E-book
23.63
Przebudzenie Anny

Bezpłatny fragment - Przebudzenie Anny

Początek


Objętość:
235 str.
ISBN:
978-83-8324-176-0

Wstęp

Cześć, nazywam się Ania. Jestem osobą w spektrum autyzmu.

— Ale jak to? Zupełnie nie wyglądasz jak autystka. Trochę jesteś „dziwna”, ale właściwie, czy ja wiem?

Zazwyczaj takie komentarze słyszę, gdy o tym mówię. Dziwna byłam zawsze. Ta etykieta była od najmłodszych lat wpisana w postrzeganie mnie przez innych i przez samą siebie. Inna, kosmitka, introwertyczka, naukowiec, mol książkowy, nieśmiała czy małomówna. To tylko niektóre z określeń, które złożyły się na moją tożsamość.

Nie zawsze wiedziałam o swoim autyzmie, przez co sporo się wydarzyło sytuacji śmiesznych, kłopotliwych i tragicznych. Dziś patrzę na to z uśmiechem i trochę przez łzy. Bez tego doświadczenia nie byłabym tym, kim dziś jestem, czyli dojrzałą i szczęśliwą kobietą, która zaopiekowała się sobą i pozwala mi na bycie sobą.

Pierwsze moje wspomnienie, które ma znamiona autyzmu, to chyba wizyta u cioci, gdy miałam dwa lub trzy latka. Pamiętam taką scenę:

Mała dziewczynka bawi się poduszkami na korytarzu, a może w pokoju?

Nagle podbiega młodszy chłopiec.

Przytula się i chce się bawić.

Mała dziewczynka wpada w popłoch, przerażenie i płacz.

Natychmiast biegnie do mamy, tuli się i chowa w jej ramionach, szlochając rozpaczliwie.

— Co się stało? — pytają jednocześnie mama i ciocia.

— Ooooo. Przestraszyłaś się kuzyna? On chciał się tylko z tobą pobawić — mówi ciocia.

— Pójdziesz do niego? — pyta mama.

Ale ja jeszcze mocniej wtulam się w jej ramiona. Kręcę nerwowo głową, że nie chcę. Wolę zostać z nią.

Kurtyna.

Koniec.

Bardzo stresujące były dla mnie wszelkie zabawy kontaktowe, z przytulaniem, turlaniem, czy inną formą bliskości — starałam się ich unikać, a gdy ktoś mnie zmusił, to byłam spięta, zdenerwowana, co najmniej jakbym doświadczała przemocy fizycznej. Uczucie pamiętam do dziś, zresztą jako dorosła reaguję nadal tak samo.

Spoglądając wstecz, widzę ludzi bez twarzy, obiekty czasem kształty ludzkie. Dużo lęku, niezrozumienia, poczucia inności świata a w końcu własnej inności. Pojęcie czasu także nie do końca jest takie, jak napisałam — używam słowa „wstecz” w znaczeniu przeszłości. Kiedy przyjrzałam się w nowym świetle również temu obszarowi, to okazało się, że całe moje życie było jakby poza czasem. Tak jakby wszystko działo się teraz. Rozmawiając, umiejscawiałam obrazy na linii czasu, gdyż tego wymaga język komunikacji. We własnym postrzeganiu jednak nie byłam nigdy do tego tak sztywno przywiązana. Jak to niedawno określiłam — podróżowałam poprzez czas swoim wewnętrznym wehikułem albo wszystko miałam zapisane w jednym punkcie na osi czasoprzestrzennej.

Wiele lat nie mogłam zrozumieć skąd u mnie takie postrzeganie świata, takie przetwarzanie informacji, takie wydawałoby się nieadekwatne do sytuacji reakcje (o tym, że tak reaguję, dowiadywałam się od otoczenia, ja tego nie widziałam), stałe zagubienie, wszechobecny lęk i skrajna niechęć do jakiegokolwiek dotyku nieinicjowanego przeze mnie. Te wszystkie głaskania po głowie, twarzy, całusy w policzek, przytulania a w moim odczuciu duszenie mnie, łapanie za rękę, klepanie po nodze, plecach, brzuchu, dotykanie dłoni w uściskach na powitanie, pożegnanie czy gratulacje. Komunikaty płynące ze świata wyraźnie mówiły, że muszę się na to godzić, bo to zwyczaje społeczne. Nie przestrzegając ich, sprawiam innym przykrość, wzbudzam u nich dyskomfort, a ja nigdy nikogo nie chciałam krzywdzić. Nie znalazłam innego uzasadnienia dla moich odczuć poza moimi fanaberiami (określenie również zapożyczone od innej osoby, a użyte przez nią w sytuacji, którą ja oceniłam jako analogiczną). Dlatego godziłam się dzień za dniem na kolejne zachowania innych wobec mnie, które naruszały moje poczucie bezpieczeństwa. W konsekwencji odłączyłam się od swojej cielesności, choć wydawało mi się, że mam z nią dość dobry kontakt. Społecznie akceptowalny dotyk niestety w moim odczuciu zawsze był bezprawnym naruszaniem granic mojej intymności. Nie znalazłam przez lata zrozumienia ani zgody społecznej na utrzymywanie moich granic w takiej odległości, w jakiej potrzebowałam. Dlatego schowałam się w sobie, głęboko. Każda sytuacja społeczna wymagająca kontaktu fizycznego kończy się tym, że na chwilę znikam. Niestety moje rozumienie tego, co się wokół mnie w danym momencie dzieje jest zerowe. Często nie słyszałam i nadal nie słyszę, kto i co do mnie wtedy mówi. To znaczy, słyszę, że ktoś mówi i to w znanym mi języku, ale zupełnie nie rozumiem słów. Jakbym była w jakimś słoiku. Żyjąc wśród osób neurotypowych bez wsparcia i zrozumienia co się ze mną dzieje niestety cały czas byłam atakowana przez chaos relacji społecznych. A ze wszystkich sił starałam się je zrozumieć i nauczyć adekwatnego reagowania. Być jak inni, funkcjonować sprawnie w społeczeństwie, w grupie, w relacjach 1:1 (w tych zawsze czułam się najlepiej). Niestety na każdym kroku się potykałam. Czułam się jak słoń w składzie z porcelaną. Nie rozumiałam, dlaczego, gdy inni coś robią, mówią, jakoś się zachowują, to jest to w porządku, a gdy ja zrobię dokładnie to samo, to ciągle coś jest nie tak. „Dokładnie” — to jest słowo klucz. Już na starcie byłam na przegranej pozycji, gdyż inni robili to swobodnie, naturalnie, płynnie a ja „na kwadratowo”. Naśladowałam, tworzyłam instrukcje, procedury, schematy, które następnie wykorzystywałam w sytuacjach, które wydawały mi się analogiczne. Tylko poza tym, że często błędnie oceniałam analogię, to dodatkowo to było wyuczone, jak do przedstawienia teatralnego. Czułam to. Tak czułam się, jak aktorka w teatrze życie. Bez względu na to, jak doskonale przygotowałam się do roli na poziomie odczuć neurotypowi zawsze zauważali, że nie jest to swobodne, płynne i naturalne. Niestety zamiast zrozumienia i wsparcia otrzymywałam atak i negatywną ocenę, że chcę ich oszukać i wykorzystać, skoro nie jestem naturalna. Wiedziałam, że mam inne oprogramowanie, choć pozwoliłam wmówić sobie na wiele lat, że to błąd systemu, który muszę naprawić. To jest tak, jakby wszyscy działali na Windows a ja na nieznanym i mało popularnym Linux.

Latami czułam się skrzywdzona, nie godziłam się z niesprawiedliwością ze strony innych. Przeszukałam wiele książek naukowych, czasopism medycznych z zakresu psychologii, socjologii czy neurologii, aby zrozumieć kim jestem, co się ze mną dzieje oraz jak sobie pomóc, aby być „normalną”, aby dopasować się do świata. Każde zaburzenie, które trochę pasowało, od razu poddawałam szczegółowej analizie, porównywałam objawy z moim życiem, ostatecznie odrzucając „diagnozę” za „diagnozą”. Utwierdzało mnie to tylko w przekonaniu, że nic mi nie jest, a to, co odczuwam to najpierw dojrzewanie, a potem niska inteligencja emocjonalna lub inne niedopracowane umiejętnościami społeczne. Tak czy inaczej, coś co mogę zmienić. Sama. Wystarczy tylko jeszcze bardziej się starać, codziennie ćwiczyć krok po kroku. Rok za rokiem stawiałam sobie nierealne cele, do których realizacji dążyłam za wszelką cenę. Koszt, jaki ponosiłam, był nie do opisania. Dziwię się, że nie zachorowałam na żadną chorobę śmiertelną lub nie wylądowałam w zakładzie zamkniętym dla osób z chorobami psychicznymi. Pomimo bólu, lęku i cierpienia szłam do przodu, krwawiąc przy każdym kroku coraz bardziej, nie wiedząc, jak sama siebie krzywdzę, jak sama zadaję sobie cios za ciosem. Pchałam ten kamień jak Syzyf. Dziś wiem, co się działo, rozumiem, jak nie było szans na inne zachowanie i komunikaty bez całej dzisiejszej wiedzy i akceptacji siebie. Niestety w społeczeństwie również poziom wiedzy był żaden w kontekście komunikacji i współegzystowania z osobami autystycznymi. Dziś jest lepiej jednak jeszcze długa droga do przejścia.

Wiek dojrzewania wręcz książkowo skomplikował świat relacji. Już nie wystarczyło tylko się bawić w berka, podchody, chowanego czy wspinać po drzewach, aby być w grupie, aby być akceptowanym. Wszystko nagle stało się bardzo skomplikowane.

Wykorzystałam zatem jedną ze swoich mocnych umiejętności, czyli obserwację oraz analizę i syntezę danych. Najważniejsze obserwacje z okresu nastoletniości, to:

— Należy wypracować swoją indywidualność i odróżnić się od innych, ale nie za bardzo, aby jednak nadal być taką samą jak reszta

— Należy prowadzić pamiętnik, w którym należy zapisywać swoje rozterki — to zalecenie głównie dla dziewczyn

— Nie należy za bardzo skupiać się na nauce, gdyż to powoduje, że zaczynasz zachowywać dystans do grupy

— Należy budować relacje społeczne przyjacielskie, miłosne (tylko jak je rozpoznać, jak dojść do ich nawiązania i jak następnie utrzymać a przede wszystkim jak rozróżnić, tego nie umiem zrobić do dziś, choć teoretycznie coś wiem na ten temat)

— Należy zająć się swoim wyglądem swoją cielesnością — tylko co to znaczy być ładnym czy brzydkim (wiedzę czerpałam głównie ze słuchania rówieśników oraz z tygodników czy poradników dla młodych, traktując je jak instrukcje do życia społecznego nastolatki)

— Należy przyjąć pogląd, że szkoła nie jest fajna i zawsze należy się nudzić i na wszystko marudzić

— Należy mieć swój ulubiony zespół i mieć wybranego ulubionego piosenkarza (zapamiętać wszystkie imiona, nazwiska, tytuły piosenek, trasy koncertowe i wszystko, co wokół takiego zespołu — niestety ten temat wyjątkowo mi nie odpowiadał) ogólnie trzeba być na bieżąco w tematach plotkarskich (wtedy chyba było to i tak prostsze niż dziś)

— Trzeba znaleźć trochę dowcipów i tytuły popularnych filmów oraz oczywiście nazwiska aktorów oraz wszystkie szczegóły o nich (kinematografia też nieszczególnie mnie pasjonowała, lubiłam obejrzeć dobry film SF, ale aby zaraz wiedzieć wszystko o twórcach i odtwórcach ról? W jakim celu? Tego nie rozumiem do dziś)

Dość szybko uznałam, że aby nadal móc funkcjonować w grupie rówieśników, aby nie wypaść na margines społeczny, to powinnam spróbować nawiązać związek romantyczny. Wokół mnie hormony zagęszczały powietrze do tego stopnia, że tlen nie docierał do płuc. Oddychało się miłostkami, plotkami, westchnieniami, łzami, złamanymi sercami, pocałunkami, a nawet stosunkami płciowymi (czy naprawdę, czy były to tylko fikcyjne przechwałki, do dziś nie wiem). Oczywiście nie wiedziałam, od czego zacząć. To znaczy, teoretycznie z dnia na dzień wiedziałam coraz więcej, gdyż dużo czytałam powieści, oglądałam filmy, programy, teledyski, czytałam gazety dla nastolatków, poradniki, ale i książki socjologiczne czy psychologiczne. A przede wszystkim OBSERWOWAŁAM świat wokół. Niestety na co dzień nie rozpoznawałam tych ledwie widocznych komunikatów płynących wokół mnie, do mnie, ale i ode mnie. Moje ciało, mimika, zachowanie i słowa także były odbierane przez innych — jakoś. Jak? Nie wiem. Wtedy tego zupełnie nie rejestrowałam. Nadal nie rejestruję, pomimo że już więcej wiem. Stale żyłam w poczuciu braku zrozumienia, dlaczego każda inna dziewczyna doświadcza związku romantycznego, flirtów itp. a ja nie. Porównywałam ich elokwentność, wyniki w nauce, wygląd, obycie towarzyskie z tym, jak widziałam siebie. Zupełne zaskoczenie ogarniało mnie, gdy doszłam do wniosku, że nie ma to znaczenia. Po prostu każda, tylko nie ja. Ja żyłam w wewnętrznym świecie swoich fantazji i marzeń. Tam byłam bezpieczna, szczęśliwa i kochana. Na zewnątrz stale popełniałam jakieś faux pa. Nie raz wystawiłam się na pośmiewisko. Wiele razy żartowano sobie ze mnie, wytykano palcami, obrażano na mnie, czy po prostu odsuwano się ode mnie. Zanim ja to zauważyłam czy zrozumiałam, że „coś tu nie gra”, to mijało sporo czasu. Często dowiadywałam się tego od „przyjaciółek” i analizując minioną sytuację zaczynałam się wstydzić tego, co zrobiłam lub nie zrobiłam. Czasami nagle zauważałam, że ludzie patrzą się na mnie i śmieją, czułam, że ze mnie, ale nie rozumiałam dlaczego. Często widziałam, że ktoś się na mnie patrzy, ale zupełnie nie rozumiałam co jest tego powodem. Od czasu, gdy z zaciętością skupiłam się na „na posiadaniu chłopaka” uważałam, że męskie spojrzenia to zawsze sygnał zainteresowania miłosnego moją osobą. Wiele razy wybierałam sobie obiekt westchnień i rozwijałam wewnętrzne historię na temat mojego związku z danym chłopakiem. W realnym świecie coraz bardziej żądałam, aby ta osoba zrealizowała te fantazje. Wyrażałam to poprzez silną potrzebę kontaktu z tą osobą. Starałam się do niej zbliżyć, poznać, dowiedzieć jak najwięcej i pokazać jej, że istnieję i warto się mną zainteresować. Kiedy jednak dochodziło do nawiązania znajomości czy tylko krótkiego kontaktu zupełnie nie rozpoznawałam wysyłanych do mnie komunikatów ani sama nie wiedziałam, kiedy i co powinnam zrobić czy powiedzieć. Czy to już jest flirt czy jeszcze nie? Kończyło się to moją frustracją i żalem, że kolejny chłopak jednak nie jest mną zainteresowany skoro na wprost nie mówił o swoich uczuciach. Dziś czytając wspomnienia z tamtych lat widzę, że prawie każdy z poznanych chłopaków co najmniej prowadził ze mną flirt, a kilku chciało się zbliżyć. Niestety ja zupełnie tego nie widziałam, nie rozumiałam, a zatem na to nie odpowiadałam. Dodatkowo w danej sytuacji zupełnie nie wiedziałam, w jaki sposób mam zareagować, co jest skuteczną strategią w tym konkretnym przypadku. I do dziś nic w tym zakresie się nie zmieniło, pomimo że jestem już dojrzałą kobietą.

