E-book
7.35
drukowana A5
55.69
Pułapka

Bezpłatny fragment - Pułapka


5
Objętość:
286 str.
ISBN:
978-83-8155-647-7
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 55.69

Przeczytaj kontynuację na: http://cienfanfic.blogspot.com/
2019.

Przede wszystkim pragnę podziękować moim czytelnikom, którzy z niecierpliwością wyczekiwali kolejnej części opowieści. Jesteście niezastąpieni. Ta książka powstała dla Was.

Wszelkie prawa do publikacji zastrzeżone. Zakaz kopiowania, przetwarzania, publikacji, rozpowszechniania tekstu niniejszej książki w jakiejkolwiek formie bez zgody autora i wydawnictwa.

Prolog

Wielki budynek, ogrodzony ceglanym murem mieścił się w samym centrum North Ryde. Jego oficjalna nazwa brzmiała Macquarie Hospital, jednak tymczasowi oraz stali mieszkańcy zwali go po prostu wariatkowem. To właśnie tam znajdował się niebezpieczny — bo tak określał swą osobę — Logan Fletcher. Słynny zabójca swojego dawnego przyjaciela Alexandra Waldena oraz innych niewinnych ludzi. Spędzał czas w ośrodku zamkniętym w wyniku stwierdzenia choroby psychicznej uniemożliwiającej odbycie kary więziennej. Były członek gangu, decyzją sądu, został skazany na dożywocie. Czy słusznie? Można jedynie polemizować na ten temat.

Gdzieś wewnątrz ośrodka siedział on — zgarbiony, niezadowolony, ze wzrokiem mordercy. Zajmował miejsce na fotelu, w pokoju rozrywki

i przyglądał się pomieszczeniu, kończąc na patrzeniu w okno. Nie podziwiał widoków — ptaków krążących po niebie czy pędzących chmur. Spoglądał zwyczajnie w tamtym kierunku, a można i nawet rzec, iż wgapiał się tępo w szybę. Wyglądał na zamyślonego. Obracał w palcach niewielki, czarny długopis, nie odrywając wzroku od upatrzonego punktu. Jego rozmyślania trwały zazwyczaj krótko, bo gdy tylko pielęgniarki zauważały bruneta bawiącego się niebezpiecznym w ich mniemaniu przyborem, automatycznie wzywały ochronę oraz opiekunów. Cała ta sytuacja wtedy rozpraszała Logana, więc kończył swe przemyślenia, wiedząc, że może do nich wrócić jutro, pojutrze, a także za tydzień czy dwa. Świadomość, że spędzi sporo w tym miejscu uspokajała go i pozwalała na wolniejsze tempo rozplanowania swoich działań. Mimo dużej ilości czasu refleksje powracały, gdy tylko przebywał sam, zamknięty w czterech ścianach koloru bieli. Położywszy się na łóżku, wracał do wspomnień dających mu maksimum satysfakcji. Dwa celne strzały, które non stop słyszał w swojej głowie wywoływały szeroki uśmiech na jego twarzy. Odczuwał nawet motylki w brzuchu; te cudowne, ogarniające ciepło, które zazwyczaj pojawia się przy pocałunku lub dotyku wybranka. Te piękne emocje, objawiające się przy magicznych, pełnych miłości sytuacjach. Pojawiały się one u Logana w zupełnie innych, o wiele gorszych momentach — podczas zabijania, krytykowania albo zadawania bólu. Największą satysfakcję sprawiło mu zabójstwo Alexandra Cienia Waldena. Czuł siłę, bezwarunkową siłę niosącą zagładę. Maniak? Całkiem możliwe.

Pewnego razu codzienny rytuał stosowany przez Logana został zakłócony. Rozległ się głośny, a zarazem nieprzyjemny dźwięk dzwonka — przypominającego szkolny, ale ten był nieco dłuższy i o wiele bardziej irytujący, gdyż rezydenci słyszeli ten odgłos częściej — zwłaszcza wtedy, gdy przychodził czas na odwiedziny.

Korytarz pełen drzwi od pokojów pacjentów poprzedzała krata, podobna do celnej. Stanowiła zabezpieczenie, a przynajmniej tak twierdzili pracownicy ośrodka. Zanim odwiedzający przeszli przez potocznie zwaną bramkę, mieli za zadanie wpisać się na listę. Później każdy z nich dostawał przepustkę i mógł zobaczyć się z bliską mu osobą.

Logan nie miał z tym żadnego kłopotu, gdyż nikt nigdy go nie odwiedził. Nie sądził, że kiedykolwiek się to zmieni. Samotność nawet mu nie przeszkadzała. Od zawsze uważał, że przyjaciele tylko zawadzają. Z tego również powodu wyeliminował Connora Ticksa. Zmiany jednak nadchodzą… w najmniej oczekiwanych momentach.

Drzwi jego pokoju otwarły się delikatnie. Brunet nie zwrócił na to uwagi. Pogwizdywał, jak to miał w zwyczaju. Każdy będąc na korytarzu mógł go usłyszeć. Sąsiedzi nie raz skarżyli się na hałas. Fletcher dostawał setki upomnień, aczkolwiek żadne nie skutkowało.

Gdy głowa Logana machinalnie przechyliła się w prawo. Zamarł na widok odwiedzającego go mężczyzny. Pobladł, a bicie jego serca przyśpieszyło. Zdenerwowanie wzrosło. Nie spodziewał się gości, a już na pewno nie sądził, że ktoś taki odwiedzi go, w dodatku tutaj.

Zmienił swoją pozycję z leżącej na siedzącą, kiedy tylko mężczyzna zajął miejsce na krześle. Opiekun oznajmił, iż wizyta nie może trwać więcej niż dziesięć minut, a potem ulotnił się, zostawiając ich samych. Logan nie sprawiał wrażenia zadowolonego, gdyż wiedział, że za tymi odwiedzinami kryje się coś ważnego, niekoniecznie korzystnego dla niego.

Zająwszy miejsce na krześle obok metalowego, zasłanego białą pościelą łóżka, mężczyzna zlustrował Fletchera od stóp do głów wyrażając swoje niezadowolenie.

— Typowe — prychnął.

Dłonie bruneta zacisnęły się. Próbował ukryć fakt, iż obecność tajemniczego przybysza przyprawia go o migrenę i zbiera wokół niego negatywną energię. Gość natomiast wydawał się rozluźniony i spokojny, jakby niewzruszony.

— Zawsze musisz wszystko spieprzyć? — zapytał nieco rozczarowany. — Przez twoje błędy musiałem wrócić do tej cholernej nory.

— Nikt cię o to nie prosił — warknął rozgoryczony Logan.

— A, a… — pokręcił palcem najpierw w lewo, a później w prawo. — Błąd. — Uniósł brwi, mówiąc to jedno słowo melodyjnie. — Jedna osoba owszem.

Przybysz sięgnął do kieszeni swojej kurtki. Wyjął małą kopertę i podał ją Loganowi, prosząc, aby otworzył przesyłkę. W tym czasie kontynuował swój monolog.

— Jesteś idiotą, ale to chyba nie nowość — stwierdził bez ogródek. — Myślisz, że rządzisz Sydney? Bo zabiłeś Cienia? Bzdura! — parsknął śmiechem, co tylko oburzyło Logana.

— Rządzę! — wydarł się. — Ten śmieć nie żyje, więc teraz miasto jest moje.

— Jesteś tutaj już dwa miesiące, a z twoją głową coraz gorzej… — westchnął mężczyzna, łapiąc się za czaszkę. Chłopak czuł się źle, jakby rozmawiał z osobą w zaawansowanym stadium choroby psychicznej. Głęboko w umyśle coś podpowiadało mu, że właśnie tak jest. Logan miał problemy zdrowotne, na pewno. On nawet nie stąpał twardo po ziemi. Miał swój świat, gdzie przekonywał sam siebie, że jest królem i tego się trzymał. Tragiczne. — Cień nawet martwy wygrywa z takim kretynem, jakim jesteś ty — krytykował dalej bezimienny facet.

— Co masz na myśli? — zapytał Logan, nie rozumiejąc słów swojego gościa.

— To, że wsadził cię do wariatkowa, samemu pakując się do trumny. Zrobił z ciebie idiotę — odparł. — Nie masz jak kontrolować Sydney. Dałeś się złapać i poniżyć.

Racja. On miał rację. Dopiero wtedy do Logana dotarło, co takiego zrobił. Puścił Alexa wolno, nie zadając mu żadnego cierpienia. Tymczasem Walden uniemożliwił mu dojście do władzy. Tak łatwo posłał go do diabła… Logan popełnił błąd, duży błąd. Nie zyskał nic, a stracił wszystko. Zaczął uświadamiać sobie, że śmierć jego wroga zmieniła wiele rzeczy, ale nie na lepsze, zaś na gorsze. Nie powinien był ginąć w tak prosty sposób. Zamiast zemsty, podarował mu wolność.

Brunet spojrzał na ścianę nie chcąc patrzeć na mężczyznę. Nie śmiał przyznać mu racji, chociaż wiedział doskonale, że takową ma. Przeczesał włosy dłońmi, zastanawiając się nad resztą swojego życia. Zostanie w ośrodku dłuższy czas. Chęć zemsty musi odejść, bo nie ma możliwości jej zrealizowania… chyba, że…

Logan otworzył kopertę. Palcami wysunął z jej wnętrza prostokątną kartę. Nie była ona zwyczajną, prostą karteczką z liścikiem w niej zawartym.

As kier.

Zmarszczył czoło przyglądając się drobiazgowi, który podarował mu gość. Kąciki jego ust uniosły się tworząc tajemniczy półuśmieszek. Widok wiadomości z drugiej strony karty, która wyglądała na nową i świeżo wyrobioną, nagle go oświecił.

— Przyjmij albo odrzuć — odczytał. — Czy ta gierka, aby nie jest już nudna? — spytał, patrząc na swojego znajomego z dezaprobatą.

Mężczyzna wyprostował się wzrokiem mierząc Logana. Westchnął ciężko. Przełożył swoją nogę na kolano i skrzyżował ręce. Czas płynął, a chłopak wyglądał na zniecierpliwionego. Towarzystwo Logana nie należało do jego ulubionych. Nie dziwne, że pragnął jak najszybciej ulotnić się z tego miejsca. Miał lepsze rzeczy do roboty, a to było jedynie jego zleceniem.

— Widzisz Fletcher, może ty nie jesteś w stanie kontrolować Sydney, ale znalazł się ktoś, kto chętnie ci pomoże — zabrał głos. — Na twoim miejscu przyjąłbym ofertę, skoro taką dostajesz. Gdybym to ja był pracodawcą… zostawiłbym cię tutaj na pastwę losu, abyś zdychał w męczarniach, bo przecież jesteś jednym wielkim nic nie wartym kretynem i śmieciem.

— Uważaj, do kogo mówisz — zagroził brunet, nie mając zamiaru pozwalać na żadne obelgi kierowane w jego stronę.

— Chyba nie sądzisz, że się boję? — prychnął.

— Dlaczego on zamierza mi pomagać? — Logan wrócił do poprzedniego tematu. — Nigdy przedtem nie paliło mu się do tego — pytał nieco pretensjonalnie, jakby ten pomysł wydawał się podejrzany, a nawet absurdalny.

— Cóż… wierz lub nie — towarzysz wydął usta jednocześnie wzruszając ramionami. — Ale on nigdy nie zostawia swoich. Nie wyobrażasz sobie, jak wściekły był, gdy opowiedziałem mu, co dzieje się w Sydney. Przysiągł mi, że zemści się na wszystkich, którzy przyczynili się do twojego pobytu tutaj. Oczywiście, jeżeli przyjmiesz ofertę.

Logan burknął coś pod nosem. Brzmiało to jak przytaknięcie. Obracał w dłoni kartę, nie odrywając od niej wzroku. To była jego szansa. Mógł mieć wszystko albo zostać w szpitalu na zawsze… z niczym. Był przekonany, że po wypowiedzeniu magicznego słowa — TAK, jego problemy znikną, a w najbliższym czasie znajdzie się na wolności, czego bardzo pragnął. W dodatku możliwość zemsty, która niespodziewanie pojawiła się, jako bonus załączony w propozycji była o wiele bardziej kusząca niż zazwyczaj. Na czarnej liście pojawiła się osoba, przez którą swój początek miało to całe zamieszanie. Gdyby nie ona, jego życie potoczyłoby się zupełnie inaczej i zapewne teraz odpoczywałby w swojej willi popijając whisky. Czemu więc nie skorzystać z tak dobrego układu, gdzie nie pobrudzisz sobie rąk, ponieważ ktoś wykona całą brudną robotę za ciebie?

— W porządku — bąknął, chowając kartę do kieszeni. — Skoro szuka rozrywki w formie zemsty, dam mu ją — mówił z nutką tajemniczości w głosie, dopóki jego ton nie zamienił się w ciężki i pełny powagi. Zacisnął szczękę, a przebiegły uśmiech zniknął z jego twarzy. — Przekaż mu, że ma zacząć od Caitlin Teasel. Niech sprawi, że drogi Alexander będzie przewracał się w grobie, czując i widząc z piekła jej cierpienie.

Rozdział 1

Alex zaciskał swoje dłonie w pięści, próbując się kontrolować. Zmuszał się do spokoju. Wiedział, że jest tutaj policja, która zajmie się Loganem. Rozumiał, że musi się zmienić. To miał być jego pierwszy krok. Zachowanie spokoju da mu tylko i wyłącznie przewagę.

Kąciki ust Logana uniosły się, tworząc tajemniczy, a zarazem niebezpieczny uśmiech.

— Nie rozumiem, co cię tak bawi, Fletcher? Fakt, że za moment będziesz błagał o litość, czy może to, że skończysz w pudle? — wtrącił arogancko Matt.

— Chętnie ci powiem, Matt — zwrócił się do ciemnowłosego, którego pofarbowane na wiele kolorów włosy wyblakły w cieniu pomieszczenia. Wyszczerzył się. — Zamierzałem zabić dziś kochaniutką Caitlin… — mówił, udając zastanowienie. — Ale nastąpiła zmiana planów.

— O czym ty mówisz, do cholery, pajacu? — wykrztusił z siebie Cameron.

— Mówię o kimś, kto jest ważniejszy niż jakaś niska, wkurzająca suka — warknął. — Nawet nie wiesz, jak cieszę się, że wpadłeś Alex — rzucił, zmieniając swój cel.

Wstrzymany oddechy.

Strzały.

Jeden.

Drugi.

Trzeci.

Czwarty.

Piąty…

A za nimi kolejne.

Cameron pociągnął mnie za rękę w dół. Upadłam, chowając głowę, tak jak rozkazał. Gdy Logan rozpoczął swój atak przez chwilę ostrzeliwali się wzajemnie,. Bicie mojego serca nienaturalnie przyśpieszyło. Miałam ochotę krzyczeć, błagać, po to tylko, aby przestali. Zatkałam uszy, żeby uciszyć hałas. Nie wytrzymywałam napięcia. Podniosłam powoli głowę, kiedy tylko świsty kul zaczęły być coraz rzadsze. Wszystkie kule pędzące z prędkością światła w kierunku Logana nie dotarły do celu. Lukas oraz Matt spudłowali. Fletcher zdążył dość szybko zniknąć z naszego pola widzenia. Nie wiedzieliśmy, dlaczego tak prędko zwiał, dopóki nie usłyszeliśmy syknięcia z lewej strony.

Dwa pociski.

Aż dwa pociski wylądowały w klatce piersiowej Alexa.

Krzyk.

Mój krzyk. Paniczny wrzask, desperackie wołanie i szloch. Jego szeroko otwarte oczy spotkały się z moimi. Moje serce pękało. To się działo naprawdę. Tuż na moich oczach umięśnione ciało cofnęło się o kilka kroków, a później powoli opadało, aż dotknęło zazielenionego podłoża. Łzy niepohamowanie spływały po moich policzkach. Odtwarzałam w głowie tylko jedno słowo — Zwariowałam. Chciałam zwariować. Chciałam, żeby to był pieprzony sen, z którego za moment miałam się wybudzić.

Wpadłam w histerię. Rzuciłam się do biegu, ale Matt mnie powstrzymał, obejmując ramionami. Pragnęłam być obok Alexa, właśnie teraz, ale jego przyjaciel hamował mnie. Nie wiedziałam dlaczego, może sam doznał podobnego szoku. Jego oczy załzawiły się. Patrzył na blondyna tym samym spojrzeniem, co ja — pełnym bólu.

— Caitlin — usłyszałam cichy szept Alexa.

Moje wargi drżały. Oddech zatrzymał się na kilka sekund.

— Nie rób mi tego, proszę — odpowiedziałam, czując jak w środku moja dusza zamyka się, zanika.

— Chcia… Chcia… — dukał, a moje serce rozrywało się. — Chciałem cię chronić, będąc twoim cieniem… — wymamrotał. — Przepraszam…

Powieki Alexa opadły.

Odszedł.

— Nie… nie… nie… — powtarzałam, powoli przechodząc do krzyku. — Alex, nie! — wydzierałam się szarpiąc z Mattem. Całą moją twarz zalały łzy. Pogrążyłam się w głębokiej rozpaczy. Wrzask i uderzenia w klatkę piersiową ciemnowłosego stały się naturalnym zachowaniem. Byłam niczym w transie. Powtarzałam każdą czynność parę razy. Krzyk, błaganie, uderzenie; krzyk, błaganie, uderzenie…

Światła zaczęły migotać. W oddali spostrzegłam latarki zbliżających się policjantów.

— Zabierz ich stąd. Ja się nim zajmę — powiedział Lukas, sprawdzając tętno Alexa, jakby miał nadzieję, że żyje. Widząc brak rekacji Matta ponowił swój rozkaz. — No dalej, do cholery! — wrzasnął, powodując drgawki u przyjaciela.

Blondyn wziął na ręce ciało Alexa, po czym wbiegł do lasu i niespiesznie zanurzył się w cieniu drzew. Ja zaś stałam nieruchom, niczym kamień, wbijając wzrok w ziemię.

— Caitlin, musimy iść — mówił do mnie Matt.

— Caitlin! — starał się mu pomóc Cameron.

Caitlin… Caitlin… Caitlin… Caitlin…

Obudziłam się zalana potem. Dziwnym uczuciem jest w jednej chwili przejść z głębokiego snu do pełnej świadomości. Tym razem nie krzyczałam, a jedynie przeniosłam się do pozycji siedzącej otwierając pośpiesznie oczy i dysząc, jakbym przebiegła maraton.

Było późno, koło godziny trzeciej. Kiedy rozejrzałam się i spostrzegłam, że cały czas byłam w swoim domu. Uspokoiłam nerwy.

Przetarłam dłońmi twarz.

Jak daleko byłam od zakończenia tej męczarni? Popadałam w monotonię, utknęłam w pewnym miejscu. To tak, jakbyś był w bańce, która nigdy nie pęknie. Nie mogłam się uwolnić niczym od ładunku, którym byłam obarczona, czekając na jego wybuch niosący za sobą swego rodzaju ukojenie. Miałam ranę na skórze, w sercu oraz umyśle, która jak na razie się nie zabliźniała. Wręcz przeciwnie — jej celem było zostanie ze mną do końca życia, abym nie mogła zapomnieć o tych wszystkich, strasznych rzeczach, które mnie spotkały. Może to miało na celu wzmocnienie mnie? Ale czyż nie było innego sposobu? Mniej bolesnego?

Co noc koszmary legły się w mojej głowie. Bezustannie ogarniał mnie niepokóju. Nikomu nie mówiłam o problemie. Zamartwiałam się. Mój umysł szalał, działał lepiej niż nowoczesny system komputerowy. Skanował każde wspomnienie, przywracając je i budził coraz to nowsze lęki. Obrazy zmieniały się, co parę sekund. Brakowało tylko ikonki: „Kosz”, aby kilka z nich usunąć, aby odeszły. Mózg pracował, tak jakby nie potrzebował nawet pięciominutowej przerwy.

