Świat się zmienił, w mrokach dziejów było słychać wrzaski: pokój i dobrobyt. Ludzkość zjednoczyła się pod sztandarem zła. Wiara stała się uciążliwa i znienawidzona. Ludzi prawych prześladowano, sprawiedliwym kneblowano usta. Wiele z tego, co było prawdziwe, zostało wymazane, kłamstwo stało się chlebem powszednim. Bramy piekielne coraz mocniej dobijały się do kościoła Chrystusowego.
Przez tysiące lat Bóg posyłał proroków, aby szli i upominali, aby byli jego ustami i przedłużeniem jego ręki. Marny ich czekał los, nic tak nie dzieliło ludzi jak prawda.
Los Angeles roku pańskiego 2028. Dawid Wachowski, prosty robotnik mieszkający na przedmieściach, wrócił z pracy do domu. Zaparkował samochód w garażu, wszedł do przedpokoju. Jego dwie córki i najmłodszy syn rzucili mu się na ręce.
— Tata. — przytuliły ojca.
— A wy koty, dlaczego nie śpicie?
Wyszła z kuchni żona, która usłyszała wrzask dzieci.
— Szybko do łóżka. Jutro do szkoły. — kobieta pogoniła gromadkę na górę, po czym podeszła i pocałowała męża.
— Jak było w pracy?
— Ciężko. A jak u ciebie?
— Ciężej.
— Co na obiad dzisiaj?
— Gotowałam spaghetti. Odgrzać ci?
— Nie powinien przed spaniem, ale jestem taki głodny.
Dawid usiadł przy stole. Żona zalała gorącą wodą makaron i zaczęła podgrzewać sos na patelni.
— Dzwoniła twoja mama, narzekała znów na twojego brata. Nasłuchałam się.
— Wyszłaś za mnie, a rodzinkę dostałaś w gratisie. Co ja im poradzę? Nie chcą mnie słuchać. Wyprowadziłem się z Little Rock, a mimo to dalej mi się obrywa za nich.
— Wiesz dobrze, że tam nigdzie nie dostałbyś pracy. — żona podała danie mężowi.
— Dziękuję.
— Może zrezygnujesz z tych nadgodzin? Kredyt już spłacony. Musisz uważać na swój kręgosłup.
— Chcieliśmy zmienić samochód?
— I ten będzie, jeszcze się kółka kręcą. Dzieci cię potrzebują w domu.
— Pomyśle o tym.
— Idę zobaczę, czy są już w łóżkach? — żona poszła do dzieci.
Mężczyzna, gdy zjadł, wszedł na piętro, udał się do pokoju syna. Zauważył jak jego jedynak modlił się przy łóżku.
— I zbaw nas ode złego. Amen. Panie Boże chroń mojego tatę, moją mamę, moje siostrzyczki i wszystkich ludzi. I spraw by tata częściej z nami się bawił. I jak mi się coś przypomni, powiem ci jutro. Amen.
— Jeszcze nie w łóżku?
Dawid chwycił syna i zrobił z nim samolot.
— Leci mój superbohater. Taki mały, a tyle wiary. Skąd to w tobie?
— Podobno wiarę dziedziczy się po ojcu. — odpowiedział syn.
— Ja… Ja jestem człowiek słaby, ale ty. Ty będziesz wielkim człowiekiem. Idę do twoich siostrzyczek. Kocham Cię. Słodkich snów.
Mężczyzna wszedł do sypialni córek, dziewczynki już spały. Zamknął drzwi. Żona szła do łazienki.
— Idę się kąpać.
— Umyć ci plecy?
— Poradzę sobie.
— To może pośladki?
— Nie trzeba.
— To może będę stał z boku i kontrolował, czy dobrze…
— Na razie…
Kobieta zamknęła drzwi przed nosem męża. Dawid udał się do sypialni.
Nazajutrz mężczyzna w pracy naprawiał auto, pracował w renomowanym warsztacie samochodowym. Wraz z kolegą męczyli się z wymianą przewodów hamulcowych, Dawid zauważył jak przyjaciel urwał jedną część przy przykręcaniu.
— Nie zauważy tego, to baba. Nie będziemy mówili o tym szefowi. — zwrócił się z prośbą kolega.
— Ok. — Dawid zgodził się na krycie przyjaciela.
Po pracy poszli razem do sklepu, jego znajomy kupił mu piwo w nagrodę. Dawid wrócił do domu późno. Wszedł, przywitał się z żoną i córkami.
— Część. — powiedziała żona.
— Część, a gdzie mój jedynak?
Chłopak podszedł od tyłu, chciał przestraszyć tatę.
— Ręce do góry!
— Masz mnie.
Dawid podniósł ręce, po czym się odwrócił i chwycił swego syna. Podniósł go wysoko.
— Szymon. Szymon Piotr. Jak było w szkole?
— Może być. Pani trochę krzyczała.
— Na ciebie?
— Nie na Sebastiana, ja jestem grzeczny.
— I prawidłowo, tak trzymaj. Teraz na górę, wyszczotkuj zęby.
Syn pobiegł do łazienki. Żona przytuliła się do Dawida.
— Stęsknił się za tobą. Gdzie tak długo byłeś?
— Byłem z Mackiem.
— Kiedy go zabierzesz na mecz? Upomina się o to codziennie, ten twój jedynak.
— W przyszłym tygodniu. Wiesz, że facet bez syna to jak żołnierz…
— Bez karabinu. Tak, tak słyszałam to już tysiące razy. Jedz, ja idę spać. Jak będziesz szedł na górę, odłącz mi telefon od ładowarki i mi go przynieś.
— Pomyślę, a jak nie przyniosę?
— Nie radzę. — żona udała się do sypialni.
Dawid po kolacji wyszedł na zewnątrz wyrzucić śmieci, było ciemno. Psy szczekały, gdy nagle ich głos zamilkł, wiatr przestał wiać. Gwiazdy, jakby znikły. Mężczyzna odwrócił się i ujrzał płonące drzewo, płonęło, a mimo to się nie spalało. Podszedł bliżej przyjrzeć się temu niecodziennemu zjawisku. Nagle usłyszał głos, ktoś wypowiedział jego imię. Ujrzał Boga. Nogi mu się zgięły, upadł na kolana. Rozłożył ręce.
— Tak Panie… Dlaczego ja? Niechaj tak się stanie. — odpowiedział Bogu.
Płomień zgasł. Wszystko wróciło do normy. Dawid podniósł się z kolan, wrócił do domu. Klęknął przed krzyżem i modlił się do rana. Rano zastała go żona, zdziwił ją widok modlącego się męża.
— Dawid? Co robisz? Nie pojechałeś do pracy?
Dawid, zrobił znak krzyża i wstał.
— Żono, czy ty wierzysz?
— Tak. Coś się stało?
— Czy wierzysz całym sercem?
— Tak.
— Czy wierzysz całym swym duchem?
— Tak. Co się stało? Znowu cię prześladują w pracy?
— Musisz mi zaufać.
Dzieci zeszły na dół.
— Zrób dzieciom śniadanie, pewnie są głodne.
Mężczyzna poszedł na górę trochę się przespać. Żona po wydelegowaniu dzieci do szkoły, wróciła do domu i poszła porozmawiać z mężem. Dawid siedział na łóżku i trzymał zdjęcie całej rodziny. Do sypialni weszła kobieta.
— Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha.
— Ducha? Tak. Wprawdzie masz rację. Boga ojca, Syna i Ducha Świętego. Objawił mi się w całej swej mocy i dał mi misję, mam iść i głosić dobrą nowinę.
— Masz głosić dobrą nowinę? Dlaczego ty?
