E-book
3.68
drukowana A5
13.17
Pustkowie: Niebieskie Stokrotki

Bezpłatny fragment - Pustkowie: Niebieskie Stokrotki


Objętość:
33 str.
ISBN:
978-83-8324-350-4
E-book
za 3.68
drukowana A5
za 13.17

— Opowiedz mi o swoich wyprawach.

Chłopak — cyborg leżał na łóżku w zacienionym pokoju rebelianckiej bazy. Obok niego siedziała dziewczyna. Nie musiała dokładnie mu się przyglądać, by widzieć, że cierpi — jego mechaniczne serce zużywało się, a poza tym, choć Ciemność nie była obecna bezpośrednio wśród nich, oboje czuli jej widmo, powoli zbliżające się do nich wraz z godziną wyprawy do miasta Kadem.

— Dobrze, jeśli chcesz… — rzekła, w odpowiedzi na jego słowa. — Byłeś kiedyś w trzeciej strefie Pustkowia?

— Nigdy — odparł, zamykając oczy i opierając się o poduszkę, a ona zaczęła opowiadać:

— W miejscu, w którym piasek spotyka się ze skałami Toksycznych Gór, stał niski, szary dom. Choć za dnia wyglądał na opuszczony, co noc można było zaobserwować tam wątłe ślady czyjejś obecności. Po pierwsze: kiedyś… to znaczy przed Końcem, obok domu przebiegała szosa, prowadząca do pobliskiej miejscowości. Lata minęły, a szosa wiodła już tylko donikąd, jednak gdy słońce zachodziło, pojawiały się na niej odciski kół niewielkiego jednośladu. Po drugie: ciemne okna domostwa rozświetlał wtedy błękitny blask kwiatów.

Dziewczyna na chwilę zamilkła, by przełknąć gulę rosnącą jej w gardle.

— Mieszkało ich tam dwoje — kontynuowała. — Dwunastoletnia dziewczynka oraz jej wuj, za sprawą choroby, przez większość czasu przykuty do zapadającego się łóżka. Dziewczynka opiekowała się nim. Polegając na własnym sprycie, samodzielnie wymyślała sposoby na to, by zdobywać środki niezbędne do życia. A kwiaty? One pomagały mu przetrwać samotne godziny, rozświetlając pomieszczenie, w którym odpoczywał. Oboje wiedzieli, że już niedługo spocznie wśród nich na zawsze, nie jest to jednak historia o umieraniu, a o szczęściu. O tym co je zwiastuje, czym jest i przede wszystkim — gdzie je znaleźć.

Niebieskie Stokrotki

— Masz coś? — zapytał Zachary.

Audrey zrzuciła plecak na drewnianą podłogę, odetchnęła i ostrożnie wypakowała z niego kilka drobiazgów; dwa elektryczne przedłużacze, zabawkę, stary magazyn sportowy i kostki do gry w domino. Chłopak pokiwał głową, zawiedziony.

— Mało, mało, za mało! — stwierdził.

— Wiem — zgodziła się.

— Mało, ale lepsze to, niż nic… — dodał po chwili. — Jedź na granicę — polecił. — Wyścig jest pojutrze, więc zamknij wymianę przed zmrokiem i sprawdź sprzęt, zanim zabierzesz go z powrotem i Audrey… — westchnął, a drobinki piaskowego pyłu zawirowały w powietrzu. — Głowa do góry. Heather pracuje nad pojazdem od rana. Nawet bez mechanika, damy sobie radę.

Dziewczyna niemrawo przytaknęła. Założyła ochraniacze i ruszyła na zewnątrz, do swojego tetroskutera.

Nie miała wątpliwości, co do tego, że powodem wątłości jej zbiorów nie była niedbałość. Szczyciła się wyjątkowo uważnym okiem — pomimo ryzyka związanego z samotnymi podróżami po Pustkowiu, nigdy nie wracała do swoich z pustymi rękami. Na czarnym rynku pozostałości Poprzedniego Świata posiadały jednak niemałą wartość wymienną. Ostatnimi czasy nie tylko niezorganizowane gangi zajmowały się plądrowaniem pustostanów. Ona i jej kompani konkurowali ze zbieraczami złomu o towary, które mogli zaoferować handlarzom, stacjonującym przy granicy kademskich slumsów.

