E-book
23.63
drukowana A5
41.85
Pustkowie

Bezpłatny fragment - Pustkowie

Część 1: Rodzina


5
Objętość:
210 str.
ISBN:
978-83-8221-863-3
E-book
za 23.63
drukowana A5
za 41.85

Od Autorki: Kilka słów o Końcu

Największy błąd popełniliśmy, myśląc, że możemy przetrwać wszystko i, że choć jako jednostki jesteśmy słabi, jako rasa stanowimy nieśmiertelną, niepokonaną siłę. Przez tysiące lat stawialiśmy czoła niezliczonym nieszczęściom i kataklizmom. Zaczynaliśmy i kończyliśmy kolejne wojny, które z przerażających wspomnień zmieniały się w nieme daty, spisane w księgach oraz sprawozdaniach. Po każdej kolejnej próbie samozagłady utwierdzaliśmy się w przekonaniu o własnej niezniszczalności, a Koniec Świata wydawał nam się zbyt odległy, by zastanawiać się nad tym, jak wielu musi zginąć i do jakiego wyniszczenia doprowadzić muszą nasze działania, byśmy wreszcie dostrzegli, że czynimy zło. Zło było niepowstrzymane, a odpowiedź zbliżała się wielkimi krokami, aż wreszcie stało się; zmieniliśmy nasz ukochany, tętniący życiem dom w ogromny cmentarz. My — jedyni, którzy potrafią świadomie wybierać dobro zamiast okrucieństwa, dzieci tak różnie nazywanego Boga. My, Ludzie, zniszczyliśmy Ziemię. Czerpaliśmy, nie dając nic w zamian i przywłaszczaliśmy sobie to, co nie należało do nas, na co nasza umierająca planeta odpowiedziała atakiem, który prawie doszczętnie nas wyplenił. W szybko zmieniającym się klimacie wybuchła pandemia nieznanego dotąd wirusa, z zabójczą siłą atakującego układ odpornościowy. Nadano mu nazwę Katharsis. Wirus nie był zwyczajny i poza swoim wyniszczającym działaniem posiadał jeszcze jedną, przerażającą właściwość. Naokoło zakażonych ofiar kumulował niezidentyfikowaną, mroczną energię, która niczym smoła pochłaniała wszystko, co napotkała na swojej drodze. Energię tę ochrzczono mianem Ciemności. Choć świat schylił się ku upadkowi, część organizmów przetrwała. Natura ochroniła rośliny i zwierzęta, wyposażając ich organizmy w żrącą dla ludzkiej skóry substancję-tarczę — błękitne dezynium. Ludzie za to znaleźli oazę, w której dostrzegli szansę na utrzymanie przy życiu ostatnich dwóch setnych procenta populacji dwudziestego pierwszego wieku. W odciętej od reszty świata, otoczonej pasmem pustynnych gór dolinie, odnotowano narodziny niezwykłych dzieci, o karnacji bielszej, niż najbielsza kartka papieru. Dzieci odpornych nie tylko na działanie wirusa Katharsis, lecz na wszystkie znane światu choroby. Właśnie tam, uciekając od niosącej pogrom zarazy, wybudowano pięć dopełniających się miast i zawiązano łączący je Sojusz, tworząc samowystarczalną społeczność, odciętą od cierpienia i śmierci. Gdy tylko nastąpił powrót do względnie normalnego życia, rozpoczęto badania, mające na celu uodpornienie społeczeństwa. One jednak nie przynosiły pożądanych efektów. Wśród ocalałych zaczęły rodzić się niepokoje. Władza, chcąc zapobiec buntom i podziałom, odebrała im wolność słowa i ograniczyła prawo do posiadania własnej tożsamości. Ci, którzy zapragnęli zawalczyć przeciw zniewoleniu, uciekli i znaleźli schronienie na Pustkowiu — piaszczystych terenach, położonych pomiędzy miastami, palonych przez słońce i nawiedzanych przez przychodzących z gór mutantów. By przeżyć, uciekinierzy połączyli się w grupy. Z grup powstały gangi, a z gangów rebelia i tak oto, ostatnią ostoję minionej cywilizacji opanowała wojna.

Pozwólcie, że opowiem Wam historię grupy młodych niedobitków, wytrwale walczących o lepszy los. Niech nie zwiodą Was jednak moje słowa. Owa opowieść, drodzy czytelnicy, nie ma szczęśliwego zakończenia. Co więcej, jest jak lustro, w którym niejeden dostrzeże samego siebie i z pewnością nie każdemu spodoba się jego odbicie. Jeżeli jesteście na to gotowi, wyruszmy w podróż. Mam nadzieję, że będzie dla Was tak samo ekscytująca, jak była dla mnie.

Prolog

Słońce dawno już zaszło. Błękitna mgła, otaczająca niemalże całe miasto Kadem, utrudniała zobaczenie czegokolwiek. Poza pojedynczymi, nieprzyjemnymi dla oczu światłami, wydostającymi się z bloków mieszkalnych, wzrokiem można było doszukać się jedynie wilgotnej szarości. Ulice świeciły pustką. Przez alarm pogodowy mieszkańcom Przedmieść zabroniono opuszczania domów bez wyraźnego powodu, a oprócz nich nie było tam ani jednej żywej istoty. Nawet dzikie zwierzęta pochowały się w śmietnikach i w kanałach. Strażnicy czekali w budynkach, nie chcieli spędzać kolejnej zimnej nocy w towarzystwie bladego blasku latarni, stojących równo w ciasnych rzędach. Ulica Trzynasta, osadzona trzy mile od slumsów, była jedynym miejscem, gdzie, gdy akurat przebywało się w okolicy okna, dało się zaobserwować jakikolwiek ruch. Na początku pojawił się odgłos pięciu par potężnych butów, które ironicznie stawały jak najcichsze kroki. Następnie, wyrastające z nich sylwetki przeszywały jak grom martwe, wilgotne powietrze. Był to nie kto inny, ale jedna z rebelianckich grup Pustkowia, zwana Ludźmi Szmeru. Szli w milczeniu, patrząc przed siebie, ubrani w czerń, poczynając od obuwia, na termowizyjnych kominiarkach kończąc. Z daleka wyglądali identycznie, a choć, w tym obrębie miasta szanse na spotkanie oponentów były stosunkowo niewielkie, gdyby cokolwiek zdradziło ich prawdziwą tożsamość, skończyliby fatalnie. W najlepszym wypadku trafiliby przed sąd. W najgorszym — zniknęliby bez śladu. Za nimi szła dziewczyna. Jeden z nich mocno trzymał ją za rękaw białej koszuli — części szkolnego mundurka. Po raz kolejny przyspieszyli. Musiała biec, by dorównać im kroku. Nie odzywała się ani słowem, jedynie od czasu do czasu spoglądała na nich z nieodgadnioną mieszanką emocji. Bała się. Byli dumni i przerażający, wyprostowana postawa nadawała im brawury, a milczenie powagi. Dokładnie jak w opowieściach o ich pełnych zepsucia zbrodniach, o tym jak swą ignorancją chcą doprowadzić do zagłady ostatnią ostoję minionego Świata. Mimo to wiedziała, że musi iść z nimi. W tamtym momencie, sama pośrodku spowitego trucizną miasta, nie miała innego wyboru.

Rozdział 1

Antone cicho przeszedł przez drzwi. Rozejrzał się po ciasnym garażu i w milczeniu zdjął z siebie czarny, wojskowy strój. Powierzchownie oczyścił go i włożył do skrytki w podłodze. W zamyśleniu pokręcił się bez celu, na chwilę zapominając, czego szuka. Gdy usłyszał głosy towarzyszy dobiegające z dworu, westchnął i wyszedł, by do nich dołączyć. Przy niedawno rozpalonym ognisku siedziało dwóch młodych mężczyzn. Wysoki blondyn — Gaston i potężny czarnoskóry — Manu. Obaj wyciągali ręce do ognia, chcąc ogrzać się po długim przemarszu przez zimne i zachmurzone Kadem. Nie ukrywali tego, że ich nastroje były podłe. Wręcz przeciwnie, dało się to wyczytać z ich twarzy.

— Gdzie Camilla? — zapytał Antone.

— Pojechała spatrolować drogę, na wypadek pościgu — odparł Gaston, wyjaśniając nieobecność zwiadowczyni.

— A Kayden?

— Z dziewczyną. Poszedł ją zakwaterować — mruknął Manu. — Idzie.

Po chwili wskazał na szybko zbliżającą się postać. Nadchodzący chłopak zdjął z twarzy termowizyjną kominiarkę, ukazując bladą twarz i opadające na ramiona, śnieżnobiałe włosy.

— Pytała, co robiliśmy w mieście — oznajmił.

— Powiedziałeś jej? — Podejrzliwie zapytał Manu.

— Nie powiedziałem — odparł nowo przybyły.

Cała czwórka usiadła wokół dziko tańczących płomieni, rozświetlających mrok pustynnej nocy.

— Nawaliliśmy… — po chwili milczenia odezwał się Antone.

— Spowolniła nas. Straciliśmy zbyt wiele czasu — ze złością odpowiedział Gaston. — Jeśli wrócilibyśmy po towar, wpadlibyśmy. Mamy szczęście, że w ogóle żyjemy.

— Śmierć, albo zwycięstwo, nie? — Jego towarzysz zaśmiał się smutno. — Wszyscy pójdziemy za to do piekła, a jeśli dalej będzie jak teraz, nawet diabeł włoży na siebie ten przeklęty czarny strój. — Pokręcił głową, nieświadomie przewracając w dłoni drewniany krzyżyk, który nosił na piersi.

— Chodzi mi o to, że zrobiliśmy błąd, ratując ją — kontynuował Gaston. — Namierzyli nasz najpewniejszy punkt dostaw, a my nie zdołaliśmy ocalić niczego. Nie chcę nawet myśleć o konsekwencjach. Niedługo skończą się zapasy, a my wzięliśmy pod swój dach obcego dzieciaka. Powinniśmy rozważyć zmianę lokalizacji bazy.

— Wiesz, że nie mamy dokąd uciec — zaoponował Manu. — No i właśnie, dzieciak. Czy muszę pytać o oczywiste? Wychowała się w złym miejscu i w złych czasach. Na terenie wroga było zbyt niebezpiecznie na rozmowy, ale ktoś musi wreszcie podjąć ten temat. Co mamy zamiar z nią zrobić?

— Po pierwsze nie osądzajmy jej pochopnie — poprosił Kayden. — Chociaż raz nie zakładajmy najgorszego. Nie wszyscy są źli. Gdyby cały Sojusz był przeciw nam…

— Już by nas tu nie było, nie? — dokończył Antone, wcinając się w dyskusję.

— To tylko oddani ludzie systemu. Mniejszość z władzą w ręku, ale wciąż mniejszość — zgodził się Kayden.

— Nieważne czy w Kadem, czy w innych miastach, on dosięga wszystkich — Gaston niechętnie podzielił się z nimi swoim zdaniem — a jeśli się nie stosujesz, jesteś nikim.

— Nazywaj to po imieniu, jednym z nas — sprostował Manu.

Cała czwórka zamilkła.

— Ja też nie wiem co z nią zrobić, będą jej szukać — rozmowę kontynuował Antone.

— Kogo nie szukają… — zauważył Kayden. — Do tej pory udawało nam się ukrywać. Najpierw przynajmniej dowiedzmy się, dlaczego włóczyła się we mgle i dlaczego ścigała ją policja.

Gdy Antone na niego spojrzał, zauważył, że zamiast utrzymywać kontakt wzrokowy z którymkolwiek z rozmówców, topi wzrok w ziemi. Widać było, że coś go trapi i że nie chodzi jedynie o niepewną sytuację grupy, ale, w gruncie rzeczy, Kaydena zawsze coś trapiło, a oni nauczyli się nie pytać.

— Dwayne wciąż nic nie wie? — zapytał Manu. — Nie rozmawialiście z nim, prawda?

— Nie — odparli pozostali, kręcąc głowami.

— A o czym tu rozmawiać? — Antone z rezygnacją spojrzał za siebie, na ściany ich bazy i na okno pokoju dowódcy. — Będzie wściekły.

