Inny świat
Odkąd choruję
wkroczyłem w inny świat.
Zatarła się granica
między tym co pewne i niepewne,
oczekiwane i zaskakujące.
Rzeczywiście coś się zmieniło.
Oczy zaczęły dostrzegać
detale codzienności.
Powieki ich nie przykrywały
w chwilach cierpienia.
Łzy nawilżały, aby każda chwila
zapamiętana była wyraźniej.
Spoglądając odżyłem.
Odczułem, że jest więcej drobinek,
a każda z nich oczekuje cierpliwie
na swoją kolej.
Istnienie odarte z tajemnic,
wystawione na próbę losu
— usłyszało nowy świat.
Wsłuchiwało się w dźwięki, słowa, melodie.
Powstały historie
warte opowiedzenia.
Odkąd choruję
wkroczyłem w inny świat.
Zatarła się granica
ustępując miejsca temu
co maleńkie.
Niechciane.
Brudne.
Rzeczywiście coś się zmieniło.
Zegar wybił godzinę decyzji.
Czas obrał w swoje ramiona
drobinki istnienia.
Aby nie zapomnieć.
Aby żyć.
Śniadanie mistrzów
Na śniadanie
powiadają, że mistrzów
zgromadziło się
nie więcej, nie mniej,
a dokładnie — trzynaście osób.
Atmosfera?
Jak najbardziej gościnna.
Nad oparami herbaty
z imbirem i miodem
rozpoczęły się fascynujące dyskusje.
Gdzieś tam z boku,
wśród pajęczych sieci,
ze snu budził się,
pan Robert — pająk.
Zaczął tkać swoje sieci.
Umiejętnie.
Spokojnie.
Powoli.
Podobnie jak zebrani goście.
Spo-tkanie bez pośpiechu,
bezpieczne,
rozumiejące.
Stroje, które na początku
wydały się zwyczajne,
nabrały nowych barw,
a niektóre zostały zmienione.
Ubrano się w ludzkie historie,
czego świadkiem był pan Robert.
Tkał i nie śmiał wątpić, że
oprócz roli świadka,
nadano mu inną.
Stał się ekspertem,
którego podziwiano.
Nie tylko dał przykład
jak spo-tkać drugiego,
ale również uczył
najróżniejszych wzorów spo-tkania.
Czasem rozpoczyna się ono
od niewiedzy i niepewności,
na której można stanąć
— i to obiema nogami.
Czasem otuchy dodaje poezja,
proza, a nawet film.
Jednak czym byłoby spo-tkanie
bez obecności uczuć?
Gęsiej skórki?
Impulsów namiętności?
Pasji?
Pożądania i przerażania
czy zespalających popędów Tanatosa i Erosa?
Najróżniejsze wzory pana Roberta
nie mogły obyć się bez zasady:
ichi-go ichi-e.
Wrażliwość zgromadzonych gości
bezbłędnie, lecz po ludzku
pozwoliła na uchwycenie
istotny spo-tkania,
tej chwili — która jest pełna życia.
Nawiązały się nici relacji.
Na razie cienkie i kruche,
inspirują do odważnego bycia.
Dają nadzieję, że
cierpienie, choroba
jak i śmierć
są pełne życia.
Napawają dumą i zachwycają pięknem.
Ta polifonia
zebranych głosów
mówi życiu tak.
To coś pięknego,
powiedzieć życiu tak.
Czego świadkiem był pan Robert?
Niepewność
Niepewność
domaga się obecności.
Nie walecznej odwagi,
czy niezwyciężonej nadziei.
Lecz promyków wiary,
szczerego uśmiechu
i dobrego słowa.
Niepewność
domaga się obecności,
tych, którzy pozo-stali
— cichutko i skrycie.
Nie potrzebuje
podniesionego głosu
ni krzyku ni wołania.
Lecz ukojenia
w cichej obecności
niewypowiedzianych słów.
Niepewność
zaprzecza wszystkiemu,
co uniwersalne.
Bywa stale,
lecz dalej ulotnie.
Wymyka się próbom
uchwycenia jej wyjątkowości.
Lecz dalej
domaga się
obecności.
Trzy melodie
Męczy mnie patrzenie w górę,
zresztą w dół też.
Czuję jakby w tych momentach
niewidzialna nić
niczym laser
próbowała zatrzymać ból.
Na próżno.
Lepiej nie patrzeć.
Zamknąć oczy
Co zostaje?
Dźwięki.
Pełno ich dookoła,
a przecież nikt nie włączył telewizora.
Otacza mnie niesłychana ilość melodii.
Jedna to kroki pielęgniarek.
Słyszę ich tupot
od jednej sali do drugiej.
Tu nie ma przerw.
Tu nie ma pauz
— nawet tych najmniejszych.
Tu zaraz gra druga melodia
— pacjenta.
Dźwiękiem sygnalizuje,
czego mu potrzeba.
Często pojękuje,
chrząka czy wymiotuje.
Czasem uda się wydobyć słowo