E-book
14.7
drukowana A5
54.26
Przygody Macieja

Bezpłatny fragment - Przygody Macieja


Objętość:
314 str.
ISBN:
978-83-8273-764-6
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 54.26

Część pierwsza

Rozdział I

Był ciepły majowy dzień. Jak to zwykle w okolicach południa bywa, słońce górowało wysoko na niebie, przebijając się przez wysokie, zielonolistne drzewa. W gdańskim Jelitkowie było dużo spacerowiczów, mimo że był to środek tygodnia roboczego. Można było przypuszczać, że albo ludzie wzięli sobie wolne w pracy, bądź po prostu wymknęli się niezauważenie na małą przerwę, przedłużającą się niekiedy do kilku godzin, pięknych godzin samotnego spaceru pośród drzew, niedaleko plaży.

Pomimo tego, że w Polsce szalał groźny wirus i pomimo panujących z nim związanych nakazów i zakazów, ludzie korzystali z pięknej pogody i temperatury przekraczającej z pewnością 25 stopni, wystawiali się na słońce i opalali, wychodzili na spacer ze swoimi rodzinami czy pupilami, bądź po prostu brali rower i jeździli dookoła parku w Jelitkowie. Wśród przechadzających się gdańszczan, można było dostrzec siedzącego na ławce niepozornego mężczyznę, około dwudziestoletniego, trzymającego w ręku puszkę po piwie, którego połowa zawartości dawno zdążyła wsiąknąć w jego bluzę i ledwo trzymającego pozycję wyprostowaną podczas relaksu na ławce. Po chwili próbował wstać, lecz padł na twarz i zaklął głośno. Po tym soczystym słowie na „k”, próbował jeszcze raz wstać, lecz nie udało mu się, przewrócił się na plecy i uznał, że sobie odpocznie.

Jego podziurawiony dres był cały w chipsach, piachu oraz w zaciekach po rozlanym, niechcący, piwie. Mężczyzna był zarośnięty, jego włosy wyglądały jak posklejane taśmą klejącą, na twarzy miał pełno pryszczy, a na rękach miał pełno ran i strupów. Jego wygląd z pewnością odstraszyłby niejednego człowieka, lecz nie pewnego osiemdziesięcioletniego pana, który przysiadł na ławce, obok której leżał ów mężczyzna. Z początku staruszek zadrwił z niego, lecz po chwili dodał:

„Ja też kiedyś taki byłem. Też zdarzyło mi się upić z byle powodu, czy to z powodu dziewczyny czy z utraty pracy. Pamiętaj jednak, młody człowieku, że alkohol nie rozwiązuje żadnych problemów”.

— A skąd pan do cholery wie jakie ja mogę mieć problemy — krzyknął resztkami sił młody mężczyzna. — Wy, starsi, nic nie rozumiecie…

— Przecież wy, młodzi, przeżywacie dokładnie to samo, co my kilkadziesiąt lat temu, gdy byliśmy w waszym wieku, tylko, że w trochę inny sposób… Mieliśmy pasje, marzenia, cele, które na każdym kroku były niszczone i wyśmiewane przez starszych od nas. Chcieliśmy być wolni, robić to co nam się podoba, ale nie mogliśmy… Jak my mamy was nie rozumieć? Z resztą, co ja się tu będę produkował, skoro i tak macie nasze rady gdzieś.

Starzec wstał i poszedł w swoją stronę. Leżący w piachu w obdartym dresie mężczyzna zaczął rozmyślać nad tym, co mówił do niego o 60 lat starszy człowiek. Nie obchodził go już tłum gapiów, śmiejących się z niego do rozpuku, obchodziło go tylko to, co powiedział jego były już rozmówca. Spróbował wstać i mimo ogromnego wysiłku i dwóch upadków, podniósł się i chwiejnym krokiem wrócił do swojego mieszkania.

Ów dwudziestolatek mieszkał w falowcu przy ulicy Jagiellońskiej, na trzecim piętrze. Z racji, że był mocno wstawiony, ciężko mu było doczłapać się po schodach na trzecie piętro. Normalnie użyłby windy, lecz była zepsuta, więc musiał iść schodami. Z wielką determinacją zdobył swój cel, to jest dotarł do drzwi swojego mieszkania. Nie musiał nawet szukać kluczy, ponieważ drzwi otworzyła jego matka, która zaciekawiona nad wyraz długim powrotem do domu, a właściwie jego długą podróżą po klatce schodowej, postanowiła wyjrzeć i zobaczyć co się dzieje.

Zobaczywszy swojego syna brudnego, oblanego piwem, wymiocinami i obsypanego okruchami chipsów, wpadła w osłupienie. Poleciała jej łza po policzku, dając do zrozumienia, że jest bezsilna wobec jego zachowania i stylu życia.

— Synu, coś ty narobił! — krzyknęła matka mężczyzny. — Wchodź, zanim cię ktoś zobaczy.

— Co… co, ja nic nie zrobiłem, ja się chciałem tylko zabawić — wymamrotał mężczyzna.

— Zabawić… ja ci dam zabawić! Od trzech godzin nie było cię w domu, tylko chlejesz to piwsko, dupę grzejesz przed telewizorem albo przed tą durną konsolą… Pracy nie masz, studiów nie masz, bo cię wywalili. Tak chcesz żyć?

— A co ci do tego — mamrotał dalej na wpół przytomny. — Daj mi się położyć, bo zmęczony jestem…

— Ja ci dam zmęczony, cholera jasna… Ojciec wróci to ci tak do rozumu przemówi, że zobaczysz…

Dalszej części wywodu matki nie słuchał. Zasnął w przejściu prowadzącym do swojego pokoju kompletnie pijany. Matka ze złości zaczęła płakać i modliła się w myślach o nawrócenie dla swojego syna. Wciąż wierzyła w jego zmianę, choć ta wiara zanikała powoli z każdym kolejnym dniem.

Koło godziny szesnastej do domu wrócił ojciec mężczyzny. Zastawszy płaczącą żonę (matkę owego dwudziestolatka) w kuchni, od razu zaczął wypytywać, co się stało.

— Maciek znów wrócił pijany do domu… — zaczęła opowiadać matka.

— Jak pijany… a miał skończyć z chlaniem i zacząć szukać pracy. Jak nie chce wrócić na studia to niech pracuje, rowy kopie.

— Kiedy widzisz, że nic sobie z tego wszystkiego nie robi.

— A rozmawiałem z nim wczoraj, kurde mać, żeby się ogarnął i przestał pić i się szlajać nie wiadomo gdzie — mówił zdenerwowany ojciec Maćka.

— Nic to nie dało, jak widać. Nic sobie nie robi z naszych zamartwiań o jego przyszłość… nic tylko chlanie, granie w gry, i tak w kółko.

— Już ja mu dam! — wrzasnął ojciec. Chciał wejść do pokoju i przemówić synowi do rozsądku, gdy na jego drodze stanęła jego własna żona i powiedziała, by dał spokój Maćkowi i żeby pogadali jak wstanie.

Rodzice chłopaka poszli w spokoju zjeść obiad do kuchni i przez ten czas rozmawiali o jego sytuacji. Maciek obudził się dopiero koło godziny 19.

Gdy się obudził, jego rodzice siedzieli już w salonie na kanapie, oglądali telewizję. Widząc swojego syna na wpół przytomnego, na dość mocnym kacu, na ich twarzach pojawiła się złość. Zaczęła się dość ostra rozmowa.

— No, pan śpioch raczył nas odwiedzić — niemalże wrzasnął ojciec.

— Która jest godzina w tej chwili? — zapytał przymulonym głosem Maciek.

— Jest, drogi synu, dziewiętnasta trzy… ale to nie jest w tej chwili istotne — odpowiedział ojciec wzburzonym tonem.

— O co, ci chodzi, tato…

— O co mi chodzi? Matka mówiła, że znowu piłeś. Prawda to?

— A co… — mówił dalej zamulonym tonem chłopak.

— Jeszcze się mnie pytasz „a co”? Umawialiśmy się na coś. Miałeś przestać chlać i wziąć się za pracę, skoro nie uczęszczasz już na studia.

— No miałem, szukałem pracy i nie ma nic fajnego.

— Ciekawe jakiej ty pracy szukałeś, skoro cały dzień spędzasz poza domem. — odpowiedział ojciec Maćka.

— A co ci do tego, dorosły jestem, to moja sprawa czego szukam. — obruszył się Maciek.

— No! Jesteś dorosły, masz dwadzieścia lat, twoi rówieśnicy studiują, wyprowadzają się, tworzą własne rodziny, a ty co? Dalej siedzisz u nas, nawet nie pracujesz, tylko żresz za nasze, pijesz ten cholerny alkohol, grasz w jakieś durne gry i tyle. A jeszcze przed maturą miałeś takie ambitne plany, chciałeś być lekarzem i co? Wyrzucili cię, bo się awanturowałeś. Nie dość, że przyszedłeś pijany na wykład i zacząłeś obrażać wszystkich. A potem zaatakowałeś wykładowcę. Już nie pamiętasz? To ci przypominam. Co ty robisz, chłopie, ze swoim życiem? Staczasz się, stajesz się A L K O H O L I K I E M, chodzisz wiecznie nawalony i tylko wszędzie problemy robisz. Nie widzisz tego?

— Ale przecież jestem dorosły i sam mogę osobie decydować, prawda? — wrzasnął chłopak.

— Dopóki mieszkasz u nas i jesteś na naszym utrzymaniu, masz się nas słuchać, jasne? — wrzasnął ojciec.

— To już niedługo nie będę z wami mieszkał — powiedział podniosłym tonem Maciek.

— Tak? Ciekawe, gdzie się wyprowadzisz — zakpił ojciec.

— Nie twoja sprawa — wrzasnął Maciek.

Po tych słowach, Maciek wyszedł z salonu i wzburzony wrócił do swojego pokoju. Trzasnął drzwiami i już do końca dnia nie odzywał się do swoich rodziców. Rzucił się na kanapę, włączył grę, zaczął grać i zaczął rozmyślać o wyniesieniu się z domu.

Tymczasem w salonie rodzice chłopaka dyskutowali o nim. Na ich twarzach malował się smutek oraz troska o los swojego syna. Widać było, że bardzo kochają syna, chcą mu pomóc i wyprowadzić go na prostą.

— I co my teraz z nim zrobimy? — spytała matka.

— Nie wiem, już mam szczerze dość jego zachowania, ale trzeba mu jakoś kurde pomóc. — odpowiedział ojciec.

— Ale słyszałeś, co on powiedział. On chce się wynieść z domu.

— A niech się wynosi — powiedział obojętnym tonem ojciec. — Wróci dość szybko do nas z podkulonym ogonem.

— Martwię się jednak, że coś mu się stanie — powiedziała przygnębionym tonem matka.

— Przecież to jest dorosły chłop, musi sobie dać radę. — odpowiedział ojciec. Oboje wrócili do oglądania telewizji

W pokoju obok natomiast Maciek rzucił padem, wyłączył grę i zaczął pakować się. Było około godziny 19:30, zaczynało robić się ciemno, mimo tego, iż był początek maja. Zaczął wyrzucać wszystkie ubrania z szafy, wrzucać do walizki byle jak, wyjmował, rzucał nimi po pokoju. Trzasnął drzwiami od szafy, rzucił się na podłogę i zaczął płakać. Czuł bezsilność. Miał wrażenie, że wszyscy go opuścili, czuł się niechciany. W jego głowie coraz bardziej nasilał się pomysł na wyprowadzkę. Coraz bardziej był zmotywowany do tego, by opuścić swoich rodziców.

Nagle wstał, otworzył po cichu drzwi i wymknął się z domu niezauważony. Poszedł do sklepu monopolowego i kupił sobie trzy piwa. Wiedział, że jak wróci do domu, zostanie przyłapany, więc stwierdził, że lepiej będzie, jak tę noc spędzi poza domem. Szedł w stronę Parku Reagana, z jednym otwartym piwem w ręce, a pozostałe dwie puszki miał schowane w siatce. Ludzi na dworze było coraz mniej, więc była mniejsza szansa, że ktoś, kto go kojarzy, przyłapie go na piciu. Szedł dalej, w kierunku byłej już ulicy Dąbrowszczaków, a obecnej alei Lecha Kaczyńskiego, pomału zataczając się od nadmiaru alkoholu. Dotarł do Parku Reagana i, kończąc pierwsze piwo, szukał idealnego dla siebie miejsca, by móc usiąść i dopić pozostałe dwa.

Nie zaszedł wcale tak daleko, ponieważ usiadł cztery ławki dalej (licząc od wejścia), wyciągnął pozostałe dwa piwa i otworzył, z dość dużym trudem. Skończywszy pierwsze piwo, zaczął rozglądać się dookoła, trochę bojąc się, czy ktoś go przyłapie i czy przypadkiem policja nie patroluje terenu. Upewniwszy się, że dookoła jest pusto, bez wahania przystąpił do spożywania drugiego piwa. Skończył je w kilka minut, po czym zaczął pić trzecie piwo. Tego już nie dokończył, ponieważ zasnął.

W momencie, gdy Maciek zasnął, była godzina 21:15. Było już prawie całkowicie ciemno, ludzi nie było w ogóle widać. Gwiazdy na niebie świeciły dość mocno, a księżyc, tak jak słońce za dnia, przebijał się do okien mieszkań. Na dworze było bardzo ciepło, jak na maj, a sam Maciek ubrany był tylko w koszulkę z krótkim rękawem, czarny dziurawy dres i czarne, brudne od piachu buty. Spał w najlepsze na ławce, upojony alkoholem.

Obudziło go trzech nieznajomych mężczyzn, którzy przed północą przechadzali się przez Park Reagana. Byli oni zamaskowani, cali ubrani na czarno tak, że ich ciał nie było widać pośród nocnego nieba. Zainteresowali się śpiącym Maćkiem. Podeszli do niego i zaczęli między sobą komentować jego wygląd i to, że śpi pijany na ławce.