Chciałam podzielić się moją historią o empatii, miłości, relacjach i związkach długoletnich — bo osoby autystyczne również czują, mają seksualność, czują podniecenie, są zmysłowe, chcą dotyku. Czy gdybym wiedziała wcześniej, że jestem osobą autystyczną, to czy doświadczyłabym tego wszystkiego? Możliwe, że nie — albo inni albo ja sama stawiałabym sobie życiową poprzeczkę dużo niżej. Tak mi się wydaje. Moje zapiski, które znalazłam wydają się czasem bardzo nierealne, czasami brakuje ważnych scen dla odzwierciedlenia całości. Czy to dlatego, że byłam wtedy poza znaczeniami świata neurotypowego, czy może część z tych sytuacji rozegrała się w moim wewnętrznym świecie? Nie wiem, dziś już nie pamiętam tak dokładnie każdej chwili — chociaż pewne powiązane z emocjami bodźce są w stanie szybko uruchomić film ze scenami przeszłości. Czuję się wtedy jakbym znów miała kilkanaście lat i na nowo przeżywam swoje życie z taką samą jak wtedy perspektywą.

Opisana historia pokazuje również jakie wzorce kulturowe wpływały na mnie. Dzisiaj bliższe jest mi życie, które trafnie opisała Agnieszka Stein w książce „Nowe wychowanie seksualne”, a które cytuje poniżej:

„Odejście od kultury zakazów, przymusu do kultury wolności i wyboru.

Od podejścia, w którym przygotowanie dzieci do dorosłego życia polega na przekazaniu im odpowiedniej ilości ograniczeń, zasad, informacji o tym, czego nie można robić do podejścia, w którym z zaufaniem w ludzką umiejętność wyboru dajemy dzieciom możliwość uczenia się jak największej liczby strategii po to, żeby mogły z nich wybierać te, które im najbardziej służą.

Od kultury, która skupia się na tym, co na zewnątrz, czyli na zachowaniu, do kultury kontaktu ze sobą, świadomości i wglądu. Czyli od podejścia, które mówi ludziom, co muszą robić, które ich zachowanie jest właściwe lub niewłaściwe, do podejścia, które skupia się na uczeniu ludzi, jak mogą sami sobie odpowiadać na pytania o to, czy to, co robią, im służy, pomaga w budowaniu relacji, wzbogaca ich życie.

Od kultury hierarchii i przemocy do kultury dobrowolności i równości. Od podejścia, w którym to silniejszy albo większość decyduje, co jest dobre, właściwe i normalne do kultury, w której wszyscy razem budujemy świat, który uwzględnia potrzeby i godność wszystkich ludzi.

Od kultury i kultu właściwego działania i pasowania do innych, do kultury przynależności i akceptacji różnorodności. Od podejścia, w którym różnorodność jest widziana jako zagrożenie bezpieczeństwa i porządku, do takiego, w którym widziana jest jako zasób.

Od kultury nieufności do kultury zaufania. Od strachu do akceptacji.

Od kultury winy do kultury odpowiedzialności. Od skupienia się na szukaniu winnych do myślenia o tym, na co mamy wpływ. Od oczekiwań w stosunku do innych do myślenia o procesie rozwoju i osobistej zmianie.” [A. Stein „Nowe wychowanie seksualne” wydanie 2018 r., str. 364—365].

Rozdział pierwszy

Jak być „normalną” nastolatką


31 grudnia 1994

Nowy rok to będzie dobry moment, aby zacząć — tak mówią wszystkie poradniki.

Zatem i ja będę zapisywać wydarzenia mojego życia. W jakim celu? Przecież to oczywiste — pisanie pamiętnika jest nieodłącznym elementem bycia nastolatką. Tak mówią nastolatki, które są wokół mnie. Tak napisane jest w poradnikach dla nastolatek. Tak wynika z książek dla nastolatek. I z różnych programów czy filmów dla i o nastolatkach.

Jeśli tego nie zrobię to czy nadal jestem nastolatką?

Mam 13 lat. To już prawie dorosłość. 158 cm, brązowe półdługie włosy i zielone oczy. Od małego słyszę, że mam „ogromne oczy” a od niedawna, że mam ogromny nos. Skoro tak mnie widać, to musi tak być. Gdy nie patrzę w lustro, to zapominam o tym, że jakoś wyglądam, że kimś jestem określonym przez zewnętrzną formę. Po prostu jestem.

To już półmetek siódmej klasy szkoły podstawowej.

Moją przyjaciółką jest Marlena.

Jest bardzo ładną dziewczyną. Ma bardzo kobiece ciało, pomimo że jest jeszcze nastolatką. Okrągłe biodra, wcięcie w pasie, ładne, duże piersi, a do tego długie, proste, kasztanowe włosy i niebieskie oczy. Każdy jej ruch jest taki delikatny, jakby była księżniczką czy damą dworu. Jest delikatna, a jednocześnie bardzo stanowcza. Potrafi bronić swoich poglądów i każdej skrzywdzonej istoty. Kojarzy mi się z Joanną D’arc. Marlena jest dziewczyną, która na pewno zbawi świat, gdyż z wielkim patosem ratuje każde stworzonko. Mnie również. Jest moim przewodnikiem po świecie nastolatek. Otwiera mi drzwi do życia w szkole i poza nią, odkąd to wszystko się tak bardzo pokomplikowało, a może odkąd się znamy? Razem byłyśmy w grupie przedszkolnej, co przypomniała mi na początku pierwszej klasy, gdy pierwszego września stałyśmy ubrane na galowo wśród tłumu obcych ludzi. Pamiętam swoje przerażenie. Wydawało mi się, że nikogo nie znam. Bałam się podejść do kogokolwiek, a tu taka dziewczyna chwyciła mnie za rękę i poprowadziła do naszej klasy. I tak jesteśmy razem.

Jednak teraz z dnia na dzień jest coraz trudniej. Jeszcze niedawno wystarczyło tylko się bawić w berka, podchody, chowanego czy wspinać po drzewach, aby być w grupie, aby być akceptowanym. Sumiennie obserwuję wszystko wokół, aby zrozumieć panujące nowe zasady. Co można, a co jest niemile widziane, czy co jest zabronione. Jak się zachować, co i kiedy mówić, robić. Niestety dla mnie jest to wszystko zbyt chaotyczne i niespójne. Często paraliżuje mnie niepewność, jaką strategię działania wybrać w danym momencie. Dlatego zazwyczaj milczę, stoję i robię nic lub to co mi powiedzą, że mam robić. Zwykle po fakcie, gdy przeanalizuję sytuację jestem w stanie coś zdecydować. Wtedy jednak jest już za późno.

Marlena jest jedną z ładniejszych dziewczyn w klasie. Poza nią jest grupka innych, które ostatnio wzbudzają duże zainteresowanie wśród chłopaków z klasy. Ilona, Oliwia, Alicja, Kryśka, Lidka czy Zuza. Wszystkie są już małymi kobietkami. Każda ma już ciało o typowo kobiecych kształtach. Wypukłe pośladki i piękne, duże piersi, które im falują przy każdym ruchu. Każda wysoka jak modelka — od 165 do 175 cm. Codziennie patrzę na nie z dołu zadzierając głowę. No, chyba że siedzimy, to nie ma problemu.

A ja chodzę za nimi jak cień. Ich maskotka. Mała, chuda dziewuszka. Z płaską klatką piersiową i płaskim tyłkiem. Wyglądająca na kilka lat młodszą od nich. Niezgrabna w ruchach — jak dziecko, nadal trudno stwierdzić czy to dziewczyna czy chłopak. Ogólnie mój wygląd nie przykuwa na co dzień mojej uwagi. Nawet jest mi wygodnie. Ubieram się w luźne, raczej sportowe rzeczy i obowiązkowo trampki czy inne sportowe buty dobre do biegania i długich spacerów. Włosy zwykle wiążę gumką w prostego kucyka wysoko na czubku głowy. Wystarczy się nachylić, złapać włosy, obwiązać gumka i już. Gotowe. Choć ostatnio, któraś z dziewczyn powiedziała mi, że tak już się nie nosi kucyków, że to niemodne i że źle wyglądam, więc powinnam to zmienić. Ja się nie znam, ale jeśli ona tak mówi to może to zmienię, bo nie chcę się wyróżniać, nie chcę, aby zwracali na mnie uwagę. Dzięki byciu płaską nic mi nie podskakuje, gdy się ruszam, nic nie krępuje ruchów. Chłopacy nie „ślinią się” na mój widok odbierając mi godność i podmiotowość. Nie patrzą na mnie przez pryzmat seksualności.

drugiej strony trochę tym dziewczynom chyba zazdroszczę — uczucie pojawiło się w tym roku. W szatni przed i po zajęciach sportowych głównym tematem jest cielesność z małym dodatkiem opowieści o relacjach z chłopakami. Dziewczyny porównują swoje piersi, pupy. Zachwycają się swoimi nowymi kształtami. A ja zawsze lekko skrępowana, chowam się w kącie, aby nikt mnie nie widział i aby przypadkiem nikt nie zadał pytania:

— Ania, a jak u Ciebie?

Zaczyna mi to przeszkadzać, że tak się od nich różnię. Nawet tym mniej popularnym dziewczynom zmieniły się kształty ciał. Zaczęłam odstawać od reszty, stałam się trochę niewidoczna, przeźroczysta? Ani nie pasuję już do zbioru dziewczyn, ani do zbioru chłopaków. Nie czuję się płcią, czuje się tylko osobą, człowiekiem. Czy to ok?

Coraz częściej też czuję się przedmiotowo traktowana — jako pomoc naukowa do zadań szkolnych czy osoba towarzysząca, gdy brak innych. Mam wrażenie, że gdyby nie Marlena to już z nikim nie miałabym kontaktu. Nie wiem jak się w tym wszystkim odnaleźć. Główny cel jednak to starać zachowywać się jak rówieśnicy. W końcu to jest chyba mój aktualny świat.

Dziś jest Sylwester. Świat tego dnia się bawi. Moi rówieśnicy również.

Od kilku lat znajomi z klasy wyprawiają różne przyjęcia, na które zapraszają większość dziewczyn i chłopaków z klasy. Pomyślałam, że ja również powinnam zorganizować u siebie jakieś spotkanie taneczne, aby być jak inne nastolatki, tak? Chyba tak.

— Marlena co myślisz o tym abym u siebie zorganizowała małego Sylwestra? — zapytałam jednego dnia moją przyjaciółkę.

— No spoko. Ja akurat będę w domu to mogę przyjść chwilę posiedzieć. — zajęta czymś innym odpowiedziała.

Tylko co to znaczy wyprawić imprezę?

Trzeba zaprosić kilka dziewczyn i kilku chłopaków.

Należy przygotować muzykę do tańców szybkich, jak i wolnych.

Zorganizować coś do picia i coś do przekąszenia.

Zarezerwować parę godzin bez opieki dorosłych czy starszego rodzeństwa.

Tylko jak się za to wszystko zabrać? Nigdzie nie było instrukcji. Napisać zaproszenie i wręczyć wybranym osobom? Ale jak to zrobić, aby inni nie wiedzieli, aby im nie było przykro, aby nie pytali, dlaczego oni nie są zaproszeni? Najlepiej byłoby zaprosić wszystkich. Po prostu. Na szczęście rodzice pozwolili mi zaprosić tylko sześć koleżanek. Na początku się zmartwiłam, ale szybko zauważyłam, ile spraw to rozwiązuje. Wybrałam sześć osób, z którymi spędzałam ostatnio najwięcej czasu. Z zaproszonych osób przyszły cztery. Myślałam, że to mało, ale w praktyce okazało się to dość dużo. Na raz zapanować nad czterema osobami? Na raz ugościć każdego, zabawić rozmową, tańcem, przekąską? Na raz zadbać o potrzeby łącznie 5 osób — to było wyzwanie.

Nie opiszę co dokładnie się działo, gdyż czas minął mi tak szybko, że ledwie zarejestrowałam witanie Nowego Roku. A gdy tylko dziewczyny poszły do domu ja musiałam się zrestartować, system był przeładowany.

Zupełnie nie rozumiem jak to inni robią, że są pełni energii do końca i od rana kolejnego dnia?


16 stycznia 1995

Świat jest taki niesprawiedliwy.

Znikąd szczęścia.

Choroba, gorsze oceny, brak zrozumienia, krzywda ze strony innych…

Właśnie doszłam do siebie po ospie i wróciłam do szkoły. Stęskniłam się za tymi moimi wariatami z klasy. Cieszyłam się na spotkanie z nimi.

