydowanie do tego by nie doszło. Nie mogłem być jej pierwszym.

— Mogłaś mi powiedzieć. Byłbym delikatniejszy.

— Było bardzo dobrze. Idealnie — szepnęła i uśmiechnęła się do mnie szeroko. Cmoknąłem ją w kącik ust. Chciałem znowu coś powiedzieć, ale nie wiedziałem co. Milczałem patrząc jej w oczy i rozmyślałem o tym co mam zrobić. Przespałem się z Kamilą. Siostrą mojego najlepszego przyjaciela, z dziewczyną którą powinienem traktować jak siostrę. To był jej pierwszy raz, coś naprawdę ważnego. Piętro wyżej była moja narzeczona. Powinienem tego żałować, ale nie potrafiłem. To był zdecydowanie najlepszy seks w moim życiu.

— Pójdę już — oznajmiła nagle Kamila i podniosła się z łóżka, znalazła podkoszulek i założyła go. Wstałem i założyłem spodnie, poszukałem dla niej czegoś w komodzie. Znalazłem jakiś dres, założyła pospiesznie zbyt szerokie spodnie oraz wielką bluzę.

— Kamila, nie możemy tak tego zostawić — odezwałem się, kiedy już była przy drzwiach.

— Wiem, ale nie niszczmy tej chwili. Dla mnie to było bardzo ważne i nie chce dziś tego analizować. Nie psuj mi mojego pierwszego razu, tym co musisz zrobić. Proszę cię Robert, ja nie jestem głupia, wiem co musisz mi powiedzieć. Omówimy to innym razem. Tylko nie dziś, nie kiedy jestem taka szczęśliwa — W jej oczach dostrzegłem czysty smutek. Podszedłem do niej ująłem twarz i po raz kolejny tego wieczoru pocałowałem. Uwielbiałem smak tych ust. Smak, który zdaje się uzależniał.

— Szczęśliwego Nowego Roku — szepnąłem jej do ucha.

— Szczęśliwego — odparła po czym wyszła przez garaż. Przez krótką chwilę stałem tam zastanawiając się co ja najlepszego narobiłem. Naprawdę byłem skończonym kretynem. Posprzątałem pospiesznie pokój po naszych igraszkach, założyłem podkoszulek i poszedłem na górę. Było już po północy, gości było zdecydowanie mniej. Jakaś parka obściskiwała się w ciemnym kącie, tylko zerknąłem czy to czasem nie Szymek, ale jego już nie było. Jak go znam zabrał już jakąś pannę do siebie do domu. Dawid i Filip śpiewali jakieś pieśni patriotyczne, a grupka dziewczyn chichotała przy nich. Przy stole znalazłem Dagmarę, spała obok butelki wódki. Podniosłem ją i czknęła głośno.

— Będę rzygać — oznajmiła, więc sięgnąłem po pierwszą lepszą rzecz jaką miałem pod ręką i podałem jej miskę po chipsach. Cudowne rozpoczęcie roku w towarzystwie rzygającej narzeczonej. Dagmara podniosła na mnie wzrok.

— To ty Robciu?

— A kto ma być? Chodź ze mną — Dagmara posłusznie dała się zaprowadzić do łazienki i posadziłem ją przy toalecie, a sam wróciłem do reszty gości. Jakiś młody chłopaczek zaoferował mi pomoc w sprzątaniu, więc wziąłem się za zbieranie pustych butelek. Żałowałem, że nie zostałem z Kamilą do rana. Mogłem ją teraz przytulać i całować, delektować się delikatnym ciałem, chłonąć jej cudowny zapach. Kretyńskie, ale nie byłem w stanie teraz myśleć o niczym innym, jak tylko o niej. Nie powinienem. Musiałem jak najszybciej z nią porozmawiać i wytłumaczyć Kamili, że popełniliśmy głupotę. Bo to przecież było głupie.