— Ty, Seba, patrz, jakiś debil śpi, pewnie narąbany, ha, ha — zaśmiał się jeden z nich.

— Bez kitu, aż wali od niego — powiedział drugi.

— Trzeba go obudzić czy coś — powiedział pierwszy zamaskowany typ.

— Ej, gościu, wstawaj — zaczął się wydzierać trzeci typ, szturchając Maćka.

— Co.. co jest… — zapytał zdezorientowany Maciek.

— Wstawaj, ćwoku — powiedział kpiącym tonem ten drugi typ.

Nagle Maciek poczuł silne uderzenie w twarz. Dwóch zamaskowanych typów zaczęło bić Maćka, a gdy ten pod wpływem ciosów zleciał z ławki, zaczęli go kopać, łamiąc mu żebra. Znęcali się nad nim jeszcze około 5 minut. Maciek stracił przytomność, miał całą twarz we krwi, złamany nos, wszędzie siniaki i złamane żebra.

Po wszystkim wszyscy trzej zaciągnęli go pod najbliższy śmietnik, po czym każdy dał Maćkowi „pamiątkowy” prawy sierpowy na twarz, po czym uciekli. Śmiali się między sobą z tego, co zrobili chłopakowi.

Maciek spał pobity do około godziny piątej nad ranem. Po przebudzeniu poczuł ogromny ból, miał problemy z oddychaniem. Chwilę później próbował wstać i dopiero za trzecim razem udało mu się jakkolwiek podnieść. Szedł na czworaka, w stronę alei Kaczyńskiego, jednakże co chwilę upadał z braku sił. Gdy zdołał wyjść z Parku Reagana, doczłapał się do najbliższego przystanku, po czym stracił przytomność.

Tymczasem, rodzice Maćka spali w najlepsze. Zasnęli koło godziny 22 i nawet nie spostrzegli, że ich syna nie ma w domu. Nie zastanawiało ich to, że jest bardzo cicho u niego w pokoju.

Gdy wstali koło godziny 8, poszli na śniadanie do kuchni, spostrzegli otwarte drzwi od jego pokoju a tam — pusto. Zastali jedynie porozrzucane rzeczy, rozwalonego pada, wyłączony telewizor oraz walizkę na jego łóżku świadczącą o tym, że poważnie traktował swoje słowa o wyniesieniu się z domu. Rodzice chłopaka mocno się zlękli. Ojciec natychmiast wybiegł przed blok szukać syna. W jego głowie zrodziła się myśl, że mógł pójść do sklepu monopolowego po kolejne piwa i pewnie zaraz wróci. Chodził dookoła bloku mocno zdenerwowany.

Wszedł na główną ulicę, gdzie od rana jeździły samochody, autobusy i tramwaje. W jego głowie pojawiła się myśl, że mógł też rzucić się pod jakiś samochód albo tramwaj, oraz, że być może leży gdzieś zakrwawiony lub, co najgorsze — martwy. Przeszedł całą okolicę, zajrzał na pobliskie przystanki autobusowe i tramwajowe, lecz nie znalazł swojego syna.

Wrócił do domu, jeszcze bardziej zestresowany niż przedtem. Jego żona, a matka Maćka, uspokajała go mówiąc, że wszystko będzie dobrze i że za niedługo Maciek wróci. Tuliła swojego męża do siebie, solidaryzując się z nim w cierpieniu. Sama również umierała ze strachu o los swojego syna. Nagle poczuła się gorzej. Jej choroba serca dała się we znaki. Mąż kazał jej usiąść i pobiegł do kuchni, by nalać jej trochę wody. Wrócił z pełną prawie po brzegi szklanką. Ona napiła się i próbowała wolniej oddychać. Zaczęła czuć się już lepiej.

Chwilę później rodzice Maćka zaczęli dyskutować o tym, co zrobić ze zniknięciem syna.

— Wiesz co, Zbyszek, może poczekajmy jeszcze chwilę, pewnie a chwilkę wróci — powiedziała zmartwiona mama Maćka.

— Nie wiem, nie jestem tego pewien. A jak nie wróci to co robimy? — spytał skonsternowany Zbigniew.

— Wróci, spokojnie. On od jakiegoś czasu tak ma, że wychodzi na kilka godzin i wraca. Osobiście przywykłam do tego.

— No, ale jak za godzinę nie wróci, to dzwonimy na policję.

— Wtedy tak, ale poczekajmy tą godzinę, nie dzwońmy zbyt szybko — odpowiedziała matka chłopaka.

Minęła godzina, odkąd rodzice Maćka odkryli, że nie ma go w domu. Dali sobie jeszcze 5 minut. Potem dziesięć, piętnaście, aż zrobiła się druga godzina,, odkąd zauważyli, że ich syn zniknął. W końcu zniecierpliwieni postanowili zadzwonić na policję.

Tymczasem Maćka odnalazł nieznajomy przechodzień, który szedł do pracy. Maciek leżał cały zakrwawiony koło wiaty przy przystanku „Park Reagana”. Zadzwonił po pogotowie i powiadomił o znalezieniu przy Parku Reagana pobitego człowieka, który jest nieprzytomny i jest cały we krwi. Dyspozytor powiadomił również o tym fakcie policjantów, którzy szybko skojarzyli, że chwilę wcześniej przyjęli podobne zgłoszenie.

Dziesięć minut później na miejscu zjawiła się karetka a wraz z nią radiowóz policji. Ranny Maciek trafił natychmiast do szpitala. Komendant, który przyjmował zgłoszenie, zadzwonił do rodziców Maćka, by poinformować ich, że ich syn został odnaleziony. Leżał dwa przystanki dalej od ich miejsca zamieszkania. Policjant zdał relację z zastanego stanu rzeczy: nieprzytomny chłopak, cała twarz i ręce we krwi, odrapane, połamane żebra. Rodzice Maćka byli w szoku i aż nie mogli uwierzyć, co spotkało ich syna. Chwilę ochłonęli i pędem pojechali do szpitala na gdańskiej Zaspie, do którego został przetransportowany ich syn.

Zbigniew był tak rozemocjonowany, że nie był w stanie poprawnie prowadzić samochód. Jego żona co chwilę uspokajała go, choć sama czuła się podobnie, co on. Chwilę później dotarli na miejsce. Zaczęli wypytywać przechodzących obok lekarzy o to, gdzie leży ich syn. Gdy dowiedzieli się, gdzie leży, natychmiast pobiegli tam.

Zastali ordynatora, który zaczął mówić, że ich syn jest w bardzo ciężkim stanie i że w ciągu najbliższych godzin rozstrzygnie się jego los. Rodzice Maćka przestraszyli się jeszcze bardziej do tego stopnia, że jego Matka omdlała.

Półtorej godziny później, Maciek obudził się. Rodzice mogli wejść do sali, by się z nim zobaczyć. Nie kryli emocji, które nimi targały.

Rozdział II

— Gdzie… gdzie ja jestem — zapytał zdezorientowany Maciek. Był cały obolały, z jego twarzy została zmyta krew. Jego żebra były opatrzone dość dużym bandażem a na jego nos został nałożony gips. Siniaki na jego ciele zaczynały się pomału goić. Jego oddech był bardzo płytki i a każdy kolejny sprawiał mu ogromny ból. Miał jeszcze limo pod okiem, które wręcz je zakrywało.

— Jesteś w szpitalu, zostałeś pobity — odpowiedziała zrozpaczona matka chłopaka. Po chwili jej twarz zalała się łzami. Nie mogła znieść widoku swojego syna, który poprzedniej nocy został pobity przez nieznanych sprawców, leżącego na szpitalnym łóżku z połamanymi żebrami, złamanym nosem i sińcami. Stojący obok Zbigniew objął ją mocno i czule, choć również nie kryjąc łez spływających po policzkach.

— Martwiliśmy się o ciebie — powiedział. — Długo czekaliśmy, aż wrócisz do domu, ale nie wracałeś. Na szczęście policja cię znalazła.

— Co się właściwie stało? — spytał chłopak.

Te słowa wypowiedział z ogromnym trudem, gdyż przeszywał go nieznośny ból. Zaczynał czuć swoje żebra, nos, przez który nie mógł swobodnie oddychać. Powoli docierało do niego, co się stało.

— Zostałeś pobity, jakiś przechodzień znalazł cię leżącego na przystanku nieprzytomnego, całego we krwi — odpowiedział ojciec, uspokajając przy tym matkę Maćka.

— Nie wiadomo jeszcze, kto to zrobił — odparła przez łzy matka.

— Pamiętam coś chyba z tamtej nocy — odpowiedział Maciek. — Wiem, że musiałem spać na ławce w Parku Reagana, zbudziło mnie jakichś trzech zamaskowanych gości. Pamiętam, że byli ubrani cali na czarno, było widać tylko ich oczy, wiem, że dwóch miało niebieskie, drugi, zdaje się piwne, ponieważ średnio było widać je pod osłoną nocy…

Maciek musiał zrobić chwilę przerwy w relacjonowaniu zdarzeń, ponieważ musiał złapać oddech. Zaczął uskarżać się na coraz silniejszy ból w okolicach żeber. Po chwili przyszedł ordynator i wezwał rodziców Maćka do siebie. Zanim poszli do gabinetu ordynatora, matka chłopaka szybko położyła mu na szafce nocnej stojącej obok jego łóżka parę gazet sportowych, by miał co robić, gdy będzie sam.

Wchodząc do gabinetu rodzice ujrzeli doktora przeglądającego zdjęcie rentgenowskie ciała Maćka. Zajęty, nie zauważył nawet, że weszli. Po chwili zorientował się, po czym podszedł, przywitał się i pokazał im owe zdjęcie.

— Jak państwo widzą, państwa syn ma złamane 4 dolne pary żeber, naczynia nie są uszkodzone, z wyjątkiem wątroby i płuc. Płuca są jednak tylko delikatnie uszkodzone, naprawią się w ciągu, myślę, czterech tygodni. Bardziej uszkodzona jest wątroba, aczkolwiek nie jest to również groźne dla zdrowia syna. Może on mieć również problemy z oddychaniem, ale spokojnie, tylko dopóki się wszystko nie zagoi i nie zrośnie.

— Dobrze, że nic poważniejszego się nie stało — powiedziała z ulgą matka Maćka.

Tymczasem Maciek przeglądał uważnie czasopisma sportowe, które zostawiła mu jego matka. Śledził najnowsze dane z boisk piłkarskich, nowinki transferowe i tym podobne. Wkrótce jego rodzice wrócili do sali, by przedstawić mu wyniki rentgena.

— Synu, masz niesamowite szczęście — rzekł ojciec. — Masz tylko, oprócz połamanych żeber i nosa, uszkodzone lekko wątrobę i płuca. Lecz nie bój się, wszystko za jakiś czas wróci do normy.

— Uff, to się cieszę, że nic poważnego — odpowiedział z ulgą Maciek. Na jego twarzy pojawił się rumieniec. Zaczął przyzwyczajać się do bólu żeber i nosa. Starał się mniej mówić, aczkolwiek musiał dokończyć to co wcześniej mówił.

— To co, dokończysz, co zacząłeś? — spytał Zbigniew.

— Na czym to ja skończyłem… a, tak. Ci zamaskowani ludzie. Pamiętam, że zaczęli okładać mnie pięściami, po czym spadłem z ławki i potem już nie pamiętam co się działo. Wiem tylko, że obudziłem się koło śmietnika. Pamiętam, że próbowałem się ruszyć, lecz nie byłem w stanie rozeznać, gdzie idę. Kręciło mi się w głowie na tyle, że późniejszych chwil już nie pamiętałem…

Maciek znowu musiał nabrać tchu. Znów przez jego ciało przeszedł straszliwy ból, porównywany do chodzenia gołymi stopami po odwróconych, wbitych w deskę gwoździach.

Rodzice chłopaka słuchali tego z zapartym tchem, ich serca zaczęły bić z zawrotną prędkością. Matka chłopaka zaczęła znowu płakać, tym razem również i ojciec rozpłakał się. Maćkowi zrobiło się żal swoich rodziców. Widział, co muszą przeżywać w tej chwili. Ich jedyny, najukochańszy syn, leży w tej chwili w szpitalu, pobity, połamany, a każdy jego kolejny oddech boli go niemiłosiernie.

Oboje wzięli sobie po jednym krzeseł z tych, które stały tuż przy wyjściu z sali, po czym usiedli przy Maćku. Matka Maćka złapała go za rękę po czym powiedziała:

— Synu, pamiętaj, zawsze jesteśmy z tobą, kochamy cię.

— Ja was też kocham — odpowiedział smutnym tonem Maciek.

Ojciec Maćka musiał już iść do pracy. Pożegnał syna ciepłym uściskiem dłoni i delikatnym przytuleniem, by nie połamać mu jeszcze bardziej żeber i udał się do wyjścia.

Zbigniew był szanowanym w Gdańsku chirurgiem. Pracował w Szpitalu Wojewódzkim „Copernicusie”. Studiował na Gdańskim Uniwersytecie Medycznym, gdzie zdobył tytuł doktora. Oprócz tego podjął pracę wykładowcy na tej uczelni. Pracował z pasją i szczególną miłością i empatią zarówno do swoich pacjentów, jak i studentów. Szczególnie lubił pracę ze swoimi studentami, których uważał za inteligentnych i wierzył, że w przyszłości godnie zajmą się zdrowiem Polaków. To w jego ślady chciał pójść Maciek, podejmując wybór w trzeciej klasie liceum co do przedmiotów, które będzie chciał zdawać na egzaminie.

Matka Maćka, Maria, była natomiast gedanistką, lubiła oprowadzać turystów po mieście. Kochała Gdańsk i wszystko, co z nim związane. Nawet niegdyś startowała w wyborach do Rady Miasta, lecz z niepowodzeniem. Jej ulubionym zajęciem było gotowanie. Codziennie testowała nowe przepisy znalezione w internecie. Nawet jeśli jej coś nie wychodziło, nie poddawała się i próbowała dalej. Zawsze mogła liczyć na pomoc swojego syna. Często gdy wracał ze szkoły i zastawał matkę gotującą obiad w kuchni, chętnie brał się do pomocy.

