Mark nie miał zbyt dużo czasu, do pierwszej wizyty pacjenta, więc jadł swój lunch w pośpiechu. Przez co miał potem kłopoty gastryczne, czy to najkrótsza droga do wrzodów żołądka? Pewnie tak, jednak na razie nie miał zamiaru się tym przejmować. Kiedy w końcu zjadł, wytarł usta do załączonej chusteczki. Popił to wszystko colą, śmieci zaś wrzucił do kubła, stojącego przy biurku. Oparł łokcie na oparciu fotela i wyłożył swoje nogi na blat. Jego oczom ukazały się skórzane buty, za pięćset dolarów. Ma jeszcze dziesięć minut przerwy, może się zdrzemnąć? A co będzie, jak nie usłyszy pukania do drzwi? Wolał nie ryzykować, przymknął tylko oczy i się na chwilę zamyślił. Mark był psychoterapeutą, prowadzącym swoje biuro już od dziesięciu lat. Skończył psychologię na uniwersytecie Princeton, z wynikiem bardzo dobrym. I po wynajęciu biura na ten cel, z powodzeniem prowadzi swoją praktykę. Ma dużo pacjentów, którzy dzięki swoim zaburzeniom, płacą mu za każdą wizytę kupę kasy. To pozwala mu na ciężką pracę, ale i przyzwoite dochody. Jego gabinet jest wielkości pokoju, oprócz skórzanego fotela i dębowego biurka, znajduje się w nim jeszcze biblioteka. Ma wielkość jednej ściany, mieszczą się w niej książki głównie o tematyce psychologii, filozofii i psychiatrii, oraz wiele białych kruków. Mark Waldern ma doktorat z psychologii, więc pacjenci zwracają się do niego, per panie doktorze. Mimo swoich trzydziestu pięciu lat, jeszcze się nie ustatkował. Ma duże mieszkanie w Los Angeles, które wynajmuje. Dlaczego nie kupił go sobie na własność? Dobre pytanie, otóż do końca nie był pewien swojej drogi zawodowej. Dlatego nie chciał ryzykować kupno własnego lokum. W razie przeprowadzki do innego miasta, straciłby na szybkiej sprzedaży. A on nie lubi darmo trwonić swoich, ciężko zarobionych pieniędzy. Sprzątaczkę o imieniu Dolores, też zatrudnia tylko raz w tygodniu, do sprzątania swego mieszkania. Sam zbytnio nie nabrudzi, więc nie ma potrzeby robić tego częściej. Co z jego życiem prywatnym? Miał kilka historii z kobietami, jednak nie trwały one długo. Po prostu nie lubiły jego pracy, w której przesiadywał godzinami, żeby nie powiedzieć dniami. To było jego życie, zresztą tyle warte, co historie jego pacjentów. Z dumania i chwilowego braku koncentracji, wyrwało go pukanie do drzwi. W oka mgnieniu ściągnął nogi z blatu biurka, i usiadł poprawnie.
— Proszę wejść! — Odezwał się.
Drzwi gabinetu się otworzyły, do środka weszła młoda kobieta. Blondynka o długich włosach i takich samych nogach. Ubrana była w kostium koloru błękitnego, dwuczęściowy ze spódnicą powyżej kolan. Na nogach widniały białe pantofle, na wysokim obcasie. Z biżuterii miała bransoletę na prawym nadgarstku, prawdopodobnie złotą, oraz naszyjnik z wisiorkiem. Na jej widok Mark, poprawił sobie krawat pod szyją.
— Dzień dobry, czy pan doktor Waldern?
— Tak.
— Dzwoniłam do pana, w sprawie wizyty.
— Pani godność?
— Melisa Collins.
— A tak, przypominam sobie — odparł doktor.
— Mam pewien problem.
— Rozumiem, proszę usiąść.
Mark wskazał kobiecie skórzaną kozetkę, umiejscowioną przy oknie, na wprost jego fotela.
— Może usiądziemy? — Zaproponował.
— Ależ naturalnie.
Kobieta była u niego pierwszy raz, więc zaczęła się rozglądać po gabinecie.
— Może coś do picia? — Zapytał się.
— Poproszę wodę.
— Służę uprzejmie.
Mężczyzna wziął karafkę, stojącą przy barku, i nalał kobiecie wodę do szklanki.
— Dziękuję bardzo
— Drobiazg.
Kobieta wypiła łyk wody, po czym zaczęła mówić.
— Wie pan doktorze, ostatnio nie mogę spać.
— Z jakiego powodu?
— Pracuję jako aktorka i fotomodelka.
— Czyli przemęczenie?
— To swoją drogą.
— Jest coś jeszcze? — Zapytał.
— Jest.
— Co takiego?
— Wie pan doktorze, mam dwadzieścia siedem lat.
— Wygląda pani młodziej.
— Dziękuję.
— W tej branży, jest strasznie ciężko się wybić — oświadczyła kobieta.
— Rozumiem.
— Liczyłam na jakąś główną rolę, a dostaję same epizody.
— Przepraszam, że spytam?
— Tak?
— Jest pani może spokrewniona, z tą słynną Joan Collins?
— Właśnie że nie. Wie pan doktorze, jakbym była, moje życie wyglądałoby zupełnie inaczej.
— Rozumiem, stąd te problemy? — Zapytał.
— Właśnie.
Mark wziął do rąk swój kajet i zaczął coś notować, na temat pani Melisy.
— Co pan doktor notuje?
— Moje spostrzeżenia — odparł mężczyzna.
— Okey.
— Co dalej?
— Otóż jest taka jedna Pamela.
— Tak?
— Która za pomocą łóżka, dostaje role, o których ja mogę tylko pomarzyć — odparła kobieta.
— I to panią gryzie?
— Między innymi.
— A czy pani?
— Tak?
— Nie próbowała postąpić tak samo?
— To znaczy, pójść do łóżka?
— Właśnie.
— Wie pan doktorze, kolejka do reżysera i producenta, jest taka długa.
— Czyli pani stoi w tej kolejce? — Zapytał.
— I tak i nie.
— To znaczy?
— Z jednej strony jak się napiję, to jest mi wszystko jedno.
— A z drugiej?
— A z drugiej strony, jak wytrzeźwieję, to stojąc przed lustrem czuję do siebie obrzydzenie.
— Targają panią emocje i własne sumienie?
— Tak jakby — odparła Melisa.
— A może pani nie nadaje się do tej pracy? — Spytał Mark.
— Jak to się nie nadaję?
— Tak tylko sugeruję.
— Widział mnie pan doktor jak gram?
— Niestety nie.
— To skąd doktor może wiedzieć, czy się nadaję?
— Przepraszam jeśli uraziłem, pani ambicje zawodowe.
Kobieta mocno się zdenerwowała, na słowa wypowiedziane przez doktora.
— Może jeszcze wody?
— A ma doktor coś mocniejszego?
— To znaczy alkohol?
— Tak.
— Mam, ale.
— Zapłacę panu za wizytę i ewentualnie za drinka — odparła aktorka.
— Jeśli to pani pomoże.
— Bardzo proszę.
— No dobrze, w takim razie sobie też naleję.
— Będzie mi miło z panem doktorem się napić — dodała.
Mark podszedł do barku, wyciągnął burbon i dwie szklanki, następnie nalał do nich alkohol. Podał kobiecie szklankę, swoją postawił obok fotela. Kobieta wychyliła zawartość szkła, szklanka zrobiła się pusta.
— Można jeszcze?
Doktor spojrzał na pacjentkę zdziwiony, ale ponownie nalał kobiecie alkohol do szklanki. Teraz postawiła ją sobie na kolanie.
— Smakowało? — Zapytał kobietę.
— Tak, tego mi było trzeba — uśmiechnęła się do niego.
Mark zrobił łyka, odstawił szklankę i ciągnął dalej.
— A jak z pani piciem?
— To znaczy?
— Czy pije pani po pracy, przed pracą, w trakcie pracy?
— Z tym bywa różnie — odparła kobieta.
— A jak inni aktorzy?
— Nie rozumiem?
— Też mają ten sam problem?
— Z alkoholem?
— Tak.
— Żeby tylko.
— Czyli?