Odsapnęła jeszcze przez minutę, schowała znaleziska, zapięła strój i wsiadła na tetroskuter. Ustawiła kurs na południowy zachód i ruszyła w drogę, po czym z impetem skręciła w mniej uczęszczaną szosę. Gdy przejechała przez drogę międzymiastową, krajobraz zaczął się zmieniać. Ze względu na bliskie sąsiedztwo pasma Toksycznych Gór, strefa czwarta uznawana była za najbardziej zieloną. Choć wciąż królowały w niej piaski, nawet pomiędzy podmiejskimi skałami wiły się gęste pędy dzikiej roślinności — przetrwanie ułatwiały im tam wyżłobienia, w których podczas nielicznych deszczy, zbierała się woda. Wśród wyżłobień grasowały zwierzęta; niebieskie jaszczurnice oraz maleńkie myszokwiaty o długich ogonach, zakończonych płatami skóry, przypominającymi kwiatostany młodych ciekawców.

Po dwudziestu minutach jazdy dotarła do niewielkiej, lecz bujnie porośniętej oazy. Normalnie ominęłaby ją. Już z daleka zobaczyła jednak kogoś, samotną postać — na pierwszy rzut oka zaplątaną w kłącza i ranioną dezynium i… ze względu na własne bezpieczeństwo nie przejęłaby się zbytnio jej losem, gdyby nie to, że postać była drobna — zbyt drobna na osobę dorosłą.

Audrey zsiadła z pojazdu i otarła pot z czoła. Przez chwilę obserwowała zdarzenie z daleka, w końcu zdecydowała się działać. Powoli ruszyła w stronę dziecka.

— Co robisz w kwiatach? — zapytała, ostrożnie lecz z troską. — Potrzebujesz pomocy?

Okazało się, że jej wcześniejszy wniosek był błędny; ciało nieznajomej chronił lekki, tetroskuterowy kombinezon. Słysząc kierowane do niej słowa szybko przyjęła pewną siebie postawę. Jedna z jej dłoni osłoniła oczy od słońca, druga w oka mgnieniu wyciągnęła nóż o grubym ostrzu, opływającym błękitem.

— Czy wyglądam, jakbym potrzebowała pomocy? — zapytała z powagą.

Audrey, dla bezpieczeństwa, sięgnęła do kabury z pistolaserem, ale nie wyjęła go.

— Myślałam, że masz kłopoty — stwierdziła. — Obejdzie się bez rękoczynów, już sobie idę — rzekła i zaczęła powoli się wycofywać.

Niepisana zasada mówiąca, że aby przeżyć poza miastami nie należy mieszać się w cudze sprawy, nie miała wyjątków. Wtedy jednak, gdy słońce na chwilę pozwoliło jej przyjrzeć się twarzy dziewczynki, rozpoznała w niej siostrzenicę Jabira — mechanika, który współpracował z jej znajomymi zanim zachorował.

— Zaczekaj… — rzekła, przystając. — Masz na imię Camilla, prawda? Co tu robisz sama? — zapytała.

Dziewczynka zacisnęła dłoń na rękojeści i przez kilka chwil również uważnie jej się przyglądała.

— Możesz mnie nie pamiętać, ale pewnie znasz moich kompanów, Zacha i Heather — wyjaśniła Audrey.

Miała rację. Dezorientacja na twarzy Camilli zmalała nieznacznie, a jej uścisk rozluźnił się. Choć broń nadal skierowana była w stronę przybyłej, teraz luźno wisiała w powietrzu, nie zapowiadając ataku.

— Pamiętam ich — potwierdziła, a za chwilę sprecyzowała: — Przyjeżdżali do wuja. Niezbyt za nimi przepadał…

— Nie powinnaś się tu kręcić — rzekła Audrey. — To nie są bezpieczne tereny, szczególnie dla osób w twoim wieku.

— Wiem — odparła dziewczynka. — Muszę coś załatwić.

— “Coś”? — zapytała Audrey, wskazując na nóż. — Zrywasz kwiaty — stwierdziła.

Niemal natychmiast zdała sobie sprawę z powodów, które przyświecały z pozoru niewinnym zbiorom. Zachary i Heather współpracowali z Jabirem odkąd pamiętała, mężczyzna jednak zawsze wydawał się Audrey tajemniczy. Co też na Pustkowiu mógł robić stary wyjadacz bez przynależności? Ot, pracować, jako złota rączka, do której wszyscy mieszkańcy piaszczystych terenów zwracali się w potrzebie. A gdy zaniemógł i nie był już w stanie wykonywać zawodu…? Podejrzewała, że Camilla znalazła się wśród zarośli, ponieważ na jego polecenie pracuje przy nielegalnej produkcji paliwa albo narkotyków.

