E-book
14.7
drukowana A5
49.05
drukowana A5
Kolorowa
74.45
Psiarnia Agaty

Bezpłatny fragment - Psiarnia Agaty


4
Objętość:
261 str.
ISBN:
978-83-8104-977-1
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 49.05
drukowana A5
Kolorowa
za 74.45

Tę frywolną powieść dedykuję wszystkim „innym” ludziom różniącym się od pozostałych, ale także tym mało tolerancyjnym, którzy „innych”, czasem trochę dziwnych nie akceptują.



W poczekalni u ginekologa siedziały dwie młode pary i radośnie rozmawiały. Obie kobiety głaskały się po małych brzuszkach. Najwidoczniej cieszyły się z przyszłego macierzyństwa. Obok nich nerwowo kręciła się na niewygodnym krześle poczekalni starsza pani z czerwonymi oczami od płaczu. Siedziała tam również Agata. Jasna blondynka, szczupła, bardzo zadbana, w wieku nie przekraczającym jeszcze czterdziestki. Bezmyślnie patrzyła na młode pary, ale zerkała też na starszą kobietę. „Każdy ma swoje problemy” — wyszeptała w myślach i popatrzyła na zegarek. „Ale wolno idzie ta cholerna kolejka”. Po czym przełożyła nogę z kolana na kolano i poprawiła spódniczkę, wygładzając ozdobną fałdę. „Z czego one się cieszą, że brzuchy będą miały jak balony, a potem bachory będą mordy darły pół nocy?”–westchnęła i zagłębiła się w myślach o swojej przeszłość, o czasach dzieciństwa.

Agata urodziła się w małej wsi pod Kartuzami. Była piątym i ostatnim — przynajmniej z tego, co wiedziała –dzieckiem pijackiej pary, która robiła dzieci miedzy flaszkami alkoholu. Robiła, ale nie wychowywała, bo nie miała na to, ani chęci, ani siły, ani możliwości. Jedynie babcia ze strony ojca pomagała dzieciakom w miarę możliwości. Pieluchy zmieniała, chleba w rękę wsadziła i na pole ją, najmniejszą, zabierała, kiedy jej własny syn grzmocił czym popadło żonę oraz starsze dzieciaki. W końcu babcia zabrała ją do siebie na stałe, kiedy tylko Agata zaczęła dreptać przy jej nodze. Tam w biedzie i spokoju dorosła do czasów szkolnych. Wtedy odkryła swój cudowny świat, bo nauczyła się czytać i poznała książki. Te z biblioteki, podręczników właściwie nigdy nie miała własnych, bo babci nie było stać. Czasem na przerwie coś przeczytała od koleżanek, jeśli któraś nie schowała od razu książek do tornistra. Żeby specjalnie pożyczały, raczej się nie zdarzało. Nie lubiły Agaty, bo biedna była, zawsze w za małym i pocerowanym ubraniu. Uczesana na gładko w koński ogon, siorbiąca głośno herbatę i pociągająca nosem, do tego wiecznie głodna. Za to z najlepszymi ocenami w klasie, bo wiedzę z połykanych książek miała ponadprzeciętną.

Krótko po pierwszej komunii świętej została całkiem sama na tym świecie, bo babcia raz w pole wyszła i już żywa nie wróciła. Agata nawet na pogrzebie nie była, bo ją policja zabrała do Izby Dziecka w Gdańsku. Po trzech dniach znalazła się jakaś ciotka ze strony ojca i zabrała ją do domu, na wieś pod Kościerzynę. Dali jej osobne łóżko w pokoju na strychu, ale zabrali wszystkie książki i kazali pracować ponad miarę, bo ciągle wrzeszczące bliźniaki absorbowały wszystkich domowników. Wtedy Agata nauczyła się przewijać i karmić maleństwa, choć sama była przecież jeszcze małym dzieckiem. Po miesiącu ze zmęczenia zrobiła się wychudzona jeszcze bardziej i przewrażliwiona na płacz niemowląt. Czasem, kiedy zostawała z nimi sama w domu, zatykała sobie uszy, żeby nie słyszeć płaczu, a czasem wrzeszczała razem z nimi. Któregoś sobotniego wieczoru ciotka z mężem poszli do sąsiadów na imieniny, a ona została sama z bliźniakami. Na szczęście były wykąpane i nakarmione. Ułożone jedno obok drugiego na plecach w łóżeczku przy samym piecu, żeby miały ciepło, więc Agata mogła na chwilę usiąść przy stole i zjeść kolację. Kiedy się przebudziły i zaczęły wrzeszczeć, ze złością rzuciła w nie poduszką i zadowolona rozsiadła się na wersalce. Włączyła telewizor i w niezakłóconej płaczem ciszy oglądała film pełen grozy. Co chwilę zakrywała się cała z głową, bo ją strach łapał, i nawet nie zauważyła, kiedy zasnęła pod kocem.

Obudził ją wrzask wuja i płacz ciotki. Ktoś ją szarpał, bił po twarzy, a kiedy upadła, kopał po plecach. Biednej zdawało się, że wpadła nie wiedzieć w jaki sposób prosto w akcje okropnego, oglądanego przed zaśnięciem filmu. Potem wyły syreny policyjne i Agata wystraszona wczołgała się pod stół. Dopiero jakaś nieznajoma pani w mundurze wyciągnęła ją stamtąd na siłę, wzięła na kolana i mocno przytuliła. Głaskała po głowie i szeptała jakieś wierszyki. Kiedy Agata się uspokoiła, pani w mundurze zawinęła ją w koc z wersalki i wyniosła do jednego z policyjnych samochodów. Tam na chwilę Agata odetchnęła, ale z przerażeniem patrzyła na biegających ludzi po podwórku. Co kilka oddechów jej małym dziecięcym ciałem szarpały jeszcze konwulsje, a kiedy ciotka podeszła do samochodu i walnęła pięścią w szybę, skulona wtuliła się w policjantkę, która znów głaskała ją po głowie i szeptała:

— Ci, ci, dziecinko, ci, dziecinko.

Pani policjantka poklepała kierowcę po ramieniu i samochód natychmiast ruszył. Agata nigdy więcej nie zobaczyła ciotki ani bliźniaków. Ponownie wróciła do Izby Dziecka, a za dwa dni znalazła się w gdańskim bidulu. Nigdy nie wracała wspomnieniami do tamtych chwil, nie pytała, co z bliźniakami. Teraz pamiętała tamte czasy jak przez mgłę, ale zawsze źle reagowała na piskliwe kwilenie małych dzieci. Domyślała się, co się stało, poduszka musiała wylądować na buziach niemowlaków, które pod nią po prostu się udusiły i dlatego zapanowała cisza. Nie miała jednak wyrzutów sumienia, bo jako dziecko wiecznie poniewierane nie czuła się winną tamtego dawnego incydentu, a nikt z dorosłych nigdy jej tego nie wypominał.

W bidulu prawie w spokoju, we własnym łóżku, zawsze z książką w ręku, doczekała końca podstawówki i dostała się do liceum. Pewnego roku w ciepły lipcowy dzień przeżyła chwilę wielkich emocji. Łudziła się, że znajdzie dla siebie normalny dom, bo jakaś zwariowana para wzięła ją niby pod opiekę na wakacje. Niby pod opiekę, bo tak naprawdę ona robiła za bezpłatną opiekunkę do małego ich brzdąca, którym nie miał kto się zajmować. Wakacje się skończyły i łaskawa opieka również, więc wróciła, gdzie jej miejsce.

W liceum zaczęły się spore problemy, jak to z bidulowymi dzieciakami. Nikt ich nie szanował, słowa dobrego nie powiedział, a wszyscy odpychali, szykanowali i naśmiewali się właściwie ze wszystkiego i bez powodu. Chłopaki ciągnęli ją za warkocz, a rozwydrzone dziewczyny jeszcze ich podpuszczały. Wszyscy wytykali palcami jej skromne ubrania, a nauczyciele jakby na przekór chwalili ją za postępy w nauce, co tylko dolewało oliwy do ognia.

Któregoś dnia Mateusz, taki piękniś klasowy, przysiadł się do niej na stołówce. Na początku nic nie mówił, tylko ostentacyjnie mielił ustami, przedrzeźniając gesty Agaty. Nie reagowała, więc wyjął z kieszeni foliowy woreczek i wytrzepał zawartość przypominającą piasek na jej jedzenie. Popatrzyła na niego z politowaniem, ale jeszcze nie zareagowała, więc wkurzony jej stoickim spokojem podniósł się z krzesła, oparł dłońmi na stole, nachylił się nad jej talerzem i napluł na środek piaskowej górki. Wtedy nie wytrzymała, jednym gwałtownym ruchem dźgnęła widelcem w dłoń Mateusza. Chłopak zawył z bólu i przewrócił się razem z krzesłem. Widelec wciąż sterczał w jego dłoni. Kumpel chciał mu go natychmiast wyciągnąć, ale zęby widelca zakrzywione na śliskim blacie stołu wygięły się w rożne strony, blokując go w dłoni. Agata drugą ręką machnęła talerzem i jedzenie z piaskiem rozsypało się na kilka osób nachylających się nad Mateuszem. Na stołówce podniósł się wrzask i zrobił się harmider. Kilku chłopaków złapało ją od tyłu, a kolejny walnął Agatę pięścią w brzuch. Wtedy nogi jej się ugięły, a jedzenie, które ledwie zdążyła przełknąć, niczym fontanna wyleciało na szykującego się do ponownego ataku chłopaka. Niespodziewanie pojawił się nauczyciel, potem pielęgniarka i wreszcie policja. Mateusza zabrało pogotowie, ona wylądowała na komisariacie, a miesiąc później w poprawczaku.

Pierwszy rok był katorgą nie do wytrzymania, więc któregoś razu najadła się tabletek zbieranych przez kilka miesięcy. Nie wiedziała jakie i na co, ale zbierała wszystkie i trzymała w woreczku między majtkami. Niektóre się rozpadły, inne zmieniły kolor, ale Agacie było wszystko jedno, jaki skutek przyniosą, byle odizolować się chociaż na kilka dni od koleżanek z pokoju. Zrozpaczona łyknęła dwie garście i popiła dla wzmocnienia kieliszkiem kwaśnego wina przyniesionym przez chłopaka z miasteczka. W efekcie spędziła pół nocy w ubikacji, jęcząc z bólu brzucha, a drugie pół w szpitalu na płukaniu żołądka. Potem był jeszcze karcer w poprawczaku i pośmiewisko przez tydzień. Na tym skończył się jej zamach na własne życie.

Z całej sprawy był tylko taki pożytek, że wreszcie wszystkie dziewczyny odsunęły się od niej i miała znów święty spokój oraz czas na książki i naukę. Dobrnęła wreszcie do matury, dwa dni później wychowawca –opiekun zaprowadził ją do dyrektora. Tam dowiedziała się, że w nagrodę za dobre zachowanie może wyjść, że załatwili jej nawet pracę pomocy kuchennej w szpitalnej kuchni na gdańskiej Zaspie i łóżko w pokoju dla pielęgniarek. Miała być jednak przez rok pod opieką kuratora pomimo pełnoletniości i dobrych wyników w nauce. Dyrektor tłumaczył swoją decyzje nie tyle brakiem zaufania do Agaty, co pomocą w trudnym życiu na zewnątrz. Dostała wyciąg z jej własnego, indywidualnego konta PKO z wkładem dziesięciu tysięcy złotych na zagospodarowanie się i kupno rzeczy niezbędnych do życia w tym niby normalnym świecie.

Wyszła z gabinetu trochę oszołomiona tą wiadomością. Zamknęła drzwi za sobą i oparła się plecami o nie, łapiąc powietrze jak ryba wyciągnięta z wody. W dłoni ściskała kartkę z numerem konta i niewyobrażalną jak dla niej sumą. Przewracała oczami, szukając jakiegoś punktu zaczepienia, żeby się opanować i nie krzyczeć z radości. Odczekała kilka chwil i schowała kartkę w majtki. Wyszła do ogrodu i podświadomie skierowała się w stronę bramy, na którą nieraz patrzyła i marzyła o tym, jaki świat będzie piękny, kiedy stanie po jej drugiej stronie. „Przepustka” — pomyślała –„przecież bez niej nie wyjdę”. Zawróciła do gabinetu dyrektora i natychmiast poprosiła o wypisanie dokumentów umożliwiających jej opuszczenie ośrodka. Spakowała się w piętnaście minut w starą tekturową walizkę oraz karton przewiązany sznurkiem. Podeszła do drzwi, odwróciła się, zerknęła na pokój i zanim współlokatorki wróciły ze szkoły, wyszła z budynku. Postawiła walizkę przed bramą, podała przepustkę strażnikowi i czekała grzecznie, aż ten wypełni stosowne dokumenty.

— Agata Kalkowska –usłyszała i wydawało jej się, że tamten strażnik sprawdza jej dane personalne.

— Pani Kalkowska jest?

Głos mężczyzny wychylającego się z gabinetu sprowadził ją na ziemię, a szczególnie słowo „pani”, bo od kilku lat dziwnym zrządzeniem losu wszyscy panowie z jej otoczenia tylko tak się do niej zwracali. Podniosła się i podeszła do drzwi.

— Przepraszam, zamyśliłam się.

Mężczyzna wszedł do gabinetu, a Agata podążyła za nim. Zdjęła płaszcz, powiesiła na wieszaku i siadła na wskazanym krześle.

— Z czym pani do mnie przychodzi? –zapytał ginekolog.

— Coś mi się z okresem porobiło, tylko poplamiłam, brzuch mnie boli i mam skurcze w podbrzuszu.

Ostatnia miesiączka kiedy była?

— Dwudziestego ósmego marca i całkiem normalna.

Lekarz w międzyczasie przejrzał kartę Agaty, po czym na nią spojrzał.

— Pani ma założoną wkładkę wewnątrz maciczną?

— Tak. Chyba dwa lata temu, tutaj u pana.

— Widzę, ale może się obluzowała. Proszę się tam przygotować –wskazał ręką pomieszczenie obok i jeszcze zapytał:

— Pani prowadzi normalne, regularne współżycie seksualne?

— Tak –odparła krótko, ale zamykając drzwi do przebieralni, uśmiechnęła się do swoich myśli. „Regularnie na pewno, ale czy to jest normalne, co ja robię i jak żyję?” –pokręciła głową i szybko się rozebrała, zdejmując buty, rajstopy i majtki. Wyjęła z torebki basenowe klapki, podmyła się i wróciła do pokoju badań. Westchnęła ciężko i położyła się na fotelu ginekologicznym. Podniosła nogi i ułożyła je szeroko rozstawione na specjalnych podpórkach. Zamknęła oczy i czekała na badanie. Nie znosiła takich wizyt, ale dość sumiennie kontrolowała swój stan zdrowia. Była spięta i nawet nie czuła, co doktor z nią wyprawia, co wkłada, gdzie naciska, ale kiedy usłyszała diagnozę, natychmiast otworzyła oczy i wrzasnęła na cały głos:

— Co!?

— Gratuluję. Jest pani w ciąży.

— Co? — szepnęła teraz już cicho całkiem wystraszona i gwałtownie zdjęła nogę z podpórki. Chciała ją opuścić i niechcący kopnęła doktora w ramię.

— Spokojnie, moja droga mateńko, bez takich gwałtownych ruchów. Pomogę pani wstać. Zrobimy USG i zobaczymy, czy można wyjąć wkładkę — pomasował się po ramieniu i podał Agacie rękę.

— Jak to jestem w ciąży? Przecież mam wkładkę, przecież ja mam prawie czterdzieści lat. Ja miałam w zeszłą sobotę dostać okres, więc tak szybko i już jestem w ciąży?

— Myślę, że nie tak szybko, że to jakiś koniec trzeciego, a może nawet czwarty miesiąc. USG więcej nam powie. Zapraszam panią tam na kozetkę — przytrzymał Agatę, bo widział, że z wrażenie ledwie stoi na nogach.

— Ja nie mogę być w ciąży. Ja nie chcę.

— Pani Agato, ale pani jest już w ciąży. Teraz zobaczymy, co tak pięknie rośnie.

Doprowadził ją do kozetki i pomógł się położyć. Zgasił światło i włączył aparat. Polał brzuch Agaty szklistą, zimną galaretką, po czym przyłożył głowicę aparatu. Przesunął ją na bok i nacisnął coś na klawiaturze. Znów przesunął i uśmiechnął się.

— Gratuluję. Będzie chłopczyk. Pięknie się nam wystawił. Zaraz zmierzymy wielkość płodu, ale już mogę pani powiedzieć, że mamy minimum szesnasty tydzień ciąży — przesunął jeszcze głowicą na bok i znów przycisnął coś na klawiaturze. –Powiedziałbym, że to nawet dwudziesty tydzień, ale w karcie ciąży wpiszę pośrednio, że szacunkowo mamy dzisiaj osiemnasty tydzień.

— Osiemnasty — powtórzyła jak echo.

***

Agata po wyjściu od ginekologa usiadła w poczekalni i całkiem zdezorientowana patrzyła na przeciwległą ścianę. W myślach powtarzała jak magnetofon: „Osiemnasty tydzień, osiemnasty tydzień…”

Nagle powiedziała na głos:

— Tomasz.

Wystraszona zakryła sobie usta, popatrzyła po ludziach i natychmiast wstała. Kiwnęła głową pozostałym pacjentom na pożegnanie i wybiegła z budynku na świeże powietrze. Głęboko westchnęła i zapięła płaszcz, bo wiatr dmuchnął kwietniowy chłodem. Wyprostowała się i ruszyła na przystanek tramwajowy. W głowie cały czas kłębiły się jej myśli. Rozważała i wymyślała przeróżne wersje, czy powiedzieć tatusiowi, czy zrobić z tym porządek. „To niemożliwe. Doktor musiał się pomylić. Tomek jest przecież bezpłodny, ja zabezpieczona spiralą, przez ponad rok się kochaliśmy i nagle ciąża. Skąd? Jak? Nie, muszę iść do innego ginekologa. Może mi się tam coś zalęgło, a ten już ciążę zobaczył i to jeszcze chłopczyk z ogonkiem. Pieprzona pijawka” — myślała, próbując dostosować się do nowej sytuacji.