— Nie wiem jak, nie wiem kiedy, nie wiem, od czego mam zacząć? Wiem jak to brzmi…
— Brzmi… Brzmi to dziwnie, nie prawdopodobnie.
— Wybrał mnie, mnie. Przecież nie jestem święty.
— Sam wiesz, że Bóg wybiera słabych i znienawidzonych przez świat, aby zrobić z nich mocarzy i przyćmić przebiegłość mędrców.
— Dlaczego ja? Dlaczego teraz?
— Musimy z tym iść do proboszcza, zaczniemy od niego.
— Wierzysz mi?
— Znam cię nie od dziś. Skoro Bóg wybrał ciebie, kim ja jestem, żeby się przeciwstawić jego woli. Jestem twoją żoną. Gdzie ty tam i ja. Jedźmy do kościoła.
Małżeństwo pojechało do ostatniego kościoła w ich dzielnicy. Nie wyglądał okazale, mury były oblane czarną farbą. Odkąd ludzie odwrócili się od Boga, próbowali zniszczyć wszystko, co należało do jego owczarni. Para weszła do kancelarii. W gabinecie, wielebny wysłuchał Dawida na osobności i sporządził notatkę.
— Aha. Tak. Był pan pod wpływem?
— Nie. — odpowiedział pewnie Dawid.
— Musiałem zapytać. Tak, wiem już wszystko. Dawidzie pewnie jesteś zmęczony. Bóg nie objawia się jako płonący krzak. Za dużo naczytałeś się Biblii. Założę się to wpływ zmęczenia. Życie w stresie mogło wpłynąć na twoje postrzeganie…
— To prawda.
— Prawda to złożone pojęcie. Prawdą jest, że to sprawa między tobą a Bogiem. Skonsultuje to z moimi przełożonymi, proszę o tym nikomu nie rozpowiadać. Żyjemy w trudnych czasach.
— Dobrze, szczęść Boże.
Dawid wyszedł na zewnątrz. Żona zwróciła się do księdza.
— Proszę księdza, ja mu wierzę.
— Bardzo dobrze, wiara to podstawa. Wracajcie do domu i żyjcie jak dotąd. To nie koniec świata.
— Szczęść Boże.
Dawid wrócił z żoną do samochodu. Proboszcz spisaną notatkę wyrzucił do kosza.
— Płonący krzew. Mało oryginalnie. — zignorował to objawienie.
Nagle zgasło światło, znak z Nieba. Proboszcz się tym wystraszył. Wyjął papier z pojemnika.
Po objawieniu Dawid przygotowywał się do misji i czekał na znak. Rzucił pracę i sprzedał samochód, spędzał dużo czasu z dziećmi. Zabrał wreszcie swego syna na mecz. Przez te miesiące nadrobił ten stracony czas, pojechał do swoich braci i matki, pozamykał wszystkie zobowiązania. Szykował się, jakby wiedział, że jutro miał umrzeć i chciał się do tego przygotować i swą rodzinę. W głębi serca czuł, że jeśli opuści rodzinę, już nigdy ich nie ujrzy. Po trzech miesiącach od objawienia, do ich drzwi zapukał proboszcz.
— Szczęść Boże. Zapraszam do środka. — Dawid otworzył szeroko drzwi.
Ksiądz nie chciał wchodzić. Rozglądał się na boki, chciał jak najszybciej wrócić do samochodu. Jego sułtana działała na ludzi jak płachta na byka.
— Spieszę się, proszę. — wręczył kartkę z wezwaniem do kurii.
— Trochę im to zeszło. — żartował Dawid.
— Kościół Boży uczy cierpliwości. Życzę powodzenia, widzimy się na mszy. Szczęść Boże.
Dawid otworzył i przeczytał wiadomość.
— Wzywają mnie do kurii.
— Pójdę z tobą. — żona przytuliła się do męża.
— Dziękuję, przyda mi się wsparcie.
Dawid wstawił się do kurii diecezjalnej, aby odbyć rozmowę z biskupem. Czekał na poczekalni z żoną, wyszedł do niego jeden z księży zasiadających w sądzie biskupim.
— Zapraszam panie Dawidzie.
Żona puściła rękę męża.
— Odwagi.
Dawid wszedł do środka.
— Szczęść Boże.
— Daj Boże. Proszę usiąść. — odezwał się biskup. — Ksiądz Mateusz, ksiądz Jan i ja. Taka mała komisja do spraw prywatnych objawień. Panie Dawidzie spotykamy się, gdyż ponieważ dostaliśmy wiadomość od pańskiego proboszcza. Pisze, że objawił się panu Bóg. Czy to prawda?
— Tak.
— To było… — Biskup spojrzał w notatki. — Siódmego kwietnia.
— Zgadza się.
— Kościół katolicki bardzo… Jakby to powiedzieć? Krytycznie podchodzi do objawień prywatnych. Nie, że uważamy z góry, że są od złego ducha, uważamy raczej…
— Próbujemy być roztropni, licho nie śpi. — wyręczył z odpowiedzi biskupa ksiądz Jan.
— Rozumiem. To bardzo dobrze, też jestem nieufny.
— Czy dalej utrzymuje pan swoją wersję? — zapytał biskup.
— Tak.
— Więc słuchamy. Proszę powiedzieć, co przekazał panu Stwórca?
— Głównie to… to wszystko tyczyło się mnie osobiście.
— Jakieś proroctwo, wskazówka, wiadomość dla kościoła?
— Nie. Usłyszałem…
— Jest pan katolikiem? — przerwał wypowiedz ksiądz Jan.
— Tak od urodzenia.
— Czemu miałoby to służyć. Miałby pan się nawrócić? — drążył dalej temat jeden z księży.
— Nie. Jezus Chrystus dał mi misję. Mam iść w świat i głosić dobrą nowinę, nieść światło tam, gdzie inni nie zdołali i otwierać drzwi tam, gdzie nikt ich nie otworzył.
— To widział pan Jezusa czy Boga w końcu? — odezwał się ksiądz Mateusz ze swoim bzdurnym pytaniem. Jego pytanie zostało pominięte przez biskupa.
— Wiesz Dawidzie, że od tego Bóg ma nas. Kościół tutaj na Ziemi. Głosimy chwałę Bożą i zbawienie w Jezusie Chrystusie. Czy pan nie uważa, że to mogło być zwiedzenie? Dlaczego pan? Dlaczego teraz?
Uśmiechnął się Dawid.
— Pan Jezus wypowiedział moje imię, lecz nie brzmiało to po ludzku, było inne. Dla mnie też to było zaskoczeniem. Pierwsze, o co zapytałem się Pana, dlaczego ja? Są przecież inni, lepsi, ja mam rodzinę, swoje życie. Jestem człowiekiem słabym, mam swoje problemy…
— I co odpowiedział Pan?
— Z moją pomocą dokonasz tego dzieła.
— Jeśli tak, to musisz nam udowodnić, dać nam znak żebyśmy uwierzyli w to co mówisz. — żaden z księży nie wierzył w słowa Dawida.
— Mam czynić to, do czego zostałem powołany.
— Skoro to od Boga pochodzi, musi być poparte cudem. — domagał się biskup dowodów namacalnych.
— Cuda będą się dziać na waszych oczach, lecz nie teraz, nie tutaj.
— Aha. Nie na zawołanie. Jakieś stygmaty?
— Nie.
— To było jednorazowe objawienie?
— Tak.
— Dlaczego Dawidzie nie poszedł pan od razu głosić Ewangelię.
— Chrystus nakazał mi najpierw przyjść po błogosławieństwo.
— Nie dostał pan od samego Boga?
— Taka musi być kolej rzeczy. — usprawiedliwiał swą powściągliwość mężczyzna.
