I wszyscy aniołowie w niebie śpiewają
W dzień Bożego Narodzenia, w dzień Bożego Narodzenia,
I wszystkie dzwony na ziemi biją
Rankiem w dzień Bożego Narodzenia.
— stara angielska kolęda
Można powiedzieć, że ten dzień Bożego Narodzenia zaczął się już rok wcześniej od emocjonalnego listu napisanego przez Guya Fernalda do swojej młodszej siostry Nan, która była żoną Samuela Burnetta od zaledwie dwóch i pół roku. List został przeczytany na głos przez panią Burnett jej mężowi przy śniadaniu drugiego dnia po Bożym Narodzeniu. W całości — od początku do końca — dotyczył tylko jednej kwestii i brzmiał następująco:
Droga Nan!
To naprawdę wstyd, że nikt z nas nie pojechał do domu na święta. Oczywiście z wyjątkiem ciebie, ale i Ty byłaś tam tylko przez kilka godzin. Co ci kochani staruszkowie nam zrobili, że tak ich traktujemy? Zostałem zaproszony do Sewallów na cały dzień i oczywiście poszedłem, wiesz dlaczego. Świetnie się bawiliśmy, ale pod wieczór zacząłem się martwić. Naprawdę myślałam, że Ralph jest w domu — napisał mi, że może przed świętami będzie w okolicy — ale wiedziałam, że reszta z was jest zajęta strojeniem własnych choinek i się tam nie wybiera.
Wymknąłem się więc o siódmej trzydzieści i poszedłem do rodziców. Siedzieli sami przy kominku jak ptaki, których młode już wyleciały z gniazda. Słowo daję, że poczułem gulę w gardle, kiedy na nich spojrzałem. Na mój widok mama tylko westchnęła i rzuciła mi się w ramiona. Tacie zajęło to więcej czasu — tej zimy reumatyzm dokucza mu bardziej niż kiedykolwiek — podszedł, a ja myślałem, że urwie mi dłoń, tak mocno ją uścisnął. Najpierw usiadłem między nimi przy ogniu, ale potem przeniosłem się na poduszkę u stóp mamy tak jak kiedyś i pozwoliłem, żeby gładziła mi ręką włosy, tak jak to miała w zwyczaju. Nie będę kłamał, Nan, że nie poczułem, jak drży jej ręka. Tak się ucieszyli na mój widok, że aż ściskało mnie w gardle.
Ralph pisał, że nie może przyjechać, i oczywiście wy wszyscy też pisaliście i wysyłaliście im różne podarunki. Wszystkie te rzeczy ich ucieszyły, ale — niech to szlag — byli po prostu okropnie samotni! A przecież my wszyscy znajdowaliśmy się w promieniu trzystu mil, większość w promieniu trzydziestu!
Nan, w następne święta będzie inaczej. To wszystko, co mam do powiedzenia. Już wszystko zaplanowałem. Wpadłem na ten pomysł wczoraj wieczorem, kiedy od nich wychodziłem. Nie to, żeby mieli nam cokolwiek za złe, nie oni. Rozumieją, że chodzi o dzieci, że jest zimno, że Ed źle się czuje, że żona Olivera cierpi na nerwicę, że Ralph ma dziewczynę na Zachodzie i tak dalej. Ale to niczego im nie ułatwia! Tak jak mówiłem, w przyszłym roku będzie inaczej. Jeszcze się do was wszystkich odezwę w tej sprawie. A tymczasem przyjedź i zobacz się z nimi raz czy dwa tej zimy, dobrze, Nan? Oni nie są już tacy młodzi jak kiedyś.
Życzę ci wspaniałej zimowej pogody. Margaret Sewall jest śliczna, ale nie sądzę, żebym robił w tej sprawie jakieś postępy. Pozdrów Sama.
Twój kochający brat
Guy
Nan też poczuła lekkie drapanie w gardle, gdy czytała list od brata.
— Naprawdę musimy się postarać, żeby tam pojechać na święta w przyszłym roku, Sam — powiedziała do męża, a Sam z radością się zgodził. Żałował, że sam nie ma już ojca ani matki, których mógłby odwiedzić.
Guy napisał mniej więcej to samo do Edsona i Olivera, swoich dwóch starszych i żonatych braci; do Ralpha — brata, który był jeszcze kawalerem, i do Carolyn — starszej siostry, obecnie żony Charlesa Wetmore’a. Otrzymał mniej lub bardziej życzliwe odpowiedzi, z których wynikało, że przy gromadce małych dzieci i zaspach, które zawsze blokują drogi prowadzące do North Estabrook, to naprawdę nic dziwnego, że nikt nie dojechał, ale oczywiście ktoś pojedzie w przyszłym roku. Wszyscy jednak wysłali najpiękniejsze prezenty, jakie mogli znaleźć. Czy Guy nie sądzi, że matce podobały się rosyjskie sobole, które przysłał jej Ralph? A czy ojciec nie był zadowolony ze swojej laski ze złotą gałką od Olivera? Tak hojnie obdarowani przez wszystkie swoje dzieci Fernaldowie nie mogli przecież czuć się aż tak zaniedbani.