Sam Maciek nie był nigdy dzieckiem sprawiającym jakiekolwiek problemy wychowawcze.

Owszem, broił jak każdy chłopiec, aczkolwiek miał opinię zaradnego, poukładanego i pomocnego dziecka. W każdą sobotę wychodził razem z rodzicami po zakupy, pomagał w sprzątaniu mieszkania. Cała rodzina dużo rozmawiała ze sobą, śmiała się, nawet oglądała różne głupoty w telewizji.

W szkole chłopak uczył się bardzo dobrze, był bardzo aktywny, zadawał dużo pytań, praktycznie wszyscy go lubili. Maturę zdał ze świetnymi wynikami, bo z ponad 90% ze wszystkich przedmiotów i bez problemów dostał się na studia medyczne. W wakacje poznał fajną dziewczynę… i tu zaczęły się jego problemy. Okazało się, że owa dziewczyna cały czas wykorzystywała go na pieniądze, a na koniec ich znajomości wyszło, że ona ma chłopaka, starszego od niej o 3 lata, ogromnego i dobrze zbudowanego. Maciek dostał od niego kilka razy po twarzy za „zalecanie się do jego dziewczyny”, po czym wszyscy rozeszli się w swoje strony.

To Maćka przerosło. Wtedy po raz pierwszy wypił piwo. Znaczy… nie jedno piwo. Wypił ich cały sześciopak. To cud, że wtedy się nie przekręcił. Było to tego samego dnia. Maciek kupił całą zgrzewkę piwa z Biedronki i wytrąbił całą w pobliskim parku. Zataczając się w drodze do domu, trącał przechodniów. Na jego nieszczęście obok niego przejeżdżał radiowóz, zatrzymał się na poboczu i wyszli z niego dwaj policjanci. Widząc pijanego Maćka, podeszli do niego i próbowali go wylegitymować, lecz Maciek zupełnie nie kontaktował, więc postanowili zawieść go na izbę wytrzeźwień. Jakimś cudem udało im się uzyskać od niego numer do jego matki i zadzwonili, by poinformować ich, że ich syn siedzi na izbie wytrzeźwień. Rodzice Maćka przyjechali po pół godzinie i zabrali go z powrotem do domu.

Na przestrzeni kilku miesięcy, do momentu gdy rozpoczął się nowy rok akademicki, wydarzyło się jeszcze kilka incydentów z udziałem pijanego chłopaka. Albo okradł pobliski sklepik osiedlowy, albo wygrażał ludziom w autobusie (swoją drogą, nikt nie wie, dokąd zamierzał jechać). Gdy zaczął się październik, Maciek przestał pić i wziął się za naukę. Aczkolwiek wytrzymał na uczelni tylko 5 miesięcy. Został z niej wyrzucony, ponieważ przyszedł pijany na wykład, zaczął atakować swoich kolegów i koleżanki z roku oraz zaczął się odgrażać wykładowcy, że zabije jego, całą jego rodzinę oraz wszystkich tutaj zgromadzonych. Został wówczas siłą wyprowadzony przez ochronę z uczelni i wydalony.

To był czas powrotu Maćka do nałogu. Zaczął nie tylko pić spore ilości alkoholu, ale i palić papierosy, które zawsze uważał za niezdrowe, ponieważ niszczą płuca i powodują raka. Bardzo się zaniedbał, przestał się golić, chodzić do fryzjera, potrafił przez kilka tygodni nie umyć się czy obciąć paznokci. Całymi dniami albo szwendał się po Przymorzu i okolicach, albo siedział w domu i grał w gry.

Nie miał żadnych przyjaciół, ponieważ zerwał ze wszystkimi znajomość. Jego stan doprowadzał matkę do złego stanu zdrowia. Raz nawet wylądowała w szpitalu z zasłabnięciem. Ojciec natomiast prawił mu kazania i próbował do niego dotrzeć, że to, co ze sobą robi, wykańcza nie tylko jego, ale i jego rodziców.

Od tamtej pory Maciek się staczał. Upicie się do nieprzytomności w jelitkowskim parku, pobicie przez nieznanych zamaskowanych sprawców pod osłoną nocy w Parku Reagana to nieliczne skutki jego staczania się na dno.

Obecnie, leżąc w szpitalu, prawie całymi dniami samotnie, gdyż jego rodzice pracowali, rozmyślał o tym wszystkim. Czuł się źle z tym, że „przepił” ostatnie miesiące swojego życia, podczas gdy mógł w tym czasie dalej studiować i rozwijać się. Zdał sobie sprawę, jaką krzywdę wyrządzał nie tylko sobie, ale i swoim rodzicom. W swojej głowie słyszał głos ojca, który mówił mu któregoś dnia:

„Ogarnij się, synu, bo krzywdzisz nie tylko siebie ale i nas”. Przyznał wtedy w myślach rację ojcu.

Co jakiś czas przeglądał czasopisma przyniesione przez matkę, czasem pograł trochę na swoim telefonie (o dziwo nie został mu skradziony przez tych ludzi, którzy go pobili). I tak zleciał mu dzień.

Wybiła godzina osiemnasta. W tym momencie do sali weszli jego rodzice. Mama Maćka przyniosła synowi obiad „na wynos” oraz kolejnych parę czasopism. Ojciec natomiast trzymał w ręku futerał z laptopem, by Maciek nie tylko zabił czas, ale i żeby poszukał pracy. Usiedli oboje koło łóżka syna. Maria zaczęła karmić syna zmiksowaną zupą pomidorową, podczas gdy Zbigniew zaczął wypytywać o to, jak mu minął dzień.

— Nudnawo trochę muszę przyznać. Troszkę tam poczytałem sobie tych gazetek co mi mama przyniosła, trochę pograłem sobie w grę na telefonie, trochę też porozmyślałem o moim życiu — opowiedział Maciek.

— I co ciekawego wymyśliłeś? — zapytał ojciec.

— No… że bardzo was krzywdzę swoim zachowaniem — powiedział ze skruchą Maciek — i chciałem was wszystkich przeprosić.

— Mamy nadzieję, że coś zmienisz w sobie jak stąd wyjdziesz — powiedziała matka.

— Oczywiście — odpowiedział ochoczo chłopak. — Mam zamiar zapisać się na terapię.

— No no! Jesteśmy pod wrażeniem — zakrzyknął ojciec.

— A poza tym to jak u was? — zapytał Maciek.

— U mnie wszystko dobrze — odpowiedział ojciec. — Nie miałem dzisiaj zbyt ciężkiego dnia. Jedynie zszywałem jakiemuś dziecku głowę i to tyle.

— U mnie też dobrze — odpowiedziała matka.

— Ja miałam natomiast dwie wycieczki z Niemiec i jedną z Wielkiej Brytanii. Na jednej z nich trafił się taki jeden śmieszek, który znał różne zabawne dowcipy, ale wolę ich nie opowiadać, by nie spalić ha, ha, ha. Oprócz tego pokazywałam wycieczkowiczom Stare Miasto, ECS, Kościół Mariacki i różne takie zakątki na Starym Mieście.

— No to fajnie — odpowiedział z radością syn.

— Też mi się tak wydaje. A zupka smakowała?

— Jeszcze jak! — zakrzyknął Maciek. Jest jej jeszcze trochę w domu?

— Owszem, mogę ci przynieść na jutro jeszcze trochę, jeśli chcesz.

— A poproszę, tylko żeby zostało coś dla was.

— O to się nie martw — odpowiedział ojciec. — Damy sobie radę.

— Dobra, już musimy niestety iść, ponieważ mamy jeszcze kilka spraw do załatwienia — odpowiedziała Maria. — Trzymaj się, synku, bądź dzielny i pamiętaj, że myślimy cały czas o tobie.

— Dobrze to w takim razie do zobaczenia, kocham was — odpowiedział Maciek.

— My ciebie też — odpowiedziała matka.

Cała trójka przytuliła się i pożegnała. Maciek został sam w sali, podłączony do kroplówki. Wziął z szafki nocnej kolejną gazetę, tym razem o polityce, i przeglądał ją z zaciekawieniem. Na jednej stronie zobaczył artykuł o pewnym znanym na całym Pomorzu samorządowcu, który wygrał walkę z alkoholizmem. Opowiadał w nim, że nie pije już od trzech lat i ma się z tym świetnie.

Doradzał również innym osobom, by również zaprzestały picia. To podbudowało Maćka i zmotywowało go jeszcze bardziej do pójścia na terapię.

Maciek spędził cały wieczór na śledzeniu wydarzeń politycznych oraz graniu w gry na telefonie. Poszedł spać około godziny 22. Przez połamane żebra nie mógł się wygodnie ułożyć do spania. Jego pierwsza noc w szpitalnym łóżku była niespokojna. Na zewnątrz grzmiało i błyskało, on nie mógł wytrzymać w jednej pozycji w łóżku (co zrozumiałe), lecz też nie mógł zmienić tej pozycji, ponieważ nie mógł leżeć na połamanych żebrach. Tak przeleżał prawie całą noc. Zasnął dopiero około czwartej rano.

Przespał tylko dwie godziny. Mocno niewyspany, lecz i zmęczony ciągłym siedzeniem w jednej pozycji, wziął laptopa i zaczął szukać sobie psychoterapeuty, który pomoże mu zwalczyć problem alkoholowy. Znalazł po około dziesięciu minutach poszukiwań. Postanowił przedzwonić do mężczyzny z ogłoszenia.

— Dzień dobry, nazywam się Maciej Kierszowski, czy rozmawiam z panem Mleczko?

— Dzień dobry — odpowiedział niejaki pan Mleczko. — Tak, to ja jestem Rafał Mleczko, ten z ogłoszenia. W czym mogę panu pomóc?

— Chciałbym zapisać się do pana na terapię. Aczkolwiek jest mały problem. Leżę w tej chwili w szpitalu, mam złamane żebra, lekarz zabronił mi w tej chwili wychodzić.

— Rozumiem — odpowiedział pan Rafał Mleczko. — W takim razie wstępnie zapiszę pana na zajęcia, to znaczy, do grupy wsparcia, aczkolwiek przyjdzie pan, jak pan już całkowicie wyzdrowieje, dobrze? Tylko prosiłbym, żeby dał pan znać. Możemy zrobić też tak, że ja będę w wolnych chwilach przychodził do pana do szpitala, żeby z panem porozmawiać w cztery oczy.

— Wie pan, bardzo bym się ucieszył, gdyby pan mógł mnie odwiedzać — odpowiedział Maciek.

— W takim razie czy pasuje panu jutro, na przykład o 15? — spytał terapeuta.

— Oczywiście — odparł Maciek.

— A więc jesteśmy umówieni. W takim razie do usłyszenia i do zobaczenia.

— Dziękuję. Do widzenia.

Po zakończeniu rozmowy Maciek poczuł ogromną ulgę i siłę do działania. Uwierzył w siebie i w to, że uda mu się zwalczyć nałóg.

Zaczął również szukać pracy. Pod wpływem obecnej sytuacji związanej z tym, iż musiał leżeć w szpitalu z połamanymi żebrami oraz z pandemią wirusa, zmuszony był do znalezienia pracy zdalne. Zaczął przeglądać oferty w internecie, lecz nie trafił na razie na nic ciekawego. W sumie spędził na szukaniu pracy ponad godzinę.

W pewnym momencie Maćka ogarnęła monotonia. Leżał całymi dniami w łóżku, w jednej pozycji. Do dyspozycji miał jedynie gazety, laptopa i telefon. Nie mógł w ogóle wstać i poruszać się trochę. Nawet jak zaswędziała go stopa to nie mógł się podrapać, gdyż nie mógł w ogóle ruszyć.

Kilkanaście minut później do jego sali przywieziono mężczyznę, około dwa lub trzy lata starszego od Maćka. Miał on złamaną nogę. Maciek w końcu poczuł, że nie będzie musiał spędzać całych dni samotnie. Gdy mężczyzna został położony przez pielęgniarki na łóżko i ułożył się tak, jak mu wygodnie, Maciek, trochę nieśmiało, odezwał się do niego.

— A co się panu stało?

— A miałem taki mały wypadek — odpowiedział z obojętnym wyrazem twarzy mężczyzna. — Jestem półzawodowym piłkarzem i akurat podczas dzisiejszego meczu zostałem sfaulowany tak, że przy wywrotce wykręciła mi się noga. No i… pękło mi w niej coś.

— To niefajnie — odparł ze smutkiem Maciek.

— A tak z ciekawości — gdzie pan trenuje?

— W klubie rezerwach Lechii — odpowiedział dumnie mężczyzna. — Akurat pół roku temu wyleczyłem się z poprzedniej kontuzji, przez którą pauzowałem 3 miesiące. No i teraz znowu… Nie znoszę kontuzji. Chciałbym więcej grać, ponieważ chciałbym spełnić swoje marzenie z dzieciństwa i w przyszłości zagrać w pierwszej drużynie Lechii.

— Rozumiem. Sam jestem fanem Lechii Gdańsk. Dość często chodziłem na mecze z moim tatą. Tak w ogóle mam na imię Maciej.

— Bardzo mi miło, ja mam na imię Jakub, ale możesz mi mówić Kuba.

— Miło mi pana poznać — odparł Maciek.

— Mi również. Może mówmy sobie na „ty”?

— Bardzo chętnie — odpowiedział z radością Maciek. — W sumie to będziemy na siebie „skazani” przez około 3—4 tygodnie.

— A jeśli chodzi o ciebie, Maćku to jak ty tutaj trafiłeś? — spytał Kuba.

— Nieciekawa historia… — zaczął Maciek. — Właściwie nie pamiętam dokładnie jak to było, ale pamiętam, że spałem na ławce w Parku Reagana — chyba musiałem wtedy się upić — i nagle podeszło do mnie trzech zamaskowanych typów… No i pobili mnie. Pamiętam szczątkowo, że próbowałem doczłapać się do najbliższego przystanku a potem zaczęło mi się kręcić dość mocno w głowie i… obudziłem się w szpitalu.