— I jaki masz plan Dawidzie?
— Plan?
— Musisz mieć plan działania.
— Mój plan pochodzi z Nieba. Oddanie się woli Bożej, Bóg mnie poprowadzi i podpowie, co czynić i co mówić?
— Leczył się pan kiedyś psychiatrycznie? — wtrącił się w przesłuchanie ksiądz Mateusz.
— Tak. Jeszcze przed ślubem, przechodziłem depresję.
— Aha. Choroba duszy, brał pan leki?
— Tak.
— Jakie?
— Eucharystię.
— Więc masz odwagę panie Wachowski. Rosyjskie nazwisko?
— Polskie.
— Twierdzisz i słyszę po głosie, że wierzysz w to, co mówisz, lecz to wszystko może być… Może wynikać z zaburzeń emocjonalnych, skrywanych pragnień, może marzeń o tym, aby zostać apostołem Chrystusa. Te czasy dawno minęły. Teraz Bóg ma nas. Oczywiście może pan założyć wspólnotę, głosić słowo Boże, tutaj w Los Angeles.
— Nie. Mam iść w świat. Mam zaświadczać o prawdzie. Nie mogę się ograniczać tylko do tego miasta.
Biskup złożył ręce i rzekł:
— Śmiem twierdzić, po tym, co usłyszeliśmy, że to może być zjawienie złego. Jeżeli dalej pan będzie w to wierzył, może to doprowadzić do rozłamu pomiędzy panem a kościołem. Dokąd pan się wtedy uda?
— Nie mam innego domu. Wiem, że wasza decyzja będzie słuszna i sprawiedliwa.
— Panie Dawidzie, proszę poczekać na korytarzu, naradzimy się.
Dawid wstał i odwrócił się plecami do kapłanów. Miał już wychodzić, Duch Święty go natchnął i przemówił:
— Widziałem Pana naszego Jezusa Chrystusa, królującego na tronie w Niebie. Niezliczone chóry aniołów i świętych. Widziałem Niebo otwarte szeroko, w nim mieszkań wiele. Mieszkania przygotowane dla was bracia i dla mnie. Nie jest słuszne, rozdzielać rodzeństwo.
Po tych słowach wyszedł. Przemowa nie wywarła wrażenia na kapłanach.
— No to wszystko jasne. Chyba nie mamy wątpliwości. Głosujemy. Bracie co robisz? — biskup zwrócił się z pytaniem do ojca Jana.
— Modlę się. — ksiądz miał zamknięte oczy, w ręku trzymał różaniec.
— Tak. Pomódlmy się w ciszy. Jeśli usłyszycie głos za, podnieście prawą rękę, lewą na znak sprzeciwu.
Kapłani dali sobie chwilę na interwencję Ducha Świętego. Po chwili jeden po drugim podnosili prawą rękę. Otworzyli oczy, spojrzeli na siebie ze zdziwieniem. Poznali prawdę, wyszli do Dawida i jego żony.
— Panie Wachowski, podjęliśmy decyzję, nie w trójkę, ale w czworo. Dawidzie, miej nasze błogosławieństwo. Niech Jezus Chrystus cię strzeże, abyś zaświadczył o nim, jak najlepiej. Mocą daną mi od pierwszych apostołów błogosławię cię, w imię Ojca, Syna, i Ducha Świętego. Idź w świat i głoś Ewangelię. Bądź odważny jak lew i wolny jak ptak. Pokój z tobą. — biskup pobłogosławił Dawida i jego apostolskie dzieło.
— I z wami bracia. Bóg zapłać.
Mężczyzna ucałował pierścień na ręce biskupa. Wyszedł z żoną z kurii.
— Co teraz? — zapytał się biskupa, ksiądz Mateusz.
— Będziemy się przyglądać temu dziełu. Będziemy się, bacznie przyglądać.
Po wizycie w kurii, Dawid siedział w domu przy stole z żoną. Ukochana trzymała go za dłonie, rzekła do męża:
— Bóg cię wybrał, bo wie, że go nie zawiedziesz.
— Kiedy cię pierwszy raz ujrzałem, myślałem, że jesteś aniołem. Wyciągnęłaś do mnie dłoń.
— A ty tą dłoń chwyciłeś.
— I powstałem z kolan. Bóg mi ciebie zesłał. Kocham cię. Musisz wiedzieć, że jeżeli mnie znienawidzą, znienawidzą wszystko, co należy do mnie.
— Nie boimy się.
— Proch. Pozostanie po nas tylko proch.
— Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Mam tak naprawdę już dość tych upałów i tych porannych trzęsień.
— Pan Jezus by ci powiedział przeprowadź się.
— Nie, powiedziałby przeprowadź się do mnie.
— Nikt nie opuszcza domu, nie pozostawia swoich braci dla Chrystusa, aby nie otrzymać braci i siostry w Niebie. Zostawiam was, mój największy skarb na Ziemi, o ile większy otrzymam w Niebie. A jeśli wykonam wolę Ojca, chwała spłynie na mnie, a jeżeli na mnie, na wszystko, co należy do mnie. I o co go tylko poproszę, da mi to. I razem będziemy się radować w Królestwie Bożym.
— Już mówisz jak apostoł. Dasz radę, wierzymy w ciebie.
Nazajutrz, Dawid spakował tylko kilka ubrań i jedzenie do plecaka. Wyszedł z całą rodziną przed dom. Córka podała ojcu drewniany kij do ręki.
— Znalazłam go w parku.
— Dziękuję Gabrielo, mój aniołku. Zwiastunie dobrej nowiny.
Druga córka dała mu różaniec.
— Czym by był żołnierz bez karabinu?
— Dziękuję Święta Zuzanno.
— Weź, przydadzą ci się. — żona próbowała przekonać męża, aby wziął pieniądze.
— Zostaw dla siebie. Pan Jezus wysyłał apostołów bez pieniędzy i bez jedzenia. Wart jest robotnik strawy.
— Tatusiu musisz odchodzić? — zapytał syn.
— Nie muszę synu, nic nie muszę, ale tego chcę. Kocham was. Chodźcie tu wszyscy. Jeden za wszystkich…
— Wszyscy za jednego.
— Czy jeszcze się spotkamy? — żona zapytała męża.
— Spotkamy się wszyscy razem. Wytrwajcie w wierze. Będę się za was modlił, a wy módlcie się za mną.
Rzekła żona:
— Kochamy Cię, nieważne co ludzie będą o tobie mówili. Niech Bóg cię prowadzi.
— Pa tatusiu.
Mężczyzna wyruszył w drogę. Pobiegł za nim syn, Dawid odwrócił się, przyklęknął przed swym dziedzicem:
— Szymonie Piotrze, będziesz wielkim człowiekiem, Bóg da ci władzę nad wieloma. Odwagi synu. Nigdy się nie bój. Nigdy się nie poddawaj. — szepnął mu do ucha. Szymon wrócił do mamy.
Dawid wyruszył w swoją misję. Jak pierwsi apostołowie wyruszył pieszo, mając ze sobą wiarę i nadzieję. Gdy spacerował ulicami Los Angeles spoglądał na mijających go ludzi. Nie widział tego wcześniej w ich oczach aż do dziś. Ujrzał smutek, ujrzał brak nadziei. Przechodząc obok bezdomnych dał im wszystkie bułki, co przygotowała mu żona. Pod wieczór sam poczuł głód. Poszedł do restauracji, usiadł przy stoliku. Podeszła do niego kelnerka.
— Co pan zamawia?
— Dzień dobry. W sumie… w sumie nic. Nie mam pieniędzy.
— Aha rozumiem.
— Mogę tu posiedzieć?
