E-book
14.7
drukowana A5
53.96
Przez wielkie M

Bezpłatny fragment - Przez wielkie M


Objętość:
279 str.
ISBN:
978-83-8189-803-4
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 53.96

Rozdział 1

Światem relacji damsko-męskich żądzą feromony. To one sprawiają, że jedna osoba nam się podoba, a inna nie. Czy jednak potrafią wpłynąć na nas aż tak mocno, by wywołać stan zakochania? Czy to rzeczywiście sama chemia, czy jednak mamy wpływ na to, jakimi ludźmi się otaczamy? Gdy gaśnie światło, makijaż przestaje mieć znaczenie. Równie zbędne okazują się markowe ubrania i wizyty u znanego fryzjera i manikiurzystki. Kiedy kończy się spotkanie, nieistotne staje się to, czy byliśmy zabawni, czy poważni do przesady. Obraz zamazuje się w ciągu kilku godzin. Zostają tylko drobne szczegóły i… zapach przesycony feromonami.

— No nie. Znowu to samo? — Barmanka spojrzała na mnie i przewróciła oczami. Chwyciła za szmatkę i zaczęła wycierać bar. W tym czasie drugi barman pomógł wstać z podłogi oblanemu piwem chłopakowi. Trzeci sprzątał rozbite szkło.

Odbieramy świat wszystkimi zmysłami, ale to zapach działa na naszą podświadomość. Komórki węchowe znajdują się najbliżej mózgu, więc zapach dociera do nas jako pierwsza informacja o obiekcie. Szybciej niż obraz, czy dźwięk. Szybciej niż myśli. To on najszybciej potrafi przywołać wspomnienia. On najgłębiej zapisuje się w pamięci. On wiąże się nierozerwalnie z konkretnymi emocjami. Właśnie dlatego zapach pomarańczy i goździków przywołuje myśl o świętach, a woń perfum byłego partnera…

— Polej jeszcze — rzuciłam do barmanki. Jaga spojrzała na mnie przymrużonymi oczami i uśmiechnęła się cwaniacko.

— Teraz to już pewnie „wszystko jedno” — zasugerowała, zamiast zapytać, czego chcę się napić. Byłam jej za to wdzięczna, choć to pewnie kwestia doświadczenia. W końcu pracowała za barem od początku studiów. W momencie, kiedy je kończyła, była w stanie przewidzieć potrzeby klientów aż za dobrze. Zwłaszcza moje, bo znałyśmy się od lat.

— Taa…

— Kolejny zły dzień — ponownie bardziej stwierdziła niż zapytała. Postawiła przede mną szklankę z czymś czerwonym. To musiało zawierać tequilę, bo wyczuwałam posmak oleju silnikowego. Był on jednak dość sprawnie ukryty pod powierzchnią soku cytrynowego i truskawek. Jaga nigdy nie zawodziła moich kubków smakowych. Ledwo wystawała zza baru, ale uwijała się za trzech. Były wieczory, kiedy sama potrafiła ogarnąć wszystkie zamówienia.

— Taa… zły dzień — odpowiedziałam, jednak już po dwóch sekundach musiałam się poprawić. — Zły miesiąc. Zły rok… złe ćwierćwiecze.

— Musisz się w końcu pozbierać i przestać atakować każdego faceta, który cię zaczepi.

— Używał takiej samej wody kolońskiej. Czego ode mnie oczekujesz? Minęły dopiero dwa miesiące.

— Wiem, słonko. Wiem. Ale zasadniczo, ile byliście razem? Cztery miesiące? Pięć? Drugie tyle się ze sobą rozstawaliście. Wiem, że czas jest tu mocno względny, ale nic nie poradzisz na to, co się stało. On umarł, ty nie. Musisz żyć dalej. Masz dopiero dwadzieścia pięć lat. Jeszcze wiele miłości przed tobą. — Jaga próbowała mnie pocieszyć, ale żadne słowa nie były w stanie złagodzić bólu. Przeczesała dłonią swoje ciemne, gęste loki i nachyliła się w moim kierunku.

Pierwszy miesiąc był straszny. W ogóle nie wychodziłam z pokoju. Potem powoli zaczęłam wracać do społeczeństwa, ale kwitła we mnie pustka. Nic mnie nie cieszyło. Nic mnie nie denerwowało. Nic… nie wzbudzało żadnych emocji. Nawet tęsknota gdzieś zniknęła. Czułam się pusta, bezwartościowa i samotna. Moim towarzyszem był tylko strach. To pierwsza i ostatnia emocja, jakiej doznajemy. Rodzimy się w strachu przed nieznanym i umieramy w strachu przed tym, czego nie pojmujemy. Śmierć jest żałosna, bolesna i niesprawiedliwa.

— Zdrowie. — Uniosłam szklankę i od niechcenia wlałam zawartość do gardła. Przyjemne, drapiące ciepło rozeszło się po nim i spłynęło w dół przełyku. Nie miałam ochoty na dalszą pogawędkę. Wystarczyło, że Jagoda namówiła mnie na wyjście z mieszkania.

— Mamy siebie, to jest najważniejsze — podkreśliła.

— Nigdy już nie będę szczęśliwa — jęknęłam.

— Pamiętaj, że szczęście nie przychodzi samo z siebie. Nie możesz budzić się rano i zastanawiać się, jaki to będzie dzień. Musisz sama postanowić, że to będzie dobry dzień i robić wszystko, aby właśnie taki był. Daj sobie szansę — poradziła i omiotła wzrokiem salę. — Tego kwiatu jest pół światu.

— Łatwo ci mówić, bo zawsze możesz się przytulić do swojego kwiatka. Ja z kolei mam dość gatunku męskiego.

— Nie zapominaj, że mój kwiatek jest koloru, który niespecjalnie podoba się mojemu ojcu. Co generuje pewne problemy.

— Wolałam mieć problemy z kwiatkiem, niż nie mieć go wcale.

— Znajdziesz swojego. — Jaga poczochrała mnie po głowie.

— Już znalazłam! Miałam swojego kwiatka. Było mi z nim dobrze. Teraz mam alergię na pyłki.

— Facet niszczył cię psychicznie, a ty leciałaś na każde jego zawołanie. Lepiej ci będzie bez niego. A jeśli chodzi o alergię, to załatwię ci kropelki. Na mnie działają wyśmienicie, kiedy lipa zaczyna pylić. — Jaga zaśmiała się głośno i zasłoniła usta dłonią. Zawsze to robiła, choć nie przyznawała się, że ten gest wynika z kompleksu na punkcie przerośniętych jedynek. Wmówiła sobie, że wszyscy zwracają na to uwagę, choć nie mogła bardziej się pomylić. Przy jej perfekcyjnej figurze, nikt nie zwracał uwagi na takie szczegóły. Była drobna jak laleczka, a jednocześnie zachwycała pokaźnym biustem i odstającym seksownie tyłkiem. Gdybym była lesbijką, byłaby moim ideałem. We wszystkim wyglądała dobrze. Ubrania w sieciówkach były szyte dokładnie na jej potrzeby.

Jeden z klientów posłał jej uśmiech, a chwilę później wsunął do ręki serwetkę z wypisanym numerem telefonu i banknotem. Jaga odpowiedziała mu uśmiechem i włożyła prezent do kieszeni.

— Napisz coś o tym — zwróciła się ponownie do mnie. — Wykorzystaj żal do tworzenia. Twoja poprzednia książka była świetna. Taka prawdziwa. Czytałam ją wielokrotnie i zawsze inspirowała mnie do działania.

— Nie mogę pisać. Już nie potrafię — powiedziałam. — Nie potrafię nawet udawać, że cokolwiek mnie ekscytuje. A bez tego żadna książka nie wyjdzie dobrze. Chyba, że chciałabym napisać dysputę filozoficzną. Tylko na to akurat jestem za głupia. Potrzebuję emocji. Jakichkolwiek. Dałabym wiele, żeby coś się zmieniło.

— Dwa piwa poproszę. — Kolejny typ zaczepił moją przyjaciółkę. Akurat ją, choć w pracy było także dwóch innych barmanów. Rafał przysypiał przy jednym ze stolików, a Góral jak zwykle obserwował wszystkich z wyższością. Spojrzał wściekle na Jagodę, jakby chciał jej przypomnieć, że jest w pracy i on nie będzie tolerował obijania się. On! Zachowywał się, jakby był szefem, choć pracował niewiele dłużej niż Jagoda. Zawsze się czepiał akurat wtedy, kiedy rozmawiałyśmy. Bezczelny typ. Jaga odsunęła się ode mnie i wróciła do klientów. Ja tymczasem pochyliłam się nad swoim drinkiem i bezmyślnie obracałam na palcu pierścionek, który miałam po matce. Był bardzo delikatny, z malutkim czerwonym oczkiem. Pasował do moich chudych, długich palców. Wielokrotnie słyszałam, że mogłabym zostać wirtuozem fortepianu, ale nigdy nie miałam smykałki do grania na czymkolwiek poza nerwami.

— Czy ty złapałaś mnie za tyłek?! — rozległo się nagle obok mnie. Męski głos jakby kierował się w moją stronę, więc z ciekawości podniosłam wzrok.

Mężczyzna, który stał obok, wbijał we mnie swoje przenikliwe spojrzenie. Miał ciemne oczy i szerokie brwi. W połączeniu z brodą i wysoko postawioną czupryną przypominał lwa, albo wilkołaka. Oskarżycielski ton idealnie pasował do zniesmaczonej miny, jaka widniała na jego ustach. Czarna koszula z podwiniętymi rękawami tylko dopełniała ten obraz.

— Co? Ja?! Nie! — wyparłam się od razu i odsunęłam głowę, żeby zwiększyć dystans. Mężczyzna z kolei przyglądał mi się przez chwilę, po czym gwałtownie się rozpogodził.

— A szkoda. Mogłoby być przyjemnie. — Wzruszył ramionami, a na jego ustach zakwitł szeroki uśmiech. — Wybacz, usłyszałem przypadkiem, że brakuje ci emocji i nie mogłem się powstrzymać. Jestem Oskar. A ty?

— Nieważne. — Przewróciłam oczami i wróciłam do picia.

— Miło mi cię poznać, Nieważne. — Nie odpuszczał. Jak to jest, że kiedy człowiek chce spokoju, to na złość właśnie wtedy go zaczepiają? Myślałam, że jak założę zwykłe jeansy i czarną, prosto skrojoną koszulkę, to zginę w tłumie krótkich spódniczek i cekinowych królowych jednej nocy.

Odwróciłam głowę w jego kierunku i posłałam mu krótki, sztuczny uśmiech. Wydawało mi się, że był to dość jasny przekaz, żeby się odczepił. Widocznie nie doceniłam poziomu zawziętości. Dwa zamówione piwa wciąż stały na barze, a koleś nie przestawał się na mnie gapić.

— Jeśli to wciąż mało, to zatańcz ze mną. Emocje gwarantowane. — Mężczyzna wyciągnął dłoń w moim kierunku.

Spojrzałam na niego i ścisnęłam mocniej szklankę z dopiero co nalanym drinkiem. Będzie się lepiło!

— Ej! — Jagoda pomachała mi palcem przed nosem. Kiwnęła głową w stronę parkietu. –Tylko grzecznie mi tu. Idź.

Z jednej strony kompletnie nie miałam nastroju na poznawanie nowych ludzi i udawanie, że jakkolwiek mnie obchodzą, ale z drugiej… od zawsze kochałam tańczyć. Nie potrafiłam przypomnieć sobie sytuacji, kiedy nie miałabym na to ochoty.

Spojrzałam na Jagę, która zza baru bacznie obserwowała rozwój akcji. Zaczęła myć kufle po piwie. Przyjrzała się mojemu nowemu koledze i pokiwała zachęcająco głową. Kiedy Oskar to zauważył, uśmiechnął się jeszcze szerzej. Nie zabrał dłoni, dopóki nie dałam się zaciągnąć na parkiet.

Kolorowe, mrugające światła przedzierały się przez jego czuprynę i oświetlały twarz. Obrócił mnie i samym spojrzeniem zapytał, czy jestem gotowa na to, co miało za chwilę nastąpić. Może to kwestia alkoholu, a może honoru, ale poczułam nieodpartą potrzebę udowodnienia temu pyszałkowi, że na parkiecie nie mam sobie równych. Odpowiedziałam na wezwanie, a on obrócił mnie kilkakrotnie, aż wylądowałam w jego ramionach. Mój nos wtulił się w jego ramię.

Najpierw uderzyło mnie piżmo. Potem delikatna nuta jaśminu. Na końcu pozostał posmak kwiatu japońskiej wiśni. Rany. Figlarny, uwodzicielski zapach, którym chciałam się zaciągnąć mocniej. Tak zaczęliśmy swój pierwszy taniec. A po pierwszym był drugi i trzeci. Po czwartym wcale nie miałam ochoty schodzić z parkietu. Nic nie odprężało mnie tak jak oddawanie się we władanie mężczyźnie na parkiecie. Trafiłam na zdolnego partnera i łapałam się na tym, że zaczynam zwracać uwagę na kobiety, które były wokół i przyglądały mi się z zazdrością. Oskar był świetny, szalenie ekspresyjny. Zgrywaliśmy się od pierwszej chwili, dlatego byłam odrobinę niepocieszona, kiedy przypomniał sobie o piwie, które stało na barze. Mina zrzedła mi jeszcze bardziej, bo dotarło do mnie, że kufle były dwa, a to oznaczało dodatkowe towarzystwo, na które w dalszym ciągu nie miałam ochoty. Wolałam zostać z nim na parkiecie.

— Jesteś tu z kimś? — padło z jego ust. Pokiwałam przecząco głową, a on znowu się uśmiechnął. — Chodź, przedstawię cię.

Chwycił dwa kufle i ruszył przez parkiet na drugi koniec klubu. Usiadł w loży, w której czekali jego znajomi.

— No nareszcie — odezwał się jeden z nich. Oskar postawił przed nim piwo.

— Sorry, stary, ale coś mnie zatrzymało. Właściwie nie coś, tylko ktoś. — Oskar objął mnie ramieniem i przesunął bliżej stolika. — To jest…

— Aneta — wcięłam się, kiedy przypomniałam sobie swoją żenującą odpowiedź na pytanie, które zadał mi wcześniej. Jego znajomi przedstawili mi się po kolei, ale nie zapamiętałam ani jednego imienia. Poza jednym.