Paranoja.

Sięgnęłam po szklankę stojącą na nocnej szafce. To zły sen czy może chore przeczucie? Nie… Znowu powtarzam swoją historię. Pogódź się z tym, idiotko. On położył temu kres. Możesz dać temu wszystkiemu spokój.

Minęło sześć miesięcy. Gdyby cokolwiek miało się wydarzyć, wydarzyłoby się dawno. Powinnam czuć się wolna. Dni szarości dobiegły końca, a nastały te piękne, przepełnione kolorami. Moim zadaniem czas skorzystać z szansy, którą dał mi los. Powracając do przeszłości cofałam się, robiłam kilkanaście kroków w tył. Zataczałam błędne koło.

Upiłam łyk wody. Oddychałam powoli. Ile jeszcze czasu miała zająć mi akceptacja teraźniejszości? Trwało to zdecydowanie za długo. Stałam się zupełnie inną osobą, a wszystko przez mój brak aklimatyzacji. To okropne. Wiedziałam o tym, ale nie radziłam sobie.

Odstawiłam szklankę. Kątem oka widziałam unoszący się na niebie księżyc i kilka gwiazd.

On gdzieś tam był.

Po raz kolejny.

Dlaczego ponownie zaczynałam jego temat?

Powtarzałam w kółko — ZAPOMNIJ. Pamięć stanowiła mój problem. Czy inni ludzie też mają z tym kłopot? Z odstawieniem pewnych spraw na bok i zajęciem się zwykłą codziennością? Bo jeśli tak — mogłam pocieszać się faktem, że nie byłam jedyną. Aczkolwiek, jeżeli odpowiedź brzmi „nie”… nie miałam innego wyjścia. Wychodziłam na nienormalną.

Cóż, nie mogłam przeczyć. Od dłuższego czasu stabilność, ustatkowanie czy normalność to słowa dla mnie zupełnie obce. Pojawiały się w moim życiu, owszem, jednak nic nie wnosiły — po prostu istniały. Moja obojętność w stosunku do wszystkiego, co nie wiązało się z Alexem przerażała. Czemu tak bardzo przejmowałam się i nie pozwalałam sobie na progres? Moje serce nie potrafiło go pochować, chociaż tak naprawdę nie zdążyliśmy się do siebie zbliżyć. A może tylko tak mi się wydawało? Przecież oczy nie widzą tego, co serce. Możliwe, że swojego serca nie rozumiałam. Tak, to prawdopodobne.

Mój telefon zawibrował.

Momentalnie odwróciłam głowę. Kto to może być? Wiadomość o trzeciej nad ranem? Zastanawiałam się patrząc na komórkę. Moje tętno przyśpieszyło. Sen przeradzał się powoli w rzeczywistość. Ogarnęła mnie panika. Strach nie pozwalał sięgnąć po słuchawkę. Jeżeli miało się to powtarzać, nie chciałam być tego świadoma.

Z drugiej strony… możliwe, że to ważna informacja. Może coś się wydarzyło? Ktoś potrzebuje pomocy? A możliwe, że to wiadomość od kogoś z Facebooka, pytającego — czemu nie śpisz? Czyżbym zapomniałam wyłączyć wifi?

Wariowałam.

Kilkakrotnie myślałam o wizycie u psychologa. Wszędzie dostrzegałam niebezpieczeństwo. Nigdzie nie odczuwałam spokoju. Ciężko mi było wziąć głębszy oddech, odpuścić i żyć dalej, jakby wszystko, co w moim życiu miało miejsce — nie istniało.

Próbowałam to opanować.

Właśnie, próbowałam, ale to za mało.

Chwyciłam za komórkę, nie mogąc wytrzymać tej nieustannej presji oraz minimalnej ciekawości, która we mnie rosła. Przesunęłam palcem po ekranie trzymając drugą dłoń przy sercu, które tłukło się w mojej klatce piersiowej. W trakcie tej ciszy druga osoba mogłaby bezproblemowo usłyszeć ten niesamowity lub nawet przerażający odgłos.

Ekran telefonu podświetlił się niosąc tym na pokój niewielką ilość światła. Nikogo w nim nie było. Wsłuchiwałam się w ciszę, mimo że nie rejestrowałam żadnych dźwięków prócz tych własnych. Nie byłam do końca pewna czy na siłę nie starałam się doszukać czegoś, co nie istniało. Brakowało mi sekretów, strachu i adrenaliny. Tak? Tak, chyba tak. Nie znalazłam innego wyjaśnienia.

Na wyświetlaczu widniała jedna nieodczytana wiadomość. Najechałam palcem na opcję: „Otwórz”, a następnie kliknęłam. Wzięłam głęboki wdech, po czym spojrzałam na SMS.

Witam! W dniu 30 czerwca wystawiliśmy fakturę na numer…

Zablokowałam telefon i rzuciłam na pościel. Znowu to samo. Bezpodstawna panika. Kiedy w końcu dotrze do mnie, że ten rozdział mam już za sobą? Sama wywoływałam chaos.

Zakryłam twarz dłońmi. Opadłam na łóżko, zamykając na chwilę oczy. Spieprzyłam swoje życie. Po części dziękowałam Bogu, że moich rodziców nie ma ze mną. Ich duma ze mnie zanikłaby w momencie, kiedy dostrzegliby moje życiowe błędy. Jak mogłam doprowadzić się do takiego stanu? Jakim cudem pozwoliłam na to?

~*~

Ranek, godzina siódma. Obudził mnie świergot ptaków. Kolejny dzień, którym byłam zmęczona otwierając ledwo oczy. Właśnie miał swój początek, właśnie… Spojrzałam na puste miejsce obok mnie. Odczuwałam tęsknotę. Kilka miesięcy temu spałam w jego koszulce, wtulona w jego klatkę piersiową, w najgorszym motelu na świecie. Niezapomniana historia.

Zwlekłam się z łózka i leniwym krokiem podążyłam do kuchni. Moje włosy wyglądały jak po przejściu huraganu. Zazwyczaj proste i lśniące końcówki, teraz stroszyły się teraz na różne kierunkach, potargane oraz zniszczone. Idąc przez korytarz, ciągnęłam palcami za końce koszulki. Czując pod opuszkami znajomy materiał, mimochodem spojrzałam na nią. Dopiero wtedy zauważyłam, że to jego T-shirt. Musiałam nieświadomie w nocy narzucić go na siebie.

Czasami docierało do mnie, że męczy mnie wciąż poczucie winy, tęsknota oraz uparcie powracające wspomnienia. Bez ustanku próbowałam unikać tych myśli. Powtarzałam wszystkim wokół, że jest w porządku. Staram się przekonać do tego samą siebie, chociaż widziałam, że to kłamstwo. Wolałam jednak tkwić w kłamstwie niż w tej pieprzonej rzeczywistości, wykańczającej mnie doszczętnie.

Stałam przy oknie popijając herbatę. Słońce przysłaniały gęste chmury. Prawdopodobnie będzie dzisiaj padać. Na podwórzu panowała cisza. Zero ludzi, przejeżdżających samochodów czy rowerzystów.

Westchnęłam odchodząc od okna. Odłożyłam na blat stołu mój ulubiony kubek i skierowałam się do salonu, gdzie zostawiłam swoje rzeczy z wczoraj. Gdy zabrałam koszulkę leżącą na kanapie ruszyłam w stronę sypialni. Odłożyłam ubranie do szafy, kładąc je na jednej z półek. Wychodząc z pomieszczenia, przeszłam obok niedużego, brązowego pudełka. Nigdy po zerknięciu na nie, nie potrafiłam wyjść z pokoju obojętnie. Tym razem również tak było.

Kucnęłam, otwierając tekturowy karton. Moje palce zacisnęły się na krawędzi ramki ze zdjęciem, a następnie uniosły ją. Zamknęłam oczy nie mogąc spojrzeć na twarz znajdującą się za szkłem. Potem otworzyłam je szybko. Wspomnienia, które kłębiły się w mojej głowie nie dawały mi spokoju. Czułam się koszmarnie.

Sądziłam, że moje serce nie może być bardziej złamane. Myślałam, że nie mogę być w większej rozsypce. Aczkolwiek za każdym razem, gdy patrzyłam na zastygłe oczy fotografii, uświadamiałam sobie, iż byłam w błędzie, a mój umysł nieświadomie łaknął tych obrazów.

Ale czy na pewno nie chcesz ich widzieć?

Czy na pewno nie chcesz, aby twoja głowa odtwarzała dźwięki, ukazywała pewne zdarzenia? Może po prostu wmawiasz sobie, że nie masz ochoty przypominać sobie niektórych wydarzeń, choć w rzeczywistości jest zupełnie inaczej?

Serce. Sądzę, że ono jest za to wszystko odpowiedzialne. Pomimo że jest złamane, nie chce zapomnieć o żadnej z chwil, którą z nim spędziłam. O jego czarującym uśmiechu; smutnych, ciemnych oczach, które stawały się szczęśliwsze i jaśniejsze podczas naszych rozmów i spotkań, o jego irytującym śmiechu, sprośnych żartach — O nim.

Ściskając palcami literę ”C” znajdującą się na srebrnym łańcuszku, odtwarzałam w głowie sytuację sprzed kilku miesięcy. Przed oczami ukazał mi się obraz chowanej do ogromnego dołu trumny. Pogładziłam dłonią szkło ramki.

— Nie potrafię… — szepnęłam.

Poddałam się. Zostawiłam sztuczny uśmiech, a łzom pozwoliłam płynąć. Sześć pieprzonych miesięcy, a ja wciąż nie potrafię ułożyć sobie życia. Nie jestem w stanie chodzić po ulicy i powtarzać ludziom, że wszystko jest w porządku skoro nie jest. Kłamanie przychodzi mi z trudnością. Wszyscy uważają, że ta katorga już się zakończyła. Przyjaciele ułatwiali mi wiele spraw, bylebym ruszyła dalej. Podsuwali pod nos ludzi, pracę… wszystko, uważając, iż w końcu żyję. Jestem tą samą Caitlin, którą byłam rok i kilka miesięcy temu. Wróciłam do siebie, do normalności. Mam faceta, stałą pracę, stabilizuję się, wszystko jest tak, jak być powinno.

Gówno prawda.

Tkwię w jakiejś machinie, która nie posiada wyłącznika. Przenosi mnie do przeszłości, chcąc, abym właśnie nią cały czas żyła. Ale ja nie mogę. Ja mam życie. Życie, które przecież toczy się dalej. Zatrzymuję się, a jednocześnie niszczę wszystko, co napotykam.

Nie umiem ułatwić sobie sprawy.

Nie radzę sobie.

Ale nie tylko ja.

Schowałam wisiorek do kieszeni spodni. Wróciłam do sypialni, aby odnaleźć mój telefon. Szybko wyszukałam w książce telefonicznej potrzebny numer, a następnie kliknęłam zieloną słuchawkę nawiązując połączenie. Z niecierpliwością czekałam na odzew; głos, który nagle zapragnęłam usłyszeć. Ta osoba również miała powiązanie ze wspomnieniami, a właściwie ratowała mnie przed całym tym szaleństwem.

— Cześć, ranny ptaszku — usłyszałam w słuchawce telefonu.

— Mhm — przytaknęłam. — Masz może ochotę na spotkanie? — spytałam nieśmiało.

Godzinę później stałam na kamiennej ścieżce tuż przed żelaznym ogrodzeniem, leniwie przyglądając się otoczeniu. Chłodny wiatr podwiewał mi sukienkę, wywołując dreszcze na mojej skórze. Wrzesień, cholerny wrzesień. Nigdy nie lubiłam tego miesiąca, tak samo, jak nadchodzącej pory roku — jesieni. Ciągłe deszcze i nieustanne zimno sprawiały, że ciężko było mi myśleć pozytywnie. Ostatnio zastanawiałam się, czy nie była to tylko wymówka. Wydawało mi się, że staram się usprawiedliwić tymi wszystkimi czynnikami fakt, że ja już nie potrafiłam zauważać plusów. Dzień w dzień poddawałam się złemu nastrojowi.

Usiadłam pośród płaskich i stojących nagrobków. Niektóre z nich były połamane lub pokruszone. Większość płyt zarośnięta chwastami stapiała się z ziemią. Jedna z nich natomiast wyróżniała się swoją świeżością. Zrobiona z marmuru pionowa tafla z niedawno odnowioną inskrypcją.

Przykucnęłam i przesunęłam opuszkami palców wzdłuż napisów: „Alexander Domenic Walden 1993 — 2014”. Pod powiekami poczułam łzy. Tęsknota uderzyła we mnie ze zdwojoną siłą. Moje myśli gnały w szalonym tempie, po raz kolejny ukazując każde wspomnienie związane z chłopakiem, który tu leżał i bezbronną zostawił mnie na tym świecie… samą.

Wyjęłam z kieszeni wisiorek, który został mi podarowany kilkanaście miesięcy temu. Podeszłam do wazonu, gdzie znajdowały się stare, zwiędłe kwiaty. Wyjęłam je, a następnie wyrzuciłam. Ich miejsce zajęły nowe, białe chryzantemy. Ozdobiłam je wisiorkiem z literą „C”. Postanowiłam zostawić go właśnie tutaj.

— Już mi się nie przyda… — szepnęłam. — Bo nie ochronisz mnie nigdy więcej…

Minęło pół roku. Przez sześć miesięcy nie pogodziłam się z faktem, że Alexa nie ma już ze mną. Odszedł, a ja wciąż wracałam do wspomnień, żyjąc w swoim wyimaginowanym świecie. Konał na moich oczach, w moich ramionach, a ja byłam bezradna. Nie mogłam nic z tym zrobić. Czułam się koszmarnie, jakby cząstka mnie umarła razem z nim. Ktoś wbił mi w plecy sztylet, który wciąż tkwił. Liczyłam, że za chwilę usłyszę dzwonek lub pukanie do drzwi, a kiedy je otworzę ujrzę właśnie jego. Straciłam kolejną osobę, na której mi zależało.

Wszystko wydawało się szare i puste. Nic nie miało dla mnie sensu. Nie potrafiłam cieszyć się blaskiem słońca, spędzonym dniem z przyjaciółmi, podwyżką czy nowymi ciuchami kupionymi na wyprzedaży. Życie nie uszczęśliwiało mnie w żaden sposób.

— Jesteś pewna, że nie? Sądzę, że był to wspaniały prezent, który warto zachować — usłyszałam za swoimi plecami znajomy, głęboki głos, który poznałabym wszędzie. Uśmiechnęłam się pod nosem i powoli odwróciłam w stronę osoby, która wypowiedziała te słowa.

Brązowe, z blond pasemkami, nastroszone włosy nie zaskoczyły mnie specjalnie. Przecież ten chłopak zawsze uwielbiał bawić się kolorami swoich stylizacji. Okrągłe, niewielkie, srebrne kolczyki w uszach, ciemna, skórzana kurtka, czarne, dziurawe spodnie. Nie zabrakło również jego prostokątnych okularów, w których wymienił jedynie obramowanie z czarnych, na zielone. Nic się nie zmieniło. Matthew wciąż był tym samym człowiekiem. Jego styl pozostał tak samo, jak i szeroki uśmiech, którym mnie obdarzył. Miło było znowu go zobaczyć.

— Nie sądziłem, że jeszcze kiedyś cię tutaj zobaczę — oznajmił nieco wyniośle.

— Jestem tutaj co tydzień — odparłam, przesuwając się i robiąc miejsce na ławce naprzeciwko grobu. Wrzucił do wazonu jedną, białą lilię, a następnie zajął miejsce obok mnie.

— Czyli nie jestem jedynym… — mruknął patrząc na inskrypcję.

— Który nie potrafi zapomnieć? — zapytałam dla pewności.

— Zapomnieć? Nie… — pokręcił przecząco głową. — Zapomnieć o Alexie to jak zapomnieć słów swojej ulubionej piosenki… nie da się — odparł. — Nie jestem jedyną osobą, która nie jest w stanie zaakceptować faktu, iż już go z nami nie ma.

— Minęło tyle czasu… — mruknęłam, próbując powstrzymać łzy.

Nie mogłam nie zgodzić się z Mattem.

Może wydaje się to, co najmniej śmieszne, ale ja nie potrafiłam tak po prostu pogrzebać Alexa. Zbyt wiele nas łączyło, abym mogła żyć spokojnie bez wracania do przeszłości. On sprawiał, że czułam złość, smutek, szczęście, nienawiść, radość, przyjemność, każde uczucie, które udowadniało, że żyję, że jestem na tym świecie ciałem i duszą.

To już nie był mój świat — świat, jaki sobie wymarzyłam. Traciłam czas w smutnej, otaczającej mnie rzeczywistości. Jest mi ciężko. To minęło, a ja nie umiałam sobie z tym poradzić.

Zadziwiający jest fakt, że całe moje życie toczyło się tak, jak sobie wymyśliłam dwanaście miesięcy temu. Mam pieniądze i szansę na studia. Przeniosłam się do innej pracy. Obok znajdują się przyjaciele i troskliwy, kochający chłopak, przy którym czuję się w miarę bezpiecznie. A jednak coś w tej perfekcyjnej układance mi nie pasuje.

— To w końcu przejdzie — mruknął, obejmując mnie ramieniem.

— Matty… — szepnęłam. — Ty chyba sam już w to nie wierzysz…

Rozdział 2

Spędzony czas z Mattem minął dość szybko. Rozeszliśmy się powracając na własne ścieżki ciągnące nas do realnego życia, w którym nie ma miejsca na wspomnienia. Biegniemy, tkwimy w zamkniętym kole pełnym błędów, krążymy wokół niego, bo przecież wyjście nie jest możliwe. Sposobu nie ma. Nie możemy nic poradzić na to, co dzieje się w naszym życiu.

Przekroczyłam próg drzwi wejściowych domu Cassie, w którym, jak zwykle, pachniało lawendą. Jej matka zawsze dbała o każdy zakątek tego miejsca, zależało jej na schludności i komforcie. Dobre wrażenie domu rodzinnego było podstawą. Z tego powodu niezmiernie dziwił mnie fakt, że tacy pedanci, jakimi są rodzice Cas, zostawili jej pod opieką swoje lokum. Ta dziewczyna przecież nie miała żadnych zasad, jeśli chodziło o porządek.

— Dlaczego twoi rodzice nie wzięli cię ze sobą, do Stanów? — zapytałam, kiedy zdejmowałam swój płaszcz.

— Nie chciałam z nimi jechać — odparła biorąc ode mnie ubranie.

Powiesiła je w szafie, która stała w korytarzu.

— Czemu nie? Lubisz USA — zdziwiła mnie wypowiedź przyjaciółki.

— Pokłóciliśmy się — przyznała, zanim zaczęłam ciągnąć ją za język. — Od miesięcy proszę o nowe auto, a co dostaję w zamian? Ich wyjazd do Stanów Zjednoczonych — mówiła wyraźnie zirytowana, idąc do kuchni.

Brunetka od razu pognała do szafy, gdzie zazwyczaj trzymała popcorn. Znalazła dwie paczki. Zabrała się za przygotowanie przekąski, podczas gdy ja usiadłam na blacie jednej z dolnych szaf. Wzięłam do ręki jabłko znalezione w koszyku z owocami, a następnie ugryzłam owoc, czekając aż Cassie zrobi posiłek.

— Po co zmieniasz samochód? Nissan Altima to dobry wóz — powiedziałam przyglądając się jej poczynaniom.

— Mam go już dwa miesiące, Caitlin! — oburzyła się, jakby moje stwierdzenie było co najmniej przerażające. — Wyszedł nowy Mustang Convertible, a ja nie zniosę już dłużej tego grata.

