E-book
14.7
drukowana A5
38.92
Przystanek pod wierszem

Bezpłatny fragment - Przystanek pod wierszem

wiersze i sentencje wybrane


5
Objętość:
136 str.
ISBN:
978-83-8351-020-0
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 38.92

Bajka

Za górami marzeń,

za lasami snów

głowa pełna wrażeń,

a pod skórą — lód.


Kruszą się odłamki

jeden w oko wpadł —

czy kaleczy oko,

czy kaleczy świat?


W tym pucharze wino

ma porażki smak,

patrzę łzawym okiem

na zepsuty świat.


Za górami nocy,

za lasami dni

wyjdę po angielsku,

nim otworzą drzwi.


Nawet nie pomacham,

nie odwrócę się,

lód spod skóry wyjmę

i obudzę się.


Za górami żalu,

za lasami kłamstw

zostańcie na balu,

nie pożegnam was.


Ciągle gra muzyka,

w rytm się stacza świat,

myli proste kroki,

prawie na twarz padł.


Jeszcze jeden obrót,

Piruet, może dwa…

Wyjdę po angielsku

zanim sięgnie dna.


Za górami głupot,

za lasami bzdur

bajka się skończyła —

i nieludzki twór.

Bez

Znów pachnie maj

bez

sennością

bez

miłością

bez

troską

bez

sens znajduję

gdy myślę o nas

wracam jak cień

zrywam się

bez szans na dzień

pachnę, bo kocham

bez

przerwy

na sen

pić chcę

ugaś mnie

bez łez

i bez

krwawą miłość

w tle.

Bluszcze

Kiedyś napiszę ci prozą,

bo wierszem już pisać nie umiem,

że mnie wciąż boli ta miłość

i że zapomnieć nie umiem.


Włożę w kopertę pachnącą

i pocałunkiem zakleję,

a potem po raz ostatni

gorzkimi się łzami zaleję.


Są zakochania jak bluszcze,

wrastają w duszę i ciało,

im mocniej się szarpie korzenie,

tym głębiej będzie wrastało.


Lecz nie wypada się dręczyć

bluszczem, co miłość udaje.

Gdy karmić przestanie się łzami,

wysycha i prochem się staje.


Bo zakochania powinny

miłości kwiatem zakwitnąć.

Gdy stają się bluszczem wijącym,

powinny uschnąć i zniknąć.

Boże Narodzenie

Za każdym razem,

gdy wzbudzisz pragnienie,

niech się w tobie stanie

Boże Narodzenie!

I w twym sercu małym

jak kiedyś we żłobie,

niech się dziecię Jezus

ogrzeje przy tobie.

Niech ci błogosławi,

wylewa łask zdroje,

ty Mu w zamian oddaj

całe życie swoje.

I za każdym razem,

gdy przyjdzie zwątpienie,

niech się w tobie dzieje

Boże Narodzenie!

Buduję się

Buduję się na nowo,

myśl po myśli, po słowie słowo.

Składam się nad wyraz,

wyrastam z milczenia.

Ciszę zmieniam w siebie

i cisza mnie zmienia.


Dziś nie widzę się w lustrze,

tylko w twoich źrenicach.

Gdybym była miłością,

mogłabym się zachwycać.

Lecz nie jestem, jeszcze — idę

drogą dziurawą.

Studzi mnie dobro ludzkie,

i spala grzechów lawa.


Kiedyś szukałam przyjaciół,

znalazłam tylko siebie,

a wszyscy, których kochałam,

gwiazdami są na niebie.

Więc czekam, aż się zbuduję

i będę wreszcie gotowa,

by nazwać siebie miłością

i z Bogiem zacząć od nowa.

Bywa, że głowa boli

Bywa, że głowa boli

od cudzej aureoli.

Bywa, że cieszą rogi,

gdy człowiek duchowo ubogi.

Chciałam być

Chciałam być kwiatkiem

Choć na chwil kilka

W sukience błękit swój wyraziłam

Pachniałam frezją, śmiałam się wiosną

Lecz przyszła zima, w siebie zwątpiłam.


Chciałam być ptakiem,

Dostałam skrzydeł,

wzniosłam się ponad każde stworzenie

Przyleciał wicher, połamał skrzydła

I pozostało tylko cierpienie.


Chciałam być bajką

Do snu tuliłam

Łagodną, słodką nutą dźwięczałam

Lecz ktoś dojrzały podarł mnie w strzępy

Bajkowych łez morze wylałam.


Chciałam być wodą

Gasić pragnienie

Dawać ochłodę, życie, nadzieję

Lecz mnie zmąciły twarde kamienie

Zrobiły że mnie błotnistą breję.


Chciałam być sercem

Bić jednostajnie

Pompować miłość i krew pompować

Ale mnie złamał cios niekochania

Musiałam się przed światem schować.


Chciałam być sobą

Siebie odnaleźć

Lecz się zgubiłam podczas szukania.

Stałam się kroplą łez, może deszczu

Niewartą nawet jednego zdania.

