Pandemia
Najlepsze układy
Nie wchodzą w rachubę
Czy szanse są różne
Czy to pewna zguba
Kto pecha miał będzie
A kto szczęście wielkie
Już mamy go wszędzie
A on bez wytchnienia
Wybiera
Przebiera
Bogaty czy biedny
Czarny czy biały
Chytry czy uczciwy
Nawet doskonały
Nikt nie wie
Co dalej
Kto będzie następny
Po prostu przypadek
Wizyta w przychodni
Zakupy w markecie
Krótka jazda metrem
Już macie
Już wiecie
On twardy jak diament
Nie idzie w układy
Sam sobą się rządzi
Swoje ma zasady.
Stan epidemiczny
Sytuacja nowa
Życie pozmieniała
Teraz ona rządzi
Będzie testowała
Kto dzisiaj
Kto jutro
A kto po niedzieli
Reguły ma twarde
Ludzie oszaleli
Zakupy na zapas
Powroty do domu
Decyzje pochopne
Zależy jak komu.
Jak przeżyć ten koszmar
Zegar cicho tyka
Ze snu się wybudzasz
W ciszy i ciemności
Sam siebie podjudzasz
Wyobraźnia nie śpi
Lęk Ci już buzuje
W tempie wręcz szalonym
Już Cię szantażuje
Co będzie
Jak będzie
Jak to się zakończy
Jak przeżyć ten koszmar
I życia nie skończyć.
Wirus
Niepokój narasta
Zderzymy się wszyscy
Kto z życiem się minie
Lęk w każdej rodzinie
Nikt się nie spodziewał
Że przyjdzie i do nas
Podstępny
Nieznany
W koronę odziany
Drżą babcie
Rodzice
I wnuki też płaczą
Dzikie myśli w głowie
Co jutro zobaczą
Jak przejdzie
Czy szybko
Co dla nas zostawi
Kogo se wybierze
A kogo pozbawi
Życia.
I dobra i zła mija
Nie czekasz
Czas płynie tak szybko
Zatrzymać by chwilkę
Choć czasem
Już pędzi
Już tydzień przeleciał
Już miesiąc Ci stanął za pasem
Jak czekasz
By coś się skończyło
To wlecze się czas w nieskończoność
Czym pognać go trochę
Czy może tak batem
A może by kija
On nadal jest głuchy
Nie mija
Dobra chwila umyka
Zła wlecze się włokiem
Czekać nam trzeba koniecznie
Nic nie trwa przecież wiecznie.
Epidemia
Sen z oczu dzisiaj Ci spędza
I myślisz od rana do nocy
Czym on nas jeszcze zaskoczy
Rozpełzł się po całej ziemi
Już jesteśmy zmęczeni
Wiadomości od rana
Liczba rośnie i rośnie
Ciągle jest pomnażana
Skąd to się wszystko wzięło
I wojny teraz nie trzeba
Ludzkość w niepokój wpędziło
Czy to jest chwili potrzeba
Zbędnych pytań zbyt wiele
Wszyscy snują domysły
Ciągle to wszystko się miele
Coraz to nowe pomysły
Siedzimy jak trusie zlęknione
Strach nas trzyma w uwięzi
Przyszły czasy szalone
Trzymaj się choćby powięzi.
Skryć się
Gdy przyszłość mrokiem smagnęła
Powrócę więc do przeszłości
Tam życie płynęło spokojniej
Tam więcej było radości
Człowiek o tym nie myślał
Żył tak sobie zwyczajnie
Dopiero gdy groźba zawisła
To przejrzał na oczy realnie
Skryć się może w przeszłości
Zatopić się w dobrych wspomnieniach
Nie myśleć o mrocznej wiośnie
Która nam życie pozmienia.
Poziomki
Chadzałam sobie dróżką przy lesie
Poziomki zbierać na polanie
Czasem w podskokach i śpiewając
A czasem chyłkiem
Po cichutku
Bo obok dróżki siedział zając
Beztroska słodka jak poziomki
Niosła mnie niczym wiatr motyla
Nanizać chociaż ze trzy słomki
Zjadać powoli
To cudne chwile
Patrzeć na chmurki płynące po niebie
I wyobrażać cuda wianki
Jakby to nazwać
Te zachcianki
Słodycz beztroski
Czy czas wręcz boski.