— Co jak co, tematów do rozmowy nie brakuje — westchnął Gaston. — Nie możemy ukrywać u siebie każdego napotkanego uciekiniera, który swoim zachowaniem zagraża nam i misji, to chyba oczywiste — dodał.

— Czy nie takie jest w pewnym sensie nasze zadanie? — kłócił się Kayden, spoglądając na niego z dezaprobatą. — Pomaganie tym, którzy próbują się wydostać?

— Każdy może się wydostać, nie każdy przeżyć — zauważył Manu.

— To kolejna para rąk do pomocy — z niezadowoleniem z własnego stwierdzenia mruknął Antone. — Co z wami? Przecież nie możemy tak po prostu wyrzucić jej za drzwi.

— Ciekaw jestem, do czego przyda nam się dziewczyna, która całe życie spędziła w stolicy i nie ma pojęcia o życiu. — Gaston uparcie trzymał stronę Manu.

— Macie rację, ostatnio jest coraz gorzej. — Kayden nieznacznie podniósł głos. — Nawet Dwayne nie ma pojęcia, co robić i właśnie dlatego powinna zostać. Może nie pomoże nam w walce, ale każde wsparcie się przyda. Nasza siła z dnia na dzień słabnie, wojsko jest bezkarne, a nas coraz mniej. Poza tym jesteśmy tu, żeby ratować tych, którzy potrzebują ratunku, nie tylko po to, żeby powybijać siebie nawzajem, albo siedzieć tu w samotności, aż ktoś nie zrobi tego za nas.

— Przestaniesz kiedyś wierzyć w te idealistyczne bzdury? — prychnął Gaston.

— Nie, dopóki mnie nie zastrzelą. Daj jej szansę — ostro odparł Kayden.

— Brak nam organizacji, a inne grupy przestają nam ufać — powiedział Manu. W przeciwieństwie do Kaydena on wzrok miał nieustępliwy, można by wręcz powiedzieć, że natarczywy. — Szept ucichł, Szum znalazł nowe dojścia i milczy, a my nie mamy czym płacić. Godzinę temu szedłem ulicami Kadem i co najmniej dziesięć razy widziałem list gończy, dający prawo do zabicia mnie, jeśli postawię nogę w którymkolwiek z miast. Jestem na Pustkowiu najdłużej z was, a nie pamiętam kiedy ostatnio było aż tak źle. Przez takich jak my giną ludzie. Od miesięcy staramy się jak najmniej rzucać w oczy, a tobie zachciało się porywać cudzego dzieciaka! To nie ma prawa dobrze się skończyć.

Tym razem to Kayden zerknął w stronę bazy.

— Biorę za nią odpowiedzialność — postanowił.

Pozostali zmierzyli go wzrokiem.

— Jeśli przez to zabiją któreś z nas, albo jeśli wszyscy zginiemy, twoja odpowiedzialność nie zda się na wiele — odparł Manu, oddychając ciężko. — Wpadasz na nieznajomą osobę w środku miasta i rzucasz się, żeby jej pomagać — kontynuował. — Nie zdajesz sobie sprawy z tego, jakie miałeś szczęście, że chodziło o młodą dziewczynę i że do tej pory nie wypaliła ci dziury między oczami.

— Przestań we wszystkim doszukiwać się podstępu. Uciekła, bo źle ją tam traktowali i tyle. Gdybyśmy zostawili ją we mgle, nie dożyłaby ranka — zaprzeczył Kayden, po czym ciszej dodał: — wróćmy do tego jutro. Dajmy jej odpocząć. Umiem rozpoznać osobę, która nie miała wyboru.

Manu, słysząc jego słowa, machnął ręką i odszedł, uznając rozmowę za zakończoną. Antone wzruszył ramionami i poszedł za nim. Gaston milczał.

— Nadal cię to bawi, prawda? — zapytał Kayden z rozgoryczeniem.

Jego przyrodni, starszy brat uniósł brew, spoglądając na niego spode łba.

— Niby co? — odpowiedział pytaniem.

— Ocenianie innych z perspektywy własnego, wygodnego stołka — wyjaśnił chłopak, po czym, nie czekając na odpowiedź, pokierował się w stronę budynku.

Przeszedł przez wysoki próg, minął pokój dowódcy gangu — Porucznika Dwayne’a, i niewielką kuchnię. Wszedł po stromych schodach i zatrzymał się przy drzwiach mieszczących się po lewej stronie ciasnego korytarza, po czym zapukał.

— Otwarte — usłyszał cichy głos, w którym czaił się narastający niepokój.

Pociągnął za okrągłą klamkę i otworzył. W pokoju panował półmrok. Na prowizorycznym posłaniu, przy oknie, siedziała niewysoka dziewczyna. Miała blond włosy sięgające za ramiona i spływające z nich w pojedynczych, nierozczesanych pasmach. Jej zmęczona twarz była miła, lecz średniej urody, a z oczu biła nieufność. Bacznie obserwowała jego ruchy, gotowa, jak przyczajony gryzoń wypatrujący drapieżnika, w każdej chwili rzucić się do ucieczki.

— Jesteś Laura, prawda? — zapytał Kayden.

Dziewczyna przytaknęła. Wcześniej zapytana o imię wybąkała je pod nosem. Była zdziwiona, że je zapamiętał.

— Zdania są różne, ale dziś nie pozwolę wyrzucić cię na bruk — zapewnił.

Zmierzyła go niepewnym spojrzeniem.

— Bardzo dziękuję…

— Kayden — przedstawił się.

— Słyszałam, jak się za mną wstawiłeś, Kayden. Dziękuję za zaufanie — dodała więc.

Dopiero wtedy chłopak zauważył uchylone okno. Zrozumiał, że zapewne była świadkiem całej ich rozmowy.

— Nie ma za co — odparł krótko.

— Przepraszam jeśli sprawiłam wam kłopot. Nie chcę sprowadzać niebezpieczeństwa i nie mam złych zamiarów — szepnęła.

— Wszyscy tak mówią, wiesz? — zapytał. — Nikt nie przyzna się do złych zamiarów.

Spuściła głowę, nie odpowiadając.

— Jutro zapoznam cię z resztą — obiecał. — Być może zmienią zdanie. Teraz odpocznij. Miałaś ciężki dzień.

Przytaknęła, a chłopak wycofał się powoli i, obdarowując ją jeszcze jednym spojrzeniem, wyszedł. Idąc korytarzem, dostrzegł, że światła na parterze wciąż były zapalone. Spojrzał na wiszący na ścianie zegar. Dochodziła pierwsza. Noc była młoda, nikt w gangu nie lubił kłaść się wcześnie, nawet po długim pobycie na terenie wroga. On też nie zamierzał, szczególnie, że nie zwykł sypiać tyle, co inni. Nie miał ochoty spędzać czasu wśród towarzyszy. Zamiast schodzić na dół, wszedł do własnej sypialni i zatrzymał się obok stojącego przy ścianie regału. Był tam cały jego dobytek — kilka książek, trochę zapakowanych w pudła ubrań i innych rzeczy osobistych. Bez przekonania wyjął jeden z tomów, pierwszą część wybrakowanej trylogii, noszącej przedziwny tytuł „Pieczęć Przypadku”. Przekartkował go, po czym położył się na, służącym mu za łóżko, materacu i zajął czytaniem. Tego wieczora nie umiał jednak skupić się na fabule opowieści. Już po kilku minutach samotności ogarnęło go niepokojące uczucie — zimne, ciemne i wiszące nad nim jak ciężka, burzowa chmura. Wstał i ze zrezygnowaniem postanowił zejść do ludzi, by tę niechcianą samotność zagłuszyć. Manu i Antone siedzieli w kuchni, a właściwie w części rozległego korytarza, służącego im za składnicę produktów spożywczych. Stał tam podniszczony stolik, przykryty staroświecką ceratą i pięć krzeseł, każde z zupełnie innej bajki. Głosy chłopców były żywe, choć niezbyt pogodne. Temat rozmowy, którą odbyli przy ognisku, został chwilowo odłożony na bok. Kayden dostrzegł, że Antone próbuje wprawić w ruch starą, winylową płytę.

— Pearl Jam? — zapytał Manu, gdy tylko usłyszeli pierwsze dźwięki muzyki.

— Tak! — odparł jego kompan. — Naprawdę znasz Pearl Jam!? Ostatni raz słyszałem „Alive” jeszcze przed odejściem z akademii.

— Brzmisz jak wzorowy, zbuntowany nastolatek z ulubioną kapelą — zadrwił Manu.

— I co z tego?
Antone podkręcił głośność gramofonu, zaledwie kilka dni wcześniej uratowanego z jednego z opustoszałych budynków, w którym prowadzili zwiad. Uwielbiał muzykę. Był indywidualistą, nosił długie włosy i luźne ubrania, a gdy pojawiła się okazja, by posłuchać jednej z dawno już nieistniejących kapel, nie posiadał się z radości.

— Nic — powiedział Manu — Przypominasz mi stare, dobre czasy.

Kayden, mijając ich, ściągnął z gwoździa służącego za wieszak dresową bluzę i zakładając ją, wyszedł na dwór. Gaston odszedł od ogniska. Nadeszła jego kolej, by stanąć na warcie. Chłopak postanowił więc, że poczeka na Camillę, która zwykła wracać do kryjówki we wczesnych godzinach nocnych. Na zachmurzonym niebie lśniły blade gwiazdy, które swoim blaskiem współgrały z opalizującą, błękitną poświatą, wytwarzaną przez obrastające zbocza Toksycznych Gór, kwiaty. Ciepło nieuchronnie uciekało z piasku i z betonowych ścian. Chłodne powietrze było przyjemne, a noc spokojna. Nic nie zapowiadało zbliżającego się wielkimi krokami zagrożenia.

***

Gaston, siedząc na drewnianej skrzyni ustawionej przy frontowym wejściu, obserwował ten sam pustynny krajobraz, co jego brat, gdy nagle usłyszał warczący dźwięk tetrosilników. Ktoś się zbliżał. Zaalarmowany wstał i szybko wyszedł na ulicę. Bacznie się rozglądając, sięgnął po przypięty do pasa pistolaser i po radionadajnik.

— Camilla, zgłoś się — spróbował wezwać zwiadowczynię, lecz nikt nie odpowiedział. — Kod trzeci niedaleko drogi. Powtarzam, kod trzeci niedaleko…

Dźwięk, który rozległ się tuż przy jego uchu, w jednej chwili odebrał mu mowę. Charakterystyczny, mechaniczny odgłos odbezpieczanej broni laserowej dał mu do zrozumienia, w jakiej znalazł się sytuacji, jeszcze zanim zimna lufa dotknęła jego głowy. Na karku poczuł ciężkie oddechy, a z tyłu doleciał go głos:

— Rzuć broń.

Minęło kilka długich chwil. Gaston szybko oszacował swoje szanse. Za nim stało przynajmniej trzech Obrońców — wyszkolonych zabójców z organizacji wojskowej O.B.E.Z., członków elitarnych służb powołanych przez Sojusz Pięciu Zjednoczonych Miast. Szybko zrozumiał, że nie powinien rozpoczynać walki, że jeśli się poruszy, zabiją go. Powoli uniósł ręce do góry, ukucnął i ostrożnie położył oba trzymane przedmioty na ziemi. Gdy wstał, został popchnięty do przodu, do ukrytego w cieniu, wojskowego tetrochodu, do którego wsiadł, nie stawiając oporu. Silnik zaczął pracować. Maszyna odjechała z terenu bazy tak szybko, jak pojawiła się w jego obrębie. Muzyka grająca w kuchni zagłuszyła dochodzące z dworu odgłosy. Jedynie Kayden, czuwający przy dogasającym ognisku, w porę zdał sobie sprawę z obecności intruzów. Dźwięk odjeżdżającego pojazdu brutalnie wyrwał go z zamyślenia. Wstał, cofając się do jednej z bocznych ścian, a gdy zza niej wyjrzał, dostrzegł kryjące się w ciemności sylwetki. Zorientował się, że go obserwują. Wychodząc z bazy, nie zabrał ze sobą broni, nie mógł więc zaatakować. Nie miał też żadnej drogi ucieczki, poza bezkresnym, ciemnym Pustkowiem, gdzie szybko stałby się łatwym celem dla wyposażonych w termowizję oczu. Przeszło mu przez myśl, że on i jego gang najprawdopodobniej zostali wyśledzeni podczas drogi powrotnej z Kadem i że z pewnością chodziło o dziewczynę. Niewykluczone, że Obrońcy, tak samo, jak spotkane w mieście roboty policyjne, zostali wysłani przez ludzi, przed którymi uciekała. Wytężył wzrok i zaklął pod nosem. Nie był w stanie dokładnie określić liczebności, jednak szybko oszacował, że jest ich około dziesięciu. Do tego z południa dobiegł go kolejny przytłumiony dźwięk tetrosilnika. Wyśledził ich oddział gończy.

