E-book
11.76
drukowana A5
38.64
Przygody Ashley: DUO

Bezpłatny fragment - Przygody Ashley: DUO


Objętość:
134 str.
ISBN:
978-83-8126-119-7
E-book
za 11.76
drukowana A5
za 38.64


Prolog

Przeciętna dziewczyna, niezwykłe przygody, można rzec. A cała historia zaczęła się przeszło kilka lat temu… Kim więc była Ashley Bloomer? Jej matka była niezwykle urodziwą kobietą oraz obiektem pożądania niejednego mężczyzny. Wkrótce związała się z pewnym archeologiem i zarazem botanikiem pochodzenia brytyjskiego. Po niedługim czasie świeżo zaręczona para zamieszkała w małej mieścinie w Ameryce Południowej i urodziła im się córka. Niedługo po tym wydarzeniu narzeczona mężczyzny zmarła. Od tej pory dziewczynkę wychowywał jej ojciec, aż do tego jednego, feralnego dnia.

Zbliżał się wieczór i zapadał zmrok. Ashley wtedy siedziała na podłodze pogrążona we własnych myślach rysując jakieś nieporadne szlaczki na kartce. Nagle rozległ się dźwięk pukania do drzwi. Dziewczynka zdezorientowana podniosła głowę i rozejrzała się wokoło.

„Nie, to nie mógł być tata” — pomyślała. — „Gdyby tak było sam by sobie otworzył, w końcu ma klucze”.

Wtedy drzwi otworzyły się na oścież, a u wejścia stał zgrzany policjant. Czteroletnia wówczas Ashley przestraszyła się i podniosła się natychmiast, gotowa do ucieczki.

— Poczekaj — nieznajomy mężczyzna przemówił.

— N-na co mam czekać? — odpowiedział cichutki, cieniutki głosik.

— Muszę Ci coś ważnego przekazać — zaczął. — Chodzi o twojego ojca…

„Tata!” — dziecko stanęło jak wryte. Podniosło przerażony wzrok na funkcjonariusza. — Co-co z nim?

— Właśnie dlatego tu jestem. Twój ojciec zginął na ostatniej misji.

Dziewczynka nie mogła wydać z siebie żadnego słowa. Mężczyzna spodziewał się jakiejś gwałtownej reakcji, że wybuchnie szlochem i płaczem. Ona jednak wzięła głęboki oddech, rozłożyła szeroko ręce i odparła tylko:

— Nie mnie przeszło o tym decydować.

Mężczyzna jeszcze przez chwilę stał zdumiony, jakby jego nogi ugrzęzły w gruncie.

— A więc wiesz co to oznacza, prawda? Zostaniesz przekazana pod opiekę dyrektorce z sie…

I nie zdążył dokończyć, bo dziecko wykorzystawszy sytuację wymknęło się przez drzwi.

— Hej! Wracaj! — krzyczał funkcjonariusz podążając za śladami małych stópek.

„Teraz mam szansę” — pomyślała Ashley, chowając się pod konarem pobliskiego, spróchniałego dębu.

Wiedziała, że ma tylko jedną okazję. Nie mogła jej zmarnować. Puściła się pędem wzdłóż ścieżki wpadając na jednego z przechodniów.

— Ostrożnie! — pisnął nieznajomy.

— Oczywiście — odpowiedziała Ashley z dziarskim uśmieszkiem.

Jej małe serce podeszło jej do krtani, dziewczynka przełknęła ślinę. Jak na swój wiek była nadzwyczaj dojrzała, co momentami mogło wydawać się bardzo dziwaczne. Za żadne skarby nie chciała trafić do sierocińca, nie…

Od tamtej pory wciąż uciekała, wyrosła na silną i niezależną dziewczynę. Pewna siebie i nieufna, w starym stroju archeologa, który ukradła podczas jednej z przechadzek na jednym z miejskich bazarów. U boku zawsze zwisała jej długa maczeta, a na szyi na sznurku sztylet. Jej długie, jedwabiste włosy o barwie węgla zwisały do pasa, a głowę ozdabiał kapelusz z daszkiem. Jednak żeby przeżyć musiała posunąć się do strasznych czynów — rabowała, a nawet zamachnęła się na jednego sprzedawcę. Policja wciąż jej szukała, ale bezskutecznie. Trafiła na listę poszukiwanych i została najmłodszym przestępcą w historii kraju, gdyż skończyła zaledwie 10 lat.

Tego dnia maszerowała po piaszczystym terenie dzielnie znosząc ból i spiekotę. Nagle poczuła zapach dymu i spalenizny. Nie widziała jeszcze, że to początek przygody, która odmieni jej życie.

Rozdział 1

Ashley otarła ręką pot z czoła, wzięła głęboki wdech i zaczęła bacznie obserwować teren swoim przenikliwym wzrokiem.

„Cholera, skąd dobiega ten smród?” — pomyślała rozglądając się wokoło. Wszędzie unosił się zapach spalenizny, gdy nagle dziewczyna zauważyła kłębki dymu w oddali. Jej wrodzona ciekawość nie dała się dłużej prosić, by sprawdzić co się tam stało mimo, że rozum zielonookiej podpowiadał inaczej.

Przez chwilę stała, wpatrzona w swoje buty jakby prowadziła walkę wewnętrzną ze swymi myślami.

— Będzie co będzie, mówi się trudno! — krzyknęła Ashley puszczając się pędem w kierunku tajemniczego zjawiska.

— Co do… — pisnęła, próbując gwałtownie zahamować.

Fragment kadłubu wciąż płonął, między zniszczonymi blachami walały się ludzkie szczątki. Wyglądało na to, że to pozostałości po jakiejś katastrofie lotniczej. Czy to możliwe, by rozbił się tutaj samolot? Gdyby tak było telewizja już pewnie dawno trąbiłaby o wypadku…

„Podejrzane” — pomyślała Ashley przyglądając się z bliska znalezisku. Nagle coś świsnęło jej koło ucha. Zdezorientowana natychmiast pochwyciła broń, gotowa do ataku. Wtem zza rogu ujrzała tajemniczą postać. Nie widziała dokładnie twarzy, jedynie ciemną, zamazaną plamę. Dziesięciolatka przetarła oczy, mając wrażenie że ma jakieś zwidy.

„Czy z tego gorąca widzę fatamorganę?” — coś jednak było tu nie w porządku.

„Skup się, skup się” — powtarzała sobie w duchu dziewczyna.

Tajemniczy kształt zaczął się przemieszczać, młoda poszukiwaczka przygód ani przez chwilę nie spuściła go z oczu.

— Kimkolwiek jesteś, wyłaź! — krzyknęła. — Koniec tej maskarady!

Ashley stanęła jak wryta, nie mogła wydobyć z siebie żadnego dźwięku. „To coś” właśnie zbliżało się w jej stronę z niesamowitą prędkością!

„Może to i lepiej” — pomyślała ze swoim wścibskim uśmieszkiem. — Oho, nadchodzi!

Stała teraz oko w oko ze swoim tajemniczym prześladowcą. Mimo, że widziała tego człowieka pierwszy raz na oczy miała wrażenie, że zna go od zawsze. Coś jednak było w nim niepokojącego. Prawdopodobnie pochodził z jakiś ciemnoskórych plemion.

„To tłumaczyłoby pióropusz i te dziwne malowidła na twarzy” — Ashley próbowała zebrać do kupy zdobyte informacje.

— Znowu się spotykamy, panienko — zdało się słychać dziwny, zachrypnięty głos. Nie minęła nawet sekunda, a owa postać już stała za plecami dziewczyny.

Ta bez wahania sięgnęła po swój sztylet, jakby chciała wyzwać przeciwnika na pojedynek. Mężczyzna uczynił to samo.

— Nie masz ze mną żadnych szans, skarbie — warknął odskakując. Wykonywał teraz dziwne znaki, wypowiadając przy tym jakieś łacińskie słowa. Zamachnął się swoim drewnianym kijem, a różnobarwny dym otoczył dłonie tajemniczego przybysza.

— Co to do diabła jest?

