E-book
3.94
drukowana A5
63.09
Przeczucie

Bezpłatny fragment - Przeczucie

Objętość:
393 str.
ISBN:
978-83-8351-612-7
E-book
za 3.94
drukowana A5
za 63.09

Wszystkie wydarzenia opisane w książce są fikcją literacką i nigdy nie miały miejsca w rzeczywistości.

Ewentualna zbieżność sytuacji i postaci jest przypadkowa.

Rozdział 1

Paula Radosna, tego dnia powinna być szczęśliwa. Właśnie skończyła osiemnaście lat i uzyskała pełnoletność, na którą tak długo czekała. Mogła wreszcie używać do ust swojej pomadki a nie podkradać matce, jak to czyniła od pewnego czasu, chodzić na podwyższonych obcasach i umawiać się z chłopakami na randki. Była pewna, że otrzyma od rodziców specjalny prezent, coś w rodzaju złotej biżuterii albo rower, bo już dawno wyrosła z pierwszego, który otrzymała z okazji pierwszej komunii. Zamiast tego rodzice sprawili jej niespodziankę w postaci wycieczki do Chorwacji. Była nieco zawiedziona. Była pewna, że będzie to coś osobistego, coś, co będzie jej przypominało te urodziny. W końcu osiemnaście lat, to niebagatelna rocznica urodzin, która wprowadziła ją do pełnoletności, choć dorosłą poczuła się już kilka lat temu, kiedy została kobietą.

— Widzę, że nie bardzo jesteś zadowolona z prezentu? — zauważyła matka, wpatrując się w jej niepewną minę. — A tam jest tyle pięknych miejsc do zwiedzenia. I zawsze jest ciepło.

— Czasem nawet za ciepło jak dla nas Polaków. W zeszłym roku była na wczasach moja koleżanka z liceum, też z rodzicami i wcale nie była zadowolona, bo większość czasu spędzili nad morzem, aby się schłodzić. Mamo, w Polsce jest wiele pięknych miejsc godnych zobaczenia — perswadowała matce. Jej zielone oczy błyszczały z emocji a policzki lekko zarumieniły.

Paula miała sto siedemdziesiąt wzrostu, długie, czarne, lekko kręcone włosy i zgrabną figurę. Zanosiła się na piękną kobietę. Jej brzoskwiniowa cera ładnie harmonizowała z kolorem jej zielonych oczu. Jej pełne, różowe usta zazwyczaj rozciągnięte w uśmiechu, tego dnia wygięte były w podkówkę. Skończyła osiemnaście lat, nie była już radosnym podlotkiem, ale w pełni ukształtowaną, młodą kobietą i miała wyrobione zdanie na temat tego wyjazdu.

Matka była o głowę od niej niższa, dlatego musiała zadzierać wysoko głowę, by móc patrzeć córce w oczy. Paula była podobna do swojego ojca, choć nie z urody, ale była tak samo uparta i zadziorna jak on. Niemal w każdej kwestii miała swoje odrębne zdanie, choć nie zawsze miała rację. Sparzyła się nie jeden raz, ale uważała, że to było jej doświadczenie życiowe. Tym sposobem nigdy nie popełniła tego samego błędu. No, cóż błądzić, jest ludzką rzeczą, ktoś powiedział.

— Mamuś, owszem jestem, nawet bardzo. Ale z Kosieckimi? Wiesz, że my z Arturem nie przepadamy za sobą. Działa na mnie jak czerwona płachta na byka.

— Co ty chcesz od tego chłopaka? Na studia medyczne nie dostaje się byle łachmyta. Jest przystojny, elokwentny i ma poczucie humoru. Irena, jego matka, chętnie widziałaby cię przy jego boku. Ja też twierdzę, że pasowalibyście do siebie jak ulał.

— No, pewnie. Szczególnie, kiedy klepie mnie po tyłku albo obmacuje moje piersi. Nie przepuści żadnej okazji — powiedziała zajadłym tonem.

— Och, to tylko taki młodzieńczy podryw. Widocznie mu się podobasz — powiedziała matka z lekkim uśmiechem, bagatelizując uwagę córki.

— Mamo… — jęknęła w proteście dziewczyna.

Paula na samo wspomnienie rosłego dryblasa o włosach, które przypominały strzechę i jego obleśnym uśmiechu, cała się wzdrygnęła. Nigdy nie zapomniała, gdy po raz pierwszy przyparł ją do drzwi i usiłował pocałować. Nie namyślała się długo, kolanem kopnęła go w krocze, jak uczono na ćwiczeniach kung fu. Odkąd na osiedlu pojawiło się kilku chuliganów, postanowiła nauczyć się samoobrony. Trenowała dwa razy w tygodniu, ale codziennie uprawiała jogging w pobliskim parku przed lekcjami, aby mieć dobrą kondycję. Potem brała szybki prysznic, na śniadanie serwowała sobie tylko grzankę z jajecznicą z dwóch jaj oraz sok z marchewki i jabłka. Dla urozmaicenia menu dwa razy w tygodniu gotowała płatki owsiane na mleku z bananem i orzechami albo z rodzynkami zamiast miodu. Dobrze się odżywiała, ale też nie pogardziła na obiad kotletem schabowym czy mielonym. Na szczęście miała dobrą przemianę materii. Była smukłej budowy ciała, ale tu i ówdzie miała ładnie zaokrąglone kształty.

— Ty, wariatko! — syknął wówczas Artur z bólu i zgiął się wpół.

— Ja jestem wariatką? A jak ciebie mam nazwać zboczeńcu? — odparła w odwecie. Miała wówczas piętnaście lat a on osiemnaście.

Wtedy spojrzał na nią spode łba i pokręcił tylko głową.

— Zapłacisz mi za to — mruknął pod nosem.

— Tylko spróbuj, to tak cię urządzą moi koledzy, że długo zapamiętasz tę lekcję. — Paula robiła dobrą minę do złej gry, ale nie zapomniała jego wzroku. Artur był mściwy i pamiętliwy. Od tego incydentu sprzed kilku lat, unikała go jak ognia, on też schodził jej z drogi. Na klatce schodowej mijali się jak nieznajomi.

— O czym myślisz, córeczko? — zapytała matka, jakby dopiero teraz spostrzegła, że jej jedyne dziecko było naprawdę czymś żywo przejęte. To już nie była ta sama Pola, jak ją czasem nazywała, tylko dojrzała dziewczyna o jasnych i ukształtowanych poglądach.

— Nie ważne, mamuś. Pojadę z wami na wczasy do Chorwacji, ale pod jednym warunkiem, bez Kosieckich. To moja ostateczna decyzja — zadecydowała Paula i ruszyła pewnym krokiem do swojego pokoju.

— Ależ, córeczko! — próbowała zatrzymać ją matka, nie rozumiejąc, że nie zmieni jej decyzji, którą raz podjęła.

Paula odwróciła się na pięcie i spojrzała na matkę z wyrzutem. Była w rozterce. Czasem jej nie rozumiała. Nie dała jej pozytywnych genów, czasem się dziwiła, że jest ich dzieckiem, były tak od siebie różne jak niebo czy ziemia. Ona lubiła chłodne potrawy i ostre w smaku, matka łagodne. Ona lubiła zdecydowane kolory, żółty, który przypominał jej żonkile, pomarańczowy pachniał jej mandarynkami, czerwone były maki w zbożu, a czarny, po prostu pasował do niej. Matka w przeciwieństwie do niej lubowała się pudrowych różach, beżach, błękitach, a nawet w brązach, w których wcale nie było jej do twarzy.

— Zawsze ci ustępowałam, mamo, ale nie tym razem. Nie pozwolę sobą manipulować. Chcecie jechać, jedźcie, ale beze mnie — powiedziała stanowczym głosem, przetrzymując spojrzenie matki.

Janina Radosna dopiero w tej chwili zobaczyła, że jej mała córeczka dorosła i sama potrafiła o sobie decydować. Zaimponowała jej swoją stanowczą odmową.

— No, cóż, skoro tak stawiasz sprawę, poinformuję Kosiecką, że rezygnujemy ze wspólnych wczasów. Dzisiaj mieliśmy dać odpowiedź. Ojciec będzie rozczarowany, ale wymyślimy coś innego — powiedziała matka z żalem w głosie.

— Tata kilka dni temu otrzymał list od znajomego, który mieszka nad morzem. Zaproponował mu przyjazd. Moglibyśmy skorzystać z jego propozycji. Co ty na to, mamo? — Córka spojrzała na matkę, która pod badawczym wzrokiem córki zbladła i umilkła.

— Znasz go, mamo? — zapytała Paula, wyrywając matkę z zamyślenia.

— Co? O co pytałaś? — zapytała zaskoczona.

Paula zauważyła jej wahanie.

— Mamo, o co chodzi? Znasz tego znajomego ojca?

Janina Radosna pokręciła przecząco głową.

— To żaden znajomy lecz syn z pierwszego małżeństwa twojego ojca, choć tak naprawdę, to nie wiem, czy mieli nawet ślub, czy żyli na kocią łapę.

— No i co w tym dziwnego? — zapytała zaskoczona reakcją matki.

— Ojciec nie był w dobrej relacji z pierwszą rodziną. Odszedł od Moniki, gdy usłyszał, że zaszła w ciążę, ale to nie on był jego ojcem.

— A kto?

— Nie wiem, nie dopytywałam o to ojca a on nie był skory, aby o tym rozmawiać. Rozeszli się z Moniką, zanim na świecie pojawił się Sergiusz.

Paula zdziwiła się na sam dźwięk tego imienia.

— Skoro Sergiusz nie był prawowitym synem ojca, dlaczego o nim wspomniał?

— Nie mam pojęcia — odparła matka.

— Może po latach chce odnowić relację z Moniką i jej synem?

— Niby po co miałby to robić?

— Znasz ojca. On nigdy nie robi nic bez zastanowienia. Pewnie miał ku temu ważny powód. Musisz z nim porozmawiać, mamo. Sama jestem ciekawa, co ojca skłoniło do odnowienia relacji z byłą partnerką. A ty nie jesteś ciekawa, mamo?

Janina mocno się zaczerwieniła.

— Owszem, jestem, nawet bardzo — bąknęła cicho.

***

Hubert Radosny wrócił z pracy zmęczony. Nie tylko przez nawał pracy biurowej w zakładzie, ale list od prawnika Moniki, jego byłej dziewczyny, nie dawał mu spokoju. Gdy wrócił do domu, Janina, jego żona, zauważyła zmianę w jego zachowaniu i niepewność w ciemnych oczach.

— Musimy porozmawiać, Janeczko — powiedział na wstępie, kiedy odsunął od siebie pusty talerz.

— To z powodu tego listu, który otrzymałeś od prawnika Moniki? — zapytała, nie owijając w bawełnę.

— Tak. Już rozmawiałem z szefem i wziąłem kilka dni urlopu. Możemy jechać razem. Paula nigdy nie była nad morzem. Będzie miała okazję, aby je zobaczyć. To przecież twoje rodzinne strony, Janeczko. Nie chcesz zobaczyć znajomych krajobrazów, spotkać starych znajomych?

— Dzisiaj rozmawiałyśmy z Paulą na temat Sergiusza. Sama nie wiem, jak mamy go traktować? Przecież on nie jest twoim synem, Hubercie.

— W obliczu prawa może nie jest, ale to syn Moniki. I muszę traktować go na równi z nią.

— Rozumiem, choć do końca nie wszystko — powiedziała Janeczka.

Kiedy Paula wróciła ze szkoły ze świadectwem z czerwonym paskiem w ręku, najpierw przechwyciła je matka a potem ojciec.

— Gratuluję, córuś. Jesteśmy z ciebie bardzo dumni! — powiedział zadowolony ojciec, matka tylko ją uścisnęła.

— Gródecka, nasza wychowawczyni, powiedziała, że muszę pójść na studia prawnicze — powiedziała ze śmiechem córka i opowiedziała rodzicom, jak obroniła największego w szkole chuligana, Jacka Bródkę, który miał zostać w tej samej klasie. Dzięki jej wstawiennictwu, otrzymał poprawkę z języka polskiego i historii. I to ona miała nad nim popracować przez wakacje. Wiedziała, że porwała się z motyką na słońce, ale zrobiło jej się żal kolegi, którego spotkało nieszczęście. Trzy lata temu zginął tragicznie na budowie jego ojciec a w zeszłym roku po długiej chorobie zmarła jego matka. Brat jego ojca ożenił się po raz drugi i zamieszkał na wyspach brytyjskich, ale nie utrzymywali ze sobą żadnego kontaktu, nawet w święta. Chłopak został sam jak palec, dlatego Paula postanowiła mu pomóc. Zrobiła to nie z litości, ale z szacunku do kolegi, który przez okres choroby matki opiekował się nią do końca. Zaimponował jej swoją wrażliwością. Dowiedziała się o tym nie od niego, ale od szkolnej psycholog, która również wypowiadała się o nim z wielkim szacunkiem.

— Myślisz, że dasz radę? Skoro to taki nieuk? — zapytała zaskoczona matka.

— Może z Bożą pomocą dam radę — uśmiechnęła się radośnie Paula.

Rodzice spojrzeli ciepło na córkę i objęli ją ramieniem.

— Jesteśmy z ciebie dumni, córeczko — powiedziała matka rozczulającym głosem ze łzami w oczach. Udawała taką pewną siebie i twardą, ale w środku była miękka jak gąbka nasiąknięta wodą.

Po wielu latach starania, Paula przyszła na świat, kiedy ona miała prawie czterdzieści lat a jej mąż czterdzieści cztery lata. Była ich jedynym oczkiem w głowie.

— Choć, daj się jeszcze raz przytulić — poprosił ojciec i uścisnął ją tak mocno, aż dziewczyna pisnęła.

— Tylko nie uduś mnie przypadkiem — zaśmiała się i wyrwała z ramion ojca. — To kiedy mamy się spakować? — zapytała, kiedy nieco ochłonęli.

— Znając twoją matkę spakuje nas jeszcze dzisiaj. Mam rację, Janeczko? — zapytał ojciec z szerokim uśmiechem.

Janina spojrzała na męża taksującym spojrzeniem. Hubert obecnie miał sześćdziesiąt dwa lata. Ciemne włosy i czarną oprawę oczu córka odziedziczyła właśnie po nim. Był wysoki, przystojny, miał miłą, pociągającą twarz. Często się uśmiechał. Był inteligentny i dowcipny. Był lubiany w pracy, w domu cieszył się ogólnym szacunkiem. Lubił sport. Często z rodziną jeździli na rowerach, pokonując kilkadziesiąt kilometrów dziennie. Poznali się z Janiną dwadzieścia lat temu w Bibliotece Miejskiej w Warszawie. Ona szukała książki z ekonomii, którą studiowała na Politechnice Warszawskiej, on studiował prawo administracyjne na tej samej uczelni. Umówił się z przyjacielem, który nie przyszedł, więc dosiadł się do niej i zaczęli rozmawiać. I tak zaczęła się ich znajomość, która po dwóch latach przerodziła się w głębsze uczucie. Pobrali się, kiedy ona skończyła studia, on w tym czasie rozpoczął pracę w renomowanym zakładzie, gdzie produkowano części do maszyn rolniczych. Zamieszkali w rodzinnym mieście męża, w Radomiu. W krótkim czasie i ona podjęła pracę w zakładzie włókienniczym na etacie głównej księgowej. Po długich latach oczekiwania przyszła na świat Paula. Chcieli drugie dziecko, ale mimo starań nie wyszło. Janina patrząc na męża, uśmiechnęła się z rozrzewnieniem na samo wspomnienie, kiedy oznajmiła mężowi, że jest w ciąży. Jego wybuch radości był tak wielki, że nie mogąc się powstrzymać, wziął ją na ręce i zaczął z nią tańczyć po pokoju. Niewiele brakowało, aby upadli na podłogę.

— Puść mnie, wariacie! — krzyknęła wtedy roześmiana.

Kiedy euforia minęła, postawił ją ostrożnie na podłodze, jakby była z porcelany i głęboko spojrzał w jej oczy.

— Naprawdę będziemy mieli dziecko? — zapytał niedowierzającym tonem.

— Jestem w drugim miesiącu ciąży. Miesiączka przedłużała mi się, byłam pewna, że to z powodu przeziębienia. A tu taka niespodzianka! — Jako kobieta przyjęła tę wiadomość z większym opanowaniem niż jej mąż, który cieszył się jak dziecko. Kiedy tylko jego spojrzenie napotkało jej oczy, uśmiechał się od ucha do ucha. Trwało to jakiś czas, póki nie przekonał się ostatecznie, że jego żona naprawdę jest w stanie błogosławionym i na świat przyjdzie ich upragnione dziecko.

Po latach ich uczucie nadal było mocne, choć były burze, napotykali na różnego rodzaju trudności, przezwyciężali je wspólnie i stawali się jeszcze bardziej silniejsi, niż byli. Jej ciąża przebiegała normalnie, ale ze względu na swój wiek, musiała być uważna, nie wolno było jej dźwigać ani się przemęczać. Na dwa miesiące przed rozwiązaniem Hubert został oddelegowany do Włoskiej Fabryki Maszyn Rolniczych, choć zapewniał, że zdąży wrócić, zanim na świat przyjdzie ich dziecko. Ona na miesiąc przed rozwiązaniem niespodziewanie otrzymała wiadomość z Gdańska, że umarła babcia Julia, matka jej matki, jej jedyna żyjąca krewna. Jej rodzice zginęli w wypadku samochodowym, kiedy miała zaledwie pięć lat. Opiekę nad nią podjęła babcia Julia, to ona pierwsza nauczyła ją pisać i czytać a także ze wszystkich sił starała się zastąpić jej matkę i ojca. Janka kochała ją i dlatego czuła się zobowiązana, aby być na jej pogrzebie. I pojechała.