— Skoro nazywasz swój samochód gratem po dwóch miesiącach to jak mam nazwać moje BMW, którego jestem posiadaczką od roku? — spytałam, unosząc brwi.

— Gruz to chyba odpowiednie słowo — wzruszyła ramionami, a następnie zabrała miskę z popcornem. — Jakim cudem jeszcze nim jeździsz? — zapytała całkowicie poważnie, kierując się do salonu.

Ruszyłam za dziewczyną ignorując jej pytanie. Cassie nie znała wartości pieniądza. Właściwie, ona nie znała wartości żadnej kupionej rzeczy. Wszystko mogła wymienić na nowe w przeciągu tygodnia tylko, dlatego że zaczęła się nudzić. Kasa nie grała roli, miała jej wystarczająco dużo, aby sprawiać sobie nowe drobiazgi bez żadnego poczucia utraty gotówki z konta bankowego. Przywykłam już do charakteru mojej przyjaciółki. Jej wyolbrzymianie pewnych rzeczy nie robiło na mnie wrażenia. Rozumiałam, że jest właśnie takim typem człowieka.

Cassie zaprosiła mnie do siebie ze względu na wyjazd swoich rodziców. Nie preferowała siedzenia samej w wielkim domu, więc zgodziłam się przyjechać, chociażby z powodu wydarzeń sprzed kilku miesięcy. Przeżyłam wiele będąc sama w mieszkaniu i zdecydowanie nie chciałabym, aby Cas spotkało to samo. Mimo że nie ma już Cienia, a Logan znajduje się w ośrodku zamkniętym. Wolałam po prostu być pewna, że Cassie jest cała i zdrowa.

Fakt, że rodzice Cassie wyjechali, a my zostałyśmy same w jej domu nie zraził dziewczyny do zaniechania piątkowego wieczoru z horrorami. Cassie uwielbiała strach. Często żartowała z duchów, a także seryjnych morderców. Wszystkie kawały zakończyły się, kiedy fikcja stała się rzeczywistością. Podczas sześciu miesięcy nic się nie wydarzyło, więc brunetka nie widziała żadnych przeszkód, aby wrócić do tradycji. Włożyła płytę do odtwarzacza DVD, a po chwili na ekranie telewizora pojawił się tytuł filmu.

Krwawa Mary.

Przez całe dwie godziny oglądania tego horroru miałam ochotę uderzyć Cassie, co najmniej z trzydzieści razy. Jestem pewna, że brunetka obudziła wszystkich swoich sąsiadów, a kilku z nich rozważało wezwanie policji za zakłócanie ciszy nocnej. Było po dwudziestej trzeciej. I tak właśnie zachowywała się przy każdym seansie. Krzyczała, wiła się po kanapie, zakrywała poduszką, a potem żartowała ze swoich reakcji. Mnie natomiast trafiał szlag. Intensywność jej pisków przyprawiała mnie o ból głowy. Film przestawał mnie przerażać z każdą kolejną minutą i przewidywalnym okrzykiem Cassie. Siedziałam spokojnie, podpierając dłonią swoją głowę czekając na koniec seansu. A kiedy on był już bliski czułam ogromną niepowetowaną ulgę.

— Pieprzę to, Cassie — burknęłam, naciskając guzik na pilocie. — Więcej nie oglądam z tobą horrorów! — zganiłam przyjaciółkę, jak tylko na ekranie telewizora pojawił się czarny obraz.

Wstałam z miejsca, aby wyjąć płytę z odtwarzacza. Brunetka śmiała się histerycznie. Ja nie żartowałam, nie rozumiałam nawet, co tak ją bawi. Gdybym miała zgodzić się na kolejny, musiałabym zaopatrzyć się w zatyczki do uszu. Na szczęście brunetka nie kwestionowała mojego zdania i pozwoliła mi na udanie się do jej pokoju. Tam właśnie miałyśmy zamiar spać, a przedtem porozmawiać.

Pokój Cassie całkowicie się zmienił. Jak już mówiłam — ona uwielbia zmiany, więc nie było dla mnie żadnym zaskoczeniem, że w jej „królestwie” pojawiły się nowe „bogactwa”. Dzięki Bogu zostawiła błękitny kolor ścian, bo różowego — który miała w zamiarze — nie zniosłabym za żadne skarby.

Miałyśmy już przebierać się w piżamy, gdy nagle na piętrze niżej usłyszałyśmy huk. Wymieniłyśmy się zdezorientowanymi spojrzeniami. Moje serce zabiło szybciej, kiedy ten sam dźwięk usłyszałam po raz drugi. Stojąc nieruchomo patrzyłam na Cassie z przerażeniem. Dziewczyna zamknęła szufladę szafki, którą wcześniej otworzyła, aby wyjąć piżamę. Nogi Cassie zaczęły powoli kierować ją w stronę drzwi. Pociągnęła za klamkę, otwierając je. Wyszła na zewnątrz podchodząc niepewnie do barierki przy schodach. Popatrzyła w dół, gdzie światło wciąż się paliło. Nie zgasiłyśmy go, więc jak na razie wszystko pozostawało bez zmian. Cassie odwróciła się w moją stronę, kiwając głową, abym podeszła. Nie minęła chwila, a ja już byłam przy niej. Nikogo nie było na dole.

W pewnym momencie do naszych uszu dotarł dziwny, ledwo słyszalny szelest. Cassie jęknęła lekko, jakby zachłysnęła się powietrzem. Widziałam napływające do jej oczu łzy.

Westchnęłam głęboko, po czym zrobiłam krok w stronę schodów. Dodając sobie w myślach odwagi, powoli zeszłam na dół zbadać sytuację. Cicho, na palcach kroczyłam przez korytarz przysłuchując się dźwiękom. Nie do końca wiedziałam skąd one dobiegały. Sprawdzałam każde pomieszczenie na parterze, gdzie otwarte były drzwi.

Właśnie zbliżałam się do salonu. Ciężko oddychając wychyliłam delikatnie głowę, aby sprawdzić, czy w pomieszczeniu nikogo nie ma. Wrzasnęłam, gdy poczułam dłoń na swoim ramieniu. W panice zaczęłam krzyczeć i skakać, natarczywie uderzając rękoma w mojego napastnika. Przestałam, kiedy w moje palce zaplątały się brąz kosmyki.

— Na Boga, Cassie! — pisnęłam, tupiąc wściekła nogą. — Jesteś normalna!?

— Dzięki! — fuknęła, pocierając swoją skórę na rękach. — Pomyślałam, że może się przydać — wysunęła zza pleców mop.

— I koniecznie musiałaś się skradać, prawda? — spytałam kpiąco.

Wyrwałam z rąk brunetki gromowładnego mopa i odwróciłam się w stronę salonu. Obie weszłyśmy do pomieszczenia starannie je oglądając, jednak nic nie zostało naruszone. Wszystko było w porządku.

Słysząc kolejny szelest i resztę dziwnych złowróżbnych dźwięków, jak na przykład zderzenie się metalowych narzędzi, które docierały do nas wyraźnie z końca korytarza. Od razu przesunęłyśmy się w tamtą stronę, dochodząc do drzwi od piwnicy. Rzuciłam Cassie znaczące spojrzenie. To jej piwnica, ona musiała iść pierwsza.

— Nie ma mowy — zaprotestowała.

— Nie zejdę tam, przecież nie wiem nawet jak to miejsce wygląda — odparłam. — Nie zapraszałaś mnie nigdy do piwnicy.

— Oh, wybacz! — prychnęła. — Zapomniałam, że powinnam oprowadzić cię po tym miejscu — ironizowała. — Może jeszcze miałam cię zaprosić zachęcająco, w stylu: Hej, Caitlin! Witaj w moim domu, najpierw zabiorę cię do piwnicy, gdzie poznasz moich współlokatorów — pająki. Nazywają się Jeremy oraz Judith i mają odnóża! Co powiesz na podwójną randkę!? — pisnęła wkurzona.

Popatrzyłam na nią obojętnie. Pociągnęłam za klamkę. Otworzyłam drzwi, a następnie przytrzymałam żeby przepuścić Cassie. Ani mi się śniło zejść tam kompletnie nie znając tego miejsca.

— No dalej — zachęciłam. — Jako właścicielka musisz pójść pierwsza, żeby przedstawić mi swoich współlokatorów. Kultura tego wymaga. — drwiłam.

Przechodząc obok mnie posłała mi piorunujące spojrzenie. Gdy jej stopa zetknęła się z pierwszym schodkiem prowadzącym w dół, usłyszałam cichy jęk obrzydzenia. Cassie panicznie bała się ciemności. Czasami zastanawiałam się, w jaki sposób śpi bez włączonej lampki, ale wyjaśniła, że to przyzwyczajenie. Zamyka na noc pokój kluczem, aby mieć pewność, że nikt jej nie przeszkodzi.

Gdy była już na samym dole, ja zabrałam się do zejścia. Sięgnęłam po mop, a następnie wyjęłam z kieszeni telefon. Włączyłam w nim lampę błyskową, żeby cokolwiek widzieć. Powoli schodziłam do piwnicy będąc czujną. Nie słyszałam kroków ani głosów Cassie, co potęgowało moje zdenerwowanie.

Schody były brudne i zakurzone. Starałam się nie patrzeć na sufit, gdyż domyślałam się, co tam może się znajdować. Również nie należę do fanów pająków, więc wolałabym nie spoglądać na nie, tylko dlatego żeby przypadkiem nie narobić niepotrzebnego hałasu swoim panicznym krzykiem. Miałyśmy większy problem. Takiego hałasu na pewno nie narobiły pająki.

— Caitlin! Pomocy! — usłyszałam szloch wymieszany z krzykiem.

Przyśpieszyłam kroku. Mało brakowało, a miałabym bliskie spotkanie z podłogą. Skierowałam się w miejsce, z którego dobiegał głos panikującej Cassie. Podniosłam do góry mopa, tym sposobem będąc w gotowości do walki. Najechałam światłem na miejsce, w którym zauważyłam ruch.

Cassie stała na niewielkiej starej szafce kuchennej, którą jej rodzice schowali z powodu wymiany na nowe meble, podskakując i krzycząc. Nie wiedziałam, o co dokładnie chodzi. Zatrzymałam się. O Patrzałam zdezorientowana na jej zachowanie. Wskazywała palcem na podłogę. Po chwili do moich uszu dobiegł szelest. Przesunęłam dłoń, w której trzymałam telefon. Otworzyłam usta, kiedy to zobaczyłam, a co było powodem wrzasków mojej przyjaciółki.

Brązowe pudełko z różnymi narzędziami leżało przewrócone na ziemi. Zamknęłam oczy, zbierając w sobie odwagę. Liczyłam, że przyniesie mi ona spokój, bo właśnie zaczynało mi jej brakować. Po tym, jak zobaczyłam zwierzę krzątające się po piwnicznej podłodze. Miałam ochotę wrzeszczeć ze złości. Stworzenie o szarej sierści z czarnymi paskami na ogonie przeglądało właśnie zawartość pudełka z kluczami, a także śrubokręty.

— Szop — powiedziałam, patrząc na przyjaciółkę z politowaniem.

— Nie podchodź! One pewnie gryzą! Uciekaj, Caitlin! Ja już i tak jestem martwa! — krzyczała, płacząc.

Wywróciłam oczami. W ostatniej chwili ujrzałam niewielką wnękę pod jednym ze stołów, którą prawdopodobnie zwierzę dostało się do piwnicy. Odsunęłam stolik, na którym później stanęłam. Mopem starałam się odgonić drapieżnika od pudełka, którym właśnie się interesował. Nakierowałam go na dziurę, jednocześnie odgradzając resztę dróg, którymi mógłby przejść. Bez żadnego problemu szop opuścił dom Cassidy. Otwór zakryłam tekturową nakładką i przystawiłam stół, aby więcej podobna sytuacja nie miała miejsca. Pomogłam zejść przyjaciółce z szafki. Gdy tylko stanęła na podłodze, rzuciła się na mnie, obejmując i dziękując za uratowanie życia. Miałam wrażenie, że tkwię w tandetnej komedii. Czasami Cassie przechodziła samą siebie. Wiadomo więc, czemu dziewczyna nadrabiała wyglądem. Na szczęście Bóg dał jej chociaż to.

Piwnicę zamykałyśmy na klucz. Wróciłyśmy na górę. Stwierdziłyśmy, że gdyby znowu się to powtórzyło, nie będziemy sprawdzać, co się tam dzieje. Oczywiście to postanowienie na pewno nie wytrzymałoby długo, gdyż ciekawość zawsze wygrywa, ale warto było spróbować.

Pognałyśmy do pokoju Cassie. Rozłożyłam się na łóżku, czekając aż dziewczyna poradzi sobie z laptopem. Urządzenie zbuntowało się, więc brunetka zaczęła używać siły. Ja natomiast powoli stawałam się senna. Zamknęłam oczy, usypiając. Ledwo dosłyszałam dzwoniący telefon. Nie zwracałam uwagi na to, z kim Cassie rozmawia, dopóki nagle z jej ust nie wydobył się pisk.

— Mój Boże — usłyszałam, natychmiastowo otwierając oczy.

Cassie siedziała na podłodze, tuż przy telewizorze z telefonem w dłoni. Zmieniłam swoją pozycję na siedzącą przyglądając się niespokojnie brunetce.

Przełknęła ciężko ślinę, wpatrując się w ekran komórki. Otworzyła usta, wydychając powietrze. Spojrzała na mnie zaszklonymi, przerażonymi oczami, jakby za chwilę miało wydarzyć się coś strasznego.

— Co się dzieje? — zapytałam.

Dziewczyna znowu zerknęła na telefon.

— Gratulacje, zamknęłaś drzwi frontowe. Zapomniałaś o tylnych, słoneczko. — powtórzyła wiadomość, która przed momentem dotarła do jej uszu drżącym głosem.

Raptownie zsunęłam się z pościeli, podbiegając do drzwi. Przekręciłam klucz w zamku. Wrzałam w środku. To znowu miało miejsce, jednak rolę się zmieniły. Tym razem to Cassie była główną postacią przedstawienia.

Rozdział 3

Makijaż spływał po policzkach Cassie. Czarny tusz mieszał się ze łzami dziewczyny. Wyglądała na przerażoną. Stojąc tuż przy drzwiach dotknęłam dłonią czoła, zastanawiając się, co powinnam zrobić. Przestałam myśleć o tym, kto mógłby znaleźć się na dole. Po krótkim przemyśleniu doszłam do wniosku, że nie widzę innej drogi ucieczki poza oknem, które niestety nie wchodziło w grę. Skok z drugiego piętra był zbyt niebezpieczny. Westchnęłam ciężko. Prędzej czy później, ktokolwiek tam jest, dopadnie nas. Przecież nie wyjdzie wiedząc, że jesteśmy w domu.

Kto to może być? Tylko Alex za życia kontaktował się przez telefon, więc kto tym razem chce nas zastraszyć? Co, jeśli Logan uciekł z ośrodka i właśnie jest w domu, żeby zemścić się na wszystkich tych, którzy przyczynili się do jego upadku?

Nagle światła pogasły. W całym dom rozbrzmiał krzyk — mój i Cassie. Pod wpływem adrenaliny zaczęłyśmy piszczeć niczym opętane. Nadawałybyśmy się do najlepszych horrorów, gwarantuję. Dłoń Cassie ścisnęła moją. Słyszałam bicie jej serca; cud, że nie dostała jeszcze zawału.

— Musimy tam zejść — szepnęłam.

— Popieprzyło cię?! — pisnęła. — Zabiją nas!

— Wolisz tu siedzieć i czekać aż sami przyjdą? — spytałam. — Po naszych krzykach na pewno nie domyślili się, że jesteśmy w domu — rzuciłam sarkastycznie.

— Zadzwoń do Willa — wpadła na pomysł, którego jak zwykle nie przemyślała.

— Will znajduje się jakąś godzinę od twojego domu. Naprawdę uważasz, że zdąży przyjechać na czas? — zapytałam, wywracając oczami.

Cassie podświetliła pokój swoim telefonem, a następnie skierowała się w stronę szafki nocnej. Ukucnęła. Przez chwilę nie miałam pojęcia, jakie ma zamiary. Ona zaś odłączyła lampkę nocną, a później sięgnęła po nią. Stwierdziła, że będzie to całkiem dobre narzędzie do obrony. Nie protestowałam, bo w sumie była to broń, jakakolwiek. Nic lepszego nie zauważyłyśmy, a z pustymi rękami wolałyśmy nie wychodzić.

Nacisnęłam na klamkę. Trzymając się za ręce wyszłyśmy na korytarz. Naszą drogę oświetlałam telefonem, zaś Cassie trzymała lampę w gotowości. Zdecydowanie byłam za pomysłem abyśmy zamieniły się rolami, ale uparła się, więc nie dyskutowałam. Jeśli umiała używać lampy, jako narzędzia do obrony własnej — nie miałam z tym problemu. O wiele gorzej będzie, jeżeli ze strachu wypuści ja i ucieknie w popłochu zostawiając mnie samą. Ale chyba przyjaciele tak nie robią! Czy robią?

Stopniowo schodziłam po schodach, ciągnąc za sobą Cassidy. Dreszcze przeszywały całe moje ciało. Starałam skupić się i użyć wszystkich moich zmysłów, aby wyjść z tej sytuacji bez szwanku. Wiele nauczyłam się od Willa, a teraz nadszedł czas na wykorzystanie wszystkich lekcji. Wsłuchiwałam się w każdy dźwięk i wytężyłam wzrok, żeby móc dostrzegać o wiele więcej szczegółów. W międzyczasie odstresowałam się zaciskając dłoń na nadgarstku Cassie. Dziewczyna na pewno miała już sine ślady. Nie kontrolowałam swojej siły.

Znalazłyśmy się na parterze.

— Może już sobie poszli? — Cassie spytała z nadzieją w głosie.

Miałam ochotę spojrzeć na nią z żalem, aczkolwiek nie zauważyłaby tego przez panującą w domu ciemność. Przemilczałam jej głupie pytanie. Włamywacz na pewno zdał sobie sprawę, że nie ma w tym domu nic do roboty, zwłaszcza po krzykach przerażonych dziewczyn i chybcikiem opuścił willę pełną bogactw. W jakim świecie ona żyła?

Ruszyłam do przodu puszczając rękę brunetki. Szłam na palcach, aby wydawać jak najmniej dźwięków. Zdawałam sobie sprawę z faktu, iż nieproszona osoba mogła być profesjonalnym złodziejem, przez co obserwowała mnie i znała każdy mój ruch. Nie mogłam stać z założonymi rękami i patrzeć na to, co się dzieje. Ktoś nas zastraszał. Prawdopodobnie jakiś gnojek z osiedla chował się za zasłoną, chichocząc. Fakt, nasze zachowanie wydawało się komiczne i absurdalne.

— Caitlin! — usłyszałam za swoimi plecami pisk Cassie.

Odwróciłam się świecąc telefonem w jej stronę. Mężczyzna ubrany na czarno ściskał szyję mojej przyjaciółki. Nie widziałam jego twarzy. Zresztą jak mogłam widzieć, skoro komórka dawała minimalną ilość światła. Ledwo spostrzegłam czarne, skórzane rękawiczki oplatające skórę Cassie. Próbowałam rozejrzeć się po korytarzu, aby chwycić jakiekolwiek narzędzie i jej pomóc. Nie mogłam niczego znaleźć. Żadnego wazonu, telefonu stacjonarnego, czy nawet głupiego kubka.

