Księga pierwsza przygód Żórawiny i Ługiego
Psikus
Swaróg znowu pokłócił się z Perunem. W sporze nie poparli go nawet jego synowie: Dażbóg i Swarożyc. Zrezygnowany zszedł zatem na Ziemię. Spojrzał na krainę zwaną „Łużycami”. Mówili tak o niej ludzie, którzy używali „słowa”, czyli „Słowianie”. Pełno tu było rzeczek i strumyków, podmokłych łąk i bagien. Stąd też i nazwa — Łużyce — od Ługu, czyli podmokłego terenu.
„Ale co to? Na stercie siana śpi sobie żuraw, a w gnieździe bocianów pochrapuje maleńki byk?! A to ci para!” — zaśmiał się w duchu. Złość mu całkiem przeszła, ale chęć do złośliwości już niekoniecznie.
— No to teraz, gagatki! — zachichotał Swaróg — Zrobię wam psikusa! Jako pan czasu sprawię, że będziecie podróżnikami. Będziecie przemierzać wieki i zobaczycie, jak to miejsce się zmieni — pomyślał, a może nawet tylko szepnął pod nosem. Chwilę później nadymał już usta i swym podmuchem sprawił, że magiczna moc oplotła śpiących.
A właśnie. Jak im na imię? Ów żuraw. O, pardon! To panna Żórawina, a ten mały byk to Ługi.
Oto na Łące Czasu, która znajduje się w Żarach na Dolnych Łużycach w województwie lubuskim rozpoczyna się podróż naszych bohaterów.
W dawnych wiekach były to ziemie zamieszkiwane przez ludy o trudnym, czy wręcz niemożliwym do ustalenia dziś pochodzeniu etnicznym, jednak pewne wierzenia, słowa, określenia trwały mimo zmian językowych i kulturowych.
— Hej ty! Coś ty za jeden? — pierwsza otworzyła oczy Żórawina i spostrzegła chrapiącego w gnieździe byczka.
— Jjaaa? — odpowiedział z niewyraźną miną — Ja jestem Ługi.
— Ale co ty robisz w bocianim gnieździe. Masz rogi i wyglądasz na byka, choć rosły to ty nie jesteś — odparła z wyższością Żórawina.
— Ja się bałem, więc tu wlazłem. Ale ty jesteś ptakiem, więc dlaczego spałaś na stogu siana?
— No cóż, zmęczyłam się trochę, brodząc po tej kwaśnej łące, co ją Sorą zowią, tu gdzie złożyli siano, sen mnie zmorzył.
— A co ci się śniło? — zapytał Ługi schodząc ostrożnie z drzewa.
— Wiesz, miałam taki dziwny sen. Poczułam wiatr i śniło mi się, że będę podróżować w czasie, a to za sprawką Swaroga, który ciągle urządzał niebiańskie swary.
— Chyba z byka spadłaś! — zakrzyknął Ługi.
— Ej, ty! Uważaj, żebyś nie spadł z tego drzewa. Ojej, jaki ty jesteś mały! — bojowo nastawiona Żórawina nie kryła swojego zdziwienia.
— Bo gdy Perun rozdawał wzrost i tężyznę, to ja stałem w kolejce po rozum — odparł zadziornie Ługi wystawiając język — Wiesz co?
— No co? — odfuknęła urażona Żórawina z wysokości swego dziobu.
— Ja miałem taki sam sen… — odpadł ściszonym głosem Ługi.
— Zatem bogowie skazali nas na wędrówkę razem. Też mi coś — prychnęła Żórawina — ja ze szlachetnego rodu Gruidae mam podróżować z takim małym bykiem? Phii.
— Cicho! — ściszonym głosem ostrzegł Ługi — Spójrz tylko! Coś się dzieje.
Niebo i ziemia
Żórawina i Ługi obserwują z ukrycia jak pod dębem, na którym wcześniej spał mały byk odbywa się tajemny rytuał związany z ogniem i oddawaniem czci Perunowi.