Janina na samo wspomnienie narodzin córki dostawała dreszczy. Mało brakowało, aby mała nie przeżyła transportu z Gdańska do Radomia, ale się udało. To były odległe czasy, ale wolała o nich nie pamiętać. Zaszufladkowała to wspomnienie głęboko w swojej podświadomości i wyrzuciła klucz, aby do niego nie wracać.

— Co może chcieć od ciebie prawnik Moniki? Nie domyślasz się, o co mu chodzi? — zapytała Janina, kiedy leżeli już w łóżku obok siebie.

Zbliżała się już północ. Janina uparła się, aby spakować ich jeszcze tego samego dnia. Przy okazji przewertowała ubrania Huberta, w których już się nie mieścił i spakowała do worka foliowego, do wyniesienia pod kontener PCK. Neseser Pauli stał już przy drzwiach wyjściowych gotowy do wyniesienia. Ich walizka była nieco obszerniejsza, zamierzali rano dorzucić jeszcze parę osobistych rzeczy.

— Nie mam zielonego pojęcia. Jak sama wiesz, Monika przez dwadzieścia lat nie kontaktowała się ze mną. Nie żądała alimentów, ani nie rościła żadnych innych praw do czegokolwiek.

— Zostawiłeś jej mieszkanie, które ty kupiłeś. Przecież mogłeś żądać, aby cię spłaciła przynajmniej w jakiejś części, ale tego nie zrobiłeś, bo chciałeś mieć czyste sumienie.

— Nie zapominaj, że była w ciąży. Nie chciałem, aby była od kogokolwiek zależna. Pracowała i miała gdzie mieszkać. Byłem przynajmniej spokojny o nią i o dziecko, które miało przyjść na świat. Masz rację, dlatego nie miałem wyrzutów sumienia, że pozostawiłem matkę z dzieckiem na ulicy.

— Jutro się okaże, co chce od ciebie jej prawnik. Dzisiaj chodźmy już spać, czeka nas długa podróż — powiedziała Janina i przylgnęła do męża z dziwnym przeświadczeniem, że spotkanie z przeszłością odmieni na zawsze ich spokojne i ustabilizowane życie.

***

Kiedy Hubert z Janiną wstali z łóżek, obudziła ich krzątanina Pauli w kuchni. Czasem lubiła ich zaskoczyć. Tym razem nie było śniadania do łóżka, ale śniadanie czekało na nich w kuchni na ładnie nakrytym stole.

— Oho, widzę, że liczysz na coś więcej, córeczko! — Ojciec z szerokim uśmiechem na nieogolonej jeszcze twarzy usiadł wygodnie na krześle i z podziwem patrzył na kolorowy stół pełen smakowitych pyszności.

— Paulo, ale po co to wszystko? Wystarczyłaby tylko surówka z pomidorów, ogórków i papryki, i kilka tostów z żółtym serem. Niedobrze jest się objadać przed długą podróżą — zauważyła matka.

— Mamo, tato, zaprosiłam na śniadanie Jacka, wiecie tego chłopaka, któremu mam pomóc zdać poprawkę — wydusiła z siebie Paula, spoglądając niepewnie na rodziców.

— Tak? I? — Ojciec spojrzał na nią z zapytaniem.

— Chcesz, aby pojechał z nami. Mam rację? — zapytała matka.

— Tak. Zgodzicie się, prawda? — spojrzała na nich z nadzieją w oczach.

Hubert z Janką popatrzyli na swoją latorośl, która miała wielkie serce, które najchętniej rozdałaby po kawałeczku dla każdego potrzebującego.

— Masz coś przeciwko temu, kochanie? — zapytała matka, patrząc proszącym wzrokiem na męża.

— Ja? Ależ skąd. Niech jedzie z nami. Będę miał przynajmniej kompana do szachów — odparł ojciec z lekkim uśmiechem. — Mam nadzieję, że mi je spakowałeś.

Janina kiwnęła twierdząco głową. Kiedy zamierzali usiąść za stołem, w korytarzu rozległ się dzwonek.

— Poczekaj, córcia. Ja otworzę.

Po chwili w drzwiach stanął wysoki jak tyczka chłopak. Był chudy jak patyk, widać było, że ostatnio mu się nie przelewało.

— Ja do Pauli. Nazywam się Jacek Bródka — przedstawił się cicho chłopak.

— Wiem. Zapraszam do kuchni. Właśnie zamierzaliśmy usiąść do stołu.

— Ale ja… — Chłopak stał w progu z niepewną miną.

— No, wejdź, nie stój tak w progu, bo śniadanie stygnie — zachęcił chłopaka, który stał jak kołek w płocie wciąż niezdecydowany.

Jacek wszedł do kuchni niepewnym krokiem. Był skrępowany, ale gdy spojrzał na uśmiechniętą Paulę, która machnęła mu na powitanie ręką, jego twarz radykalnie się zmieniła. Odwzajemnił uśmiech i nabrał pewności siebie.

— Dzień dobry — przywitał Paulę i jej matkę w lekkim ukłonie, czym ujął Jankę.

— Dzień dobry, Jacku. Chodź, usiądź obok mnie — poprosiła.

— Nie chciałbym państwa niepokoić, ale to chyba zły pomysł, abym jechał z wami. To dodatkowy koszt a ja nie śmierdzę groszem — próbował się wymigać.

— Jacek, nie rób scen. — Paula stanęła obok niego i pociągnęła za rękaw kraciastej koszuli.

— Córka ma rację. Usiądź i zjedz z nami. Pieniędzmi się nie przejmuj. Mamy gdzie się zatrzymać a jedzenia starczy dla wszystkich. No, rusz się wreszcie, chłopcze — ponaglił go Hubert.

Jacek położył plecak na komodzie w korytarzu i wszedł do kuchni ośmielony serdecznym zaproszeniem gospodarza.

— Miałeś się spakować na kilka tygodni. A ty, co włożyłeś do plecaka, że taki chudy? Szczoteczkę do zębów i dżinsy na zmianę? — zapytała bezpośrednio Paula, jak zwykle szczera do bólu.

— Tylko najpotrzebniejsze rzeczy, kilka koszulek, bluzę, dwie pary spodni i faktycznie szczoteczkę do zębów.

— Okay. Skoro to ci wystarczy, niech ci będzie — przytaknęła dziewczyna. — Na wszelki wypadek zajrzyj do worka, który stoi przy drzwiach. Ojciec podczas pakowania odłożył skórzaną kurtkę do wydania i sportowe buty. Może ci przypasują — zaproponowała lekkim tonem.

— O, właśnie, dobrze że mi o tym przypomniałaś, córcia. W worku jest więcej rzeczy, nie krępuj się i wybierz, co ci będzie pasowało. Zamiast dać je komuś obcemu, wolę dać, kto je poszanuje. Trudno było mi rozstać się z tą kurtką. Objeździłem w niej wszystkie możliwe koncerty. Kupiłem ją na pchlim targu w Warszawie od jakiegoś rockmena, który nie miał za co wrócić do domu. Zapamiętałem tylko jego imię John. Dałem mu więcej, niż oczekiwał. Niestety jakoś skurczyła się w sobie — dodał z uśmiechem, czym rozbroił Paulę i Jacka. — No i zajmowała tylko miejsce w szafie. Na ciebie będzie w sam raz. Wtedy wyglądałem jak ty, to nie to, co teraz. — Poklepał się po lekko wystającym brzuszku. — Po śniadaniu ją przymierzysz. Na wszelki wypadek mamy zapasowy neseser, spakujesz się do niego, czego nie upchasz w swoim plecaku.

Chłopak zerknął na Paulę, która uprzedziła go, że jej rodzice, to równi goście, aby nie krępował się w ich towarzystwie i mówił otwarcie, co leży mu na sercu, bo mieli swoje zasady i szanowali poglądy innych, choć ich światopogląd znacznie różnił się od innych.

— W worku są również twoje dżinsowe koszule i swetry — dodała Janina. — Jacku, naprawdę nie krępuj się i bierz, co ci będzie pasowało. Mój mąż ostatnio nie dbał zbytnio o dietę, no to teraz ma tego rezultat w postaci sporej nadwagi.

— Dziękuję, zrobię to. Może rzeczywiście coś mi się nada, bo wyrosłem z niektórych ciuchów — odezwał się już nieco pewniejszym głosem chłopak.

— A teraz zabierajmy się do jedzenia, bo nie lubię jeździć nocą. Jacek, nabierz sobie jajecznicy, nie żałuj sobie, chłopie — zachęcał Hubert. — Ty w przeciwieństwie do mnie musisz dużo jeść, bo wciąż rośniesz.

— Na brak apetytu nigdy nie narzekałem, proszę pana — odezwał się po raz pierwszy pewnym głosem Jacek.

— Żaden ze mnie pan. Mów mi Hubert, a to moja żona, Janka — powiedział swobodnym głosem gospodarz, nawet oczy śmiały mu się z zadowolenia.

— Tak, proszę pana, to znaczy Hubercie. — Jacek przytaknął głową.

Paula zauważyła, że dzięki ciepłej atmosferze, którą stworzyli jej rodzice, kolega poczuł się znacznie swobodniej. Była za to im wdzięczna. Spojrzała jeszcze raz na Jacka a ten tylko uśmiechnął się w odpowiedzi, i jadł z apetytem, co mu matka podsunęła.

Rozdział 2

Przyjechali do Gdańska o piątej nad ranem. Było za wcześnie na spotkanie z adwokatem Moniki, który wyznaczył godzinę dziesiątą, więc podjechali pod adres podany przez niego, zostawili przed okazałym budynkiem samochód i ruszyli na przechadzkę. Stare Miasto zachwyciło ich wąskimi, wybrukowanymi uliczkami i starymi kamieniczkami. Przy ulicy Długiego Targu tuż w pobliżu Dworu Artusa zatrzymali się przy Fontannie Neptuna.

Jacek wysunął się nieco do przodu i zmierzył wzrokiem wysoki postument.

— Rzeźba Neptuna powstała w 1612 roku, waży 650 kg i ma 2 metry wysokości. Jest wykonana z brązu. Zaprojektował ją Abraham van den Blocke, rzeźbiarz i architekt, jeden z najwybitniejszych przedstawicieli manieryzmu niderlandzkiego w sztuce polskiej około 1600 roku, który żył w latach 1572—1628, a około 1615 roku odlał w brązie Piotr Husen, flamandzki twórca.

Rodzina Radosnych spojrzała na Jacka z ciekawością, niepozbawioną miłym akcentem zaskoczenia.

— Dużo wiesz… — zagadnęła go Paula.

— Jeśli ma się tylko jedną możliwość zwiedzania świata, jeżdżeniem palcem po mapie — roześmiał się chłopak wesoło. — Można dużo dowiedzieć z geograficznego e-booka.

Paula mu zawtórowała. Hubert z Janiną tylko znacząco się uśmiechnęli.

— Dziwne, że rzeźba Neptuna przetrwała II wojnę światową. Wiesz, coś na ten temat? — zapytała Paula.

— Podczas II wojny, rzeźbę schowano w Parchowie koło Bytowa, dlatego teraz możemy ją podziwiać w całej okazałości — odpowiedział z uśmiechem.

— Dziwię się, że z historii masz poprawkę, przecież masz rozległą wiedzę — zauważyła Paula zdziwiona.

— Wiesz, jestem indywiduum swego rodzaju. Nie lubię być podporządkowany czyimś zasadom.

— Co konkretnie masz na myśli?

— Nie lubię zapisywać niczego w zeszycie. Wszystkie informacje mam tu — wskazał na swoją głowę.

Paulę zaskoczyła wypowiedź Jacka, od razu przeszła jej przez głowę myśl, którą musiała się z nim natychmiast podzielić.

— Jacku, tylko bądź ze mną szczery, bardzo proszę. Jesteś dyslektykiem? — zapytała otwarcie, nie spuszczając z niego oczu.

— No, dobrze. Przejrzałaś mnie. Mało że jestem dyslektykiem, mam też dysortografię — wyznał jednym tchem.

— Zapewne masz na to jakieś zaświadczenie?

— Oczywiście, że mam. Już moja mama o to się postarała. Biegała ze mną od jednej przychodni do drugiej.

— Czy nasza pani psycholog wie o tym?

— Już dawno temu je przedkładałem. Może gdzieś się zapodziało w dokumentacji szkolnej. A może powinienem zrobić nowe badania? — głośno myślał.

— Jacku, to żaden wstyd mieć te schorzenia. Wiesz, że cierpieli na to sławni ludzie, jak: Albert Einstein, Walt Disney, Winston Churchill, Pablo Picasso, John Lennon, Leonardo da Vinci, Mozart, Adam Mickiewicz, Andy Warhol, Anthony Hopkins a nawet Agatha Christie.

— Naprawdę? — zdziwił się zaskoczony.

— Ty, powinieneś to wiedzieć. Wiesz, że muszę poinformować o tym naszą psycholog. Da ci skierowanie to Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej. Opinia z poradni ułatwi ci życie i umożliwi zdanie matury.

— No, dobrze. Niech ci będzie — zgodził się bez żadnych ceregieli.

— Nie wiedziałeś, że życie trzeba sobie ułatwiać a nie utrudniać?

Jacek spojrzał na Paulę i pokręcił głową.

— Widzę, że mam przed sobą drugiego anioła stróża.

— Nazywaj mnie, jak chcesz, ale nie odpuszczę ci tych badań. Jeszcze dzisiaj zadzwonię do naszej psycholożki, aby wypisała ci skierowanie do poradni.

— Niech ci będzie — przytaknął i objął ją ramieniem.

Wyglądali jak dwa Michały, jeden duży, drugi mały. Hubert z Janką szli za nimi i tylko się uśmiechali. Paula powoli swoją cierpliwością i miłością do bliźnich, rozpoczęła swoją terapię. Z przyczajonego tygrysa nie pozostał nawet ślad. W jej rękach Jacek sprawiał wrażenia małego, bezbronnego kociaka.

— Słuchajcie, dzieciaki — zwrócił się do nich Hubert. — Musimy już wracać. — Mam nadzieję, że wystarczy nam czasu na zwiedzanie. Szkoda byłoby nie zobaczyć Gdańska, Oliwy i Sopotu, skoro jesteśmy tak blisko.

— Okay. — Paula i Jacek poszli za nimi, obejmowali się, jakby coś więcej ich łączyło niż przyjaźń.

***

Prawnik Moniki, Jan Listkiewicz, był mężczyzną w średnim wieku, mimo upalnego dnia był w jasno popielatym garniturze i ciemnych skórzanych butach. Krótkie blond włosy zaczesane miał do tyłu. Sprawiał wrażenie sympatycznego człowieka. Postawił na stole czarną teczkę wypchaną dokumentami i gdy tylko Hubert Radosny przekroczył próg jego gabinetu, wstał i wyjął z niej dużą kopertę, którą położył przed sobą na stole.

— Dzień dobry. Hubert Radosny — przedstawił się z uśmiechem gość.

— Jan Listkiewicz.

Mężczyźni podali sobie dłonie i zmierzyli badawczym spojrzeniem.

— Proszę usiąść. — Listkiewicz z uśmiechem wskazał najbliższe krzesło.

Kiedy Hubert wygodnie usiadł za długim i ciężkim stołem, prawnik podał mu kopertę wielkości A4.

— Pani Monika na krótko przed śmiercią zrobiła testament i napisała do pana list z prośbą o spotkanie z pana synem.

— Z moim synem? — Oczy Huberta zrobiły się ze zdziwienia z okrągłych prawie kwadratowe. — Ale ja nie mam syna, tylko córkę Paulę — wyjaśnił rzeczowym tonem.

— Monika przewidziała to, że pan zwątpi w prawdziwość jej słów i dlatego dała materiały genetyczne do badania DNA.

— Niby jak?

— Kiedy jeszcze był pan z nią w związku. Nie było to przecież trudne.

— Dlaczego więc dała mi powód, abym myślał inaczej?

— Wyjaśniła to panu w liście. Nie znam prawdziwego powodu, choć mogę się tylko domyślać, co nią wówczas kierowało.

— Tak?

— To tylko moje przypuszczenia. Prawdziwy powód jest w tym liście. Zostawię teraz pana samego. Proszę spokojnie odczytać ten list. Kawa, herbata?

— Dziękuję. Wystarczy woda. — Hubert zanim otworzył kopertę, napił się wody, bo z wrażenia zaschło mu w gardle.