Koronawirus
Skąd się to wszystko wzięło
Czy to z nieba przestroga
Żeby ludzkość zatrzymać
Żeby do serc zajrzała
Ogromna
Ogromna trwoga
Gołym okiem nie widzisz
Uchem tego nie usłyszysz
Ani smaku
Koloru
A tyle ma wigoru
Niepokonany
Złośliwy
Bezwzględny
Przechytrzył Napoleona
Przechytrzył też i Hitlera
Taką ma armię wymyślną
Co w siłę
Wzbiera
I wzbiera.
Płomień nadziei
Rozpalmy płomień nadziei
Wznieśmy do Boga błagania
By świat i ludzi ocalił
Dał nam siłę przetrwania
Ciężkie czasy nastały
Wróg wszędzie i wszystkich otoczył
Obrony żadnej nie mamy
Wszystkich znienacka zaskoczył
Uchroń nasz Panie przed zgubą
Stoimy przed wielką próbą
Stoimy przed Tobą mali
Może modlitwa ocali
Siły i wiary da więcej
Byśmy jakoś przetrwali
W tej wielkiej światowej męce.
Myśli
Już ciasno mym myślom
W głowie się zrobiło
Już coraz ich więcej
Znowu ich przybyło
Usiedzieć nie mogę
Spokoju nie dają
Już słowo o słowo
Już siły nie staje
Łapie więc długopis
Już mam ich połowę
Już są na papierze
Już luźniej w mej głowie
Raz nocą
Raz rankiem
Raz koło południa
Nigdy nie wiem kiedy
Wybuchnie ta kłótnia.
Gołąbki
Oj
Jakie to ważne
Sprawy dzisiaj miały
Gołąbki za oknem
Głośno rozprawiały
Przez szybę się niosła
Do domu rozmowa
Ze snu wybudziła
Chyba sprawa nowa
Tak jeden przed drugim
Łepki przekrzywiały
Długo ich dyskusje
Dzisiejsze tak trwały
Miło jest popatrzeć
Na parę gołębi
Tkliwa nutka w sercu
Ożyła gdzieś w głębi
Jakby tu zasięgnąć
Ptasiego języka
Może człowiek wtedy
Mniej by się potykał.
Łabędzi dom
Przy brzegu jeziora
Nieopodal drogi
Widzę dom łabędzi
Widok oczom błogi
Gniazdo swe uwiły
Na pokaz dla ludzi
Wszyscy jadąc drogą
Nie muszą się trudzić
Oczy same lecą
I w zachwyt wprawiają
Łabędzią rodzinę
Ludzie podziwiają
Przy pniu zwalonym
I wierzbie płaczącej
W szuwarach jeziora
Kaczuszki się plączą
Kto kogo pilnuje
Tego już nie wiemy
Za kilka tygodni
Sami się dowiemy
Wytrwałość ich wiedzie
I siła natury
Melodia z trzcin suchych
Niesie się do góry.
Rozsądek
Zachowaj rozsądek
Byś nie żałował
Żeś był lekkomyślny
Życie przeforsował
To nie są już żarty
To sprawy poważne
Rusz więc trochę głową
I nie bądź tak ważny
Posłuchaj
Poczytaj
Poradź się mądrzejszych
Błahe sprawy odłóż
A ceń najważniejsze.
Zostań w domu
Miłość to odpowiedzialność
Kochasz bliskich z całej siły
Zostań w domu
Bracie miły
Tak uchronisz
Syna
Córkę
Matkę
Ojca
I sąsiada
To już nie jest maskarada
To prawdziwe jest wyzwanie
Bój o życie
O przetrwanie
Idź po rozum więc do głowy
Pomysł prosty i gotowy.
Przyszłości
Przyszłości nieznana
Cóż nam przyniesiesz
Gniesz już kolana
Światu całemu
Skąd taka siła
Światu zesłana
To jak tsunami
Nieokiełznana moc
Pozwól nam przetrwać
Żyć przecież chcemy
To najcenniejsza
Wartość nam dana
Czy przez to wszystko
Lepsi będziemy
Czy przez to wszystko
Życie zaczniemy
Od nowa.