— Artur, zadbaj proszę o moją nową znajomą. Ja muszę na chwilę wyjść. Polecam wziąć ją na parkiet. Nie pożałujesz. — Puścił oczko do kolegi, przed którym wcześniej postawił piwo, i wyszedł z lokalu, nie obdarzając mnie nawet jednym słowem wytłumaczenia.

Artur podniósł się z miejsca i uśmiechnął w miły, choć lekko wymuszony sposób.

— I tak miałem zamiar się ruszyć — powiedział i wskazał mi parkiet. Zanim ruszyłam w tym samym kierunku, zdążyłam jeszcze zauważyć przez szybę, że Oskar staje przed klubem i dzwoni do kogoś.

Podążyłam za nowym towarzyszem. Był zupełnie inny niż Oskar. Na nosie miał okulary, miną pokazywał jedynie spokój ducha i bałam się, że kompletnie nie dogadamy się w tańcu. Wyglądał bardziej na takiego, który podpiera ściany. Na inteligenta w koszuli w kratę. Jednodniowy zarost, wąskie usta i spojrzenie lidera Maroon 5. Tylko z tym mi się skojarzył. Do momentu, kiedy nie zaczęliśmy tańczyć. Wciąż był raczej statyczny i poruszał się mniej ode mnie, ale prowadził w taki sposób, że nie miałam najmniejszych wątpliwości, gdzie postawić kolejny krok. Jego ruchy również wyglądały na zaplanowane. Jakby z góry wiedział, jak nasze ciała zachowają się za chwilę. Jakby taniec był grą w szachy, gdzie należy przewidywać nie tylko swoje posunięcia, ale również partnera. Ta zmatematyzowana forma tańca, o dziwo, również mi się spodobała. Niepozorny na pierwszy rzut oka Artur, okazał się silniejszy niż przypuszczałam — był w stanie mnie podnieść, a nawet podrzucić. Co najciekawsze, po kilku minutach zaczął mi się intensywniej przyglądać. Jakby był mną zainteresowany. Wypiłam wystarczająco, żeby odpowiedzieć na wyzwanie i zaczęliśmy grę spojrzeń.

Słyszałam kiedyś, że intensywne wpatrywanie się sobie w oczy zbliża ludzi. Był chyba nawet taki eksperyment, gdzie sadzali naprzeciwko siebie obcych i kazali im patrzeć sobie w oczy, a potem pytali o myśli, emocje i doświadczenia. Z ich wypowiedzi wynikało, że rzeczywiście poczuli się bardziej komfortowo w towarzystwie danej osoby po tym, jak wpatrywali się jej w oczy. W końcu to zwierciadła duszy. Artur miał jasne oczy, ale w balejażu kolorowych świateł nie byłam w stanie powiedzieć, jakiego są koloru. Nawet, kiedy przyciągnął mnie bliżej i nasze twarze dzieliło dosłownie kilka centymetrów. Można to było nazwać niemalże seksem na parkiecie, bo ciała ocierały się o siebie i czułam każdą wypukłość jego sylwetki. Nie było to obsceniczne i wulgarne, ale wiedziałam, że oboje myślimy już tylko o jednym. Przerażały mnie te myśli biorąc pod uwagę fakt, że jeszcze godzinę wcześniej byłam pogrążona w żalu po utracie ukochanego. Pierwszy raz od dwóch miesięcy poczułam jakiekolwiek pragnienie.

Zarzuciłam mu ręce na ramiona, a on przyciągnął mnie bliżej. Oblizał usta, co dla mnie było jasnym znakiem, że myśli o pocałunku. Byłam na to gotowa. Wykonałam ten sam gest, uśmiechając się przy tym zalotnie. Artur zaczął zbliżać do mnie twarz, kiedy poczułam szarpnięcie. Oskar pojawił się znikąd i porwał mnie do tańca. Niestety utwór właśnie się kończył. Bujaliśmy się może z piętnaście sekund, kiedy nastąpiła zmiana rytmu.

Artur zaproponował chwilę przerwy, żeby złapać oddech. Wyszliśmy więc w trójkę przed lokal. Panowie byli już delikatnie zmęczeni, a mnie wręcz rozpierała energia. Miałam wrażenie, że oczy za chwilę zaczną mi świecić. Nie wiedziałam, skąd nagle wzięło się we mnie tyle entuzjazmu.

— Wow, jesteś naprawdę dobrą tancerką. Musisz to robić zawodowo! — stwierdził Oskar.

— Nie jestem. Po prostu kocham to robić. W tańcu czuję się naprawdę wolna. Przez te kilka minut nie liczy się nic poza mną i partnerem. Nie ma świata. Dla mnie jest tylko on, a dla niego jestem tylko ja. Nic innego nie istnieje. Wystarczy, że poczujesz muzykę. Zastanów się, co chcesz przez nią powiedzieć. Co ja chcę ci przez nią powiedzieć. Co sama muzyka mówi. Nie trzeba myśleć o tym, jak odbiorą to inni. Nie trzeba myśleć o tym, jak odbierze to partner. Taniec to spektakl. Pozwala opowiedzieć historię. Przeżyć ją. Przez chwilę możesz być, kim tylko zechcesz. Pytanie czy się odważysz.

— Z tobą? Zawsze — odparł. — Choć nie ukrywam, że jesteś wyzwaniem. Ciebie nie da się zmęczyć, prawda?

— Na parkiecie jest to bardzo trudne zadanie. Nie podołasz — odpowiedziałam i uśmiechnęłam się zadziornie.

— Zawsze możemy spróbować razem. Ciekawe, czy dasz radę nam obu — wtrącił się Artur.

Wymieniliśmy spojrzenia, które zgodnie mówiły, że każde z nas jest gotowe podjąć się wyzwania. Rozstaliśmy się tylko na chwilę, a kiedy wyszłam z toalety, przy drzwiach czekało na mnie dwóch uśmiechniętych mężczyzn. Wyglądali, jakby w ciągu tych kilku minut ustalili między sobą jakiś genialny plan.

Pierwszy na parkiet pociągnął mnie Oskar. Zaczęliśmy tańczyć tak, jak wcześniej — z rozmachem. Szybko zrobiło się dla nas więcej miejsca wśród tańczących. Nie minęło jednak więcej niż pół minuty, kiedy Oskar mną zakręcił i puścił wprost w ramiona Artura, który przyglądał się z boku i tylko czekał na ten moment. Kolejne pół minuty tańczyłam więc z nim, po czym kiedy byłam do niego zwrócona przodem, Oskar podszedł od tyłu i złapał mnie za biodra. Na początku nie wiedziałam, o co chodzi. Zaczęliśmy się bujać w trójkę i łapać wspólny rytm. Panowie przekazywali mnie sobie w nieregularnych odstępach czasu. Podrzucali mnie i wyginali tak, że głową prawie dotykałam parkietu, albo sufitu. Uzupełniali się na każdym kroku.

Parkiet opustoszał, a ludzie znad stolików przyglądali się naszym zabawom. Byłam w niebie. Zawsze lubiłam tańczyć, ale nie sądziłam, że taniec w trójkę może być tak genialnym doświadczeniem. To biło na głowę wszystkie tańce, których do tej pory próbowałam. W jednej chwili opierałam się o jednego z nich, a w drugiej przesuwałam dłonią po policzku drugiego. To było jak walka i kuszenie. Jak wzajemna fascynacja sobą trójki osób. Zgrać ze sobą dwa ciała to nie lada wyzwanie, ale zgrać trzy to już magia. Nigdy nie przeżyłam czegoś równie niesamowitego. W najśmielszych snach nie podejrzewałam, że ten wieczór może rozwinąć się w taki sposób. Zerkałam czasami na Jagę, która nie mogła wyjść z podziwu. Zamiast obsługiwać klientów, obserwowała nasze show.

Kiedy w końcu zeszliśmy z parkietu, ludzie przyglądali się nam z podziwem. Jeden lekko podpity facet nawet podszedł i przybił piątkę chłopakom. Oni jednak starali się trzymać go na dystans ode mnie, jakbym już była częścią stada, o które chcieli zadbać.

— To było zajebiste. Gdzie uczyliście się tańczyć? — zapytał.

— Właściwie nigdzie. To był pierwszy raz — odpowiedział Artur.

— Ale my z natury jesteśmy zajebiści, więc… nie ma za co — dodał Oskar. Wziął mnie pod ramię i wyprowadził ponownie przed lokal. Artur podążył za nami. Podpity facet również.

— Jaka akcja! To było, kurwa, nieziemskie! — skwitował Oskar. Przybił piątkę z Arturem i spojrzał na mnie z jakimś dziwnym zachwytem.

— Ten, kto powiedział, że do tanga trzeba dwojga, zdecydowanie nie tańczył w trójkę — dodałam.

— Ale to przecież prawda. Do tanga kobieta potrzebuje dwojga… mężczyzn! — sprostował Oskar.

— Grunt, żeby to byli odpowiedni mężczyźni i odpowiednia kobieta — dodał drugi.

— Oj, odpowiednia, odpowiednia… To najlepsza tancerka, jaką znam. Widziałeś, jak ona się rusza?

— Jest dobra. W tańcu wije się jak wąż — odpowiedział Artur. Zaczęli rozmawiać o mnie w trzeciej osobie. Zupełnie jakby zapomnieli, że stoję obok. Postanowiłam im nie przerywać, dopóki mówili w samych superlatywach. Podbudowywali moje ego, więc jakaś narcystyczna część mnie była zachwycona. Miałam wręcz ochotę jakoś zachęcić ich do dalszej pogawędki. Miło było usłyszeć na swój temat coś takiego. Byłam ciekawa, co jeszcze o mnie myśleli. Chłonęłam ich słowa jak gąbka.

— Jak wąż! Dokładnie! I jeszcze do tego ruda.

— Zawsze miałem słabość do rudych — przytaknął Artur.

— Wygląda trochę jak młoda Nicole Kidman. Jezu, gdybym ja taką trafił… brałbym za żonę bez zastanowienia! — wykrzyknął podekscytowany Oskar. To odrobinę mnie rozbawiło i zaśmiałam się cicho.

— Takie kobiety nie istnieją — zapewnił Artur. I tu już musiałam się wtrącić.

— Taa… poza tym, że jedna akurat stoi obok was.

— Kobieto… skąd ty się tu właściwie urwałaś? Kim jesteś? I dlaczego wcześniej cię nie poznałem? — Oskar spojrzał tak, jakby widział mnie pierwszy raz w życiu. Podpity koleś cały czas trzymał się blisko. Gibał się pod ścianą i mówił coś sam do siebie.

— Nie chciałabyś nam opowiedzieć o sobie trochę więcej? Jestem już odrobinę zmęczony i chętnie przeniósłbym się do wygodniejszego miejsca. Co powiesz na wizytę u nas? — zaproponował Artur.

— Dokładnie! Musisz nas odwiedzić! — Oskar podłapał pomysł, chwycił mnie pod rękę i ruszył w znanym tylko sobie kierunku.

— Chwila. — Wyszarpnęłam się. To był niedorzeczny pomysł. Wizyta u obcych mężczyzn w środku nocy? Nie, to nie wchodziło w grę. — Jest prawie druga w nocy, a wy zapraszacie mnie do siebie… żeby pogadać?

— Spokojnie, nic ci nie zrobimy. — Zapewnił Artur. — Jesteśmy gentlemanami.

— Czy ci panowie panią nagabują? W razie czego pomogę. Rączki całuję. — Podpity koleś wkroczył do akcji i złapał mnie za rękę.

— Nie, nic się nie…

— Odczep się, człowieku. Ona nie jest zainteresowana. — Oskar uderzył go w dłoń i stanął między nami. Artur szybko dołączył i chwycił przyjaciela za ramię. Wyszeptał mu coś do ucha, po czym zwrócił się do nieznajomego.

— Przepraszam, ale jest pan pijany. Nie chcemy problemów, dlatego byłoby najlepiej, gdyby dał nam pan spokój. Koleżanka jest z nami bezpieczna.

— Mam dosyć tego miejsca, chodź. — Oskar objął mnie ramieniem. — Usiądziemy wygodnie, bez tego huczenia nad głową. Napijemy się wina, jeśli będziesz miała ochotę. Artur sam robi wino z aronii. Musisz go spróbować. Koniecznie.

— Ręczę swoim honorem, że nic ci się nie stanie — powtórzył Artur.

Spojrzałam na jednego, a później na drugiego. Wyglądali tak… niepozornie. Przyjaźnie. Z jakichś niewytłumaczalnych powodów czułam, że mogę im zaufać.

— W sumie ja też nie czuję się tu dobrze — westchnęłam. — Choć wasza propozycja to szaleństwo. Chyba zwariowałam, że się na to zgadzam.

— Z pewnością! Ale powiem ci coś w sekrecie. — Oskar zbliżył się do mojego ucha. — Tylko wariaci są coś warci. Tylko wariat może coś zmienić. Einsteina też uznali za szalonego, kiedy powiedział, że Ziemia jest okrągła.

— Kopernika, głąbie — warknął przez zaciśnięte zęby Artur. Wyglądał komicznie.

Nie wiem, dlaczego się na to zgodziłam, ale poszliśmy razem w kierunku ich mieszkania. Po drodze pokrótce opowiedzieli mi o sobie, a ja streściłam im swoje życie. Opowiedziałam, jak w dzieciństwie matka uczyła mnie rozróżniania zapachów i jak potem zajęłam się produkcją perfum. Wspomniałam o tym, że piszę i rok wcześniej wydałam książkę, która niestety nie sprzedała się tak dobrze, jak bym sobie tego życzyła. Po tej klapie oraz wielu zawirowaniach życiowych, nie potrafiłam odnaleźć weny. Panowie słuchali mnie z zaciekawieniem, a ja beztrosko zmierzałam wprost do jaskini lwa. Nie wiedziałam jeszcze, co mnie tam czeka.

Rozdział 2

Jak na dwóch młodych mężczyzn, mieszkanie, do którego weszłam, było dziwnie czyste. Nie śmierdziało. Nie wyglądało, jakby coś zalęgło się w kącie, wśród resztek pizzy. Choć była to jedynie przestronna kawalerka, to moim nowym znajomym udało się całkiem zgrabnie zagospodarować wspólną przestrzeń. Po przeciwnych stronach stały dwie rozkładane kanapy, a przy ścianie dwa biurka, oddzielone trzecim, dość szerokim. Stanowiło ono swoisty łącznik między dwoma wydzielonymi częściami pokoju.

