Grafika: D. Szczepanowski
Korekta: A. Nowogońska
Projekt okładki: D. Szczepanowski
Niniejszym składam gorące podziękowania tym, którzy na różne sposoby wplątali się w odkrywanie tej historii, wspomagając czy to materiałami, czy to nawet zwykłym dobrym słowem. Szczególnie nisko kłaniam się osobom: J. Szczepanowski, P. Rąpała, J. Głąb, R. Stöwesand, M. Schuling, M. Osora, M. Szatkowski, D. Jeton, A. i L. Abaszów, D. i G. Jasik, P. Łachowski, J. Głąb, K. Klimala oraz A. Nowogońska.
Zamieszczenie w publikacji zdjęć zawierających symbolikę nazistowską oraz fragmentów oryginalnych tekstów z tamtych czasów nie ma w żaden sposób na celu propagowania ideologii związanej z III Rzeszą. Cała treść opracowania ma jedynie wartość historyczną, dokumentacyjną oraz edukacyjną.
Autor podjął wszelkie starania w celu ustalenia właścicieli praw autorskich reprodukcji i zdjęć zamieszczonych w niniejszej publikacji. W przypadku jakichkolwiek uwag czy niedopatrzeń, prosimy o kontakt z autorem pracy lub ze Stowarzyszeniem GROT.
Wszelkie prawa zastrzeżone — przedruk, tłumaczenie, powielanie i kopiowanie w jakiejkolwiek formie i postaci całości lub części tej publikacji bez pisemnej zgody autora — zabronione.
Mojemu Ojcu tę pracę dedykuję…
Słowem wstępu
Działalność Służby Pracy Rzeszy (Reichsarbeitsdienst) na terenie powiatu głogowskiego nie została dotychczas dostatecznie zbadana — co więcej, jak dotąd nie ukazała się na ten temat żadna publikacja. Badania historii RAD-Gruppe 101 Glogau znacznie utrudnia brak dokumentacji, ograniczony dostęp do archiwów oraz czas, jaki upłynął od momentu zakończenia wojny. Zbierania danych na ten temat nie ułatwia również nacjonalistyczny charakter tej formacji, wiele lat wypierania się posiadania jakiejkolwiek wiedzy na tematy „giermańskie” przez powojennych mieszkańców „Ziem Odzyskanych”, a także — co w dużym stopniu usprawiedliwia nas, Polaków — krzywdy, jakich doznaliśmy od nazistowskiego reżimu. Wszelka wiedza na temat działalności jednostek RAD oraz istnienia obozów w naszym okręgu jest w ogromnym stopniu wciąż jedynie obszarem domysłów i spekulacji. Niniejsze opracowanie z pewnością nie nakreśla wystarczająco tego tematu, a tym samym go nie wyczerpuje. Mamy jednak nadzieję, że choć trochę przybliży go szerszemu gronu i, być może, zachęci do głębszych badań i poszukiwań.
Historie…
Heinz Lowitzsch usiadł przy stole w drewnianym, długim baraku. Wyciągnął przybory pisarskie oraz nabytą wcześniej kartkę pocztową ze zdjęciem miejsca w którym się znajduje. Pisanie listu do rodzinnego Merseburga koło Lipska rozpoczął słowami: Kochani rodzice — zaskrzypiało pióro. — Podoba mi się tu pierwszorzędnie. Dzisiaj wcześnie z rana mieliśmy ćwiczenia. Heinz podniósł zaspane oczy i popatrzył przez okno na rosnący nieopodal dąb. Pomimo lekkiego zmęczenia był bardzo zadowolony. — W najbliższym czasie dostaniemy 5 nowych kompletów mundurków — 2 drelichowe i 3 z sukna — skrobało dalej pióro. — Dziś otrzymałem saperkę paradną.