Zaledwie przekroczyłam próg szkoły, to już żałowałam, że tam jestem. Znów dziewczyny zaczęły mnie obrażać, śmiać się ze mnie, popychać, po prostu bawić moim kosztem.

Czy one nie widzą, że mnie to rani? Jak można codziennie wytykać komuś jego figurę, to że nie wyglądam jak one? Jak można podbiegać i targać czyjeś włosy bez pozwolenia czy ściskać tak, że aż tchu brakuje. Czy podnosić i kręcić wokół jak jakiegoś pluszaka? A gdy krzyczę, że nie chcę i aby skończyły to tylko się śmieją i nic z tego nie robią. Jakby mnie nikt nie słyszał.

Źle się z tym czuję.

Czasami Marlena mi pomoże. Niestety często sama śmieje się z nimi. Nigdzie tego nie zgłaszam, gdyż poza tym, to zachowują się w stosunku do mnie zwyczajnie. Rozmawiamy o lekcjach, o naszych klasowych planach na czas po zajęciach, o szkolnym życiu i innych nic nieznaczących sprawach. Słucham ich dowcipów i bez względu na to, czy je rozumiem, czy nie to się zawsze z nimi śmieję. Śmiech to zdrowie — jest takie przysłowie. I faktycznie lepiej się czuję po takim zastrzyku napinania mięśni twarzy na przerwach. Stoję z nimi i obserwuję, rejestruję wszystkie niuanse związane z komunikacją. Słucham romantycznych opowieści o tym, kto z kim się spotyka, kto kogo adoruje, kto kogo pocałował.

Ja nie mam czym się dzielić, gdyż poza tym, że nie mam doświadczenia w tych sprawach, to właściwie jest to obszar dla mnie mało interesujący. Co można robić z chłopakiem, który myśli tylko o tym jak obmacać koleżankę, jak dostać się do jej majtek i uprawiać seks. Nie można z nim już biegać po okolicy, wdrapywać się na drzewa, zdobywać nowej wiedzy o świecie i wszechświecie, który jest tak fascynujący.

Jednak nie do końca mnie nie interesuje. Widzę, że jest to ważne w życiu, aby związać się z kimś, choć sama bym się tym raczej nie zajęła, gdyby nie to, że wszyscy wokół żyją tematem związków romantycznych. Dlatego na początku tego roku szkolnego coś się w moim nastawieniu zmieniło, a dokładnie mówiąc, to podjęłam pewną decyzję. Coraz bardziej różnię się od dziewczyn. Coraz trudniej jest mi się z nimi skomunikować. Poczułam, że chyba warto spróbować rozejrzeć się wokół siebie i sprawdzić, czy może jednak umiem zauważyć, który chłopak jest przystojny, który się mną interesuje, nawiązać bliższy kontakt i może również spróbować historii miłosnej? W końcu też jestem nastolatką, to przecież powinnam czuć to o czym koleżanki codziennie opowiadają na przerwach. Tylko jak cokolwiek zmienić? Kim jestem dla znajomych z klasy?

Małą dziewczynką o urodzie dziecka, pozbawioną kobiecych kształtów. Zachowującą się jak dziewczynka z czwartej klasy. Świetnie się ucząca — zawsze bardzo dobrze przygotowana, szybko wykonująca każde zadanie w szkole i w domu, bez problemu przyswajająca każdą szkolną wiedzę. Cicha, niewiele mówiąca, przestrzegająca zasad aż do bólu. Zawsze taka poukładana i perfekcyjna. Z pokerową twarzą. Właściwie to co można ze mną robić? Pożyczyć długopis, kartkę, odpisać zadanie domowe, poprosić o pomoc w wykonaniu zadania. Potarmosić jak pluszowego misia po głowie. Pociągnąć za kucyk. Wypróbować nowy żart słowny na mnie, bo przecież się nie obrażę ani nie naskarżę.

Pomimo tego spróbowałam.

Jestem wytrwała. I konsekwentnie dążę do celu.

I znalazłam cel.

Konsekwencją tej decyzji jest również rezygnacja z dalszego zaangażowania w naukę. Muszę im pokazać, że ja także potrafię odejść od zasad (trochę), że potrafię przyjść nieprzygotowana na lekcje, że jak trzeba to pójdę z nimi na wagary, będę jak oni zachowywać się na zajęciach — skupiać uwagę na tym, co dzieje się między kolegami i koleżankami z klasy, a nie na tym, czego próbuje nas nauczyć nauczyciel.

A co to za cel i decyzja? …

Dołączył do naszej klasy w tym roku chłopak, z którym chodziłam do zerówki. Jednego dnia nasz wychowawca oznajmił:

— Dziś dołączy do nas nowy uczeń, Maciej. Przeniósł się z innej szkoły, gdyż z rodziną zamieszkał w naszym regionie. Za chwilę tutaj do nas przyjdzie. Proszę was o miłe przywitanie i zaopiekowanie się nowym kolegą.

Zaledwie skończył mówić, gdy drzwi klasy się otworzyły. Miałam wrażenie, że wpada blask bardzo jasnego światła, jakby słońce stanęło w drzwiach. I nagle wyłonił się blondyn o lazurowych oczach. Wysoki, umięśniony przystojniak. Wstrzymałam powietrze. Nie mogłam uwierzyć, że to on. Ale się zmienił, ale wydoroślał, ale on jest piękny. Westchnęłam cicho.

— Cześć — powiedział do wszystkich, gdy stanął przy wychowawcy.

Jego głos był zniewalający. Następnie zachęcony przez nauczyciela kontynuował:

— Mam na imię Maciej, mieszkam w pobliskim bloku i z częścią z Was znam się z podwórka. Ale… o widzę kilka znajomych osób z zerówki.

Spojrzał na mnie i uśmiechną się. Odwzajemniłam. Miałam wrażenie, że przestałam oddychać. Zauważył mnie, rozpoznał. Pomyślałam, że to przeznaczenie. Jak w romansach. Ziszcza się sen o prawdziwej miłości — rozmarzyłam się.

Nauczyciel wskazał Maciejowi miejsce, które ma zająć i kontynuowaliśmy zajęcia.

Zadzwonił dzwonek. Jak tylko rozpoczęła się przerwa, to wokół Macieja ustawili się chłopacy, których znał i nasza „śmietanka” dziewczyn. Jedna przez drugą szczebiotała, machała rzęsami i włosami. Wyglądało to jak taniec godowy. Chciałam z nim porozmawiać, ale w tym tłumie nie było szans. Poza tym się krępowałam. Nie chciałam być jak inni. Nie chciałam wyglądać jakbym była jakąś zdesperowaną dziewczyną, która rzuca się na chłopaka, zanim go pozna bliżej. Poza tym zamieszanie wokół niego było za duże jak dla mnie. Zbyt głośno było w tym tłumie i zbyt ciasno. Zresztą i tak by mnie nie zauważył i nie usłyszał. Zrezygnowałam z kontaktu.

A jednak na tym dzień się nie skończył.

Po pierwszej fali fascynacji na kolejnych przerwach coraz mniej osób tłoczyło się wokół Macieja. Gdy zbierałam swoje rzeczy po geografii, aby przejść do następnej sali na biologię nagle usłyszałam za plecami:

— Cześć Ania. Co tak mnie unikasz?

Zemdlałam. W ostatniej chwili on chwycił mnie w swoje ramiona. Poczułam jego umięśnione ciało i jego zapach. Feromony krążyły wokół. Nie, to tylko moja wyobraźnia. Odwróciłam się lekko spłoszona, że może zobaczył moje myśli.

— A cześć. Nie, nie unikam. Po prostu nie było okazji pogadać.

— To teraz mamy chyba chwilę. Pokażesz mi, gdzie jest następna lekcja?

Uśmiechnął się. Wydawało mi się, że nawet mrugnął. Ale może znów coś sobie wyobraziłam. Powtarzałam w głowie — ogarnij się, opanuj się, dasz radę. Wzięłam plecak i poszliśmy na drugie piętro. Krótką chwilę powspominaliśmy zerówkę, to co kto pamiętał. Towarzyszył mi nerwowy śmiech. Nie umiem udawać a wiedziałam, że nie mówi się wprost o swoich uczuciach (bardziej odczuciach tego, co dzieje się w ciele, bo emocji nie umiem właściwie nazywać) i myślach. Byłam spięta całą drogę. Jakby ktoś związał mnie łańcuchami. W żaden sposób nie umiałam się wyluzować. A ta myśl wprowadzała mnie w jeszcze głębsze zakłopotanie. Nic nie rozumiałam z tego, co się dzieje. Czy on mnie lubi? Czy korzysta tylko z tego, że mnie zna, a większość jest jeszcze dla niego obca? Czy poczuł to co ja? Czy ja mu się podobam? Czy raczej jak inni traktuje mnie przedmiotowo, aby zrealizować jakąś swoją potrzebę? A potem zapomni i rzuci w kąt?

— To tutaj. Za chwilę zaczynamy. O już idzie nauczyciel.

Powiedziałam, bo to była prawda. Co innego miałam powiedzieć? Chciałam aby coś się wydarzyło. Najlepiej jakby bezpośrednio powiedział mi co on do mnie czuje, czego by ode mnie chciał. Niestety powiedział tylko:

— Dzięki, zgubiłbym się bez ciebie. Fajnie było powspominać.

Uśmiechnął się do mnie. Nie zdążyłam nic powiedzieć ani odwzajemnić uśmiechu, gdyż Witek z Marcinem go odciągnęli do swoich, chłopięcych spraw. Rozmawiali nie wiem o czym, gdyż nie usłyszałam. Witek i Marcin, jak się okazuje, to są jego koledzy z podwórka. Znają się od dawna. Razem bawili się i dojrzewali, to mają swoją historię i swoje tajemnice. Poza tym to jest grupa chłopaków, dziewczynom wstęp wzbroniony. W klasie nigdy ze mną nie rozmawiali, czasem jakby obok mnie mówią, gdy z Marleną spotkamy się na dworze, aby pograć w koszykówkę z resztą klasy. Także specjalnie i ja na nich nie zwracam uwagi. Poza tym dla mnie zawsze ważniejsze było to aby móc się pobawić, pograć, wspinać się na drzewa i inne obiekty, a nie to z kim to robię. Fajnie że byli inni, ale niespecjalnie im się przyglądałam czy poznawałam. Nie było to potrzebne, aby się dobrze bawić. Teraz jednak to się zmienia. Okazuje się, że aby z kimś moc przebywać to trzeba tę osobę bardzo szczegółowo poznać, całą metrykę, historię życia. Dużo wiedzy do przyswojenia…

Maciej zniknął. To znaczy nie tak naprawdę. Tylko z horyzontu mojego świata. Tego dnia więcej ze mną nie rozmawiał. Nawet nie zerkał na mnie. Był pochłonięty rozmowami z dziewczynami, które machały swoimi piersiami przed nim oraz z nowymi kolegami. A ja siedziałam daleko od tego wszystkiego. Jakby w przezroczystej bańce z lustrem weneckim. Nikt nie zwracał na mnie uwagi. Nawet Marlena jakby o mnie zapomniała tego dnia. Trochę było mi smutno.


15 lutego 1995

Jest jeszcze jedna dziewczyna w klasie, z którą chyba mam dobre flow. Co najmniej od trzeciej klasy. Prawie jak z Marleną, ale jak na razie nie było okazji, abyśmy sobie opowiadały o naszych najskrytszych sprawach czy abyśmy były dla siebie pierwszym wyborem. Nie wiem, czy można to też nazwać przyjaźnią — potencjalnie może i tak. Natomiast na co dzień często spędzamy razem czas na przerwach i po szkole, ale zawsze z innymi no i z Marleną.

Ilona, bo o niej myślę, jest trochę wyższa ode mnie — jak Marlena. Wysoka, ładna, z długimi, gęstymi włosami koloru brązowego, które falami opadają na jej ramiona. Jej duże i okrągłe oczy są koloru kasztanów. Ten głęboki brąz nawet mnie zniewala. Jej ciało również już dawno temu przeszło dużą metamorfozę i zdecydowanie budową bardziej przypomina kobietę niż małą dziewczynkę, jak ja. Jest fanką muzyki z dawnych lat. Pod tym względem jest dla mnie mentorką. Wyszukuje niepopularne obecnie utwory i zespoły. Muzyka, którą się pasjonuje była kiedyś źródłem i inspiracją dla wielu rewolucji społecznych o charakterze wolnościowym i równościowym. Wiem że w tym obszarze znajdę u niej zrozumienie i czasami prowadzimy głębsze rozmowy o tolerancji, akceptacji, wolności i szacunku do drugiego człowieka. Co prawda są to krótkie rozmowy i zawsze towarzyszy nam Marlena — ach, nie wyobrażam sobie jak mogłabym bez niej funkcjonować.

Ten rok przynosi coraz to nowe zmiany. Coraz trudniej mi sobie z tym radzić. Gubię się w tym chaosie.

Obserwuję Ilonę i Marlenę. Zbliżyły się do siebie. Niepokojąco często spędzają ze sobą czas, same, beze mnie. Gdy się o tym dowiaduję, Marlena robi się jakaś niemiła, taka zimna, nie rozumiem jej. Dziewczyny mają swoje sprawy, SWOJE — co mnie coraz bardziej martwi. Myślałam, że Marlena tylko ze mną dzieli się swoimi sekretami. Na przykład swoim niezdecydowaniem co do zalotów Grzesia. To nasz kolega z klasy. Taki nasz śmieszek grupowy. Każde zdanie musi zawierać jakiś żart. Większości nie rozumiem, ale tak wnioskuje ze śmiechu innych i ich komentarzy oraz reakcji nauczycieli, którzy non stop go upominają, wpisują uwagi do dziennika. On, jak większość chłopaków, także wydoroślał przez ostatnie lato. Wrócił we wrześniu odmieniony. Wysoki około 180 cm, z większą masą ciała, głos zaczyna mu się obniżać, a rysy twarzy poważnieć. Taki misiek do przytulania. Ponieważ nie mamy przypisanych miejsc na lekcjach, to Grzesiek zaczął siadać przede mną i Marleną. Bardzo mi to przeszkadza. Całą lekcję odwraca się i coś mówi, głównie do Marleny. Niestety przez to słabo słyszę nauczycieli oraz coraz częściej zwracają uwagę na moją ławkę. Dotąd mogłam swobodnie przyswajać materiał, nikt mnie nie widział, a teraz ciągle mi przeszkadzają zwracaniem uwagi:

— Pierwsza i druga ławka, proszę o spokój — woła nauczyciel.