— Jak pan musi.
Kelnerka odeszła od niego, przyszedł właściciel i ujrzał Dawida siedzącego przy oknie.
— Kto to? — zapytał się swojej pracownicy.
— Jakiś turysta. Cwaniaczek nie ma pieniędzy. Mam go wyprosić?
— Nie, w żadnym wypadku.
Właściciel podszedł do mężczyzny.
— Witam. Turysta?
Dawid odpowiedział:
— Nie.
Po krótkim zastanowieniu, jednak zmienił zdanie.
— Tak.
— Jak my wszyscy tu na Ziemi. — uśmiechnął się właściciel. — Jesteś głodny bracie?
— Tak, zjadłbym coś, ale nie mam pieniędzy.
— Dobrze się składa, bo ja pieniądze mam, ale nie mam apetytu. Stephanie daj temu panu obiad, na koszt firmy.
— Dziękuję. Bóg zapłać dobry człowieku.
— Dobry jest tylko Bóg. — odrzekł właściciel i odszedł od gościa.
Kelnerka przyniosła zupę i zwróciła się do Dawida:
— Napiwku to pewnie nie dostanę.
Dawid jej odpowiedział:
— Dostaniesz coś więcej. Niech cię Bóg błogosławi siostro.
— To na mnie nie działa, jestem niewierząca. To miasto mnie całkiem dobiło.
— Będę się modlił o twoje nawrócenie.
— Lepiej się pomódl od nowe ciuchy. — odgryzła mu się kobieta i odeszła.
Dawid zjadł zupę i drugie danie. Gdy wychodził podszedł jeszcze do kelnerki i powiedział:
— Bóg zapłać.
Wyszedł przed restaurację, spojrzał w niebo i zapytał:
— Gdzie teraz Boże?
Podjechał autobus, ludzie wsiadali. Dawid uznał to za znak, wszedł do pojazdu. Gdy dojechał na koniec trasy, była już noc. Wszyscy wysiedli, Dawid obudził się, zobaczył jak kierowca odpiął kasę, miał wychodzić, nie zauważył, że nie wszyscy pasażerowie wysiedli.
— Proszę zaczekać jeszcze ja. Nie zapłaciłem za bilet. — krzyknął do kierowcy Dawid.
— Za późno, kasa już zamknięta, na koszt firmy.
Dawid wyszedł z autobusu, rozejrzał się po okolicy? Znalazł się w San Francisco. Przespał się do rana na ławce. Podszedł do niego facet, obudził go.
— Panie przesuń się! To nie jest ławka do spania.
— Przepraszam. Piękny dzisiaj dzień mamy, bracie.
— Piękny? Żona nie chce mnie słuchać, dzieci mam narkomanów, pracę lichą. Ledwo co wiąże koniec z końcem, a ty mówisz o dniu. Nie, nie jest piękny, jest taki, jak wczoraj, jak przedwczoraj i taki zasrany będzie jutro. Z czego tu się cieszyć?
— Z każdego dnia, z każdej chwili, którą Bóg nam daje.
— Jesteś hipisem? Czy co…
— Raduję się, bo wierzę całym sercem, ty też uwierz, a będziesz szczęśliwy.
Podjechał autobus. Mężczyzna spojrzał na Dawida ostatni raz i rzekł:
— Muszę jechać. A tobie radzę, nie ćpaj.
Gdy odjechał nieznajomy, Dawid usłyszał policyjne syreny, poszedł za ich dźwiękiem. Dotarł na sąsiednią ulicę, ujrzał demonstrację kobiet, walczących o nieograniczone prawo do aborcji. Kordon policji, który blokował im przemarsz zaczynał nie dawać rady. Policjant nawoływał:
— To jest nielegalna demonstracja, rozejdzie się albo użyjemy siły.
Dawid podszedł do policjanta i powiedział:
— Czy mogę gramofon? Proszę.
Policjant bez słów mu go dał. Dawid wszedł na samochód i przemówił do kobiet:
— Kobiety na miłość bożą, przestańcie szczekać! Nie jesteście zwierzętami tylko ludźmi. Nie mordujcie swoich dzieci, te dzieci was kochają. Bóg was kocha. Szatanie, który przemawiasz ustami tych kobiet, zamilcz! Rozkazuję ci w imię Jezusa Chrystusa, wyjdź z tych kobiet, nie należą do ciebie. Zostaliśmy odkupieni, nie masz do nas prawa. Gadzie plamisty, żmijo pręgowata! Opuść te kobiety w imię Jezusa Chrystusa, nakazuję ci!
Dawid skończył odprawiać egzorcyzm, kobiety przestały krzyczeć. Wszyscy byli zdziwieni jego wyczynem. Policjant spojrzał na mężczyznę i go zapytał:
— Kim ty jesteś?
— Bracie, nie walczcie bronią, bo ducha złego tym nie pokonacie. Walczcie słowem prawdy. One mają kamienie i nienawiść, wy miejcie słowo i miłość.
Dawid opuścił to zgromadzenie i poszedł do pobliskiego kościoła, aby tam się wyspowiadać i uczestniczyć we mszy świętej. Usiadł w ławce i przysłuchiwał się kazaniu proboszcza.
— Dzisiejsze słowo Boże mówi nam: Po owocach poznacie. Opowiem wam historię pewnego mężczyzny. Biedny był, wszyscy go wytykali palcami. Miał żonę i siedmiu synów. Użalał się nad swoim losem i w alkoholizm popadał. Nie chodził do kościoła, nie raz chciał ze sobą skończyć. Bardzo biedny człowiek, bardzo samotny. Pozostawiony na pastwę losu, żyjący wśród chrześcijan, a dla ich oczu niezauważalny. Jaki wyrok wydacie na tego człowieka? Czy był dobry, czy zły?
Odpowiedzieli wszyscy:
— Zły.
— Wiecie tak niewiele, a już wydajecie na niego wyrok. Ten człowiek dał życie siedmioro istnień, jeden z jego synów stoi przed wami. Teraz, wiedząc, że ten człowiek był moim ojcem, jak teraz go postrzegacie? Jaki wyrok na niego wydacie? Czy sprawiedliwy? Wiedzcie, że mimo że był grzesznikiem i upadł nisko, przez swoje czyny pokazał mi jak nie postępować? Czym smakuje odejście od Boga? Ujrzałem, czym jest upadek. Dzięki niemu poznałem zło i wiedziałem, że skoro istnieje, istnieje też dobro, a jeżeli istnieje dobro, istnieje Bóg. Czy był dobrym ojcem? Nikt nie jest dobry tylko Bóg. Dziękujcie Bogu, że dzięki mojemu ojcu, jestem tutaj z wami. Uczcie się na podobieństwach, bo gdy widzicie ogień, który spala trawę mówicie zły jest, bo niszczy. A na popiele wyrasta świeża piękna trawa, coś lepszego, coś piękniejszego. Czy ogień prze to może być zły, skoro został powołany i stworzony, aby palić? Czy woda, która go gasi, może być zła skoro, została do tego powołana? Wiedźcie, że gdy miałem 5 lat i odprowadziliśmy z moją mamą mego ojca na autobus, jechał do więzienia. Stanęli i zaczęli się całować, mimo wszystkiego złego co uczynili sobie. Pamiętam to do dziś, pamiętam, że miłość nie jest tylko słodka. Miłość ma w sobie cierpienie. Kto wydaje wyrok na moich rodziców wydaje taki sam osąd na siebie. Kto ich potępia, potępia sam siebie. Cieszę się, że jest was tak dużo bracia. To trudne w dzisiejszych czasach, czasach, w których jesteśmy prześladowani. Świadczycie o mnie, jesteście owocami mojej pracy duszpasterskiej. Musicie wierzyć we mnie, chcę dla was dobrze, chcę was pojednać z Chrystusem. Wszyscy chcemy zamieszkać w naszym wspólnym domu, jakim jest Niebo i tak nam dopomóż Panie Boże wszechmogący i wszyscy święci.