— Biały proszek jest na porządku dziennym, jeśli panu doktorowi o to chodzi — odparła.
Mark znowu coś sobie zanotował, nie uszło to uwadze blondynki.
— Myśli pan doktor, że mam problemy z pracą bo piję?
— Tego nie powiedziałem.
— Ale pomyślał pan?
— Przyszło mi to do głowy.
Kobieta zrobiła łyka ze szklanki, starając się zachowywać spokój. Nie wiadomo ile wypiła, zanim tutaj przyszła? Miejmy nadzieję że niewiele.
— Przyjechała pani autem? — Zapytał.
— Nie, taksówką.
— To w porządku.
— A co, pan doktor chciał dzwonić na gliny?
— Ależ skąd, tylko martwię się o panią.
— Że niby jestem po spożyciu?
— Właśnie.
— Pan doktor nie wie, ile potrafię wypić.
— Faktycznie nie wiem — odparł mężczyzna.
— Ale wszyscy tak robią, cała ta cholerna branża — zauważyła Melisa.
— To kiedy oni mają czas kręcić te filmy?
— Sama nie wiem, może w trakcie nawalania się.
— A w jakich filmach pani grała? — Zapytał Mark.
— „” Ocean marzeń „”, „” Fatalna intryga””
— Rozumiem, to pani wystarcza na życie?
— Nie bardzo, jednak mam bogatych rodziców — zauważyła blondynka.
— To wiele wyjaśnia.
— A czy pani rodzice, podzielają pani zainteresowania grą w filmach?
— Panie doktorze, mieszkamy w Los Angeles, tu wszyscy żyją z filmów.
— A no tak, zapomniałem.
Mark spojrzał na zegarek, godzina przeznaczona na panią Collins dobiegała końca.
— Wie pani co?
— Tak doktorze?
— Umówimy się na następną wizytę?
— Raczej tak — odparła.
— Kiedy pani odpowiada?
— Co dzisiaj mamy?
— Wtorek.
— Może za tydzień, o tej samej porze?
— Doskonale — odparła Melisa.
— To na dzisiaj kończymy.
Blondynka wychyliła resztę burbona ze szklanki, oblizując swoje zrobione usta. Zresztą jej piersi też wyglądały na nienaturalne. Może zęby i tyłek miała swój, reszta pewnie jest efektem operacji plastycznych.
— To ile jestem panu winna doktorze?
— Pięćset dolarów, drinki gratis — odparł Mark.
Melisa otworzyła swoją torebkę, chwilę w niej pogrzebała, w końcu dała mężczyźnie wyliczoną kwotę.
— Nie pyta pani, dlaczego tak drogo?
— Zanim do pana przyszłam, zasięgnęłam języka w gronie znajomych. Podobno jest pan
— doktor wart tych pieniędzy.
— Dziękuję za zaufanie, postaram się pani pomóc.
— Już się lepiej czuję — odparła kobieta.
— W takim razie to wszystko.
Oboje wstali z siedzeń, Mark zaprowadził pacjentkę do drzwi wyjściowych, na odchodnym ucałował jej dłoń. Kobieta uśmiechnęła się do niego.
— W takim razie, do zobaczenia za tydzień.
— Do widzenia — dodał Mark.
Kiedy aktorka wyszła, mężczyzna zamknął za nią drzwi i wrócił do biurka. Usiadł przy nim i wpisał wizytę do swojego rejestru pacjentów. Ponieważ to była pierwsza wizyta, Mark musiał uzupełnić dane kobiety, oraz wyznaczyć charakter pomocowy. Dzisiaj miał jeszcze jedną wizytę, jednak to dopiero za godzinę. Więc mógł znowu, wystawić swoje nogi na blat biurka. Ktoś powie, po co ludziom potrzebny jest taki ktoś jak Mark Waldern? Ameryka to kraj wielkich możliwości, jednak nie wszyscy sobie radzą z własną psychiką. Biorą na siebie zbyt dużo obowiązków, pragną za wszelką cenę zaistnieć, zrobić karierę, zarobić ogromne pieniądze. Pomagają sobie alkoholem, narkotykami, a kiedy już nie dają sobie rady. Szukają kogoś, kto im pomoże, wysłucha, pocieszy w skrajnej sytuacji. Tak trafiają do psychologów, terapeutów, psychiatrów. Jedni wychodzą z tego obronną ręką, inni popadają w głęboką depresję. Czasami kończy się to samobójstwem, lub odosobnieniem w szpitalu psychiatrycznym. Zależy to w głównej mierze, od kalibru człowieka. W swojej dotychczasowej karierze, Mark miał przypadek samobójstwa u swego pacjenta. Mężczyzna ten nie ujawnił wszystkich swoich demonów, przed doktorem, więc ten do końca nie wiedział jak ma mu pomóc. Dlatego tak to się skończyło, facet rzucił się pod nadjeżdżającą ciężarówkę. Jednak doktor w żaden sposób, nie czół się winny jego śmierci. Przecież go nie pchnął pod tą cholerną ciężarówkę, facet sam to zrobił. Zapewne po większej dawce narkotyków, popitych alkoholem. Jeden przypadek, nie może zaważyć na całej dotychczasowej karierze. Tym bardziej, że udało mu się wyleczyć kilka osób, z uzależnień i innych duchowych dolegliwości. Jego następną pacjentką, miała być uczennica college’u, siedemnastoletnia Janet, która na wizyty chodziła ze swoją macochą Kristin. Co z nią było nie tak? Otóż, wpadła w złe towarzystwo i nie chciała chodzić do szkoły. W dodatku była niemiła, dla swojej przyrodniej matki. Co nie wróżyło dobrze ich relacjom rodzinnym. Kristin chciała zaprzyjaźnić się z pasierbicą, jednak ta była dla niej oschła i traktowała ją przedmiotowo. Godzina przerwy minęła nie wiadomo kiedy. Więc kiedy znowu rozległo się pukanie do drzwi, Mark był już gotów do kolejnej wizyty.
— Proszę! — Odezwał się.
Drzwi do gabinetu się otworzyły, macocha i dziewczyna weszły do środka.
— Dzień dobry paniom.
— Dzień dobry doktorze.
— Jak się panie mają?
— Ja dobrze, zobaczymy jak Janet — odparła pani Maret.
Dziewczyna nic nie odpowiedziała, tylko podeszła do kozetki, usiadła na niej pokracznie i rzuciła swój plecak na podłogę. Macocha stęknęła ciężko, jakby zrzuciła jakiś kamień z pleców.
— Niech pani usiądzie — zaproponował Mark.
— Dziękuję doktorze.
— Może coś do picia?
— Wody poproszę.
— Już podaję.
Mężczyzna obsłużył kobietę, podając jej szklankę z wodą.
— A dla ciebie Janet? — Zapytał.
— Ma pan colę?
— Chyba mam.
— To poproszę.
Mark zajrzał do barku, miał tam colę w puszkach, podał dziewczynie jedną.
— Chcesz szklankę?
— Nie dzięki.
— Okey.
— Możemy zaczynać? — Zapytał.
Kristin napiła się wody, Janet coli, więc można było zacząć terapię. Mark usiadł w swoim fotelu
z kajetem na kolanach.
— A więc, czy nastąpiła jakaś poprawa, od ostatniego razu? — Zapytał mężczyzna.
— Nie bardzo — odparła kobieta.
— Janet nie stosuje się do zaleceń?
— Jest uparta jak osioł.
Dziewczyna na słowa macochy, wzruszyła tylko swoimi ramionami.
— Widzi pan doktorze, jak grochem o ścianę — stwierdziła kobieta.
— No cóż, nikt nie mówił że będzie łatwo.
— Ile lat jest pani w związku?
— Ja?
— Tak, pani.
— Z ojcem Janet, czyli ze Stanem jesteśmy jakieś trzy lata.
— Czyli jak się poznaliście, Janet miała niespełna czternaście lat.
— Tak doktorze — odparła kobieta.
— To trudny wiek dla dziewczynki, jeśli chodzi o akceptację obcych w domu.
— Domyślam się.
— Wydaje mi się że pewnych relacji, już nie da się nawiązać — stwierdził Mark.
— Czyli wszystko na nic?