W pierwszej chwili odrobinę zaskoczył mnie ten całkowity brak prywatności, ale kiedy przypomniałam sobie, że znają się od dzieciństwa, to przeszło mi przez myśl, że pewnie nie mają przed sobą zbyt wielu sekretów. Skupiłam się raczej na tablicopodobnym materiale, który pokrywał jedną trzecią bocznej ściany. Biała powierzchnia pokryta była różnymi wzorami fizycznymi i wykresami, spomiędzy których wyglądały gdzieniegdzie dość prostackie rysunki typu penisów lub innych szparagów. Moje mentalne ja przewróciło oczami, kiedy potwierdziło się, że mężczyźni to tylko wyrośnięte dzieci.

Oskar posłał współlokatora do kuchni, a sam rozsiadł się wygodnie na jednej z kanap.

— A więc pisarka, tak?

— To dość górnolotne określenie. — Przysiadłam na rogu kanapy i wpatrywałam się we własne stopy. Nigdy nie lubiłam mówić o sobie. — Dopiero zaczęłam studia na filologii. Wcześniej błąkałam się gdzieś między wydziałami inżynierii środowiska i architektury. Szukałam siebie, napisałam jedną książkę. Niestety nie była jakimś wielkim sukcesem. To było chyba bardziej spełnienie marzenia, niż…

— Życie jest od tego, żeby spełniać marzenia! Tak trzymaj! — Oskar zaczął wymachiwać rękami. Gestykulację miał równie żywiołową, co taniec. Uśmiech nie znikał z jego ust. Tymczasem z kuchni wyłonił się Artur. Przyniósł trzy kieliszki i butelkę wina.

— A ja mam do ciebie zupełnie inne pytanie — dołączył do rozmowy. — Czy lubisz pisać?

— Oczywiście — odpowiedziałam.

— Czy sprawia ci to przyjemność?

— To jedna z największych przyjemności, jakich doświadczyłam w życiu. Pisanie jest moim spełnieniem. Moją ucieczką. Moją ostoją — przyznałam. — Ale chyba nie jest mi dane życie pisarki.

— Dlaczego tak uważasz? — Artur przyglądał mi się bardzo uważnie, jednocześnie wypełniając kieliszki winem.

— Moja opowieść nie przyniosła mi sukcesu. Opinie miała dość pozytywne, ale…

— Co „ale”?

— Ale to za mało — ucięłam. Zaczęłam czuć się atakowana i nie podobał mi się kierunek, w którym szła ta rozmowa.

— Zawsze się tak szybko poddajesz?

— To wypijmy za sukcesy! — Oskar przerwał naszą wymianę zdań i wcisnął mi w ręce kieliszek. — Może jeszcze przyjdą.

— Nie myślałaś o wydaniu kolejnej książki? — ciągnął Artur. Usiadł na przeciwległej kanapie i przyglądał mi się z odległości.

— Myślałam, jeśli chcesz wiedzieć. Zabierałam się za to. Tylko… czegoś wciąż mi brakuje.

— Emocji? To o tym mówiłaś przy barze? — wtrącił Oskar. Przysunął się jeszcze bliżej mnie. — Z tym mogę ci pomóc.

— Doceniam, ale chyba nie jestem w nastroju. — Odsunęłam się na skraj kanapy.

— Chyba pomyślałaś o czymś zupełnie innym, zbereźnico. — Oskar zaśmiał się donośnie. — Ja chcę tylko zaproponować ci odrobinę luzu. Tańczyliśmy, więc teraz czas pośpiewać! Artur, puść jakieś karaoke! — zarządził, wychylił do dna kieliszek wina i zaczął śpiewać refren Dni, których nie znamy. Później rozkręcił się jeszcze bardziej i z YouTuba poleciała cała seria klasyków. Wszystko od Perfektu, przez Lady Punk, aż do przebojów disco polo. Gdzieś po drodze mi także wyłączyły się kompleksy i zachęcana przez Oskara, zaczęłam śpiewać. Artur jedynie przy niektórych utworach mruczał cicho pod nosem i przygrywał na gitarze. Nie był jednak w stanie przebić się przez nasze wycie. Nasze — do momentu, kiedy nie poleciało Na jednej z dzikich plaż i już na wstępie wydarłam się, że to uwielbiam. Oskar dał mi wtedy pole do popisu i wyszedł do toalety, a ja wstałam i zaczęłam się bujać po całym pokoju. Uciekłam do swojego świata, przez chwilę nie zwracałam uwagi na to, że nie jestem sama.

Artur podszedł od tyłu, chwycił moją dłoń i obrócił mnie w swoją stronę, kiedy kończyłam śpiewać. Nasze spojrzenia spotkały się dokładnie w momencie, kiedy muzyka ucichła. Te sekundy, zanim odpalił się kolejny utwór, trwały w nieskończoność. W końcu do moich nozdrzy dotarł jego zapach. Bardzo spójne połączenie śliwki i mchu. Coś drzewnego. Pociągającego. Zapach pasujący do poważnego biznesmena. Na Arturze leżał zbyt dobrze. Sprawiał, że miałam ochotę się przytulić i poczuć go intensywniej. Rozszyfrować wszystkie nuty zapachowe.

— Masz ładny głos — powiedział.

Nie potrafiłam tego wytłumaczyć, ale było między nami jakieś dziwne napięcie. Nie miałam pojęcia, czy to pozytywne napięcie seksualne, czy negatywne, pełne agresji i niezrozumiałej złości, do której nijak nie pasowały wypowiedziane słowa.

— Dzięki — odpowiedziałam. Usiłowałam zmusić się do opuszczenia wzroku, ale przerwało nam dopiero wejście Oskara.

— Ale zanim pójdę. Ale zanim pójdę. Ale zanim pójdę, chciałbym powiedzieć ci, że… — śpiewał wraz z wokalistą. — Co tam, gołąbeczki?

Dobór słów speszył mnie na tyle, żebym wróciła na swoje miejsce w rogu kanapy.

— Nic — odpowiedział Artur. Tym razem to on wyszedł do toalety.

— Jestem już zmęczona — przyznałam się.

— Nic dziwnego, jest późno. — Oskar usiadł i przyciągnął mnie w swoim kierunku. Pozwolił mi położyć głowę na swoim ramieniu.

— Nie będziemy cię już męczyć — dodał. Pogłaskał mnie po policzku i złapał za podbródek. Obrócił w swoją stronę i pocałował. Niespiesznie. Tak, żeby dokładnie zasmakować doświadczenia. Pocałował dla samego pocałunku, a nie jakby traktował to tylko, jako krok do czegoś więcej.

Przerwał, kiedy usłyszał dźwięk przekręcanego zamka. Artur wyszedł z toalety, a ja wtuliłam się w ramię Oskara. Zamknęłam oczy tylko na chwilę.

Czułam, że Artur usiadł z mojej drugiej strony.

Oskar zaczął głaskać mnie po włosach i mruczał cicho do ucha tekst kolejnej piosenki, która odpaliła się z playlisty. Lubię mówić z tobą idealnie się do tego nadawało. Tymczasem panowie większą uwagę niż do śpiewania, przykładali do mojego ciała. Po tym, jak jedna dłoń przesunęła się z włosów na szyję, druga — zupełnie inna — pojawiła się na moim kolanie. Bez otwierania oczu wiedziałam, że Artur mnie dotknął. Obaj zaczęli zwiedzanie. Oskar zadowalał się ramieniem i szyją, z której zbaczał coraz niżej, a Artur przesuwał się w górę po brzuchu. Serce zabiło mi mocniej, kiedy pomyślałam, że lada chwila spotkają się gdzieś w okolicy biustu.

Nie wiedziałam, co mam o tym myśleć. Z tego, co mówili, byli przyjaciółmi od zawsze. Znali się jak łyse konie, a w tej sytuacji miałam wrażenie, że nie dostrzegają swojej obecności. Jeden z drugim zachowywał się, jakbyśmy byli w pokoju tylko we dwoje.

Otworzyłam oczy i spojrzałam na Oskara. Był zapatrzony w rowek, który tworzył się między moimi piersiami. Dotykał delikatnej skóry na obojczyku i obserwował jej reakcję. Odwróciłam się więc w stronę Artura. Zaskoczył mnie, bo opierał głowę dosłownie o trzy centymetry od mojej. Spojrzał mi głęboko w oczy i uśmiechnął się, jakby chciał powiedzieć: „Nie bój się, wszystko jest w porządku”. Zupełnie, jakby wyczytał ze mnie obawy.

Spodziewałam się, że kiedy panowie w końcu zetkną się palcami, odskoczą niczym oparzeni i opamiętają się w kwestii dotykania mnie przy przyjacielu. Tak się jednak nie stało. Zamiast się odsunąć, uśmiechnęli się najpierw do siebie, a później do mnie. Oskar zaczął głaskać mnie po twarzy, a Artur wrócił w okolicę uda. Poczułam ugryzienie na szyi. Uścisk na udzie. Westchnęłam. Było w tym coś cholernie podniecającego i jednocześnie przerażającego. Dwóch mężczyzn postanowiło zafundować mi trochę emocji. W mojej głowie w ułamku sekundy pojawiła się wizja tego, co nastąpi za chwilę. Jeden, albo drugi mnie pocałuje. Potem już nic ich nie powstrzyma. Skończymy w łóżku.

Mój oddech przyspieszył, serce zaczęło walić jak szalone. Wiedziałam. Wiedziałam, co się stanie. Oni wyglądali, jakby też wiedzieli. Jak na zawołanie, Oskar chwycił mnie za podbródek i obrócił w swoją stronę.

Nie! To nie mogło się tak skończyć!

Odsunęłam się od obu mężczyzn. Poderwałam się i stanęłam na wprost nich.

— Co wy robicie? — zapytałam zdezorientowana.

— Nic — odpowiedział Artur.

— Jeszcze nic — dodał Oskar.

— A co ze zmęczeniem i zapewnieniami, że nic mi się nie stanie?

— Nic ci się nie stanie — potwierdził Artur.

— Nic, czego byś nie chciała — dodał Oskar.

Nastała pełna napięcia cisza, w czasie której rozważałam natychmiastowe wyjście z ich mieszkania, albo rzucenie jakiegoś stosownego komentarza i natychmiastowe wyjście z ich mieszkania.

Oskar podniósł się i objął mnie ramieniem. Uśmiechnął się szeroko.

— Wyluzuj, Anetka. Nie zrobię niczego wbrew tobie. Jeśli coś ci się nie podoba, to powiedz. Naprawdę żaden problem. Jeśli wolisz, możemy już się położyć i iść spać. Albo możemy porozmawiać jeszcze o twojej pracy twórczej. Wiesz, że my też trochę piszemy? — Zmienił szybko temat i trzeba mu przyznać, że zrobił to wystarczająco zręcznie, żeby zatrzymać mnie na dłużej.

— Co piszecie? — zapytałam. Wróciłam na miejsce między nimi, ale odchyliłam się tak, żeby nie mieli więcej sposobności na wyprowadzenie mnie z równowagi. Skrzyżowałam ręce na piersi i zamknęłam się szczelnie w swojej strefie komfortu.

— Artur głównie doktorat, a ja… głównie testy do jego doktoratu.

Westchnęłam i klepnęłam się w kolana, jako znak tego, że zbieram się do wyjścia.

— Ale zdarzało mu się pisać wiersze — dodał Artur. To znowu sprawiło, że mieli moją uwagę. Ciekawość zwyciężyła.

— Chcesz zobaczyć? — zapytał Oskar. Spojrzałam na niego z miną typu: Are you fuckin’ kiddin’ me?. To było oczywiste! Nie pasowała mi do niego łatka poety, co jeszcze bardziej potęgowało zainteresowanie.

— To musisz dla mnie coś zrobić — dodał, czym całkowicie zabił mój entuzjazm. Jeśli miał zamiar rzucać mi jakieś niemoralne propozycje, to… — Wstań i podejdź do tamtej szuflady. Wybierz sobie dwie kartki.

— Dwie kartki? — powtórzyłam.

— Tak. Dwa wiersze. Jeśli ci się spodobają i będziesz chciała więcej, to już wiesz, czego możesz ode mnie chcieć, jak się o coś założymy — wytłumaczył.

Na taki układ byłam w stanie się zgodzić. Podeszłam do wskazanej przez niego szuflady i rozsunęłam ją. W środku było wiele kartek. Jedne rozłożone na kupce, inne zgięte na pół, jeszcze inne na kilka części. Były nawet takie złożone w kulkę i chyba te zaciekawiły mnie najbardziej. Z rozpędu chwyciłam pierwszą i zaczęłam ją rozwijać.

Spojrzałam na tekst i ku mojemu zaskoczeniu, nie była to dziecinna rymowanka.

— Ale na głos! — upomniał Oskar. Wyglądał na podekscytowanego tym, że mam przeczytać jakiś jego twór.

Przewróciłam oczami i zgodnie z poleceniem, zaczęłam czytać na głos.

Czarno-biały świat jest bardzo stylowy

Klimatyczny, piękny, nastrojowy

Ale zarazem obcy, jakiś nieswój

Nie widać szarych dróg

Tak dobrze znanych rasie ludzkiej

Której o prostotę coraz trudniej

Uogólniamy nieśmiertelne czyny zapomnianych nazwisk

Zamykamy w dwie drogi szarość kamiennych tablic

Nawet jeżeli droga jest tak naprawdę tylko swoim cieniem

Bo jeżeli nie znajdziemy wyrazistości, czeka nas zapomnienie

Opasujemy się w potępieńczą czerń lub wybielamy w chwale

Chciałbym powiedzieć że jest kolorowo, no ale…

Podobał mi się. Oskar okazał się głębszy, niż sądziłam. Odłożyłam kartkę i sięgnęłam po kolejną. Tym razem zamieszałam palcami między papierami, żeby wyciągnąć coś zakopanego głębiej. Rozwinęłam kolejną kartkę i ponownie odczytałam wiersz na głos.