Poczułam palce na swoim ramieniu. Ktoś chwycił mnie, przyciągając do siebie. Złapał mnie w talii ściskając. Krzyknęłam wzywając pomoc. Intruz stłumił mój wrzask, zakrywając mi usta ręką. Panika w moim ciele wzrosła gwałtownie. Nagle wszystko, czego uczył mnie Will uleciało z mojej głowy. Musiałam się skupić, odnaleźć jakąkolwiek instrukcje dotyczącą zasad samoobrony. Wzięłam głęboki wdech i zamknęłam oczy. Na moje szczęście olśniło mnie w odpowiednim momencie. Zacisnęłam zęby na palcach mężczyzny, a kiedy jęknął i odsunął rękę, szybko zadałam mu łokciem cios w brzuch. Wtedy jego uścisk rozluźnił się.

Nagle ktoś zapalił światło. Drugi napastnik nie trzymał już Cassie. Patrzył na swojego przyjaciela, zerkając przy tym na mnie. W końcu zdjął kominiarkę przyprawiając mnie tym o złość, jakiej dawno nie doznałam.

— To jakiś żart — powiedziałam wściekle, patrząc na stojącego obok mojej przyjaciółki Camerona. Miał szeroko otwarte oczy. Spoglądał na leżącego na ziemi kumpla, który skamlał niczym pies. Pokonany przeze mnie chłopak gromiony przeze mnie wzrokiem niespiesznie również zdjął nakrycie twarzy. Blond włosy sterczały mu w nieładzie. Zamknął oczy i skulił się ziemi.

— Skopałaś dupę facetowi — komplement wydobył się z ust Camerona.

— Teraz już wiem, dlaczego kazałeś mi zająć się tą mądrzejszą — warknął Rowley. — Kutas!

— Zwariowaliście? Cassie mało nie zeszła na zawał przez te wasze żarty! — wydarłam się nie mogąc uwierzyć, że Cameron i Lukas udawali włamywaczy.

— To nie żarty! — oburzył się McNealy, krzyżując ręce. — Nie odpowiadałaś na wiadomości, więc pozostała nam jedynie wizyta.

— To była waszym zdaniem wizyta?! — wtrąciła Cassie.

— No przecież włamanie to też w pewnym sensie wizyta — bronił się Rowley.

Czułam jak zaczynam gotować się w środku. Nie mogłam uwierzyć w to, że ci dwaj idioci postanowili mnie przetestować, a do tego w taki sposób. Przekraczali wszelkie granice nie dbając przy tym o konsekwencje.

Cassie natychmiast pobiegła do Lukasa, pomagając mu wstać. Wykorzystałam sytuację i pociągnęłam Camerona za ramię, aby rozmówić się z nim raz na zawsze.

— Co to ma być do cholery za szopka? — spytałam chamsko ciągnąc go w stronę kuchni,.

— To nie żadna szopka, tylko dbanie o twoje bezpieczeństwo — odparł, wzruszając ramionami.

Oparł ręce o blat stołu. Dłonią przeczesał włosy, układając je na bok, inaczej niż to zwykle robił. Oblizał usta, jakby miał to po prostu w zwyczaju, a później spojrzał na mnie pytająco. Przez swoje zbulwersowanie starałam się wywołać w nim poczucie winy.

— Dbanie o moje bezpieczeństwo? — zapytałam. — Powiedziałam wam, że nie potrzebuję nianiek, bo mam ich wystarczająco, więc może łaskawie odpuścisz?

— Odpuszczę jak Alex wstanie nagle z grobu i powie, że odwołuje swoje ostatnie słowa — warknął. — Nie moja wina, że tradycją jest spełnianie woli zmarłego.

— Od kiedy dbasz o tradycję, hm?

— Od kiedy Lukas przestał pieprzyć się z każdą napotkaną laską, a uwierz mi, to aż się prosi o jakieś poświęcenia. Matty czyta gazety, a ja spełniam ostatnie życzenie Alexa, czyli ochrona rozkapryszonej i niewdzięcznej laski.

— Lepiej żebyś mówił o Cassie, bo mam całkiem niezły lewy sierpowy — zaznaczyłam.

— Musiałem sprawdzić, czy masz się… dobrze. — poinformował, po czym wyjął telefon, udając brak zainteresowania moją osobą.

— Mam stały kontakt z Mattem, nie mówił ci?

— Nie dogadujemy się ostatnio, więc skąd mam to niby wiedzieć? — zadał pytanie, patrząc na mnie z pretensją.

— No tak, zapomniałam, że ty i Lukas to ten poziom mniej zaawansowany, jeśli chodzi o stalking — dogryzłam.

Po pogrzebie Alexa zdecydowałam odciąć się od jego przyjaciół. Zamierzałam powrócić do życia zwykłej nastolatki, pracującej w barze ciotki i marzącej o wyjeździe na studia. Mój plan oczywiście nie powiódł się, ponieważ po czasie chłopcy oznajmili mi, że ostatnią prośbą Alexa, którą usłyszał Lukas, była ochrona. Ochrona Caitlin Teasel mieszkającej w Sydney. Przez pierwsze miesiące dochodziło do licznych sprzeczek. W końcu urwałam kontakt z resztą gangu. Nie potrafiłam skupić się na żadnej z codziennych rzeczy. Brakowało mi Alexa, a także jego przyjaciół. Zmieniłam plany. Postanowiłam złączyć te dwa światy, dzięki czemu udało mi się przetrwać na świecie i funkcjonować. Spotykałam się od czasu do czasu z Matthew. Lukas zwykle nie posiadał dla mnie czasu, a Cameron zawsze dawał mi do zrozumienia, że nie lubi, a nawet nie znosi mojego towarzystwa. Przestałam pytać o spotkania. Nie należę przecież do osób nachalnych.

Aby zabezpieczyć się przed ponownymi atakami zaczęłam ćwiczyć wraz z Willem, który po pewnym czasie stał się dla mnie bliską osobą. Nie pomyślałabym, że będzie on miał dla nie kiedykolwiek tak wielkie znaczenie, aczkolwiek wyszło jak wyszło. Można powiedzieć, że zostaliśmy parą. Czy jestem z tego powodu szczęśliwa? Nie wiem. Staram się wykorzystać każdą możliwość, aby zamazać obraz Alexa ze swojej głowy. Muszę ruszyć dalej, a nawet tego pragnę. Być może Will jest do tego wspaniałą okazją.

Podczas spotkań z Mattem opowiadałam mu o sobie i moich przejściach. Uważałam go za swojego przyjaciela. Przechodził to samo, co ja — Alex był dla niego ważny, nie mówił mi dlaczego, ale wydawało mi się, że ma to związek z jego rodziną. W trakcie którejś rozmowy wspomniałam mu o moich naukach sztuk walki. Nie sądziłam, że dzieli się takimi nowinkami z resztą przyjaciół. No cóż… ludzie są nieprzewidywalni. Przykładem są Lukas i Cameron. Nie spodziewałam się, że będą chcieli zabawiać się we włamywaczy, a dodatkowo straszyć moją przyjaciółkę.

— Jesteście nienormalni — podsumowałam oburzona.

— Doszukuj się plusów, Caitlin — odezwał się Cameron. — Sprawdziłaś przynajmniej swoje umiejętności. Teraz wiemy, że Rowley ma dużo do nadrobienia.

— Pierdol się, McNealy! Nie byłem przygotowany na taką reakcję!

Odprowadziłyśmy naszych niespodziewanych gości do drzwi. Po zamknięciu ich zabrałyśmy się do sprzątania stłuczonej lampy. Cassie poszła po miotłę, a ja jeszcze obserwowałam w oknie odchodzących. Po raz pierwszy nie przyjechali samochodem. Lukas wsiadł na motor, bodajże firmy Yamaha. Po lewej stronie zauważyłam długą rysę. Zgadywałam, że wygrał tę maszynę w wyścigu, bądź miał wypadek. Stawiałam na to pierwsze. Ostatnio w gazetach non stop pisano o nielegalnych wyścigach na przedmieściach, gdzie do zdobycia były właśnie motory. Cameron usiadł za blondynem, obejmując go w pasie. Po kilku sekundach zniknęli. Odjechali.

Rozdział 4

Cassie zaparkowała samochód na parkingu, po czym zgasiła silnik. Wysiadłam z samochodu i zamknęłam drzwi od strony pasażera. Oświadczyłam, że sprawa, którą miałam załatwić nie zajmie mi więcej niż dziesięć minut. Ruszyłam w stronę pasów, a kiedy je przeszłam stałam na wprost komisariatu policji. Wielki błękitny napis znajdujący się na przodzie budynku, jako pierwszy rzucał się w oczy.

Westchnęłam cicho. Postawiłam nogę na pierwszym stopniu schodów, a za nią drugą. Wspięłam się na górę, trafiając do dużych dwuskrzydłowych drzwi. Otworzyłam je, aby później znaleźć się wewnątrz komisariatu.

Moim oczom ukazała się duża ilość ludzi krzątających się po pomieszczeniu. Większość była ubrana w niebieskie koszule i czarne spodnie, z czego mogłam wywnioskować, iż byli funkcjonariuszami. Wychodzili z jednego pokoju, aby zaraz znaleźć się w drugim. Kobiety biegały ze stertami dokumentów lub siedziały przy komputerach przepisując dane z kartek. W tym miejscu panował ogromny chaos. Zresztą jak zwykle. Kiedy się tu nie zjawiłam, zawsze dzień pracowników wyglądał tak samo. Przerażała mnie ta sytuacja. Zastanawiałam się, jak ktokolwiek może się tutaj odnaleźć? Nie jestem aspołeczna, ale przez panujący tu harmider nie słyszałam własnych myśli. Tutaj ciągle się coś dzieje. Wieczny dźwięk telefonów, krzyki, skargi, donosy, obelgi rzucane w stronę policjantów niewykonujących dobrze swojej służby, rozkazy…. Ani chwili wytchnienia. Całkowity rozgardiasz. Nie mam pojęcia jakim cudem ci ludzie nie dostają szału. Ja odczuwam wewnętrzną irytacje, gdy tylko przekraczam próg drzwi wejściowych tego budynku. Nienawidzę go z całego serca. Nie tylko dlatego, że ciężko mi jest się tu odnaleźć. Ci ludzie skrzywdzili ważną dla mnie osobę, której nie ma już ze mną. To boli, bardzo boli.

Z ponurą miną ruszyłam przez korytarz, aby dojść do punktu informacji. Mijałam alkoholików, którzy starali się wytrzeźwieć, kłócącego się komendanta ze starszą kobietą, krzyczącego mężczyznę na pracownicę ledwo utrzymującą sterty papieru i małego, zapłakanego chłopczyka. Czułam się tutaj strasznie. Komisariat emanował negatywnymi emocjami zgromadzonych tu osób. Odbijało się to również na mnie.

— Caitlin, jak miło cię widzieć! — gdy dotarłam do punktu informacyjnego powitała mnie Theresa..

Theresa pracowała w policji od dwóch lat. Niestety w ciągu tego czasu nie zmieniła swojego stanowiska pracy. Nie wysłali jej na żadną akcję ani patrol. Nigdy nie zrozumiem jak udało jej się wytrzymać dwadzieścia cztery miesiące siedząc na niewygodnym fotelu kilkanaście godzin dziennie, uśmiechać się i udzielać informacji chamskich i zgryźliwych ludzi.

Theresa miała około dwudziestu trzech lat. Była dość szczupłą osobą, wcześniej nawet podejrzewałam ją o anoreksję. Rzadko miałam szansę widzieć, aby ta kobieta cokolwiek jadła. Niski wzrost sprawiał, że wyglądała jak krucha, mała dziewczynka, którą dotknięciem można łatwo ranić. To nadzwyczajne, w życiu nie widziałam osoby o tak niespotykanej urodzie. Miała kręcone włosy sięgające do ramion, farbowane na blond. Jej błękitne oczy przypominały kolor najczystszego oceanu. Poprzez swoją jasną, nieskazitelną cerę przypominała nieco porcelanową laleczkę. Dziewczyna onieśmielała swoją niezwykłą urodą każdego policjanta.

— Zawołać go? — spytała pełnym entuzjazmu głosem.

Skinęłam.

Theresa zabrała teczki ze swoich nóg odkładając je na biurko, po czym przeszła do pokoju obok. Oparłam dłonie na wysokim blacie i zaczęłam wystukiwać rytm ostatnio słuchanej piosenki. Oglądałam dyplomy wiszące na ścianach. Kręciłam głową tu i ówdzie. Dziewczyna zniknęła na dłużsej. Niecierpliwiłam się.

Podciągnęłam rękaw bluzy, żeby zerknąć na zegarek. Wskazywał czternastą osiem. Cassie czekała już około piętnastu minut. Wymyślałam obelgi, którymi dziewczyna będzie rzucała, kiedy stawię się obok jej samochodu, spóźniona, z miną smutnego szczeniaczka błagającego o litość.

Moją uwagę przykuła jasnobrązowa teczka leżąca na biurku Theresy. Napisano na niej — „Alex Walden”. Zamrugałam kilkakrotnie dla pewności. Mogłam śnić lub mieć przywidzenia, ale nie… ta teczka leżała przede mną, naprawdę. Dotknęłam jej, była prawdziwa. Serce zabiło mi szybciej na widok tego imienia i nazwiska. Dlaczego była tam jego dokumentacja? Sprawy Alexa powinny być już dawno zamknięte. Czemu więc Theresa trzymała je akurat teraz na swoim biurku, zamiast zamknąć w archiwum?

Rozejrzałam się po korytarzu, aby sprawdzić, czy przypadkiem nikt nie spaceruje niedaleko mnie. Jak zdążyłam zauważyć, każdy miał swoje zajęcie. Dwóch mężczyzn zacięcie kłóciło się o wyniki wczorajszego meczu, mała dziewczynka płakała chcąc z desperacją odnaleźć swoich rodziców, a na końcu korytarza wydzierał się mężczyzna, prawdopodobnie funkcjonariusz. Wykorzystałam okazję i otworzyłam skrzydło barierki oddzielającą petentów od pracowników. Usiadłam na fotelu Theresy biorąc do rąk teczkę.

Moje serce biło niczym oszalałe, a łzy mimowolnie pojawiały się w moich oczach. Tak wiele bólu sprawiało mi samo patrzenie na jego imię i nazwisko, a co dopiero na jego kartotekę, w której w większości zapewne były bzdury i kłamstwa. Policja miała oczyścić go z zarzutów, które otrzymał niesprawiedliwie. Aczkolwiek szczerze wątpiłam, że tak się stało. Poza tym… obleciał mnie strach. W tych dokumentach mieściła się informacja, która prawdopodobnie zmieni mój tok myślenia. Skoro akta nie zostały zamknięte, musiał być tego powód, którym niekoniecznie mogłam być zachwycona.

Kiedy miałam otworzyć dokumenty, poczułam dłonie oplatające moją talię. Ktoś podniósł mnie z miejsca, a następnie przyciągnął do siebie przytulając z całych sił. Wilgotne usta zostawiły czuły pocałunek na mojej szyi, później szepcąc mi do ucha.

— Witam mojego skarba.

Odwróciłam się i odłożyłam papiery trzymane w dłoniach. Z uśmiechem na ustach przywitałam Willa, mężczyznę, z którym ostatnio zaczęłam się widywać. Splotłam swoje ręce na jego karku i wzrokiem oglądałam jego piękną twarz.

Will był nieziemsko przystojny, zresztą, jak większość brytyjczyków. Jego największy atutem stanowiły oczy o wyrazistym, niebieskim kolorze. Na nich skupiała się uwaga każdej kobiety, w tym moja. Krótko ścięte, kręcone włosy dodawały brunetowi uroku. Ostro zarysowane kości policzkowe sprawiały, że jego twarz wydawała się smukła. Uwielbiałam mówić mu, że jest słodki. On natomiast nienawidził tego komplementu. Zawsze wywracał wtedy oczami albo posyłał mi zabójcze spojrzenie. Will kochał ćwiczyć, czasami nawet myślałam, że był zapatrzony w siebie i swoje mięśnie, ale to od razu przeczył komentując, iż jest to jedynie jego pasja. Pracował nad swoim ciałem w wolnym czasie. Nie przeszkadzało mi to szczególnie, ponieważ dla mnie również było miejsce w jego grafiku. Lubił mnie zabawiać. Opowiadał żarty, odgrywał scenki kabaretowe. Przecież Brytyjczycy słyną z dobrego poczucia humoru i rozrywkowości. W dodatku miał akcent, do którego miałam ogromną słabość. Nasze drogi splotły się po śmierci Alexa. Miał swój udział w sprawie Logana, a właściwie w jej zakończeniu. Zastępował chorego przyjaciela, który wziął urlop. Spotkaliśmy się na kilku przesłuchaniach. To dobry, serdeczny i troskliwy człowiek. Zaopiekował się mną, kiedy po śmierci ukochanego czułam się samotnie i popadałam w depresję. Być może, dlatego właśnie z nim postanowiłam się związać. Okazał mi wiele dobroci i miłości. Był moją odskocznią od przykrej rzeczywistości, w której tkwiłam. Jestem świadoma, że nie odwzajemnię jego uczuć w taki sam sposób, w jaki on mi je okazuje, a na pewno nie w najbliższych miesiącach. Wiem, że nie jest mi obojętny i nie traktuję go tylko jak przyjaciela. Być może Will był w stanie pomóc mi wrócić do normy i zacząć żyć od nowa.

Lekko rozpięta koszula wskazywała na to, że dziś pracował tylko i wyłącznie w biurze. Za każdym razem, gdy widziałam się z nim na mieście, zapinał kołnierzyk i wiązał krawat. Biło od niego ciepło. W jego ramionach czułam się najbezpieczniej od czasu, gdy Alexa już nie było. Gdybym miała stracić jeszcze Willa, nie przeżyłabym.

Wysunęłam z kieszeni spodni komórkę, którą przekazałam w ręce Willa. Uniosłam brwi, jak i kąciki ust przypatrując się chłopakowi. Brunet spojrzał na mnie przepraszająco.

— To nie powtórzy się nigdy więcej? — zapytał niepewnie, jakby nie do końca wiedział, co chcę usłyszeć.

— Mam nadzieję — rzuciłam. — Jak można być taką gapą?

— Kocham cię — szepnął, całując mnie w czoło. — Nie mam dziś zbyt dużo roboty, więc może zjemy razem obiad?

Nie rozumiałam dlaczego, ale za każdym razem, gdy te dwa słowa padały z ust Willa, czułam nieprzyjemne kłucie w sercu. Kłamanie przychodziło mi z trudnością, zwłaszcza, jeżeli chodziło o miłość. Nigdy nie powiedziałam brunetowi, że kocham go tak samo, jak on mnie. Mimo to Will nie naciskał. Czekał cierpliwie na moment, w którym będę gotowa wyrzucić z siebie te dwa piękne słowa patrząc mu prosto w oczy.

— Jadę do pracy, dostałam wezwanie — wyjaśniłam. — Ale możemy zjeść kolację.

— Idealnie — powiedział, ściskając mnie.

— Will… — wtrąciła Theresa, przerywając nam rozmowę. — Zostawiłam ci dokumenty na biurku, resztę doniosę za moment. Oczywiście jak już uporam się z pomieszaną stertą — oznajmiła uśmiechając się ciepło do chłopaka, na co odpowiedział skinieniem. Blondynka zniknęła w korytarzu, a Will wrócił wzrokiem do mnie.

— Na co masz więc ochotę? Chińszczyzna, a może kurczak w cieście? — zapytał.

— Sam zdecyduj — odparłam, gładząc jego policzek. — Cassie na mnie czeka, muszę lecieć.

— Jasne, nie zatrzymuję cię — Will ucałował mój policzek, a potem skierował się do swojego gabinetu.