Kamila

Nowy rok zaczął się naprawdę pozytywnie. Nie miałam na co narzekać. Na uczelni jakby zrobiło się lżej i nawet zaczął mi się podobać kierunek, który wybrałam. Miałam też bliską koleżankę z którą od pierwszej chwili poczułam niesamowitą więź. Liliana była świetna. Przyjechała na studia z małej wsi, należała do tych małomównych i nieśmiałych, ale ja poznałam ją bliżej. Zadziwiające, że kiedy chciałam ją przedstawić bratu, oni już się znali. Miałam nieodparte wrażenie, że coś między nimi zaiskrzyło. Tylko czy aby na pewno taka Liliana była odpowiednią kandydatką na dziewczynę Szymka. Nie chciałam aby ją w żaden sposób zranił. Kochałam mojego brata, ale w tej kwestii mnie wkurzał. Jak mógł bzykać się, z jakąś profesorką w wieku naszej mamy, zamiast umówić się z taką porządną dziewczyną jak Liliana i potraktować ją tak na poważnie.

Pogoda jaka powitała nas na początku roku była paskudna, raz słonecznie, drugi raz śnieg z deszczem. Szymek marzył by w ferie pojechać w góry, ale warunki narciarskie były kiepskie i nic z tego nie wyszło. Ja osobiście wolałam cieplejsze klimaty i ten wyjazd na narty nie był dla mnie istotny, śniegu brakowało mi tylko w święta. Po zimowej przerwie wprowadziła się do nas Liliana, miała problemy z współlokatorami. Szymek obił pysk facetowi, który się do niej dobierał, a potem miał czelność wypisywać do niej z jakimiś głupimi tekstami. Mieszkanie z Lilianą to było coś wspaniałego. Nie dość, że miałam przyjaciółkę tak blisko, to jeszcze wspaniale gotowała. Sama byłam kiepską kucharką, wolałabym wysprzątać wszystkie łazienki w naszym bloku niż ugotować dwudaniowy obiad. Teraz nadchodziła wiosna, wielkimi krokami zbliżała się nawet tu, do Krakowa, gdzieniegdzie zieleniło się w parkach, ale to nie było to samo, co u nas na wsi. Brakowało mi krokusów na naszym podwórku, zieleniejących się brzóz za naszym domem i widoku bocianów na łące za domem Kryńskich.

— Kamila!!! — Aż podskoczyłam na dźwięk piskliwego głosu Dagmary. Wyszła właśnie z butiku, który mijałam. Wyglądała jak żywcem wyjęta z jakiegoś katalogu mody. Najmodniejsze w sezonie fasony i kolory prezentowały się na niej bardzo dobrze, mimo to, że nie należała do tych szczuplutkich. Zawsze wiedziała, jak się ubrać, aby podkreślić duży, fajny biust i tyłek, a odciągnąć spojrzenie od niechcianych krągłości.

— Cześć — powiedziałam najzwyczajniej i uśmiechnęłam się szeroko.

— Już po zajęciach? — zagadnęła.

— Tak. Wracam do domu. Byłam jeszcze kupić kilka rzeczy — Zaraz pożałowałam, że nie powiedziałam, że się gdzieś spieszę, bo Dagmara podeszła do mnie. Podała mi jedną z toreb do potrzymania, a sama zaczęła grzebać w torebce za czymś.

— Pokażę ci zaproszenia. Właśnie odebrałam z drukarni. Nie są do końca takie jak mi się podobały, ale już nie będę marudziła. Zbyt mało czasu zostało — opowiadała. Nie bardzo mnie interesowały jej zaproszenia, przecież za kilka dni je dostanę do ręki. Stałam jednak wpatrując się w jej torebkę. Wreszcie je znalazła i podała mi do ręki.

— Ładne — westchnęłam przyglądając się jak jej nazwisko i Roberta pięknie prezentują się obok siebie. Oni też zawsze pięknie się ze sobą prezentowali. Za każdym razem, kiedy widywałam ich nie mogłam przestać myśleć o tym jak bardzo do siebie pasują. On był taki wysoki i postawny a ona niska i przy nim, wręcz drobniutka. Jego ciemne włosy niesamowicie kontrastowały z jej niemal czerwonymi długimi włosami. Nie tylko wizualnie pasowali do siebie. Oboje mieszkali w wielkich willach, a ich rodziny uważały się za niemal arystokratów. Oni byli niczym para książęca naszej wsi.