— Duchy moich przodków — wyjaśnił. — Od stuleci nade mną czuwali, jestem wybrańcem. Podobnie jak… Ty — szepnął jej do ucha.

Ashley miała wrażenie że słabnie, chciała iść walczyć, ale kończyny odmówiły jej posłuszeństwa — nie mogła się ruszyć.

— Co ty pieprzysz! — wrzasnęła, widocznie już poirytowana. — Skończ lepiej tę dziecinadę i stań do walki!

Próbowała złapać równowagę, ale czuła że grunt przesuwa jej się pod stopami.

„Mam tylko jedną szansę, jedyną!” — pomyślała. Wszystko zależało od tego jednego ruchu! Pochwyciwszy swój sztylet obwiązała go sznurkiem. Wzięła głęboki oddech.

„Teraz… Teraz!” — zamachnęła się i zarzuciła broń na pobliskie głazy. Wyglądało na to, że całość tworzyła stabilną konstrukcję. — Adios! — wrzasnęła, gotowa do skoku.

Nie przewidziała jednak, że przeciwnik rzuci się w jej stronę. Wykonała salto wprost nad jego głową, lądując bezpiecznie po drugiej stronie.

— Myślisz, że pozwolę Ci zwiać, panienko? — szaman uśmiechnął się szyderczo. — Duchy moich przodków zadecydowały, że stoczymy tu wojnę. To twoje przeznaczenie.

Powietrze wokół nich tworzyło gęstą atmosferę. Nikt nie wykonał pierwszego ruchu.

„Co powinnam teraz uczynić?” — zamartwiła się dziewczyna. — „Gość wygląda na całkiem silnego.”

— Moje przeznaczenie? O czym ty gadasz?

— Bo widzisz panienko, nasze spotkanie wcale nie jest przypadkowe. Nasz los zadecydował, że to już TA chwila.

— Skończ! Posmakuj lepiej pół kilograma czystej stali! — wrzasnęła Ashley wyciągając broń przed siebie. — Zabiję cię, nieważne kim jesteś. Tu i teraz!

* * *

Tajemniczy człowiek wziął się pod boki i przyglądał się uważnie dziesięciolatce. Nie wiedział dokładnie co powinien teraz uczynić.

„Zupełnie jak tatuś w przeszłości” — pomyślał. Ashley od razu zauważyła jego rozmarzoną minę i zmarszczyła brwi. Jeszcze przez chwilę miała wrażenie, że to wszystko to jeden dziwaczny sen i że to spotkanie nigdy nie miało miejsca. Jednak dziewczyna zdawała sobie sprawę, że to nie była iluzja — taka była rzeczywistość. Młoda podróżniczka wciąż nie zdawała sobie sprawy z zagrożenia w jakim się znalazła. Wokół panowała grobowa cisza.

— Muszę ci powiedzieć, panienko, że bardzo łudząco mi kogoś przypominasz — odezwał się wreszcie szaman.

— Co? Kogo? — Ashley próbowała rozwiązać tę zadaną jej zagadkę, lecz nie miała pojęcia co wróg miał na myśli.

Mężczyzna pstryknął palcami i w ciągu zaledwie paru sekund znalazł się przed obliczem córki archeologa, którego, jak widać, zapewne znał osobiście.

— Twojego ojca — szepnął jej do ucha.

Przerażona dziewczyna wpatrywała się teraz w niebo, wypuszczając z ręki broń, która z łoskotem uderzyła o ziemię.

„Nie.. To niemożliwe. Skąd on niby miałby znać tatę…” — tysiące myśli kłębiło się w głowie Ashley. Obciążona bagażem własnych wspomnień traciła czucie w nogach, czuła, że słabnie. Emocje zaczęły brać nad nią górę — zachwiała się lekko i… upadła.

— Jaja sobie robisz?! — warknęła, wstając z ziemi. — Mówiłam ci już żebyś zakończył tę durną gadkę!

— I również nadpobudliwa jak Luke.

Czarnoskóry przybysz w przeciwieństwie do Ashley przyglądał się wszystkiemu z ogromnym spokojem.

— Nigdy… — dziewczyna z całej siły starała się powstrzymać łzy, które cisnęły jej się do oczu. — Nigdy… Nie wymawiaj imienia ojca w mojej obecności!

Otrzepała ubranie z piasku i sięgnęła po swoją maczetę. Nic już nie miało znaczenia. Jedynie pokonanie tego, jej zdaniem, szaleńca.

„To chore” — pomyślała.

Zamachnęła się ostrzem, ale przeciwnik sprawnie wykonał szybki unik.

„To nie będzie takie proste” — Ashley starała się wymyślić jakiś sensowny plan. — „A może atak z zaskoczenia?”

Puściła się pędem w kółko, tworząc piaskową zamieć. W ostatniej chwili skoczyła na wysoką skałę, korzystając ze wcześniej zarzuconej liny. Zadowolona zastanawiała się nad swoim kolejnym ruchem. Nagle usłyszała kaszel dochodzący tuż zza jej pleców. Obróciła się i ujrzała za sobą szamana.

„Co!? Jak to możliwe, że przejrzał moje ruchy!” — nic z tego nie rozumiała.

— Wiem o czym teraz myślisz, panienko. Duchy moich przodków potrafią czytać z twego umysłu niczym z książki. Dostarczają mi wszystkie informacje.

— W takim razie rozkaż nieboszczykom zamilknąć! — wrzasnęła dziewczyna, zeskakując ze skały. — Kim ty w ogóle do stu piorunów jesteś!

— O, przepraszam — ukłonił się szaman. — Nie przedstawiłem się. Cóż ze mnie za ciamajda. O dobrym wychowaniu zapomnieć?

— Gadaj! — Ashley wymierzyła sztylet wprost pod jego gardło. Pot zaczął zalewać mężczyźnie czoło.

— Ale po co te nerwy, spokojnie. Nazywam się Safron, wódz plemion Czarnych Jastrzębi, do twoich usług. Przyszedłem tu po coś, co należy do mnie. A może raczej po dwie rzeczy. Widzisz panienko, ta katastrofa lotnicza wcale nie była przypadkowa. Moi przodkowie sprawili to byśmy odzyskali to, co straciliśmy.

— A mianowicie…? — Ashley nie ukrywała swojego braku zainteresowania. Zależało jej jedynie na tym by zakończyć ten koszmar. Odwróciła się, ale Safrona już tam nie było. Wodziła wzrokiem teren w poszukiwaniu przybysza.

— Tam jest! — rzeczywiście, u stóp kamiennej góry stał szaman.

— Księgę Ciemności… — nagle głos ucichł. Przez chwilę rozglądała się jeszcze, ale na pustyni nie było ani śladu żywej duszy.

Postać jakby rozpłynęła się w powietrzu, zapadła się pod ziemię.

— Ale co ja mam z tym wspólnego? — dziewczyna odgarnęła z oczu kosmyk włosów i usiadła na kamieniu, który znajdował się nieopodal spróchniałych drzew. Ashley nic z tego nie rozumiała.

— Tatku, daj mi jakiś znak! — krzyknęła zapłakana.

Jedyne co przyszło jej do głowy to przyjaciel nieżyjącego już ojca. W dniu w którym zginął Luke, Albert widział się z nim po raz ostatni. Również był archeologiem a w dodatku badał sprawę tajemniczej śmierci brytyjczyka. Brunetka zarzuciła kapelusz na głowę i pognała przed siebie.

Ashley wzięła głęboki oddech ocierając ręką pot z czoła. Miała wrażenie, że kolana ma jakby z waty. Nie miała już siły biec, ale wiedziała, że nie może robić sobie postojów. Rozglądając się dookoła, zastanawiała się nad tym co będzie dalej. Upewniwszy się, że nikogo nie ma w pobliżu postanowiła chwilę odpocząć.

„Jedynie pięć minut, ani sekundy dłużej” — mówiła sobie w duchu.

