Bajka o koniku Iihaha…
W domu nagła cisza nastała,
Była tak duża, że przerażała.
Dlaczego tak cicho się zrobiło?
Bezgłośnie, spokojnie i niemiło.
Mama gotować obiad skończyła,
Kiedy ta cisza ją zaskoczyła.
Głosu córeczki nasłuchiwała,
Bo co dopiero jej śmiech słyszała.
Julia to dziecko, co rozrabiało,
A zabaw ciągle było jej mało.
Dużo mówiła, często kwiczała
Więc cisza była- tylko, gdy spała.
Stale bujała się na koniku,
A przy tym sporo robiła krzyku.
„Jeszcze Iihaha! Jeszcze!” Wołała
I w jego grzywę buzię wtulała.
Nagła cisza mamę przeraziła.
Oj! Żeby złego coś nie wróżyła!
Nagle gorąco się jej zrobiło,
Serce ze strachu mocniej jej biło,
Pełno złych myśli ją osaczyło,
Czy u Julki się coś wydarzyło?
Och! Stanowczo za cicho tam było!
Najszybciej jak tylko potrafiła,
Do jej pokoju drzwi otworzyła.
A po tym, co w nim zobaczyła?
Od wszelkich lęków wolna już była.
Zabawki były porozrzucane,
Z koszy, pudeł powyciągane
I na podłodze porozwlekane.
Rozsypane puzzle oraz klocki,
Kolorowe kartki, książki, kredki,
A na nich bluzeczki i skarpetki.
Plastikowe pająki, robaki,
Buciki z szafy i wieszaki
Oraz ukochane córki pluszaki.
W tym nieładzie i nieporządku,
Julka stała przy oknie w kątku.
Na stopach mamusi szpilki miała,
Chociaż odwrotnie je powkładała.
Właśnie firanę mocno szarpała,
Bo swego konika okryć chciała.
Zdziwiona mama zaniemówiła,
Gdy taki miszmasz zobaczyła.
„Rety! Kiedy zrobić to żeś zdążyła?
Parę minutek sama zostałaś
I proszę, ale narozrabiałaś!”
Julka stanowczo zaprzeczyła:
„Ja tutaj przecież nic nie zrobiłam!
Koniki ten bałagan zrobiły,
Bo konia na biegunach goniły.
Widzisz? W szeregu teraz stoją,
Bo za te psoty kary się boją!
Mamo! One tak szybko biegały,
Że z półek zabawki pospadały.
Lalkom warkocze pozabierały
I swoje grzywy poozdabiały!”
Potem łysą lalkę pokazała,
A na firankę palcem wskazała.
"One to okno tak obszarpały,
Bo w szybach okna się oglądały,
A konik na biegunach Iihaha…
Najgorsze z wszystkich pomysły ma.
Kasztany, co w parku nazbierałam,
Codziennie jeść mu pozwalałam.
On po pokoju wszystkie rozsypał,
Widzisz? — Misia też nimi zasypał.”
Mama z uwagą córki słuchała,
A ta relacja ją zszokowała.
Oj! Zdziwiły ją córki pomysły,
Posądzenia, kłamstwa i wymysły.
Chociaż straszny bałagan zrobiła,
To winę na koniki zrzuciła.
W dodatku mamę okłamywała,
No i sprzątać pokoju nie chciała.
„Niech rozgardiasz sprzątają koniki!
Dam im pusty kosz i kartoniki.”
Julia koników piętnaście miała,
A na szesnastym się kołysała.
Mama konia Iihaha… zabrała,
Bo ukarać go przecież musiała!
Karę poniosły też małe koniki,
Znikły spakowane w kartoniki.
Julka konika Iihaha… kochała,
Tęskniła i wciąż za nim wzdychała.
Martwiła się tym, co go spotkało
I że to wszystko przez nią się stało.
Nic konika nie zastępowało.
Bujania na nim jej brakowało.
Zabawy lalkami ją nudziły,
Bo niektóre z nich łyse były.
W końcu do winy się przyznała,
Że to ona tak narozrabiała.
„Dłużej oszukiwała nie będę!