Żołnierze z miasta z reguły nie zapuszczali się na tereny zajmowane przez rebeliantów. Czasem ścigali dezertera, albo sprawdzali zabezpieczenia na drogach międzymiastowych, lecz ich ekspedycje zawsze odbywały się jawnie i w świetle dnia. Nocą Pustkowie było śmiertelnie niebezpieczne. Z okalających je Toksycznych Gór na żer wychodzili mutanci, a co pomniejsze drogi regularnie patrolowały samozwańcze gangi. Wojsko Kadem nie mogło pozwolić sobie na niepotrzebne potyczki i co za tym szło, na stratę wyszkolonych ludzi. Każda podobna misja musiała być misją najwyższej wagi.

Gdy Kayden spojrzał w dół, dostrzegł nieruchomy, czerwony punkt, znaczący jego klatkę piersiową. Mieli go na celowniku. Powoli uniósł ręce i postawił krok do przodu. Z cienia wyszło dwóch Obrońców. U ich boku kroczyły cztery policyjne maszyny.

— Niczego nie próbuj, albo każę strzelać bez rozkazu — zagroził zamaskowany mężczyzna, który chwilę później wystąpił przed szereg.

Chłopak zachował ostrożne milczenie.

— Kayden Warret? — Padło pytanie o tożsamość.

— Czego chcecie? — odparł chłodno.

Obrońca sięgnął do teczki, którą trzymał w ręku. Wyjął z niej białą kopertę z nadrukowanym logo organizacji O.B.E.Z. i okrągłą pieczątką instytucji zajmującej się powstałymi po Końcu biologicznymi anomaliami — Departamentu Ewolucji i Medycyny Zaawansowanej. Wyciągnął dłoń w stronę Kaydena, a on spojrzał na nią z wrogą dezorientacją.

— Chcą cię z powrotem, żywego — sprecyzował żołnierz.

Chłopak, słysząc to, powoli sięgnął po kopertę. Obrońcy zawrócili, po czym odjechali, zostawiając za sobą tylko smugę szarych spalin, on natomiast zerwał się z miejsca i szybko wrócił do bazy, kierując się prosto do kuchni, w której wciąż siedzieli Antone i Manu. Kopertę pospiesznie schował do kieszeni.

— Wojsko przyjechało — powiedział, przerywając ich rozmowę. Jego serce biło szybko, a głos zdradzał zdenerwowanie. Kompani spojrzeli na niego z powagą, natychmiast podnosząc się z miejsc.

— Tutaj? — zapytał Manu, marszcząc brwi. — O tej godzinie?

— Tak, przed chwilą — odparł Kayden. — Na oko dziesięciu. Obrońcy, kilka tetrowozów i policjanci. Odjechali szybciej, niż zdążyłem zareagować — przyznał, niezgodnie z prawdą.

— Gdzie Gas? — zapytał Antone, wyłączając muzykę.

Kayden pokręcił głową.

— Nie wiem, nie mógł ich nie zauważyć — odpowiedział. — Myślałem, że wrócił, żeby was zawiadomić.

Antone w milczeniu chwycił leżącą na stole broń i odszedł, by dokładnie spatrolować okolice budynku w poszukiwaniu towarzysza.

— To ta cholerna dziewczyna — ze złością stwierdził Manu.

Kayden zacisnął dłoń na pogniecionej kopercie. Nie sądził, by jej zawartość miała coś wspólnego z Laurą. Minęło zbyt mało czasu od ich powrotu z miasta, by ktokolwiek zdążył wysłać za nią list gończy. Niepokoił się o to, co mogła zawierać, wiedział jednak, że skoro jest zaadresowana do niego, nierozsądnie byłoby teraz mówić komukolwiek o szczegółach zajścia.

— Zawiadom Dwayne’a — przykazał, zwracając się do Manu, a sam odszedł, by w samotności zapoznać się z treścią tajemniczego listu.

Z kieszeni wyjął go dopiero, gdy zamknął drzwi własnej sypialni. Przez cienką, pogiętą powierzchnię syntetycznego papieru prześwitywały małe, spisane komputerowo litery. Otworzył kopertę i zaczął czytać. Szybko pochłonął wzrokiem zapisane tam słowa. Później zrobił to jeszcze dwa razy, a gdy doszła do niego ich treść, usiadł na leżącym przy ścianie materacu i głęboko odetchnął, czując, jak ogarnia go fala chłodnego przerażenia.

Koszmar z jego przeszłości właśnie rozpoczynał się na nowo.

Rozdział 2

— Co jest na tyle ważne, żeby przeszkadzać staremu inwalidzie w środku nocy?

Kayden pospiesznie schował list pod materacem. Nie było mu dane w spokoju przemyśleć jego treści, ponieważ, gdy po niecałej minucie usłyszał szorstki, męski głos dochodzący z parteru, wiedział, że musi stawić się tam jak najprędzej. Szybko opanował emocje, wstał i wrócił do kuchni, gdzie czekali na niego Manu, Antone i dowódca — stary Porucznik Dwayne.

— Żołnierze O.B.E.Z. — wyjaśnił Antone grobowym głosem. — Zabrali Gasa.

Młodszy z braci ukradkiem spojrzał w stronę tylnego wyjścia. A więc Gaston naprawdę zniknął, wraz z Obrońcami? Sytuacja wyglądała coraz gorzej.

— Dlaczego dowiaduję się o tym ostatni? — zagrzmiał Porucznik. — Który widział żołnierzy?

— Ja — zgodnie z prawdą odpowiedział Kayden, do tej pory w milczeniu stojący przy framudze drzwi. — To był oddział gończy. Około dziesięciu ludzi, kilka tetromaszyn i roboty — powtórzył.

— To dziewczyna? — zapytał Antone. — Mogli nas śledzić?

— Czy któryś z was, pieprzone Bolki Lolki, zechce nareszcie wytłumaczyć mi, o co chodzi i co ona tu robi?

Na słowa dowódcy cała trójka zamilkła.

Gdy wrócili z Kadem, Porucznik zajęty był swoimi sprawami, a oni wiedzieli, że gdy drzwi do jego pokoju są zamknięte, nie należy mu przeszkadzać. Czekając na Camillę, nie zdążyli zdać raportu z nieudanej misji, lecz byli pewni, że zdawał sobie sprawę zarówno z jej niepowodzenia, jak i z obecności nastoletniej uciekinierki.

— Nie sądzę, żeby to był teraz nasz priorytet — zauważył Kayden. — Wciąż możemy być na celowniku — przypomniał. — Powinniśmy wysłać pościg.

— Zeznania smarkuli mogą okazać się kluczowe — twardo przerwał stary. — Proszę o konkretne informacje, czy to dla was zbyt wiele?

— Nie było czasu, żeby ją przesłuchać — odparł Kayden. — Wpadła na nas gdy byliśmy w Kadem. Przez stare mundury nie trudno zorientować się, że nie jesteśmy z O.B.E.Z. Zaczęła błagać o pomoc i nie chciała odejść. Za nią przybiegli policjanci. Żeby ich zgubić, musieliśmy wyjechać poza granice. Postanowiliśmy dać jej odpocząć, wyglądała na wykończoną.

Mężczyzna z niedowierzaniem pokręcił głową.

— Jak zawsze spanikowaliście jak panienki, prawda? — zapytał pogardliwie. — Łączcie się z Gastonem do oporu. Jeśli nie odpowie w ciągu godziny, skontaktujcie się z innymi gangami — wydał rozkaz. — Dogadajcie się z Szumem. Jeśli będzie trzeba, zapłaćcie jedzeniem, potrzebujemy amunicji. Zawiadomcie Camillę, niech uda się na południe i obserwuje wjazd do miasta, ale niech nie podejmuje żadnych działań na własną rękę. Manu — idź stanąć na straży od frontu. Ja porozmawiam z dziewczyną i albo zacznie gadać, albo będzie skazana na to, żebym uznał ją za szpiega. — Mężczyzna ciężko westchnął. — Być może okaże się bardziej pomocna niż zgraja fajtłap, którą tworzycie.

— Zaczekaj — zaprotestował Kayden. — Dużo przeszła. Zastraszanie jej nic nie da.

— On ma rację — poparł go Antone. — Dopóki nie zechce mówić, nic nie powie, nie?

— Powie, już ja się o to postaram — odparł Porucznik.

— Ja to zrobię — zaproponował Kayden. — Porozmawiam z nią. Dostaniesz swoje informacje za piętnaście minut — obiecał.

Mężczyzna zawahał się.

— Masz jedną szansę — zadecydował, przyzwalając na to, by to on poprowadził przesłuchanie.

Kayden już miał ruszyć w stronę schodów, gdy jego wzrok padł na stojące z tyłu puszki z jedzeniem. Przyszło mu do głowy, że dziewczyna prawdopodobnie od dłuższego czasu nic nie jadła. Zabrał więc jedną z nich, po czym szybko odszedł pod drewniane drzwi na piętrze, by spełnić zadanie. Odetchnął z ulgą, gdy zobaczył, jak dowódca wychodzi na zewnątrz, wraz z Antonem. Dwayne nie był złym człowiekiem, ale z pewnością nie posiadał za grosz subtelności, a w szczególności nie w stosunku do obcych, będących potencjalnym zagrożeniem dla grupy, którą dowodził. Kayden nie wiedział, czy dziewczyna nie miała nic na sumieniu, ale wyglądała na uczennicę co najwyżej dziewiątej klasy i bała się. Dla niego były to wystarczające powody, aby przynajmniej spróbować podejść do niej bez zbędnej wrogości.

— Proszę — rzekła cicho gdy zapukał.

Nie spała. Podniesione głosy z parteru nie pozwoliły jej usnąć. Jej przekrwione oczy świadczyły o tym, że niedawno płakała.

— Cześć — zagaił.

— Dobry wieczór — odparła, nieświadomie go poprawiając.

— Nie jesteś głodna? — zapytał. — Zdaje się, że nie jadłaś dziś kolacji.

Ostrożnie wyciągnął w jej stronę puszkę z konserwami, uświadamiając sobie, że w biegu zapomniał o sztućcach. Zapanowała cisza.

— Nie jestem szpiegiem — odparła, ignorując jego miły gest. — Nie musisz się mną zajmować, ani nic mi przynosić. Wiem, że jesteś tu po to, żeby mnie przesłuchać. Możesz być pewien, że nikt nie będzie mnie szukał.

Chłopak uśmiechnął się cierpko.

— Wiesz, że to nie wystarczy — rzekł.

Wiedziała. Doskonale wiedziała.

— Przepraszam. Chciałabym pomóc, ale nie wiem, czy zdołam — odparła. — Co dokładnie chcecie wiedzieć?

Dopiero w tamtej chwili dostrzegł u niej nienaganne, ale chłodne maniery dziewczyny ze stolicy. To spostrzeżenie było dla niego jak zimny prysznic.

— Skąd przyszłaś, dlaczego uciekłaś i gdzie są twoi rodzice? — Zdobył się na odpowiedź, niezmąconą współczuciem.

— Co będzie, jeśli nie zechcę o tym rozmawiać? — zapytała.

— Pomówisz z naszym dowódcą — wyjaśnił. — Ja jestem po twojej stronie, ale jego nie przekonam tak łatwo, jak moich towarzyszy. Jeśli nie udzielisz informacji, najprawdopodobniej postanowi odesłać cię do miasta.

Cisza. Tylko tyle dostał w odpowiedzi. W jej oczach zobaczył powoli zbierające się łzy, które chciała opanować i ukryć pod maską oschłej grzeczności.

— Uciekłam, bo nie miałam innego wyjścia, czy inaczej pchałabym się we mgłę? — zadała pytanie retoryczne. Dała za wygraną. — Jeśli mnie stąd wyrzucicie, bardzo mnie skrzywdzicie.

