Przypadek 1 — Sprawa „Rapunzel”
Prolog
Sama nie do końca wiem, co skłoniło mnie do napisania tej opowieści. Niezaprzeczalnym jest jednak to, że jej rozpoczęcie zaczęło się od wiru wydarzeń, o jakich nigdy bym nie pomyślała, że się faktycznie zdarzą.
Ciekawość jako pierwszy stopień do piekła… i tarapatów. Do tej pory moje życie nie było interesujące — byłam wręcz zamknięta w czterech ścianach. Z tej czy innej przyczyny, wiodłam życie samotniczki, mieszkającej z mamą i sporo młodszą siostrą.
Dziś kończyłam trzydzieści lat. Trzydzieści lat, w których poznałam co to odtrącenie, szykanowania, prześladowania… oraz pustka.
Nie byłam zdrowa emocjonalnie — nikt by nie był po tym, co przeszłam, ale obecnie miałam to w dupie. Nigdy bym jednak nie pomyślała, że moje życie tak nagle się obróci, i to o sto osiemdziesiąt stopni.
Pustka… kontra nadmiar emocji. Mam wrażenie, jakby te nader spokojne trzydzieści lat nagle zostały wypchnięte i zapełnione przez trzy miesiące wydarzeń, w których nie tylko zapełniłam częściowo pustkę… lecz i stawiłam czoło swoim demonom.
Te trzy miesiące dały mi jeszcze coś — pozwoliły mi się podnieść i zacząć żyć. Ale to po kolei.
Oto moja pierwsza sprawa. Sprawa, w której stawiłam czoła lękom… i to nie tylko swoim.
Sprawa „Rapunzel”.
Rozdział 1
Cameron
Stałem nad ciałem martwej dziewczynki. Miała jakieś czternaście lat i bardzo długie, jasne, blond włosy, które — sądząc po ilości zawiniętej na drewnianym pale — musiały niegdyś sięgać jej poniżej pasa.
Teraz jednak… trudno było to oszacować, ponieważ, podobnie jak włosy, głowa dziewczynki była wbita na pal… podczas gdy reszta ciała leżała niedaleko, częściowo zasłonięta opadłymi, jesiennymi liśćmi.
Był to naprawdę makabryczny widok i marzyłem, by pozbyć się go z głowy.
Niestety, nie mogłem tego zrobić.
— Wiemy, kim ona jest? — zapytałem kolegów z dochodzeniówki, których wezwano tutaj jako pierwszych.
— Mamy jej legitymację szkolną i plecak — powiedział jeden z mundurowych i podszedł do mnie z ofoliowanym dokumentem.
Wziąłem go bez słowa i przeczytałem, czując, jak moje serce obrasta lód.
Sabrina Norman — lat trzynaście.
Boże… to naprawdę było jeszcze dziecko. Miałem nadzieję, że nie, patrząc na długość ciała, ale w tych czasach naprawdę ciężko było czasem określić, ile ktoś miał lat, patrząc tylko na jego wygląd.
Dziewczynka chodziła do szkoły, która w zasadzie znajdowała się niedaleko — istniało spore prawdopodobieństwo, że została zabita w drodze do lub ze szkoły.
— Zgłaszano jej zaginięcie? — zapytałem, oddając dokument. — Pytaliście już o nią w szkole?
Mężczyźni pokręcili głowami, a ja skierowałem wzrok na techników.
— Wiemy cokolwiek?
— Szacuję, że została zabita ponad dwa dni temu — powiedziała moja koleżanka, która badała zwłoki. — Sądzę jednak, że została rozczłonkowana dopiero w chwili, gdy krew opuściła ciało. Na tym gnacie pod głową właściwie niema krwi — i nagle zadrżała. — Zajmuję się tym od ponad dwudziestu lat, ale coś takiego widzę po raz pierwszy.
Tak — sam widziałem to pierwszy raz, choć zacząłem pracę w policji ledwo skończyłem szkołę. Od tamtego czasu minęło piętnaście lat i — choć byłem trochę po trzydziestce — dorobiłem się naprawdę sporej ilości „dziwnych” spraw na swoim koncie. Ta jednak była zdecydowanie najbardziej makabryczna.
Czemu ktoś zabił dziecko w tak bestialski sposób, a potem jeszcze nabił jej głowę na pal tak, by wszyscy ją widzieli?
Rozdział 2
Nora
Viki? — zapytałam zaskoczona, kiedy moja siostra przyszła ze szkoły, wpadła zapłakana do swojego pokoju i padła na łóżko, zawodząc płaczem.
Zakręciłam gaz pod podgrzewaną dla niej zupą i weszłam do pokoju, siadając obok niej.
— Co się stało? — dotknęłam jej głowy, na co ta rzuciła się, by mnie przytulić i zaszlochać:
— Ona nie żyje!
— Co? — nie rozumiałam, aż nagle skojarzyłam fakty. — Mówisz o Sabrinie?
— Tak! — zapłakała jeszcze głośniej. — Dzisiaj… Dzisiaj nam powiedziano na lekcji — szlochała. — Znaleziono ją… m-martwą!
Poczułam łzy w oczach i mocno ją przytuliłam, aż wlazła mi na kolana.
Dobrze znałam Sabrinę. Była przyjaciółką Viki, chodziły razem do klasy i mała czasem zostawała u nas na noc, czy żeby pogadać — mieszkała w domu dziecka, ale była przekochana… uwielbiałam tego dzieciaka, była dla mnie prawie jak druga, młodsza siostrzyczka…
— No już — starałam się pozbierać, choć szczerze mówiąc ja także żałowałam małej i sama miałam ochotę płakać. — Przytul się mocniej.
Objęła mnie z całej siły.
Zasnęła — powiedziała mama po tym, jak uśpiła małą.
Kiedy Viki przyszła do domu była w pracy — wróciła niedawno i „przejęła” dzieciaka, siedząc z nią do czasu, aż zasnęła. Ja w tym czasie… cóż, sama dałam upust smutkowi, płacząc po cichu.