Teraz miała czas aby poukładać w głowie wszystko to co wydarzyło się do tej pory. W dalszym ciągu nie miała pojęcia czego może chcieć od niej ten tajemniczy człowiek. Lecz na pewno miało to coś wspólnego z jej nieżyjącym ojcem. To ją bolało najbardziej…

Rozdział 2

Nagle usłyszała dochodzące skądś kroki. Zdezorientowana pochwyciła swój sztylet i zmarszczyła czoło.

„Safron mógł powrócić tu w każdej chwili” — pomyślała dziewczyna.

— Ashley! — młoda poszukiwaczka przygód poczuła czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Zamrugała powiekami i odwróciła głowę.

— Pan Albert! — pisnęła.

Spodziewała się wszystkiego, ale nie przyjaciela jej ojca. Zdobyła się na blady uśmiech, w duchu uradowana, że to koniec jej poszukiwań.

Albert Mafray po śmierci współpracownika często pomagał Ashley i przyjmował ją u siebie w domu. Mimo iż wiedział, że powinien powiadomić policję, że zbiegła dziewczyna jest u niego nigdy nie zdobył się na taki gest. Nie miał serca tego uczynić. Mężczyzna wyjął z podręcznej torby butelkę wody i podał ją czarnowłosej.

— Proszę, napij się — powiedział z promiennym uśmiechem. Ta zaczęła łapczywie pić jak gdyby nie miała nic w ustach od przynajmniej kilku dni. Wytarła rękawem twarz i głęboko westchnęła.

— A właściwie co ty tu robisz, drogie dziecko?

— To ja pierwsza powinnam zadać to pytanie — odparła młoda podróżniczka.

— Przechodziłem tędy na przechadzkę, miałem za zadanie zbadać okoliczności katastrofy lotniczej — Ashley podniosła przerażony wzrok na Alberta.

— Więc jednak…

— Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha — odparł archeolog. — Czy ty coś wiesz na ten temat?

Dziewczyna zamyśliła się.

— Zna pan gościa imieniem Safron?

— S-safron? Powiedziałaś… Safron!? — teraz to mężczyzna spojrzał przenikliwym wzrokiem na Ashley.

— Mhym. Miałam nadzieję, że pan może mi pomóc…

— Myślałem, że nigdy nie nadejdzie ten dzień. Ale… trzeba jednak ujawnić prawdę…

— Prawdę? A więc jednak pan coś wie! — dziewczyna skrzyżowała ramiona i z wyrzutem tupnęła nogą.

— Owszem, wiem więcej niż na to wyglądam. Usiądź lepiej bo to… dłuższa historia.

Ashley usiadła po turecku na ziemi.

— Proszę mnie oświecić. Czy to… — przełknęła ślinę. — Czy to jest coś związanego z moim tatą?

— Nie tylko tatą, również z twoją matką.

Albert wpatrywał się w niebo, nie wiedział od czego powinien zacząć.

— Skoro znasz już Safrona to nie będę już dłużej tego ukrywał. Mianowicie to on stoi za śmiercią twoich rodziców.

Ashley poczuła napływającą falę gorąca. Czuła, że ręce zaczynają jej się trząść coraz bardziej. Archeolog jednak kontynuował.

— To stare dzieje — ciągnął. — Mieliśmy nie więcej niż kilkanaście lat. Wtedy twojego ojca nawiedził wódz plemion Czarnych Jastrzębi… Obiecywał w zamian bogactwo, siłę i sławę. Jak się domyślasz, Luke się zgodził. Nie wiedział tylko w co się pakuje. Safron uczynił go swoją prawą ręką — nauczył go przyzywania duchów przodków i kontrolowania wewnętrznej energii. To stąd głównie się bierze siła Safrona. Według legendy co sto lat jeden z potomków z krwi Bloomerów ma odziedziczyć władzę w plemieniu i poślubić dziecko szamana. Zdajesz sobie sprawę kto miał być następny?

— Tata? — odparła niepewnie dziesięciolatka.

— Nie Ashley, ty. Jednak twój ojciec nie chciał pójść na ten układ. Wiesz czemu?

Dziewczyna pokiwała przecząco głową.

— Bo cię kochał. Byłaś dla niego wszystkim i jedyną pamiątką po ukochanej.

„Mama…” — Ashley sama nie wiedziała co o tym wszystkim myśleć.

— Luke zrzekł się plemienia i kontynuowania tradycji co wywołało wściekłość Safrona. Luke wtedy wyjechał z ukochaną do Ameryki Południowej — ciągnął mężczyzna. — Wkrótce urodziła im się córka, czyli ty. Safron chciał odebrać cię siłą, ale twój ojciec wykorzystując wewnętrzną energię powstrzymał go. Jednak Safron chciał zemsty i odebrał mu to co było dla mojego przyjaciela najważniejsze — twoją matkę. Ty również odziedziczyłaś wewnętrzną energię, Ashley. Po pięciu latach wódz plemienia ponownie nawiedził twojego ojca, żeby oddał mu córkę i wtedy Luke zdobył się na odważny krok… Przekazał Ci swoją wewnętrzną energię sam przy tym ginąc. Wiesz Ashley, po zmieszaniu energii dwóch członków rodziny Bloomerów tworzy się tak zwane „wyciszenie”. I dlatego Safron nie mógł cię odnaleźć… Ale ta metoda, choć dobra, nie trwa wiecznie. I stąd wyszło to twoje dzisiejsze, jak mniemam, spotkanie.

Kiedy Albert skończył mówić podniósł wzrok na Ashley. Ta jedynie siedziała ze spuszczoną głową, zaciskając pięści.

— Dlaczego się o mnie martwisz? — zapytała ze łzami w oczach.

— Bo obiecałem twojemu ojcu, że będę cię chronił — odparł mężczyzna z nadzwyczajnym spokojem.

— Nie jesteś moim ojcem! Ja nie mam ojca! — wrzasnęła dziewczyna.

— Oczywiście, że masz!

— Gdzie!?

— Tutaj Ashley, tutaj — odpowiedział Albert pukając się w klatkę piersiową. — Masz go w sercu.

— Ja… — dziewczyna nie mogła powstrzymywać dłużej napływających do oczu łez. — Ja… ja chciałam wymazać go z pamięci. Nie chcę żyć przeszłością. Chcę o wszystkim zapomnieć…

— Tylko, że widzisz, Ashley, miłość rodzica do swojego dziecka trwa wiecznie, nawet i po śmierci. Nie pamiętasz już wspólnie spędzonych chwil ze swoim ojcem?

Przed oczami dziewczyny ukazały się teraz wszystkie obrazy przedstawiające ją i Luke’a Bloomera. Przypomniała sobie wycieczki do parku, przygotowywanie świątecznego ciasta, bajki na dobranoc… Wszystko to co wyleciało jej z głowy przez te wszystkie lata.

— Tato… Jak ja mogłam być taka głupia?

— Nie osądzaj się, Ashley — odparł archeolog. — To nie twoja wina.

— A więc to przez niego…

— Co mówisz, Ashley?

— Przez tego drania… Nic się dla mnie już nie liczy, tylko i wyłącznie zemsta!

Opowieść Alberta poruszyła serce Ashley. Dotąd z kamienia, lodowate, i pozbawione wszystkich uczuć zaczęło teraz topnieć.

* * *

Ashley wlepiła wzrok w swoje buty, wciąż nie wiedziała jak powinna się teraz zachować. Sama nie była do końca pewna czy da radę pokonać potężnego szamana, ale nie chciała zawracać sobie teraz tym głowy. Musiała wziąć się w garść i podjąć decyzję. Dziewczyna próbowała siłą powstrzymać łzy, przez chwilę straciła czucie w nogach. Odzyskując teraz świadomość podniosła się z ziemi.

— Ten Safron… Wspomniał coś o jakiejś księdze… Chwiejności?

— Hmm… — Albert wziął się pod boki i przegryzł lekko wargę. — Jesteś pewna, że nie przekręciłaś nazwy?

Młoda poszukiwaczka przygód przewróciła oczami, niczego nie była teraz pewna.