Denerwuję się, bo ja nic nie robię. Chcę się uczyć, a oni mi przeszkadzają. I jeszcze nauczyciele zaczęli zwracać na mnie uwagę. Bo oczywiście jak za często Grzesiek przeszkadza, to zaczynają wyrywkowo pytać o materiał. Nie stresuje mnie to czy wiem czy nie jaka jest odpowiedź, bo zawsze ją znam. Ale stresuje mnie to wywoływanie i skupianie na mnie uwagi całej klasy. Jakie to jest nieprzyjemne uczucie. Bo oczywiście ja także jestem wrzucona do worka „przeszkadzający uczniowie w lekcji”.

— Ach, Ania jestem zauroczony Marleną. Normalnie jak po wakacjach wszedłem do szkoły to myślałem, że będę miał zawał jak ją zobaczyłem. Taka piękna. Co mam robić? Może zaśpiewam jej jak Romeo ha ha ha.

Zapytał mnie kiedyś Grzesiek, gdy Marlena poszła na środek sali odpowiadać z materiału zadanego przez nauczyciela. No fajnie, ale czy naprawdę on musi mówić do mnie na lekcji? Poczułam ścisk w żołądku. Za chwilę znów nauczycielka będzie wyzywać mnie i wołać do odpowiedzi. Myślałam w tamtym momencie. Ścisnęłam pięści, mocno przykleiłem się do ławki i krzesła, ścisnęłam kolana razem i zaczęłam obgryzać usta. Wiedziałam że muszę mu coś powiedzieć, bo będzie kontynuować swoją przemowę. Tylko co? Przeszukiwałam swoje zwoje mózgowe w poszukiwaniu takiego, które zakończy moje cierpienia.

— Pogadaj z Marleną. Teraz jest lekcja. — Rzuciłam zdenerwowana jak mysz, którą za chwilę ma pożreć kot.

— A myślisz, że będzie chciała ze mną rozmawiać? Ale ona ma nogi i te piersi, zobacz jak jej się ruszają, gdy oddycha. — mówił bardziej do siebie Grzesiek.

Fuj, czy ja muszę tego słuchać? Halo. Ja też jestem dziewczyną. Co ty myślisz, jak może czuć się druga nastolatka, gdy chłopak do niej tak bezpośrednio się zwraca? Jeszcze mocniej skupiłam się na tym o co pyta nauczycielka i co mówi Marlena, sprawdzałam w materiałach czy wszystko się zgadza. Musiałam się czymś pilnie zająć, aby wyrzucić to z głowy, co przed chwilą usłyszałam oraz aby się uspokoić. Na szczęście nauczycielka nie zwróciła uwagi na szepty spod ściany w pierwszych ławkach. Po kilku minutach Marlena skończyła i wróciła na miejsce. Uśmiechała się, gdyż zaliczyła materiał. Niefortunnie uśmiechnęła się również do Grześka, który na przerwie postanowił dołączyć się do nas. Chciałam sama z Marleną porozmawiać, dowiedzieć się co ona sądzi o tych amorach Grześka. Niestety musiałam poczekać aż będziemy wracać do domu (Grzesiek idzie w odwrotnym kierunku niż my więc nie będzie nam przeszkadzać). Wyszłyśmy z klasy i nagle:

— I jak tam Marlenko, udało się, materiał zaliczony? — rzucił zza naszych ramion Grzesiek, wpychając się między nas i tuląc do mojej przyjaciółki.

— No spoko, ale nie dotykaj mnie tak — powiedziała Marlena, próbując wyplątać się z uścisku chłopaka.

— No weź. Przecież wiem, że mnie lubisz, a to wyraz mojej sympatii do ciebie. No dobra, dobra już biorę ręce. Trzymam je przy sobie — choć trudno mi się powstrzymać, wiesz? — lekko odsunął się od niej przez co ja musiałam wybrać, czy idę za nimi czy odsuwam się i razem zajmujemy całą szerokość korytarza.

Nadal nie do końca wiedziałam, czy Marlena chce zostać z nim sama, a to były tylko takie zaloty czy mam jednak iść dalej z nimi. Trochę mnie stresują takie sytuacje, gdy nie wiem co mam zrobić. Wtedy najczęściej ludzie się na mnie denerwują. Obojętnie co wybiorę.

— Nie lubię takiego zachowania. Pozwalasz sobie na zbyt wiele. I tak, odpowiedziałam na wszystkie pytania prawidłowo, więc na jakiś czas mam spokój. — odpowiedziała już spokojniej Marlena i nawet się uśmiechnęła.

Spojrzała na Grześka tak, że myślałam, że jednak powinnam ich zostawić. Nachyliła się po czym uniosła powoli głowę i z ukosa poprzez opadające na twarz włosy spojrzała na niego, a on na nią. Oboje przy tym uśmiechali pokazując swoje białe zęby. Wyglądali jak Romeo i Julia.

— Widziałam, że zaczepiasz Anię i przeszkadzasz w zajęciach, nieładnie tak. Nie lepiej posłuchać koleżanki, gdy zdaje materiał? — zapytała jakoś tak śpiewająco Marlena (każdą końcówkę jakoś tak nienaturalnie przeciągała, słyszałam coś takiego w filmach romantycznych).

— Oj przyłapałaś mnie. Wzroku od ciebie oderwać nie mogłem. Wyglądałaś jak modelka. Uhmm. A z Anią rozważałem, czy ty mnie lubisz czy nie. — powiedział szczęśliwy Grzesiek.

No i w tym momencie coś się stało. Nie wiem dlaczego, ale Marlena nagle spochmurniała. Zrobiła się poważna. Spojrzała takim złym wzrokiem na mnie (zawsze ma taki, gdy się złości). Obeszła nas dookoła i stanęła z mojej prawej strony, z lewej został Grzesiek. Stał równie zaskoczony, jak i ja.

— Ej, Marlenka, co się stało? Nie bądź taka, chodź tu do mnie. Nie każ się gonić i tak cię złapię i nie puszczę — zawołał Grzesiek, ale się nie ruszył tylko zaczął jakoś tak dziwnie chichotać.

— Zostaw mnie w spokoju. — rzuciła do niego Marlena.

— Ania, chodź, idziemy. Nie chcę z nim teraz rozmawiać. Zobacz tam stoją Ilona i Ela. Idziemy do nich.

Chwyciła mnie pod rękę i pociągnęła za sobą. Zostawiłyśmy za sobą Grześka, który już nic więcej nie powiedział. Nadal nie rozumiałam, co się dzieje. Tym bardziej zaufałam Marlenie i pozwoliłam się prowadzić do dziewczyn. Kiedy się zbliżałyśmy one zwróciły się do nas i pomachały. Były uśmiechnięte.

— Marlena, co to za akcja z Grześkiem. Co on tak cię obłapuje i za tobą chodzi? Ty coś do niego, no wiesz? — zapytała Elka.

— Nie no weź. Proszę cię, męczy mnie codziennie. I te jego wulgarne teksty. Jakby mógł to by chyba mnie zaciągnął do WC no i wiesz… Przeraża mnie ten chłopak. Na szczęście jest ze mną Ania. — odpowiedziała Marlena, rozglądając się nerwowo.

— On cię lubi i mu się podobasz. Przecież nic ci nie zrobi. Po prostu ma taki sposób bycia. Przecież wiesz, że on uwielbia błaznować — dodała w jego obronie Ilona.

— No niby tak. Ogólnie jest spoko. Ale czasem ma takie wkręty, że masakra. Ale zmieńmy temat. Jesteście przygotowane na biologię?

— Ja zawsze przecież wiesz, że będę znanym naukowcem DNA — zaśmiała się Elka.

— Elka ty jesteś niesamowita, już wiesz dokładnie jak będzie wyglądać twoje życie. Ciekawe czy faktycznie tak to wszystko, co się poukłada. Mąż obcokrajowiec, kilkoro dzieci mówiących w różnych językach, z różnym obywatelstwem, praca światowej renomy naukowca, mieszkanie w Nowym Jorku. — powiedziała Ilona.

— Ja wiem, że tak będzie albo nieznacznie inaczej — zadzierając głowę powiedziała spokojnie Elka.

Dłużej już nie mogłyśmy rozmawiać, gdyż zadzwonił dzwonek informując, że rozpoczyna się kolejna lekcja. Nienawidzę się spóźniać, gdyż nauczyciele zawsze muszą taką spóźnioną osobę postawić na środku sali i zrobić wykład na temat szacunku do czasu pracy i nauki. Wszyscy wtedy patrzą się na tę osobę. Stojąc w tym miejscu nigdy nie wiem co ze sobą zrobić, mam wrażenie, że nic nie słyszę i nie widzę wyraźnie. Świat staje się coraz ciemniejszy, cichszy jakbym była w studni. Dlatego pierwsza ruszyłam w kierunku sali.

Tak było kilka miesięcy temu. Niestety nie udało mi się porozmawiać z Marlena, więc nadal nic nie wiem na pewno. Natomiast Grzesiek cały czas próbował zainteresować sobą Marlenę. Bezskutecznie. Rozmawiała z nim tylko o szkole i lekcjach, a poza tym ignorowała. Faktycznie Grzegorz stale bezpośrednio się wypowiadał również o tym, co mu się w Marlenie podoba. Niestety on ma taki sposób mówienia o wszystkim i wszystkich. Nie przejmuje się co kto powie i jak zareaguje. Tylko kłopot w tym, jak mi powiedziała Marlena jednego dnia:

— On mnie tymi komentarzami na temat mojego ciała wprawia w zakłopotanie, źle się czuję, zaczyna mnie to obrzydzać. Czuję wstręt do swojego ciała i mam do niego żal o to. Jakby mnie obmacywał. A zresztą robi coś takiego, gdy na korytarzu klepnie mnie w tyłek czy dotknie ramienia. Przecież wszyscy patrzą. Wiesz, że potem plotkują. A ja przecież nic z nim nie robię. Nie chcę. — powiedziała prawie płacząc.

— Ale to go lubisz czy nie? — zapytałam, gdyż pogubiłam się w tej ich relacji.

Uśmiechają się do siebie, szukają się wzrokiem, starają się jednak być blisko siebie, a potem ona ucieka i nie jest zainteresowana kontaktem lub on powie coś niemiłego o niej. Niestety odpowiedzi jednoznacznej nie uzyskałam tak, abym mogła jakoś to sobie poukładać.


26 lutego 1995

Wczoraj Ilona urządziła u siebie imprezę. Właściwie to od czwartej klasy to robi i tylko do niej chodzę. Jej przyjęcia są renomowane, każdy chce tam być. Jednak nie każdy może. Właściwie nie dowiadywałam się na jakiej zasadzie są dobierani goście. Ja po prostu zawsze jestem zapraszana i przychodzę z Marleną. Jeśli ktoś jeszcze w klasie organizuje takie spotkania taneczne, to ja nic o tym nie wiem. Ani nie słyszałam, ani mnie nie zapraszają. I tak poszłabym tylko wtedy, gdyby szła także Marlena. Bo bez niej to co ja miałabym tam robić? Nie znam innych tak dobrze jak znam ją. A zanim bym tam znalazła dla siebie miejsce, to zapewne byłoby już po zabawie. Poza tym u Ilony wiem co mniej więcej będzie się działo, jaki jest harmonogram spotkania. A u kogoś innego? Jak miałabym się tam odnaleźć bez wcześniejszych instrukcji?

Wczoraj w szkole na przerwie Ilona przekazała nam ostatnie wytyczne:

— Mam już prawie wszystko gotowe. Przyjdziecie na 17:00 to sobie jeszcze poplotkujemy, bo chłopaków zaprosiłam na późniejszą godzinę.

— No, no, jaka przebiegła — zaśmiała się Elka i szturchnęła mnie łokciem w bok. Zabolało.

Zaśmiałam się, bo wszystkie dziewczyny się śmiały. Tak, ale czy mam prawo powiedzieć, że to nie ok? Czy ktoś to uszanuje? Czy będzie jak zwykle, gdy Kryśka mnie dusi przytulając mnie do siebie znienacka na przerwach? Już tyle razy próbowałam, ale bezskutecznie, zwrócić uwagę, że mnie ich popchnięcia bolą, że tym razem nic nie powiedziałam.

— W co się ubieracie? — zapytała zaciekawiona Zuza.

— Proszę tylko bez spodni dziewczyny. To impreza taneczna, włóżcie sukienki lub spódniczki. — zarządziła Ilona.

— Tak jest — powiedziała śmiejąc się Marlena i zasalutowała jak w jakimś filmie żołnierz do dowódcy.

Zadzwonił dzwonek i weszłyśmy do klasy.

Po powrocie ze szkoły od razu zajrzałam do mojej szafy. W co ja mam się ubrać? Ja nie noszę sukienek ani spódnic. One są takie niepraktyczne i dodatkowo niewygodne. Za każdym razem ten sam kłopot — co na siebie założyć, gdy strój jest z góry określony. Moja garderoba zawiera zestawy, które pozwalają mi swobodnie się ruszać, z materiałów przyjaznych skórze, przewiewne i dające komfort w zależności od pogody — grzeją zimą, a latem pozwalają na dostęp powietrza do ciała. Nie zwracam uwagi ani na kolory, ani specjalnie na krój ubrań. Nie wiem nawet, czy one są w kategorii męskie czy damskie. Zupełnie to nie ma dla mnie znaczenia. Do czasu, gdy mam wziąć udział w spotkaniach, na których obowiązuje jakaś etykieta. Na szczęście rzadko mam z tym do czynienia. Moje rzeczy są po prostu wygodne i czyste. To jedyne kryteria, jakie uznaję. Nie znaczy to, że jakkolwiek narzucam innym, aby mieli taki sam stosunek do ubrań jak ja. Wręcz przeciwnie. Oglądam innych ludzi i często zachwycam się czyimś strojem. Z zapartym tchem potrafię oglądać kompozycję, jaką ktoś stworzył. Połączenie kolorów, materiałów, kształtów. Widzę jak te rzeczy się układają, gdy człowiek wykonuje ruchy, a jakie, gdy siedzi. Dostrzegam, w jaki sposób dany zestaw wydobywa części ciała podkreślając ich piękno. To są dla mnie dzieła sztuki. Gdybym była artystką zapewne na sobie malowałabym takie obrazy. Natomiast nie jestem. Jestem odbiorcą, obserwatorką. Chłonę piękno mody.

