Raz jeszcze
Zapytaj kwiatem o wiosnę,
zielenią dłoni poszukaj ptaka,
a potem ciepłym wiatrem
rozwiej mi włosy
i zapytaj raz jeszcze,
zapytaj, co rodzi marzenia,
które mogą nakarmić duszę.
Nie pytaj o sen na niebie,
o chmury ubrane palcami
nie pytaj o owoc jabłoni,
— już dawno zgubiły go usta.
Łabędziem namaluj słońce
i zapytaj skrzydłami,
gubiąc wersy na rzęsach
o słowa karmiące oddechem.
Zapytaj raz jeszcze,
zapytaj, co rodzi marzenia…
Śpij kochanie
Na ścianie cień układa dłonie,
w ulicy wiatr kołysze sen,
ach śpij, kochanie śpij,
niech w rzęsach noc,
niech w rzęsach noc kołysze łzy,
gwiazdami tuli dni zmęczone,
ach śpij, kochanie śpij.
Malutki płomyk iskrą mruga
i z nieba światło płynie w świat,
skrzydłami w miasto anioł siadł,
ach śpij, kochanie śpij,
masz taką piękną jego twarz,
gdy ciepły sen przytula czas,
ach śpij, kochanie śpij.
Na oknie w srebrze deszcz,
układa w sercu cichą pieśń,
ach śpij, kochanie śpij
poduszką moja naga pierś
tą nutą tuli nas,
gdy światło jest strudzone,
ach śpij, kochanie śpij.
Na niebie życie pełne gwiazd,
bo każda komuś jest aniołem,
ach śpij, kochanie śpij,
pamięcią w snach niech płoną,
przytulą chwili dobry czas,
ach śpij, kochanie śpij,
o świcie usta zbudzą nas.
Namaluj
Namaluj mi drzewa i góry,
a potem poprowadź doliną,
tam, gdzie cień skrzydła unosi,
gdzie ptak gniazdo zakłada
i z chmury welon w ołtarzu nieba,
kroplami świtu, dzień poślubia…
Namaluj…
Namaluj mi drogę na Ziemi,
gdzie w śladach stóp zegar
czasem pamięci wciąż czeka,
gdzie wiatr słowa kołysze
i barwą ścieli marzenia.
Namaluj…
Namaluj raz jeszcze,
to, co widzi twe serce.
Szept...
Jeden szept a milkną zegary
jeden oddech po świt dla słońca
— dwa małe wersy…
Za oknem wiatr unosi jesień,
czerwienią płyną żagle,
a w skrzydłach klucz otwiera niebo
i z oczu szept, a może łza
nawleka długą cichą nić,
— pajęczy dziwny świat.
Przez drogi biegnie liść,
w promieniach słońca jeszcze lśni,
choć życiem echo z letnich dni,
to uśmiechem barwnym, drzewa list,
po nowy wiosny pisze świt,
— jak inny jest ten świat.
Jeden szept a milkną zegary,
aby usłyszeć głos serca.
Jeden oddech po świt dla słońca,
aby zobaczyć uśmiech twarzy.
Jedna noc dla marzeń nut
Jeden sen, aby nie śnić już
— dwa małe wersy…
.
»
Za oknem tańczy noc,
z kominów leci ciepły sen,
ulica światłem wabi,
już słychać warkot ciem,
marzenia mogą parzyć.
Pod lampą stanął jeż,
kolcami cień przestraszył
i zniknął w liściach drzew,
jak noc,
gdy w oczach się przydarzy…
Jedna noc dla marzeń nut,
aby dłonią, dotknąć- móc,
jeden sen, by nie śnić już,
aby życia cień nie straszył słów.
Jeden szept a milkną zegary,
jedna noc dla marzeń nut,
jeden oddech po świt dla słońca,
jeden sen, by nie śnić już…
Dobranoc gwiazdy, dobranoc słońce…
Za oknem wiatr kołysze drzewa
i lecą w świat ostatnie liście,
— z karmnika ptak
wydziobał pierwsze łzy
— dobranoc blade gwiazdy.
Szept ścian unosi jeszcze sny,
choć słychać głos chodnika,
— ktoś zgubił nocny deszcz,
wymieszał ziarna łzami
— znów wsypał do karmnika.