— No, tak. Strasznie dużo mam jeszcze roboty z tym ślubem. Rodzice wymyślają jakieś głupie rzeczy. Mówiłam, że nie chcę zespołu. Kto teraz tańczy na przyjęciach. To dobre na wiejskie wesela — Chciałam jej powiedzieć, że ja lubię tańczyć, ale zamilkłam, przytaknęłam tylko głową i oddałam jej zaproszenia.

— Musisz nad wszystkim czuwać.

— Tak. Bo przecież mój Robert na nic nie ma czasu. Z trudem go zagoniłam do kupna garnituru. Chciałam, żeby ubrał smoking, wydaje mi się, że to takie bardziej uroczyste, ale nie dał się namówić. Cały czas tylko szpital i pacjenci.

— Kocha to co robi — westchnęłam.

— Wiem Kamilko, ale ileż można tylko tym żyć. Są jeszcze inne rzeczy. Ciekawa jestem co będzie jak zacznie te nowe praktyki.

— Jakie nowe praktyki? — zapytałam oddając Dagmarze torbę z zakupami. Robert nic nie mówił, że zmienia szpital. Wręcz przeciwnie na świątecznym obiedzie wspominał, że czuje się tam bardzo dobrze i bardzo by chciał już w nim pracować.

— W lipcu przeprowadzimy się do Warszawy. Tatuś załatwi mi tam pracę w jednym z lepszych butików, a jakiś znajomy Adamczyka załatwi Robertowi stanowisko w szpitalu i specjalizację — Dagmara uśmiechnęła się szeroko i ja też wysiliłam się na uśmiech. Nie było mi jednak do śmiechu. Nie rozumiałam, dlaczego Robert nic nam o tym nie mówił. Gdyby Szymek wiedział powiedziałby cokolwiek na ten temat.

— To niesamowicie — westchnęłam — Miło się gada, ale muszę już lecieć. Jeszcze zakupy i muszę się wziąć za obiad — skłamałam oczywiście bo obiadem pewnie już zajmowała się Liliana. Musiałam jednak, jak najszybciej rozstać się z Dagmarą. Nie chciałam drugi raz usłyszeć wyrażenia „mój Robert”. Nie zniosłabym tego.

— Trzymaj się Kamilko.

— Pa — Odeszłam pospiesznie w stronę tramwaju. W sumie to miałam zamiar podejść do księgarni po nowy zbiór zadań, ale umknęło mi to. Chciałam jak najprędzej zostać sama. Przez ostatnie kilkanaście tygodni ani razu nie widziałam Roberta. Po tamtej nocy nie chciałam z nim rozmawiać. To była magiczna noc. Nigdy nie spodziewałam się, że właśnie z nim przeżyje, swój pierwszy raz. Marzyłam o tym i wszystko tamtej nocy było idealne. Prawie wszystko, bo Robert nie należał do mnie. Trochę się czułam jakbym go na te kilka chwil, ukradła Dagmarze. Robert był u nas w domu, a właściwie u Szymka i nawet raz, minęliśmy się bez słowa na schodach. Tylko na mnie zerknął. Po powrocie na uczelnię nasze kontakty zanikły całkowicie. Początkowo byłam zła, potem zrozumiałam, że tak musi być. Miał narzeczoną, a ja byłam tylko jego chwilową słabością. Przybrałam postawę twardej dziewczyny, cieszyłam się tym co między nami się zadziało, ale nie nastawiałam się na coś więcej. Przespałam się z Robertem, z moją młodzieńczą miłością i to powinno mi wystarczyć. Kogo ja do cholery oszukiwałam. Mogłam sobie wmawiać co tylko chciałam, ale przychodziły noce, kiedy kładłam się do łóżka i myślałam tylko o tym, jak mnie całował i dotykał. Chciałabym to wziąć tak na chłodno, zachować to wspomnienie w serduszku i sprawić by mnie to nie raniło za każdym razem jak o tym pomyśle. Robert nie był i nigdy nie będzie mój. Za kilka tygodni bierze ślub. Przed chwilą widziałam zaproszenia, namacalny dowód na to, że dla niego tamta noc nic a nic nie zmieniła. Za kilka miesięcy wyjedzie z żoną do stolicy i zacznie zupełnie nowe życie. Nie będzie pamiętał o jednej nocy z jakąś Kamilą. Ależ ja byłam głupia myśląc, że dla niego to też miało jakieś znaczenie. Nie znałam go od wczoraj, wiedziałam, że bywał z różnymi dziewczynami w przerwach w byciu z Dagmarą. Miałam wielką ochotę krzyczeć w głos jak bardzo jest mi źle.

