Rozdział I
Elżbieta obudziła się z ogólnym poczuciem zniechęcenia i beznadziei. Miała poczucie pewnego ciężaru mijających trzydziestu czterech lat. Ciążyły jej też ze cztery zbędne kilogramy, z którymi ciągle nie mogła sobie dać rady. Właściwie jako duża stosiedemdziesięciocztrocentymetrowa kobieta mogła te 4 kilo spokojnie ukryć w ogólnej wadze. Ale nie dzisiaj. Dziś nastrój jej był raczej kiepski. Była co prawda sobota i mogła poleniuchować, ale nawet ta perspektywa nie wydawała jej się dość atrakcyjna. Dla pełnej szczerości przed samą sobą należało się przyznać, że wczorajszy wieczór wybitnie przyczynił się do dzisiejszego stanu.
Spędziły go razem z Ewką, wieloletnią przyjaciółką, kumpelą, bratnią duszą. Ewa była jak siostra. Ewa była od zawsze. Bo Elżbieta nie pamięta wiele z tego, co było przed grupą maluchów w Przedszkolu nr 5 na Warszawskim Mokotowie. A wśród maluchów Ewa już była. „Była” to za mało powiedziane. Ewa po prostu królowała i rządziła. Reszta dzieciaków była zachwycona i podporządkowywała się wszelkim przecudnym i szalonym pomysłom Małej Księżniczki. I tak pozostało do dziś. Ewa jako szefowa i właścicielka sporej agencji zatrudnienia nie tylko skutecznie zarządzała personelem i biznesem, ale też była bardzo lubiana.
Ale wracając do wczorajszego wieczoru. Elżbieta poruszyła się próbując wstać i zaraz tego pożałowała. Zjawiska zachodzące w jej głowie nie tylko nie świadczyły o gotowości do pracy (ani umysłowej, ani fizycznej), ale wręcz wprowadzały stan alarmowy. Trzy godziny w klubie fitness i na basenie, potem miły wieczór w apartamencie Ewki. Miały najpierw iść do fit-klubu, a potem do przytulnej kafejki na pogaduchy. I pewnie poszłyby, ale przecież była akcja „polowanie w sieci”. A do tego niezbędny był Internet. Jako dodatek do atrakcji wieczoru posłużyło wytrawne wino, a całości dopełnił miły dostawca pizzy z osiedlowej zaprzyjaźnionej pizzerii. Zresztą, Ewa wszędzie była „zaprzyjaźniona” pomyślała, nie bez ukłucia zazdrości, Elżbieta. To „polowanie” dla Ewki było dokładnie zajęciem zgodnym z nazwą. Ela, gdzieś w głębi duszy, właściwie na samym jej dnie, w sekretnym zakamarku, miała schowaną może Nadzieję, a może nawet Wiarę, że to jest może przepis na znalezienie Tego Jedynego — na Całe Życie. Ewa nie wierzyła w takie rzeczy jak „związeknacałeżycie”. Tak właśnie mówiła — jednym ciągiem.
— Nie chcę być czyjąś „drugą połówka”, ani tym bardziej stanowić „jedności” z kimś, kto nie wie, czym jest zespół napięcia przedmiesiączkowego, wydziera się przed telewizorem, gdy kilkunastu facetów goni jedną piłkę i brudne skarpetki wpycha pod poduszki na kanapie. Tak właśnie Ewa objawiała swój brak wiary w instytucję małżeństwa, a chyba i stałego związku w ogóle.
Nie dlatego, że miała złe wzorce. Przeciwnie. Małżeństwo jej rodziców, nawet dziadków, o czym Ela dokładnie wiedziała, można było uznać za przykładowe: zgodne, szczęśliwe, pełne wzajemnej miłości i szacunku. Ja nie miałam tyle szczęścia — zamyśliła się Ela ani wzorców, ani własnych przeżyć … Zaraz jednak przywołała się do równowagi, jak zwykła była nazywać takie akcje pod własnym adresem.
— Wstajemy! — zarządziła. Poruszyła się gwałtownie, przeciwko czemu zbuntował się po pierwsze jej organizm, a po drugie Mister. Od kiedy Elżbieta dzieliła swoje M3 z Misterem — wiele się zmieniło. Ewa zdawała sobie sprawę, że to dzielenie przestrzeni życiowej nakłada na nią pewne obowiązki i w dużym stopniu zmieni tryb jej życia, ale… niekiedy wymagało zbyt dużych poświęceń. Otóż, Mister był chimeryczny. Przy tym stanowczy. Wymagał ciągłej opieki i nadskakiwania. Jadał nieregularnie i pod względem kulinarnym był zupełnie nieprzewidywalny. Bywały takie wieczory, że towarzyszył Elżbiecie przy jej ulubionych programach telewizyjnych, a bywało i tak, że ostentacyjnie wędrował do sypialni, odwracał się tyłkiem i po wielkopańsku zasypiał.
Nie miało znaczenia czy Ela mu nadskakuje „bardzo”, „bardzo bardzo” czy też tylko średnio. Jak miał okazać niezadowolenie — to Elżbieta wyczuwała to na kilometr! Teraz również z niechęcią i niemalże potępieniem popatrzył na nią swymi pięknymi, lekko zmrużonymi oczętami w kolorze szmaragdowej zieleni. Z drobinkami złota… Tak, oczy Mistera były przepiękne i oryginalne jak zresztą cały on. Wymagający, piękny i niedostępny. Problem w tym, że Elżbieta darzyła go miłością dużą i raczej nie do końca odwzajemnioną. Jak wiadomo, taki układ uzależnia. Z drugiej strony Mister wniósł w jej życie tyle radości, sprawił, że poczuła się potrzebna, że mogła otoczyć kogoś tak długo skrywanymi uczuciami. Dodajmy, że tych uczuć było w nadmiarze i Elżbieta nie miała, jak ich zagospodarować.
Ela udała się do łazienki. Powitało ją Odbicie CzterechKiloZaDużo i roześmiało się złośliwie z lustra. Ela odwróciła się i weszła pod prysznic. Dzisiaj nie miała chęci konfrontować się ze swoim odbiciem. Ela wiedziała, że jest zbyt … emocjonalna. To znaczy zanadto uczuciowa w wielu sytuacjach. I że to jej przeszkadza być jak Ewa, która to niczym się nie przejmuje i z życia po prostu korzysta! Wytarła się puchatym ręcznikiem w kolorze świeżej mandarynki i poszła do pokoju nadal zastanawiając się nad zawiłą sferą uczuć.
Nagle rozmyślania nad jej życiowym uczuciowym posłannictwem brutalnie przerwał dźwięk SMS-a.
„I jak się trzymasz, Kobieto, Puchu Marny? Pamiętaj, jesteśmy umówione w Galerii o 14:00. Nie zaśpij”. No tak… perfekcyjnie przygotowana do następnego dnia Ewa… Tego również Elżbieta czasami jej zazdrościła. Ponieważ pisanie odpowiedzi wymagało wysiłku intelektualnego i fizycznego — oddzwoniła.
— Hej, już nie śpię. Oczywiście, że pamiętam, Jesteśmy umówione, bo „nie masz co na siebie włożyć” na dzisiejszy upojny wieczór z Jurusiem!
— A żebyś wiedziała, że nie mam! I nie oczaruję go w stroju o którym wiem, że już go nosiłam kilka razy! Rozumie Pani psycholog — psychiczna bariera, wewnętrzny opór.
Ewka tryskała humorem. No tak, z taką wieczorną perspektywą jak Juruś, Elżbiecie też by podniósł się poziom satysfakcji z życia. I to o kilka poziomów. Juruś, o czym warto wspomnieć, był kolejną (którą to w tym miesiącu?) upolowaną w sieci ofiarą. Ewa w ogóle traktowała facetów bardzo przedmiotowo, co Eli się nie podobało, gdyż uważała, że każdy człowiek zasługuje na szacunek i nie należy ludzi wykorzystywać.
— Naiwna idealistko! — mówiła Ewka, jeśli Ela próbowała wypowiedzieć się na temat etycznej strony takiego postępowania Ewy. Tym bardziej Ela była zdumiona takim nietypowym zaangażowaniem Ewy w rozmowy, spotkania i w ogóle w samego Jerzego. Nazywanego pieszczotliwie „Jurusiem” na co mało który, ba, właściwie żaden — o ile Ela pamięta — facet w życiu Ewki dotąd nie zasłużył.
Atrakcyjność Jurusia była na tyle duża, że, ku zdziwieniu Eli, Ewa umawiała się z nim już piąty raz. P i ą t y raz!
— Kochana, nawet jakby Juruś zamieszkał z Twoją szafą, to znaczy chciałam powiedzieć w Twojej szafie, to nawet po dwóch latach nie połapał by się w Twojej garderobie! Ela wróciła do wątku odzieżowego. Wśród Twoich kolekcji możesz przebierać jak w ulęgałkach. Poza tym mam wrażenie, że jego mniej obchodzi Twa zewnętrzna powłoka… To znaczy ubranie miałam na myśli… No, ale jak ma być nowy ciuch… Jak mus to mus…
— Nie kpij nie kpij, Jurek wyraźnie zaznaczył, że na równi z moją osobowością i intelektem ceni sobie walory mej nadzwyczajnej urody. Zresztą wiesz, że kobiety ubierają się dla siebie. Dla mężczyzn wolą się rozbierać. Mężczyźni też to wolą — tu Ewka zaśmiała się perliście swym niezwykle pociągającym facetów śmiechem.
— To daj mi się ogarnąć i przynajmniej w nikłym stopniu przybliżyć do wizerunku Kobiety Wyzwolonej. Zresztą i tak zniknę w cieniu Twej olśniewającej urody… Ostatnie zdanie miało mieć wymiar ironiczno-prowokacyjny. To znaczy, że Ela liczyła na to, iż jej wieloletnia przyjaciółka wspomni o tym, że Elżbieta przecież też się podoba mężczyznom.
— No już dobrze, dobrze, ale to sadełko na brzusiu to mogłabyś zrzucić! Taak… Ewka umiała być szczera i bezpośrednia.
Historia sadełka na brzusiu miała swoje uzasadnienie. Wszystko przez to, że Elżbieta też myślała, że podoba się mężczyznom. Tak na poważnie i na dłużej, na stałe. A właściwie chodziło o jednego mężczyznę. W przeciwieństwie do Ewy, Elżbieta nie polowała na „okazje”, nie zmieniała facetów wraz z porami roku ani ze zmieniającą się modą. Zresztą w wieku 32 lat doszła, nie o raz pierwszy, do wniosku, że pora zweryfikować wymagania. Bogdan właśnie trafił w ten czas, świeżo po weryfikacji.