— Przykre — stwierdził Kuba, którego wyraz twarzy wskazywał niemałe przerażenie. — I co ci właściwie zrobili?

— Skopali mnie tak, że leżę ze złamanymi żebrami, nosem oraz gojącymi się siniakami na ciele.

— Bandyci — stwierdził groźnym tonem Kuba, po chwili wzdychając głośno.

— Jestem ciekaw, czy ktoś widział wtedy to całe zajście i jakimś cudem powiadomił o tym policję…

— Mam szczerą nadzieję, bo tacy ludzie po- winni zgnić w męczarniach w więzieniu!

— Tak w ogóle, mam nadzieję, że nie będą ci przeszkadzać wizyty ani moich rodziców ani psychoterapeuty.

— Oczywiście, że nie — odpowiedział przyjacielskim głosem Kuba. — A — jeśli wolno spytać — czemu psychoterapeuta do ciebie ma przychodzić?

— Ponieważ zapisałem się na odwyk — opowiedział Maciek.

— Odwyk? — zapytał z niedowierzaniem Kuba.

— Tak. Od wielu dobrych miesięcy nadmiernie piję i często dochodzi do sytuacji, kiedy upijam się do nieprzytomności, tak jak ostatnio. Przez to też dochodzi do różnych przykrych incydentów.

— Na przykład jakich?

— Ojciec często wypominał mi, jak się z nim kłóciłem, że na przykład okradłem sklepik osiedlowy, albo groziłem ludziom w autobusie.

— Brak mi słów — stwierdził Kuba.

— Mi w sumie też jest głupio, jak teraz patrzę na to wszystko trzeźwym okiem.

— I powinno!

— Wiem — odpowiedział Maciek — Stąd pomysł, by zapisać się na odwyk.

— W takim razie życzę ci powodzenia i wytrwałości w odwyku — powiedział piłkarz.

— Bardzo dziękuję — odpowiedział Maciek z uśmiechem na twarzy.

Przez resztę dnia Maciek i Kuba zajmowali się swoimi sprawami, lecz czasem też i rozmawiali ze sobą o różnych rzeczach.

Wieczorem, koło osiemnastej, do Maćka przyszli jego rodzice. Matka, tak samo jak poprzedniego dnia, przyniosła mu jego ulubionej zblendowanej zupy pomidorowej. Oczywiście nie obyło się bez standardowego pytania o to, jak minął dzień. W pewnym momencie do rozmowy również dołączył Kuba, przedstawiony przez Maćka. Rodzice chłopaka od razu go polubili, ponieważ wypytywali go o to, czym się zajmuje na co dzień itd. Później opowiedzieli o swoim dniu w pracy. Posiedzieli w sumie z 15 minut po czym wyszli i udali się do domu.

Resztę dnia Maciek spędził na graniu na komputerze, po czym poszedł spać o 22. Tej nocy spało mu się wygodniej, ponieważ już trochę przyzwyczaił się do obandażowanych, połamanych żeber oraz do leżenia w jednakowej pozycji. Tej nocy, w porównaniu do poprzedniej, nie było burzy, nawet nie padał deszcz.

Maciek obudził się parę minut po piątej, po czym prawie od razu usiadł do laptopa. Tak samo jak poprzedniego dnia, zaczął szukać sobie pracy. Ponownie nie znalazł nic ciekawego. Resztę przedpołudnia, z przerwą na szpitalne śniadanie, spędził na surfowaniu po internecie, oglądaniu różnych głupich filmików czy graniu w gry. Co jakiś czas również rozmawiał ze swoim nowym kolegą z łóżka obok. Obaj bardzo polubili się, znajdywali co rusz nowe tematy do rozmowy, wymieniali poglądy, nawet te polityczne. Nawet dało się zauważyć, że więcej ich łączyło, aniżeli dzieliło. Popierali tą samą partię, obaj lubili sport, obaj za czasów szkolnych byli pilni i dobrze się uczyli. Maciek również pokazał Kubie grę, w którą często gra, gdy się nudzi z braku zajęcia. Nowemu koledze szybko spodobała się gra i zaczęli razem w nią grać. Tak oto obydwaj spędzali całe dnie.

Po południu, na umówioną godzinę 15, przyszedł do Maćka jego psychoterapeuta, Rafał Mleczko. Był to wysoki mężczyzna, postawny, ubierający się jak typowy inteligent, w koszulę ze swetrem. Był prawie dwukrotnie starszy od Maćka, również i bardziej doświadczony, ponieważ praco- wał z różnymi pacjentami o różnych dziwnych uzależnieniach. Zdarzali się tacy, co na przykład, jedli ziemię, pili wodę z muszli klozetowej do każdego posiłku, czy też klasycznie byli uzależnieni od różnych używek. Po wejściu do sali zapytał kulturalnie: „Dzień dobry, szukam Macieja Kierszowskiego. Czy dobrze trafiłem?”

— To ja jestem — odpowiedział nieśmiało Maciek.

— Witam, dzień dobry, Rafał Mleczko. Jest pan gotowy do rozmowy o pańskim problemie?

— Jestem — odpowiedział Maciek.

— Tak więc, proszę opowiedzieć coś o sobie.

— Jestem Maciek, mam dwadzieścia lat. Uczęszczałem — ponieważ już nie uczęszczam — na studia medyczne na Gdańskim Uniwersytecie Medycznym…

— Dlaczego już pan nie uczęszcza?

— Ponieważ zostałem z niej wydalony za wygrażanie się kolegom z roku i wykładowcy… Podobno byłem tam pod wpływem alkoholu i groziłem wykładowcy, że zabiję jego i całą jego rodzinę.

— Rozumiem — odpowiedział pan Mleczko. — A co wpłynęło na to, że sięgnął pan po alkohol po raz pierwszy?

— To przez nieudaną miłość, poznaną na wakacjach. Wie pan, jak jest się młodym i głupim to wierzy się nawet w najgłupsze opowiastki o wakacyjnej miłości… Że to takie super i w ogóle. A prawda jest taka, że zostałem oszukany. Poznałem na wakacjach super dziewczynę. Zakochałem się w niej. Lecz ona żerowała tylko na moim portfelu, a raczej na portfelu moich rodziców, ponieważ mój ojciec jest szanowanym w mieście chirurgiem a matka gedanistką, więc nie narzekamy na biedę. Później dowiedziałem się, właściwie przez przypadek, że ona ma chłopaka, który przy naszym „spotkaniu w trójkę” dał mi po ryju za „zalecanie się do jego dziewczyny”.

— Osobiście współczuję panu bardzo mocno — odpowiedział psychoterapeuta Mleczko. — sam nie wiem jakbym się zachował w pańskiej sytuacji. A później co się działo?

— Później to zaczęły się studia. Próbowałem przestać pić, lecz wytrzymałem tylko cztery miesiące, po czym upiłem się i doszło do tej sytuacji, o której panu powiedziałem. To właśnie za to zostałem wyrzucony.

Psychoterapeuta notował uważnie słowa Maćka w swoim notatniku. Na jego twarzy pisało się niedowierzanie, że tak młody chłopak wpadł w problem alkoholowy i przez swoją głupotę zniszczył sobie życie.

„Proszę mówić dalej, ja pana słucham” — powiedział cierpkim tonem psychoterapeuta.

Maciek zaczął opowiadać również o sytuacji sprzed kilku dni, kiedy upił się i poszedł do jelitkowskiego parku. Miał wtedy również jeszcze jedno piwo w ręce. Spędził tam kilka godzin, po czym zupełnie pijany wrócił do domu. Opowiedział również, jak to doszło do kłótni pomiędzy nim a ojcem, o wyjściu niepostrzeżonym z domu, o upiciu się w Parku Reagana oraz o pobiciu. Obaj zaczęli dyskutować o rozwiązywaniu problemu Maćka. Dyskutowali tak dobrą godzinę, po czym umówili się na następne spotkania.

Ponownie, jak poprzedniego dnia koło osiemnastej, do sali przyszli jego rodzice i zaczęli wypytywać o to, jak mu minął dzień. Maciek zaczął opowiadać o pierwszym spotkaniu z terapeutą i o jego długiej, ponad godzinnej dyskusji. Stwierdził również, że jest zdecydowany na kontynuowanie terapii.

I tak mijały kolejne dni. Maciek i Kuba spędzali dużo czasu na granie w gry, rozmowy o wszystkim. O piętnastej przychodził do niego terapeuta a o osiemnastej — rodzice. Po czterech tygodniach spędzonych w szpitalu Maciek wyleczył się na tyle, że mógł już ów szpital opuścić. Pożegnał się z Jakubem, życzył mu szybkiego powrotu do zdrowia i równie szybkiego powrotu do formy. Obaj wymienili się kontaktami, po czym Maciek udał się do wyjścia.

W końcu poczuł się wolny po czterech tygodniach siedzenia w zamknięciu. Przez ten czas nie mógł się nawet ruszyć, czy nawet podrapać. Miewał problemy ze snem, ponieważ albo uwierały go opatrunki, albo zrastające się żebra dawały o sobie znać. Wziął w płuca głęboki oddech, po czym ruszył pewnym krokiem do samochodu, w którym czekali jego rodzice. Cała trójka wróciła do domu.

Rozdział III

Maciek postanowił kontynuować odwyk. Chciał zacząć nowe życie, z dala od alkoholu. Również chciał sprawić radość swoim rodzicom, którzy byli dumni z niego, że w końcu podjął rozsądną decyzję. Co jakiś czas również rozmawiał na Messengerze ze swoim kolegą ze szpitala. Wypytywał swojego kolegę ze szpitala jak się czuje i jak jego noga. Ten praktycznie za każdym razem odpowiadał mu, że jest coraz lepiej, że odwiedza jego dziewczyna, a nawet że coraz więcej wstaje z łóżka i chodzi o kulach. Również Kuba obiecał Maćkowi, że wyjdą gdzieś we dwóch, jak tylko wyzdrowieje. Nawet, że pokaże mu, jak Lechia gra z bliska. Maciek nie mógł się tego doczekać. W rozmowach często wspominał, jak bardzo lubił ten klub i że często chodził na jego mecze, kiedy chodził do gimnazjum i liceum.

Maciek opowiadał natomiast jak tam na odwyku. Relacjonował, że od tygodnia, w poniedziałki, środy i w piątki ma zajęcia grupowe. Wspominał o swoich kolegach i koleżankach z terapii, których uważał za bardzo wartościowych, ale, tak jak on, trochę zagubionych. Dużo wszyscy ze sobą rozmawiali o swoich problemach życiowych, śmiali się, rysowali. Czyli wszystko, by zająć czas i by nie myśleć o piciu.

Dziś był właśnie ten dzień, w którym miał terapię. Zaczynał tam swój drugi tydzień. Maciek dzień wcześniej poszedł do fryzjera, obciął modnie włosy, a przed wyjściem zgolił cały swój zarost, który zaczynał go poważnie drapać w twarz. Również ubrał się, jak należy, czyli w zwykłe dżinsy, bluzę jak z amerykańskich seriali dla nastolatków, ładną białą koszulkę ze śmiesznym wzorem oraz w wygodne trampki. Jako, iż na dworze świeciło bardzo mocno słońce, zabrał ze sobą swoje okulary przeciwsłoneczne, by nie raziło go słońce po oczach. Zawsze, gdy wybijała godzina, o której musiał się już zbierać (czyli czternasta), miał na twarzy uśmiech. Wiedział, że jest na dobrej drodze do wyzbycia się nałogu. Wychodząc z domu, jego mama żegnała go ciepłym uściskiem oraz słowami:

„Powodzenia. Pamiętaj, że z tatą zawsze w ciebie wierzymy”.

Ośrodek leczenia uzależnień znajdował się na ulicy Zakopiańskiej, więc Maciek musiał podjeżdżać tam komunikacją miejską.

Wsiadał do tramwaju takiego, jaki zwykle przyjeżdżał, ponieważ każdy, oprócz tramwaju nr 5 pasował mu, ponieważ jechał do centrum. Tego dnia przyjechała ósemka. Maciek miał przy sobie standardowy zestaw do zwalczania nudy na długie trasy, czyli telefon i słuchawki. Jako, iż do centrum było z pół godziny drogi, Maciek cały czas tylko siedział w skupieniu ze słuchawkami na uszach i jego ulubionym rapem, i patrzył się za okno. Podziwiał mijane budynki, drzewa oraz trakcję tramwajową, którą co chwilę przejeżdżał jakiś tramwaj. Nawet nie wsłuchiwał się w to, jaką piosenkę w chwili obecnej przesłuchuje.

Przejeżdżając tramwajem przez kolejne przystanki spoglądał również na ludzi. Zaczął dostrzegać ich różnorodność, ich zachowania w danym momencie, a nawet zaczął rozmyślać o tym, co dana osoba w danej chwili myśli, jakby zaczął przenikać jak laser, w głąb ludzi i ich dusz.

Po jakimś czasie dotarł na Dworzec Główny. Tramwaj był w tym momencie trochę zatłoczony, więc ile sił w sobie przeciskał się do wyjścia, by nie odjechać dalej. Czasem denerwował się na ludzi, którzy chcieli wsiąść do tramwaju, ponieważ pchali się, jakby ten tramwaj po sekundzie miał im odjechać. Zachowywali się tak, jakby tramwaj, którym zamierzają jechać, był ich ostatnim w życiu tramwajem.

Maciek spojrzał na zegarek. Była 14:32, a że zaczynał terapię od 15:30, pozwolił sobie wstąpić jeszcze do KFC po coś do jedzenia. Wielka kolejka w KFC nie zraziła go i stał tam tak długo (może jakieś 10 minut), aż przyszła jego kolej. Zamówił sobie kubełek razem z colą na wynos. Po otrzymaniu swojego zamówienia, po-szedł na autobus, którym miał zamiar jechać na ulicę Zakopiańską. Według rozkładu, miał mieć autobus linii 167 o godzinie 14:52. Przyjechał punktualnie, co do sekundy. Po około 10 minutach Maciek wysiadł z autobusu na Zakopiańskiej i zaczął kierować się ku ośrodkowi. Podczas podróży zdążył zjeść cały kubełek i wypić colę z lodem, więc nie był głodny ani spragniony.

