E-book
15.75
drukowana A5
38.83
Real Homo

Bezpłatny fragment - Real Homo


Objętość:
172 str.
ISBN:
978-83-8431-088-5
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 38.83

przy współpracy z Pokrzywą


Smutna historia o miłości w czasach kapitalizmu. Próba połączenia młodzieńczych potrzeb i fantazji z wyzwaniami, jakie stawia dorosłe życie.

1: Bezlitosna miłość

Doba ma dwadzieścia cztery godziny, niczym mantrę powtarzał sobie Louis, wciskając się do zatłoczonego jak co dzień autobusu a ja muszę przetrwać jedynie szesnaście z nich.

Z trudem przecisnął się obok arogancko wyglądającej starszej kobiety z jaskrawym makijażem i młodą matką, trzymającą na ręku rozkrzyczane dziecko. Sięgnął ręką, by skasować bilet, jednak brak równowagi zmusił go do opadnięcia na najbliższą poręcz. Przełknął ślinę, czuł w ustach smak swojego klasycznego śniadania — czarnej kawy i dwóch wypalonych naprędce papierosów. Matka z dzieckiem spojrzała na niego z wyrzutem. Zupełnie, jakby rzeczywiście zrobił coś niestosownego.

Droga na uczelnię. Osiem godzin zajęć. Szybka przerwa na obiad. Zapewne kebab. Kolejna kawa. Kolejne papierosy. Droga do pracy, popołudniowa zmiana. Znowu ludzie. Klienci. Reklamacje. Sto tysięcy powodów do narzekań w czasach, gdzie teoretycznie nikomu niczego nie brakuje. Tymczasem, Louisowi brakowało jednej rzeczy — czasu.


Do jasnej cholery, Lou, przetrwaj tylko te szesnaście godzin…


Być może, kiedy teraz wróci do domu, Evet będzie w środku. Może nawet łaskawie pofatyguje się, by zrobić jakąś kolację, kiedy on wróci nieprzytomny po kolejnych ciężkich godzinach spędzonych w barze szybkiej obsługi. Może nawet odpuści sobie kolejną dziką imprezę, z której z reguły wracał nad ranem, skacowany do nieprzytomności, i nie dało rady nawet zamienić z nim paru słów.

Lou widział Eveta trochę jak duże dziecko. Ale mimo to kochał go, kochał go cholernie. Evet pokazał mu życie, którego do tej pory nie znał. Życie bez wiszącej nad nim, neurotycznej matki, chłonącej każdy wymyślony szczegół jego życia. Życia, które nie ograniczało się tylko do pracy i studiów — choć właśnie takie życie prowadził teraz, mając na utrzymaniu i Eveta, i siebie. Tak wygląda dorosłe, odpowiedzialne życie, Lou. Mówił do siebie z wewnętrzną wściekłością. Czy ci się to kurwa podoba, czy nie.

Czasem tęsknił za dawnym Evetem. Za ich wieczornymi wypadami do klubów, kiedy Lou po raz pierwszy w życiu nie martwił się o to, czy wróci do domu na czas, by wyspać się na poranne zajęcia. Evet dał mu cząstkę swojej dzikości, lekkiego zobojętnienia na otaczający ich świat i stawiane przez niego wymagania. Bo jak do tej pory, życie Lou składało się właściwie jedynie z wymagań. Kiedy jego matka nie miała już nad nim kontroli, Lou zaczął stawiać je sam sobie — dawały poczucie bezpieczeństwa. Były tak naprawdę jedyną rzeczą, którą tak dobrze znał.

Wykłady dłużyły się. Z zamyślenia wyrwała go wibracja telefonu w kieszeni. Wyciągnął go, rzucając okiem na wiadomość od Eveta. Jakbyś mnie tak kochał, to może byś mi pomógł.

Odpędził od siebie te myśli. Nie, jeszcze nie czas. To w ogóle nie jest dobry pomysł, żeby to roztrząsać w ich obecnej sytuacji.

— Louis, może powiesz nam coś na temat wysp Van Der Waalsa?


Ani słowa więcej od Eveta przez resztę dnia. Lou wysiadł z autobusu, który zawiózł go na przedmieścia. Niedaleko obwodnicy stał nieszczęsny McDonald’s, w którym Lou pracował na pół etatu. Wbił kod do drzwi, wszedł do szatni i zaczął szybko przebierać się z koszuli i dżinsów w swój roboczy uniform.

— Lou, jesteś, pospiesz się, zaraz wchodzisz na Drive. — zawołała do niego Mika, kierowniczka. — Szybko, myj ręce, Sven zaraz rozliczy ci kasetkę.

Wyciągnął z torby swoje ochraniacze na słuchawki. Sven czekał już z kasetką. Zaczęli żmudne rozliczanie, po czym Lou usiadł na stanowisku obsługi Drive. Ledwie usłyszał aż za bardzo znajomy szum w słuchawce, swoim wystudiowanym, marketingowym głosem słodko wyrecytował wyuczone formułki.


Jeszcze tylko trzy godziny, Lou, jeszcze tylko trzy godziny. Za półtorej godziny skoczysz do kibla, posiedzisz z dziesięć minut, potem zostanie tylko godzina dwadzieścia — mruczał do siebie w myślach, kiedy kolejny klient postanowił zapłacić mu za szejka stanowczo zbyt grubym nominałem. W przerwie między jednym klientem a drugim pociągnął łyk coli z plastikowego kubka, który trzymał pod biurkiem. Mika dość krzywo patrzyła na picie podczas pracy, ale do cholery, nie kontrolowała go przez cały dzień, kiedy siedział zamknięty w tej klaustrofobicznej klitce, obsługując te spasione wieprze… to znaczy szanownych gości restauracji.


— Halo! — usłyszał nagle skrzekliwy głos w słuchawce. — Czy ktoś mnie wreszcie łaskawie obsłuży?

— Mamo! Mamo! Ja chcę zabawkę z rybką!

— Kupisz mi cheeseburgera?

— MAMOOO

— Proszę pana, ja tu się wydzieram, że mnie pół Kinny słyszy, a pan…

— Słucham pani. — sapnął Lou, ledwie kontrolując efekty rosnącego poziomu adrenaliny.

— To jest bezczelne, żebym musiała tu tyle czekać, po tym, jak…

— MAMO RYBKA!

— Proszę pani, czeka pani w kolejce od niecałych dziesięciu minut, bardzo proszę o chwilę cierpliwości. — rzekł tak uprzejmie, jak tylko mógł, kalkulując w głowie, jak wydać resztę kolejnemu geniuszowi, który postanowił, że to świetny pomysł, by zapłacić za małe frytki stówą. — Jak widzi pani, mamy dziś dość duży ruch.

— Lou, cholera, nie tłumacz się jej, tylko obsłuż i przyjmuj następnych, mamy kolejkę do ronda. — usłyszał w słuchawce głos Marii, która wydawała zamówienia po drugiej stronie budynku.

— Więc czy mogę przyjąć pani zamówienie?

— No właśnie chciałam zapytać, czy macie jakieś opcje bezglutenowe…


Lou musiał powstrzymać się ze wszystkich sił, by nie podzielić wybuchu histerycznego śmiechu, jaki ogarnął Marię po drugiej stronie słuchawki. Całe szczęście, że ta arogancka matrona nie słyszała tego wszystkiego. Nie miał zielonego pojęcia o kuchni bezglutenowej.

— Może sałatka? — zaryzykował najbezpieczniejszą opcję.

— MAMOOOO! Ja nie chcę sałatki! Chcę cheeseburgeeeraaaaa!

— Rybka! Rybka!

— Proszę pana, czy naprawdę uważa pan, że gdybym chciała zjeść sałatkę, to fatygowałabym się do McDonalda i stała w kolejce przez pół godziny, użerając się z niekompetentnymi pracownikami?! Spodziewajcie się skargi! Już nic od was nie chcę!


Goń się na ryj, stara prukwo.


Usłyszał tylko trzask interkomu i gasnący powoli chichot Marii. Samochód z histeryczką

odjechał kawałek dalej, ale przyjechał na jego miejsce nowy, tym razem z grupą mężczyzn w środku.

— Dzień dobry, ja bym poprosił… Stary, co dla ciebie? — tu nastąpiła seria dzikich szumów i niezidentyfikowanych dźwięków, które ciężko nazwać słowami. — No, to dla moich kumpli, a dla mnie będzie zestaw powiększony…

— Przepraszam, czy mógłby pan powtórzyć bliżej mikrofonu? Nie usłyszałem pańskiego zamówienia.

— Czy wam ludzie wszystko trzeba po pięć razy mówić?! Przecież mówię wyraźnie, zestaw powiększony…

Lou wiedział, że to będą długie trzy godziny. Cholernie, kurewsko długie trzy godziny.


Przechodząc z dzikiego biegu w skok, wskoczył do autobusu, po czym zatoczył się na krzesło i zawył z bólu. Nogi gwałtownie odmawiały posłuszeństwa po wielu dniach spędzonych na wielogodzinnym staniu. Ból był taki, jakby ktoś postanowił wyciągnąć z nóg Lou wszystkie kości, mięśnie, ścięgna i inne części składowe i rozbić je na kruchą, krwistą papkę za pomocą pałki baseballowej. Przetrwałeś, Lou. — Pochwalił sam siebie w myślach. — Co z tym jutrzejszym kolosem z mikrobiologii?

Westchnął. No tak. Czyli nie zażyje dzisiaj snu. Ewentualnie dwie-trzy godziny, kiedy zarówno ciało, jak i mózg odmówią mu posłuszeństwa pomimo zaaplikowania sobie kawy i dwóch energetyków.

Zanim wszedł do domu, odpalił jeszcze papierosa. Wpatrywał się w długą, nieporuszoną strużkę dymu sączącą się z jego ust. Noc była bezwietrzna. Zapowiadał się naprawdę duszny poranek. Znowu będzie czuł pachy wszystkich w autobusie.

Eveta pewnie nie ma. Znowu na imprezie. Lou już to nawet nie dziwiło, kiedy partner wtaczał się kompletnie pijany o trzeciej czy czwartej nad ranem.


Evet podniósł się ociężale z łóżka. Oczywiście sam, po raz kolejny. Musiał się do tego w końcu przyzwyczaić. Mógł zapomnieć o tych fajnych romantycznych porankach, gdzie budzi się w ramionach Louisa albo budzi się pierwszy i patrzy jak ten śpi jeszcze. Spojrzał w komórkę i zatopił się w myślach. Kurwa, może jednak zajdę do tego marketu… chuj z tym, zobaczę później. Ruszył do kuchni, otworzył lodówkę i wyjmując butelkę mocno gazowanej wody, wypił praktycznie pół za jednym podejście.