Kayden zdziwił się, słysząc determinację w podręcznikowo dobranych słowach.

— Nikt nie chce cię skrzywdzić — powiedział — ale mój brat został uprowadzony przez żołnierzy z Kadem, kiedy cię tu przyprowadziliśmy. Musimy go znaleźć, a do tego potrzebujemy informacji. Nie zmuszę cię do mówienia, ale jeśli inni spróbują to zrobić, nie będę mógł ich powstrzymać.

Dziewczyna nie wytrzymała. Zaniosła się cichym, tłumionym szlochem. Kayden, po krótkim namyśle podszedł i, zachowując bezpieczny dystans, usiadł obok niej. W duszy przeklął zaistniałą sytuację. Powinna być przy rodzicach, nie tu. Powinna być przy ludziach, którzy umieją się nią zająć.

— Wierz albo nie, każdy z nas przez to przechodził — zapewnił. — Umówmy się — zaproponował po chwili. — Postaram się ich załagodzić, ale ty coś mi obiecaj. Pokażesz im, że żyjesz, najpóźniej jutro nad ranem. Dasz im chociaż trochę się poznać. Każdego z nich spotkało coś złego, dokładnie tak, jak ciebie i potrzebują podstaw, żeby ci zaufać.

Laura, po chwili napiętego oczekiwania, przytaknęła, patrząc na niego z ostrożną wdzięcznością. Kayden wiedział, że był jej jedyną deską ratunku i pierwszą osobą od dawna, która okazała jej życzliwość. Wiedział również, że nie wydobędzie z niej nic, co mogłoby okazać się przydatną informacją. Miała za sobą bardzo ciężkie przeżycia. Przy ognisku, chcąc ją chronić, złożył obietnicę odpowiedzialności, która wśród rebelianckich gangów Pustkowia była najważniejszą ze wszystkich możliwych obietnic. Oznaczała, że za wszelkie przewinienia osoby nią objętej odpowie ta, która ją złożyła, ale również, że owa osoba otoczy drugą opieką, aż nie dotrze do kresu swoich własnych możliwości. Sam nie wiedział, dlaczego tak lekkomyślnie podjął się tego zobowiązania. Był jedynie pewien, że pojawienie się dziewczyny boleśnie przypomniało mu o dniu, w którym sam trafił pod drzwi bazy Ludzi Szmeru, szukając schronienia i o tym, że nie wie, co stałoby się z nim, gdyby go wtedy nie otrzymał. Wiedząc, że dowódca niebawem zacznie interesować się jego długą nieobecnością, uznał, że nadszedł czas, by poważnie z nim pomówić. Życzył Laurze dobrej nocy i, przypominając o umowie, którą zawarli, wyszedł. Gdy mijał swoją sypialnię, jego myśli powędrowały w stronę pogniecionego listu. Choć postanowił ukryć go przed kompanami, wiedział, że nie powinien zatajać prawdy przed Porucznikiem. Gdyby Dwayne zapoznał się z treścią wezwania, z pewnością przychylniej spojrzałby na Laurę, rozdzielając jej przybycie od napaści i zniknięcia Gastona. Wyjął kopertę spod materaca i udał się pod drzwi pokoju dowódcy. Były uchylone, co oznaczało, że mężczyzna wrócił i że czeka na jego sprawozdanie. Gdy chłopak przekroczył próg pokoju, Dwayne zmierzył go ostrym, ale badawczym wzrokiem.

— Słucham — powiedział — Gdzie informacje, które mi obiecałeś?

— Jest nieufna, ale obiecała, że się wam przedstawi — odparł Kayden.

— Przedstawi!

Porucznik powtórzył z kpiną i już miał zamiar zapytać, czy to wszystko, na co go stać, gdy coś zauważył. Był to wyraz twarzy chłopaka; zmieszany, można by wręcz powiedzieć — zaniepokojony. Zdecydowanie inny, niż zazwyczaj.

— Nie mówisz całej prawdy — stwierdził.

Kayden zamilkł, nie będąc pewnym, jak ująć w słowa to, co zamierzał powiedzieć.

— Skoro nie chcesz rozmawiać… Antone i Manu starają się znaleźć twojego brata. Byłoby miło gdybyś wpadł na herbatę — zadrwił mężczyzna, wciąż badawczo mu się przyglądając, lecz młody rebeliant nie ruszył się z miejsca. — Ten pokój to nie noclegownia — ponaglił go stary. — Jeśli masz zamiar dalej się obijać, przynajmniej nie rób tego na moich oczach.

— Dwayne… — przerwał Kayden.

Stalowa zasłona puściła. Jego głos zadrżał. Powoli wyciągnął zza pleców rękę z listem i wyznał:

— Oni znów chcą to zrobić.

***

Blask latarni przeświecał przez zasłonięte rolety. Choć światło w kwaterach mieszkalnych O.B.E.Z. zgasło wiele godzin wcześniej, tej nocy dwudziestotrzyletnia Jane nie mogła zmrużyć oka. Leżała na pryczy, patrząc w sufit, a gdy usłyszała, że nocna warta, patrolująca korytarze, odchodzi, wstała, przetarła twarz rękoma i ruszyła w stronę drzwi. Zanim je otworzyła, na chwilę odwróciła się, by spojrzeć na twarze pogrążonych we śnie kompanów. Szczęście dało jej trafić na dobrych, porządnych ludzi. Ufała, że ma w nich sprzymierzeńców, lecz mimo to czuła się niespokojna. Transport więźnia z Pustkowia, który odbył się kilka godzin wcześniej, oznaczał początek działań, o których żaden z nich nie wiedział wiele. Oni — Obrońcy, nie dostawali informacji. Dostawali rozkazy i chociaż przeszkolono ich, by wykonywać je bez mrugnięcia okiem i by nie interesować się wewnętrznymi sprawami rządu, tym razem było inaczej. Kilka tygodni wcześniej z ich szeregów zaczęli znikać ludzie. Głównie kadeci i głównie tacy, z którymi nikt nie miał wiele wspólnego, albo którzy z własnej woli stronili od kontaktów społecznych. Odgórne informacje podawały, że przydzielono ich do „misji specjalnej”, lecz nikt tak naprawdę nie wierzył, że jakakolwiek oficjalna misja wymagała podobnego sposobu rekrutacji. Nikt nie wiedział też, jaki los spotykał zaginionych, ani, co ważniejsze, kto będzie następny. W oddziałach O.B.E.Z. nie istniały łagodne formy kar. Wraz z ukończeniem akademii wojskowej, upomnienia i nagany zostawały zastępowane programami resocjalizacji, albo śmiercią. Jeżeli ktoś miał zdezerterować, dezerterował przed przydziałem. Później, ucieczka była niczym więcej, niż tylko zwykłym samobójstwem. Rozpoczęcie aktywnej służby równało się z gotowością poświęcenia dla niej życia. Właśnie dlatego nikt nie reagował na zaginięcia. Wszyscy rozumieli, jak działał świat, którego byli częścią i którego praw strzegli co dnia.

Jane przemknęła przez korytarz i skierowała się w stronę wspólnej łaźni. W środku było pusto i cicho, a każdy dźwięk odbijał się echem od ścian. Ciemne przejścia wyglądały upiornie, jednak ona nie bała się duchów. Tej nocy strach wzbudzało w niej jedynie to, co miało spotkać ją ze strony żywych. Bezszelestnie weszła do środka i, nie zapalając światła, odkręciła wodę w umywalce, po czym nachyliła się i zmoczyła twarz. Zaledwie dzień wcześniej uprzedzono ją o przydziale do zadania. Polegało ono na pomocy w „eskorcie” schwytanego rebelianta. Nie wiedziała dokąd będzie eskortowany i jakie rząd ma co do niego plany, ale rozumiała jedno — z jakiegoś powodu chłopak nie był zwykłym więźniem, a ona została wytypowana, by strzec nieznanej jej tajemnicy. Z całych sił próbowała patrzeć na sytuację racjonalnie, ale strach okazał się silniejszy, a natrętne myśli, przedstawiające potencjalne wizje przyszłości, spędziły sen z jej powiek. Nawet jeśli tylko podświadomie — obawiała się, że nadeszła jej kolej, by zniknąć. Po omacku sięgnęła do kranu, by zakręcić wodę.

Wtedy coś poczuła.

Obecność, lecz nie jawną i nieoczywistą. Intuicja podpowiedziała jej, że ktoś za nią stoi. Szybko zrozumiała, że nie był to żaden z jej kompanów, ani przełożonych. Powoli wyprostowała się i spojrzała w wiszące nad umywalką lustro. Miała rację. W rogu pomieszczenia, kryjąc się w cieniu kabin prysznicowych, stała postać — zamaskowany człowiek. Był wysoki i szczupły. Miał na sobie pełne umundurowanie, jednak szybko zorientowała się, że nie był to mundur Obrońcy. Brakowało na nim oznaczeń — stopnia wojskowego, numeru oddziału oraz loga organizacji. Poza tym, w miejscu standardowej, termowizyjnej kominiarki widniała czarna, bezkształtna maska, przez którą nie mogła dostrzec jego oczu. Jane już miała zamiar wycofać się i odejść, gdy spod maski wypłynął głos:

— Stój.

Przystanęła więc bez ruchu, zachowując wyuczony spokój. Czekała, analizując. Postawa zamaskowanego człowieka była pewna siebie, a w jego prawej dłoni spoczywał pistolaser. Istniało duże prawdopodobieństwo, że jest wojskowym, lub przeszedł wojskowe przeszkolenie. Gdy zdała sobie z tego sprawę, poczuła niepokój. Musiała uważać na każde słowo i ruch.

— Kim jesteś? — zapytała, wciąż wpatrując się w lustrzane odbicie.

— Tu i ówdzie nazywają mnie Liderem — powoli odparł intruz.

— Jakie masz zamiary? — kontynuowała.

— Odwróć się — rozkazał, nie odpowiadając na jej pytanie.

Powoli to uczyniła.

— Nie musisz się obawiać, Jane. Nie przybyłem tu po to, żeby cię skrzywdzić — rzekł.

Kobieta przez kilka chwil milczała, próbując zebrać rozbiegane myśli. Choć wciąż nie była w stanie rozpoznać jego głosu, sposób, w jaki wypowiedział jej imię, był znajomy.

— To ty? — zapytała po chwili, gdy odszukała w pamięci szczegóły dotyczące jego tożsamości. — Naprawdę wróciłeś…

— Nigdy nie odszedłem — wyznał przybysz.

— Czyżby?

— Obserwowałem cię. Widziałem to, jak wstajesz, obawiając się o własne życie i o to, co będziesz zmuszona robić. Nie przestałaś myśleć o ucieczce, a odkąd twoi towarzysze zaczęli znikać, przyglądasz się otoczeniu, jakbyś bała się, że będziesz następna. Masz nadzieję, że przełożeni pozwolą ci zrezygnować z przydziału w Kadem, ale wiesz, że widziałaś zbyt wiele, żeby kiedykolwiek zgodzili się na przeniesienie. Jestem tu, ponieważ nadal możemy pomóc sobie nawzajem.

— Mi nie da się pomóc — odpowiedziała, czując, że otaczające ją echo z każdym kolejnym słowem nabiera coraz mroczniejszego wydźwięku.

— Wysłuchaj mnie — poprosił. — Misja, którą ci powierzono, jest dużo ważniejsza, niż sądzisz. Jeśli się postaramy, doprowadzi nas do wolności.

Kobieta zamknęła oczy. Krople wody z czoła spłynęły na jej twarz.

— Zawsze miałeś wielkie plany — powiedziała. — Ale nie jesteśmy już dziećmi. Wielkie plany oznaczają wielkie konsekwencje. Nie mogę nic dla ciebie zrobić. Powinnam iść.

— Poczekaj — zatrzymał ją. — Jeśli mi zaufasz, obiecuję, że dokonam tego, co powinno zostać zrobione dawno temu. Wydostanę cię stąd. Zakończę trwające wojny. Odnajdę waszych zaginionych i raz na zawsze odmienię ten świat.