W domu, w swoim ślicznym gniazdku na ostatnim piętrze słynnego kiedyś dolarowego wieżowca na Przymorzu, usiadła w głębokim, miękkim fotelu z kubkiem ciepłej herbaty malinowej. Uwielbiała to miejsce: swój fotel oraz widok na całe osiedle i Zatokę Gdańską. O tej porze dnia i roku robiło się już szarawo, a za chwilę liczne światła w falowcach wyznaczą drogę w kierunku wody. Lubiła ten widok tak latem, jak i w zimowych ciemnościach. Czytała jak zawsze i co chwilę zerkała daleko na świat, ale teraz po kilku łykach herbaty odleciała do swoich myśli, do wspomnień. „Boże, jak ja się w to wszystko wkręciłam” –zapytała się w duchu i powróciła do czasów swojej pierwszej pracy.

***

Po przyjeździe do Gdańska, mimo późnej pory, najpierw zgłosiła się do swojego opiekuna. Z nim pojechała bezpośrednio do hotelu pielęgniarskiego, gdzie dostała łóżko w pokoju dwuosobowym. Szybko przedstawiła się koleżance i poszła spać. Następnego dnia około południa również z opiekunem załatwiła wszelkie formalności związane z pracą. Popołudnie miała wolne, więc poszła nad morze, bo nigdy nie widziała takiego ogromu wody, piasku i nie słyszała szumiących morskich fal. W drodze powrotnej kupiła cztery piwa i w ten sposób wkupiła się do wspólnego mieszkania z pielęgniarką Basią. Dziewczyna była też ze wsi, ale spod Elbląga. Pracowała na internie, a w wolnym czasie hasała po dyskotekach. Kilka razy zabrała na nie Agatę, ale ta nigdy nie gustowała w hałaśliwej muzyce, wolała raczej spędzać czas w ciszy z dobrą książką.

Do pracy Agata wstawała przed piątą i ubierała się po cichu, żeby nie budzić koleżanki, chyba że ta akurat była na nocnym dyżurze lub gdzieś balowała na zewnątrz. W pracy miała dobre warunki, więc zanim się przebrała, zwykle trochę się obmyła nad umywalką. Śniadanie podjadała z produktów, które przygotowywała. Czasem tylko oskrobane surowe marchewki, a czasem zwykły chleb albo kubek rozwodnionego mleka. Przy obiedzie było dużo lepiej, bo szefowa zawsze z kotła nalała talerz zupy, a czasem dała kawałek mięsa, jak udało jej się cieniej pokroić. Tylko kolację musiała sobie zapewnić, więc z głodu nie przymierała, a pieniądze z bidulowej wyprawki mogła zaoszczędzić na poważniejsze wydatki. Przede wszystkim kupiła sobie własne radyjko. Takie malutkie z budzikiem i zegarem. Wieczorem przykładała je do ucha przed zaśnięciem. Słuchała muzyki i marzyła o kolejnych własnych przedmiotach, o własnym malutkim pokoju zamykanym na klucz, w którym nikt nie będzie dotykał jej rzeczy.

W pracy na Agatę nie narzekali, bo lata spędzone w bidulu i poprawczaku nauczyły ją solidności. Pewnie dlatego na początku grudnia opiekun zaproponował jej dodatkowe zajęcie.

— Agata, szefowa cię chwali, w hotelu nie ma na ciebie skarg, więc pomyślałem, że może byś chciała sobie dorobić na Święta.

— Co mi tam Święta, komercyjne naciąganie naiwnych, ale dorobić bardzo chętnie. Tylko co i gdzie, bo ja na żadne, wie pan, nielegalne się nie pisze. Wolna jestem, choć życiorys mam zafajdany.

— Wiem i nigdy w życiu bym ci nie zaproponował czegoś nieodpowiedniego. Spokojnie, nie wolno mi. Pracę bym stracił.

— Więc co to za robota?

— Trzeba posprzątać dom pewnego profesora z Akademii Medycznej. Jak się postarasz, to będziesz miała fuchę na stałe.

— No nie wiem. Ja się narobię, a oni mnie pogonią albo oskarżą, że coś ukradłam, bo tak nas, bidulowe śmiecie, zawsze traktują.

— Myślę, że dobrze cię tutaj ludzie traktują. Nikt oprócz kadrowej i szefowej kuchni nie wie o poprawczaku, a profesorowi powiedziałem, że pomoc kuchenna przyjdzie.

— Za ile mam sprzątać cały dom?

— Pięćset złotych, ale okna też myjesz.

— O kurczę, pewnie, że umyję. To prawie moja pensja w kuchni.

— Ale zejdzie ci dwa, a pewnie i trzy dni. Pani profesorowa jest dokładna.

— Postaram się. Pan pójdzie ze mną czy sama mam się zgłosić?

— Nie mogę iść z tobą i nawet się nie przyznawaj — wyjął z kieszeni kartkę z adresem i podał Agacie. –Juro zadzwonię i podam twoje dane profesorowej. Postaraj się, bo to babcia mojej dziewczyny, więc głupio by było zawieść.

— Nie zawiodę, za taką kasę!

Agata była podekscytowana, ale zaraz dodała:

— Może pan być spokojny.

Już następnego popołudnia Agata pucowała ogromną willę na starym Wrzeszczu. Przez pierwszą godzinę, starsza kobieta, elegancko, na czarno ubrana chodziła za Agatą, nie odstępując jej na krok. Patrzyła na jej ręce, na sprzątane powierzchnie i nic nie mówiła. Około osiemnastej poszła do kuchni i za kilka minut wróciła z tacą. Postawiła na stole i zdjęła z niej dwie filiżanki z herbatą, cukierniczkę, dwie łyżeczki i talerzyk z ciasteczkami. Popukała Agatę po ramieniu i gestem ręki zaprosiła do stołu.

— Usiądź i odpocznij, dziecko, ale umyj najpierw ręce.

Agata położyła szmatę na podłodze, zdjęła gumowe rękawiczki, dygnęła i poszła do łazienki. Obmyła ręce i przyjrzała się, w jakim jest stanie. „Trochę mnie tu czeka, ale za taką kasę wypucuję profesorom chałupkę, tylko niech mi ciasteczkami nie przeszkadzają”. Rozejrzała się po łazience za czymś do wycierania rąk, w końcu wzięła trochę papieru toaletowego i osuszyła dłonie.

Kiedy wróciła do pokoju, profesorowa siedziała za stołem i czekała na nią nie rozpoczynając konsumpcji.

— Usiądź, proszę.

Agata posłusznie wykonała polecenie. Podsunęła krzesło, a ręce złożyła na kolanach.

— Widzę, że dokładna jesteś. Nie będę cię kontrolowała, ale zatrzymam twoją siatkę i oddam przy wyjściu. Przepraszam, ale sama rozumiesz. Jeszcze cię nie znam, nie mam zaufania i nie wiem, czy czegoś nie wyniesiesz. Rozumiesz?

— Tak, oczywiście.

Agata była przyzwyczajona do braku zaufania i do szyderstw, więc takie traktowanie z herbatką oraz przepraszaniem i tak uznała za wielką kurtuazję. Odsiedziała spokojnie chwilę, upiła dwa łyki mocnej herbaty, zjadł ciasteczko i czym prędzej wzięła się ponownie do pracy. Wysprzątała salon, w którym siedziały, umyła okna, wyprała firany, przetarła kurze we wszystkich zakamarkach, a potem na mokro umyła całą podłogę w salonie i korytarzu. Chciała jeszcze wziąć się za łazienkę, ale profesorowa przerwała jej pracę, bo właśnie wszedł gospodarz domu. Od razu, od progu zmierzył ją ponurym wzrokiem ponad okularami nisko spoczywającymi na nosie, a potem szeptem zapytał małżonkę:

— Co to za dziewucha?

— Polecona sprzątaczka ze szpitala na Zaspie.

Profesor odwrócił się i ponownie zmierzył Agatę od czubka głowy po koniuszki palców u stóp.

— Ze wsi? –zwrócił się do żony.

— Skąd jesteś, dziewczyno? — zapytała profesorowa.

— Grzybno koło Kartuz –Agata odparła rzeczowo.

— Pełnoletnia? Pokaż dowód — zarządził profesor i podszedł do Agaty.

— Pani profesorowa zabrała moją siatkę z torebką. Tam mam dokumenty– szepnęła wystraszona dziewczyna.

Profesor kiwnął na żonę, a ta natychmiast poszła do pomieszczenia obok po wspomniane rzeczy. Kiedy przyniosła siatkę z torebką, profesor wziął wszystko od żony i podał Agacie.

— Pokaż, bo grzebać po twoich rzeczach nie mogę, choć ty nasze przejrzysz na wylot.

Spłoszona dygnęła i wyjęła torebkę z siatki, odsunęła zamek i wyciągnęła plastikowy portfelik, a z niego dowód osobisty. Podała profesorowi i dygnęła z uniżeniem.

— Agata Kalkowska, lat… — profesor na chwilę zawiesił głos — dziewiętnaście masz, czyli pełnoletnia. W porządku. Jutro posprzątasz mój gabinet, tutaj w domu, ale pamiętaj, co podniesiesz, musisz odłożyć dokładnie na miejscu. Niczego nie możesz przekładać ani zmieniać.

— Oczywiście — przytaknęła i ponownie dygnęła.

— Teraz już idź. Muszę odpocząć i w domu ma być cisza. Zrozumiano?! –profesor warknął na żonę, która dziwnie się skuliła w sobie, a pan gospodarz odwrócił się i poszedł do swojego gabinetu. Profesorowa zaś szeptem nakazała Agacie, żeby wyszła.

— Dość, idź już, słyszałaś. Jutro przyjdź zaraz po pracy.

Podała Agacie siatkę z podłogi i odprowadziła do wyjścia. Wyglądała, jakby się bała zmącić ciszę panującą w domu.

Następnego dnia Agata była u profesorostwa już kilka minut po piętnastej i od razu zajęła się gabinetem. Była tam całkiem sama, bardzo uważnie pilnowała rzeczy, które podnosiła w czasie wycierania kurzy na regałach i biurku, żeby odłożyć je dokładnie na to samo miejsce. Ostrożnie jeździła też odkurzaczem po podłodze, bo w różnych miejscach leżały na kupkach poukładane w wieżyczki przeróżne książki. Kiedy jedną zaczepiła i rozwaliła cały stos, miała potem dylemat, czy aby na pewno ułożyła książki w odpowiedniej kolejności, bo wzrokowo pamiętała tylko wierzchnią.

Wymyła okna, powiesiła nowe firany, a na koniec chciała wnieść profesorowi bukiet świeżych kwiatów, ale profesorowa w porę ją zatrzymała.

— Nie, broń Boże –wyjęła jej wazon z rąk. –Nic tam nie można zmieniać. Mąż nie lubi i złości się. Tylko jego książki i nic nie zmieniaj według swojego gustu, bo nas obie pogoni.

Agata słuchała przerażonej profesorowej i nie rozumiała jej zachowania. Uważała kobietę za prawowitą panią domu, więc na równi decyzyjną w małżeństwie. Zupełnie inaczej profesorowa zachowywała się, kiedy Agata przeniosła się do kuchni. Tam mogła już szastać szmatą po szafkach i nikt jej nie kontrolował. Wystawiała talerze, miseczki oraz szklanki, przecierała wszystko i ustawiała według uznania, a profesorowa obserwowała jej poczynania w milczeniu. Około dziewiętnastej znów zrobiła herbatę i zaprosiła Agatę na krótki odpoczynek. Po chwili ciszy spokojnie ją zagadnęła:

— Jutro nie możemy, bo mąż przyjmuje pacjentów w domu, ale pojutrze przyjdź, a na razie proszę — wyjęła z kieszeni dwa banknoty stuzłotowe. –Pewnie się przydadzą. Resztę dostaniesz, jak skoczysz całość.

— Dziękuję.

— Dzisiaj musisz jeszcze posprzątać łazienkę na dole, tę dla pacjentów, i to będzie wszystko, bo profesor może za chwilę wrócić. Wtedy w domu musi być cisza. Rozumiesz. On jest bardzo zmęczony.

— Oczywiście. -Agata potaknęła i schowała pieniądze do kieszeni w spodniach. Dopiła herbatę i dokończyła porządki w kuchni. Potem, choć była już zmęczona, szybko poszła do łazienki. Kiedy z niej wychodziła po sprzątaniu, natknęła się na profesora, który właśnie otwierał drzwi do swojego gabinetu. Na chwilę, ze strachu o efekty sprzątania ścierpła jej skóra, więc stanęła jak posąg i nawet nie mrugnęła okiem. Wstrzymała oddech i nasłuchiwała, ale profesor nie wychodził. Za to następnego dnia około dziewiątej szefowa kuchni zawołała ją do telefonu u siebie w kanciapie.

— Agata Kalkowska? –usłyszała głos w słuchawce.

— Tak, a kto mówi?

— Profesor Tadżycki. Zapisz sobie adres i dzisiaj po pracy masz przyjść posprzątać mój gabinet. Żabianka, ulica Krzywoustego 15B mieszkania 7. Klucze przyniesie ci dzisiaj goniec do pracy i z nikim o tym nie rozmawiaj.

Chciała coś powiedzieć, ale po tych słowach rozmowa została rozłączona, więc Agata stała przez chwilę zaskoczona władczym tonem profesora. Ochłonęła i wyszła do obieralni, gdzie oczkowała ziemniaki. Podkasała rękawy i usiadła na stołeczku przed wielką miską piegowatych ziemniaków. Mechanicznie, niemal jak automat, ostrym czubkiem wycinała wszystkie oczka, ale w głowie kotłowały jej się przeróżne myśli związane z władczym profesorem. Naprawdę bała się przy nim nawet oddychać. Tuż przed wyjściem z pracy wzięła drżącymi rękami kopertę, którą przyniósł jej posłaniec. Pożyczyła ukradkiem biały fartuch, bo jak inaczej sprzątać w lekarskim gabinecie, i wyszła ze szpitalnej kuchni. Skulona w sobie jak profesorowa pojechała tramwajem na Żabiankę i odszukała podany wcześniej adres. Stojąc przed drzwiami klatki schodowej, otworzyła kopertę i wyjęła z niej dwa klucze spięte mosiężnym kółkiem z małym breloczkiem w kształcie pantofelka. Mniejszym kluczem otworzyła drzwi do klatki i weszła na półpiętro. Policzyła drzwi wejściowe do mieszkań i zamiast do windy, bo budynek był wysoki, poszła schodami na pierwsze piętro. Tam stanęła przed środkowymi drzwiami i otworzyła je drugim, dużo większym kluczem. Właściwie najpierw tylko je uchyliła i wsadziła głowę przez szparę. Rozejrzała się po wnętrzu, a słysząc kroki na wyższym piętrze, szybko weszła do środka.

Ku wielkiemu zaskoczeniu mieszkanie wcale nie przypominało gabinetu lekarskiego. Nie było tam klasycznej poczekalni ani pokoju z kozetką lekarską czy biurkiem. Nie było gabloty z lekami ani żadnych przedmiotów kojarzących się z lekarzem. Ostrożnie, jakby na palcach, weszła do dużego pokoju, a tam ponowne zaskoczenie, bo wszystko sprawiało wrażenie zadbanego, wytwornego, ale nowoczesnego salonu z dużym panoramicznym telewizorem na ścianie. W domu profesorostwa wystrój był bardzo wytworny, ale staromodny, ciemny, z licznymi antykami. W tym dziwnym niby -gabinecie wszystko było jasne, gładkie i nowoczesne. Naprzeciwko telewizora stała biała skórzana kanapa, a przed nią szklany stolik. Na nim leżała koperta z nazwiskiem Agaty. Wzięła ją do ręki, pomacała ostrożnie, a potem otworzyła całkiem zaskoczona. W środku oprócz dwustu złotych był mały telefon komórkowy i zapakowana nowa karta SIM do niego. „Żadnego słowa” –pomyślała, ale od razu schowała wszystko do torebki, a potem już znacznie spokojniejsza rozejrzała się po mieszkaniu składającym się z osobnej sypialni z wielkim łóżkiem, przy którym stała duża kuweta z kocim piaskiem i dwie miski jakby dla wielkiego kocura lub psa. Wystraszona cofnęła się do pierwszego pokoju i z lękiem rozejrzała po mieszkaniu, nasłuchując zwierzęcych odgłosów. Było pusto, więc już odważniej zajrzała do przyległej, ale otwartej i w pełni wyposażonej kuchni. Otworzyła lodówkę i jeszcze bardziej zaskoczona jej zawartością kilku luksusowych produktów macała wędliny oraz sery. Odwróciła butelki stojące na drzwiczkach i przeczytała etykiety.

— Olmeca Gold, Bacardi Oakheart, Nemiroff Original. Łał, ale bateria –Sapnęła, szepnęła i zamknęła lodówkę. Jeszcze większą kolekcję alkoholi znalazła na szklanym stoliku przy telewizorze. Podnosiła butelki i czytała na głos nazwy:

— Chivas, Jack Daniel’s, Johnnie Walker Double Black, The Macallan Amber. Niezłe zaopatrzenie. Niezła garsoniera pana profesora.