Na dworze było coraz cieplej, pomimo coraz późniejszej pory. W sumie, to był już czerwiec, więc nic dziwnego, że jest gorąco na dworze. Maciek zdjął bluzę, lecz nie miał gdzie jej schować, więc zmuszony był trzymać ją w ręku.

Ośrodek, do którego się kierował, był na samej górze. Przez to, że był upał, Maćkowi szło się bardzo ciężko, a w połowie zachciało mu się pić. W końcu dotarł na górę. Postanowił, że wejdzie do sklepu i kupi sobie chociaż półlitrową wodę, by mieć co pić, po czym kierował się w stronę ośrodka. Przed wejściem do budynku zastał terapeutę Rafała Mleczko, który palił papierosa razem ze swoim kolegą z pracy. Obaj śmiali się z różnych głupot, które sobie opowiadali. Maciek przywitał się z terapeutą.

— Dzień dobry, panie Rafale.

— Dzień dobry, Maćku — odpowiedział mu z uśmiechem na twarzy terapeuta Mleczko. — Jak dobrze, że jesteś. Za 10 minut zaczynamy. Co prawda, jeszcze wszystkich nie ma, ale wejdź już do sali może, zapraszam.

— Ok, dziękuję. Także do zobaczenia na zajęciach.

Maciek wszedł do środka. Było tam dosyć ciemno, że oczy Maćka nie zdążyły się przyzwyczaić po chodzeniu w pełnym słońcu i patrzeniu w promienie słońca. Powiesił bluzę na wieszaku, stojącym obok wejścia do sali, w której miały odbywać się zajęcia z terapeutą Mleczko, po czym wszedł do sali i przywitał się z kolegami i koleżankami.

Jakiś czas później doszło jeszcze kilka osób. Po dziesięciu minutach do sali przyszedł również terapeuta Mleczko i zaczęły się zajęcia. Na dzisiejszych toczyła się rozmowa o najpiękniejszych momentach z życia tych wszystkich, chodzących na terapię. Każdy opowiadał, na przykład o podróży życia do Meksyku czy Singapuru, albo też o wybudowaniu domu dla swojej rodziny czy nawet o prostych rzeczach jak przytulenie się do osoby, która się podobała. Maciek, nie mając takiego ciekawego momentu ze swojego życia, powiedział:

„W sumie… całe moje dotychczasowe życie było radosne. Nie miewałem żadnych większych problemów, miałem i cały czas mam kochających rodziców, nikt się nigdy na mnie nie uwziął. Tylko teraz jakoś coś się popsuło”

Po jakimś czasie podopieczni terapeuty Mleczko wysłuchali wykładu o tym, jak za każdym razem myśleć, gdy mózg chce powrotu do nałogu, o tych najpiękniejszych momentach. Cała sala słuchała terapeuty z uwagą. Niektórzy nawet notowali sobie na kartach A4, które leżały na stole obok koła, które ułożyli z krzeseł. Zajęcia skończyły się po około godzinie, po czym wszyscy rozeszli się w swoje strony. Idąc w kierunku przystanku „Zakopiańska”, Maćka zaczepił wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna. To był jeden z jego kolegów z terapii.

— I jak tam podobały ci się zajęcia? — zapytał Maćka z podpadającym pod udawany uśmiechem.

— W sumie… sama terapia przypomina mi taką z telewizyjnych paradokumentów — odpowiedział Maciek — Ale ten wykład — mistrzostwo.

— Też tak uważam — powiedział mężczyzna. — Ogólnie to od jak dawna uczęszczasz na terapię?

— Tak naprawdę to od miesiąca, ale na grupę chodzę od tygodnia, to dopiero mój czwarty raz.

— Domyślam się, bo właśnie nie widziałem cię tu wcześniej, a sam również od miesiąca uczęszczam. To gdzie się podziewałeś przez ten miesiąc?

— Byłem w szpitalu — odpowiedział smętnym tonem Maciek.

— A to co ci się stało?

— Zostałem pobity, miałem połamane żebra.

— Naprawdę — zawołał zdziwiony mężczyzna. — Aż ci współczuję. Sam kiedyś miałem połamane żebra i wiem jaki to ból. Ale nie przez pobicie ale przez wypadek na nartach. Ale rozumiem cię. Swoją drogą przypomniałeś mi historię mojego kolegi. On również został pobity.

Mężczyzna opowiedział Maćkowi historię o swoim koledze, który został napadnięty w drodze do pracy. Okradziono go z dokumentów, telefonu, kluczyków od samochodu oraz pobito go do nieprzytomności, a nawet — o zgrozo! — zadali mu kilka ciosów nożem. Ktoś zadzwonił po pogotowie, został przewieziony do szpitala, lecz już się nie obudził.

Ta historia zasmuciła Maćka do tego stopnia, że gdy pożegnał się z mężczyzną z terapii i wsiadł do swojego autobusu, rozmyślał ciągle o tym, co usłyszał.

„Co za złamasy mogły coś takiego zrobić… W jakim kraju, w jakiej rzeczywistości my żyjemy — rozmyślał”. Zamyślił się do tego stopnia, że nie wysiadł na tym przystanku co trzeba i zamiast na dworcu, pojechał na przystanek końcowy „Wały Piastowskie”. Mimo to, nic się wielkiego nie stało, ponieważ przeszedł tylko kawałek dalej i był już na przystanku tramwajowym, z którego mógł dojechać na Przymorze. Kilka minut później przyjechał tramwaj numer 8, jadący do Jelitkowa.

Standardowo, jak to Maciek miał w zwyczaju, włożył sobie słuchawki do uszu i włączył muzykę. W ten sposób odłączał się od zgiełków i gwaru rozmów tramwajowych czy nawet idąc ulicą, by po prostu mieć spokój od reszty ludzi. Zajął miejsce tym razem blisko motorniczego i, wsłuchawszy się w rytm muzyki, zaczął bezmyślnie gapić się za okno.

Tak przemierzając Gdańsk, zaczął w pewnym momencie myśleć o tym, co powiedział do niego mężczyzna z terapii.

„Kurde, a gdyby to mnie tak ci ludzie, którzy mnie wtedy pobili, potraktowali jeszcze nożem… To co by było? Nie wyobrażam sobie, co czuliby moi rodzice…”

Po mniej więcej półgodzinnej jeździe tram- wajem dotarł na przystanek „Czerwony Dwór”, gdzie musiał wysiąść by dotrzeć do domu. Po wyjściu z tramwaju zdjął słuchawki i wyłączył muzykę i pewnym krokiem kroczył ku swojemu mieszkaniu. Na skrzyżowaniu ulic Jagiellońskiej z Chłopską znajdował się przystanek autobusowy. Maciek podszedł tam i sprawdził, czy może ma jakiś autobus za kilka minut, by podjechać sobie ten jeden przystanek do domu. Niestety żadnego autobusu, który miałby przyjechać w ciągu naj- bliższych minut, nie było w rozkładzie, więc Maciek poszedł do domu na piechotę.

Wrócił do domu, gdzie w progu przywitała go jego matka. W pełnym humorze zaczęła wypytywać go o to, jak było na terapii. Maciek zaczął opowiadać o tym, że odbyły się zajęcia grupowe, na których wszyscy opowiadali o swoich najszczęśliwszych chwilach w życiu oraz o późniejszym wykładzie. Matka wysłuchała go uważnie z uśmiechem na twarzy. Cieszyła się, że jej syn w końcu wychodzi na prostą. Podała mu obiad. Maciek zaczął pytać swoją matkę, jak jej minął dzień w pracy.

— U mnie wszystko w porządku — odpowiedziała matka. — Nic specjalnego się nie działo. Przyjechała kolejna wycieczka z Niemiec, którą oprowadziłam po starym mieście i zabrałam do Muzeum II Wojny Światowej. Dostałam na koniec podziękowania i kwiaty oraz czekoladki od jednego z turystów. Chcesz zobaczyć?

— Chętnie — odpowiedział Maciek.

Matka zaprowadziła syna do salonu, w którym stały piękne tulipany oraz pudełko czekoladek. Obok nich leżał liścik z podziękowaniami oraz komplementami.

— To bardzo miłe, że tak cię turyści doceniają za twoją pracę — stwierdził Maciek — Sam bym tak robił, gdybym był turystą.

— Dziękuję Maciuś — odpowiedziała matka.

— Kiedy tata wróci? — spytał. — Chciałbym mu opowiedzieć o terapii.

— Pewnie za około pół godziny — odpowiedziała matka.

— To wtedy zjem szybko obiad i pójdę do siebie trochę odpocząć.

— Dobrze synku — odparła matka.

Maciek zjadł obiad, po czym udał się do siebie na odpoczynek. Włączył swoją ulubioną grę i zaczął grać. Przechodził przez kolejne poziomy w grze, gdy nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Zatrzymał grę i wyszedł z pokoju. Do domu wrócił w tym momencie jego ojciec. Chwilę później zjadł obiad i udał się do salonu, by odpocząć po pracy.

W tym czasie Maciek zaczął opowiadać o tym, co działo się na dzisiejszych zajęciach. Również jego ojciec zaczął cieszyć się, że syn w końcu podjął poważne, dorosłe kroki w kwestii swoich dalszych losów. Oboje wierzyli mocno w syna i mieli nadzieję, że będzie kontynuował terapię.

Po krótkiej rozmowie z ojcem Maciek wrócił do swojego pokoju, by dokończyć rozgrywkę. Skończył koło godziny dwudziestej. Później wykąpał się i przygotował sobie łóżko do spania. Chwilę popisał z poznanym w szpitalu piłkarzem Kubą. Dowiedział się od niego, że za 3 dni wychodzi ze szpitala, więc będą mogli razem gdzieś wyskoczyć. Koło godziny 22 poszedł spać.

Wstał koło godziny 6:30, pomimo tego, że miał budzik nastawiony na godzinę piątą. Był cały zaspany, nie wiedział co się dzieje dookoła. W końcu wstał z łóżka i poszedł do łazienki się trochę odświeżyć.

Później, przez brak zajęcia, wziął książkę, którą kiedyś zaczął, lecz porzucił ją na wiele miesięcy. Książka była o chłopcu, który był wyśmiewany w szkole z powodu swojej niepełnosprawności. Pomimo przeszkód, zdołał on osiągnąć sukces w życiu, jakim było dla niego wstanie z wózka i normalne chodzenie. Nagle jego wzrok utkwił na zdaniu: „Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą”.

— Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą… dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą — powtarzał cały czas półgłosem to jedno zdanie.

„Czas wziąć się za siebie… przecież nie można całe życie siedzieć na dupie i nic nie robić…” — pomyślał.

Po chwili odłożył książkę, po czym dorwał się do laptopa, który stał na jego biurku i zaczął szukać sobie jakiejś pracy.

Znalazł dwie oferty pracy na różnych stanowiskach, jedną była praca copywritera a drugą praca mechanika. Nie zastanawiał się długo i napisał do obydwu potencjalnych pracodawców. Wybór nie był przypadkowy, ponieważ od dziecka interesował się zarówno samochodami jak i pisaniem. Często pomagał swojemu ojcu w drobnych naprawach czy też w wakacje, gdy mu się nudziło, sprzątał samochody za drobniaki, dzięki czemu miał na chipsy i colę. Również będąc uczniem pisał dużo referatów na różne tematy. Zwykle dostawał za nie bardzo dobre oceny a nawet publiczne pochwały od nauczycieli za piękny język, bycie merytorycznym, czy też po prostu za to, że pisał ciekawe wypracowania.

Maciek akurat miał to szczęście, że tylko do jednej z obu prac musiał wychodzić z domu, przez co mógł zarabiać podwójne pieniądze, jedne naprawiając auta, a po godzinach inne za napisanie artykułu czy referatu. Był po prostu uzdolnionym dzieckiem, które nie tylko uczyło się z pasją i ciekawością świata przedmiotów przyrodniczych, ale też pisało wspaniałe, godne pochwały referaty, a nawet posiadało zdolności techniczne.

Po kilkunastu minutach od napisania maili w odpowiedzi na obie oferty pracy, Maciek otrzymał odpowiedź od jednej z osób oferujących pracę, a konkretnie od kobiety prowadzącej firmę copywritingową. Poprosiła go o przesłanie CV oraz o napisanie krótkiego artykułu na temat przyszłości polskiego sportu. Przeczytawszy wiadomość, Maciek pobiegł do salonu, w którym rodzice jedli śniadanie i oglądali telewizję, by pochwalić się, że znalazł ciekawą ofertę pracy.

— Mamo, tato — zaczął. — Znalazłem pracę… Wręcz idealną dla mnie!

— O, to super — zawołał ojciec. — A jakąż to pracę znalazłeś, drogi synu?

— Za sekundkę wrócę, pójdę tylko po laptopa to wam pokażę — odparł, po czym pobiegł do siebie po laptopa i po sekundzie wrócił do salonu.

— No pokaż…

— Więc tak — zaczął Maciek, pokazując palcem na ekran laptopa. — Znalazłem taką o to ofertę. Ogólnie copywriting polega na tym, że piszę teksty na zamówienie dla firmy, za co dostaję pieniądze, w zależności od tego, na ile słów go napisałem. Tak myślę, że to będzie praca dla mnie, zwłaszcza, że w gimnazjum i liceum pisałem dosyć dobre wypracowania, za które byłem nawet chwalony przez nauczycieli.

— Czyli co, to wygląda tak, że idziesz do biura, siadasz przed komputerem i piszesz? — spytała matka.