Rozdział 3

Porucznik Dwayne pojawił się w kuchni nad ranem. On i Kayden rozmawiali bardzo długo, nie udało im się jednak dojść do porozumienia. Sprawa listu była poważna i niecierpiąca zwłoki. Próbowali podchodzić do niej ze spokojem lub też zupełnie inaczej, spierali się i prowadzili zażarte dyskusje, lecz nic nie pomogło. Problem po prostu istniał.

Do uszu mężczyzny dotarły żywe głosy członków gangu, szykujących się na pierwsze wspólne poszukiwanie zaginionego kompana. Manu i Antone kręcili się po korytarzu. Nie byli sami. Przy stole, uważnie ich obserwując, siedziała nastoletnia dziewczyna. Minę miała ni to przestraszoną, ni naburmuszoną. Już na pierwszy rzut oka widać było, że najchętniej schowałaby się w pokoju na piętrze, w którym spędziła ostatni wieczór i noc. Gdy stary pojawił się w polu jej widzenia, od razu zerwała się z miejsca, natomiast Manu skinął do niej ręką.

— Nareszcie — powiedział, rzucając dowódcy szybkie spojrzenie. — Czas nas goni, więc załatwmy to szybko. Dwayne, poznaj Laurę, Laura poznaj Dwayne’a,

— Dzień dobry.

Nastolatka przywitała się i lekko dygnęła, nie umiejąc oderwać wzroku od nowo poznanego mężczyzny, który od nocnej rozmowy z Kaydenem stał się uosobieniem jej lęku. Choć wyobrażała go sobie nieco inaczej, to co widziała przed sobą, równie dobrze pokrywało się z wizją groźnego i bezwzględnego dowódcy. Porucznik wyglądał dziwacznie. Nosił przyozdobioną odznaczeniami kamizelkę, zrobioną ze starego, wojskowego munduru, szary T-shirt i spodnie w kolorze khaki. Jego siwiejące włosy przykrywała czapka z daszkiem, z logo dawno już nieistniejącej drużyny sportowej. Twarz zdobiły długie wąsy, a fakt, że utykał na lewą nogę, jak i obszerne blizny na rękach, świadczyły o tym, że niejedno w życiu przeszedł. W głowie Laury pojawiła się myśl mówiąca, że pomimo jego kalectwa, nie chciałaby znaleźć się na miejscu żadnego z jego wrogów.

— Przedstawisz się? — zapytał Dwayne, chcąc przerwać niezręczny proces, podczas którego ogarniała spojrzeniem całą jego sylwetkę.

— Laura Fallstone — wydukała, nie przerywając szczegółowych oględzin. Manu i Antone, widząc to, parsknęli śmiechem.

— Chłopcy mają dziś wiele spraw do załatwienia, więc zostaniesz ze mną — zadecydował.

W oczach Laury na krótką chwilę zaiskrzyło przerażenie. Mimo tego posłusznie pokiwała głową.

— Tak jest, proszę pana — odpowiedziała, lecz za chwilę poprawiła się: — panie Poruczniku.

— Musimy lecieć — powiedział Antone.

— Do zobaczenia Dwayne — rzucił Manu. — Powodzenia w roli niańki.

Obaj chłopcy pochwycili leżącą na stole broń i pospiesznie wyszli na zewnątrz. Na ulicy, przed budynkiem, stał brudny od piasku i kurzu tetrochód, a za nim, na tetroskuterze siedziała drobna, czarnowłosa dziewczyna — zwiadowczyni. Gdy całą trójką odjechali, wzrok nastolatki znów spoczął na dowódcy. Milczała. Była skrępowana.

— Przestań się spinać, bo wyglądasz, jakbyś miała co najmniej czterdziestu cywili na sumieniu — z niechęcią stwierdził mężczyzna. — Zjesz coś? — zapytał, mijając ją i siadając przy stole.

— Nie, dziękuję. Przed chwilą skończyłam śniadanie — grzecznie odmówiła.

Skinieniem ręki wskazał jej miejsce naprzeciwko siebie. Usiadła, zachowując ostrożność i dystans. Wiedziała, że czeka ją przesłuchanie i że Porucznik, choć zaproponował jej jedzenie, nie jest ani przyjazny, ani łagodny, postanowiła więc szybko zacząć mówić, zanim on ją do tego przymusi. Przez całą noc rozmyślała o rozmowie z Kaydenem, uznając, że faktycznie, nie może oczekiwać od grupy pozwolenia na bezczynne siedzenie w bezpiecznym zamknięciu, podczas kiedy uprowadzony został jeden z ich ludzi.

— Ja… przemyślałam to, o czym mówił Kayden — powiedziała. — Opowiem, o czym tylko pan zechce. Zależy mi na tym, żeby móc tutaj zostać chociaż przez jakiś czas, ja… — zająknęła się — rozumiem — dokończyła. — Musicie być ostrożni. Naprawdę rozumiem.

— Naprawdę, mówisz? — Dwayne uniósł brew. Jej otwartość była dla niego wątpliwie wiarygodnym, ale miłym zaskoczeniem. — A więc zamieniam się w słuch.

Laura wzięła głęboki oddech i na dwie sekundy zamknęła oczy. W jej uszach zabrzmiało echo pytań, które białowłosy chłopak zadał jej kilka godzin wcześniej. „Skąd przyszłaś? Dlaczego uciekłaś? Gdzie są twoi rodzice?”

— Mój ojczym pracuje w więzieniu, a matka prowadzi niewielki sklep na przedmieściach — powiedziała.

— Chcesz powiedzieć, że masz tatuśka naczelnika? — oskarżająco powtórzył stary.

— On… on nie przejmie się moim zniknięciem — wyjaśniła, słysząc ton jego głosu. — Z pewnością jest mu to na rękę, a mama zapewne nawet się nie dowie. Trzy lata temu wysłali mnie do akademii w Przystani. Zamieszkałam w internacie. Nie odwiedzali mnie. Wciąż podlegałam ich wartości, ale zniknęli z mojego życia. Uciekłam, bo nie wytrzymałam, nie chciałam być w tym strasznym miejscu ani chwili dłużej. Obiecuję, że nie będą mnie szukać.

Mężczyzna mruknął pod nosem, jakby oceniając wiarygodność podanych przez nią informacji. A więc rodzice zostawili ją w najbardziej prestiżowej akademii w stolicy i odcięli od wszelkiego kontaktu z domem, a ona nie lubiła szkoły, więc postanowiła narazić własne życie, próbując zbiec na Pustkowie? Nastoletni bunt nastoletnim buntem, ale to było zwyczajnie niedorzeczne.

— Jakim cudem uciekłaś z Przystani? — zapytał.

— Nie uciekłam z Przystani, tylko z wycieczki szkolnej — wyjaśniła. — Cztery dni temu moja klasa wyjeżdżała na międzymiastowe targi żywności w Bionie. Zanim opuściliśmy Kadem, odłączyłam się od grupy.

Mężczyzna zastanowił się nad jej słowami. Dziewczyna miała rację. O tej porze roku cztery otaczające stolicę miasta organizowały targi, przedstawiające perspektywy pracy oraz inwestycji z zakresu dziedzin, którymi oficjalnie się zajmowały.

— Kadem to parszywe miejsce — stwierdził.

— Łatwo nie odpuszczają swoim zbiegom, nieważne, czy chodzi o dorosłych, czy o dzieci.

— Nie miałam nic wspólnego z tym, co stało się w nocy, przysięgam. W mieście pojawiła się mgła, musiałam poprosić o pomoc — spróbowała się usprawiedliwić, domyślając się, co insynuuje.

Brzmiała na zdesperowaną. Dwayne nie był pewien, jak wiele Kayden powiedział jej o tym, co zaszło, ale tak czy inaczej, ich nocne rozmowy bez wątpienia musiały obić jej się o uszy.

— Pustkowie też jest parszywe — powiedział ponuro. — Nie ma tu szkoły, nie ma lekarza, a my nie możemy udawać przedszkolanek. Jedyne, co cię tu spotka to praca, smród i syf. Skończy się jedzenie — będziesz chodzić głodna, a jeśli ktoś nas napadnie i oderwie ci nogę, sama będziesz musiała ją sobie posklejać. Do tego przez cały czas będziesz nam zawadzać i doskonale zdawać sobie z tego sprawę. Jesteś pewna, że nie chcesz wrócić do akademii, przyjąć kilku klapsów i zapomnieć?

Dowódca spojrzał na nią badawczo.

— Nie wrócę tam, panie Poruczniku — odpowiedziała, lecz po chwili spuściła wzrok, zrozumiawszy, że być może zabrzmiała zbyt zuchwale. — Nie będę sprawiać problemów — poprawiła się. — Przysięgam, że się dostosuję. To przecież tylko na jakiś czas, dopóki nie wymyślę, co ze sobą zrobić. Proszę pozwolić mi zostać! Będę pomagać!

— Nie wątpię — mruknął.

Teraz, gdy zobaczył wezwanie, które dostał Kayden, wiedział, że nocna wizyta żołnierzy nie była ani pościgiem, ani próbą sprowadzenia jej do miasta. Mimo to ostatnim czego potrzebowała jego grupa, była kolejna nastolatka. Mały, nieprzyzwyczajony do ciężkich warunków pędrak, wchodzący im pod nogi, zjadający ich jedzenie i zabierający cenny czas. Chłopcy postąpili głupio, pomagając jej. Niejednemu dziecku nie podobała się szkoła, ale cokolwiek by jej tam nie spotkało, nie mogło to równać się z ciężarem życia, którego oni doświadczali co dnia. Jej postępowanie uważał za niedojrzałe, a prośby o udzielenie schronienia, za bezczelne. Sam najchętniej wyrzuciłby ją za drzwi i rozkazał wracać do Kadem na piechotę. Jego sumienie pozostałoby niewzruszone. Było jednak coś jeszcze. Był jeszcze Kayden, który z jakiegoś powodu postanowił jej bronić i któremu, w zaistniałej sytuacji, zdecydowanie nie było potrzeba więcej zmartwień. Dwayne nigdy by tego przed nim nie przyznał, ale jeśli dziewczyna w jakiś sposób dawała mu pozytywne poczucie odpowiedzialności, postanowił mu go nie odbierać.

— Masz szczęście, że mój człowiek zniknął, a rozkazy diabli wzięli i że nie mam czasu wymyślać co z tobą zrobić — powiedział bez entuzjazmu.

Laura w napięciu słuchała jego słów.

— Na razie zostajesz — dokończył, wydając werdykt. Przez kilka sekund patrzyła na niego w napięciu, jakby chcąc upewnić się, że to, co usłyszała nie było tylko wytworem jej wyobraźni.

— Dziękuję panie Poruczniku — wykrztusiła.

— Tylko nie myśl, że na stałe — przypomniał. — I mam cię na oku. Jeden przekręt i nie będziemy mieli o czym rozmawiać.

Zobaczył, że oczy dziewczyny zalśniły, jednak tym razem nie było to spowodowane ani strachem, ani smutkiem. Iskra, która się w nich pojawiła była iskrą radości, a Dwayne pomyślał, że choć spotkał w życiu lepszych i gorszych kłamców, już dawno nie poznał osoby, której emocje widać było aż tak przejrzyście, jak na dłoni. To pomogło mu trochę bardziej uwierzyć w szczerość jej intencji. Mimo to stwierdził, że musi tę iskrę zgasić. Być może jeszcze tego nie wiedziała, ale nie miała się z czego cieszyć.

— No i czemu siedzisz? — zrugał ją. — Masz niesprawne plecy albo chore kości? Nie? Więc do roboty — wskazał na część kuchni, w której z pewnością od dawna nie robiono porządków. — Odkurz mi to wszystko i poukładaj jedno na drugim, byle równo — rozkazał.

Laura poderwała się z miejsca, zanim jeszcze skończył mówić.

— Tak jest! — odpowiedziała i czym prędzej pognała w wyznaczone miejsce.

Błysk w jej oczach nie zgasł. Nic nie potrafiłoby stłumić ulgi, jaką poczuła, gdy zrozumiała, że dała radę wzbudzić jego zaufanie.