Odwróciłam się prędko sprawdzając stolik Theresy. Wszystkie dokumenty zniknęły wraz z teczką Alexa. Wściekła złapałam się za głowę. Zamierzałam ją obejrzeć, ale nie zdążyłam. Gdzie ona mogła się podziać? Przecież nie mogła nagle rozpłynąć się w powietrzu. Theresa biegała po całym komisariacie, więc sprawdziłam ponownie stolik razem z szufladami. Pusto. Musiała ją zabrać ze sobą. Pozostało jedynie pytanie… dokąd?

Rozdział 5

Powracając do rzeczywistości, powróciłam do swoich obowiązków, czyli pracy.

Lustrowałam wzrokiem budynek przypominający porcelanę. Blask słońca odbijał się w szybach, którymi otoczony był gmach. Westchnęłam cicho. Osiem godzin. Tylko, albo aż osiem godzin. Musiałam wytrzymać w biurowcu, udając, że mój dzień składa się z samych pozytywów. Nic nowego. Robiłam to przecież codziennie. Wmawiałam każdemu, włącznie ze sobą, że układa mi się świetnie, a nawet genialnie. Dziwne, że rodzina i przyjaciele u z łatwością w to wierzyli. Ja niestety nie przywykłam do schematu cudownego życia. Skoro dzień w dzień ćwiczyłam tę samą kwestię i to samo zachowanie, dlaczego nie przyzwyczaiłam się do niego?

Weszłam do windy. Przejrzałam się w ogromnym lustrze zawieszonym na jednej ze ścian dźwigu. Nie wyglądałam najgorzej. Wyprasowana marynarka, rażąco biała koszula, a także spięte i ułożone włosy. Jedyną rzeczą, którą pragnęłam zmienić był wyraz mojej twarzy. Wcale nie chciałam iść dziś do pracy. Wolałam zostać w domu, oglądać telewizję, leżąc pod kołdrą. Ta myśl krążyła po mojej głowie każdego dnia. Siłą wyższą okazał się mój obowiązek.

Spojrzałam w swoje odbicie. Bez zbędnego przyglądania się, nawet osoba głupia zauważyłaby smutek kłębiący się w moich oczach. Towarzyszące mi znudzenie zmieszane ze zmęczeniem było na tyle wyraźne, że ukrycie tych emocji sprawiałoby trudność. Siliłam się na uśmiech, ale on nadal nie wyglądał prawdziwie. Co mogłam jeszcze zrobić, aby wrócić do normy? Nic, zupełnie nic.

Cichy szum otwierających się drzwi dobiegł do moich uszu. Automatycznie odwróciłam się, a następnie przeszłam przez próg i tym samym znalazłam się w holu. Panował harmider. Pracownicy dosłownie przelatywali przede mną, jak też za mną. Istne godziny szczytu. Moja głowa wariowała, słysząc tak wiele głosów naraz. Nie miałam pojęcia, skąd nagle zgromadziło się tylu ludzi w firmie. Wiedziałam jednak, że dzisiaj moja praca nie będzie polegała jedynie na siedzeniu i wpatrywaniu się w ścianę.

Skierowałam się do swojego gabinetu, a raczej do pokoju, gdzie swoją robotę wykonywali również inni sekretarze. Zajęłam swoje stałe miejsce, rzucając na krzesło płaszcz. Rozgościłam się, przygotowując swoje stanowisko. Włączyłam komputer, a także telefon stacjonarny. W międzyczasie otworzyłam szafkę z dokumentami. Przejrzałam dokładnie każde pismo, segregując je. Praca sekretarki wymaga pełnego skupienia i dobrego zorganizowania. Zalogowałam się do systemu. Kątem oka spostrzegłam stertę pisemek. Kilka listów oraz magazyny. Większa ilość niż zazwyczaj. Cholera. Przed chwilą porządkowałam pliki, a teraz przez moją nieuwagę doszły nowe. Dlatego właśnie nie powinnam była w ogóle przychodzić do biura. Dziecko radziłoby sobie o wiele lepiej niż laska po załamaniu nerwowym.

Czemu to musi być takie skomplikowane?

Przysunęłam do siebie kartki i zaczęłam działać. Tasowałam listy, dzieląc je na adresatów. Czasami zdarzało się, że prywatne korespondencje przychodziły do mojej firmy, zamiast zjawiać się w mieszkaniu. Niektóre przesyłki były katalogami lub propozycjami współpracy. W czasie przeszukiwania odnalazłam jedną kopertę bez danych adresata. Otworzyłam ją z czystej ciekawości.

W moje dłonie trafiła cienka, prostokątna karta, prawdopodobnie wyjęta z talii.

Joker.

Kompletnie nie rozumiałam, co mam z tym wspólnego. Sprawdziłam tył karty, a później kopertę, aczkolwiek nikt nie zostawił żadnej wiadomości. Anonim podarował mi jedynie czarnego jokera, który był dla mnie wielką zagadką. Nie należałam do fanów gier karcianych. W dodatku nie znałam reguł, więc nic nie świtało mi w głowie. Poza tym… coś podpowiadało mi, że rozwiązanie nie jest umieszczone w instrukcji którejś z gier.

Pewna lampka zapaliła się w mojej głowie. Karta mogła stanowić powiązanie z Alexem. Zaczęłam doszukiwać się głębszego sensu, którego zapewne nie było. Moja wyobraźnia szalała. Akta, karta, Alex, akta, karta, Alex… w kółko to samo. Powinnam bić się po głowie za swoje głupie i dziecinne myśli. Tyle razy przerabiałam ten temat. Obiecałam sobie skończyć z teoriami, zagadkami, a także podejrzeniami. Oddzielałam grubą linią sprawę Cienia i gangu, ale po jakimś czasie wracałam do tego niszcząc sobie życie. A może to przeznaczenie? Co, jeśli nie mylę się i Logan znalazł jakiś sposób, aby znowu mnie straszyć i szantażować? Nie, nie i nie. To wszystko wina Cassie i horrorów. Przeplatałam swoje obawy oraz fikcje z życiem rzeczywistym i takie były tego efekty.

Rozbrzmiał telefon. Nerwowo podskoczyłam na krześle. Chyba za bardzo odpłynęłam, zastanawiając się nad sensem i nadawcą tajemniczej przesyłki. Schowałam kartę do koperty, a później wepchnęłam pocztę w głąb torebki. Podniosłam słuchawkę telefonu stacjonarnego. Wpuściłam powietrze do ust, dodałam sobie trochę optymizmu w myślach i rozpoczęłam konwersację.

— Firma SilverStyle, Caitlin Teasel. W czym mogę pomóc? — przywitałam klienta ciepłym i spokojnym tonem, mówiąc głośno i wyraźnie.

— Witam z tej strony zakład pogrzebowy Cray, przekierowano mnie na ten numer, aby skontaktować się z panią — Po drugiej stronie słuchawki usłyszałam niski głos młodego mężczyzny. Przesłyszałam się, zwyczajnie przesłyszałam albo panikowałam.

— C… co? — wydukałam, a facet powtórzył tą samą formułkę.

Zdziwił mnie fakt, że dzwoni tutaj ktoś z tego typu zakładu, ale być może ten pan miał ciekawą ofertę, która miała nawiązać między nami współpracę. Na szkoleniu pracodawca zaznaczał, że jeżeli stawka jest satysfakcjonująca to przyjmujemy propozycję od każdego, niezależnie od typu prowadzonego biznesu. Nie zniechęcałam się. Różne „osobistości” telefonowały do naszej firmy. Zachowałam kulturę i klasę kontynuując konwersację.

— Przy telefonie — oznajmiłam.

— Miałem z Panią ustalić materiał, z którego ma być wykonana trumna — poinformował pracownik, a ja z wrażenia zaczęłam się krztusić.

Chciałam się roześmiać, jednak nie byłam sama w biurze, a to nie była rozmowa z koleżanką przy kubku kawy. Toczyłam negocjację, a przynajmniej początkowo miałam takie wrażenie. Jego telefon zwiastował jednak zupełnie, co innego. Ten człowiek został najwyraźniej wprowadzony w błąd, duży błąd. Innej możliwości po prostu nie dostrzegałam.

Powstrzymałam się, aby nie wybuchnąć śmiechem. Wyjście na niegrzeczną również wykreśliłam z listy rozwiązań. Ten facet nie mógł ponosić winy za baranów, z którymi dane było mu pracować. W dodatku nie znał mnie. Skąd miałby wiedzieć, że taka rozmowa może być niezręczna?

— Nie zamawiałam trumny, przykro mi — mruknęłam.

— Ale pan, który dzwonił do mnie wczoraj, kazał dogadywać się z panią.

Zmarszczyłam brwi zaintrygowana oraz przerażona wiadomością, jaką przekazał mi mężczyzna. Wyprostowałam się i oparłam łokcie na biurku, wytężając swój słuch, modląc się, o to by żadne słowo wypowiedziane przez tego osobnika nie opuściło moich uszu.

— Jaki pan? — spytałam, czekając na wyjaśnienie.

— Nie przedstawił się — odparł. — Zapisał tylko zamówienie na panią, mówiąc, że nie mogła pani zadzwonić wcześniej, a jest to pilne — wyjaśnił, czytając z dokumentacji, a przynajmniej tak wywnioskowałam po jego wahaniach i zamyśleniach.

Zaklęłam. Liczyłam chociaż na nazwisko tego dowcipnisia. Obstawiałam, że stał za tym żartem Cameron albo Lukas. W końcu ostatnio, tym dwóm kretynom, było do śmiechu, czemu więc nie mieliby po raz kolejny wymyślić czegoś beznadziejnie słabego? Przeklęci gówniarze znowu wystawiali moją cierpliwość na próbę. Dokuczanie mi znudzi się tym błaznom dopiero po śmierci, tak przypuszczam. Byłam skazana na głupotę kolegów Alexa. Niech to szlag.

— Okay — odpuściłam. — A wie pan może, dla kogo ta trumna była robiona? — zapytałam, tracąc jakiekolwiek nadzieję, bo tego pewnie również pracownik nie posiadał w swych notatkach.

— Hmm… — przeszukiwał papiery. — Mam! — krzyknął uradowany, jakby znalazł, co najmniej złoto. — Zamówienie wykonywane dla niejakiej Cassidy McGie — odpowiedział.

Uderzyłam plecami o oparcie krzesła, ciężko wzdychając. Moje ciało oblał nieprzyjemny gorąc. O mało nie wrzasnęłam. To nawet nie zostało wykreowane na śmieszny żart. Przypominało groźbę albo ostrzeżenie. Było chamskie i nietaktowne. Takie zagranie przekroczyło granice mojej wytrzymałości.

Rzuciłam słuchawką, zapominając, iż wciąż znajdowałam się w pracy. Zacisnęłam szczękę, aby nie wypuścić z ust tych wszystkich obelg. Daję słowo, że gdyby życie realne przypominało kreskówki, nad moją głową właśnie unosiłaby się para.

Mój wzrok zawiesił się na torebce, do której schowałam kopertę. Jeżeli joker i ten telefon miały ze sobą powiązanie… oznaczało to jedno. Wielkie kłopoty.

Rozdział 6

Z ręką przy ustach obserwowałam otaczające mnie ulice i budynki. Ściągnęłam brwi, zastanawiając się nad przesłaniem karty „Joker” oraz telefonem z zakładu pogrzebowego. Próbowałam w tym wszystkim znaleźć sens, jakieś powiązanie, które pomogłoby rozszyfrować tę zagadkę. Nie miałam żadnego pomysłu. Nie pomagał mi irytujący zapach lawendy, który unosił się w powietrzu. Wszystko, co było związane z Cassie McGie, pachniało lawendą. To zapach oleju i benzyny powinien drażnić moje nozdrza. Tymczasem jechałam autem, które poprzez unoszącą się woń wyobrażałam sobie, jako różowy rower.

W pewnym stopniu chciałam odbiec od rzeczywistości. Wyciszyć się, aby zapomnieć o siedzącej obok Cassie, która była wyjątkowo rozgadana. Sądzę, że mówiła o tym, co tylko przyszło jej na myśl. Chcąc być szczerą opowiedziałam jej o mojej telefonicznej rozmowie w pracy. Nie jestem typem osoby, która wolałaby skrywać sekrety, już nie. Po wydarzeniach sprzed sześciu miesięcy nauczyłam się, że tajemnice przynoszą tylko zło, a ja zła to miałam już po dziurki w nosie.

Gdy tylko jej piskliwy głos dobiegał do moich uszu, ochota, aby zamknąć się w dźwiękoszczelnym pokoju stawała się silniejsza niż zwykle. Cassie dyskutowała o rzeczach, które nie zmieniały biegu życiowego. To mnie frustrowało. Problemy, które aktualnie nas dotykały, znajdowały się na ostatnich miejscach jej listy tematów do dysput, a przynajmniej starała się, żebym tak właśnie to odebrała, bo w rzeczywistości przerażały ją wydarzenia dziejące się wokół nas.

— Rozumiesz to, Cait? Ten baran miał czelność pomylić Gucciego z Pradą! — oburzała się brunetka podczas kierowania swoim autem, kiedy to ja analizowałam szybę samochodu, doszukując się skaz, którymi mogłabym się w tej chwili zainteresować. Wolałam słyszeć cholerne bla, bla, bla i gapić się na plamę, niż prowadzić zaciętą konwersacje o projektantach torebek lub ubrań.

Cassie paplała, próbując za wszelką cenę rozładować atmosferę. Kiedy chciałam ją uspokoić, kazała mi dać sobie spokój. Twierdziła, że to głupie żarty, że ta informacja nie dotknęła jej w żaden sposób, ale wiedziałam, że kłamała. Dziewczyna nadmiernie gestykulowała, co u niej oznaczało zdenerwowanie. Cassie w ogóle nie posługiwała się gestykulacją w ciągu normalnej rozmowy. Moja wiadomość dotknęła dziewczynę, przeraziła. Widziała, przez co przechodziłam, a teraz ona grała główną rolę. Pojawiła się w świecie, który przeraża, budzi największe lęki, a przede wszystkim — jest pełen zagadek, niebezpieczeństw i niespodzianek. Już dawno zauważyła, że wiele rzeczy uległo zmianie z powodu wydarzeń dotyczących Cienia. Mój świat stał się zupełnie inny — prymitywny, wyzbyty rozrywki, moich emocji oraz reakcji. Żyłam, bo musiałam. Można uznać to za pewną monotonię, w której utknęłam prawdopodobnie na wieki wieków. Próbowałam od niej uciec, ale za każdym razem kończyło się tak samo. Wspomnienia wracały, a ja nie znalazłam sił, aby pogrzebać je na zawsze. Co lepsze, z łatwością potrafiłam przyznać, że moje życie to jedna wielka klepsydra. Ta zabaweczka stała, ale piasek przesypywał się z jednej strony na drugą. Podobnie wyglądała moja codzienność. Również zatrzymałam się, nie ruszałam się z miejsca. Zapomniałam o zegarze, który wciąż tykał. Cassie wkraczała do tego życia, jako wybraniec. Bo oczywiście, nie ona zadecydowała o swoim losie. Ktoś podjął tę decyzję za nią. Stała się czyimś celem, a przynajmniej na to wskazywało, choć moje myślenie zawsze mogło okazać się mylne. Szczerze mówiąc, w tej sytuacji wolałabym, żeby tak właśnie się stało. Za żadne skarby nie chciałabym, żeby moja przyjaciółka przechodziła przez to samo piekło.

Po tym, co przeżyłam ciężko jest wydobyć z siebie jakiekolwiek emocje. Byłam świadkiem trzech morderstw, dwa razy zostałam porwana, usiłowano mnie zgwałcić, a ile razy oszukałam przeznaczenie i zamiast zginąć, przeżyłam? Tego już nie zliczę. Powinnam zmienić imię na „Szczęściara”. Posiadam większą liczbę żyć niż nie jeden kot. W dodatku myśli o Alexie nie opuszczały mnie nawet na minutę. Skomplikowaną sprawą jest wyrzucenie tego chłopaka ze swojego umysłu. Mimo że chemia, która istniała między nami nie zdążyła rozwinąć się do końca, ja i tak nie potrafiłam o nim zapomnieć. Zabawne, prawda? Mając faceta, myślałam o innym. Czy mogłam już nazwać się suką? Tak, chyba tak. Ale co poradzę? Serce nie sługa. Wiem, że zachowywałam się okrutnie. Nie potrafiłam podjąć decyzji, mimo że nie miałam nawet między kim wybierać. W końcu Alex nie żył, a ja powinnam odciąć się od przeszłości.

O wiele prostszą sytuację miała Cassidy, która od razu odtrąciła zarówno Team Calextlin, a także Team Waitlin. Ale taka właśnie była. Odkąd pamiętam, nie odpowiadał jej żaden facet, z którym zamierzałam się spotykać. Możliwe, że moja przyjaciółka mierzyła za wysoko, nawet jak dla mnie, jeśli chodziło o kandydatów na chłopaka lub po prostu znała się na ludziach. Skreśl niepotrzebne. Tak, skreślisz myśl drugą, też bym to zrobiła. Przecież wszyscy dobrze wiemy, jaką osobą jest Cassie.

— Caitlin! — zawołała. — Znowu o nim myślisz. — Stwierdziła, w dodatku z pretensją.

— Może? — burknęłam, odwracając głowę w stronę dziewczyny. — Patrz na drogę — skinęłam w stronę przedniej szyby.

— Dlaczego sobie nie odpuścisz, Cait? On nie żyje. Co jest w nim takiego, że nie przestajesz o nim myśleć? — spytała, chcąc zrozumieć całą filozofię.

Ale Cassie nie mogła tego zrozumieć. I tak to będzie dziwne, ale… nie dlatego, że nie należała do grona osób najbardziej inteligentnych na tej półkuli. Problem tkwił w tym, że ja również tego nie rozumiałam. Sama szukałam odpowiedzi na to pytanie. Dlaczego Alex wciąż siedział w mojej głowie i nie miał zamiaru jej opuszczać? Cholera, gdybym wiedziała, na pewno znalazłabym sposób na usunięcie go ze swoich myśli, ale niestety pozostawało to tajemnicą.

Cassie pisnęła, raptownie hamując. Całe moje ciało wyrwało się do przodu zgodnie z prawami fizyki. Dzięki Bogu zapięłam pasy, jakbym przeczuwała, że zrobi coś głupiego. Na szczęście nie uderzyłam ani o szybę, ani o panel, chociaż do wybicia zębów naprawdę niewiele mi brakowało. Opadłam na siedzenie, patrząc na nią niczym na wariatkę. Ona zaś ponowne wcisnęła gaz. Miała szeroko otwarte oczy. Wystraszyła się? Co jej odbiło?!

— Co to do cholery było? — zapytałam, chcąc zabrzmieć spokojnie, ale mój głos drżał, a serce biło w nienaturalnie szybkim tempie. Mogłam tam dostać zawału przez własną przyjaciółkę.

— O mój Boże — jęknęła pod nosem.

— Cassie! — wrzasnęłam. — Mało mnie nie zabiłaś! Mów co ci się stało!

— Chyba wiem, dlaczego nie możesz o nim zapomnieć… — mruknęła ze smutkiem, uciekając wzrokiem od mojej przerażonej twarzy.

Cassie znalazła odpowiedź. Czy to było możliwe? Odpowiedź, której szukałam przez sześć miesięcy spoczywała w jej umyśle. Popatrzyłam na dziewczynę pytająco. Za wszelką cenę chciałam poznać jej teorię.

— Uprawiałaś seks z Alexandrem prostakiem Waldenem! — wydarła się, a na jej twarzy uformował się szeroki uśmiech. Nie wiem, czy miała na celu skompromitowanie mnie, rozbawienie, czy poniżenie. W każdym razie, na pewno udało się jej mnie zaskoczyć.