— Niekoniecznie — odparł Maciek. — Mogę też pracować zdalnie, siedząc w domu i pisząc, na przykład, artykuł. Także mogę i zarabiać pieniądze i, na przykład, sprzątać pokój w przerwach od pisania.

— Bardzo fajna oferta, podoba mi się — odparł z powagą na twarzy ojciec — Jeśli czujesz, że to dla ciebie — spróbuj. Zawsze przecież możesz zrezygnować.

— Prawda, tato — odpowiedział Maciek.

— Pisałeś już w tej sprawie do osoby, która dała to ogłoszenie?

— Pisałem i nawet dostałem odpowiedź, że muszę wysłać CV oraz, do rekrutacji, muszę napisać krótki artykuł.

— O czym? — spytała matka.

— O sporcie, o przyszłości polskiego sportu.

— Ciekawy temat, chętnie potem z tatą go przeczytamy, jeśli będziesz chciał nam go pokazać.

— Pokażę z przyjemnością — odparł wesołym tonem Maciek — A, i jeszcze jedna sprawa. Mam też drugą ofertę, to jest praca mechanika w warsztacie, akurat znajdującego się niedaleko od naszego mieszkania. Co o tym myślicie?

Pokazał rodzicom ogłoszenie, w którym jego autor pisał o bezpiecznych warunkach pracy, pensji w wysokości 2500 zł miesięcznie, czy nawet dogodnych warunkach urlopowych.

— Jeśli chcesz to napisz do tego pana z ogłoszenia, że jesteś zainteresowany — odpowie- dział ojciec — Tylko się kurczę nie przemęczaj, bo praca stanie się udręką. Zawsze, moim zdaniem, lepiej mieć jedną pracę, ale wykonywać ją z satysfakcją.

— Masz rację tato — powiedział Maciek — Ale mimo wszystko spróbuję. Najwyżej zwolnię się jak nie będę dawał rady. Już i tak napisałem do niego i czekam teraz na odpowiedź.

— Ale uważaj na siebie tylko. Jak chcesz to możemy coś razem poćwiczyć przy samochodzie.

— Bardzo chętnie — odparł Maciek.

Akurat w tym samym momencie odpisał mężczyzna z ogłoszenia o pracę mechanika. Również poprosił Maćka o wysłanie CV, więc Maciek zabrał się po chwili do pisania. Skończył w jakąś godzinę, po czym powysyłał pliki do kobiety od copywritingu oraz do mężczyzny od warsztatu samochodowego. Również zabrał się do napisania artykułu na wskazany temat. Opisywał różne dyscypliny sportowe, w których Polska ma swoją reprezentację czy rozgrywki ligowe podkreślając przy tym, że jedne dyscypliny skazane są na wymarcie kosztem innych, które się rozwiną i urosną do rangi sportów narodowych. Napisanie całego artykułu zajęło mu około godzinę, po czym odstawił laptopa, położył się do łóżka i zasną na jakieś dwadzieścia minut.

Wybiła godzina dziesiąta. Słońce wzbijało się coraz wyżej i wyżej na niebo, podmuch wiatru przez uchylone okno trzepotał delikatnie firankami. Na zewnątrz panował czerwcowy skwar, około trzydziestu kilku stopni. Na pojedynczych twarzach ludzi zdało się dostrzec krople potu spływające na ziemię czy na skrawki ubrania. Z okna mieszkania widać było, jak ludzie spieszą się gdzieś, nerwowo spoglądają w telefon bądź na zegarek. Ktoś biegł do autobusu, który odjechał temu komuś sprzed nosa.

Widok wprawiał w melancholię. Patrząc na przemykające raz po raz dusze, nie zatrzymujące się ani na moment można było wysnuć wniosek, że każdy z nas pędzi przez życie, nie zatrzymując się ani spoglądając się za siebie ani na moment. Każde przeżycie, czy to przykre, czy wesołe, to tylko jeden moment w życiu, który przeminie i istnieje znikoma szansa, że się kiedykolwiek powtórzy. Mało kto też tam, za oknem, tam na dole, zamieni choćby słowo z innym przechodniem. Każdy wpatrzony w siebie, w swoje problemy. Oto poskąpione empatii i spojrzenia w ludzki sposób na drugiego człowieka ludzkie indywidua. Każde żyjące w innym świecie, myślące kategoriami: wstać — przeżyć — iść spać — żyć dalej — umrzeć. Nawet żebrak siedzący prawie na środku chodnika z białym kubeczkiem w dłoni, liczący drobne, które wysypał na ziemię z tegoż kubeczka, nie zdawał się być na tyle zauważalny, by wyprowadzić z tego stanu zamyślenia nad własnym życiem typowego przechodnia.

Maciek wlepił swój wzrok w dwoje ludzi siedzących na ławce przed przychodnią. Próbował wczuć się w ich osobowość, próbował zrozumieć, o czym rozmawiają, próbował się dowiedzieć, o czym myślą, lecz było to niezwykle trudne. W ogóle rozpracowanie człowieka jest dość trudne. To maszyna o tysiącach kombinacji, podlegająca procesom biologiczno-matematycznym, bardziej rozwinięta od małpy a pozostająca daleko w tyle za Bogiem i aniołami. Dla takiego zwykłego Maćka, próba wczucia się w drugiego człowieka z jak największą dokładnością, graniczyła wręcz z cudem.

Tak wlepiony w dwójkę ludzi Maciek zaczął zastanawiać się nad własnym „ja”. „A może to wszystko, co robię, nie ma sensu” — myślał —

„Może bez sensu szukam tej pracy, niepotrzebnie nastawiam się na takie duże ryzyko. Przecież ja jestem nieudacznikiem życiowym, nie skończyłem nawet studiów, to co ja się za pracę biorę”. Maciek posmutniał. Stracił do wszystkiego motywację. Stał z ręką położoną na parapecie i podpierającą podbródek jeszcze przez dobre parę minut, po czym odszedł od okna i rzucił się na łóżko.

Znowu zaczął rozmyślać o swojej przeszłości, swoim nałogu, nieszczęśliwej miłości, wydaleniu ze studiów. Czuł, że to wszystko nie musiało się wydarzyć, że w tym momencie studiowałby swoją ulubioną medycynę. Mógł kształcić się na lekarza, którym chciał zostać.

W pewnym momencie powziął w swoje ręce książkę, którą zaczął czytać parę dni temu. Los chciał, że otworzył ją na stronie, na której widniało zdanie: „Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą”. Czytał tak jeszcze przez półtorej godziny, po czym przysnął. Obudziła go dopiero po godzinie snu jego mama, prosząc go, by przyszedł do kuchni, pomóc w obiedzie. Obrał i starł ziemniaki do placków, po czym wrócił do pokoju. Wszedł na Facebooka, by porozmawiać trochę z Kubą. Maciek opowiedział o tym, że znalazł dwie ciekawe oferty pracy oraz, że zaczął starać się o przyjęcie do obydwu z nich, Kuba natomiast opowiedział o tym, jak to spacerował wokół szpitala o kulach oraz o tym, że przygotowuje się do wyjścia do domu. Wspomniał również, że wszyscy koledzy z klubu czekają na jego powrót oraz, że pozdrawiają Maćka. Maciek również przekazał pozdrowienia do kolegów Kubą z drużyny, po czym umówił się z nim na wspólny wypad po jego wyjściu ze szpitala. Zapowiedział również swoje odwiedziny u niego w szpitalu jeszcze tego samego dnia. Kuba bardzo się ucieszył z tego, że Maciek do niego przyjdzie. Po chwili koledzy pożegnali się i każdy wrócił do swoich spraw.

W tym samym momencie do jego pokoju przyszła matka i poprosiła go, by poszedł do sklepu po kilogram kapusty kiszonej. Maciek chętnie to zrobił i w dziesięć minut był z powrotem w domu.

Wrócił do swojego pokoju i włączył swojego laptopa. Zabrał się za sprawdzanie swojego maila. Spostrzegł, że został przyjęty do firmy copywritingowej. Dostał przy tym swoje pierwsze poważne zlecenie. Musiał na podstawie otrzymanych wyników sondażu poparcia dla partii politycznych zredagować wpis na facebookową stronę. Nie zajęło mu to dłużej niż dwadzieścia minut. Przy okazji przyszło dla niego kolejne zadanie. Musiał, na zlecenie jednej ze sportowych gazet, napisać tekst o przewidywanych transferach w zbliżającym się letnim okienku transferowym. Przejrzał kilka źródeł internetowych, po czym zaczął redagować tekst.

„Nic trudnego” — pomyślał, kończąc po półgodzinnej pracy swój artykuł. Po szybkim przejrzeniu i wyłapaniu błędów, wysłał oba teksty do firmy.

Maciek po napisaniu obydwu artykułów był z siebie bardzo zadowolony. Czuł, że mógłby pracować jako copywriter, w razie, gdyby nie wyszło mu w przyszłości w zawodzie, w przypadku, gdy kiedyś podejmie decyzję o ponownym pójściu na studia.

Koło godziny 12:30 Maciek zjadł obiad i postanowił pójść na rower. Wziął klucz od piwnicy, który znajdował się w małej szufladce na różne szpargały, typu klucze, narzędzia i inne podobne rzeczy, zszedł do piwnicy i, przemierzając przez tony kurzu oraz innych niepotrzebnych gratów, wyjął swój stary, ale wciąż sprawny, miejski rower. Mimo że poodpadały niektóre odblaski, a sam rower był nieco zakurzony, to dało się na nim jeździć. Maciek zamknął drzwi od piwnicy, odłożył klucz na miejsce i ruszył przed siebie.

Wrócił po dwóch godzinach jazdy, trochę umęczony. W tym czasie przemierzył z dwadzieścia kilometrów, objeżdżając całe Przymorze, Zaspę i kawałek Wrzeszcza. Był strasznie spragniony, ponieważ jeździł w okropnym upale bez jakiegokolwiek picia.

Chwilę odpoczął, po czym włączył z powrotem laptopa i zabrał się za kolejne zadania, które przyszły do niego w wiadomości mailowej. Miał do napisania trzy artykuły na temat żywienia. Całość pracy zajęła mu jakieś trzy godziny. Po skończonej pracy położył się na łóżko, by odpocząć i po chwili zasnął.

Maćkowi śniło się, że jest w jakimś pociągu, a wokół niego siedzą jacyś podejrzani ludzie. W pewnym momencie, gdy próbował opuścić przedział, w którym przebywał, jeden z tajemniczych ludzi złapał go za ramię, po czym przyciągnął go do siebie. Po chwili drugi z podejrzanych typków wstał, wyciągnął nóż i zaczął dźgać Maćka od pasa w górę, coraz bliżej ku sercu.

W tym samym momencie zbudził go dzwonek do drzwi. To byli jego rodzice, którzy wrócili z pracy. Dzisiaj wyjątkowo razem, gdyż ojciec podjechał samochodem do centrum i zabrał swoją żonę do domu. Maciek otworzył im drzwi, a oni, stojąc w progu i widząc, że syn ma wystraszoną minę, spytali:

— Coś się stało, że taki wystraszony jesteś?

— Nie no… nic się nie stało, po prostu zasnąłem po pracy i śniło mi się coś durnego — odpowiedział Maciek.

Oboje weszli do środka, zdjęli buty i poszli do salonu, by trochę odpocząć. Maciek w tym czasie podgrzał ojcu obiad i przyszedł, by porozmawiać.

Porozmawiali przez około pół godziny, po czym Maciek przypomniał sobie, że jest umówiony z Kubą. Podziękował rodzicom za rozmowę i udał się do wyjścia. Dość szybkim krokiem udał się do szpitala na Zaspie, gdzie przebywał jego kolega. Szybko odnalazł salę, w której leżał Kuba i udał się do niej.

— O, dobrze cię widzieć — zawołał Kuba.

— Cześć, przepraszam za spóźnienie, ale się zagadałem z rodzicami — odparł Maciek, dysząc ze zmęczenia.

— Spokojnie, nic się nie stało. Opowiadaj, co tam u ciebie.

— U mnie wszystko ok, pracuję sobie zdalnie, piszę artykuły do firmy. Jeszcze czekam na odpowiedź od mechanika, zobaczymy, co z tego wyjdzie.

— Dużo masz zleceń? — spytał Kuba.

— Nie mam dużo, ale niektóre są czasochłonne. Pisałem na przykład 3 artykuły o odżywianiu, to na samym sprawdzaniu źródeł spędziłem z godzinę, a napisanie artykułów zajęło mi kolejne dwie. A w ogóle co u ciebie? Jak tam noga?

— Z nogą wszystko w porządku, już coraz lepiej mi się chodzi — odparł Kuba. — Przemierzam coraz większe dystanse a jutro to w ogóle już wychodzę ze szpitala.

— O, to super — zawołał Maciek — W końcu będziemy mogli wyjść gdzieś we dwójkę.

Spędzili wspólnie jeszcze dwie godziny. W tym czasie pograli w ulubioną grę, którą Maciek podczas pobytu w szpitalu pokazał Kubie, porozmawiali również o planach na przyszłość, o treningach Kuby a na koniec umówili się na konkretny dzień na wyjście. Później obaj koledzy pożegnali się, a Maciek udał się z powrotem do swojego domu.

Maciek wracał do domu rozpromieniony a uśmiech nie schodził mu z twarzy. Przemierzał przez praktycznie pustą ulicę Jagiellońską, nawet nie patrząc w stronę Parku Reagana, obok którego przechodził. Pomimo tego, że było około godziny dwudziestej trzydzieści, to na dworze dalej było widno.

Wrócił do domu i natychmiast na wejściu zabrał się do opowiadania szczegółów ze swojego spotkania z kolegą.

— Wiecie co? — zawołał Maciek ściągając w pośpiechu bluzę i buty. — Ten Kuba to nawet spoko gość z niego. Fajnie się z nim gada i nawet gra na telefonie.

— A o czym gadaliście? — spytała matka.

— Trochę o przyszłości, to znaczy o moim pomyśle, by kiedyś w końcu skończyć studia, o jego przyszłości w klubie, bo podobno ma szansę zagrać w pierwszej drużynie, o jego powrocie do zdrowia, a nawet umówiliśmy się na spotkanie.