***

Błękitna mgła otaczająca miasto Kadem była niezwykłym zjawiskiem pogodowym. Przez krótki okres w roku, temperatura w ciągu dnia wzrastała do tego stopnia, że dezynium wytwarzane przez górskie rośliny parowało razem z wodą. Widok był niecodzienny, w świetle latarni można by powiedzieć nawet, że piękny. Niewielu jednak podziwiało go, wiedząc, że stanowi zagrożenie. Tak samo niewielu podziwiało wyniosłą i okazałą Przystań. Chociaż militarne miasto Wopran, z którego pochodziła Jane, nie należało do najprzyjemniejszych miejsc na świecie, nawet ona czuła, że w Kadem czaiło się coś o wiele gorszego. Przez lata chciała wierzyć, że chodziło tylko o otaczające je tajemnice, lecz w głębi siebie zdawała sobie sprawę, iż sednem problemu nie był fakt ich istnienia, ale ich istota. Miejsca, tak samo jak przedmioty, są na ogół martwe. Nie zachodzą w nich żadne funkcje życiowe, a jedyną namiastkę tożsamości przypisują im ludzie. Kto jednak spędził choć chwilę w Przystani czuł, że jest inna, niż okalające ją Przedmieścia, że niczym wrogi, potężny organizm posiada bijące serce. Świadomość ta niejednego człowieka doprowadziła do utraty zmysłów. Jane słyszała w życiu o szaleńcach, kryjących się zarówno wśród przełożonych jej przełożonych, jak i wśród przywódców rebelianckich gangów. Choć ich przekonania drastycznie się od siebie różniły, wszyscy zgodnie twierdzili, że świat, w którym przyszło im żyć, jest daleki od ideałów i wymaga naprawy. Lider również tak myślał. Nigdy nie stał jednak po żadnej ze stron. Przed laty, gdy spotkali się po raz pierwszy, sprawił, że Jane uwierzyła w możliwość prawdziwej zmiany. Później ich ścieżki się rozeszły. Tak przynajmniej myślała, aż do poprzedniej nocy.

Teraz z odrętwieniem wpatrywała się w przenośny komunikator, który trzymała w rękach. Przekazał go jej, polecając, by zbierała informacje o schwytanym rebeliancie. Obiecał, że pomoże jej w dezercji i że pokieruje nią tak, by ocalić nie tylko ją samą, lecz i zaginionych towarzyszy broni. Gdy pożegnała go i wróciła do kwater, położyła się na pryczy, dokładnie ukrywając urządzenie. Mimo mieszanych uczuć, dotyczących spotkania, nie śmiała poinformować o zdarzeniu kogokolwiek. Następnego dnia rano została wezwana przez przełożonych. Zniknęła z kwater przed świtem, zanim jej towarzysze wstali. Pokierowana rozkazami, wsiadła do wojskowej tetrofurgonetki, która — przecinając roztaczającą się nad miastem mgłę, ruszyła w stronę więzienia — umówionego punktu przejęcia. Schwytany rebeliant wyglądał młodo. Nie przeciwstawiał się i nie próbował walczyć, przez cały czas zachowując grobowe milczenie. Jane i inni wytypowani do zadana żołnierze, odprowadzili go do miejsca, do którego wcześniej wstępu nie miał nikt, poza autoryzowanym personelem medycznym. Przekraczając próg placówki badawczej, kobieta zrozumiała, że staje się częścią jednej z mrocznych tajemnic, skrywanych przez miasto. Że wkracza na teren, z którego nie będzie mogła uciec. Zrozumiała też, że przybysz z jej przeszłości, za cel stawiający sobie odmienienie losów całego świata, w ciągu zaledwie kilku godzin stał się jej jedyną nadzieją. Nie miała wyboru. Po latach życia w szarej rzeczywistości znów musiała uwierzyć w niemożliwe.

***

Antone i Manu wrócili tego samego dnia wieczorem. Kayden przez dobrych kilka godzin cierpliwie czekał, trzymając samotną wartę przy frontowych drzwiach. Poprzednia noc była dla niego ciężka i miał nadzieję, że kompani przyniosą dobre wieści, jednak już gdy wysiedli z tetrochodu, dostrzegł, że wyglądają na zmęczonych i przybitych. Szybko wywnioskował, że nie ma na co liczyć. Mimo tego, dla pewności zatrzymał ich w drzwiach.

— I jak? — zapytał.

Manu, w odpowiedzi, ociężale pokręcił głową.

— Nic — odparł.

— Nic — potwierdził Antone. — Pojechaliśmy na południe, tam się rozdzieliliśmy. Camilla obiecała spatrolować zachodnie tereny, wróci za kilka dni. Nie było sensu zapuszczać się nie wiadomo gdzie. I tak zszedł nam na to cały dzień. Wiesz, że najprawdopodobniej trafił do więzienia. Po takim czasie, bez wsparcia z wewnątrz nie jesteśmy w stanie zrobić nic więcej, nie?

Kayden odsunął się, dając im przejść. Nie chciał wyrażać zgody na bezczynność, ale Antone miał rację — żeby dostać się do centralnej dzielnicy Kadem, nie wystarczyły stare stroje Obrońców, którymi dysponowali. Trzeba było mieć wtyki, albo genialny plan.

— Wierzę w Camillę — mruknął, próbując sam podnieść się na duchu.

Mocno ścisnął w ręku nadajnik i jeszcze raz spróbował połączyć się z bratem. Na próżno. Odpowiedziała mu cisza. Ta sama, która towarzyszyła im od poprzedniego ranka i miała towarzyszyć przez następne cztery dni. Minęły w niepewności i pośpiechu, jaki towarzyszył ich próbom nawiązania łączności z kompanem. Chłopcy codziennie jeździli na zwiady w coraz to inne części Pustkowia. Kayden coraz bardziej od nich stronił. Laura cicho przemykała z kąta w kąt, pod okiem Porucznika pracując za dwoje i starając się nie wychylać, a dowódca wysłał prośby o pomoc w patrolach do innych grup, postanawiając, że dopóki nie dostaną żadnych konkretnych informacji, nie poddadzą się w poszukiwaniach. Nie poddali się. Przynajmniej do owego wieczora, kiedy to Manu, stojąc na warcie, dostrzegł nadjeżdżający w stronę bazy tetroskuter. W kierowcy szybko rozpoznał zwiadowczynię. Camilla zatrzymała się kilka metrów przed nim, czym prędzej zsiadła z pojazdu i podeszła, by podzielić się z nim zdobytymi informacjami.

— Wiem, gdzie jest Gaston — oznajmiła.

Gdy usłyszał ton jej głosu, od razu zorientował się, jakiego typu wieści przynosiła.

— Nie patrz tak Manu, wiedzieliśmy, że to nie skończy się dobrze — powiedziała.

— Opowiadaj, co się stało — poprosił.

— Widziano, jak razem z Obrońcami z oddziału specjalnego wsiadał do tetrofurgonetki, należącej do Instytutu FCHM — wyjaśniła.

Manu zmarszczył brwi. Dlaczego Gaston, zamiast do więzienia, trafił do budynku badawczego Filii Chorób Mutujących, należącego do Departamentu Ewolucji i Medycyny Zaawansowanej?

— Idź do Dwayne’a zdać raport — polecił, nie chcąc jej zatrzymywać.

— Przed chwilą skontaktowałam się z nim przez radio — odpowiedziała, a po chwili dodała — rozkazał potraktować to jak śmierć.

— Słucham? — Manu nie wierzył własnym uszom.

— Nadszedł koniec jego walki. Niech w spokoju złączy się z ciszą — szepnęła.

Chłopak przez kilka sekund patrzył na nią w bezruchu, wciąż poruszony drastyczną decyzją dowódcy, po czym odszedł, mocno trzaskając drzwiami. Camilla powoli osunęła się po ścianie i usiadła na ziemi, spuszczając głowę i pozwalając czarnym włosom zasłonić jej twarz.

Nie chciała, by ktokolwiek widział, że płakała.

Rozdział 4

Zaczynało świtać. Świat tonął w bladych odcieniach słonecznego fioletu, różu oraz błękitu, jaki nadawała mu toksyczna, górska poświata. Porucznik patrzył przez okno, przyglądając się sylwetce chłopaka siedzącego na kamieniu, przy wygasłym ognisku. Decyzja o zaprzestaniu działań względem Gastona nie była łatwa, ani do podjęcia, ani do przekazania nikomu, w szczególności Kaydenowi. Dwayne wiedział, że choć młodszy z braci, ze względu na zmartwienia związane z tajemniczym listem, nie zdecydował się pomóc w praktycznych poszukiwaniach, przez ostatnie noce nie zmrużył oka. On sam również nie sypiał najlepiej i choć zdawał sobie sprawę z tego, że prędzej czy później będzie musiał odciągnąć jego myśli od żałoby, był to jeden z niewielu przypadków w jego życiu, kiedy nie miał pewności, czy powinien wydawać mu rozkazy.

Jego rozmyślania przerwały kroki dochodzące z korytarza. Zmierzały ku wyjściu. Poznał je bardzo szybko.

— Antone, zaczekaj — powiedział na tyle głośno, by chłopak mógł usłyszeć go zza zamkniętych drzwi. — Wejdź.

Antone posłusznie przestąpił próg pokoju. Włosy miał potargane, a oczy podkrążone. W rękach trzymał dwa gazowane napoje w puszce. Porucznik domyślił się, że chciał dotrzymać towarzystwa siedzącemu na dworze przyjacielowi.

— Czy coś się stało? — zapytał chłopak.

Stary zerknął za okno.

— Nie przeszkadzaj mu — rzekł.

— Nie chciałem przeszkadzać — zaoponował Antone — ja tylko…

— Pomyśl, czy w jego sytuacji chciałbyś słuchać cudzego gadania?

— Pozabijam ich — mruknął młody w odpowiedzi. — W końcu stracimy zbyt wiele.

— Daj spokój. Nie rzucaj słów na wiatr — ostrzegł go dowódca. — Nigdy nie należałeś do tych, którzy zabijają, prawda? Tak ma zostać, więc skończ już bredzić. Będziesz się mścił po moim trupie.

— Już prawie szósta — zauważył Antone, zmieniając temat, spoglądając na zegarek, który stał na biurku, zaraz obok radionadajnika.

— Czas pędzi ostatnio szybciej, niż zazwyczaj — z roztargnieniem powiedział Dwayne.

Sięgnął po krótkofalówkę, by zdać codzienny raport, będący obowiązkiem każdego przywódcy, należącego do zgrupowania zorganizowanych gangów. Chłopak po cichu wyszedł, a on silnym gestem na dobre odsunął do połowy zasłonięte zasłony. Nie odrywając wzroku od Kaydena, zaczął nadawać:

— Z tej strony Porucznik Dwayne, mówię do was Szmerem.

Jego zachrypnięty głos zabrzmiał w kilku dziesiątkach odbiorników rozsianych po całym Pustkowiu. — Raport ze strefy pierwszej. Wczoraj odebraliśmy informacje o transporcie więźnia do Instytutu FCHM. Był nim jeden z nas. Ze względu na poziom tamtejszej ochrony uznaję, że nadszedł koniec jego walki. Niech w spokoju złączy się z ciszą.

Po tych słowach zamilkł, by przetrzeć dłonią zmęczoną twarz.

— Czekajcie na dalsze wieści — dokończył. — Bez odbioru.

Przez pięć następnych minut wsłuchiwał się w głosy przywódców, potwierdzających swoją obecność i informujących o przebiegu zazwyczaj mało istotnych misji. Ludzie Szumu przeprowadzili nielegalną wymianę zasobów na granicy miasta Endur, położonego na północny wschód od Kadem. Ludzie Szelestu widzieli trzy wojskowe tetrochody patrolujące drogi naokoło stolicy, a Ludzie Szamotu unicestwili niewielką grupę mutantów próbujących zaatakować od wschodniej strony Toksycznych Gór. Po wysłuchaniu raportów Dwayne wstał i odszedł do kuchni, by przygotować śniadanie, złożone ze skromnej racji żywnościowej. Zastał tam Manu, który wpadł na ten sam pomysł, postanawiając posilić się przed poranną wartą.

— Weźmiecie dziś z Antonem po trzy godziny więcej — zadecydował dowódca. — Zastąpicie Kaydena.