Pokiwała głową i ostrożnie odstawiała butelki na miejsce. Potem na chwilę usiadła na kanapie i przyglądała się obrazkom na ścianie wiszącym wokół telewizora. „Nieźle się pan profesor tutaj zadekował” –pomyślała i zerknęła na półki. Znów się zdziwiła, bo poza kilkoma czasopismami i płytami CD oraz różnorakimi szklankami nie było tam ani jednej książki. „Cóż za odmiana? Może to nie jego mieszkanie, bo chyba się nie pomyliłam? Nie, przecież otworzyłam normalnie kluczem i jeszcze ta koperta dla mnie. Jakieś dziwy. E, nie moja sprawa” –podsumowała rozważania, podniosła się z kanapy i poszła do łazienki w poszukiwaniu narzędzi do pracy oraz środków czystości. W białej, wysokiej szafce znalazła wiaderko z mopem i kilka butelek z chemią gospodarczą. Przejrzała jeszcze drugą szafkę i tam z kolei zachwyciła się kolekcją wód toaletowych. Tym razem odkręciła kilka i wąchała po kolei. Pomacała też słoiczki z kremami, ale nie otwierała żadnego. Przy okazji oglądania wystawiała wszystko i wycierała wilgotną szmatką każdą półkę. Najbardziej zaskoczyła ją dolna szuflada z dziwną biżuterią. Skórzane paski różnej długości i szerokości nabijane napami oraz metalowymi guzami właściwie bardziej przypominały psie czy kocie obroże niż biżuterię. Do tego w szufladzie były różne metalowe klamerki i małe obręcze skręcane na śrubkę. Wszystko wydawało jej się dziwne, ale Agata nie zastanawiała się specjalnie nad ich przeznaczeniem. Wysypała wszystko na pralkę, przetarła szufladę, włożyła przedmioty i wzięła się za mycie szklanej kabiny prysznicowej. Rozpędzona przeleciała do sypialni i przez chwilę zastanowiła się nad pościelą: „Prać czy tylko zasłać i wygładzić?”. Podniosła brzeg kołdry i zdębiała, bo na prześcieradle zobaczyła szeroką, czerwoną wstążkę, właściwie szarfę, zakręconą wokół rękojeści szpicruty. Puściła kołdrę i dłońmi zakryła sobie usta. „O, panie profesorze, to jakaś speluna pańskich perwersji i ja mam to sprzątać?”

— W życiu — wrzasnęła i natychmiast wyszła z sypialni.

Złapała torebkę i wybiegła z mieszkania. Zatrzymała się na parterze przed wyjściowymi drzwiami i wróciła do mieszkania. Wyjęła z torebki telefon i zapakowaną kartę SIM, położyła na stoliku i usiadła na kanapie. „Boże, co ja mam zrobić? Kasa potrzebna, a sprzątania niewiele. Nic mnie nie ugryzie, nie zje” –pokręciła głową, nabrała powietrza i rozejrzała się po pokoju, ale już całkiem inaczej oceniając wnętrze. „Burdel, jak nic prywatny burdel pana profesora”. Wyciągnęła nogi na stoliku i zadarła głowę, wypatrując na suficie jakiejś porady.

— Pecunia non olet. Nie śmierdzą, oj nie śmierdzą, więc niech profesor płaci za milczenie, a co. Skro takie zabawy sobie tu urządza — wypowiedziała głośno, co pomyślała i ponownie poszła do sypialni.

— Następnym razem wezmę rękawiczki, bo jeszcze jakiegoś syfa załapię od medycznego profesora –parsknęła śmiechem.

Poklepała łóżko po wierzchu, wygładzając wszelakie zmarszczki na narzucie, przetarła szafki i półki, ustawiła psie miski równo pod ścianą i na koniec całe mieszkanie przetarła mopem na mokro. Jeszcze na chwilę usiadła na kanapie i uśmiechnęła się do scenek, które tworzyła jej wyobraźnia.

Wzrokiem natrafiła leżący na stole telefon. Wstała i schowała go do torebki. „Chyba wszystko?”–wzruszyła ramionami i ogarnęła spojrzeniem mieszkanie, sprawdzając swoje porządki. Wzięła siatkę napełnioną śmieciami, swoją torebkę i wyszła, zamykając drzwi za dziwnym światem despotycznego profesora.

***

Po powrocie do hotelu pielęgniarskiego miała ochotę opowiedzieć wszystko Basi, ale przypomniało jej się ostrzeżenie, żeby z nikim nie rozmawiać. Napomknęła tylko koleżance, że jest zmęczona nawałem sprzątania u profesorostwa i poszła do łazienki, żeby się wykąpać się. Właściwie zmyć z siebie niedobre myśli i emocje, które ją dręczyły. Stała długo pod prysznicem, a woda spływała po jej włosach, ramionach i niżej, uciekając gdzieś do ciemnej rury kanalizacyjnej, wypłukując z głowy Agaty wynaturzone obrazy figli grubego, łysawego profesora. Nawet w nocy, we śnie plątały jej się po głowie obroże i szpicruty, które widziała w tym niby -gabinecie. Rano ledwie wstała na czas do pracy. Nawet się nie myła, tylko zęby machnęła kilka razy szczoteczką i pognała do szpitalnej kuchni. Tam intensywna praca pozwoliła jej na chwilę o wszystkim zapomnieć. Niestety myśli i odczucia wróciły, kiedy weszła do willi profesorostwa. Ciemne antyki i ponura twarz profesorowej napełniały ją strachem, ale kiedy weszła do gabinetu profesora, kiedy zamknęła za sobą drzwi, parsknęła śmiechem. Jej wyobraźnia rozbudzona przez czytanie książek od razu roztoczyła przed jej oczami obraz grubasa przyjmującego pacjentów w obroży i białym fartuchu. „Jakiej on jest specjalności? Psycholog czy seksuolog?” –zastanowiła się, po czym popukała się w czoło. „Interna przecież, ale profesurę to nie wiem, z czego zrobił” –pokręciła głową i wzięła się za sprzątanie. Tym razem było trudniej, bo na biurku leżało znacznie więcej porozkładanych dokumentów, a między nimi walały się okruchy z ciasta albo chleba. Pozgarniała wszystko na podłogę, a potem wciągnęła wszystko odkurzaczem. Kiedy skończyła sprzątać w gabinecie, przeleciała jak burza łazienkę na dole i zaszyła się na piętrze w sypialniach. Profesorostwo miało osobne pokoje połączone wspólną łazienką, ale ich ręczniki i szlafroki wisiały odrębnie, na przeciwległych ścianach. Każde z nich miało też swoją umywalkę i mnóstwo kosmetyków, które trzeba było przestawić, żeby domyć zaklejony, marmurowy blat. „Chyba nikt im dawno nie sprzątał” — skrytykowała w myślach panujący w łazience bałagan.

Zanim skończyła sprzątać, usłyszała kroki na schodach i domyśliła się, że profesorowa zaprasza ją znów na herbatę. Wystawiła głowę z łazienki na korytarz i zamarła w bezruchu, bo gruby profesor właśnie wszedł na piętro. Zrobił dwa kroki i zniknął w swojej sypialni, a stamtąd wszedł do łazienki, w której Agata stała bez ruchu. Podszedł, złapał ją za łokieć i mocno przytrzymał.

— Dlaczego nie uruchomiłaś telefonu? –syknął jej do ucha.

— O rany. Przepraszam, zapomniałam. Czy coś się stało, źle posprzątałam?

— Cicho. Nic nie mów. Masz uruchomić telefon i natychmiast odbierać, kiedy dzwonię.

Agata kiwnęła głową, cofnęła się o krok, uwalniając łokieć i natychmiast obróciła się do wyjścia. Profesor podszedł jeszcze do niej i szepnął.

— W sobotę wieczorem o osiemnastej masz tam przyjechać. O nic nie pytaj. Opłaci ci się na pewno. Tysiąc wystarczy?

— Za sprzątanie? –Agata wybałuszyła oczy ze zdziwienia.

— Cicho. Nic nie mów. Idź już do domu. Tu już swoje zrobiłaś.

Popchnął Agatę lekko w stronę drzwi, więc wyszła przestraszona. Na dole dygnęła profesorowej, poprosiła o siatkę z torebką i już miała wyjść, ale kobieta zatrzymała ją na chwilę.

— Naraziłaś się mojemu mężowi? Przepraszam. Dziwny jest, ale to mądry, dobry człowiek –szepnęła i podała Agacie trzysta złotych. W drzwiach dodała jeszcze: –Wesołych Świąt!

Na tym zakończyła się praca Agaty jako sprzątaczki. Myślała, że nigdy więcej nie spotka profesorowej, ale w życiu różnie bywa, więc ich drogi miały się jeszcze zejść, tyle że w całkiem innej sytuacji i w odległym czasie. W obecnym, czekał Agatę dziwny, sobotni wieczór w mieszkaniu na Żabiance. Coś przeczuwała, choć bała się, ale poszła. Obiecany tysiąc złotych przewyższał jej miesięczną pensję, więc zaryzykowała i punktualnie stawiła się przed drzwiami mieszkania numer siedem. Zastanawiała się tylko, czy zadzwonić do drzwi, czy otworzyć własnym kluczem i co ją spotka w środku. „Przecież mnie nie zgwałci, za stary, za gruby, nie da rady, ucieknę mu, a jeszcze wstydu narobię, wrzeszcząc na klatce” –myślała, wkładając klucz do zamka. Kiedy jednak weszła do środka zamarła ze strachu na widok profesora, choć ten wyglądał całkiem normalnie i był ubrany w garnitur. Mimo wszystko bała się go, więc zatrzymała się blisko wyjścia. Wtedy profesor podał jej pudełko, które leżało na szklanym stoliku.

— Mam nadzieję, że twój rozmiar. Załóż i tutaj przy mnie masz w nich chodzić.

Agata podniosła wieko i zaskoczona zerknęła na czarne, wysokie szpilki z czerwoną wyściółką. Postawiła buty na podłodze, zdjęła swoje pantofle, zdjęła skarpetki, podwinęła wysoko nogawki od spodni i włożyła szpilki. Wyprostowała się, łapiąc równowagę, bo nigdy wcześniej takich butów nie miała na nogach. Zerknęła na swoje stopy i wtedy aż nią zatrzęsło, ale z wrażenia, bo gruby profesor raptownie padł na kolana tuż przed jej stopami. Nachylił głowę do samych czubków pantofli i zaczął je lizać. Potem stopy Agaty aż do samych kostek. Nie wiedziała, co ma zrobić, jak się zachować. Stała całkiem skamieniała i ściskała z nerwów palce. Oczami najpierw przewracała w poszukiwaniu nieznanego wybawienia, a potem jakby dla bezpieczeństwa zamknęła je do czasu póki nie poczuła mokrego języka na swoich kolanach. Otworzyła oczy i wrzasnęła:

— Nie! Ja nie jestem dziwką.

Profesor opanowała się na chwilę, ale nie podniósł z klęczek. Trzymał dłońmi za jej kostki, patrzył błagalnie i sapał dziwnie podniecony. Oczy miał nabiegnięte krwią jak u chłopaków z poprawczaka po wielkim przepiciu.

— Nic ci nie zrobię. Nie dotknę twojej kuciapki. Daj mi tylko stopy twoje lizać, ssać palce i spać z paluchem w ustach.

Agata zamilkła. Jedną ręką przytrzymała się ściany, bo nogi jej się trzęsły z wrażenia, a drugą dłonią zakryła sobie usta, żeby nie krzyknąć. „Boże, zboczeniec, jak teraz uciec?”

— Nic ci nie zrobię. Wyliżę tylko stopy i zarobisz tysiąc złotych, jak obiecałem.

W głowie Agaty rozpętała się burza sprzecznych myśli „Wiać czy ryzykować? Boże, tysiąc złotych za lizanie stóp. Idiota, brudne, śmierdzące stopy lizać, bo przecież buty stare miałam. Fuj” — pomyślała i głośniej jęknęła:

— Fuj.

— Błagam. Dam ci dwa tysiące. Wyliżę też twoje stare buty.

Agata czuła, jak żołądek zaczyna jej się obkurczać, więc zrobiła kilka głębokich oddechów. „Opanuj się, dziewczyno, opanuj” –tłumaczyła sobie i głęboko oddychała, żeby nie zwymiotować.

— Niech mnie pan puści –warknęła.

— Mów do mnie Reksiu. Łauuu! — zaskomlał i zaczął ponownie lizać nowe szpilki.

Ostatnie słowa o dziwo rozbawiły Agatę, dlatego parsknęła śmiechem.

— O, tak, pani moja, tak, chcę, żebyś się śmiała ze swojego Reksia — zaskomlał radośnie i niezdarnie usiadł na piętach. Puścił kostki Agaty, a dłonie podciągnął pod swoją brodę i trzymał jak psie łapki przy służeniu.

— Pan zwariował.

— Reksio chce służyć swojej pani. Wiernie służyć. Tylko służyć. Nic więcej nie zrobię, chyba że moja pani rozkaże.

— Reksio –Agata roześmiała się, a potem spojrzała na profesora. –Leżeć, Reksio! — krzyknęła.

Na te słowa profesor przekręcił się na bok i położył na podłodze tuż pod nogami Agaty, a potem przeturlał na plecy. Podkurczył nogi, a stopami pomachał niby w drgawkach. Nogawki spodni trochę się osunęły i widać było chude, prawie białe, patykowate łydki profesora. Mogła wtedy uciec i na pewno by jej nie dogonił, ale ogarnęło ją jakieś niezrozumiałe współczucie dla tego dziwnego starego człowieka. Nieporadnego w obecnej chwili, choć na co dzień groźnego mądrego i wszechwiedzącego profesora. Przykucnęła i pogłaskała profesora po łysinie. W nagrodę zaskomlał i przekręcił się do jej stóp.

— Niech pan wstanie, profesorze. Chce porozmawiać albo wychodzę i na pewno pan mnie nie dogoni– podniosła się i ruszyła w stronę wyjścia.

— Nie! Proszę, nie! — krzyknął, a później znacznie ciszej, klęcząc, wyszeptał: –Nie, błagam.

— Dobrze, ale niech pan wstanie. To poniżające, co pan robi.

Agata przeszła kilka kroków, omijając klęczącego profesora i usiadła na kanapie.

— Tak właśnie ma być. Moja pani ma poniżać swojego kundla, za ucho wytarmosić, futro przetrzepać batożkiem. Ja niczego więcej nie chcę –profesor na kolanach podszedł bliżej siedzącej Agaty. Położył obie ręce na jej kolanach. –Chcę tylko służyć pani mojej jak wierny pies przy nodze.

— Ale tak nie można. Pan jest wielkim profesorem, mądrym człowiekiem, mężem. Ma pan dom, żonę, rodzinę.

Profesor podniósł się z trudem, z kolan. Podszedł do stolika z alkoholami i nalał pół szklanki miodowego trunku z butelki, z czarną naklejką.

— Z lodem, wodą czy colą, bo wy kobiety wolicie rozcieńczać?

— Nie wiem. Raz w życiu piłam alkohol i kiepsko się potem czułam, a takich dziwnych wcale nie próbowałam.

— To ci rozcieńczę mocniej.

Poszedł do kuchni i za chwilę wrócił ze szklanką pełną ciemnego płynu. Podał Agacie, a potem podsunął sobie pufę i usiadł naprzeciwko. Upił kilka łyków i odstawił szklankę. Złożył ręce jak do pacierza, odchrząknął i zaczął mówić ostrym tonem wcześniejszego profesora.

— Dziecko drogie. Ludziom różnie się w życiu układa. Ty widzę prosta dziewczyna, oj, przepraszam, kobieta jesteś i chyba uboga?

Agata przytaknęła głową.

— Ja też z nędzy wyszedłem. Jako małolat, dzieciak właściwie, jeszcze w podstawówce na grobie matki przysiągłem, że będę wielkim człowiekiem, choć sama widzisz, że wzrostu niedużego jestem. Ojciec lał mnie pasem za każdą bzdurę. Do pracy gonił w polu, do gnoju, a ja się uczyłem i sama widzisz, co osiągnąłem. Hardy byłem w każdej minucie i wobec każdego nieugięty przez lata. Jednak tam w środku już dawno coś pękło. Klika lat temu zrozumiałem, że to właśnie ja potrzebuję bata, potrzebuję zginać kark, być poniżany jak za dzieciaka, a tak naprawdę kochany jak dziecko. Może inaczej, ale kochany. Żona się mnie boi, córka podziwia, a ja chcę, żeby mnie ktoś tak całkiem zwyczajnie przytulił. Wiesz, jak zazdrościłem kundlowi żony i córki pupilowi? Leżał na ich kolanach, lizał ich stopy, a one go głaskały, drapały za uchem. Ode mnie się odsuwały, jak bym zarazą jakąś straszył. Dlatego chcę być psem. Tak, takim zwykłym kundlem u twoich nóg, nic więcej –przerwał na chwilę i zamyślił się. -Nie, trochę jednak chcę –popatrzył na twarz Agaty. –Chcę, żebyś mnie za uchem podrapała albo pogłaskała. Zapłacę ci za każdą sobotę po tysiąc złotych i żebyś nie miała skrupułów albo wyrzutów sumienia, to w ramach zapłaty posprzątasz w tym mieszkaniu, czasem zrobisz zakupy albo ugotujesz swojemu kundlowi zupkę. Na to dam dodatkowe pieniądze. Jeszcze na odzienie dam dodatkowo, bo powinnaś się ubierać ładnie, jak kobieta, bo piękna jesteś –odwrócił się i sięgnął po szklankę alkoholu. Upił trochę, westchnął i mówił dalej. –Chcę, żeby moja pani była piękna i wspaniała.

Agata milczała, bo nie wiedziała, co ma powiedzieć, nie wiedziała jak się zachować, ale również przytoczona historia profesora budziła w niej olbrzymie współczucie. Sama nie miała nikogo na świecie, nikt jej nie kochał, więc poniekąd rozumiała potrzeby profesora. W życiu przeczytała tysiące książek, nieraz kochała się w najdziwniejszych bohaterach, ale zaistniałe wydarzenia odbiegały od wszystkiego, co mogła sobie wyobrazić. Nie umiała się przełamać do tak dziwnej sytuacji, więc wypiła prawie duszkiem całą zawartość szklanki. Spuściła głowę i szepnęła:

— Współczuję, wiem, jak to jest bez miłości, ale nie mogę. Chciałabym naprawdę kogoś pokochać, ułożyć sobie życie jak wszyscy.