— Tego nie powiedziałem, po prostu z każdym kolejnym rokiem będzie coraz trudniej.
— Zdaję sobie z tego sprawę — odparła Kristin.
— Janet?
— Tak?
— Mogę zadać ci pytanie?
— Jak pan chce.
— Co czujesz do swojej macochy? — Zapytał.
— Nic.
— Możesz rozwinąć swoją odpowiedź?
— Po co?
— Chciałbym wiedzieć co o niej myślisz?
Dziewczyna spojrzała na macochę, potem na Marka, w końcu odrzekła.
— Czuję, że chce się mi podlizać.
— Dlaczego tak myślisz?
— Bo jeśli będę dla niej miła, to mój ojciec pomyśli że ją zaakceptowałam.
— A ty nie chcesz, żeby tak pomyślał?
— Nie.
— Czyli robisz mu na przekór?
— Tak.
— Dlaczego?
— To moja sprawa — odrzekła dziewczyna, robiąc łyk coli.
— Dlaczego nie chcesz dać jej szansy?
— Po co?
— Dla lepszych relacji — zauważył Mark.
— Jej na mnie nie zależy, tylko na forsie starego.
— To nieprawda! — Odrzekła Kristin.
— Czy pani mąż, jest bogatym człowiekiem?
— Stan nie jest moim mężem, przynajmniej na razie — odrzekła kobieta.
— I nigdy nie będzie! — Dodała dziewczyna.
— Dlaczego tak twierdzisz?
— Bo się w końcu kapnie, o co jej chodzi — odparła Janet.
— Pani Maret?
— Tak doktorze?
— Ma pani swoje dzieci?
— Nie mam.
— A poprzednie pani związki?
— To znaczy?
— Po jakim czasie się kończyły? — Zapytał mężczyzna.
— No nie wiem, po roku, dwóch latach.
— Czyli z ojcem Janet jest pani najdłużej?
— Na to wygląda — odrzekła Kristin.
— A poprzednie pani związki, dlaczego się kończyły?
— Z różnych powodów.
— Może pani przybliżyć?
— Bo ja wiem, nie mogliśmy się dogadać, różnica poglądów, wieku i takie tam.
— A teraz myśli pani poważnie o związku? — Zapytał Mark.
— Jak najbardziej.
— Bzdura! — Odrzekła dziewczyna.
— Wie pan doktorze, Stan jest taki kochany, czuły, troskliwy.
— A pani tego potrzebuje?
— Kto nie potrzebuje?
— Ma pani rację — odparł Mark.
— Wracając do ciebie Janet.
— Co znowu?
— Janet, trochę grzeczniej do pana doktora!
— Nic się nie stało — odparł mężczyzna.
— Jak twoja nauka w college’u?
— To znaczy?
— Przykładasz się bardziej do obowiązków? — Zapytał doktor.
— Nie bardzo.
— Dlaczego?
— Po co mi cała ta szkoła?
— Abyś się wykształciła, miała lepszy start w dorosłe życie — odparł Mark.
— Zostanę piosenkarką, aby śpiewać nie trzeba mieć szkoły.
— Śpiewasz? — Zapytał doktor.
— Tak.
— W jakiejś kapeli?
— Nie.
— To kiedy chcesz robić karierę?
— Nie rozumiem?
— Mówisz że chcesz śpiewać, jednak nic z tym nie robisz?
— Robię!
— Ale co?
Widać że dziewczyna się zdenerwowała, zrobiła taką minę jakby chciała komuś przyłożyć.
— Mam chłopaka, który gra w zespole, mam tam zostać wokalistką.
— Chodzicie razem do klasy?
— Nie, Connor jest starszy.
— O ile? — Zapytał Mark.
— Ma dwadzieścia lat.
— Studiuje?
— Nie.
— Skończył college?
— Nie wiem — odparła Janet.
— Ale mają zespół?
— Tak.
— A jak się nazywają?
— ,, OPEN TON”
— Ciekawa nazwa — zauważył mężczyzna.
— To prawda.
— No dobrze, a jeśli nic z tego nie wyjdzie?
— Z czego?
— No, z tego śpiewania, i co wtedy?
— Nie wiem.
— Ale ja wiem, będziesz bez wykształcenia! — Dodała Kristin.
— I co z tego?
— Nie martwisz się o ojca? — Zapytała kobieta.
— A on się o mnie martwi?
— Ależ naturalnie.
— Jakby się martwił, to by nie przyprowadzał pierwszej lepszej baby do domu, w dodatku
— po śmierci mamy.
— Twoja mama zmarła? — Zapytał doktor.
— Tak.
— Dawno temu?
— Jak miałam dziesięć lat.
— Zapewne bardzo ci jej brakuje?
— A jak doktor myśli?
— Brakuje, dlatego nie chcesz zaakceptować następnej kobiety ojca — zauważył mężczyzna.
— To prawda, ona nie jest mi do niczego potrzebna.
— A kto się tobą zajmował, jak byłaś mała?
— Niania.
— Rozumiem.
— Lubisz swoją nianię?
— Tak.
— Jak ma na imię?
— Mary.
— Mieszka jeszcze z wami?
— Nie.
— Od kiedy?
— Jak się ona wprowadziła.
— Masz na myśli Kristin?
— Tak — odparła Janet.
— Skoro miałaś nianię, a teraz masz macochę, to może spróbujcie się zaprzyjaźnić.
— Po co?
— Żeby atmosfera w domu była lepsza — odparł doktor.
— Nie zależy mi na tym.
— Ale mi zależy — wtrąciła kobieta.
— To już twój problem — odrzekła dziewczyna.
Ciężki orzech do zgryzienia, ma Mark z tymi kobietami. Wiadomo że macocha i pasierbica, raczej rzadko kiedy akceptują siebie nawzajem. Jednak w tym przypadku, brak niechęci do dialogu był po stronie dziewczyny. Młodzi ludzie inaczej postrzegają świat, niż dorośli. Buntują się przeciwko wszystkiemu i wszystkim, bo tak trzeba, bo tak chcą i koniec kropka.
— Janet?
— Tak?
— Dostajesz kieszonkowe od ojca?
— Dostaję.
— Jaka to jest kwota?
— A co to ma wspólnego z naszymi relacjami?
— Jak nie chcesz, to nie odpowiadaj — odparł doktor.
— Dlaczego, powiem, dostaję trzysta dolców tygodniowo.
— Na co je przeznaczasz?
— Na wszystko.
— To znaczy?, sprecyzuj jeśli możesz — dodał Mark.
— Na wyjście do kina, na dyskotekę.
— Na używki też?
— To znaczy?
— No wiesz, papierosy, piwo, prochy.
— Skąd doktor wie że biorę?
— A bierzesz?
— Czasami się zdarzy.
— Kiedy?
— Na imprezie, przed sprawdzianem aby się odstresować.
— Jesteś uzależniona?
— Ależ skąd!
— Tak tylko pytam.
— Mogę funkcjonować bez tego — odparła Janet.
Mark wiedział, że jedno pytanie za dużo, i dziewczyna może się w sobie zamknąć. Wtedy już
nic z niej nie wyciągnie, jednak na razie szło nieźle.
— A funkcjonujesz?
— Tak.
Doktor podszedł do dziewczyny na chwilę i spojrzał jej w oczy, miała źrenice lekko powiększone.
— Co mi się pan przygląda?
— Widzę, że coś brałaś.
— Nic nie brałam!
— To masz tak od wczoraj? — Zapytał.
— Dajcie mi wszyscy święty spokój! — Wrzasnęła dziewczyna.
— Myślę, że na dzisiaj wystarczy — odparł doktor Waldern.
— Mi też się tak zdaje — poprawiła go Kristin.
— Spotkamy się za tydzień.
— Dobrze, panie doktorze.
Dziewczyna wstała z kozetki i ruszyła do wyjścia, otworzyła drzwi i wyszła z gabinetu. Kobieta podeszła do mężczyzny, wyciągając portfel.
— Tyle co zawsze?
— Tak, droga pani.
Pani Maret wręczyła Markowi pięćset dolarów, po czym wyszła z pomieszczenia, chcąc dogonić swoją pasierbicę. Ta stała już na zewnątrz, czekając aż podjedzie taksówka.