Czyli mam założyć spódniczkę lub sukienkę. Mam białą bluzkę bez rękawków. Do tego biało granatowe trampki. Od siostry wzięłam jakąś spódnicę — poprosiłam ją, aby coś mi podpowiedziała. Do tego dała mi rozpinany sweter, który według niej pasował do całości. Na rękę założyłam koraliki i zegarek, a na szyi zawiesiłam wisiorek z takich samych koralików jak na ręce. Włosy upięłam w wysokiego kucyka. Na twarz nałożyłam matujący krem, a na usta truskawkowy błyszczyk. I już. Gotowe. Wygodnie i zgodnie z zaleceniem Ilony.

Zgodnie z ustaleniami byłam przy klatce Marleny o 16:45. Nie musiałam czekać, gdyż właśnie wychodziła mi na spotkanie. Umówiłyśmy się — jak zwykle — że idziemy razem. Kiedy wyszła z cienia klatki stwierdziłam, że ona jak zwykle pięknie wygląda. Swoje długie włosy spięła w warkocz lekko opadający na jedno ramię, a na czoło spadały dwa kosmyki. Całość wyglądała bardzo zalotnie. Spod zimowej kurtki wystawała jej sukienka w kolorze jasnobeżowym w wiosenne kwiaty w kolorach różowym, niebieskim, jasnofioletowym. W ręce trzymała siatkę z butami na zmianę, tak jak ja. Ja w moim zimowym stroju wyglądałam przy niej jak bałwanek. Nie przeszkadzało mi to jednak. Cieszyłam się na wspólną zabawę.

O siedemnastej dotarłyśmy do Ilony. Przywitała nas w drzwiach.

— Cieszę się, że jesteście na czas. Jest już Elka. Wejdźcie do środka.

Przebrałyśmy z Marleną buty i zostawiłyśmy w korytarzu kurtki wraz z całym zimowym odzieniem. Weszłyśmy za Iloną do środka. Z kuchni wyskoczyła rozradowana Elka.

— Hej. No proszę jakie punktualne. Super możemy poplotkować.

— Chcecie coś do picia? Naleję wam i usiądziemy już w sali tanecznej. — powiedziała Ilona.

— Ja poproszę sok pomarańczowy — odpowiedziałam idąc krok za dziewczynami.

— A ja napiję się czegokolwiek, co tam masz — powiedziała Marlena.

Pomieszczenie, w którym miała odbywać się impreza znajduje się na parterze domu Ilony. Jest specjalnie przystosowane do słuchania głośno muzyki. Chyba każdy w klasie chciałby mieć taki pokój. Może też dlatego Ilona jest tak popularna i każdy chce wziąć udział w jej przyjęciach? To pomieszczenie to nawet nie pokój a kameralna sala taneczna. Nagłośnienie porównywalne jest do znanych klubów muzycznych. Jest strefa wypoczynkowa oraz strefa do zabawy. Pokój oświetla wiele lamp dzięki czemu może być albo bardzo jasno, albo można stworzyć przyjemny półmrok. Nie brakuje nawet disco kuli, która daje ciekawe efekty kolorystyczne. Tęcza w ruchu, tak ja to widzę. Kiedy weszłyśmy poczułam się trochę onieśmielona ogromną, jasną przestrzenią. Nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Ilona wręczyła mi sok pomarańczowy i to mnie uratowało. Mogłam spacerować popijając go, więc wyglądałam swobodniej. Jednak w środku znów byłam spięta i podenerwowana. Nie wiedziałam co dalej. A one milczały. Ilona nalewała jakiś sok Marlenie a Elka przeglądała płyty na wieczór, które czekały na resztę gości.

— No nie stójmy tak w ciszy. Włączę nam jakąś muzykę na rozgrzewkę. Posłuchajcie tego.

Powiedziała Ilona, podchodząc do swojej kolekcji. Wyciągnęła składankę z muzyką soul. Po chwili z głośników rozległ się przyjemny i delikatny dźwięk.

— Dziękuję, że zastosowałyście się do prośby w sprawie stroju. Szykuję dziś niespodziankę. — tajemniczo powiedziała Ilona.

— Ania ciekawy zestaw. Całość do siebie nawet pasuje. Sama wybierałaś czy ktoś ci pomagał? — zaśmiała się zwracając się do mnie.

Czy ona próbowała mnie wyśmiać czy nie? Trochę się zmieszałam. Jednak z powodu braku jednoznaczności wypowiedzi ograniczyłam się do lekkiego uśmiechu. Ktoś zadzwonił do drzwi. Ilona stwierdziła, że to pewnie pozostałe dziewczyny i poszła wykonać z nimi ten sam rytuał co wcześniej z nami.

— Teraz jesteśmy w komplecie, to zanim dołączą do nas chłopacy możemy sobie swobodnie porozmawiać — poinformowała Ilona.

Nie musiała co prawda tego mówić, gdyż gdy z ostatnią grupą dziewczyn weszła do pokoju, to nastał nieprzyjemny szum rozmów. Tylko jakieś niespodziewane zdarzenie mogło powstrzymać je od mówienia. A kto ma być, który z chłopaków potwierdził obecność, a ten to coraz przystojniejszy się robi z dnia na dzień, a ty mu się chyba podobasz, a tamten to chyba szaleje za … wyłapywałam z szumu strzępy rozmów. Próbowałam wszystko usłyszeć i zrozumieć. Każda informacja była dla mnie cenna. Na co dzień w ogóle nie dostrzegam tego o czym one właśnie rozmawiały. Skubałam paluszki i piłam sok stojąc z boku. Chyba byłam wpatrzona w podłogę, gdy nagle usłyszałam:

— Ania, zmartwiło cię coś? Stoisz tak tu ze spuszczoną głową. Chodź tu do nas. — jak zwykle Marlena postanowiła zaopiekować się mną.

Przesunęłam się do grupy, w której były między innymi Ilona i Marlena. Wyraźnie słyszałam teraz o czym one rozmawiają. Jednak straciłam przez to pozostałe wątki. Uwielbiam zdobywać wiedzę, dowiadywać się nowych rzeczy, dzięki którym lepiej rozumiem świat. Dżunglę życia. Informacje układam w schematy, które rozrastają się jak połączenia nerwowe w mózgu. Buduję skomplikowane, a zarazem proste połączenia informacji, aby zawsze być gotową do danej sytuacji. Chociaż wiem, że istnieje nieskończona ilość możliwości przebiegu każdego zdarzenia i nieskończenie wiele zmiennych i okoliczności mających wpływ na wynik. Jednak nowe informacje wypełniają pustkę mojej niewiedzy. Wtedy czuję się spokojniejsza.

O czym rozmawiały moje nauczycielki życia miłosnego, którego naprawdę nie rozumiem, ani za bardzo nie czuję potrzeby, aby się w to zagłębiać? I nie zajęłabym się tym tematem, gdybym nie zauważyła, że biegłość w nim pozwala na bycie w grupie i uniknięcie alienacji i samotności do końca życia.

— Czy myślicie, że Grzesiek będzie dziś robił jakieś numery? — zapytała Kryśka.

— Raczej nie. Nie jesteśmy w szkole. A głównie tam odgrywa swoje pajacowanie.

— Dobra po co w ogóle o nim rozmawiamy. Zmieńmy temat. Słyszałam Ilona, że chłopacy dość tłumnie cię adorują. Chyba nie możesz się opędzić, no nie? — zachichotała Marlena.

— Byłoby nawet ciekawie. Jednak nie zauważyłam sznurka wielbicieli. Przyznam jednak, że kilku faktycznie wykazuje większe zainteresowanie. Całkiem to miłe. Zobaczymy czy coś się z tego rozwinie — odpowiedziała spokojnie Ilona nieczuła na próbę zaczepki.

— A masz jakiś swój wybór? Kogo byś najbardziej chciała widzieć w roli Romea? — zapytała Elka.

— Może tak, może nie — uśmiechnęła się tajemniczo Ilona.

— Ja to mdleję jak widzę Macieja. A gdy się do mnie odezwie, to mam wrażenie, że serce mi wyskoczy z klatki — westchnęła Alicja.

Zmroziło mnie. Poczułam jak skóra mi się napina, włoski stają na całym ciele i przechodzi mnie zimny dreszcz. Pomimo że na co dzień widzę jak nie jedna dziewczyna przymila się do Macieja oraz jak on odpowiada na zaloty. Jednak co innego obserwować tłum, a co innego słyszeć wyznanie od jednej z jego fanek. Alicja jest bardzo bezpośrednia, więc zapewne jakby chciała zdobyć Macieja, to nie sprawi to jej żadnego problemu. Nie wiem, dlaczego zwleka. Chociaż cieszy mnie to, że Maciej nadal żadnej dziewczyny nie obdarzył stałym zainteresowaniem. Dzięki temu mogę wierzyć, że nadal mam szansę.

— Tak nasz klasowy nowy nabytek niezmiennie od początku roku wzbudza chyba w każdej tak ciepłe uczucia. No chyba tylko nie w Ani, ha ha ha — zaśmiała się Marlena.

Myślałam, że to będzie najgorsza impreza, na jakiej dotąd byłam. Dlaczego ona to powiedziała? Przecież wie, że przy Macieju tracę głowę. A może chce mnie ochronić i zmylić towarzystwo? Przecież wie, że największym koszmarem dla mnie byłoby, gdyby ktokolwiek dowiedział się co mi w duszy gra, zanim Maciej potwierdzi, że odwzajemnia moje zainteresowanie. Sytuacja wyglądała na niezbyt przyjemną, gdyż nie miałam sposobności, aby zapytać Marlenę, dlaczego powiedziała to co powiedziała. I znów lekko się uśmiechnęłam do dziewczyn, nie wiedząc co odpowiedzieć.

— No ale poza nim w klasie mamy sporą grupkę całkiem przystojnych chłopaków. Trochę ich ostatnio zaniedbujemy. — powiedziała Alicja, ratując mnie przypadkiem.

— Spokojnie, dziś będziemy miały okazję się wykazać. Trzeba o nich zadbać, aby jakieś panny z innych klas nam ich nie zaczęły podbierać. To by było po prostu bezczelne z ich strony. Poza tym w ogóle nie ma mowy o takiej sytuacji. Jesteśmy jak rodzina od pierwszej klasy i nie dopuszczam w ogóle myśli, że mogłyby być tu jakieś rozłamy. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. — wygłosiła przemowę Ilona.

— Ja myślę, że jak nie wszyscy, to co najmniej połowa z nas się połączy na całe życie. I będziemy się później spotykać na herbatkach z naszymi dziećmi. I będą pikniki klasowe, wspólne wyjazdy wakacyjne i inne takie atrakcje — rozmarzyła się Elka.

Nie rozumiem czemu służą rozważania na temat przyszłości i to tak odległej? I znów czuję, że coś przeoczyłam. Długotrwałe skupienie, aby podążać za tokiem rozmowy, aby być gotową na odpowiedź, próba zrozumienia co jest mówione, to mnie szybko męczy. Tak samo było i tym razem. Jednak nie mogę im pokazać, że jedyne na co mam ochotę, to wrócić do domu i zaszyć się na moim łóżku z książką. Wiem, że mogliby mnie całkiem wykluczyć i znalazłabym się na marginesie klasy w pustce towarzyskiej. A tego nie chcę. Chociaż nie rozumiem, dlaczego oni tego nie rozumieją. Czy oni nigdy się tak nie czują? Na szczęście otrzymałam nagły zastrzyk adrenaliny — dzwonek do drzwi. Długi, nagły i głośny. To oni. Wiedziałam. Wszystkie widziałyśmy.

Ilona z grupką dziewczyn poszła otworzyć naszym kolegom z klasy. Chyba musieli się wcześniej umówić na jedną godzinę w jednym miejscu, bo na raz przyszli wszyscy. Niestety nie udało mi się tego później ustalić. Wśród towarzystwa pojawiły się na raz śmiechy, chichotanie, szepty, szturchanie, niezdecydowane ruchy. Zrobiło się jeszcze głośniej i chaotyczniej. Z drugiej strony było na tyle dużo osób, że mogłam niezauważona wycofać się na bok, aby lepiej wszystko widzieć i trochę odetchnąć.

Po wstępnym rytuale powitalnym do pokoju weszli pozostali goście z orszakiem składającym się z naszych klasowych piękności. W napięciu czekałam. Starałam się zerkać tak, aby nikt nie zauważył, że wypatruję kogoś. Drzwi się zamknęły. Jeszcze raz spojrzałam na nowo przybyłych. Nie było go. Nie przyszedł. Oczekiwanie zmieniło się w żal i zniechęcenie. Cała przyjemność z pobytu u Ilony zniknęła. I nie tylko to, miałam wrażenie, że wszyscy nagle zniknęli i zostałam sama. Wydawało mi się, że trwa to wieczność. Nagle usłyszałam głos Ilony.

— Dlaczego nie ma Macieja, tylko jego brakuje.

— Nagle rodzice zmienili plany i musiał z nimi wyjechać do babci, ponoć się pochorowała poważnie i nie wiadomo co z nią dalej będzie — odpowiedział Marcin — też mi szkoda, że go nie ma.

— Ok. Rozumiem. Na wypadki losowe nie ma mocnych. Dobra, to jesteśmy w komplecie, czyli możemy startować z tańcami i moją niespodzianką.

Ilona podeszła do sprzętów, zmieniła muzykę na szybszą a światło na półmrok, rozświetlany tęczą. Po chwili większość tańczyła na parkiecie, machając różnymi częściami ciała, kręcąc się, podskakując. Lubię tańczyć, co prawda zazwyczaj robię to sama w pokoju bez świadków. Jednak u Ilony jest wyjątkowa atmosfera, która pozwala mi się rozluźnić i zupełnie nie przeszkadza mi towarzystwo innych. W tej grupie mogę tańczyć, a jednocześnie nie być na widoku. Chwila ruchu pozwoliła mi pozbyć się rozczarowania związanego z nieobecnością Macieja. Miałam nadzieję, że się z nim spotkam, poczuję ciepło jego ciała, nasze dłonie splotą się w tańcu, może zbliżymy się do siebie długą rozmową o tym, co nas łączy, o wspólnych zainteresowaniach, a może nawet powie mi, że mnie uwielbia.