— Nie wymagam od ciebie miłości. Chcę tylko spędzać sobotnie popołudnia u twoich stóp drapany za uchem. W pozostałe dni robisz, co chcesz i kochaj sobie jakiegoś palanta, który narobi ci dzieciaków, a potem zostawi.

— Dlaczego zaraz zostawi?

— Mam prawie siedemdziesiąt lat i widzę, jak ten świat jest poukładany. Mężczyźni prędzej czy później szukają wrażeń. Tylko pies jest wierny i waruje u stóp swojej pani.

Profesor odstawił szklankę i padł na kolana przed Agatą.

— Jak Reksio? –uśmiechnęła się.

— Tak, dokładnie jak Reksio.

— I żadnego seksu? Obmacywania mnie po intymnych miejscach? — pytała zdziwiona.

— Chyba że sama zechcesz albo oboje tak zdecydujemy, wiesz? Ja stary jestem i raczej nie mogę.

— Muszę się zastanowić. Przepraszam, ja, ja… — dukała. –Ja już i tak mam popaprane życie. Chciałam tak normalnie. Praca, mąż, mieszkanie, dzieci, wakacje na Krecie.

— Mieszkanie za te grosze, co zarabiasz? Dziecko, rzuć to, idź na studia. Pieniądze na życie będziesz miała. Możesz się tutaj przeprowadzić albo sobie coś wynajmij.

— Panie profesorze, zastanowię się — wstała i ruszyła do wyjścia.

— Błagam. Przyjdź za tydzień — profesor podniósł się z kolan i na chwilę zniknął w sypialni. Agata w tym czasie zdjęła szpili i założyła swoje stare, rozczłapane półbuty. Szpileczki schowała z powrotem do pudełka i postawiła na niskiej szafce w przedpokoju. Wzięła torebkę i wtedy podszedł do niej profesor. Podał jej plik banknotów.

— Dwa tysiące, jak obiecałem.

— Nie zasłużyłam. Nie mogę przyjąć — pokręciła głową.

— Bierz, dziewczyno. Zasłużyłaś, nawet bardzo. Kup sobie coś i uruchom telefon. Czekam w sobotę, a teraz idź. Prześpię się i wracam do posępnej, zalęknionej, zimnej żony. Wracam do swojego panowania. Do szpanowania tytułem profesorskim, a Reksio jest tylko dla ciebie.

— Reks, jeśli już — wyciągnęła rękę i zaskoczona tym, co robi, pogłaskała profesora po policzku. Uśmiechnęła się i dodała: –Dobrze, będę.

Wzięła pieniądze, schowała do torebki i wyszła, nie oglądając się za siebie. Nie poszła do tramwaju, chociaż na dworze zrobiło się już ciemno, ruszyła w drugą stronę na deptak, a potem kawałek ulicą Chłopską. Przy najdłuższym falowcu skręciła w stronę morza i szła między budynkami aż do samej Zaspy. Do samego hotelowca. Nie weszła jednak do budynku, bo z daleka widziała, że w ich oknie świeci się światło, więc Basia była w pokoju. Siedziała albo z kimś się zabawiała, a ona właściwie nie miała ochoty z nikim rozmawiać, a nawet tylko przebywać w jednym pomieszczeniu. Musiała poukładać sobie w głowie myśli, oswoić się z propozycją, z całą tą dziwną sytuacją. Zawróciła w stronę morza, a przechodząc obok kościoła, weszła do środka. Wewnątrz było niewielu ludzi, więc usiadła z boku w ławce i bezmyślnie patrzyła na bardzo nowoczesny ołtarz ze stylizowanym złotym sercem wysadzanym bursztynami i kamieniami.

Nie była nauczona modlenia się, nie chodziła w niedzielę na mszę i nie czuła takiej potrzeby, ale dzisiaj kościół wydał się jej dziwną ostoją spokoju. Siedziała więc i patrzyła na detale budowli, na ludzi, na to, jak się modlą lub szepczą miedzy sobą. Niektórzy ruszali ustami w cichej modlitwie albo rozmowie ze świętymi. Ona nie umiała, nie wiedziała jak, ale złożyła ręce, równo, dokładnie stykając dłonie i cicho, właściwie tylko w myślach, wyszeptała: „Panie Boże, gdzie ty jesteś? Posłuchaj mnie. Boje się, bo ciągle w życiu mi nie wychodzi. Teraz mam pracę, chciałabym być bezpieczna i czuć się swobodnie. Panie Boże, żebym tylko do pierdla nie trafiła przez takiego zboczeńca. Co ja mam zrobić? Takie pieniądze? Za dwa, trzy miesiące zarobię u profesora za głaskanie Reksa i będę mogła sobie wynająć mieszkanie. Sama. Kupię sobie swoje własne łóżko. Tylko moje. Będę miała swoje rzeczy, których nikt nie będzie dotykał. Tylko ja” — zastanawiała się i ściskała dłonie, aż zrobiły się prawie białe. „Profesor ma rację. Uczyć bym się mogła. Studia, tylko jakie?”. Poczuła mrowienie w palcach, więc poluźniła dłonie, rozluźniła uścisk. „Skoro studia, to powinnam u niego dłużej pracować? Tak. Tak trzeba profesora traktować jak pracę. Pieska nakarmić, pogłaskać, poczochrać za uchem. Ugotować zupkę i nakarmić. Wystarczy”. -Przeżegnała się. „Panie Boże, chyba nie będę grzeszną ladacznicą? Ciała mu przecież nie oddaje?” -Po takich myślach obejrzała się za siebie, jakby się bała, że ktoś odczyta jej intencje. Jeszcze raz się przeżegnała i wstała. Podeszła bliżej do ołtarza, żeby obejrzeć złote serce, ale nie klękała jak większość podchodzących osób. Postała chwilę, przeżegnała się bez klękania i znacznie spokojniejsza, jakby zawczasu rozgrzeszona, wyszła z kościoła.

***

Cały tydzień w pracy Agata rozważała minione zajście. Przytaczała słowa profesora o minionym życiu, o jego zalęknionej żonie, o władczej osobowości i poddańczym zachowaniu. Oczkując ziemniaki, co chwilę odlatywała myślami do mieszkania na Żabiance. „Co on jeszcze może wymyślić? Chyba racja, że jest za stary, to kutasa nie będzie we mnie wpychał, ale jak mi go każe lizać, to ucieknę” — otrząchnęła się na samą myśl i mocniej pociągnęła nożem po ziemniaku. Ręka jej się osunęła i zobaczyła czerwoną plamę na fartuchu. Odłożyła lekko zakrwawiony ziemniak, a palec włożyła do ust. „Szlag by trafił profesora, ale kasa się przyda” — znów się otrząchnęła. „Brr, zimno już. Płaszcz muszę sobie na zimę kupić i ciepłe buty, bo zamarznę. Nie ma co się pieścić, tylko trzeba u profesora zapierdzielać. To tylko praca jak tu przy ziemniakach, chociaż inna” -wyjęła palec z ust i popatrzyła na rankę. „E, do wesela się zagoi. Boże jakie wesele? Gdyby się ktoś dowiedział, jakie ja bezeceństwa wyprawiam, to z piekła nawet nosa nie wyściubię powsze czasy”. Wyjęła z kieszeni kawałek ligniny, zawinęła wokół palca i ponownie zajęła się oczkowaniem ziemniaków. Odganiała ciągle nasuwające się myśli, w końcu zaczęła sobie podśpiewywać, aż zaciekawiła szefową.

— Wreszcie się rozchmurzyłaś, dziewczyno. Trapi cię coś?

— Płaszcz muszę sobie kupić, a nie wiem gdzie, żeby kasy za dużo nie wydać.

— Kup sobie, kup, bo widzę, że w tej kurteczce rano aż zębami dzwonisz. Najlepiej idź na Bazar Chrobrego. Wiesz, gdzie to jest?

Agata pokręciła głową.

— A wiesz, gdzie jest cmentarz na Zaspie? To naprzeciwko. Tam nasi kupcy sprzedają nasze towary, bo w marketach same chińskie buble. Sezon ponosisz i fason straci albo po praniu się całkiem rozlezie, bo to modne jednorazówki. Ty musisz sobie solidne rzeczy kupować, to na dużej ci wystarczą. Na modę nie patrz, bo teraz wszystko noszą jak z młodszej siostry. Obcisłe aż za bardzo. Patrz, żeby ci ciepło było, żeby sweter w razie czego jeszcze pod spód założyć i żeby wygodnie było.

Szefowa przestała mówić i złapała Agatę za rękę. Zdjęła ligninę i obejrzała skaleczenie. Poszła do apteczki po opatrunek i zakleiła ranę na palcu Agaty wodoodpornym plastrem.

— Przed wyjściem zmień opatrunek, a jak będziesz miała jakiś problem, to możesz do mnie jak do mamy przyjść, pogadać.

— Dziękuje –Agata kiwnęła głową i wzięła się za oczkowanie.

Po skończeniu pracy wstąpiła na chwilę do hotelu po pieniądze i poszła na bazar w poszukiwaniu płaszcza. Nie wiedziała dokładnie jak trafić, ale przechodnie wskazali jej drogę bezbłędnie. Najpierw przeszła po całej hali bazarowej, przejrzała całość wystawionego towaru, a dopiero potem podchodziła do konkretnych stoisk. Przymierzyła dwie kurtki dłuższe, aż za pupę i kupiła sobie granatową, pikowaną z szerokim ściągającym pasem w tali oraz kapturem odpinanym. Cena nie była zbyt wysoka, więc zafundowała sobie jeszcze kremową wełnianą czapkę i szalik, a do tego skórzane rękawiczki ze wszystkimi palcami. W bidulu nosiła zawsze dziecięce rękawiczki z jednym palcem, więc teraz taka wytworna palczatka wydawała jej się szczytem elegancji dorosłej kobiety. Starą, właściwie letnią, kurteczkę i sweter włożyła do siatki i wystrojona przeszła się jeszcze raz po hali bazaru tym razem w poszukiwaniu butów, ale nic jej nie wpadło w oko. Postanowiła następnego dnia wypytać szefową o inne sklepy i w piątek wybrała się na Przymorze do dużego marketu z kompleksem sklepów w galerii. Znów najpierw przeszła się po wszystkich pawilonach, a dopiero potem weszła do największego i tam przymierzyła kilka par sięgających aż do kolana czarnych skórzanych kozaków na niskim obcasie. Tym razem wybrała chyba najdroższe, jakie jej pasowały, ale nie założyła ich od razu na nogi, bo na dworze była breja z topniejącego śniegu i piasku z solą. Zapakowane w karton wzięła pod pachę jak największy skarb i wyszła dumna z marketu. Mocniej ścisnęła pakunek i ruszyła w stronę tramwaju. Najpierw podjechał tramwaj jadący w stronę Żabianki, więc na moment się zawahała. Natychmiast uświadomiła sobie, że już jutro jest sobota, a w związku z tym musi pojechać do mieszkania profesora. „Muszę, czy ja naprawdę muszę?”–zawahała się, zadając sobie w myśli pytanie. Ścisnęła karton z butami pod pachą i poruszała palcami w eleganckich rękawiczkach. „Przecież on mi nic nie zrobi. Taki profesor. Powaga, stanowisko” — parsknęła śmiechem. „Jaka powaga? Kurde, profesor na kolanach? To jest chore, ale pieniądze są potrzebne”. Pogłaskała się po kurtce i naciągnęła czapkę bardziej na czoło. Objęła karton drugą ręką i przytuliła go do piersi jak bezcenny skarb. „Z pensji na pewno bym sobie nie kupiła takich butów, więc nie mam wyjścia, a jak zacznie mnie macać, to będę wrzeszczała na cały blok. Narobię mu takiego wstydu, że się światu na oczy nie pokaże” — wymyślała wszelakie zabezpieczenia, a zarazem sama się usprawiedliwiała.

Zadowolona ze swojego postanowienia wsiadła do najeżdżającego tramwaju w kierunku osiedla Zaspa i pojechała do hotelu pielęgniarek. Po wejściu do pokoju koleżanka natychmiast ją obejrzała pogwizdując co chwilę.

— Chyba całą pensję wydałaś, ale taka pikowana puchówka nie jest teraz cool.

— Ale ciepła. Mnie pasuje.

— Trzeba było powiedzieć, że chcesz lecieć na ciuchy, to bym ci doradziła.

— Mnie się podoba — obruszyła się Agata.

— No tak. Wsiowa baba, to słoma z butów zawsze wyjdzie — palnęła niby żartem, dobijając Agatę, która wyjęła nowe kozaki z kartonu i pomachała nimi Baśce przed nosem.

— Widzisz tu jakąś słomę?

— Jasne, choć niedosłownie. Teraz but ma być na grubej podeszwie i szpilce, ale nie na futrze jak na Antarktydę. Oj, dziewczyno, musisz pochodzić ze mną na dyskoteki, tam zobaczysz, jak dziewczyny wyglądają.

Basia sięgnęła do szafy po swoje nowe czarne, lakierowane kozaczki na grubej platformie ze szpiczastym noskiem i wysoką szpilką. Prawie jak jej szpileczki u profesora, tylko że z cholewką dłuższą z przodu aż za kolano.

— Takie powinnaś sobie kupić, jak chcesz faceta złapać, i ściągnij w końcu te portki z tyłka.

— Coś się mnie uczepiła? Ja nie szukam faceta.

— Ty chyba jeszcze cnotka jesteś, co? Wianek do ślubu będziesz chowała? Zabezpiecz się i korzystaj z życia jak ja. Bawić się trzeba, póki młoda jesteś.

— Daj mi spokój –Agata warknęła na współlokatorkę i schowała buty do kartonu.

— Nie chcesz, to nie. Wiesz, że ja nikogo nie przymuszam. Chciałam pomóc takiej wsiowej biedzie wejść do świata, ale sorry. Twoja sprawa. O! Co ze Świętami? Siedzisz czy gdzieś wybywasz?

— W Wigilię pracuję i w pierwszy dzień Świąt też.

— Dobra, a na Sylwka możesz się gdzieś zabrać, bo wiesz, kumasz. Chce przyjść z moim na bara bara. Wiesz, jaki Nowy Rok, taki cały rok.

— Ale ja, ja… –Agata zaczęła dukać, bo nie miała absolutnie żadnych planów, nie miała dokąd pojechać i gdzie przenocować. Nie miała innego kąta poza ich wspólnym pokojem i tym skrzypiącym tapczanem. Nagle do głowy przyszedł jej pomysł na spędzenie Sylwestra i przytaknęła głową.

— No, czyli mam metę wolną. Cudna jesteś. Jak będziesz potrzebowała, to gadaj. Zrewanżuję się –Basia objęła Agatę. –Nie martw się tą kurtką. Jak będzie potrzeba, pożyczę ci coś odlotowego, a następnym razem pójdziemy we dwie na zakupy. Odstawię cię jak modelkę.

— Aha, –przytaknęła Agata i schowała buty w kartonie na dnie swojej części szafy.

Potem jak zazwyczaj usiadła na łóżku, opatuliła się kocem i wsadziła nos w książkę. Co chwilę jednak musiała zerkać na koleżankę, bo Basia szykowała się na kolejną randkę i przymierzała garderobę. Za każdym razem upominała się o akceptację, choć sama i tak zaraz zmieniała coś w stroju. Kiedy ubrana jak modelka na wybieg w podrzędnej budzie modelingowej wyszła z pokoju, Agata wstała, poskładała część jej ciuchów porozwieszanych na krzesłach i zrobiła sobie kolację. Włączyła radyjko i ubrała się w kurtkę oraz nowe kozaki. Przeparadowała po ciasnym pokoju miedzy łóżkami i usiadła, zakładając nogę na nogę. „Niech sobie gada. Mam piękne buty, a kurtka jest super. Co ona tam wie?”–wyjęła rękawiczki, założyła je i wyciągnęła dłonie przed siebie, zachwycając się nowym zakupem. „Modnisiu, ja ci jeszcze pokażę. Kilka sobót u profesora i zobaczymy, komu słoma z butów wystaje”.

Następnego dnia ciepło ubrana wyszła z hotelu w samo południe. Pojechała na Żabiankę i tam zrobiła zakupy spożywcze. Z pełnymi siatkami poszła do mieszkania profesora. Rozpakowała wszystko i najpierw postawiła zupę do gotowania. Ponieważ nie znała jeszcze upodobań profesora, postanowiła zaserwować zwykły krupnik, który najlepiej jej wychodził, chociaż nigdy nie gotowała tak małej ilości. W międzyczasie posprzątała mieszkanie, zmieniła pościel i nastawiła pranie, żeby wszystko pachniało świeżością oraz krupnikiem doprawionym majerankiem i czosnkiem.

O siedemnastej trochę zmęczona i dziwnie zziębnięta usiała przed telewizorem. Na moment przymknęła oczy. Nawet nie wiedziała, że się zdrzemnęła, więc dotyk chłodnej dłoni profesora bardzo ją wystraszył. Podskoczyła, nabrała głęboko powietrza i złapała profesora za nadgarstek.

— Co pan robi?

— Sprawdzam, dziecinko, czy ty chora przypadkiem nie jesteś, bo policzki masz takie rozpalone i spisz kamieniem.

— Ja, chora? Nie, tak mnie zmorzyło, bo rano wstaję. Ja nie choruję. Nie, nie — głośno zaprzeczyła, ale wyraźnie poczuła, jak po jej ciele przeleciały dziwne dreszcze. Dotknęła czoła, a potem policzków. –Ja nie choruję.

Profesor podał jej termometr i popatrzył na szkliste oczy.

— Przeziębiłaś się. Miałaś sobie kupić ciepły płaszcz.

— Kupiłam, i buty też — zadrapało ją coś w gardle i zaczęła kaszleć.

— Pokaż mi gardło –profesor wziął ze stołu łyżeczkę i zajrzał Agacie do gardła. –U, dziecinko. Angina na całego. Ktoś cię ostro poczęstował bakcylami — odchrząkał profesor i zaniósł łyżeczkę do kuchni. –Rozbierz się — wydał polecenie, wracając ze stetoskopem.