Jednak, kiedy mama usiadła obok mnie i także zaczęła płakać, od razu mocno ją przytuliłam.
— Biedne dziecko — wyszeptała po pewnym czasie.
Żadna z nas nie mogła zasnąć.
— Nigdy bym nie pomyślała, że tak to się skończy… — i spojrzała na mnie mokrymi oczami. — Już chyba bym wolała… by było tak, jak ze sprawą Beth.
Beth… była moją przyjaciółką z czasów, gdy chodziłam do podstawówki. Pewnego dnia wyszła do szkoły… i nie odnaleziono jej do dziś.
— Sama nie wiem — wyznałam. — Może to i lepiej… Przynajmniej nie musimy się zastanawiać czy ktoś jej nie porwał, czy może gdzieś nie przetrzymuje i krzywdzi.
— M… Może i tak — przyznała, lecz ja — mimo że sama to powiedziałam — wiedziałam, że okłamuję nas obie.
Sabrina zniknęła trzy dni temu. Skoro odnaleziono ją dopiero dzisiaj rano… Miałam tylko nadzieję, że była to szybka śmierć i nikt jej nie torturował.
Boże… sama myśl była okropna. Ale tyle czasu… Może i naczytałam i naoglądałam się za dużo kryminałów, ale przecież wszystko było możliwe.
Tak wiele czasu… Nie mogłam się pozbyć okropieństw z głowy. A fakt, że już nigdy nie ujrzę jej uśmiechniętej buzi…
Miałam ochotę wyć. A, skoro ja się tak czułam, to co musiała czuć moja ledwo trzynastoletnia siostra?
Rozdział 3
Cameron
Już jest ciemno, co? — zapytałem samego siebie, stojąc w swoim gabinecie na komendzie, patrząc w okno.
Popołudnie spędziłem w sierocińcu — „bidulu” jak określały go dzieciaki — i niedawno wróciłem, mając w głowie pewien obraz sytuacji. Nie mogłem jednak nic poradzić na uczucie smutku, które poczułem po odwiedzeniu tego miejsca. Do tego ta pogoda… była dopiero szesnasta, a na dworze już było kompletnie ciemno — na dodatek wyglądało na to, że zacznie padać.
Nagle usłyszałem pukanie i obróciłem się do drzwi, mówiąc:
— Proszę.
Ujrzałem swoją naprawdę ładną i naprawdę namolną koleżankę, która nie przyjmowała słowa „nie”. Kiedy jednak zobaczyłem jej stu kilowatowy uśmiech, z moich płuc wyrwało się ciężkie westchnięcie.
— Odejdź Drew. Nie mam ochoty na twoje zapędy.
Od razu spoważniała.
— Parszywy dzień?
— Parszywa sprawa — wyznałem i wróciłem spojrzeniem do okna. — Zostaw mnie, muszę pomyśleć.
— Pomóc ci? Akurat nie mam nic ciekawego do roboty.
— Dzięki, ale ta sprawa… chcę się nią zająć sam.
— …dlaczego?
— … — milczałem, na co westchnęła pokonana.
Wszyscy na komendzie wiedzieli, że — jak się uwziąłem — nie było szans, by mnie przekonać.
— Jak chcesz — po tych słowach poszła sobie niepocieszona, lecz ja nie miałem ani czasu, ani ochoty się nią przejmować.
Odwróciłem się od okna, złapałem kurtkę i postanowiłem udać się do pewnego domu, w którym — jak już wiedziałem — mała Sabrina spędzała bardzo dużo czasu.
Słyszałem, że mieszkała tam najlepsza przyjaciółka dziewczynki, wraz ze swoją sporo starszą siostrą i ich matką. Jak się dowiedziałem, Sabrina czuła się tam jak w domu, choć matka dziewczyn nie była jej własną. Widać pokochała je, ale czy one kochały ją?
Rozdział 4
Nora
Nie zdziwiłabym się, gdyby przyszła policja — powiedziała nagle nasza mama. — W zasadzie jestem pewna, że ktoś dzisiaj przyjdzie.
— Tak — przyznałam, choć w sumie o tym nie myślałam. — Znając życie do wieczora przyjdą… chociaż zależy, kto prowadzi sprawę — zdałam sobie sprawę. — Jeśli będzie tak samo prowadzona, jak sprawa Beth, to istnieje spore prawdopodobieństwo, że nigdy się niczego nie dowiemy.
— … — mama milczała, ale wiedziała, że mam rację.
Minęło sporo czasu i wiele rzeczy się zmieniło — szczególnie w policji, a już na pewno w sposobach odnajdywania sprawców.
I — niestety — w sposobach zabijania.
Im bardziej świat się zmieniał… tym bardziej pozostawał taki sam.
— Nie wróżę temu dobrze, jeśli sprawą zajmuje się jakiś starszy glina z wielkim bebechem — wyznałam, idąc z salonu do swojego pokoju po laptop. — Boże… dlaczego to dziecko zostało zabite? Nie rozumiem tego — to wszystko jest chore.
Kiedy już sięgałam po swój komputer, nagle dobiegło mnie pukanie do drzwi, więc, jak zwykle — przyzwyczajona, że to ja otwieram drzwi — poszłam otworzyć, zaglądając wpierw przez wizjer.
I aż zamrugałam na widok wielkiego faceta w czarnej, skórzanej kurtce.
— Mami — szepnęłam, by ta wyjrzała z pokoju.
Pokazałam jej, że ma być cicho i wskazałam wizjer — od razu podeszła do mnie na palcach, szepcząc „kto to?”. Pewnie myślała, że to nasz ojciec i jej były mąż, dlatego od razu odszepnęłam, że to nie ojciec.
Zajrzała… i wyznała, że nie wie, kto to jest. Obie — w tym samym momencie — ściągnęłyśmy brwi i, gdy ten ktoś znów zapukał, zawzięłam się w sobie, złapałam za klamkę i otworzyłam drzwi.