Ale gdyby jednak okazało się, że nie jest mną zainteresowany? A gdyby ostentacyjnie na forum to ogłosił upokarzając mnie na oczach połowy klasy? A gdyby zaczął flirtować z inną dziewczyną, a ja miałabym na to patrzeć? Jednak dobrze, że nie przyszedł. Tak było chyba lepiej.

Czas mijał mi na tańcach przy szybkiej, rytmicznej muzyce, która niesie moje ciało jak fala. Pozostali także tańczyli, rozmawiali i częstowali się pysznościami przygotowanymi przez Ilonę. Nie przeszkadzało mi, że zajmowali się sobą i nikt nie zwracał na mnie uwagi. Tak mi się wydawało. Do czasu aż w głośnikach zabrzmiała romantyczna, wolna piosenka. Na sali zapanowała cisza i spokój. Chłopacy powoli zaczęli podchodzić do dziewczyn i zapraszać je do tańca 1:1, tak zwanego przytulańca. Jedni faktycznie mocno do siebie przylegali, ciało do ciała, a inni po prostu tańczyli bliżej niż zwykle nauczyciele pozwalają na szkolnych potańcówkach. Grzesiek, który wyjątkowo był spokojny i nie zaczepiał Marleny poprosił do tańca Elkę. Zdziwiłam się. Byłam pewna, że skorzysta z okazji i będzie próbował zbliżyć się do Marleny. Spojrzałam na nią, ale nie dostrzegłam objawów zazdrości, ulgi czy czegokolwiek co wskazywałoby co czuje do Grześka. Siedziała z Zuzą i Miłoszem. Rozmawiali o czymś bardzo zaangażowani, skupieni na sobie. Nie wiem, czy specjalnie to zrobiła, ale była odwrócona plecami do tańczących, więc nie widziała pewnie co się dzieje. Do Ilony zbliżył się Piotrek. To nasz klasowy dżentelmen. Stosuje wszystkie obowiązujące zasady dbania o damy. Jak wielu chłopaków wrócił po wakacjach odmieniony. Wysoki, szczupły, ale nie chudy. Głos również mu się zaczął obniżać. Ma ciemne, gęste włosy i zielone jasne oczy co razem wywołuje magnetyzujący efekt wizualny. Niestety okres dojrzewania daje mu popalić. Cała twarz ma w czerwonej wysypce i to codziennie. U mnie tylko jakieś pojedyncze krostki się pojawiają czasem. Co prawda ja moje zdrapuję i nie pozwalam się zagoić. Co się próbują zaleczyć, to ja znów zdrapię strupek, bo skóra musi być gładka. Poza tym zwykle orientuję się, że drapię, gdy już zrobię kolejną ranę na twarzy. Zwykle jakoś tak mnie to hipnotyzuje, że nie wiem, kiedy to się zaczyna. Te u Piotrka na twarzy po prostu są. Na biologii coś było o tym, że to jakieś zmiany, ale warto z dermatologiem skonsultować. Widzę, że używa jakichś maści, gdyż czasem jest wysmarowany białą pastą. Współczuję mu, gdyż niektórzy próbują się z niego wyśmiewać. Na jego szczęście ma znaczącą pozycję wśród chłopaków więc raczej go bronią przed takimi atakami. W każdym razie to, co ma na twarzy powoduje u mnie dyskomfort, gdy Piotrek zbliża się do mnie. Zauważyłam, że wszelkie cudze płyny ustrojowe, ropy, krew, inne wydzieliny ciała wywołują u mnie stan zniechęcenia, coś jakby lęk przed zetknięciem się z tym. Nie wiem, kiedy to się pojawiło. Czy było wcześniej? Nie było okazji, aby to sprawdzić.

Natomiast Ilona i Piotrek, kiedy do siebie podeszli wyglądali na zakłopotanych, to znaczy tak myślę. Wyglądali przez chwilę jakby byli swoimi odbiciami lustrzanymi. Jak Ilona wyciągnęła prawą rękę, to Piotrek lewą. Stykali się ze sobą i odsuwali od siebie, jakby ciągle nie wiedzieli jak mają się chwycić, jak ustawić, jak tańczyć. Nawet chwilę deptali sobie stopy nie mogąc znaleźć harmonii w ruchach. W jakiejś komedii romantycznej ostatnio to widziałam — nie pamiętam tytułu ani aktorów, bo zazwyczaj nie mam do tego pamięci. Jednak była tam podobna scena z dziewczyną i chłopakiem, którzy podobnie się zachowywali, zanim wyznali sobie miłość. Czyżby to był ten wybranek, o którym wspomniała Ilona?

Kiedy tak analizowałam co dzieje się wokół próbując zrozumieć złożoność relacji miłosnych nagle mój widok zasłoniła twarz Witka. To taki kumpel. Tylko o pół głowy wyższy ode mnie. Włosy takie mysie, od wielu lat nosi dłuższe za ucho. Oczy ma jakieś ciemne, ale nigdy nie dostrzegłam jakiego koloru. Nie wyróżniają się, a ja nie lubię się w nie wpatrywać. Ma duży zakrzywiony nos i duży na pół twarzy uśmiech. Trochę przypomina mi Plastusia. Lubię się bawić po szkole w jego towarzystwie. Taki zwykły chłopak, ale nie wzbrania się przed rozmową z dziewczynami bez podtekstów miłosnych. Chociaż może nie taki zwykły. Pamiętam jak chyba do czwartej klasy uczył się baletu. Nawet kilka razy zademonstrował różne figury taneczne. Zrobiło to na mnie wrażenie. Chyba tego nie okazałam, bo odbiór klasy był raczej negatywny, że chłopak a tańczy w rajstopach. Nie wiedziałam dlaczego, nie widziałam w tym nic złego. A miał pasję i był w tym naprawdę dobry. Szpagaty, które robił wywoływały we mnie zazdrość. Też chciałam tak umieć się rozciągnąć. Teraz już nie trenuje. Nawet nie wiem, dlaczego zakończył treningi. Jego twarz wyrosła przede mną tak nagle. Był uśmiechnięty. Wpatrywał się we mnie i coś mówił. Nie zrozumiałam go od razu. Dopiero po chwili dotarła do mnie część wypowiedzi:

— … zatańczmy…

Ok. Dlaczego nie? Nawet pomimo tego, że przy nim się krępuję, bo wiem, że on umie bardzo dobrze i płynnie się ruszać. Lubię tańczyć. A przy wolnym kawałku nie będzie widać różnicy między nami. Tylko w tej formie przeszkadza mi dotyk. O ile trzymanie się za dłonie jeszcze jakoś zniosę, to już chwyt w pasie, dotykanie ramion czy pleców powoduje u mnie dyskomfort. Cała się spinam i mam wrażenie, że moje ciało już nie jest tak elastyczne, staje się kamieniem. Nie za bardzo wiem także co zrobić z głową, gdzie patrzeć, czy coś mówić, czy nucić czy milczeć? Czasami gdy za szybko zrobimy obrót to kręci mi się w głowie. A to jest bardzo nieprzyjemne. Dużo energii wkładam w taki taniec. Pomimo tego lubię jak mnie zapraszają do takiego tańca. Jest to dla mnie potwierdzenie, że jednak mnie lubią, że jednak jestem w ich grupie. Kilka dziewczyn ewidentnie wykluczyli. Nie rozmawiają z nimi, nie bawią po szkole, nie tańczą na wspólnych imprezach czy szkolnych czy tych u Ilony (nawet zaprosiła je kilka razy, ale to chyba za namową Marleny). Kilka razy słyszałam jak się z nich naśmiewali i niemiło odzywali. Nie rozumiem dlaczego. Nie wiem co można zrobić, aby to zmienić. Zdarza mi się z nimi spędzać czas i nie zauważyłam w nich nic co mogłoby je różnić od innych dziewczyn. Poza tym, że są obiektem żartów chłopaków. Witek wyciągnął do mnie rękę. Chwyciłam go i poszliśmy na parkiet. Chwycił mnie w pasie. Zesztywniałam. Ale się uśmiechałam, aby nie pokazać jakie to dla mnie nieprzyjemne. Moje ręce musiały spocząć na jego ramionach. Zaczęliśmy przesuwać się to w prawo, to w lewo. Czułam, że chce lekko się pokołysać, ale w uścisku Witka nie za bardzo mogłam. Patrzył na mnie, czasami na pary obok. Ja unikałam jego wzroku z całych sił wpatrując się w Ilonę lub Marlenę, w zależności od tego, która akurat znalazła się w moim polu widzenia. Ani jedna ani druga nie odwzajemniała spojrzenia, więc po chwili nie wiedziałam co zrobić, gdzie się patrzeć. Coraz słabiej też słyszałam muzykę. Coraz bardziej zmęczona czekałam na koniec. Ostatni dźwięk i…

— Dziękuję — powiedział Witek, zwalniając zacisk i kłaniając się przede mną. W tańcu zawsze stosuje takie nonszalanckie, teatralne gesty.

— Ja tobie również — odpowiedziałam uśmiechając się do niego. Poczułam ulgę. Szybko odsunęłam się od niego i poszłam po sok.

Nie wiem co zrobił Witek, jakoś nawet nie pomyślałam, aby sprawdzić. Tak samo przeoczyłam co działo się z pozostałymi. Potrzebowałam napić się czegoś, aby trochę się ochłodzić i rozluźnić. Wiedziałam, że mam chwilę na odpoczynek, gdyż Ilona ustawiła serię szybszych utworów i towarzystwo bawiło się na parkiecie w indywidualnych tańcach. Odwróciłam się do nich z sokiem w ręku i obserwowałam. Patrzyłam jak się ruszają, jakie układy robią, aby lepiej wiedzieć jak prowadzić moje ciało następnym razem. Czasami czuję się jak gąbka, nasiąkając innymi, ich gestami, minami, sposobem poruszania się, zainteresowaniami itp. Wybieram osoby, które w jakiś sposób mi imponują swoją lekkością i łatwością bycia. Chciałabym być jak one, mieć w sobie tyle swobody, płynności, zwiewności jak wiatr. Coraz częściej czuję, że bez względu na to ile się postaram, ile energii w to wkładam to ostatecznie i tak wychodzę taka szorstka, kanciasta, niedopasowana, odstająca widocznie od innych.

Kiedy impreza była już w zaawansowanym etapie Ilona ściszyła muzykę i wyłączyła tęczę. Zrobiło się spokojniej i ciemniej. Tak całkiem przytulnie. Tylko miękkiego kocyka mi brakowało, abym mogła ułożyć się w kącie na kanapie i zasnąć.

— Moi drodzy, a teraz mała niespodzianka. — powiedziała do nas Ilona — Zagramy w butelkę.

Jedni przez drugich zaczęli coś mówić. Jedni zadowoleni, inni coś żartowali, niektórzy buntowali. Nagle kilka osób stwierdziło, że już późno i muszą wracać do domu. Po chwili emocje opadły, a kilka osób, które zostały — włączając w to mnie — usiadło na dywanie tworząc koło, zgodnie z instrukcją Ilony.

— Dobrze, skoro już wszyscy się wypowiedzieli to zmieniam zasady. Będziemy grali na pytania, ale proszę bądźmy otwarci i kreatywni. Każdy dostaje koło ratunkowe w postaci możliwości nie udzielenia odpowiedzi jeden raz. Awaryjnie, gdyby jednak pytanie naruszało czyjeś granice tak maksymalnie. Oceniacie sami. Proszę o pełne odpowiedzi. Ok, to zaczynamy. Jako gospodarz ja zacznę — powiedziała Ilona, chwytając ładną, ciemnozieloną butelkę, nie wiem po czym. Miała długą wąską szyjkę, frezowaną podstawę i w ściance wyciśnięte kwiaty. Ilona położyła ją na środku koła i zakręciła. Wszyscy patrzyli na nią w milczeniu. Ja powtarzałam w myślach, abym nie była pierwsza. Nie wiedziałam o co będę pytana ani o co ja mam zapytać innych, aby pasowało, abym nie popełniła gafy i abym nikogo nie uraziła. Koło tworzyli: ja, Ilona, Marlena, Grzesiek, Witek, Marcin, Zuza, Miłosz, Elka, Piotr. Wypadło na Piotrka.

— Dobrze zatem pierwsze pytanie. Jaki masz wzrost?

— 178 cm

— Ok, teraz ty kręcisz — powiedziała Ilona, podając butelkę Piotrkowi. Tak samo położył ją na dywanie i zakręcił. Pierwsze pytania były niewinne. O wzrost, kolor oczu, ulubione przedmioty czy książki, kilka osób skorzystało z koła ratunkowego. Kiedy kręcił Marcin, to wypadło na Witka. Wszyscy się zaśmiali, ja tylko się uśmiechnęłam, nie widziałam w tym nic aż tak zabawnego.

— Mmm. To może powiedz nam jaka jest twoja pasja?

— Jak wiecie kiedyś to był balet dzisiaj to są wschodnie sztuki walki. Niedługo rozpocznę treningi karate.

— O to ciekawe. A długo szukałeś takiej szkoły? — wtrąciła się Zuzka.

— Hej hej! To już drugie pytanie. Poczekaj na swoją kolej i trzymaj kciuki, aby wypadło na Witka, wtedy mu zadasz pytanie — zaprotestowała Ilona.

— A no tak. Dobra, dobra. Tak mnie to zainteresowało, że zupełnie zapomniałam o zasadach gry, ha ha ha — broniła się Zuza.

— Jakby się nie zdarzyło, że mnie wylosujesz, to później możemy sobie jeszcze porozmawiać. Jeśli naprawdę cię to interesuje, to mogę ci opowiedzieć coś więcej na ten temat — powiedział uśmiechając się, jak zwykle szeroko, Witek. Zuza się zarumieniła. Jednak nikt dłużej nie skupiał się na niej, ponieważ Witek zakręcił butelką i wylosował Marlenę. Słyszałam plotki, że Witek podkochuje się w niej i jednocześnie w Ilonie. Byłam ciekawa co teraz się stanie.

— Czy kogoś na tej sali lubisz w szczególny sposób?