Drzewo pełni ważną rolę, jako pośrednik między królestwem Peruna (Niebem), a Welesa (Podziemiem).
— Wiesz co? — szepnął Ługi — Mnie się wydaje, że to obrzędy związane z Welesem.
— Dlaczego tak uważasz?
— No nie wiem, jakoś najbardziej go lubię.
— Hi hi — zaśmiała się cicho Żórawina — wcale się tobie nie dziwię.
— Dlaczego? — tym razem to Ługi wyglądał na zdezorientowanego.
— Bo przecież każdy wie, że Weles jest patronem bydła. Kto ma krowy, ten ma dobrobyt. — zachichotała Żórawina — A ty mi nie wyglądasz na takiego, co przynosi bogactwo. Ten dąb, pod którym ofiarowywane są bogom bogactwa, takie jak mleko i miód, to oś łącząca Niebo z Podziemiem. Tworzy harmonię między światem bogów, a ludzi — wygłosiła nauczycielskim tonem Żórawina, sama się zastanawiając jakim cudem przez jej dziób przeszły aż tak mądre zdania.
I tu dochodzimy do tego, czego dotyczył spór miedzy Perunem, a Swarogiem: Perun uważał mianowicie, że bogactwo to wspólnota — bycie razem, a Swaróg uważał, że bogactwo daje posiadanie bydła. Mówił, że taki Weles, choć wielu się go bało, nigdy nie cierpiał na niedostatek, był patronem bydła, potrafił też latać i zamieniać się w smoka. A właśnie, smoki!
Weles rządził światem podziemnym. Gadzinami, które tam żyły. Było jednak kilka stworzeń, które nie chciały mu się w pełni podporządkowywać. Trzy gagatki — Żmije: Żytni, Mleczny i Pieniężny wolały żyć między Podziemiem a Niebem. Służyły też ludziom, ale tylko tym, którzy o nie dbali i dzielili się z nimi choćby odrobiną jedzenia. Żyły w ukryciu przed zazdrosnymi ludzkimi oczami, ale też i przed karzącym wzrokiem Welesa, który chciałby je zagnać z powrotem do Podziemia. U kogo zadomowił się jakiś Żmij, ten był na Łużycach szczęśliwym człowiekiem. Biada natomiast temu, kto o nich zapomniał. Wtedy przychodziły lament i pożoga. Nie igra się ze Żmijami, ale otacza się je szacunkiem. Bo jakże nie podziwiać tych, które się zbuntowały przed samym Welesem? A Weles przecież sam potrafił zamienić się w smoka.
Gdy ludzie skończyli odprawiać swoje obrzędy, Ługi z Żórawiną podeszli do totemu przedstawiającego Welesa. Ługi dotknął go kopytkiem, a Żórawina skrzydłem. Ukazały im się obrazy trzech Żmijów. Cofnęli się jak oparzeni. Gdy ochłonęli z zaskoczenia, zaczęli rozmawiać:
— Żórawina, dlaczego mleczny żmij ma takie wielkie zęby? — zaczął Ługi — Czy one nie są przerrrrrrażąjąco długie? I jeszcze jak się tą bielą błyszczą. Brrr!
— Ej, przestań się trząść, młody. Ma takie zębiska, bo mleko ma wapń i stąd tak mocne uzębienie.
— A ten żytni, to ma akurat łagodne oblicze.
— Bo on jest wegetarianinem, je pełnoziarniste produkty, pewnie robi zacierki z mąki na mleku i dlatego czuje się szczęśliwy. To przez endorfiny — odparła tonem eksperta Żórawina.
— Endo… co? — Ługi nie za bardzo wiedział, o co chodzi.
— Eeee, młody… wrócimy do naszych czasów, pójdziesz do szkoły, to się dowiesz — Żórawina znowu potraktowała małego byka nieco z góry.
— Ale ten pieniężny… On mi się nie podoba!