— „Drogi Hubercie, piszę do ciebie ten list, wiedząc, że wkrótce umrę. Jestem śmiertelnie chora. Rak jest dziedziczny. Najpierw dopadł naszą matkę, potem moją siostrę Ulę, a teraz przyszła kolej na mnie. Zanim jednak odejdę, chciałabym, abyś poznał swojego syna Sergiusza. Obecnie ma 22 lata. Studiuje w Gdyni, ale mieszka i pracuje dorywczo w Gdańsku na kutrze jako rybak. Łódź otrzymał ode mnie w prezencie. Jest cudownym człowiekiem. Na pewno go polubisz. Wiem, ta wiadomość jest dla ciebie zaskoczeniem i wcale się nie dziwię. Pamiętasz moją siostrę Ulę? Dla ciebie był to epizod a dla niej byłeś wielką miłością. Nie przyznała się, że spodziewa się twojego dziecka, nawet mnie. Dopiero, gdy zachorowała, wyznała mi prawdę. Musiałam przyrzec, że zaopiekuję się jej synkiem. Postanowiłam udźwignąć ten ciężar sama. Nasz związek krótko trwał, byłam na rozdrożu, nie wiedziałam, jak mam postąpić, ale obietnica dana mojej siostrze wiązała mnie słowem, dlatego postanowiłam skłamać, aby zająć się Sergiuszem, sama. Teraz ja cię proszę, zajmij się nim. Kiedy go zobaczysz, nie będziesz miał żadnych wątpliwości. Jest żywą kopią ciebie, jakby skórę z ciebie zdjął. Tak to się chyba mówi. Matka w genach zostawiła mu upartość i skrytość. Nie lubi się zbytnio rozgadywać, choć ma wiele do powiedzenia. Czy dobrze Ula zrobiła, że nie wyjawiła ci swojej tajemnicy? Czy ja dobrze postąpiłam, nie mówiąc ci prawdy o Sergiuszu? Sam to rozstrzygniesz. Niestety w życiu są takie momenty, że trzeba przerwać milczenie i złamać daną obietnicę, bo nie można kłaść na szali słów, nawet tych wypowiedzianych na łożu śmierci i życia drugiego człowieka, który ma przed sobą przyszłość. Sergiusz musi poznać prawdę od ciebie. Mam nadzieję, że nie zaprzesz się swojego syna, bo prawda zawsze zwycięża, ale także nas uzdrawia. Mam nadzieję, że wybaczysz nam obu.

Mam także pewność, że podejmiesz właściwą decyzję. Przed laty zabrakło ci przenikliwości, zbyt szybko wycofałeś się z danego słowa a przecież nigdy cię nie zdradziłam. Nie starałeś się nawet dowiedzieć, kim był człowiek, który był przyczyną naszego rozpadu. Po śmierci Uli, zaadoptowałam Sergiusza, miał wtedy zaledwie dwa latka. Zapisałam go na swoje panieńskie nazwisko. Wie, że nie jestem jego biologiczną matką, ale ciotką. Zaakceptował mnie jako matkę i tak do końca mnie nazywał.

Mam nadzieję, że dzisiaj będziesz miał więcej wiary w siebie, nie tylko dlatego, że masz na to dowód na piśmie, wynik testu DNA, ale Sergiusz jest twoim odzwierciedleniem. Nawet, gdybyś chciał, nie wyprzesz się go, bo tak bardzo jesteście do siebie podobni. Jest młodszą wersją ciebie.

Od dzisiaj odmieni się życie twojego syna i twojej rodziny. Z daleka śledziłam wasze losy. Masz wspaniałą córkę, teraz zyskasz wspaniałego syna. Mam nadzieję, że twoja rodzina zaakceptuje Sergiusza. I będziecie żyli długo i szczęśliwie. Przynajmniej mam taką nadzieję. Monika.”

Do listu była dołączona fotografia Sergiusza i wynik testu DNA.

Hubert skończył czytać list a po chwili schował go do koperty. I długo przyglądał się młodemu człowiekowi. Musiał przyznać, że Monika miała rację, był jego młodszą kopią sprzed dwudziestu laty.

— Jak pan teraz się czuje? — zapytał prawnik, który zjawił się przed nim, gdy tylko odłożył kopertę na stół.

— Szczerze? Jakbym dostał obuchem w głowę — odparł, wypuszczając z siebie powietrze, które wstrzymał w trakcie czytania.

— Mam nadzieję, że nie ma pan żadnych wątpliwości?

Hubert pokiwał przecząco głową.

— Nie rozumiem tylko, dlaczego Ula z Moniką milczały. Co nam to dało?

— Może wstyd? A może fakt, że obie siostry rywalizowały o pana względy?

— Poznałem je prawie w tym samym czasie. Żadnej nie faworyzowałem. Obie były piękne, mądre i miłe. Ula szybko się ulotniła, jakby jej zainteresowanie mną uleciało z wiatrem, choć przyznaję bardziej mnie pociągała. Zaimponowała mi jej niewinność i delikatna uroda. Monika była bardziej wytrwała, dlatego nawiązaliśmy romans a wkrótce zostaliśmy parą.

— Szkoda, że pan nie był względem niej taki wytrwały w poszukiwaniu prawdy, która okazała się kłamstwem — zauważył prawnik.

— Człowiek musi dojrzeć do każdej decyzji a gdy osiąga pewien wiek, wie, co go czeka na końcu obranej drogi. Przynajmniej tak mu się wydaje.

— No, tak, częściowo ma pan rację — odparł prawnik i zaczął pakować do czarnej, skórzanej teczki swoje dokumenty.

— Jak mogę się skontaktować z synem? — zapytał Hubert, widząc, że mężczyzna zbiera się do wyjścia.

— W dużej kopercie powinna być mniejsza. W niej jest adres zamieszkania pańskiego syna.

Hubert sięgnął do szarej koperty i wyjął z niej mniejszą, białą. Rzeczywiście była w niej karteczka z dokładnym adresem, który akurat był dla niego znany, i nazwą łodzi oraz miejscem na przystani.

— Czy ma pan jeszcze jakieś pytania? — zapytał prawnik, wyciągając do niego dłoń.

— Otrzymałem już wszystkie potrzebne informacje. Dziękuję.

— Na wszelki wypadek, proszę, to moja wizytówka. Kiedy będzie pan chciał się ze mną skontaktować, proszę dzwonić o każdej porze dnia — zaproponował.

— Jeszcze raz dziękuję.

— Życzę powodzenia. Pani Monika była w porządku, podobnie jak jej syn. Zazdroszczę panu. Otrzymał pan drugą szansę na zrehabilitowanie się. Nie zawsze się ją otrzymuje.

— Przepraszam, Monika w tym liście nie napisała, czy Sergiusz wie, kim jest jego biologiczny ojciec?

— Prawdę mówiąc, tego nie wiem. Sam pan go o to musi zapytać. Do widzenia, panie Hubercie. Miło było pana poznać.

— Dziękuję i nawzajem. Do widzenia.

Uścisnęli sobie dłonie i rozeszli każdy w swoją stronę.

Hubert wyszedł z kancelarii prawniczej i postanowił od razu udać się na wybrzeże. Na kartce był też telefon, ale postanowił niezwłocznie pójść pieszo i poznać swojego syna. Rozdzwoniła się jego komórka. To była Janka. Musiał odebrać, aby ją uspokoić.

— Gdzie ty jesteś? — zapytała nerwowo.

— Dopiero co wyszedłem z kancelarii. Idźcie na obiad beze mnie. Muszę się najpierw z kimś spotkać i porozmawiać. To bardzo ważne — odparł, starając się zachować pozory spokoju, choć duszę miał na ramieniu.

— Dobrze. Hotel, który nam wynająłeś jest ekstra. Dobrze, że przynajmniej jest w nim restauracja i nie musimy wałęsać się po knajpkach, które nie zawsze spełniają wymogi Sanepidu.

— Cieszę się, że jesteście zadowoleni. A jak dzieciaki? Nie padły ze zmęczenia?

— Po obiedzie, zaplanowaliśmy pójść na plażę. Tam sobie odpoczną a ja z nimi. Kilkugodzinna jazda samochodem dała mi się trochę we znaki.

— Dołączę do was później, choć nie wiem, ile mi tu zejdzie. Będziemy w kontakcie.

Hubert skierował się prosto na nabrzeże, gdzie przy pomoście stały przycumowane mniejsze i większe łodzie. Z daleka widać było maszty żaglowców, które pływały nie tylko po wodach Europy, ale i całego świata, które miały zanurzenie do szesnastu metrów.

Był koniec czerwca, na dworze panował skwar, ale na wybrzeżu czuć było morską bryzę, która mile chłodziła rozgrzaną skórę. Miał dobry pomysł, aby zdjąć dżinsy i ubrać się w białe spodnie do kolan, bawełnianą koszulkę z krótkim rękawem, a na nogi włożyć skórzane klapki. Teraz poczuł, że jest nad morzem. Zatrzymał się i głęboko zaczerpnął w płuca morskiego powietrza. Przed wielu laty był pewien, że tu zakotwiczy i założy rodzinę, ale snuć plany a rzeczywistość okazała się zupełnie czymś innym.

— Przepraszam, gdzie jest zacumowana „MONIKA”? — zapytał pierwszego z brzegu rybaka, który siedział na lewej burcie kutra i rozplątywał sieć.

— O, tam! — Wskazał na rosłego, młodego mężczyznę, który trzymał w dłoniach linę cumowniczą.

— Sergiusz, ktoś do ciebie! — zawołał rybak.

Hubert z daleka zauważył, że kuter miał długi kadłub i wcale nie był taki mały, jak mu się zdawało. Młodzieniec zszedł z pokładu po trapie, zawiesił linę na polerze i z pomostu patrzył na mężczyznę, który szedł w jego stronę.

— Pan do mnie? — zapytał pierwszy.

Hubert stanął twarzą w twarz ze swoim synem, który rzeczywiście przypominał go, kiedy miał tyle lat, co on teraz. Był wysoki, miał rozbudowane ramiona i umięśnione nogi. Na nogach miał sportowe buty. Był mocno opalony. Ciemne, prawie czarne włosy w nieładzie sięgały mu do ramion. Na czole miał przewiązaną czarną bandankę. Słońce padało mu prosto w twarz, dlatego zmrużył oczy i ciemne łuki brwi. Zauważył jednak, że jego oczy były w kolorze zielonym jak jego własne.

— Witaj, synu — przywitał go Hubert, wyciągając do młodego mężczyzny dłoń, nie będąc pewnym, czy z nim się przywita.

Młody mężczyzna cofnął się zaskoczony, ale uścisnął rękę nieznajomemu mężczyźnie.

— Nie znam pana — odparł zdziwiony.

— Dowiedziałem się o tobie przed niecałą godziną. Możemy porozmawiać? — zapytał Hubert, zastanawiając się, czy nie za szybko powiedział, kim jest. Chłopak był w szoku, podobnie jak on, gdy poznał prawdę.

— Najlepiej będzie, gdy przeczytasz list twojej matki, który zaadresowała do mnie. Przyjechałem zaraz po jego otrzymaniu. Dzisiaj odebrałem go osobiście z kancelarii jej prawnika. Proszę. — Wyjął z szarej koperty list, który zaszeleścił przy rozkładaniu.

— Zapraszam do środka. — Sergiusz wskazał prawą ręką wejście pod pokład.

Znaleźli się w środku niewielkiej kajuty, gdzie stał stół, dwa krzesła, na stałe przymocowana koja a na przeciwległej ścianie wisiały sieci i osprzęt do połowu większych ryb.

— No, tak. Teraz rozumiem, co chciała powiedzieć mi moja druga matka. Monika dopiero niedawno wyznała mi, że jest moją ciotką, siostrą mojej matki, ale odkąd pamiętam, darzyła mnie wielkim uczuciem jak prawdziwa matka — wyznał młody człowiek.

— Przez niedomówienia i tajemnice, mało brakowało, abym cię nigdy nie poznał, synu. Dasz się przytulić? — zapytał Hubert, wyciągając obie ręce gotowe, aby uściskać syna.

— Przyznaję, czuję się trochę niepewnie — wybąkał nieporadnie, ale po chwili wtulił się w ramiona ojca.

Długo trwali w uścisku, dopóki żal i na przemian radość, dały upust łzom, które popłynęły im obu z uśmiechniętych oczu.

— Roztkliwiłem się jak dziewczyna — powiedział cicho Sergiusz, nadal wtulony w ramię ojca.

— Paula, moja córka a twoja przybrana siostra, powiedziałaby, że łzy nie są oznaką słabości lecz pokonywaniem swoich emocji. Wychodzi z założenia, że kiedy jesteś w dobrym nastroju, śmiej się, bo wtedy dotleniają ci się płuca. A kiedy jesteś na coś zły, zaklnij a ci ulży, albo płacz, kiedy jest ci smutno. Łzy jak widzisz, są dobre, bo oczyszczają nas z różnych emocji.

— Już ją lubię. Ile ma lat? Do jakiej szkoły chodzi? Jest grzeczna czy ma charakter buntowniczki? — rozpytywał Sergiusz z szerokim uśmiechem.

Jego twarz, choć jeszcze młodzieńcza, miała zadatki na męskie i interesujące oblicze. Od złotej opalenizny odznaczały się białe, równe zęby. Był przystojnym mężczyzną i miał pogodę ducha, którą tak ceniła jego córka.

— Skończyła właśnie 18 lat. Jest ładna, ciepła i mądra. Zamierza pomóc koledze zdać poprawkę, dlatego wzięliśmy go ze sobą. Chłopak nie jest głupi, ale ma dysleksję i dysortografię. Przez to ma zaległości w nauce. A do tego opiekował się chorą matką, która odeszła rok temu, a trzy lata temu jego ojciec zginął w wypadku na budowie. Został sam jak palec, więc Paula wzięła go pod swoje skrzydełka i roztoczyła nad nim opiekę. Jak sam widzisz anioł, tyle że w spodniach, w których najczęściej lubi chodzić.

— A na dodatek jest piękna i mądra?

— Cała Paula. Chciałbym, abyś poznał moją rodzinę. Moja żona ma na imię Janina, córka, Paula, a ten jej kolega, to Jacek. Muszą cię poznać a ty ich.

— Nie ma sprawy. Chętnie się z nimi zaprzyjaźnię, bo tej pory nie miałem kumpla w swoim wieku. Nie liczę kolegów ze studiów.

— A ty, jak się teraz czujesz po śmierci mamy?

— Brakuje mi jej. Była wspaniałą matką i wspaniałym człowiekiem.

— Nie brakuje ci pieniędzy?

— Jakoś sobie radzę. Matka zostawiła mi trochę oszczędności.

— Słyszałem, że pracujesz i się uczysz?

— Jestem na trzecim roku na Uniwersytecie Morskim w Gdyni, na wydziale Nawigacji. Uzyskany dyplom wraz z wymaganą praktyką morską będzie dla mnie przepustką do uzyskania dyplomu oficera wachtowego. Ten dokument uznawany jest na całym świecie — powiedział z widoczną satysfakcją.

— Jestem z ciebie dumny, synu. Zapraszam cię dzisiaj na kolację. Zamieszkaliśmy w hotelu Mercurym, na Starym Mieście. O 19.00. Może być? Pokój 323. II piętro.

— Oczywiście, przyjadę.

— Poznamy się bliżej. Tak bardzo się cieszę, nawet nie wiesz jak bardzo.

Hubert długo patrzył na syna z przekornym uśmiechem.

— Dobrze ci w tych włosach, nie ścinaj ich. Chciałbym, aby takiego poznała cię Paula.

— Dlaczego?

— Macie ze sobą wiele wspólnego. Ona jest trochę dzika jak ty. Dzieci Kwiaty. Pasowalibyście do nich.

— Do hipisów?

— No…

Sergiusz roześmiał się wesoło, nie podejrzewając, że jego ojciec ma takie osobliwe poczucie humoru.

— No, wiesz, tato!

Teraz Hubert się roześmiał i pokręcił głową z niedowierzaniem.

— Wiesz, że po raz pierwszy nazwałeś mnie tatą? — zapytał, wybuchając głośnym śmiechem, który przypominał śmiech jego syna.

Tym głośnym, trochę gardłowym śmiechem, przełamali wszelkie bariery. Nawiązała się między nimi szczególna więź, która wiąże ojca z synem.

Rozdział 3

Hubert wrócił do domu rozpromieniony, jakby wygrał miliona w LOTTO.

— Nie było cię kilka godzin. Gdzieś ty był? — zapytała Janka, otwierając mu drzwi mocno zdenerwowana, co rzadko u niej się zdarzało, aby cokolwiek wyprowadziło ją z równowagi, do tego stopnia, że była prawie purpurowa z irytacji.

— Jest Paula w domu? — zapytał, ignorując pytanie żony.

— Jest w swoim pokoju z Jackiem. Oboje pracują nad planem powtarzania lekcji i jednocześnie chcą zwiedzić Trójmiasto.

Hubert zostawił żonę na środku pokoju. Zanim wszedł do córki, zapukał.

— Wejdź, tatku. O co chodzi? — Paula stanęła w drzwiach, słysząc poirytowany głos matki. Z poważnej twarzy ojca mogła od razu wywnioskować, że stało się coś bardzo ważnego.

— Będziemy mieć dzisiaj gościa — oznajmił ojciec uroczystym tonem.

— Kogo? — Córka nie mogła zapanować nad ciekawością.

— Przepraszam cię, Jacku. Paulo chodź ze mną. Chciałbym, aby przy tej rozmowie była obecna też twoja matka.

— Co się stało, tatku?

— Pozwól ze mną, Paulo.

— Dobrze, już dobrze. Jacku zajmij się czymś. Zaraz wrócę.

— Ta rozmowa może potrwać nieco dłużej niż chwilę.

Kiedy zostali tylko w trójkę, Hubert założył rękę na ręce i dziwnie się uśmiechał.

— Usiądźcie. Mam wam coś do powiedzenia, coś bardzo ważnego — oznajmił i wskazał obszerną kanapę.

Janina i Paula usiadły z nogą na nodze z przylepionymi uśmiechami na twarzy.

— Czekamy. Co tak ważnego masz nam do powiedzenia? — nie wytrzymała Paula.