Moje zachowanie było błędem!
Koniki wcale nic nie zrobiły,
One się tylko ze mną bawiły.
Wstyd mi mamusiu, że tak kłamałam
I że pokoju nie posprzątałam.
Już będę szanowała zabawki,
A ubranka wsadzała do szafki.
Mamusię cieplutko uściskała
I buziaczkami ją przepraszała.
Koniki znów do Juli trafiły,
I od tej pory grzeczniutkie były!
Bajka o piesku Zosi
Kiedy Zosia siedem lat skończyła,
Mamusia pieseczka jej kupiła.
Wymarzonego, upragnionego,
Na całym świecie najpiękniejszego!
Że… to nie piesek się okazało,
Więc imię Puszek? — nie pasowało.
Wobec tego, Pusią ją nazwano
I śliczną wstążkę jej zawiązano.
Była malutką, żółtą kuleczką
Z zagubioną, smutną mineczką.
Piszczała, bo szczekać nie umiała,
A większą część dnia spała i spała.
Gdy Zosia ze szkoły przychodziła
Z Pusią na spacer wychodziła.
Tę małą psinkę wszyscy kochali,
Rozpieszczali, tulili, głaskali.
Nawet gdy papucie im chowała
I w skarpetkach dziury wygryzała,
Gdy Zosi zabawki ukrywała,
A oddać wcale nie zamierzała,
To wcale jej za to nie karcili,
Lecz do gryzienia kostkę kupili.
Ona im wierność okazywała,
Gdy nocą spali, to stróżowała.
Pusia dobrze widziała w ciemności,
Nie bała się również nocnych gości.
Umowę miała nawet z myszkami,
Miały się zająć złodziejaszkami,
Co nocami kuchnię odwiedzały
I regularnie ser wyjadały.
Lecz myszy z umowy żartowały
I wciąż bezkarnie ser podkradały.
W końcu jednak się doigrały,
Bo swym zapachem ślad zostawiały.
Pusia ten zapach zapamiętała
I myszy oszustki precz! Przegnała.
Kiedy psina kąty posprawdzała,
Na swym posłaniu się układała
I by wszyscy posnęli czekała.
Wtedy do łóżka Zosi wchodziła
Tak, by się pani nie obudziła.
Ta bliskość jej pracę ułatwiała,
Kiedy nad snem Zosieńki czuwała.
Pewnego dnia mama rano wstała
I pustą psią leżankę zastała.
Pusię dojrzała w łóżku córki,
Bo… wystawały brudne pazurki.
Natychmiast stamtąd ją przegoniła,
A stróżowania nie doceniła!
Straszne zrobiło się zamieszanie,
Więc Puśka zwiała na swe posłanie.
Rodzice Zosi głośno krzyczeli:
„Włazi do łóżka — To do kąpieli!”
Pomysł od razu uskutecznili
I bardzo ją dokładnie umyli.
Potem futerko jej wyczesali,
A pazurki u łap poskracali.
Mimo, że piana w oczy szczypała,
A suszarka do uszu dmuchała,
Pusia tak bardzo Zosię kochała,
Że wszystkie tortury wytrzymała!
Lecz zaledwie po upływie roku,
Jej wagę słychać było po kroku.
Ciche stąpanie, ciche nie było
I łóżko Zosi coś się skurczyło?
Ponieważ panią ciągle kochała,
Przy łóżku leżąc ją pilnowała!
Dzieci bardzo pieseczki kochają,
Bywa, że je w prezencie dostają.
Zwierzątka jednak to nie zabawki,
Nie można ich odłożyć do szafki,
Kiedy się znudzą, spowszednieją,
Lub gdy uczucia do psa zmaleją.
Jeśli na własność psa nabędziecie,
Jego panem przez lata będziecie.
Pieskom potrzeba pana mądrego!
Za jego los odpowiedzialnego!
Wtedy pokocha Was, tak jak Pusia,
Którą wybrała dla Zosi mamusia.
Jak Pusia dzieci obroniła
Pusia wyrosła na psa dużego
Z wyglądu mogła ujść za groźnego.