Czy świat kołem się toczy
Może to tylko koszmar
Zły sen
Chcę się z niego przebudzić
Chcę wrócić
Dlaczego trwa
I trwa
Mogłam spodziewać się burzy
Piorunów
Wiatru szalonego
Złamanego drzewa na drodze
Majowego śniegu
Tego się nie spodziewałam
Moja wyobraźnia
Nie biegła w tą stronę
Czytałam
Historia już znała
Pamiętała
Były
Zbierały żniwo
Czy świat kołem się toczy.
Na spacer
Rozsiał się w sercu niepokój
Zapuszcza powoli korzenie
Spokój umknął daleko
A zagościło zmartwienie
Spokój szybko nie wróci
Darmo go wypatrywać
Lepiej byłoby pomyśleć
Jak to wszystko wytrzymać
Życie zmieniło kolory
Ranek szarością się budzi
To co wczoraj cieszyło
Dzisiaj już Tobie się nudzi
Hierarchia wartości zadrżała
Co z pracą
Z nauką
Już głowa bywa za mała
Zmęczenie oczy przymyka
I wyobraźnię budzi
Na spacer w wiosennym słońcu
Chętnie bym się potrudził.
Anioł domu
Aniołem domu jest Matka
Nigdy nie jest za stara
Jest drzewem wiecznie zielonym
Przepełnia ją wielka wiara
Owoce życia swojego
Zawsze przy sobie tuli
Otacza wielką miłością
Spełniona jest w swej roli
Pośród cierpień życiowych
Niesie Wam ukojenie
Przy niej ból siłę traci
Przy niej kwitną marzenia
A gdy skrzydła miłości
Wzniosą ją w górę do nieba
Czuwać będzie nad Wami
Gdy zagości potrzeba.
Tafla jeziora
Zatrzymał się poranek
W zachwycie uwielbienia
Słońce w tafli jeziora
Odbiło swe marzenia
I wszystko wokół oniemiało
Na brzegu drzewa
Niczym strażnicy
Bacznie pilnują okolicy
By nikt nie zmącił
Tafli wody
Pięknej
Błyszczącej
Pełnej urody
Nawet wiaterek
Psotami swymi
Nie psuje piękna
Oczom danymi
I tylko dwie kaczuszki
Z sitowia wyruszyły
Za nimi małe dróżki
Na wodzie się odbiły.
Jesteś bogaczem
Bogaczem wielkim jesteś
Na wyciągnięcie ręki
Masz bliskiego człowieka
Bogaczem wielkim jesteś
Obiad smakujesz we dwoje
Bogaczem wielkim jesteś
Od miesiąca was troje.
Marzenia jak ptaki
Młody człowiek
Nie myśli o przemijaniu
Myśli
Że wszystko trwać będzie wiecznie
Gdy chwila prawdy zawita
Kubłem zimnej wody przebudzi
Zapały młodzieńcze ostudzi
Zbudzą się uczucia nieznane
Spłoszą marzenia
Niczym ptaki
Do lotu zerwane
Czy powrócą
Czy znajdą miejsca te same
W tej samej
Czy w innej kolejności
Jedne odlecą na zawsze
Inne przyjdą w gości.
Na bal
Ruszymy na bal
We dwoje
Pod ramię
I tańczyć będziemy do rana
Ty ze mną
Ja z Tobą
Na sali z lustrami
Już para parę dogania
Dać ponieść się zmysłom
Ukoić w muzyce
Porzucić zbędne balasty
Tak tańczyć
Tak pląsać
Tak płynąć po fali
Nie widzieć
Nie słyszeć
Co bije z oddali.
Może się uda
Jak struś pędziwiatr
Gnał jak szalony
Nasz świat
W pomysłach niedościgniony
A dzisiaj
Tempo ma zmienione
Skrzydła podcięte
Nogi skulone
Dzisiaj struś w żółwia się zamienił
I tempo życia
Również zmienił
Choć żółwim krokiem
Ale idzie
W skorupie chroni swoje życie
Może się uda
Dałby Bóg miły
Będziemy trzymać go
Z całej siły.
Co to jest?
Kto mi odpowie
Na to pytanie
Co to jest?
Świat ma nowe wyzwanie
Czy to już wojna
Trzecia
Światowa
Zbrojna to armia
Jak błyskawica
Ogień roznieca
Kraje zajmuje
Już prawie dwieście
Czy zrujnuje
Co nam zostawi
Jak wiele istnień
Życia pozbawi
I wszystkie narody
I wszystkie nacje
Czy biedne
Czy w bogactwie
Życie pędzi
Wszystkim jednako
Sen z oczu spędzi.