— O — zakrzyknął ojciec — na kiedy?

— Na sobotę po południu — odparł Maciek.

— Tylko na żadne piwo nie idźcie — powie- dział ojciec grożąc synowi palcem.

— Spokojnie, Kuba nie lubi piwa, a ja wiem, że sam nie mogę.

— Cieszę się, że masz rozum — odpowiedział ojciec.

Maciek wrócił do pokoju i ostatni raz już tego dnia włączył komputer. Na jego skrzynce mailowej widniały jeszcze dwa zlecenia, które wykonał w niecałą godzinę. Później poszedł się umyć i poszedł spać około godziny 22.

Wstał o godzinie 5, poszedł zjeść śniadanie i włączył laptopa, by sprawdzić maila. Dostał wiadomość od ogłoszenia o pracę mechanika, że został przyjęty i że może pracować od kolejnego poniedziałku. Maciek bardzo się ucieszył po czym odpisał swojemu nowemu szefowi, że bardzo dziękuje za przyjęcie do pracy. Oprócz tego otrzymał kolejne zlecenia, tym razem miał do napisania trzy artykuł o również czasochłonnej tematyce (dwa o sporcie a jeden o zdrowiu). Zajęło mu to wszystko w sumie cztery godziny, po czym poszedł odpocząć.

Zaczął oglądać głupie filmy na YouTube, nic innego przy tym nie robiąc. Wkręcił się w to do tego stopnia, że nie zauważył tego, jak błyskawicznie upłynęły dwie kolejne godziny z jego dnia. Koło godziny trzynastej zjadł obiad i zaczął szykować się do wyjścia na zajęcia z terapeutą. Wyszedł, jak zwykle, o wpół do trzeciej i kierował się na tramwaj. Dziś akurat miał pecha komunikacyjnego — zepsuł się tramwaj na przejeździe na ulicy Pomorskiej, więc i cała reszta tramwajów była opóźniona.

Maciek na zajęcia dotarł spóźniony, lecz tak naprawdę wiele z nich nie stracił. Uczestnicy pracowali w kilkuosobowych grupach, więc terapeuta Mleczko poprosił Maćka, by dołączył do jednej z grup. Zajęcia dotyczyły stworzenia kampanii promującej walkę z uzależnieniami. Po dziesięciu minutach pracy każda z grup zaprezentowała swoje. Przyszła kolej na grupę Maćka, którą reprezentował on sam. Po otrzymaniu wskazówek o tym, co ma mówić, wyszedł na środek i zaczął opowiadać o narysowanym przez grupę plakacie. Przedstawiał on przekreśloną paczkę papierosów, butelkę a nawet monitor komputera, a pod spodem napis „Walcz z uzależnieniami, jeśli chcesz żyć normalnie”. Wszystkim uczestnikom plakat się spodobał i został nagrodzony ogromnymi brawami.

Pół godziny później zajęcia się skończyły i wszyscy się rozeszli do swoich domów czy też do pracy.

Na resztę dnia Maciek nie miał zbyt wiele zajęć. Napisał jeszcze ze dwa artykuły, trochę porozmawiał z rodzicami, trochę popisał z swoim kolegą Kubą na Facebooku, po czym przeleżał z laptopem na brzuchu do końca dnia, oglądając filmiki w internecie, przy czym zajadał paczkę chipsów o smaku zielonej cebulki.

W pewnym momencie stwierdził jednak, że nie chce mu się już nawet leżeć i nic nie robić. Odstawił laptopa na podłogę, wstał i otrzepał siebie i łóżko z okruchów, które rytmicznie zaczęły spa- dać, jeden po drugim, na podłogę, przy czym, gdy Maciek rozdeptywał je, idąc z laptopem w stronę biurka, by go tam odłożyć, chrupały głośno pod stopami i wbijały się w skarpety Maćka. Po odłożeniu laptopa, otworzył okno, by trochę wywietrzyć w pokoju i poszedł się opłukać po całym dniu.

Wrócił po jakichś piętnastu minutach z powrotem do pokoju, zamknął okno, by więcej chłodnego powietrza nie dostawało się do pokoju. Zgasił całkowicie światło, po czym rzucił się ociężale na łóżko. Chwilę powalczył z poplątaną kołdrą do momentu aż przykrył się po samą szyję. Przed zaśnięciem porozmyślał również o kolejnym dniu i o tym dniu, który właśnie się kończy. Zmęczony dalszymi rozmyślaniami, zamknął oczy i momentalnie zasnął błogim snem.

Rozdział IV

Nadeszła sobota, w którą to Maciek był umówiony z Kubą. Dzień wcześniej poszedł do fryzjera i poszedł do sklepu po bardziej eleganckie ubranie. Tego dnia, Maciek nie miał nic do zrobienia. Nie miał nawet żadnych zleceń na pisanie artykułów do gazet, ponieważ dostawał je tylko od poniedziałku do piątku, gdy firma była otwarta.

W tę sobotę pozwolił sobie na dłuższy sen bez budzika. Wstał o 7:30, po czym zjadł śniadanie, wypił mocną herbatę, przegryzł batonika energetycznego i do dziesiątej leniuchował. Grał w gry, oglądał różne filmiki na YouTube, między innymi o duchach, nawiedzeniach, trochę o polityce i o piłce.

Koło godziny 14 zjadł obiad i wyszedł z domu na spotkanie z Kubą. Umówili się w centrum o 15, więc musiał wsiąść w jakiś tramwaj, by tam dojechać. Jednakże miał szczęście, bo nie miał jednak takiej potrzeby, ponieważ gdy przechodził koło przystanku „Jagiellońska”, podjechał autobus 199, jadący do przystanku „Wały Piastowskie”. Wsiadł do niego, zajął najlepsze miejsce przy oknie, po czym, jak zwykle miał to podczas podróży, wyciągnął słuchawki i włączył muzykę. Miał pewność, że nikt do niego nie dosiądzie, ponieważ miejsce obok niego miało specjalną tabliczkę z napisem „Proszę nie zajmować tego miejsca!” (z racji tego, że od pewnego czasu, ze względu na wirusa pasażerowie muszą siedzieć w dwumetrowych odstępach od siebie).

Bezproblemowo dojechał na przystanek „Hucisko”, gdzie wysiadł i zaczął podążać na miejsce spotkania. Byli umówieni pod pomnikiem króla Sobieskiego. Gdy dotarł pod pomnik, Kuby jeszcze nie było. Zjawił się dopiero kilka minut później.

— O, cześć — zawołał Kuba. — długo czekasz?

— Przyszedłem dosłownie pięć minut temu — odpowiedział Maciek.

— Wybacz, ale był korek na Oruni i miałem problem, by wyjechać.

— Nic się nie stało, spokojnie — odparł luźnym tonem Maciek. — Nawet jakbyś się spóźnił to i tak nic by się nie stało. Idziemy coś zjeść?

— Możemy, tylko błagam, nie siadajmy nigdzie, pochodźmy trochę… Muszę rozruszać tę nogę a wystarczająco nasiedziałem się w szpitalu.

— Spokojnie. Możemy iść na kebaba. Lubisz?

— Uwielbiam! — zawołał Kuba.

Poszli do najbliższej budki z kebabem w okolicy. Maciek wziął kebaba w bułce, z sosem ostrym i z kurczakiem, natomiast Kuba wziął kebaba w cieście z wołowiną i sosem łagodnym. Wzięli swoje kebaby na wynos, po czym udali się w stronę Madisona.

— I jak tam twoja noga? — spytał z pełną buzią Maciek.

— Już coraz lepiej — odparł pewny siebie Kuba. — Dlatego chciałem się poruszać trochę i prosiłem, żebyśmy wzięli jedzenie na wynos. Trochę odzwyczaiłem się od chodzenia przez to całe leżenie w szpitalu.

— Rozumiem, cieszę się, że już dochodzisz do pełnej sprawności.

— Pewnie podczas chodzenia będę ją czuł, ale trudno, muszę ją rozruszać.

— Kiedy wracasz do treningów w klubie?

— Najpewniej w przyszłym tygodniu. Z resztą i tak końcówka sezonu mnie ominęła.

— A właśnie, jak tam w lidze? -Prawie udało się awansować do III ligi — odpowiedział Kuba, próbując ukryć smutek, który widniał na jego twarzy — ale zabrakło dosłownie kilku punktów.

— No to szkoda, wierzę, że w przyszłym sezonie się uda — stwierdził Maciek.

— Miejmy taką nadzieję, sporo pracowaliśmy w minionym już sezonie, lecz z tego co widziałem to potknęliśmy się kilkukrotnie.

— E tam, nie przejmuj się. Choć na miasto to pogadamy o tym trochę.

Trzymając w ręku jedzenie, poszli na stare miasto, które wyjątkowo, pomimo ładnej pogody, było prawie że wyludnione. Weszli na ulicę Długą, również opustoszoną. Co jakiś czas przewijały się pojedyncze osoby, niektóre spieszyły się po prostu do pracy, część szukała miejsca, gdzie można byłoby coś zjeść albo chociaż kupić lody, by się schłodzić. Spora część lokali na Długiej była pozamykana, a te nieliczne, które były otwarte, wydawały jedzenie na wynos.

— A tak w ogóle jak tam, dalej pracujesz? — spytał Kuba, przełykając kawałek naleśnika, który prawie utknął mu w gardle.

— Tak — odpowiedział Maciek — i muszę ci powiedzieć, że coraz bardziej się wkręcam w to pisanie. Nawet miałem ostatnio pomysł, by napisać książkę.

— A o czym chciałbyś napisać?

— No właśnie nie wiem. Może z czasem przyjdzie jakiś pomysł to dam ci znać. A tak w ogóle jak się tobie układa z twoją dziewczyną?

— Powiem ci… ostatnio coraz częściej się kłócimy — mówił ze smutkiem w głosie Kuba — Raz nawet zobaczyłem w jej telefonie, przez przypadek, jakieś dziwne SMS-y z jakiegoś numeru, niezapisanego.

— I co tam było?

— Jakieś „Hej kochanie, chcesz się dzisiaj spotkać?”, czy coś w tym stylu.

— Może ktoś się pomylił po prostu — spytał Maciek.

— Też tak może być — odparł z lekkim niedowierzaniem na twarzy Kuba — albo po prostu ma kogoś na boku.

— A jak twoja dziewczyna ma na imię? Bo tego chyba nigdy mi nie mówiłeś.

— Agata.

— A gdzieś pracuje?

— Pracuje w kancelarii prawnej u jakiejś kobiety, nie wiem, nie powiem ci teraz jej nazwiska, bo nie pamiętam w tej chwili.

— No to dobrze, że u kobiety — odparł Maciek.

— Czemu „dobrze”?

— No wiesz, jakby pracowała u faceta, to mógłbyś ją podejrzewać, że cię zdradza z tymże gościem.

— No w sumie fakt… — odparł Kuba, wzdychając głęboko.

— A ten… A jakichś kolegów ma?

— Ma, jakiegoś Rafała, zna go ze studiów… ale proszę, nie rozmawiajmy już o niej, dobrze?

— No dobra, tylko spytałem, spokojnie — odparł lekko wystraszony Maciek.

Szli przed siebie, cały czas rozmawiając, nie zdając sobie sprawy, jak daleko zaszli. W ciągu pięciominutowej rozmowy zaszli prawie do połowy ulicy Stągiewnej i postanowili zawrócić. Poszli przez Chmielną w kierunku tramwaju, przy okazji zahaczając o Żabkę. Kupili po puszce Coca-Coli i poszli na tramwaj.

Stali w pełnym słońcu dobre 10 minut, zanim cokolwiek przyjechało. Wsiedli w tramwaj linii 8 i pojechali do domu Maćka. Jechali jakieś pół godziny tramwajem, po czym wysiedli na przystanku „Czerwony dwór” i poszli w kierunku domu Maćka. Jakieś 10 minut później stali w progu, Kuba witał się z rodzicami swojego kolegi, po czym oboje poszli do pokoju Maćka. Włączyli grę i zaczęli rozgrywkę. Grali dobre 2 godziny, po czym Kuba stwierdził, że musi już wracać, ponieważ umówił się z Agatą. Maciek odprowadził kolegę na tramwaj, pożegnał się, a gdy ten odjechał, wrócił do domu i zaczął grać z powrotem.

Ten dzień był wyjątkowo upalny. Na zewnątrz ulica coraz bardziej świeciła pustkami, gdyż po prostu ludziom nie chciało się chodzić po dworze w tak ogromnym upale. Nawet wiatr, który od czasu do czasu powiewał i ochładzał zgrzanych przechodniów, nie był w stanie wygrać z tak dużą temperaturą (jakieś 35 stopni). Co niektórzy przy- stawali na moment pod drzewami, by zaznać choć odrobinę cienia. Ze sklepu stojącego obok bloku, w którym mieszał Maciek (był go widać właściwie z okna pokoju Maćka) wychodzili ludzie z butelkami, a nawet niektórzy i ze zgrzewkami wody. Można było przypuszczać, że całe picie z tego sklepu zostało wykupione w dosłownie chwilę.

Pokój Maćka był, mogłoby się wydawać, jednym z najgorzej napowietrzonych pomieszczeń w całym mieszkaniu. Pomimo otwartego praktycznie przez cały dzień powietrze w ogóle nie wpadało. Chłopak musiał więc zwykle ratować się wiatrakiem, który niestety dożywał swoich ostatnich chwil, z tego względu, że spadał on kilka razy z biurka, na którym zwykle stał. Mimo to, dawał on choć trochę chłodu i sprawiał, że nie było aż tak duszno.

Sam Maciek, grając w grę na konsoli i leżąc na łóżku, ubrany był najlżej jak tylko mógł. Miał na sobie cienką koszulkę bez rękawów oraz szorty. Obok łóżka stała półtoralitrowa butelka z wypitą do połowy wodą.