W dniu dzisiejszym lokal nieczynny

Taką karteczkę zastaliśmy na drzwiach jedynego we wsi baru

Czytamy po kilka razy ten druczek niewinny

Żaden nie śmie powiedzieć choćby słów paru

Może to żart cioci Hildy

Przecież otwarte jest zawsze, tak nie może być

Ale nie święcą się szyldy

Więc ciche westchnienie — Kurwa, nie ma po co żyć

Tym razem mnie rozbawił. Ten klimat do niego pasował, a ja chciałam więcej. Zgodnie z tym, co powiedział — wiedziałam, czego będę od niego chciała. Obiecałam sobie, że wykorzystam pierwszą okazję, żeby sięgnąć po więcej, ale pokusa była silniejsza. Wiedziałam, że zanim mnie dopadnie, zdążę przeczytać choćby jeszcze jeden wiersz. Kiedy odkładałam drugą kartkę, mój wzrok zatrzymał się na jednej mocno zniszczonej. Takiej, która wyglądała, jakby wiele przeszła. Była przetarta, pożółkła, ubrudzona. Musiałam ją zobaczyć!

— Ej, oszukujesz! — Oskar zauważył bardzo szybko moje działanie i podniósł się, żeby je udaremnić. Poruszał się jednak na tyle wolno, żebym zdążyła rozwinąć kartkę. W środku znalazłam kilka ciemnobordowych plam, ale dopiero kiedy spojrzałam na tekst, moje serce się zatrzymało.

(…) jeśli umrzesz spalę ten świat

A z jego popiołów wybuduję zamek

I zamieszkam w nim sama…

Zamek z popiołu.

— Nie wolno, niegrzeczna dziewczynko. — Oskar zabrał mi kartkę z rąk i odłożył ją do szuflady. Zasunął ją bardzo szybko. Jego mina stężała.

— Chodźmy już spać — zaproponował Artur.

Mój zamek z popiołu.

— Racja. Dochodzi szósta rano. Chyba najwyższa pora się położyć. Chyba, że chcesz się umyć przed snem. Dam ci czysty ręcznik. Odświeżysz się. Mogę ci też dać koszulkę do spania — powiedział Oskar. Jego słowa wpadały do mnie jednym uchem i wypadały drugim. Szumiało mi w głowie i nie była to sprawka alkoholu.

To był mój tekst. Napisany moim pismem. Moją ręką.

— Nie, ja… pójdę już. Najwyższa pora — wydusiłam z siebie.

— Na pewno nie chcesz zostać? Obiecuję, że będę grzeczny. — Oskar uśmiechnął się zachęcająco i przyciągnął mnie do siebie.

— Nie.

— Daj spokój dziewczynie. Jak nie chce, to jej nie zmusisz — wtrącił Artur.

— Do niczego nie zmuszam. — Oskar puścił mnie i wyciągnął przed siebie ręce. — Ja tylko proponuję.

— Pójdę już — powtórzyłam. Szybko wciągnęłam na nogi buty i ruszyłam do drzwi.

— Bezpiecznej podróży — rzucił Artur. Zajął się rozkładaniem kanapy i wyciąganiem pościeli. Oskar postanowił odprowadzić mnie do samych drzwi.

— Dzięki za dzisiaj, Anetka. Strasznie się cieszę, że się poznaliśmy. — Zbliżył się ponownie i próbował mnie pocałować.

To był mój tekst. Napisany moim pismem. Moją ręką. Z zamkiem narysowanym w rogu kartki. Podarowany jednej osobie.

Odsunęłam się i uśmiechnęłam jakby nigdy nic, choć wszystkie moje mięśnie drżały. Trzymanie ich na wodzy było jednym z najcięższych zajęć, jakich się podjęłam.

— Dobranoc — powiedziałam i wyszłam jak najszybciej mogłam.

Zbiegłam po schodach i wypadłam przed klatkę. Oparłam się o drzwi wejściowe i osunęłam po nich. Zatkałam usta dłonią, żeby nie zawyć. Łzy popłynęły mi ciurkiem po policzkach.

To był mój tekst. Napisany moim pismem. Moją ręką. Z zamkiem narysowanym w rogu kartki przeze mnie. Podarowany jednej osobie. Jedna osoba trzymała go zawsze w swoim portfelu. Mój ukochany Piotr. Ten, który dwa miesiące wcześniej został zabity. Bordowe plamy na wierszu to były ślady zaschniętej krwi.

Rozdział 3

Nie mogłam spać. Nie mogłam jeść. Żołądek skręcił mi się w bolesny sposób i mdliło mnie, jak tylko poczułam smak czegokolwiek innego niż łzy. Przypomniała mi się chwila, kiedy usłyszałam wystrzał i zrozumiałam, że Piotr umarł. Tego uczucia nie da się opisać. Człowiek zaczyna się rozpadać od środka. Jakby każdy kolejny organ wybuchał, raniąc wszystkie sąsiednie. Jakby wielki głaz w nieskończoność uderzał w klatkę piersiową. Serce przestaje bić i dudni jednocześnie.

Leżałam na podłodze w pozycji embrionalnej. Obok mnie stała poniemiecka, czerwona maszyna do pisania marki Herkules. Dostałam ją w prezencie od Piotra, kiedy dowiedział się, że napisałam książkę. Nigdy na niej nie pisałam, ale była symbolem wiary, jaką miał we mnie mój ukochany. Nawet, kiedy znikał i przez miesiąc się nie odzywał, wiedziałam, że o mnie myśli. Kiedy go zabrakło, nic nie było w stanie zapełnić dziury wydartej w sercu.

Na szczęście byłam sama w mieszkaniu. Miałam kilka godzin na to, żeby się uspokoić. Jagoda wracała z zajęć dopiero po trzynastej, a później kładła się spać przed pracą w barze. Nie chciałam jej niepokoić, a jednak wiedziałam, że sama nie dam sobie rady z tym, co mnie ogarnęło. Weszłam pod prysznic. Gorący strumień uderzał mnie w kark i spływał po kręgosłupie, rozgrzewając całe ciało. Czyżbym poznała mordercę mojego ukochanego? A jeśli go nie zabił, to skąd miał mój wiersz? Napisałam go dla Piotra po pierwszym miesiącu znajomości. Wtedy, kiedy byliśmy w sobie szaleńczo zakochani. Od tego czasu nosił go w portfelu. Miał go zawsze przy sobie. Nie wypadł mu, nie podarował go nikomu. Jedyny sposób, w jaki mogli do niego dotrzeć, to kradzież.

Nie mogłam przestać myśleć o naszych wspólnych chwilach. Wspomnienia gryzły się z obrazami z poprzedniego wieczoru. Trzy splecione ze sobą ciała. Pełen namiętności taniec. Pocałunek Oskara. Pocałunek mordercy? Człowieka, który pozbawił życia mojego ukochanego, a moje serce rozdarł na milion kawałków? Tego, przez którego moje życie zamieniło się w pasmo niepowodzeń? Czy to przez niego nie potrafiłam znaleźć motywacji do tego, żeby podnieść się z łóżka każdego nowego dnia? Czy to za jego sprawą, czułam się niepełnosprawna w najgorszy możliwy sposób? Niepełnosprawna emocjonalnie. Bez nogi, albo ręki byłabym w stanie przeżyć. Bez oczu potrafiłabym się odnaleźć. Znałam wielu niepełnosprawnych ludzi, którzy cieszyli się życiem i czerpali z niego pełnymi garściami. Jednak braku serca nie mogłam znieść. Myśl o tym, że Oskar odebrał mi wszystko, napełniała mnie goryczą. Czułam, jak żółć zalewa moje wnętrzności i zwymiotowałam. Chwilę później zgięłam się w pół, upadłam na kolana i znowu się rozpłakałam. Agonia — to słowo najlepiej oddawało stan, w którym się znalazłam. Ponownie.

Jagoda znalazła mnie leżącą na kafelkach w łazience. W koszulce i majtkach, bo nie miałam siły wciągnąć na siebie więcej.

— Jezu, Czajka! — krzyknęła przerażona. Zaczęła mnie oglądać. Dokładnie przyjrzała się moim nadgarstkom, jakby podejrzewała, że mogłam sobie coś zrobić. — Co się stało? Jesteś blada jak śmierć!

Przyjaciółka podniosła mnie z zimnego podłoża.

To prawda, trochę przemarzłam, ale nie czułam zimna. Czułam za to, jakbym stała gdzieś obok, poza ciałem. Jakbym odcięła się od wszystkiego i biernie obserwowała, jak drobna brunetka z burzą loków na głowie skacze wokół mnie. Jagoda za wszelką cenę starała się dowiedzieć, co się ze mną stało, ale nie potrafiłam wydusić z siebie ani jednego słowa.

Posadziła mnie na swoim łóżku i okryła kocem. Zrobiła mi gorącej herbaty z miodem, a ja powoli wracałam do siebie. Lubiłam przesiadywać w jej pokoju. Zawsze pachniało tam lawendą, a to działało na mnie uspakajająco. Poleciłam jej ten zapach, kiedy cierpiała na bezsenność. Był równie skuteczny w walce z napięciem i niepokojem, więc zaczęłam myśleć o jego zbawiennych właściwościach. Kiedy moje usta zdawały się znowu zacząć działać, opowiedziałam przyjaciółce o tym, co się wydarzyło poprzedniej nocy. O Oskarze i Arturze. O tym, co widziała na własne oczy, kiedy szaleliśmy na parkiecie. O tym, jak zabrali mnie do siebie. Ale przede wszystkim o tym, jak znalazłam swój wiersz. Na samo wspomnienie o morderstwie, Jagoda zrobiła nietęgą minę.

Zamieniłyśmy się rolami, bo nagle to ona przestała się odzywać i uciekła do świata własnych myśli. Przez chwilę siedziała wpatrzona ślepo w jeden punkt, po czym spojrzała na mnie i zadała jedno, krótkie pytanie.

— I co teraz?

— Nie mam pojęcia — odpowiedziałam zgodnie z prawdą. — Przecież nie pójdę do niego i nie powiem, że wiem, co zrobił.

— Nie masz pewności, który z nich to zrobił — przypomniała.

— Oskar. To była jego szuflada. Jego wiersze.

— Sama mówiłaś, że wiele rzeczy mają wspólnych — powiedziała, a ja wróciłam myślami do mieszkania, w którym byłam. Szafka rzeczywiście znajdowała się niemalże na samym środku pokoju. Pomiędzy ich wydzielonymi przestrzeniami. Mogła należeć do jednego i drugiego, ale to Oskar mnie do niej wysłał. Trzymał tam swoje wiersze, więc to musiała być jego szuflada.

— To teraz nieważne.

— Zgłosisz się na policję? — zapytała dość rozsądnie.

— Jeszcze nie wiem. Muszę to przemyśleć. Co, jeśli ich nie złapią? Albo uznają wiersz za niewystarczający dowód?

— Obecnie nie mają żadnego, więc lepsze to niż nic, prawda?

— Nie zapominaj, że to jest Polska. Jak nie podam im wszystkiego na tacy, to oleją sprawę. A ja nie mam nawet pewności, czy Oskar zabił Piotra. Może masz rację i to sprawka Artura. Albo może to żaden z nich. Może…

— Co? Może znaleźli jego portfel na ulicy i wyciągnęli z niego wiersz?

— Może. Nie wiemy tego — odpowiedziałam. Ta myśl odrobinę mnie uspokoiła i złagodziła sumienie, które krzyczało wspomnieniem o pocałunku. — Tylko jak się o tym przekonać?

— Zapytać? — zasugerowała. — Jeśli rzeczywiście okradli trupa, to może wiedzą coś, co mogłoby pomóc w sprawie?

— Zwariowałaś?! — Prawie oblałam się herbatą na samą myśl o przyznawaniu się do tego, że znam prawdę. — A jeśli naprawdę jeden z nich go zabił i będzie chciał zabić również mnie?

— To może przyprowadź ich do baru. Ja ich upiję, a potem razem wyciągniemy z nich prawdę. Poleję im tyle, że następnego dnia nie będą nawet pamiętali, że tam byli, więc będziesz bezpieczna.

— Nie masz aż tak silnej głowy, żeby spić dwóch facetów.

— Mam silną głowę — upierała się.

— Nie aż tak silną. Zresztą nie mam zamiaru cię narażać.

— Cóż, jeśli szukasz mniej konwencjonalnych sposobów, to zawsze możesz się do nich zbliżyć i wybadać sytuację. Może któryś się wygada, jak znowu wyciągniesz ten wiersz i zaczniesz o niego dopytywać. W końcu nie wiedzą, że byłaś w jakikolwiek sposób związana z Piotrem. Możesz po prostu udawać ciekawą. Dopóki będą cię uważali za obiekt seksualny, będziesz bezpieczna.

— Jaga, ja nie mogłam wytrzymać ani chwili w ich towarzystwie, odkąd się dowiedziałam, a ty mówisz o jakichś podstępach? Ja się do tego nie nadaję.

— To nie wiem, jak ci pomóc. — Jagoda załamała ręce. Cierpliwość nie była jej silną stroną. — Prześpij się z tym i jutro pogadamy. Zwłaszcza, że ja też muszę się położyć chociaż na dwie godziny przed pracą. Albo to olej. Piotr nie żyje i nic już tego nie zmieni.

— Przepraszam, że cię tym męczę. Jakaś część mnie czuje, że Oskar jest mordercą, ale inna część nie chce tego zaakceptować. Nie mogę znieść tego, że mnie pocałował. I mi się to podobało. To pierwszy raz… po Piotrze. A potem jak oni… zaczęli mnie dotykać… razem. Myślisz, że…?

— Że chcieli cię przelecieć? — zapytała. Jej mina mówiła wszystko. Dla niej nie było w tym żadnej tajemnicy. — Oczywiście. Jesteś laską. Poszłaś do nich do mieszkania. Myślałaś, że po co cię zapraszają? Żeby posiedzieć i pogadać?

— To dla mnie takie… nierzeczywiste. Nigdy wcześniej nie byłam w takiej sytuacji.

— Nie? A pamiętasz, jak byłam na pierwszym roku? Jak poznałyśmy tych dwóch typów, którzy zaprosili nas do siebie? I jak potem strzeliłam jednego w ryj, aż w drugim pokoju to słyszałaś? I jak spieprzałyśmy stamtąd w podskokach, aż obcas złamałaś na schodach?

— To było coś zupełnie innego. Tamci byli napaleni. Od razu było widać, że tylko jedno im w głowie — przypomniałam. Czasami intencje ludzi są aż nazbyt widoczne. — Oskar i Artur są inni. Byli dla mnie mili. Nie przystawiali się szczególnie natarczywie, poza tą jedną chwilą. Gdyby nie to, że Oskar mnie pocałował, w ogóle mogłabym stwierdzić, że traktowali mnie jak dobrą koleżankę.