— Ale chciałbyś jego pieniędzy, co? Może ma taki niefajny wygląd, bo słyszałam o jego potomku: podobno jakiś gekon, gecko — Żórawina nie mogła sobie przypomnieć — a nieważne, pewnie jakieś giełdowe oszustwa.
— Oszustwa jakie?
— Nieważne! Mówiłam, że kiedy dorośniesz, to pójdziesz do szkoły i zrozumiesz — zakończyła szorstko Żórawina.
Życie płynie
Nieco dalej na wschodzie, nad Bobrem rozpościera się inna kraina — to Śląsk. Płynąca rzeka, to Żywa Woda, ona chroni przed Złym. Na przykład przed tym, żeby dusza nie wróciła nieproszona z zaświatów i nie poczyniła zła w obejściu. A i rodzinie zaszkodzić może. Dlatego za rzeką przez wieki było wielkie cmentarzysko.
Właśnie trwa pogrzeb znamienitego, starego woja. Jego ciało dzięki ogniowi uwolniło duszę, która trafiła pod opiekę Swaroga, będącego bogiem ognia. Teraz w Wyraju, gdzie odlatują co roku ptaki, otrzymuje od Peruna nagrodę za swe uczciwe życie. Natomiast jego prochy trafią do ziemi. Tu zaopiekuje się nimi Weles. Również i dla niego należy złożyć dary. Dlatego do komory z urną wkładane są różne przedmioty: nie może zabraknąć naczyń ze zbożami i miodem. Trafia tu też miecz woja, który został złamany, tak na wszelki wypadek, gdyby jednak Weles chciał go użyć. Ach te smoki, które żyją w podziemiach. Lepiej nie ryzykować, że mogłyby użyć ponownie tej broni, a i zwykły śmiertelnik mógłby chcieć łatwo posiąść drogocenny oręż. A więc miecz został zniszczony.
Dla miejscowych szeroko płynąca rzeka jest symbolem kresu życia i wiecznego odradzania się. Nad jej brzegiem pasą się krowy.
— O, witaj praprababciu Sarbciu! — zawołał Ługi, obserwując jednak bacznie ceremonię pożegnania woja. Po jej zakończeniu mały byk i Żórawina poszli pogadać ze stadem pasących się nad rzeką krów. Dowiedzieli się, że miejscowi nie tylko karmią ich mlekiem swoje dzieci, które dzięki temu rosną zdrowe i silne, ale też wyrabiają z niego ser. Twarogu zazdroszczą im ci, którzy nie znają słowiańskiej mowy — „ludzie niemi”, czyli Niemcy. Mieszkańcy Łużyc jednak w końcu nauczą ich jak wytwarzać, ten pyszny i zdrowy ser.
Dlaczego „Serbowie”?
Ługi i Żórawina idąc na południowy zachód przenieśli się do wczesnego średniowiecza (jakieś 1200 lat wstecz od czasów w których żyje czytelnik). Odwiedzają rodzinę żyjącą w leśnej osadzie. Takie wsie ludzie nazywają „Łazami” — czyli miejscem wykarczowanym. Stoją tam wykonane z drewna chaty, kryte grubą strzechą, czyli dachem wykonanym ze słomy. Miejscowi witają ich chlebem i solą, a sól wiezie się z solanek, czyli takich słonych źródełek, które wybijają na hali koło rzeki Sali. Wiozą ją potem na wschód, bo to cenny produkt. Służy nie tylko do podkreślenia smaku, ale przede wszystkim do zdrowego konserwowania warzyw i ryb w solance, czyli mieszaninie wody z solą. Każdy chce mieć przetwory na zimę, więc sól nie jest tania. Jeśli gospodarze witają cię chlebem i solą, znaczy to, że naprawdę cię szanują.
— A dlaczego was nazywają Serbami? — zapytała gospodarzy Żórawina.
— A bo mój Stach mocno siorbie pijąc mleko — zaśmiała się kobieta.