Kiedy ujrzałam wyraźniej twarz tego faceta — sporo wyżej od swojej, choć miałam metr siedemdziesiąt — w pierwszej chwili mnie wryło.
Jezu, ale ciacho…
Moja myśl się urwała, kiedy zdałam sobie sprawę, jak ten na nas patrzy. Spokojnie, trochę podejrzliwie… W stylu: „Jestem na służbie, mała. Nie zawracaj mi gitary zbędną gadaniną”.
Dlatego, kiedy się odezwał:
— Dzień dobry.
I sięgnął do kieszeni, ja — zdziwiona sama sobą — uniosłam dłoń, aż zatrzymał się w pół gestu, po czym spytałam:
— Um… glina?
Od razu wbił wzrok w moje oczy, lecz po chwili — bez słowa — wyjął dłoń z kieszeni i pokazał nam swoją odznakę.
— Winny — oświadczył wtedy dość żartobliwie, choć bez uśmiechu.
Czyżby to on zajmował się sprawą małej Sabriny?
Rozdział 5
Cameron
…czy to była ta „sporo starsza siostra” o której tyle się nasłuchałem w sierocińcu? Z tego, co mówiła dyrektorka… ta „kobieta” powinna mieć trzydzieści lat. Ale ta, co otworzyła drzwi i teraz robiła herbatę, wcale na tyle nie wyglądała…
No tak, a o czym ja tu w ogóle mówię? Sam doskonale wiedziałem, że teraz połowa ludzi nie pasuje wyglądem do swojego wieku, ale…
— Mogę o coś spytać? — zacząłem, kiedy ta postawiła przede mną parujący kubek.
Spojrzała na mnie, trochę zaskoczona i zauważyłem, że ma na nosie zielone, dość kocie okulary, a za nimi naprawdę ładne, choć nie pomalowane, zielone oczy. Na twarzy widziałem delikatne blizny po trądziku, choć te były widoczne tylko pod pewnym kątem. Gdyby się choć trochę pomalowała… na pewno wyglądałaby dużo dojrzalej.
— Tak? — zapytała, a jej głos, który był teraz dużo spokojniejszy, zabrzmiał bardzo nisko, choć nadal niezwykle kobieco…
Ten głos nie mógł należeć do podlotka.
— Czy pani Nora Dragon?
Zamrugała ponownie… o tak, miała naprawdę ładne oczy…
Zaskoczył mnie jej nagły uśmiech, ale jeszcze bardziej słowa:
— Ma pan szczęście, że jestem przyzwyczajona — i wyprostowała się, by podejść do biało-czarnej torebki i zacząć w niej grzebać. — Nie będę się boczyć, choć przyznam, że czasem mam na to ochotę.
Wyjęła z torebki portfel w biało-czarną pepitkę i wyciągnęła z niego dowód, by mi go pokazać… i faktycznie, wszystko się zgadzało.
Spojrzałem na nią i zapytałem domyślnie:
— Nadal się zdarza, że pytają panią o dowód przy kupowaniu alkoholu?
— Bingo — przyznała, aż zachichotała druga z kobiet, matka jej i młodej Viktorii, przyjaciółki Sabriny. — Ale mam nadzieje, że będzie pan — w czasie naszej rozmowy — brał pod uwagę mój wiek, a nie to, jak wyglądam? — podpytała, co mnie trochę zdziwiło.
Chciałem coś powiedzieć… ale zmieniłem zdanie i spojrzałem na nią bystro.
— Często się pani spotyka z takim traktowaniem?
Odwzajemniła mój wzrok i wyznała trochę smutnym głosem:
— Częściej niż bym chciała.
— W takim razie…. — wstałem, wyciągając do niej dłoń. — Obiecuję traktować panią poważnie… a szczególnie wtedy, kiedy będzie pani ze mną szczera.
Zamrugała, widocznie zaskoczona moimi słowami, po czym spojrzała na moją dłoń. Potem jednak uniosła na mnie wzrok i ujrzałem poważne spojrzenie.
— Umowa stoi — przyjęła moją dłoń, a ja zdziwiłem się, jak zdecydowany miała chwyt.
Wyglądała na osobę dość cichą i spokojną… jednak ten jeden uścisk powiedział mi, że ta kobieta kryje w sobie o wiele, wiele więcej.
I bardzo szybko przekonałem się, jak wiele.
Rozdział 6
Nora
Ten policjant dość długo nas wypytywał. Jednak, im dłużej to trwało, tym czułam się bardziej głupio.
Kilka razy zaczęłam się trochę rozwodzić nad odpowiedzią — w takich chwilach mama zwyczajnie mnie uciszała, twierdząc, że wiedzą, o co mi chodzi i że nie muszę tego tak rozwijać.
Zwykle takie uciszanie przetrawiałam, bo wiedziałam, że od czasu „ustabilizowania się mojego stanu emocjonalnego”, stałam się dużo bardziej otwarta i gadatliwa… ale czy ona naprawdę nie widziała, że robi mi tym uciszaniem wstyd? Co innego jak była rodzina lub byłyśmy we trzy, a co innego przy obcych na Boga.
W pewnym momencie nie wytrzymałam i — chcąc ukryć własną frustrację — zwyczajnie wstałam i powiedziałam, że muszę do łazienki.
Wewnątrz niej poczułam łzy napływające do oczu, więc chwilkę pobuczałam.
Czy ona nie może — choć raz — dać mi się wygadać? Komu to szkodzi do cholery? Poza tym, to ja będę miała siarę, jak powiem coś głupiego, a nie ona.
To było wykańczające — im bardziej chciałam być sobą… tym mniej mi na to pozwalano.
Rozdział 7
Cameron
Doskonale widziałem rosnąca frustrację panny Nory, spowodowaną przez zachowanie matki. I, jeśli miałem być szczery, nie dziwiło mnie to.
Gdyby to mi tak co chwilkę przerywano, w końcu bym wybuchł.
— Pani Dragon — powiedziałem, kiedy panna Nora wyszła, mówiąc, że idzie do łazienki. — Ja rozumiem, że nie chce pani, by córka się powtarzała, ale muszę zauważyć, że trochę pani przesadza — oświadczyłem.