Kiedy dotarłam do mieszkania, Liliana krzątała się po kuchni, przywitałam się z nią nakładając maskę z mojego szerokiego uśmiechu. Zabawne, jak nikt nie potrafił dostrzec mojego złego nastroju, kiedy chciałam mogłam udawać roztrajkotaną Kamilę i miałam święty spokój. Poplotkowałyśmy chwilę o dzisiejszych zajęciach i pod pretekstem nauki zniknęłam w swoim pokoju. Wiedziałam, że zaraz wróci mój brat, on jeden mógłby wyczuć, że coś jest nie tak. Szymek miał jakąś wrodzoną intuicję co do moich złych nastrojów, może dlatego, że jako rodzeństwo byliśmy dość blisko. Nasza siostra Monika była nie dość, że starsza to zawsze trzymała się na dystans, już do liceum poszła w innym mieście, więc nie było jej w domu tylko mieszkała w internacie, później studia i Norwegia. Szymek był w domu, zawsze, kiedy go potrzebowałam to mogłam na niego liczyć. Jako mała dziewczynka biegałam za ich trójką i chciałam za wszelką cenę należeć do tej ich przyjaźni, ale nigdy nie dostałam się do ekipy. Robert, Szymek i Adrianna byli dla mnie wzorem nastoletniej przyjaźni. Ja takich przyjaciół nie miałam. Owszem miałam mnóstwo dobrych znajomych, ale nie do tego stopnia, że znali mnie na wylot. Zazdrościłam im tego. Leżałam na łóżku i zamiast się faktycznie uczyć, przeglądałam Facebook, zatrzymując się na fotkach znajomych. Miałam wrażenie, że wszyscy moi znajomi są mega szczęśliwi, foteczki z partnerami, słodkie zdjęcia ich dzieci. Natrafiłam na profil Dagmary i kilka zdjęć w jakiś modnych ciuchach, tylko na jednym był Robert, wyglądał na średnio zadowolonego. Musiałam z nim porozmawiać. Napisałam szybko SMS „Możemy się spotkać”, na odpowiedź nie czekałam zbyt długo „Jestem w szpitalu do 22”. Nie bardzo wiedziałam co ma to znaczyć. Chce, czy nie chce się spotkać? Miałam to gdzieś. Dochodziła dziewiąta, ubrałam płaszcz i cichaczem wyszłam z domu. Nie miałam ochoty tłumaczyć się bratu, gdzie idę, ale miałam pecha wszedł do mieszkania, kiedy ubierałam buty.

— Gdzie się wybierasz?

— Do Doroty — skłamałam szybko.

— Zawiozę cię — zaoferował natychmiast mój brat.

— Nie trzeba. Spacer dobrze mi zrobi — powiedziałam i wyminęłam go na korytarzu. Wzruszył ramionami i odpuścił. Bardzo dobrze, że nie nalegał. Wyszłam pośpiesznie i ruszyłam w stronę przystanku. Robert pracował w szpitalu na drugim końcu miasta, dobrze, że miałam tramwaj niemal na miejscu. Rozsiadłam się przy oknie na pojedynczym siedzeniu. Właściwie nie do końca byłam pewna po co jadę się z nim spotkać. Co ja niby chciałam mu powiedzieć, jakich słów od niego oczekiwałam. To wszystko ciążyło mi zbyt mocno. Nie umiałam zrozumieć jakim cudem się w to wplątałam. Co mnie do cholery podkusiło, żeby go całować. Co mnie opętało by całować faceta, który ma narzeczoną. Byłam podła. Powinnam sobą gardzić. W pewnym sensie gardziłam swoim zachowaniem. Kiedy dziś spotkałam Dagmarę dotarło do mnie to uczucie, że miałam coś nie swojego, Robert należał do niej, a ja sięgnęłam po niego. Przespałam się z nim. Przespałam się z czyimś narzeczonym. Mój telefon zabrzęczał „Dasz radę spotkać się tak późno?” napisał Robert. Sama nie wiedziałam co mam mu odpisać. Nie napisałam nic, wysiadłam z tramwaju niemal przed szpitalem, popatrzyłam na oświetlony budynek i dotarło do mnie to po co tu przyszłam. Chciałam go po prostu zobaczyć.

