WSTĘP
W czasach waśni wielkich królów
ludzkich zmagań i podbojów,
żył Leonek młody woj
z sercem pełnym niepokojów.
I choć wojny się toczyły,
on samotnie osiadł w lesie.
Bo zmęczony walką był,
czekał, co mu los przyniesie.
Dni beztrosko mu mijały
na zabawie wśród zieleni.
Spędzał wszystkie wolne chwile,
korzystając z tej przestrzeni.
Magię w lesie echo niosło
pełnym skrzatów i chochlików.
Dobrych wróżek, czarodziei,
których było tu bezliku.
Barwy tęczą się mieniły,
piękno w zachwyt przemieniały.
A zwierzęta się bawiły,
wróżki ciągle czarowały.
Jednym słowem magia była
w każdym miejscu wszechobecna
i choć dobro tu czyniła
to bywała niebezpieczna.
Tak mijały dni Leonka
w ciepłym, błogim, miłym raju,
aż Leopold stary woj
znalazł się w magicznym gaju.
Rzecz to była niesłychana!
Niemożliwa w owym czasie!
Bo samotny dotąd był
i nie sądził, że tak da się.
Więc popędził do swej chaty,
z myślą skoro zacznie świtać,
przygotować się i przebrać,
żeby godnie go przywitać.
NIEZNAJOMY
Rano wraz z poranną rosą
skoro świt o słońca brzasku
ruszył na spotkanie gościa
w tym magicznym starym lasku.
Z sercem pełnym niepokoju
droga bardzo się dłużyła,
lecz był dzielny — mimo obaw,
to ciekawość zwyciężyła.
Idąc krętą leśną drogą,
widzi Leon dym z ogniska,
po cichutku się zakrada,
by zobaczyć gościa z bliska.
Woja bacznie obserwuje,
w myślach powitanie składa,
strój poprawia i fryzurę,
bo przedstawić się wypada!
A gdy już się przygotował,
myśląc martwić się zaczyna:
Jaki cel jest tej wizyty?
Więc rozmowę rozpoczyna:
Witam ciebie zacny panie.
Co sprowadza cię w me progi?
Wybacz proszę mą ciekawość,
lecz nikt nie zna owej drogi.
Na to przybysz szybko wstaje
żwawym ruchem od ogniska
i podchodzi do Leona,
żeby przyjrzeć mu się z bliska.
Nie ukrywa on zdziwienia,
jego twarz się robi blada,
lecz po chwili ze spokojem,
na pytanie odpowiada:
Zabłądziłem ja w wędrówce,
która trwa już bardzo długo,
poszukuję w niej chochlika,
co potocznie zwą go Hugo.
Twarz wędrowca posmutniała
widać w dużej był rozterce,
lecz z przejęciem opowiada,
co trapiło jego serce:
W mym królestwie źle się dzieje,
ludzie wiarę utracili.
Zaginęło runo szczęścia
i posępni się zrobili.
Nic nikogo już nie cieszy
dzieci bawić się przestały,
runo bowiem to sprawiało,
że się ciągle uśmiechały.
Starzy mędrcy powiadają,
że nieszczęścia jest przyczyną,
psotny chochlik co w królestwie
ze zbieractwa swego słynął.
Przepadł nicpoń gdzieś bez śladu
a z nim szczęścia magia cała.
Tylko pustka i tęsknota
w ludzkich sercach pozostała.
Wziąwszy łyka zimnej wody,
ze strumyka tak się składa,
wąs poprawił zwinnie palcem
i tak dalej opowiada:
Za nicponiem król rozesłał
wszystkich swoich wojowników.
Czarodziejki, czarodziejów
oraz magów i mistyków.
Więc przemierzam tak świat cały,
goniąc wciąż tego złośnika,
lecz on cwany jest i sprytny
co pojawi się, to znika.
Już niejeden kraj zwiedziłem,
poszukując wszędzie licha.
A gdy prawie go już chwytam,
ten się śmiejąc, nagle czmycha.
Drobna, zwinna to istota,
szkodnik, jakich w świecie mało.