— Mogłabyś się trochę lepiej zachowywać, jak jesteśmy u doktora.
— Nie mam zamiaru — odburknęła Janet.
— Dlaczego taka jesteś?
— Takim mnie stworzył Bóg.
— To nie prawda, możesz być inna — zauważyła kobieta.
— Po co? Żebyś miała lżej w życiu?
— Dla nas wszystkich.
— Mnie i ojca w to nie mieszaj!
Kiedy podjechała taksówka, kobieta i dziewczyna wsiadły na tylne siedzenie. Po zamknięciu drzwi, samochód odjechał w kierunku centrum.
Po wyjściu petentek, Mark miał już na dzisiaj wolne. Starał się aby jego dzienna praca, składała się maksymalnie z trzech godzin. Czyli trzech wizyt pacjentów, obojętnie w jakim wieku i jakiej są płci. Z początku swojej praktyki, brał na barki dużo więcej godzin. Bywały dni, że tkwił w swoim gabinecie od rana do wieczora. Jednak to źle wpływało na jego psychikę. Wiadomo każdy pacjent jest inny, ma inne problemy, zburzenia, nałogi, uzależnienia. Nie sposób wsadzić wszystkich do jednego worka, bo to nie przyniosłoby żądanego efektu. Pieniądze są ważne, szczególnie zaraz po studiach, kiedy człowiek nie ma nic oprócz wykształcenia. Jednak z czasem dochodzimy do wniosku, że te zarobione pieniądze nie dają nam szczęścia. Więc dlatego zmniejszył swoją praktykę do trzech godzin dziennie. Jest już na tyle ustawiony w życiu, że to mu wystarcza na godziwą egzystencję. Po wyjściu z gabinetu, zamknął drzwi na klucz i udał się na zewnątrz budynku. Tam na parkingu stał jego samochód, czerwony mercedes klasy S. Na zegarze dochodziła szesnasta, czas więc wracać do swojego mieszkania. Jego biuro mieściło się przy Pacific Ave, mieszkał zaś na Manhattan Beach Blvd, więc miał kilka ulic do przejechania. A że to jest Kalifornia, więc otworzył dach swojego mercedesa, aby napawać się piękną pogodą. Był koniec maja, więc słońca o tej porze roku nie brakowało. Kiedy tak jechał ulicami miasta, mijał po drodze skąpo ubrane kobiety. Jedne spacerowały sobie od kawiarni do kawiarni. Inne wstępowały na zakupy do markowych butików. Tutaj życie toczyło się wolniej, niż na przykład w Nowym Jorku. To było miasto aniołów, tych dobrych i tych złych, w zależności na jakiego się trafiło. Kiedy Mark w końcu zajechał pod budynek, w którym wynajmował mieszkanie. Wysiadł z auta, wcześniej zamykając dach i drzwi na klucz. Nigdy nie wiadomo, co dzieje się w nocy, jak wszyscy rzekomo śpią. Kiedy wszedł do swojego apartamentu, już w progu usłyszał odkurzacz, który pracował na najwyższych obrotach. Czyżby dzisiaj jego sprzątaczka miała dyżur? Wszystko na to wskazuje, podszedł więc do kobiety.
— Dzień dobry Dolores.
— Dzień dobry senior Mark.
— Sprzątasz?
— A jak się panu wydaje?
— Sprzątasz.
— Dobrze pan trafił — odparła kobieta.
Dolores była Meksykanką, miała nie więcej jak czterdzieści lat. Czarne, długie włosy spięte w koński ogon. Ubrana była w fartuszek, zawiązywany z tyłu na biodrach, granatową spódnicę w kwiatki i klapki. Jej obfity biust podtrzymywał biustonosz XXL, tak się przynajmniej doktorowi wydawało. Ładna na twarzy, jednak się nie malowała, z tego co mu powiedziała. Miała męża i trójkę dzieci, to norma u południowców.
— Długo Dolores będzie jeszcze sprzątać? — Zapytał kobietę.
— Mogę już skończyć, jak senior sobie życzy, ale wezmę tyle samo — odparła z uśmiechem.
— Nie przeszkadzaj sobie — oznajmił.
— Tak myślałam.
— Co proszę?
— Nic, tylko mówię że senior liczy kasę.
— Jak każdy — odparł Mark.
— No właśnie.
— Chyba Dolores nie ma u mnie źle?
— Ależ skąd, tylko mówię, że na każdego dolara muszę zapracować.
— Tak jak my wszyscy.
— Mniej więcej — odparła kobieta.
Mężczyzna nie chciał się dłużej wdawać w dyskusję z kobietą, bo wiedział że i tak jej nie przegada. Ona wie swoje i tyle, takie są te południowe kobiety. Dlatego do czasu jej pobytu w mieszkaniu, Mark wyszedł na taras z piwem w ręce. Tam miał trochę spokoju, no i wspaniałe słońce niemal na wyciągnięcie ręki. Ściągnął krawat, marynarkę i rozpiął koszulę. Rozłożył się na leżaku i zrobił porządnego łyka. Piwo z lodówki było zimne i smakowało wyśmienicie. Zapracował sobie na nie w stu procentach. Niby nic nie robi, siedzi sobie w fotelu i wysłuchuje ludzi, którzy do niego przychodzą. Jednak psychicznie czuje się wypruty do cna. Dlatego czas spędzony w samotności, pozwala mu na zregenerowanie się na następny dzień. Po godzinie zajrzała do niego Meksykanka.
— Senior?
— Tak Dolores?
— Już skończyłam na dzisiaj.
— To świetnie, ile ci jestem winien?
— Tak jak zwykle, pięćdziesiąt dolarów.
— Okey, przyniesiesz mój portfel?
— A gdzie jest?
— W marynarce.
Kobieta podała mu skórzany przedmiot, Mark wyciągnął banknot i dał gosposi.
— Dziękuję senior.
— Ja też dziękuję, co bym zrobił bez ciebie.
— Zapewne nic.
— Trafnie to ujęłaś — odparł doktor.
Kobieta uśmiechnęła się tylko i dodała łamaną angielszczyzną.
— To do widzenia za tydzień.
— Do zobaczenia.
— Chyba żeby mnie pan wcześniej potrzebował.
— Jak coś, to mam twój numer.
— No właśnie.
Kobieta schowała pieniądze do fartuszka, zrobiła zwrot na pięcie i skierowała swe korki do wyjścia. Mark nie musiał się fatygować, aby odprowadzić kobietę, miała przecież swój klucz do drzwi. Kiedy tak tkwił w bezruchu, zadzwoniła jego komórka, odebrał połączenie.
— Halo?
— Pan doktor Waldern?
— Tak.
— Z tej strony Margaret Tymons.
— Słucham panią?
— Dostałam pański numer od znajomej, mam problemy.
— Rozumiem, a jakie?
— Wolałabym nie mówić przez telefon.
— Okey.
— Miałby doktor dla mnie czas?
— Może jutro do obiadu, powiedzmy o jedenastej? — Zaproponował.
— Bardzo dobrze, odpowiada mi.
— Zna pani adres mojego gabinetu?
— Tak.
— W takim razie widzimy się jutro.
— Do zobaczenia doktorze.
— Do widzenia.