Nigdy nie szczypałem się z ludźmi — kiedy coś mi nie pasowało mówiłem o tym i albo ten ktoś to akceptował, albo nie.
Tym razem jednak — na szczęście — pojawiło się zaskoczenie, a nie potępienie. Trochę się obawiałem, że wyskoczy z hasłami typu „nie wiesz, co mówisz” albo „nawet nie znasz sytuacji”, ale zostało mi to oszczędzone.
Usłyszałem za to:
— Może ma pan trochę racji… ale z pewnością nie przyszedł tu pan, nie poznawszy sytuacji.
— Tak — przyznałem, wiedząc, o czym mówi. — Wiem, że pani starsza córka leczy się psychiatrycznie. Jednak i tak uważam, że takie zamykanie jej w niczym nie pomoże. Co więcej, ja na jej miejscu już dawno bym wybuchł — wyznałem szczerze. — Ona i tak zachowuje się bardzo w porządku.
— … — milczała przez chwilkę. — Wiem — usłyszałem w końcu zaskoczony. — Nora jest czasem zbyt gadatliwa i zbyt otwarta — wyjaśniła mi. — Kiedyś, kiedy było z nią źle, była całkiem inna. Była zamknięta w sobie, wycofana… teraz jednak jej zachowanie obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni.
— Jest chora na dwubiegunówkę? — zapytałem, aż spojrzała na mnie bystro.
— Widzę, że jest pan w temacie.
Pokiwałem tylko głową.
— Nie, nie ma dwubiegunówki. Jest chora na schizofrenię.
Wtedy usłyszeliśmy kroki i ujrzałem — stojącą w przejściu do pokoju — pannę Norę… która stała, oparta ramieniem o framugę, patrząc na nas bez słowa. W końcu jednak spojrzała prosto na mnie i spytała:
— Jakaś potępiająca reakcja, czy może „psycholko, trzymaj się ode mnie z daleka”?
Kiedy to usłyszałem… poczułem, jak na moich ustach pojawia się zadowolony, ostry uśmiech, aż spojrzała na mnie zdumiona.
— Właśnie mi pani udowodniła, że nie jest taka, jak się wydaje.
Wtedy spojrzała trochę niepewnie.
— To dobrze czy źle?
Parsknąłem śmiechem, ale przypomniałem sobie, po co tu przyszedłem i spoważniałem.
Spojrzałem na panią Dragon i wyznałem:
— Pani już podziękuję za rozmowę. Jeśli jednak coś sobie pani przypomni, cokolwiek… — podałem jej wizytówkę. — …to proszę do mnie zadzwonić.
Wstałem i spojrzałem na pannę Norę.
— Jest pani teraz wolna?
— …że co? — wydukała zdumiona, na co podszedłem do niej i wyznałem:
— Mam kilka dodatkowych pytań i chciałbym usłyszeć pani pełną wypowiedź — i zerknąłem na jej mamę. — Puści ją pani bez problemów, prawda?
Pani Dragon patrzyła na mnie bez słowa — widziałem trochę nagany w jej oczach. W końcu jednak westchnęła i powiedziała słowa, które trochę mnie zaskoczyły, bo już obawiałem się, że jest inaczej:
— Cóż, jest dorosła i jest panią samej siebie… tylko daj znać, jeśli się przeciągnie — poprosiła córkę, na co ta zerknęła na mnie dziwnie i powiedziała:
— Okej. Proszę dać mi dziesięć minut — poprosiła i poszła do łazienki.
Poczekałem, czując na sobie ciężkie spojrzenie jej matki, ale wytrzymałem je i obiecałem kobiecie, że dostarczę jej córkę bezpiecznie do domu — dopiero to ją uspokoiło.
Po równych dziesięciu minutach panna Nora wyszła z łazienki… a ja musiałem użyć całej siły woli, by nie okazać, jak bardzo zaskoczył mnie jej widok.
Pomalowała się i założyła kolczyki… Widok był zjawiskowy, lecz to wygląd jej oczu mnie powalił, gdyż spojrzała na mnie z pięknie podkreślonym spojrzeniem… a ja poczułem wtedy, że jestem zwyczajnie ugotowany.
Nieświadoma tego, jakie wywarła na mnie wrażenie, zapytała:
— Idziemy?
Rozdział 8
Nora
Gdyby było cieplej, zabrałbym panią gdzieś na świeże powietrze… ale pogoda nie pozwala — usłyszałam, kiedy tylko wyszliśmy z bloku.
Zerknęłam na niego i ujrzałam, że patrzy na mnie spokojnie.
— Woli pani kawiarnię ulicę dalej, czy może chce pani coś zjeść?
Zaskoczył mnie tą propozycją, dlatego zapytałam niepewnie:
— Um… nie chce pan pomówić o sprawie?
— Chcę, ale przy okazji możemy się czegoś napić lub zjeść.
Wtedy mój wzrok — nie wiem czemu — padł na jego brzuch.
— Jadł pan obiad?
Zaskoczyłam go — od razu to zauważyłam. Zrobił dość nerwowy gest, unosząc dłoń, by podrapać się po policzku, dlatego zachichotałam nim odpowiedział i wyznałam:
— Możemy iść coś zjeść. O ile, oczywiście, nie przeszkadza panu moje towarzystwo — dodałam, czując w sobie trochę smutku.
— …głupoty — powiedział wtedy i uniosłam na niego wzrok. — Poproszę o to raz. Niech pani nie mówi takich durnych rzeczy w mojej obecności, bo cholernie mnie denerwuje, kiedy ładna i ciepła kobieta, uwłacza samej sobie, poddając własne istnienie pod znak zapytania — i ruszył przed siebie, podczas gdy ja…
Stanął, obejrzał się na mnie i uniósł brew, kiwając głową, bym podeszła.
Poczułam, jak moje usta rozciągają się w szczęśliwy uśmiech i ruszyłam za nim, by po chwili — idąc z nim krok w krok — udać się na nieplanowany obiad.