Gdzie pojawi się, to psoci,
jakby tego brakowało.
Leon bacznie słucha gościa,
czoło marszczy i prostuje,
lecz po chwili w swym zdumieniu
ciekaw szybko zapytuje:
Jak znalazłeś owo miejsce?
Nikt nie trafił tu przed tobą.
Przecież nie da się tu dotrzeć
żadną znaną ludziom drogą.
Wnet woj znów zaczerpnął wody,
czoło zmarszczył co nie lada,
zręcznym ruchem wąs poprawił
i po chwili odpowiada:
Noc zastała mnie w wędrówce,
gubiąc drogę, zabłądziłem.
A gdy rano słonko wstało,
to się tutaj obudziłem.
Wciąż nadziwić się nie mogłem,
pięknem miejsca — kolorami.
Bo to, co tu się znajduje,
ja potocznie zwę czarami.
Cóż, nie mogę wyjść z podziwu
niezwykłości lasu tego.
A ty jak się tu znalazłeś?
Śmiem zapytać mój kolego.
Leon zasiadł przy ognisku,
bo tak stać to nie wypada.
Strój poprawił, pas podciągną
i z przejęciem odpowiada:
Wiele wojen ja stoczyłem,
już zmęczony jestem — szczerze.
A to, jak się tu znalazłem?
Ja w to nadal sam nie wierzę.
Tak zamyślił się na chwilę
z miną tęgą co nie lada,
zmarszczył czoło, złapał oddech
i tak dalej opowiada:
Ludzie wciąż o coś walczyli,
czasy były niespokojne.
Kończąc jedną dla swych zysków,
wzniecali kolejną wojnę.
Król królowi był nierówny
chęcią władzy zaślepieni,
zapomnieli o swym ludzie,
krwawą rządzą zniewoleni.
Tak mijały długie lata,
pełne cierpień i niedoli.
A lud czekał, w swej udręce,
aż ich z mąk tych ktoś wyzwoli.
Dnia pewnego swój dobytek
w stary plecak spakowałem,
przeszłość z tyłu zostawiłem
i w wędrówkę się udałem.
Dni tygodnia upływały
na podróży pełnej wrażeń,
a ja wciąż, przed siebie szedłem,
mimo różnych dziwnych zdarzeń.
Czas mi nie był sprzymierzeńcem,
lecz nie zwykłem się poddawać.
Nauczyłem się pokory,
by w obronie słabszych stawać.
Pewnym razem tuż po zmroku
dziwna łuna mnie zbudziła,
pięknem barw, kolorów tęczą,
nad tym lasem się mieniła.
Więc nie myśląc, w jednej chwili,
swe tobołki spakowałem.
Szybkim krokiem w jej kierunku,
bez wahania się udałem.
Błądząc tak wśród tych ciemności,
za jej blaskiem podążając,
przemierzałem dzikie knieje,
do stracenia nic nie mając.
Jednak gdy już byłem blisko,
ona wciąż się oddalała.
Jakby żywa jakaś była
i odnaleźć się nie dała!
Dość już miałem tej zabawy,
ze złośnicą w chowanego.
Więc usiadłem pod tym dębem,
myśląc sobie — koniec tego!
Byłem bardzo przemęczony,
sen mnie zmorzył z wycieńczenia.
A gdy tylko rano wstałem,
nie wierzyłem ze zdziwienia.
Tak jak ty zamarłem w ciszy,
owym pięknem zachwycony.
Niezwykłością tego miejsca,
byłem wprost oszołomiony.
Wciąż gaworząc, się poznając,
słońce zaszło już na niebie.
A że zaczął zmrok zapadać,
Leon wziął gościa do siebie.
Gdy przy jednym stole siedli,
żeby wspólną zjeść wieczerze,
długo jeszcze rozmawiali.
O czym nie wiem — powiem szczerze.
I odchodząc już od stołu,
pewną rzecz postanowili:
Że udadzą się w wędrówkę,
będąc razem od tej chwili.