Elżbieta po Objawieniu Wielkich Prawd o Mężczyznach wiedziała, że liczą się „Wartości Ponadczasowe”, żaden tam wygląd czy status materialny. Wrażliwość się liczy. Dusza. Zaangażowanie w życie i w kobietę. I Boguś tę wrażliwą duszę posiadał. I o tych wartościach mówił. Piętnował merkantylizm, interesowność, potępiał układy i układziki i wszelkie „materialistyczne podejścia”. Artysta. Nie, nie z zawodu, ale z powołania. Z zawodu to był księgowym. A w duszy był romantykiem i poetą. Pisał dla Eli wiersze, specjalnie dla niej, co podkreślał; potem śpiewał i zupełnie nie miało znaczenia, że troszkę fałszuje, no ale przecież najważniejsze były intencje…
Bardzo szybko okazało się, że oprócz głębokiej wrażliwości Boguś posiada też pojemny żołądek. Elżbieta Objawiona rozumiała prawdziwość teorii naszych babć — przez żołądek do serca. Serce Bogdan też miał wielkie, zatem wartości do niego, przez żołądek idące, musiały być odpowiednie. I tak karmiąc Bogusia, a dokładniej, gotując dla niego według specjalnych przepisów Elżbieta — sama niestety również jedząc nieco więcej (Boguś był wyznawcą teorii, że „kochanego ciałka nigdy nie jest za dużo) — Ela oddawała się marzeniom o wspólnej przyszłości… Nie wiedzieć czemu ich wspólność i przyszłość widziała w postaci wspólnej tabliczki na drzwiach (kto teraz wiesza tabliczki?!). Ale Elżbiecie podobał się ten stary zwyczaj i ich mosiężno-grawerowane E i B Stawińscy. „E” i „B” — Ela w wyobraźni wyraźnie widziała wyżłobienia liter na złotym tle. B, B — śpiewała do swojej wizji, mój B… oguś… Śpiewała i marzyła, aż przed pewnym obiadem wybuchła B… omba. Boguś zadzwonił około trzynastej i skruszonym głosem oznajmił Elżbiecie, że na niedzielnym obiedzie się nie stawi, gdyż „dla dobra rodziny” powrócił właśnie tej soboty do żony — i że to, co teraz robi jest „uczciwe i słuszne”. Dalej przekazał już wyłącznie telefonicznej słuchawce, ponieważ Elżbieta padła na kanapę porażona bezwzględnością wrażliwego, szczerego i uczciwego Bogusia, że „bardzo żałuje, że nie wyszło”. Ale we wspomnieniach Elżbieta zawsze będzie miała pierwsze miejsce w „najbardziej gorącym zakątku jego serca.” Elżbieta nie usłyszawszy tego poetyckiego zamknięcia ich dwuletniej znajomości, nie mogła go, oczywiście, docenić.
Kolejnym doświadczeniem w kwestii budowania relacji damsko-męskiej był Adrian. Adrian Dusza — informatyk w spółdzielni mieszkaniowej, do której Ela chodziła opłacać czynsz, dopóki wersja przelewu przez Internet nie stała się możliwa i wygodniejsza. Adrian, w przeciwieństwie do Bogusia i zgodnie ze swoim nazwiskiem — duszę głęboką i wrażliwą naprawdę posiadał. Poznali się przez przypadek. Kiedyś był jakiś problem ze sprawdzeniem salda i pani Zosia z okienka kasowego powiedziała:
— Zaraz zawołam naszego super-specjalistę i rzeczywiście zawołała w głąb korytarza: Aaadriaaan!
Po chwili pojawił się młody, przystojny szczupły i zielonooki szatyn z kucykiem. Nie przepadała za długimi włosami u mężczyzn, ale u Adriana zupełnie jej ten kucyk nie przeszkadzał. Oczy! Oczy były najważniejsze. Takiego odcienia zieleni, takiego cudownego koloru oczu — Ela nie spotkała jeszcze u nikogo. I zatopiła się w spojrzeniu tych zielono-szmaragdowych oczu. A cudowne i niesamowite oczy Adriana zatopiły się w niej.
— Saldo się zgadza, Pani Elżbietko, to system zrobił nam wszystkim psikusa — chwilę błogiego zauroczenia przerwał wesoły głos pani Zosi. Pani Zosia była zawsze uśmiechnięta (a Ela znała ją od kilkunastu lat, przecież przychodziła opłacać czynsz, jeszcze jak mieszkała tu z rodzicami) w apetyczny sposób pulchna i w sposób charakterystyczny dla takich sympatycznych grubasków — wesoła, optymistyczna i uczynna. Tę zależność Ela sprawdziła już dawno. Czytała wiele opracowań (już jako nastolatka interesowała się psychologią i socjologią!) O osobach z nadwagą często mówi się, że mają łagodny charakter, są ciepłe, życzliwe i potrafią cieszyć się życiem. Ale wracając do wspomnień o Adrianie Duszy — człowieku o wielkiej duszy — bo taką, o czym Ela przekonywała się każdego dnia, Adrian miał i umiał wykorzystać w relacjach — Ela bardzo dobrze i ciepło wspomina ich półroczny związek. Było im ze sobą dobrze. I dobrze zapowiadała się ich wspólna przyszłość. Czy to była miłość? Nie. Ela zastanawiała się nie raz, czy łączyło ich w ogóle jakieś uczucie, poza przyjaźnią, na pewno się lubili, ich seks był udany, rozmawiali bez końca i mieli wiele wspólnych zainteresowań, jak na przykład — rozwój duchowy. Niestety — a może „stety” — bo Ela jednak chciała przeżyć Wielką Miłość z Prawdziwymi Uniesieniami — Aduś otrzymał intratną propozycję zawodową. Wiązała się ona z wyjazdem do… Australii. Ela nie byłą gotowa z nim lecieć. Nie była też pewna czy Aduś jest w ogóle zainteresowany zabraniem jej ze sobą, bo taka propozycja ani razu nie padła. Pewnej wrześniowej niedzieli pożegnała go na Okęciu. Przez jakiś czas pisali do siebie płomienne i pełne „tęsknię” maile, Adrian wysyłał śliczne zdjęcia i całusy. Z czasem jednak coraz rzadziej pisał i coraz rzadziej wysyłał. Niestety — zabrało mu — mimo wrażliwej duszy — odwagi i szczerości.
O jego ślubie z córką polskich imigrantów, którzy prowadzili w Melbourne klinikę chirurgii plastycznej — dowiedziała się od pani Zosi ze spółdzielni. Ela nie płakała w nocy w poduszkę. Nie kochała Adka. Ale było jej przykro, że właśnie jako przyjaciel — nie był z nią szczery. Niebawem miała się przekonać, że nie był to ostatni zawód na przyjacielu w jej życiu… Ta sytuacja miała jednak wiele dobrych stron. Bo gdyby to była miłość, Ela z pewnością by bardzo cierpiała. Poza tym ta historia nauczyła ją: nigdy nie ufaj bez ograniczeń, zostaw sobie margines dystansu. Dbaj o siebie, bo nikt inny tak nie zadba o ciebie, jak Ty sama. Przeżyła z Adrianem naprawdę wartościową relację, wiele zawdzięcza mu w kwestiach erotyki — pomógł jej ukończyć prawdziwą „Akademię Kobiecości”. Mimo, że nie była to wielka miłość, a ciekawa kompozycja dobrego seksu z przyjaźnią — Ela nauczyła się jak czuć się kobietą i być rozpieszczaną (pozwolić sobie na to!) przez mężczyznę. Zdecydowanie Adrian potrafił zaznaczać, gdzie jest „pierwiastek męski” a gdzie „pierwiastek żeński” w ich związku, Gdzie jest sfera kobieca, a gdzie sfera męska. Gdzie są „pola wspólne”. Tak to zresztą nazywał. Być może jego matematyczno-informatyczna głowa osadzona na ciele romantyka ułożyła nawet jakiś wzór albo algorytm. Ela zupełnie nie ogarniała tych pojęć i nie odróżniała jednego od drugiego. Podobnie zresztą myliły się jej całki z różniczkami. Tak czy inaczej w tym podejrzeniu, że może Adi ma na to jakiś algorytm chodziło Eli o to, że mógł sobie to logicznie i matematycznie poukładać. Ale skutek, czyli zastosowanie tych zasad w ich wzajemnych relacjach — bardzo się Elżbiecie podobało. Adrian potrafił naprawić jej zamek w drzwiach, sprawdzał czy zatankowała paliwo, kupował zapasowe żarówki do samochodu, ale pamiętał też o tym, żeby zapytać, czy nie marzną jej nogi, kiedy siedziała długo wieczorem i okrywał je kocem przyniesionym z szafy. Albo przybiegał z kubkiem malinowej herbaty, którą Ela uwielbiała pić przed snem. Mój „RR” mówiła o nim Ela. Racjonalny Romantyk. „W sumie to wiele mu zawdzięczam i teraz już zupełnie nie czuję do niego żalu. Ciekawe co u niego?”. Postanowiła przy okazji poszukać odpowiedzi na wszystko wiedzącym Facebooku.
Po Adrianie — chociaż Ela zupełnie tego nie planowała — pojawił się Danek. Daniel „poderwał” Elę w zupełnie nieakceptowalny dotąd przez Elę — sposób. Uważała, że to banalnym oklepany tekst i nie rozumiała, dlaczego kobiety się na niego nabierają!
Biegła do autobusu, zdążyła w ostatniej chwili dopaść pięćset cztery, omal nie uderzyły jej zamykające się drzwi, kiedy wskoczyła do autobusu. Wskoczyła i … wpadła w objęcia misowatego szatyna o ślicznych dołeczkach w policzkach, które pojawiały się, kiedy się uśmiechał. A wtedy właśnie się uśmiechał. Do niej.
— Czy my się przypadkiem nie znamy? Zagaił.
— Nie znamy się. Ale możemy się poznać. Ela jestem. Elżbieta ku własnemu zaskoczeniu bez namysłu podjęła rozmowę.
— Daniel — ukłonił się, szarmancko ujął dłoń Eli, ratując ją tym samym przed upadkiem, bo autobus właśnie wchodził w zakręt i tę dłoń ucałował.
Z Danielem-Misiem spędziła kolejne pół roku. Zaczęła się nawet zastanawiać, czy przypadkiem życie nie funduje jej takich półrocznych związków. Co prawda, to był dopiero drugi, ale obydwa skończyły się dokładnie w dniu przypadającym sześć miesięcy po poznaniu. Rozstali się tak po prostu, pewnej soboty, kiedy wyszli z premiery „Jacka Stronga”. Oboje zgodnie stwierdzili, że są niedopasowani, albo nie są dopasowani. Ela już dokładnie nie pamiętała, jak to nazwali. Z Dankiem naprawdę pozostali kumplami. Może nie przyjaciółmi, ale utrzymywali normalny, koleżeński kontakt.
Ro po ich rozstaniu Danek ożenił się z Izą (sympatycznie misowatą, jak ona sam) pulchną blondyneczką, którą znał z podwórka i która była jego pierwszą (dziecięcą!) miłością. Po kolejnym roku urodził się Aleksander — ich pierworodny, Sympatyczny, misiowaty i pulchny jak jego rodzice — o tym zdarzeniu Ela dowiedziała się ze zdjęć na Facebooku.
Z tych nieco odległych wspomnień wyrwało Elę mrukniecie Mistera. Należy wyraźnie podkreślić, że było to mruknięcie niezadowolenia. Najwyraźniej Mister zrobił się głodny. A Elżbieta ośmielała się tego nie zauważać. „Nie ulegaj facetom” powiedziała do siebie pod nosem, ale chyżo pomknęła do lodówki, by przygotować swojemu czarnemu księciu małe co nieco. Udało się jej to całkiem szybko i postawiła przez Misterem miseczkę. Mister nie raczył się odezwać. Zresztą właściwie nigdy się nie odzywał, tylko patrzył. Potrafił patrzeć łaskawie albo potępiająco. Teraz zdecydowanie nie było to spojrzenie przyjazne. Ela miała do Mistera dużą słabość. I to od chwili, kiedy ujrzała go po raz pierwszy. Nie wyglądał dobrze. Był w stanie wręcz opłakanym! Ale jakże dumnie przechadzał się wzdłuż ogrodzenia boksu w schronisku na Paluchu. Prawdziwy Mister. Prawdziwa Osobowość.
— Co za kobieta — myślał tymczasem Mister. Najpierw gada z tą drugą — co to w ogóle jest jakaś dziwna, bo nosi kawałki zwierzęcego futra pod brodą. Fuj. Z kozy czy czegoś podobnego. Paskudztwo. Tu Mister obrzydził się wewnętrznie do samego wyobrażenia. Ale szybko powrócił do myślenia o swojej Pani. W sumie poczciwa z niej istota. Szczególnie jak mu tak podtyka pod czarny nos a to kawałek kurczaczka, a to biały serek, a to wątróbeczkę… Tak, po wstaniu z łóżka, co prawda gada najpierw do siebie albo do telefonu — zamiast zająć się czymś przyjemnym, np. oczyścić sobie łapki albo pogapić się przez szybę na przelatujące gołębie. Albo zatroszczyć się o niego — Mistera. No w sumie, nie jest taka najgorsza. Przytuli, pogłaszcze. Mister łaskawie godził się na te przejawy oddania swojej Pani. Uznał, że to jest dobra taktyka. A kiedy jeszcze dowiedział się z książki „Twój KOT” pozostawionej przez Elę na kuchennym blacie, że Prawdziwy Kot uważa, iż to człowiek ma służyć kotu poprzez dostarczanie mu pokarmu oraz rozrywki — popadł w ugruntowane przekonanie, że On, Mister, swoją panią ustawicznie swoją kocią obecnością uszczęśliwia…
Pani nieświadoma bycia ustawicznie uszczęśliwianą pogalopowała właśnie do łazienki, aby dokonać przynajmniej pewnych zmian w swoim wyglądzie przed spotkaniem z Ewką, która z pewnością wygląd będzie mieć nieskazitelny. Na śniadanie nie było czasu. Zjedzą coś pewnie na miejscu.