Męczyły go jeszcze efekty wczorajszej imprezy. Na której bawił się aż za dobrze w towarzystwie dawnych znajomych z liceum. Swoją drogą czy to nie właśnie w liceum rozpoczął okres późnego buntu? Ciekawe co porabia Erik… może da się wyciągnąć na łajzy po mieście. Kinna o tej porze dnia była niemal pusta. Większość była albo w pracy, albo w szkole, część pracowała poza miastem. W samej jeszcze bieliźnie ruszył po telefon. Rozmowa z dobrym kumplem trwała jednak nieco dłużej.

Gotowy i ubrany do wyjścia zatrzymał się w korytarzu ich wspólnego mieszkania. Spojrzał na ich zdjęcie, było zrobione jeszcze na początku znajomości, gdzie bawili się razem. Tam właśnie się poznali. To ta impreza zmieniła ich życia i doprowadziła do miejsca, w którym znajdowali się obecnie. Tylko nie ta jebana nostalgia, mruknął do siebie i wychodząc z mieszkania zamknął drzwi za sobą.

Po drodze wysłał do Lou krótką wiadomość “Pamiętaj, że ciebie kocham”. Wyłączył ekran, schował telefon do kieszeni i wskoczył w busa. Jego znajomy już czekał. Zapowiadał się fajny kawałek dnia.

Z uśmiechem na twarzy powitał znajomego. Wymienili zwyczajowe uściski, ruszyli przez park do jednego z ich ulubionych miejsc, nieco oddalonych od centrum. Mogli tam w spokoju śmiać się, gadać i palić. Tak, to był dobry pomysł. Joint lub dwa jeszcze nikomu nie zaszkodziły.


— Evet, myślałeś nad rozpoczęciem jakichś studiów czy coś? Wiesz, obecnie nie masz żadnego konkretnego zajęcia, to wydaje się ogólnie rzecz ujmując nudne. — Bo nie wiedział, jak to ująć w słowa, ale chciał jakoś zmotywować kumpla, by zaczął coś robić ze sobą i swoim życiem.

— Myślałem, ale wiesz. Nie wiem sam od czego zacząć. Tych kierunków jest kurwa tak wiele, interesuje mnie wszystko po trochu, ale nie chcę do diabła marnować kilku lat swojego życia, by później trafić do miejsca, które i tak mi się nie spodoba — typowa śpiewka Eveta była aż nadto znana. Jego niezdecydowanie nie miało końca. Siedząc tak na ławce, odpalili jointa i w milczeniu zaciągali się na zmianę.


Nastało późne popołudnie, Evet zdążył odprowadzić przyjaciela na przystanek autobusowy. Teraz coś zjeść na szybko i wstąpić na zakupy, może. Myśl jak szybko się pojawiła, tak równie szybko zniknęła. Szedł przez miasto, wiatr otulał jego twarz chłodnymi podmuchami. Zaczął zastanawiać się, jak Lou ma się w pracy i w jakim wróci stanie. Z głębokiego zamyślenia nad kochankiem wyrwała go młoda brunetka, obleśnie żująca gumę.

— Co podać? — z nieukrywanym brakiem zainteresowania patrzyła na chłopaka, irytująco stukając długopisem o drewniany blat. Evet nie od razu jednak odpowiedział na co młoda dziewczyna ponagliła go, pytając ponownie — halo, co podać?

— Ach, wybacz. Proszę o hamburgera z małymi frytkami — Evet nieco przejął się tą młodą istotą.

— Na miejscu czy na wynos? — kolejne mlaśnięcie przeżuwanej gumy nieco bardziej zirytowało chłopaka, przez co postanowił zrezygnować z jedzenia w takim miejscu. — Na wynos poproszę.

Odebrał swoje zamówienie i skierował się do najbliższego, w miarę niedrogiego marketu. Po drodze myślał, co dobrego mógłby zakupić na dzisiejszy wieczór. Wiedział jednak, że Lou wróci późno i zapewne będzie zbyt zmęczony na mniej lub bardziej romantyczną kolację. Być może będzie jeszcze tak, że zakopie się w książkach i prawie wcale nie będzie spał.

W sklepie postanowił jednak, iż zaryzykuje. Zakupił filety z kurczaka, kilka ulubionych warzyw dla Lou, a dla siebie dodatkowo ryż. Do tego wszystkiego postanowił kupić serki topione oraz śmietanę, by sporządzić sos. Największym wyzwaniem było stoisko alkoholowe. Dobra, stary. Teraz nie możesz dać dupy, bo kolację szlag trafi. Na co Lou miałby ochotę po takim dniu? Z tą myślą Evet postawił na średniej klasy Chardonnay. W końcu nie chciał przegiąć z wydawaniem pieniędzy, bowiem w rzeczywistości korzystali ze wspólnie założonego rachunku bankowego. Zmieniło to wiele w życiu Eveta. Nauczył się mniej wydawać i bardziej doceniać ilość gotówki, która na tym rachunku się znajdowała. Gdy wreszcie został obsłużony, zapakował wszystko do plecaka i pełen dumy ruszył na autobus. Nie chciało się jemu już chodzić, a do domu pozostało jednak kilkanaście kilometrów.


Odpalił papierosa, bez dodatków rzecz jasna. Słońce wolno chyliło się ku linii horyzontu, wiatr osłabł, więc na dworze zaczęło się robić bardziej duszno. Ciekawe, jak ci mija dzień, Lou. Ciekawe czy o mnie myślisz. Pet wylądował w doniczce zaadaptowanej na dużą i bardziej pojemną popielniczkę a chłopak wrócił do mieszkania, zabierając się za przyrządzanie obiadu. Chciał mieć wszystko gotowe zanim wróci Lou, a doskonale wiedział, że nie jest mistrzem kuchni. W międzyczasie podłączył telefon do głośników, cała kuchnia po chwili wypełniła się szybką i energiczną rockową muzyką. Evet powoli, w swoim tempie obierał i kroił warzywa, mając na patelni pokrojonego i rumieniącego się kurczaka. Wino w wolnej chwili schował do lodówki, gotowe kieliszki stały już na stole czekając aż Evet będzie kontynuował dekorowanie i układanie wszystkiego w salonie. Gdy wreszcie potrawa była gotowa, chłopak zabrał się za naczynia i sztućce. Potem chciał udać się na dłuższą kąpiel w towarzystwie małego jointa.

Do napuszczanej do wanny wody dodał mocno pieniącego się płynu. Z ich skromnej kolekcji wybrał czekoladę z wanilią, jointa położył na półeczce. Muzykę przez bluetooth, uruchomił na głośniczku w łazience i zanurzył się w gorącej wodzie z ogromną ilością piany. O, tak. Tego mi było właśnie potrzeba. Teraz jeszcze zielony przyjaciel i muzyka i jestem w raju. Chłopak przymknął oczy, relaksując się myślał tak właściwie o niczym a jednak pewna osoba od jakiegoś czasu zakręciła się w jego głowie. Gdy spędzał dzień aktywnie, nie myślał o nim ani trochę. Jednak w chwilach takich jak te, obraz przystojnego i starszego faceta pojawiał się gdzieś głęboko w jego głowie i nie dawał spokoju. Evet był ciekawy tego faceta.

Lou drżącą ręką wyciągnął klucze z torby. Wsuwając klucz w zamek usłyszał lekkie huczenie basów w środku mieszkania. Niejako go to zdziwiło, Evet bardzo rzadko bywał o tej godzinie w domu. Zaraz po tym w jego nos uderzył bardzo charakterystyczny zapach, zapach, który kojarzył aż za dobrze. Przełknął kumulujący mu się w gardle gniew i pchnął drzwi.

Jego oczom ukazał się przedziwny widok. Mieszkanie dawno nie było tak czyste. Kieliszki z winem i zapach jedzenia. Co to miało znaczyć?

Gdy Evet usłyszał otwierane drzwi, zdążył zamknąć swojego laptopa jednocześnie ukrywając kilka aplikacji czatowych, gdzie pisał z różnymi osobami na różne tematy. Nie brakowało mu znajomych, jednak chciał poznawać ciągle to nowe osoby. Zastanawiał się, w jakim nastroju jest jego kochanek. Postanowił jednak po chwili wyjść na powitanie, pojawiając się w korytarzu z delikatnym uśmiechem na twarzy i wesoło iskrzącymi oczami.


— Evet? Jesteś w domu? — zawołał Lou, zsuwając buty. — Zrobiłeś obiad czy ktoś się włamał?

— Tak, Lou. Jestem i możesz być spokojny, bo nikt nam się nie włamał. — zaśmiał się cicho. — Ugotowałem tylko obiad.

Lou przez chwilę bił się z myślami. Z jednej strony był niemożebnie szczęśliwy, że zastał swojego partnera w domu. Cieszył go też ciepły obiad i posprzątane mieszkanie. To mimo wszystko dużo milsza perspektywa niż kucie do czwartej nad ranem i sprzątanie po pijanym lokatorze. Mimo to, zapach ziela nie dawał mu spokoju. Widział zwężone źrenice Eveta, zawsze takie miał, kiedy postanowił przyćpać. Przełknął jednak przemożną chęć moralizowania i postanowił nie być niewdzięczny.

— Dziękuję kocie. — pochylił się w stronę chłopaka i wstrzymując oddech, złożył na jego policzku mały pocałunek.

— Dla ciebie wszystko, wiesz o tym. — Evet zaśmiał się ponownie, położył dłonie na biodrach Lou i zatrzymał go przy sobie dłużej, chcąc więcej niż tylko pocałunek w policzek.

Lou ujął w dłonie twarz chłopaka i spojrzał mu w oczy, rozbiegane pod wpływem narkotyku. Skupił swoje myśli na przyjemnych rzeczach. Na tym, jak się poznali. Na ich pierwszych wieczorach i nocach. Zaczął zbliżać się do pocałunku, chcąc wreszcie poczuć bliskość swojego partnera, bo tak czasem o nim myślał. W końcu złączył ich usta w pocałunku, przybliżając mocniej Lou do swojego ciała.

— Kocie, proszę… — Lou zakończył pocałunek i odsunął się od chłopaka. — Naprawdę, jestem styrany jak koń po westernie. Kompletnie nie mam siły. — dodał smutno, i zgodnie z prawdą.

— Rozumiem. — mruknął mniej optymistycznie. Również się odsunął i zaczął myśleć czy warto było się starać dla niego, skoro Lou nie miał siły. — Okay, w takim razie zjedz, póki ciepłe i jesteś wolny, ode mnie też.