— Nie ma się co śmiać — odparł mężczyzna — nazwa naszego ludu wywodzi się rzeczywiście od picia, ale nie od brzydkiego siorbania, tylko picia mleka.
— Picia krowiego mleka? — zainteresował się Ługi.
— Nie, nie tylko krowiego, ale w ogóle matczynego — uśmiechnął się mężczyzna i kontynuował — Chodzi o to, że my jesteśmy jak bracia, którzy pili mleko tej samej matki. Choć nie urodziła nas ta sama kobieta, to czujemy braterski związek i dlatego mówimy o sobie: Serbowie. Mówimy o sobie jako „serbskich ludziach”, czyli sąsiadach — swojakach.
— Jedną chwileczkę! — wtrąciła się Żórawina — przecież Serbowie żyją na południu Europy, a nie tu, na północy!
— Moja droga — odrzekła kobieta — Serbów, na całej Słowiańszczyźnie nie brak, ale ci, o których mówisz już dawno poszli na południe i zwą ich Serbami Białymi, bo jeszcze ich skóra nie ogorzała od bałkańskiego słońca.
— Wiemy już, że ważne są dla was krowy i produkty z mleka. Wiemy, że uprawiacie zboża, z których wypiekany jest ten pyszny chleb. Wiemy też, że konserwujecie warzywa i ryby w solance. Nie wiemy jednak z czego jeszcze słynie wasza kuchnia — odezwała się Żórawina skubiąc chrupiącą skórkę chleba. Właściwie nie powinno się mówić z pełną buzią, o przepraszam, z pełnym dziobem, ale maniery naszej żurawiej panny nie należały, niestety, do najlepszych.
— Zajmujemy się też bartnictwem — opowiedziała kobieta.
— Bratnictwem? To ma też coś wspólnego z braterstwem? — zapytał Ługi.
— Nie bratnictwem, ale BAR-TNIC-TWEM — uśmiechnął się mężczyzna.
— A co to takiego? — zapytali chórem Żórawina z Ługim.
— W wydrążonych pniach drzewa trzymamy schwytane w lesie roje dzikich pszczół. Dbamy, by miały bezpieczne schronienie, by ich nie dopadły niedźwiedzie i inne drapieżniki. Chronimy je także przed chłodem, a w zamian podbieramy pracowitym pszczółkom miód — wyjaśnił mężczyzna,
— Chcecie trochę spróbować? — zapytała kobieta wkładając łyżkę do glinianego naczynia.
— Oooooczywiście! — zakrzyknęli nasi podróżnicy w czasie.
— Mniam, mniam, pyszny ten miodek, nic dziwnego, że niedźwiedzie też chciałyby się do niego dobrać — wymlaskał Ługi oblizując wargi — A to, co to jest w tym dzbanie obok naczynia z miodem?
— A na to, to jeszcze jesteście za mali. Zajmuję się również miodosytnictwem, czyli wytwarzam miód pitny. To jednak napój dla dorosłych — uśmiechnął się mężczyzna.
— Serbscy ludzie żyją pokojowo w swych chatach, niczego nie obawiają się w tych lasach i borach. Żyją w zgodzie z naturą i rytmem pór roku — wyjaśniła kobieta.
— Ha! Żyją w zgodzie? Ale na pewno nie brakuje sporów, kto robi najlepszy miód! — odparła Żórawina z upaćkanym miodem dziobem i wszyscy się serdecznie roześmiali.
Len
— A ten piękny materiał, z którego wykonane są wasze ubrania? Co to jest? — zapytał Ługi.
— To płótno wytwarzane z naszego lnu — odpowiedziała kobieta. Mamy tu dużo wody, odpowiednie gleby, są też leśne polany, to wszystko sprzyja uprawie tej rośliny.
— Czy słowo len pochodzi może od lenia? — wypaliła Żórawina.