Z wiarą, że odgadną jutro,
co nieszczęścia jest przyczyną,
położyli się do łóżka,
myśląc, gdzie ten psotnik zginął?
WYPRAWA
Słońce wstało nad doliną,
swoim blaskiem wszystkich budzi.
Nawet niedźwiedź się przeciąga
i pod nosem coś marudzi.
To nie jego pora wstawać,
bo miś wzrok ma osłabiony.
Za to słuch i węch wspaniały,
zmysł ten to jest wyostrzony.
Dnie swe spędza na wędrówkach,
podczas których wciąż podjada.
Bo przed zimą musi przytyć!
Wtedy w długi sen zapada.
Zjada mięso i rośliny,
nie wybrzydza on w jedzeniu.
A gdy brzuszek już napełni
lubi leżeć sobie w cieniu.
Oj, pozory czasem mylą
lepiej schodzić jemu z drogi.
Więc gdy tylko go zobaczysz,
wolno odejdź, potem w nogi.
A tymczasem w leśnej chacie
wszyscy dawno powstawali.
Po porannej toalecie
za śniadanie się zabrali.
Stół zachwycał swym przepychem
zastawiony warzywami,
bardzo ładnie ozdobiony
świeżutkimi owocami.
Zajadając te przysmaki
a z niemałym apetytem,
planowali swą wyprawę,
chcąc wyruszyć, tuż przed świtem.
Obaj bowiem, w tej dziedzinie,
doświadczenie mieli wielkie.
Więc bez trudu ustalili,
zmiany oraz plany wszelkie.
Tak Leopold z tęgą miną
mówi wprost do towarzysza:
Będzie trudno znaleźć smyka,
bo jest wszędzie o nim cisza.
Tak to prawda przyjacielu.
Szybko gość mu odpowiada.
Bardzo trudne to zadanie
i wyzwanie co nie lada.
Więc wymyślić trzeba wspólnie,
jakiś sposób na szkodnika,
co pojawia się na chwilę,
po czym bardzo szybko znika.
Cóż, zajmiemy się tym później,
teraz trzeba się spakować.
Zabrać wodę i zapasy,
do podróży przygotować.
Ta wyprawa będzie trudna,
wiem, bo długo wędrowałem.
Wiele różnych, dziwnych stworzeń,
na swej drodze napotkałem.
Jedne miłe i przyjazne
zawsze z chęcią pomagają,
czasem nawet drogę wskażą,
z życzliwością powitają.
Drugie krnąbrne i złośliwe
co to nigdy nie pomogą.
Dla zabawy i z przekory
wyślą cię okrężną drogą.
Więc skupionym oraz czujnym
trzeba być podczas wyprawy.
Bo to nigdy nie wiadomo
co wypełznie z gęstej trawy.
Tak to prawda przyjacielu.
Mówi Leon, czyszcząc zbroje.
Sam się o tym przekonałem,
tocząc niegdyś swe podboje.
Dokąd pójść? I gdzie podążać?
Pomoc by się nam przydała.
W którym udać się kierunku!?
Choć wskazówka jakaś mała.
Jest w tym lesie stara sowa,
może ją o radę spytać?
Myślę, że powinna wiedzieć,
jak chochlika, sprytnie schwytać.
Ptak to mądry i cierpliwy
no i słuch ma doskonały.
A jej rady bardzo cenne
chyba by się nam przydały.
Dobrze mówisz przyjacielu.
Tak Leopold odpowiada.
Informacja rzecz bezcenna
i się przyda dobra rada.
W takim razie chodźmy do niej,
by wysłuchać, co nam powie.
Bo już czasu mało mamy,
a tu tyle spraw na głowie.
Trzeba jeszcze raz posprawdzać,
czy nam czegoś nie brakuje.
Wezmę jeszcze starą mapę
oraz kompas przygotuje.
Tak pakując swoje rzeczy
i planując swą wyprawę,
dzień im minął niczym chwila,
ale mieli jeszcze sprawę!
Udać się do mądrej sowy,
która w lesie tym mieszkała,
by się wiedzą, podzieliła
i wskazówkę jakąś dała.