— O co ci chodzi? — burknął Lou, czując, jak kompletnie opuszcza go jakiekolwiek poczucie wdzięczności. — To, że nie mam ochoty na bzykanko, nie znaczy, że nie chcę spędzić z tobą jakiegoś przyjemnego wieczoru. Chyba że cały ten teatrzyk zrobiłeś właśnie po to?

Na te słowa, Evet zaczynał czuć narastający gniew. Nie chodziło mu o sam seks. Chciał czegoś więcej, chciał mieć po prostu partnera, który zająłby się również jego uczuciami i stroną emocjonalną. Ten obiad to miała być okazja, by móc pokazać, że kocha Lou i że jest dla niego, nieważne od sytuacji. — Nie, to nie jest teatrzyk. To okazywanie uczuć, którego najwidoczniej nie potrafisz bądź nie chcesz zrozumieć.


— Sorry Evet, ale uczuciami się nie najemy. Zapieprzam jak wół dzień i noc, żebyśmy mieli co do garnka włożyć. Czy to tak trudno zrozumieć, że może po ośmiu godzinach na uczelni i sześciu w pracy mogę nie być w nastroju? Wybacz, zapomniałem kupić po drodze kwiatków i tomiku poezji. Mam tak zdarte gardło od gadania do tych popierdolonych klientów, że serenady też ci nie zaśpiewam.

— To może spać też chciałbyś sam? Żeby moja obecność nie zakłócała twojego spokoju, co? Bo nie mam naprawdę nic do tego, że pracujesz. Zauważ jednak, że od jakiegoś czasu nic razem nie robimy, widzimy się tylko w domu i tyle z tego wszystkiego.

— Mówi to osoba, którą spotykam w domu o rozsądnej godzinie po raz pierwszy od paru tygodni. — mruknął Lou z wyrzutem.

— Tylko dlatego, że chciałem zrobić ci niespodziankę, Lou. — Evet obrócił głowę, patrzył na pustą ścianę, nie chcąc patrzeć w jego twarz.

— Przepraszam. — odparł Lou, ściągając kurtkę. — Po prostu coraz częściej mam wrażenie, że wszystko w tym domu jest na mojej głowie. Czasami chciałbym chociaż przez parę dni nie musieć być odpowiedzialnym za… praktycznie za wszystko.

— Powinieneś wiedzieć Lou, że chcę być dla ciebie wsparciem i chciałbym ci pomagać jak tylko umiem, ale po prostu nie potrafię wybrać niczego konkretnego dla siebie. — wzdychnął cicho, ale zarazem głęboko i ustawił przy drugim miejscu gorący jeszcze posiłek, mówiąc — zacznij jeść, zanim całkiem ostygnie.

Lou wziął do ręki widelec i przez chwilę wpatrywał się tępo w postawiony przed nim, parujący talerz. Buzowały w nim frustracja i wyrzuty sumienia, że tak wyżył się na Evecie, który koniec końców przecież nie chciał źle. Nabił na widelec kawałek kurczaka.

— Przepraszam, Evet. — westchnął, kiedy już przełknął solidnie przyprawiony kęs. — Nie chciałem tak się na tobie wyżywać. Po prostu miałem dzisiaj do dupy dzień w pracy. Przyjechała do nas jakaś stara raszpla z trójką dzieci i chciała, kurwa, bezglutenowe cheezy. — dodał, chcąc choć trochę rozluźnić atmosferę.

— Jasne, rozumiem. Nic się nie stało. — po chwili milczenia stanął za chłopakiem. Najpierw delikatnie położył dłonie na jego ramionach. — I jak rozwiązałeś sytuację, hm? — zaczął wreszcie masować jego napięte mięśnie, czując ich twardość i faktycznie chciał je rozmasować. Najlepiej po prostu unikać pewnych tematów. Czasem schodził nieco niżej, by po chwili dłońmi dotykać jego karku. W końcu po coś, jego były nauczył go technik masażu.


Lou westchnął głęboko, rozluźniając napięte mięśnie. Nadal nie był w nastroju na fizyczne zbliżenia, jednak masaż po tak ciężkim dniu był naprawdę przemiłym doświadczeniem. Ogarniające jego zmęczone mięśnie fale przyjemności kłuła tylko ta upierdliwa myśl, czy nie jest to kolejna sztuczka Eveta, mająca na celu zaciągnięcie go do łóżka.

Położył dłoń na ręce Eveta i złożył mały pocałunek na jego dłoni. Spojrzał nieco figlarnie na chłopaka stojącego nad nim, wciąż na lekkim jeszcze rauszu.

— A ty? Nie będziesz jadł? — spytał półżartem, spoglądając znacząco na ledwie ruszoną porcję partnera. — Czy to specjalny przepis z grzybkami teściowej?

— Wiesz co, będę jadł słońce. — Uśmiechnął się teraz bardziej sam do siebie. Zerknął w oczy swojego chłopaka, po czym szybko cmoknął go w czoło i ruszył usiąść obok przy stole. — Po części. faktycznie grzybki są od mojej matki, ale danie wykonałem całkiem sam. — ponownie się uśmiechnął tym razem do Lou.

Evet w środku się rozpromienił. Wiedział, że wspólnymi siłami udało się załagodzić spór. Bardzo nie lubił kłócić się z Lou, tym bardziej że każda kłótnia sprawiała mu ból, nieważne kto by jej nie zaczął.

— Brawo, kocie. — uśmiechnął się Lou, tym razem całkiem szczerze, i bez charakterystycznej dla niego nutki sarkazmu. — A tak swoją drogą… Masz na jutro jakieś plany?

— Poza wizytą na uczelni, to nie. Żadnych planów. — odparł jakby z lekkim zamyśleniem Evet. Pominął część o tym, że postanowił ograniczyć kontakt z Erikiem. — Dlaczego pytasz misiu?

— Mam jutro kolosa i pewnie wpadnie masa nadgodzin, w końcu jest piątek… Mógłbyś wstawić pranie i zrobić zakupy na następny tydzień?

— Żaden problem, zrobię to. — Po czym zabrał się za jedzenie zimnego dania.


Mimo zmęczenia Lou nie mógł powstrzymać pragnienia, które budowało się w nim już od dłuższego czasu. Jego napięte mięśnie miękły pod delikatnym dotykiem kochanka, jego myśli rozpływały się w bliżej nieokreślonym kierunku. Małe, aksamitne pocałunki Eveta znaczyły szlak przyjemności od ust Lou w kierunku jego wrażliwej na pieszczoty szyi. podniósł wzrok na jarzące się światło na suficie, po czym zamknął oczy, czując kolejną rozlewającą się po jego ciele falę przyjemności i relaksu.

Ujął jego ramiona, powoli masując mięśnie zawiązujące się pod kolorowym T-shirtem. Oddychał. Czuł. Tak, jak kiedyś. Spragnione dłonie podążyły na klatkę piersiową chłopaka, łagodnie masując jego szczupłą sylwetkę. Louis złapał Eveta w pasie, przyciskając go jeszcze bliżej ku sobie. Czuł przez spodnie jego nabrzmiałą erekcję. Jego dłonie powędrowały na plecy chłopaka, by po chwili zaplątać się w jego włosach, łagodnie kierując jego głowę na południe.


Evet wyczuwał podniecenie narastające szczególnie w swoich spodniach. Jego dłonie błądziły po całym ciele jego kochanka. Nie wiedział teraz, jak daleko mógł się posunąć, ale postanowił zaryzykować. Gdy całował Lou po szyi, dłonie zawędrowały już nisko i nie mógł powstrzymać chęci, by posiąść tego przystojnego chłopaka i mieć go tylko dla siebie. Brakowało mu jego bliskości. Silnie ujął jego podbródek, przyciągając Lou do pocałunku, takiego namiętnego i gorącego. Pociągnął go w stronę sypialni.

Po ciemku, bo obydwaj znali już to mieszkanie na pamięć, kierowali się w stronę łóżka. Zostawiali po sobie ślad z rozrzuconych w różnych miejscach częściach garderoby. Zatrzymali się na miękkim i puszystym dywanie, Evet trzymając Lou w objęciach patrzył na niego iskrzącym się wzrokiem, czekając czy aby chłopak nie chciał się wycofać.

Ale Lou daleki był od wycofania się. Jego żądza wzbierała w nim niczym ocean rozbijający się o morską latarnię. Taak, jest jedna rzecz, którą do takiej latarni można przyrównać, pomyślał, sięgając dłonią do bokserek Eveta. W tym dotyku było coś tęsknego, pożądanie, które prosi o spełnienie. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz dotykali się w ten sposób, kiedy szarość codzienności odebrała im te małe iskry. Czuł je w każdym drgnięciu nabrzmiałej erekcji Eveta. Chciał cieszyć się tym momentem, kiedy opuchnięty z soków członek wynurzał się z bokserek. Wydawał się jeszcze większy niż zazwyczaj. Lou uśmiechnął się, głaskając jego zaokrągloną główkę, przyglądając się z zaaferowaniem małej perełce preejakulatu. Tak szybko? O nie, mój drogi, pomyślał figlarnie. Zabawa dopiero się zaczyna.

Powoli, jakby dokonywał szczególnie wymagającej operacji, przysunął swoje usta bliżej żołędzi kochanka, wdychając jej ostry, słony zapach. Ułożył usta jak do pocałunku, po czym pochłonął kropelkę, czując jej smak na ustach i języku. Zaczął pieścić językiem żołądź Eveta, zataczając małe kółka wokół główki, delikatnie wchłaniając go ustami. Evet jęknął przeciągle, kiedy Lou zaczął jedną dłonią dodatkowo masować go po całej długości. Chciał nacieszyć się tym jak najdłużej. Prącie Eveta było dla niego czymś wspaniałym, twardy niczym żelazo z wykutymi przez mistrza wybrzuszeniami żył, a zarazem delikatny, niczym owinięty w aksamit. Ruchy jego ust stały się coraz bardziej łapczywie, jakby chciał dosłownie pochłonąć go w całości, posiąść i nie wypuścić. Wciągnął policzki, niemalże połykając Eveta, poczuł jego główkę uderzającą łagodnie o ściany jego gardła. Czując ciepło jego ust i jedwabiste muśnięcia języka, Evet odrzucił głowę w tył, jęknął, łapiąc Louisa za włosy.

— Nie przestawaj…


Gdy Lou sprawnie zajmował się jego sprzętem, Evet był prawie gotowy dojść w ustach kochanka. Jedynie siłą woli zmuszał swoje mięśnie do zaciskania się i powstrzymywania bliskiego już orgazmu. Zanurkował dłońmi we włosach Lou i obserwował co jakiś czas, jak jego członek znika w ustach chłopaka, co powodowało jeszcze silniejsze podniecenie. Z jękiem i niebiańskim wyrazem na twarzy oddychał szybciej chcąc jednak, by Lou przerwał, jeśli nie miało się to skończyć w tej chwili.