Chłopak przemilczał jego słowa. Porucznik zabrał z kuchni porcję jedzenia i wrócił do swojego pokoju. Jeszcze tego samego dnia podjął decyzję. Wiedział, że nie mogli pozwolić sobie na żałobę, gdy wojsko znało ich położenie i mogło wrócić w każdej chwili. Stracili człowieka, byli odsłonięci na ataki, a nad losem Kaydena, ze względu na wezwanie zawarte w liście, wisiał złowrogi znak zapytania. Wczesnym wieczorem zwołał całą grupę, włącznie z Laurą, by bez żadnych ogródek przekazać im swoje postanowienie. Gdy stawili się u jego drzwi, oznajmił, że po namyśle zadecydował o konieczności zmiany lokalizacji bazy Ludzi Szmeru.

— Mam na oku jedno miejsce — wyjaśnił. — Będziemy tam bezpieczniejsi i zejdziemy z widoku. Wynosimy się w ciągu kilku najbliższych dni. Do gry wszedł Departament, a my nie mamy pojęcia, co się święci. Potrzebujemy bezpiecznego miejsca, w którym będziemy mogli przyjrzeć się ich działaniom. Manu i Kayden — jutro z rana pojedziecie we wskazany przeze mnie punkt, dokładnie go spatrolujecie, przewieziecie mapy, plany i coś do jedzenia, w razie gdybyśmy zostali zmuszeni do nagłej ucieczki — powiedział. — Nowa kryjówka jest znacznie bliżej gór, więc niewykluczone, że spotkacie mutantów. Przygotujcie się do walki.

Obaj chłopcy przytaknęli.

— Camilla, dokładnie zbadasz dalsze otoczenie. Antone i Laura, zajmiecie się pakowaniem — dokończył Dwayne. — A teraz rozejść się. Im szybciej wszystko zorganizujemy, tym lepiej.

Nie czekając na reakcje, ani na pytania, machnął ręką, by zagonić ich do pracy. Posłusznie wyszli, wiedząc, że bardziej szczegółowe informacje zostaną im przekazane z czasem.

Nie były to ich pierwsze przenosiny. Z reguły żadna z rebelianckich grup nie zajmowała jednej kryjówki dłużej, niż przez kilka tygodni, w najlepszym przypadku miesięcy. Kiedyś na terenie Doliny Ocalenia mieściły się pustynne wioski, więc Pustkowie, choć martwe, pełne było starych budynków i przecinających je dróg.

Gdy tylko wyszli, Laura nieśmiało podeszła do Antone’a.

— Przepraszam… od czego mam zacząć? — zapytała, gotowa, by brać się do pracy.

— Weź pudła z kuchni i zacznij pakować jedzenie, niedługo do ciebie dołączę — powiedział, a ona zniknęła, tak szybko, jak się pojawiła.

Manu i Kayden również odeszli, a Antone został na korytarzu, sam na sam ze zwiadowczynią.

— Tobie też nie podoba się decyzja Dwayne’a, prawda? — zgadła Camilla, odczytując to z jego twarzy.

Nie mógł zaprzeczyć. Faktycznie, odkąd usłyszał polecenie, każące zniknięcie Gastona potraktować jako śmierć, w jego głowie rosło wiele wątpliwości.

— Ludzie ze slumsów coraz częściej mówią o śmieciarzach, słyszą wycie — dziewczyna zrobiła krótką pauzę. — Chyba nie muszę tłumaczyć, co to oznacza — dokończyła.

Antone pokręcił głową.

— Publiczne egzekucje — mruknął.

Na samą myśl o śmieciarzach — szarych, zgarbionych padlinożercach, ciarki przeszły mu po plecach.

Te wysokie, chude kreatury zostały stworzone sztucznie, w laboratoriach Departamentu Ewolucji i Medycyny Zaawansowanej, kiedy liczba ofiar Końca zaczęła przerastać populację żyjących. Gdy problem gnijących ciał został zażegnany, a ludzie przenieśli się do Doliny Ocalenia i zajęli budową miast, stały się teatralną częścią egzekucji, wystawianą na widok publiczny ku przestrodze. Choć stwory w większości nie stanowiły zagrożenia, budziły powszechną nienawiść i pogardę. Poruszały się niewielkimi stadami, żyły w jaskiniach i opustoszałych budynkach, tworząc prymitywne, oparte na nieskomplikowanej hierarchii społeczności. Były powolne, łyse, bądź prawie łyse, obdarzone potężnymi otworami gębowymi i głęboko osadzonymi oczami, o przeszywającej, błękitnej barwie. Tak, jak rośliny i dziko żyjące zwierzęta, ich ciała wytwarzały ochronne dezynium, przez co wykazywały odporność na wszelkie wirusy i bakterie. Choć żyły w ukryciu, pojawiały się w miejscach walk, morderstw i masakr. Wyjąc przerażająco smutną pieśń, zbierały zwłoki umarłych do swych legowisk, by potem spożyć je z niemalże nabożną czcią.

— Nie wiem jak ty, ale ja widzę, że coś tu nie gra — powiedział Antone. — Nie bez powodu zabrali go akurat do Instytutu, nie? Departament coś szykuje. Możliwe, że nie tylko Departament, ale i cały rząd Kadem, a może nawet cały Sojusz. Stanie się coś złego.

— Nie zaczynaj An, nie baw się w wizjonera — poprosiła zwiadowczyni. — Zajmijmy się przenosinami i obroną przed realnym zagrożeniem, a dopiero później tym, co dzieje się w mieście. Musimy obserwować.

Choć Antone nie mógł całkowicie się z nią zgodzić, wiedział, że w jednym miała rację. Musiał zabrać się za przygotowania do transportu zapasów. Przytaknął więc i odszedł, by pomóc Laurze w pakowaniu racji żywnościowych.

***

Do nadzoru więźnia z Pustkowia powołane zostały cztery trzyosobowe minizespoły żołnierzy, którym rozkazano pracować w systemie dwunastogodzinnych wart. Jane, wraz z młodym kapralem — Ernestem Llynchem, trafiła do zespołu prowadzonego przez smukłą kobietę w średnim wieku, przedstawiającą się jako Kapitan Margaret Stowell. Pierwszy dzień służby minął szybko. Całą kadrę skierowano na szkolenie informacyjne, na którym przedstawione zostały podstawowe informacje, dotyczące planowanych działań i towarzyszących im zasad bezpieczeństwa. Departament Ewolucji i Medycyny Zaawansowanej zlecił trójfazowe badania, dotyczące „potencjalnej korelacji pomiędzy nowymi technologiami, a strukturami mutujących cech wrodzonych”. Dwie pierwsze fazy przeprowadzone miały zostać w Instytucie Filii Chorób Mutujących, natomiast trzecia, zwana „scaleniem” — w strefie zamkniętej, do której dostęp uzyskać mieli jedynie przywódcy minizespołów.

Noc ciągnęła się w nieskończoność. Mimo usilnych prób, Jane nie umiała wyzbyć się uczucia, że nie wyjdzie z Instytutu żywa. Czuła się jak ofiara uwięziona w lepkiej, pajęczej sieci. Rozmyślała o tym, od jak dawna była obserwowana i czy ufając starej znajomości, która przed laty zakończyła się bez słowa pożegnania, nie przybiła gwoździa do własnej trumny. Mimo to bardzo potrzebowała kogoś, w kim mogła pokładać nadzieje. Od dawna zdawała sobie sprawę z tego, że jej praca nie służyła pokojowi, ani społecznemu dobru. Przez całe życie przyzwyczajano ją do przemocy, do walki i bezwzględnej ochrony wyznawanych w miastach wartości. Mimo to praca w Kadem wymagała od niej o wiele więcej, niż służba w rodzinnym Wopranie. Zło, które kazano jej czynić, nie było oczywiste, nawet dla niej samej. Nosiło białe rękawiczki. Przemykało się pomiędzy koniecznymi rozkazami i łańcuchem słusznych idei. Nie protestowała, powtarzając sobie, że tak trzeba. Choć kolejne misje utwierdzały ją w przekonaniu, że działania rządu stolicy nie są zgodne z jej moralnością, milczała, ponieważ czuła strach. Strach ten rósł z każdym mijającym dniem, aż wreszcie zrozumiała, że jest zbyt przerażona, by odejść lub by poprosić o przeniesienie z powrotem w rodzinne strony. A on? Lider? Nie zawsze skrywał twarz pod maską. Gdy poznała go jako młoda kadetka, przedstawiał się imieniem. Nie miała pewności, czy było prawdziwe, ale nigdy o to nie dbała. Wiedziała tylko jedno — przez lata nie zrezygnował z marzenia o zmianie świata, a ona dała się zastraszyć systemowi. Nawet nocą Kapitan Stowell trzymała rękę na spuście, a jej oczy wydawały się być wszechwidzące. Dopiero, gdy nad ranem wezwano ją na posiedzenie kadry zarządzającej, Jane mogła użyć komunikatora po raz pierwszy. Wymknęła się z pryczy i znalazła ustronne miejsce niedaleko toalet.

— Witaj, Jane — Lider szybko odpowiedział na jej połączenie.

— Witaj — odparła. — Jestem gotowa opowiedzieć ci o trzech planowanych fazach badań — powiedziała. — Mam jednak jeden warunek.

— Jaki? — zapytał spokojnie i zamilkł, czekając na wyjaśnienia.

— Opowiesz mi o swoich zamiarach — zażądała. — Jeśli mamy sobie pomóc, muszę wiedzieć, na czym dokładnie polega twój plan.

Rozdział 5

Nadeszła noc. Laura, skończywszy pakowanie, wróciła do pokoju na piętrze i położyła się spać. Choć wykonywanie obowiązków porządnie ją zmęczyło, jej sen był na tyle płytki, że zachowała pozorne poczucie mijającego czasu. Szybko rozbudziła się, gdy z korytarza dobiegły ją podniesione głosy. Otworzyła oczy i przez chwilę się w nie wsłuchiwała. Cicho wstała i na palcach podeszła do drzwi. Nie chciała, żeby ktoś złapał ją na podsłuchiwaniu, ale czuła potrzebę, by dowiedzieć się, o co chodzi. Gdy zza nich wyjrzała, zobaczyła Manu i Antone’a. Stali obok schodów, przez drzwi rozmawiając z Kaydenem.

— Jak tylko wyjdziesz, dam ci w twarz — ze złością powiedział Manu. — Dwayne może ignorować twoje zachowanie, ale to ze mną jedziesz jutro w teren. Nie mam zamiaru umierać przez to, że zachciało ci się urżnąć w trupa.

— Daj już spokój — Antone, dotychczas w ciszy stojący obok, spróbował załagodzić sytuację.

— Dobrze. Jeśli będzie trzeba, zrobię wszystko sam. — Manu ze złością uderzył pięścią w ścianę. — Gaston byłby tobą cholernie rozczarowany — dodał.

Laura, przestraszona, cofnęła się w głąb pokoju. Po chwili bezruchu obaj chłopcy zeszli na parter. Gdy zniknęli, jej wzrok powędrował w stronę zamkniętych drzwi. Oczywiście, wiedziała o oświadczeniu dotyczącym śmierci Gastona. Widziała też, że przez cały dzień Kayden unikał wszystkich pozostałych członków gangu. Martwiła się o własną skórę, o bezpieczeństwo zagrożone przez jego nieobecność i o nie do końca dla niej zrozumiałe powody niepokojów towarzyszących grupie. Kayden od samego początku jej bronił. Przez ostatnie dni zdążyła oswoić się z obecnością pozostałych chłopców, Camilli, a nawet wciąż przerażającego ją Porucznika, jednak to właśnie białowłosy chłopak wzbudził jej zaufanie. Nauczona sztywnych zasad panujących w mieście, nie umiała polegać jedynie na uśmiechach i niedopowiedzianych słowach. Nie miała pewności, czy gdyby stało mu się coś złego, reszta nadal byłaby dla niej tak samo życzliwa, czy dowódca nie postanowiłby odesłać jej do Kadem lub wyrzucić na Pustkowie. Szybko wydedukowała, czego dotyczyła kłótnia, której przed chwilą była świadkiem. Kayden, zamiast przygotować się do misji, mającej odbyć się następnego dnia, przesadził z alkoholem. Zgadzała się z Manu — jego zachowanie było nierozsądne. Jeszcze raz nieśmiało wyjrzała zza drzwi. Gdy upewniła się, że na korytarzu nie ma nikogo, wyszła z pokoju i zapukała do jego sypialni. Miała nadzieję, że w jakimkolwiek jest stanie, wysłucha jej, a choć nie znała go tak jak inni, uważała, że obrali złą drogę porozumienia. To prawda, Kayden postępował lekkomyślnie, lecz należało wziąć pod uwagę to, że właśnie stracił członka rodziny. Choć miała dopiero piętnaście lat, widziała w życiu wiele osób, które doświadczyły podobnej straty.