Mark się rozłączył, pociągnął piwo z butelki i poprawił się na leżaku. Co też dolega tej kobiecie, skoro robi z tego taką tajemnicę? No nic, dowiem się jutro — pomyślał. Na tą chwilę wolał się relaksować, a nie myśleć o pracy, która i tak mu nie ucieknie. Jak widać, pacjentów mu raczej przybywa niż ubywa. Kiedyś cieszył się na samą myśl o zarobionych pieniądzach, jednak z czasem zaczął doceniać pomoc okazaną ludziom. Nie ważne że słono mu za to płacili, skoro przychodzili do niego, widocznie było ich na to stać. Bądźmy szczerzy, do psychoterapeuty nie przychodzą biedacy, tylko ludzie zamożni. Biedak nie ma czasu na depresję i jej leczenie. Szybciej skończy ze sobą, skacząc z dachu jakiegoś wieżowca, niż wyłoży za wizytę pięćset dolarów. Ponieważ gdyby je miał, to żyłby dalej. Po skończonym piwie, Mark wziął sobie następne, ale na tym koniec. Nie może pozwolić sobie na kaca przy pacjencie, ponieważ zaważyło by to na jego reputacji. Zachowałby się nieprofesjonalnie, w stosunku do klienta. Nawalić może się dopiero z soboty na niedzielę, wtedy ma wolne i nikogo nie przyjmuje. Chyba że jest to nagły przypadek, i zagrożone jest czyjeś życie lub zdrowie. Wieczór spędził jak zwykle, oglądając wiadomości CNN. Przewertował gazetę prawną, aby być na bieżąco z nowinkami prawnymi. Trochę poczytał fachowe książki, następnie zjadł lekką kolację i po kąpieli wparował do swojego łóżka. Dobrze że apartament, w którym mieszkał miał klimatyzację. Inaczej ciężko by się mu spało, a tak nie odczuwał żadnego dyskomfortu. Zbudził się o ósmej rano, najpierw otworzył jedno oko potem drugie. W końcu usiadł na łóżku, przetarł ręką twarz i udał się do łazienki. Wziął prysznic, ogolił się i zmienił bieliznę. Następnie udał się do lodówki, nalał sobie sok pomarańczowy do szklanki. Zaparzył kawę i przypiekł tosty, które posmarował masłem orzechowym. Kiedy to wszystko zjadł i wypił, przebrał się w garnitur. Miał ich kilkanaście w swojej garderobie, nie licząc butów. Codziennie ubierał świeżą koszulę i krawat, do tego dochodził garnitur. Przeważnie były to kolory błękitne, granatowe i popielate. Które pasowały do jego ciemnych włosów i opalonej skóry. Kiedy był już gotowy do wyjścia, na zegarze wybiła dziesiąta. Teraz przejazd mercedesem, przez kilka skrzyżowań i dwadzieścia minut później otwierał już drzwi swojego gabinetu. Do pierwszej klientki miał jeszcze pół godziny, więc otworzył okna, przewietrzył pomieszczenie i zajrzał do swojego terminarza. Według jego zapisków, czekały go dzisiaj trzy wizyty pacjentów. Dwie stałe i ta wczorajsza, kiedy to dzwoniła do niego kobieta, podająca się za Margaret Tymons. Czyli będzie miał co robić, zresztą tak jak zwykle. Zajrzał jeszcze do barku, czy przypadkiem nie brakuje napojów. Na razie miał wszystkiego pod dostatkiem. Kiedy wybiła godzina jedenasta, czekał już tylko na ten moment, kiedy ktoś zapuka do drzwi. Kobieta zjawiła się w gabinecie pięć minut, po wyznaczonym czasie. Na dzień dobry zaczęła go przepraszać.
— Dzień dobry panie doktorze.
— Dzień dobry pani.
— Przepraszam za spóźnienie, ale nie mogłam złapać taksówki — odparła kobieta. Przed Markiem stała szatynka średniego wzrostu, o smukłej figurze. Włosy miała długie i rozpuszczone, ubrana była w sukienkę na ramiączkach, koloru wiśniowego. Sięgającą jej do kostek, jednak rozcięcie z boku sięgało jej niemal do talii. Więc kiedy usiadła na kozetce, jego oczom ukazał się kawałek pupy. Przez chwilę mężczyzna zastanawiał się nad tym, czy kobieta w ogóle ma na sobie bieliznę. Ale przecież nie przyszłaby do niego roznegliżowana? Chociaż kto ją tam wie?
— Nazywam się Margaret Tymons.
— Mark Waldern, miło mi.
— Więc z czym pani do mnie przyszła? — Zapytał mężczyzna.
— Jakby tu zacząć.
— Najlepiej od początku — zasugerował doktor.
— No tak.
— A więc?
— Wie pan doktorze, pochodzę z rodziny o dosyć tradycyjnych wartościach.
— Czy pani ojciec, nie był przypadkiem senatorem?
— Tak był.
— Co teraz porabia?
— Prowadzi firmę rodzinną.
— Jaka to firma, jeśli wolno spytać?
— Ależ oczywiście, mamy fabrykę kawy. To znaczy nie produkujemy kawy, tylko ją sprowadzamy, palimy, mielimy i paczkujemy. A potem wysyłamy do dystrybucji.
— Czyli kawy ma pani pod dostatkiem?
— To prawda — zaśmiała się kobieta.
— Co dalej, czym się pani zajmuje?
— Jestem przedstawicielem handlowym — odparła Margaret.
— W firmie ojca pani?
— Tak.
— Czyli podróżuje pani po kraju?
— Nie tylko po Stanach.
— A gdzie konkretnie? — Zapytał.
— Kanada, Meksyk, Brazylia, Europa.
— Rozumiem, czyli tam gdzie eksportują państwo swoją kawę?
— Tak.
— Jak idą interesy?
— Bardzo dobrze, mamy świetną kawę w konkurencyjnych cenach — dodała kobieta.
— Jeśli wszystko idzie dobrze, to w czym problem?
— Ze mną.
— Z panią?
— Tak.
— A w jakim sensie?
— Otóż panie doktorze, mój ojciec nie ma syna, następcy. Jedynie dwie córki.
— Czyli panią i jej siostrę?
— Tak.
— Pani jest starsza czy młodsza?
— Starsza.
— Rozumiem.
— Kiedyś w przyszłości, miałabym to wszystko odziedziczyć, cały rodzinny interes — odparła.
— Tylko co?
— Tylko musiałabym wyjść za mąż i urodzić dziecko, najlepiej syna.
— Tak sobie życzy senior rodu? — Zapytał Mark.
— Tak.
— Ale nie ma pani kandydata na męża?
— Mam.
— Nie kocha go pani?
— Nie w tym rzecz.
— A w czym?
— Widzi pan doktorze, mama mieszane uczucia.
— Względem wybranka?
— Względem mężczyzn — dodała Margaret.
— Chwileczkę, o ile dobrze rozumiem, to woli pani kobiety?
— Zgadł pan doktorze.
— I to jest ten problem?
— Właśnie!
— No to może być problem, w tym konkretnym przypadku.
— Mi taż się tak zdaje — odparła kobieta.
— Rozumiem, że ojciec pani o niczym nie wie?
— Tak.
— Czego pani ode mnie oczekuje?
— Że pan doktorze, przestawi mnie na właściwy tor.
— To znaczy, mam zmienić w pani orientację seksualną?
— Dokładnie tak!
— Ależ ja nie jestem seksuologiem — odparł zdziwiony doktor.
— Ale jest pan psychologiem.
— To może nie wystarczyć — zauważył mężczyzna.
— Pieniądze nie grają roli, zapłacę każdą cenę — odrzekła.
— Tu nie chodzi o pieniądze.
— A o co?
— Pani nie wie, o co mnie prosi.
— O pomoc lekarską.
— Tak, tylko to prawie niewykonalne — odparł Mark.
— W panu jedyna nadzieja!
— Droga pani, to jakiś absurd.
— Proszę pana, bardzo pana proszę, to sprawa życia lub śmierci.
— Dlaczego śmierci?
— Bo jeśli mi doktor nie pomoże, to mogę się targnąć na własne życie — dodała kobieta.
Doktor był w szoku, kobieta o skłonnościach lesbijskich, w dodatku przyszła samobójczyni, jest w jego gabinecie i prosi o pomoc. Co ma zrobić w tym przypadku, skierować ją do psychiatry, czy też samemu zacząć działać? Tutaj już nie chodzi o pieniądze, jak wspomniała kobieta, tylko o jego kwalifikacje, czy sobie poradzi z tym faktem. Ale nie może jej tak odprawić, bo kobieta gotowa coś sobie zrobić. Mark zaczął intensywnie myśleć, w końcu odparł.
— Dobrze droga pani, spróbujemy.
— Hura!
— Ale niczego nie obiecuję.
— W porządku, tylko niech mnie doktor nie zostawia.
— Okey.
— Zaczniemy może od tego, co się pani podoba w kobietach?
— Zapach.
— Zapach?
— Tak, mam koleżankę, która cudownie pachnie — zauważyła Margaret.
— Rozumiem, co jeszcze?
— Delikatne dłonie kobiety.
— Mam pytanie?
— Tak doktorze?