— Nie chcę dochodzić w twoich ustach — mruknął cicho Evet, po czym ujmując Lou za ramiona, przyciągnął go do pocałunku.

Lou podniósł się z kolan, oddając pocałunki kochankowi, jeszcze raz dłonią ujął twardego członka Eveta i poruszał nią szybko, pamiętając o tym, by nie doprowadzić kochanka do szczytu. Z kolei Evet gwałtownie się cofnął i mając w oczach psotne iskierki sam kucnął przed chłopakiem. Pod czarnymi, gładkimi bokserkami prężył się długi i gruby członek, gotowy na wszystko. To była właśnie jedna z wielu rzeczy, które Evet kochał w tym chłopaku. Przed Lou miał jeszcze kilku partnerów seksualnych, jednak uważał, że Lou był najlepszy. Od pępka w linii prostej, ku dołowi składał delikatne, nieco wilgotne pocałunki. Dłonią masował i bawił się jądrami Lou, całując i lekko szczypiąc czubek jego członka przez materiał bokserek. W końcu z pewnością siebie ściągnął ostatnią część garderoby, jaką Lou miał na sobie i patrząc znacząco na chłopaka, dał mu znać by opierając się na nim, wyskoczył z bielizny. Lou jakby czytając w myślach, oparł się dłońmi o ramiona Eveta i raz lewą, później prawą nogę uwolnił ze swoich bokserek. Oboje zostali teraz zupełnie nadzy. Dla Eveta to był ten widok, który przyprawiał go o palpitacje serca. Lou miał lekko zarysowane mięśnie, szerokie ramiona oraz wyjątkowo kształtne i wąskie biodra. Do tego właśnie obrazu pasowały okrągłe i jędrne pośladki.

Evet ujął członka kochanka w dłoń i ściskając go mocno, zaczął ssać jeden z jego sutków. Starał się w międzyczasie obserwować reakcję Lou na poszczególne pieszczoty. Czuł, jak od środka jego ciało wypełnia się gorącem czerpanym z ich wspólnych emocji. Podniecenie narastało coraz bardziej, ale chciał cieszyć się tą chwilą możliwie jak najdłużej.

— chodź do mnie, kocie — wyszeptał Louis, głosem niskim i wypełnionym emocjami. Evet podniósł się i poddał się silnym dłoniom chłopaka, które dotykały jego wrażliwej skóry, tak złaknionej dotyku.

Oboje byli spragnieni siebie wzajemnie. W gorącym uścisku ich ciała wibrowały jak dwa wulkany podczas potężnych erupcji, coraz to bardziej łącząc się emocjonalnie. Lou złapał bruneta za ręce i pchnął w stronę łóżka, położył go i usiadł na nim ponownie całując jego szyję. Evet w międzyczasie błądził palcami po rozgrzanym ciele kochanka, oddychając gorąco i oddając się jemu całkowicie. Nie wiedział co będzie z nimi dalej. Nie myśl o tym teraz, to nie czas na takie rozważania. Odpędził od siebie te dziwne, zimne myśli i pozwolił, by Lou uniósł go do góry i obrócił na brzuch. Chłopak zanurkował twarzą w miękką poduszkę a z jego ust wyrwał się jęk, gdy wyższy ścisnął jego pośladki mocno i gwałtownie je klepnął.

— weź mnie… — jęknął Evet w poduszkę, wypinając biodra w górę. Czuł jak jego ciało płonie i chciał poczuć w sobie swojego kochanka.

— co powiedziałeś? — Lou położył się na nim, pocierając sztywnym członkiem pomiędzy pośladkami Eveta, szepcząc pytanie na ucho. Wiedział czego chciał jego kochanek.

— weź mnie, teraz! — brunet uniósł głowę znad poduszki i jęknął przeciągle, ponownie wypychając pośladki do góry. Czuł penisa Lou na swoim rozgrzanym ciele i chciał go poczuć w swoim wnętrzu.


Jednak Lou nie zamierzał tak szybko przechodzić do właściwej gry. Chciał to przeciągnąć, aby móc nasycić się ciałem Eveta. Palcami przeciągnął po ramionach chłopaka, w dół aż do bioder, unosząc się delikatnie zaczął masować go na wysokości pasa. Wiedział, że im dłużej będzie przeciągał grę wstępną, tym bardziej Evet będzie podniecony. O to właśnie chodziło.

Twarz Eveta ponownie znalazła się na poduszce. Z zamkniętymi oczyma jęczał cicho, dysząc i kręcąc się pod gorącym ciałem Lou. Dawno nie czuł się tak strasznie podniecony i rozpalony. Te uczucia już jakiś czas temu przygasły i zostały zepchnięte, gdzieś głęboko w cień. Chłopak zapominał powoli czym jest czułość, romantyczność i namiętność. Nie spodziewał się, że tak szybko te uczucia na powrót rozpalą się z ledwo tlących się iskier. W końcu poddał się całkowicie dziko błądzącym dłoniom Lou, dał telepatyczne przyzwolenie by zrobił z nim co chce. Skumulowane emocje uderzyły mu do głowy i czuł, jak płonie od środka.

Lou natomiast sam czuł się tak bardzo cudownie. Pamiętał te początki, kiedy ich znajomość była świeża, a wszystko było tak ekscytujące jak u dzieci, które pierwszy raz oddaliły się od domu i weszły do lasu. Cofnął się, ujął pośladki chłopaka w dłonie i pochylił się, by złożyć na każdym delikatny pocałunek. Następnie poprawił się na kolanach i delikatnie z początku, językiem zaczął nawilżać wejście Eveta. Momentalnie poczuł, jak chłopak się spiął. Minęło sporo czasu od kiedy po raz ostatni uprawiali seks i wiedział, że Evet będzie ponownie ciasny w środku. Również, dlatego chciał, by chłopak odpowiednio się podniecił. Mięśnie chłopaka nie były już takie sztywne jak z początku, dlatego Lou ponownie złożył pocałunki na jego pośladkach. Sięgnął po słoiczek wazeliny stojący na stoliku nocnym, którego tak długo używali tylko do nawilżania spierzchniętych ust. Nawilżył palec i zaczął delikatnie masować spięte, pulsujące wejście swojego chłopaka. Evet jęknął cicho, ściskając w rękach poduszkę pod jego głową. Czuł to cudowne napięcie przebiegające dreszczami raz po raz po jego ciele z każdym dotykiem Lou. Po raz kolejny otworzył usta, ale nie wydał z siebie żadnego dźwięku, kiedy poczuł palec Lou delikatnie wsuwający się do jego wnętrza.

Lou był w swoim żywiole. Zdążył już zapomnieć, jak bardzo podnieca go reagowanie na rozkosz Eveta. Znał wszystkie jego słodkie punkty. Pragnął naciskać na każdy z nich, łagodnie, metodycznie, niczym wirtuoz strojący fortepian tuż przed koncertem. Przygotowanie do wielkiego finału, który miał nadejść już niedługo.

Evet wiercił się w pościeli. Jego jęki powoli przeszły w płaczliwe skomlenie. Ciężko było mu artykułować słowa. Dotyk Lou był doświadczony i subtelny. Ale czuł, że nie może już dłużej czekać.

— Louis, weź mnie w końcu, do cholery ciężkiej!

— Jak sobie życzysz. — niespodziewanie odpowiedział Louis, wsuwając prezerwatywę na swoją nabrzmiałą męskość. — Ciuchcia wjeżdża do zajezdni!


Brunet zajęczał głośno. Z początku poczuł ból, rozchodzący się echem aż do pępka, jednakże Lou zatrzymał się i dał mu chwilę na przyzwyczajenie się. Co jakiś czas czuł, jak chłopak delikatnie i powoli porusza się w nim, rozciągając go od środka. Evet przy każdym ruchu cicho jęczał, czując jak ból zmienia się w fale przyjemnej rozkoszy. Czując go w środku, czuł jednocześnie jak jego własny penis staje się twardszy i bardziej gorący od nadmiaru przepływającej krwi. Myślał o tym, by nie zaciskać jeszcze mięśni. Dla lepszego efektu musiał pozostać rozluźniony najdłużej, jak się tylko da. Wypiął pośladki delikatnie do tyłu, nabijając się bardziej na twardą męskość Lou, dając chłopakowi znać, że jest gotowy na wspólne igraszki. Tak bardzo upragnione, powodowały teraz olbrzymie podniecenie, jakiego nie było od dawna. Zacisnął palce na pościeli i wydał z siebie niski gardłowy jęk, chcąc by Lou przejął całą akcję i zabawił się nim ostro.

Nagle Lou zmienił taktykę. Wyciągnął się do tyłu, wysuwając się z niego, po czym po raz kolejny, z pełną siłą i bez przygotowania wbił się w ciasny, pulsujący otwór Eveta. Jego przeciągły krzyk zabrzmiał w jego uszach jak muzyka, kiedy wysuwał się cały i brutalnie forsował wejście do wnętrza swojego kochanka. Czuł, jak mimowolnie mięśnie Eveta zaciskają się przy każdym jego pchnięciu, rozkosznie ściskając, pulsując, masując, pieszcząc niczym najlepszy masaż. Nagle znów przestał, kiedy znów jego uszu doszły zduszone dźwięki Eveta skomlącego w poduszkę. Po raz ostatni sforsował jego wejście, wykonując potężne, krótkie pchnięcia, zwiększając tempo, czuł krople własnego potu spadającego na nagrzane plecy Eveta. Sam był już tak blisko. Chciał dojść.

Gwałtowny ścisk mięśni i przeciągły jęk Eveta wypełniły całą jego świadomość. Przez ten jeden moment żadnych myśli, piękna cisza, której od tak dawna pragnął. Czysta przyjemność, która ogarnęła jego ciało pieszczotliwym objęciem. Opadł z sił, ledwie trzymając ciężar swojego ciała na przedramionach. Dyszał w rozgrzany kark Eveta. Chciał pobyć w nim jeszcze chwilę, poczuć tę aż nazbyt intensywną sensację jego postorgazmicznych skurczy. Zamknął oczy.


Ryk budzika przerwał sen sprawiedliwego. Lou zerwał się, niemal uderzając w rozdzwoniony telefon. Westchnął głęboko i spojrzał na Eveta, śpiącego spokojnie jak dziecko. Wprawdzie trochę pomruczał przez chwilę i przewrócił się na drugi bok, ale zaraz potem zapadł z powrotem w sen. Lou pocałował go delikatnie w szyję, po czym popsikał się antyperspirantem i narzucił na siebie koszulę.