Jak wynika z treści widokówki, Heinz od niedawna przebywa w tym miejscu. Z tego powodu, jak wszyscy jego młodzi koledzy, pęka z dumy i radości. Wkroczył niedawno w wiek pełnoletni, znajduje się ponad 350 kilometrów od domu, a jego życie przez następne pół roku podporządkowane będzie codziennym wojskowym regułom. Stara się robić wszystko tak, by jak najlepiej służyć swojej ojczyźnie i Führerowi. Zapewne pragnie nawet, stojąc na warcie, by zamiast paradnej saperki na ramieniu znajdował się tam błyszczący od oliwy karabin. Mógłbym nawet iść nawet na wojnę i walczyć! — być może marzy emfatycznie. Długo nie będzie na nią czekał. Jest kwiecień 1939 roku…
Kilka lat później, w połowie 1944 r., nieco młodsza od Kurta dziewczyna prawdopodobnie przebywa w tym samym miejscu. Nie pisze jednak żadnych listów do rodziców. Nie może — wmówiono jej, że oni już nie istnieją. Nazywa się Elfriede Kurz, choć jest świadoma, że jej nazwisko brzmi zupełnie inaczej. Właśnie powtórnie ją zbadano, orzekając jej „aryjskość”, a niedługo wyślą ją do szkoły pielęgniarskiej w Berlinie. Wcześniej znajdowała się w zamku w Glogau (Głogowie), gdzie do jednego z pomieszczeń wepchnięto ją kopniakiem za ‘niesubordynację’. Po latach będzie wspominać, że tam, na cementowej posadzce, leżało już kilkoro dzieci. Również i tu, w drewnianych barakach, w tej samej sytuacji znajduje się wiele innych wystraszonych i głodnych młodych osób w różnym wieku. Spotka je prawdopodobnie podobny los, co Elfriede, jednak w tej chwili przyszłość jest dla nich jedną wielką niewiadomą. Wszystkim im zakazano mówić po polsku, czyli w ich ojczystym języku. Ich oczy z nadzieją patrzą przede wszystkim na drzwi budynku kuchni, stojącego niedaleko dębu. Zbliża się właśnie pora posiłku…
Dziesięć lat po wojnie, grupka młodocianych chłopców gorączkowo rozmawiała na łąkach nad rzeką Odrą. Zaaferowana młodzież postanowiła ukryć to co, do tej pory stanowiło ich dumę i radość — karabiny wraz z nabojami. Lekkomyślnie używali ich, celując do puszek ustawionych na wypasanych krowach. We wsi jednak szybko się zorientowano, że dochodzące z okolicy dźwięki strzałów mogą być spowodowane przez kogoś z mieszkańców Wilkowa, a nie przez bandy ukrywające się w lasach. Młodzi zdali sobie sprawę, jak marny będzie ich los, gdy ojcowie się dowiedzą, że mogli zranić lub nawet zabić poczciwe krasule. Wszystkie zwierzęta były przecież na wagę złota, a nie każde gospodarstwo w tych czasach było na nie stać. W niektórych zabudowaniach wciąż można było jednak znaleźć zarówno broń, jak i amunicję… Chłopcy postanowili więc swoje karabiny schować na „lepsze czasy”, a idealnym do tego celu miejscem wydawała się wąska szczelina w zniszczonej betonowej piwniczce, znajdującej się nieopodal dębu, za obejściem, na terenie gospodarstwa, w którym mieszkał najmłodszy z nich. Drobna postura chłopca, urodzonego już na “Ziemiach Odzyskanych”, pozwalała mu na wślizgnięcie się do kryjówki i wciśnięcie owiniętych w szmaty karabinów jak najgłębiej w ciemną czeluść rumowiska. Młodzi mężczyźni zaplanowali także kolejne kroki: gdy karabiny znajdą się już we wnętrzu szczeliny, zamaskują skrytkę, zasypując ją piaskiem, który przyniosą w znalezionych hełmach wojskowych, a wieczorem zajmą się zabawą — pewnie w wojnę albo w Indian. Rozpalą przy tym ognisko, do którego wrzucą wszystko, co jeszcze pozostało po giermańcach: klamry od pasów i mnóstwo dokumentów ze znienawidzonymi wronami i swastykami. Okoliczne gospodarstwa, a zwłaszcza dom drobnej postury chłopaka, opływał w tego rodzaju „poniemieckie” rzeczy.