— Amen. — odpowiedzieli wierni.
Dawid po mszy spacerował po mieście. Ściemniało się, poszedł do zaułka, chciał tam przeczekać noc. Przechodził tamtędy bogaty człowiek, gdy nagle podszedł do niego bandyta z nożem. Zablokował mu przejście.
— Dawaj kasę!
— Spokojnie bracie, co tylko zechcesz.
Bogacz wyciągnął z kieszeni swój portfel i mu go oddał.
— Proszę mam jeszcze złoty zegarek. — zdjął z ręki i wręczył napastnikowi, jakby wręczał mu prezent.
— Dawaj.
— Proszę, pewnie ci chłodno masz mój płaszcz. Jeżeli coś ci potrzeba bracie, to mów.
— Wariat.
Bandyta uciekł. Spojrzał bogacz na Dawida.
— Zimno dzisiaj. Chodź ze mną bracie, ogrzejesz się, zjesz coś.
Poszli razem do restauracji i zamówili jedzenie. Nieznajomy powiedział:
— Jedz, czeka cię dużo pracy.
Dawid spojrzał na talerz z pieczoną rybą.
— Kim jesteś…? Panie.
Podniósł oczy do góry, mężczyzny nie było przy nim. Gdy zjadł i wyszedł z lokalu, podjechał do niego kierowca, myśląc, że jest autostopowiczem.
— Dokąd jedziesz koleś?
— Dokąd Bóg poprowadzi.
— Jadę do Seattle.
— Niechaj tak będzie.
Dawid wsiadł i pojechał z nieznajomym. Gdy dotarł na miejsce następnego dnia i wysiadł, ujrzał duży park. Udał się do niego. Przechodził alejkami między drzewami, ujrzał grupkę ludzi, którzy zawieszali transparent z napisem: „Czemu Boże milczysz?”. Podszedł do nich i zaczął ich pouczać:
— Bracia, Bóg nigdy nie milczy, to ludzie czasem nie słuchają jego głosu. Wkładają oni korki do uszu i wystawiają Boga na próbę. Obłudnicy. Bóg mimo swojej wszechmocy nie wyjmie sam tych korków, to byłoby złamanie wolnej woli człowieka. Jak Bóg może przeciwstawiać się swoim prawom? Kto buduje świątynię, a później wyjmuje z nich cegły jedną po drugiej, w końcu ta świątynia runie. I wy bracia nie wyjmujcie cegieł, tylko je dokładajcie. Bądźcie budowniczymi, nie burzycielami, gdyż wszystko, co materialne przeminie, ale Niebo i Bóg są wieczne.
Przysłuchiwał się temu wszystkiemu pewien mężczyzna, podszedł do Dawida i powiedział:
— Witam, pięknie pan przemawia.
— Witam bracie. Pięknie mówię? Piękne to jest Królestwo Niebieskie.
— Widział je pan? Był pan tam, poza przestrzenią i czasem?
— Do czego zmierzasz bracie?
— Możemy chwilę porozmawiać? Tu niedaleko jest knajpa, mam coś ważnego do przekazania.
Dawid się zgodził. Poszli razem do lokalu, usiedli przy stoliku. Naukowiec zdjął kapelusz.
— Ja stawiam, co bracie lubisz?
— Danie dnia, niech będzie. — odpowiedział skromnie Dawid.
Kelnerka przyniosła danie. Gdy Dawid skończył jeść zaczepił naukowca.
— Słucham cię uważnie.
Naukowiec odparł:
— Ja też słuchałem uważnie co mówiłeś, Święty Paweł kazał innym sprawdzać wszystko to, co on mówił. Tak i ja sprawdzam wszystkie słowa naukowców. Sam nim jestem. Skończyłem prestiżową uczelnię i interesuję się czasem i powstaniem wszechświata.
— Bóg stworzył wszechświat, to już wszyscy wiedzą, nie ma co odkrywać.
— Ale jak? Jak to się krok po kroku działo? Chcę znać szczegóły, mamy tylko skrawki informacji, reszta to teorie niepoparte dowodami. Biblia też opisuje tylko stworzenie naszej planety, a nie wszystkich galaktyk.
— Mamy wierzyć, a nie wiedzieć wszystkiego. Bóg zna całą prawdę.
— Tak wiem, ale oni nas okłamują, fizycy, astronomowie. Wmawiają nam, że wszechświat ma około 14 miliardów lat, ale wiedząc, że najszybsza materia, jaka się porusza to foton. Pędzi z prędkością światła 300 000 km/s, i to jest maks i stała. A ja wiem, że antymateria istnieje. Ta czarna materia wpływa na prędkość światła spowalnia ją. To jak, jakbyś chciał szorować łyżwami po ciepłym lodzie, zimna stal a gorąco. Dlatego uważam, że naukowcy się mylą.
Dawid odpowiedział mu:
— Czy ty nie jesteś jednym z nich?
— Księża też są po jednej szkole, a każdy ma inny światopogląd i pełno heretyków wśród kapłanów.
— Masz rację, ale dlaczego myślisz, że inni się mylą, a ty masz akurat pełną rację?
— Odkryłem, że teleportacja jest możliwa. Podróże w czasie są możliwe. Wiem myślisz, że jestem obłąkany.
— Zły duch chce, żebyś był jak Bóg, żebyś panował nad czasem. Nikt tego nie potrafi tylko Stwórca. Co się wydarzyło, nie zmieniajmy tego, bo jeżeli zmienimy przeszłość zmienimy przyszłość, a naszą przyszłością jest życie w Niebie.
— Tak, ale wcześniej Apokalipsa. Możemy się uchronić przed katastrofami, jeżeli damy informację w przeszłość.
— Materię możesz przenosić i kopiować, ale dusza ludzka jest jedna. Przenosząc ją w przeszłość, zabijasz samego siebie, gdyż nie mogą istnieć dwie dusze w jednym czasie. Jak daleko chcesz sięgnąć ręką Boga? Czyż, wiedząc to wszystko, cofnąłbyś się do czasów Chrystusa? Czy nie byłbyś skłonny uratować Boga przed ukrzyżowaniem, a potępić nas wszystkich. To jest niewyobrażalna układanka, której nasz umysł, pojąć nie może. Nie bawmy się czasem, nie cofniemy ręką nurtu rzeki. Tego się nie da i tak popłynie woda z góry na dół do przyszłości. Nie ma takich sił, aby cofnąć ją do źródła. Czas ma swoje systemy obronne, Boża ręka czuwa, aby nikomu nie udało się odkryć wszystkich sekretów wszechświata.
— Wiem, że czas ma kod genetyczny 3, 6, 9. Grawitacja, elektryczność, światło. Tesla miał rację, wystarczy odszyfrować ten kod. — naukowiec nie odpuszczał, stał twardo przy swoich przekonaniach.
— Porzuć te plany bracie dla twojego dobra i dobra całej ludzkości. Dobrze ci radzę.
— Nie poddam się, to jest całe moje życie. Jeszcze będę sławny i bogaty. Wesprę twoją misyjną działalność.
— Mnie wspiera Bóg, nie potrzeba mi nic więcej. Posłuchaj jego głosu i porzuć pychę, gdyż nie jeden przez nią upadł nisko, a mierzył wysoko.
— Nie zrezygnuję ze swoich marzeń.