— Szczerze mówiąc… może coś poplątałam. Ale nie to jest teraz ważne! Powiedz mi coś więcej, gdzie ja to mogę znaleźć!

Archeolog złapał się za głowę, próbując sobie coś przypomnieć.

— Księga Ciemności…

— Co? Co tam pan mruczy pod nosem?

Ashley wlepiła parę błyszczących oczu w mężczyznę.

— Ech… widzę, że znowu nie mam wyjścia. Skoro wyśpiewałem całą prawdę to i tego faktu nie będę ukrywać.

— Znów dłuższa historia? — zaszczebiotała dziesięciolatka. — Mów, waćpan!

— Powiem jedynie, że to główne źródło mocy szamanów. Krążą plotki, że w tej księdze zawarte są wskazówki do uzyskania siły stokroć przewyższającej możliwości Safrona. Twój ojciec szukał jej przez połowę swojego, bądź co bądź, niezbyt długiego życia. Kiedyś wpadła w ręce Czarnych Jastrzębi, ale wybraniec z legendy odebrał im ten przedmiot i ukrył w niewiadomym miejscu. Przynajmniej tak mawiano, sam śmiałem się z tej historii dopóki na własne oczy nie zobaczyłem Safrona.

— A więc załatwione! — dziewczyna klasnęła w dłonie. — Znajdę tą książeczkę mądrości, czy jak jej tam było… i pomszczę tatę! — z radości podskoczyła, wydobywając zwisającą jak dotąd wokół pasa maczetę. Ostrze zalśniło w słońcu, kiedy Albert zauważył uśmieszek na twarzy Ashley.

„Luke, naprawdę wdała się w ciebie” — pomyślał przyglądając się dziewczynie.

Ashley tańczyła w miejscu, dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że archeolog wciąż tu jest.

— Eeeech… Ja naprawdę to zrobiłam? — wzięła głęboki wdech, szukając wzrokiem ucieczki.

„Żałosna jesteś, Ashley, żałosna!” — mówiła sobie w duchu.

— Okej, a konkrety? Kto to był? Gdzie ukrył? Gdzie! Ja muszę to wiedzieć!

— Tę zagadkę pozostawiam już tobie, ale kiedy na ciebie patrzę… Widzę zupełnie nowe wcielenie twojego ojca. Wiem, że sobie poradzisz. — Albert uśmiechnął się blado i objął rękoma ramiona dziewczyny.

— Tutaj bym się już kłóciła, ale nie będę zaprzeczać — Ashley również odpowiedziała uśmiechem.

— Wskazówek niestety dać ci nie mogę, ale jesteś naprawdę bystra, na pewno wyciągniesz jakieś wnioski z waszego wcześniejszego spotkania.

Mężczyzna wsiadł do terenowego auta, wdepnął pedał gazu i chwilę później… Już go nie było. Nagle całe niebo pokryły gęste, ciemne chmury. Rozległ się donośny grzmot.

„Kolejna sztuczka tego dziwaka? No ludzie!”

Lecz to jednak nie była sprawka Safrona. Wtem obłoki zaczęły przybierać jakiś nieporadny kształt, który zaczął powoli opadać na ziemię.

— Co to do diabła jest! — krzyknęła nieco przerażona Ashley. Postanowiła jednak nie dać po sobie tego poznać. Przymrużyła lekko oczy, starając się bliżej przyjrzeć temu dziwnemu zjawisku. Teraz dopiero chmury przybrały ludzką postać, która chwiejąc się na boki kroczyła w stronę dziewczyny.

„Czy to… Nie, nic z tego już nie rozumiem…” — pomyślała, nie ruszając się z miejsca ani na krok.

Półprzeźroczyste widmo zatrzymało się, unosząc w górę głowę. Ashley dopiero teraz mogła ujrzeć, kogo przed sobą ma — swojego ojca.

— Ale… — odezwała się cicho, otwierając szeroko usta ze zdumienia. — Nie, to nie jest możliwe! Nie jest!

— Proszę, nie bój się — przemówił duch cichym, kojącym głosem. — Nie poznajesz mnie?

— Oczywiście, że tak! Ale nie wierzę w to. Tu musi być jakiś haczyk. Zmarli od tak nie powstają sobie zza grobu!

— Córciu… Ja… Przepraszam…

— Ty? Przepraszasz? Za co?

— Za to, że nie mogłem być przy tobie przez ten cały czas.

Ashley milczała. Wiedziała już, że to na pewno nie ma nic związanego z Safronem. Jej lodowate serce zabiło mocniej. Czuła jakąś dziwną więź z tym przybyszem.

— Tato… To ja przepraszam. Chciałam usunąć cię z mojej pamięci, ale nie zdawałam sobie sprawy ile dla mnie zrobiłeś. Dlaczego? Dlaczego ty to zrobiłeś? Dlaczego chciałeś mnie chronić? Nawet za cenę własnego życia? Dlaczego!?

Duch Bloomera uśmiechnął się szeroko. Pierwszy raz od tak dawna mógł przemówić do swojego dziecka.

— Bo cię kocham! Kochałem i zawsze będę. Twoje narodziny całkowicie zmieniły moje życie. A po za tym. — przybliżył się i szepnął jej do ucha: — Czuję w tobie obecność mojej dawnej miłości — wyraźnie to czuję.

Oczy dziewczyny napełniły się łzami. Łzami szczęścia…

„Nie płacz, nie płacz! Musisz być twarda!” — lecz jej myśli nie zawsze łączyły się z czynami.

— Właściwie to jakim cudem się tu pojawiłeś? Czemu akurat teraz?

— Za długo by opowiadać. Mimo, że nie jestem z tobą tu, na ziemi, nigdy nie spuszczałem cię z oczu. Doskonale wiem, że Safron powrócił by odzyskać Księgę Ciemności. — Luke aż zadrżał na samo wspomnienie o tym człowieku. Jak widać też nie pałał do niego sympatią. — Nigdy bym cię nie zostawił samej z takim ciężarem. W końcu jesteśmy rodziną, nie?

Rodzina… Ashley bardzo długo nie słyszała tego słowa. Zawsze z pogardą odnosiła się do tego wyrazu. Teraz jednak nabrało ono całkiem nowego znaczenia.

— Tak, tatku — rzekła stanowczo. — Jesteśmy!

Nagle coś poruszyło się w pobliskich krzakach. Obaj Bloomerowie wydobyli swoją broń. Szybka reakcja jak widać jest szczególna dla tego rodu.

— Ashley, idź przodem — powiedział Luke. — Będę osłaniać tyły!

Nowy duet pognał przed siebie, marszcząc brwi. Czyżby Safron jednak nie dał za wygraną? Tajemnicza postać teraz wyłoniła się.

Ashley jednak nie „tego kogoś” się spodziewała. Właściwie to pierwszy raz widziała go na oczy. Był to młodzieniec, prawdopodobnie w jej wieku. Miał średniej długości blond włosy i niebieskie oczy. Jego głowę zdobiła przepaska z piórami a w ręce trzymał zawinięty na końcu, długi i smukły kij. Na policzkach miał dwa pasy namalowane sokiem owocowym, widocznie miał coś wspólnego z plemieniem Czarnych Jastrzębi. Jednak w przeciwieństwie do Safrona był jasnej karnacji. Przyglądał się niepewnie, wreszcie zdobył się odwagę i zrobił lekki krok w przód.

— Nie radzę podchodzić bliżej! — warknęła dziewczyna. Czarny kosmyk włosów opadał jej na czoło.

— Ojciec mówił prawdę, naprawdę cierpisz na okropną nerwicę — zaśmiał się chłopak, łapiąc się za brzuch. Jak widać nie miał złych zamiarów.

— Ojciec? Zaraz-zaraz… Ty jesteś synem Safrona?! — Ashley nie mogła uwierzyć własnym uszom.

— Tak, zgadłaś. Punkt dla ciebie!

Ashley i Luke wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia.

— Wkurzający — przytaknął mężczyzna.

— Niedaleko pada jabłko od jabłoni. Przydało by się go delikatnie zlikwidować… — mówiła Ashley, sięgając po sztylet.