Przy windzie natknęła się na wścibski nos Pani Malczewskiej, zwanej przez sąsiadów „Panią Goździkową”. Pani Goździkowa na wszystko miała rady, a wiedza jej była bezkresna niczym ocean.
— A witam Panią sąsiadeczkę, dokąd to tak pędzimy? Liczba mnoga używana była przez Panią Goździkową konsekwentnie i namiętnie.
Pędzimy po zakupy, Pani sąsiadko — odpowiedziała Ela w tej samej konwencji. A jak się czujemy dzisiaj, Pani Malczewska? Pytanie o zdrowie i samopoczucie to był jedyny skuteczny sposób, by skierować słowotok Pani Goździkowej na inne tory, dodatkową ciekawostką było to, że raz uruchomiona wypowiedź nie wymagała już ani audytorium, ani odpowiedzi.
— A widzi Pani, Pani Eluniu, jak tylko się dziś obudziłam, to pomyślałam, że taki ładny dzień to i ciśnienie, Droga Pani, niezłe powinno być, a nawet będzie dobre. A tu — nic z tego, nic z tego. Tego doktor Zakrzewski, taki rozchwytywany i chwalony pod niebiosa, nie rozpoznał chyba, a jak mu mówiłam, żeby zmienił mi te proszki, bo spać — śpię, ale gorzej się budzę, to on „nie, nie teraz”, a ja się budzę, mówię jemu i o czwartej i o piątej i w głowie mam takie szumy…
Głos Pani Goździkowej powoli nikł w otchłaniach korytarza, natomiast z ostatnim zasłyszanym zdaniem o szumach w głowie Pani Goździkowej — Ela nawet się zgodziła.
Parking osiedlowy powitał Elę „Całuję rączki” wydobywającym się z ust Wąsatego Pana Miecia. Wąsaty Pan Miecio nie tylko stróżował, ale też pełnił zaszczytną funkcję osiedlowej „złotej rączki”.
— Co słychać Panie Mieciu? Zagadnęła Ela, bo po prostu lubiła Pana Miecia i nie było to pytanie zdawkowe. — A w porządeczku, Pani Elu, uszczelka na swoim miejscu? Kranik się sprawuje? — Sprawuje, Panie Mieciu, miłej soboty!
Ela próbowała włączyć się do ruchu na spokojnej zazwyczaj w soboty osiedlowej uliczce. Tymczasem dziś uliczka wcale nie była spokojna. Na jej środku stał pistacjowy Ford Fiesta, który prawdopodobnie należał do wrzeszczącej i biegającej wokół w podskokach niewiasty. Niewiasta ubrana była zwiewnie, co przy jej tańcu na osiedlowym chodniku dodawało całości niezwykłego uroku.
— Co ja teraz zrobię? Wydobywało się z gardła właścicielki Forda. — Mamusia dostanie ataku! Przecież. taka rysa, to się nie da usunąć! Nowy lakier! Skandal, no po prostu skandal! Ja tego nie daruję, ja tego tak nie zostawię! Ja. ja… Tu damie zabrakło powietrza, a być może i koncepcji. Elę natomiast bardzo zainteresowało czego i komu Kolorowa Dama nie zamierza darować. Wokół nie było nikogo, no nie licząc Ramzesa — psa dozorcy — który ze stoickim spokojem obserwował całe zajście. Kolorowa Dama miotała się nadal. Ela nie wytrzymała i wysiadła.
— Proszę Pani, co się stało? Chciałabym przejechać, nieco mi się spieszy, a Pani samochód stoi w poprzek.
— Oj, Kochana, z nieba mi Pani spadła! Pani zaświadczy. Zaświadczy Pani, że tutaj nagle w tej oto uliczce — mój spokojnie przejeżdżający samochód, zaatakowały — perosze Pani — wycedziła — kolce tego oto żywopłotu! To jest skandal. To jest napaść na godność i zdrowie obywateli. Przecież takie kolce nie tylko karoserię, ale i człowieka mogą porysować. Kto taką roślinność sadza przy ulicy, przy chodniku?
— Ale Pani — nieśmiało wtrąciła Ela — chyba za blisko jechała i stąd te rysy na drzwiach…
— O, nie! Widzę, że Pani jest w zmowie, Pani, perosze pani, pewnie należy do szajki! Pani…
Ela zrezygnowała z dalszych prób konwersacji z Damą uporczywie powtarzającą „peroszepani”, a tym bardziej porzuciła myśl, że uliczka stanie się wkrótce przejezdna. Niespiesznie udała się w stronę postoju taksówek, przedtem jednak zaparkowała samochód w bezpiecznej odległości od Forda i jego Pani. Podróż taksówką w niemałych korkach dała Eli czas na pogrążenie się w myślach.
Kiedy to się zaczęło? Bo oczywiście pomysł był Ewki. — To jest Era informacji i Internetu! Koniec z klasycznymi podrywami i randkami! Teraz możesz przebierać, wybierać, grymasić, a wszystkich masz jak na talerzu! No oczywiście, o ile nie są kłamliwymi krętaczami. Ale takich rozpoznam od razu. Elka, do dzieła, logujemy się!
I zalogowały się. Oczywiście ukryte pod „Nickami”. Ewka zaistniała jako „Modliszka78”, a Ela nazwała siebie „Dziewczyną z Mokotowa”. Zdjęcia wybrały po długiej dyskusji. Ela nie chciała zamieszczać dużych zbliżeń ani zdjęć o charakterze „dwuznacznym”.
W końcu zamieściła zdjęcie z Kazimierza. Takie „bezpieczne” jak sama określiła. Ewa z biegu wrzuciła kilka fotek i stworzyła z nich albumy. Portal randkowo — matrymonialny ogłaszał się jako największy, najbardziej skuteczny i najbardziej rzetelny. Regulamin mówił jasno, co wolno a czego nie. To dawało poczucie pewnego bezpieczeństwa. Oczywiście od pierwszego dnia na profilu Ewki zaroiło się od wielbicieli, świadomie chcących być przez nią zjedzonymi, oczywiście po zaznaniu wcześniej stosownych uciech.
Corrado oznajmił na wstępie „Gryź mnie, Maleńka, lubię to”. WojciechWawa zapytał czy to naprawdę czy tylko taki żarcik. „Pani jest uderzająco piękna” — podzielił się z Ewą swoim spostrzeżeniem na temat jej urody — a następnie dodał z pewnością znawcy: „Kobieta taka jak Pani nie może być modliszką”. Takich listów było jednak mało.
Przeważały tchnące erotyzmem i pożądaniem wyznania i propozycje.
„Cześć, napiszę konkretnie
Jestem kulturalnym, zadbanym i spokojnym, w miarę młodym 22-letnim facetem szukającym, atrakcyjnej, spokojnej partnerki do dyskretnego związku bez zobowiązań.
Interesuję mnie związek oparty na przyjaźni i prawdziwej namiętności. Lubię seks, zwłaszcza podniecają mnie starsze ode mnie, atrakcyjne kobiety takie jak TY… Młodszych już miałem trochę). Dlatego chciałbym nawiązać dyskretną znajomość z Tobą
Myślę, że warto, bo jestem przystojnym, opalonym, niezależnym finansowo facetem. Nasz ewentualny związek wyobrażam sobie jako luźne spotkania przepełnione miłą rozmową i ekscytującym, ale przede wszystkim długim seksem Mam spore potrzeby w seksie i Sporego ....no wiesz
Nie wykluczam, że mogę zaoferować Ci sponosoring....jeśli chcesz. Wolę bez — dla przyjemności. Pozdrawiam
Mariusz
PS. Jeśli masz ochotę to pisz, jeśli nie to proszę nie komentuj. Fotkę mogę wysłać na priv mail, ale mój wygląd napewno jest OK. Informuję, też że nie mam zamiaru korespondować w nieskończoność. Czekam na mail pa, kiss”.
Były też bardzo krótkie oferty:
„Bejbe… a do kogo przytulasz swoje jędrne piersi??? Służę swoim ciałem. Edi”
— Fuj — powiedziała Ewa spojrzawszy na zdjęcie.
„Witaj. Może się poznamy. Chcę się z tobą kochać, nie pożałujesz. Jestem Paweł. Paweł”.
— Nie trzeba mi dwa razy powtarzać, kretynie. Że jesteś Paweł. — wykurzyła się Ewka, bo ten list był chyba siódmym z kolei „prostackim zaproszeniem do seksu” — jak to określiła.
Czasami miały wrażenie, że mają do czynienia z osobami hm… jak to określiła Ela — z wyraźnymi zaburzeniami.
Sonor w pierwszym liście zaproponował spotkanie, przedstawiając się jako „młody przedsiębiorca” a zaraz potem wysłał wiadomość:
„… spadaj żartowałem mam kobietę a ty jesteś byle kim”.
Dłuższa — ale o zaskakującym zakończeniu — wymiana maili wywiązała się z Valentino777 Ewa dostała zaskakującą wiadomość po kilku dniach korespondencji — kiedy już przeszli etap zapoznawczy — po ile mają lat, co robią, jakie są ich ogólne spojrzenia na rodzinę i małżeństwo — a tu Ewa była niezwykle ostrożna — i napisała (za namową Eli, aby nie zniechęcała kandydata od razu swoimi ciętymi odpowiedziami), że rodzina i dzieci to ogromna odpowiedzialność i nie wie, czy już teraz, to znaczy od zaraz, jest na nią gotowa.
„No i co? Namyśliłaś się?” — przeczytały w wiadomości któregoś dnia zamiast „dzieńdobry” albo choćby zwykłego „cześć”.
„Na co miałam się namyślać?” — odpisała Ewa, również bez wstępów.
„No czy chcesz mieć dzieci i ile”.
„???”
„Lalka, czas leci, zegar biologiczny tyka, najmłodsza to ty nie jesteś, na co czekać?”.
Dziewczyny zwyczajnie przytkało. „Obcesowy… cham” — pomyślała Ela– choć starała się myśleć i mówić dobrze o innych. A Ewa znacznie ostrzej skomentowała to zdanie. I Ewa odpisała: „Dla mnie to dużo więcej niż decyzja o zakupie nowych butów” to, mój drogi, jest ODPOWIEDZIALNOŚĆ!”.
„Słuchaj — w Twojej sytuacji i wieku, to się nie wybrzydza i bierze jak leci” — odpisał natychmiast Valentino777.
No tak, oceniły przyjaciółki, ty rzeczywiście jesteś z tych „jak leci”. I Ewa skasowała adres Valentino.
W jej skrzynce pojawiały się coraz to nowe wiadomości — więc — pomimo niemiłego wrażenia wywołanego przez Valentino, postanowiła nie zniechęcać się do pozostałych mężczyzn na portalu. Były listy z całej Polski, nie brakło też ofert zagranicznych „Jechać z Polska dwa tygodnia. Mozna zabrac nowa zona. Tylko powarzne oferte” napisał rzeczowo do Ewki śniadolicy Ahmed.