Poszliśmy do znajdującego się niedaleko pubu, gdzie — tak naprawdę — serwowano najlepszą pizzę w mieście.
Zamówiliśmy jedną — ale naprawdę dużą, przez co przemknęło mi przez głowę, że pewnie tak wygląda randka… tyle że to nie była randka. Dobrze wiedziałam, że wyciągnął mnie z domu po to, by przesłuchać na spokojnie, bez ingerencji mamy.
— Niech pan pyta — poprosiłam w pewnej chwili, bo milczał, jakoś dziwnie zamyślony.
— Dobrze… ale zanim zacznę oficjalnie, zapytam o coś nieoficjalnie.
Poczułam niepokój.
— O co chodzi?
— …przepraszam, jeśli pytanie będzie niewygodne — zaczął od razu. — Ale… z tego, co zauważyłem na dowodzie… — od razu mnie wryło. — Pani dzisiaj kończy trzydziestkę.
— …kończę — przyznałam spokojnie. — Ale co to ma do czegokolwiek? — zapytałam, na co spojrzał na mnie bystro, lecz otwarcie.
— Dlaczego więc nie jest pani na spotkaniu z przyjaciółmi — albo facetem — i nie świętuje tego dnia?
— … — odwróciłam wzrok, po czym, gdy trochę się pozbierałam, spojrzałam na niego z uśmiechem. — Ponieważ, by móc to robić, trzeba mieć przyjaciół albo faceta. A ja, niestety, takowych nie posiadam.
— … — milczał, patrząc na mnie bez słowa, aż nagle — pod tym jego spojrzeniem — poczułam się jakaś taka… winna i zrozumiałam, że chcę to wyjaśnić.
— Widzi pan… — podrapałam się po głowie. — Zachorowałam dość szybko… i zwyczajnie odcięłam się od ludzi. W końcu jednak odzyskałam swoją pewność siebie.
— Skoro tak… — zaczął w końcu cicho — …to dlaczego nadal nikogo obok ciebie nie ma?
Zamknęłam oczy i wyznałam:
— To nie takie proste, jak się wydaje.
— …to ludzie cię skrzywdzili, prawda?
Odwróciłam wzrok, lecz pokiwałam głową.
— …poczekaj moment — poprosił nagle i wstał, idąc do baru.
Załamana złapałam się za głowę i westchnęłam ciężko. Co za przesrane życie.
Po chwili wrócił… a ja zaskoczona ujrzałam, że przyniósł sobie piwo, a mi szklankę z jakimś trunkiem… po zapachu poznałam, że to amaretto.
— …pan nie jest przypadkiem na służbie? — zapytałam zaskoczona, na co wziął łyk piwa, westchnął zadowolony i wyznał:
— Byłem — przyznał. — Lecz, według czasu, powinienem był zejść z niej już dwie godziny temu — wyjaśnił, a ja zrozumiałam, że nie wiem, jak reagować.
W końcu zapytałam:
— Ale… nie chciał mnie pan przesłuchać?
— Cóż, chciałem — przyznał. — Jednak… tym razem uznajmy, że jest to spotkanie po pracy. Nie jesteś podejrzaną — co więcej, w czasie rozmowy z wami, poczułem twoją miłość do małej. Dlatego, jak widzisz, nic nie stoi na przeszkodzie, byśmy razem zjedli i wypili. Nie martw się, odprowadzę cię potem do domu — uśmiechnął się, lecz ja milczałam, póki nie postawiono przed nami pizzy.
Dopiero wtedy zdołałam zapytać:
— Dlaczego?
Ten jednak, zamiast odpowiedzieć wprost, wpierw wziął kawałek pizzy i zjadł wielki kęs.
— A dlaczego nie? — zapytał w końcu. — Ja jestem głodny i z chęcią spędzę z tobą więcej czasu. Chyba że masz plany, od których cię jednak oderwałem?
Pokręciłam głową i złapałam się za nią.
— Przyznaję… — nagle usłyszałam i uniosłam na niego wzrok. — …pierwszy raz coś takiego robię — wyznał i uśmiechnął się do mnie ciepło, aż zaskoczona poczułam, że się rumienię. — Ale kto tak naprawdę określa, co jest właściwe, a co nie?
Rozdział 9
Cameron
Widziano cię — usłyszałem, kiedy następnego ranka ściągałem w swoim gabinecie kurtkę. — I to z kobietą, która podobno jest zamieszana w sprawę zabójstwa tamtej dziewczynki.
— Cóż, nie jest podejrzaną, więc nie wiem, o co tyle krzyku — zauważyłem, na co komendant, siedzący za moim biurkiem, aż uniósł brwi.
— Stara znajoma?
— Nie, poznałem ją wczoraj — odparłem, na co stwierdził:
— To coś nowego. Jak bardzo jest „inna”, że aż zaprosiłeś ją na kolację?
Milczałem przez moment.
— Jest chora na schizofrenię.
— …no to już wiem wszystko. Chłopcze, nie zbawisz świata, robiąc każdej dziwnej osobie miłe gesty.
— Cóż, może i nie, ale bardzo często, dla takich osób, jest to jedyny ratunek przed samo destrukcją — powiedziałem i podszedłem do biurka, by wyciągnąć sobie paczkę fajek. — Poza tym… — odpaliłem papierosa. — …ona wcale nie jest dziwna. Jest „inna”, nie zaprzeczę, ale z tego, co się dowiedziałem, jest w remisji i dobrze sobie radzi. Jest ciepła i sympatyczna.
— Nawet nie wiesz, ile razy słyszałem to o ludziach, którzy okazywali się mordercami albo zwykłymi gnojami — przypomniał, aż spojrzałem na niego bez wyrazu, hamując rosnący we mnie gniew.
— Panie komendancie, czyżby poddawał pan pod wątpliwość mój osąd?
Patrzył na mnie przez chwilkę w ciszy.