— A więc przykro mi bracie, nie mamy o czym rozmawiać. Idę dalej swoją ścieżką. Skoro nie chcesz podążać ścieżką prawdy, zagubisz się prędzej czy później.
— Nie, znajdę odpowiedź i cała ludzkość pozna prawdę. — naukowiec był rozgoryczony postawą Dawida.
— Czym jest prawda? Jezus Chrystus jest prawdą. Szukasz tam gdzie szatan cię kieruje.
— Zazdrościsz mi, myliłem się co do ciebie. Jesteś, taki jak reszta. Do widzenia.
Naukowiec wyszedł w gniewie z lokalu, nie płacąc za obiad.
— Chwila, a kto zapłaci? — kelnerka zwróciła się do oddalającego się naukowca, gdy ten był już daleko, jej wzrok zwrócił się ku siedzącemu przy stole mężczyźnie.
— Nie mam ani centa. Odrobię to. — Dawid odparł kelnerce.
— Ja myślę, bo zadzwonię na policję.
Mężczyzna pracował w knajpie do wieczora. Wyrzucił śmieci i umył podłogę. Właścicielka wpatrywała się na jego tyłek, zapytała mężczyznę:
— Dobrze operujesz tym mopem, jeszcze nie widziałam faceta, który tak dobrze myje podłogę. Czy czym jeszcze dobrze operujesz?
— Jestem żonaty. — Dawid szybko zrozumiał aluzję.
— A ja jestem mężatką. Z mojego starego nie mam pożytku. — kobieta nie dawała za wygraną, podrywała Dawida.
— Niech każdy służy temu, komu złożył przysięgę.
— Nie daje mi szczęścia, co mam robić w życiu?
— Twoim jedynym obowiązkiem w życiu jako żony, jest to, aby dbać o twojego męża, aby był szczęśliwy. A gdy on będzie szczęśliwy, to i ty będziesz.
— Nie może być na odwrót, gdzie równouprawnienie? — kobieta widocznie była feministką.
— Jesteście jednym ciałem, dlaczego dzielisz budowle na pół?
— Dobra filozofie jesteś wolny. Możesz iść dalej w świat, wciskać kit ludziom, nie mi.
Dawid oddał mopa kobiecie.
— Dziękuję i niech cię Bóg błogosławi i twoją pracę.
— Już ksiądz błogosławił, i to jeszcze nie za darmo. — odpowiedziała kobieta, zamykając drzwi lokalu.
Dawid przechodził ulicą, gdy zauważył bezdomnego. Biedak siedział pod sklepem, nikomu nie wadził, nikogo nie zaczepiał. Gdy przechodziło obok niego dwóch ortodoksyjnych Żydów, jeden i drugi plunął na bezdomnego. Widząc to Dawid podszedł do nich, aby ich upomnieć.
— Bracia, czemuż to zrobiliście? Cóż, wam on uczynił?
— To pies, nie człowiek.
Dawid usiadł obok mężczyzny i im odrzekł:
— Wy Żydzi szanujecie tych, co stoją, a z pogardą przechodzicie obok leżących, lecz i leżący kiedyś powstaną, a wy upadniecie.
Po tych słowach plunęli mu w twarz i odeszli. Dawid odpowiedział:
— Dziękuję.
Bezdomny zwrócił się do swego obrońcy:
— To zwierzęta.
Dawid podał dłoń biedakowi.
— Dawid jestem.
— John FK. Dziękuję, że stanąłeś w mojej obronie. Większość przechodzi obok mnie obojętnie.
— Jesteśmy równi bracie. Nie mają prawa cię tak traktować.
— Kiedy umiera król żegnają go miliony, lecz kiedy ja umrę, na mój pogrzeb przyjdzie niewielu. Jesteśmy równi w oczach Boga, nie ludzkich. Chciałbym ci coś dać przyjacielu, ludzie teraz nie chcą rzucać jałmużny biednym. Ktoś mi rzucił te dwa bilety. Może ci się przydadzą? Ja nigdzie się nie wybieram.
Dawid przyjął prezent, były to bilety lotnicze do Las Vegas. Wstał i podziękował:
— Bóg zapłać dobry człowieku. Skoro tak ma być, niechaj tak będzie. Z Bogiem.
— Z Bogiem.
Mężczyzna udał się drogą przeznaczenia. Gdy dotarł na miejsce i czekał na lotnisku, przed nim kłóciło się małżeństwo, gdyż żona w pośpiechu zgubiła jeden bilet. Nie mogła lecieć z mężem.
— Podróż poślubna, a ty gubisz bilet? — krzyczał rozgoryczony mężczyzna.
— Byłam pewna, że spakowałam. — żona się popłakała.
Dawid wtrącił się w ich kłótnię.
— Przepraszam, proszę. Mam dwa, a lecę sam. — wręczył kobiecie jeden bilet.
— Dziękuję.
Kobieta wzięła z rąk Dawida bilet i kłótnia między nowożeńcami zamilkła. Bóg zaplanował wszystko w szczegółach, nie było przypadków w naszym życiu. Gdy wszyscy wsiedli do samolotu, Dawid modlił się na różańcu. Po paru godzinach dotarł do Las Vegas. Spacerował po mieście hazardu i prostytucji. Przed jednym z dużych kasyn wszedł na fontannę i nauczał:
— Ludzie, zgromadźcie się, podejdzie bliżej. Bracia, nikt nie zna dnia ani godziny, lecz ten dzień się zbliża. Dzień chwały Bożej, kiedy baranek Jezus Chrystus pokona zło tego świata. Po której stronie chcecie stanąć? Po stronie zwycięzców, czy potępionych? Stańcie za prawdą, a nie za kłamstwem, bo wtedy popełniacie duchowe samobójstwo. Nie bójcie się tego dnia, dnia gniewu Bożego, jest dniem obiecanym i zadośćuczynieniem.
— Człowieku nie gadaj bzdur.
Wielu nagrywało go telefonem, mieli go za wariata.
— Porzućcie te jaskinie hazardu i prostytucji. To jest zła droga. Czy myślicie, że przyszedłem wam wytykać błędy, wiedzcie, że wpierw wytykałem je sobie. Nie przemawia do was święty, tylko grzesznik, taki jak wy. Nie kroczcie w ciemności synowie złego.
Na te słowa tłum się oburzył i zaczął rzucać w niego wszystkim, co mieli przy sobie. Dawid musiał uciekać z tego miasta. Pomyślał, że największym błędem ludzi nie było to, że grzeszyli tylko to, że odrzucali dar miłosierdzia. A taki grzech nie będzie nigdy wybaczony ani w tym życiu, ani po śmierci. Gdy wyszedł poza miasto, zdjął wszystko z siebie i nago wyruszył na pustynię. Nocą przystanął, położył się na kamieniach. Czuł, jakby poległ, jego wiara była za mała, aby nawrócić to miasto. W środku nocy obudziło go wycie kojotów. Wstał, zorientował się, że leżał pod kocem przy ognisku, ujrzał Indianina naprzeciw siebie. Obok nich przeszedł kojot.
— Wstałeś. Widzę, że jesteś dobrym człowiekiem, zwierzęta to wyczuwają.
— Kim jesteś?
— Wajhalchu. Indianin z krwi, z ducha chrześcijanin, a ty? Często widuję wariatów, ale nagiego nocą na pustyni, nigdy.
— Dawid. Dawid jestem.
— Imię królewskie, imię proroka. To zobowiązuję.
— Byłem w mieście. Poległem.
— Nie ty pierwszy. Las Vegas, miasto grzechu. Sodoma i Gomora będzie miało lżej na sądzie niż to miasto. To dlatego zdjąłeś ubrania?
— Tak, na ich świadectwo.