Z tego wszystkiego Elżbieta zapomniała o swoim profilu! Kilka dni żyły listami Ewki. Szczerze mówiąc, to nie bardzo wierzyła, aby jej osoba wywołała popularność zbliżoną do profilu Ewy. Dopiero koło czwartku — a akcja „Polowanie” rozpoczęła się w sobotę — Ela zajrzała do swojej skrzynki. Spodziewała się jednego, no może dwóch listów… tymczasem komunikat głosił „Masz 16 nowych wiadomości”. Ela usadowiła się wygodnie, co natychmiast wykorzystał Mister kładąc się, nie mniej wygodnie, na kolanach swej właścicielki, ustawiła obok komputera kubek z ulubioną jaśminową herbatą i oddała się lekturze.
— Podjechać od strony Wilanowskiej?
— Słucham? Ela wróciła do taksówkowej rzeczywistości. — Pytam czy od Wilanowskiej podjechać? Zapytał, z pełnym zrozumienia dla kobiecego braku przytomności, taksówkarz. Takie reakcje go wcale nie dziwiły. Jego osobista małżonka o statecznym imieniu Zenona — z upływem lat coraz częściej zapadała w stany duchowej nieobecności. Szczególnie po ostatnim kursie Rozwoju Osobistego u Mistrza Renusa. Taksówkarz znał życie i znał się na kobietach. Dlatego też z zawodowo miłym uśmiechem ponowił pytanie. Sympatyczna dziewczyna zresztą, może zakochana?
Konieczność opuszczenia taksówki uniemożliwiła Eli dalsze rozmyślania o randkowaniu w sieci. — Polowanie moja droga, to jest regularne polowanie, nie randkowanie, upominała Ewka. Elżbieta poczuwszy się zatem jak wytrawny Myśliwy (Myśliwa? ee, nie ma chyba żeńskiej formy…). Wytrawna Myśliwa? Nie brzmi poważnie, zatem, jak Wytrawny Myśliwy — śmiało i zdecydowanie postawiła nogę na krawężniku. To znaczy, tak jej się wydawało. Noga znalazła się przestrzeni, krawężnik odmówił współpracy i odsunął się na bok a Elżbieta po prostu runęła wprost z taksówki pod nogi przechodzące chodnikiem. Nogi zatrzymały się zaciekawione. Elżbieta zapominając na chwilę o bólu skręconej (chyba nie złamanej?!) kostki oceniła wysoko markowe buty i ostry jak brzytwa kant spodni. — Wszystko w porządku? — zainteresowały się buty głosem ich właściciela. Nad przedziwnie skręconą Elżbietą pochyliła się przystojna męska twarz i pojawiła pomocna męska (jakże męska i zdecydowana!) dłoń. Powiało romantyzmem. Ela poczuła się jak objęciach rycerza-wybawcy i już zaczęła widzieć ich wspólną przyszłość „Syneczku, a wiesz, jak rodzice się poznali? Tatuś uratował mamusię, która upadła na chodnik, i…” Bohaterska męska dłoń udzielająca pomocy upadłej chwilowo Eli, błysnęła złowrogo złotem obrączki. Ela upadła teraz i na duchu. No tak, oczywiście zajęty… rozżaliła się wewnętrznie, a na zewnątrz wydała wesoło-dziękczynny komunikat: — Bardzo, bardzo Panu dziękuję, wszystko w porządku, zagapiłam się… Taksówkach mruknął z niedowierzaniem po nosem: „no tak… łapie go na ofiarę…” Taksówkarz znał się na kobietach.
Ela pozbierała się, stwierdziła, że kostka nie boli tak strasznie i że może iść. Udała się na piętro, gdzie znajdowała się część gastronomiczna. Wiedziała, że Ewka bez Latte i dwóch ciastek nie ruszy na zakupy. Swoją drogą jak ona to spalała? Nie żałowała sobie słodyczy, a figurkę miała doskonałą.
— Spóźniłaś się! Oznajmiła rzeczowo-gardłowym głosem Ewka. Ela czasami podejrzewała, że Ewka celowo ćwiczy ten głos by uwodzić facetów.
— Słuchaj, jak Ci powiem, dlaczego, to nie tylko będziesz mi współczuć, ale polecisz po kawusię bez cukru dla mnie. Najpierw wyjazd z parkingu zatarasował krzykliwy kolorowy babsztyl, złapałam taksówkę, z której później wypadłam wprost pod nogi przystojnie niesamowitego, tfu, niesamowicie przystojnego faceta, który okazał się żonaty… —
— Elutka, spokojnie. Ewka czasami mówiła tak do przyjaciółki, a zdrobnienie zaczerpnęła od imienia bohaterki pewnego serialu. Eli się to nie podobało. Ekranowa Elutka, bowiem jej zdaniem, nie wspinała się na szczyty intelektualne i Elę to porównanie poniekąd obrażało. No ale Ewka, z tym jej uroczym uśmiechem mogła sobie na wiele pozwolić. W ramach rewanżu Ela mawiała do niej „Evita”. — Słuchaj Evita, ja jestem spokojna, tylko cholernie boli mnie skręcona chyba kostka i skręca mnie w środku, że taki facet pomógł mi wstać i oddalił się… — Phi, oburzyła się Ewka. Nam, Kochana, nie zależy na jakimś jednym przystojniaku. My wyruszyłyśmy na łowy, zapomniałaś?
— Nie zapomniałam, tylko ja nie wiem, czy ja chcę tych łowów. Ja bym chciała takiego misia na jesienne wieczory, zresztą, jakie jesienne, na cały rok bym chciała! Nie chcę żigolaka, przystojniaka, ani jak to młodzież mówi żadnego „ciacha” nie chcę. Odchudzam się zresztą. Na szczęście Ela nie gubiła poczucia humoru w tej całej sentymentalnej wypowiedzi.
— Marudzisz! Jak się nastawisz na jeden strzał, to możesz chybić. A, jak sobie zbierzesz mały męski haremik to sobie wybierzesz tego Twojego „Misia”! Ewka była bezwzględnie konkretna w sprawach sercowych. Ja na przykład, takiego Jurusia w ogóle bym nie podejrzewała… No tak! Przecież dzisiejsze zakupy wiązały się z dzisiejszym jurusiowym wieczorem. Może i dobrze, Ewka na razie zajmie się tematem Jurusia i ciastkiem na swoim talerzu, a odpuści Elżbiecie wywody na temat filozofii uwodzenia. Ewie zadzwoniła komórka. — Jurek? Zaśpiewała do swojej Nokii Ewka. Oczywiście, tak… naturalnie, że mogę…
Ela zyskała w ten sposób kilka minut na własne rozmyślania. Właśnie wtedy, jak otworzyła skrzynkę na portalu i zobaczyła te 16 wiadomości, pomyślała, że to może być pomyłka, albo jakieś reklamy czy propozycje od fotografów albo agentów ubezpieczeniowych. Ewentualnie zaproszenia do multilevel marketingu. Każdy sposób dobry — ostrzegała Ewka jako stała bywalczyni netowych randkowni — obeznana w temacie.
Jednak wiadomości były prawdziwe i adresowane do Dziewczyny z Mokotowa.
Ela otworzyła pierwszy list. Mariusz, lat 24 z Bytomia deklarował, że woli starsze kobiety bo „nie są głópie”. Eli zrobiło się słabo na myśl jak strasznie jest być Głópią Kobietą.
Następny list był od Fajnego Faceta 007: „ale Ty mi sie podobasz, poznajmy sie prosze”. Do listu dołączony był całusek, a może buźka. Brzmiało to nawet sympatycznie i podniosło Elę na duchu. Z optymizmem zajrzała do kolejnego listu: „Pozdrawiam i milego wieczoru milej Pani w Stolici, Nino”. Po chwili zorientowała się, że też, podobnie jak Ewka, otrzymała list od cudzoziemca! Nawet miły ze zdjęcia. O, kolejny zagraniczniak: „Przepraszam, nie muviem po polsku. Jestem fransuzem.
That’s all I know after 2 years I spent in Poland for my job! bad boy…
I like the way you are on the photo....attractive.
Unfortunately, I cannot have my profile published. My photo will be available within 24hrs. Take care, Brad.
Miłe. „Take care”. Obcy facet trochę troszczy się o nieznaną mu przecież Elę. Całkiem fajny ten portal.
W liście numer pięć Zibi zwrócił się do Eli z pytaniem: „witaj, nie rozumiem jednej rzeczy, dlaczego piękne kobiety są wysokie? a ja nie? no sorki ale to tak już jest. Buźka”. Eli najpierw zrobiło się żal niewysokiego Zibiego, a potem pomyślała, że ktoś napisał o niej (do niej?), że jest piękna!
Czytanie zaczynało ją coraz bardziej wciągać.
Ballantines uznał: „FjnA Z ciebie Babka. Tomek.” (pisownia oryginalna!) kolejny list dał Eli do myślenia, że dużo na tym portalu samotnych i poszukujących cudzoziemców…
„Cesz, wadnie jestesz kobieta, podobawesz mnie; mozemy po rozmawjac, poznac jeszli chesz. Masz SKYPE? Moj Skype imie: hej_stefan Pozdrawjam, do suszanje. Stefan”. Ela nie miała Skype’a i nie była tez pewna czy w zaistniałej sytuacji chce poznać hej_stefana… Następny list był bardziej obszerny i wzbudził w Eli pewne refleksje i przemyślenia…
Cześć, jestem Piotr.
Jestem zainteresowany Twoją osobą. Lubię bardzo gotować. Co rano miałabyś kawę i śniadanie podawane do łóżka. Mam dużo zalet ale i wad. Jak każdy człowiek. Lubię zwierzęta. Mam w domu sunię znalezioną jako szczeniaka pod siedzeniem w autobusie. Ma w tej chwili już 6 lat. Szukam bratniej duszy.
na dobre i złe chwilę. Chociaż chyba nie będę miał u Ciebie żadnych szans ponieważ mam wykształcenie zawodowe. Zawód wyuczony ogrodnik. Ale czy to ma znaczenie jakie człowiek ma wykształcenie. Chyba liczy się to co sobą przedstawia i prezentuje. Jestem kawalerem, katolikiem, nie palę, czasami piję piwo a za wódką nie przepadam. Umiem też piec ciasta. Mam duże poczucie humoru. Jak byś mnie poznała to byś nie pożałowała. Mieszkam na Bielanach niedaleko AWF. Lubię jazdę na rowerze. Uprawiam sport. Taką może trochę nietypową grę Ringo. W tym roku na Mistrzostwach Warszawy byłem trzeci, a na Mistrzostwach Polski czwarty. Może byśmy się spotkali i poznali.
Wtedy moglibyśmy więcej się o sobie dowiedzieć.
Jak uznasz, że warto by mnie było poznać po prostu zadzwoń i się umówimy. Ale jak będziesz odpisywała mogłabyś podać numer do Siebie to ja bym wtedy zadzwonił do Ciebie. Interesuje mnie trwały związek a nie przelotna znajomość. Przesyłam dużo buziaków i całusów. Oraz sporo kwiatków i bijące swoje serce bardzo mocno. Pozdrawiam i czekam na odpowiedź od Ciebie.
Oto mój numer telefonu domowego i komórkowy… Czekam.
Elę wzruszył ten list. Może przez szczerość i prostotę, a może przez serce dla zwierząt, które było u Piotra widoczne w tym, co pisał. Jednak nie spotka się z nim i wcale tu nie chodzi o jego wykształcenie, Zupełnie ale zupełnie się Eli ze zdjęcia nie podobał i nie sądziła, aby spotkanie osobiste mogło cokolwiek zmienić w tej kwestii. Postanowiła jednak odpisać Piotrowi coś miłego.
— Sama nie wiem, który już z kolei list czytam — powiedziała do siebie Ela i czytała dalej:
Dobry wieczor ja juz po mojej ukochanej pracy w domu zasiadlem przed kompem. Dzien dzisiaj pogodowo ponury ale nam w firmie humory bardzo dopisuja. Realizujemy coraz dynamiczniej zalozone cele. Rozwijamy sie.
Ostatnio zajalem sie takze gotowaniem obiadow dla moich wspolpracownikow, zalozylismy taka spoldzielnie. Oni kupuja towar ja gotuje i oni zmywaja. Jest super zwlaszcza ze kuchnia jest prawdziwa moja pasja.