— Ale, jak to? Miało być bez… — wydukała.

— Lekarz do ciebie mówi. Zdejmij bluzkę, osłucham cię i nie marudź.

Agata posłusznie wykonała polecenie, ale cały czas czuła, że trzęsie się z przejęcia lub z powodu gorączki. Głęboko oddychała zgodnie z zaleceniami profesora i pokasływała, ale na szczęście w płucach ani oskrzelach nic jej jeszcze nie grało. Mimo wszystko profesor nie pozwolił Agacie na opuszczenie mieszkania. Despotycznym tonem nakazał jej przebrać się w jego wielką piżamę, którą przepasała paskiem od szlafroka. Potem rozesłał jej łóżko i zaserwował odrobinę zupy w małej miseczce. Do tego podał jej szklankę gorącej herbaty i garść kolorowych tabletek. Kiedy grzecznie zrobiła wszystko, co kazał, położyła się prawie na płasko, podciągając sobie kołdrę pod samą brodę, zobaczyła profesora rozebranego do podkoszulki w cielistych damskich rajstopach. Zamknęła oczy, udając że śpi, ale przez szparki widziała, że profesor w dłoniach trzymał plastikową psią miskę z zupą. Wszedł do sypialni i postawił ją na podłodze, tuż przy łóżku. Uklęknął i podpierając się na rękach, zaczął jak pies, choć bardzo nieudolnie, jeść zupę. Ściekała mu po brodzie na wykładzinę, bo przecież człowiek nie umie, a może nawet nie jest w stanie, w ten sposób zjeść płynne potrawy.

Zaskoczona Agata nie otwierała oczu. Chciała udawać, że śpi, ukryć się przed dziwną sceną, ale zdała sobie sprawę, że w podzięce za troskę powinna chociaż, jak to wcześniej profesor powiedział, podrapać go za uchem. Wyciągnęła rękę spod kołdry i ostrożnie sięgnęła w stronę głowy profesora. Instynktownie wyczuł jej gest, podniósł głowę i przechylił się, żeby mogła go swobodnie dosięgnąć. Po omacku pogłaskała go najpierw po czubku głowy, a potem wymacała ucho i delikatnie przesunęła palcem po małżowinie. W odpowiedzi na to profesor cichutko zaskomlał i podsunął się do samego brzegu łóżka. Brodę oparł na krawędzi, otworzył buzię, wystawił język i jak pies ziajał z rozkoszy. Jeszcze raz po omacku, bez otwierania oczu, pogłaskała profesora po uchu, a potem opuściła rękę, udając, że śpi.

Zanim jednak naprawdę zasnęła, nasłuchiwała kroków profesora. Bała się, że w końcu przyjdzie do niej do łóżka i zacznie ją obmacywać. Zastanawiała się, co ma wtedy zrobić, jak uciekać, czy krzyczeć, płakać, czy warczeć jak kundel na kundla. Pełna rozterek nawet nie wiedziała, kiedy zmorzył ją sen.

Po przebudzeniu instynktownie odwróciła się i popatrzyła na łóżko za swoimi plecami. Na poduszce nie było śladów żadnego wgniecenia, żadnej zmarszczki po śpiącej osobie, więc odsapnęła, ale nie wiedziała, co się w ogóle dzieje w mieszkaniu. Przez chwilę nasłuchiwała, a potem wstała. Poprawiła piżamę i ostrożnie, stąpając na palcach, przeszła do dużego pokoju. Uchyliła drzwi i zajrzała, wypatrując postaci profesora w samych rajstopach. Nikogo tam jednak nie było, więc swobodnie weszła i usiadła na kanapie. Wzięła w ręce zapisaną kartkę i przeczytała wytyczne, które zostawił profesor.

W kuchni są przygotowane lekarstwa w dwóch porcjach. Jedną weź rano po jedzeniu, a drugą około piętnastej, ale najpierw zjedz zupę. Bardzo smaczna. Będę wieczorem.

Odetchnęła, odchyliła się do tyłu i ułożyła się w pozycji półleżącej. „Dzięki ci Boże” — pomyślała, przeleciała wzrokiem po dużym pokoju i położyła się na boku, podciągając kolana pod brodę do pozycji embrionalnej. Skulona chwilę poleżała, zachwycając się kolejny raz mieszkaniem: „Czy ja kiedyś będę miała takie mieszkanko dla siebie. Tylko dla siebie?”.

Chłód liznął ją po plecach i przerwał słodkie lenistwo, więc się podniosła. Poszła do łazienki, obmyła palcem zęby i wzięła sobie czysty ręcznik z narożnej półki. Miała iść do kuchni, ale stwierdziła, że skoro profesora nie ma, może w pełni skorzystać z dobrodziejstw komfortowego mieszkania. Nalała sobie wody do wanny, dodała ładnie pachnącego płynu, który stał w narożniku, i z rozkoszą poleżała kilka minut. Potem się umyła, ale zamiast się ubrać zawinęła się w biały szlafrok, który znalazła złożony w kostkę na dolnej półce z ręcznikami. Miękka bawełna rozkosznie ją otuliła i wtedy Agata pouczyła się jak pani tego domu. Przejrzała kremy, ale wszystkie uznała za typowo męskie, więc nie skorzystała z niczego. Wysuszyła tylko włosy, rozczesując je palcami i z całkiem dobrym samopoczuciem poszła do kuchni wykonać polecenie profesora. Zaskoczona stwierdziła, że oprócz jej wczorajszych zakupów w lodówce znalazła się również wędlina, bułki, masło i pomidory. Zrobiła sobie śniadanie i połknęła przygotowane lekarstwa, a potem z gorącą herbatą przeniosła się do dużego pokoju. Najpierw tylko w szlafroku położyła się na kanapie, ale po kilku minutach przyniosła sobie kołdrę i poduszkę, bo zainteresował ją kowbojski film w telewizji. Znudzona i zmęczona chorobą przysnęła chyba ze dwa razy, ale dokładnie o wyznaczonej porze zjadła zupę i kolejną porcję tabletek. Później przeniosła się do sypialni, ale wcześniej uprzątnęła wszystko po sobie i wyszukała jakąś gazetę do czytania.

Profesor zjawił się po osiemnastej i najpierw zbadał Agatę, a potem podał jej dwie torby z zakupami. W jednej była piżama, trochę na nią za duża, ale ciepła, flanelowa oraz długie frotowe skarpetki. W drugiej elegancka, mała, szmaciana torebka z kilkoma pudełkami kosmetyków oraz szczoteczka do mycia zębów. Znalazła tam również ciepłe kapcie w formie dużych skarpetek, tylko że w nielubianym przez nią różowym kolorze. Otworzyła foliową torbę i wyjęła kapcie, ale zanim zdążyła je włożyć na swoje stopy, aż wrzasnęła wystraszona zachowaniem profesora. Niewiadomo kiedy poważny do tej pory profesor wskoczył na szerokie łóżko i zębami wyszarpnął jeden z kapci. Agata natychmiast puściła kapeć i naciągnęła sobie kołdrę na głowę. Wstrzymała oddech i nasłuchiwała, czekała na jakiś atak na swoją osobę. Usłyszała jedynie ciche popiskiwanie szczeniaka, więc ostrożnie wychyliła głowę spod kołdry. Profesor leżał obok niej skulony z kapciem w zębach i wesoło patrzył na swoją panią. O mało nie parsknęła śmiechem, ale chyba właśnie wtedy dotarło do niej, co naprawdę się dzieje i jaką rolę ma odgrywać w tym dziwnym przedstawieniu. Podciągnęła się na rękach do pozycji siedzącej, zrobiła groźną minę i zdecydowanym tonem skarciła profesora:

— Reks, leżeć! Oddaj pani papucia.

Profesor przekręcił się na plecy, podniósł nogi i ręce. Pomachał nimi w powietrzu.

— Złaź z łóżka! Co to za porządek, żeby psisko jak panisko na kołdrze się mościło?

Kopnęła nogą pod kołdrą i zepchnęła profesora na samą krawędź łóżka.

— Gleba! –warknęła i złapała za kapeć.

Poskutkowało i profesor stoczył się z łóżka. Przeszedł na czworaka od strony nóg i wsadził głowę pod kołdrę w poszukiwaniu stóp swojej pani. Agacie takie zachowanie wydawało się śmieszne, ale kiedy poczuła na stopie mokry język profesora, znów warknęła.

— Leżeć! Reks!

Podkuliła obie nogi prawie pod brodę i zastanawiała się, co ma dalej zrobić, do czego posunie się profesor, który właśnie usiadł nieporadnie na piętach. Podniósł obie ręce na wysokość brody w geście służalczym i wyszeptał:

— Reks chce lizać pani stopy, żeby pani mogła założyć nowe, cieplutkie kapciuszki.

Na moment Agatę zmroziło, ale po chwili zastanowienia stwierdziła, że czasami widziała w poprawczaku, jak pies dozorczyni, kiedy ta siedziała latem po pracy w ogrodzie, lizał jej brudne stopy. „Skoro pies, to chyba normalne w tym nienormalnym zachowaniu” — stwierdziła i ostrożnie wyprostowała prawą nogę. Profesor natychmiast wyczuł zezwolenie i ponownie wsadził głowę pod kołdrę. Podczołgał się na łóżku i dość intensywnie lizał całą stopę zaskoczonej Agaty. Po chwili wycofał się spod kołdry i ciężko sapał, ale nie spuszczał wzroku z twarzy swojej pani. Mimo zmęczenia w jego oczach było widać wyraźnie uwielbienie i zachwyt nad rozbawioną Agatą.

— Widzę, że moja pani jest zadowolona? — zapytał, sapiąc.

— Raczej ubawiona.

— To świetnie. Reksio będzie pani służył i zabawiał, ale trzeba go na spacer wyprowadzić do łazienki, do kuwety.

— Co? –Agata aż parsknęła śmiechem.

Wtedy profesor na kolanach jak pies na czterech łapach wyszedł z sypialni, a po chwili wrócił, trzymając w zębach skórzaną obrożę nabijaną metalowymi ćwiekami. Machnął głową i w ten sposób rzucił jak prawdziwy pies swoją obrożę na łóżko, tuż przy ręce Agaty.

— Mam panu profesorowi założyć obrożę i wyprowadzić do kuwety w łazience? — do Agaty jeszcze nie docierało.

— Właśnie tak, i nie profesorowi, tylko Reksiowi, kundlowi.

Agata znów się roześmiała, ale widząc zabawną minę profesora, zrozumiała, że ten nieszczęśliwy człowiek całkiem na serio traktuje swoją zwierzęcą rolę. Swoją drugą osobowość. Przestała się śmiać i wyszła z łóżka. Poprawiła piżamę, mocniej przewiązała się paskiem i podeszła do profesora.

— No dobra, Reks. A gdzie smycz?

Zadowolony profesor zawrócił i na czworakach poszedł do przedpokoju. Długo nie wracał, więc Agata wzięła obrożę z łóżka i poszła zobaczyć, co się dzieje. Kolejna scena znów ją rozbawiła, bo profesor właśnie rozbierał się z garniturowych spodni i ukazał się w cielistych, ale męskich rajstopach z rozporkiem. Jego chude nóżki w obcisłych rajstopach wyglądały przekomicznie przy dość sporym brzuchu. Do tego zmierzwione, przerzedzone i sterczące włosy na prawie łysej głowie rozbawiłyby chyba każdego. Agata usiłowała mimo wszystko zachować powagę, ale wytrzymała do czasu, kiedy zapięła na szyi profesora obrożę. Parsknęła wtedy głośno śmiechem i trzymając smycz w dłoniach, pociągnęła profesora na środek pokoju. Usiadła na kanapie i zaczęła się śmiać.

— Brawo, brawo, moja pani jest zadowolona — profesor ponownie rzucił się do stóp Agaty i zaczął je lizać, mlaskając przy tym i śliniąc się.

— Fuj, Reks. Leżeć! –wrzasnęła, opanowując śmiech.

— Reksio prosi sikać — zaskomlał profesor i polizał kostkę swojej pani.

— No dobrze, chodź, Reksiu, do łazienki.

Pociągnęła lekko za smycz i profesor odwrócił się w kierunku łazienki. Wolno posuwał kończynami i kręcił głową na boki. W łazience Agata podprowadziła profesora do kuwety stojącej przy ścianie i odwróciła się, żeby wyjść. W tym momencie profesor złapał zębami nogawkę jej piżamy i Agata o mało się nie przewróciła. Szarpnęła nogą i krzyknęła na człeko psa.

— Chyba zwariowałeś, sikaj sam!

— Dam ci pięć tysięcy, jak mi wyjmiesz kutasa i potrzymasz, kiedy będę sikał — całkiem poważnie powiedział profesor.

— Co? –Agata zamarła. –Pan zwariował. Nie! — krzyknęła. –To jest świństwo. Kurwę ze mnie chcesz zrobić, ty dupku profesorski.

Szarpnęła nogą, wywracając obrzydliwego kundla i uciekła do salonu, a potem wpadła do sypialni. Trzasnęła za sobą drzwiami i rozejrzała się za ubraniem, ale nigdzie nie widziała swoich ciuchów. „Gnój pieprzony, schował gdzieś specjalnie”.

— Gnój! — krzyknęła i otworzyła wszystkie drzwi szafy na oścież. Rzuciła się wściekła na wieszaki i jak furiatka zdejmowała wszystkie po kolei z rurki, aż natrafiła na swoją kurtkę. Złapała ją w objęcia i usiadła na łóżku z płaczem. „Gnój, gnój, cholerny gnój. Dobrze wie, że potrzebuję pieniędzy. Wie, że biedna jestem, że nikt nie stanie za mną” — szlochała.

— Czego ryczysz? — zaskoczył ją profesor stojący w drzwiach. –Cnotliwa jesteś czy co? Kutasa nigdy nie trzymałaś?

— Miałeś mnie, dupku, kundlu, pieprzony profesorku, nie dotykać! — wrzasnęła.

— Przepraszam, przecież nie dotykam — powiedział całkiem spokojnie i wyciągnął w stronę Agaty rękę z plikiem banknotów.

Podniosła głowę i wytrzeszczyła oczy na profesora.

— Drań! Skończony drań!

— Nie, miła moja. Realista. Ty potrzebujesz pieniędzy, ja trochę czułości.

— Trzymać twoją fujarę jak sikasz to są czułości? Człowieku, z główką to masz całkiem w porządku?

— Tak. Kupuję, to czego potrzebuję.

Podszedł bliżej, rzucił pieniądze na łóżko i wycofał się do drzwi. Odwrócił się i oparł o futrynę.

— Chora byłaś, to się tobą opiekowałem. Miło było?

Agata przytaknęła głową.

— No widzisz. Drań raczej wykorzystałby, a nie zaopiekował się. Drań nie dałby ci tyle kasy w sumie za nic.

— Jak za nic? Każe mi pan trzymać się… Fuj! Jak pan może?

— Normalnie. Wyobraź sobie, że jesteś lekarzem i sprawdzasz męskie przyrodzenie. Co w tym dziwnego? Jestem czysty, zdrowy, nikt mnie tam nie dotykał od wieków, więc nie zarażam, ale mogę dać ci rękawiczki.

— Ja nie mogę. Nie! Pan jest okropny! — wrzasnęła.

— To się wynoś, ale już! Idę do kuchni i za pięć minut cię nie ma. Klucze zostaw na stole, bo więcej twoja noga nie przekroczy tego progu, i gębę zamknij, bo cię zniszczę — powiedział tym razem bardzo ostro i despotycznie. –Weź sobie stówkę, bo na więcej nie zasługujesz. Za głupia jesteś, a za głupotę nikt nie płaci. Wracaj do pracy w szpitalnej kuchni i żyj za osiemset złotych, bo to widać odpowiedni poziom dla takiej głupiej gęsi. –Odwrócił się i wyszedł, kopiąc ze złością zamykające się drzwi.

***

Wielka złość ogarnęła Agatę. Usiadła na skraju łóżka, płakała, zaciskała palce w pięści i kołysała się jak typowa sierota do przody i do tyłu. W głowie jej huczało, a rozrzucone banknoty kuły w oczy, choć te wypełnione były łzami. „Gnój, skurwiel, idiota, kundel zapchlony…” — obrzucała w myślach profesora wyzwiskami i tupała bosymi stopami w podłogę. „O matko, taka kasa. Chryste, mam odpuścić? Mam trzymać kundla za jego kutasa, za flaka chyba?” -Wstała i zaczęła zbierać swoje rzeczy, ale co chwilę zerkała na zielone stuzłotowe banknoty rozsypane na łóżku. Zdjęła z siebie wielką piżamę i założyła swoje ubrania. Nową piżamę i skarpetki włożyła do siatki, a kapciami rzuciła w drzwi z nienawiścią. –Kundel pieprzony! — wrzasnęła i sięgnęła po jeden należny jej banknot.

Schowała go do kieszeni spodni i zacisnęła usta ze złości. „Czterdzieści dziewięć mam zostawić temu zafajdanemu kundlowi? Znajdzie sobie inną i jakaś baba zabierze moje pieniądze”.

— Moje! — wrzasnęła. –Moje, moje, moje! –szeptała już znacznie ciszej i zagarniała banknoty bliżej siebie.

Złość w niej kipiała i blokowała logiczne myślenie, więc kiedy profesor pokazał się w drzwiach ubrany ponowie w spodnie od garnituru, bez zastanowienia wrzasnęła na niego.

— Leżeć, ty wyleniały kundlu! — tupnęła nogą, a potem złapała go za rękaw i mocno pociągnęła, aż profesor stracił równowagę. Runął przy niej na kolana i jęknął z bólu. Wściekła pchnęła go nogą w stronę drzwi.

— Obroża! Ja ci pokażę panią! Ja cię na sikanie zaprowadzę! Ja ci pokażę, gnoju pierdzielony! Będziesz się czołgał u moich stóp! Skomlał!

Nachyliła się do profesora i złapała go za rozporek.