— Tak — zdecydowanie odpowiedziała Marlena, bez rumieńców, bez zakłopotania, lekko się uśmiechnęła i zakręciła kosmyk włosów na palcu.

— Uuuuuu — zawołało kilka osób naraz. Wszyscy znów zachichotali.

— Ciekawe kto to taki? Może zaraz odkryjemy tę tajemnicę? — zapytał Marcin, szturchając łokciem w bok Grześka, który siedział obok.

Dociekania urwała Marlena, kręcąc butelką. Wylosowała Miłosza.

— Miłosz, przyznaj się, podkochujesz się w Ani od czwartej klasy, prawda?

No weź Marlena. Czy ty oszalałaś? Czy ty chcesz mnie upokorzyć? Dlaczego to robisz? Pomyślałam czując jak gotuję się w środku. Od czwartej klasy męczą mnie wpierając, że ja i Miłosz jesteśmy sobie przeznaczeni. Co chwilę słyszę jak świetnie do siebie pasujemy i że na pewno siebie kochamy tylko wstydzimy się do tego przyznać. A ja w ogóle nie wiem o co im w tym wszystkim chodzi. Uwzięli się na nas. Tylko dlatego, że jesteśmy najniżsi w klasie i nie zmienia się to kolejny rok z rzędu. Pamiętam jak na początku czwartej klasy siłą zmusili nas, abyśmy stanęli plecami do siebie i mierzyli nas. Czy na pewno jesteśmy równi? Pamiętam to doskonale jak dziś, bo się okropnie wtedy czułam. Ktoś mnie popchnął i siłą zmusił, żebym dotknęła plecami Miłosza. Kazali mi tak stać całą wieczność. W końcu nas puścili. Uciekłam do swojej ławki. Na szczęście w tym momencie wszedł nauczyciel. Od tego czasu nie mogę swobodnie rozmawiać z Miłoszem, bo każde spotkanie interpretowane jest przez klasę jako dowód na to, że się kochamy. Wydaje mi się, że Miłosz tak jak ja jest speszony całą tą sytuacją. Lubię go, bo jest spokojny, nie komplikuje relacji, można z nim pobawić się na dworze po szkole, nie zachowuje się natarczywie jak niektórzy chłopacy ciekawi tajników kobiecości (nie mówi o piersiach, pośladkach, o całowaniu, o klepaniu itp. Jakby to były przedmioty do zabawy).

— Korzystam z prawa odmowy odpowiedzi na pytanie. — odpowiedział Miłosz ze spuszczonym wzrokiem. Był poważny.

— Marlena zmarnowałaś pytanie. Przecież wiadomo, że oni się kochają. Przyjdzie dzień, gdy w końcu się do tego przyznają i ujawnią. Pytajmy o rzeczy mniej oczywiste, bo nie będzie zabawy ha ha ha — zachichotała Elka.

Bez słowa Miłosz wziął butelkę i lekko nią zakręcił. Wypadło na mnie. No tak, a na kogo miało wypaść. Wszechświat też się nade mną znęca. Byłam jak kamień. Zapaść się pod ziemię, wyparować, zniknąć po prostu. O tym marzyłam w tamtym momencie. Usłyszałam chichotanie. Nie wiem kogo, bo patrzyłam sama nie wiem gdzie, ale jakby poza tamten pokój.

— Jakie jest twoje ulubione zwierzę? — usłyszałam głos Miłosza.

— Aktualnie mam psa, ale marzę o kocie. — dobrze to było proste. Zdecydowanie on mnie rozumie. Cieszę się, że nie poddał się naciskom.

— Ja uwielbiam koty. Niedługo może będę miała jednego. Rozmawiałam z rodzicami i się zgodzili. Teraz tylko mam się zastanowić czy bierzemy ze schroniska czy chcę podjąć się hodowli. — podekscytowana powiedziała Elka — Fajnie, jak będę miała go w domu, to na pewno cię zaproszę Ania.

— Dzięki. — ucieszyłam się. Nie spodziewałam się tego po niej. Nigdy nie spędzamy sam na sam czasu. Zawsze w towarzystwie innych dziewczyn. Najczęściej z Iloną i Marleną. Bardziej rozluźniona zakręciłam. Teraz moja kolej. Moja szansa, aby zrobić to co pozostali. Zakręciłam mocno aż butelka podskoczyła na początku. Jak w teleturnieju powoli zatrzymywała się. Każdy patrzył z uwagą na nią ciekawi kto teraz. Grzesiek.

— Super, teraz ja. No Ania dawaj. Cokolwiek, jestem gotowy. — zaśmiał się wyzywając mnie na pojedynek.

— Kto jest twoją największą sympatią, podaj chociaż imię. — zadowolona z siebie zapytałam. Byłam dumna, że wpasowałam się w grę.

— No, czy ja wiem, czy mogę powiedzieć? Hmmm. No wolałbym nie mówić. — zaczął wykręcać się Grzesiek. Niestety nie mógł odmówić odpowiedzi, gdyż wcześniej wykorzystał swoje koło ratunkowe. Pozostali zaczęli naraz mówić, że Grzesiek musi odpowiedzieć, bo psuje zabawę. Najpierw nie chciał się poddać i tylko mi pokazał, że to Marlena. W końcu jednak powiedział:

— Marlenka, oczywiście. — zaśmiał się i mrugnął do niej.

Marlena zrobiła się czerwona jak burak. Spojrzała na mnie jak bazyliszek. Nie rozumiem. Przecież wszyscy zadają takie pytania. Poza tym ona go lubi i to bardzo. Mówi, że nie lubi jak on ją traktuje, ale nie widzę, aby przeszkadzało jej to we flirtowaniu z nim (te uśmiechy, spojrzenia, szukanie siebie na przerwach — przecież to flirt).

— Wiedziałem. To może skończcie te podchody skoro już wszystko jasne — zakomenderował Piotrek.

— A ty nie bądź taki do przodu, a sam to co robisz? — zapytał Miłosz.

— Nie wiem o co ci chodzi. Dobra Grzesiek teraz ty kręcisz. Bawmy się dalej zamiast głupio dyskutować — odparł atak Piotr.

— Tak, masz rację. Kręcę. Hop i już. Kto to będzie? No patrz, Ania teraz ty odpowiadasz. Ale się złożyło. Ha ha ha ha ha. — zaśmiał się Grzesiek. — No to teraz ty nam powiedz czy któryś z chłopaków w tym pokoju się tobie podoba?

Niewiele myśląc palnęłam:

— NIE!

Gdy tylko się usłyszałam zrozumiałam, że to był błąd. Czas jakby się zatrzymał. Nikt chyba nie oddychał. Słyszałam bicie mojego serca. Uderzyło mnie, co się stało. Nie można na wprost tak mówić. Oni nie zrozumieją a czasu na tłumaczenie też nie będzie. Poza tym nie mogę im wytłumaczyć, gdyż wtedy musiałabym powiedzieć kto mi się podoba i o kim myślę dzień i noc. I kogo chciałabym widzieć teraz obok siebie, przytulającego mnie, całującego… I znów gafa. Znów ja jak ta słonica rozdeptałam jakąś porcelanę. Dlaczego nie mogę być jak oni? Dlaczego to zawsze mi tak niezgrabnie wychodzi? Dlaczego nie mogą zrozumieć, że nie chodzi o to, że chcę ich skrzywdzić? Po prostu prawda jest prostsza i bezpośrednia. A te zasady są dla mnie zbyt skomplikowane. Jednak wiedziałam, że właśnie poległam. Jak ja się teraz w szkole pokażę. Zrobiło się ciszej. Ktoś chrząknął. Nie chciałam na nich patrzeć. Dywan był bezpieczniejszą opcją.

— Dobra. Bawimy się dalej. Grę kończymy i tak za długo gramy. Trzeba się trochę poruszać. Już dość siedzenia. — ratowała sytuacje Ilona. Zabrała butelkę, poszła włączyć muzykę. Włączyła Beatlesów. Wszyscy się ożywili. Poza mną. Wstałam niepewna co dalej. Starałam się być lekko uśmiechnięta i nie pokazać po sobie, że czuję się kiepsko z niedopasowaniem. Wyprostowałam się i resztką sił ruszyłam w kierunku stołu z napojami wymuszając pewną siebie postawę. Nie mogłam teraz wyjść. Nie mogłam się poddać. Przecież nie zrobiłam nic złego, a jednocześnie wiedziałam, że w tym świecie nie ma dla mnie zrozumienia. Co z nimi jest nie tak? Dlaczego nie można być, po prostu być i cieszyć się ze swojej obecności? Dlaczego oni tak to komplikują? Dlaczego zawsze coś dopowiadają, zakładają, ubierają każdą wypowiedź, gest, mimikę w coś jeszcze i na to coś jeszcze reagują? Nigdy na mnie. Nie wiem co z tym zrobić. Właściwie wiem. Dostosować się. Chyba łatwiej, skoro nauka przychodzi mi tak łatwo, abym to ja się nauczyła ich, a nie oni mnie.

Po chwili znów włączyła się wolna piosenka. Widziałam jak chłopacy proszą dziewczyny do tańca. Grzesiek poprosił do tańca Marlenę, która bez żadnych oporów się zgodziła. Nie rozumiem jej. Jak gdyby nigdy nic wstała, podała rękę Grześkowi. On ją objął w pasie. Byli trochę bliżej siebie niż inni. Ona uśmiechała się cały czas. On zresztą też. To dlaczego znów się na mnie gniewała? Ilona tańczyła z Marcinem. Wyglądali jak brat z siostrą. Zaskakujące jak są podobni pomimo braku związku rodzinnego między nimi. Niesamowite są geny ludzkie. Zuza, najwyższa dziewczyna w klasie, tańczyła z Miłoszem — najniższym chłopakiem w klasie. Zuza wstydzi się tego, że każdy chłopak jest od niej niższy. Kuli się i chowa piersi, ich też się wstydzi. Wiem, bo mi to kiedyś powiedziała na przerwie przed zajęciami sportowymi. Zwróciła się do mnie jako do osoby również odróżniającej się od innych, więc założyła, chyba że zrozumiem. Tylko nie zrozumiałam. Przecież jest wysoka jak modelka, ma ładne, duże piersi i ciało dojrzałej kobiety. Ma gęste, długie, czarne włosy i delikatną twarz z małym noskiem i miękkimi, czerwonymi ustami. Jakbym ja miała taki wygląd zdecydowanie bym się tym chwaliła. Dlatego nie rozumiem, dlaczego ona się chowa. W drugim końcu pokoju do tańca szykowali się Witek i Elka. Widziałam, że rozmawiają. Właściwie mogli usiąść może byłoby im wygodniej niż kręcić się, wykonywać figury taneczne i przy tym prowadzić ożywioną rozmowę. Nie wiem na jaki temat, gdyż byli za daleko a muzyka grała głośno. Zostałam sama przy stoliku. Piotrek siedział niedaleko. Wahał się. W końcu podszedł i powiedział:

— Chciałbym jeszcze trochę potańczy, zanim pójdę do domu. Dołączysz?

Dyplomatycznie. Zgodziłam się. Piotr jest tak wysoki, że sięgam mu mniej więcej do klatki piersiowej. Dlatego dość dziwnie się czułam w tym układzie. Na szczęście nasz taniec wyglądał jak zabawa przedszkolaków, a nie nastolatków, a między nami była przestrzeń na długość naszych rąk. Pokręciliśmy się chwilę. Napięcie minęło. Od razu po wolnej zaczęła się seria szybkich utworów. Bawiliśmy się razem. Nikt już nie siadał. Czasami ktoś poszedł się napić czy zjeść kolejną przekąskę.

I tak minął nam wieczór.

Zabraliśmy się do wyjścia. Jako jedyna szłam w innym kierunku niż reszta. Dziś Marlena mnie nie odprowadziła. Była zajęta rozmowa z Grześkiem. Pozostali nie mieli powodu, aby ze mną iść. Mieliby dalej do domu. Nikt nie zapytał nawet, czy wszystko w porządku, czy może byłoby mi lepiej jakby ktoś mnie jednak odprowadził, gdyż było już ciemno i późno — zbliżała się 23:00. Po drodze nikogo nie było, za to mnóstwo ciemnych krzaków, w których mógł się kryć jakiś zboczeniec czy inny przestępca. Miałam do nich żal. Zacisnęłam w ręce klucze, aby wystawały między palcami — do samoobrony, bo gdzieś usłyszałam, że mam tak robić. Napięłam mięśnie i szybkim krokiem udałam się do domu. Nasłuchiwałam każdego dźwięku, z głową skierowana na cel — dom — obserwowałam wszystko wokół. Cienie układały się w potwory, które niebezpiecznie blisko mnie podchodziły. Nagle w krzakach coś zaczęło się ruszać. Serce przyspieszyło, adrenalina trzymała mnie mocno. Nie zatrzymałam się. Co ma być to będzie — pomyślałam jeszcze mocniej zaciskając klucze. Nagle … przede mną przebiegł czarny kot. Ulżyło mi. Koty są przyjazne. Jeszcze kilka kroków i będę w klatce. Potem tylko windą dostać się na moje piętro, otworzyć drzwi i jestem w bezpiecznym domu.

Niestety to nie był koniec mojej udręki. Wchodząc do domu musiałam zdobyć się na ostatni wysiłek. Przybrałam spokojny wyraz twarzy, uspokoiłam oddech, lekko się uśmiechnęłam.

— Jak było u Ilony? Udane spotkanie? — zapytała mama, włączając światło na korytarzu i całując mnie w czubek głowy na powitanie.

— Tak. Dużo tańczyłam. Trochę się zmęczyłam. Pójdę już się umyć i spać — odpowiedziałam ściągając z siebie kurtkę i buty. Nie patrzyłam na nią. Odłożyłam klucze i skierowałam się do łazienki.

— Dobrze. Cieszę się, że miałaś miły wieczór.

Dopiero w łazience mogłam odpocząć. Woda zawsze na mnie działa relaksująco. Ciepły prysznic pozwolił mi uspokoić myśli. Tego wieczoru szybko zasnęłam.


27 lutego 1995

Dzisiaj w szkole wszystko wyglądało jak zwykle. Zdziwiło mnie to, gdyż po sobotnim wieczorze spodziewałam się jakiejś katastrofy lub co najmniej burzy.