Tym razem to chłopak zabrał głos.

— Hola-hola! Nie sądziłem, że Bloomerowie są aż tacy drętwi.

— I pomyśleć, że któraś zechciała Safrona… — rzekł Luke, przyglądając się potomkowi swojego dawnego wroga.

— Ja tam obstawiam yeti albo wielką stopę — zachichotała Ashley. — Na lepszą bym nie liczyła!

— Tutaj się nie zgodzę — nieznajomy wyciągnął palec przed siebie. — Mój ojciec i matka żyją w bardzo dobrych stosunkach i jest im ze sobą naprawdę bardzo dobrze.

Młoda poszukiwaczka przygód stanęła jak wryta. Czy on naprawdę był spokrewniony z szamanem? Nie chciało jej się w to wierzyć.

— Mniejsza o to… — szepnęła do siebie. — Kim on w ogóle jest?

Chłopiec dalej stał, uśmiechając się promiennie. Ashely nie sądziła, że ktoś z ów plemienia będzie posiadać humor i pogodny charakter. A może to pułapka? Ale wtedy przypomniała sobie słowa Alberta: „Wybrane dziecko ma poślubić potomka szamana”. To by jednak się zgadzało i tworzyło spójną całość. Nastąpiła chwila milczenia.

„Nie mam zamiaru wychodzić za mąż!” — wzdrygnęła się podróżniczka.

„Ale… Mam wrażenie, że on i ja mamy coś wspólnego… Tylko co?”

Luke jednak nie zauważył reakcji córki i puścił się pędem, wypowiadając jakieś dziwne słowa.

— No przecież! Tata był uczniem Safrona… Ciekawe… Czy ja… Czy ja też potrafię używać wewnętrznej energii?

Rozdział 3

Niebiesko−fioletowy dym wystrzelił z dłoni Bloomera, saczął przybierać kształt grubej liny, która sprawnie unieruchomiła tajemniczego chłopaka, który zaczął się wić się gwałtownie, próbując wyrwać się z uścisku — niestety — bezskutecznie. Zadowolony Luke uśmiechnął się, wiedział, że to powinno zatrzymać syna Safrona na dobre. Ashley milczała, przypatrując się wszystkiemu z boku.

„Więc to jest ta wewnętrzna energia…” — pomyślała. Cokolwiek to było, naprawdę robiło wrażenie!

— Im bardziej będziesz stawiał opór, tym bardziej będzie bolało — wycedził mężczyzna przez zęby.

— A tak w ogóle, co ty tu robisz? Śledzisz mnie!? — wrzasnęła młoda poszukiwaczka przygód do chłopaka.

Stojąc przy boku swojego ojca czuła się znacznie pewniej. Zawsze była gotowa postawić na swoim, nieustraszona, naprawdę nieczuła na ludzkie krzywdy.

Następca szamana w końcu zaczął opadać z sił, wiedział, że nie ma żadnych szans z duetem Bloomerów. Wpatrywał się swoimi niebieskimi oczyma w Ashley, jakby czegoś od niej oczekiwał. Ona jednak kompletnie nie wiedziała co powinna zrobić. Zrezygnowany chłopiec westchnął głęboko szykując się na koniec. Nagle zerwał się silny wiatr, ogłuszając wszystkich obecnych. Niebo na chwilę przykryły gęste chmury, zupełnie jak wtedy, kiedy duch Luke’a przybył na ziemię.

— Co to ma, do jasnej cholery, być! — warknęła Ashley, zasłaniając twarz dłońmi, gdyż piasek leciał jej prosto do oczu.

Wtem wszystko ucichło… Dziewczyna obejrzała się dookoła i serce zabiło jej mocniej. To Safron! Stał obok swojego syna, jego lodowaty wzrok budził grozę.

— Proszę, proszę, proszę… Luke Bloomer. Minęło parę lat odkąd się ostatnio widzieliśmy, prawda? — powiedział drwiąco.

— Masz na myśli wtedy, kiedy skopałem ci tyłek? — odrzekł mężczyzna, sięgając po swoją broń.

— Owszem, kiedy zaraz po tym wykitowałeś!

„Nie, nie pozwolę by ktoś taki obrażał mojego tatę…!” — Ashley była gotowa na wszystko. Zrobiła zdecydowany krok, wyciągając przed siebie maczetę.

— Mój ojciec jest bohaterem! W przeciwieństwie do ciebie nie stchórzył i był w stanie zrobić wszystko, byle by osiągnąć swój cel! Ty nigdy nie byłbyś zdolny do takiego poświęcenia — kiedy skończyła przemowę odwróciła się na pięcie, posyłając łagodne spojrzenie do widma, którego oczy natychmiast napełniły się łzami. Szybko się jednak z tego otrząsnął.

— Córciu…

Szaman podparł się swoim długim kijem.

— Ojcze… — odezwał się cichy głosik.

To uwięziony chłopak najwyraźniej szukał pomocy. Jednak zdawać by się mogło, że czymś się zamartwiał.

— Zamilcz! — krzyknął Safron. — Nie mogę uwierzyć, że przyszły przywódca mojego plemienia dał się tak łatwo pokonać.

— Wiem, zasługuję na karę…

— Powrócimy do tego tematu — czarnoskóry mężczyzna podniósł dłoń, którą otoczyło powietrze, po chwili zrywając magiczne liny. — A teraz udowodnij mi, że się myliłem i mogę być z ciebie dumny. Zabij ją — wskazał palcem na Ashley.

— Phi! Ja mam dać się zabić? I to z rąk takiego mikrusa? — zachichotała.

— Jesteś tylko wyższa o jakieś… — chłopak zamyślił się, licząc coś na palcach. — Trzy centymetry!

— AŻ trzy centymetry — odpowiedziała z kpiącą miną.

— Mój syn jest mistrzem kontroli energii wewnętrznej. Liczę, że ty też opanowałaś tę sztukę, co, Ashley?

Dziesięciolatka zamrugała powiekami.

„Nawet nie wiem dokładnie co to jest!” — nie była pewna co ma odpowiedzieć.

— Jesteś córką jednego z najsilniejszych szamanów w historii. — ciągnął Safron. — Siła Luke’a jest praktycznie na takim samym poziomie co moja. Sprawdźmy więc, które dziecko jest silniejsze. Ty kontra mój Akart. Chyba, że czujesz, że nie jesteś na siłach walczyć — zaśmiał się szyderczo.

Wtedy to Luke zabrał głos.

— Moja córka nie będzie niczego udowadniać! — krzyknął. — Nie mieszaj mojej rodziny do naszych konfliktów!

— Nie, tato. To sprawa między mną a… no… tym gostkiem! — Dziewczyna wymachiwała rękami licząc, że ktoś da jej jakąś podpowiedź.

Spojrzała na Akarta, który mrugnął do niej porozumiewawczo.

— Taaa, więc zaczynajmy! — chyba starał się to przekładać w nieskończoność. — Ale po co tutaj, może chodźmy do tego małego lasku, nie będziemy tutaj przeszkadzać.

Obaj mężczyźni zamyślili się.

— W sumie — kontynuował Luke. — Dzieciaki nie muszą patrzeć jak drzemy koty. A więc zaczynaj, drapichruście! — pochwycił sztylet, biegnąc w stronę szamana.

— No chodź! — szepnął chłopak do Ashley. Oboje wymknęli się z bola bitwy i schowali sw pobliskiej gęstwinie.

— A więc pojedynek czas zacząć — westchnęła dziesięciolatka.

— Zwariowałaś!? Nie będziemy walczyć!

— Nie rozumiem… myślałam, że o to ci chodzi.

— No coś ty! Wiesz, mam wrażenie… — przegryzł wargę. — Że jesteś mi jakoś bliska. Nie jesteś taka zła! No, jak na dziewczynę.

Ashley lekko zarumieniła się, ale ten stan szybko jej minął.

— Dzięki! Ty też, jak na dziwacznego kurdupla!

Oboje zaśmiali się głośno, po chwili przypominając sobie, że ich rodzice mogli to usłyszeć.