Idzie dosc gladko i przyjemnie. W weekend jesli nie bedzie padac mam zamiar
skorzystac z roweru i jakas wycieczke uskutecznic, a jesli popada to basen. AAAA napisze ze mieszkam na warszaqwskiej ochocie w otoczeniu kilku wspanialych parkow. Jest pieknie zielono. mam na imie Lukasz
Hm… miły konkretnie i prostolinijne… chociaż… pisze bez polskich znaków… (Ela byłą bardzo wrażliwa na tym punkcie) ale nie dla mnie…
List od Wiesława, przypomniał Eli, że postawiła w swoim opisie granicę wieku: Witam, dzieli nas wiek — 9 lat, ale może nie jest to aż taka przeszkoda?
Wiesław
Może i nie jest, ale Wiesław ze zdjęcia wyglądał na starszego o lat 29 a nie o 9…
I jeszcze jeden prosty, szczery list o ciekawym nawet tytule” Poznanie”, którego autor napisał do Eli tak:
Witaj!
Po przeczytaniu Twojego anonsu postanowiłem napisać parę słów osobie
Mam na imię Piotr, 46 lat, jestem wysokim
184 cm i szczupłym 77 kg kawalerem, mieszkam w Warszawie.
Mój znak to Koziorożec.
Mam wyższe wykształcenie ekonomiczne.
Lubię teatr, kino, spacery.
Jestem osobą spokojną, tolerancyjną, szczerą i kulturalną.
Mam poczucie humoru, jestem optymistą, osobą pogodną.
Nie lubię kłamstwa i zawiści. Oczywiście też
mam jak każdy wady i zalety.
Lubię wycieczki po górach.
Od mrozu wolę zdecydowanie słońce i ciepło.
Pragnę poznać sympatyczną kobietę z którą
mógłbym spotykać się, rozmawiać i spędzać razem mile czas
oraz zaprzyjaźnić sie.
Miło będzie jeśli odpowiesz na mojego
maila.
Czekam na odpowiedź i życzę udanego dnia.
Piotr
No tak… o co mi chodzi właściwie? — zapytała sama siebie. Albo nudne, śmieszne, bezczelne listy albo… co? monotonne, zwykłe? Przecież nie chcę rewolucji tylko spokoju i stabilizacji. Więc czemu Ci mężczyźni i ich listy mnie wręcz drażnią?
— Bo Ci się w ogóle, ale to w ogóle n i e p o d o b a j ą! Odpowiedział Wewnętrzny Głos.
Oczywiście — zgodziła się. Bo już nauczyła się zgadzać z Wewnętrznym Głosem, jeśli się odzywał — to z konkretnego powodu — jeśli ostrzegał — to okazywało się — zawsze miał rację.
Trzeba szukać dalej. I mimo zmęczenia (czy znużenia?) postanowiła przeczytać jeszcze kilka.
dobry wieczor,
pytania bede zadawal Ci na spotkaniu na kawie, herbacie, na spacerze,
zadzwon prosze
pozdrawiam,
patryk
Dobre sobie! Będzie zadawał pytania! A co to? Wywiad, przesłuchanie czy egzamin. „Skasuj” — wcisnęła natychmiast.
Wśród piszących znalazł się i poeta:
Pokaz mi ze warto z Tobą być…
Pokaz mi ze mam dla kogo żyć…
Daj mi jedno chwile…
Powiedz mi ze się nie mylę…
Może to się zdarzy…
Kiedy zobaczę uśmiech na Twojej twarzy…
Poeta-bez-imienia. Bo podpisu nie znalazła. Ech, Ci artyści .
Otworzyła następną migającą kopertkę i odczytała:
Witaj… jestem Tomasz.
Jestem lekarzem specj., mam wszystko, ale brakuje mi kobiecej psychiki i bliskości. Wydajesz się miłą facetką, podobasz mi się…, masz w sobie coś niepokojącego, dzikiego, zwierzęcy magnetyzm… Nic Ci nie brakuje, chyba?! Ale dlaczego jesteś samotna??Jakie masz wykształcenie i co robisz zawodowo??? Pozdrawiam… T.
Znała ten tekst prawie na pamięć! Szybko odpisała:
Witaj… wklejasz mi ten tekst już chyba piąty raz… daruj sobie. Nie jestem „facetką” i nie jestem „samotna” a Ty pewnie nie jesteś lekarzem. E.
Miała co do tego rzekomego zawodu T. duże wątpliwości. Taki sprytny chwyt marketingowy, kobiety chętnie poznają mężczyzn wykonujących określone zawody i np. wiążą się z lekarzami, prawnikami… prezesami firm… Przeszła do następnych listów. Nieoczekiwanie na ekranie pojawiła się odpowiedź od T. Jestem famili doctor.
Haha, pomyślała, prawie jak doctor House. I wykasowała wiadomości.
Następne nie tylko nie poprawiły Eli nastroju, ale gdy je czytała to „włos się na głowie jeżył” i „ręce opadały”…
Na koniec natrafiła na w miarę sensowny list, napisany poprawną polszczyzną, który nieco Eli przywrócił wiarę w płeć męską i w człowieka w ogóle:
Na wstępie spieszę z wyjaśnieniem: nie jestem z okolicy i nie piszę jako „Mój wymarzony partner”, ponieważ o ile ze wzrostem dałbym jakoś radę, o tyle z wiekiem byłby niejaki problem. Pozwoliłem sobie napisać do Ciebie ponieważ:
1) panowie, w jakim wieku by nie byli, 1)obawiają się (boją się) kobiet zdecydowanych, z własnym zdaniem, pewnych siebie i rezolutnych (za taką mam Ciebie).
2) w/w panowie czują respekt (czytaj: strach) przed wysokimi kobietami o ile są tego samego wzrostu bądź to 2—3 cm wyżsi. Wysokie kobiety z własnym zdaniem to potencjalne zagrożenie dla ich męskości w związku (pisał o tym pan F.) Życzę CI owocnego poszukiwania ciekawych i wartościowych znajomości. Waldek
P.s. Brak zdjęcia w moim profilu to wynik nie do końca poznanych możliwości komputera, ale cały czas się uczę.
Im dłużej Ela była na tym portalu, im więcej listów czytała… im bardziej czytała tym bardziej nie wierzyła, że tutaj, w ten sposób można znaleźć sensownego faceta… To zupełnie tak, jak u Kubusia Puchatka:
Im bardziej Puchatek zaglądał do środka, tym bardziej Prosiaczka tam nie było. Faceta też nie było, im bardziej i jak bardzo by Ela nie zaglądała do portalu randkowego.
Ela zastanowiła się głęboko, czy ludzie w ogóle wkładają serce w pisanie, jeśli tak to dobrze, nawet jeśli piszą tylko tak albo aż tak jak najlepiej potrafią. Uważała, że sama pisze nieźle.
Kiedyś jej opowiadania drukowano w periodykach szkolnych i studenckich, o jedno „O Królewnie Povalonie” — dostało wyróżnienie w Konkursie Form Krótkich i Opowiadań Satyrycznych organizowanych przez ich kółko literackie w liceum.
Przypomniała sobie teraz dokładnie tę historię, która i teraz wprawiła ją w dobry nastrój i dodała wiary w happy-endy.
Dawno dawno temu żyła sobie przepiękna królewna o ognisto rudych włosach i niesamowicie zielonych oczach. Na imię miała Povalona. Od dziecka wyróżniała się nieposkromioną naturą i dziwnymi pomysłami. Większość z nich była nawet oryginalna…
W królestwie — w oddaleniu od Zamku stała Samotna Wieża. Zaglądać do niej nie wolno było nigdy i nikomu…
Ponieważ Królewna chętnie zaglądała tam, gdzie nie wolno było i odwiedzała miejsca, których nie powinna — zajrzała również do Wieży.
Królewna Povalona weszła do Kamiennej Komnaty i … nagle ciężkie drzwi zamknęły się za nią bezpowrotnie odcinając od Tamtego Świata.
Nikt nie szukał Królewny w Samotnej Wieży, bo nikomu nie wolno było tam zaglądać.
Po pewnym czasie ogłoszono, że Królewna zaginęła w tajemniczych okolicznościach.
Królewna żyła w Wieży całkiem szczęśliwie. Nie miała tam co prawda ani pokarmu, ani napoju, ale nauczyła się karmić Własnymi Marzeniami…
Nauczyła się nie pamiętać Tamtego Świata i tęsknic za nim. Umiała zbudować własny Świat z Zamkniętej Komnacie i napełnić go, tym, co było jej potrzebne.
Jakiż smutny i nieodgadniony byłby los Povalony, gdybyśmy nie dowiedzieli się, że ta bajka ma szczęśliwe zakończenie.
Otóż, pewnego dnia przejeżdżał obok Samotnej Wieży — Królewicz. Zdrożony i Zbuntowany. Mógł żyć w innych warunkach — godnych Królewicza. Ale wolał żyć w Podróży. Podobnie, jak Povalona — lubił robić wszystko na opak, żyć „wbrew” i mówić „na przekór”. Rzecz jasna — uwielbiał wręcz zaglądać, tam, gdzie nie powinien. Dlatego też Przewrotna Ciekawość powiodła go do Samotnej Wieży i Uwięzionej tam Povalony, o której istnieniu, co prawda wtedy jeszcze nie wiedział, ale znał Ją nieco ze swych Proroczych Snów.
Kiedy otworzył Zatrzaśnięte Drzwi z napisem „NIE WOLNO ZAGLADAĆ ANI TYM BARDZIEJ WCHODZIĆ” prowadzące do Kamiennej Komnaty ujrzał tam Niebotycznie Piękne Rudowłose Dziewczę. Bo — choć kilka lat samotniczego karmienia się marzeniami już upłynęło — Povalona nic a nic nie straciła na Atrakcyjności. Jak widać Dieta Marzeń służy kobietom.
Królewicz — wyjawmy teraz jego imię — Svirus — bez namysłu chwycił Kobietę Swoich marzeń za rękę i porwał na powrót do Zapomnianego Świata.
Nawet jeżeli wiedział, że jest ona nieco hm… powalona… (bo któż, nawet będąc wyjątkowa Królewną — umie karmić się Marzeniami?) postanowił podjąć ryzyko.
— Czy Ty mnie w ogóle słuchasz, Kobieto, ocknij się! Karcący głos Ewki przywołał Elżbietę z powrotem do galeryjnej kawiarni. Pytałam, czy możemy już iść? Wiesz, Jurek zaplanował dziś wypad do kasyna, musze mieć coś na okoliczność, rozumiesz, muszę. W dwudziestym piątym sklepie poczucie przymusu ogarnęło również Elę. Zrozumiała, że musi wracać do domu, ba, chce wracać do domu. Ewa była nadal niezaspokojona zakupowo. Owszem, kupiła pantofle oraz tunikę, a nawet spodnie na wyprzedaży, ale brakowało jej jakiegoś „szykownego akcentu”. — Wiesz, taki niedbały drobiazg, a od razu widać, że i odpowiednio kosztował i trzeba mieć dobry gust, aby go wybrać!
Ela nie była pewna czy Juruś doceni starania Ewki. Ani czy ktokolwiek z bywalców kasyna zauważy szykowny drobiazg. Ewka jedna była nieugięta. Nieugięcie Ewki Elżbieta przerobiła wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że jednym sposobem uwolnienia się z zakupowego amoku Ewki — jest jej w zakupie po prostu pomóc. Zaproponowała, że poszuka takowego drobiazgu w niezastąpionej szkatułce Babci Jadzi. — Jesteś genialna! Zakrzyknęła Ewka z płonącymi policzkami. Przecież właśnie o to chodzi! Stylowe retro!