Trzydzieści lat później grupka młodzieży ochoczo wybiegła z domu swojego dziadka, kierując swe kroki wprost poza granice posiadłości rodzinnej, na przyległy teren, zwany potocznie „barakami”, choć miejsce to było wolne od jakichkolwiek zabudowań. Znajdowało się na nim jednak wiele masywnych części starych mostów leżących na betonowych postumentach oraz mnóstwo innych elementów budowlanych. Chłopcy przedostali się przez dziurę w podniszczonym płocie z siatki i starannie ominęli rozlewisko smoły, w której podczas upalnych dni notorycznie grzęzły im nogi. Nie było to przyjemne miejsce i nieraz dostali burę od rodziców za pobrudzenie butów lepką substancją. Najmłodszy z nich nieraz ratował złapane w smolistą pułapkę ptaki delikatnie wyjmując je z półpłynnej mazi. Radość z uratowania życia zwierzęcia w pełni rekompensowała późniejsze nieprzyjemności, jakie spotykały go z tytułu zniszczenia obuwia czy spodni. Chłopcy dokładnie sprawdzili trawę w okolicy młodych brzózek oraz grubego dębu, ponieważ wiedzieli, że można tam liczyć na pojawienie się grzybów: kozaków, a nawet prawdziwków. Ich uwagę szybko przykuł jednak gwizd parowozu oraz dym z jego komina unoszący się nad zagajnikiem. Za moment wolno i majestatycznie nadciągnie pociąg relacji Głogów-Bojanowo, który przejedzie po podłożonych przez dzieci niklowych monetach, robiąc z nich płaskie, owalne blaszki. Cieszyły się one wśród kuzynostwa dużym powodzeniem.
Po odjeździe pociągu i zebraniu spłaszczonych skarbów, młodzieńcy postanowili pobawić się w wojnę. Część z nich pobiegła ukryć się pomiędzy zmagazynowanymi elementami przeprawy mostowej. Najmłodszy wybrał jednak inne miejsce na odparcie wrogiego natarcia. Płytki, kwadratowy dół, z betonowymi ścianami doskonale się nadawał na stanowisko strzeleckie. Wyciągnął przygotowany wcześniej drewniany kijek imitujący karabin, a obok przygotował granaty z szyszek. Oparł głowę o krawędź i spokojnie przycelował. Czekał na pierwszych atakujących. Nieopodal niego majestatycznie szumiały liście grubego dębu…
Służba Pracy Rzeszy
Co łączy bohaterów tych czterech krótkich opowieści? Co stanowi wspólny mianownik fragmentów ich życiorysów, wydarzeń, które miały miejsce na przestrzeni ponad pół wieku? Odpowiedzią jest to samo miejsce — plac w kształcie trapezu prostokątnego o powierzchni około 1,5 ha w istniejącej już od średniowiecza podgłogowskiej wsi. Jej nazwa wywodzi się od określenia siedliska wilków, których sfory miały — według przesłanek — zamieszkiwać okoliczne lasy. Według innych legend mianem tych drapieżców określani mieli być rabusie, napadający na podróżnych na szlaku handlowym, przy którym znajdowała się wieś. W różnych okresach nazwa ta przyjmowała różne brzmienia: Wilkaw, Wilkau czy Wolfau, a współcześnie po prostu: Wilków. Jak wiele okolicznych osad, po powstaniu Festung Glogau w XVII w., również ona ponosiła dramatyczne konsekwencje decyzji o stworzeniu twierdzy w jej bezpośrednim sąsiedztwie: wielokrotnie była napadana przez obce wojska, palona i równana z ziemią. Tragiczną historię wsi dopełniały wybuchy epidemii, liczne pożary czy częste powodzie, które wielokrotnie zalewały obejścia gospodarcze i pola uprawne.