— Chcesz macanek, to dawaj, zobaczymy, co stary, wyleniały kundlu tam chowasz?

Profesor klęczał wsparty o drzwi. Teraz on zaskoczony nic nie mówił, nie reagował na wydarzenia, a ona jak automat wdarła się w jego intymną przestrzeń i złapała za miękki kawałek flaka schowany pod brzuchem. Pociągnęła kilka razy i profesor zaskomlał, skulił się, ciągnąc Agatę niżej do podłogi. Nachylona nie odpuściła mu, właściwie wyszarpnęła zwiotczałego penisa poza spodnie i despotycznie przez zaciśnięte zęby wysyczała:

— Sikaj! Już!

— Do łazienki –wyszeptał profesor i błagalnie popatrzył na Agatę.

Wystraszona puściła go i uciekła do sypialni. Rzuciła się na łóżko i płakała, rozkładając zbrukane ręce jak najdalej od siebie. Kilka banknotów przykleiło się do mokrych policzków, a brzeg jednego łaskotał ją po nosie przy każdym wdechu. Kichnęła, a kilka banknotów wzbiło się w powietrze. Żeby je złapać, machnęła dłonią, ale nie mogła trafić, bo łzy zacierały obraz.

— Dlaczego płaczesz? — usłyszała głos za sobą, więc usiadła, ale nie podnosiła głowy, żeby spojrzeć na profesora.

— Bo jestem dziwką łasą na pieniądze, bo, bo… –dukała. –Bo bieda popchnęła mnie do takiego kurestwa. Bo… Bo nie umiem, nie mogę.

— Dobrze, spokojnie. Przyzwyczaisz się. Zapewniam cię, że nie jesteś ani dziwką, ani kurestwem tego nazwać nie można. Wystarczy na dzisiaj. Jadę do domu, a ty spokojnie tu zostań, odpocznij. Pieniądze są twoje.

— Nie zasługuję. Nic nie zarobiłam. Ja się nie nadaję– dukała i siorbała nosem.

Profesor usiał obok i podał jej opakowanie chusteczek.

— Jesteś panią i już nie becz– wyciągnął rękę i pogłaskał ją po policzku. –Nawet nie wiesz, jak bardzo, jak wielką panią jesteś. Masz charakter i nie bój się pieniędzy. Nie bój się zarabiania pieniędzy. Nie zabijasz, nie kradniesz i jesteś czysta jak łza. Cenię to. Weź lekarstwa, idź spać i nie zadręczaj się. Jutro przyjadę, ale nie uciekaj. Nie masz powodu się mnie bać ani mną brzydzić, przecież wszystko co ludzkie nie jest obce człowiekowi. Owszem mam trochę inne wymagania, inne podejście do życia, które jest tak krótkie, że szkoda nie wykorzystać tego, co los nam daje.

— Co nam daje?

— Odrobinę szczęścia.

— Co to za szczęście?

— Wiesz, dziecinko. Dla niektórych szczęściem jest ciepły obiad i bezpieczne schronienie. Tę wersję chyba znasz?

Agata pokiwała głową.

— Dla jednych to odlotowy seks z nijakim facetem albo płatną dziwką z agencji. Dla innych szczęściem jest milion na koncie, którego nie da się skonsumować, a trumna kieszeni przecież nie ma.

— Nie ma — znów przytaknęła Agata.

— Więc ja daję ci bezpieczne schronienie i stabilizację, a ty mi odrobinę czułości. Trochę innej, może dziwnej, a może trochę wyuzdanej, ale jest warunek.

Teraz Agata popatrzyła na profesora wystraszonym spojrzeniem.

— Nie chcę, żebyś się mnie brzydziła, żebyś się mnie bała. To mam w domu w pierońskim nadmiarze.

— Ale dlaczego ja? –wyszeptała.

— Taka praca albo umowa barterowa. Ty potrzebujesz tego, co ja mogę zaoferować. Kasy i opieki. Zresztą całkiem nieźle ci wychodzi. Kwestia wprawy, ale myślę, że dogramy nasze poczynania. Ja ci zaufałem. Nie wiem czemu, ale zaufałem.

Poklepał ją po ramieniu i wyszedł z pokoju, a za chwilę Agata usłyszała cichy zgrzyt zamka w drzwiach wejściowych. Padła na plecy i bezmyślnie patrzyła na sufit. Potem podniosła rękę, którą trzymała profesorski penis przed siebie i patrzyła na nią, jakby chciała wypatrzeć jakieś objawy skalania. Na moment podetknęła sobie dłoń pod nos i wąchała, krzywiąc się. „Nic nie czuć. Nic nie widać. Nic” –sapnęła i poderwała się do pozycji siedzącej. „Nic się nie dzieje. Tylko w tym cholernym mózgu. Jak to zaakceptować? Jak się dowiedzą, to… Ale kto się dowie? Kogo ja naprawdę obchodzę?” -Czuła, jak myśli albo narastająca ponownie temperatura rozsadzały jej głowę. Poszła do łazienki i popatrzyła na siebie w lustrze. „Nic się nie zmieniłam. Nic” — szeptała w myślach i patrzyła sobie prosto w odbijające się w lustrze oczy. „Popaprana jestem od początku do końca, więc chyba taki mój los. Nie ma się co stawiać, do pierdla za to nie pójdę. Tylko czy w realnym świecie, pani łapie swojego pieska za genitalia?”–skrzywiła usta w grymasie, a potem plunęła na własne odbicie i patrzyła jak ślina spływa, pozostawiając czyste jak wcześniej oblicze. „Czyste” — pomyślała i parsknęła śmiechem.

— Czyste! — krzyknęła zdziwiona.

„Nawet lustro czyste zostaje. Wszystko spływa, przemija”. Obmyła ręce, twarz, a potem cała się wykąpała i jakby oczyszczona, obmyta z trosk poszła spać.

Ranek przywitał ją promiennym słońcem, więc i jej dusza była rozpromieniona. Przeciągnęła się w wielkim łóżku, obróciła na bok i rozkaszlała, co przypomniało jej o lekarstwach. Szybko wstała i zajrzała do kuchni, ale tym razem nie miała przygotowanej porcji lekarstw. Nie miała też rozpiski, jak i co stosować, więc po toalecie wyjęła telefon i wybrała numer profesora. Już miała nacisnąć zieloną słuchawkę, ale się zastanowiła: „A jak odbierze profesorowa? Co powiem? E, nie. Ona się boi, nie odbierze”. -Zerknęła na zegarek i nacisnęła wybieranie numeru. Po chwili słyszała znajomy głos.

— Czy coś się stało? –usłyszała bezosobowo brzmiące pytanie.

— Dzień dobry. Nie mam rozpiski, nie wiem, jakie leki łyknąć.

— Przepraszam, nie zapisałem. Proszę przyjąć Augmentin jedną tabletkę. Resztę zaaplikuję, jak przyjadę. Będę za godzinę.

— Dziękuję –odpowiedziała właściwie w powietrze, bo w słuchawce słychać było już tylko sygnał zakończonej rozmowy.

***

Agata dopiła herbatę, odstawiła kubek na parapet i popatrzyła w dal przed siebie. Światła w falowcu zygzakiem naznaczały drogę w stronę morza „Och, jak lubię ten widok” — pomyślała i na chwilę przystawiła nos do szyby. Potem zajęła się codziennymi, domowymi sprawami. Kolacja, bo przecież lekarz kazał się dobrze odżywiać, pranie, co nieco z porządków i ponownie usiadła w fotelu z książką na kolanach, ale nie czytała. Trzymała ją tylko w rękach i patrzyła w bezkresną dal, a myśli w piorunującym tempie odleciały do minionych, całkiem samotnych świąt Bożego Narodzenia, Nowego Roku i całego stycznia.

***

Po miesiącu ochłonęła i choć trochę przywykła do innego zachowania profesora z wyprowadzaniem go na smyczy do łazienki i dziwnego celebrowania przy siusianiu do kuwety. Poza środami, bo wtedy profesor przyjmował pacjentów u siebie w domu, i niedzielami wszystkie dni od osiemnastej do późnego wieczora spędzała w mieszkaniu na Żabiance. Czasami była wcześniej i szykowała kolację, a czasami umawiała się z profesorem na mieście i szli na zakupy. Wtedy mogła szaleć i wybierać wszystko, o czym tylko marzyła, ale zazwyczaj bardzo rozsądnie ograniczała się do zakupu tylko jednej rzeczy, żeby nie nadszarpnąć zaufania profesora. Czasami zostawała tam sama na noc, bo wygodnie jej się spało w wielkim i komfortowym łóżku, ale wczesne wstawanie i dojazdy do pracy znacznie utrudniały życie.

Pewnego dnia profesor w czasie zakupów zaprowadził ją do sportowego sklepu i właściwie despotycznie rozkazał:

— Kup sobie ładny kostium kąpielowy albo dwa.

— Teraz, zimą, a po co mi?

— W przyszłym tygodniu poudawaj w pracy, że kaszlesz, a ja wystawię ci zwolnienie na tydzień i lecisz ze mną na konferencję do Hiszpanii.

Agata aż podskoczyła z radości, ale za moment spoważniała. Weszła między wieszaki z dresami, przesuwała je bezmyślnie, ale intensywnie myślała, jak ominąć cotygodniową wizytę u kuratora. „Powiedzieć mu otwarcie? Nie, kurczę, ona przecież jest kimś w rodzaju jego dziewczyny. Nie, ta dziewczyna jest chyba wnuczką profesora. Nie, absolutnie nie mogę nic powiedzieć, bo będzie afera”. Przesunęła kilka wieszaków i całkiem zanurzona w swoich myślach podeszła do puchowych kurtek.

— Mamy kupić stroje kąpielowe, nie kurtkę — usłyszała za sobą głos profesora.

Odwróciła się i nieprzytomnym wzrokiem popatrzyła na starszego pana, który uważnie się jej przyglądał.

— A, tak, strój. Racja, nie mam nic takiego –szepnęła. „Nigdy w życiu nie miałam stroju kąpielowego” — pomyślała i rozejrzała się po sklepie. Potem podeszła do ekspedientki i zapytała o stroje.

— Niewiele mamy o tej porze roku. Wiszą z tyłu, tam za bielizną, bo teraz nie sezon –ekspedientka wskazała ażurowy wieszak w rogu, na którym wisiały kolorowe biustonosze.

— Rozumiem, ale lecę w ciepłe kraje i potrzebuję — wypowiedziała te słowa i uśmiechnęła się do swoich myśli.

„Ludzie, co ja powiedziałam? Lecę do ciepłych krajów? Ja lecę. Ja, bidulowa bida, bez matki i ojca, bez domu, bez …”–popatrzyła na profesora i słodko się do niego uśmiechnęła. „On jest jak najcudowniejszy ojciec”.

***

Agata poprawiła się na krześle i otworzyła książkę, ale dalej nie czytała, choć wzrokiem wodziła po linijkach tekstu. Głęboko westchnęła. „To prawda. Był jak ojciec, a może dziadek, poza tymi jego ekscesami. Zresztą, co za ekscesy, choć raz mu się zdarzyło, że coś mu poleciało na moje stopy, ale potem je wycałował, umył i wymasował, a poza tym więcej mi dawał poczucia bezpieczeństwa, niż ja jemu radości”. Znów westchnęła i z impetem zamknęła książkę. Poszła do kuchni i zagrzała sobie mleka. Dołożyła do kubka łyżkę miodu, zamieszała i wróciła na miejsce. Zgasiła lampkę, którą oświetlała książkę podczas czytania, i siedziała w półmroku, wracając myślami do dawnych lat.„Że też kurator dał się nabrać na ten wyjazd do rodzinnej wsi na spotkanie z odnalezionymi bratem i siostrą? Swoją drogą nigdy mi nie przyszło do głowy, żeby ich poszukać” — zastanowiła się. — „Może powinnam, a może byłby tylko kolejny wstyd albo wyrzuty sumienia, że mnie się powiodło, a oni może są w rynsztoku?”.

***

Przed wejściem do samolotu Agata, choć niewierząca, przeżegnała się automatycznie. Ścisnęła torebkę i bardzo podekscytowana szła małymi kroczkami za profesorem po chwiejącym się rękawie prowadzącym prosto do samolotu. Oczami strzelała na boki i płytko oddychała z przejęcia. Machinalnie kiwnęła głową na przywitanie stojącym w przejściu stewardesom i prawie na bezdechu usiadła bez zdejmowania płaszcza na wskazanym przez profesora miejscu przy oknie. Popukała palcem w plastikową szybkę, a potem przykleiła do niej nos i patrzyła na wielkie tuby odrzutowych silników.

Jeszcze raz się przeżegnała, kiedy samolot ruszył z miejsca, a potem tylko zaciskała oczy i pięści, kiedy samolot ruszył na głównym pasie startowym. Ryk silników zagłuszał bicie jej serca, bo w ciszy, zapewne profesor zacząłby reanimację, tak była przejęta i zestresowana. W czasie nabierania wysokości nawet się nie poruszyła, żeby nie zachwiać, jakiegoś jej zdaniem balansu w samolocie. Przy każdym szarpnięciu w czasie turbulencji wstrzymywała oddech i zaciskała kolana. Dopiero kiedy wyłączyły się światła nakazujące zapięcie pasów, profesor szturchnął ją w łokieć, uśmiechnął się i szepnął do ucha:

— Rozbierz się, bo się spocisz.

Odpiął jej pasy i sam wstał, żeby zdjąć kurtkę. Za chwilę odwrócił się i pomachał do kogoś dwa rzędy za nimi. Schował swoją kurtkę w luku i odebrał płaszcz Agaty. Złożył go starannie i również schował w luku. Potem przeszedł do tyłu i przywitał się ze znajomymi. Po powrocie na miejsce szeptem przypomniał Agacie:

— Pamiętasz, że jesteś moją nową sekretarką medyczną?

— Tak, tak i przeczytałam te wszystkie broszury, które pan mi zostawił, choć niewiele z tego zrozumiałam.

— Nie musisz, ale jestem przekonany, że i tak wiesz więcej niż ta martwa lalka, żona kolegi doktora, co z nami leci.

— A co będzie, jak się pani profesorowa dowie, że jestem z panem?

— Czemu ma się dowiedzieć? Doktor Marek Stasiak jest z Elbląga. Mój były student. Zdolny jest bardzo i obiecujący, więc sam go poleciłem na ten wyjazd. Małżonki nie znam, ale widać, że maskę z jakiegoś kitu ma na twarzy, więc to sztuczna lalka jak dla mnie. Nie znoszę takich pudernic. Ciekawe czy ją mąż rano w łóżku poznaje? — zażartował profesor, żeby odprężyć Agatę.

Potem jeszcze uraczył ją szklaneczką whisky z colą i nad Alpami zasnęła znużona monotonnym widokiem ośnieżonych szczytów. Obudziło ją szarpnięcie lądującego samolotu, więc otworzyła nieprzytomne oczy. Przez moment nie mogła skojarzyć, gdzie się znajduje, bo światła w samolocie były lekko przyćmione. Kiedy rozbłysły normalnym światłem, od razu zerknęła w okienko i szepnęła:

— Jesteśmy na ziemi. Uf.

Przeżegnała się i spokojnie odwróciła w stronę profesora, który nadal smacznie spał. Delikatnie szturchnęła go w ramię, przysunęła głowę bliżej jego ucha i wyszeptała podekscytowana:

— Bałam się, ale też pospałam.

— Dobrze, bo dzisiaj mamy wieczór zapoznawczy, a od jutra już o ósmej wykłady na uniwersytecie. Chciałbym, żebyś ze dwa razy była, choć wiem, że nie rozumiesz. Po południu możesz z tą… –teraz profesor przysunął swoją twarz do Agaty –z tą pudernicą pojechać zwiedzić co nieco. Proponuję najpierw Alkazar albo Plac Hiszpański, bo słynne Zakłady Tytoniowe, a raczej dawną Królewską Fabrykę Cygar, obejrzymy na każdej przerwie.

— Jak na przerwie? –Agata nie rozumiała.

— Uniwersytet obecnie mieści się w dawnej fabryce. Wybudowano ją w XVIII wieku i zasłynęła w operze Carmen Georges’a Bizeta. Tytułowa Carmen tam pracowała przy produkcji cygar.

Agata patrzyła zaskoczona na profesora, bo owszem słyszała o tej operze, ale nigdy w życiu nie była na żadnej operze ani musicalu.

— Chyba musimy się wybrać do opery — stwierdził profesor i uśmiechnął do niej. –Byłaś kiedyś?

Pokręciła głową, ale zaraz dodała:

— Coś czytałam, ale nie o samej operze. O Carmen, o miłości.

— Dobrze — profesor przytaknął i zaczął się szykować do wyjścia.

Wyjął z luku bagażowego torbę z laptopem i torebkę oraz kurtkę i płaszcz Agaty. Ruszył przejściem jako pierwszy, ale przy fotelu kolegi doktora przystanął i przepuścił przodem mocno upudrowaną kobietę. Przy okazji wbił wzrok w jej twarz, przyglądając się uważnie makijażowi. Nic nie mówił, ale odwrócił się do Agaty i z grymasem ust pokręcił głową, co było jednoznaczne z ostrą krytyką. Na szczęście idący jako ostatni z ich ekipy doktor Marek nie mógł skojarzyć jego zachowania.

Na lotnisku odebrali bagaże i taksówką przejechali do najsłynniejszego hotelu w Sewilli. W aucie profesor z miejsca zabłysnął swoją wiedzą, czym zyskał sympatię upudrowanej pani, której niewiadomo czemu doktor Marek jeszcze nie przedstawił. Profesor Agaty również, więc wszyscy siedzieli trochę spięci.

— Hotel jest naprawdę wspaniały i stary. Wybudowano go dla wyśmienitych gości światowej Wystawy Iberoamerykańskiej. Nosi imię ówczesnego króla Alfonsa XIII Burbona i same zobaczycie, drogie panie, jaką ma fantastyczną bryłę. Jest taki orientalny, dopasowany do miejsca i tamtego czasu, z licznymi wieżyczkami i tarasami. Już tam byłem i sami zobaczycie luksus na królewskim poziomie.