— Masz moje. — Indianin podał swoje odzienie Dawidowi. — Jezusa też wygnali z miasta i chcieli ukamienować. Nie trać wiary.
— Znasz dobrze pisma.
— Mieszkam tu sam. Cisza wokół, mam dużo czasu na czytanie. Pewnie jesteś głodny. Masz jedź. — wstał i podał Dawidowi miskę z jedzeniem.
— Dziękuję, Bóg zapłać. Nie udało mi się odwrócić ich oczu od grzechu.
— Ziemia wyda cienie zmarłych… Izajasz.
Gdy Dawid jadł użądlił go skorpion i odszedł. Nie zrobił krzywdy mężczyźnie. Spostrzegł to Indianin.
— Widzę, że Bóg dał ci moc stąpania po wężach i skorpionach. Prześpij się, rano musisz wyruszyć w drogę. Nie mogę cię tutaj zatrzymywać, nie mogę stawać między tobą a Bogiem.
Dawid zasnął, a rano, gdy się obudził, nie było nikogo przy nim. Ognisko było wypalone. Wstał i wyruszył w drogę. Gdy dotarł do autostrady, próbował złapać stopa, lecz ludzie mijali go i trąbili na niego. W końcu zatrzymał się facet dużym kamperem.
— Podwieźć Indianinie?
— Tak. Dzień dobry. Jestem Dawid, nie jestem Indianinem.
— Spoko, nie mam nic do czerwonych. Jestem Hulk. Jak Hulk Hogan. A to moja rodzinka.
Dawid wszedł do samochodu.
— Witam. Ładna gromadka.
Żona kierowcy podała rękę nieznajomemu.
— Żona Melanie, od najstarszej Loren, Lucy, Sofia, Jane i mój aniołek Meg. Zawsze powiadam biedny jestem, ale za to dzieci mam ładne. Zabłądziłeś, czy wracasz z balu przebierańców?
— Nie, byłem na pustyni.
— A dokąd zmierzasz?
— A wy?
— Na wschód do mojej teściowej.
— To ja też, tam gdzie wy.
— Chyba za długo stałeś na słońcu. Piwa?
— Nie, dziękuję. Wystarczy woda.
— A ja się napiję.
Żona podała kubek zimnej wody.
— Dziękuję, niech Bóg ma was w opiece.
Głowa rodziny była ciekawa autostopowicza.
— Skąd pochodzisz Dawidzie?
— Z Los Angeles.
— Co cię przygnało do Nevady?
— Bóg.
— Należysz do jakiejś sekty?
— Nie, nie należę.
— O nas Bóg zapomniał. Jedyne, co mam, to to, co widzisz. Mam 40 lat i dalej mieszkam z teściową.
— Masz więcej, niż myślisz.
Całą drogę rozmawiali, Dawid bawił się z dziećmi, gdy dojechali do miasta zwrócił się mężczyzna do autostopowicza:
— Jesteśmy, jakbyś coś potrzebował?
— Mam wszystko, dziękuję. — Dawid wysiadł z auta, odwrócił się do pasażerów. — Chciałbym wam coś dać, ale mam tylko to. Błogosławię was dobrzy ludzie, niech Bóg wam dopomoże.
Wybiegła najmłodsza córka z kamperu.
— Wiedziałam, że jesteś aniołem. — przytuliła się do Dawida.
— Wracaj do rodziców aniołku. Z Bogiem.
Pożegnał się z dobrymi ludźmi, później idąc drogą, zobaczył kościół. Poszedł na plebanię, zadzwonił dzwonkiem. Po paru minutach ksiądz uchylił drzwi.
— Szczęść Boże. — Dawid pozdrowił go.
— Słucham? — ksiądz wyraźnie nie był gościnny.
— Potrzebuję porozmawiać z proboszczem.
— To ja.
— Mogę wejść?
— Kto to? — odezwał się głos kobiety z wnętrza.
— Parafianin, zaraz przyjdę.
— Nie mogę cię wpuścić, rozumiesz sam.
— Potrzebuję noclegu. Na jedną noc.
— Masz tu 100 dolarów, idź do motelu.
Ksiądz wręczył pieniądze przybyszowi i zamknął mu drzwi przed nosem. Dawid poszedł do hostelu. Przespał się, a za resztę pieniędzy kupił nowe ubrania. Gdy przechodził ulicami spojrzał w zaułek, leżał tam młody chłopak. Podszedł do niego, zauważył jego marną twarz. Chłopak się obudził, spojrzał na Dawida, jego oczy były zamroczone.
— Witaj bracie. — przywitał się przybysz.
— Załatw mi działkę, a będziesz mi mógł mówić, jak będziesz chciał. — odezwał się zmordowanym głosem chłopak.
— Mam coś lepszego.
— Co jest lepszego od amfy?
— Boże błogosławieństwo.
— Co? Lepiej mnie zabij oszołomie, przysłużysz się temu światu. — chłopak machnął ręką na nieznajomego.
— Nie ja dawałem ci życie i nie ja będę ci je odbierał. Bóg chce, żebyś żył, nie żebyś umarł.
— Spadaj wariacie, znęcasz się nade mną, śmiejesz się z moich słabości.
— Chodź, coś zjemy, nabierzesz sił.
— Pewnie zabierzesz mnie na komisariat. Kto cię przysłał? Moja matka?
— Nie, Jezus Chrystus. Zaufaj mi.
Dawid wziął biedaka za rękę, zaprowadził to pobliskiego baru, usiedli w kącie. Podeszła do nich kelnerka.
— Co podać?
— Coś do jedzenia i do picia.
— Co robi tutaj ten narkoman? — kelnerka wskazała długopisem na chłopaka.
— Siedzi i czeka, aż pani go obsłuży. Jest głodny i spragniony.
— Pokażcie kasę najpierw.
— Pieniądze? Ach tak, nie mamy.
— Wiedziałam, przećpaliście wszystko, a teraz szukacie naiwniaków.
— To nie tak. — próbował wytłumaczyć się Dawid, lecz z góry był na przegranej pozycji.
Słyszał ich rozmowę mieszkaniec, czarnoskóry policjant. Podszedł do kelnerki.
— Jakiś problem Kate?
— Ćpuny nie mają kasy.
— Ja nie jestem narkomanem, mój przyjaciel jest głodny i spragniony. Potrzebuje pomocy. — Dawid próbował wytłumaczyć się przed stróżem prawa.
— Daj im wszystko, co potrzebują, ja zapłacę. — zwrócił się do koleżanki policjant.
— Ale Jeffrey, to narkomanii, nie warto.
— Kobieto patrzysz na narkomana, proszę cię.
Kelnerka poszła na zaplecze, a policjant usiadł naprzeciw mężczyzn.
— Dziękuję bracie. — Dawid złożył na jego ręce podziękowanie.
— Też brałem, wiem, jaki to nałóg. Mój syn zaćpał się na śmierć, był w jego wieku.
— Przykro mi.
— Jestem zły na siebie. Myślałem, że to tylko zabawa, pobiorę trochę, i to rzucę. Najgorsze jest to, że pierwszą działkę mój syn otrzymał ode mnie. Ja go w to wciągnąłem, to moja wina.
— Miejmy nadzieję, że dostąpi zbawienia, lecz musisz wpierw wybaczyć sobie.
Kelnerka przyniosła jedzenie i picie.
— Jedz przyjacielu, nabierzesz sił. — Dawid podał jedzenie narkomanowi. Obydwaj zaczęli spożywać posiłek. Po zjedzeniu wszystkiego, zwrócił się do nich z pytaniem policjant:
— Jak mogę wam pomóc?