— Cam posłuchaj — powiedział w końcu. — Wiem, że znasz się na ludziach, inaczej nie byłbyś porucznikiem w tak młodym wieku. Jednak… twoja potrzeba pomagania ludziom, którzy sobie nie radzą z życiem, w końcu doprowadzi do czegoś niedobrego. Dobrze wiesz, że ludzie chorzy emocjonalnie są bardzo różni…
— Tak — wydmuchałem dym. — Dlatego zróbmy tak — zasugerowałem. — Przesłucham ją dzisiaj na spokojnie. Bez matki, bo — jak pewnie czytałeś w raporcie — nie dawała jej się wypowiedzieć do końca. Sądzę, że będzie miała bardzo wiele do powiedzenia.
— Myślisz, że coś wie? — zapytał od razu. — Czy może ją podejrzewasz?
— …na razie nie mogę nic stwierdzić — wyznałem. — Muszę wpierw z nią pogadać. Jednak… coś mi mówi, że ta mała wie więcej, niż sama zdaje sobie sprawę.
Rozdział 10
Nora
Siedziałam zamyślona przy stole, na którym stał mój laptop i wyświetlał otwarty plik książki. Oficjalnie pisałam „do szuflady”, lecz — tak naprawdę — miałam wydanych kilka książek pod pseudonimem. Nie zarabiałam kokosów, bo tworzyłam książki od zera, czyli od napisania i zrobienia korekty, aż do stworzenia okładki — no i wydawałam je za darmo w wydawnictwie selfpublishingowym. Dodatkowo — jakby tego było mało — nie znałam się na promocji w sieci, więc pozostawała mi tylko nadzieja, że ktoś kupi i poleci moje publikacje dalej.
Dotąd tworzyłam romanse paranormalne — czułam się pewniej, kiedy pisałam o rzeczach, które nie należały do tego świata. Ale ta sprawa… sprawa małej Sabriny… sama nie wiedziałam, czy chcę i czy w ogóle potrafię coś na jej temat napisać.
Nie znałam żadnych szczegółów sprawy… a wątpiłam, by pan Cameron zgodził się podzielić ze mną informacjami na temat śledztwa.
Miał przyjść za jakieś dziesięć minut — umówiliśmy się, że dziś pogadamy bez mojej mamy i że ten przyjdzie mniej więcej tak, by też trafić na powrót mojej siostry ze szkoły. Wczoraj, kiedy przyszedł, była z klasą na pogrzebie.
Usłyszałam pukanie do drzwi, więc podeszłam do nich i zajrzałam przez wizjer, czując zaskoczona, jak wali mi serce.
Spędziłam z nim wczoraj cały wieczór. Dawno tyle się z nikim nie nagadałam — właściwie od lat nie byłam z kimś od tak, żeby wyjść i pogadać.
A jego nawet wcześniej nie znałam… chyba nie było dziwne, że poczułam drżenie serca na widok faceta, który okazał mi tyle ciepła.
Otworzyłam drzwi i usłyszałam:
— Dzień dobry.
Pokiwałam głową i wpuściłam go bez słowa do środka, czując, jak moje bijące serce zwalnia nieprzyjemnie.
Dziś znów był rasowym gliną. Żegnajcie nadzieje na lepsze poznanie.
Wszedł do środka i poczekał, aż zamknę za nim drzwi. Kiedy to zrobiłam wyminęłam go bez słowa i poszłam do kuchni.
— Herbaty? — zapytałam spokojnie, na co milczał przez chwilkę.
— Poproszę — powiedział w końcu, więc wstawiłam wodę.
Usiadł w dużym pokoju tam, gdzie wczoraj, czyli na brzegu rogówki, a ja pomyślałam, że naprawdę za wiele oczekuję od ludzi. To że dla mnie jego gest coś znaczył… nie oznaczało, że dla niego również.
Zrobiłam herbatę i weszłam do pokoju. Kiedy stawiałam przed nim spokojnie kubek, wyraźnie czułam na sobie jego spojrzenie. W końcu usiadłam, splotłam dłonie na stole i zapytałam bez wyrazu:
— To od czego zaczynamy?
Rozdział 11
Cameron
Powinienem był poczuć ulgę, że odczytała moje zachowanie. Niektórzy byliby nim skołowani lub na wstępie zaczęli wypytywać, co się stało.
Ona jednak nie zrobiła żadnej z tych rzeczy… co tak naprawdę sprawiło, że poczułem w sobie ukłucie. Choć część mnie czuła ulgę, druga miała nadzieję, że ta jakoś zareaguje, a to było dla mnie dziwne. Nigdy wcześniej nie czułem takiej potrzeby — potrzeby, by ktoś chciał ode mnie czegoś więcej, niż sam niby chciałem dać. Nie miałem pojęcia, o co mi właściwie chodzi.
— Proszę mi powiedzieć, gdzie pani była cztery dni temu, między godziną dwunastą a czternastą — powiedziałem, chcąc zrobić to, co miałem, czyli przesłuchać ją, a raczej wypytać, bez ingerencji innych.
Ta na moje słowa wyprostowała się i rzekła spokojnie:
— Byłam w domu. Pracuję przy komputerze, więc nie było potrzeby, bym wychodziła.
— Nawet do sklepu?
— Obiad był z poprzedniego dnia. Nie miałam potrzeby by wychodzić, a że psa już nie mamy, to tym bardziej nie musiałam nigdzie iść.
— Ktoś może to potwierdzić?
Od razu pokręciła głową.
— Mama była w pracy, a młoda chodzi do szkoły. Tamtego dnia wracała dopiero po drugiej, bo miała w szkole projekt i dzwoniła do mnie, czy może zostać po lekcjach.
— O której to było? — zapytałem, analizując w głowie godziny, lecz przerwałem, kiedy bez słowa wyciągnęła z kieszeni toksycznie zieloną komórkę i zajrzała do niej.
Po chwili obróciła ją w moją stronę — ujrzałem dzień i godzinę połączenia przychodzącego o nazwie „Viki”. Była tam godzina dwunasta trzydzieści dwie.