— To sprawa dotycząca pisma od prawnika Moniki — zaczął powoli, rozciągając sylaby.

— Co było w nim tak ważnego, że spędziłeś pół dnia poza domem? — zapytała Janina uszczypliwym tonem.

— Z listu, który zostawiła dla mnie Monika u mecenasa Listkiewicza, wynika, że Sergiusz jest moim biologicznym synem. Ta wiadomość totalnie mnie zaskoczyła. Dlatego jeszcze dzisiaj postanowiłem go poznać. — Informację tę powiedział prawie na bezdechu.

Janina i Paula zrobiły wielkie oczy.

— Nic dziwnego. Też byłabym zaskoczona. Jaki masz dowód, że Sergiusz jest twoim synem? — zapytała Janina podejrzliwym tonem.

— Do listu dołączony był wynik testu DNA. Muszę jednak wam wyjaśnić, że to nie Monika była biologiczną matką Sergiusza lecz jej młodsza siostra Ula.

— Ula? — zdziwiła się Janka. — Przecież była wtedy zaledwie podlotkiem.

— Skąd wiesz? Znałaś ją? — zapytała zaskoczona Paula, odwracając się w stronę matki.

— Nie. Może chodziło o kogoś innego?

Hubert nie zauważył zmieszania żony, ale Paula wyczuła w wypowiedzi matki nieszczerą nutkę.

— Chciałbym, abyście go poznały, dlatego zaprosiłem go dzisiaj na kolację.

— Tak szybko nawiązaliście rodzinną więź? — zdziwiła się Janka.

— Oczywiście. Nie miałem żadnych wątpliwości, co do jego tożsamości.

— Zawsze byłeś łatwowierny, Hubercie — powiedziała matka z ironią.

— Tu łatwowierność nie ma nic do rzeczy, kochanie. Kiedy go zobaczycie, same o tym się przekonacie. Jest, wypisz, wymaluj ja, gdy byłem w jego wieku.

— Już nie mogę się doczekać, kiedy przyjdzie. Ma takie intrygujące imię.

— Paulo, nie zapominaj, że jest twoim przyrodnim bratem — zauważyła matka z powściągliwym uśmiechem.

— Chodźmy do kuchni. Musicie mi pomóc. Po drodze zrobiłem zakupy, pomóżcie mi je wypakować. Paulo, ty zrobisz surówkę z kapusty pekińskiej, dodasz marchew, jabłko, cebulkę, na końcu oliwę z oliwek, pieprz i sól do smaku. Zresztą sama wiesz, nie pierwszy raz ją robiłaś — mówił podenerwowany. — Janeczko, ty obierz ziemniaki, ja zajmę się smażeniem sznycli. Zrobiłem ich więcej, skoro sami mamy się stołować. Oczywiście, jeśli zechcemy skorzystać z hotelowej restauracji, zrobimy tak jak dzisiaj, ale póki co, będziemy sami sobie gotować. — Hubert starał się zachować zimną krew, ale widać było po nim, że emocje z porannej rozmowy z mecenasem Listkiewiczem jeszcze z niego nie opadły.

— Mogę w czymś pomóc? — zapytał Jacek, wchodząc do aneksu kuchennego.

Hubert rozejrzał się po kuchni.

— Nakryj stół w salonie, w tej szafce są szklane naczynia a pod nią w szufladzie sztućce. Zdążyłem zrobić przegląd czy wszystko mamy.

— Nie ma sprawy. Co będzie do picia?

— Zadałeś słuszne pytanie. W lodówce jest białe i czerwone, półwytrawne wino. Postaw oba i nie zapomnij o kieliszkach.

W godzinę potem, po kuchni rozszedł się smakowity zapach. Surówka stała już gotowa na stole w szklanej, dużej salaterce, ziemniaki dochodziły na elektrycznej, dwupalnikowej kuchence, którą zabrali z domu a usmażone sznycle leżały już na srebrnym półmisku pod przykryciem.

Dochodziła godzina dziewiętnasta, kiedy rozległo się pukanie do drzwi.

— Jaki punktualny — powiedział ojciec, biegnąc do drzwi.

Sergiusz trzymał w lewej dłoni bukiet kwiatów, w którym przeważały różowe i białe piwonie a w drugiej pojemnik pełen świeżych ryb.

— Dzień dobry, pani — schylił się nad dłonią Janiny a potem wręczył jej kwiaty.

— Dziękuję. To miło z twojej strony — odparła z krzywym uśmiechem.

— Ty pewnie jesteś Paula? — Sergiusz pochylił się i pocałował ją w policzek. — Mam nadzieję, że lubisz ryby?

— Ubóstwiam i to w każdej postaci, smażone, marynowane i wędzone — odparła z szerokim uśmiechem dziewczyna.

Jacek podszedł do gościa z niewyraźną miną.

— A ty jesteś Jacek? Cześć. — Sergiusz uścisnął mocno jego dłoń.

— Cześć — odparł chłopak, odzyskując pewność siebie.

— Daj mi to. — Hubert wziął od syna pojemnik i postawił go w kuchni, na podłodze. — A teraz daj mi się jeszcze raz uściskać, bo ciągle nie mogę uwierzyć, że jesteś moim synem.

— Witaj ponownie, tato. — Sergiusz oddał mocny uścisk, aż ojciec lekko się skrzywił.

— Czuję synu, że masz krzepę w rękach. Nic dziwnego, praca fizyczna na kutrze zastępuje ci siłownię. A poza tym musicie wiedzieć, że Sergiusz studiuje na Uniwersytecie Morskim w Gdyni, na Nawigacji. Stąd te muskuły i opalenizna.

Jacek patrzył na Sergiusza z wielkim podziwem. On przy nim wyglądał jak mydłek, chudy i blady, a na domiar złego miał trądzik, a brat Pauli był jak chłopak wyjęty z żurnala. Rzeczywiście był młodszą kopią swojego ojca. Postawna i muskularna sylwetka oraz długie włosy dodawały mu jeszcze większego uroku, podobnie jak białe i równe zęby, które odznaczały się od ciemnej opalenizny.

Paula także nie ukrywała fascynacji, którą poczuła na widok brata. Tylko Janina zachowywała się powściągliwie i prawie się nie odzywała podczas kolacji. Ojciec nawet nie spostrzegł podejrzanego milczenia żony, ale dla Pauli było to ogromnym zaskoczeniem. Matka zawsze lubiła w trakcie jakiejkolwiek dyskusji wtrącić swoje trzy grosze. Dziś milczała, jakby nie była zadowolona z przybycia gościa, który okazał się miłym, sympatycznym i inteligentnym mężczyzną. Gdyby nie byli przyrodnim rodzeństwem, Paula chciałaby mieć w nim nie tylko przyjaciela, ale zaraz skarciła się w myśli, że zbytnio popuściła wodze swojej wybujałej wyobraźni.

— Dobrze się czujesz na morzu? — zapytała, chcąc nawiązać z bratem dobrą relację, wciągając go w dyskusję, aby poczuł się swobodniej.

— Gdybym bał się morza, poszedłbym na inny uniwersytet i pracowałbym jako inżynier maszyn albo zająłbym się projektowaniem domów. Morze jest moim żywiołem, oczywiście zdaję sobie sprawę, że jest niebezpieczne i nie wolno z nim żartować. Umiesz pływać, Paulo? — zapytał, spoglądając na jej smukłą sylwetkę.

— Tak. Często z rodzicami korzystamy z pływalni, która jest w pobliżu naszego domu.

— A ty, Jacku?

Jacek spąsowiał i przecząco kiwnął głową.

— A chciałbyś się nauczyć?

— No, pewnie…

— Od jutra, możecie przychodzić do mnie na kuter. Znam pewne miejsce, niezbyt głębokie, możemy poćwiczyć pływanie. Oczywiście, jeśli nie macie nic przeciwko temu? — zwrócił się do ojca i jego żony.

— Nie ma sprawy. Przecież nie będziemy się uczyć przez cały dzień. Co myślisz o tym, tato? — Pauli na samą myśl, że spędzą z Sergiuszem więcej czasu, zaśmiały się jej oczy wraz z ustami.

— Chętnie z wami pójdziemy, dawno nie pływaliśmy w morzu. Co ty na to, kochanie?

— Nie ma sprawy. Ja zostanę na plaży, poopalam się. Jestem biała jak płótno. Popatrzę, jak sobie radzicie.

— Aha. Jeszcze jedno. Musicie mieszkać w tym hotelu? Doba kosztuje tu pewnie bardzo dużo. Moje mieszkanie ma trzy pokoje i zazwyczaj stoi puste, bo więcej czasu spędzam na kutrze. Może przeprowadźcie się do mnie? — zaproponował Sergiusz uprzejmym tonem.

Hubert przez chwilę się zastanawiał.

— Nie mówisz tego ze zwykłej grzeczności, bo staliśmy się rodziną?

— Ależ skąd. Po prostu jestem praktyczny. Szkoda wyrzucać pieniędzy, kiedy można przeznaczyć je na coś innego. Nauczyłem się je szanować, bo nigdy nam się nie przelewało, choć nigdy nie głodowaliśmy — wyznał uczciwie.

— Pomyślimy o tym i wkrótce zadecydujemy. Szkoda, że nie wiedziałem o twoim istnieniu, chętnie bym wam pomógł. Straciliśmy się z oczu na wiele lat, teraz musimy nadrobić stracone lata. Ukrywanie ciebie, nie było rozsądnym posunięciem twojej matki, ale stało się i nie wracajmy do tej przykrej historii.

Zapanowało milczenie, które przedłużało się z minuty na minutę. Sergiusz, Paula i Jacek czuli się niezręcznie. Hubert i Janina patrzyli na siebie, i nic nie przychodziło im do głowy, aby przerwać tę przedłużającą ciszę.

— Mam konto oszczędnościowe, ale na razie nie chcę z niego korzystać. Kiedyś może nadejdzie taki moment, że będę musiał — wyznał Sergiusz, przerywając milczenie.

— Nie jesteś rozrzutny, myślisz o przyszłości. To dobrze o tobie świadczy — przyznał z dumą Hubert.

— Nauczyła mnie tego matka. Zawsze była praktyczna. Sięgając pamięcią wstecz, zrozumiałem, jak wiele sobie odmawiała, aby mogła odłożyć na moje studia. Doceniałem to. Kiedy kupiła mi kuter od Stefana, naszego znajomego, z którym często wypływałem w morze, byłem zaskoczony. Ale taka właśnie była, pragnęła, abym spełniał swoje marzenia maleńkimi krokami. Wtedy radość jest tym większa. Kiedy zdiagnozowano u niego raka, sprzedał wszystko, co miał wartościowe, w spadku zostawił mi swój samochód.

— Tobie przyda się bardziej. Zapracowałeś na niego. Pomagałeś mi, kiedy najbardziej potrzebowałem pomocy — powiedział wówczas, wręczając mi dokumenty. — Traktował mnie jak syna, którego nie miał — dodał ciepłym tonem.

Janina znacząco chrząknęła, w pośpiechu zebrała brudne naczynia, które zaniosła do kuchni.

— Kto, co pije? — zapytała, włączając czajnik bezprzewodowy.

Paula zauważyła zdenerwowanie matki i lekko poirytowany głos, tylko ojciec był niczego nieświadomy. Dopiero teraz zauważyła, że nie znała dobrze swojej rodzicielki. W domu zachowywała się przy ojcu normalnie bez tego napięcia w głosie i zachowaniu. Teraz była spięta, jakby poczuła zagrożenie, a przecież Sergiusz niczego nie oczekiwał od ojca. Z tego, co mówił, radził sobie doskonale sam i miał konto oszczędnościowe, z którego mógł korzystać, gdyby zaszła taka potrzeba. Nie rozumiała jej pobudek do złości.

— Może pomóc przy czyszczeniu ryb? — zapytał Sergiusz, zerkając na pojemnik z rybami. — Dzisiaj trzeba je oprawić i włożyć do zamrażalnika — dodał wyjaśniającym tonem.

— Nie rób sobie kłopotu, synu. Wystarczy że przyniosłeś ryby, jeszcze tego brakowało, abyś zajął się ich patroszeniem. Jeszcze nie zapomniałem, jak to się robi — odparł Hubert z uśmiechem.

— W takim razie, pożegnam się już z wami. Dziękuję za kolację. Prawdę mówiąc, byłem głodny. Nie ma jak domowe jedzenie. — Sergiusz wstał, skłonił się gospodyni a potem podszedł do ojca z wyciągniętą dłonią.

— Dziękuję za kolację. Wszystko było bardzo smaczne. Cześć Jacek, zostawiłem tacie swój telefon, dzwońcie, kiedy zechcecie popływać.

— Okay. Do zobaczenia. — Chłopak wstał i uścisnął gościowi dłoń.

Paula zerwała się z kanapy i podeszła do drzwi, w których stał Sergiusz, gotowy do wyjścia.

— Poczekaj, odprowadzę cię! — zaproponowała wesołym tonem, widząc, że gościowi zrzedła przy pożegnaniu mina.

— Będzie mi bardzo miło — odparł, otwierając na oścież drzwi, przez które prześlizgnęła się dziewczyna. Mimo swojej okazałej postury poruszał się z gracją, którą przypisywano tylko kobietom. On był oszczędny w mowie i zachowaniu, taktowny, prostolinijny i bardzo naturalny. Zaimponował Pauli od pierwszego spojrzenia.

— Może załóż sobie sweterek? O tej porze jest chłodno — zaproponowała matka.

— Mama ma rację — potwierdził Sergiusz. — O tej porze wieje z nad morza.

— Zaczekaj chwilę. Wezmę tylko bluzę od dresu. Zapomniałam, że ty jesteś przyzwyczajony do chłodnych wieczorów.

— Masz rację. Na kutrze chodzę tylko w krótkich spodenkach.

Sergiusz porozmawiał jeszcze z ojcem, a kiedy w drzwiach pojawiła się Paula, wyszedł z domu pierwszy i nacisnął przycisk windy. Chwilę trwało, zanim zjechali na parter.

— Jak się czujesz po dzisiejszym dniu? — zapytała Paula, kiedy wyszli już na ulicę.

— Muszę przyznać, że mam mieszane uczucia.

— Dlaczego? — zapytała, choć domyśliła się, że chodziło mu o zachowanie matki. Nawet ślepy poznałby po oschłym tonie jej głosu, że nie była do niego przyjaźnie nastawiona.

Sergiusz długo milczał, jakby się zastanawiał co powiedzieć, aby jej nie urazić.

— Chodzi ci o moją matkę? — zapytała wprost, wyręczając go z kłopotliwej sytuacji.

— Czułem, że poznanie mnie nie było jej na rękę. Dała mi to odczuć. Nawet Jacek był bardziej uprzejmy wobec mnie niż ona — stwierdził ponurym głosem.

— Nie zaprzeczę. Także odczułam, że żywi do ciebie coś w rodzaju niechęci. Zdziwiłam się tylko, gdy ojciec wspomniał o Uli, twojej biologicznej matce, moja matka zachowała się, jakby ją znała, ale chciała to ukryć. Swoją drogą, ile miała lat, kiedy cię urodziła?

— Chyba dwadzieścia. Nie była podlotkiem, ale młodą kobietą.

— No, tak, nie była podlotkiem, choć ojciec był starszy od niej o kilka lat. Szkoda że stało się tak, jak stało. Przez milczenie i niedomówienia straciliście wiele lat. Ojciec bardzo to przeżywa. Cieszę się, że zbliżyliście się do siebie już pierwszego dnia. Jest inny niż matka. Jest ciepłym, czułym i opiekuńczym mężczyzną. Zresztą jego nie sposób nie lubić czy nie szanować, bo zasługuje na jedno i drugie.

— Ja natomiast cieszę się, że poznałem ciebie. Jesteś wspaniałą dziewczyną a do tego piękną i mądrą — stwierdził z uśmiechem, bacznie śledząc jej twarz.

— Dziękuję. Miło to słyszeć z ust przyszłego oficera marynarki.

— Przede mną jeszcze kilka lat.

— Choć krótko się znamy, wierzę, że ukończysz studia i podejmiesz pracę tam, gdzie zechcesz. Przed tobą świat będzie stał otworem, dlatego wiedza jest nam niezbędna do pokonywania różnych barier.

— A ty? Co z tobą? Słyszałem, że w przyszłym roku masz maturę. A co potem?

— Naprawdę cię to interesuje?

— Dopiero co poznałem swoją przyrodnią siostrę, chciałbym wiedzieć o niej wszystko — mówiąc to, obrzucił ją taksującym spojrzeniem.

Paula głośno się roześmiała, bezwiednie prawą ręką odgarnęła do tyłu długie włosy. W wieczornym świetle wyglądały na jeszcze ciemniejsze, niż były w istocie. Miała ciemną oprawę oczu, które były ciemno zielonego koloru i długie, czarne rzęsy, zgrabny nosek i kształtne usta, które często rozciągały się w uśmiechu. Ona nie była ładna, jak ją określił ojciec na pierwszym spotkaniu, ona była śliczna. Nie wiedzieć czemu jego serce drgnęło i zatrzepotało jak spłoszony ptak. Było to nowe i zgoła inne uczucie, które znał. Sergiusz na chwilę zatrzymał się na chodniku i spojrzał na nią z góry, bo sięgała mu zaledwie do ramienia, choć jak na dziewczynę, była raczej wysoka.