— Zdziwiłbym się jakbym usłyszał inną odpowiedź…

Wtedy wzrok Ashley zmienił się, był zimny i surowy.

— Nie myśl jednak, że między nami jest wszystko w porządku — warknęła.

— Chwila! Przecież… Co ja ci takiego zrobiłem?

— Dzisiaj zginiesz z mojej ręki… Jako syn mojego wroga! — wyciągnęła przed siebie maczetę.

* * *

Akart spojrzał przerażonym wzrokiem na Ashley. Nie wiedział co nagle wstąpiło w dziewczynę. Jeszcze minutę temu śmiali się razem do rozpuku, a teraz ona chciała zabić go osobiście. W przeciągu paru sekund jej osobowość zmieniła się o 180 stopni. Mimo, że nie znał dokładnie jej historii wiedział, że jego ojciec miał coś z tym wspólnego. Ale czy należy go przekreślać tylko ze względu na jego pochodzenie?

— Myślisz, że tylko ty miałaś pod górkę? — rzekł przyparty do drzewa, gdy Ashley wymierzyła sztylet wprost pod jego gardło, zupełnie tak jak wcześniej Safronowi.

— No, więc oświeć mnie! Co w twoim życiu wydarzyło się takiego dramatycznego! — wysyczała, zaciskając pięści.

— Mojemu ojcu… Zależy tylko i wyłącznie na plemieniu. Nie wiem czy on w ogóle zna relacje „rodzic-dziecko”. Lecz nawet nie mogę mu się postawić! Jak patrzę na ciebie i Pana Bloomera zazdroszczę, bo on cię naprawdę kocha… Wiem, że zaraz odpowiesz, że nie wiem co to prawdziwy ból, ale wiedz, że najbardziej rani to, że twoim bliskim na tobie nie zależy…

Ashley spojrzała na Akarta, jej wzrok był pełny kpiny i zarazem nienawiści. Westchnęła, po czym lekko zakaszlała.

— I ty śmiesz mówić… Że miałeś ciężko!? — warknęła. — Proszę! Czy to ty nie mogłeś poznać nawet swojej matki, bo została zamordowana zaraz po twoich narodzinach!? Czy to ty straciłeś ojca będąc jeszcze małym dzieckiem!? Jedyną bliską Ci osobę!? Czy to pojawiłeś się na liście poszukiwanych przestępców, mimo, że wcale nie chciałeś dopuścić się do takich czynów!? Czy to ty musiałeś kraść, żeby przeżyć!? Czy to ciebie chciał zabić jakiś dziwoląg, którego nigdy nie widziałeś na oczy!? No! Odpowiedz!

Dziewczyna czuła, że traci nad sobą panowanie. Pierwszy raz wydusiła z siebie wszystko to, co leżało jej na sercu od wielu lat. Jednak nie spodziewała się, że wyjawi to synowi… Swojego największego wroga, którego tak bardzo nienawidziła. Akart milczał. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego jaką wielką krzywdę wyrządziło jego plemię dziesięciolatce. Sam nie widział co by zrobił, gdyby to dotyczyło jego.

— Ale powiedz mi, proszę… — zabrał wreszcie głos. — Co ja jestem temu winien? Co ja ci takiego zrobiłem?

— Hah! — zaśmiała się lekceważąco młoda poszukiwaczka przygód. — Co zrobiłeś? Urodziłeś się! Gdyby nie ty i twoja rodzinka moje życie wyglądałoby całkiem inaczej! Narodziłeś się z krwi Safrona… I to wystarczy by pozbawić cię życia!

— Ja rozumiem jak bardzo nienawidzisz mojego ojca — bąknął przerażony chłopak. — Ale czy musisz wyżywać się akurat na mnie?

— Hmm.. A gdybyś ty był bardzo blisko ze swoim ojcem? Miał szczęśliwe dzieciństwo, ale ze względu na moje narodziny i tradycję mojego rodu twoi rodzice zginęli by boleśnie to miałbyś do mnie żal, prawda?

Młody szaman nic nie odpowiedział. Doskonale wiedział, że Ashley ma rację i nie mógł temu zaprzeczyć. Jednak ze względu na skomplikowane relacje ze swoimi rodzicami nawet nigdy o tym nie myślał, co by zrobił gdyby ich stracił.

— I uwierz mi, jest mi naprawdę przykro. Wstyd mi za mojego ojca, ale czasu nie cofnę!

— Przykro ci! — Ashley złapała się za brzuch, ze śmiechu. — Fajny suchar, naprawdę. Siedzisz jak wierny pies przy Safronie, dla którego jesteś zwykłym paziem. Ale zanim zrobię ci krzywdę, powiedz mi, jakie macie plany co do tej „Księgi Ciemności”?

Akart sam nie był pewien co ma uczynić. Zdradzić plemię i wyznać prawdę Ashley by zdobyć jej zaufanie? Sam nie wiedział co do nie jej czuje, ale jakimś dziwnym trafem zależało mu na jej szczęściu pomimo tego, że ona pałała do niego czystąą nienawiścią.

— To plan ojca. — wyjąkał chłopak. — On chce jej użyć, aby… Aby…

— Tic-tac! — poganiała go dziewczyna. — Czas nie stoi w miejscu!

Smużka potu popłynęła po twarzy Akarta.

— Zniszczyć ten kraj! — wykrzyknął wreszcie.

Ashley stanęła i zmarszczyła brwi. Nie takiej odpowiedzi się spodziewała.

— Jak to „zniszczyć”? Kiedy? Po co? Jak?

— Żeby te tereny przejęło nasze plemię — dokończył z trudem chłopak. — Bo widzisz, nasza mała wioska zaczyna być zbyt ciasna dla nas wszystkich. A reszta poparła mojego ojca.

— I myślisz, że wam na to pozwolę!?

— Nie rozumiem, czemu chcesz chronić to miejsce? I tych ludzi? Skoro wyrządzili ci taką krzywdę?

Ashley oparła nogę o najbliższy kamień i uniosła głowę, wpatrując się w niebo. Jej ciemne włosy powiewały na wietrze.

— To nie oni zawinili, tylko ja. Ci ludzie nie są niczemu winni! To ja popełniłam wiele błędów, dopuściłam się do wielu złych czynów. Mimo wszystko to był mój dom! Wychowałam się tutaj, spędziłam najpiękniejsze chwile swego życia. Może na to nie wygląda, ale — przełknęła ślinę. — Zawsze zależało mi na mojej ojczyźnie…

Nagle oboje usłyszeli wybuch. Spojrzeli po sobie i ruszyli wprost na pole bitwy, gdzie walczyli ich ojcowie. Ashley nagle stanęła, czuła się jakoś dziwnie. Inaczej niż zwykle, sama nie wiedziała dlaczego. Zamknęła na chwilę oczy, gdy ujrzała przed sobą dziwny, ciemny, zamazany kształt. Po chwili zastanowienia zdała sobie sprawę z tego, że to kontury ciała Safrona. Wszystko to, co zobaczyła sprawdzało się w prawdziwym świecie po upływie paru minut. Czy to możliwe, że umie przewidywać ruchy przeciwnika?

„Czy to… Czy to za sprawą wewnętrznej energii?” — pomyślała.

Rozdział 4

Ashley dalej stała w bezruchu, czuła jakiś dziwny przypływ nieznanej jej dotąd siły. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się czy powinna pomóc Luke’owi i dołączyć do walki. Akart przyglądał jej się z zaciekawieniem, w duchu lekko uradowany, że jego nowa koleżanka wreszcie obudziła w sobie wewnętrzną energię. Wiedział, że powinien postawić się Safronowi, ale brakowało mu odwagi. Niezwykle obawiał się gniewu swojego ojca, który gdy się zezłościł potrafił być naprawdę niebezpieczny. Z zamyślenia wyrwał ich donośny grzmot.

— Akart! — powiedziała Ashley, próbując zidentyfikować źródło hałasu. — Idziemy!

— Jasne! — odrzekł zdziwiony, że dziewczyna najwyraźniej zapomniała o tym, co się niedawno wydarzyło.