— Kayden? — zapytała niepewnie, nie słysząc odpowiedzi na pukanie. — Kayden, to ja — spróbowała pociągnąć za klamkę. — Jesteś tam?

Po kilku sekundach do jej uszu dotarł wyraźny dźwięk przekręcanego klucza, a drzwi uchyliły się.

— Manu cię przysłał? — zapytał chłopak bez ogródek.

Laura, zamiast odpowiedzieć, dokładnie przyjrzała się jego twarzy, zauważając coś niepokojącego. Coś, co ją zatrzymało, co przebiło się przez jego skropione alkoholem spojrzenie. Przedziwny, błękitny blask bijący z jego nienaturalnie jasnych oczu, emocja inna niż ból po stracie bliskiej osoby.

— Czy wszystko w porządku? Czego się boisz? — zapytała zaskoczona.

— Boję? — odpowiedział i wzruszył ramionami. — Skąd taki wniosek?

— Czy to przeze mnie? Myślisz, że ci, którzy zabrali twojego brata, wrócą?

— Ci, którzy tu przyszli nie szukali ciebie — odparł chłodno. — To nie twoja wina. Sprawa skończona.

Chciał zamknąć drzwi, jednak ona zablokowała je stopą.

— Powiedz mi szczerze, czy mam się czego bać? — kontynuowała.

— Musisz zadawać tyle pytań?

Znów spróbował zamknąć drzwi, Laura jednak delikatnie chwyciła za klamkę. Kayden zrezygnował. Otworzył je na oścież, chwiejnym krokiem podszedł do kanapy, stojącej po lewej stronie pokoju i usiadł, chowając twarz w dłoniach. Dziewczyna niepewnie ruszyła za nim i zajęła miejsce na drugim końcu szerokiego mebla. On patrzył przed siebie, starając się złożyć swoje pijane myśli w sensowne zdanie. Ona próbowała zignorować to, jak bardzo źle pachniał.

— Wiem, że moje zachowanie jest okropne, ale Manu przesadza — mruknął. — Wezmę się w garść. Nic nie zaszkodzi mojej pracy.

— Ani on, ani Antone w to nie wierzą — nieśmiało się uśmiechnęła.

— Obudzili cię — domyślił się. — Przepraszam. Widziałem, że ciężko dziś pracowałaś, powinnaś spać.

Słysząc tę uwagę, poczuła żal. Kayden był dobry, troszczył się o nią pomimo tego, że to on był w żałobie.

— Mogę posiedzieć tu z tobą? — zapytała.

Złapała się na tym, że chce podnieść go na duchu. Nie wiedziała jak to zrobić, ale czułaby się głupio, zostawiając go samego.

— Po co? — Zdziwiony odwrócił głowę w jej stronę.

— Nie wiem — odparła, zgodnie z prawdą. — I tak nie mogę zasnąć.

Obojętnie wzruszył ramionami.

— Jak chcesz — odpowiedział.

Skuliła się na kanapie, on natomiast powoli podszedł do okna i zatopił wzrok w pustynnym mroku, i w błyszczących z oddali światłach Kadem. Dziewczyna przez chwilę przyglądała mu się, obserwując jak chwieje się na nogach.

— Na co patrzysz? — zapytała.

Pokręcił głową.

— Na nic — odparł krótko.

Kłamał. Przez lata spędzone w mieście nauczyła się słyszeć kłamstwa.

— Obawiasz się miasta? — nie dawała za wygraną.

Kayden oparł się dłońmi o wąski parapet.

— Uważna z ciebie obserwatorka, hm? — odpowiedział. — Powiedziałem, że nic ci się nie stanie i to powinno wystarczyć.

— A jednak wpuściłeś mnie tu — szepnęła pod nosem.

— Co takiego?

— Nie pozwoliłeś wejść Manu i Antone’owi, a mnie wpuściłeś — wyjaśniła.

— Nie dasz za wygraną, co? — spojrzał na nią smutno — a ja jestem słaby i żałosny, i ze wszystkiego się wygadam. Cholera, kto w tych czasach nie obawia się miasta… Najpierw zabrali mojego brata, a teraz przyszła kolej na mnie — powiedział.

Nastała chwila milczenia.

— To znaczy?

Nastolatka czuła jak narasta w niej niepewność. Rozumiała coraz mniej.

— Zamierzasz oddać się w ich ręce, tak? — posmutniała i zadała pytanie retoryczne. — Myślisz, że w ten sposób jakimś chorym cudem komuś pomożesz, prawda? Nie wiem, co w życiu widziałeś, a czego nie, ale ja też widziałam już trochę i wiem, że to najgłupsze co możesz zrobić.

Nie odpowiedział. Jedynie ociężale spuścił głowę.

— Zająłeś się mną. Wydaje mi się, że jesteś dobrym człowiekiem. Nie chcę, żebyś tam szedł. To dla ciebie pewna śmierć — dokończyła.

— Powiedz mi coś, czego nie wiem — skarcił ją — albo zostaw mnie w spokoju.

— Nie możesz tak po prostu…

— Nie tobie to oceniać — wycedził — i nie wymądrzaj się. To nie jest konkurs, ale uwierz, że widziałem w życiu więcej, niż ty. Chciałaś wiedzieć, więc ci powiedziałem, a teraz wyjdź, albo idź spać na tej cholernej kanapie, nie jestem w nastroju do rozmowy.

Laura nie ruszała się, patrząc na niego ze smutkiem.

— Jesteś jeszcze smarkulą i za szybko wyciągasz wnioski — powiedział. — Nawet mnie nie znasz, a od razu zakładasz najgorsze. Najlepsze. Sam nie wiem, nie masz żadnego pojęcia o tym, co się tutaj dzieje i dlaczego robię, to co robię. Nie potrzebuję twojego współczucia,

Mówiąc to, pociągnął łyk bimbru ze stojącej przy jego nogach butelki. Dziewczyna cofnęła się i nie mówiąc nic więcej, po cichu opuściła pomieszczenie. Wtem dostrzegła światło, palące się w pokoju Porucznika Dwayne’a. Wiedziała, że powinna powiadomić go o zachowaniu Kaydena, jednak nie mogła znaleźć w sobie wystarczająco wiele odwagi. Mężczyzna wciąż ją przerażał. Wiedziała, że nie powinna włóczyć się po bazie, w środku nocy. Powoli zeszła na dół, by zorientować się w sytuacji. Pomieszczenia były ciemne. Camilla znów gdzieś odjechała, a chłopcy zapewne wyszli na dwór, by stanąć na wspólnej warcie lub zapalić papierosa. Dowódca zabronił jej wychodzić po zmroku, dlatego nie mogła ich poszukać. Nie mogła jednak również najzwyczajniej w świecie iść spać. Ktoś powinien wiedzieć o decyzji, jaką Kayden podjął, z nieznanych jej powodów. Skoro zatajał prawdę przed nią, bardzo prawdopodobne było, że okłamywał też ich, a gdyby dowiedzieli się, że jako jedyna wiedziała i nikomu nic nie powiedziała… równie dobrze mogła już zacząć zbierać swoje rzeczy i ruszać w drogę powrotną do Kadem. Gdy zrozumiała, że nie zastanie nikogo w ciemnej kuchni i odwróciła się w stronę schodów, by zawrócić, za sobą zobaczyła Porucznika. Mężczyzna stanął w drzwiach i przyglądał jej się z powagą.

— Dokąd się wybierasz? — zagrzmiał.

Przełknęła ślinę, czując, jak zalewa ją fala gorącego zdenerwowania.

— Co się dzieje? — zapytał, a przez cień, który tworzyło światło wylatujące z otwartych drzwi jego pokoju, wydał jej się wyższy i jeszcze straszniejszy.

— Nic, ja… — zaczęła, lecz on przerwał jej karcącym głosem.

— Nie waż się kłamać mi prosto w oczy, smarkulo.

Laura kilka razy odetchnęła chłodnym powietrzem, które przez niedomknięte okno wpadało do kuchni. Musiała wyznać prawdę. Stary wyciągnął rękę, by zapalić światło. Jej wzrok powędrował za jego ruchem i zatrzymał się na przykrytej starym kloszem lampie, wokół której już kilka sekund później zaczęły krążyć znarkotyzowane jej żółtym blaskiem ćmy.

— Czy Kayden…? — zaczęła ostrożnie — Czy pan wie o tym, co on zamierza zrobić?

Mężczyzna odetchnął głęboko.

— Miał nic nikomu nie mówić, ale obawiałem się, że się złamie.

— Czy inni wiedzą?

Powolnym ruchem głowy, zaprzeczył.

— Tylko ja.

— On naprawdę źle się czuje — oznajmiła. — Ktoś powinien mu pomóc, spróbować jakoś temu zapobiec, wytłumaczyć, że to, co robi, nie ma sensu, zamiast na niego krzyczeć.

— Kto krzyczy? — zapytał Dwayne, marszcząc brwi.

— Manu — odpowiedziała, po czym ugryzła się w język.

— Jeśli chcesz tu zostać, musisz oduczyć się donosić — skarcił ją.

Mimo groźby jego słów, nie usłyszała w nich wrogości świadczącej o tym, że za chwilę wyrzuci ją za drzwi, uznając za niegodną zaufania.

— On i Kayden nigdy nie byli najlepszymi przyjaciółmi — wyjaśnił dowódca, mijając ją, by usiąść przy stole.

Już pierwszego wieczora dziewczyna zauważyła napięcie między chłopcami i dzielące ich różnice zdań.

— Manu aspiruje na pozycję mojego zastępcy — wyznał Porucznik. — Ostatnio zaczęło robić się niebezpiecznie, więc postanowiłem wybrać któregoś z nich na wypadek, gdybym został pojmany, albo zginął. Nie podjąłem jeszcze ostatecznej decyzji, ale on widzi w Kaydenie konkurencję i próbuje mi wmówić, że traktuję go lepiej.

Słysząc te słowa, Laura pomyślała, że to niemożliwe i że mężczyzna wszystkich traktuje tak samo źle, jednak tym razem, w porę powstrzymała się przed wypowiedzeniem tego zdania na głos.

— To oczywiście bzdura — sprostował Dwayne — ale Kayden nie ma łatwego życia. Nigdy nie miał. Nie ma sensu niepotrzebnie mu go utrudniać.

— On nie może iść do miasta — powiedziała. — Nie możemy mu na to pozwolić.

— Pewnie przez pracę ojca wydaje ci się, że wiesz, co go tam czeka, zgadłem? — odpowiedział, ciężko wzdychając.

Powróciła jego, zrzucona na chwilę, nieprzyjemna fasada. Dziewczyna, sfrustrowana, zacisnęła zęby. Nie „wydawało” jej się. Ona wiedziała. Wiedziała zdecydowanie więcej, niż powinna i niż chciała wiedzieć.

— On się boi Poruczniku. — podzieliła się swoim wcześniejszym spostrzeżeniem. — Sam wie, co go tam spotka.

Do tej pory poważny mężczyzna spoważniał jeszcze bardziej.

— Nie jest trzeźwy, prawda? — zapytał.

Nie odpowiedziała.

— Nie powinnaś się w to mieszać — zrugał ją. — Ale jeśli mam być „wujkiem dobrą radą” z góry mówię ci, że im więcej dowiesz się o całej tej sprawie, tym bardziej będziesz tego żałować. Nie wiem, czego uczyli cię o nas w szkole, ale przy armii Sojuszu jesteśmy nikim. Od lat mają nas w garści, a jeśli on nie odda się w ich ręce z własnej woli, znajdą nas i zabiją.

— A więc go szantażują — powiedziała, układając w głowie informacje, które jej przekazał. — Ale dlaczego?

— Chcą albitlena czystej krwi. Po jaką znowu cholerę, tego ci nie powiem. Możliwe, że próbują wznowić eksperymenty nad odpornością. Sam chciałbym to wiedzieć — odparł Dwayne.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 23.63
drukowana A5
za 41.85