— Nie ma czegoś takiego jak przyjaźń damsko-męska. Jak jeden facet cię całuje, a drugi dotyka po udzie, to chcą cię mieć, a nie traktować jak koleżankę. Nie bądź naiwna.

Zasępiłam się i przestałam odzywać. Może Jagoda miała rację. Bywałam ślepa na to, co dla postronnego obserwatora było oczywiste. Po prostu za dużo się wydarzyło. W jednej chwili królowała we mnie żałoba, w drugiej topiłam się w namiętnym tańcu i wmawiałam sobie, że wszystko może się w końcu ułożyć, a w trzeciej stałam ze swoim wierszem w rękach. Nie wiedziałam, co mam myśleć. Nie miałam pojęcia, co powinnam zrobić w takiej sytuacji. W żadnym poradniku nie widziałam jeszcze przepisu na to, jak radzić sobie z podobnymi doświadczeniami, a czytałam ich sporo. Od poradników kucharskich, przez naukę szycia, aż do porad damsko-męskich. Wychowywanie się bez matki sprawiło, że wszystkiego musiałam nauczyć się na własnych błędach.

— Idź na policję — zasugerowała po chwili Jagoda. — Powiedz, co wiesz. Jeśli okażą się winni, to będziesz mogła w końcu pójść dalej ze świadomością, że pomściłaś Piotra. A z nimi lepiej więcej się nie spotykaj. Dwóch typów, którzy zaciągają do siebie laskę i chcą ją przelecieć, to nie jest najlepsze towarzystwo dla ciebie.

— Masz rację — powiedziałam bezmyślnie. Wstałam i niemal na autopilocie wróciłam do swojego pokoju. Gdybym po drodze minęła rapującego psa, albo ojca tańczącego hula w spódniczce z trawy, to nawet nie zwróciłabym uwagi. Na szczęście w korytarzu stał tylko stary dobry fikus, którego podlewałyśmy na zmianę.

W mojej głowie dudniło jedno zdanie. „Pójść dalej ze świadomością, że pomściłaś Piotra”. Chciałam go pomścić. Obiecywałam mu, że go pomszczę. Że dopadnę każdego, kto przyczyni się do jego śmierci, spalę świat i zamknę się w zamku z popiołu. Oddać ich w ręce policji to za mało. Łaknęłam prawdziwej zemsty. Przelanej krwi. Odebrania mordercy wszystkiego, co on odebrał mi.

Wzbierała we mnie wściekłość. Przez kilka godzin siedziałam niemal nieruchomo i planowałam wielką zemstę, lecz kiedy warczenie wiatraka zaburzyło głośne burczenie w brzuchu, nagle cała nienawiść wyparowała. Uświadomiłam sobie, że jestem tylko szarym człowiekiem. Nic nieznaczącym pionkiem w grze większych figur. Porywałam się z motyką na słońce. Mogłam najwyżej napisać opowiadanie o tym, jak ukartowałam wielką intrygę, na końcu której Oskar wpadał w moje sidła i tracił wszystko. Łącznie z życiem. Niestety w rzeczywistości nie miałam możliwości, żeby im coś zrobić. Byłam bezradna w starciu z dwoma silniejszymi mężczyznami.

Potrafiłam jedynie ukryć się za kilkoma mundurami i modlić o to, żeby już nigdy więcej ich nie spotkać. Wszelkie kontakty tylko mi zagrażały, a w ostatecznym rozrachunku i tak nic nie mogło wrócić życia Piotrowi. Kiedyś musiałam pogodzić się ze stratą i zacząć żyć — tak jak radzili mi wszyscy, których spotkałam na swojej drodze.

Rozdział 4

Podjęłam decyzję i powoli zaczęłam wracać do życia sprzed feralnej wizyty w klubie. Odważyłabym się wręcz powiedzieć, że to doświadczenie w jakiś sposób pomogło mi uporać się z pustką, która mnie ogarnęła. Co prawda wciąż nie potrafiłam pisać, ale przynajmniej pierwszy raz od miesięcy wstałam i… nie zalałam się łzami. Wręcz zobaczyłam w odbiciu cień uśmiechu. Nie dlatego, że coś mnie cieszyło, ale z samego faktu, że już tak bardzo nie bolało. Pierwszy raz odetchnęłam z ulgą, nie krztusząc się dymem wspomnień o Piotrze. Pierwszy raz wyszłam na ulicę, przejechałam koło miejsca, w którym znaleźli jego ciało i nie wpadłam w panikę.

Co zaś tyczy się Oskara, kilkakrotnie zbierałam się do wizyty na komisariacie, ale wciąż wygrywały wymówki i niepewność. W myślach przerobiłam setki różnych scenariuszy, łącznie z tymi, które zakładały, że zostanę uznana za współwinną, bo to w końcu mój wiersz. Ogarniały mnie absurdalne obawy i wiedziałam, że jeśli poczekam jeszcze trochę, to ostatecznie zrezygnuję ze zgłaszania czegokolwiek. Bałam się przesłuchania. Nigdy nie lubiłam rozmawiać z ochroniarzami, urzędnikami i osobami, które miały większą władzę ode mnie. Miałam dziwne lęki. Bałam się nawet kiedy w autobusie zaczepiał mnie kontroler. Mimo, że zawsze miałam skasowany bilet!

Moje przerażone wewnętrzne ja odetchnęło z ulgą, kiedy po raz kolejny odłożyłam zgłoszenie na później. Zamiast tego, ruszyłam na zakupy i utopiłam wyrzuty sumienia w nowej sukience. Żyłam z nadzieją, że sprawiedliwość zawsze jest górą i w końcu musiało wyjść na jaw coś, co ujawniłoby sprawców. Najlepiej bez mojego udziału. Wolałam pozostać w cieniu. Tak było bezpieczniej.

Do czasu.

Do czasu, kiedy wróciłam do mieszkania, a Jagody w nim nie było. Do czasu, kiedy nie odbierała ode mnie telefonu. Do czasu, kiedy dawno powinna zacząć się szykować do pracy, a wciąż nie było z nią kontaktu. Do czasu, kiedy mój telefon w końcu zadzwonił, a na wyświetlaczu zobaczyłam jej zdjęcie.

— Jezu, Jagoda, na śmierć mnie wystraszyłaś! Dlaczego nie odbierałaś? — zapytałam.

— Przyjedź na komisariat. Szybko, proszę — powiedziała tylko i rozłączyła się, nim zdążyłam o cokolwiek zapytać. Nie myślałam wiele. Włożyłam buty i wybiegłam z domu, powstrzymując się przed paniką.

Kiedy dotarłam na miejsce, Jagoda stała przed budynkiem w towarzystwie śniadego policjanta w niebieskim mundurze. Chociaż te ich mundury są tak niebieskie, jak moje włosy czerwone. Bliżej im do szarości, niż barwy nieba. W ogóle nazewnictwo kolorów w naszym kraju szwankuje. Dlaczego piwny kolor oczu kompletnie nie przypomina koloru piwa? I, co ważniejsze, dlaczego zastanawiałam się nad takimi głupotami, kiedy moja przyjaciółka siedziała na komisariacie?!

Jagoda przyciskała nerwowo papierosa do ust. Wiedziałam, że sytuacja jest naprawdę fatalna, bo zwykle nie paliła.

— Jaguś… — jęknęłam i podleciałam do niej. — Co się stało?

— Zadzwoń do mojej matki i powiedz jej, że nie wrócę do domu na weekend. Potem odpal mojego laptopa i zaloguj się na Messengera. Na liście kontaktów znajdziesz Marka Walewskiego. Napisz do niego i wytłumacz, że potrzebuję pomocy — zaczęła recytować, jakby w głowie ułożyła całą listę zadań.

— Co?

— Jest prawnikiem, będzie wiedział, co robić. Ja nie bardzo mogę pisać, a nie mam do niego numeru.

— Jaga, co się stało?

— Słuchaj! Do ciebie mam jeszcze ważniejszą sprawę — powiedziała. Przymknęła oczy, głośno westchnęła i powoli wypuściła powietrze. — Wiem, że zwlekasz, bo się boisz, ale zrób coś dla mnie. Chodź ze mną i powiedz, co wiesz. Teraz. Musisz, rozumiesz?

— Jaga…

— Podejrzewają mnie o to, że zabiłam Piotra.

— CO?! — Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Jaga nie mogła zostać oskarżona o zabicie Piotra! Przecież to niedorzeczne! Była ze mną, kiedy go zastrzelono!

— Wykryli, że Piotrek został zabity z broni, którą sprzedano w sklepie mojego ojca. W rejestrze są wprowadzone błędne dane. Podejrzewają, że to moja sprawka.

— To jeszcze nie dowód, że…

— Na jego szyi znaleziono moje odciski palców, Czajka.

— Bo byłaś wtedy ze mną! Jak przyjechał się pożegnać!

— I to musisz im powiedzieć — wytłumaczyła.

— Proszę nie ustalać zeznań — ostrzegł policjant. — Czy jest pani gotowa?

— Tak — odpowiedziałam. Przełknęłam ślinę i przekraczając próg komisariatu, zostawiłam wszystkie lęki za drzwiami. Nie chodziło już tylko o mnie. Zagrożona była bliska mi osoba.

Od wejścia czułam się jak w gnieździe os. Poprzez odór środków dezynfekujących, przedzierał się smród potu, starego papieru i zjełczały swąd strachu. To fascynujące, że strach ma nie tylko wielkie oczy, ale również bardzo specyficzną woń. Coś, co nawet spokojnego człowieka wprowadza w stan napięcia. Czasami wystarczy jedna przestraszona osoba, aby zaniepokoić całą grupę. Dlatego tak szybko reagują na ataki paniki w samolotach. I dlatego każdy umundurowany patrzył na mnie, jak na zagrożenie. Muszka w gnieździe os, które tylko czekały na jeden niekontrolowany ruch, żeby wyciągnąć żądło.

Ten policjant, z którym stałyśmy przed wejściem, zabrał Jagodę do innego pomieszczenia. Mnie przekazał młodemu służbiście, z którym przeszłam krętymi korytarzami do małego pokoiku. Czekały na nas tylko dwa krzesła i oddzielający je od siebie prosty stół.

Irytujący blondyn powiedział, że nazywa się Bernard Zatyka, a potem zapisał na protokole moje dane. Kiedy skończył formalności, rozsiadł się wygodnie, położył dłonie na brzuchu i kazał mi opowiadać.

Choć było to dla mnie bolesne, przypomniałam sobie ostatnie spotkanie z Piotrem. Przyjechał do mnie i opowiedział o wszystkim, co wydarzyło się w jego życiu. Zwierzył mi się z problemów, przez które przestaliśmy być ze sobą szczęśliwi. Powiedział dlaczego znikał bez słowa. Chciał mnie chronić, bo wmieszał się w czarny biznes z mafią. Pogodziliśmy się. Znów miałam być szczęśliwa, choć musiałam na niego poczekać. Musiał zniknąć na kilka miesięcy, a potem miał znów być ze mną. Opowiedziałam o tym, jak Jagoda wróciła z zajęć dokładnie w momencie, kiedy Piotr ode mnie wychodził. I jak rzuciła się w jego objęcia, żeby mu podziękować za mój uśmiech, a potem złapała go za szyję i ostrzegła, że udusi go, jeśli jeszcze raz mnie skrzywdzi. To były tylko żarty. Wszyscy wiedzieliśmy, że nic mu nie zrobi. Była od niego o głowę mniejsza i wyglądała komicznie, kiedy rzucała się do bicia.

Opowieść tak mnie pochłonęła, że przestałam zwracać uwagę na policjanta. Kiedy wróciłam myślami do miejsca, w którym byłam, spotkałam się z grymasem poirytowania.

— Tak, tak, tak… przyjaciółka. Mogłem się domyślić, że będzie pani broniła oskarżonej za wszelką cenę — powiedział i uniósł delikatnie ku górze jeden kącik ust w geście pogardy.

— Słucham?

— Razem ustaliłyście sobie tę bajeczkę?

— Bajeczkę? Nic nie ustalałyśmy. Nasze zeznania się ze sobą zgadzają, bo taka jest prawda. Jagoda była przy mnie, kiedy dowiedziałam się o śmierci Piotra. Nie mogła go zabić. Piotra zabił mężczyzna. Wiem to z pierwszej ręki, bo rozmawialiśmy przez telefon w momencie jego śmierci.

— Dowody sugerują coś innego. Jeśli nie mają panie czegoś, co potwierdzi waszą wersję wydarzeń, to bardzo mi przykro, ale nic nie poradzę. Winny musi zostać ukarany.

— Jak najbardziej. Tylko może najpierw znajdźcie winnego! Jagoda tego nie zrobiła! — upierałam się. — Ale wiem, kto za tym stoi!

— Zamieniam się w słuch, pani Czajkowska. — Policjant nachylił się w moją stronę i oparł na łokciach. Mnie tymczasem zatkało. Nabrałam wody w usta. Mój organizm zaczął się bronić przed zdradzeniem czegokolwiek. Każde kolejne słowo mogło wywołać lawinę.

— No słucham — powtórzył, kiedy przez dłuższą chwilę nie wydusiłam z siebie nawet jednej sylaby.

— No więc… Jezu, jak to ubrać w słowa? — Odchyliłam głowę i spojrzałam w sufit. Zaczęłam skupiać się na drobnych wypukłościach i pęknięciach, które wskazywały na wiek budynku. — Jest takich dwóch facetów. Poznałam ich kilka dni temu. Byłam u nich w mieszkaniu i znalazłam wiersz. Mój wiersz. Wiersz, który napisałam specjalnie dla Piotra, i który Piotr nosił zawsze w portfelu.

— Poetka… świetnie. — Policjant pokiwał lekceważąco głową. — Ile osób miało dostęp do pani wierszy? Czy publikowała je pani w Internecie lub innym źródle masowego przekazu?

— Nie! Napisałam ten wiersz tylko dla Piotra i tylko Piotr go miał!

— Czy istnieje możliwość, że… nie obrażając pani twórczości… wiersz mu się nie spodobał i… wyrzucił go?

— Jak pan śmie?!

— Nie każdy ceni poezję. Nie twierdzę, że wiersz był zły. Mężczyźni są po prostu… mniej sentymentalni.

— Piotr nigdy nie wyrzuciłby wiersza ode mnie! Nosił go w portfelu, żeby zawsze mieć część mnie przy sobie!