Lecz, jak na labradora przystało,
Miała serce, co ludzi kochało!
Z Zosią plac zabaw odwiedzały,
Tu bardzo dużo dzieci poznały.
Zosia liczne towarzystwo miała,
A Pusia nad wszystkimi czuwała.
Dzieci radośnie pieska witały,
Jej piękne futerko podziwiały,
A kiedy Zosia nie zabraniała,
Ta spora grupka Pusię głaskała.
Ona cierpliwość okazywała,
Czasem ich brudne ręce lizała,
By do futerka się nie kleiły
I by jej również nie wybrudziły.
Czasem za uszy ją pociągały,
Czasem niechcący ogon szarpały,
A gdy w słonku się położyła,
Za miękką poduszkę im służyła.
Nigdy jej jednak to nie męczyło,
Więc każde spotkanie miłe było.
Pusia dzieciaki bardzo kochała,
A swoją Zosię wręcz uwielbiała.
Raz, kiedy z Zosią plac odwiedziły,
Niebezpieczne zdarzenie przeżyły!
Dwa duże psy na plac się dostały
I dzieci głośno obszczekiwały.
Zęby szczerzyły, kłami straszyły
I złe zamiary wyraźnie miały!
Mądra Pusia zareagowała,
Dzieci własnym ciałem osłaniała.
Przybłędom również kły pokazała,
A w psim języku im powiedziała:
„Wyrrr…, wyrrr…, wyrrr…
A wy to czego tutaj szukacie?
Wyrrrr…, wyrrr..
Czy wy swoich panów nie macie?
Wyrrr…, wyrrr…, wyrr…
Cóż wam te małe dzieci zrobiły?
Wyrr…, wyrrr…
Żebyście je tak bardzo straszyły!
Nie pozwolę, byście je skrzywdzili!
Zanurzę kły zaraz wam w szyi!
Wynocha mi stąd! I to zaraz!”
Bo pogonię i to dwóch naraz!
Wrr…, wyrr…”
Przybłędy jednak ciągle szczekały:
„Hau! Hau! Hau! Hau!”
Lecz Pusi zębów się obawiały,
Więc w pośpiechu pouciekały.
Pusia jeszcze za nimi szczekała:
„Żebym was nigdy tu nie spotkała!”
To zdarzenie dobrze się skończyło,
No i dzieci czegoś nauczyło:
Nie wszystkie pieski głaskać możemy,
Nawet, gdy bardzo tego pragniemy.
Bo, chociaż miękkie futerka mają,
Mają też kły, którymi kąsają!
Nawet znajome pieski głaskamy,
Gdy pozwolenie mamy od mamy!
Przygoda nad rzeką
Zosia do następnej klasy zdała,
Same piątki na świadectwie miała.
Rodzice dumni bardzo z niej byli
W nagrodę wyjazd uzgodnili.
W lipcu urlop zaplanowali,
I wspólnie będą odpoczywali.
Co roku nad Bałtykiem bywają
I ulubione miejsca tam mają.
Gwarę kaszubską wcześniej poznali,
Bo wśród Kaszubów często mieszkali.
W Ostrowie dwa lata temu byli,
A teraz w Karwi wczasy kupili.
Zosia na wyjazd oczekiwała,
Walizkę prawie już spakowała.
Datę w kalendarzu zaznaczyła,
A upływające dni liczyła.
Na spacery z Pusią chodziła
I z dziećmi sąsiadów się bawiła.
Lecz kiedy ciepłe słoneczko grzało,
Najlepiej nad rzeką się siedziało.
Mama przed rzeką ją ostrzegała,
Samej tam chodzić jej zabraniała!
Mimo to Zosia jej nie słuchała
I w tajemnicy tam czas spędzała.
Myślała: „Rodzice przesadzają!
I że dorosłam, nie dostrzegają!
Ja przecież zadbać o siebie umiem!
A… tego zakazu nie rozumiem!
Tylko godzinkę tam pobędziemy,
Nad wodą wybornie odpoczniemy.
Właśnie wstaje gorący, letni dzień,
To ważna będzie ochłoda i cień.
Pogapimy się troszkę na chmurki,