Otworzyłam usta i uderzyłam plecami o oparcie siedzenia. Uderzenie głową o mur było dość dobrym pomysłem po usłyszeniu słów, które padły z ust Cassie. Rzucenie się z klifu również wyglądało na odpowiednie. Serio, Cassidy McGie? Na nic lepszego cię nie stać? W dodatku ten pomysł był powodem nagłego hamowania i przyprawiania mnie o zawał? Litości, błagam.

— Nie spałam z nim — oznajmiłam wprost. — Ostatni raz uprawiałam seks z Brianem Hensmem i to dwa lata temu.

— Pieprzyłaś się z Brianem Hensmem?! — po raz kolejny krzyknęła, przyprawiając mnie o migrenę.

Nie wiem, w jaki sposób znosiłam Cassie, ale był to nie mały wyczyn. Dlaczego w ogóle rozmawiałam z nią na temat moich łóżkowych przygód? Wydawało mi się, że jestem w samochodzie, a nie w kościele, w trakcie spowiedzi.

Przytaknęłam, a następnie podkręciłam poziom głośności radia, w którym właśnie grano najnowszą piosenkę Katy Perry. Tym samym zakończyłam tą przerażającą, a zarazem krótką dyskusję na temat mojego życia seksualnego. Nie mogłam pojąć, jakim cudem właśnie seks wpadł do głowy Cassie. Nawet ja o tym nie pomyślałam.

Nie odrywając się od tematu Alexa, doszłam do wniosku, że poza intymnymi sprawami, na które i tak zapewne bym nie wyraziła zgody po naszej krótkiej znajomości, ominęło nas wiele wspaniałych chwil. Nie udało nam się zrobić wielu rzeczy, które zazwyczaj wykonują normalne osoby. Fakt faktem, nie byliśmy normalni, ale dostaliśmy szansę, aby to zmienić. Niestety — nie została ona wykorzystana. Nasze losy potoczyły się inaczej. On zniknął, a ja musiałam żyć dalej i radzić sobie z kolejną utratą bliskiej mi osoby. Pozostały mi wspomnienia, a także wyobraźnia, która tworzyła przyszłość niemogącą wkroczyć do rzeczywistości.

— Długo jeszcze? — zapytałam, widząc, że zbliżamy się do zakorkowanej autostrady.

Celem naszej podróży było Paddington, które wydawało się tak blisko, a jednak daleko. Cassie wyciągnęła mnie przed kolacją na szybkie zakupy z Willem, licząc, że uda jej się trochę rozerwać. Latarnie oświetlały już ulice Sydney, a zegarek wskazywał późną porę. Została mi godzina do spotkania z moim chłopakiem. Miałam nadzieję, że uda mi się zjawić na czas.

— Jakieś dziesięć minut, o ile to coś przed nami zamierza się ruszyć — odpowiedziała, ruszając w rytm muzyki. — Cholera, co za upał. Włączę klimatyzację — poinformowała wciskając kilka guzików na panelu.

Śledziłam wzrokiem jej poczynania. Kilka przeróżnych funkcji nagle zaczęło działać, a Cassie jak gdyby nigdy nic prowadziła dalej, nie zwracając na to uwagi. Nie muszę chyba wspominać, że załamałam się, chowając twarz w dłoniach.

— Jesteś pewna, że odpaliłaś klimatyzację? — spytałam, załamanym głosem.

— A czemu pytasz?

— No może, dlatego że palą nam się światła przeciwmgłowe? — popatrzyłam na brunetkę nie dowierzając, po czym wyłączyłam niepotrzebne opcje, ustawiając później siłę działania klimatyzacji. Cassie prychnęła, wyraźnie urażona moją wiedzą na temat pojazdów czterokołowych. Cóż, nie moja wina, że znam to auto lepiej niż jego właścicielka.

Jedną z kilku rzeczy, które sprawiały, że ja i Cassie pasowałyśmy do siebie była nasza niecierpliwość, kiedy chodziło o korek. Zawsze, gdy się śpieszysz, pojawiają się te przeklęte przeszkody, które ciężko jest obejść. Żadna inna droga nie prowadziła do Paddington, a poza tym nie miałyśmy możliwości zjazdu z autostrady. Pozostawało nam jedynie czekać.

— Wow, tamtym za nami przydałoby się światło, no, chyba że trwa jakaś impreza, ale wtedy wypadałoby mieć chociaż kulę dyskotekową — odezwała się Cassie, rozbawiona jadącymi za nami mężczyznami. Popatrzyłam w górne lusterko. Faktycznie, ledwo dostrzegłam samego kierowcę. Każdy z nich ubrany był na czarno. Możliwe, że jechali z innego miasta, ponieważ w zupełności nie ubrali się adekwatnie do pogody, gdzie termometr wskazywał ponad trzydzieści stopni. Na ich głowach spoczywały czapki z daszkiem. Oczy przysłaniały czarne, przeciwsłoneczne okulary. Przypominali „gościów” z mafii. Przez chwilę ogarnął mnie strach. Podejrzewałam, że nas śledzą. Telefon od zakładu namącił w mojej głowie. Niewiarygodne, że po sześciu miesiącach, kiedy całe Sydney ogarnął błogi spokój, ja nadal postrzegałam niektórych ludzi, jako gangsterów. Robiłam się zabawna, wręcz komiczna. Nadawałam się do wariatkowa. Zdecydowanie tak.

Zaśmiałam się, aby nie dawać Cassie powodów do złości. Kolejne stwierdzenie, iż wcale jej nie słucham wyprowadziłoby mnie z równowagi. Uznałam, że kłótnia jest zbędna. Sprzeczek miałyśmy wystarczająco dużo, jeśli chodziło o ostatni tydzień i cały szał związany ze studiami, na które nie zamierzałam iść.

Niespodziewanie nasze auto zatrząsło się pod wpływem silnego uderzenia. Obie odbiłyśmy się od siedzeń. O mały włos, a zrobiłabym sobie krzywdę, niechybnie wpadłabym na szybę. Odpięłam pasy. Zbliżałyśmy się powoli się do kilkunastu stojących w rzędach samochodów.. Cassie w ostatniej chwili pochwyciła kierownicę. Przywołała samochód do porządku, prostując go i sprowadzając na swój pas, z którego nieco zboczył. Od razu wymieniłyśmy porozumiewawcze spojrzenia. Odwróciłam się. Samochód jadący za nami ewidentnie w nas wjechał. Tym razem przeraziłam się na serio. Zastanawiałam się, czy kierowca tego wozu był trzeźwy. Prowadził jednego z nowszych modeli Range Rovera przy okazji wjeżdżając w drugą, drogą furę. Ten człowiek musiał być bogaty, naćpany lub najzwyczajniej w świecie głupi. Istniała jeszcze możliwość — „trzy w jednym”, lub ta, o której myślałam wcześniej. Działał na zlecenie.

— Dupek — syknęła Cassie.

Dziewczyna otworzyła okno, a później wystawiła środkowy palec pokazując go w kierunku nienormalnego kierowcy, czym sobie, przy okazji, ulżyła. Rzucała jeszcze kilkoma wyzwiskami w faceta, ale w końcu zrezygnowała, zdając sobie sprawę, że jestem jedyną osobą, która może wszystkie te obelgi usłyszeć.

Zaczęłyśmy zwalniać, będąc kilkanaście metrów od ogromnego korka, z nadzieją, że w trakcie wolnej jazdy cokolwiek się ruszy.

Czarny Range Rover po wrzuceniu kierunkowskazu zjechał na boczny pas, po czym przyśpieszył, żeby nas dogonić, a następnie jak zgadywałam — wyminąć. Rozwiał moje wątpliwości. Był po prostu niecierpliwym człowiekiem, który zachował się wobec nas chamsko. Nie zamierzałyśmy podarować mu uderzenia w wóz. Mógł zostawić na nim ślady, więc Cassie wolała go zatrzymać zanim zwiałby bez ponoszenia kosztów za naprawę. Najpierw jednak zdecydowała się na małą rozmowę z tym nieprzyjemnym panem.

— Otwieraj okno, dam małą lekcję temu kutasowi — warknęła przez zaciśnięte zęby Cassie, widząc jak kierowca dojeżdża do naszego wozu. Posłuchałam przyjaciółki, ale nie dlatego, że jej prośba zabrzmiała jak rozkaz. Chodziło mi bardziej o zapewnienie sobie rozrywki. Ubliżająca ludziom Cassie, to zabawna Cassie. Nie mogło być lepiej. Powinnam była tylko wyjąć telefon i nagrywać całe zajście, bo wiedziałam, że pójdzie ogień. Wyobrażałam sobie moment, w którym po zjeździe na pobocze brunetka wysiądzie i wymierzy cieniasowi siarczysty policzek. Aż żal nie robić popcornu i nie oglądać tej akcji z pełną ekscytacją.

Opuściłam szybę oczekując na podjazd Range Rovera. Czułam w kościach, że z ust Cassie polecą nieziemskie bluzgi i będę się śmiała dziś, jutro, a także za dwa tygodnie.

Przyciemnione szyby auta obok osuwały się powoli, a gdy opadły całkowicie nastąpiła mała zmiana scenariusza. Zamiast dawki śmiechu otrzymałam paraliż na widok zamaskowanego faceta, celującego do mnie z pistoletu.

— Ca… Ca… Cas — wyjąkałam, łapiąc dziewczynę za rękę. — Przyśpiesz — poprosiłam.

— Tak, Cait, wiem! — powiedziała marudnie. — To dla ciebie nic nie warty, zapewne stary, owłosiony i brzydki dziad, ale tknął moje maleństwo, a tego mu nie podaruję.

— Nawet, jeśli ma w ręku broń wielkości penisa twojego byłego chłopaka? — spytałam dla pewności, ledwo przełykając ślinę.

— Skąd wiesz, jakiej wielkości jest… — brunetka formułowała błędne pytanie, ale w ostatnim momencie wstrzymała się z kontynuacją, bo jej mózg przeanalizował to, co właśnie jej oznajmiłam. — Czekaj, co? — odwróciła twarz.

— Padnij! — krzyknęłam, widząc jak nieznajomy pociąga za spust.

Dziewczyna pochyliła się, chowając twarz w kierownicę. Ja zaś skuliłam się, modląc o przetrwanie. Dodała gazu, starając się utrzymać samochód na pasie pomimo braku widoczności. Dźwięk strzału rozbrzmiał w naszych uszach. Zaczęłyśmy panicznie krzyczeć. Wtedy zrozumiałam, dlaczego dzwonił do mnie zakład pogrzebowy. Ten atak był zaplanowany. Ktoś chciał zabić Cassie. Ale dlaczego? Padł kolejny strzał. Tym razem nie w naszym kierunku. Napastnik obrał za cel koło samochodu. Przedziurawił nam oponę. Auto wpadło w poślizg, idąc bokiem na piszczących kołach. Zjeżdżałyśmy z pasu, nie utrzymywałyśmy prędkości. Range Rover przyśpieszył; wyminął nas i odjechał z piskiem opon.

— Cassie! — zawołałam.

Tył jej bluzki był we krwi. Pierwsza kula musiała drasnąć jej ciało. W dodatku odłamki szkła wybitej szyby od strony kierowcy, spadły na jej kręgosłup raniąc skórę. Jęczała. Zauważyłam, że spod opon idą iskry. Jechałyśmy slalomem, a samochody podążające za nami trąbiły, nie mając pojęcia, co się dzieje. Wozem miotało. Cassie starała się przywrócić kontrolę nad samochodem, ale tylko marnowała czas. Dławiący ją strach w ogóle nie pomagał, a utrudniał zapanowanie nad sytuacją. Płakała, bo wizja naszych zmiażdżonych ciał na pewno pojawiła się w jej głowie. Wołała o pomoc czując, że to już koniec.

Wjeżdżałyśmy powoli w tłum stojących na światłach aut, nie mogąc się zatrzymać, gdyż za nami ciągnęły się następne pojazdy. Kierując się intuicją oraz wszystkim, czego nauczyłam się podczas jazd z Alexem oraz Lukiem, chwyciłam kierownice, przejmując prowadzenie. Wykorzystywałam swoje wspomnienia i całą wiedzę na temat aut, a także prędkości. Czekając na odpowiedni moment, przekręciłam gwałtownie kierownicę, zjeżdżając na sąsiedni pas prowadzący w drugą stronę. Nie prostując kierownicy, w miarę możliwości, które dzięki Bogu istniały, przecięłam oba pasy, wjechałam na chodnik. Nie zdążyłam upewnić się, czy nikogo na nim nie ma, więc uderzyłam pięścią w klakson, ostrzegając pieszych o swoich zamiarach. Samochód przejechał na trawnik, wpadając na dziury. Miałyśmy szczęście, gdyż obeszło się bez dachowania. Gdy już znalazłyśmy się na równej ziemi, nakazałam Cassie wcisnąć awaryjnie hamulec. Auto gwałtownie się zatrzymało, na co odpowiedziałyśmy piskiem. Cassie podniosła nogi, puszczając wszystkie pedały. Zatrzymałyśmy się, obracając o dziewięćdziesiąt stopni. Samochód zgasł, a wtedy dopiero otworzyły się poduszki powietrzne, blokując nam widoczność. Patrzyłam na białe, napompowane prześcieradło dusząc się leśnym zapachem materiału. Dlaczego zapach kojarzył mi się z lasem? Na to pytanie chyba nigdy nie znajdę odpowiedzi.

Genialnie.

Uderzyłam w poduszki pięścią, a gdy te zmniejszyły się, wysiadłam z wozu i popędziłam do Cassie. Pomogłam jej wysiąść. Na drżących nogach opuściła samochód, do którego teraz czuła już tylko wstręt zmieszany z obawami. Makijaż spływał wraz ze łzami po jej rozedrganych policzkach. Dzieliłam z nią zdenerwowanie. Nie miałam pojęcia, kim byli ci, którzy nas napadli, ani czego od nas chcieli. Mogłyśmy zginąć, a myśl o tym powodowała okropny ból głowy.

Wyjęłam z kieszeni komórkę, telefonując szybko do jednego z przyjaciół Alexa. Nikt inny nie mógł mi pomóc, nawet Will. Ta sprawa mogła dotyczyć Alexa, a on spędził już masę czasu na słuchaniu o jego osobie. Lukas odebrał połączenie, a ja wyjaśniłam mu wszystko. Blondyn bez wahania zgodził się przyjechać i nam pomóc nam. Pozostało tylko czekać.

W bagażniku odnalazłam niewielką apteczkę. Opatrzyłam w miarę możliwości plecy Cassie, oczekując na Rowleya.

— Przykro mi — szepnęłam, gładząc dłonią ramię dziewczyny.

Widok roztrzęsionej Cassie łamał moje serce.

— Cait — mruknęła. — Ta sprawa nigdy się nie skończyła prawda?

Objęłam ją ramionami chcąc okazać wsparcie. Nie odpowiedziałam na pytanie. Bałam się wyrazić swoją opinię, a brzmiała ona następująco…

To, co nas spotkało… było dopiero rozgrzewką.

Rozdział 7

Cameron zaparkował swój samochód pod domem Willa. Odwiózł mnie bez jakiegokolwiek problemu, jakby chciał się mnie pozbyć. Po drodze łamał wszelkie przepisy, co jakoś nie było wielkim zaskoczeniem. Żaden z przyjaciół Alexa nie dbał o zasady. Część mnie łudziła się, że może ich jazda stała się spokojniejsza, ale jak zwykle musiałam się pomylić. Nie zgasił silnika, wiedząc, że nasza rozmowa nie potrwa długo. Myślami był zupełnie gdzie indziej. Żując gumę, rozglądał się po osiedlu czekając, aż rzucę krótkie — „cześć” na pożegnanie i wysiądę dając mu wreszcie święty spokój. Nie liczył nawet na podziękowania za podwózkę. On po prostu marzył, abym zniknęła z jego pola widzenia. Nie musiałam go nawet dobrze znać, aby wyczuć, że moje towarzystwo przeszkadza mu bardziej niż nieznośnie dźwięcząca, co sekundę kontrolka odpiętych pasów bezpieczeństwa. McNealy miał mi za złe śmierć Alexa — wiedziałam to doskonale, ale nic nie potrafiłam zrobić, by uwierzył mi, że gdybym mogła cofnąć czas, zamieniłabym się miejscem z jego przyjacielem i przyjęłabym na siebie te dwa pechowe pociski. Za każdym razem Cameron ucinał rozmowę w ten sam sposób. Kręcenie głową, wywracanie oczami i słowa: „Nie w tym rzecz, daj spokój, nie mamy, o czym gadać, skończ.” Jego brak otwartości i skrytość potrafiło zirytować. Próbowałam wycisnąć z niego jak najwięcej, ale było to niemożliwe. Kiedy Cameron nie chciał mówić — nie mówił. Nawet jeśli jego słowa miały wnieść coś dobrego. Był skomplikowany, ale to właśnie wyróżniało go spośród innych. Dziwactwo, izolacja i bezczelność. Bo jeżeli zdecydował się wyrazić swoją opinię nie powstrzymywał się przed sarkastycznymi komentarzami lub ironią. Te dwa zabiegi traktował jako nieodłączną część swojego stylu bycia.

— Możesz mi chociaż obiecać, że trochę powęszycie? — spytałam, trzymając dłoń na klamce drzwi.

— Może po prostu twoja przygłupia przyjaciółeczka najechała na kamień i złapałyście gumę, hm? — zapytał patrząc na mnie. W ogóle nie uwierzył w to, co mówiłam po ich przyjeździe.

— Tylko nie przygłupia, okej? — zganiłam.

— Ona ślini się do Rowleya, Caitlin. Naprawdę chcesz mnie przekonać, że ma mózg?

— Cameron, widziałam mężczyznę, który celował do nas z broni. Po południu dostałam telefon z zakładu pogrzebowego, który wykonuje trumnę dla Cassie. Sugerujesz, że postradałam zmysły, zmyślam czy to zbieg okoliczności? — starałam się uspokoić głos, żeby nie wydawał się pretensjonalny. Ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebowałam była kłótnia z Cameronem.

— Nie wiem — wypuścił ze swoich pełnych ust dwa słowa, które na nim ciążyły. — Ale wiem, że gdybyś miała wisiorek na swojej szyi, żaden pajac nie spróbowałby nawet załadować swojego gnata. Gdzie on jest? — spytał unosząc brwi, a ja zamilkłam w obawie przed wyznaniem prawdy.

Nie sądziłam, że wisiorek Alexa jeszcze kiedykolwiek przyda mi się przy napaści. W końcu… skoro Alex był martwy, jakie przesłanie miała mieć biżuteria? Nie widziałam w tym sensu, więc oddałam ją osobie, która ją podarowała. Straciła swoją wartość, stała się przeterminowana.

— Zostawiłam go na grobie — powiedziałam cicho.

Głowa Camerona uderzyła o kierownicę. Z jego ust wypłynęło kilka przekleństw, które ledwo zdołałam usłyszeć. Wyraził swoje niezadowolenie jasno i wyraźnie. Przez kilka sekund siedział w ciszy jedynie głęboko oddychając. Miał wiele do powiedzenia, jednak tłumił wszystko w sobie. Mogłam tylko zgadywać, o czym myślał i jakimi obelgami rzucał w głowie.

— Coś nie tak? — szepnęłam niepewnie.

— Czegoś tutaj nie rozumiem — odpowiedział zwyczajnym tonem.

— Czego?

— Dlaczego Bóg podarował mi coś, co zwane jest mózgiem, a ciebie i resztę pominął… — powiedział rozczarowany. — Powinnaś nosić to dziadostwo przy sobie!

Zacisnęłam usta żałując swojego durnego pytania. Mogłam spodziewać się tego typu odpowiedzi od gbura, jakim był. Jeżeli decydujesz się na rozpoczęcie dialogu z nim, powinnaś mieć przygotowane riposty, sporo ripost, bo McNealy rzucał swoimi niczym magik, prosto z rękawa. Cóż, może to był jego ukryty talent?