— Nie, jest wręcz odwrotnie — odparł mężczyzna, a Żórawina nieco się zaczerwieniła
— Trzeba się naprawdę dużo napracować, aby wyprodukować tkaninę z lnu. Len ma też inne zastosowania. Z ziaren wytłaczamy zdrowy olej — ciągnął swą opowieść mężczyzna. W tym momencie Ługi zakasłał.
— O! A napar z ziaren, czyli siemienia lnianego świetnie działa na płuca i likwiduje kaszel — wyjaśnił — Czy interesuje was, jak robi się włókno z lnu?
— O tak! — odrzekli Ługi i Żórawina.
— A zatem: potrzeba 100 dni, by zasadzone w marcu ziarno wydało w czerwcu pięknie kwitnące, błękitne pole — Ługi wyobraził sobie, jak leży sobie na takim polu pełnym niebieskich kwiatów lnu. Żórawina rozmarzyła się z kolei myśląc o tym, jak dziobie sobie lniane ziarna. Takie przecież pożywne i zdrowe!
— W lipcu, gdy kwiaty przekwitną, wyrywamy len wraz z korzeniami — objaśniał mężczyzna — Następnie związane w snopki zostawiamy na polu, a następnie roszą się one w stawiku, których u nas nie brak.
— Proszą się w trawniku? — Ługi nadal w marzeniach stał sobie na polu pełnym błękitnych kwiatów lnu.
— Nie, zebrane z pola snopki przyciskamy kamieniami w wodzie. Słoma lniana fermentuje, to znaczy zaczynają działać bakterie, które pomagają oddzielić miękkie i elastyczne łyko od zdrewniałych części łodygi. Następnie odbywa się międlenie — do którego wykorzystujemy międlicę, czyli takie urządzenie, które łamię tę twardą zdrewniałą część łodygi wokół włókna, czyli łyka.
— Ha, ha! Wy wcale nie potrzebujecie międlicy, Żórawina wystarczająco mocno kłapie dziobem i mogłaby wam zmiędlić ten len — Ługi nie mógł przegapić takiej okazji, by nieco dopiec swej odrobinę zarozumiałej koleżance.
— Milcz, bo cię wypcham paździerzami, jak eksponaty w muzeum historii naturalnej! — odfuknęła Żórawina.
— A właśnie! Wiecie dlaczego dziesiąty miesiąc nazywamy „październikiem”? Ano dlatego, że wtedy lecą wszędzie paździerze — ożywiła się kobieta — podczas czesania połamanej słomy lnianej te oddzielone i połamane skorupy są wszędzie, zbieramy je, by uszczelniać nimi nasze domy. Mieszamy je z gliną i zalepiamy różne otwory. Paździerze można też palić i przy ciepłym palenisku my kobiety, tkamy z łyka przędzę. Przez kolejne zimowe tygodnie w naszych domach tkamy lniane tkaniny, które bielimy na wiosennym słońcu.
— Dziękujemy za gościnę, ale tak się zagadaliśmy, że minęło nam wczesne średniowiecze (VI — VII wiek), a my zmierzamy ku czasom, gdy formowały się pierwsze państwa Słowian — swoim nauczycielskim tonem obwieściła Żórawina.
Stare Żary
— Wow! Patrz, Ługi, jaki gród! Takie budowle nazywamy chłopskim zamkiem, albo zamkiem ucieczkowym — oznajmiła Żórawina — Nie były zamieszkane na stałe, ale tylko wtedy, gdy ktoś zagrażał okolicznej ludności. W czasie wojny lub napadu ludzie mogli się schronić za wałami zrobionymi z drewna, kamieni i gliny.
— O tak, jak choćby te żaby i gady, których tu pełno w okolicy! — zauważył Ługi.
— A właśnie! Popatrz, że specjalnie zbudowali ten gród na wzniesieniach pośród bagien. Dlatego nazywają je Ługowymi Wzgórzami. Z tego powodu Rzymianie mówili o pochodzących stąd ludziach „Lugiowie”. Jednak ludzie, którzy pochodzili z tej okolicy nazywali sami siebie Żorawianami. Jesteśmy na terenie, zwanym po łacinie Sarove. — Żórawina aż się wyprężyła, bo „zara” to kwaśna łąka, miejsce, po którym uwielbiają brodzić żurawie.