— Słyszałam, że z twoim wujem jest źle, ale nie, że aż tak — powiedziała dziewczyna.

Nie miała jednak zamiaru jej strofować z powodu sposobu zdobywania zaopatrzenia. Doskonale wiedziała, że w tej części Pustkowia nie ma już niczego, co nadaje się na wymianę.

Camilla na powrót uniosła broń.

— Nie twój interes — odparła. — Jeśli nie masz do mnie żadnej sprawy, zostaw mnie w spokoju.

— Jasne — odpowiedziała Audrey.

Odetchnęła gorącym powietrzem, zastanawiając się nad zaradnością, ale i lekkomyślnością młodej mieszkanki Pustkowia.

— Tylko nie zostawaj tu na noc sama — dodała na odchodnym.

Uruchomiła swój pojazd i ruszyła w dalszą drogę. Dziewczynka zniknęła z jej myśli tak szybko, jak się w nich pojawiła. Do zachodu słońca zostały zaledwie trzy godziny, a ona musiała dokonać wymiany i wrócić.

Tego dnia szczęście jej dopisało — nie napotkała problemów przy przekraczaniu granicy slumsów, ani przy transakcji, pozyskała potrzebne części i zostawiła u handlarzy wszystko, co udało jej się przywieźć. W drogę powrotną ruszyła najszybciej, jak mogła, a do oazy dotarła, gdy świat zaczął powoli ciemnieć.

Ku jej zaskoczeniu, dziewczynka wciąż była na miejscu. Samotnie siedziała na skale, a oblepiony błękitem kombinezon leżał obok niej. U jej stóp spoczywał plecak i trzy puste puszki po wodzie. Głowę miała spuszczoną, a jej postawa świadczyła o tym, że była przygnębiona. Audrey zaparkowała i przez chwilę przyglądała jej się w ciszy. Coś jednak — być może ciekawość dotycząca Jabira, a może głos sumienia, podpowiadał jej, by ponownie nawiązać rozmowę.

— Zbliża się noc. Czemu nie wracasz do domu? — zapytała.

Dziewczynka odwróciła się, wyrwana z własnych myśli. Nie odpowiedziała. Zamiast tego przetarła twarz dłońmi.

— Nazbierałaś kwiaty? — mruknęła Audrey, siadając na sąsiedniej skale, w bezpiecznej odległości.

— Tak — odparła Camilla, spuszczając wzrok.

Audrey również spojrzała w dół. W jej plecaku dostrzegła torebki strunowe i przygotowane do suszenia bukiety.

— Nikt ich nie odebrał — wywnioskowała.

Tuż obok ich stóp przycupnął młody myszokwiat, lecz gdy tylko Camilla ruszyła nogą, zwierzątko czmychnęło.

— Sio!

Audrey kątem oka dostrzegła, jak oczy małej zachodzą łzami.

— Przestaliście do nas przychodzić — z głosu dziewczynki zniknęła obecna tam dotąd wrogość. Zastąpił ją żal. — Wuj nie może pracować, ale ja wciąż się od niego uczę. Trzy lata temu zaczął zabierać mnie do warsztatu. Asystowałam mu, a gdy przestał wstawać, zaczęłam uczyć się sama. Jestem w tym dobra i dałabym sobie radę z waszym pojazdem, wiesz…

Audrey zamilkła i ponownie spojrzała na dziewczynkę. Choroba jedynego krewnego zmusiła ją do zaradności i zdobywania umiejętności godnych niejednego dorosłego. Z początku milczała myśląc, że nic nie może na jej sytuację zaradzić, jednak widząc wyraz jej twarzy, westchnęła.

— Zbliża się wyścig — oznajmiła. — Moi kompani myślą, że ze wszystkim dadzą sobie radę sami, ale już od jakiegoś czasu nie mamy mechanika. Mówiąc szczerze uważam, że maszynie przydałby się porządny przegląd. Są uparci, ale jeśli chcesz, mogę spróbować z nimi porozmawiać.

— Chcę — powiedziała Camilla tonem głosu dając jej do zrozumienia, że dużo od tego zależy.

— No dobrze. Niczego nie obiecuję, ale jeśli się zgodzą, jutro do ciebie przyjedziemy i zobaczymy, co potrafisz.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 3.68
drukowana A5
za 13.17