Babcia Jadzia… Tak jej brak, choć to już 15 lat minęło, odkąd odeszła. Ta szkatułka to jedno z piękniejszych wspomnień z dzieciństwa. — Zobacz, Elżuniu, mówiła babcia, ten pierścionek dostałam od Dziadunia w dniu naszych zaręczyn, ten medalik należał do braciszka Dziadunia — Józefka, któremu zmarło się przedwcześnie na zapalenie opon mózgowych. Te kolczyki nosiła Prababka Adela. Baliśmy się jej wszyscy. Była groźna, ale bardzo nas kochała…
Każdy drobiazg w szkatułce miał swoją historię. Teraz Ela miała w swym posiadaniu i szkatułkę i historie. Była za nie odpowiedzialna. Za kawałki życia i wspomnienia zatopione w srebrze i złocie.
Propozycja skorzystania ze szkatułki Babci Jadzi uwolniła obie panie od konieczności dalszego galeriowania. Czynność ta ostatnio modna, spowodowała ponoć powstanie pewnego młodzieżowego nurtu. Dziewczyny w wieku gimnazjalnym, licealnym, a nawet i młodsze uprawiały galerianizm, czyli szukały męskiego towarzystwa po galeriach. Media określały to bardziej brutalnie, nazywały galerie handlowe „współczesnymi świątyniami konsumpcji”, a aktywność dziewczyn w galeriach — prostytuowaniem się. Ela i Ewa nie były zainteresowane poznaniem mężczyzn w galerii, poza tym miały swoje „łowy” w necie.
Mazda Ewki pewnie wjechała w osiedlową uliczkę prowadzącą pod dom Elżbiety. Kwiecistego Babsztyla ani Fiesty na szczęście już nie było.
— Mam sałatkę jarzynową, mozzarellę, zieloną herbatkę i chyba trochę bigosu od mamy — zawiadomiła Ela odnośnie zasobów kulinarnych. Możemy coś dokupić na dole u Pani Basi.
Kiedy Panie Ela i Ewa stanęły przed drzwiami mieszkania były dodatkowo zaopatrzone w wodę mineralną, paczkę kukurydzy, orzeszki w czekoladzie, kostkę masła, Teletydzień, paczkę chusteczek higienicznych i puszkę karmy dla Mistera. A to wszystko na wypadek, gdyby im się trochę zeszło… Nie tyle na przeglądaniu zawartości szkatułki, która to obie znały dość dobrze, co na Strategii Polowania w Sieci. Właściwie to Ewka upierała się przy strategiach. Elce zależało na porządnym facecie. Sztuk: jeden. Mogła zrezygnować z polowania, uwodzenia, castingu i przebierania wśród kandydatów (oby w ogóle byli!).
Ewa błyskawicznie zalogowała się na stronie, ponieważ obie znały nawzajem swoje konta i hasła — takie były od początku ustalenia — tylko rzuciła: — wchodzę na twoje! I za chwilę: No, no, Laska, ale masz newsy!
— Czytaj, a ja zrobię nam przekąski!
Ewka przybrawszy specjalny ton i dykcję oznajmiła: proszę proszę „Nocny Kowboj” — Kto taki? — zdziwiła się z kuchni Elżbieta. — No sama posłuchaj.
„Jeżeli Pani pozwoli możemy sie kiedyś spotkać. Bardzo często bywam w Warszawie. Jestem właśnie na nocnej zmianie w jednym z Krakowskich hoteli a pracuje tez na PKP w Centrum Kierowania Przewozami. Takie dwie skrajnoscie, ale jakoś sobie radze. Z internetu korzystam tylko tutaj w pracy. Bardzo Prosze Pania o pare zdań. P.S. Nie mam tu takich technicznych mozliwosci, zeby zdjecie zeskanować czy tez wysłać. Moge wysłać moje zdjęcie z telefonu na Pani meila albo telefon, mój numer telefonu to … Jeżeli Pani może Proszę wysłać mi również swój numer”.
— Dobry jest! Miałaś już kiedyś kolejarza? Takiego w dodatku, co ma „dwie skrajnoście”, Tacy podobno są najgorsi — jak marynarze! Ewka prawie pokładała się ze śmiechu.
— O, a tu masz jakąś odpowiedź chyba na Twoją odpowiedź. Niejaki Canaletto do Ciebie się zgłasza — haha, pisze: „Naprawde mozemy sprubowac”.
— Kochana, takiej pruby przez „u zwykłe” to ja bym nie odpuściła! Jak rany, czy tam sami dyslektycy, dysgraficy i ogólnie analfabeci? Do mnie też ciągle sami wrogowie ortografii, fleksji i składni piszą. Nie, nie cudzoziemcy. Polacy, Rodacy, Krakowiacy i Górale, zaśmiała się Ewka. Ale czekaj niechajże jakieś światełko w tunelu zaświeci… O, jest, jest, uwaga! „Dzien dobry!!! Mam na imię Jurek mieszkam w Szczecinie od 6-ciu lat, wcześniej mieszkałem w Hamburgu od roku 1984.
Mieszkam w Szczecinie na bardzo ładnej spokojnej zielonej Dzielnicy. Po dłuższej gonitwie za Pracą zdecydowałem się moje Zycie troche ustabilizowac. Z czystej ciekawości chciałem sie dowiedziec czy drogą Internetową mozna znalezc PARTNERKĘ ZYCIOWA. Było by mi bardzo miło poznac Cie blizej.
Jezeli masz ochote na Znajomosc to proszę odpisz. Pozdrawiam Cie cieplutko.”
— No proszę, światowiec i asekurant! „Chciałem się dowiedzieć czy można znaleźć partnerkę przez Internet” Haha, niby tak „niechcący” pisze. I czemu niektóre wyrazy z dużej litery? Nieważne. Ale i tak za daleko. jeździć Ci się nie będzie chciało, uwaga!!! To Szczecin! A jak gościa zapuścisz do siebie, to może się zasiedzieć. Czekaj otworzę fotkę. O! O! No i dobrze, że ze Szczecina. Na odległość Cię nie wystraszy, hahaha- skomentowała Ewka.
Ela, nie wiedząc czemu, postanowiła stanąć w obronie hambursko-szczecińskiego amanta.
— Ewa, bo Ty to tylko byś samych pięknych chciała. A co, facet nie może mieć pięknej duszy? Wygląd się tylko liczy? Ci za przystojni nie są dobrzy na stałe!
— No proszę Cię, Elutka! Ty nie szukasz tu męża, Ty polujesz, zapomniałaś!? A jak już chcesz bronić tych wewnętrznych wartości — to jednak tu przyjdź i zastanów się czy w takiej powłoce cielesnej byś chciała nawet tego i wartościowego!
Ela zbliżyła się do monitora. Mimo szczerych chęci nie mogłaby się zmusić do obcowania (od razu skojarzyło to się jej z „obłapianiem”) z Zygmuntem, mimo potencjalnego piękna jego duszy oraz charakteru.
— Czytaj dalej. Może znajdziesz jakiś kompromis? Zresztą napisałam w opisie: „Szukam Pana interesującego wewnętrznie i zewnętrznie.”
— Wiem, wiem, co napisałaś, nie wysiliłaś się z tym opisem — nie darowała sobie Ewka. No… ale to Ty będziesz zbierała żniwo — powiedziała jakoś tak złowróżbnie, ze Elżbieta pomyślała, czy nie lepiej się wycofać…
Jej rozmyślania przerwała Ewa. — No proszę, jednak są nie tylko napaleńcy, ale i stonowani pragmatycy. Jako pragmatyk i realista, jak rzekł Lipski, wtrąciła Ewka, pisze do Ciebie niejaki Wojciech:
„Po przeczytaniu Twojego anonsu postanowiłem napisać parę słów o sobie Mam na imię Wojtek, 41 lat, jestem wysokim 184 cm i szczupłym 77 kg kawalerem, mieszkam w Warszawie. Mój znak to Koziorożec. Mam wyższe wykształcenie ekonomiczne.
Lubię teatr, kino, spacery. Jestem osobą spokojną, tolerancyjną, szczerą i kulturalną. Mam poczucie humoru, jestem optymistą, osobą pogodną. Nie lubię kłamstwa i zawiści. Oczywiście też mam jak każdy wady i zalety. Lubię wycieczki po górach. Od mrozu wolę zdecydowanie słońce i ciepło. Pragnę poznać sympatyczną kobietę z którą mógłbym spotykać się, rozmawiać i spędzać razem mile czas oraz zaprzyjaźnić się.
Miło będzie jeśli odpowiesz na mojego maila.
Czekam na odpowiedź i życzę udanego dnia.
— Normalnie jak „cefauka” połączona z listem motywacyjnym. W sumie wygodne — niezobowiązujące i można wklejać na początek w listach do wielu kobiet. Ja, takich miejsca wywalam. Jak nie ma tego „czegoś” od pierwszego listu, od pierwszego zdania, to znaczy, że facet jest drętwy i tyle. Jak to moja Babunia mawiała „facet z biglem” Pamiętaj, jak facet będzie bez „bigla” — olej.
Ela zastanawiała się tymczasem jak rozpoznać czy facet ma bigla czy nie i czy rzeczywiście należałoby takich „bez polotu” od razu dyskwalifikować? A może to jakiś interesujący umysł ścisły a bez talentu literackiego? Ewka nie dała jej dokończyć myśli. Ela była zadowolona, że przynajmniej dokończyła pomidory z mozarellą i herbatę, z którymi to zmierzała w kierunku pokoju. Tymczasem Ewcia donosiła: O masz i śledczego! „dobry wieczor, pozdrawiam, pawel. pytania bedze zadawal Ci na spotkaniu na kawie, herbacie, na spacerze, zadzwon proszę.”
— Ale to już było wcześniej — przypomniała sobie Ela. Chyba u Ciebie, a może i u mnie.. sama nie wiem… i inne miał imię raczej…
— Haha, ale telefonu to koleś nie podał! No i może wysyła takie maile powtarzalnie? I może sprawdza Twój dar jasnowidzenia! No nie mogę, ale egzemplarze. Jeden lepszy od drugiego! Jak więcej nie masz, to ja włażę na mój profil, ok?
Ela potwierdziła i zajęła się chwilowo wspomnieniem o pewnej znajomości, co prawda nie z netu, ale za sprawą znajomych, którzy chcieli dobrze. To było kilka lat temu. Jerzy został jej przedstawiony jako obiecujący biznesmen, właściciel dobrze prosperującej hurtowni pod Warszawą. Z pozostałych drobiazgów miał jeszcze kilka aut, parę rasowych psów i jacht na Mazurach. Z domem rzecz jasna. No idealna partia. Miał tez pewne niedoskonałości, byłą żonę i dwójkę dzieci, na które łożył regularnie i niemało. Oczywiście początkowo Ela oceniała te fakty wyłącznie pozytywnie.
Zazwyczaj rozwiedzionych tatusiów nie można się doprosić o pieniądze z alimentów, a Jerzy finansował zajęcia dodatkowe, wakacje i przyjemności, prócz stałych miesięcznych kwot. Dzieci zapewne miał sympatyczne (oceniła ze zdjęcia) bo poznać osobiście się nie udało, choć Ela miała dobre chęci i wiele tolerancji. A o to ostatnie wcale nie było tak łatwo u bezdzietnej samotnej kobiety po trzydziestce. Zaczęło się sympatycznie i obiecująco. Po trzech spotkaniach na mieście Jerzy zaprosił ją do siebie. Ela zakładała, że pozostanie tam do dnia następnego, ale cóż, pomyślała, jesteśmy dorośli przecież.