„A może… może ona jednak chce zwabić mnie w pułapkę?” — nie, to jednak nie było w jej stylu.

Wtem oboje zauważyli Safrona, który wyskakując w powietrze wylądował bezpiecznie na ziemi. Miał liczne zadrapania na ciele.

— Cóż, widzę, że jednak nie zapomniałeś jeszcze jak się walczy, Luke.

Teraz zza kłębków dymu wyłoniła się postać ducha Bloomera. Nie odniósł żadnych obrażeń. Nie był wprawdzie nieśmiertelny, ataki fizycznie nie mogły zrobić mu krzywdy, jednak te z wykorzystaniem wewnętrznej energii — już tak.

— Za to ty zacząłeś tracić formę, co? — zaśmiał się.

— E tam tracić formę! — odrzekł nieco zawstydzony rywal. — Gdy już znajdę Księgę Ciemności będę niepokonany. A wiem, że jestem już bardzo blisko.

Nie, Ashley nie mogła już tego słuchać. Skierowała się w stronę Safrona, zdeterminowana.

— Nie wydaje mi się! — krzyknęła, stając przed obliczem szamana. — Bo wiesz, lub też nie, ja też szukam tej księgi!

— O, widzę, że panienka wdała się w tatusia. Nie sądzę jednak by taka moc ci się przydała, dziecinko. — odpowiedział z kpiącą miną.

— Mylisz się! Nie pozwolę wam przejąć tych terenów!

Mężczyzna zaczął przyglądać się krytycznie dziewczynie.

— A ty skąd o tym wiesz!? — warknął. — Ta informacja nigdy nie wyszła poza kręgi plemienia. Czyżby wśród nas był mimo wszystko zdrajca?

Akart czuł, że pot zalewa mu czoło. Nie wiedział jak ma się zachować.

„Oby się tylko nie wydało!” — powtarzał sobie w duchu.

Jak widać jedynie Luke nie podszedł poważnie do sprawy. Wybuchnął głośnym śmiechem.

— Typowe! Ale kto by mógł wytrzymać z takim „toudim”, co, Safron?

Chłopak próbował powstrzymać uśmieszek, ale jednak kiepsko mu to wychodziło.

— Myślę, że to będzie twoja nowa ksywka, ojcze!

Szaman nie mógł już dłużej wytrzymać. Pochwycił swoją przepaskę z piórami na czole, zrywając ją jednym zamachem. Jego długie, bujne włosy opadły mu na ramiona. Ashley wytrzeszczyła oczy. Nie podziewała się, że ujrzy Safrona w takim wydaniu!

— Wow, ależ ktoś się odstrzelił! Niezła grzywa! Ile zdechłych szczurów dałeś za tę perukę? — zachichotała.

— Phi! To najnowszy krzyk mody — mężczyzna pogładził się po głowie, bardzo dumny ze swojej fryzury.

I nawet jego syn, który słynie z ogromnego poczucia humoru wypuścił z dłoni swój kij. Nie tego się spodziewał!

„Serio… serio jesteśmy spokrewnieni!?” — pomyślał.

— Dobra, koniec tych śmiechów! — Safron złożył dłonie, gdy jego ciało zaczął otaczać pomarańczowy, lśniący pył. — Zacznijmy prawdziwą zabawę!

Luke natychmiast pochwycił swój sztylet, jednak wiedział, że ataki fizyczne w tym przypadku na nic się nie zdadą. Będzie musiał walczyć wewnętrzną energią.

— Tato, ja też chcę walczyć! — pisnęła zdesperowana Ashley.

— Nie, córcia, to zbyt niebezpieczne — jej ojciec był nieugięty. — Ty lepiej stań z tyłu.

— Nie jestem już małym dzieckiem! Dam sobie radę, tylko mi zaufaj.

Dziesięciolatka spojrzała na ducha pełnymi nadziei oczyma. Bloomer czuł, że jego serce mięknie.

— W porządku. Ale nie wychylaj się, będę cię ubezpieczał.

Natomiast syn szamana? Dalej stał tam gdzie stoi. Zupełnie nie wiedział po której stronie powinien stanąć. Jeżeli poprze Ashley, wywoła gniew swojego ojca. Ale jeżeli pomoże Safronowi może już nie liczyć na pogodzenie się z jego nową, niedoszłą przyjaciółką. Co powinien zrobić?

Tymczasem oczy Safrona nabrały nowego blasku. Jego dłonie otoczyły różowofioletowe obłoki, które następnie przybrały kształt świetlistego miecza.

„Taka zabawka to dopiero coś!” — Ashley mimo, że nienawidziła przywócy Czarnych Jastrzębi naprawdę była pod wrażeniem. Zamknęła powieki. W swojej wizji ujrzała Safrona, który wpierw rzuci się na Luke’a, następnie drugą ręką wymierzy cios młodej poszukiwaczce przygód.

„Wiem!” — pisnęła. Miała już w zanadrzu gotowy plan!

— Moja broń nic mu nie zrobi… ale może tak… nieco podrasowana broń!?

Wzięła swoją maczetę, obejmując dłonią szczyt ostrza. Niebieskie światło zaczęło napełniać narzędzie, zdawało się, że teraz płonie ono w błękitnych płomieniach. Jednak Safron tego nie zauważył. Zarzucił swój świetlisty miecz w stronę Bloomera, jednak Ashley sprytnie odparła atak swoją nową, ulepszoną, jak to powiedziała — „zabawką”. Szaman był w szoku. Jednak nie dał tego po sobie poznać.

— Nie, nie… niemożliwe…

Dziesięciolatka ponownie zamknęła oczy. Tym razem jej przeciwnik miał wykonać atak z góry. Łatwizna. W tym samym czasie oboje wyskoczyli wysoko w powietrze, Ashley pochwyciła swój sztylet natomiast Safron swój długi kij. Walczyli zupełnie na równi.

— Jak to prawdopodobne!? — Luke zupełnie nie wiedział, że jego córka przebudziła swoją nową moc. — Ashley…

Zmęczeni zmaganiami zaczęli spadać na dół, lądując na dwóch nogach.

— Tego mogłem się spodziewać po córce Bloomera!

* * *

Wokół panowała głucha cisza. Nikt z obecnych się nie odezwał. Kto powinien wykonać pierwszy ruch? Ashley dalej wpatrywała się w ciemnoskórego człowieka lodowatym i pozbawionym wszelkich uczuć wzrokiem. Nikogo tak bardzo nienawidziła. Im dłużej znała Safrona tym większą czuła desperację. Złość i żal szły w parze. Jeszcze parę lat temu była zwyczajnym dzieckiem, które posiadało kochającego rodzica, a dziś miała stoczyć walkę na śmierć i życie. Miała też mieszane uczucia do Akarta — może on jednak nie był taki zły jak na początku myślała? Gdyby trzymał stronę swojego ojca, nie zaryzykowałby i nie wyjawił prawdy co do Księgi Ciemności. Dziewczyna była w rozterce, podobnie jak chłopak. Też nie wiedział co powinien myśleć o swoim plemieniu. Miał wrażenie, że nikomu tam na nim nie zależało. Ciągła gonitwa o zdobycie większej mocy zaślepiła Czarne Jastrzębie.

— I co planujesz uczynić, panienko? — odezwał się po dłuższej chwili milczenia szaman. — Muszę przyznać, że jednak cię nie doceniłem.

— Rozumiem, że teraz chcesz mnie zabić?

Safron pokręcił jednak przecząco głową i wybuchnął śmiechem.

— O nie, nie, nie! Jak miałbym uśmiercić przyszłą przywódczynię mojego plemienia?

Mina Ashley zbrzydła. Otrzepała się, czując ogromną niechęć.

— Phi! Nigdy nie dołączę do waszego stada dziwolągów! — krzyknęła. — Nie będę jednym z was, nigdy nie byłam i nigdy nie będę!

Oczy Luke’a napełniły się łzami. Nigdy nie był taki dumny.