W czasach nazistowskich, kiedy zbyt słowiańsko brzmiącą nazwę Wilkau zmieniono na Wolfau, wieś liczyła sobie ok. 700 mieszkańców, a większość ziem była prawdopodobnie w posiadaniu rodziny von Schlichting, której rodowy dwór wraz z ogrodem znajdował się na końcu zabudowań Alt-Wilkau (Starego Wilkowa). Na terenie tej części wsi, w niewielkiej odległości od torów kolejowych, założono obóz organizacji ochotniczej służby pracy — miejsce, w którym rozgrywały się historie opisane na początku publikacji.
Idea społecznej pracy na rzecz państwa pojawiła się w Niemczech niejako w odpowiedzi na wysokie bezrobocie. Miała być antidotum na złą sytuację gospodarczą, a jednocześnie umożliwić systemową indoktrynację młodzieży. Pierwsze próby utworzenia obozów pracy społecznej podejmowano już przed dojściem Adolfa Hitlera do władzy. Najbardziej aktywne na tym polu były jednak już wtedy organizacje prawicowe, takie jak Jungdeutsche Orden („Zakon Młodoniemiecki”) czy Stahlhelm, Bund der Frontsoldaten („Związek Żołnierzy Frontowych ‘Stalowy Hełm’”). Temat ten także w naszym regionie był propagandowo nagłaśniany na łamach gazet i czasopism, co miało na celu zachęcenie młodych ludzi do wstąpienia w szeregi organizacji i bractw pracy. W gazecie Niederschlesischer Anzeiger — Neue Niederschlesische Zeitung z kwietnia 1934 r. znaleźć można napisany przez gauobmanna organizacji Arbeitsdank e.V. okręgu 10 Niederschlesien artykuł, w którym w płomiennych słowach przyrównuje on wręcz pracę każdego członka ochotniczej służby do walki żołnierza podczas I wojny światowej. Nie brakuje w artykule górnolotnych zwrotów, takich jak Łopaty w dłoń!, Świeży brud jest ozdobą żołnierza, czy Praca jest walką — walka czyni silnym! Gazety te dostarczają nam również ciekawych informacji dotyczących działalności oddziałów ochotniczej służby pracy na naszym terenie. W tym samym wydaniu Niederschlesischer Anzeiger możemy przeczytać o uroczystości ustanowienia sztandaru dla oddziału weimarskiej organizacji Freiwilliger Arbeitsdienst (w skrócie FAD) w naszym mieście, a artykuł ze stycznia 1933 r. podaje informacje o utworzeniu obozu pracy ochotniczej dla 38 pracowników w fabryce Gruschwitza w Neusalz (czyli w dzisiejszej Nowej Soli), zarządzanego przez panią Hartmann z Fraustadt (Wschowy).
W tym samym miesiącu ta sama gazeta opublikowała informację o zorganizowaniu niemieckiego wieczoru przez uczestniczki obozu ochotniczej służby pracy ze stowarzyszenia Königin Luise w miejscowości Schlawa (Sława Śląska). Dowiadujemy się z niej o uroczystej ceremonii zaprzysiężenia 15 kobiet, w której udział wzięli m.in. przewodniczący organizacji Stahlhelm, niejaki vom Berge und Herrndorf, oraz baronowa von Buddenbrock, a także poznajemy nazwisko kierowniczki obozu, pani Kittelmann. Z tego samego okresu pochodzą również artykuły dotyczące innej organizacji ochotniczej służby pracy: Volksbund für Arbeitsdienst in Schlesien e.V. Zrzeszała ona całkowicie apolitycznych bezrobotnych, zatrudniała ich i żywiła poprzez ochotniczą służbę pracy. Grupa głogowska tego stowarzyszenia obejmowała zasięgiem nie tylko rejon