— Kamila — Usłyszałam za sobą. Na przystanku siedział Paweł. Studiował razem z Szymkiem na roku. Był wysoki, szczupły, a jego włosy miały lekko miedziany odcień. Jedni twierdzili, że jest rudy inni, że jest ciemnym blondynem. Uważałam go za jedną z sympatyczniejszych osób, jakie poznałam po przyjeździe do tego miasta. Mieliśmy kilka okazji pogadać, czasami zaglądał razem z Igorem do naszego mieszkania. Byliśmy też dwa razy w kinie i na piwie całą grupą. Uśmiechał się do mnie szeroko.

— Co ty tu robisz? — zapytałam.

— A ty? — Wzruszyłam ramionami nie bardzo wiedząc co mam mu powiedzieć. Wstał i podszedł do mnie, ponad ramieniem zerknął na szpital. Nie chciałam by mi zadawał jakieś szczegółowe pytania.

— Umówiłam się z Dorotą — powtórzyłam to samo kłamstwo co Szymkowi. Jakaś prawidłowość w moich zeznaniach musiała być.

— A ja byłem u lekarza — powiedział. Dostrzegłam w jego oczach coś co natychmiast mnie zaniepokoiło, sposób w jaki zerkał na szpital za mną.

— Jakiego lekarza?

— Na badaniach

— Badania się robi z rana na czczo

— Czepiasz się

— A ty coś ściemniasz — Wycelowałam w niego palcem wskazującym. Paweł westchnął głośno. Chyba miałam jakąś wrodzoną zdolność wykrywania tego, że ktoś próbuje coś ukrywać. Paweł skapitulował.

— Serio byłem tu u lekarza. To dłuższa historia

— Masz ochotę na kawę? Mam jeszcze pół godziny i chętnie cię wysłucham — zaproponowałam spoglądając na kawiarenkę przy szpitalu. Paweł kiwnął głową, ale nie wyglądał na zadowolonego takim obrotem sytuacji. W małej kawiarni zamówiliśmy latte i usiedliśmy przy jednym ze stolików przy wielkich oknach. Moja intuicja mnie nie zawiodła. Paweł coś ukrywał i chyba nie bardzo chciał się ze mną tym podzielić.

— Mów — poleciłam mu, kiedy, zamiast się odezwać zaciekle mieszał swoją kawę.

— Nie mów nikomu o tym — odezwał się.

— Spoko. Jestem z natury gadułą, ale można mi zaufać — zapewniłam patrząc mu w oczy. Do tej pory nie zauważyłam jaki miały ładne niebiesko szary odcień. Dla takiego spojrzenia zdecydowanie można by było oszaleć.

— Mam tu kardiologa. Ostatnio źle się czułem. Miałem zawroty głowy, gorzej widziałem. Kilka razy złapały mnie dziwne duszności — opowiadał Paweł spokojnie.

— I zrobiłeś badania.

— Oczywiście. Byłem u mojego okulisty, bo sądziłem, że może mam złe szkła. Tam okazało się, że to nie jest to. Ostatecznie trafiłem do kardiologa. Okazało się, że mam wadę serca.

— Poważnie brzmi — jęknęłam cicho. Paweł uśmiechnął się szeroko do mnie, ale to był sztuczny uśmiech, znałam doskonale tego rodzaju śmiech przez łzy.