SOWA
Noc spowiła całe niebo,
las mgłą senną otuliła.
Budząc jednych, głuchą ciszą,
innych, do snu położyła.
Bo na świecie są zwierzęta,
które za dnia sobie radzą
oraz inne, bardziej skryte,
co to nocny tryb prowadzą.
Jak więc znaleźć cichą sowę?
Co prywatność sobie ceni.
Bezszelestnie się porusza
i poluje pośród cieni.
Leon jednak znał sposoby,
by odnaleźć w lesie Klarę,
bo tak właśnie nazywano
to ptaszysko bardzo stare.
Była ona nieco skryta,
z wiedzą wielką obeznana,
uchodziła za uczoną
w księgach różnych oczytana.
Chociaż była bardzo mądra,
to słuchała echa w lesie,
które szumem drzew i kniei
wszelką wiedzę cicho niesie.
Idąc krętą wąską ścieżką,
do jej dziupli się zbliżali.
Aby czas im mijał szybciej,
tak po drodze rozmawiali:
Schwytać sprytną tę istotę,
myślisz, że pomoże ona?
Idąc cichym, żwawym krokiem,
nagle pyta woj Leona:
Pusząc się mądrością swoją,
pewnie będzie marudziła.
Więc nie dajmy jej powodu,
żeby głupców z nas zrobiła.
Lubi ona swoją wyższość
wszystkim wokół okazywać.
To jej taki cwany sposób,
by swe wady, sprytnie skrywać.
Jednak jest niezbędna dla nas
wiedza i wskazówka nowa,
żeby szybko znaleźć miejsce,
gdzie się tamten psotnik chowa.
To ułatwi nam zadanie
i przyspieszy nasze sprawy.
Myślę, że pomocna będzie,
bądź spokojny, bez obawy!
Teraz skupmy się na drodze,
by nie zbłądzić w tej gęstwinie.
Bardzo dużo tu zarośli
z tego ten zagajnik słynie.
Brnąc do przodu, poprzez knieje,
ścieżkę sobie torowali
i przez resztę swojej drogi,
po cichutku rozmawiali.
Tak im mijał czas w podróży,
która końca dobiegała.
Aż gdy nagle, w starym dębie,
dziupla im się ukazała.
A z tej dziury wielkie oczy
bacznie ich obserwowały,
przepełniły gości strachem
taki mroczny wygląd miały.
Leon chwycił Leopolda,
w jednym miejscu nagle stając,
czapkę z głowy zdjął nerwowo
i wzrok spuścił, wciąż czekając.
Gdy po dłuższej chwili ciszy
pewność siebie mu wróciła,
zrobił krok w kierunku dziupli,
z której Klara przemówiła:
Kim jesteście nieznajomi?
Co sprowadza was w me progi?
Może tylko przez przypadek
zeszliście z obranej drogi.
Ścieżka tu prowadzi kręta
jeszcze trudniej mnie odszukać.
Trzeba mieć poważny problem,
żeby w moje drzwi zapukać.
Rzadko miewam bowiem gości,
którzy nic nie potrzebują.
Jedni spory chcą rozstrzygnąć,
inni drogi poszukują.
A wy, na zgubionych ludzi
raczej mi nie wyglądacie
i po waszych minach wnoszę,
że też problem jakiś macie.
Zatem zbliżcie się tu do mnie
moi drodzy podróżnicy.
Co sprowadza was w me progi?
W tej odludnej okolicy.
Gościom śmiałość wnet wróciła,
w stronę dziupli się udali,
by wyjaśnić wszystko Klarze,
szybko myśli pozbierali.
Jeden spojrzał na drugiego
wzrokiem pełnym zaufania.
Kto wyjaśni jej przyczynę
oraz powód ich spotkania?
Dał Leopold krok do przodu
pewnym ruchem bez wahania,
swą historię opowiada
głosem pełnym przekonania.
Sowa bacznie go słuchała,
wyszła z dziupli wolnym krokiem,
jedno oko przymrużając,
obserwuje gości wzrokiem.