naszego miasta, lecz również Fraustadt (Wschowę), Guhrau (Górę), Neusalz (Nową Sól) oraz Grünberg (Zieloną Górę), a jej siedziba znajdowała się w hotelu Strandhotel w Schwusen (Wyszanowie). Od końca lata 1932 roku organizacja ta utrzymywała obozy w Schlichtingsheim (Szlichtyngowej), Attendorn (Dryżynie), Schwusen (Wyszanowie), Tschwirtschen (Świerczowie) i Schabenau (Żabinie). Zadaniem zatrudnianych przez nie pracowników była m.in. regulacja rzeki Bartsch (Baryczy) w okresie wiosenno-letnim. Zrzeszenie to prowadziło w obozach kursy i szkolenia zawodowe w specjalności budowlanej, rzemieślniczej i ogrodniczej, a także szkolenia przygotowujące do pracy w charakterze robotników niewykwalifikowanych. Propozycja udziału w turnusie trwającym od 8 do 10 tygodni skierowana była do osób poniżej 25. roku życia. Wiosną 1933 roku niejaki Baum, kierujący działaniami Volksbundu na terenie powiatu głogowskiego, założył kolejny obóz w Klautsch (Kluczach). 400 zatrudnionych w nim junaków skierowano do prac przy rekultywacji nieużytków w okolicach wsi oraz do zalesiania okolicznych terenów sadzonkami przywiezionymi m.in. ze szkółki leśnej z Glogauer Stadtforst (Leśnej Doliny). Jak nadmienia gazeta z tego okresu, zakładane przez Volksbund obozy (…) są wzorowe pod względem porządku i czystości (…), a jedzenie jest dobre. Prawdziwe koleżeńskie stosunki rozwinęły się między wszystkimi uczestnikami tej siły roboczej, składającymi się z członków najróżniejszych tendencji politycznych, co naprawdę dobrze świadczy o duchu ruchu stworzonego przez Volksbund für Arbeitsdienst. Tak w artykule, ale chyba jednak nie można dać do końca wiary tego typu informacjom? Dobrze wiemy, że 30 stycznia tego roku Adolf Hitler został mianowany kanclerzem Niemiec a goebbelsowska propaganda działała już wtedy całkiem sprawnie. Pod koniec tego samego roku ta sama gazeta opisuje obchody święta przesilenia zimowego w obozie, który określa mianem Arbeitsdienstabteilung Klautsch („Oddział Pracy Klucze”): wieczorem, przy wielkim ognisku, śpiewano partyjne piosenki, z hymnem partii NSDAP: Horst-Wessel-Lied na czele, składano przysięgi, a dowódca oddziału nazwiskiem Peterziel wygłosił płomienne przemówienie okraszone nacjonalistycznymi sloganami. Uroczysty wieczór zakończono trzykrotnym, głośnym Sieg heil! dla ich ukochanego Führera. Raczej na pewno nie istniały w tej jednej wsi dwa oddzielne obozy…
Na terenie Wilkowa obóz utworzyła najbardziej znana w nazistowskich Niemczech organizacja ochotniczej pracy, Reichsarbeitsdienst (Służba Pracy Rzeszy) — w skrócie: RAD. Instytucja ta powstała po przekształceniu Freiwilliger Arbeitsdienst przez Konstantina Hierla 11 lipca 1934 roku. Miała ona charakter militarny i skupiała się na wykorzystaniu pracy młodzieży na rzecz Trzeciej Rzeszy w różnych dziedzinach gospodarki. Ruch ten podobno początkowo jednak nie cieszył się dużą popularnością. Sytuację zmieniło dopiero patetyczne dzieło Leni Riefenstahl, film „Triumf woli”, nakręcony na norymberskim zjeździe partii NSDAP. Przedstawia on ponad 50-tysięczną rzeszę robotników RAD niczym armię superbohaterów. Jak