Dziadostwo… A więc ten wisiorek nazywał dziadostwem. Skoro nie był wart zachodu, po jaką cholerę miałam go mieć przy sobie? Chyba, że jego wypowiedź miała na celu mnie obrazić. Tak wnioskowałam, ponieważ czasem zastanawiałam się, czy Cameron mnie nie lubi, czy może traktuje mnie jakoś specjalnie i powinnam czuć się wyróżniona. Otrzymuję od niego większą ilość negatywnych komentarzy podczas jednego krótkiego spotkania niż Rebecca Black zdążyła ich zebrać pod utworem Friday. Okay, może wyolbrzymiłam tę sprawę, jednak Cameron musiał żywić do mnie ogromną urazę.

— Dobranoc — burknęłam, po czym opuściłam wóz chłopaka. W ciągu kilku sekund zniknął z mojego pola widzenia.

Weszłam schodami na pierwsze piętro, gdzie znajdowało się mieszkanie Willa. Otworzył drzwi, witając mnie z uśmiechem na ustach. Po wejściu podarował mi kwiaty, jak miał z resztą w zwyczaju. Przy każdym spotkaniu dostawałam mały upominek. Czułam się głupio. W życiu nie przyszedł mi do głowy pomysł wykorzystywania Willa w sposób materialny. Nigdy nie planowałam go skrzywdzić. W większości biło od niego dobrocią i optymizmem, który próbował w połowie przelać na mnie. Niestety, starania te nie owocowały. W dalszym ciągu nie dopisywał mi humor; pogarszał się z dnia na dzień.

Will opowiedział mi o dzisiejszym menu. Mówił z ekscytacją, wyraźnie ciesząc się z naszej wspólnej kolacji. Relacjonował swój dzień, na szczęście nie pytając o mój. Walczyłabym ze sobą, aby nie opowiadać wrażeń z dzisiejszego wypadku. Było mi przykro, że nie podzielałam jego zachwytu. Moje myśli krążyły wokół Cassie i wypadku. Zastanawiałam się nad samopoczuciem przyjaciółki. Miałam nadzieję, że Lukas odwiózł ją bezpiecznie do domu. Liczyłam również na jakąś obserwację, bądź opiekę. Nie wiadomo czy to, co miało miejsce kilka godzin temu było wystarczającym przedstawieniem dla bandytów, którzy na nas napadli. Na samo wspomnienie toczącego się samochodu, adrenalina buzowała w moim ciele. Krew w żyłach zaczynała wrzeć, a ja nie potrafiłam zapanować nad drżeniem rąk. Spuszczałam głowę, potrząsając włosami, żeby tym zabiegiem móc skryć swoją twarz. Gdyby Will zauważył moje zdenerwowanie, prawdopodobnie bylibyśmy już w drodze na komisariat żeby złożyć zeznania. Nienawidziłam komisariatów. Zbyt wiele czasu tam spędziłam.

Mimo wszystko miałam na uwadze fakt, że jeśli ten cały wir niebezpieczeństw znów odnalazł swoje miejsce w księdze mojego życia, stawianie się na komisariacie i zgłaszanie każdej napaści będzie jak najbardziej odpowiednie. Tym razem nie chodziło tylko o mnie, a także o moją przyjaciółkę. Cassie mogła być najgłupszą osobą na tej planecie, ale wspominanie o jej braku lojalności to wielkie kłamstwo. Nigdy nie zostawiła mnie w potrzebie. Moim zadaniem było odwdzięczyć się za te lata oraz miesiące, w których miałam pod górkę, a jednak nie byłam sama.

— Caitlin, mówię do ciebie — ostry ton Willa ściągnął mnie na ziemię.

Zatrzepotałam rzęsami patrząc, jak obserwuje mnie swoimi błękitnymi oczami. Musiało minąć sporo czasu odkąd nie wypowiedziałam ani jednego słowa, nie poruszyłam ręką, czy nie dałam oznak życia. Brak mojej reakcji zwracał tylko uwagę.

— Huh? — burknęłam powoli unosząc głowę. — Przepraszam — wymamrotałam zdezorientowana, ściskając jego dłoń. — Miałam dzisiaj dużo pracy — skłamałam.

— Dlatego się spóźniłaś? — spytał wysilając się na uśmiech, jednak nie przypominał on tego szczerego uśmiechu, który zazwyczaj widniał na jego twarzy. Nieśmiało skinęłam, a on odpuścił temat.

Aczkolwiek to właśnie uwielbiałam w Willu. Jeżeli nie chciałam rozmawiać, nie rozmawialiśmy. Nigdy nie starał się mnie zmienić. Nie naciskał, kiedy milczałam, chyba że zauważył, iż jest to poważny temat, który niesie za sobą problemy. Wtedy wyciągał ze mnie jak najwięcej informacji. Doskonale rozumiał, z czym dotychczas się zmagałam i akceptował pewne zachowania, przez które na pewno dostawał białej gorączki. Wiedziałam to, chociaż nie za często skarżył się na moje nastawienie. Możliwe, że powodem braku narzekań były moje chęci do zmian, bo chciałam się zmienić — dla niego. Will nie zasłużył na taką ignorancję, jaką dziennie mu fundowałam. No… chyba że chodziło o moją przeszłość.

Will czasem lubił wracać do tego tematu. Mówiąc o Alexie wszczynał kłótnie, gdyż historię z nim związaną uznawałam za dość osobistą. Jedyną osobą, z którą mogłam prowadzić dialog dotyczący Cienia byłam ja sama, dlatego w niektórych sytuacjach byliśmy niczym woda i ogień. Wtedy już nie było odwrotu, dochodziło do konfrontacji, która nie kończyła się szczęśliwie. Wręcz przeciwnie.

— Pozmywam — oświadczył zabierając naczynia ze stołu. Nie pozostawiając mi żadnego zajęcia, wstałam od stołu i ruszyłam do łazienki, aby umyć dłonie po skończonej kolacji, z której zapamiętałam jedynie smak kurczaka.

Łazienka znajdowała się na samym końcu mieszkania. Podążając korytarzem udekorowanym różnymi obrazami czy też fotografiami, mijałam pokoje, a także gabinet Willa, w którym spędzał więcej czasu niż we własnym łóżku. Gdybym go nie znała, stwierdziłabym, że jest pracoholikiem, jednak śledztwa po prostu pasjonowały go od dziecka. Marzył, żeby zostać policjantem i pracować nad tajemniczymi zniknięciami oraz zabójstwami. To niezbyt popularne hobby, ale oryginalne.

Zatrzymałam się przy gabinecie, gdy spostrzegłam czarny plecak, z którego wystawały dokumenty. Kontynuowałabym drogę do łazienki, ale brązowa teczka przypominająca tą, którą widziałam na komisariacie nie pozwoliła mi iść dalej. Popatrzyłam w głąb korytarza. Widziałam cień Willa, który wciąż krzątał się po kuchni. Wykorzystałam sytuację i weszłam do pokoju, przymykając za sobą drzwi. Szybko zajrzałam do plecaka, aby upewnić się, czy moje podejrzenia nie są bezpodstawne. Miałam rację. To były akta Cienia. Na okładce widniało jego imię i nazwisko. Wewnątrz znajdowało się mnóstwo kartek, a mi brakowało czasu na przejrzenie każdego dokumentu. Popełniłabym natomiast błąd odkładając je do plecaka. Ostatni raz spojrzałam w kierunku drzwi. Nie słyszałam kroków Willa ani jego głosu. Ścisnęłam teczkę w dłoni, po czym podeszłam do kserokopiarki, która stała w gabinecie. Z nadzieją, że nie jest ona najgłośniejszym urządzeniem włączyłam ją i poczekałam chwilę na przygotowanie. Na moje szczęście w salonie grało radio, które zagłuszało pracę maszynerii. Włożyłam poszczególne dokumenty i zaczęłam je kopiować. Nie zapominając o kontrolowaniu czasu, zabrałam połowę wydruków. Mój pobyt w łazience nie mógł być podejrzany. Po zgięciu kartek wpół wsunęłam je na plecy, pod koszulkę. Wyłączyłam urządzenie i wyjęłam z maszyny akta. Przejrzałam jeszcze kilka stron. Zamierzałam wyjąć telefon, żeby sfotografować resztę kartek, jednak z momentem wysuwania komórki do pokoju wpadł Will, nakrywając mnie na gorącym uczynku. Impulsywnie zamknęłam dokument z informacjami o życiorysie i przestępstwach Alexa.

— Co ty do cholery robisz? — zapytał.

— Mogłabym spytać o to samo — podniosłam do góry dokument. — Obiecałeś mi, że nie będziesz się mieszał w moje prywatne sprawy — rzuciłam aktami na blat stołu.

— To raczej moje prywatne sprawy — odparł. — Nie wierzę, że grzebałaś w moich rzeczach — pokręcił głową z niedowierzaniem.

— Gdybym tego nie zrobiła, nie powiedziałbyś mi o tej sprawie — zauważyłam. — Twoje? — prychnęłam. — Dobrze wiesz jak ogromną częścią mojego życia są wydarzenia zawarte w tym durnym pliczku! — krzyknęłam. — Myślałam, że mamy to już za sobą — mruknęłam. — Dziś o mało mnie nie zabili.

— Dramatyzujesz, Caitlin.

— Nie — warknęłam. — Gdy on wraca, wracają kłopoty.

— Caitlin…

— Ten temat miał być zamknięty — przypomniałam.

— Wziąłem jego sprawę — Will wypowiedział to jedno zdanie tuż po wzięciu głębokiego wdechu. — Jest warta więcej niż durne patrole.

— I warta więcej niż ja, prawda? — spytałam, uśmiechając się sztucznie, przez co na mojej twarzy pojawił się karykaturalny grymas.

— Jestem spłukany, Cait! — wydarł się blondyn, uderzając w ścianę. — Nie mam pieniędzy… — wyznał cicho.

— Mogłeś mi powiedzieć, pomogłabym ci.

— Nie chcę jałmużny — burknął, opierając głowę o ścianę.

Zamknęłam oczy, a po moich policzkach spłynęły łzy. To nie była pierwsza kłótnia, którą odbywaliśmy w ten sposób. Wygląd Willa może mówił: Hej, jestem panem idealnym, ale jego charakter na to nie wskazywał. Miał mnóstwo pozytywnych cech, aczkolwiek coraz częściej wypływały jego wady. Nie wiedziałam, czy powodem tej całej złości, którą potrafił emanować była praca, czy może moja obojętność. A może nie zobaczyłam jeszcze jego prawdziwego oblicza? W dodatku jego problem z agresją nadal się nasilał. Doceniałam fakt, że zdołał mi o tym powiedzieć. Nie był pierwszą osobą, która okazała się nerwowa, ale nie przyzwyczaiłam się do tego i strach nadal pojawiał się gdzieś tam w moim ciele.

Im dłużej prowadzilibyśmy tę rozmowę, tym gorsza stawałaby się nasza relacja. Jedyną rzeczą, którą mogłam zrobić to… wyjście. Will potrzebował ochłonąć, ja także. Czas leczy rany, możemy pomyśleć, zastanowić się nad plusami i minusami życia, a także dokonać wyboru — przemyślanego wyboru w spokoju i ciszy. To właśnie zamierzałam zrobić.

Podeszłam do Willa. Przejechałam dłonią po jego plecach, opierając swoją głowę na jego ramieniu. Klatka piersiowa Brytyjczyka poruszała się szybko. Łapał w usta małą ilość powietrza. Wdychałam zapach męskich perfum Armaniego, który koił moje nerwy. Nie mogłam jednak zostać na dłużej. Will wcale nie wydawał się spokojnym.

— Nie chcesz jałmużny… — powtórzyłam szeptem jego słowa.- A ja nie chcę kolejnego faceta, który będzie mnie okłamywał i ranił na każdym kroku — ucałowałam jego ramię okryte zwykłym białym T-shirtem. — Więc zastanów się Will, co jest dla ciebie ważniejsze. Ja i twoja szczerość, czy może kłamstwo i samotność.

— I ty mówisz o kłamstwie? — zapytał, odrywając się od ściany. Patrzył na mnie z pogardą, a w jego głosie wyraźnie słyszałam złość, która mieściła się jego pięknym ciele. — W takim układzie, czemu nie opowiesz mi o tym, co robiłaś w samochodzie jednego z przyjaciół Cienia godzinę temu? — zapytał, a ja zamilkłam.

Wpadłam w bagno. Plątałam się we własnych zeznaniach. Nie sądziłam, że Will widział mnie i Camerona. Wyszłam na niezłą hipokrytkę oskarżając go o oszustwa, których sama się dopuszczałam. Moje intencje były dobre, ale mogłam powtarzać to w nieskończoność. Will zapewne nie uwierzyłby w moje słowa.

— Nie rozumiesz…

— Podobno związki opierają się na zaufaniu — dodał, śmiejąc się.

Westchnęłam. Bez słowa udałam się do wyjścia zabierając przedtem torbę z salonu. Zostawiłam Willa, zanim nastąpiłby wybuch. Jeżeli chodziło o awantury, on nigdy nie miał dość. Mógł kłócić się bez końca. Mógł rzucać obelgami oraz wygłaszać swoje zdanie. Moje uczucia przestawały wtedy mieć jakiekolwiek znaczenie. Zmieniał się nie do poznania, dlatego rzadko doprowadzałam do sytuacji, w których oboje musieliśmy zbierać jak najwięcej sił, żeby ze sobą walczyć. Chciałam utrzymywać swoje zdanie o blondynie. Przystojny, zadowolony z życia, opiekuńczy policjant z typowym brytyjskim humorem. Odrzucałam drugą stronę medalu chcąc, chociaż raz zamydlić swoje oczy; udać, że wszystko mam pod kontrolą, moje życie jest cudowne i jest w porządku.

Wyszłam z budynku kierując się w stronę głównej ulicy. Samochód został pod moim domem, więc nie pozostało mi nic innego, jak powrót pieszo przez feralny park, który około rok temu ostatni raz wymalował uśmiech na mojej twarzy. Nie dostrzegałam już tego piękna roślin, czystej wody w fontannach, cudownego zapachu kwiatów oświetlanych przez słońce za dnia, zaś wieczorami oraz nocą przez latarnie. Czułam się w tym miejscu źle i obco. Park budził we mnie lęki i przypominał o zdarzeniach, które chciałabym wyrzucić ze swojej głowy.

Zresztą… od dawna nie należałam do fanek wieczornych bądź nocnych spacerów. Sądzę, że każdy człowiek po przejściach wolałby uprawiać jogging lub spotykać się z przyjaciółmi w ciągu dnia, kiedy tłum ludzi przechadzałby się ulicami Sydney i prawdopodobieństwo napaści byłoby mniejsze. Szybkim krokiem przemierzyłam aleje parku, aby trafić na uliczki, gdzie od czasu do czasu pojawiali się kierowcy. Co prawda, byli oni w ruchu, ale fakt, że przejeżdżali ulicą miał swoją wartość i sprawiał, że strach powoli zanikał. Zwłaszcza, kiedy zbliżałam się do swojego bloku. Trasa od domu Willa wydawała się krótka, ale niosła ze sobą mnóstwo lęków. Spokój ogarniał mnie dopiero wtedy, kiedy otwierałam drzwi od swojego mieszkania. Ucieszyłam się widząc znajomy budynek. Do zakończenia całego spaceru zostało mi jedynie kilka metrów. Na krótką chwilę poczułam ulgę. Na moim ciele pojawiły się dreszcze, kiedy usłyszałam czyjeś kroki. Zabrakło mi odwagi, żeby odwrócić się i spojrzeć na osobę idącą za mną. Przygryzłam dolną wargę powtarzając w myślach, że panikuję. Nie mogłam sobie pomóc. Miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Walczyłam ze swoją ciekawością i histerią usilnie starając się nie oglądać przez ramię. Przyśpieszałam. Wbiłam wzrok w ziemię z nadzieją, iż dzięki lampom ulicznym ujrzę chociażby cień idącego osobnika. Wydawało mi się, że on również przyśpieszył, co tylko pobudziło moją wyobraźnię dotyczącą przyszłych zdarzeń.

Dosłownie kilka kroków dzieliło mnie od drzwi wejściowych. Gdy tylko do nich dotarłam, czym prędzej sięgnęłam do torebki w poszukiwaniu kluczy. Moje serce biło niczym oszalałe. Nie patrzyłam w stronę ulicy, skupiłam się na odnalezieniu kluczy. Dźwięk kroków nie ustępował. Przez głowę przelatywało mi mnóstwo myśli. Może zwariowałam i nikogo tam nie ma? A jeśli on lub ona ma nóż? Drżące ręce utrudniały mi znalezienie czegokolwiek, nawet komórki. Nie poczułam, kiedy pasek od torebki zsunął się z mojego ramienia. Puściłam materiał, a wtedy cała torba znalazła się na ziemi. Zaklęłam, gdy zawartość rozsypała się po chodniku. Przykucnęłam i zbierałam rzeczy na nowo, wrzucając je luźno. Marzyłam o tym, aby znaleźć się w mieszkaniu w przeciągu minuty, bądź dwóch.

— Caitlin… — moje serce niemal zatrzymało się, gdy do moich uszu dobiegł zachrypiały głos.

Daję słowo, że włosy stanęły mi dęba. Wydałam z siebie cichy jęk i zaprzestałam zbierania rzeczy. Było już za późno. Szukałam wzrokiem pistoletu na gaz, który od niedawna gościł w mojej torebce. Gdy go odnalazłam, wstałam, a później cofnęłam się uderzając plecami o drzwi. Było ciemno. Nie widziałam twarzy osoby, która stała metr ode mnie. Zacisnęłam w dłoni pistolet, trzymając rękę z tyłu, aby oprawca nie zauważył, iż mam się czym bronić. Przełknęłam ślinę, przygotowując się na najgorsze.

Rozdział 8

Poczułam nagły ucisk w żołądku, który spowodował zachwianie się mojego ciała. Zakręciło mi się w głowie na myśl, że za moment mogę doznać uszczerbku na zdrowiu lub co gorsza… zakończyć swój żywot. Kurczowo trzymałam się klamki drzwi wejściowych, jakby magicznym sposobem miały się one otworzyć. Wbiegłabym wtedy do środka, a następnie zamknęłabym bandycie drzwi przed nosem uniemożliwiając atak. Sytuacja nie wyglądała jednak tak dobrze, jak układałam sobie w głowie. Brak możliwości ucieczki utrudniał sprawę. Do obrony służył mi jedynie pistolet na gaz, którym za wiele nie mogłam zdziałać. Nie dawał on stuprocentowej skuteczności.

Wtem wydarzyło się coś, czego zupełnie się nie spodziewałam. Mój domniemany napastnik podszedł bliżej, a światło ulicznej lampy rozświetliło jego twarz. Bardzo dobrze znajomą twarz.

— Cholera, Dan! — wrzasnęłam, wypuszczając z dłoni pistolet, który uderzył o ziemię. Wciągnęłam do swoich płuc nadmiar powietrza, jakby za chwilę miało go zbraknąć. Oparłam cały ciężar ciała o ścianę powstrzymującą mnie przed upadkiem. Przeczesałam dłonią włosy, rozluźniając się. To Dan, tylko Danny. — Mało brakowało, a dostałabym zawału — wymamrotałam, patrząc szeroko otwartymi oczami w ziemię.