W kałuże zajrzał mróz,
lustrami dzień oddycha
i łowi z oczu czas,
wieszają sople ust,
— tak trudno dotknąć słów,
zrozumieć zegar życia,
choć we wskazówkach krok
kolejny rok już wita.
Za oknem pada śnieg
i kwitną gwiazdy nieba,
na drzewie zasnął ptak,
— dobranoc małe słońce.
W puszystej bieli znika dzień,
z kominów w skrzydłach leci sen,
— ktoś odkrył uśmiech rąk,
a może zegar sercem świąt
odnalazł znów człowieka.
Oddech…
Z kłosów wyplotłaś trawy
i ziarnom dałaś smak chleba.
Powiedziałaś: jestem.
Więc i ja istnieje.
Wsłuchuję się w twoje oczy,
w szept krwi dotykający serca.
Krew za wieczność,
za czas, którego już nie ma.
Miłość jest taka naga,
wystarczy dotknąć duszy,
zlizując zmysłami jej oddech
— tak wiele szeptu
i tyle miejsc na nowe słowa.
Uśmiech losu
Dwie pary oczu, jak dwie małe twarze
w oddechu świtu i nocnego lustra
szukają chwili, zamkniętej w zegarze.
Aby raz jeszcze moc magii i tantra
zbudziły gwiazdę, lecącą po niebie,
w omenie światła i szczęścia dla jutra.
Lecz czym jest szczęście, jak nie chwilą w tobie,
marzeniem życia, gdy kreślisz swą drogę.
Dzisiaj jest zawsze i przed tym, co w grobie.
Zatem czy niebo, aż tak czarną wstęgę
na maszt swój wznosi, iż gwiazdy znikają,
a światło ginie i zamyka księgę?
Nigdy tak nie jest, gwiazdy tak nie mają,
nawet kiedy mrok, to w duszy mieszkają...
Nawet kiedy mrok, to w duszy mieszkają,
pamięć im światłem a nadzieja drogą,
bo one gwiazdy nić życia wciąż tkają.
W bezchmurne noce, gdy myśli włóczęgą
wędrują z niebem feniksem pokoleń,
to cudu dziecię jest prawdą ich nagą.
Iż szczęścia imię ma narodzin płomień,
łącząc miłością blask pierwszy na Ziemi,
gdy dłonie matki unoszą ów promień.
Zatem niechaj łzy nie budzą złych cieni,
bo czas to chwila, dla chwili żyjemy,
ona zostanie i nikt jej nie zmieni...
Bo szczęściem zmysły, gdy w sercu czujemy,
gdy z duszy światłem, przez życie idziemy.
Raz jeszcze (I)
Na drzewie wiatr porusza dłonie,
w kolorach szept przymruża oczy,
a słońce schyla się ku nocy
i wplata w rzęsy dawną nić.
Pajęcze stopy zaplątane latem,
niezdarne kroki,
a potem pierwszy motyl
przez skrzydła ust poznany,
być może,
to przez barwny dzisiaj liść
jesienią pamięć lubi śnić.
Za małe w czasie były dłonie,
aby zrozumieć,
że później palce, będą żyć…
Na trawie kasztan wśród żołędzi
być może wiosną oczy zbudzi,
zielenią zadrży w liściu małym
i zacznie wspinać się po niebo,
układać w chmurach inne drogi,
lub pierwsza będzie sosna,
igłami-cierni z pajęczyną
do gwiazd zabierze, tylko chwilą.
Marzenia zawsze są jak sny,
w poduszce cicho łzę przytulą,
z nadzieją pójdą w każdy dzień,
a może… wpisane są jak cień,
gdy myśli rozum nie tłumaczy,
gdy serca słychać pieśń.
»
Po trawie płyną pierwsze gwiazdy,
skrzydłami budzą leśny szept.
Raz jeszcze nagie stopy
i znad jeziora śmiech,
— pamiętasz?
Ognisko i gitary dźwięk
pieczone ziemniaki,
pachnący tatarak
i wieczorny żabi śpiew.
Tak małe rzeczy,
tak duże kroki,
gdy po księżycu człowiek szedł.