Agata od razu zastanowiła się nad kosztami i kto za ich pobyt płaci, ale nie odzywała się, nawet nie patrzyła w kierunku opowiadającego profesora. Odwróciła się w stronę okna taksówki i chłonęła miasto. „Palmy” — jęknęła w duchu, a kiedy wjechali przez bramę hotelu, całkiem zaniemówiła. Zadzierała głowę i jak manekin, popychana przez profesora, chwiejnie szła do wejścia. W przestronnym holu zreflektowała się, że wzbudzi pośmiewisko takim rozglądaniem się, zwiesiła głowę i ściskając torebkę, szła ramię w ramię z profesorem, mijając kolejne drzwi.

— Usiądźcie, panie, zaraz odbierzemy klucze i do dwudziestej można odpoczywać. Potem zapraszam na kolację i wino na dziedzińcu.

Agata ze ściśniętym gardłem nie była w stanie wypowiedzieć słowa, więc tylko przytaknęła głową i usiadła na wskazanym miejscu. Obok niej usiadła upudrowana małżonka doktora Marka. Kątem oka Agata widziała, że kobieta również rozgląda się i podziwia.

— Przepraszam. Nikt nas nie przedstawił. Jestem Agata. Agata Kalkowska, sekretarka profesora — wyciągnęła nieśmiało rękę.

— Oj, tak, panowie jakąś gafę popełnili. Malwina Stasiak -Pogożelska — kobieta uścisnęła dłoń i dyskretnie się uśmiechnęła. –I nie mam nic wspólnego z medycyną. Prowadzę salon kosmetyczny i kilka dni urlopu bardzo mi się przyda, więc jak mąż zaproponował, to z przyjemnością korzystam.

— Ja niestety służbowo. Obowiązki.

— Szkoda. Myślałam, że razem obejrzymy miasto.

— Może trochę, ale niestety praca na pierwszym miejscu.

W tym czasie panowie załatwili formalności i podeszli z kluczami. Od razu dokonali spóźnionej prezentacji pań, co one skwitowały uśmiechem, a potem wszyscy przeszli wspaniałym korytarzem do windy i na piętro do swoich pokoi. Doktorostwo mieli większy pokój od zewnętrznej strony, a Agata z profesorem zajęli apartament z dwoma sypialniami i rozległym tarasem od strony wewnętrznego dziedzińca. Jak tylko Agata zamknęła drzwi za sobą, aż przykucnęła i cichutko zapiszczała z wrażenia. „Ja chyba śnię. Ktoś mnie zamienił w księżniczkę? Osiem miesięcy temu spałam na wąskim, skrzypiącym bidulowym łóżku w sześcioosobowej sali, a teraz apartament królewski” — pomyślała i podniosła się, podeszła do okna.

— Ja chyba śnię. –powiedziała do profesora, a potem w podskokach jak mała dziewczynka przebiegła wkoło masywnego stołu w salonie, zajrzała do obu sypialni, łazienki i wreszcie wybiegła na rozległy taras. Stanęła przy balustradzie, lekko się wychyliła i o mało nie krzyknęła z zachwytu. Na dole była orientalna restauracja z mnóstwem stolików, krzeseł, foteli i bujnej roślinności. Odwróciła się w stronę profesora, który właśnie podchodził do niej i z uśmiechem wyszeptała:

— Zamieniłeś mnie w królewnę. Dziękuję.

Dygnęła i wyciągnęła rękę, żeby pogłaskać profesora po policzku, ale zreflektowała się, że z sąsiedniego tarasu obserwuje ich nieznany mężczyzna. Natychmiast spoważniała i usiadła na wiklinowym leżaku, chowając się tym samym za trejażem dzielącym oba tarasy. Po chwili chyłkiem uciekła spłoszona do wnętrza apartamentu, bo profesor rozmawiał już z mężczyzną, który okazał się amerykańskim kolegą po fachu. Zajęła się bagażami, wykąpała się i na chwilę położyła w swojej sypialni zawinięta w puchaty frotowy szlafrok. Patrzyła na malowany sufit i marzyła jak dziewczynka o księciu z bajki i zaczarowanym pałacu, w którym właśnie przebywa. Dopiero pukanie do drzwi przywołało ją do rzeczywistości. Profesor wszedł do środka, więc zerknęła na zegarek i wstała.

— Powiedz mi, w co mam się ubrać, bo ja jestem jak kopciuszek z bajki. Jak w ogóle mam cię tytułować?

— Normalnie, jak zawsze, profesorze, a na ubiorach, to wybacz, ale ja się nie znam. Załóż jakąś sukienkę. To tylko kolacja.

— A na jutro, na wykłady?

— Biała bluzka, a reszta sama wiesz. Nabrałaś tych szmat, coś znajdziesz. Jutro na kolację założysz tę czerwoną sukienkę i szpilki. Niech te cymbały ze świata zobaczą, jakie u nas pracują piękności. Aha — sięgnął do kieszeni i wyjął podłużne pudełko, podał je Agacie –kupiłem ci naszyjnik, powinien pasować do sukienki.

Agata wzięła pudełko i ostrożnie je otworzyła, a potem aż syknęła z zachwytu.

— Prawdziwe?

— Klejnoty muszą być prawdziwe. Nie będę się ośmieszał, ale tutaj się nie chwal, że ode mnie. Jesteś tylko moją sekretarką.

Agata potaknęła głowa, ale w sercu dziwnie zabolało ją zdawkowe słowo „tylko”. Zamknęła pudełko i rzuciła je na łóżko. Otworzyła szafę i przeleciała wzrokiem po wieszakach. Wyjęła letnią, kolorową sukienkę na ramiączkach i zademonstrowała ją profesorowi.

— Ta może być? Nie znam się, nie chciałabym urazić światowych sław medycyny. Jestem tylko… — zawahała się– tylko panią kundla.

Skrzywiła usta i rzuciła sukienką w profesora.

— Leżeć, kundlu! –wysyczała przez zęby i tupnęła nogą.

Profesor wybałuszył oczy, ale klęknął ciężko na podłodze.

— Może nie teraz?

— Albo teraz, albo dopiero kiedy wrócimy do mieszkania na Żabiance.

Profesor podreptał na kolanach bliżej Agaty.

— Ludzie czekają, nie wypada.

— No tak. Nie wypada w ogóle w hotelu, bo może kamery mają i co? Profesor na kolanach przed sekretarką?

Pokiwała głową i pomogła wstać profesorowi z kolan.

— Wyjdź, muszę się ubrać, a nie wypada sekretarce świecić tyłkiem.

Podniosła sukienkę z podłogi, odwróciła się i weszła do łazienki. Pierwszy raz poczuła dziwną satysfakcje z powalenia profesora na podłogę, ze swojej dominującej, stanowczej decyzji. Ubrana w sukienkę, gotowa do wyjścia poprawiła jeszcze włosy i z dumą popatrzyła na swoją twarz w lustrze. Uśmiechnęła się do odbicia. „Ja ci jeszcze pokażę, kundlu. Tylko sekretarka, a co, maturę mam, sekretarką rzeczywiście mogłabym być. Może powinnam jednak zrobić jakieś studia, ale jakie?” Wzięła się pod boki, stanęła lekko ukosem i wzruszyła ramionami. „Filologia byłaby najlepsza. Lubię czytać, świadectwo mam niezłe. A może psychologia? Muszę się zastanowić”.

Na kolacji z doktorem Markiem i Malwiną mało rozmawiała, a później, kiedy dołączyli do nich nieznani obcokrajowcy, siedziała całkiem cichutko. Uważnie słuchała rozmowy, ale mimo że angielski na maturze zdała na czwórkę, wyłapywała zaledwie pojedyncze zwroty. Przy pożegnaniu, owszem, potrafiła kurtuazyjnie odpowiedzieć, ale wyraźnie czuła się najgorszą personą kolacji, bo nawet Malwina czasami umiała coś więcej wydukać.

Po powrocie do apartamentu profesor zajął się dokumentami na prelekcję, więc ona zniknęła w sypialni i pokazała się dopiero rano. Na śniadanie zeszła skromnie ubrana i właściwie nic nie mówiła. Również na wielogodzinnych wykładach siedziała jak trusia, znudzona i zmęczona bezczynnością. Za to po południu z nieukrywanym zachwytem przyjęła propozycje Malwiny, żeby wypuścić się do miasta. Za pozwoleniem profesora zaraz po poobiedniej kawie ubrane w wygodne sportowe stroje ruszyły taksówką obejrzeć słynną twierdzę Alkazar z pałacem królewskim. Niestety nikt nie zamówił im wcześniej biletów, więc nie miały szansy z marszu kupić pojedynczych biletów i dostać się do środka. Zawiedzione wróciły na Plac Triumfu Wiary, a stamtąd poszły do starej części miasta nazywanej Dzielnicą Świętego Krzyża. Zachwycone wędrowały wąskimi uliczkami i placykami. Na jednym z nich natrafiły na wycieczkę z polskim przewodnikiem i dyskretnie podsłuchiwały informacji o dawnym Hospitalu, który służył za przytułek dla bezdomnych duchownych. Dalej za wycieczką przeszły na dziwny prostokątny ryneczek skąpanym w zieleni z masywnymi ławeczkami wyłożonymi błękitno-granatową ceramiką. Ryneczek otaczały stare domy z czasów słynnej Carmen, jak opowiadał przewodnik, więc zachwycone pozostały tam chwilę dłużej. Wypiły po chłodnym piwie w starej restauracji La Cuewa i podziwiały typowe dla regionu budowle. Domy okalające ryneczek miały białe elewacje z żółtymi obramowaniami wokół okien i na gzymsach. W jednym z narożników Ryneczku, nad wejściem do kolejnej restauracji widniała ceramiczna tablica z historycznym napisem El Rincon de Figaro, co jak się później dowiedziały, łączyło się z kolejną znaną operą.

Jeszcze większe zachwyty obie kobiety okazywały następnego dnia. Tym razem wybrali się we czwórkę. Z hotelu zabrała ich taksówka, która podwiozła zwiedzających do samego bocznego wejścia na najsłynniejszy w Sewilli Plac Hiszpański. Profesor, który już gościł w tym wspaniałym mieście, wiedział co nieco o historii miejsca i nie omieszkał zaszpanować przed kolegą. Jeszcze w taksówce wspomniał o infantce Marii Luisie de Burbon, księżnej de Montpensier, na zlecenie której w 1929 roku zorganizowano w Sevilli światową Wystawę Iberoamerykańską.

— Szanowny kolego — profesor zwrócił się do doktora Marka — pan sobie wyobraża, że na tę wystawę wybudowano sto pawilonów wystawowych i kilka pałaców, ale głównym miejscem był piękny, wprost zachwycający, Plac Hiszpański.

Profesor przerwał swój wywód podczas wysiadania z taksówki, ale po wejściu na plac ponownie wykazał się swoją wiedzą, choć nikt go nie słuchał, bo wszyscy zachwyceni widokiem półkolistej budowli otaczającej plac mimowolnie zrobili kilka kroków do przodu. Profesor podreptał za nimi i zawołał:

— Halo, halo, ale nie rozchodźcie się, bo się pogubimy. Proponuję, żebyśmy przeszli razem tam na drugą stronę do kasy i popłyniemy sobie łódeczkami po kanale. Wtedy wszystko będzie najlepiej widać.

Przytrzymał Agatę za łokieć, żeby nie weszła w tłum gapiów, który właśnie bezmyślnie podążał na najbliższy mostek przełożony łukiem nad sztucznym kanałem.

— Boże, jak tu jest pięknie — jęknęła cicho.

— Pięknie — zawtórowała jej Malwina i uczepiła się mężowskiego ramienia. –Bajkowo. Czytałam trochę przed wyjazdem o Sewilli, oglądałam zdjęcia w Internecie, ale zobaczyć na własne oczy to całkiem co innego.

Cmoknęła męża w policzek, a potem położyła głowę na jego ramieniu, co w Agacie wzbudziło odrobinę zazdrości. „Kurde, jak ona ma fajnie. Cudne miejsce, wspaniałe słońce i ekstra facet u boku, a ja ze starym dziadem, z … „ — uśmiechnęła się do swoich myśli –„z kundlem, ale co tam. Może być i kundel, przynajmniej zobaczyłam kawał świata. Boże, takie miejsce, wcześniej nawet śnić o tym nie mogłam, a teraz idę po tym niesamowitym placu, po moście, a za moment jeszcze popłynę łódką”. Na chwilę stanęła na szczycie łukowatego mostku. Oparła się na owalnej barierce oklejonej błękitnymi ceramicznymi mozaikami i popatrzyła na wodę w sztucznym kanale.

— Jak ci się podoba? — usłyszała za sobą głos profesora.

— Cudne, piękne, a ja przypadkiem nie śnię? — odwróciła się do niego i uśmiechnęła.

— Nie. Owszem, piękne miejsce, ale takich wspaniałości jest na świecie sporo.

Nie odpowiedziała, tylko westchnęła kilka razy i ruszyła za profesorem, bo doktorostwo stali już na środku placu i machali na nich. Kolejne zachwyty były już z łódki, którą przepłynęli cały kanał, podziwiając architekturę owalnej budowli okalającej plac. W centralnym punkcie stał wysoki barokowy budynek, od którego łukami rozchodziły się arkadowe skrzydła. Po bokach znów były narożne, wysokie, ażurowe budynki. Przed tym wszystkim znajdowało się najważniejsze miejsc z małymi ozdobionymi platformami przeznaczonymi do celów wystawienniczych. Na każdej platformie, niby współczesnym boksie wystawienniczym była terakotowa mapka regionu na posadzce, a na ścianach umieszczono herby oraz charakterystyczną mozaikę przedstawiającą sceny związane z historią miejsca lub z działalnością prowincji.

— A w tych budynkach co wtedy było? –zapytała Malwina.

— W jednym z budynków mieściło się Ministerstwo Obrony. Wystawa wystawą, ale zawsze trzeba pokazywać swoją siłę i potęgę militarną.

Ponury temat ostudził nastroje, ale Agata dalej zachwycała się każdym detalem, każdą ozdobą. Potem nie mogła zasnąć, bo ciągle widziała bajkowe balustrady, tralki ceramiczne, arkady i mostki nad kanałem. „Niech sobie kundel wymyśla, co chce, ale za to, za Sewillę, mogę być mu naprawdę wdzięczna” — powtarzała sobie w myślach i powoli pozbywała się skrupułów.

Następnego dnia miała więcej wolnego czasy, nie siedziała na zajęciach, z których i tak nic nie rozumiała, więc obejrzała dokładnie gmach uniwersytetu, bo przecież mieścił się w starej Królewskiej Fabryce Cygar. Wcześniej wyczytała w Internecie, że budynek był największy w całej Hiszpanii, a jego forma architektoniczna i wystrój nie zmieniły się od samego początku. Teraz na własne oczy mogła się przekonać, jak wiele się zgadza z opisami, bo budynek wciąż był otoczony niewysokim murem ze strażnicami i fosą. Postawiono je ze względów bezpieczeństwa, bo fabryka mieściła się już poza granicami miasta, a bezcenny tytoń trzeba było chronić. Poszła też zobaczyć historyczne więzienie, w którym podobno była uwięziona bohaterka opery. Wieczorem pozostał już tylko podsumowujący bankiet.

Agata w czerwonej sukience z piękną kolią, z białych, szklistych kamieni w czarnych szpilkach szła krok za profesorem do samej restauracji, która była w bocznym skrzydle wytwornego hotelu. Dopiero w drzwiach profesor wziął Agatę pod rękę i poprowadził do wyznaczonego stolika. Doktorostwo oraz dwóch podstarzałych mężczyzn już siedziało, ale podnieśli się na przywitanie. Jeden z nich, niższy nawet od profesora, od razu odsunął Agacie krzesło, a kiedy chciała usiąść, podsunął je kurtuazyjnie. Potem wszyscy panowie usiedli i zaczęła się dyskusja. Najpierw o sali, o wystroju i kwiatach, a zanim zaczęli konsumpcje panowie zdążyli już przedyskutować jedną z prelekcji i Agata znów siedziała całkiem zdezorientowana. Czasem kiwała głową albo się uśmiechała. Jedynie w czasie nielicznych tańców mogła się oderwać od niezrozumiałych rozmów, choć żaden z tancerzy nie znał polskiego, ale wtedy mówili wolno i o prostych rzeczach, więc była w stanie prowadzić taką konwersacje. Zmieszana i trochę znudzona towarzystwem wypiła trzy kieliszki wina i pod koniec czuła się mocno rozluźniona. W apartamencie nie musiała już panować nad pozorami, więc po zamknięciu za sobą drzwi od razu zdjęła wysokie szpilki i usiadła swobodnie w fotelu. Założyła nogę na nogę, opadła na oparcie, przyjmując półleżącą pozycje, i westchnęła, odchylając głowę mocno do tyłu. Nie widziała w tej pozie, jak profesor przed nią klęknął. Dopiero gorące usta na prawej kostce u nogi sprawiły, że jej ciało się spięło, ale nie podnosiła głowy. Wyostrzyła jednak zmysły i czekała, co dalej nastąpi, ale profesor ograniczył się tylko do całowania stóp, więc uspokoiła się i ponownie odprężyła. Po raz pierwszy poczuła przyjemność z takich pieszczot. Zaskoczona swoimi odczuciami podniosła głowę i popatrzyła ma łysawy czubek głowy profesora. „Miły staruszek, ale czy pogłaskać, czy warknąć na kundla?” –zastanawiała się przez ułamek sekundy. „Pogłaskam, zasługuje na odrobinę serca za to, co mi zafundował”. Usiadła zmieniła nogę, podstawiając profesorskiemu kundlowi tym razem lewą stopę. Wyciągnęła rękę i pogłaskała go po głowie.