Iskierka radości
Tęsknię dnia każdego
Za domem
Za drogą
Za wierzbą przy stawie
Żyję w ciągłym lęku
I ciągłej obawie
Martwię się o bliskich
O ojca
O matkę
O siostrę
Nie myślę
Nie słucham
Odpędzam co mogę
Mam żonę przy sobie
Trzymamy się razem
W imadła uścisku
Oka nie spuszczamy
By być razem
Blisko
To siły dodaje
Lżej trochę na duszy
Sam przecież nie jestem
Sam się tu nie ruszam
We śnie ręką czasem
Sprawdzam dla pewności
Jest
Pewny już jestem
Iskierka radości.
Mój Anioł
Są matki wspaniałe
Co nawet i z nieba
Drogę Ci wskazują
Gdy zajdzie potrzeba
We śnie Ci podpowie
Otuchy Ci doda
Gdzie krok masz postawić
Gdzie życie kierować
Gdy czasy są trudne
I ciężko na duszy
To rada jest cenna
Już wiesz dokąd ruszyć.
Jeszcze żyjemy
Przewisieć to wszystko
Nie wszystkim się uda
Ofiar światu przybywa
Kiedy odetchniemy
Czekanie w niecierpliwości
W ciągłym zagrożeniu
Sił nas pozbawia
Czyni bezbronnymi
Ostrożność ze zmęczenia
Czujność swą usypia
Czy jest już i u nas
Do pani z naprzeciwka
Wnuki przyjechały
Szkoły są zamknięte
Gdzie by się podziały
Mama pielęgniarka
A ojciec to strażak
A u sąsiada
Syn z Anglii powrócił
Co prawda jest w kwarantannie
Lecz obawa jest duża
Czy nam nie podrzuci
Jeszcze wszyscy żyjemy
Ciszej smutniej
Przyczajeni do życia
Mniej w oczy patrzymy
Żeby uwagi nie skupiać
Bokiem przejść
Kroku przyśpieszyć
Skryć się w domowym zaciszu
Gdy drzwi za sobą zamykam
Czy czuję się bezpieczniej.
Jak nitka splątana
Małżeństwo to nitka splątana
W dłoniach kobiety trzymana
Ma swój początek i koniec
A Ty jak godny wybraniec
Nić tę będziesz rozwijał
Zadanie to nie jest łatwe
I łatwym nigdy nie było
Lecz jeśli się go podjąłeś
To skończ to wybrane dzieło
Nie każdemu się uda
Czasami sił już nie stanie
Zmęczenie czasem zawita
Jeśli trafiłeś właściwie
To Ci pomoże kobieta.
Będzie cudnie
Po deszczu wiosennym
Już się przebudziła
Jeszcze jest nieśmiała
Ale już ożyła
Przebiły źdźbła trawy
Zimowe poszycie
Pną się tak ku górze
Wzmaga się w nich życie
Świeża zieleń jasna
Świeża zieleń żywa
Patrzę bez ustanku
Chyba jej przybywa
Ptakom już wiosenna pora zapachniała
Od rana koncerty
Filharmonia dała
Dźwięki to przeróżne
Słuchać by bez końca
Nie trzeba biletu
Nie trzeba też gońca
Marcowe powietrze
Świeżością owiewa
Krokusy zakwitły
Zakwitną też krzewy
Żonkile już w pąkach
Niebawem wystrzelą
Kolorów przybędzie
Cudnie będzie wszędzie.
Wędrować
Nie spieszę się
Któż mi zabroni wędrować
Czasu nie będę żałować
Sama siebie pocieszę
Mądrzej siły rozłożę
W miejscu chwilę zaczekam
Znajdę czas
I dla siebie
I dla drugiego człowieka.
Żyłbym w dobrobycie
Żyłbym w dobrobycie
Gdyby sąsiad miał mniej
I pędził skromne życie
A tak
Poczucie mnie gniecie
Bo wszyscy już wiecie
Że żyję jak żyję
Bardziej chudo niż tłusto
Po prostu nie tyję
Na duszy markotno już stało
Zmienić by coś się zdało
A może by tak sąsiada
Z lekka nieco podpuścić
I może by się udało
Z torbami w drogę go puścić
Czy iść po rozum do głowy
Zakasać do łokcia rękawy
Z życiem wziąć się w zapasy
Pokazać sąsiadowi klasę.