— Sprawdzała pani, czy rzeczywiście go tam nosił?

— Nie, nie grzebałam mu w portfelu, jeśli o to pan pyta.

— Więc rozumie pani… ciężko uznać to za dowód. Rozumiem, że chce pani bronić koleżankę, ale nic nie poradzę. Jeśli nie ma pani nic do dodania, to chyba możemy skończyć tę rozmowę. Spiszę szybko pani zeznania, pani je podpisze i po sprawie — zbył mnie.

Wiedziałam, że tak będzie. Potraktował mnie jak idiotkę. Przez moment chciałam dodać, że na wierszu były ślady krwi, ale to też by zlekceważył. Byłam zdana tylko na siebie. Musiałam coś zrobić. Nie mogłam pozwolić, żeby Jagoda wylądowała w więzieniu. Ona jedna potrafiła mnie zmotywować do życia. Przygarnęła mnie, kiedy uciekłam od ojca, we wszystkim mnie wspierała. Była dla mnie substytutem matki, choć była o dwa lata młodsza. Przez całe życie poznałam setki ludzi, ale nikt nie widział tego, co miałam do przekazania. Nie zwracali uwagi na moje słowa i charakter. Poznawanie głębi kogoś spoza najbliższego grona przyjaciół brzmiało jak zbyt wielki wysiłek, więc traktowali mnie przedmiotowo. Równie szybko jak zdobywałam ich zainteresowanie, zaczynałam je tracić. Pojawiali się i znikali. Tylko Jagoda została przy mnie na dłużej. Byłam jej wdzięczna i dłużna.

Jak tylko wróciłam do mieszkania, zadzwoniłam do jej matki, a potem odezwałam się do tego Marka, który miał pomóc. Niestety nie odpowiadał. Sprawdziłam ich wspólnych znajomych i odezwałam się jeszcze do nich, żeby nawiązać jakikolwiek kontakt. Odbijałam się od ściany. Ludzie nie chcieli ze mną rozmawiać, jakby czuli się atakowani samą wiadomością. Nie mogłam uwierzyć w to, że wszyscy lubili Jagodę i chętnie ją odwiedzali, kiedy lała im piwo, ale kiedy potrzebowała pomocy, to akurat nikt nie miał czasu. Przerażał mnie fakt, że była dla wszystkich, ale nie było nikogo dla niej. Dopiero dwie godziny później dowiedziałam się, że Marek jest w podróży poślubnej i wróci w następnym miesiącu. Nie mogłam na niego liczyć.

Jedyny prawnik, który przyszedł mi do głowy, to generał Czajkowskiego. Znał wszystkich w branży sądowniczej. Niestety od długiego czasu nie utrzymywałam kontaktu z ojcem. Śmierć matki wstrząsnęła całą moją rodziną, a nas skutecznie skłóciła. Wyprowadziłam się z domu, jak tylko osiągnęłam pełnoletność. W zaistniałej sytuacji musiałam się przełamać. Dla Jagody.

Czułam się strasznie nieswojo, kiedy stanęłam przed drzwiami, które w dzieciństwie przekraczałam wielokrotnie. Stara kamienica nic się nie zmieniła. Framuga, na której zaznaczałam, ile urosłam, wciąż miała wgłębienia wyryte ołówkiem. Poniżej nich tkwiły rysy po tym, jak kopałam w drzwi, kiedy próbowałam uciec. Zapach starego drewna przywoływał wspomnienia. Tylko dzwonek, który znałam na pamięć, teraz brzmiał jakoś obco. To z pozoru normalne miejsce dla mnie stanowiło pomnik kłótni, upokorzeń i zniszczonej rodziny. Nie było mi łatwo, ale nikt nie obiecywał, że będzie.

Ojciec powitał mnie odziany w bordowy szlafrok. Posiwiał jeszcze bardziej niż pamiętałam. Wychudł. Na jego twarzy odznaczało się więcej zmarszczek. Na mój widok miał wciąż tę samą pogardę w oczach. Nie przestawał sprawiać, że czułam się nikim. Jedno spojrzenie wystarczyło, żeby przez myśli przeleciał mi szereg oskarżeń o to, że nie jestem taka, jak się spodziewał. O to, że nie zostałam prawnikiem i nie kultywowałam tradycji rodzinnej. O to, że zachowywałam się inaczej, niż by tego po mnie oczekiwał. Nie robiłam takiego wrażenia na jego znajomych, jak by oczekiwał. Nie mógł się mną pochwalić w sposób, jakiego by oczekiwał. Zawsze robiłam coś nie tak i te wszystkie myśli wróciły do mnie w ułamku sekundy.

— Aneta? — zapytał. Jak widać, on również nie mógł uwierzyć, że stałam przed jego drzwiami. Przynajmniej to jedno nas łączyło. — Co ty tutaj robisz?

— Ja…

— Masz jakiś problem? Coś się stało?

— Właściwie… — Spuściłam głowę i wbiłam wzrok w próg, który pamiętał czasy swawolnego biegania w różowej sukience z doczepianymi skrzydełkami. Czasy, kiedy byłam małym aniołkiem tatusia. W rogu przedpokoju wciąż stała gigantyczna szafa z książkami. Nigdy nie było gdzie odłożyć płaszcza, bo ojciec masowo czytał i magazynował książki.

— No mówże! Wpakowałaś się w coś. Potrzebujesz pieniędzy. — Jego oskarżycielski ton sprawił, że ponownie wezbrał we mnie gniew.

Spojrzałam na niego i zacisnęłam pięści. Przyszła koza do woza, tak?

— Dziewczyno, jest jedenasta w nocy. Pojawiasz się tu po siedmiu latach, ściągasz mnie z łóżka i nawet nie chcesz powiedzieć, o co chodzi? Mów! Po to Bozia dała ci język, żebyś go używała!

Miałam dosyć.

— Nieważne! — rzuciłam oschle. Odwróciłam się na pięcie i pognałam w dół schodów.

— Mi też było miło! — krzyknął za mną, ale nie reagowałam. Na usta cisnęły mi się różne słowa, ale kolejna kłótnia nie była mi potrzebna.

Rolą rodziców nie jest zmuszać do matematyki, albo do baletu. Najważniejszym zadaniem jest nie przerzucać swoich problemów na dziecko. Wspierać je w rozwoju. Dziecko, które będzie miało przestrzeń do działania, samo się wychowa. Nie zniszczyć mu psychiki to najważniejsze i najtrudniejsze wyzwanie, z którym muszą zmierzyć się rodzice. Tylko tyle i aż tyle. Szkoda, że tak niewielu się to udaje. Ja nigdy nie mogłam liczyć na swojego ojca. Na nikogo nie mogłam liczyć. Wszystko zawsze musiałam robić sama. Nie wiem, co mi przyszło do głowy, kiedy pomyślałam, że tym razem mogłoby być inaczej. Rzeczywistość to gówniane miejsce. Może właśnie dlatego zawsze lubiłam uciekać do świata książek. Tam wszystko było prostsze.

Rozdział 5

Musiałam się z nimi znowu spotkać. Musiałam wyciągnąć z nich więcej. Zdobyć jakieś dowody. Coś, co pozwoliłby mi wyciągnąć Jagodę z więzienia. Tylko jak to zrobić? Nie miałam żadnego logicznego pomysłu. Potrafiłam zarzucić sobie kapelusz na głowę i w ciemnych okularach czatować pod ich blokiem, aż wyjdą do pracy, a potem wyczekać moment, żeby dostać się na klatkę wraz z kimś, kto akurat będzie wchodził, ale pod drzwiami mieszkania stałam jak głupia. Działałam nieporadnie. Brakowało mi planu. Pomocy. Kogoś, kto pomoże mi zebrać myśli. Zwykle wykorzystywałam do tego Jagodę, ale ona akurat była niedostępna, a ja nie miałam poza nią wielu przyjaciół, których mogłabym wtajemniczyć w swoje pomysły.

Czatowałam w barze z nadzieją, że pojawią się tam ponownie. Minął dzień, drugi. Ani śladu. Minął tydzień. Wciąż nic. Aż w końcu się udało. Siedziałam przy barze i piłam trzecią kolejkę, kiedy usłyszałam z antresoli odśpiewywane po raz czwarty „Sto lat!”. Spojrzałam w tamtym kierunku i na schodach zobaczyłam znajomą twarz. To był chłopak żywcem wyjęty z lat sześćdziesiątych. Hipis z bródką, długimi blond włosami i wiecznie naćpanym spojrzeniem ukrywanym za różowymi okularami. Nie miałam pamięci do imion, ale twarze kojarzyłam całkiem dobrze. Tę specyficzną facjatę widziałam przy stoliku Oskara, kiedy tu byli.

Otworzyłam szerzej oczy i wyprostowałam się. Jeśli on tu był, to znaczyło, że moi podejrzani również mogli przyjść. Hipis poszedł do toalety, a ja intensywnie wpatrywałam się w drzwi, dopóki z nich nie wyszedł. Dopiłam szybko drinka i ruszyłam za nim. Wszedł po schodach, a ja zatrzymałam się u ich podstawy. Na antresoli stał rząd stolików. Byłoby to delikatnie niezręczne, gdybym weszła tam, rozejrzała się i wróciła bez nawiązania jakiegokolwiek kontaktu. Nawet gorzej, gdyby okazało się, że moi nowi znajomi tam byli, bo nie wiedziałabym jak wytłumaczyć moje najście. To byłoby zbyt oczywiste, że ich szukałam, a wolałam, żeby spotkanie wyglądało bardziej na przypadek.

— Cześć — usłyszałam za swoimi plecami. Niemal jednocześnie męskie dłonie wsunęły się na moje biodra i pociągnęły mnie delikatnie do tyłu. — Tak myślałem, że to ty.

— Oskar? — zdziwiłam się. Kiedy odwróciłam głowę, przywitał mnie szeroki, pijacki uśmiech i całus w policzek.

— Znowu się spotykamy. To musi być przeznaczenie, zważywszy na to, że poprzednim razem nie dałaś mi swojego numeru.

— Nie pytałeś o numer — przypomniałam.

— Bo za szybko uciekłaś. Nie zdążyłem. Tym razem nie popełnię tego błędu, ale najpierw musisz ze mną zatańczyć. — Bez słowa sprzeciwu pociągnął mnie na parkiet. Nawet nie próbowałam protestować. Dobrze wspominałam taniec z nim, a on w ciągu kilku minut kilkakrotnie zbliżył się do mojego ucha i z ulgą powtarzał: „Nareszcie!”. Nie wiedziałam do końca, o co mu chodziło. Dopiero kiedy postanowiliśmy zrobić sobie przerwę i wyjść na powietrze, miałam okazję, żeby zapytać, co miał na myśli.

— Nareszcie. Nareszcie mogłem zatańczyć z kimś, kto potrafi się ruszać. To miejsce przynosi mi jakiegoś pecha! Co druga to kłoda! — rzucił z wielkim przejęciem. — Tego nie da się jakkolwiek prowadzić, a jak już jedna w miarę łapała, o co mi chodzi, to zaczęła mnie deptać przy każdym kroku. Jesteś moim zbawieniem.

— Zawsze do usług. — Ukłoniłam się nisko.

— O usługach jeszcze pogadamy. — Puścił do mnie oczko i złapał za rękę. — Wracamy. Musisz złożyć życzenia Arturowi.

— Co?

— Ma dzisiaj dwudzieste ósme urodziny. Stara dupa z niego! Musisz się z nami za to napić — wytłumaczył i zabrał mnie do swojej loży.

Weszliśmy na górę, ale Artura nie było przy stoliku. Oskar się za nim rozglądał. Zagadnął jednego ze znajomych. Nie słyszałam, co mówi, ale chłopak wskazał mu palcem w dół i Oskar podszedł do barierki, żeby spojrzeć na parkiet. Stanęłam obok niego i wśród tańczących wypatrzyłam nasz obiekt. Artur tańczył z jakąś dziewczyną, której nigdy wcześniej nie widziałam. Blondyneczka w przykrótkiej białej sukience kleiła się do niego i wpatrywała w jego twarz jak w obrazek.

— O, nie wiedziałam, że Artur ma dziewczynę — żachnęłam się. Widok innej kobiety w jego ramionach ruszył mnie bardziej niż chciałam przyznać.

— Nie ma — odpowiedział Oskar. — To ona na niego leci. Ale Artur nie jest taki łatwy — dodał, po czym spojrzał na mnie. Zmierzył mnie wzrokiem i uśmiechnął się szeroko. — Znaczy jest… i nie jest.

— Jest i nie jest — powtórzyłam bezmyślnie i wlepiłam wzrok w tańczącą parę. Dziewczyna przytuliła się do Artura, a ten spojrzał w górę i trafił prosto we mnie. Pogłaskał swoją tancerkę po głowie, powiedział jej coś na ucho, po czym złapał ją za rękę i poprowadził w stronę schodów.

— Znikasz mi, stary, a wódka się grzeje. Pijemy! — Oskar chwycił Artura za kark i pociągnął do stolika, nim ten zdążył chociażby się ze mną przywitać. Chwilę później każdy miał już w dłoni kieliszek. Wznieśliśmy kolejny toast za solenizanta i wypiliśmy, a jak już przestałam się krzywić, poczułam na sobie spojrzenie Artura.

Blondynka przykleiła się do niego na dobre i nie chciała odstąpić na krok, ale to nie przeszkodziło mu w podejściu do mnie.

— Miło cię znowu widzieć — powiedział. Uśmiechnął się delikatnie i spuścił wzrok.

— Nie przedstawisz mnie? — zagadnęła blondynka. Wywróciła oczami i wyciągnęła do mnie chudą dłoń z przerażająco różowymi paznokciami. — Na facetów nie można już liczyć w tych czasach. Jestem Emilka. Nie kojarzę cię, jesteś z obsługi?

— Nie, to nasza znajoma — poprawił ją Artur.

— Nie było jej z nami wcześniej, dlatego pytam. Odrobinę niegrzecznie jest pojawiać się na sam koniec i nawet nie złożyć życzeń, w momencie, kiedy zaraz będziemy się zbierać. — Blondi prychnęła. Sądziła najprawdopodobniej, że na więcej nie zasługuję.