Kubek z kawą powoli tracił ciepło, kiedy Lou się golił. Ta noc zostawiła na jego twarzy swój ślad. Podkrążone oczy, zakryte cieniem wykończenia. Mimo wspaniałego wieczoru, który zapewnił mu wczoraj Evet, miał dość. Słyszał ryk autobusów i przeciągłe kakofonie trąbiących na siebie samochodów, wiedząc, że już za okres czasu mierzony zaledwie minutami, będzie musiał wyjść z ich cichego azylu i wtopić się w zgiełk. Żyć, pracować i funkcjonować jak “normalny człowiek”. Nie zatykając uszu, pozwalając, by ta kakofonia stała się też symfonią jego duszy. Przynajmniej na kolejne szesnaście godzin.

Odłożył maszynkę i pociągnął kolejny łyk gorzkiej kawy. Odpalił papierosa, stając przy oknie w kuchni, w rozpiętej koszuli i slipkach. Poranek był chłodny, czuł jego dotyk na nogach, który powodował ciarki i gęsią skórkę.

Chciało mu się ryczeć.


Robię to dla ciebie, Evet… cholera jasna, nie zapierdalałbym tak, gdyby nie ty…

Mam dość…


Po to, żeby chociaż on mógł się wyspać. Żeby mógł pójść z kolegami na piwo. Zastanawiał się, czy Evet to widzi, czy rozumie. To, że Lou poświęca swoje najlepsze lata życia po to, by on mógł żyć tak jak chce — a nie tylko egzystować.


Kolos z mikrobiologii… O kurwa…


Na granicy histerii założył spodnie i wybiegł z mieszkania, z notatkami w ręku. Może uda mu się jeszcze złapać godzinkę nauki w bibliotece. Nadpalony papieros wciąż tlił się w jego zaciśniętych zębach.


Ze snu wybudziło Eveta dziwne brzęczenie. Wdzierało się nie proszenie w jego uszy, docierając do mózgu. Brunet zerwał się nagle, mrużąc lekko opuchnięte i podkrążone oczy. Kurwa, Lou znowu zapomniał o ekspresie. Chłopak w końcu podniósł się z łóżka, jeszcze nago powędrował do kuchni i wcisnął guzik na dużym ekspresie. W końcu szkoda byłoby, gdyby kawa miała się zmarnować. Postanowił więc ją wypić, a w międzyczasie wszedł do łazienki. Lustrzane odbicie przedstawiało nieco zarośniętego chłopaka z ciemnymi cieniami pod oczami. Na twarzy widać było ironiczny, mały uśmieszek, do którego pasowały wąskie szare tęczówki z domieszką małych zielonych plamek. Czasem pod wpływem mocniejszego światła, oczy Eveta wydawały się bardziej zielone niż szare. Chłopak rzucił jakimś siarczystym przekleństwem pod nosem i wyszedł z łazienki kierując się ponownie do kuchni po kubek świeżo zmielonej i zaparzonej czarnej kawy.

Na zewnątrz ruch był już w pełni sił. Drzwi od balkonu były uchylone, niemy ślad czyjejś obecności. Chłopak zdziwił się bowiem bo było za wcześnie, a Lou był już poza domem. W międzyczasie sięgnął po telefon i napisał krótką wiadomość “Hej kocie. Gdzie ciebie wywiało o tak wczesnej porze? Mam czekać z kolacją? Twój E”. i odkładając telefon usiadł na jednym z drewnianych krzesełek ustawionych pod szerokimi oknami, jeszcze zasłoniętymi plastikowymi żaluzjami.


Louis wpadł zziajany na teren biblioteki. Jednak jego parszywe szczęście chciało, że większość studentów postanowiła zrobić dokładnie to samo, co on. Na całej sali nie było już ani jednej książki.

Lou pozostały jego własne notatki, których jakość dziwnym trafem pozostawiała wiele do życzenia.

Ta jedna godzina minęła mu praktycznie niezauważenie. Nieprzytomnie wchodził z resztą grupy do sali, a kiedy jego mózg choć częściowo zaczął ogarniać rzeczywistość, miał już przed sobą arkusz z pytaniami.

“Opisz cykl lizogenny i lityczny bakterii”

Absorpcja… penetracja… replikacja… synteza białek kapsydu… liza komórki

Interakcja profaga…

Replikacja zintegrowanego DNA…

“Opisz różnice między wiroidami a prionami”

“Wyjaśnij działanie leków antyhomotoksycznych”

“Opisz cykl wirusa M13”

Przyczepienie… białko, jak ono się do cholery nazywało… coś z gapiem… trójka gapiów… G3P… Louis z wielkim trudem usiłował metodą skojarzeń przypomnieć sobie swoje smutne notatki. ssDNA… dsDNA, ale co się z nimi działo… transkrypcja, nacięcie G2P… replikacja nici (+), transkrypcja, potem coś znowu jakieś białka… kurwa kurwa kurwa kurwa kurwa, nie zdam tego kurwa kurwa kurwa kurwa…

Uwolnienie wirionów przez pączkowanie. Chuj, nie zdam.

I chyba po raz pierwszy w życiu po prostu odłożył długopis i wyszedł z sali.


Brak odpowiedzi, nadal brak odpowiedzi. Lou, co do diabła?!

Myśli dziko galopowały w głowie chłopaka. Nawet jeśli Lou był zajęty, odpisywał. Zawsze. Tym razem tego nie zrobił. Evetowi wcale się to nie spodobało, chodź dobrze wiedział, że jego kochanek miał dzisiaj kolosa z mikrobiologii. Wedle zegarka musiało być już chyba po wszystkim. Niewiele myśląc zerwał się z krzesła i jak stał, wybiegł z domu.


Kurwa kurwa kurwa kurwa. Jak mogłem to zawalić?! Ja pierdole, JAK!? — odbicie w lustrze odpowiedziało mu tylko echem na wyrzucone w nicość słowa. Musiał wyrzucić z siebie nagromadzoną dniami złość i stres. Odkręcając kran powoli zamknął oczy i ochlapał twarz zimną wodą, chcąc poczuć ulgę, jakąkolwiek w tej chwili. Jaka miałaby ona nie być. Stracił poczucie czasu siedząc w tej toalecie. Nie był pewien czy ten kolos przekreśla jego dalszą edukację, czy też nie, jednak był on jednym z ważniejszych w tym roku i nigdy nie chciał czegokolwiek zawalić. Osunął się na podłogę i zatopił palce we włosach zamykając ponownie oczy. Czuł się zmęczony tym wszystkim. Potrzebował porządnie odpocząć, jednak rozmyślania przerwały mu wibracje telefonu. — Czego, do diabła! — warknął pod nosem. To Evet.


Na pasku powiadomień Lou mógł dojrzeć cztery nieodebrane połączenia i kilka wiadomości tekstowych. Wszystkie od tej samej osoby. — Nie teraz, nie teraz… — Jakby na zawołanie w budynku zjawił się Evet. Nie miał zadyszki, mimo biegu. Chłopaka przerażał ogrom tego uniwersytetu, ilość przebywających tu osób oraz schodów i korytarzy. Gdzieś tu lub nigdzie miał być jego chłopak. Pytanie było jednak, gdzie go teraz szukać. Mijał oszklone gablotki pełne eksponatów, zatopionych w formalinie węży i rozkrojonych żab. Wzdrygnął się, myśląc, że takie rzeczy można znaleźć tylko w kiepskich filmach o szalonych naukowcach. Między regałami mieściły się małe ławeczki, na których rozkładały się grupy studentów ze swoimi notatkami. Część z nich jeszcze w kitlach, świeżo po zajęciach, część z kurtkami, których nie chciało im się zostawiać w szatni. Evet postanowił zaryzykować.

— Słuchajcie, nie widzieliście może Louisa? Taki wysoki, przystojny brunet, studiuje tutaj.

— Przystojny, mówisz? — zaśmiała się jedna ze studentek o nazbyt aroganckim wyrazie twarzy. — A co ty, pedzio jesteś?

Evet zawstydził się i speszył. Dopiero teraz przypomniał sobie, jacy potrafią być czasem młodzi ludzie nie należący do określonych kręgów. Przełknął swoją dumę, mimo, że tak bardzo korciło go, by pyskatej małolacie tak odszczeknąć, żeby się nie pozbierała.

— To widzieliście, czy nie?

— Chyba wychodził z drugą grupą. Mieli kolosa w auli.

Aula znajdowała się na parterze, wejście do niej prowadziło z wielkiego holu o przeszklonym dachu. Hol bardziej niż wnętrze budynku przypominał oranżerię, a w jego centrum rozwijał się wysoki na trzy piętra bananowiec. Ale Evet jakoś nie miał humoru, by zachwycać się bananowcem ani robić niedwuznacznych komentarzy na temat jego owoców. Teraz najbardziej chciał po prostu znaleźć Lou.

Toaleta? Można spróbować. Chłopak ruszył szybko w kierunku łazienek, co jakiś czas rozglądając się na boki oraz za siebie. Dziwnie się czuł w tym miejscu. W sumie to po części mógłby się przyzwyczaić do uczęszczania tutaj, ale chyba byłby nadal zbyt leniwy. Zatrzymał się dopiero przed białymi drzwiami, zawahał się w sumie nie wiedzieć czemu i gwałtownie, niemal z całej siły pchnął je wpadając do środka.

W pomieszczeniu delikatnie unosił się zapach chloru. Gryzł się z nozdrzami Eveta, który poczuł również intensywny zapach potu. A tak się składało, że znał jedną osobę, która bardzo intensywnie się poci.

— Lou, jesteś tam? — spytał, delikatnie pukając w drzwi jednej z kabin.

W odpowiedzi usłyszał niepodobne aż do Lou siąknięcie nosem.

— Louis, odpowiedz, wiem, że to ty. Ten zapach powaliłby nosorożca. Przyszedłem do ciebie, proszę, wyjdź chociaż z tego kibla.

Kolejne siąknięcie nosem i jakby ciche drapanie o podłogę. Evet położył dłonie na drzwiach kabiny i zaczął nasłuchiwać, w uszach mając bicie własnego serca. Ich serc bijących razem w tym samym tempie. W końcu chyba Lou się poddał i drzwi kabiny otworzyły się z donośnym jęknięciem.

— Wreszcie, Lou. Martwiłem się na boga! — Evet rzucił się na małego, mocno go do siebie przytulając.