A tu bez zmian. Marlena unikała Grześka i na przerwach opowiadała mi i innym dziewczynom, jaki on jest szorstki, gburowaty i niewychowany. Opowiadała, że marzy jej się romantyczna miłość z dżentelmenem, który wie jak zadbać o potrzeby kobiety. Na lekcjach dwa sprawdziany — z polskiego i biologii. Poza tym nudy. Macieja nie było, gdyż jeszcze nie wrócił z wyjazdu rodzinnego. Trochę się martwiłam czy wszystko u niego w porządku. Na plastyce rozmarzyłam się na jego temat. Wyobraziłam sobie jak przychodzi do mnie smutny, opowiada o chorobie babci i przytula się do mnie szukając w moich ramionach pocieszenia. Ja go przytulam i mówię, że wszystko będzie w porządku, bo mamy siebie. Czuję jego ciepło, bicie serca i oddech. Chłonę to całą sobą.

— Ania, czy słyszałaś jakie jest zadanie na dzisiejszą lekcję? — nauczycielka wyrwała mnie ze snu na jawie.

Zaczęłam nerwowo poprawiać kartkę i ołówki. Wyprostował się. Chwyciłam pierwszy z brzegu i zaczęłam szkicować.

— Tak proszę pani. — odpowiedziałam wbijając wzrok w kartkę. Miałam wrażenie, że wszyscy na mnie patrzą. W klasie było cicho. Moje serce dudniło. Na pewno każdy słyszał. Czy widzieli moje myśli? Nie, to niemożliwe. Nie miałam odwagi aby sprawdziłam co się dzieje wokół. Gdy nauczycielka się odsunęła od mojej ławki, Marlena nachyliła się do mnie i wyszeptała:

— Szkicujemy wazon, własny pomysł, coś oryginalnego ma być z cieniowaniem. Na przerwie mi opowiesz o czym tam myślałaś, zamiast rysować.

Moja przyjaciółka znów była sobą. Tą, którą znam i lubię, przy której czuję się dobrze. Nie miałam weny do rysunku. Jednak nie mogłam dłużej siedzieć w moich myślach. Zmazałam gumką moje pierwsze linie zrobione w popłochu, gdy nauczycielka mnie przyłapała na rozmyślaniach. Jakiś oryginalny kształt. Co to może być? Co lubię? Koty. Tak w sobotę czarny kot wyskoczył na mnie w drodze do domu. Może zainspiruje się czarnym kotem. Smukły, o gładkiej sierści w jednolitym czarnym kolorze. Majestatyczny kształt. Jeszcze raz zaczęłam rysować. Całkowicie mnie to pochłonęło tak, że nie usłyszałam dzwonka na przerwę. Właśnie kończyłam ostatnie cienie, gdy znów poczułam szturchnięcie w bok. To Marlena dawała znać, że mam oddać pracę nauczycielce. Szybko poderwałam się z krzesła prawie potykając o swój plecak.

— Proszę, jeszcze mój rysunek. — lekko dysząc ze zdenerwowania powiedziałam i wręczyłam nauczycielce swoją pracę.

— Dziękuję. Co się z tobą ostatnio dzieje, Ania? Wszystko w porządku? — zapytała układając moją kartkę na innych.

— Tak. Zastanawiałam się tylko nad pomysłem na dzisiejsze zadanie. — odpowiedziałam nie chcąc zdradzać mojego wewnętrznego świata.

— Dobrze. Zapraszam na przerwę. Kolejną lekcję macie w tej sali, więc możecie zostawić swoje rzeczy — powiedziała kierując się już do całej klasy.

Wzięłam z plecaka swój bidon i wyszłam na korytarz szukając Marleny.

Dzień mijał dalej bez żadnych zawirowań oczywiście w drodze do domu opowiedziałam Marlenie, co odciągnęło moją uwagę na plastyce. W odpowiedzi tylko westchnęła. Jak zwykle. Jednak taki codzienny, znajomy schemat dnia działa na mnie wyciszająco. Nawet w mojej głowie nie pojawiły się więcej myśli o Macieju. Lekcja za lekcją mijały niezauważane przeze mnie. Ostatni dzwonek zwiastował koniec pustego czasu i możliwość powrotu do domu, zanurzenia się w książkach matematycznych, w których nie brakuje zagadek na miarę detektywistycznych czy w książkach lub poradnikach o istocie ludzkiej, jak ona działa i dlaczego. W poniedziałek niestety nie ma szans nawet na chwilę spędzona na dworze — spacer, chwilę na boisku czy pobliskich drzewach, niestety dziś odpada. Myśląc o tym zakładałam w szatni kurtkę. Zostało tylko kilka osób. W tym tygodniu szatnią zarządzał Witek. Dlatego jego obecność mnie nie zdziwiła. Zwykle dość szybko wychodzi z chłopakami. Teraz stał przy drzwiach i przestępował z nogi na nogę jakby musiał iść do toalety. Marlena także kończyła się ubierać. Za plecami usłyszałam:

— Hej Witek co tam?

— Marlena, wiesz, dobrze się bawiłem w sobotę u Ilony. A ty? — zaczął Witek.

— Ja też.

— Wiem, że krążą plotki na temat tego, że ty i Ilona mi się najbardziej podobacie ze wszystkich dziewczyn w klasie. Jednak to nie do końca prawda.

— Tak? Nie, nie zwracam uwagi na plotki. A jaka jest prawda, bo widzę, że chcesz mi coś powiedzieć — zapytała Marlena, uśmiechając się do niego i odgarniając włosy za prawe ucho.

— Marlena, ty mi się tylko podobasz. I… — zawahał się — I bardzo chciałbym spędzać z tobą więcej czasu, tylko z tobą… Czy zgodzisz się być moją dziewczyną?

O mało się nie zakrztusiłam śliną. Witek i Marlena? Kto by pomyślał. Jakoś nie zauważyłam, aby cokolwiek się działo między nimi. Poza tymi plotkami. Nie odwracałam się. Nie wiedziałam, czy mam coś powiedzieć, wyjść, poczekać. Nie chciałam im przeszkadzać. Poza tym chyba nie dostrzegali mojej obecności. Powoli zakładałam czapkę i szalik.

— Dziękuję Witek za te słowa. To miłe. Wiesz. Nie myślałam o tym, czy chcę czy nie być czyjąkolwiek dziewczyną. Pozwolisz, że się zastanowię? Nie wiem co ci dziś odpowiedzieć. — powoli odpowiedziała Marlena ostrożnie dobierając każde słowo.

— O… Ok. — odpowiedział zmieszany Witek. Chyba spodziewał się innej odpowiedzi.

Marlena wzięła swój plecak, odwróciła się do mnie, chwyciła pod ramię i ruszyłyśmy do wyjścia.

— To do jutra. — pożegnała się Marlena, wysyłając ostatni uśmiech do Witka.

— Do jutra — powiedział Witek zapatrzony w odchodząca Marlenę.

— To cześć — powiedziałam cicho. Nie usłyszałam odpowiedzi..

Rozdział drugi

Świat bez przyjaźni

30 marca 1995

Ostatni tydzień spędziłam w domu z grypą. Mocno mnie atakowała. Byłam słaba i nie mogłam z nikim się spotkać. Od dwóch dni jestem już w lepszej formie. Według lekarza nie zarażam, ale ze względu na moją odporność mam zostać jeszcze w domu. Przekazałam przez siostrę informację do szkoły. Jednak żadna z dziewczyn mnie nie odwiedzała. Nie wiem co u nich, co w szkole, co zastanę, gdy wrócę do klasy. Wczoraj nareszcie była u mnie Marlena. Przyniosła zeszyty, ale nie weszła, aby porozmawiać. Powiedziała stojąc na korytarzu przed drzwiami, że się spieszy i że dziś mamy się spotkać, abym jej oddała zeszyty. Nie zrozumiałam, dlaczego tak się zachowała. Długo się nie widziałyśmy i ja byłam ciekawa co się dzieje wśród naszych znajomych, co w szkole i w ogóle. Z jakiegoś powodu ona nie chciała jednak zostać. Dziś się dowiedziałam, dlaczego i dotąd nie mogę dojść do siebie.

Spotkałyśmy się popołudniu, jak zwykle w naszym sekretnym miejscu w bloku, gdzie sąsiedzi ani rodzina nam nie przeszkadzali, miałyśmy ochronę przed niesprzyjającą pogodą. Lubiłam tę naszą „bazę”. Czułam się tu bezpiecznie. Aż do dziś.

— Cześć.

— Cześć — odpowiedziała Marlena, zbliżając się powoli.

Była jakaś smutna. Nie rozumiałam dlaczego. Przecież w końcu się spotkałyśmy, po długiej rozłące. Ja byłam szczęśliwa. Cieszyłam się na nasze spotkanie. Chciałam jej opowiedzieć co przeżywałam przez czas mojego odosobnienia oraz podzielić się zachwytem nad tym, jakie ciekawe zadania robili w szkole i opowiedzieć o moich wnioskach z przeczytanego materiału z matematyki.

— Dzięki za zeszyty. W końcu miałam co robić. Nudziło mi się już w domu. A wyjść nadal nie mogłam. Dziś mama mi pozwoliła tylko dlatego, że wiedziała, że nie wyjdę z bloku.

— Ania, skończ. To nie może tak dłużej być.

Marlena groźnie warknęła na mnie. Zmarszczyła brwi. Wzdrygnęłam się. To było nieprzyjemne. Moje zaskoczenie było ogromne. O co chodzi? Co się dzieje?

— Siadaj. Musimy pogadać. Słuchaj, dobrze?

Wykonałam polecenie, usiadłam na starej skrzyni. Wpatrywałam się w przestrzeń. Całkowicie sparaliżowana. Całą energię skierowałam na słowa Marleny.

— Ja tak dłużej nie wytrzymam. Potrzebuję prawdziwej relacji. Prawdziwej przyjaciółki. Nie wystarczy mi, że mnie słuchasz i jesteś, gdy potrzebuję. Brakuje mi gestów, przytulenia, gdy jest mi źle, inicjatywy z drugiej strony, reakcji, zanim wskażę o co mi chodzi, zanim powiem czego chcę. Takiego bycia bez słów. Potrzebuję, aby i mnie ktoś wspierał. Ty tylko jesteś na sobie skupiona. Ciągle tobie muszę pomagać. A do tego ty jesteś taka niemiła dla mnie. Czy ty naprawdę tego nie widzisz? Czy ty nie masz uczuć, nie widzisz innych? Nie wiem co jest, ale ja chcę czegoś innego. Poza tym z Grześkiem to przesadziłaś. Mówiłam tobie jak się czuję, a ty tyle razy mnie zawstydziłaś mówiąc bezpośrednio co on robi, co ja robię, pytając o nasze uczucia. Zero delikatności w sprawie. Jakbyś tasakiem podchodziła do człowieka zamiast z różą. Ty weź się zastanów co robisz. Wiem, że nie do końca orientujesz się w zawiłościach nastoletniości. Jak większość z nas. Ale to już za długo trwa. Zacznij nad tym panować. Ja wiem jedno, że nie mogę ci dłużej w tym pomagać. Mam swoje problemy. Swoje potrzeby. A do tego Maciej.

Ale co z Maciejem? Co ona mówi? Nic nie rozumiem? Gorąco mi. Słabo. Za chwilę chyba nie wiem sama. Trudno się oddycha. Co… Myślałam gorączkowo próbując zapanować nad sytuacją. Jednak wymykała mi się jak woda przelatująca przez palce. Marlena kontynuowała:

— Od początku roku mówię tobie, że Maciej jest fajny, że mi się podoba. Jak dowiedziałam się, że tobie również to wycofałam się choć było to dla mnie trudne. Szczególnie że on… A ty nawet nie podziękowałaś. Coraz częściej on mnie zagaduje. A ja jestem w rozterce wiedząc co ty czujesz do niego. Widzę, że jest dla ciebie miły. Dlatego nie znając jego zamiarów nie robię żadnych ruchów. Czekam. Jednak nie mogę o tym z nikim pogadać. Tobie przecież nie powiem, że on mi się też podoba i są szanse, abyśmy byli razem, bo cię to zaboli. Jednak mnie boli, że nie mogę z nikim porozmawiać o moich uczuciach. Nie znajduję u nikogo zrozumienia ani wsparcia. A ty też nic nie widzisz. I nic nie robisz, aby wyjaśnić sprawę z Maciejem. Wystarczy abyś z nim porozmawiała. Albo odpuść. Nie chcę cię krzywdzić, a obecny układ w związku z Maciejem za bardzo mnie boli. Dlatego nie możemy się dłużej przyjaźnić. To koniec. Muszę się od ciebie odsunąć. Potrzebuję oddechu, przestrzeni. Masz. Oddaję ci ten kamień. Proszę oddaj mi mój wisiorek. Jutro usiądę w innej ławce na tych lekcjach, na których możemy sami wybierać miejsce. Na pozostałych będę obok, ale uszanuj moją decyzję.

Podała mi kamyk z odbitymi na nim muszelkami i morskimi roślinami, który kiedyś jej podarowałam w ramach oficjalnego potwierdzania naszej przyjaźni. Znalazłam go kiedyś na wakacjach nad morzem. Był wyjątkowy. Tamto lato było wyjątkowe — chyba ostatnie tak beztroskie, nim wkroczyłam w nastoletniość.

Gdzie ja mam jej wisiorek? Muszę poszukać. Boli mnie serce. O co chodzi. Nic nie rozumiem. Czy ona nie widzi, że sama sobie zaprzecza? To ona mnie krzywdzi. Jest niesprawiedliwa. Skąd miałam wiedzieć jak nic nie mówiła? A sama widziałam z Grześkiem jak się zachowuje. Przecież sama o tym mówiła. Inni mogą tak się zachowywać, a ja nie? Co to za wybiórczość — inni mogą, ale ja już nie. Ale jak robię inaczej to też jest źle. Jestem zła na nią. Co ona mówi! A niech sobie idzie, jak chce. Głupia. Myślałam czując, że jest mi coraz cieplej i rośnie we mnie wściekłość.

— Jak znajdę to ci oddam. Muszę już iść.

Powiedziałam i się odwróciłam. Oczy mnie paliły. Ruszyłam w kierunku domu.

— Ania, ale wszystko ok?

— Taaa.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.