Jerzy postarał się i owszem. Uraczył dobra kolacją w nastrojowym otoczeniu, płytotekę i sprzęt grający miał imponujące, atmosfera robiła się coraz swobodniejsza. Zasiedli na kanapie, z każdą chwilą coraz bliżej i bliżej, aż w końcu Jerzy objął ją ramieniem i subtelnie rozpoczął zabiegi zmierzające do pozbawienia Elżbiety odzieży wierzchniej. Nie dowiedziała się czy pozbawiłby ją również bielizny, bo sytuacja nieoczekiwanie się skomplikowała. Otóż Jerzy, po wstępnym i namiętnym pocałunku, porwał nogę Elżbiety i uniósł ją do swoich ust. Ela zaniemówiła. Znali się krótko, to po pierwsze i taka pieszczota wydała się jej nazbyt śmiała, a po drugie, Jerzy dziarsko tę nogę do siebie pociągnął, tak, że pozycja Elżbiety na kanapie stała się niedogodna i mało elegancka. Ela miała nawet lekkie problemy ze swobodnym oddychaniem, ale postanowiła wytrwać, aby nie burzyć romantyzmu chwili. W zasadzie z zadartą kończyną oraz spódnicą wcale komfortowo, ani tym bardziej romantycznie, się nie czuła, ale przekonała siebie, że to taki zanikający sposób uwodzenia kobiety. Myśli krążyły jej w głowie. Na drugim końcu Elżbiety głowa Jerzego krążyła wokół stopy Elżbiety, aż nagle poczuła lekkie ukąszenie i zmysłowy jakby lwi pomruk „mhmmmmmmm, wrrr”, którego autorem najwyraźniej był Jerzy, gdyż nikogo poza nimi w pokoju nie było! Elżbieta zaniemówiła po raz drugi, choć przecież wcale się od pierwszego razu nie odezwała. Postanowiła przetrwać oryginalne zaloty Jerzego, wierząc, że w końcu przywróci ją do normalnej pozycji i zaniecha podgryzania jej nogi.
— Ty Namiętna Kocico — ryknął znienacka Jerzy, a Ela głębiej zapadła się w kanapę, nie tyle z wrażenia, co z takiego powodu, że Jerzy coraz bardziej zawłaszczał jej nogę. Ela nigdy tak o sobie nie sądziła, ale skoro to się mężczyznom podoba, pomyślała, że może też przynajmniej zamruczy. Chciała wywrzeć na Jerzym jak najlepsze wrażenie w swojej nowej roli. Niestety nie udało się jej, bo Jerzy gwałtownie załkał, a nawet zakwilił do jej stopy, którą szczęśliwie jednak za chwilę puścił. Ela zupełnie oniemiała, nie rozumiejąc co się dzieje.
— Tak, na początku takie zawsze jesteście! Kocice i kociaki, a potem tak po prostu wsiadacie do auta kolegi z instytutu i jedziecie z nim gzić do podmiejskiego motelu! Ela zaniepokoiła się, bo po pierwsze, nie miała żadnego kolegi z instytutu, a już na pewno z nikim nie jeździła do moteli.
Tymczasem Jerzy uronił łzę i głos mu nieco zadrżał. — Nic was nie obchodzi kochający wierny mąż i biedne osierocone dzieci! Jesteście wyuzdane i nienasycone — unosił się Jerzy, a Ela próbowała dyskretnie się od niego odsunąć, gdyż po prostu zaczynała się bać. Już była w bezpiecznej odległości, kiedy Jerzy złapał ją za ramiona, potrzasnął i wysapał: „Śledziłem ją, rozumiesz, śledziłem sukę, kiedy woziła się z tym swoim docentem. Co, co on miał czego ja nie mam?! Powiedz mi — zasapał i ponownie zatrząsł Elżbietą.
Eli wreszcie udało się opuścić gościnny dom Jerzego. Bo tak nagle jak załkał, a potem zagrzmiał, Jerzy po trzecim pytaniu i potrząśnięciu ramionami Eli, pochylił się i zasnął wtulony w kanapę. Być może kanapie dalej zadawał trudne pytania, ale tego Ela nie chciała już sprawdzać.
Znajomi przepraszali. Przyznali, że wiedzieli, że „rozwód Jurka był bolesny i on nie całkiem doszedł do siebie”. Sądzili, że spokojna Ela będzie balsamem na jego rany. A on będzie dla niej podporą. Naprawdę chcieli dobrze.
Od tamtej pory Ela unikała „randek w ciemno”, a nawet randek w jasno. Przez kilka miesięcy obawiała się z kimkolwiek spotkać. Unikała jakichkolwiek damsko-męskich kontaktów, poza pracą, która zajmowała jej większość czasu, robiła szybkie zakupy, jeździła na rowerze, chodziła na basen. Unikała mężczyzn, unikała nawet patrzenia na nich. Nie chciała też, by mężczyźni na nią patrzyli, ale na ostatnie, niestety, nie zawsze miała wpływ. Ela zaczęła myśleć, a potem wręcz mieć przekonanie, że takie samotne, kobiece życie „singielki” ma swój urok. Mężczyźni oznaczali kłopoty. Mimo solidnego psychologicznego wykształcenia popartego osobistymi pokładami realizmu, Ela skłonna była uwierzyć, że takie jest jej przeznaczenie — samotny żywot wyedukowanej, (być może) atrakcyjnej dziewczyny z Mokotowa, która w ramach relacji międzyludzkich i życia uczuciowego może poświęcić się własnemu kotu albo wujowi Leszkowi, który „niebawem będzie wymagał stałej opieki”, jak mawiała mama. Dopiero Ewa zdołała ją nakłonić na ten Eksperyment Radkowy.
Może dlatego dała się namówić, że praktycznie nie wierzyła, że to się uda…
— Co tu miałoby się nie udać, Kochana? — rzeczowo zapytała Ewka. To MY i tylko MY będziemy filtrować, stawiać warunki i decydować, czy w ogóle raczymy jakiegoś kandydata zaszczycić możliwością spotkania! Jak zwykle Ewa była pewna siebie, pełna optymizmu i pełna tego magicznego uroku, którego Ela nierzadko jej zazdrościła.
Rozdział II
Kilka miesięcy minęło nie wiadomo, kiedy i nie wiadomo, kiedy nadeszła wczesna jesień. Najpierw błyskawicznie minęły wakacje, w które Elżbiecie nie udało się nigdzie wyjechać. Tak już było od kilku lat i Ela nawet niespecjalnie tęskniła za tymi wyjazdami, no bo co to za radość przyglądać się zakochanym parom albo szczęśliwym rodzinkom z dwójką uroczych dzieciątek… Ewa za to szalała na urlopie. Na każdym urlopie. Jej „wakacyjne podboje” należały to swoistego urlopowego rytuału. Zawsze wracała — czy to z Mazur czy z Teneryfy — odmłodzona, radosna, z seksualnym błyskiem w oku. Ela tak nie umiała. I nie chciała. Coraz częściej tęskniła do domowych wieczorów z bliskim sercu mężczyzną, z dziećmi bawiącymi się na dywanie. Początkowo ganiła się za te myśli: „Nie teraz, nie pora, najpierw doktorat, obiecałaś sobie, nie rozklejaj się kobieto, nie jesteś łzawo — romantyczna”. Coraz częściej jednak chciała zmienić to „teraz” które od kilku lat było w jej życiu. Życiu samotnym, skupionym na pracy, dającej jej dużo satysfakcji, na spotkaniach z Ewą, no i może kilkoma innymi osobami. Rodzice, tak, zapomniałaby o rodzicach. Za każdym razem jak mówiła albo myślała o Mamie i Tadeuszu, którzy przecież był jej ojczymem, zawsze nazywała ich „rodzicami”. Przecież oni są moja Rodziną — pomyślała. Kochający, wspierający, zawsze pomocni.
— Chciałabym mieć takie małżeństwo jakim są moi rodzice — myślała często — ale to chyba nie jest możliwe, takich małżeństw już nie ma. „Stara Szkoła Starych Dobrych Małżeństw” — uśmiechnęła się w myślach do tego określenia. Warto by taki poradnik napisać — pomyślała. Poważnie. To by szło jak świeże bułeczki. W dzisiejszych czasach pełnych konsumpcji, wyrachowania, związków z rozsądku i wśród niejasnych zasad jakże dalekich od tradycyjnych rodzinnych wartości…
Z Ewą spotkały się dopiero po wakacjach. Obie były pochłonięte, ale różnymi rzeczami. Ewa polowała dalej. Ewa zajęta była sprawami zawodowymi, które dalekie były od randkowania. Szczerze powiedziawszy to w ogóle zapomniała o tym ich wspólnym „planowym polowaniu na facetów”, dlatego zaskoczyło ją pytanie Ewy rzucone od razu w przedpokoju:
— No i jak? Opowiadaj opowiadaj, kogo ustrzeliłaś? Hm?
_ Chodzi Ci o nowych klientów? — trochę nieprzytomnie zapytała Ela.
— Ha ha, klienci, to Ty postanowiłaś na tym zarabiać, no nie mogę… Kogo upolowałaś w sieci, Kobieto! O to mi chodzi. Nie powiesz, chyba że całe wakacje spędziłaś samotnie w łóżku?
Ela pomyślała, że zamiast odpowiadać na te niemiłe dla niej pytania, naprowadzi Ewkę na trop łowiecki, czyli sprowokuje, by zajrzały do swoich skrzynek. Po tylu tygodniach, nie wiedziały, czy ich profile są w ogóle jeszcze aktywne. Z niemałym zaskoczeniem odkryły, że obie mają po kilkadziesiąt maili! Niektóre od tych samych, niestety, „amantów” wysyłających standardowe j treści wiadomości nie tylko do różnych, ale nawet po kilka razy do tych samych, jak się okazało, kobiet. Niejaki Ballantines, na przykład okazał się znanym, bo opisywanym na forach przez zawiedzione w niespełnionych oczekiwaniach panie, kłamliwym podrywaczem. Twierdził, że mieszka na Florydzie, na portalu miał stosowne zdjęcie, ale czy swoje własne, tego się nie dowiedziały. Przedstawiał na pierwszym planie swoje zalety jak uczciwość, wierność, czułość, a takie tam dodatki jak jacht i własna plaża, porsche, są przecież zupełnie bez znaczenia dla kandydatek z polskiego rynku matrymonialnego.
Tym razem zaczęły czytać skrzynkę Eli. Z dwóch pierwszych powiało codziennością i normalnością
Witaj Dziewczyno z Mokotowa!
Po przeczytaniu Twojego anonsu postanowiłem napisać parę słów osobie
Mam na imię Piotr, 46 lat, jestem wysokim
184 cm i szczupłym 77 kg kawalerem, mieszkam w Warszawie.
Mój znak to Koziorożec. Mam wyższe wykształcenie ekonomiczne.
Lubię teatr, kino, spacery.
Jestem osobą spokojną, tolerancyjną, szczerą i kulturalną.
Mam poczucie humoru, jestem optymistą, osobą pogodną.
Nie lubię kłamstwa i zawiści. Oczywiście też mam jak każdy wady i zalety. Lubię wycieczki po górach.
Od mrozu wolę zdecydowanie słońce i ciepło. Pragnę poznać sympatyczną kobietę z którą mógłbym spotykać się, rozmawiać i spędzać razem mile czas oraz zaprzyjaźnić sie. Miło będzie jeśli odpowiesz na mojego maila. Czekam na odpowiedź i życzę udanego dnia. Piotr
Kolejny list brzmiał następująco:
dobry wieczor
ja juz po mojej ukochanej pracy w domu zasiadłem przed kompem. Dzien dzisiaj pogodowo ponury ale nam w firmie humory bardzo dopisuja. Realizujemy coraz dynamiczniej zalozone cele. Rozwijamy sie. Ostatnio zajalem sie takze gotowaniem obiadow dla moich wspolpracownikow, zalozylismy taka spoldzielnie. Oni kupuja towar ja gotuje i oni zmywaja. Jest super zwlaszcza ze kuchnia jest prawdziwa moja pasja. Idzie dosc gladko i przyjemnie W weekend jesli nie bedzie padac mam zamiar skorzystac z roweru i jakas wycieczke uskutecznic, a jesli popada to basen. AAAA napisze ze mieszkam na warszawskiej ochocie w otoczeniu kilku wspanialych parkow. Jest pieknie zielono. mam na imie Lukasz
— Nudaaa — orzekła Ewka. Wchodzimy na mój profil.