pisze M. Makuch: Widok przystojnych i wysportowanych młodzieńców wzbudzał zachwyt wśród niemieckich dziewcząt, dzięki czemu chłopcy zaczęli z większym entuzjazmem zaciągać się do RAD. Ale nie był to jedyny powód, dla którego już w 1936 roku w strukturach RAD znalazło się ok. 400 tysięcy młodych Niemców. Rok wcześniej, 26 czerwca 1935 r., wydano ustawę, na której mocy nałożono na mężczyzn w wieku od 18 do 25 lat obowiązek sześciomiesięcznej pracy na rzecz państwa, a 1 października tegoż roku rozpoczęto nabór mężczyzn z rocznika 1915. Służbę tę mieli oni (od 4 września 1939 r. obowiązek objął również kobiety) odpracować np. w ochotniczych obozach Służby Pracy Rzeszy. Podobnie jak w innych nazistowskich organizacjach, także tu młodzi poborowi składali przysięgę, zapewniając o pozostaniu niezachwianie lojalnymi i o bezwarunkowym posłuszeństwie (…) wobec wodza Rzeszy i narodu niemieckiego. Należy również podkreślić, że odbycie służby w RAD było warunkiem koniecznym dla wszystkich chcących rozpocząć studia wyższe czy ubiegających się o zapomogę dla bezrobotnych po zakończeniu swojej edukacji. Gdzie ta „ochotniczość”, aż chciałoby się zapytać…
Powojenni historycy krytykują stan sanitarny obozów, wyżywienie oparte na małowartościowych produktach czy wypełnianie bezsensownych rozkazów. Wskazują jednak również, że podczas pobytu w domu na przepustce wszyscy ich (tj. członków organizacji RAD) podziwiali, a oni dumni niczym pawie, paradowali po mieście. Za swoją pracę otrzymywali wynagrodzenie niewiele przewyższające zasiłek dla bezrobotnych: arbeitsmann — 25, vormann — 50, a obervormann — 75 fenigów dziennie. Chwalono się jednak, że wyżywienie, umundurowanie i zakwaterowanie były bezpłatne. Nie do końca jednak tak ładnie to chyba wyglądało — zapewne niska kwota żołdu była wyliczona dopiero po odjęciu kosztów utrzymania junaka przez państwo… Taka „kreatywna księgowość” w celach propagandowych.
Obszar III Rzeszy podzielono na 40 jednostek organizacyjnych RAD, zwanych Arbeitsgau (okręg pracy). Jednym z największych liczebnie rejonów, dowodzonym przez Generalarbeitsführera Rudolfa Rocha, był Arbeitsgau X Niederschlesischen (Dolny Śląsk), który był podzielony na 8 grup roboczych (Arbeitsgruppen) liczących od 1200 do 1800 członków, którym nadano porządkowe numery od 100 do 107. Grupy robocze podzielone były na kompanie (Abteilungen). Na naszym terenie było ich 7:
— Abt. 1/101 „Hochmeister Conrad von Erlichshausen” w Klautsch/Seehagen (Kluczach),
— Abt. 2/101 we Fraustadt (Wschowie),
— Abt. 3/101 „Emanuel Geibel” w Carolath (Siedlisku),
— Abt. 4/101 „General Feldmarschall Mackensen” w Schlawa/Schlesiersee (Sławie),
— Abt. 5/101 „Friedrich Hensel” w Beuthen (Bytomiu)
— Abt. 6/101 w Wilkau/Wolfau (Wilkowie)
— oraz Abt. 7/101 w Raudten (Rudnej).
Jak widać, niektórym jednostkom nadano imiona (w kolejności wymienionych jednostek): krzyżackiego komtura; poety mieszkającego w Siedlisku; wybitnego feldmarszałka I wojny oraz kapitana wojsk austriackich, który zapisał się w annałach, zatrzymując wraz z 300 żołnierzami atak przeważających liczebnie wojsk napoleońskich.