— Wiesz co… tak sobie chodzimy i chodzimy… Może czas rozprostować skrzydła?! Chodź! Wznieśmy się w górę! — Żórawina mocno się ożywiła.
Szast-prast i poszybowała, a następnie zanurkowała w powietrzu i chwyciła Ługiego za szelki. Wznieśli się w górę, a w związku z tym, że nasz byczek był dość mizerny, miała jeszcze nawet siłę kłapać dziobem.
— Oho ho! Teraz to o wiele lepiej widać! Spójrz, tu na zachodzie rozpościera się grodzisko na Ługowych Wzgórzach, a tu na wschód znajduje się kościół Najświętszej Marii Panny w Starych Żarach. To ten, który został rozebrany w 1563 r. — klekotała nasza ptaszyna.
— Ko-ko-kościół? — jąkał się Ługi nieprzywykły do podniebnych podróży.
— Tak, mój drogi, mamy już IX wiek! Hrabia Takulf rządzi Łużycami, którymi interesują się mnisi z Fuldy. Wiesz co to Fulda, mały?
— Ni-ni-nie — jąkał się dalej Ługi — może marka opon?
— E tam! To miasto, gdzie znajduje się założony w VIII wieku klasztor benedyktynów. Sam Swiaszczennomuczenik Wonifatij… zaświszczała po słowiańsku Żórawina — ehm, znaczy się Wynfryd — sprostowała twardo po germańsku — Eh, niech będzie święty Bonifacy go założył. Wiesz, jak go nazywali? — Żórawina bardzo polubiła swój nauczycielski ton
— No, no jak? — Ługi bał się i jąkał już jakby mniej.
— Apostołem Niemców.
— Aaniołem Niemców? — świst powietrza sprawił, że Ługi źle usłyszał ostatnie zdanie.
— Nie aniołem, ale apostołem, czyli kimś takim, kto nauczał religii chrześcijańskiej Niemców. — Hej Ługi, robimy zwrot bojowy! — odrzekła nagle Żórawnina nie ostrzegając małego byka.
Żórawina zmieniła lot ku zachodowi. Oto okolice dzisiejszej ulicy Jagiellońskiej. Kiedyś nazywała się Sommerfelderstrasse, no bo prowadziła do i z Lubska. Dlatego krótko po drugiej wojnie światowej nosiła nazwę „Zemszowa”, od pierwszej polskiej powojennej nazwy Lubska, czyli „Zemsz”.
— Niiiie rób tego więęęęcej! — odrzekł Ługi, który nieco pozieleniał na pyszczku.
— Bo co? Nie lubisz akrobacji lotniczej? — zarechotała Żórawina.
— Bo, jak się mój tata dowie, że mnie tak straszysz, to cię przerobi na zamszowe trzewiki! — powiedział Ługi, choć na pewno nie na serio.
— Aaaa właśnie! To bardzo ważna droga z obszaru Żorawian do Gubina przez Lubsko. A wiesz jak się kiedyś Lubsko nazywało po łużycku? — odpowiedziała niewzruszona Żórawina.
— No jaaaak?
— Ano nazywało się „Zemž”. Prawdopodobnie jednak na początku nazywa brzmiała „Žemrje”, ale to nie zmienia tego, że wywodził się z tego samego słowa, co polskie „żeremie”. Wiesz co to takiego, mały?
— No nieee. — Ługi dalej trochę się denerwował lotem.
— Dziś to mieszkanie bobrów, a kiedyś oznaczało po prostu suche miejsce pośród terenów podmokłych. Stąd też niemiecka nazwa Lubska, czyli Sommerfeld — dosłownie „letnie pole”, ale w sensie „suchy teren”, tak jak „Sommerweg” oznaczało drogę, którą można było używać w okresie suchym.