— Prawdę mówiąc, jestem jeszcze niezdecydowana. Chodzi mi po głowie medycyna albo prawo. Mój profesor od historii niedawno stwierdził, że byłabym świetną prawniczką, bo mam dar perswazji i umiejętność rozstrzygania sporów, jak i radzenie sobie w trudnych sytuacjach.

— A dlaczego medycyna?

— Zawsze pomagałam słabszym od siebie i opatrywałam rany moim podopiecznym, wnukom mojej sąsiadki, choć najchętniej udzielałam pomocy rannym zwierzętom. Przynajmniej one potrafiły się odwdzięczyć.

— Weterynaria też jest ciekawym kierunkiem.

— Opowiedz coś o swojej mamie.

— Była piękną i dobrą kobietą. Świetnie się rozumieliśmy. Nie pamiętam mojej biologicznej mamy, choć mam dużo jej fotografii. Miałem raptem dwa lata, kiedy odeszła i oddała mnie pod opiekę swojej starszej siostrze.

— Monika, twoja druga mama, była wtedy w związku z moim ojcem. Przecież mogła powiedzieć, że była jedyną osobą, która miała prawo zająć się tobą. Mój ojciec by to zrozumiał i zaakceptowałby tę sytuację, nawet gdyby wcześniej nie wiedział, że byłeś jego rodzonym synem. Dlatego nie rozumiem, dlaczego twoja matka ukryła przed nim fakt, że zaszła z nim w ciążę.

— Nie mam zielonego pojęcia.

— Moja mama długo nie mogła mieć dziecka, dopiero, kiedy miała czterdzieści lat a mój ojciec czterdzieści cztery, zaszła w ciążę.

— Dlatego jesteś dla nich oczkiem w głowie.

— Przyznaję, kocham swoich rodziców a oni mnie. Dlatego dzisiejsze zachowanie matki bardzo mnie zaskoczyło. Nigdy wobec żadnego gościa nie była tak niemiła. Nie wiem, co o tym myśleć. Przepraszam cię w jej imieniu.

— Na szczęście mam ojca, który przyjął mnie do swojej rodziny z otwartymi ramionami. Nie co dzień zdarza się coś takiego.

Uszli spory kawałek drogi, hotel zniknął im z pola widzenia a przed nimi ukazało się nadbrzeże, przy którym cumowało wiele statków i kutrów.

— Skoro doszliśmy do nadbrzeża, pokażę ci, gdzie mam zacumowany kuter.

— Chętnie go zobaczę.

— Nazwałem go MONIKA, po mamie. Jak ci wcześniej wspomniałem, mama kupiła mi kuter od Stefana, który już zaczął chorować. Nie chciał go sprzedać obcym, pragnął, abym ja go przejął po nim. Był do niego bardzo przywiązany a mnie traktował jak własnego syna, którego nigdy nie miał, w ogóle nie miał rodziny. Kiedy zachorował, zajęła się nim moja mama. Dlatego w dowód wdzięczności zapisał matce sporą sumkę pieniędzy, choć nie chciała jej przyjąć. Twierdziła, że opiekowała się nim, bo go szanowała i lubiła. Za te pieniądze postawiła mu ładny grobowiec i godnie pochowała.

— To ładnie ze strony twojej matki, że zaopiekowała się Stefanem. Nie każdy postąpiłby jak ona.

— Stefan spędzał z nami każde święta Bożego Narodzenia i Wielkanocne. Traktowaliśmy go z matką jak członka rodziny. Mówiłem do niego wujek, którego nigdy nie miałem. Nauczył mnie wiele rzeczy, włącznie z pływaniem, pokazał mi miejsca, gdzie najlepiej łowić ryby i jakiej używać wędki, a także postrzegać ludzi i ich złożone charaktery. Jak reagować, kiedy ktoś cię zaatakuje. Posłał mnie na naukę kung-fu do swojego, starego znajomego Chińczyka. Uzyskałem czarny pas.

— Mówią, że karma powraca. Wierzysz w to?

— Wierzę, że jeśli postępujesz dobrze, ludzie odpłacą ci tym samym.

Weszli na pokład. Sergiusz otworzył drzwi z zamka i wprowadził ją do środka. Włączył światło, które rozjaśniło wnętrze.

— Jak widzisz, mam, gdzie spać, stół, dwa krzesła, lodówkę, małą spiżarkę z zapasem żywności i osprzęt do łowienia ryb. Kiedy chcę się przejechać, biorę górski rower i jadę w drogę. Niewiele mi potrzeba do życia.

— Nie masz dziewczyny? — Paula zadając mu to pytanie, lekko się zarumieniła.

— Nie, nie mam — odparł z szerokim uśmiechem. — Czy to źle?

— Taki przystojniak, jak ty, pewnie ma duże powodzenie u dziewczyn?

— Jakoś nie zauważyłem. A ty, masz chłopaka?

— Nie miałam czasu na randki. A poza tym, żaden z moich kolegów, nie pociągał mnie do tego stopnia, abym chciała się z nim umówić — wyznała szczerze.

— Zrobiło się zbyt późno. Muszę cię odprowadzić do hotelu.

— Dziękuję. Pierwszy dzień dał nam obojgu wiele pozytywnych wrażeń. Cieszmy się chwilą i nie myśl źle o mojej matce. Może poczuła się o ciebie zazdrosna, bo zauważyła, że tak szybko i bezwarunkowo cię zaakceptowałam. Trudno mi cokolwiek powiedzieć, co nią kierowało, ale dzisiaj na pewno nie była sobą. Sama się zdziwiłam jej postawą.

Wrócili tą samą drogą, którą przyszli.

— Dobranoc, siostro. — Sergiusz otworzył przed nią drzwi hotelu.

— Dobranoc, bracie. Miło było cię poznać. Zdzwonimy się. Kiedy umówisz się z Jackiem, uważaj na niego, aby nie utonął. Jest bardzo zakompleksiony.

Paula podeszła do Sergiusza i złożyła na jego policzku pocałunek. Sergiusz odwzajemnił się tym samym.

— Nie martw się. Zanim skończą się wakacje, odzyska pewność siebie. Obiecuję ci to — powiedział i otworzył przed nią drzwi.

Paula ostatni raz spojrzała na wysokiego, młodego mężczyznę, który przyciągał ją jak magnes, posłała mu uśmiech i kiwnęła na pożegnanie ręką. Miała nieprzeparte wrażenie, a nawet przeczucie, że ich znajomość, zaważy na całym ich życiu, nie tylko rodzinnym, ale i osobistym.

Rozdział 4

Na prośbę Sergiusza i zgodą obojga rodziców wyprowadzili się z hotelu i zamieszkali w jego domu. Rodzice zajęli duży pokój, Paula, najmniejszy a Jackowi przydzielili średni. Sergiusz spał na kutrze, ale każdego ranka przychodził do domu na śniadanie, które Paula robiła z matką, ojciec z Jackiem przygotowywali obiad i kolację. Czasem jedli poza domem, kiedy z plaży nie chciało się im wracać do domu. Pogoda na szczęście im dopisywała. Było ciepło i grzało słońce.

— Naprawdę nie masz nam za złe, że okupujemy twój dom? — zapytał go ojciec. — Przecież możemy zająć średni pokój a ty duży z Jackiem? Co ty na to?

Świadkiem tej rozmowy był Jacek, który chodził za Sergiuszem jak pies. Zaimponował mu ten nieco starszy od niego kolega.

— Ja mógłbym spać na kutrze. Może posmakowałbym życia rybaka i zaczął ci pomagać w łowieniu ryb — zaproponował nieśmiało.

— Ty masz inne zajęcie. Zapomniałeś już, że musisz zdać dwie poprawki?

— Poradzę sobie. Zostało mi już niewiele materiału do przerobienia. Paula powiedziała mi, że szybko przyswajam sobie nowe treści. Sam jestem zdziwiony, że to wcale nie jest trudne, kiedy naprawdę chce się cokolwiek zrozumieć — wyjaśnił z entuzjazmem.

— Wobec tego, dlaczego tak opornie szło ci w szkole?

— Bo musiałem dostać porządnego kopa w d..ę — chłopak głośno się roześmiał.

— No, nie wiem. Co o tym sądzisz, tato? Jacek chce, abym nauczył go łowienia ryb. I uparł się, że chce od dzisiaj sypiać na kutrze.

— No, cóż każda umiejętność zbliża nas do dorosłości i radzenia sobie w życiu. Jak sam wiesz, wiedzy nigdy nie jest za dużo. Ciągle czegoś się uczymy. Przyda się chłopakowi nowe doświadczenie.

— Wobec tego jutro na kutrze o piątej rano. Może być? — Sergiusz widząc nadzieję w ciemnych oczach chłopaka, wyraził zgodę.

Jacek wytrzeszczył ze zdziwienia oczy. Nie mógł jeszcze uwierzyć, że ziszcza się jego następne marzenie. Będzie miał możliwość popływania po morzu a nie tylko popluskać się w płytkiej wodzie przy plaży jak dzieciak.

— Wobec tego już dzisiaj pójdziemy na nabrzeże i pokażesz mi wszystko — odezwał się Jacek z entuzjazmem.

— Widzisz, ile czeka cię atrakcji. — Paula stuknęła go znacząco łokciem.

— Nigdy nie przypuszczałbym, że wszystko to za sprawą poprawki — roześmiał się wesoło chłopak.

— Sama jestem zaskoczona rozwojem niespodzianki, którą sprawiła nam mama Sergiusza. Kto by się spodziewał, że jej historia będzie miała ciąg dalszy.

— O czym ty mówisz, dziecko? — zapytała zaskoczona matka, która mimowolnie przysłuchiwała się ich rozmowie.

— No, sama musisz przyznać, że za sprawą Moniki dzieje się wiele ciekawych rzeczy. Odkąd pamiętam, żadne wakacje nie były tak atrakcyjne jak te, pomijam fakt, że ojciec odnalazł swojego syna, z którego jest dumny jak paw.

— Ty chyba nie masz zamiaru wybrać się z nimi na połów? — zapytała ostrożnie matka, chcąc zmienić temat.

— Może innym razem, ale chętnie spróbuję złowić jakąś rybkę — dodała ze śmiechem Paula.

Sergiusz patrzył na nią z podziwem. Jego nowo upieczona siostra zarażała wszystkich swoim entuzjazmem. Brakowało mu widoku roześmianej dziewczyny. Do tej pory skupił się tylko na wykładach na uniwerku a wieczorami wsiadał na swój kuter i pływał po wodach zatoki gdańskiej.

— O czym myślisz, bracie? — zapytała Paula, szturchając łokciem tym razem Sergiusza, który patrzył pustym wzrokiem w przestrzeń.

— O niczym szczególnym — odparł z lekkim uśmiechem.

Paula nie uwierzyła jego słowom, mogła się tylko domyślać, że między innymi i ona była powodem jego rozmyślań, ale nie drążyła tematu. W końcu jego życie wywróciło się do góry nogami. Oni wszyscy byli tego przyczyną.

***

— Teraz rozumiesz, dlaczego większość czasu spędzam na kutrze? — zapytał Sergiusz, opierając się rękami o prawą stronę burty. Nie patrzył na Jacka, tylko na morską dal rozświetloną teraz promieniami słońca, która skrzyła się złotem i srebrem.

— Tak. Teraz to pojąłem. — Jacek z zapartym tchem spoglądał na wschód słońca, które częściowo zanurzone było jeszcze w morzu a część pomarańczowo-złotej kuli wychyliło się i rozświetliło niebo różową jutrzenką.

— Kiedy patrzę na wschody i zachody słońca, czuję się wtedy taki mały, o taki tyci, jak ta muszelka albo jeszcze mniejszy — wyznał Sergiusz i otworzył dłoń, w której trzymał białą muszelkę.

— Wtedy nabiera człowiek pokory wobec tego cudu natury. Kiedyś byłem z rodzicami nad morzem, o ile dobrze pamiętam, spędziliśmy tamto lato w Ustce. Były to nasze ostatnie razem spędzone wakacje. Potem było tylko gorzej. Nie chciałem przyznać się nawet przed samym sobą, że rodzice przestali się kochać. Ojciec szukał pracy poza domem. Często wyjeżdżał za granicę, byle tylko być jak najdalej od rodziny. Nadaremnie czekaliśmy na niego z matką. Nawet nie przysłał kartki z pozdrowieniami. Nie interesował się mną, w szkole szło mi coraz gorzej, wyładowywałem złość na kolegach, wszczynając awantury. Kiedy ukończyłem podstawówkę, zrozumiałem, że nie tędy droga, że tylko pogarszam swoją sytuację i martwię tym matkę. Postanowiłem wziąć się za siebie i zacząłem pokonywać trudności pisania i czytania, ze względu na swoją dysleksję. Dostałem się do liceum. Trzy lata temu mój ojciec zginął na budowie. Na szczęście był ubezpieczony i matka miała za co go pochować. Ktoś powiedział, że nieszczęścia chodzą parami i chyba jest w tym wiele prawdy. Rok temu zachorowała matka, zdiagnozowano u niej raka, załamałem się, choć ona dzielnie walczyła do końca. Mogła liczyć tylko na mnie. Pomagałem jej we wszystkim. Nie mieliśmy rodziny ani nikogo, kto mógłby nam pomóc. A matka była zbyt dumna prosić kogokolwiek o pomoc. Nie miałem jeszcze osiemnastu lat, bała się zgłaszać swoją chorobę gdziekolwiek, bo wtedy odebraliby mnie od niej, a tego by nie zniosła, ani ja — wyznał ze smutkiem.

— Kochałeś matkę i to się chwali. Dlatego musisz teraz popracować nad sobą z wytężoną siłą i pokazać światu, na co cię stać, a przede wszystkim sobie. Od jutra zaczynamy naukę pływania a potem paru chwytów z samoobrony. Nie opuszczaj lekcji z Paulą, która, jak sam widzisz, ma wielkie serce i cierpliwość. Musisz jej udowodnić, że jej pomoc nie poszła na marne. To, co? Popływamy trochę? Sterowanie kutrem nie jest trudne. Wystarczy tylko patrzeć przed siebie.

— Tak jest, kapitanie! — Chłopak stanął przed nim na baczność i zasalutował.

***

Minął tydzień, odkąd Sergiusz wziął pod swoje skrzydła Jacka, który robił wszystko zgodnie z jego zaleceniami. Musiał przyznać, że chłopak robił postępy nie tylko w pływaniu, ale i kung-fu. Był bardzo zdeterminowany, ale na razie nie zdradził się z jego postępami. Zachował je dla siebie i nadal konsekwentnie ćwiczył z nim pływanie i bieganie po plaży, aby poprawił swoją kondycję fizyczną, której mu brakowało.

— Mam do ciebie jedną prośbę… — Jacek podpłynął do niego na odległość jednego metra, aby nie musiał podnosić głosu, bo wokoło nich było zbyt dużo ludzi.

— O co chodzi? — zapytał Sergiusz, bo chłopak się zawahał.

— Kiedy nauczę się pływać, chcę, aby zobaczyła to Paula — wysapał, wychodząc z wody, która sięgała mu już tylko do pasa.

Sergiusz spojrzał uważniej na chłopaka i tylko się uśmiechnął.

— Przyznaj się, zabujałeś się w niej? — zapytał prosto z mostu.

Jacek zarumienił się, ale zaraz zreflektował i przecząco potrząsnął głową.

— Nie o to mi chodzi, ale o prestiż. Wiesz, jaka ona jest, wymaga dużo od siebie, bardzo się stara, ja również chcę jej pokazać na co mnie stać.

— Prestiż? A co on ma wspólnego z twoimi umiejętnościami?

— No, wiesz, że do końca nie jestem takim głąbem, jakim byłem do niedawna — przyznał uczciwie chłopak.

— Rozumiem. Na dzisiaj damy sobie spokój. Nie możesz zbytnio się forsować, bo dostaniesz zakwasów.

— Przyznaję, że na dzisiaj mam dosyć. I po raz pierwszy odkąd tu jestem, naprawdę zgłodniałem — zaśmiał się wesoło.

— W takim razie, muszę cię nakarmić. Zjesz rybkę z grilla czy smażoną w panierce?

— Wolę smażoną, choć wiem, że gotowana na parze byłaby zdrowsza.

— Wszystko, co smaczne na ogół jest niezdrowe — odparł rzeczowym tonem Sergiusz i zajął się patroszeniem ryb.

— Mogę ci w czymś pomóc? — zapytał Jacek, chcąc czuć się przydatnym.

— Wyjmij mąkę, olej i talerze. Są w tej szafce obok mnie.

Kiedy Jacek wyjął wszystko, co było potrzebne, Sergiusz kończył czyszczenie kilku ryb.

— Przynajmniej wiesz, jakie dzisiaj złowiliśmy ryby? — zapytał z uśmiechem Sergiusz.

— Nie mam pojęcia — odparł szczerze Jacek.

— Dwa węgorze i dwa liny.

— Węgorza jadłem, ale lina nie.

— Zaraz się przekonasz, jakie lin ma smaczne mięsko, a co najważniejsze, nie jest tłusty.

Wyjęli ryby z czystej wody z dodatkiem soli i obtoczyli je w ziołach a na końcu w mące. W niecały kwadrans rozniósł się zapach smażonych ryb. Jackowi zaburczało w brzuchu.

— O, teraz i ja słyszę, że naprawdę zgłodniałeś! — zaśmiał się Sergiusz. — Nie chcesz chleba? — Sergiusz wyjął z zamrażarki kilka kromek chleba, które podgrzał na elektrycznym grillu.