Zgodnie z zasadami wojskowości każda z kompanii podzielona była na dalsze komórki organizacyjne: trzy plutony (zug), na które składały się trzy mniejsze formacje zwane truppen lub gruppe (drużyny). Według różnych źródeł, w każdym plutonie znajdowało się ok. 69, a w drużynie 17 osób. Uwzględniając stały personel, w obozie pracy znajdowało się więc (wyliczenia nieznacznie się różnią w zależności od źródła informacji) od 214 do 216 osób. Według książki organizacyjnej partii NSDAP oraz danych zebranych przez sekcję kontrwywiadu brytyjskiego G-2, personel stały obejmował m.in. osoby pełniące funkcje dowódcy obozu, administratora, kwatermistrza, zbrojmistrza, pielęgniarza czy zaopatrzeniowca. Na dodatkowych umowach zatrudnieni byli kucharz czy mechanik. Podczas wojny strukturę nieco zreorganizowano oraz stworzono oddziały z trzema plutonami (o zmniejszonej do ok. 156 osób liczebności) oraz z czterema plutonami (214 osób).
Warto zaznaczyć, że częstym zjawiskiem w obozach RAD w całej Rzeszy był dość niski poziom kadry wychowawczo-kierowniczej, którą K. Fiedor dzieli na trzy grupy. Do pierwszej należeli wyżsi dowódcy, rekrutujący się z dawnego korpusu oficerskiego, nie przekraczający 50 roku życia. Posiadali bogate doświadczenie organizacyjne i często pracowali już wcześniej w podobnych obozach, organizowanych przez organizację paramilitarną Stahlhelm. Do drugiej grupy należała młodsza kadra dowódców, nie przekraczająca 30 roku życia, wywodząca się z szeregów SA. Ponieważ z reguły nie mieli oni żadnego przygotowania dydaktycznego, a pracę w Arbeitsdienst traktowali często jako szansę awansu służbowego, byli bezwzględni dla swoich podwładnych, często lekceważąc jakiekolwiek wskazówki pedagogiczne. Trzecią grupę stanowili najmłodsi wiekiem przywódcy podstawowego szczebla dowodzenia, werbowani spośród bezrobotnych i powiązani z różnymi ugrupowaniami politycznymi. Nie mieli też prawie żadnych kwalifikacji wychowawczych. W odróżnieniu od swoich starszych kolegów byli dla podwładnych wyrozumiali. Nie oni jednak nadawali ton pracy wychowawczej w szeregach RAD. Według kanadyjskiego historyka, Michael H. Katera, na kadrę składali się głównie ludzie, którzy nie zdołali się zakwalifikować do służby w SS lub Wehrmachcie i tu znaleźli pole do realizacji swoich, czasami chorobliwych ambicji. Jak wspomina Ludwik Lipowczan, Polak mieszkający w cieszyńskim Ustroniu i odbywający służbę w 1942 r. w obozie RAD w niewielkiej miejscowości Lengdorf w Tyrolu (Austria): (…) dowódca I plutonu (Paulus) był człowiekiem nieobliczalnym, narwańcem toteż pluton odczuwał to na własnej skórze. Jednej nocy przy sprawdzaniu porządku w izbach (…) stwierdził, że pod jednym z taboretów para butów była przesunięta o parę milimetrów. To wystarczyło, by rozpętać piekło. Ludzie zostali poderwani ze snu w koszulach, boso z siennikami z łóżek na plecach biegali po placu apelowym, przy padającym śniegu i deszczu brodząc po kostki w śnieżno-błotnistej mazi. Po biegu w ciągu 20 minut wszystko musiało wrócić do stanu właściwego. Była to tylko jedna z szykan. Inny uczestnik takiego obozu zlokalizowanego w miejscowości Ormont (w Nadrenii), Walter K, wspomina: Oberfeldmeister Charie nie wyróżniał się szczególną dobrocią. Jego współczucie dla nas — Wuppertalczyków — było bardzo ograniczone i nie robił z tego żadnej tajemnicy. Zachowanie pozostałych [z kadry obozu] było bardzo różne. Energiczny i pedantyczny oberfeldmeister E, chętnie podjąłby się podobnej roli w bardziej prestiżowym Wehrmachcie. Jest też z pozoru opryskliwy unterfeldmeister M. z Westerwaldu, którego do tej służby zmusiło bezrobocie, mniej życzliwy obertruppenfuhrer H i również, co trzeba mocno podkreślić — uczciwy i lubiany dowódca 1 plutonu K., o którym można było rzec, że jest „porządnym facetem”. Czy podobnie zróżnicowana kadra i porównywalne sytuacje miały też miejsce na terenie obozów w Kreis Glogau? Literatura nie dostarcza nam, niestety, żadnych informacji na ten temat.