— Nic mi nie jest… — sapnięciem chciał zasugerować, że zaraz się udusi od niedźwiedziego uścisku jego kochanka. Lou poczuł jednak ulgę, że ten jeden raz Evet pojawił się sam, z własnej woli, gdy ten go potrzebował chociaż nie powiedział o tym głośno. To było aż zbyt piękne, jak sen. A sen był jedną z rzeczy, których Lou teraz najbardziej potrzebował. Myśl, że miał niecałe trzy godziny do pójścia do pracy, wcale nie poprawiała mu nastroju. Wręcz przeciwnie. Mózg świdrował mu lęk, że w środku zmiany nie wytrzyma, skuli się w kącie i poryczy się jak dziecko.

— Evet… — jęknął.

— Co jest…? — spytał chłopak, z troskliwością, o jaką sam się nie podejrzewał.

— Ja mam już po prostu dość.

Nie umiał pocieszać. Nigdy nie był w tym szczególnie dobry. Ale wiedział, że w tym stanie Lou naprawdę tego potrzebuje.

— Dasz radę, kocie. Wierzę w ciebie. Twarda dupa jesteś. Nie takie rzeczy już przechodziliśmy, nie? Liczę na ciebie…

Lou potrząsnął głową.

— Po prostu stąd chodźmy. — zaproponował ciszej chłopak. — Chodź.

Nie minęły dwie minuty, a byli już na palarni. Lou musiał się chociaż częściowo doprowadzić do ładu. Właśnie odpalał drugiego papierosa zerkając na Eveta kątem oka. Chłopak najwidoczniej nie zdawał się tego zauważać, jakby był w swoim świecie. Obserwował uważniej, całą scenerię ze zmarszczonym czołem. Lou z kolei próbował się opanować, wziąć do kupy. Mimo niechętnego nastawienia do pracy czuł, że chyba jednak nie da się jej ominąć. Zresztą, czy miał inne wyjście będąc głową ich związku oraz ich jedynym żywicielem?

— Evet, powinniśmy się zbierać… mam auto tuż za bramą. — szepnął dogaszając papierosa czubkiem buta.

— Chyba nie zamierzasz prowadzić w takim stanie? — niższy zerknął z niepokojem malującym się na twarzy. Widząc jednak upór na twarzy Lou, pokiwał energicznie głową — Nie, Louis. Kategorycznie się nie zgadzam! Nie ma mowy. — jednak Lou spokojnie i szybko zmierzał ku wyjściu z terenu uniwersytetu.


Evet wzdychnął głośno i biegiem dogonił chłopaka. Objął go w ramieniu, szepcząc na ucho — I tak nie będziesz prowadził, zapewniam cię. — ze śmiechem klepnął chłopaka w pośladki wyprzedzając wyższego nieznacznie. Lou z kolei nie wiedząc, co jego kochanek planuje i żyjąc w błogiej nieświadomości, chciał wyrównać tempo i w rzeczywistości znaleźć się pierwszy przy samochodzie. Przepychanka kochanków nie trwała jednak długo. Brunet mruknął coś pod nosem niezrozumiale i chciał wydobyć z kieszeni kurtki kluczyki do auta. Jednak niespodzianka okazała się niemiła. — Evet!

— Też ciebie kocham, wsiadaj. Podrzucę cię do pracy. — Niższy wysłał w powietrze buziaka do swojego kochanka i otwierając drzwi, wsunął się na fotel kierowcy z uśmiechem dziecka na twarzy, które dostało dużego loda.

— Tylko, zanim ruszymy — Lou obrócił się w kierunku niższego z powagą i lekkim przerażeniem. — Dawno, o ile kiedykolwiek jeździłeś, to proszę uważaj na ulicy. Najlepiej jak będziesz jechał powoli.

— Dobrze, nie jestem dzieckiem. Zdałem za pierwszym razem. — chłopak się zaśmiał. Nieco zbyt złowieszczo i męcząc się z głupim kluczykiem, próbował uruchomić silnik. — No, odpal. Dawaj!

Lou przez zmęczenie delikatnie się uśmiechnął. Wskazał ciemnoszary guzik na pulpicie i mruknął — wciśnij teraz a odpali… — Chłopak uniósł brwi, zaklął pod nosem i odpalił wreszcie silnik. Ruszył za ostro. Słysząc błagalny jęk Lou, zaśmiał się i włączył się w ruch obserwując godzinę na elektronicznym wyświetlaczu.

— Powiedz mi, Evet… — szepnął Lou, gapiąc się w okno. — Tak szczerze, jak ty to sobie wyobrażasz? To nasze życie?

— Nie rozumiem. — mruknął Evet, skupiając się bardziej na jeździe, niż na słowach partnera. — Przecież dajemy sobie radę. Jakoś.

— Evet… — Lou znowu westchnął. — Ja mam plan. Wiesz o tym. Jeśli obronię w tym roku pracę, to stoi przede mną droga do kariery naukowca. Będą z tego dobre pieniądze i sensowna praca. A ty…? Co robisz? Co masz zamiar zrobić? Co zrobimy, jeśli mi się nie uda?

— Jak to, nie uda? — warknął Evet, coraz bardziej poddenerwowany niechcącym współpracować samochodem, ale też zachowaniem Lou, który postanowił odwdzięczyć się kolejną awanturą. — Nie ma przecież takiej możliwości, kocie. Dasz radę. Nie może być inaczej, bo ja w ciebie wierzę. — wypowiedział te ostatnie słowa jak jakiś frazes.

— Po prostu, Evet, po prostu jak się kurwa nie uda. Uwalę kolosa, uwalę rok, zawalę studia i pójdzie się grzać kariera naukowca. I za co wtedy będziemy żyć? Nie pracujesz. Nie studiujesz. Ja nas utrzymuję. O co ci chodzi? Jak ty to widzisz? Bo ja jakoś nie potrafię.

Evet zaklął ponownie pod nosem i zerknął na chłopaka. — Do czego pijesz? — Zacisnął palce mocniej na kółku kierownicy. Spojrzał uważniej na jezdnię i odparł równie zaczepnie — Bo nie wiem, co chcę ze sobą zrobić, okay? Mam do tego prawo, biorąc pod uwagę fakt, że nie każdy miał dwójkę kochających, troskliwych i wspierających rodziców gotowych wesprzeć swojego jedynego syna w jego celach i ambicjach. Do ciężkiej cholery! Nie wiem, do czego się nadaję. Nie mam pojęcia i nie znalazłem rozwiązania, które pozwoliłoby mi się tego dowiedzieć. Twoje narzekanie w tym nie pomaga! — ostatnie zdanie wypowiedziane przez niższego były siarczyście gniewne.

— Nie żyjemy za pieniądze moich rodziców, tylko moje. Zapierdalam ponad siły, chociaż też do końca nie wiem, czy to tego właśnie chcę. Ale gdybym zastanawiał się tak jak ty, to w ogóle nie mielibyśmy co jeść. Co ci szkodzi pójść choćby na pół etatu do jakiegoś marketu, czy nawet magazynu? Odciążyłbyś mnie chociaż trochę. Chyba, że aż tak boisz się swoje szlachetne rączki ubrudzić pracą. Równie dobrze możesz się zastanawiać nad swoim powołaniem robiąc coś pożytecznego, a nie tylko przepijając MOJE pieniądze i wydając je na zioło!

— To teraz chcesz, jak dobrze rozumiem zabawiać się w wypominanie, co jest czyje?!… — Evet wyminął dwa auta, dociskając pedał gazu agresywnie. Wracając na pas, tylko trochę go poluzował prując zbyt szybko jak na wymogi kodeksu drogowego. — Przynajmniej nie wracam w takim stanie jak TY. Bo w sumie nie wracasz do domu, jak normalny człowiek tylko jak jakieś wściekłe zwierzę chcące rzucić się komuś do gardła. Jeśli taka jest twoja definicja pracy, to ja jednak wolę poczekać i poszukać czegoś właściwego, a nie iść, gdzie popadnie i udawać, że to praca jak ty to nazwałeś “normalna”. — Dłonie niższego zaczęły lekko drżeć, a przez jego głos przemawiała nieziemska wściekłość. Pogorszeniu uległ nie tylko jego nastrój, ale również koncentracja, która jednak łatwo poddawała się czynnikom zewnętrznym.


Zapadła chwila pełnego zgrozy i napięcia milczenia, kiedy zbliżali się do skrzyżowania, z zapalonym perfidnie zielonym światłem. Evet, półświadomie, docisnął mocniej pedał gazu, by zdążyć, zanim światła zmienią kolor.

— Evet, uważaj!!!

Nie minęła sekunda. Chłopak z impetem zareagował, wciskając pedał hamulca do podłogi. Jego czoło uderzyło o kierownicę, na szczęście był w stanie ją podnieść już po kolejnych paru sekundach. Jego mózg do tej pory przetwarzał to, co właściwie się stało. Podniósł wzrok nad kierownicę. Kilka metrów od samochodu leżał przewrócony rower.

— Wyjechał z podporządkowanej… — wysapał Lou gardłowym, duszącym szeptem. — Miał skurwiel warunkowe…

Evet pokręcił głową, łapiąc kolejny oddech odpiął pasy i niemal wyskakując z auta ruszył naprzód zobaczyć, jaki jest efekt jego czynów. Na swoje ogromne szczęście, mężczyzna nie uległ poważniejszym obrażeniom i poza siniakami i zdartym łokciem wydawał się być w jednym kawałku. Lou patrzył przez szybę, jak chłopak przeprasza szczerze i pomaga mężczyźnie doprowadzić się do ładu wśród tłumu gapiów. Sam nie miał zamiaru opuszczać auta, ale postanowił, że jednak nie uda się tak łatwo przekonać kochanka do zmiany swojego życia na choćby odrobinę lepsze. — Evet! Wracaj już, ja do pracy muszę dojechać! — po czym podniósł szybę i z burzową miną wyłączył radio.

Evet truchtem władował się do auta i zapinając pasy, pokazał brunetowi język. Przez całe to zamieszanie, stres związany z kłótnią już jemu opadł i na jego miejsce pojawiła się ulga, że nikt poważnie nie ucierpiał a Louis jest cały i bezpieczny. — Już, jedziemy. Da… damy radę. — zająknął się, ruszył ponownie i nie odrywając wzroku od ulicy skierował w stronę baru, w którym jego kochanek pracował od jakiegoś czasu.


Lou miał myśli w kompletnym nieładzie. Nie wiedział teraz, co w sumie ma ze sobą zrobić. Zamknięcie się w domu było opcją o wiele lepszą niż jechanie do tego składowiska krzyków, hałasów i potężnego nagromadzenia silnych emocji. Z drugiej strony jego racjonalna i odpowiedzialna strona nie chciała dopuścić do podjęcia się złamania zasad, które jakby nie patrzeć sam sobie narzucił. Nie pójście do pracy oznaczałoby jej opuszczenie, a co za tym idzie może nawet utratę. — Jebać to! — pomyślał i postanowił, że jak raz zrobi coś dla siebie.