— Poproszę dwie. — Sięgnął po ciepły chleb. Zanim go ugryzł, powąchał. Pachniał jak chleb jego mamy. Kiedy wyjęła z brytfanny świeżo upieczony chleb, odkrawał pajdę i popijał ją zimnym mlekiem.

— Z czym skojarzyłeś ten zapach?

— Z chlebem mojej mamy. Piekła co tydzień dwa bochenki.

— I co, smakował ci?

— Bardzo, nigdy nie miałem go dosyć. Nie tylko dlatego, że piekła go moja mama, ale był naprawdę bardzo smaczny. Ze sklepu nawet się do niego nie umywał. Ten przypomina mi go i zapachem i smakiem.

— To dobre wspomnienie. Ja też mam takich wiele. Ocieplały mnie niczym ciepły kocyk, kiedy doskwierała mi samotność.

— Ładnie to ująłeś. Paula wspomniała, że studiujesz na tutejszym uniwersytecie nawigację.

— Tak, dlatego nie mam czasu na życie prywatne. Wiesz, dziewczyny, randki i tym podobne.

— Wydawało mi się, że w twoim wieku chłopak nie może obejść się bez dziewczyny.

— Owszem, może. Dziewczyny to tylko kłopot. Zawsze im coś nie pasuje.

— Nic dziwnego, że doskwiera ci samotność.

— Tylko czasami dopada mnie nostalgia, kiedy wracałem do pustego domu. A tu w porcie znam każdego rybaka. Czasem spotykamy się przy kuflu piwa. Stefan zostawił mi ich w spuściźnie.

— Co to znaczy?

— Że jestem przez nich chroniony.

— Pewnie był ich przyjacielem. Nic dziwnego, że traktują cię po ojcowsku.

— Każdy z nich mógłby być moim ojcem albo dziadkiem. Panuje tu powszechne prawo szacunku wobec starszego człowieka. Pomagamy sobie nawzajem, kiedy komuś źle się dzieje.

Ich rozmowę przerwało pijackie zawodzenie.

— Co to? — zapytał zdziwiony Jacek, oglądając się za siebie.

— To pewnie stary Tomasz. Ostatnio ma załamanie nerwowe.

— Co go spowodowało?

— Odeszła od niego kobieta.

— W jej wieku to się zdarza?

— To nie to, o czym myślisz. Ona umarła, dlatego Tomasz nie może znaleźć sobie miejsca. Tym razem przeholował w piciu a w jego wieku niewiele potrzeba.

Wyszli na zewnątrz i zobaczyli starego człowieka, który zataczając się, szedł w ich stronę.

— Witaj, młody!

— Cześć, Tom. Co cię do mnie sprowadza?

— Ty wiesz, jak mnie pocieszyć. Zaśpiewaj jej ulubioną szantę — wybełkotał staruszek.

— Nie za wcześnie na szanty? Obudzimy wszystkich.

— I o to chodzi. Niech posłuchają, jak śpiewasz.

Sergiusz zeskoczył na brzeg i pomógł wejść staruszkowi na kuter, a potem podsunął mu krzesło i talerz z ciepłą jeszcze rybą.

— Dobrze, ale przedtem zjedz, bo pewnie od wczoraj nie miałeś nic w ustach — zagadnął go młody mężczyzna.

— Tom, poznaj Jacka, mojego nowego przyjaciela.

— Witaj, młody! Trzymaj się go, bo dobry z niego chłop, choć młody jeszcze jest, ale ma dobre serce i doświadczenie rybaka.

— Nie gadaj tyle, bo ryba ci ostygnie — zrugał Sergiusz mężczyznę dobrodusznie.

Staruszek posłuchał młodego mężczyznę i zmiótł wszystko z talerza. A potem wypił gorącą herbatę, którą podsunął mu Jacek.

— A teraz mi zaśpiewaj… — poprosił żywszym głosem Tom.

Sergiusz po chwili wrócił z gitarą.

— Wiesz tę o miłości… — podpowiedział staruszek.

Po chwili rozległ się śpiew, Sergiusz miał donośny głos jak dzwon.


„Byłem ślepy jak kret,

szedłem przez życie po omacku,

było mi wszystko jedno

czy była noc, czy dzień,

jadłem, co popadło,

dopóki nie zjawiłaś się Ty.


Oj, Mania, pojawiłaś się tak nagle,

że trudno było mi uwierzyć,

że zmienisz mój los na dobre,

że odtąd będzie mi tylko lżej,

bo wszystko zaczynało mieć sens.


Oj, Mania, ty moja dziewczyno

z marzeń, ty naprawdę odmieniłaś

mnie i sprawiłaś, że chciałem żyć.

Dlaczego więc tak szybko odeszłaś

i zostawiłaś po sobie tęsknotę i żal?


Oj, Mania, ty moja dziewczyno,

teraz jestem znowu sam jak palec,

bez ciebie życie straciło smak,

nic już mnie nie cieszy, bo Ciebie brak,

przyśnij mi się choć jeden raz.


Będę wiedział, że ciągle pamiętasz,

że myślisz i tęsknisz za mną.

Dlatego śpiewam Ci tę kołysankę,

abyś nie zapomniała, jak było Ci

ze mną dobrze.


Oj, Mania, moja dziewczyno z marzeń,

Ty naprawdę odmieniłaś mnie

i sprawiłaś, że tęsknię za Tobą,

choć jesteś tak daleko, wciąż czuję,

że jesteś blisko mnie.


Dwie ostatnie zwrotki zaśpiewali przy wtórze kilku rybaków, którzy dobrze znali Mariannę, kobietę Toma.

Rozdział 5

Następnego dnia, kiedy wszyscy spotkali się na plaży, Jacek opowiedział Pauli, jak miło spędzili wczorajszy wieczór w towarzystwie przyjaciół Sergiusza, którego tu wszyscy nazywali Serge.

— Muszę kiedyś do was dołączyć. Ja nudziłam się jak mops. Rodzice poszli wcześnie spać a ja siedziałam przed telewizorem i oglądałam po raz kolejny film „Pokojówka na Manhattanie”. Ileż razy można oglądać to samo?

— Dzisiaj wieczorem możesz pójść z nami — zaproponował Sergiusz. — Będą moi znajomi z uczelni. Będzie ognisko i szanty. Na pewno ci się spodoba.

— Naprawdę? — Paula była podekscytowana tą propozycją, bo przebywanie z rodzicami zaczynało ją nudzić, choć głośno nie śmiała o tym mówić, aby ich nie urazić.

— A jak tobie się podoba łajba Sergiusza? — zapytała Paula Jacka, kiedy brat podszedł do leżaka ojca.

Paula zauważyła, że Jacek się opalił i nabrał większej pewności siebie. Jak widać, Sergiusz miał zbawienny wpływ na młodszego kolegę.

Jacek chwilę milczał, spoglądając na Sergiusza, który rozmawiał z ich ojcem.

— Twój brat jest w porządku. Dzisiaj będziesz miała okazję posłuchać, jak ładnie śpiewa.

— Szkoda, że ja nie umiem, dołączyłabym do was.

— Trochę to dziwne. Macie wspólnego ojca, ale w zasadzie nie macie ze sobą nic wspólnego, nawet nie jesteście do siebie podobni — zauważył Jacek, nie spuszczając z Sergiusza wzroku.

— A to tylko dlatego, że jestem podobna do mojej babci ze strony matki. Tak mi mówiła mama.

— Dobrze, że nie do sąsiada — zaśmiał się Jacek i pobiegł do morza.

— No, wiesz… — Paula widząc, z jaką brawurą kolega wskoczył do wody, zapomniała o chwilowej urazie.

— No, no… patrzcie, jak z niego chojrak się zrobił — powiedziała do siebie.

Jacek ominął kąpiące się przy brzegu dzieciaki i popłynął w morze. Paula mimo woli obejrzała się na Sergiusza, który zauważył Jacka i jego odważny manewr. Z niepokojem śledził chłopaka, gotowy wskoczyć za nim na pomoc. Widziała jego napięte mięśnie szczęki, ale udała, że nie zauważyła jego obawy. Oboje cierpliwie czekali na powrót chłopaka.

Sergiusz pomachał mu ręką, na znak, aby wracał z powrotem. Jacek wrócił inną drogą i stanął tuż za nimi.

— Mnie tak wypatrujecie? — zapytał z szerokim uśmiechem.

Sergiusz spojrzał na niego z wyrzutem. Paula z ledwością się opanowała, aby nie przyłożyć koledze porządnego kuksańca, że wystraszył ich oboje.

— Zostaw takie popisy silniejszym od siebie — powiedział ostrym tonem Sergiusz i zostawił ich oboje na kocu.

— Nie zachowałeś się zbyt rozważnie. Nie wystarczy tylko umieć pływać — zrugała go ostro, podając mu ręcznik, aby się wytarł do sucha.

— Masz rację, zachowałem się jak palant. Przepraszam, że cię wystraszyłem. — Jacek zrozumiał, że naraził się nie tylko na gniew dziewczyny, ale i przyjaciela, który był za niego odpowiedzialny. Postanowił go poszukać i przeprosić.

— Chyba poszedł na wybrzeże na swój kuter — podpowiedziała mu, widząc z daleka wysoką postać Sergiusza, który wyróżniał się wysoką posturą na tle mijającego go tłumu.

— Powiedz swoim rodzicom, że poszedłem do Serga.

— Dobrze, powiem. Tam jest! — wskazała ręką kierunek, w którym udał się jej brat, z którego nie spuszczała oczu.

Długie, czarne włosy Sergiusz związał w kucyk. Błękitna koszulka bez rękawków odznaczała się od ciemnej opalenizny. Długie i muskularne nogi wyróżniały go od młodych mężczyzn, których widziała na plaży. Wszyscy byli nijacy wobec jego urody, choć on nawet nie dostrzegał zaciekawionych spojrzeń dziewczyn a nawet mężczyzn.

Rodzice nawet nie zauważyli, że między Sergiuszem a Jackiem powstał konflikt, który musieli rozstrzygnąć sami.

Paula usiadła na kocu blisko rodziców, którzy opalali się w milczeniu.

— A gdzie Sergiusz z Jackiem? — zapytał ojciec, widząc ją samą.

— Wrócili na kuter — odparła, nie chcąc się zanadto rozgadywać, aby nie wygadać się mimo woli, co było powodem irytacji brata. Ojciec zrozumiałby jego pobudki, a Jackowi dostałoby się słusznie po uszach. W końcu byli za niego odpowiedzialni.

***

Paula tego wieczoru chciała wyglądać ładnie, ale i praktycznie. Dlatego włożyła białe rybaczki i krótką, kolorową tuniczkę z jedwabiu. Związała długie włosy w jeden warkocz i nałożyła na usta beżową pomadkę.

— Ładnie wyglądasz córcia. Dokąd się wybieracie? — zapytała matka, patrząc na córkę z podziwem.

— Jesteśmy zaproszeni z Jackiem na ognisko. Sergiusz zaprosił też swoich kolegów. Mają być szanty i tańce.

— Tylko nie wracajcie zbyt późno — wtrącił ojciec.

— Nie mam pojęcia o której wrócę, ale nie martwcie się, chłopcy mnie odprowadzą do domu — próbowała ich uspokoić.

— Baw się dobrze, bo wakacje szybko miną a przed tobą przygotowywanie się do matury i egzaminów na uczelnię.

— Dziękuję. Tak zrobię. — Zakręciła się po pokoiku, przejrzała się ostatni raz w lusterku i zawinęła za ucho opadający kosmyk włosów.

— Słyszę, że przyjechał już po mnie Sergiusz. Wy też bawcie się dobrze. — Obróciła się na pięcie i tyle ją widzieli.

— Nie sądzisz, że Paula spędza zbyt dużo czasu z chłopakami?

— A co widzisz w tym zdrożnego? — zapytał Hubert.

— Powinna poznać jakąś koleżankę, ale jej tylko chłopaki w głowie — odburknęła.

— Przynajmniej jest z nimi bezpieczna. Samej bym nawet jej nie puścił. W końcu jest w obcym mieście.

— No, tak. W zasadzie masz rację.

Janka zapatrzyła się przed siebie.

— Janeczko, co z tobą? Mówię do ciebie a ty nie reagujesz?

— Przepraszam cię, zamyśliłam się. O co pytałeś?

— Może wybralibyśmy się gdzieś na kolację?

— Myślisz, że to dobry pomysł?

— Przecież nie będziemy siedzieć i czekać, aż dzieci wrócą — odparł Hubert. — To w końcu dorośli ludzie i wiedzą, co dobre a co złe.

— Może masz rację. Zaczekaj kwadrans, tylko się odświeżę i ubiorę w coś bardziej stosownego.

Hubert popatrzył na małżonkę, która tego dnia była w krótkich, dżinsowych szortach i krótkim, czarnym topiku na cieniutkich ramiączkach.

— Jak dla mnie, wyglądasz w tym bardzo ładnie, powiedziałbym nawet, że seksownie. — Hubert spojrzał na jej długie, smukłe bez żylaków nogi i lubieżnie się uśmiechnął.

— No, wiesz… — oburzyła się Janka. — To po co wzięłam te eleganckie sukienki?

— Przecież żartowałem, kochanie.

***

Sergiusz, Jacek i Paula dotarli na dziką plażę, gdzie nie było żadnych spacerowiczów ani amatorów nocnego pływania. U podnóża skał siedziało kilka osób, trzech mężczyzn i trzy kobiety.

— No, nareszcie! Myśleliśmy, że coś ci wypadło, Serge. — Jeden z nich podniósł się z kamienia i wysunął do przodu.

— Cześć, Miki. Paulo, pozwól, że ci przedstawię moich znajomych: ten czarujący brunet, to Michał, ale mówimy na niego Miki, tamten blondyn, to Arturo, ten rudzielec, to Cyryl, a panie przedstawią się same.

Przed mężczyzn wysunęła się brunetka o kruczoczarnych, długich włosach i ciemnych oczach.

— Nazywają mnie Karo od Karoliny, jestem dziewczyną Mikiego. — Dziewczyny uścisnęły sobie dłonie.

— Jestem Basia, ja jestem tylko znajomą Artura, dla twojej informacji, Serge. — Dziewczyna najzwyczajniej robiła maślane oczy do Sergiusza, co wcale nie spodobało się Pauli.

— Mam na imię, Anita — odezwała się trzecia dziewczyna, która przylgnęła do Cyryla, jakby chciała powiedzieć, on jest tylko mój.

Z samochodu wygramoliła się nastolatka, która raczej przypominała chłopaka a nie dziewczynę. Miała króciutkie włosy a na sobie dżinsy i top, który odsłaniał jej płaski, opalony brzuch.

— Zapomnieliście o mnie? — zapytała wesołym tonem, podchodząc do Jacka, który na jej widok się zaczerwienił.

— Ależ skąd? To jest Zuza a to Jacek — przedstawił ich sobie Miki. — Serge poprosił, aby każdy przyszedł w czyimś towarzystwie, a że ty nie masz dziewczyny, więc Zuza będzie ci towarzyszyć.

— To miło z twojej strony, Miki. Miło cię poznać, Zuza — odezwał się Jacek i skłonił w lekkim ukłonie.

— Zuza — bąknęła dziewczyna speszona postawą chłopaka, który usiłował być szarmancki wobec niej.

— Serge, co najpierw robimy? Coś na ząb czy potańczymy? — zapytał któryś z chłopaków.

— Zapytaj o to dziewczyn nie mnie — odezwał się Sergiusz, przysuwając do Pauli.

— Zagraj coś, Serge i zaśpiewaj! — zawołały dziewczyny.

— Nie daj się prosić, stary — odezwał się Miki.

— Chętnie usłyszę, jak grasz i śpiewasz, braciszku — szepnęła mu na ucho Paula.

— Nie daj poznać po sobie, że jesteś moją siostrą lecz dziewczyną — poprosił ją Sergiusz.

— Zrozumiałam. — Paula pocałowała Sergiusza w policzek, co nie spodobało się Basi, jakby liczyła na to, że tego wieczoru poderwie przystojnego bruneta, który za każdym razem przychodził w towarzystwie innej dziewczyny.

Sergiusz nie dał długo się prosić, zagrał i zaśpiewał wszystkie popularne szanty, które znane były na wybrzeżu, a potem były tańce przy wschodzie słońca.

Gdy jutrzenka rozjaśniła na różowo niebo, głośni plażowicze się rozjechali, każdy w swoją stronę.

— Jacek, co z tobą? — zapytał Sergiusz chłopaka, który dał mu do zrozumienia, że dziewczyna wpadła mu w oko.

— Zuza zaprosiła mnie na śniadanie — odparł wesołym głosem.

— Zuza, po śniadaniu masz go przywieźć na nabrzeże. W całości — podkreślił Sergiusz. — Będę czekał na swoim kutrze.

— Ma się rozumieć. O ile dobrze zapamiętałam na „MONICE”?

Sergiusz kiwnął tylko głową.

— Nie wiem czy dobrze zrobił, zostając z Zuzą? — zapytała wątpiącym głosem Paula.

— Jest dorosły, chyba wie, co robi — odparł Sergiusz.

— W tym sęk, że on na pewno nie wie, co dziewczynie chodzi po głowie.

— Chyba bardziej jemu a nie jej?

— Niech ci będzie. Mimo wszystko, obawiam się o jego reputację. On ma zaledwie osiemnaście lat.

— Nie jest więc żółtodziobem.