Kręci głową w obie strony
lepiej chcąc nadstawić ucha.
Patrząc z góry na przybyszy,
z ciekawością słów ich słucha.
A gdy zbliżał się już koniec
jego długiej opowieści,
Klara nagle przemówiła:
Toż to w głowie się nie mieści!
Ze wzburzoną, hardą miną,
mowę swą kontynuuje:
Coś słyszałam o nicponiu,
który wszystkich denerwuje.
Szkody robi, gdzie popadnie,
wciąż dokucza wszystkim w koło.
Brojąc i płatając figle,
jemu zawsze jest wesoło.
Więc postaram się wam pomóc
i wyjaśnię, co słyszałam.
Choć niewiele o nim powiem,
gdyż go nigdy nie spotkałam.
Tuż na skraju lasu tego
nora w ziemi się znajduje,
kiedyś była opuszczona,
teraz lis ją zamieszkuje.
On powinien więcej wiedzieć,
jak odnaleźć Huga ślady.
Myślę, że u niego właśnie,
powinniście szukać rady.
Ta wskazówka bardzo cenna
obu wojów ucieszyła,
bo wskazała im kierunek
i do celu przybliżyła.
Dziękujemy droga Klaro
za twe rady — pomoc wszelką.
Mówi Leon wprost do sowy,
okazując wdzięczność wielką.
Dzięki tobie teraz wiemy,
gdzie wskazówki dalszej szukać.
W jakim udać się kierunku
oraz w które drzwi zapukać.
Pomoc twoja bardzo cenna
ułatwi nam tę wyprawę,
bo niewiele mamy czasu,
by załatwić ową sprawę.
Trzeba szybko go odnaleźć
i naprawić wszelkie szkody
oraz jeszcze międzyczasie
uzupełnić zapas wody.
Życzę ja wam powodzenia.
Mówi sowa do przybyszy.
Po czym wolno się udała
do swej dziupli w błogiej ciszy.
Podróżnicy sennym krokiem
wprost przed siebie podążyli.
Z myślą, żeby gdzieś odpocząć,
bo zmęczeni bardzo byli.
Idąc dalej w swym kierunku,
natrafili na polane,
miejsce miłe i spokojne
Leonowi dobrze znane.
Tu możemy dziś się przespać.
Mówi on do towarzysza.
Nikt nie będzie nam przeszkadzał
wokół tylko błoga cisza.
Zdjęli z pleców swe tobołki,
wnet ognisko rozpalili,
po czym wspólnie bardzo sprawnie,
obóz szybko swój rozbili.
A gdy zjedli już kolacje,
poszli spać do swych namiotów,
żeby jutro do wędrówki
każdy z nich był z rana gotów.
LIS
Noc minęła bardzo szybko,
słońce księżyc zastąpiło,
coraz wyżej się unosząc,
wszystko wokół obudziło.
I polana, która wcześniej,
bardzo senna, cicha była,
w jednej chwili, w okamgnieniu,
też się nagle obudziła.
Leon również wstał o świcie,
żeby czasu nie marnować
oraz wspólnie z Leopoldem
swe śniadanie przygotować.
Jedząc bułkę z żółtym serem,
razem mapę przeglądali,
wyznaczając swoją trasę,
cały dzień zaplanowali.
Chcieli szybko znaleźć lisa,
który Kiko się nazywał,
żeby dojść do niego za dnia,
gdyż on wtedy w domu bywał.
Głównie nocą on poluje,
na gryzonie, ptaki wszelkie,
również zjada też owoce,
wymagania ma niewielkie.
Umie cicho się zakradać.
Bardzo sprytny oraz cwany,
to płochliwy często bywa,
z ostrożności jest swej znany.
Podstęp to zaleta jego,
która przetrwać mu pozwala.
I choć bardzo jest przebiegły,
pięknem futra wręcz zniewala.
Gdy już wszystko ustalili,
swe tobołki spakowali.
Pozbierawszy swoje rzeczy,
w dalszą podróż się udali.