Po około godzinie Maciek skończył grać i poszedł do kuchni, by poszukać coś do jedzenia (widocznie jego kebab został już strawiony). Zrobił sobie trzy duże kanapki z serem, szynką i majonezem i poszedł do pokoju oglądać serial. Zanim jednak włączył swój serial, poszedł jeszcze raz do kuchni po coś do picia. Przeszukał wszystkie szafki i znalazł dwulitrową Pepsi. A więc wieczór serialowy czas zacząć!

W tym samym czasie jego kolega Kuba, kłócił się u siebie w domu ze swoją dziewczyną Agatą. Słychać ich było chyba w całym bloku, ponieważ zachowywali się dość głośno. Rzucali przy tym różnymi rzeczami, wręcz poleciało kilka talerzy oraz ze dwie szklanki. O co tym razem poszło? O to samo, o czym Kuba opowiadał Maćkowi podczas spotkania. Tym razem tajemnica, kim jest tajemniczy Rafał, z którym Agata pisała.

— Gadaj, kim jest ten koleś — krzyczał wściekły Kuba.

— Co cię to do cholery obchodzi — odezwała się z wyrzutem Agata. — To jest moje życie i mam prawo rozmawiać z kim chcę.

— Ale będąc razem też mam prawo o tym wiedzieć, zgadza się — spytał Kuba, u którego zdenerwowanie potęgowało się jeszcze bardziej.

— No… masz prawo — powiedziała już zdecydowanie łagodniejszym tonem dziewczyna Kuby. Może nie malowała się na jej twarzy skrucha, że okłamywała swojego chłopaka, ale przynajmniej zdała sobie sprawę, że powoli jej tajemnica wychodzi na jaw.

— No więc słucham.

— Twój kolega chodzi na terapię alkoholową, prawda?

— No prawda.

— No i tam jest taki Rafał, dokładnie to Rafał Mleczko się nazywa…

— O kurwa, nie wierzę… — wrzanął Kuba łapiąc się za głowę.

— Ale pozwól mi dokończyć, dobrze? — upomniała Kuba Agata. Serce podchodziło jej do gardła coraz mocniej, gdy zbliżał się moment wyjawienia całej prawdy.

— No to mów szybciej — rzucił Kuba, który krążąc po pokoju próbował opanować nerwy, lecz coraz bardziej denerwował się, z trudem powstrzymywał emocje i chęć zrobienia swojej dziewczynie krzywdy. W końcu Agata wydusiła to z siebie:

— Od jakichś dwóch miesięcy mam z nim romans…

— Cooo??? — w tej chwili Kubie kompletnie puściły nerwy. — Ty zdziro! Jak mogłaś mi to zrobić?? Ty kurwo, kochałem cię, dla ciebie poświęcałem wszystko, nawet treningi…

— No właśnie przez te twoje treningi nie miałeś czasu dla mnie… Siedziałam sama w domu, cierpiałam, płakałam, potrzebowałam rozmowy. Ty, jak wracałeś wieczorem do domu to w ogóle nie chciało ci się rozmawiać, jak potrzebowałam się wyżalić to nie było cię. Musiałam się komuś czasem wygadać. Któregoś dnia poznałam Rafała, zupełnie przypadkiem poznaliśmy się na ulicy, pomógł mi wnieść zakupy do mieszkania. No i zaczęliśmy rozmawiać, spotykać się potajemnie, aż po jakichś dwóch tygodniach stało się…

— Ty niewdzięczna, kłamliwa suko — wrzasnął Kuba, aż prawdopodobnie sąsiednie osiedle usłyszało jego wrzask — przecież siedziałem z tobą każdego wieczoru, rozmawialiśmy o twoich problemach w pracy. Zabierałem cię co wieczór albo do kina albo do restauracji. A piłka to nie tylko pasja lecz i zawód. Mimo że zarabiam mało to i tak cieszę się, że mogę to robić… Jak zwykle tylko narzekasz jak ci nie jest źle… Won do swojego

Rafałka, skoro on daje ci to, czego niby ja nie umiem ci dać… Pakuj się i wypierdalaj.

W tym momencie wziął z szafy walizkę Agaty i zaczął wyrzucać jej rzeczy na podłogę. Agata, płacząc i krztusząc się łzami, zbierała swoje rzeczy i zaczęła pakować je niedbale do walizki. W tym czasie Jakub poszedł do sąsiedniego pokoju by nie patrzeć na to wszystko i pobyć sam ze sobą. Targały nim różne myśli, nawet te samobójcze. Dla niego świat właśnie się zakończył. Był okłamywany przez dobre dwa miesiące, zdradzony wielokrotnie, więc nie powinien dziwić fakt, że chłop się załamał. Jakiś czas później Agata wybiegła z mieszkania z walizką, cała czerwona i zalana łzami. Kuba, zamknąwszy za nią drzwi na klucz, poszedł do sypialni, schował twarz w poduszkę i dał upust swoim emocjom, krzycząc z wściekłości prawie do utraty tchu w płucach.

Noc z soboty na niedzielę była bardzo niespokojna. Za oknami szalała burza, lał dosyć mocny deszcz, który nie dawał spać. Około godziny trzeciej Maciek zbudził się, ponieważ nie mógł znieść tej burzy. Na wpół przytomny usiadł na łóżku i począł pocierać swoją twarz, ziewając przy tym głośno. Siedział dobre kilka minut na łóżku, wgapiając się tępo w podłogę. W końcu oprzytomniał, wziął telefon i zaczął przeglądać Facebooka. Ekran telefonu był tak jasny, że Maciek nie mógł na niego patrzeć, więc wstał i zapalił światło. Po otrząśnięciu się z szoku, spowodowanego zmianą naświetlenia pokoju, wrócił do przeglądania Facebooka.

Koło godziny czwartej Maciek dostał od Jakuba wiadomość na Messengerze o treści:

„Zerwałem z Agatą… podła zdzira zdradzała mnie cały czas… nienawidzę jej.”

Maciek zaczął uspokajać Jakuba i zaproponował mu, że przyjedzie do niego. Ten zgodził się, więc po chwili Maciek wyszedł z domu, wsiadł w nocny autobus i pojechał do Kuby.

W tym czasie całkowicie rozbity Kuba chodził nerwowo po całym mieszkaniu, wciąż rozpamiętując całą sytuację z jego już byłą dziewczyną. Nie mógł uwierzyć w to, co od niej usłyszał.

„Co za suka, jak ona mogła mi… nam to robić… byliśmy tyle lat razem.”

Co chwilę to siadał na łóżku i zakrywał twarz w dłoniach, to wstawał i chodził szybkim krokiem po pokoju, jakby chciał rozchodzić całą złość, która w nim siedziała.

Jakiś czas później Kuba usłyszał dzwonek do drzwi. Ogarnął się szybko i żwawym krokiem podszedł do drzwi. W nich stał Maciek, który, jak obiecał, przyjechał do niego, by pogadać. Kuba bez wahania wpuścił kolegę do środka i skierował do dużego pokoju.

— Jak tam, stary, opowiadaj wszystko — powiedział zdyszany Maciek, siadając na kanapie.

— Co mam ci powiedzieć… znowu znalazłem w jej telefonie jakieś dziwne wiadomości od tego

Rafała. No i zaczęliśmy się o to kłócić. Ja żądałem, żeby w końcu powiedziała mi, kim on jest i co ją z nim łączy… Ta zaczęła się wypierać, że nic nie powie, bo nie ma takiego obowiązku i że to jej sprawa, z kim się spotyka.

— No i co dalej?

— W końcu po paru minutach darcia mordy na nią, by powiedziała łaskawie, co to za Rafał, zaczęła mówić… No i nie uwierzysz, co mi odpowiedziała.

— Zamieniam się w słuch — odparł Maciek, którego serce zaczynało bić coraz mocniej, jakby stał przed szansą wygrania jakiejś ogromnej nagrody, a przecież było to tylko wyjawienie prawdy.

— To jest twój terapeuta — odparł prawie krzykliwym tonem Kuba — ten, u którego leczysz swój alkoholizm.

— Co ty gadasz! — wrzasnął Maciek, który był w wyraźnym szoku, po tym, co usłyszał od swojego kolegi.

— Powiem więcej — kontynuował Kuba — mają romans od około dwóch miesięcy. I próbowała zwalić winę na mnie, że to ja przez treningi ją zaniedbywałem, że ona niby się nie mogła mi wyżalić, więc potrzebowała wsparcia i tak dalej, i tak dalej…

— A to podła suka — stwierdził z pewnością siebie Maciek. Nigdy by nie przypuszczał, że jego terapeuta może być uwikłany w romans z dziewczyną swojego kolegi.

— Aż bym normalnie zrobił krzywdę temu kolesiowi… Gdybym go spotkał… oj już by nie żył skurwiel jeden.

— Dobra, ale spokojnie, bez agresji, bo narobisz sobie tylko kłopotów — stwierdził na spokojnie Maciek. — Uwalimy ją, ale bez agresji, okej?

— No dobra, tylko jak chcesz to zrobić? — spytał Kuba.

— W tej chwili nie wiem, ale jak coś wymyślę, to dam ci znać, dobrze?

— No dobrze.

— Tak w ogóle, wybacz, że spytam, ale masz coś do jedzenia? Bo jestem tak głodny, jak nie wiem co.

— Pewnie — odparł Kuba. — W sumie, ja przez to wszystko też zgłodniałem jak cholera. Chcesz zjeść tosty z serem, szynką i z ogórkiem kiszonym?

— W sumie, czemu nie — stwierdził Maciek. — W sumie to ja dawno tostów nie jadłem.

— No to możemy zjeść.

Poszli do kuchni zrobić sobie jedzenie. Kuba włączył również laptopa, by mogli razem pooglądać sobie coś przy jedzeniu.

Maciek siedział u swojego kolegi do około godziny piątej nad ranem, po czym wrócił do siebie. Był strasznie zmęczony, wyglądał jak trup. Był blady i ledwo żywy. Z trudem powstrzymywał się od zamknięcia oczu. Chodził cały czas jak pijany, zataczając się co chwilę do tego stopnia, że sporym problemem było dotarcie na przystanek tramwajowy. Mimo to udała mu się ta sztuka i, dotarłszy na przystanek, usiadł pod wiatą na ławce, położył głowę na kolanach i zasnął. Minęło jakieś pół godziny, Maćkowi zdążyło odjechać kilka tramwajów jadących w jego kierunku. W tym momencie na przystanek przyszedł jakiś mężczyzna, wysoki na około dwa metry, długo-włosy brunet (włosy spięte w kok), ubrany elegancko. Wyraźnie zdziwiony tym, że ktokolwiek w niedzielę o piątej rano siedzi na przystanku, powolnym, niepewnym krokiem podszedł do Maćka. Zobaczywszy, że ten śpi, zaczął go delikatnie szturchać, by go zbudzić.

— Halo, słyszy mnie pan? — spytał mężczyzna.

Maciek lekko ospały podniósł głowę i z dużym trudem otworzył oczy. Rozejrzał się dość szybko dookoła, jakby wyczuwając zagrożenie. Zobaczywszy mężczyznę stojącego obok niego i patrzącego się wprost w niego, oprzytomniał natychmiastowo.

— Wszystko w porządku? — dopytywał ów nieznajomy mężczyzna.

— Tak tak, w porządku — odpowiedział Ma- ciek praktycznie mamrocząc pod nosem.

— Przepraszam, że pytam, ale widziałem po prostu, że ktoś śpi na ławce… myślałem, że coś się panu stało.

— Nie no, spokojnie, nic mi nie jest — wymamrotał Maciek, z trudem przy tym łapiąc powietrze w płuca — Po prostu zarwałem noc i jestem strasznie zmęczony.

— Co, praca? Może jakaś imprezka? — pytał nieznajomy.

— Nie no, żadna imprezka ani praca — tłumaczył się Maciek — po prostu kolega miał problem i jechałem do niego.

— Rozumiem — odparł mężczyzna — może jakoś pomóc? Może odprowadzić do domu?

— W sumie to jeśli ma pan czas i auto to poprosiłbym o podwózkę, bo jestem tak zmęczony, że nie wiem, czy będę w stanie jeszcze dojść na własnych nogach od tramwaju do domu.

— Nie ma problemu. Gdzie pan mieszka?

— Na Jagiellońskie na Przymorzu.

— Akurat wiem, gdzie to jest, więc chętnie pana odwiozę — odparł entuzjastycznie mężczyzna.

— Bardzo panu dziękuję — odparł Maciek — nie wiem, jak się panu odwdzięczyć.

— Spokojnie, nie musi pan. Robię to po prostu z serca.

Maciek poszedł z owym mężczyzną na parking, gdzie był zaparkowany samochód tegoż nieznajomego, po czym wsiedli i ruszyli w stronę Przymorza. Podczas podróży zamienili ze sobą ledwo parę zdań, ponieważ zmęczony Maciek zasnął. Gdy dojechali na miejsce, z trudem obudzony Maciek wrócił do domu, po czym nawet nie ściągając z siebie butów, poszedł do pokoju i zasnął.

Cała niedziela upłynęła spokojnie, przy bardzo ciepłej i idealnej do spacerów pogodzie. Akurat tego dnia Maciek nie miał nic do roboty, więc głównie leżał na łóżku, grał w gry, oglądał YouTube’a, czasem coś tam poczytał.

Pod koniec dnia zaczął rozmyślać o całej sytuacji z Kubą i jego dziewczyną. Jego serce zaczynało mocniej bić za każdym razem, gdy pomyślał o konfrontacji z terapeutą Mleczko, z którym Agata zdradzała Kubę. Do głowy przychodziły mu różne myśli, nawet takie, w których mści się za kolegę na terapeucie, ośmieszając go lub robiąc mu krzywdę. Przypomniał sobie również o obietnicy dokopania dziewczynie Kuby (właściwie to już byłej dziewczynie) oraz Rafałowi Mleczko. Przez to wszystko poszedł spać niespokojny i przez długi czas nie mógł zasnąć.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 54.26