— No, nie wiem — westchnęła Paula. — Odwieź mnie do domu — poprosiła cicho, modląc się w duchu o bezpieczeństwo Jacka, który w tych sprawach był pewnie zielony i nie zaliczył jeszcze żadnej dziewczyny.

— Strasznie mu matkujesz. Nie przyjechałaś tu w charakterze jego niańki tylko koleżanki — zauważył Sergiusz.

Paula zrobiła naburmuszoną minę. Nie podobała się jej ta eskapada Jacka w nieznane obszary, którym był seks.

— Przestań się martwić. Zuza nie jest taka zła, zgrywa tylko taką twardzielkę. W końcu jest młodszą siostrą Mikiego a on nie pozwoli zszargać opinii jej siostry, nawet takiemu żółtodziobowi jak Jacek.

— Mam nadzieję, że Miki będzie miał ich oboje na oku.

Sergiusz się nie odezwał, tylko ostentacyjnie westchnął.

Rozdział 6

Tego dnia rodzina w komplecie spotkała się dopiero podczas obiadu, który przygotowały tym razem kobiety, Janka z córką. Na obiad była tym razem ryba, ale smażona w panierce, flądra z ziemniakami i surówka z kiszonej kapusty z dodatkiem utartej marchewki, jabłka i cebuli. Ostatnio ryba była ich częstym posiłkiem, tylko rodzaj ryby był urozmaicony, w zależności, co chłopcy tego dnia złowili. Teraz do połowu dołączyła Paula, która uważała, że łowienie jest ogromną frajdą. Tego dnia usiedli za stołem i zanim na stole pojawił się obiad, bo ziemniaki dopiero dochodziły, Janka i Hubert uważnie się przypatrywali całej trójce.

— Co tak na nas patrzycie? — zapytała pierwsza Paula i mimo woli otarła wierzchnią stroną ręki policzek.

— Ładnie wam z tą opalenizną — zaśmiała się matka, do której dołączył Hubert.

— Chyba dawno nie przeglądaliście się w lustrze. Wyglądacie teraz jak rdzenni Indianie — dodał wyjaśniająco Hubert.

Paula pobiegła do łazienki i przejrzała się w lustrze. Rzeczywiście matka miała rację. Wyglądała jak indiańska squaw.

— No, cóż, w końcu jesteśmy nad morzem — westchnęła z ulgą. I kiedy usiadła ponownie za stołem, przyjrzała się Jackowi i Sergiuszowi.

— Mają rację, wyglądamy jak rdzenni Amerykanie — poprawiła ojca Paula. — Swoją drogą mogłabym ci obciąć włosy, trochę zarosłeś, Jacku.

— Tak? — zdziwił się chłopak i przeczesał ręką włosy, które się sięgały mu za kołnierzyk koszulki.

— A może wybralibyśmy się razem do fryzjera? Co ty na to? — zwrócił się Sergiusz do Jacka.

— Po co płacić za coś, co ja potrafię. Tata wziął ze sobą maszynkę do strzyżenia — zaproponowała dziewczyna.

— Naprawdę, potrafisz? — zdziwił się Sergiusz.

— Sam się przekonasz. Potrafi jak niejedna zawodowa fryzjerka a może nawet lepiej. Nie powierzyłbym waszych głów jakiejś miernocie — zaśmiał się ojciec.

— Głów? — Jacek ze zdziwienia zrobił wielkie oczy.

— Miałem na myśli wasze włosy — uspokoił ich Hubert.

— Jeszcze się zastanowimy, Paulo — odparł spokojnie Sergiusz.

Po obiedzie obaj z Jackiem wyruszyli na miasto. Paula została w domu, chciała odpocząć po intensywnych, porannych biegach wzdłuż plaży. Musiała przyznać, że dzięki bratu kondycja jej i Jacka znacznie się poprawiły. Po godzinnej drzemce, ruszyła na przystań, mając nadzieję, że zastanie tam chłopaków, ale ich nie było. Postanowiła na nich poczekać w środku. Nie chciała siedzieć bezczynnie. Ogarnęła wnętrze, poskładała ciuchy osobiste Jacka, który zawsze był niepozbierany, odkurzyła meble, zajrzała nawet pod koję i wszystko spod niej wymiotła. Wśród śmieci, pogniecionych gazet i starych butów była drewniana skrzyneczka. Zajrzała do niej. Znajdowały się w niej stare fotografie i pożółkłe dokumenty. Na jednej z nich był mały Sergiusz z matką, która trzymała go na rękach. Na pozostałych fotkach były nieznane jej osoby i koledzy z uczelni Sergiusza w marynarskich uniformach. Na samym spodzie, pod pożółkłym papierem leżała schowana fotografia jej matki z matką Sergiusza. Mimo że zdjęcie było stare a matka na nim młodą kobietą, rozpoznała je, bo w domu było podobne, tylko była na nim sama. Długo się w nie wpatrywała, dopóki nie usłyszała znajomych głosów. Szybko schowała zdjęcie do skrzyneczki i wsunęła je pod koję a sama się na niej położyła.

— Co ty tu robisz, Paula? — zapytał zaciekawiony Sergiusz i obejrzał się po wnętrzu. Zauważył porządek i ubrania jego i Jacka, które leżały na skrzyni poukładane w równą kostkę.

— Czekałam na was! — Zeskoczyła sprężystym skokiem, starając się zapanować nad przyspieszonym oddechem.

— Co się stało, Paulo? — zapytał Sergiusz, bacznie obserwując twarz dziewczyny, która na przemian bladła a po chwili zaróżowiła od powstrzymanych emocji.

— Co miało się stać? — próbowała go zbyć lekkim uśmiechem.

— Nie umiesz kłamać. Powiedz, co cię tak zaskoczyło, że masz przyspieszony puls? — Sergiusz dotknął nadgarstka siostry.

Jacek widząc, że rozmowa może być przeznaczona nie dla jego uszu, postanowił wyjść.

— Zaczekam na przystani — powiedział i wyszedł.

— Paulo, poznałem cię już na tyle dobrze, że wiem, że coś przede mną ukrywasz. Nie odpuszczę ci — dodał cicho.

— A nie pogniewasz się na mnie? — zapytała cicho, patrząc prosto w jego oczy.

— Przyrzekam, że tego nie zrobię. No, mów…

— Zajrzałam do drewnianej skrzyneczki, którą trzymasz pod koją — dziewczyna odetchnęła swobodniej, jakby ogromny ciężar spadł jej z ramion. Teraz zrozumiała znaczenie słów, że prawda uzdrawia.

— No i?

— Wśród fotografii znalazłam zdjęcie mojej i twojej matki. — Paula na długą chwilę umilkła.

— Jesteś tego pewna? — zapytał Sergiusz, wyrywając ją z zamyślenia.

— W rodzinnym albumie jest prawie taka sama, tylko że moja matka jest na niej sama. Zdjęcie wykonano w tym samym czasie i w tym samym miejscu. A co dziwniejsze, zrobiono je w Gdańsku.

— Nic dziwnego, że przejęłaś się tym. Bo skąd ich znajomość? Matka, to znaczy Monika, nigdy nie mówiła o twojej.

— Moja matka wspomniała o Uli, ale zaraz szybko zaprzeczyła, że kiedykolwiek ją znała. Jestem pewna, że coś ukrywa. Była zmieszana, kiedy zaczęła się tłumaczyć. Domyśliłam się, że kłamie, ale wówczas nie wiedziałam, że naprawdę się znały. Tylko dlaczego zaprzeczyła?

— Kiedyś wspomniałaś, że twoja matka nie mogła zajść w ciążę, dopiero mając prawie czterdzieści lat, urodziła ciebie.

— Tak było.

— A może było inaczej? — Teraz Sergiusz zamyślił się na długo.

Paula nie chciała przerywać jego rozmyślań. I tak się dowie, nad czym tak się głowił. Ona nie potrafiła nic wymyśleć, bo jej głowa była teraz pusta jak dzban. Nie potrafiła logicznie myśleć. Myśl, że mogłaby być dzieckiem z nieprawego łoża albo z innego ojca czy matki, przerosły ją.

— Nie, po prostu nie potrafię… — Paula podniosła się i zamierzała wyjść z kajuty.

— Uspokój się. Usiądź. Nie możesz wyjść w takim stanie. Proszę, posłuchaj mnie. — Sergiusz usiadł blisko niej i przytulił do swego ramienia.

— Staram się nie myśleć, że mogłabym być czyimś dzieckiem, a nie moich rodziców. Ta prawda chyba by mnie zabiła — szepnęła, dławiąc łzy.

— Najpierw musimy udowodnić, że jest inaczej, niż myślimy. Dlatego powstrzymaj emocje. Twoi rodzice nie mogą wiedzieć, że czegoś się domyślamy.

— Nie potrafię kłamać… — jęknęła przez łzy, które ciurkiem płynęły jej po twarzy.

— Kiedy przyjdziesz do domu, udaj, że boli cię głowa i zamknij się w swoim pokoju — poradził rozsądnie. — No, otrzyj łzy, maleńka. Wszystko będzie dobrze — dodał, wypuszczając ją z ramion.

***

Kiedy zeszła na przystań na widok Jacka, próbowała się uśmiechnąć.

— Co się stało? — zapytał, kiedy stanęli twarzą w twarz.

— Nic. Jeszcze nic — odparła cicho.

— Przecież widzę, że masz zaczerwienione oczy.

— Proszę, nie pytaj. Kiedy się upewnimy, to ci powiemy — powiedziała dobitnym głosem.

— Czy chodzi o Sergiusza? — próbował pociągnąć ją za język.

— Nie. Nie o niego chodzi, ale o mnie — odparła zdecydowanym głosem i zeskoczyła na przystań.

— Mam rozumieć, że to tajemnica?

— Na razie nie gdybajmy, muszę się upewnić co do jednej rzeczy. To rodzinna sprawa. Mam tylko nadzieję, że się nie wygadasz przed moimi staruszkami.

— Skoro to tajemnica…

Paula postanowiła zmienić temat.

— Swoją drogą, jak było z Zuzą? — zapytała, próbując zmienić temat.

— Fajna z niej dziewczyna, taka równiacha, normalna i chyba mnie polubiła — wyznał cicho.

— Ale nie było fiku miku? — zapytała, starając się odgonić złe myśli.

— No, wiesz! — obruszył się chłopak. — Byliśmy w domu jej rodziców a z nami Miki, jej brat.

— To, dobrze — przytaknęła swobodniej.

W milczeniu dobrnęli do domu Sergiusza. Rodzice ucięli sobie drzemkę a oni poszli do swoich pokoi. Fotografia znaleziona w skrzynce z pamiątkami matki Sergiusza nie dawała jej spokoju. Postanowiła poszperać w jego domu. Zajmowała pokój, który kiedyś należał do Serga, kiedy ten był jeszcze małym chłopcem. Na ścianie wisiały jego ulubione plakaty. Stanęła na środku pokoju i zastanawiała się, gdzie można byłoby schować coś, co trudno byłoby znaleźć. Zajrzała do wszystkich szuflad i szufladek w regale, potem do pokaźnej biblioteczki między książkami i komiksami, ale na nic się to zdało. Poirytowana położyła się na tapczanie i zasnęła.

***

Sergiusz został sam. Był jeszcze czas do kolacji, więc postanowił zajrzeć do starego Boba, przyjaciela Toma, który mieszkał w pobliżu nabrzeża w starym kamperze. W jego starą chałupę strzelił piorun, dlatego jego koledzy zebrali pieniądze i kupili mu dom na kółkach. Stary rybak trzymał swoją łajbę w pobliżu swego zamieszkania i czasem wyruszał na połów, kiedy zatęsknił za morzem. Tego dnia Sergiusz nie był na połowie, dlatego zabrał wiadro, po drodze zamierzał kupić rybę i przygotować obiad dla staruszka.

Kamper stał w pobliżu kępy drzew i krzewów a przy nim stał pojemnik z czystą wodą, którą dostarczali mu rybacy. Był żywą historią wśród rybaków. Pracował na największych kutrach rybackich i wielkich statkach, złowił tyle ryb, o których może pomarzyć każdy rybak. Był także dobrym bajarzem. Znał historie, które mroziły krew w żyłach, ale i takie, które pobudzały wyobraźnie słuchaczy, przenosząc ich na nieznane wyspy i dalekie morza, i oceany.

Zapukał do drzwi, staruszek ostatnio rzadko wychodził przed swój dom i raczej nie zamykał kampera na zasuwę. Kiedy nikt mu nie odpowiedział, wszedł. Zobaczył, że Bob leży na kanapie i śpi, głośno pochrapując. Na stole panował nieład, puste, brudne talerze, kubki a zlew po brzegi wypełniony brudnymi naczyniami. Zajrzał do lodówki. Niewiele w niej było: kilka puszek konserwy mięsnej, masło i przeterminowane mleko. Poszukał miedniczki a gdy ją znalazł, włożył do niej wszystkie brudne naczynia, nalał wody i płynu, i wyszedł przed dom. Do większego garnka nalał wody, w którym płukał umyte naczynia. Potem zajął się rybami, które przyniósł ze sobą. W trakcie smażenia rozszedł się zapach, który podrażnił nozdrza Boba i pobudził apetyt, bo natychmiast się obudził.

— Cześć, Bob! To ja, Serge. Postanowiłem zajrzeć do starego przyjaciela i zapytać o jego zdrowie — przywitał go Sergiusz. — Pewnie zgłodniałeś?

— Witaj, synu! Kiedy odchodzą nasi przyjaciele i bliscy, życie staje się takie nijakie. Najpierw odeszła moja Małgorzata, potem jeden kuzyn, za nim drugi i trzeci oraz przyjaciel, ten najwierniejszy, z którym wychowałem się na jednym podwórku. Wiesz, jak wtedy się poczułem? Jak stary, zużyty kapeć, który trzeba wyrzucić na śmietnik. Teraz nawet wspomnienia mi uciekają z głowy, dlatego muszę wypić, aby zapomnieć, że dawniej życie było lepsze i piękniejsze.

— Nie mów tak, Bob. Nie jesteś sam. Masz wielu przyjaciół. Kiedy odszedł Stefan którego traktowałem jak ojca, a którego nigdy nie miałem, też mi było ciężko. Teraz ty zostałeś moim powiernikiem i wiernym przyjacielem, bo Stefan powierzył ci mnie. Nie możesz mnie zawieść.

— Podejdź do mnie, mój synu. Niech cię uściskam.

Sergiusz przytulił się do starego marynarza, który pachniał morską bryzą i rybami.

— Powiedz, co cię do mnie sprowadza? — zapytał ochrypłym głosem.

Jego chropowaty głos był efektem długoletniego palenia fajki.

— Najpierw zjedz, bo jesteś pewnie głodny. Potem porozmawiamy — zwrócił się Sergiusz do staruszka i podstawił mu niewielki stolik, na którym postawił talerz ze smażoną rybą i przyrumienionymi ziemniakami.

Rozdział 7

Miesiąc lipiec powoli się kończył, sierpień zanosił się również gorący ku uciesze wczasowiczów. Niestety Hubert musiał wracać do domu, bo skończył się mu urlop. Paula została z matką i Jackiem, który nie rozstawał się z Sergiuszem. Jak typowi mężczyźni przychodzili tylko na śniadanie, obiad, rzadziej na kolację, którą spożywali w towarzystwie kolegów Sergiusza i Zuzy. Zuza została oficjalną dziewczyną Jacka i nikt się temu nie dziwił, bo z obojgu kipiała radość i uczucie, większe od sympatii. Nawet ironiczne uśmieszki i kpiące uwagi jego nowych przyjaciół nie robiły na nich żadnego wrażenia, szczególnie wtedy, kiedy szli za nimi, trzymając się za ręce. Paula nawet im trochę zazdrościła, bo jej nigdy nie przydarzyło się coś podobnego. Jej mądrość i praktyczność wychodziły poza obszar zainteresowania płcią odmienną. Zauważyła tylko, że najbardziej lubiła towarzystwo Sergiusza z którym prowadziła małe śledztwo. Chciała się dowiedzieć, dlaczego matka ją okłamywała, twierdząc, że nie znała Uli, matki Sergiusza, skoro zrobiły sobie wspólną fotkę. Na fotografii była jeszcze jedna kobieta, zapewne ich przyjaciółka. Nie wierzyła w przypadki, jak podpowiadał jej rozum.

— Masz coś ciekawego? — zapytała Paula, kiedy zostali sami z Sergiuszem.

— Sam nie wiem czy to ważne.

— Na tym etapie wszystko jest istotne. Potem złożymy puzzle w jedną całość. No, mów…

— Odwiedziłem starego Boba. Był przyjacielem Stefana, z którym moja matka się przyjaźniła. Powiedział mi coś zaskakującego, czego nie potrafię rozgryźć.

— Co takiego? — niecierpliwiła się dziewczyna.

— Kiedy Monika zachorowała, często pojawiała się na przystani. Niby przyjechała kupić świeżo złowioną rybę, ale tak naprawdę chciała rozmawiać ze Stefanem. W tym czasie Stefan był na morzu i łowił. Wtedy zagadywała Toma, wypytując go o ich wspólnego znajomego, który jako młody mężczyzna wyjechał do Ameryki. Miał na imię Maks i był synem tutejszego biznesmena. Chłopak był zdolny, ukończył wyższą szkołę i zaciągnął się do marynarki. Nikt nie znał prawdziwego powodu jego ucieczki z domu.

— Może nie uciekł, przecież był marynarzem. Mógł się zaciągnąć na jakikolwiek statek i na stałe na nim zostać.