Z taktem
Poeta pisał
,, umierać trzeba z taktem”
Cóż to ma znaczyć
Każda śmierć faktem jest
Namacalnym
Niepowtarzalnym
W skrytości schyłek przeżywać
Trosk nie odkrywać
Nie martwić bliskich i znajomych
Czy ciężko
Samotnie nieść brzemię starości
A gdyby tego jeszcze mało
To i choroby zło nadało
Troska to wielka i oddanie
Nie martwić bliskich
Tym co się stanie
Z uśmiechem na ustach
Dać się zapamiętać
Spróbować na żarty
Choć i tak wyjdzie na serio.
Kto ma przyszłość
Umieć patrzeć w przyszłość
Czy każdemu dane
Mówią żeś Ty inny
Czy może wybrany
Kiedy w tłumie stajesz
Mówią że odstajesz
Przecież patrzą wszyscy
Wszyscy oczy mają
Więc czemu tak bywa
Że nie dostrzegają
Przyszłość ma przed sobą
Ten kto widzi wszędzie
Jak sokole oko
Wypatrzeć potrafi
To czego inni nie widzą.
Talent
Czy z talentem urodzony
Czy rozwinąć go zdołałeś
Jak zdobyłeś
Skąd go wziąłeś
Gdy nam raptem ukazałeś
Czy marnował się przez lata
Skryty od całego świata
Czy pieściłeś go w ukryciu
By błysk nadać swemu życiu
Czy masz jeden
Czy też wiele
Ile w końcu ich posiadasz
Który w pracę swoją wkładasz
Który Tobie się nie nudzi
Który służyć ma dla ludzi
Czy rozwijasz go czasami
By podzielić się też z nami
Dać popatrzeć
Dać posłuchać
Dotknąć
Czy też popróbować
Jeśli uda Ci się złowić
To nie zmarnuj go czasami
Zrób więc wszystko
To co zdołasz
By pozostał między nami.
Dwie miarki
Dobry człowiek miarką swoją
Mierzy to co w drugim widzi
Im mądrzejszy
Tym jest lepszy
Świat układa harmonijnie
Ze spokojem i rozwagą
Gdy coś robi dla człowieka
To w intencji dobrej czyni
Zła unika
Od głupoty szybko zmyka
Dobrze wie
Że to zaraza
Złem karmiona się rozmnaża.
Czas kołem się toczy
Słodkie lata dzieciństwa
Na półce wspomnień złożone
Zajrzę czasem tam chwilę
Wspomnę lata minione
Tam wszystko było doskonałe
Tam radość kwitła
I beztroskie życie
Tam wszystko było wręcz wspaniałe
Tam miłość była
I szczęście obfite
Ptaki śpiewały radośniej
Lato było bez końca
Jesienią kasztanów urodzaj
I śnieg bielszy od bieli
Wspomnienie tak miłe
Aż oddech zapiera
Łza w oku się kręci
Tęsknota już wzbiera
Popłynie jak rzeka
W krainę dzieciństwa
Zajrzy do młodości
I znowu powróci
Do dnia dzisiejszego
Czas kołem się toczy
Czy szkoda jest chwili
By z nim się podroczyć.
Kluczem czy wytrychem
Mężczyźni różne to sposoby mają
Serce niewieście
Raz kluczem
A raz wytrychem otwierają
Nim dotrą czoło stawić muszą
Drodze czasem niełatwej
Raz wierzchem przez płot
Czy dziurą w płocie
Furtką
Czy bramą wjazdową
Czasem od frontu
A czasem też trzeba
Jak lis skradać się skrycie
Chyłkiem pod żywopłotem
Od ogrodu strony
Czy uczta jest wyśmienitsza
Gdy człowiek strudzony
Osiągnie swój cel
Z dawna wymarzony.
Ślizgiem przez życie
Ślizgiem przez życie
Nie jednej się uda
Po lodzie
W wygodzie
A jeśli i nawet
Szkodę czyniąc komuś
Skrupuły nieznane
Litości też nie ma
Grunt wszystko podane
Na tacy