— O, Już lepiej! Ela nie miała wątpliwości, że Ewce jest „lepiej”, kiedy czyta te długie wywody:
Witaj idealna. Takie życie ciekawe i co dalej? Myślę, że niezależnie od wieku każdy może sobie postawić takie pytanie. Odpowiedz na nie wynika z aktualnej sytuacji danej osoby. Ja od niedawna jestem na tych stronach. Zainspirowała mnie do zajrzenia na nie książka Samotność w sieci Janusza Wiśniewskiego. Żeby być aktywnym na tych stronach to trzeba mieć dużo czasu. Oczywiście każdemu przyświeca inny cel pojawiania się na tych stronach. Ja na razie natrafiłem na mało osób z którymi mogę podyskutować na tych stronach. Większość zainteresowana jest chyba randkowaniem i patrzy na potencjalnego kandydata pod tym względem oglądając jego wzdłuż i wszerz. Szukając partnera/partnerkę na przyszłość. Ja podałem wiarygodnie swój stan ( żonaty)i myślę, że w związku z tym nie jestem atrakcyjnym partnerem dla innych. Ale jestem zawsze szczery zresztą co to oznacza? Za miesiąc dwa mogę być w separacji — czy to coś zmieni. Będę innym człowiekiem? Miłość przemija i potrzeba nieraz nowych bodźców w sferze uczuciowej i emocjonalnej (namiętności, ciepła, przytulania się).I ja takich bodźców i doznań poszukuje na tych stronach. Wierzysz jeszcze w miłość? Liczysz, że ją tu znajdziesz? Może znajdę tu osoby, które nie patrzą na partnera docelowo i perspektywicznie ale to co aktualnie reprezentuję i co mogę dać drugiej osobie. Oczywiście dla drugiej strony nie musi mieć to jakąś wartość. Stąd takie rezultaty. Patrzę na te przyjaźnie zabawowo nie przywiązując do tego większego znaczenia. Dwie perełki udało mnie się z tego tłumu internautów wyłowić. Dyskutujemy ze sobą na różne tematy i daje to nam jakieś wartości. Stwierdzamy, że jesteśmy nietuzinkowi — opieramy się trochę już na swoim doświadczeniu. Często podróżuje w różne regiony kraju Niedawno byłem w Ciechocinku, Warszawie, Łodzi.
W nowym miesiącu znowu trochę wyjazdów Warszawa, Katowice, Gdynia. To nieodłączny element mojej pracy zawodowej. Zapraszany jestem na wykłady do tych miast. Pozwala mi to poznawać ciągle nowych ludzi co bardzo lubię. Mamy moją ulubioną pora roku — jesień to najbardziej barwna pora roku. Lubie napawać się tymi kolorami jesieni od żółci, czerwienie, do brązów. Jestem pogodnym facetem. Lubię ruch i niebanalne spędzanie czasu. Taniec, tenis, narty. Znajdziesz również w mnie partnera do gry w tenisa i dobrego jedzenia( dobrze gotuję) i tańca. Lubię wokół siebie tworzyć odpowiednie klimaty — otoczenie, zmysłowe zapachy. Dla mnie najważniejszy jest intelekt u kobiety a dopiero potem inne cechy. Ja cenie sobie zaradne i silne kobiety aktywnie przechodzące przez życie. To mnie kręci u kobiet. Zawsze w życiu kierowałem sie zasadą partnerstwa w stosunku do drugiej strony chociaż nie zawsze po czasie okazywało się to dobre. Ale do poznanej osoby jestem zawsze uczciwy i otwarty. Kiedy będziesz w moim wieku to przekonasz się, ze są to najpiękniejsze lata w których można jeszcze wiele osiągnąć. Kobieta dopiero w wieku 40 lat zauważa co jest dla niej najlepsze. Zgodzisz się chyba w tym względzie ze mną? Iskra zawsze w odpowiednich klimatach się może przerodzić w ogień i fascynację? Rysujesz mi się jako osoba nietuzinkowa podejmująca różne wyzwania?
Ja jestem wojownikiem i łatwo nie rezygnuję z możliwości poznania ciekawych osób. Stać mnie cały czas na różne aktywności, które dla innych mogą być szaleństwami.
Lubię wiele innych rzeczy ale o tym później np. lubię wiśnie w każdej postaci. Zdjęcie prześlę w prywatnej korespondencji. Traktuj ten list jako uzupełnienie mojej wizytówki. Pozdrawiam MEL
— O Jezuuu, prawie zawyła Ewka ale nudziarz! MEL, Gibson może? Co za palant… Gada jak przekupa, to znaczy pisze nawet, do tego mąciciel i ściemnia! Pomyśl sama: „mogę być w separacji”. To co on, kurna, nie wie? Zdenerwowała się Ewka. I skąd ja mam, do cholery wiedzieć, co zauważa kobieta czterdziestoletnia, skoro mi jeszcze daleko do czterdziechy?” I to na koniec: „Traktuj ten list jako uzupełnienie mojej wizytówki.”. Uzupełniacz się znalazł, a w ogóle to ja nie ma ochoty mieć z nim kontaktów z uzupełnieniem, czy bez.
Ale zaraz, zaraz… O! Mamy i artystę. Poeta, uważaj, czytam:
Temat: Michał
Pokaz mi ze warto z Tobą być…
Pokaz mi ze mam dla kogo żyć…
Daj mi jedno chwile…
Powiedz mi ze się nie mylę…
Może to się zdarzy…
Kiedy zobaczę uśmiech na Twojej twarzy…
— No i na koniec, rewelacja, posłuchaj… Kto do mnie pisze… bradpit62!
— A co Ci pisze? Ela była szczerze ciekawa.
— Co, no bardzo proszę: Witam serdecznie I pozdrawiam nie ukrywam ze bardzo chetnie bym pania poznal mam na imie Janusz I pochodze z Sopotu co Pani Ladna na to powie…
— Rozumiesz, Sopot, powinnam paść z wrażenia… i co za styl „Pani ładna”, jak rasowy „cwaniak warszawski” gada…
— Może emigrant ze „stolycy”? Wyraziła przypuszczenie Ela, śmiejąc się prawie już na głos z oburzenia Ewki.
Ela zaczynała być już znużona tym polowaniem i randkowaniem w sieci. Ewa — przeciwnie — dostawała rumieńców i niezwykłej energii czytając listy z obu skrzynek, i swojej i Eli, a przez to stawał się jeszcze ładniejsza, co nie bez zawiści zauważyła Ela. Pomyślała, że Ewa, co by nie robiła od facetów opędzić się nie może, nawet takich gotowych na małżeństwo. Tymczasem jej wcale nie zależy na zamążpójściu, a Eli przeciwnie. Po zastanowieniu doszła do wniosku, że ona i Ewa mają zupełnie ale to zupełnie inne cele i innymi wartościami się kierują… Eli zależało na prawdziwym, trwałym związku, a warunkiem jego trwałości i jakości była wzajemna wierność i szacunek. Ewa natomiast nie podzielała tych „romantycznych poglądów i wizji”. Ech, żeby mi się trafił choć jeden poważny kandydat, taki prawdziwy i na całe życie — pomyślała Ela, a na głos obwieściła:
— Wiesz Kochana, ja już mało co widzę i kojarzę, skonana jestem. Może na dziś damy spokój?
— Ok., ok., to ja spadam, Mała. Ewa uśmiechnęła się figlarnie. — I pamiętaj, jutro widzimy się o osiemnastej na fitnesie!
Po wyjściu Ewy, Ela jednak nie poszła spać. Przynajmniej nie od razu. „Ostatnia szansa” — pomyślała. Jeśli teraz, dziś wieczorem nikt sensowny do mnie nie napisze, to ja się wymiksowuje z tego interesu, jak by rzekła Evita. Postanowiła się najpierw wykąpać, a następnie ze szklanką ulubionej zielonej herbaty zasiadła przed monitorem i otworzyła skrzynkę.
Może to nie jest metoda na znalezienie Kogoś Na Stałe? Pomyślała. Ale z drugiej strony — co jest dobrą metodą? Próbowała poprzez znajomych (Bogdan oraz Jerzy), zdawała się na przypadki — możesz spotkać mężczyznę Twojego życia, ot, tak po prostu na ulicy-wyczytała w jednym z artykułów. Ela była skłonna wierzyć w przypadki i zbiegi okoliczności. Uznawała Prawo Przyciągania. Stosowała nawet afirmację. Sama je układała — bo przeczytała, że tylko takie działają najlepiej. Pamięta, jak wyszukiwała w Internecie pomysły na te afirmację, Chyba najbardziej zadziwiło ją zestawienie: 365 afirmacji miłosnych. Na każdy dzień roku. Przejrzałą listę.
Rzeczywiście, wyglądało na to, że afirmację się nie powtarzały! To dopiero sztuka ułożyć ich aż tyle. Najbardziej podobały się Eli afirmację Louise Hay i Boba Mandela. Postanowiła zapisać te najciekawsze i najbardziej trafiające do jej serca.
Najpierw zapisała na różowej kartce (…dlaczego różowej? Chyba to taki kolor miłości — uznała potem): AFIRMACJE IDEALNEJ MIŁOŚCI Boba Mandela.
Zasługuję na bezinteresowną miłość.
Zasługuję na to, co otrzymuję.
Bezpiecznie jest poddać się miłości, jaką darzą mnie ludzie.
Potrafię kochać.
Jestem osobą kochającą.
Mogę bezpiecznie kochać innych.
Mogę wyrażać wszystkie swoje uczucia i opinie w obecności innych osób.
Im pełniej wyrażam siebie, tym bardziej siebie kocham.
Im pełniej wyrażam swoje uczucia i opinie, tym bardziej inni mnie kochają.
Miłość jest wyzwoleniem, nie pułapką.
Im bardziej wybieram swojego partnera, tym większą odczuwam wolność.
Pozwalam teraz partnerowi, aby mnie w pełni wspierał.
Szczególnie spodobały się Eli dwie afirmację i postanowiła je podkreślić na swojej liście.
Mogę być całkowicie sobą w obecności partnera.
Pozwalam partnerowi, aby był całkowicie sobą w mojej obecności.
Do listy dodała wybrane afirmację Louise Hay, które przypadły jej do gustu i do serca:
W bezkresie życia, w którym jestem, wszystko jest doskonałe, całkowite i pełne.
Żyję w zgodzie i harmonii z każdym, kogo znam.
To jest ważne — pomyślała. Z każdym, harmonia z każdym, nie tylko z wybranymi. I pisała dalej.
Głęboko w moim wnętrzu jest nieskończone źródło miłości. Pozwalam teraz wypłynąć tej miłości na powierzchnię. Wypełnia ona moje serce, moje ciało, mój umysł i świadomość, całą moją istotę.
Im więcej miłości daję, tym więcej mam jej do dania. Jej zasoby są nieograniczone. Życie miłością sprawia, że czuję się dobrze; jest wyrazem mojej wewnętrznej radości. To też mi się podoba! Wpadła na pomysł, by wybrane afirmację przepisać na małe kolorowe karteczki i ponaklejać w różnych miejscach w domu, a niektóre nosić ze sobą. Tak zalecają specjaliści od afirmacji — mieć z nimi stały kontakt, widzieć, czytać i przyswajać!
Wtedy zastanowiła się na ważną kwestią. A nie wystarczy jedna? Taka najbardziej dopasowana? „No właśnie, mam, mam!” — aż się roześmiała do własnego pomysłu — po co układać na każdy dzień, gdy można mieć Afirmację Uniwersalną! Ela lubiła optymalizować działania. Szukała dobrych rozwiązań, na pewno w odniesieniu do swoich klientów-pacjentów. Wobec siebie też usiłowała stosować tę metodę. Klienci-pacjenci — chwalili sobie te optymalizacyjne narzędzia, których uczyła ich Ela.
— Dlaczego mówisz o nich „klienci-pacjenci”? zapytała kiedyś Ewka.
— Bo nie każdemu jest po drodze z określeniem „pacjent” — odpowiedziała z uśmiechem Ela. Jednym to zupełnie nie przeszkadza, że są w relacji — terapeuta-pacjent, inni jednak wolą pozostawać „klientami”.
— Dlaczego? Gdzie, w czym jest dla niech problem?