— On nie mógł wrócić do kraju, bo miał wilczy bilet. Ktoś mu groził, dlatego uciekł. Wygadał się kiedyś przy piwie jego najlepszy przyjaciel Jurek, który poszedł w jego ślady. Ślad po nich obu zaginął.

— Co moja matka miała wspólnego z synem jakiegoś bogacza? — głośno zapytała Paula.

— No, właśnie…

— Jest tylko jedna osoba, która może odpowiedzieć na nasze pytanie. — Paula spojrzała przed siebie zdecydowanym wzrokiem.

— Twoja matka. Mam pójść z tobą? — zapytał Sergiusz na wszelki wypadek, gdyby Paula potrzebowała duchowego wsparcia.

— Nie. Wtedy całkowicie zamknęłaby się w sobie i nic by mi nie powiedziała. Zrobię to jeszcze dzisiaj. Dobrze by było, abyś dał mi to zdjęcie na którym są nasze matki z tą nieznaną kobietą. W końcu to dowód rzeczowy, od którego zaczęły się moje wątpliwości.

— Paulo… — zagadnął Sergiusz, kiedy zeskoczyła już z trapu ze zdjęciem w torebce.

— Jeśli nie zechce mówić, nie naciskaj.

— Już się zdecydowałam. Musi mi powiedzieć czy ona jest w ogóle moją matką.

— Wiesz, że prawda nie zawsze jest nam na rękę. Czasem lepiej jest jej nie znać.

— Za późno. Znasz to powiedzenie: lepsza prawda niż piękne kłamstwo? Już się zdecydowałam, nawet jeśli prawda mnie zaboli, przyjmę ją do wiadomości, przynajmniej się upewnię, na czym stoję.

Sergiusz długo stał na pokładzie kutra i patrzył na dziewczynę, dopóki nie zniknęła mu z oczu.

***

Kiedy Paula wróciła do domu, matka czekała na nią z obiadem. W domu pachniało wędzonym boczkiem, kiełbasą i żurkiem, a nawet poczuła jaja ugotowane na twardo, które niezbyt ładnie pachniały. Obmyła twarz i ręce. Nie była zbyt wylewna, nie było pocałunku na dzień dobry ani powitalny uśmiech, bo wyszła z domu, kiedy matka jeszcze spała.

— Spóźniłaś się. Gdzie byłaś? — zapytała matka, kładąc przed nią talerz.

— Była piękna pogoda, akurat na spacer. Chodziliśmy z Sergiuszem po nabrzeżu i rozmawialiśmy.

— O czym tak długo dyskutowaliście?

— O wszystkim a przede wszystkim o życiu.

— Widzę, że wasza znajomość się pogłębiła.

— Tak, masz rację. Bardzo polubiłam mojego przyrodniego brata.

Matka usiadła do stołu naprzeciw niej, ale nie skomentowała jej uwagi. Kiedy zjadły, Paula odniosła talerze do zlewozmywaka. Dolała do czajnika świeżej wody.

— Paulo… — Matka stanęła tuż za nią, aż dziewczyna się wzdrygnęła. — Ostatnio nie jesteś sobą, często błądzisz w chmurach, zamyślasz się. O co chodzi?

— Dlaczego mnie okłamałaś, mówiąc, że nie znasz matki Sergiusza, Uli, skoro na tym zdjęciu jesteście obie? — zapytała i wyjęła z torebki starą fotografię, którą położyła na stole.

Matka była totalnie zaskoczona. Zbladła. Jej usta zrobiły się bezbarwne a kąciki ust lekko się skrzywiły, jakby za chwilę miała wybuchnąć płaczem.

— Dziecko, nawet nie wiesz, co zrobiłaś… — szepnęła zdruzgotana. Jej ładna twarz i błyszczące oczy straciły blask, zmatowiały. W jednej chwili przybyło jej dziesięć lat albo i więcej.

— Powiedz mi, mamo, tylko szczerze. Czy ty jesteś moją biologiczną matką? — Paula wstrzymała oddech, aż zakuło ją w piersi.

— Nie, nie jestem — wyznała z cichym westchnieniem, ale z widoczną ulgą.

Zapanowała absolutna cisza. Wyrwał ich z zamyślenia gwizdek czajnika. Paula podeszła do kuchenki i wyłączyła kurek. Spojrzała na matkę. Siedziała przy stole przygarbiona z opuszczonymi rękami na kolanach. Wzrok wbiła w posadzkę. Pauli żal zrobiło się matki, podeszła do niej i położyła rękę na jej ramieniu.

— Wiem, że kierowałaś się miłością do ojca, chciałaś mu dać dziecko, ale nie mogłaś, więc je ukradłaś. Musiałaś być bardzo zdesperowana.

— To nie tak — zareagowała szybko Janina.

— A jak?

— To było dziecko Maksa i kochanki jego ojca, Henryka. Kiedy ojciec się dowiedział, że syn przypiął mu rogi, wpadł w szał i wyrzucił go z domu. Ula powiedziała, że niewiele brakowało, aby zabił Maksa, ale ostatecznie przegnał go ze swojego życia. Kochankę zamknął w wynajętej willi pod Gdańskiem, dopóki nie urodziła. Nie mógł stracić reputacji radnego i znanego bankiera, bo był wówczas żonaty. Ula wtedy pracowała w banku. Kiedy wyznałam jej, że nigdy nie urodzę Hubertowi dziecka, powiedziała mi wtedy o problemie naszego bogatego bankowca, postanowiłam z nim osobiście porozmawiać, byłam skłonna nawet mu zapłacić, aby mi cię oddał.

— I co zgodził się bez problemu? — zapytała cicho Paula.

— Nawet z nim nie rozmawiałam, nie było takiej konieczności. Zaraz po urodzeniu, oddano mi ciebie. Sprawę zatuszowano.

— Co się stało z moją biologiczną matką?

— Nie wiem. Śmierć babci Julii, pogrzeb i wszystkie formalności z tym związane zajęły mi kilka dni. Wyjechałam po tygodniu z Gdańska, razem z tobą. Ojciec czekał już na nas, na dworcu PKP w Radomiu, gdzie zaczął pracę w Zakładach Metalowych. Wróciliśmy do domu szczęśliwi. Wreszcie stanowiliśmy prawdziwą rodzinę. Zamieszkaliśmy w starym domu po dziadkach ojca. Wyremontował go na kilka miesięcy przed twoimi narodzinami.

— Rzeczywiście stanowiliśmy dobrą rodzinę, powiedziałabym, że nawet przykładną. Ale, jak sama wiesz, prawda zawsze wychodzi na jaw, i jak oliwa sprawiedliwa wypływa na powierzchnię.

— Masz przenikliwy umysł i nie dasz się zbyć byle czym. Co zamierzasz zrobić z tą wiedzą? — zapytała matka, powoli dochodząc do siebie.

— Podzielę się nią z moim przyjacielem. Ulży nam obojgu.

— Nie musisz wciągać go w nasze rodzinne sprawy.

— Niestety muszę, bo za jego przyczyną poznałam prawdę. W końcu jest synem mojego przybranego ojca, należy do rodziny. Jestem bardzo ciekawa, co ty powiesz ojcu?

Janina milczała jak zaklęta. Jej twarz była teraz maską bez wyrazu i emocji.

— Nie musi wiedzieć — powiedziała po chwili.

— O nie! Nie wciągaj mnie w swoje grzeszki! Ojciec musi się dowiedzieć, że nie jestem waszą biologiczną córką! Kochałam go jak ojca i szanowałam, jako człowieka, dlatego zasługuje na prawdę — powiedziała Paula zdecydowanym głosem, patrząc matce prosto w oczy.

— Dobrze. Daj mi kilka dni. Muszę pomyśleć, jak mam to zrobić — powiedziała cicho.

— Po prostu wyznaj mu całą prawdę bez żadnych niedomówień — poradziła córka. — Mamo, wiesz, jak bardzo cię kocham, ale, jeśli nie wyjawisz ojcu prawdy, stracę do ciebie nie tylko miłość, ale i szacunek — ostrzegła.

Paula wyszła z domu i poszła prosto na nabrzeże do Sergiusza, aby wyznać mu prawdę. Czekał na nią na przystani, siedział po turecku i czytał książkę. Kiedy podeszła do niego, cień padł na białe kartki i uniemożliwił mu czytanie.

— Paula? — zapytał i szybko się podniósł. — Czego się dowiedziałaś?

— Poznałam całą prawdę. Wejdźmy do środka, to rozmowa w cztery oczy.

Kiedy znaleźli się w środku i stanęli naprzeciw siebie, Paula obrzuciła Sergiusza ciepłym spojrzeniem i przez jej śliczną twarz przebiegł cień uśmiechu.

— Co cię tak rozbawiło? — zapytał zaskoczony.

— Że nie jesteśmy rodzeństwem, nawet przyrodnim.

Sergiusz patrzył na nią niedowierzającym wzrokiem.

— Mam nadzieję, że zostaniemy nadal przyjaciółmi? — zapytał po chwili.

Paula podniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy, a potem położyła obie dłonie na jego klatce piersiowej.

— Wiesz, o czym pomyślałam, kiedy zobaczyłam cię po raz pierwszy? — zapytała z nadzieją w głosie.

— O czym? — zapytał niepewnie Sergiusz.

— Dlaczego on jest moim przyrodnim bratem a nie jego kumplem czy przyjacielem?

— Dlaczego właśnie o tym pomyślałaś?

— Bo miałam ochotę cię objąć i pocałować. A ty?

— Potem ci powiem, co poczułem na twój widok. — Sergiusz pochylił się nad dziewczyną i mocno przycisnął do siebie, a potem pocałował tak, jak chłopak całuje kochaną dziewczynę.

— Moje przeczucie się spełniło — pomyślała w tej samej chwili i po raz pierwszy dała się unieść fali uniesienia.

Rozdział 8

Paula z Sergiuszem siedzieli na łóżku oparci o ścianę i cicho rozmawiali. Rozkołysane wiatrem fale obijały się o burtę kutra a krzyk mew przerywał ciszę rozleniwionego popołudnia. Prawda, którą oboje poznali, dała im poczucie psychicznego komfortu. Paula poczuła radość i fascynację, Sergiusz pomyślał w tym samym czasie, że życie dało im szansę na przeżycie życia po swojemu bez żadnych nakazów i ograniczeń.

— Jesteś zła na matkę? — zapytał Sergiusz, przerywając milczenie.

— Prawdę mówiąc, jeszcze nie nabrałam odpowiedniego stosunku do całej tej zagmatwanej sprawy. Jestem bardziej ciekawa, jak zareaguje na to mój ojciec. Ja, dzięki tobie, zniosłam tę prawdę łagodnie, rzekłabym nawet, że przyjęłam ją z dozą rozsądku. W końcu żyję, miałam dobrych i opiekuńczych rodziców.

— A nie jesteś ciekawa, co dzieje się z twoją biologiczną matką?

— Mam nadzieję, że przyjdzie odpowiednia pora i poznam ją, podobnie jak i swego ojca. Najważniejszy jest fakt, że mam świadomość, kim jestem i skąd pochodzę. Urodziłam się tutaj, w twoim rodzinnym mieście, dlatego tak ciągnie mnie do wszystkich zapachów związanych z morzem. Nawet ten wiatr, który czuję we włosach, zapach morskiej wody, wodorostów, jest mi bliski, jakbym nigdy stąd nie wyjeżdżała. Nawet ten krzyk mew… — spojrzała w niebo i lecące nad morzem ptaki. — Jest mi znajomy.

— Jesteś najbardziej racjonalnie myślącą osobą, jaką znam — powiedział Sergiusz i objął dziewczynę ramieniem.

— A wiele ich znałeś? — zapytała z przekornym uśmiechem.

— Jeśli masz na myśli dziewczyny, to raczej nie. Studia, praca na kutrze, dom, a potem choroba matki, pochłaniały cały mój wolny czas. Czasem dla relaksu był wypad z kumplami na plażę i szanty przy ognisku. To był odskok od zwykłej codzienności. Teraz mogę powiedzieć z całą pewnością, że jestem szczęśliwy, bo nie jestem już sam, mam dobrego duszka, który przejął się moim losem bardziej od swego.

— Nie myśl, że nie wstrząsnęła mną wiadomość, że moi rodzice tak naprawdę nie są moimi rodzicami. Pewnie byłeś tak samo zaskoczony wiadomością, którą zostawiła ci w spadku twoja zastępcza matka. Pociesza mnie jedynie fakt, że miałam szczęśliwe dzieciństwo, rodzice mnie kochali i rozumieliśmy się, póki nie zorientowałam się, że matka przez całe życie nie tylko mnie okłamywała, ale i mojego ojca.

— Ciekawy jestem, co wyniknie z tej historii.

— Aż się boję myśleć o dalszych konsekwencjach jej kłamstwa.

— Chciała dobrze, ale wyszło, jak wyszło.

Jacek wrócił z randki z Zuzą. Sergiusz postanowił zostać z nim na kutrze, nie chcąc drażnić swoją obecnością matki Pauli.

— Dzisiaj zjemy kolację tutaj, Jacku. Zaraz przygotuję jakieś kanapki — zaproponował Sergiusz.

— Co się stało? — zapytał chłopak zdziwiony, widząc ich niewyraźne miny.

— Powiemy mu?

— Przecież widzę, że coś się stało. — Jacek spojrzał najpierw na Sergiusza a potem na Paulę. Po raz pierwszy widział ją taką przygnębioną i bezradną.

— Wcześniej czy później i tak się dowiesz. Dzisiaj moja matka wyznała mi, że nie jestem jej biologiczną córką, a ojciec moim biologicznym rodzicem — wyznała ze łzami w oczach.

— Boże! A co na to twój ojciec? — zapytał po długim milczeniu.

— On jeszcze o niczym nie wie… — odparła z gulą w gardle. Ledwo mogła przełknąć ślinę, bo zaschło jej w gardle.

Jacek zaskoczony otworzył ze zdziwienia usta i żadne słowa nie przychodziły mu do głowy, na tak otwarty argument, który wygłosiła jego ulubiona kumpela, pokręcił tylko z niedowierzaniem głową.

— Nie mieści mi się to w głowie, że mogła przez tyle lat was oszukiwać.

— Widocznie można, skoro trzymała ten sekret wyłącznie dla siebie — wydusiła z siebie dziewczyna. — Muszę wrócić do domu i sprawdzić, jak ona się czuje.

— Masz jeszcze wobec niej jakieś skrupuły? — zdziwił się chłopak.

— Nie mów tak. W końcu przez osiemnaście lat była moją matką. Nie była złą osobą. Dbała o mnie, o ojca, o rodzinę, o dom. Nie mogła mieć dzieci, a moja biologiczna matka w tym czasie była w nieformalnym związku z moim biologicznym ojcem. Widocznie urodzenie mnie nie było jej na rękę, dlatego oddała mnie do adopcji.

— Założę się, że nie była to legalna adopcja zgodna z prawem.

— Być może, bo zaraz po urodzeniu trafiłam do zastępczych rodziców.

— Właśnie podsunąłeś mi pewną myśl i chciałbym ją sprawdzić — odezwał się Sergiusz, który przysłuchiwał się ich rozmowie z uwagą.

— Co wymyśliłeś? — zapytała zaciekawiona Paula.

— Wróć do domu, bo zrobiło się już późno i pewnie twoja matka martwi się o ciebie — powiedział Sergiusz zdecydowanym głosem.

— Masz rację — odparła dziewczyna i wyszła na pokład a za nią Sergiusz.

— Nie patrz tak na mnie, przecież samą cię nie puszczę.

***

Sergiusz odprowadził ją pod same drzwi. Kiedy Paula weszła do domu, w pokoju matki nie paliło się światło, jak miała to w zwyczaju, kiedy czekała na córkę lub męża, kiedy wracali zbyt późno. Sprawdziła we wszystkich pokojach i w łazience. Matki nie było w domu. Jej łóżko nie było rozesłane. Kuchnia sprawiała wrażenie, jakby od śniadania nikogo w niej nie było. Wybrała jej numer telefonu, ale nie odebrała, była poza zasięgiem. Postanowiła zadzwonić do Sergiusza i poinformować go tym.

— Co o tym sądzisz? — zapytała zdenerwowana.

— Dzwoniłaś do ojca? Może wróciła do Radomia?

— Myślisz, że to dobry pomysł, aby dowiedział się ode mnie, że nie jestem jego córką?

— Sam nie wiem. Zadzwoń do matki i zapytaj, gdzie jest?

— Ma wyłączony telefon.

— Dlatego muszę zrobić to, o czym wcześniej ci mówiłem. To najlepsza opcja, jaką wymyśliłem — w głosie Sergiusza Paula usłyszała twardą nutę.

— Powiesz mi, co wymyśliłeś? Czy mam się domyślać?

— Zamierzam skontaktować się z ojcem Maksa, panem Henrykiem Szczawnym. Tylko on może wyjawić nam całą prawdę.

— Czy to dobry pomysł? A może on nie zechce z tobą rozmawiać.

— Pójdziemy do niego razem. Niech wie, że nie zostałaś z tym problemem sama.

— Aż boję się myśleć, jakie mogą być konsekwencje tej rozmowy.

— Niech on się boi, skoro wymyślił taki szatański plan.

Paula odłożyła telefon. Położyła się do łóżka i próbowała zasnąć, ale sen długo nie nadchodził, postanowiła nastawić budzik, na wszelki wypadek, gdyby zaspała.

***

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 3.94
drukowana A5
za 63.09