— Moja krew! Brawo! — powiedział i klasnął w dłonie. Safron posłał mu mordercze spojrzenie.

— Tata dobrze prawi! Polać mu! — zawtórowała archeologowi córka.

Szaman klepnął się ręką w czoło. Czy naprawdę musi to wszystko znosić? Bloomerzy coraz bardziej działali mu na nerwy!

— Ale mam pewną propozycję, Ashley. — zaczął. — Jeżeli przyłączysz się do nas możesz liczyć, że Księga Ciemności trafi również w twoje ręce. Co ty na to? — odrzekł Safron wyciągając przyjaźnie dłoń.

Luke zaczął obgryzać swoje półprzeźroczyste paznokcie. Właśnie tego się obawiał. Safron jednak potrafił być naprawdę przekonujący, duch miał nadzieję, że dziesięciolatka jednak nie ulegnie tym pokusom. Nie chciał by przeżywała to samo co on kiedyś w przeszłości. Ashley jednak wzdrygnęła się. Akart podniósł na nią wzrok.

— Nigdy! — pisnęła. — Już raz ci to powiedziałam, ale powtórzę znowu: nie będę nigdy jednym z was!

Mężczyzna uśmiechnął się. Tego mógł się spodziewać. Jednak nie był zbytnio zaskoczony tą odpowiedzią.

— Tak jak przypuszczałem. Negocjacjami nic nie załatwię więc… Trzeba użyć siły! — pochwycił swój kij, na którym dotychczas się podpierał. Ashley złapała za swoją maczetę. Nagle błysnęło niebieskie światło. Wszyscy usłyszeli zachrypnięty kobiecy głos. Dziewczyna zaczęła rozglądać się naokoło.

— Kto to do cholery jest?

Wszyscy ujrzeli teraz kroczącą w ich stronę tęgą, blondwłosą kobietę. Była ubrana w bikini utkane z liści, jej głowę ozdabiała przepaska z piór, podobnie jak u Safrona i jego syna … W ręku trzymała stary i zardzewiały, stalowy gar.

— To matka Akarta?! — wrzasnęła zdezorientowana Ashley.

Widomo Bloomera uśmiechnęło się promiennie, śmiejąc się na cały głos.

— Taaa, wiedziałem, że twoja żonka nie będzie grzeszyć pięknością.

Kobieta oburzona tym zachowaniem podeszła do swojego męża w takim stylu jakby chciała go skarcić.

— Czy ty zdajesz sobie sprawę, która godzina!? — warknęła. — Mówiłam ci tysiąc razy, że dzisiaj obiad ma być na wpół do trzeciej! Poszedłeś sobie i nawet nie obrałeś tych kartofli! Już o skubaniu bażanta nie wspominając!

Ashley też nie mogła powstrzymać głupawego uśmieszku.

— Kompromitujesz mnie przy moich wrogach, Annabell! — syknął szaman. Nigdy nie czuł się tak zażenowany!

— Tak tak, lepiej już idź, Safron. — zachichotała młoda poszukiwaczka przygód. — Bo ci jeszcze ziemniaczki wystygną!

— No właśnie! — przyłączył się Luke. — A posprzątałeś już chatę? Bo jeszcze dostaniesz szlaban!

Ponownie błysnęło błękitno-granatowe światło, a potem całej trójki już nie było. Ashley i jej ojciec przybili wspólnie żółwika.

— Muszę przyznać tatku, że tworzymy zgraną ekipę!

Rozdział 5

Ashley i Luke dalej stali uśmiechając się promiennie. Śmiali się do rozpuku po wizycie Annabell — żony Safrona. Szybko jednak zdali sobie sprawę z tego, że szaman jednak tak łatwo nie odpuści i zacznie szukać Księgi Ciemności na własną rękę. Muszą zdobyć ją pierwsi! W przeciwnym wypadku będą w sporym niebezpieczeństwie. Trzeba wziąć się w garść i obmyślić jakiś sensowny plan. Dziesięciolatka wtedy przypomniała sobie słowa Akarta: „Nie rozumiem, czemu chcesz chronić to miejsce? I tych ludzi? Skoro wyrządzili ci taką krzywdę?”. Dziewczyna zamyśliła się… Wtem nagle zauważyła zwiniętą kulkę papieru, schyliła się po tajemniczy zwitek.

— Ciekawostka — szepnęła, rozkładając kartkę.

Widmo Bloomera podeszło do córki, zaglądając jej przez ramię.

— Znalazłaś coś ciekawego? — zapytało marszcząc brwi.

Młoda poszukiwaczka przygód westchnęła głęboko.

— Prawdę mówiąc, sama nic z tego nie rozumiem — bąknęła, wciskając w dłoń ojca znalezisko.

Na starym pergaminie narysowany był jedynie trójkąt, kwadrat oraz dwa nachodzące na siebie kółka. Co to mogło znaczyć? Nikt nie wiedział jak rozwiązać ten tajemniczy szyfr. Mimo, że Ashley nigdy nie widziała tych znaków na oczy miała wrażenie, że wyglądają jakoś znajomo.. Czy to ma coś wspólnego z zaginioną księgą? Ciszę przerwał Luke.

— O ile dobrze kojarzę — zaczął. — Te okręgi to logo pewnego muzeum znajdującego się nieopodal Londynu. Kiedyś często tam bywałem.

Jego córka zamknęła oczy, próbując coś sobie przypomnieć. W swoich myślach ujrzała szczątki rozbitego samolotu. Ciemnoskóry rywal mówił wtedy, że przybył po coś co należy do niego. W jej oczach pojawił się nowy błysk. Chwyciła rękę Luke’a.

— Tato! — pisnęła. — Już chyba wiem, o co chodzi! Niedawno była jakaś katastrofa lotnicza, ale nikt o tym nic nie wiedział. Tam pierwszy raz spotkałam Safrona. On coś majaczył… Że jego plemię straciło jakąś rzecz… I on chce ją odzyskać. Podobno to było za sprawą jakiś duchów jego przodków? — kontynuowała, zawijając kosmyk włosów na palec.

Duch szybko podniósł się z ziemi, na której przysiadł, by nieco odpocząć.

— I dopiero teraz mi to mówisz!? Trzeba tam sprawdzić!

Ashley jednak nie wyglądała na zbyt zachwyconą. W spektakularnym stylu udała wyczerpaną tymi wszystkimi zmaganiami.

— Nie mogę już… Nie mam siły… Nie chcę.. Już… Iść! — wysapała, chwiejąc się na boki. Wyglądała jakby miała zaraz zemdleć. Bloomer skrzyżował ręce na piersi, mrucząc coś pod nosem.

— A czy ja mówiłem coś o chodzeniu? Nie przypominam sobie.

Dziesięciolatka podniosła zdziwiony wzrok.

— Jak to?!

Luke uśmiechnął się blado. Patrząc na swoje dziecko widział odbicie samego siebie w młodości.

— A co, myślisz, że tylko Safron zna różne sztuczki? — odrzekł, puszczając do niej oczko.

Ashley zatańczyła krótko w miejscu po czym klasnęła w dłonie.

— No i to ja rozumiem! — krzyknęła uradowana. — Dobra, jedziemy z tym koksem!

Automatycznie otrzepała swoje ubranie z kurzu i puściła się pędem wzdłuż pobliskiej ścieżki obok skał.

— To jest w tamtą stronę…

Dziewczyna klepnęła się w czoło. Jak mogła o tym zapomnieć! Poprawiła swój kapelusz.

— No tak — zaśmiała się. — Ale powiedz mi, tatku, skąd ty to wszystko wiesz? — powiedziała dołączając do ojca, który stanął teraz nieruchomo, jego oczy zalśniły na fioletowo.

— Magia! Mówiłem ci już, że nawet jeżeli mnie tu nie ma to cały czas cię obserwuję.

Oczy młodej poszukiwaczki przygód napełniły się łzami. Wytarła twarz rękawem, przypominając sobie, że nie powinna okazywać tak pochopnie emocji.

— No i chciałam cię zapytać o jedną rzecz…

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 11.76
drukowana A5
za 38.64