— Zbieracie się już? No cóż, to wszystkiego najlepszego. — Nachyliłam się w kierunku Artura, żeby go przytulić, ale Emilka nie miała zamiaru wypuszczać go z objęć. Od razu odrzucił mnie odór jej tanich, mdląco słodkich perfum. Skończyło się więc na niezręcznym całusie w policzek i wielkim zawodzie. Nie zdążyłam ich o nic zapytać. Siedziałam cały wieczór przy barze nieświadoma tego, że moi podejrzani byli tak blisko. Emilka odwracała Artura w swoją stronę i za chwilę mieli zniknąć, a ja nie miałam pojęcia, kiedy trafi się kolejna okazja do zaczepienia ich. W dodatku zaczęłam się łapać na myślach, że Artur mi się podobał. Nie powinien zadawać się z kimś takim, jak ta lambadziara.

— Zmęczyliśmy się już harcami na parkiecie. Przenosimy imprezę do nas. Jak chcesz, możesz iść z nami. Miejsce się znajdzie. Chyba, że się boisz. — Koło mnie zmaterializował się Oskar. Objął mnie ramieniem i poczochrał po włosach. Nadmiar alkoholu uderzał mu do głowy.

— Niczego się nie boję. I chętnie pójdę — odpowiedziałam. Spojrzałam na swojego głównego podejrzanego. Na jego szeroki uśmiech i błyszczące oczy. Nie sądziłam, że pomoc przyjdzie ze strony osoby, którą chciałam oskarżyć o morderstwo, ale — tak jak mówiła Jaga — dopóki mieli mnie za obiekt seksualny, byłam bezpieczna.

Z pubu wyszło około piętnastu osób, ale do mieszkania dotarło zaledwie dziewięć. Ja, Oskar, Artur, Emilka, nieprzestająca się całować para, hipis, naburmuszona plastikowa brunetka i małomówny koleś, który trzymał się blisko hipisa. Wszyscy wyglądali, jakby znali się od zawsze. Poruszali bardzo specyficzne tematy — wspólnych znajomych, wspólnych doświadczeń i wypraw. W tym wszystkim czułam się obco i nawet, gdybym chciała stać się duszą towarzystwa, to nie miałam ku temu szans. Zwłaszcza, jak całująca się parka zagadnęła Artura o zdjęcia z wyprawy na mazury z zeszłego roku i zaczęło się wielkie oglądanie, które komentowali wspomnieniami z wycieczki.

Zaczynałam czuć się coraz bardziej zbędna. Przy zgaszonym świetle i zdjęciach wyświetlanych z projektora na ścianie, mogłabym wyjść bez słowa i nikt nawet by tego nie zauważył. Pewnie w innej sytuacji nawet bym się nie zastanawiała, ale miałam swój cel w tej wizycie i nie zamierzałam odpuszczać. Wzbierał we mnie gniew. Spoglądałam na brunetkę, która usiadła obok Oskara i głaskała go po ramieniu. Uśmiechała się fałszywie do wszystkich i pluła sarkazmem, ale na niego patrzyła z prawdziwą czułością. Z drugiej strony Emilka przymilała się do Artura i próbowała mu się wpakować na kolana. Kiedy strzepnął ją z siebie, ścisnęła wargi w cienką kreskę i warknęła, że idzie zapalić. Nikt zbytnio nie przejął się jej wyjściem. Cała grupa z uśmiechami na ustach oglądała kolejne zdjęcia, aż pojawił się obraz mokrej, całującej się pary, której nie było wśród nas.

— To nie wtedy twój brat oświadczył się Monice? — Panna całuśna zagadnęła Artura.

— Tak, dokładnie. Zaraz po tym, jak prawie utopił pierścionek — potwierdził chłopak.

— To była akcja! — Oskar zaśmiał się głośno. — Karol zabierał się za to przez cały tydzień, a jak w końcu doczekał tego swojego romantycznego zachodu słońca nad jeziorem, to się potknął i wpadł do wody.

Wszyscy wybuchli śmiechem na wspomnienie tego wydarzenia. Nawet mi uniosły się kąciki ust, choć polegałam tylko na własnej wyobraźni. Swoją drogą, to ciekawe wyrażenie. Nigdy nie słyszałam o tym, żeby ktoś wybuchł chęcią tańca, albo zjedzenia kanapki. Można wybuchnąć śmiechem, albo płaczem. Tylko tak silne emocje jak żal, albo radość potrafią rozsadzać człowieka od środka. I tylko dla jednego z nich warto rozpaść się na kawałki.

— A ona wskoczyła za nim! — kontynuował. — On ratował pierścionek, a ona myślała, że się topi, więc zanurkowała. Ostatecznie on się rzeczywiście prawie utopił.

— Na szczęście Monika jest ratownikiem — wtrącił hipis.

— Dlatego wyciągnęła i pierścionek, i przyszłego męża — skwitował Artur.

— Wszyscy coś zyskaliśmy na tym wyjeździe — dodała panna całuśna. Złapała swojego partnera za rękę i zatopili się w kolejnym pocałunku. Wyglądało to uroczo, ale na dłuższą metę czułam się przesłodzona ich wzajemnym słodzeniem i „misiaczkowaniem”. Z tego co zrozumiałam, byle ze sobą od roku. Mieli więc wystarczająco dużo czasu, żeby się wycałować i nie obnosić ze swoją intymnością przy ludziach. To niegrzeczne.

— Tylko Oskar stracił… godność — zaśmiał się cichy kolega hipisa.

— Co masz na myśli? — Oskar spiorunował chłopaka wzrokiem.

— To, jak rzuciła cię dziewczyna, a ty ją później dwa dni próbowałeś przebłagać, żeby wróciła — odpowiedział z niezmiennym uśmiechem.

— Nikogo nie próbowałem przebłagać. — Oskar wysyczał przez zęby. Atmosfera zgęstniała. Uśmiechy poznikały z twarzy towarzystwa. Tylko ten cichy chłopak wciąż się uśmiechał.

— Nie udawaj teraz, płaszczyłeś się…

— Uważaj na słowa — wtrącił Oskar.

— Błagałeś, żeby wróciła…

— Jeszcze chwila i nie ręczę za siebie. — Oskar zacisnął pięści. Jego mięśnie się naprężyły, a ciało spięło w gotowości do ataku.

— A na koniec ta dziwka rozpowiedziała wszystkim, że…

Chłopak nie zdążył dokończyć, bo Oskar runął w jego kierunku i wymierzył mu prawego sierpowego z takim rozmachem, że cichy dotąd kompan zawył, kiedy spadał z oparcia kanapy i przykrył się nogami.

Hipis i pan całuśny rzucili się, żeby odciągnąć Oskara, ale wyglądali, jakby siłowali się z dzikim mustangiem. Nawet we dwójkę nie byli w stanie go utrzymać. Wyrwał się z ich rąk i stanął nad pobitym chłopakiem.

— Nigdy nie waż się nazywać jej dziwką! — warknął i wrócił na swoje miejsce, jakby nigdy nic. Hipis kucnął przy jęczącym w kącie, żeby sprawdzić, czy nic mu nie jest. Artur tymczasem zmienił zdjęcie z uśmiechniętą do wspomnień miną. Zdawało się, że wybuch Oskara w ogóle go nie zdziwił.

— O, a tutaj znowu mój brat, tym razem pierwszy raz oficjalnie z narzeczoną — skomentował. Reszta zebranych spojrzała po sobie i przez chwilę wszyscy milczeli.

— Właśnie… kiedy wesele? — zagadnęła w końcu panna całuśna. Nikt nie miał zamiaru komentować wybuchu Oskara, więc zmieniła temat.

— Zasadniczo… za dwa tygodnie — odpowiedział Artur.

— Wiesz już z kim pójdziesz? — zapytała brunetka.

— Jeszcze nie zdecydowałem — przyznał.

— Emilka na pewno chętnie z tobą pójdzie. Tworzylibyście bardzo ładną parę — dodała. Artur zamilkł, jakby szukał właściwych słów. Zaczął się nerwowo rozglądać. Oskar to zauważył i popędził na ratunek. Może nie w dosłownym tego słowa znaczeniu, bo wciąż siedział na swoim miejscu, ale zabrał głos.

— Ostatecznie ja się mogę przebrać i pójść. Wiesz, że z tobą to choćby w ogień! — Złapał się za serce, a drugą dłoń teatralnie wyciągnął w kierunku kumpla.

— Dzięki, ale podejrzewam, że byłaby z ciebie kiepska partnerka do tańca. Wcinałbyś mi się w prowadzenie.

— Podobno ja się całkiem nieźle prowadzę — wtrąciłam się, a chwilę później nie mogłam uwierzyć, że powiedziałam to na głos.

— W to nie wątpię. — Oskar zaśmiał się pod nosem.

— Chciałabyś iść ze mną na wesele? — Artur spojrzał na mnie z delikatnym zaskoczeniem. Tymczasem miałam wrażenie, że brunetka za chwilę się na mnie rzuci i powyrywa mi wszystkie włosy.

— Jeśli nie znajdziesz nikogo innego, to…

— Wiecie, że Emilka kupiła ostatnio śliczną sukienkę? Błękitną, idealną na wesele. Będzie w niej wyglądała jak księżniczka. Wszyscy będą ci zazdrościli takiej partnerki. — Brunetka wcięła mi się w zdanie.

— Księżniczką to ona jest na pewno — wtrącił partner całuśnicy.

— Jeśli nie potrafisz mnie znieść, kiedy jestem najgorsza, to nie zasługujesz na mnie, kiedy jestem najlepsza. — Oskar imitował głos dziewczyny i gestykulował w taki sposób, że wszyscy zaczęli się śmiać. Zbiegło się to z chwilą, kiedy główna zainteresowana wróciła do pokoju i nastała niezręczna cisza. Sądząc po minie Emilki, musiała usłyszeć przynajmniej część rozmowy, bo wyglądała, jakby za chwilę para miała zacząć buchać jej z uszu.

— Klaudia, wychodzimy. — Podeszła do brunetki i szarpnęła ją na tyle mocno, że dziewczyna puściła ramię Oskara.

— Zostańmy jeszcze trochę — poprosiła brunetka.

— Zwariowałaś?! Rano idziesz do pracy. Nie wszyscy mogą sobie pozwolić na takie hulanki — warknęła Emilka.

— Wyluzuj, Emi. Wszyscy tutaj się kochamy i wspieramy — powiedział hipis.

— Kochajcie się bez nas! — odpowiedziała. Ton głosu miała taki, jakby po prostu znalazła ładny zamiennik dla słów: „Pieprzcie się”.

Swoją agresją na tyle zepsuła atmosferę spotkania, że jeszcze przez dobre dwadzieścia minut po ich wyjściu, wciąż było lekko niezręcznie. To sprawiło, że hipis również postanowił kontemplować życie w zaciszu własnego mieszkania, a cichy koleś poszedł razem z nim. Artur z kolei był już w takim stanie, że o wstawaniu mógł zapomnieć. Ledwo uniósł głowę, żeby pożegnać gości. Odkąd przestał przewijać zdjęcia, wyglądał, jakby zasnął na krześle.

— Komuś jeszcze coś do picia? — zagadnął Oskar. Nikt nie był jednak zainteresowany. — Sam pił nie będę. Ale coś bym zjadł. Kto ma ochotę na kanapki?

— Dla mnie ze dwie. — Pan całuśny podniósł rękę.

Oskar jeszcze kilka razy dopytywał, czy całuśna również się nie skusi, na przemian namawiając do jedzenia mnie, aż w końcu wyszedł do kuchni. Zostawił mnie ze śpiącym Arturem i migdalącą się parą. Ciężko było to nazwać komfortową sytuacją. Zwłaszcza, kiedy głowa Artura w końcu przeważyła i chłopak zaliczył bliskie spotkanie czoła z blatem biurka.

— Więc… — zaczęłam, żeby przerwać niezręczną ciszę. — Długo się znacie z chłopakami?

— Od początku studiów — odpowiedział całuśny. — Z osób, które dzisiaj były, prawie wszyscy poznaliśmy się na politechnice i trzymamy się razem od tego czasu.

Panna całuśna pierwszy raz, odkąd weszliśmy do mieszkania, przyjrzała mi się uważnie. Wyglądała, jakby dopiero w tym momencie zauważyła moją obecność.

— A ty skąd ich znasz? — zapytała.

— Właściwie… poznaliśmy się w klubie. Jakiś tydzień temu Oskar mnie zaczepił przy barze i poprosił do tańca. Jakoś tak wyszło, że potem tańczyłam z Arturem. Potem tańczyliśmy w trójkę i… dobrze się bawiliśmy.

— A więc to ty jesteś tą… dziewczyną, o której mówiła Klaudia — skojarzyła całuśna. Dopiero w tym momencie uświadomiłam sobie, że już wcześniej widziałam brunetkę. Była w grupie znajomych, kiedy pierwszy raz spotkałam chłopaków. — Podobno ostro zabalowaliście. Klaudia mówiła, że wszyscy byli w szoku, jak daliście pokaz na parkiecie.

Spuściłam wzrok i próbowałam znaleźć jakąś inteligentną odpowiedź, ale miałam pustkę w głowie.

— Tak właściwie, to z którym kręcisz? Obserwuję cię cały wieczór, ale dalej nie wiem. Trzymasz się raczej z boku, niewiele mówisz, ale to jasne, że na któregoś lecisz. Inaczej nie byłoby cię tutaj. Teraz jesteśmy praktycznie sami, bo Oskar nic nie słyszy, a Artur śpi, więc możesz powiedzieć — dodał całuśny. W jego oczach rozbłysły plotkarskie ogniki. Szukał sensacji, którą będzie mógł następnego dnia sprzedać kumplom. Zawsze wiedziałam, że mężczyźni są większymi plotkarzami od kobiet, ale nie sądziłam, że niektórzy nie mają skrupułów, by pytać wprost o to, co ich interesuje.

Zatkało mnie.

— Ja… właściwie… — Czułam się jak na przesłuchaniu. Brakowało tylko ostrego światła lampki skierowanego wprost w moje oczy. Dobre kilka sekund zajęło mi wytłumaczenie samej sobie, że to tylko zwykła ludzka ciekawość i mogę ją wykorzystać do własnych celów. — Oskar zainteresował mnie od pierwszej chwili. Ale tak naprawdę nic o nim nie wiem.

— Jeszcze będziesz miała czas, żeby się przekonać — odpowiedział całuśny. Uśmiechnął się szeroko. Jego ciekawość została zaspokojona.

— Korzystając z okazji, aż kusi, żeby zapytać was o to, czego on mi nie powie — zagadnęłam, kierując się wprost do zamierzonego celu. — Zdradźcie mi jakieś jego sekrety.