Krok po kroku szli do przodu
mimo bardzo trudnej drogi,
nie myśleli o zmęczeniu,
przemierzając teren srogi.
Różne knieje i zarośla
całą podróż spowalniały,
dzikie pnącza oraz trawy
co ominąć się nie dały.
Pot im spływał po policzkach,
wciąż zmęczenie doskwierało,
lecz uparcie szli do przodu,
bo już czasu mieli mało.
Nagle słyszą szum strumyka,
który płynął gdzieś w oddali.
A że wody brakowało,
w jego stronę się udali.
Z ulgą siedli nad potokiem,
bo zmęczeni bardzo byli,
przemywając wolno twarze,
swe manierki napełnili.
Odpocznijmy tutaj chwilę.
Mówi Leon do kompana.
Trzeba złapać drugi oddech,
wędrujemy tak od rana.
Eh! Masz rację przyjacielu.
Wnet Leopold odpowiada.
Zdjąwszy z pleców swój tobołek,
obok niego szybko siada.
Bardzo ciężka to wyprawa…
Mowę swą kontynuuje.
Już nie jestem taki młody,
trudy tej wędrówki czuje.
Mam nadzieję, że niebawem
tego lisa odnajdziemy,
i gdzie udać się po runo,
choć wskazówkę dostaniemy.
Nie myśl o tym złym psotniku.
Leon zdanie mu przerywa:
Obiecałem ci w tym pomóc,
dowiem się, gdzie on przebywa.
Teraz trzeba ruszać dalej,
póki słońce jest na niebie.
Pas zacisnąć oraz zęby
i z uporem iść przed siebie.
Tak ruszyli w dalszą drogę,
bo nie chcieli tracić czasu,
docierając tuż przed zmrokiem
na skraj magicznego lasu.
Tam ujrzeli jakąś jamę,
która była bardzo mroczna
a dla niewprawnego oka,
niemal prawie niewidoczna.
Do otworu w czarnej ziemi
wolnym krokiem podchodzili,
uklęknąwszy na kolana,
wnet się nad nim pochylili.
W jednej chwili z ciemnej dziury
Lis wyskoczył przestraszony,
bo nie wiedział, o co chodzi,
tak był wszystkim zaskoczony.
Kim jesteście!? Co robicie!?
Wciąż nerwowo pyta gości.
Szybko obu mierzy wzrokiem,
miota się i bardzo złości.
Co robicie w moim domu!?
Ja tu was nie zapraszałem!
Na dzisiejszy letni wieczór
całkiem inne plany miałem!
Ależ wybacz naszą śmiałość.
Nagle Leon się odzywa.
Chcemy tylko znaleźć Huga,
który ciągle się ukrywa.
Po poradę przychodzimy,
Klara, sowa nas przysłała,
bo podobno możesz pomóc,
ona adres nam twój dała.
Usłyszawszy to lis stary,
stanął nagle chwilę w ciszy.
A gdy dobrze się im przyjrzał,
tak przemówił do przybyszy:
Ach wybaczcie me maniery,
Kiko, tak mnie nazywają.
Wszyscy moi przyjaciele
oraz ci, którzy mnie znają.
Skoro ona was przysłała,
to by dużo tłumaczyło,
bo niewielu wścibskich ludzi,
owo miejsce odwiedziło.
Dawno już jej nie widziałem,
upłynęło dużo czasu.
Rzadko ja ostatnio chodzę,
by polować — tam do lasu.
Wspomnieliście coś o Hugu!
Co to ma się za cwanego.
Jednak w wielkim jest on błędzie!
Zaraz powiem wam dlaczego.
I to mówiąc ze spokojem,
na polanie wolno siada.
Ogon swój podwinął zgrabnie,
po czym dalej opowiada:
Runo, które wziął ze sobą,
w niczym jemu nie pomoże,
tylko zamęt i cierpienie
wzniecił na królewskim dworze.
Teraz wszyscy go ścigają
i już nigdy nie przestaną,
póki tego, co im zabrał,