— Reksio jest wspaniałym kundlem, więc nagroda będzie dzisiaj dla ciebie. Co tylko chcesz.

Wyszeptała, ale już kilka minut później żałowała wypowiedzianych słów, bo zachęcony profesor podsunął się do niej na klęczkach. Dość ostro szarpnął Agatę za kolano i jedna noga automatycznie spadła z drugiej. Włożył wtedy między kolana najpierw swój nos i kręcąc głową na boki, rozłożył jej nogi. Zaskoczona nie reagowała, więc wsunął głowę miedzy jej uda i na chwilę oboje zamarli.

— Zdejmij majtki — profesor zaskomlał, nie podnosząc głowy.

Agata od razu zesztywniała z wrażenia. Nie wiedziała, co ma powiedzieć, co zrobić. Była świadoma sytuacji, wdzięczna za tak wspaniałą wycieczkę, choć dopołudniami nudziła się niemiłosiernie, ale nie chciała decydować się na seks z kundlem, z takim staruchem. Nie mogła na to pozwolić.

— Mówiłeś, że nie będzie seksu. Nie jestem zabezpieczona –wyszeptała i ścisnęła nogi, wypychając profesora spomiędzy ud.

— Ja nie chcę seksu. Zwariowałaś, ja już dawno nie mogę. Chce twoje majtki wąchać.

Usiadł na piętach i czekał na reakcję swojej pani, która wstała i posłusznie zdjęła koronkowe, białe majteczki. Podniosła je przed sobą, uśmiechnęła się i drwiąco wydała komendę.

— Jestem zmęczona, ale skoro chcesz, to idziemy do twojej sypialni.

Pomachała figami przed nosem profesora i poszła do jego pokoju. Wolno stawiała stopy, kołysała przy tym przesadnie biodrami i co chwilę oglądała się za kundlem, który wolno i nieporadnie szedł za nią na czterech łapach. Otworzyła drzwi do sypialni, zakręciła figami i rzuciła je na łóżko.

— Tam możesz je sobie wąchać, a ja idę spać.

***

Po wieczornym locie i powrocie do domu Agata była zmęczona, więc szybko bez zapalania światła, żeby nie budzić koleżanki, rozebrała się i poszła spać. Rano jeszcze zaspana, znów szybko wstała, po omacku ubrała się i pobiegła do szpitala. Tam też czuła się trochę nieswojo, bo zarówno szefowa kuchni, jak i kurator, któremu zameldowała swój powrót, dziwnie nie wierzyli w jej opowieści o chorobie i szukaniu rodzeństwa. Szefowa obserwowała ją i kręciła głową.

— Nie powiesz mi, że ta opalenizna jest z leżenia w łóżku.

— Nie, na balkonie. Miałam duszności, więc siedziałam zawinięta w kocu na balkonie.

— Dziecko, nie opowiadaj mnie, starej babie, takich herezji, nie musisz mi się spowiadać ze wszystkiego. Zwolnienie masz z Akademii, więc nikt nie będzie tego kwestionował, ale więcej nie kombinuj.

— Dobrze, szefowo –Agata przytaknęła skruszona i poszła do swojej obieralni. Nie wyściubiła stamtąd nosa do samego południa, bo wtedy szefowa przyniosła jej talerz zupy. Postawiła jedzenie na blacie kuchennym i poklepała Agatę po ramieniu.

— Tylko nie wpakuj się w jakieś głupoty, żebyś potem nie żałowała.

— Dziękuję — odparła i zwiesiła głowę.

Po wyjściu szefowej szybko zjadła zupę, bo od kanapki w samolocie poprzedniego dnia nie miała w ustach nic poza surową marchewką potajemnie schrupaną. W pokoju też nic nie było do jedzenia, bo Baśka najprawdopodobniej cały czas korzystała z wolnej chaty i balowała. Nawet nie sprzątnęła w pokoju i chyba już cała jej szafa leżała na łóżku Agaty, a mały stolik zajmowały puste butelki po piwie i winie. Wieczorem Agata zgarnęła jej ciuchy na krzesło, ale po pracy znalazła je ponownie na swoim łóżku, a Baśka spała kamieniem najprawdopodobniej po nocnej balandze. Rozzłoszczona zawinęła wszystkie ubrania koleżanki w wielki kokon, położyła na krześle i usiadła po turecku na swoim łóżku. „Cholera, pielęgniarka, modnisia pieprzona, a taka fleja. Powinna być czysta, poukładana. Bidul jednak uczy porządku” — pokręciła głową i sięgnęła pod poduszę w poszukiwaniu czytanej ostatnio książki. Nie namacała jej, więc szarpnęła za poduszkę, odrzuciła na bok i zaskoczona brakiem książki popatrzyła na śpiącą współlokatorkę. „Co tu się działo? Grzebała, szukała czegoś, a może ktoś spał w moim łóżku? Kurde, tego już za dużo”. -Zerwała się na równe nogi i podeszła do szafy. Najpierw tylko zerknęła do niej i sięgnęła po walizkę, która stała cały czas zapakowana w nogach łóżka. Raptownie coś ją olśniło i cofnęła się do szafy. Otworzyła drzwi i wyjęła swoją nową zimową kurtkę. Podniosła z wieszakiem i wrzasnęła na całe gardło.

— Baśka! Co tu się, kurwa, działo? — podeszła do łóżka śpiącej koleżanki i kopnęła ją w plecy. –Co tu się działo? Moja nowiutka kurtka!

Baśka odwróciła się wolno i nieprzytomnie popatrzyła na Agatę.

— Nie krzycz, dachówki mi pospadają. Zabalowaliśmy ździebko. Odkupię ci ładniejszą, do zimy daleko.

— Ty… ty… ty durna jesteś. Mnie się ta kurtka podoba. Nie twoja sprawa, a balować możesz, ale nie na moim łóżku.

— Jakie twoje? Hotelu pielęgniarek –wymamrotała i ponownie odwróciła się do ściany.

Agata już nie słuchała więcej chrapliwego, przepitego głosu współlokatorki. Popatrzyła na niby swoje łóżko i aż się strząchnęła. „Szlag by trafił, spałam w jakimś barłogu po seksualnych zabawach jej albo jej kolegów”. -Podeszła do łóżka, szarpnęła za narzutę i kołdrę, popatrzyła na prześcieradło i zakryła sobie usta. Niedobrze jej się zrobiło z wrażenia, bo wielkie żółte plamy zdobiły prześcieradło.

— W moim łóżku! — krzyczała. –Pierdoliłaś się w moim łóżku!

— Mówiłam ciszej. Nie ja, tylko chłopaki Zośkę posuwali, co się wściekasz. Zmień sobie pościel i po problemie, tylko nie wrzeszcz.

— Jaką Zośkę? Jak mogłaś tu sprowadzać obcych? — wysyczała, stojąc nad Baśką.

— Tę z neurologii, zresztą czy to ważne, a co ty taka święta jesteś? Gdzie księżniczka z Wólki Kurzej się włóczyła tyle dni. Na zwolnieniu niby, bo chora. Kryć cię musiałam, bo kuchara była tutaj zajrzeć.

— Nie twoja sprawa, ja z taką nie będę mieszkała! –Agata ponownie wrzasnęła.

Złapała walizkę, swoją nową kurtkę pomazaną szminką w esy-floresy, wzięła jeszcze kilka ciuchów z szafy i wybiegła na korytarz. Tam kucnęła, upchała wszystko do walizki i ruszyła na przystanek tramwajowy. Stamtąd prosto na Żabiankę. „Profesor mówił, że mogę tam mieszkać, więc nie będę spała w tym obrzydliwym barłogu ani chwili dłużej, bo się porzygam” –zatrzęsła się, jakby ją mróz przeleciał po plecach. „Ja w tym poprawczaku to świętsza od papieża byłam, a mnie się palcami wytyka niczym trędowatą jakąś. Taka szmata, potem pielęgniarkę schludną udaje. Pacjentów dotyka” — znów przeleciał ją dreszcz. Postawiła kołnierz od starej kurtki, wysiadła z tramwaju i szybkim, sprężystym krokiem poszła do znajomego bloku. Przed klatką wyszukała klucze w torebce i nerwowo otworzyła drzwi. Młody mężczyzna akurat wychodził, potrącił ją ramieniem i pobiegł przed siebie, niezwracając na nią uwagi, więc odwróciła się i krzyknęła za nim:

— Może przepraszam chociaż — a ciszej dodała — kurde czy co.

W mieszkaniu najpierw usiadła na kanapie i rozejrzała się po meblach. „Duchota tutaj” — pomyślała i otworzyła okno, ale dalej nie rozpakowywała walizki. Zajrzała do kuchni, sprawdziła zaopatrzenie i wyszła po zakupy. Poza potrzebnymi produktami kupiła jeszcze pęczek tulipanów przed samem i z dwiema siatkami wróciła do mieszkania. Od razu wstawiła kwiaty do wazonu, rozpakowała zakupy, zamknęła okno i znów usiadła na kanapie. „Tak, profesor miał rację. Tutaj będę mieszkała. Tylko co powiem kuratorowi?” — wzruszyła ramionami. „Nic mu nie powiem. Został jeszcze miesiąc i trochę jego nadzoru, więc będę płaciła za ten pieprzony hotel pielęgniarski, a potem zrezygnuję i już nic nikogo nie będzie obchodziło. Żadna swołocz nie będzie spała…” — wstrzymała oddech, bo aż nią zatelepało z obrzydzenia. „Nie, żadna zdzira nie będzie się pieprzyła w moim łóżku” — uśmiechnęła się, a potem skrzywiła usta. „Tylko kogo nazywam zdzirą, a ja? Co ja wyprawiam z własnym życiem? Gdyby oni wiedzieli, to chyba by mnie ukamienowali jak najgorszą ladacznicę”. Nerwowo podniosła się z kanapy i poszła do łazienki. Rozebrała się, rzuciła ubranie na posadzkę i weszła do wanny pod prysznic. Stanęła twarzą do ściany i najpierw lała na siebie wodę pełnym strumieniem, zmywając brud i wrażenia po nocy spędzonej w nieczystym łóżku. Potem wyszorowała się gąbką i odwróciła twarzą do łazienki. Jej wzrok od razu powędrował do kolorowej kuwety profesorskiego kundla. „Wcale nie jestem lepsza, choć naprawdę cnotka. Czemu ja nie mam normalnego chłopaka? Nie zaczepiają mnie, nie podrywają? Czy ja nie widzę? Czy ja taka jestem już popieprzona od samego urodzenia?” Dalej polewała się wodą, spłukując wszelakie myśli. Jeszcze w trakcie wycierania się wróciła myślami do swojej przeszłości i do chłopaka, z którym raz jedyny się przespała. „To wcale nie było przyjemne, więc po co całe to wariactwo? Ach i och, orgazmy? Chyba tylko są w książkach. E, nie ma co wydziwiać, lepiej wezmę się do roboty. Posprzątam, ugotuję i myśli odgonię, bo całkiem zdurnieję”.

Zawinęła się w szlafrok, rozpakowała walizkę, poukładała rzeczy w szafie, ubrała się w lekkie spodnie i bawełnianą koszulkę, a potem poszła do kuchni. Stanęła przed zlewozmywakiem i zastanawiała się przez chwilę, co ma zrobić, a potem wpadła w wir pracy. Najpierw przetarła po kolei we wszystkich wiszących szafkach, potem umyła je z zewnątrz następnie to samo zrobiła z dolnymi. Na koniec umyła podłogę i na chwilę usiadła znów na kanapie. „Tak, dobrze. Pani Jadzia w poprawczaku mówiła, że praca jest najlepszym lekarstwem na troski. Od razu wszystko przechodzi” — pokiwała głową dla potwierdzenia swoich myśli. „W dupie mam Baśkę, jakąś tam Zośkę i tabun ich popychaczy”. Podniosła się i rozweselona poszła do łazienki. Tam kolejna porcja sprzątania, pranie i wreszcie około dwudziestej drugiej zmachana poszła do sypialni. Nastawiła budzik w telefonie i prawie nieprzytomna ze zmęczenia padła na łóżko. Przed zaśnięciem zerknęła jeszcze na kurtkę pomazaną szminką, która wisiała na wieszaku zaczepionym o uchwyt od szafy. „Zabawę sobie ze mnie zrobiły modnisie. Kurza Wólka. Ja wam jeszcze pokażę, kto będzie górą” — wyszeptała w myślach przed zaśnięciem.

***

Książka spadła Agacie z kolan i wyrwała ją z zamyślenia. Lekko zdezorientowana wróciła do teraźniejszości. Wstała z fotela, podniosła książkę i poszła zapalić górne światło, bo w pokoju było już całkiem ciemno. Przechodząc do kuchni, zerknęła w lustro, a wracając z bananem w ręku, stanęła przed nim i przegięła się, żeby wypiąć brzuch choć trochę. „Czy ja dam sobie radę z takim małym brzdącem? Co z pracą, a Tomasz?” — wyprostowała się, pokręciła głową. „Może zerwę z nim, wyjadę na jakiś czas i nic nie powiem?”. Pogłaskała się po brzuchu, ugryzła banana. „Może powinnam usunąć i nie zawracać sobie głowy. Po cholerę mi wrzeszczący dzieciak?”.

Nigdy w myślach nie wracała do tragicznych wydarzeń z dzieciństwa, ale płacz dziecka, nawet słyszany w telewizji, zawsze powodował u niej nerwowy skurcz żołądka. Gwałtownie odsunęła rękę od brzucha. Zmarszczyła czoło i zjadła banana, stojąc przed lustrem. „Jak ja będę wyglądała z takim bebconem?”. Odwróciła się i poszła po poduszkę z kanapy. Wepchała ją pod sukienkę i popatrzyła na siebie w lustrze. W tym momencie zadzwonił telefon, więc sięgnęła po aparat leżący na stoliku. Ciężko jej było się schylić i od razu w myślach potwierdziła decyzję o usunięciu ciąży. Przyłożyła telefon do ucha jedną ręką, a drugą wyszarpnęła poduszkę spod sukienki. Bezwiednie powiedziała na przywitanie:

— Nie.

— Co nie, Agatko?

— Nie… –zająknęła się, ale po chwili dokończyła wypowiedź — sorry, nie będziemy dalej mielili tego tematu. Nigdzie z tobą nie wyjadę. –Naprawdę nie chciała teraz rozmawiać i za żadne skarby nie chciała jechać z nim na stałe do Londynu. Musiała sama ochłonąć i wszystko przemyśleć.

Wyłączyła szybko telefon i patrząc w lustro, skrzywiła usta. „Będzie takie małe wrzeszczące srało całymi dniami” — zrobiła groźną minę do swojego odbicia. „A jeszcze jaki brzuch będę miała wielki, jaka gruba będę”.

Poszła do łazienki, rozebrała się, wykąpała, pokremowała buzię i założyła dresy. Przeczesała włosy i ponownie poszła do kuchni. Zrobiła sobie herbatę i wróciła do swojego fotela przy oknie. Podciągnęła nogi pod brodę, zawinęła się w miękki koc i zadowolona z widoku zanurzyła się w swojej przeszłości.

***

Kolejne kilka dni Agata nie wracała od razu do mieszania, tylko szła na spacer nad morze, bo pogoda zrobiła się piękna. Nawet z kuratorem umówiła się na bulwarze nadmorskim i przeszli się wspólnie aż do Sopotu. Wypytał ją o efekty poszukiwania rodzeństwa, o pracę, ale też udzielił kilku porad finansowych i przy wejściu na molo pożegnali się. Choć minęło już sporo czasu, od kiedy Agata mieszka w Trójmieście, to właściwie nigdy jeszcze nie była w Sopocie. Poszła więc na molo, choć wiatr mocno dmuchał nad wodą, ale nastawiony kołnierz chronił przynajmniej uszy. Na słynnym Monciaku było znacznie cieplej, więc szła wolno, oglądając wystawy. Weszła nawet do teatru i przejrzała program, ale nie zaciekawił ją żaden z tytułów spektakli. „Opera, muszę pójść do opery” –podjęła decyzję i następnego dnia prosto z pracy pojechała do opery. Kupiła sobie pojedyncze bilety na dwa różne spektakle i dopiero stamtąd pojechała do mieszkania. O dziwo, bo na piątki się ostatnio nie umawiali, zastała profesora. Zdążył się zorientować, że się przeprowadziła i był bardzo zadowolony. Od progu przywitał ją uśmiechem, a wychodząc, zostawił tysiąc złotych na zakupy.

— Jutro ani przez cały ten weekend nie przyjdę, ale od poniedziałku będę bywał częściej. Aha. Napisz mi swój numer dowodu, bo muszę cię tu zameldować tymczasowo.

Agata wyjęła z torebki dowód osobisty i podała profesorowi.

— Wiesz co, wezmę go i przyniosę ci w poniedziałek.

— Dobrze, nie jest mi potrzebny. Dzisiaj już nigdzie nie idę, nic nie załatwiam. Jutro jadę do opery na Rigoletto, a za trzy tygodnie też w sobotę idę na Cyganerię.

— O, proszę, a co się stało?

— W Sewilli tyle słyszałam o operach, o Carmen i właśnie o Rigoletto, więc postanowiłam zobaczyć, jak to wygląda.

— Bardzo się cieszę, ale już zmykam. W poniedziałek coś przyniosę i będzie przyjemnie.

Pomachał jej i zamknął drzwi za sobą, a Agata została sama i miała wolny czas dla siebie, choć w niedzielę musiała iść na dyżur w kuchni. Najpierw w sobotni wieczór czekały ją jednak wspaniałe wrażenia w operze. Wystroiła się w swoją czerwoną sukienkę, ale nie zakładała naszyjnika, bo bała się go nosić, chociaż nie znała jego rzeczywistej wartości. Pod szyją zawiązała czarną apaszkę i z małą torebką pod pachą jak strojna damulka pojechała na spektakl. Jedynie stara kurtka nie całkiem pasowała do jej eleganckiego stroju.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 49.05
drukowana A5
Kolorowa
za 74.45