Warto dodać, że od 1938 roku kadra Reichsarbeitsdienst była kształcona m.in. w położonej niedaleko od Głogowa miejscowości Steinau (Ścinawie). W szkole Bezirksschule BS3 imienia Marina Neumanna czteromiesięczny kurs odbywało ponad 200 kandydatów na stanowiska kierownicze z całych Niemiec. Podlegała ona jednak Arbeitsgau XI Breslau (Wrocław). W naszym okręgu znajdowała się natomiast szkoła Truppführerschule TS6 w Bunzlau (Bolesławcu).
Cały pobyt w obozie odbywał się w duchu nacjonalistycznym, a wszystkie szkolenia i zajęcia okraszone były narodowo-socjalistycznymi hasłami. Myślą przewodnią było m.in. hasło Reichsarbeitsführera Konstantina Hierla: Idealizm — obowiązkowość — poczucie honoru — koleżeńskość i dyscyplina. On sam zresztą był gorącym zwolennikiem wprowadzania socjalistycznej ideologii wspólnoty narodowej: Nie ma lepszego sposobu by przezwyciężyć społeczny podział, niechęć klasową i jej arogancję jeśli syn dyrektora fabryki i młody jej robotnik, młody student i robotnik rolny znajdą się w tym samym mundurze, przy tej samej pracy, jedząc to samo z honorem będą służyć zwykłym ludziom i ojczyźnie ich wszystkich. Podobne słowa w różnych wariantach przewijają się we wszystkich propagandowych artykułach prasowych. Cytowana już wielokrotnie gazeta Niederschlesischer Anzeiger z kwietnia 1934 r. niejako powtarza za przywódcą organizacji RAD: „Budujemy przyszłość Niemiec”. Te słowa każdy z ochotniczej pracy trzyma mocno w sercu, zagryza zęby i mocniej chwyta szpadel. Młody student, maminsynek, chuderlak, prostak lub leń, syn bogacza czy nędzarza — wszyscy tu są. Wkopują się w ziemię tymi samymi łopatami, razem maszerują równym krokiem do kwater i dzielą się ze sobą wszystkimi cierpieniami i radościami codziennego życia. Wszystko zgodnie z myślami samego Adolfa Hitlera, który w Mein Kampf zawarł myśli o wykształceniu takiego typu młodzieży, która byłaby szybka i zwinna jak myśliwskie psy, giętka jak skóra i twarda jak stal Kruppa. Dodał również, że: wychowanie rozpoczęte w szeregach Hitler-Jugend powinno być kontynuowane w Arbeitsdienst, a następnie w SA i SS…
Członkowie organizacji ubierani byli w brązowo-ziemiste mundury na których rękawie. powyżej opaski ze swastyką, widniało godło RAD — łopata z kłosami zboża. Na mundurze można było również zobaczyć naszywkę identyfikującą jednostkę oraz wskazującą rodzaj wykonywanego zajęcia. Każdy członek RAD otrzymywał też bieliznę oznakowaną emblematami Służby Pracy Rzeszy, mundur roboczy oraz mundur wyjściowy, do którego osoby funkcyjne mogły przytroczyć paradny bagnet. Wzorem tradycji wojskowej, na ramionach znajdowały się pagony ze stopniami członków Reichsarbeitsdienst.
Standardowym wyposażeniem każdego obozu były rowery przeznaczone dla wszystkich jego członków, a także 1 motocykl, 3 konie, 2 wozy oraz kuchnia polowa. Dowódcy obozu przydzielano również samochód PKW, a od 1939 roku obozy wyposażono również w Lastkraftwagen (samochody ciężarowe).