— A Sabrina? — zapytałem, na co od razu ujrzałem, jak chłód w jej wzroku mija, zastąpiony smutkiem.
— Sabrina miała tego dnia wrócić normalnie do sierocińca. Nie pozwalano jej samej tu przychodzić, chyba że właśnie z Viki lub po uprzednim telefonie od nas do sierocińca — wyznała. — Wraz z mamą bardzo ją lubiłyśmy… była naszą małą „Rapunzel”.
Zmarszczyłem brwi, nie wiedząc czemu, widząc przed oczami jej zwłoki.
— Rapunzel?
Pokiwała głową.
— Nie zna pan tej bajki?
Milczałem, patrząc na nią wyczekująco, na co ta wstała i wyszła na moment, wracając po chwili z książką… której okładka wydawała mi się znajoma.
— Rapunzel… — otworzyła książkę i pokazała mi obrazek pięknej księżniczki, która miała bardzo długie blond włosy. — To inaczej Roszpunka. Księżniczka zamknięta w wysokiej wieży, której włosy były tak długie, że spuszczając je przez okno sięgały do samej ziemi.
Aż złapałem się za głowę, widząc przed oczami to, jak potraktowano zwłoki. Głowa była wbita na pal… podczas gdy włosy były spuszczone do samej ziemi.
Mój Boże…
Rozdział 12
Nora
Ujrzałam zaniepokojona, jak na moje słowa łapie się za głowę i przymyka pełne bólu oczy. Po chwili jednak spojrzał na mnie… a ten wzrok nie był miły.
— Kto poza tobą ją tak nazywał?
Zamrugałam, lecz zamiast odpowiedzieć spytałam:
— Co się stało? Skąd ta nagła zmiana?
— Mów, inaczej zamknę cię za utrudnianie śledztwa — warknął, na co aż się wyprostowałam, nie rozumiejąc.
Dlatego postanowiłam odpowiedzieć:
— Nasza trójka na pewno… — wtedy wstał i oświadczył:
— Idziesz ze mną na komendę.
— Co? Ale dlaczego? — byłam w szoku, lecz ten tylko zapytał:
— Pójdziesz po dobroci, czy mam cię skuć?
Nie rozumiałam tego. Co się, do licha, działo? Dlaczego on…
Ledwo zaczęłam w głowie to pytanie i ze zgrozą poczułam, że mam w oczach łzy. On jednak zamknął na moment oczy i złapał mnie — delikatniej niż wpierw sądziłam — za ramię, ciągnąc do wyjścia.
Poszłam bez słowa, lecz nagle sobie przypomniałam:
— Moja siostra będzie w domu za piętnaście minut.
Wtedy wbił we mnie wzrok i patrzył tak dość długo, aż w końcu puścił moje ramię i gdzieś zadzwonił.
Po chwili usłyszałam, jak rozmawia z moją mamą:
— Tak, proszę się zwolnić i przyjść do domu. Nie, na razie nie mogę udzielić pani żadnych informacji.
I rozłączył się, po czym powiedział do mnie spokojnie, lecz nadal z zimnym błyskiem w oczach:
— Twoja matka zaraz tu będzie. A teraz chodź.
Poszłam. Ne miałam innego wyjścia.
Milczałam, siedząc w pokoju przesłuchań, dobrze wiedząc, czemu tu byłam… lecz nie rozumiejąc, dlaczego.
— …co takiego powiedziałam, że raptem stałam się podejrzaną? — zapytałam cicho, patrząc mu w oczy.
Próbował mnie przestraszyć, grając przez chwilkę „złego glinę”, ale ja nie byłam głupia. I nie byłam tchórzem.
Choć sama byłam zdziwiona, jak dużo odwagi potrafię w sobie wybudzić, patrząc na okoliczności.
— Nie masz alibi — powiedział spokojnie, lecz patrząc na mnie dziwnie. — Nikt nie może poświadczyć tego, że byłaś wtedy w domu. Byłaś bardzo blisko ofiary — spędzałaś z nią dużo czasu.
— I właśnie dlatego powtarzam… — nagle pochyliłam się, patrząc mu w oczy. — Nie skrzywdziłabym jej. Była dla mnie jak druga młodsza siostra. Prędzej zabiłabym każdego, kto chciałby ją skrzywdzić — powiedziałam dobitnie, na co ten wyprostował się, nie przejmując moim zachowaniem i spytał:
— Nie uważasz, że byłabyś w stanie kogoś zabić?
Kiedyś sama zadałam sobie takie pytanie. Dlatego wiedziałam, co na nie odpowiedzieć.
— Uważam… że potrafiłabym — wyjawiłam, widząc, jak w jego oczach miga zaskoczenie. — I to nie dlatego, że jestem chora… tylko dlatego, że urodziłam się człowiekiem — wyznałam, na co, o dziwo, milczał.
Po chwili splótł dłonie na stole, lekko pochylił i zapytał:
— Sądzisz, że każdy mógł to zrobić?
— Sądzę, że każdy może zabić — sprecyzowałam. — Jednak co do małej… to nie. Nie uważam, że każdy mógł to zrobić. By kogoś zabić, potrzeba mieć jakiś motyw lub cel. Ja nie miałam motywu — kochałam dzieciaka — wyznałam, błagając samą siebie w duchu, bym to wytrwała bez wybuchania płaczem. — Jednak ona miała swoje problemy.
Wtedy uniósł wysoko brwi i powiedział:
— To coś nowego. W takim razie jakie to były problemy?
Przez chwilkę po prostu się na niego gapiłam.
— Czy to jakiś żart? — zapytałam i odważyłam się: — Ty na serio jesteś porucznikiem? Jakim cudem dochrapałeś się takiego stanowiska, a nawet nie sprawdziłeś dobrze jej otoczenia?