Na niebie pęka kokon mroku
i srebrny motyl zegar wznosi,
a ze wskazówek dwa Michały,
upadły z hukiem nowej nocy,
daj Bóg, by, był to już sylwester,
nie karabinu strzały…
— Tak wielki, mały człek,
z księżycem znowu kroczy…
Ot i gaśnie znów iskierka
Dziękować można za wiele,
lecz najtrafniej jest za nic,
albowiem to, czego jeszcze,
to, czego ręka nie dotknęła,
zepsuć nie mogła podstępna głowa.
Doceniać zatem chęci dla drogi
ładnie wygląda, gdy bruk jest nowy.
Dziękować grzecznie, kiedy święta nadchodzą
wszak pod maską rok nowy blisko
i nie daj Boże, aby się jadem zarazić,
a potem ślizgać, zygzakiem glistą,
bo jakże wtedy czas wspomni wnuczka
lub co gorsze spojrzy twarz lustra.
Pauza na oddech, chwila dla oczu
teraz wdech mocny, czy nos coś poczuł.
A może tylko pokłonić się w ciszy,
— myślicie, że rybę ktoś słyszy?
Idziesz ulicą, a tam karp za karpiem
niby ma usta, coś nimi pluska,
lecz koniec w końcu, zostaje łuska…
A jednak jest pewna zgodność
w zależności od wody
im szybszy nurt, tym większe złudzenie,
szaleństwo mity za fakty bierze
i choć rozum krzyczy, nie wierzę,
to na brzegu kolana niczym korzenie
czekają, aż pień odrośnie, ba mają nadzieje.
»
Znów pauza na oddech mały
— dla zapałki…
Za górami, za lasami,
Szczodre Gody ze Słowianami
obdarzały czas radością,
by nie była miłość kością,
zatem niech się tli iskierka,
serce zawsze niech pamięta,
co je łączy, a nie dzieli,
nie dla czapki, ją już mieli,
potem sznur tak wiele zmienił…
I ostatnia pauza trzecia
dzień tak szybko ptakiem leciał,
aż pogubił w gniazdach życie,
przeto wybacz byt w niebycie,
nocne pakty z diabłem czasu,
ratuj dusze z ambarasu,
nic nie zmieni się na lepsze,
idą dziady znacznie większe.
Ot i gaśnie znów iskierka
Daj Bóg siłę oraz zdrowie
i niech w końcu moc się zbudzi,
nim zostaną nagie świeczki,
bez zapałki pośród ludzi…
Oczy
Na niebie zegar zgubił czas,
w żarówce anioł stracił moc,
wokoło echo
— dziwnej maski głos.
A gdyby tak choć jedną noc,
oczami, jak serca ciepłym snem
dla życia namalować.
Na pajęczynie znaleźć wiatr
i szeptem rzęsy zajrzeć w świat…
A potem zbudzić świetlisty sen,
na ziemi znaleźć pierwszą łzę
i podnieść dla niej słońce
zdejmując z powiek nocny dzień,
— wiesz, oczy są piękne,
jak zieleń, ziemia czy woda,
lecz to nie źrenic barwna toń,
to słowa duszy i serca cichy ton…
— Już wiesz,
nie musisz iść na oślep,
gdy słyszysz w oczach słowa…
Czy to już jesień (I)
W szepcie mantry Słowiańska dusza
przez leśne usta unosi słowa,
ciepłe jak uśmiech, płynący z serca.
Kołowrót w drzewach roztapia barwy,
a dłonie wiatru malują niebo
i dwa warkocze panna zaplata
z wiankiem owoców, z ziarnami życia.
W szepcie tańczących motyli
skrzydlatych kolorów liści
tęsknota żurawi żegna oddech lata,
a klucz w chmurach obrazy otwiera,
uwalniając lustrzane oczy
i myśli wolne bez lęku miecza,
wosk obcy, słońce roztapia.
W sercu Ziemi klepsydra pamięci
na pajęczynie ciche nuty układa,
czy to już jesień?
Czy to już jesień, na spacer zaprasza…
Słyszysz…
W oddechu chmury latarni blask
unosi rzęsy skrzydłami łez
i szalem nieba przytula twarz,
a na ustach krople
jak nuty w skrzypcach
budzą uśpiony świat.
Słyszysz…
Jak życie gra.