Brunet podrapał się po karku czując dyskomfort. Nie chciał mnie przerazić. Widziałam w jego oczach kłębiący się strach. Zagubił się. Myślał pewnie, jak powinien zareagować. Minęło tyle czasu, odkąd spotkaliśmy się po raz ostatni w barze Eleanor. Powiedzieć — „cześć”? Przeprosić? Objąć? Zaśmiać się? Mogłam pocieszyć go jedynie faktem, że nie był z tym wszystkim sam, bo ja także nie miałam pojęcia, co mam zrobić. Dać mu w twarz za to, że przestał mnie traktować jak przyjaciółkę? Przytulić się do niego, bo wrócił i wybrał mnie, jako towarzystwo na wieczór? A może powiedzieć mu — „spadaj, wracaj do Nowego Jorku”? Uznałam, że opcja druga jest najlepszym wyjściem.

Podeszłam do bruneta rozchylając swoje ramiona, żeby później wpaść prosto w jego. Nie czekałam na odwzajemnienie tego upragnionego przez nas uścisku. Dłonie Dana znalazły swoje miejsce na moich plecach. Przyciągnął mnie do siebie, aby między naszymi ciałami zniknął dystans. Zacisnęłam palce na jego ramionach, a w moich oczach pojawiły się łzy. Tak bardzo tęskniłam za Radleyem, chociaż nigdy tego nie przyznałam. Teraz, kiedy ludzie odsuwali się ode mnie, brakowało mi ciepła, troski i zrozumienia, które potrafił mi dać właśnie Dan. Mimo że nie odwzajemniałam jego uczuć, był mi osobą bliską, ważną.

Ten uścisk stanowił coś więcej niż tylko zwykłe powitanie. Dan nie przyjechał do mnie bez powodu. On również tęsknił. Czuł pewną pustkę, której nie wypełniała kawa ze Starbucksa albo pączek z nowojorskiej kawiarenki. Każdy z nas wie, jak ogromną tragedią jest utrata przyjaciela. Taka osoba jest wielkim skarbem, który pragniemy zatrzymać dla siebie, na wyłączność. Czasami przyjaźń jest ważniejsza od miłości. Kto zrozumie cię lepiej niż prawdziwy przyjaciel? Tylko on zobaczy ból w twoich oczach, podczas gdy reszta widzi fałszywy uśmiech, który jest dla nich wystarczający. To on rozumie, szanuje, wspiera i wybacza; podnosi na duchu bądź przywraca do świata rzeczywistego, kiedy odlatujesz w krainę czarów.

Wszystkie te cechy posiadał Dan. On był harmonią i ładem, który zniknął z mojego życia. Cassie przypominała tornado, które potęgowało burzę, czyli mnie. Dan natomiast kontrolował nas, sprowadzał na ziemię w wymagających tego sytuacjach. W tym bałaganie, bo tak określałam swoje życie, potrzebowałam osoby, która wprowadzała porządek. Dan zjawił się w samą porę.

Oczywiście chaos zamieszkujący w mojej głowie oraz życiorysie nie był jedynym powodem, dla którego pragnęłam odzyskać Dana i przywrócić jego status przyjaciela. Nie ukrywam, że należę do osób wrażliwych, które przywiązują się dość szybko do ludzi. Idąc tym tropem za kolejny argument obrałam swój strach przed całkowitą utratą bruneta. Zamierzałam wykorzystać szansę odnowienia naszych relacji, zanim byłoby za późno. Zawsze musimy próbować zdobywać swoje cele, bo jeśli się nie uda, mamy przynajmniej satysfakcję, iż próbowaliśmy.

Oboje popełniliśmy kilka błędów. Dan zakochał się we mnie, ja go odtrąciłam. On wystawił moje zaufanie na próbę, ja wyciągnęłam zbyt pochopne wnioski. Takim sposobem lawina nieszczęść spadła na naszą dwójkę i rozbiła coś pięknego, co budowaliśmy przez szmat czasu. Ludzie popełniają błędy, a my jesteśmy ludźmi. Mamy do tego pełne prawo. Kłócimy się o błahostki, odtrącamy wzajemnie, ale w końcu odnajdujemy dobrą drogę, na której znów się spotykamy, nieprawdaż? Taka jest nasza natura, tacy jesteśmy. Najważniejszą rzeczą, która otwiera przed nami drzwi do sukcesu jest przebaczenie. Jeżeli opanowaliśmy zdolność wybaczania, a także okazujemy skruchę, przyznając się tym samym do błędów, wtedy idziemy dobrą ścieżką. Czasami wystarczy zwykłe: „przepraszam”, a czasami ciężka praca, aby odnowić to, co zostało pogrzebane. W naszym przypadku jedno słowo było jak najbardziej odpowiednim krokiem do pojednania — tak myślałam.

Zaprosiłam Dana do swojego mieszkania. Nie zdziwiłam się, kiedy po naciśnięciu przycisku, lampa zamontowana na suficie nie oświetliła salonu. Westchnęłam obojętnie, myśląc tylko: „znów to samo” i zajęłam się podpaleniem świeczek rozstawionych w pomieszczeniu.

— Nie opłaciłaś rachunków? — spytał, przechodząc z korytarza do salonu.

Zaprzeczyłam.

— Sprawa Cienia nadal jest tematem numer jeden wśród niektórych sąsiadów, a zwłaszcza tych młodszych — odpowiedziałam — Wyłączanie mi prądu to ich ulubiona zabawa — wyjaśniłam, rzucając się na kanapę. Poklepałam dłonią miejsce obok, zapraszając przyjaciela do zajęcia miejsca.

Akcje chłopców z sąsiedniego budynku nie robiły na mnie wrażenia. Czułam się, jakbym oglądała ten sam film po raz enty, znając kwestie oraz puentę, ponieważ repertuar tych dzieci w ogóle się nie zmieniał. Przychodzili, wyłączali światło, szli do domu, a ja musiałam je po prostu włączyć w piwnicy, gdzie znajdowały się bezpieczniki. Usiłowałam rozpracować ten pomysł, ale nie potrafiłam zrozumieć, jaki był sens zabawy. Jeżeli znamy piosenkę i słuchamy jej dwudziesty raz, ona jest w dalszym ciągu fajna, pomimo iż znamy jej tekst bezbłędnie, jednak z dowcipami jest zupełnie inaczej. Stają się nudne, monotonne, a dowcipnisie szukają czegoś nowego, przynajmniej profesjonaliści, bo ci chłopcy musieli być amatorami niższej ligi. Odkąd policja wydała publiczny protokół dotyczący spraw Alexa, w którym zawarte były również moje zeznania, dzieciaki nie dawały mi spokoju. Co mogłam na to poradzić? Nic, czekałam, aż znudzą się tym tematem.

Wracając do Dana. Jego głos, wygląd, postawa oraz pewne cechy uległy drastycznej zmianie. Zaobserwowałam lekki zarost, prawdopodobnie tygodniowy. Nie obcinał włosów od kilku miesięcy. Schudł, znacznie schudł. Zgadywałam, że spadek wagi był wynikiem stresu. Studiował na najlepszych uczelniach; na pewno przykładał się do nauki, dopadła go presja, zjadały nerwy. Nie chcąc wkurzyć chłopaka, nie pytałam. Podeszłam do tematu z innej strony.

— A więc Nowy Jork — rozpoczęłam, a wtedy rozmowa nie zwiastowała końca.

Patrzyłam na Dana z lekką zazdrością podczas jego opowieści o wyjeździe do Stanów. Wydawał się taki szczęśliwy. Mógł rozwijać swoje pasje i umiejętności, a później zarabiać ogromną ilość pieniędzy. Mnie natomiast nie pozostało nic innego, jak rozkoszowanie się dżunglą, w której chcąc nie chcąc tkwiłam i tkwić musiałam, ale sama byłam sobie winna. Zmarnowałam dwie szanse pójścia na studia. Stwierdziłam, że z moim szczęściem nie zaliczę nawet pierwszego roku i zostałam w barze ciotki.

— Nigdy nie mówiłeś, że interesują cię jakieś uczelnie poza Sydney — zauważyłam.

— Nigdy o to nie spytałaś — odparł, uśmiechając się ciepło.

Słowa Dana nie miały na celu obrażenia mnie w żaden sposób, ale dały mi do myślenia. Dopadły mnie wyrzuty sumienia. Uświadomiłam sobie, że bardzo wiele straciłam ślęcząc dniami i nocami nad sprawą Alexa oraz jego spółki. Zajęłam się sobą, kompletnie zapominając o innych. Nagle odstawiłam przyjaciół na bok, znajdując sobie nowych, dla których teraz jestem jedynie pracą. Lukas i Matt nie okazują tego w ten sposób, ale Cameron nie ukrywa swojego rozczarowania względem mojej osoby. Być może nie jest dobrym aktorem i woli być szczerym, jeśli chodzi o nasze relacje, nie wiem.

— Na jak długo tym razem wyjeżdżasz? — zapytałam cicho, a moja twarz posmutniała. Przygotowywałam się do przeprosin, które nie zamierzały wyjść z moich ust tak łatwo. Nie mniej jednak zdecydowałam wydobyć z siebie to jedno słowo, które prowadziło do wybaczenia.

— W tej sprawie przyszedłem… — oznajmił spokojnym tonem. — Chciałem się pożegnać, bo prawdopodobnie już więcej się nie spotkamy.

Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. Nie mogłam uwierzyć w to, co powiedział Dan.

— J… j… ak to? — wydukałam. — Dlaczego? O czym ty mówisz? — rzucałam pytaniami zaskoczona. Domyślałam się, że Dan nie zakończy swojej naukowej kariery na jednym roku studiów, ale nie sądziłam, że marzy mu się zostać tam na stałe.

— Znalazłem pracę, Caitlin — mruknął — i mieszkanie.

A cały misterny plan przeprosin poszedł w cholerę. Los bawił się mną. Nie znałam zasad gry, w której uczestniczyłam. Obudziłam się z pięknego snu, który niestety nie był upragnioną rzeczywistością, Odzyskanie zaufania Dana mogłam skreślić ze swojej listy rzeczy do wykonania, bo czego bym nie zrobiła, on i tak wyjedzie, zostawiając mnie samą z Cassie. Właśnie teraz, kiedy obie najbardziej go potrzebowałyśmy. Nie mogłam jednak zatrzymywać Radleya. Jaką byłabym przyjaciółką? Musiałam zaakceptować jego decyzję; pozwolić rozwijać skrzydła. Opamiętałam się za późno, moja strata. Popełniając błędy ponosimy konsekwencje, więc ja również musiałam je ponieść.

Odchyliłam głowę i zamknęłam oczy. Naiwnie wierzyłam, że nadejście lepszych dni jeszcze jest możliwe. Nie sądziłam, że mogę jeszcze stoczyć się na dno. Wszystko zaczynało mieć swój nowy początek. Kłopoty pukały do moich drzwi częściej niż sąsiadka, której zabrakło cukru. Relacja z każdą mi znaną osobą pogarszała się stopniowo, aż w końcu umierała. Widocznie taki los został zapisany pod moim nazwiskiem. Cholera, ale dlaczego akurat pod moim?

— Danny… — szepnęłam — przepraszam.

Uniósł wzrok, posyłając mi pytające spojrzenie. Spoglądałam na jego twarz kątem oka. Ukazałam skruchę, bo czułam, że tak należy postąpić. Mimo wyjazdu Dan zasłużył na przeprosiny, a ja liczyłam na odkupienie lub coś podobnego.

— Za co?

— Za coś, co spieprzyłam i już nie mam możliwości tego naprawić.

— Co masz na myśli, Caitlin? — spytał marszcząc brwi.

— Naszą przyjaźń… — wymamrotałam cicho, przepełniona żalem i smutkiem.

Najchętniej objęłabym Dana i zakazała mu wyjazdu. Powiedziałabym, że musi ze mną zostać, bo nie radzę sobie samej. Nie panuję nad własnym życiem, rozpieprzam wszystko dookoła. Jestem niczym turystka w kompletnie nieznanym mi miejscu; zagubiona, niemająca pojęcia, dokąd musi się udać. Brunet byłby moim przewodnikiem. Nakierowałby mnie na dobrą drogę i dopilnował, abym więcej nie zboczyła z ustalonego kursu. Tymczasem ja obierałam ciągle inną ścieżkę, całkiem obcą trasę, która przygotowywała dla mnie przeszkody.

— Daj spokój, Cait — starał się mnie pocieszyć. — To ja nie pohamowałem swoich uczuć, a potem dodałem ci problemów.

Czy stosownym byłoby w tej sytuacji przypomnieć temu chłopakowi słowa, które padły z jego ust kilka miesięcy temu? Zrobiłbym dla ciebie wszystko, Caitlin. Wszystko. To słowo ma tak wielką siłę, że aż strach wypowiadać je na głos. Spytałabym, czy pamięta sytuację, w której dana dyskusja miała miejsce. Czy ta obietnica nie straciła swej ważności? Wydawało mi się, że tak, skoro Dan postanowił odciąć się ode mnie i Sydney, nie pytając o zgodę.

Och, dziewczyno, jaką znowu zgodę? Odpuść, zapomnij. On miał prawo uciec z tej pieprzonej dżungli; rozpocząć nowe, lepsze życie, w którym niestety nie ma miejsca dla ciebie. Czas na odcięcie pępowiny i radzenie sobie w życiu samej. Dam radę lub nie dam. Mówią, że życie jest jak tęcza — aby uzyskać piękne barwy, potrzebujemy słońca oraz deszczu. Czekała na mnie walka.

Dan wyciągnął swoje ręce w moją stronę. Po raz drugi w ciągu dnia objęłam go, co nie zdarzało się zbyt często. Zazwyczaj trzymałam przyjaciela na dystans, ale nie tego wieczoru. Potrzebowałam uścisków Dana, które dodawały mi siły i wsparcia. To tak, jakby ciałem krzyczał: Dasz radę! Nie poznał mojej historii, ale zacięcie mi kibicował. Zapragnęłam się zatrzymać, tylko na kilka sekund, w jego ramionach. Przestałam myśleć, zablokowałam wszelkie teorie dobijające się do mojej głowy. Przeszłam przez wystarczającą ilość monologów, a także dialogów ze ścianą bądź telewizorem. Skupiłam się na wdychaniu męskiego dezodorantu, którego intensywność była na tyle silna, że podrażniała moje nozdrza. W każdym razie miałam to gdzieś. Zależało mi na kilkuminutowym odpłynięciu w nieznane. Zmęczyłam się tymi monotonnymi dniami, gdzie czas leciał z prędkością światła, bez pauzy. Nie nadążałam za tempem, podobnym do ruchu ulicznego na Time Square, gdzie ludzie bawili się w wyścig szczurów. Tak gnało moje życie.

Dan ułożył swój podbródek na czubku mojej głowy cierpliwie czekając, aż zdecyduję się wrócić na ziemię. Nienawidziłam pożegnań. Pożegnania były do dupy; tandetne i skomplikowane. Świadomość, że już więcej nie zobaczysz osoby, którą uważałaś za kogoś istotnego w swoim życiu dołowała i maltretowała umysł. Cholera, wolałabym, żeby wyjechał bez słowa, abym mogła żyć w nadziei, że kiedyś jednak wróci. W tym przypadku nadzieja umierała o wiele szybciej.

Powiedziałam przeklęte słowo „żegnaj” wbijające mi tysiąc igieł w serce i objęłam go ostatni raz, całując delikatnie w policzek. Uśmiechałam się, bo chciałam, żeby tak zapamiętał nasze ostatnie spotkanie. Powstrzymywałam łzy do jego wyjścia. Nie ukrywam, że opuszczenie mojego mieszkania również zajęło mu trochę czasu. Proponowałam kolację, oprowadzenie po mieszkaniu, w którym nie było światła, a także obejrzenie filmu, chociaż od początku powtarzał mi, że musi się streszczać. Skorzystał jedynie z łazienki; reszty domu nie zobaczył.

— Mógłbyś zejść jeszcze do piwnicy i włączyć prąd? — poprosiłam, co było głupotą, jednak chłopak przytaknął. Wysiliłam się na tak durną prośbę przy jego ostatniej wizycie.

Nie minęło piętnaście minut od wyjścia Dana, a w salonie rozbłysło światło. Szepnęłam krótkie dzięki, ale mojego przyjaciela już tutaj nie było. Odszedł… a powrotu nie zaplanował.

Zamknęłam drzwi mieszkania, a następnie dwa razy sprawdziłam, czy na pewno uniemożliwiłam wejście nieproszonym gościom. Stałam się przewrażliwiona, zwłaszcza po ostatnich wybrykach. Myślałam nad podsunięciem Cassie pomysłu zakupu nowego systemu alarmowego, bo ona również była zagrożona. Moja teoria mogła być błędna, aczkolwiek nie szkodziło ubezpieczać się na wszelki wypadek, nieprawdaż?

Dochodziła dwudziesta druga, więc nie pozostało mi nic innego, jak kąpiel i sen. Zebrałam z pokoju brudne ubrania, zaś później odnalazłam pidżamę. Ruszyłam do łazienki, gdzie zamierzałam odbyć szybki prysznic.

Zapaliłam światło, po czym weszłam do pomieszczenia. Rzuciłam ciuchy na pralkę. Zanim przeszłam do kabiny, coś podkusiło mnie, aby spojrzeć w lustro. Może intuicja, kto wie?

— Koszmary nie mają końca, zwłaszcza twoje — wypowiedziałam na głos słowa wypisane czerwoną szminką na lustrze.

Wybiegłam z łazienki kierując się prosto do okna. W oddali, przy krańcu ulicy zobaczyłam Dana. Kaptur osłaniał jego głowę. Próbowałam nie dopuszczać do mózgu tej przerażającej myśli, ale było to silniejsze ode mnie. Chwyciłam telefon w dłonie, po czym wybrałam numer Matta.

Rozdział 9

Do moich uszu dobiegał dźwięk przesuwających się na zegarze wskazówek, jednak w zupełności na niego nie reagowałam. Siedziałam na fotelu, skupiając cały swój wzrok na kartce papieru, którą miałam przed sobą. Kreśliłam, pisałam, zamazywałam. Powtarzałam te czynności kilka razy, próbując znaleźć rozwiązanie zagadki. Nie byłam jedyną osobą, która nie potrafiła uwierzyć w alter ego Dana; Matt od razu odrzucił tę myśl, wydała mu się absurdalna. Z drugiej strony to absurd mógł rozwiązać cały problem. Nigdy nie podejrzewałam Dana o żadną zdradę czy oszustwo. Bawił się mną niczym lalką, a ja byłam na tyle zaślepiona, że nie zdołałam tego dostrzec.

Dan — oszust — podkreśl.

Istniała również możliwość czystego przypadku. Prąd został odłączony, Dan nie miał dostępu do światła w łazience. Nie zauważył napisu i tak po prostu wyszedł, jak gdyby nigdy nic się nie stało.

Skreśl poprzednią myśl — włamanie — podkreśl.

Skoro to nadal ją byłam głównym celem, dlaczego zgaszono świeczkę Cassie w dniu wypadku?

Dopisz — Cassie — znak zapytania — zakreśl.

Oparłam łokieć na blacie biurka. Przytknęłam dłoń do policzka, a usta uformowałam w śmieszny kaczy dzióbek. Malowałam kratki szukając natchnienia. Miałam szczęście, że moja kierowniczka nie stawiła się tego dnia w pracy. Na widok mojego zapału do porządkowania listów, odesłałaby mnie do domu bez zapłaty. Tymczasem mogłam w spokoju kontynuować swoje śledztwo, a sprawy mniej ważne odłożyć na następny dzień. Zmarnowałam masę kartek. Stosowałam różne wykreślanki, układałam drzewka, aby doszukać się powiązań, jednak niczego nie umiałam ze sobą połączyć. W mojej głowie roiło się więcej pytań niż odpowiedzi. Właściwie, nie znalazłam ani jednej odpowiedzi na którekolwiek pytanie z mojej obszernej puli…

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 55.69