Drgnęła mu powieka, a ja — choć trochę przerażona i podjarana własnym zachowaniem — zaczęłam wbijać szpile dalej:
— Jak myślisz, Cam — wycedziłam, po raz pierwszy mówiąc do niego po imieniu. Miałam prawo być wściekła. Miałam prawo być oburzona, zła i zraniona po tym wszystkim… wszystkim, co dla niego było niczym. — Dlaczego dzieciak tyle czasu spędzał u mnie w domu? Dlaczego u nas nocowała, dlaczego po szkole prosiła, by do nas przyjść?
— …dlaczego? — ledwo tłumił uczucia, na co ja oświadczyłam:
— Mam ochotę powiedzieć „wal się” i „sam się dowiedz”, ale to nie poprawi mojej sytuacji, dlatego ci powiem. Dzieciaki w sierocińcu ją gnębiły. Jeśli chcesz, to nawet podam ci kilka nazwisk i przykładów.
Milczał, patrząc na mnie teraz już zupełnie inaczej.
— No już, wyciągaj notes — poradziłam, czując w sobie lodowatą złość. — Jessica Loyd — kilka razy ukradła i spuściła w toalecie przybory szkolne Sabriny. Nie wspominając już o tym, że wraz z trzema innymi koleżankami próbowała spuścić w niej również głowę dzieciaka. Notujesz? — dopytałam, gdy w końcu, wolnymi ruchami — jakby spięty — wyjął notes. — Z tego, co pamiętam, tamte to: Elena Dwight, Amanda Dellong oraz Irvina… nie wiem, jak jej tam było, ale w sierocińcu jest tylko jedna.
— …Irvina Jeefries — powiedział cicho i nagle westchnął.
Spojrzał bez słowa na lustro weneckie i po chwili do pokoju wszedł jakiś facet… wydawał się być w takim wieku, że mógłby być tu komendantem.
— Czy pójdzie pani ze mną? — zapytał mnie, a ja, nie zaszczyciwszy Porucznika Camerona nawet spojrzeniem, stwierdziłam tylko:
— W końcu.
I poszłam za mężczyzną bez słowa.
Chciałbym przeprosić za to przesłuchanie — usłyszałam, siedząc — tak jak wcześniej podejrzewałam — w biurze komendanta i pijąc ciepłą herbatkę. — Jednak musi pani zrozumieć…
— Rozumiem, po co zostałam przesłuchana — przerwałam mu. — Nie rozumiem jednak „dlaczego”. Nagle zmienił się w zimnego dupka… a ja nie wiem czemu — wydusiłam, biorąc łyka, by ukryć, że zaraz zacznę ryczeć.
— …pani Noro… — zaczął cicho, lecz ja pokręciłam głową, mówiąc:
— Przepraszam. Wiedziałam, że w końcu może do tego dojść, ale jego zachowanie mnie uśpiło. Nie wiem dlaczego…
— Wiedziałem, że on przez to w końcu coś wywinie — usłyszałam ciche, na co wyznałam:
— Nie rozumiem.
— …powiem to pani, ponieważ zasługuje, by wiedzieć. Porucznik Cameron… znany jest w policji z wielu dziwnych przypadków… w których brali udział ludzie, którzy nie są „standardowymi” obywatelami.
Pociągnęłam nosem i zapytałam:
— Ma pan na myśli osoby chore psychicznie?
— Chore, czy zwyczajnie dziwne… jakkolwiek się nie spojrzy, Cam potrafi z takimi rozmawiać. Twierdzi, że każdy zasługuje, by czuć się „normalnie”. Z jednej strony jest to godne pochwały… ale czasem zdarza się tutaj coś takiego jak u pani — wyznał, a ja spojrzałam na niego mokrymi oczami. — Że jego dobroć w pewnej chwili okazuje się nie na miejscu, bo taka osoba zostaje przesłuchiwana lub nawet wtrącona za kratki.
— … — milczałam przez chwilę. — To typ człowieka „będę miły choć chwilkę, potem już wszystko zależy”?
— Cóż… — trochę go tym zaskoczyłam. — Nie do końca, bo on naprawdę w to wierzy. Jednak — tak jak w tym wypadku — wątpię, by pani chciała, czy nawet potrafiła, z nim normalnie rozmawiać.
— …nie wiem — wyznałam w końcu. — Tak nagle przestał wierzyć w to, co mówię… to było wręcz okropne… — zamilkłam i zamyśliłam się, przypominając sobie to, co wtedy mówiłam.
A mówiłam o tej bajce…
Komendant zaczął coś opowiadać, lecz je w pewnej chwili uniosłam na niego bystry, mokry wzrok i spytałam:
— Dlaczego opowieść o Rapunzel sprawiła, że aż pomyślał, że mogłam ją zabić?
Gwałtownie zamknął usta.
— …tego nie mogę pani powiedzieć — wyznał po chwili, lecz ja dopytałam:
— Przecież to bajka… dlaczego? — i poderwałam się na równe nogi, wypadając z gabinetu, idąc w głąb budynku, szukając gabinetu Porucznika Camerona.
— Przepraszam? Szuka pani czegoś? — usłyszałam i ujrzałam niską, bardzo ładną policjantkę, z przewieszoną przez szyję odznaką.
— Szukam gabinetu Porucznika Camerona — powiedziałam od razu, na co ta przyjrzała się mojej twarzy i zapytała:
— Nie jesteś za młoda, by…
Poszłam sobie bez słowa, nagle trafiając na jego gabinet — wpadłam do niego od razu i usłyszałam:
— Nora?
Ja jednak szukałam tablicy… lecz, gdy ją dostrzegłam, Cameron gwałtownie zasłonił mi oczy.
— Co ty tu, do diabła, robisz? — zapytał mnie, odwracając tyłem do ściany.
Ja jednak…
— Nie ukryjesz tego przede mną — wyszeptałam, gdy mnie puścił i wrócił do ściany. — Już zobaczyłam.
I wiedziałam, że ten widok nigdy nie zniknie mi sprzed oczu.
Padłam na kolana i rozryczałam się z całą mocą.
Rozdział 13
Cameron
Czułem się ohydnie. Zachowanie panny Nory… Nory, w czasie przesłuchania, nie dało mi złudzeń co do tego czy jest winna, czy nie.