Z oddechu oczu błękitne morze
przez myśli ciepłe zegarem barw
maluje w sercu szarości ślad
i krople deszczu unoszą czas
jak pocałunek świtu jak pierwszy raz.
Słyszysz,
jak życie gra…
Z rozbitej szyby jesienne liście
jaskółką lecą szukając gwiazd,
a w duszy skrzypce przez tęczę barw
wciąż mają oddech, wciąż taki sam,
jakby to wczoraj żyło wciąż w nas.
Słyszysz,
to życie cię woła…
Nie prosi o cud,
tylko o jeden twój uśmiech
dla chwili twych nut…
Raz jeszcze (II)
Stańczyk na ustach obdziera szaty,
cóż, to za niedźwiedź miód dzisiaj spija,
cóż, to za pszczoła, za kostkę cukru
na własną szkodę jego wpuściła.
I cóż, to za scena z białym dywanem
gdzie szept starej deski
jak igła w winylu z tangiem suflera
unosi liny i gęste nici
a na niej tańczą znowu przyszyci,
-nowa przypowieść z nutą Podola
jeno nie Tatar a despotia chora.
Raz jeszcze echo i skrzydła w ulice
jak dłonie nad gniazdem
-choć deszcz nie pada...
Parasol cyklop z okiem pośrodku,
nie widzi świata.
I znowu mury, dzielące granice,
znów słoiki z pokrywką na życie,
a na ścianach obrazy, a może cienie
czczące pamięcią ciszę...
I już o przypowieść nie chodzi przecież,
bo kto ją zabierze, czy może kupi,
gdy zamiast słońca księżyc zostanie
i jeno ćmy czekające na amen.
Szept…(II)
Księżyc na lodzie rozświetla lustra,
przez rzęsy oczy jak odwrócone obrazy
patrzą, wołają...
Co stroną prawdziwą, a co nieznaną,
kiedy tak wiele imion,
tak wiele twarzy
w tysiącach odbić zegara.
Dawniej i teraz,
być może z cieniem małego jutra
wędruje jak sen na pędzlu,
malując wciąż skrzydła,
a potem stopy kaleczą barwy
i znowu śnieg, na płótnie zima.
Opadły płatki z bladego nieba
ktoś na chodniku pogubił słowa,
a może to but zardzewiały
taki jak bywają stare na ustach bramy,
w śniegu odcisnął klucz zapomniany,
lecz nim wiatr zebrał rdzawe okruchy,
drogę zabrały, inne głosy, inne buty.
-Szept już nie wrócił,
gdzie się podziała i dokąd odeszła
twarz co się śmiała..
Przez morze gwiazd
Przez morze słów na wietrze ust
po śladach stóp do brzegu łez,
na ziarnkach piasku w omenie piór
kormoran skrzydłem budzi czas…
Latarnią księżyc, uliczką fala
i echo muszli jak krople deszczu
a może kamień w masce perły
nie mylić z wieprzem, to nie ten wiatr…
Przez morze gwiazd lunatyk łódką
jak słowa srebrne, grzeszników płacz
czy wracać pora, czy we śnie marnym,
bo może w skrzydłach czarny kormoran
— ostatni, już raz…
Tajemna noc
Tajemna noc jak zaklęć księga
trucizną w kamień spływa
i niech myśl nie błądzi po słowach,
że skoro w kamień to nieszkodliwa.
— Ot i idą pielgrzymi,
a każda noga to część skorupy
jak wielki żółw a nim Ziemia.
Noc płacze deszczem,
łza na kamieniu
kamienie układa…
Czy sen to może,
czy w oczach mara
kaprysem cieni obraz układa?
Po ziemi księżyc jak drzazga srebrna
przebija drzewa i nagie krzewy,
w kałużach wężem zatapia liście,
a krople dalej spadają z nieba.
Echo unosi gdzieś ciężkie stopy,
upadła skorupa, z góry się toczy…
— Ot i biegną pielgrzymi
nowego kultu niezgody,
żółw znowu pod górę ma nogi…
»
Sen plącze nici,
pająk na oknie łowi szept wiatru,
a kamień milczy niczym mogiła.
Jedynie deszcz jeszcze krzyczy,
a może to łzy jakiegoś anioła…
Ci — i… słyszysz?
— Wciąż woła…