— Nie jedź do baru. — powiedział brunet, patrząc na niższego.

— Jak to nie? Przecież sam…

— Tak. Wiem co mówiłem, ale nie chcę. Nie mogę. Poważnie, muszę odpocząć, bo nie dźwignę tego, co tam się dzieje. — Evet ponownie zmarszczył czoło i gwałtownie zakręcił, chcąc zmienić drogę. — W porządku, jeśli chcesz.

— Tak, tak bardzo tego cholernie chcę.


Wieczór, tego samego dnia.


Podczas gdy Louis nieoczekiwanie wyszedł z domu niemal bez słowa, w tym samym czasie Evet siedział na balkonie, oglądając światła miasta i gwieździste niebo. Nie chciał palić, ale jakoś tak czuł, że musi. Ten widok uspokajał jego wnętrze i wyciszał zszargane nerwy. Nic nie działo się nadzwyczajnego i chłopak tak po prostu siedział i podziwiał miasto, delektując się dymem wciąganym do jego płuc. Jedyne co mogło go trapić, to nieoczekiwana zmiana w zachowaniu Louisa, który nigdy nie rezygnował z wywiązywania się ze swoich obowiązków. Nie pojechał do pracy, wyszedł gdzieś bez słowa nie biorąc telefonu. — Właśnie, telefon… — chłopak zerwał się i wszedł do wnętrza ich mieszkania.


Głośna muzyka nie przeszkadzała Lou w sprawnym opróżnianiu kolejnego kieliszka z wódką. Bluza ledwo, ledwo trzymała się na jego szerokich ramionach jednak chłopak nie wyglądał na przejętego. W grupie nowo poznanych jak i starych znajomych wszedł na parkiet, zaczynając tańczyć.

— Kolejka? — zapytał z szerokim uśmiechem rudy, mocno zbudowany chłopak.

— Jasne, wiesz co, czekaj!

— Co? — Andrew cofnął się i przechylił głowę.

— Weź dwie! — zaśmiał się i chwycił kolegę za ramię. Ten w odpowiedzi pokazał uniesiony do góry kciuk, po czym zniknął w tłumie ciał oświetlonych mocnymi światłami.

Dominic chwycił chłopaka w pasie i ze śmiechem obrócił się, Lou z kolei oderwał się od przyjaciela i wystawił dłonie chcąc połączyć ich palce do zmieniającej się właśnie muzyki. — Gdzie twój facet? — wyparował znienacka Dominic. Brunet wzruszył ramionami totalnie niewzruszony pytaniem. Obecnie interesowało go to, by porządnie się napić. Tak, jak dawno tego nie robił. W międzyczasie do ust Louisa trafiła zawartość kieliszka, którą to Andrew chciał opróżnić bez pardonu — Do dna, złotko. — rudy pochwalił bruneta salwą śmiechu i zakończył pierwszą z dwóch kolejek. — Dzisiejsza noc jest nasza.


Z baru para mocno niebieskich oczu obserwowała zachowanie Louisa. Smukła dłoń zakończona długimi, zadbanymi i pomalowano na złoto paznokciami, pieściła szklankę po brzegi wypełnioną brunatnym płynem. W jego wnętrzu pływały częściowo rozpuszczone kostki lodu. Kobieta nachyliła się do barmana, próbując przekrzyczeć muzykę. — Jimmy, kim jest ten wysoki brunet w okularach?

— ale który, ma’am?! — barman wychylił się, kierując wzrok w ślad za jej palcami.

— Ten młody, widzisz? Pomiędzy rudym mięśniakiem i ubranym na czarno… nie wiem, chyba Rosjaninem… — kobieta zniecierpliwiona przechyliła głowę.

Barman wzruszył ramionami, popatrzył uważniej i odparł zawiedziony. — Niestety, ale nie mam pojęcia kim on jest. Zaciekawiona? — Kobieta jednak nie odpowiedziała. Mierzyła wzrokiem Louisa, jakby miał stać się jej kolejną ofiarą.


— Dajesz, dajesz. Nie ociągaj się! Trzeba opić nasze kolosy! — Andrew przytulił Dominica i podsunął mu kieliszek z drugiej kolejki. Rudy nieco rozczochrany wyglądał przystojnie jak na swój średni wzrost i spory zarost na twarzy. Czuł się swobodnie w tej paczce.

— Ja tak szybko nie wypiję! — odparł ze śmiechem chłopak i odebrał kieliszek, puszczając oko do Lou, który zauroczony muzyką, kręcił się w różne strony próbując tańca dla singla.

— Pij, nie marudź. Druga taka okazja może się nie trafić! — krzyknął brunet i zakręcił się, lekko tracąc równowagę.

— Słyszysz? kolega dobre rady dzisiaj daje. No, to panowie chlup! — Andrew z wprawą typową dla istoty wiecznie imprezującej opróżnił kieliszek krzycząc. Pomógł zrobić to samo Dominicowi i zabrał wszystkie kieliszki kierując się do baru po więcej, zostawiając towarzyszy szalejących na parkiecie.


Andrea czujnym okiem zauważyła, że rudy mięśniak opuszcza swoją paczkę i zmierza prosto ku niej. Nie mogła nie skorzystać z tak cudownej okazji. Z gracją obróciła się do barmana i obdarzyła go niewinnym uśmiechem. Andrew oparł się zawadiacko na blacie i skinął na Jimmy’ego chcąc więcej wódki. Ten w odpowiedzi kiwnął głową, kończąc prace porządkowe na swoim blacie.

— Hej, nieznajomy. — Kobieta zgrabnie przesiadła się jedno krzesełko bliżej rudego chłopaka, uroczo machając długimi rzęsami.

— Em, hej — bąknął chłopak. Odwrócił głowę i czekał na wódkę. Co jakiś czas, oglądając się za swoimi towarzyszami. Nagle przez myśl przeszło mu coś, na co wcześniej nie wpadł. Ta kobieta mogła czegoś chcieć.

— Długo się znacie? — Andrea postanowiła nie dawać za wygraną i kontynuować, zgodnie ze swoimi postanowieniami. — Mam na myśli twoich towarzyszy. — dodała, widząc pytający wzrok chłopaka.

— W sumie…, jeśli muszę odpowiadać, to tak. Poznaliśmy się na uczelni. — Andrew niepewnie odpowiedział, modląc się w duchu, by barman się sprężył.

Lou zakręcił się niepewnie. Alkohol dawał o sobie znać. Dodatkowo poczucie zmęczenia i przepracowania potęgowało wpływ napojów procentowych na jego głowę, mocno eksploatowaną ostatnimi czasami. Postanowił zrobić przerwę i wyjść do toalety, gdzie może chociaż na chwilę złapie oddech w ciszy. — Chłopaki, idę na stronę! — krzyknął i ruszył w głąb korytarza wymijając ludzi. Pchnął drzwi i zamknął się w pierwszej lepszej kabinie, opierając się o zimne płytki i zamykając oczy. W uszach mu huczało i słyszał, jak jego własna krew ekspresowo przepływa żyłami, a serce dudni razem z muzyką. W sumie tego jednak mu brakowało przez tyle czasu. Czuł się zrelaksowany i wolny od wszelkiej odpowiedzialności za cokolwiek i kogokolwiek.


— Tak? Może jednak zapoznasz mnie ze swoim kolegą? Na moje oko wydaje się być całkiem sympatycznym, młodym mężczyzną. — niskim głosem odrzekła, chcąc wykorzystać sto procent swojej kobiecości i swoich wpływów, przede wszystkim.

— Nie jestem co do tego przekonany, tak szczerze. — Andrew bąknął chyba bardziej do siebie aniżeli do swojej rozmówczyni, nie znał ani jej, ani jej zamiarów a wiedział, że Lou przechodził ostatnio przez wiele sytuacji, które źle na niego wpłynęły i musiał się psychicznie zrelaksować i odpocząć. — Po prostu bardziej z troski, on ciężko pracuje i uczy się i powinien się dzisiaj wybawić.

— Rozumiem. — kobieta upiła kolejny łyk trunku, po czym odwróciła się twarzą do rudego, mierząc go zalotnym wzrokiem. — Myślę, że co jak co, ale z relaksem byłabym w stanie pomóc. Nie jestem terapeutką ani masażystką, ale znam kilka sprawdzonych technik relaksacyjnych. — wstała, zostawiając na blacie kilka banknotów. — W każdym razie, jeśli zmienisz zdanie Andrew, tu mnie szukaj albo daj znać. — odchodząc wsunęła między palce chłopaka swoją wizytówkę, udając się w tłum bawiącej się młodzieży z triumfalnym uśmieszkiem na swojej dojrzałej twarzy. Ziarno zostało zasiane, teraz wystarczy oczekiwać rezultatów i plewić chwasty.

Trzynaście połączeń nieodebranych i pięć wiadomości. Wszystkie od Eveta. Lou gapił się w telefon, totalnie zamglonym wzrokiem, nie wiedząc, co z tą informacją począć. Nie miał ani ochoty, ani zamiaru dawać znaku życia. W sumie to nie chciał wracać do tego życia. Teraz czuł się wolny, bez ciężaru na zmęczonych plecach i mógł swobodnie oddychać. Postanowił jednak, że tylko odpisze kochankowi, że jest cały i żeby na niego nie czekał, gdy…


Chłopak w końcu się poddał. Nogi powoli stawały się już coraz cięższe, a nad powiekami stracił już kontrolę. Wyłączył telewizor i uniósł się z kanapy biorąc ze sobą koc. Otulił się nim i położył się na łóżku, na części Lou. Wzdychnął cicho, bo zapach Louisa był tak intensywny, jakby on sam był obok niego, w łóżku. Evet mocniej otulił się kocem i zamknął oczy. Planował zabrać ze sobą telefon, jakby Lou miał się odezwać, ale w tej chwili zapomniał o tym i odpłynął do krainy snów, nie wiedząc co przyniesie kolejny dzień.


Teraz czuł się wolny, bez ciężaru na zmęczonych plecach i mógł swobodnie oddychać. Postanowił jednak, że tylko odpisze kochankowi, że jest cały i żeby na niego nie czekał, gdy drzwi męskiej toalety otworzyły się z pewnym rozmachem. Brunet pomyślał, że już zaczęli go szukać, jednak myśl została zdeptana przez stukot obcasów na podłodze. Zaskoczony Lou gwałtownie się podniósł, poprawiając na szybko swoje włosy i wyszedł z kabiny jakby nic nadzwyczajnego się w niej nie wydarzyło. Jakby tylko załatwiał swoje potrzeby.