— Bardzo poważnie. To się nazywa stenoza aortalna. Zmiany zwyrodnieniowe zastawki aortalnej, zwężenie jej spowoduje niewydolność serca. To śmiertelna wada — Omal nie wypuściłam z dłoni szklanki z kawą. Odłożyłam ją i złapałam dłoń Pawła na stole. Popatrzył na mnie z zaskoczeniem. Może przesadziłam z tym dotykaniem go, bo nawet nie byliśmy przyjaciółmi, ale chciałam mu dodać otuchy.

— To nie możliwe. Idź do innego lekarza. Może coś pomylili w badaniach. To jest jakieś kosmiczne nieporozumienie. Jesteś młody, silny, zdrowy — mówiłam szybko.

— Właśnie dlatego tu jestem. Mają tu najlepszych kardiologów w mieście. Zrobią mi kompleks badań. RTG, EKG, wysiłkowy i jeszcze jakieś. W każdym bądź razie sprawdzą czy ta diagnoza jest prawidłowa.

— Będzie dobrze Paweł — zapewniałam go ściskając mocno jego dłoń. Paweł uśmiechnął się delikatnie. Nie byłam w stanie uwierzyć, że może być chory. Takie rzeczy się nie działy. To znaczy nie byłam wyjętą z życia idiotką i wiedziałam, że ludzie chorują, umierają na nowotwory, wady serca, ale nigdy nie dotknęło to kogoś, kogo znałam. Kiedy zmarła mama Roberta byłam zbyt mała, aby to przeżywać w taki sposób. Teraz w mojej głowie kłębiły się takie mroczne myśli. Jak to możliwe? Dlaczego Paweł? Dlaczego ktoś, kto staje u progu dorosłego życia dostaje taki wyrok? Dopiliśmy kawę niemal w ciszy. Zapewniłam Pawła, że nikomu nie powiem i obiecałam, że pojadę z nim do szpitala po wyniki. Nie chciałam, żeby był sam w takiej chwili. Poszedł na przystanek, a ja znowu stanęłam na wprost szpitala i wpatrywałam się w niego jak kretynka. Sięgnęłam po telefon i napisałam „Jestem przy szpitalu”. Niech się dzieje co tylko chce. Musiałam się z nim wreszcie zobaczyć.

Robert

To był dość ciężki dzień. Biegaliśmy dziś za doktorem Jankowskim i przyglądaliśmy się jak wygląda jego praca na urazówce, pozwolił mi założyć kilka szwów i przyjąć dziecko po wypadku na hulajnodze. Po obiedzie przywieźli do nas sześć osób z wypadku busa na autostradzie i wtedy już naprawdę mieliśmy sporo do roboty. Zakładałem szwy, badałem wstępnie i oceniałem stan pacjentów. Wiem, że wypadek i ranni ludzie nie powinni mnie cieszyć, ale kiedy kończyliśmy zmianę nie mogliśmy przestać rozprawiać o tym jak fascynujący był to dzień. Byliśmy tu we czwórkę, wszyscy z piątego roku medycyny, Filip zmanierowany typ z tych co myślą o wielkiej karierze na chirurgii. Mój ojciec by go polubił. Kasia, którą uważałem za geniusza, zdawało się, że zna podręczniki na pamięć. Miała jednak spore problemy w kontaktach z ludźmi, chyba była bardzo nieśmiała. Była jeszcze Roksana, z którą trochę flirtowałem na drugim roku. To była piękna dziewczyna o niesamowicie długich nogach.

— Ma ktoś ochotę na kawę? — zagadnęła nas w szatni.

— Chyba trochę późno na kawę — skwitował Filip składając równo swój fartuch nim włożył go do szafki. Roksana spojrzała na mnie i zatrzepotała rzęsami. Była bardzo w moim typie, wysoka i zgrabna z jasnymi włosami opadającymi jej falami na plecy. Jak żywa lalka Barbie. Zerknąłem na mój telefon. Kamila była pod szpitalem.

— Ja też nie mam ochoty — powiedziałem.

— Oh, Robert pamiętaj, że mi obiecałeś wypad na kawę — Roksana zrobiła smutną minę, która niby miała skruszyć moje serce. Mimo, że nasz flirt się skończył lata temu, ona nadal próbowała. Byłem pewien, że gdybym tylko chciał, nie miałaby oporów się ze mną spotkać. Posłałem jej szeroki uśmiech.