„Laska ze złotą gałką?!” — Guy aż się zagotował, gdy przeczytał to ostatnie zdanie z listu Marian, żony Olivera. — „Założę się, że to był jej pomysł. Jeśli ktokolwiek odważy się sprezentować mi taką laskę, zanim skończę dziewięćdziesiąt pięć lat, przysięgam, że go zdzielę. Ojciec też jej nie używa — chwała mu za to. Ma swoją starą laskę z hikory i sięga po nią tylko wtedy, kiedy dopadnie go ten okropny reumatyzm. Nie jest na tyle stary, żeby używać laski, i Ol powinien o tym wiedzieć, jeśli Marian nie wie. Cieszę się, że wysłałem mu tę maszynę do pisania. Spodobała mu się i będzie mieć z nią sporo zabawy. To lepsze, niż żeby miał myśleć, że już pora umierać!”
Guy nie był człowiekiem, który zapominałby o swoich postanowieniach. Tak też było w przypadku tego nieszczęsnego powrotu do domu na święta. Pierwszego grudnia, kiedy rok już prawie dobiegał końca, zaczął wprowadzać swój plan w życie. Najpierw poszedł do najstarszego brata, Olivera, ponieważ uważał jego żoną za największą przeszkodę, z którą przyjdzie mu się zmierzyć, aby jego pomysł mógł stać się rzeczywistością.
— Nie chodzi o to — wyjaśniał cierpliwie, siedząc naprzeciwko wpatrującej się w niego pary — nie chodzi o to, że oni się nie cieszą z całego tego świątecznego zamieszania, biegających wokół dzieci i wszystkiego innego, ale przyszło mi do głowy, że dobrze by im zrobiło, gdybyśmy im przypomnieli dawne czasy. Pomyślałem, że jeśli uda nam się zorganizować te święta tak, żeby jak najbardziej przypominały Boże Narodzenie w naszym domu, zanim ktokolwiek się wyprowadził i założył własną rodzinę — powiesić skarpety na prezenty na kominku i tak dalej — będzie to dla nich wspaniała niespodzianka. Chciałbym, żebyśmy wszyscy zakradli się w nocy i poszli spać w naszych starych pokojach. I żeby zauważyli nas dopiero rano. Rozumiecie?
Pani Oliverowa patrzyła na Guya tak przenikliwym wzrokiem, że aż na jego chłopięcej jeszcze twarzy pojawił się rumieniec. Guy miał dwadzieścia osiem lat i bardzo jasne niebieskie oczy. Jego smukła, choć muskularna sylwetka pochyliła się ku niej błagalnie. To ją starał się przekonać wszystkimi swoimi argumentami. Oliver tylko siedział beznamiętnie i ich obserwował. Nie było wątpliwości, że jak to zawsze u brata to żona podejmie ostateczną decyzję.
— To bardzo dziwny pomysł — skomentowała w końcu pani Oliverowa, gdy Guy przedstawił jej całą sprawę w najbardziej taktowny sposób, na jaki mógł się zdobyć. Po czym dodała raczej chłodno: — To nie jest normalne, żeby rozdzielać rodziny w Boże Narodzenie. W czterech rodzinach będzie kogoś w święta brakowało — i to matki lub ojca — a wszystko tylko po to, by zadowolić dwoje starszych ludzi, którzy niczego takiego nie oczekują i którzy rozumieją, dlaczego nie możemy wszyscy przyjechać do nich naraz. Nie sądzisz, że prosisz o zbyt wiele?
Guy starał się zachować spokój, choć było to trudne.
— Nie wydaje mi się — odpowiedział łagodnie. — To tylko jeden raz. Naprawdę uważam, że ojciec i matka bardziej ucieszą się z naszego towarzystwa niż z prezentów. Oczywiście wiem, że wymagam od każdej z rodzin poświęcenia i że niezapraszanie dzieci i współmałżonków może się wydawać zniewagą. Może w przyszłym roku spróbujemy zebrać wszystkich razem, ale w tym bardzo bym chciał, żebyście się zgodzili na mój plan. Gdybyście tylko widzieli tych dwoje w zeszłe święta…
Przerwał, spoglądając zachęcająco także na Olivera. Ku jego zaskoczeniu, brat przesunął fajkę w kącik ust i zadał młodszemu bratu kilka istotnych pytań. Czy wszystko przemyślał? O której godzinie powinni tam dotrzeć? Jak długo mieliby tam zostać w Boże Narodzenie? Czy był pewien, że uda im się wejść do domu bez budzenia i niepokojenia rodziców?