— Nie wiem, czy pani wie, ale to męska toaleta — burknął Lou poprawiając okulary na nosie. Chciał wyglądać poważnie i jak zwykle na pewnego siebie.

Andrea zaśmiała się kokieteryjnie. Machnęła dłonią i odrzuciła burzę włosów na plecy. — Wiem, dlatego tu jestem.

— To… to ja zostawiam panią samą, wracam do mojej ekipy, bo pewnie mnie szukają — Louis już miał otworzyć drzwi, gdy kobieta chwyciła go za ramię. Niby delikatnie, kobieco, ale jednak z pewną siłą. — Skoro wychodzisz, wyjdę z tobą. Pozwól, że postawię ci drinka.

— Ale…, ale ludzie będą mnie szukać. Powinienem do nich wracać — Brunet nie chciał być nieuprzejmy, ale ta kobieta sprawiała, że czuł dyskomfort. Andrea natomiast zachichotała i otworzyła drzwi zapraszającym gestem. — Nie zamierzam cię porywać. Z baru będziemy widoczni dla wszystkich. — po czym ujmując chłopaka pod rękę wymusiła kierunek ich drogi.


Następnego dnia, rano.


Dzwonek telefonu wyrwał chłopaka z głębokiego snu. Jednak po chwili ciszy czuł jak powoli przysypia. Znowu dzwonek. Evet wreszcie podniósł ociężałe jeszcze powieki i zerknął na wyświetlacz. W ułamku sekundy serce stanęło mu w gardle, a krew zaczęła szybciej krążyć. Co miał powiedzieć, jak się zachować? W końcu dzwoniła do niego… matka Lou we własnej osobie.

— Wit… — nie, to nie dobre powitanie dla swojej “teściowej”. — Dzień dobry. Dawno pani nie dzwoniła, coś się stało? — głos jemu drżał, czuł, jak ogarnia go panika.

— Być może dobry. Stało się i owszem. Skoro mieszkacie razem, to chyba znasz powód, dla którego mój syn od dwóch dni nie daje znaku życia swoim starym i nietolerancyjnym rodzicom, hah? — głos w słuchawce świadczył o bardzo złym nastroju pani Rides. To oznaczało, że chłopak musiał naprędce wymyślić realnie brzmiące wytłumaczenie.

— Hmm… Louis miał dwa dni temu właśnie kolokwium. Bardzo ważne, a wie pani, on też sobie dorabia. Potrzebował odpocząć i po zaliczeniu kolokwium — a zaliczył je?… damn it! — postanowił wyjechać ze swoimi znajomymi z uczelni na kilka dni relaksu. — Evet modlił się w duchu, by matka Lou łyknęła to.

— Nie informował nas o żadnym wyjeździe. Czy miał na ten wyjazd odpowiednie fundusze… Evet? — kobieta jakby nieco złagodniała, chociaż teraz jej głos brzmiał bardziej dociekliwie.

— Tak, uzbierał sobie z części swojego wynagrodzenia. — chłopak słyszał bicie własnego serca w komórce.

— Wynagrodzenia?! Hahaha — pani Rides zaniosła się śmiechem, wyraźnie pociągając nosem. — Błagam. Wy młodzi jesteście tacy łatwowierni. To, co dostaje w tym barze to nawet nie jest wynagrodzenie. To są ochłapy rzucane takim młodym, naiwnym dzieciakom. Ale to jest teraz nieważne. Powiedz mi w takim razie, dokąd pojechał Louis.

Na czole Eveta pojawiły się krople potu. On sam nie wiedział, gdzie i z kim jest jego kochanek. Nie miał nawet pojęcia, dokąd chciałby Lou pojechać. Wiedział, że zbyt długa cisza z jego strony może zdemaskować jego historię i kłamstwo. W końcu wpadł na pewien pomysł.

— Andrew, kolega Louisa z uczelni wspominał coś o domku wypoczynkowym, gdzie Lou bywał na wakacjach.

— Ah, rozumiem. Być może miał na myśli nasz letniskowy domek w Ljungby. W takim razie dziękuję za wyjaśnienie. Do widzenia.

Rozmowa z matką Louisa była niezwykle stresująca. Evet postanowił zwlec się z łóżka i zapalić. Wychodząc na balkon chwycił komórkę, przeglądając pasek powiadomień. Niestety ani jedno nie pochodziło od jego kochanka. W głowie chłopaka zaczęły się rodzić niepokojące myśli i przeczucia, które jak pajęczyna utkana ze stalowego drutu, otaczała jego mózg. — pora na ciebie, Lou. — mruknął Evet i postanowił wybrać jego numer w nadziei na odzew.


Powracające myśli nie dawały spokoju brunetowi. Głowa silnie pulsując, przypominała wszystko ze zdwojoną siłą; oblane kolokwium, rowerzystę, kłótnię, szaloną imprezę, dziwną kobietę i… no właśnie. W pewnym momencie lubieżnej zabawy urwał się mu film i zupełnie nie wiedział, gdzie jest i co się wydarzyło. — Otwórz oczy, ciekawość mnie zżera. — Wewnętrzny głos był natrętny jak komar. Powracał jak bumerang i w końcu Lou powrócił do świata żywych. Białe, cholernie białe i czyste ściany. Biało wszędzie i pikanie urządzeń. — gdzie ja… auć, moja głowa, do diabła! — mruknął i opuścił ją ponownie na poduszkę.

— Witaj, Louis. Jak widzę, znieczulenie przestało działać i powróciłeś. Cieszę się. — kobieta, uśmiechając się szeroko podeszła do łóżka Louisa, z notesem w dłoniach. — Jak się czujesz?

— Jakby mnie pociąg przejechał. Boże, gdzie ja jestem? — oczy Lou objęły całe pomieszczenie z nieświadomością tego, co się wydarzyło.

— Jesteś w szpitalu. Zupełnie nic nie pamiętasz? W nocy trafiłeś do nas kompletnie pijany, nieprzytomny i faktycznie po wypadku. — Lekarka podsunęła sobie krzesełko. — Jestem Ann. Twój lekarz prowadzący.

Brunet podrapał się po głowie. Bardziej chciał, niż to zrobił, bowiem okazało się, że na głowie miał bandaż z opatrunkiem. — Jezu, ja kompletnie nic nie pamiętam… zaraz. Pamiętam, jak poszedłem do toalety, posiedziałem tam, by złapać oddech i pojawiła się dziwna kobieta. Zaproponowała mi drinka przy barze i tam siedzieliśmy. Gadaliśmy trochę czasu a później… nie wiem, cholera. Nie mogę sobie przypomnieć.

Ann wzdychnęła cicho i odparła delikatnie kładąc dłoń na jego ramieniu. — Spokojnie, Louisie. Z moich ustaleń wynika, że byłeś pod mocnym wpływem alkoholu a po wypadku, gdy do nas trafiłeś musiałam ci podać środki przeciwbólowe, więc zanim sobie coś przypomnisz może minąć trochę czasu.

Lekarka wstała i zaczęła wykonywać badania kontrolne oraz porównywała je ze swymi notatkami, co jakiś czas zadając pytania. W końcu celem zajęcia się papierkową robotą opuściła salę, zostawiając Louisa samego.

Do diabła, jak ja się tutaj znalazłem? Jaki wypadek? Kurwa! Nie mogę sobie nic przypomnieć… okay, na spokojnie. Poszedłem do kibla, patrzyłem w telefon. Zgadza się. Przyszła ta babka, coś gadaliśmy i przymusiła mnie na drinka. Tak, to pamiętam. W pewnym momencie podszedł Andrew i zapytał, czy wszystko w porządku. Odpowiedziałem, że tak i że za chwilę do nich wrócę. Kolejny drink, ale mocny. Najwyraźniej Ona gustowała w mocniejszych alkoholach, podziwiam. A co było dalej…. chyba jeszcze jednego zaoferowała mi, zanim wyjdzie. Tak, raczej tak. No dobra, to mamy, ale co dalej? Pierdolę. Pustka.


Telefon. Evet już nie ponawiał połączeń. Odpuścił sobie. Będąc w salonie narzucił na siebie ciemnoniebieskie spodnie, na górę pasującą kolorem koszulkę i luźniejszą bluzę z logo zespołu. Była to bluza Lou. Czasem zabierał bluzy Louisa, ten się tak uroczo denerwował, gdy odkrywał, że nie ma którejś z jego bluz w szafie a okazywało się, że to jego kochanek pożyczył ją.

Był to swego rodzaju rytuał Eveta, w ten sposób miał zawsze Louisa przy sobie, nawet gdy byli osobno. Chłopak wyjął komórkę z tylnej kieszeni i wyszukał w kontaktach osobnika płci męskiej o imieniu Andrew. Dotknął zielonego klawisza i uruchomił funkcję głośnomówiącą.

— Czego?! — głos odbił się echem.

Evet unosząc brwi do góry, uśmiechnął się szeroko do komórki, powstrzymując śmiech.

— To ja, Evet. Pamiętasz mnie?

— Ahhh, okay. Myślałem, że to kolejni telemarketerzy. Stary, dlaczego ja nie mam twojego numeru, co? — Andrew zarechotał mocno skacowany. W tle wyraźnie słychać było skrzypnięcie materaca.

— Nie wiem. Dzwonię, ponieważ Lou nie wrócił na noc do domu. Rano dzwoniła jego matka i musiałem kłamać. Wiesz co jest grane? — Evet trochę za ostro podszedł do tematu. Był już zły całą sytuacją. Martwił się o swojego kochanka.

— Argh, damn it. Nie wrócił?… może jest u kogoś i śpi… — Andrew wyraźnie zawiesił głos i słychać było, jak głęboko wciąga powietrze. Evet wyczuł to wahanie w głosie.

— Andrew…

— Co?!

— Nie kłam, bo nie umiesz. Kurwa, powiedz mi, gdzie jest mój FACET! — ostatnie słowa, młodszy wypowiedział niemal z jadowitą zaciętością i nerwami, jakby mógł tym zranić rudego.

Chłopak wzdychnął, znowu dało się usłyszeć materac, jakby wstawał z łóżka.

— Myślałem, że wiesz, co się wydarzyło. Znasz mnie, gdybym wiedział, że jest inaczej, zadzwoniłbym do ciebie…

— Dobra, darujmy sobie te konwenanse. Mów, kurwa, mów, bo mnie już szlag trafia. Od kilku dni nie paliłem trawki, nie chcesz mnie teraz wkurwiać.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 38.83