— Innym razem — obiecałem. Posłałem przyjacielski uśmiech do Kasi, która zmieniała buty. Wzdrygnęła się na to. Zamknąłem swoją szafkę i wyszedłem — Do poniedziałku — zawołałem do wszystkich, Filip coś tam mruknął, a Roksana prychnęła na mnie, jak urażone kociątko. Wiadomość od Kamili z jednej strony bardzo mnie cieszyła, bo chciałem ją zobaczyć z drugiej strony miałem stracha przed tą naszą odwlekaną tak długo rozmową. Prawda była taka, że przesadziliśmy w Sylwestra. To co się stało między nami, nie powinno mieć miejsca. Kamila była dla mnie ważną osobą, znałem ją od dziecka i zawsze miałem przy sercu. Za dwa tygodnie brałem ślub z Dagmarą i pomijam już fakt, czy to było słuszne, czy też nie. Nie mogłem robić jej czegoś tak podłego. Nie mogłem mieszać jej w głowie. Napisała mi, że czeka przy parku. Wziąłem swój samochód i podjechałem tam powoli, zauważyła mnie natychmiast i wskoczyła do auta.

— Cześć.

— Cześć. Masz ochotę coś zjeść? Ja jestem diabelnie głodny — powiedziałem, Kamila uśmiechnęła się do mnie szeroko. Uwielbiałem ten jej promienny uśmiech, który chyba nigdy nie schodził jej z twarzy.

— Możemy coś zjeść.

— Znam miejsce, gdzie podają genialne hamburgery — powiedziałem. Pojechaliśmy za miasto, kiedyś zatrzymałem się tam wracając z domu, aby zatankować. Przy stacji była mała restauracja, nie jakaś sieciowa, tylko zwykła knajpka z frytkami i burgerami. Zagadnąłem o uczelnię i Kamila podjęła temat, chyba tak jak ja uznała, że lepiej poczekać z poważną rozmową. Opowiadała o zajęciach, co ciekawego się dowiedziała, wysłuchała o moim dzisiejszym dniu, ekscytując się niemal tak samo jak ja. Knajpa nie była jakimś luksusowym lokalem, siedzenia w niektórych miejscach były odrapane, czuć było przepalonym olejem. Kamila nie była osobą, która skomentowałaby to z niesmakiem.

— Mają naprawdę dobre jedzenie

— Mam nadzieję — westchnęła. Zamówiłem dla nas talerz frytek, hamburgera i colę. Usiedliśmy przy jednym ze stolików w kącie sali. Wiedziałem, że powinniśmy porozmawiać. Niemal trzy miesiące unikałem jej jak ognia. Uważałem, że w ten sposób to co się wydarzyło rozejdzie się po kościach. Nie chciałem jej zranić mówiąc coś, co właściwie powinienem powiedzieć.

— Spotkałam Dagmarę — oznajmiła nagle. Ciężko było wyczuć, co nastąpiło w związku z tym.

— Coś ci mówiła?

— Nic specjalnego. Ekscytowała się zaproszeniami.

— To wszystko strasznie ją kręci — westchnąłem.

— To wszystko, mam rozumieć, że mówisz o waszym ślubie za dwa tygodnie — mówiła to tak beztrosko, spokojnie jakby wcale ją nie obchodziło co powiem. Uśmiechnęła się do mnie szeroko chyba dostrzegając moje zakłopotanie — Wiesz, że lubię rozmowy prosto z mostu. Nie krępuj się Robert. Mów co chcesz powiedzieć.

— Jakbym wiedział co chce powiedzieć to już dawno bym do ciebie zadzwonił — powiedziałem równie spokojnie. Kelnerka przyniosła nasze zamówienie. Byłem tak głodny, że od razu sięgnąłem po bułkę, a Kamila zaczęła wybierać frytki.

— Minęło trochę czasu.

— Tylko czas nic nie zmienia. Spaliśmy ze sobą. Może minąć rok a i tak nic się nie zmieni.