— Czy pani jest jeszcze dziewicą?
— Ależ skąd, panie doktorze!
— Rozumiem, a z kim straciła pani cnotę i kiedy to było? — Zapytał doktor.
— Chwileczkę, muszę sobie przypomnieć. Tak, było to w drugiej klasie liceum, na wakacjach chodziłam z takim jednym chłopakiem. Wtedy to zrobiliśmy, pierwszy raz się kochałam.
— Rozumiem, jakie ma pani wspomnienia z tej nocy?
— Straszne!
— Może pani mi opowiedzieć?
— Spróbuję.
— Okey, śmiało.
— A więc, Look, mój chłopak skombinował jakiś alkohol.
— Czy on był starszy od pani?
— Tak, o jakieś dwa lata.
— Rozumiem, proszę mówić dalej.
— Trochę wypiliśmy, zaczął mnie obmacywać, całować po całym ciele.
— Wzbraniała się pani?
— Nie, chciałam to mieć już za sobą.
— Dlaczego?
— Wszystkie koleżanki z klasy, już były po pierwszym stosunku, tylko nie ja.
— Czyli wywierały na pani presję?
— Można tak powiedzieć.
— Co dalej?
— Rozpiął mi stanik, zaczął całować piersi, a jedną rękę wsadził mi do majtek.
— Rozumiem.
— Ściągnął mi je do kostek, rozsunął nogi na bok, wyciągnął gumkę z portfela i nałożył
— sobie na fujarę.
— Czyli na członka?
— Tak.
— Co dalej?
— Zaczął mi go wpychać do środka, poczułam ból i pieczenie. Kiedy powiedziałam że źle się z tym czuję, tylko się zaśmiał i robił dalej swoje.
— Czyli nie przerwała pani tego? — Zapytał doktor.
— Nie, chciałam przez to przejść.
— Mimo tego, że nie czuła pani przyjemności ze stosunku?
— Tak, mimo tego — odparła.
— Co było dalej?
— Odwróciłam głowę na bok i czekałam aż skończy. Jednak on się nie spieszył, tylko sapał i się pocił. Przesiąkłam jego zapachem, zbierało mi się na wymioty. Kiedy w końcu wyciągnął go ze mnie, poklepał mnie po tyłku i powiedział, że jak się koleżanki będą mnie pytać jak było. To mam go wychwalać pod niebiosa.
— I wychwalała pani?
— Nie było czego.
— Rozumiem.
— Czy jeszcze kiedyś, współżyła pani z tym chłopakiem?
— To był pierwszy i ostatni raz.
— Ile ma pani teraz lat?
— Dwadzieścia osiem.
— Czy jeszcze z kimś pani współżyła? — Zapytał Mark.
— Tak.
— Z kim?
— Z kobietą.
— A z mężczyzną?
— Tylko ten jedyny raz.
— Od tamtej pory?
— Tak.
— Czyli przez ostatnie dziesięć lat, nie była pani z żadnym mężczyzną?
— Nie.
— A pani teraźniejszy narzeczony? — Zapytał doktor.
— Z nim tylko rozmawiamy.
— Czyli to początek znajomości?
— Tak.
— A z jaką kobietą pani była?
— Z koleżanką.
— Też lesbijka?
— Tak.
— Kiedy to było?
— Jakiś rok temu — dodała Margaret.
— I co robiłyście?
— Z nią?
— Tak.
— Pieściliśmy się, ona mnie całowała, potem ja ją.
— Czy doszło do penetracji pochwy?
— Tak.
— Czym, palcami, wibratorem? — Zapytał mężczyzna.
— Jednym i drugim.
— Odczuła pani jakąś przyjemność?
— Tak.
— Co pani sobie wyobrażała wtedy?
— Podczas penetracji?
— Tak.
— Fantazjowałam.
— O czym?
— Że dotyka mnie ….
— Kto panią dotyka?
— Mężczyzna.
— Mężczyzna?
— Raczej tak — odrzekła kobieta.
— To dobrze.
— Co dobrze?
— Że pani fantazjowała o mężczyźnie.
— Dlaczego?
— Bo to oznacza, że pani ma szansę wrócić na właściwy tor.
— Na prawdę?
— Tak.
— To cudownie!
— Z tego wynika, że pani pierwszy stosunek, zniechęcił panią do płci męskiej — odparł doktor.
— Czy to możliwe?
— Z naukowego punktu widzenia tak.
Mark spojrzał na zegarek, grubo przekroczył godzinę z panią Margaret, jednak był zadowolony z efektu rozmowy.
— Droga pani, na dzisiaj to wszystko.
— Tak, jaka szkoda?
— Proszę przyjść do mnie za tydzień, o tej samej porze.
— Dobrze panie doktorze.
— Dzisiaj poproszę sześćset dolarów.
— Oczywiście, już panu daję.
Kobieta wyciągnęła pieniądze z torebki, i wręczyła je doktorowi.
— To wszystko na dzisiaj.
Mark i jego pacjentka stanęli z siedzeń, poprowadził ją do drzwi wyjściowych, tam ucałował kobiecie jej dłoń.
— Do widzenia doktorze.
— Do zobaczenia pani.
Kiedy kobieta wyszła z gabinetu, w korytarzu minęła się z następną pacjentką. Biedny pan doktor nie będzie miał przerwy, żeby chwilę odpocząć. Trudno się mówi i żyje się dalej. Obie kobiety zmierzyły się tylko wzrokiem, i każda poszła w swoją stronę.
— Dzień dobry pani Rito.
— Dzień dobry doktorze!
— Jak pani zdrowie? — Zapytał mężczyzna.
— Dzięki panu czuję się lepiej.
— To chciałem usłyszeć, zapraszam do gabinetu.
— Dziękuję.
Rita Mendes usiadła na kozetce, była pacjentką doktora już od jakiegoś czasu. Latynoska piękność, jak ją nazywał Mark, była faktycznie nietuzinkowa. Brunetka, średniego wzrostu, o dużych walorach zewnętrznych. Czyli dużej pupie i tak samo dużym biustem, prezentowała się okazale. Jej wyciśnięty strój, w jakim go odwiedziła, kazał każdemu mężczyźnie myśleć tylko o jednym. Rita pochodziła z Wenezueli, jednak dzieciństwo spędziła w USA, tutaj też skończyła szkołę średnią. Ze studiów zrezygnowała na rzecz małżeństwa, z bogatym mężczyzną, który dla niej po prostu oszalał. Nick Mendes miał pola ropy w Teksasie, więc pieniędzy mu nie brakowało. A teraz też jego żonie Ricie, która urodziła mu syna, dziedzica fortuny. Tak pokrótce przedstawia się historia jego pacjentki. Dlaczego uczęszczała na jego terapie? Otóż miała rozdwojenie jaźni, czyli w jej ciele zamieszkiwały dwie osoby, ta dobra i ta zła. Oczywiście chciała się pozbyć tej drugiej, tylko jakoś jej to nie wychodziło. Jej mąż wiedział o przypadłości żony, więc nie szczędził dolarów aby jej w tym pomóc. Mark usiadł w swoim fotelu, wziął do ręki kajet i długopis.
— To co, zaczynamy?
— Tak doktorze.
— A więc jako kto dzisiaj pani jest? — Zapytał.
— Tak pierwsza.
— Czyli ta dobra?
— Tak.
— A ta zła kiedy gościła?
— Wczoraj wieczorem.
— I co się wtedy działo? — Zapytał doktor.
— Za wiele nie pamiętam.
— Proszę sobie przypomnieć — zachęcał pacjentkę.
— Z tego co mi mówiła służąca Marta, to zwyzywałam ją od kurew i kazałam się jej wynosić. A gdy odmówiła, roztrzaskałam wazon o posadzkę w salonie.
— To wszystko?
— Nie, panie doktorze.
— Co było dalej?
— Podeszłam do barku, wyciągnęłam butelkę wódki i po odkręceniu zakrętki, zaczęłam pić z gwintu.
— Całą butelkę?
— Podobno tak!
— I co dalej?
— Padłam po chwili na ryj, przepraszam na twarz.
— I co dalej?
— Dalej nie pamiętam, podobno film mi się urwał.
— Rozumiem, czy pani synek to widział?