Chyba się zakochałam

Uwielbiam, gdy tak idę,

a ty mi tak pachniesz.

I patrzę, podziwiam

wciąż bardziej Cię pragnę.


Otwieram nocą okna —

może do mnie wpadniesz?

I czuję, jesteś wszędzie…

Chyba znów nie zasnę.


Oddycham coraz głębiej,

pieścisz moje zmysły.

Otwieram się na życie,

mam nowe pomysły.


I pragnę znów poranka

znów się tobą cieszyć.

Gonić cię na bosaka,

śmiać się, tańczyć, grzeszyć.


A ty mi odpowiadasz

na to uwodzenie

ciepłem swoim, jasnością

słonecznym westchnieniem.


Mam ciebie przed oczyma

i krew szybciej krąży.

Nic mnie nie powstrzyma,

muszę kochać zdążyć.


Tulę cię do siebie

jak błogie marzenie.

Choć wiem, że za miesiąc

zostaniesz wspomnieniem.


Chyba się zakochałam

no i w to mi graj.

A on to odwzajemnia,

cudowny miesiąc — maj.

Ćmy

lubię swoją samotność

gdy ćmy wpadają przez okno

nikt mnie nie widzi, nie słyszy

siebie rozgłaszam w ciszy


policzę gwiazdy z nudów

doczekam się paru cudów

wymyślę historię miłosną

by poczuć się bardziej żałosną


a potem przytulę nadzieję

do lustra się roześmieję

na palcach z aniołem zatańczę

odepchnę myśli skazańcze


odkurzę swoje wspomnienia

niewarte jednego westchnienia

i do modlitwy się złożę

cała oddana pokorze


w tej samotności mam wiarę

z nią pójdę dzielnie, najdalej

dzisiaj na ćmy ciągle liczę

jak one przy ogniu się ćwiczę.


lecz dzisiaj już się nie spalam

czasem z jasnością się scalam

z dystansem patrzę na życie

jak ćmy lubię swoje ukrycie.

Droga

Jest taka droga pośród snów,

którą się miłość z grzechem przechadza.

Tam swoje blaski księżyca nów

w pełni pochował, w groby powsadzał.


Droga ta zbita niczym klepisko,

bo choć anioły nią chadzają,

to przecież mogły latać nisko,

lecz one skrzydła swe ciągają.


Idę tą drogą czasem w nocy

jak każdy człowiek poraniony.

I choć na klucz zamknięta jestem,

przez rany wpełznąć chcą demony.


Nie moja wina i nie twoja,

że noże w plecy pchasz uparcie.

Kiedy wydaje się, że cel bliski,

to lądujemy znów na starcie.


Nikt nas nie prosi o wybaczenie,

my nie prosimy, by móc wybaczyć.

Chcemy zapomnieć ziemskie istnienie,

odzyskać światło i mrok zatracić.


Ale przed nami ze snu wciąż droga

i choć tam nie ma gór i zakrętów,

to wiemy — ona nie jest od Boga,

wychodzi z ludzkiej duszy odmętów.


Idą anioły, pędzą demony,

kurz niemiłości, niewybaczania.

Nie znajdziesz końca ani początku,

zrywasz się, krzyczysz — nie koniec spania…


Życie to sen jest i świat jest drogą,

marna to opcja przespacerować.

Na skraju życia, gdy przyjdzie trwoga,

kupić ciąg dalszy, mieć się gdzie schować.


A przecież kupić nic się już nie da,

ni sprzedać, choćby się nie wiem jak chciało.

Wszystko to nic jest, a nic jest wszystko.

Droga donikąd i wciąż jej mało.

Gazeta

Chciała być książką

czytaną z zapartym tchem.

Taką, do której się tęskni

cały dzień.

Została gazeta codzienną

rzucaną byle gdzie…

Gotowa

Jestem gotowa

na noc, na dzień

na ziąb, na upał

na jawę, sen.


Jestem gotowa

na głód, pragnienie

na ciastko z kremem

na przesolenie.


Jestem gotowa

na walkę też

na mur, na most

na suszę, deszcz.


I na melodię

na ciszy cios

na dobrych ludzi

na podły los.


Gotowa jestem

na dotyk rąk

na odepchnięcie

samotny kąt.


By iść, by zostać

by tańczyć, stać

zejść wszystkim z drogi

lub siebie dać.


By siebie zabrać

odpowiedź znaleźć

by już nie pytać

być bliżej, dalej.


Jestem gotowa

by trwać, by iść

na śmierć, na miłość

by zniknąć, być.


Na jedno tylko

nie jestem gotowa —

by poczuć strach

przed złem się schować


I choćby stanął

na głowie świat

pójdę pod prąd

pójdę pod wiatr.


Na pierwszy gniew

na pierwszy ogień

wystawę się diabłom

bo wszystko mogę.