— A chcesz, żeby coś się zmieniło?

— To skomplikowane — powiedziałem odkładając burgera. Spojrzałem w niebieskie oczy Kamili i dostrzegłem smutek. Mogła się śmiać od ucha do ucha ja wiedziałem, że cierpi. Tak samo było na studniówce, kiedy liczyła, że zaprosi ją jakiś koleś z przeciwnej klasy i tego nie zrobił. Chciałem mu nakopać za to, ale wstrzymałem się. Kamila dzielnie udawała, że nic się nie stało i ostatecznie poszła z Szymkiem. W sumie chciałem sam z nią iść, ale już byłem zaręczony z Dagmarą i raczej nie wypadało mi.

— Nie tak bardzo jak myślisz.

— Nie kocham Dagmary. Nie sądzę by ona mnie kochała. Nie mówię tego, żeby się usprawiedliwiać w jakiś sposób. Prawda jest taka, że gdybym ją kochał nie doszło by do tego co się wydarzyło między nami — powiedziałem spokojnie. To była szczera prawda. Nie kochałem swojej narzeczonej. Kiedy zacząłem się z nią spotykać w liceum to miał być taki związek na chwilę. Wszyscy mieli fajne dziewczyny to i ja chciałem. Dagmara była chętna i otwarta, bardzo szybko nasze chodzenie zmieniło się w coś poważnego i zaczął nas łączyć seks. Byłem w liceum i posiadanie dziewczyny w taki sposób, było czymś z czego trzeba było być dumnym. Sądziłem, że matura zakończy nasz związek, ale jednak nie. Dagmara poszła na studia do Krakowa i zamieszkała ze mną i Szymonem. To było ciężkie pół roku. Dobrze, że tylko pół, bo Dagmara po semestrze zrezygnowała z nauki i wróciła do rodziców. Te pół roku mieszkania razem uświadomiły mi, że nie jestem gotowy na prawdziwy związek. Dagmara była fajna od czasu do czasu, aby wyjść coś zjeść, pójść do kina czy na kolację z rodzicami. W łóżku układało nam się dobrze, ale powiedziałbym bez fajerwerków. Tak na co dzień, moja dziewczyna okazała się kapryśną i rozpieszczoną damulą. Kiedy rozszedłem się z Dagmarą w moim życiu było kilka dziewcząt, ale nigdy nic nie trwało dłużej niż cztery randki. Jakieś fatum chyba. To były miłe, fajne dziewczyny i nie mogłem nigdy zrozumieć co szło nie tak. Ponad rok temu Dagmara znów pojawiła się w moim życiu. Spotkaliśmy się na ślubie znajomych z liceum i tak jakoś, zeszliśmy się. Jej rodzice byli zachwyceni tym, że jesteśmy razem. W ich oczach byłem zięciem idealnym dla ich córeczki, mój ojciec cieszył się, że kogoś mam i trzeba przyznać lubił zawsze Dagmarę. Spotykaliśmy się, potem zamieszkaliśmy razem, ustaliliśmy, że się zaręczymy, kupiliśmy pierścionek i teraz planowaliśmy ślub.

— Oboje wiemy, że nie powinno do tego dojść — szepnęła Kamila.

— Jednak doszło. Przez ostatnie tygodnie tylko o tym jestem w stanie myśleć. Nie powinienem był na to pozwolić.

— Mówisz tak jakby to mnie nie dotyczyło. Ja też mam swój rozum i to też była moja decyzja — Kamila zmarszczyła na mnie brwi. Ona naprawdę nie rozumiała, jak bardzo nie chciałem jej zranić. Nie mogłem powiedzieć, że tamta noc była pomyłką, bo nie tylko bym ją okłamał, ale złamałbym jej serce. Problem polegał na tym, że tak powinienem powiedzieć. Powinienem odepchnąć ją od siebie i nie pozwolić by to się powtórzyło.

— Żałuję, że to wszystko tak się ułożyło — westchnąłem.

— Domyślam się — skrzywiła się Kamila i zerknęła w stronę drzwi jakby miała zamiar zaraz stąd wyjść.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 18.9
drukowana A5
za 50.78