— Na szczęście był w innym pokoju, i tam się bawił z nianią.
— Kiedy się pani ocknęła?
— Dzisiaj rano.
— I nic pani z tego nie pamięta?
— Prawie nic.
— A co pani zapamiętała?
— Smak tej wódki.
— Rozumiem.
— A co na to pani mąż?
— Był akurat u przyjaciół, grali w karty — odparła kobieta.
— Czyli całą relację zna od służącej?
— Tak doktorze.
— Rozumiem.
— Panie doktorze?
— Tak?
— Czy ma pan może coś w barku, strasznie mnie suszy, a w domu mnie pilnowano.
— Tak mam.
— Poczęstuje mnie doktor?
— Dam pani drinka.
— Cudownie!
Mark zajrzał do barku, wyciągnął dwie szklanki z grubym dnem, następnie nalał do nich burbon, sobie mniej, kobiecie więcej. Podszedł do niej i jej wręczył, kobieta nastawiła obie dłonie, jak dziecko kiedy chce, aby je wziąć na ręce. Nie czekając aż doktor usiądzie, zrobiła solidnego łyka.
— Od razu lepiej — odrzekła po chwili.
— Cieszę się, że mogłem pomóc.
Jakby się tak mocniej zastanowić, to doktor leczył ją z jednej przypadłości. A nieświadomie lub też świadomie wpędzał w drugą, czyli alkoholizm. A le jak to mówią, nic w przyrodzie nie ginie.
— Możemy kontynuować? — Zapytał.
— Teraz tak.
— Czy pani w dzieciństwie, doznała jakiegoś urazu głowy?
— Nie przypominam sobie.
— Rozumiem.
— A może bawiła się pani ze zmyślonymi postaciami, na przykład z bajek?
— To szybciej — odparła Rita.
— Jakie to były postacie?
— Bo ja wiem, kopciuszek, Calineczka, Królowa śniegu, różne.
— Rozumiem.
— A w dorosłym już życiu?
— W dorosłym miałam już przyjaciół.
— Robiła pani może badania tomografem?
— Nie.
— Warto by było zrobić.
— Po co?
— Wiedzielibyśmy, czy zaszły jakieś zmiany w pani mózgu — odparł Mark.
— Myśli doktor że sfiksowałam?
— Musimy brać wszystko pod uwagę.
— Ale ja się dobrze czuję.
— Do czasu, aż znowu pani z czymś wyskoczy — Zauważył.
— Ma doktor rację.
— Czyli za tydzień przyjdzie pani do mnie, z wynikami badań.
— Okey, jak trzeba.
— Trzeba, droga pani.
— W ciągu tego tygodnia, tylko raz się to zdarzyło?
— Nie.
— Co jeszcze zaszło?
— Byliśmy razem z mężem w łóżku.
— Tak?
— Robiliśmy to co zwykle.
— Co dalej?
— Nagle zaczęłam na niego krzyczeć, obrażać go.
— Tak bez powodu?
— Tak.
— Co dalej?
— W końcu wbiłam mu paznokcie w plecy i wykopałam z łóżka.
— A co on na to?
— Wyzwał mnie od wariatek.
— Groził rozwodem?
— Chyba tak, kazał mi iść się leczyć.
— A pani?
— Kiedy wyszedł z sypialni, rozpłakałam się.
— Rozumiem.
— Wydaje mi się, że będzie pani musiała odstawić alkohol, bo przepiszemy pani leki.
— Jakie leki?
— Przeciwdepresyjne.
— Tylko nie to!
— Woli pani rozwód?
— Nie!
— Więc nie mamy wyjścia, droga pani — oznajmił Mark.
Kobieta wypiła resztę zawartości szklanki, smutno patrząc na jej puste dno.
— Może dolewkę? — Zapytała.
— Pani Rito?
— Od jutra nie piję, ale dzisiaj muszę to zrobić bo oszaleję!
— No dobra.
Mark pofatygował się znowu do barku, ale już nie chował butelki, tylko postawił ją na stole. Żeby nie chodzić za każdym razem, jak się zachce kobiecie dolewki. Rita Mendes zaczęła drugiego drinka, trochę się uspokoiła, więc doktor mógł dalej ciągnąć.
— Droga pani.
— Tak doktorze?
— Czy pani ma kochanka?
Kobieta spojrzała na niego, robiąc wielkie oczy.
— Widać to po mnie? — Zapytała.
— Czyli to prawda?
— Niestety tak.
— Dlaczego niestety?
— Ponieważ mój mąż mnie nie zadowala — odparła smutno.
— W jakim sensie?
— W tym właśnie, ma małego i szybko kończy.
— A pani kochanek?
— Ten to ma instrument!
— To znaczy?
— Panie doktorze, będę szczera.
— Proszę bardzo.
— Wyszłam za swojego męża, nie z miłości, tylko dla pieniędzy i prestiżu.
— A dziecko?
— Co z nim?
— Czy jest jego? — Zapytał doktor.
— Ależ skąd!
— Wie o tym?
— Broń Panie Boże!
— A jeśli kiedyś zrobi badania?
— Jakie?
— DNA.
— To będę skończona!
— Ale pan mnie nie wyda, doktorze?
— Ja? Skądże znowu, mam obowiązek zachować tajemnicę.
— To całe szczęście!
— A jeśli się domyśli?
— Mąż?
— Tak.
— Raczej nie bardzo, kocha juniora.
— Jest chociaż podobny do męża?
— Mąż i ja mamy ciemną karnację, nasze dziecko także — odparła Rita.
— To tyle dobrze.
— Też tak sądzę.
— A pani kochanek?
— Co takiego?
— Wie o dziecku?
— Nie wtajemniczałam go w takie szczegóły. Zresztą on jest dobry tylko w łóżku, całą resztę daje mi mój mąż Nick.
— Czyli pieniądze i pozycję?
— Właśnie.
— Wie pan doktorze?
— Tak?
— Przyzwyczaiłam się już do takiego życia, w luksusie.
— Rozumiem.
— Dlatego to musi zostać między nami.
— I zostanie.
— To dobrze.
— Jednak jeśli się pani nie zmieni, to i tak rozwód wisi w powietrzu.
— To niech mi doktor przepisze te tabletki.
— Tylko pod żądnym pozorem, nie wolno popijać ich alkoholem!
— Rozumiem, nie będę.
Mark wypisał kobiecie receptę, sam w międzyczasie wychylił zawartość swojej szklanki.
— Proszę to wziąć i wykupić w aptece.
— Dziękuję doktorze.
— Na dzisiaj to wszystko.
— Proszę o to pańskie honorarium — kobieta podała mu pieniądze.
— Dziękuję, droga pani.
Rita wstała z kozetki, Mark z fotela, udali się do wyjścia. Doktor tradycyjnie ucałował kobiecie prawą dłoń. Następnie uchylił drzwi i puścił kobietę wolno.
— Widzimy się za tydzień.
— Tak doktorze.
— Do widzenia.
Kiedy kobieta zniknęła za rogiem, Mark wrócił do gabinetu. Uzupełnił kartę pani Mendes, po czym wyszedł na zewnątrz budynku udając się do auta. Trzecią wizytę miał w terenie, czyli w liceum imienia J.F.Kennedy. Działał tam od jakiegoś, czasu jako szkolny psycholog. Pracował z trudną młodzieżą, miał sesje grupowe, jak też zajmował się pojedynczymi przypadkami. Uwierzcie mi, miał co robić, dzisiejsza młodzież jest znacznie gorsza, od tej sprzed dwóch dekad. Kiedyś jak uczeń wagarował, lub coś wypił, to było wszystko. Teraz doszły do tego narkotyki, przemoc, gangi, gwałty i samookaleczenia. Nie mówiąc już o próbach samobójczych, które są już niemal na porządku dziennym. Szkoła stara się jak może, aby panować nad sytuacją. Jednak czasami to nie wystarcza. To że na terenie szkoły jest ochroniarz i monitoring. To nie odstrasza potencjalnych młodych przestępców do działania. Kiedy Mark przyjechał do szkoły, zajechał na parking i wysiadł z auta. Wziął swoją aktówkę i udał się do budynku, przy wejściu minął strażnika.