I bez ciebie

i bez ciebie słońce świeci,

chociaż dość niemrawo

delektuję się wspomnieniem,

chociaż może… kawą?


ptaki też śpiewają głośno,

chociaż mniej radośnie

nie wiem, czy to koniec lata,

czy może przedwiośnie?


coś zagrzmiało, chyba burza,

chociaż spokój we mnie,

niebo płacze, bo się bujam,

w obłokach daremnie


kiedyś ci napiszę palcem,

może piórem wiecznym,

żeś był moim udręczeniem

najbardziej serdecznym

Jednym tchem

W świecie mamony i komputerów

Kretyni szkolą gęstych frajerów.

Z nich specjaliści w świat się udają

O swej potędze wiedzę sprzedają.


Oni rozgrzeszą, oni osądzą

Oni są wielcy, nigdy nie błądzą.

Zdania nie zmienią ani spojrzenia

Oplują jadem bez ostrzeżenia.


Zdrowy rozsądek sam się nie broni

Pokora przed tym nas nie uchroni

I nie ocali zdrowych na duszy

Kiedy położą po sobie uszy.


Człowiek — to dusza i jej postawa

Życie to nie jest ludzi plac zabaw

By walić po łbie łopatką złości

I sypać w oczy piachem podłości.


Każdy z nas wtedy otworzy oczy

Kiedy je zamknie — i nie podskoczy

Wyżej niż nieba, wyżej jasności,

Rozliczać będą tylko z miłości.


Takie życzenia nachodzą zatem:

Bądź ty mi siostrą, a ty mi bratem

Niewiele trzeba — więcej uśmiechów

Nie dodawajmy już sobie grzechów.


Nie zabierajmy sobie przestrzeni.

Tyle wystarczy, a świat się zmieni.

Jesteś szczęściem

Wiesz, kiedy brakuje słów,

przychodzi czas, by myśleć znów,

rozum mądrości plecie sieć,

i chce się być, a nie chce mieć.


Przed lustrem stawiasz swoją twarz,

najlepsze znów przed sobą masz,

lepszego nie zobaczysz nic,

więc może warto zacząć żyć?


Bo życie czeka niestrudzenie,

chce spełniać każde twe marzenie,

chce dać ci to, w czym masz nadzieję,

choć może obok ktoś się śmieje.


Twoja jest wartość, nie w cudzych słowach,

nie w cudzych śmiechach, sądach, rozmowach,

twoja jest wartość, tylko w twej mocy,

popatrz w swe wnętrze, spójrz sobie w oczy.


Choć czas cię liże jak hiena chciwa,

chociaż ci zmarszczek może przybywa,

to bez znaczenia, gdy głębią żyjesz,

w głębi swej duszy swój sens odkryjesz.


Wymyjesz brudy, zostawisz grzechy,

w bożej miłości szukaj pociechy,

w aniołów skrzydłach szukaj wytchnienia,

i podnieś głowę, spełniaj marzenia.


Nie zaplanuje nikt tobie losu,

daj sobie szansę, znajdź w sobie sposób,

by żyć tak pięknie, jak da się tylko,

każdą minutą i każdą chwilką.


Oddychaj, poczuj, słuchaj i smakuj,

w serce nadmiary miłości spakuj,

oddaj po stokroć, weź tylko ziarno,

i niech kiełkuje ci nie na darmo.


Szczęście jest w tobie, gdy tańczysz z życiem,

kiedy się śmiejesz bez ograniczeń,

kiedy masz dystans jak stąd do nieba,

sam jesteś szczęściem, więcej nie trzeba!

Kamień

Leżysz mi na sercu

jak ziarno w polu,

co nie dało plonu.

Już nie łudzę się, a jednak

po kryjomu pielęgnuję cię.


Nie powiem, nie-korzenie

masz głębokie,

sięgają rozumu.

Lecz nigdy nie zakwitniesz

mi w życiu, wiem.


Jesteś jakby snem,

a przecież na wyciągnięcie dłoni…


Jak cię odgonić, skoro kiełkujesz

i obumrzeć nie umiesz?

Leżysz beztrosko na sercu,

niczego nie rozumiesz.


Lecz przyjdzie dzień, wszystko minie.

Dziś słońca nie będzie,

bo rzucam się na ciebie cieniem.


Jesteś najgorszym cierpieniem.


Nie, nie ziarnem leżysz,

lecz kamieniem.

Kiedyś napiszę ci wiersz

kiedyś napiszę ci wiersz

że mnie bolałeś

od świtu do zmierzchu

jak grzech


spotkamy się gdzieś

między nocą a dniem

na skrzydłach aniołów

wzniosę się


by spaść jak pech

pod nogi tych

co depczą mnie

ten jeden raz


spóźniony

zatrzyma się czas

i speszy się

patrząc jak bardzo

cię chcę


lecz teraz

odpuść sobie mnie

jak nieswoją winę

wkrótce przeminę

jak twój ze mnie

śmiech.

Miesiączki

Rozpłakał się listopad

Wyrzucił w świat z drzew listy

Tak długo grał z wiatrem w pokera

Aż stał się przeźroczysty.


Nie szczędził grudzień chmur burych

Kłębiły się niczym cierpienia

Nakrywał świat białą pierzyną

By ukryć ludzkie marzenia.


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 38.92