— Przyjaciele nie zdradzają sekretów przyjaciół — uciął całuśny.

— Ale mogę ci powiedzieć, że Oskar to świetny facet — dodała całuśna. — Jak każdy ma swoje wady i zalety, ale ogółem jest bardzo fajnym człowiekiem.

— Tylko czasami ma swoje odpały. — Całuśnemu zrzedła mina. Najwidoczniej przypomniał sobie coś niemiłego, a to wzbudziło moją ciekawość.

— Co masz na myśli?

— Zdarza mu się… jakby to powiedzieć? Tracić panowanie nad sobą. Jak się zdenerwuje, to… no, powiedzmy po prostu, że nie warto go denerwować — odpowiedział. Brzmiał, jakby trzy razy myślał nad każdym wypowiadanym słowem. Miałam ochotę wprost zapytać, czy jak się zdenerwuje, to jest zdolny do zabicia kogoś, ale to dało się wyczytać z samego sposobu, w jakim całuśny mówił o koledze. Zyskałam pewność, że moje podejrzenia były słuszne od samego początku.

— Nie stresuj dziewczyny. — Całuśna szturchnęła swojego chłopaka. — Oskar to dobry facet, tylko ma delikatną skłonność do bójek. Miał ciężko w życiu, co czasami odbija się na jego zachowaniu, ale nie masz się czym przejmować. Kumplowi potrafi przywalić, ale nigdy nie tknął żadnej kobiety.

Przez myśli przeleciał mi obraz tego, jak mogło wyglądać jego spotkanie z Piotrem. Być może Piotr znalazł się w złym miejscu o złej porze. Może przypadkiem zrobił lub powiedział coś nieodpowiedniego. Byłam w stanie wyobrazić sobie, jak Oskar wpada we wściekłość, wywleka Piotra z samochodu i zaczyna go bić. Z tym, że na ciele Piotra nie znaleziono śladów pobicia. Była tylko dziura po kuli w miejscu serca. Musiał więc pójść o krok dalej. Nie mogłam również zapomnieć o kryminalnej przeszłości Piotra. Przez dwa miesiące myślałam tylko o tym, że to jego szemrane interesy ściągnęły na niego śmierć. Im dłużej przebywałam w towarzystwie Oskara, tym więcej miałam wątpliwości.

O ironio, ileż pecha trzeba mieć, by uciec mafii i trafić wprost na jednego ogarniętego furią faceta? Piotr przed śmiercią wyspowiadał mi się ze swoich mrocznych biznesów. Ze zleceń dla wojska i nielegalnych konszachtów z mafią.

— Zresztą sama widzisz, jaki to czaruś. Cały czas uśmiechnięty i skory do zabawy — dodał pan całuśny.

— Widziałam, jak na ciebie patrzy. Myślę, że szykuje się płomienny romans. — Panna całuśna zachichotała pod nosem. — Hej, Oskar! — krzyknęła głośniej. — Mamy jeszcze jakieś wolne miejsca na nasz wyjazd?

— Jedno się zwolniło, bo Grzesiek jednak musi zostać z żoną. A co? — Oskar wyłonił się z kuchni i spojrzał na nas badawczo.

— Może zaprosisz swoją nową koleżankę? — zasugerowała.

— Chcesz jechać z nami na mazury? — zwrócił się do mnie. — Na trzy dni. Artur ma domek w Jaśkowie i prawie co roku jeździmy tam w pierwszym tygodniu lipca.

— Och, ja… nie spodziewałam się…

— Masz jakieś inne plany na weekend? — zapytał wprost.

— Właściwie… nie.

— No to jedziesz z nami — zadecydował i uśmiechnął się miło. Wrócił do kuchni, zanim zdążyłam powiedzieć choćby słowo więcej.

— Będzie epicka zabawa. Wyjazdy na mazury zawsze kończą się jakimiś atrakcjami. — Panna całuśna zaczęła się ekscytować. Omal nie podskakiwała na siedzeniu.

— Taa… ostatnio złamaną ręką Dawida. A wcześniej karetką wzywaną do jego dziewczyny. Zachciało im się eksperymentować z prochami — dodał jej partner i ziewnął otwierając szeroko paszczę.

— Nie przesadzaj, ostatnio mieliśmy przecież zaręczyny. — Karolina szturchnęła go w bok.

— Tak. Dawid oświadczał się Arlecie, a ona w odpowiedzi wylała mu kubeł wody na głowę. Zwijamy spać?

— Czekaj jeszcze, bufet właśnie wjeżdża. — Oskar wniósł dwa talerze kanapek i położył je na jedynej szafce, która nie była w pełni pokryta butelkami i szklankami. Mimo wcześniejszej wstrzemięźliwości, zarówno panna całuśna, jak i ja… jako pierwsze sięgnęłyśmy po jedzenie. Chyba dostałam aż nadto potwierdzeń, że Oskar to morderca, którego szukam.

Rozdział 6

Atmosfera wydawała się gęstnieć, zważywszy na to, że zostałam praktycznie sama z mordercą mojego chłopaka. Całuśna parka w końcu uciekła gzić się we własnej alkowie, a Artur w dalszym ciągu nie podnosił głowy z blatu. Kiedy Oskar wyszedł do toalety, dopadła mnie… pustka. Ta, którą czułam od dawna w głębi serca. Brakowało mi ludzi wokół. Może to kwestia alkoholu, ale prawie się rozkleiłam, kiedy uświadomiłam sobie, jak bardzo zazdroszczę im przyjaźni. Tego, że mają siebie wzajemnie i trzymają się razem od lat. Razem się bawią, razem świętują, razem wyjeżdżają — są bardzo zgraną grupą i można by pomyśleć, że nie mają przed sobą sekretów. Ciekawiło mnie, czy rzeczywiście ich przed sobą nie mieli i całuśna parka starała się przekazać mi, że wiedzą. Kiedy patrzyłam w oczy tego chłopaka, to dałabym głowę, że jego usta układały się w słowa: „Oskar jest mordercą, trzymaj się od niego z daleka”, choć mówił coś innego — jeśli wierzyć uszom.

Spojrzałam na śpiącego Artura, po czym w kierunku łazienki. Nie miałam wiele czasu, ale kiedy obudziłam się z otępienia, przypomniało mi się, po co tam byłam. Zerwałam się z miejsca i podskoczyłam do szuflady, w której ukryty był wiersz. Wyciągnęłam go i przyjrzałam mu się spokojniej. Pierwszy szok minął. Byłam w stanie dostrzec fakturę kartki, przyłożyć ją do nosa i zaciągnąć się.

Przeszedł mnie zimny dreszcz. Wciąż był na niej zapach Piotra. Przypomniały mi się wszystkie chwile, kiedy ryczałam wtulona w jego bluzę, bo w ten sposób czułam, jakby był przy mnie. Jednak nie tylko jego zapach był na kartce. Były też inne. Był Oskar. Był Artur. Było kilka woni, których nie rozpoznawałam, choć wydawało mi się, że już kiedyś je czułam. Zazdrościłam bohaterowi Pachnidła jego zdolności. On potrafił odkrywać zapachy i przyporządkowywać je bez najmniejszego problemu. Czuł wszystko na odległość. Ja jedynie bardzo dobrze wyczuwałam wonie. Rozpoznawałam te, które dobrze znałam, ale często miałam problem z przyporządkowaniem ich. W dodatku musiałam się bardzo zbliżyć do przedmiotu, żeby wyczuć wszystko.

Usłyszałam skrzypnięcie zamka w drzwiach łazienki i pospiesznie wrzuciłam wiersz do szuflady. Zasunęłam ją i już miałam wrócić na miejsce, kiedy w pół ruchu złapał mnie głos Oskara.

— A ty gdzie?

Zmroziło mnie. Chłodny oddech mordercy na karku sprawił, że zadrżałam.

— Chyba za dużo wypiłam. — Złapałam się za głowę i postanowiłam sprawdzić swoje umiejętności aktorskie. — Chciałam… zachwiałam się…

— Źle się czujesz? — Oskar chwycił mnie za ramiona, jakbym miała się za chwilę przewrócić. Wyglądał na przejętego, więc mogłam przypuszczać, że mój teatrzyk się opłacił.

— Chyba już pójdę.

— Nie wygłupiaj się. Nie puszczę cię nigdzie w takim stanie.

Może jednak teatrzyk nie był najlepszym pomysłem. Nagle odechciało mi się zgrywać umierającą. Wizja nocy spędzonej z mordercą była wystarczająco otrzeźwiającym doświadczeniem, żeby wszelkie procenty uleciały ze mnie w ciągu sekundy.

— Nic się nie stało, tylko się zachwiałam. — Odsunęłam się, uśmiechnęłam i stanęłam prosto, żeby udowodnić, że wszystko ze mną w porządku.

— Boisz się mnie? — Oskar posmutniał i odsunął się o krok, żeby spojrzeć na mnie z większej odległości. Zmierzył mnie od stóp do głowy i z powrotem. — Boisz się mnie.

Nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć. Owszem, bałam się mordercy. To chyba oczywiste.

— Jeśli chodzi ci o to, że uderzyłem Adama… przepraszam, że to widziałaś. Ja… nie mogę znieść, jak ktoś obraża kobiety. Nie bój się mnie. — Złagodniał niczym baranek i podszedł bliżej. Wskazał mi kanapę i oboje usiedliśmy. Wciąż jednak żadne słowa nie przychodziły mi do głowy.

— Wychowałem się bez ojca. Matka była najbliższą mi osobą. Nie byłoby mnie na świecie, gdyby nie ona. Nauczyłem się szacunku do kobiet i do tej pory nie toleruję obrażania ich. Zwłaszcza, jeśli chodzi o kobiety mojego życia. Adam obraził dziewczynę, z którą byłem ponad dwa lata. Broniłem jej honoru. Gdyby ktoś obraził ciebie, zrobiłbym to samo. Mam nadzieję, że rozumiesz?

— Rozumiem, ale chyba naprawdę powinnam już wracać — odpowiedziałam i ruszyłam w kierunku drzwi. — Jest późno, trzeba iść spać.

— Chcesz wracać sama w środku nocy? Zostań, proszę. To naprawdę żaden problem. Mamy wystarczająco miejsca. No i nie ukrywam, że nie miałbym nic przeciwko, żeby się do ciebie przytulić. — Stanął za moimi plecami i pogłaskał po ramionach. Nachylił się i zaczął szeptać przy samym uchu. — Wyglądasz dzisiaj ślicznie. Nie wiem, czy wcześniej zdążyłem o tym wspomnieć.

Wciągnęłam głęboko powietrze i wypuściłam je powoli, żeby się uspokoić. On tymczasem nie miał zamiaru mi tego ułatwiać. Dotknął swoimi rozgrzanymi, miękkimi wargami mojej szyi, a ja poczułam, jak wzrasta temperatura wokół nas. Przełknęłam ślinę. Przymknęłam na chwilę oczy, żeby choćby spróbować uspokoić przyspieszające serce. Zgrywał takiego rycerskiego? Czy rzeczywiście działał z wyższych pobudek? Może gdzieś w nim kryła się szlachetność, a to ja pomyliłam ją z agresją? Może wcale nie był mordercą…

Dłonie Oskara nagle znalazły się na moich biodrach i sunęły pod bluzkę.

Matko, tak bardzo brakowało mi bliskości… moja skóra krzyczała z desperacji. Potrzebowałam poczuć czyjeś ciepło przy swoim. Szorstkość palców, przepełniony pragnieniem uścisk… dopadło mnie wspomnienie ostatniej wizyty w tym mieszkaniu. Pocałunek, który obudził ukryte pod czarną chustą żałobną potrzeby. Miałam ochotę odwrócić się do Oskara i namiętnie podziękować mu za komplement, ale…

To jakieś szaleństwo!

— Oskar…

— Ładnie pachniesz.

— To dlatego, że bawię się w domową produkcję perfum — odpowiedziałam. Uznałam to za świetny temat na rozproszenie jego uwagi. Odsunęłam się i odwróciłam, żeby móc spojrzeć mu w oczy. — Jakieś trzy lata temu zainteresowałam się olejkami eterycznymi i ich zbawiennymi właściwościami. Od tego czasu mieszam je i łączę, a przy okazji czasami tworzę własne zapachy. Teraz na przykład możesz na mnie wyczuć lekką nutę pomarańczy, która dodaje energii. Jak właściwie większość cytrusowych zapachów. W dodatku komary nie przepadają za tym zapachem, więc…

— Ja czuję jaśmin. Zawsze podobał mi się ten zapach. — Oskar ponownie zbliżył się do mojej szyi. Przesunął po niej palcami i wsunął dłoń w moje włosy. — Kojarzy mi się z pierwszą miłością. W szóstej klasie zadurzyłem się w takiej jednej Hani, której mama miała bzika na punkcie swojego ogrodu. Byłem małym rozbójnikiem, więc niespecjalnie za mną przepadała. Zwłaszcza, że Hania była najlepszą uczennicą w naszej klasie. Pierwszy raz całowaliśmy się w tym jej pięknym ogródku zaraz po tym, jak zdeptałem rabatkę z kwiatami i ukryliśmy się za murkiem porośniętym żółtymi kwiatami jaśminu. Od tego czasu było to nasze ulubione miejsce schadzek. A później ten zapach kojarzył mi się już tylko z tym.

— Jaśmin, to jak wiadomo…

— Afrodyzjak — dokończył i wpił we mnie usta. Resztkami sił zdołałam wyrwać się z jego objęć.

— Ale może wróćmy do perfum — zmieniłam temat i usiadłam na kanapie, byle zachować jakikolwiek dystans. — Czasami lubię łączyć zapachy, czasami pisać, ale ty przecież też tworzysz!

— Głównie oprogramowanie do drukarni. — Oskar usiadł obok mnie i uśmiechnął się miło. Sięgnął dłonią do mojej twarzy i przesunął za ucho kosmyk włosów, który spadł mi na oko.

— A wiersze?

— To tylko taka odskocznia.

— Podobały mi się te, które mi pokazałeś — zagadnęłam. Musiałam chociaż spróbować. — Jeden szczególnie. Ten który wyciągnęłam na końcu. Ten o miłości.

— Tak, mi też się podoba. Ale to nie jest mój wiersz — przyznał. Serce zabiło mi szybciej. Miałam nadzieję, że nie widać po mnie przerażenia.

— A czyj?

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 53.96