— Dzień dobry doktorze — pozdrowił go mężczyzna, rosły Afroamerykanin.
— Dzień dobry Bob.
— Co słychać?
— Wszystko po staremu — odparł strażnik.
— To dobrze.
— Miłego dnia.
— Wzajemnie.
Mark przeszedł się korytarzem do końca, aby potem skręcić w prawo. Tam znajdował się gabinet szkolnego psychologa. Otworzył kluczem drzwi, wszedł do środka i usiadł za biurkiem. Po chwili zajrzała do niego pani dyrektor. Była to czterdziestopięcioletnia kobieta, rasy białej niejaka Amanda Philips. Kobieta wysoka, dobrze zbudowana jak na płeć żeńską. Na jej widok niejeden młodzian, spuszczał głowę w dół. Potrafiła opieprzyć z góry na dół, była surowa ale sprawiedliwa. Żadna inna nie wytrzymałaby na tym stanowisku dwadzieścia lat, tak jak ona. Spalili jej samochód, wybili szyby w oknach, wysyłali pogróżki, otruli jej kota. A mimo to nie zniechęcili jej do dalszej pracy, na stanowisku dyrektorki liceum.
— Witam doktorze — odezwała się dyrektorka.
— Witam panią dyrektor.
— Dobrze że pan jest.
— A co się stało?
— Mam dla pana robotę.
— Bardzo dobrze, po to tu jestem.
— Ale najpierw proszę napić się kawy — odparła kobieta.
— Taki miałem zamiar.
Mark wstawił świeżą wodę do ekspresu, podstawił czysty kubek i załączył urządzenie. Po chwili zaczęła lecieć gorąca kawa, sycząc i bryzgając do porcelanowego naczynia.
— To co pani dla mnie ma?
— Zaraz tu podeślę zboczeńca — odparła dyrektorka.
— Zboczeńca?
— Tak.
— A w jakim sensie? — Zapytał doktor.
— A w takim, że złapano go na podglądaniu dziewczyn w szatni.
— Co pani powie?
— Tak, niestety.
— To obrzydliwe.
— Ale prawdziwe — zauważyła kobieta.
— No dobrze, to niech pani daje tutaj tego zwyrodnialca — uśmiechnął się doktor. Kiedy Mark postawił kubek z kawą na biurku, zdążył tylko usiąść, a już chłopak był w gabinecie.
— To on — wskazała palcem kobieta.
Doktor spojrzał na niego współczującym wzrokiem. Miał przed sobą siedemnastolatka, który najwidoczniej zaczął się interesować płcią przeciwną do swojej. Czyli krótko mówiąc, dziewczynami z liceum.
— Zostawiam was samych — odezwała się dyrektorka.
— Okey, w porządku.
Kiedy kobieta wyszła z gabinetu, Mark zwrócił się do młodocianego przestępcy.
— Jak się nazywasz chłopcze?
— Dan Feniks — odparł.
— Usiądź Dan.
Młodzieniec usiadł na krześle, naprzeciw doktora, z nogami rozwartymi o kąt sześćdziesiąt stopni.
— Co to się stało?
— Nic.
— Jak to nic?
— Dyrektorka wyolbrzymia sprawę — odparł chłopak.
— Co tam robiłeś?
— Gdzie?
— W szatni dziewczyn.
— Nic.
— Jak to nic?
— Normalnie.
— Wybacz co powiem, ale zakradanie się do żeńskiej szatni jest prawnie zabronione.
— Wielkie mi halo, i co to takiego — odparł z drwiącym uśmieszkiem.
— A to, że za takie zachowanie, możesz wylecieć ze szkoły.
— Trudno.
— To jeszcze nie koniec.
— A co jeszcze?
— Możesz trafić do poprawczaka — odparł Mark.
— Bez jaj doktorze, nawet nic nie widziałem.
— A co chciałeś zobaczyć? Cycki, gołe tyłki, a może cipki?
Chłopak nic nie odpowiedział, tylko spuścił głowę w dół, jakby się zawstydził.
— Masz dziewczynę? — Zapytał doktor.
— Nie mam.
— Dlaczego, nie wyglądasz mi na sierotę?
— Bo nikt nie ma.
— Kto na przykład?
— Moi kumple.
— Aha, to znaczy że jak oni nie mają, to ty też nie możesz?
— Nie chcę aby się ze mnie nabijali — odparł Dan.
— A teraz nie będą? Przecież to się już pewnie rozniosło po całej szkole — zauważył Mark.
— To co innego.
— Jak to?
— Bo się z nimi założyłem.
— Aha, to chciałeś wygrać zakład?
— Powiedzmy.
— Masz telefon?
— Mam.
— Pokaż.
— Po co?
— Normalnie pokaż, chcę zobaczyć — odparł doktor.
Chłopak niechętnie wyciągnął smartfona z kieszeni, w końcu jednak mu podał.
— Odblokuj mi go.
Dan wpisał hasło, po czym jego telefon wylądował na biurku doktora. Mark wziął do ręki i zaczął przeglądać w nim zdjęcia i filmiki.
— Myśli pan że coś nagrałem?
— A nie?
Chłopak ucichł, widocznie doktor wyczuł jego intencje, zamilkł na chwilę, nerwowo obgryzając paznokieć u kciuka.
— Co to jest? — Mark pokazał mu filmik.
— Nic.
— Jak to nic, chciałeś to puścić w obieg? — Zapytał doktor.
— Nie.
— To po co to nagrałeś?
— Aby mieć dowód, że to zrobiłem.
— To jest karalne chłopcze — oznajmił Mark.
— Co, filmik?
— Tak, wszedłeś tam nielegalnie, do tego nagrałeś jak się dziewczyny przebierają. Niektóre są w negliżu, więc kręciłeś pornola.
— Nie chciałem aby tak wyszło — odparł Dan.
— Co mam z tobą zrobić?
— Puścić to mimochodem — dodał chłopak.
— Tak bez żadnych konsekwencji?
— Dogadajmy się doktorze.
— Chcesz mnie przekupić?
— Ależ skąd, po prostu proszę o jeszcze jedną szansę na poprawę.
Mark spojrzał mu prosto w oczy, w jego rękach była teraz przyszłość tego chłopaka. Wie że źle zrobił, jednak to jego pierwszy do tej pory wybryk. Więc da mu szansę na poprawę, jeśli się to powtórzy, inaczej wtedy porozmawiają.
— No dobra, przymknę na to oko.
— Super!
— Nie super, tylko musisz mi to zagwarantować na piśmie.
— Czyli co, mam podpisać jakiś papier? — Zapytał Dan.
— Tak chłopcze, oświadczenie.
— I gdzie to pójdzie?
— Do mojej prywatnej teczki — odparł doktor.
— I jestem wolny?
— Tak.
— W takim razie się zgadzam.
— A telefon?
— Zaraz ci go oddam, tylko skasuję filmik.
— Okey.
Mark wyczyścił pamięć w telefonie chłopaka, po czym oddał mu jego własność.
— To wszystko, możesz odejść.
— Dziękuję doktorze.
— Zmykaj, zanim się rozmyślę — odparł Mark.
Dan wstał z krzesła, ukłonił się psychologowi i wyszedł z gabinetu. Dopiero teraz Mark mógł spokojnie dopić kawę, która już tak prawie wystygła. Niestety tak był zajęty rozmową, że całkiem o niej zapomniał. Po chwili weszła dyrektorka, pani Amanda Philips.
— I jak panie doktorze?
— Z Danem?
— Tak, z nim.
— W porządku.
— Przeprowadził pan z nim rozmowę?
— Ależ naturalnie.
— Jakie efekty?
— Zadowalające.
— Już nie będzie tego robił? — drążyła temat kobieta.
— Tak obiecał.
— Ja bym poinformowała jeszcze jego rodziców.
— Na razie to zbyteczne.
— Tak doktor sądzi?
— Znam się na ludziach, wierzę że się poprawi — odparł mężczyzna.
— Oby miał pan rację.
— Ile czasu tu pracuję?
— Dosyć długo.
— I co, zawiodłem kiedyś panią? — Zapytał.
— Na razie nie.
— I niech tak zostanie.
— Ma pani jeszcze coś dla mnie?