— Mój przyjaciel… Nie wiem, jak się nazywa, pewnie rodzina go poszukuje.
— Zaopiekuję się nim, zaopiekuję się jak własnym synem.
— Zaprawdę Bóg mi ciebie tutaj przysłał. Zostawiam was, wiem, że chłopak trafił w dobre ręce.
Dawid wstał i udał się do wyjścia, gdy złapał za klamkę odwrócił się do niego policjant i krzyknął:
— A ty? Kim ty jesteś? Dobrym samarytaninem?
— Mogę być nim. Jestem po prostu chrześcijaninem. Niech was Bóg błogosławi i pozwoli wam odnaleźć pokój.
Dawid wyszedł na ulicę, złapał autostop i pojechał nim do Denver. Kiedy wysiadł na miejscu, nie wiedział, w którą stronę iść. Czekał na znak od Boga. Zauważył zgromadzenie ludzi, samochody policji i straży. Wszyscy patrzyli w górę, spojrzał też i on. Ujrzał na dachu wieżowca postać, zrozumiał, że ktoś chciał skończyć ze swoim życiem. Usłyszał jak jeden policjant mówił przez radio:
— Gdzie jest ten negocjator? Nie możemy dłużej czekać, za chwilę ta dziewczyna skoczy!
Dawid podszedł do niego.
— Bracie, pozwólcie mi z nią porozmawiać, sprowadzę ją na ziemię.
— A kim pan jest? Ona potrzebuje negocjatora.
— Mylisz się bracie, ona potrzebuje nadzieję.
Dawid spojrzał mężczyźnie prosto w oczy.
— Wpuścić go. — policjant wziął radio. — Piątka daje wam… nadzieję. Wpuśćcie go do niej.
Zaprowadzili Dawida na samą górę. Funkcjonariusz otworzył drzwi na dach. Wachowski wszedł, zbliżał się powoli do dziewczyny, stała ona na krawędzi dachu. Zdesperowana duszyczka zauważyła, że ktoś się zbliżał.
— Nie podchodź. — stanęła bliżej krawędzi.
— Witam, piękny dzisiaj mamy dzień.
Dawid podszedł też do krawędzi dachu, spojrzał w dół.
— Ale wysoko, aż mi się nogi robią z waty.
— Masz lęk wysokości. — stwierdziła dziewczyna.
— Widocznie tak, ale ty jesteś bardzo odważna. Jak masz na imię?
— A co cię to obchodzi? Nikogo nie obchodzę. To nie jest ważne, zaraz będzie po wszystkim.
— Mylisz się, może na pierwszy rzut oka wydaje ci się, że jesteś sama, opuszczona, ale tak nie jest. Zdradź mi swoje imię, a ja ci powiem swoje.
— Po co tutaj przyszedłeś?
— Porozmawiać, chciałem z tobą tylko porozmawiać.
— Dlaczego? Nigdy nie rozmawiałeś z samobójcą przed śmiercią?
— Mój dziadek powiesił się, mój ojciec też, kiedy byłem daleko. Tak masz rację nie zdążyłem porozmawiać z żadnym samobójcą przed jego śmiercią. Najgorsze jest to, że mój ojciec dzwonił przed śmiercią do mnie, a ja nie odebrałem telefonu. Nie chcę popełnić drugi raz tego samego błędu, nie chcę żałować kolejnej duszy. Chcę wykorzystać ten czas jak najlepiej.
— Spadaj i tak mnie nie przekonasz. To już jest przesądzone.
— Nie muszę nic robić. Jak masz na imię? Zdradź mi je. Nie chcę się dowiedzieć jutro z gazet. Czy to taki sekret? Ja mam na imię Dawid.
— Anna.
— Anna piękne imię. Anna była matką Maryi, masz święte imię.
— Ale ja nie jestem święta.
— Nie jesteś, ja nie jestem. Czy to powód, aby dawać pożywkę szatanowi?
— Nikt mnie nie kocha, ci ludzie przyszli tylko popatrzeć, czekają, aż skoczę.
— Tak, przyszli, żeby popatrzeć, chcą zobaczyć kolejny upadek człowieka. Dasz im to?
— Co ty tam możesz wiedzieć? Nie wiesz, co to cierpienie, jesteś taki, jak oni.
— Nie, mylisz się, jest różnica między mną a nimi. Oni są tam na dole, a ja jestem przy tobie.
— Nie zejdę.
— Nie każę ci, ja cię proszę w imię Jezusa Chrystusa.
— A co, jeśli odmówię?
— Mi możesz odmówić, ale nie odmawiaj Bogu. On w ciebie wierzy, wyciąga do ciebie rękę, chwyć jego dłoń, a już nigdy nie będziesz sama.
Dawid wyciągnął rękę do dziewczyny, kobieta chwyciła ją i zeszła.
— Chodźmy, szkoda tak pięknego dnia, aby stać w miejscu.
Wyszli z eskortą policji na zewnątrz. Szybko przybiegli ratownicy z kocami. Cały tłum klaskał.
— To dla ciebie te brawa. Zwyciężyłaś swojego największego wroga. — zwrócił się do dziewczyny Dawid, po czym osunął się w tłum.
Apostoł Chrystusa szedł dalej ulicami miasta, ujrzał dużą czarną limuzynę ze znanym politykiem w środku. Wszyscy mu klaskali i wszyscy się zatrzymywali, aby zrobić zdjęcie. Dawid wszedł do restauracji, widział jak polityk zwrócił uwagę klientów, zwrócił się do nich:
— Patrzycie bracia na polityków, jak na proroków. Oni słowem wojują tak samo jak prorocy, tylko wiedzcie, że nie słowem Bożym. Pozwólcie, że wam przekażę moje spostrzeżenia. Wiecie, wszakże, że na początku było słowo, lecz ludzie nie chcieli słuchać. Gdy słowo zostało przelane na kamień, czytali je, lecz nie podążali za nim. W końcu czasów słowo ciałem się stało, lecz też za Chrystusem mało kto poszedł. Kto zagościł w ich sumieniach? Bóg? Zaprawdę nie. Poszli drogą zagłady, gdyż ten co ich prowadził, nie był od Boga, tylko był przeciwnikiem życia. Pierworodny śmierci, narodził się z lęku przed nienawiścią, teraz sam jest lękiem, nienawiścią i zakłopotaniem. Popadł w samozagładę. Jego skrzydła opadły i twarz pomarniała. Blask ulotnił się, barw nabrał ciemnych, gdyż w ciemność się pogrążał. Stał się jak zwierzę i zwierzęcymi instynktami zaczął się kierować. Rozum porzucił i logiczne myślenie. Zaślepiony pragnieniem zemsty, żył tak, że i innych zwrócił na swoją drogę.
Klienci jednak szemrali przeciw Dawidowi i kazali właścicielowi go wyprosić, aby mogli zjeść spokojnie posiłek. Prorok opuścił lokal wedle ich woli. Za nim wyszedł jeden z klientów, zaczepił Dawida:
— Przepraszam pana. Witam jestem Steve Jones. Mądrze pan mówił w tym lokalu. Co za odwaga. Niech pan się nie przejmuje nimi, to są… W sumie ja też jestem bogaczem jak oni, lecz oni nie rozumieją, nie chcą rozumieć. Pozwól bracie, jak masz na imię?
— Dawid, Dawid Wachowski.
— Pozwól Dawidzie, że zaproszę cię do swego domu. Porozmawiamy o Bogu, będzie mi bardzo miło z tego powodu.
— Nie chcę się naprzykrzać twojej rodzinie.
— Żona zmarła w zeszłym roku, mieszkam sam. To jak na chwałę Bożą?
— Na chwałę Bożą? Prowadź bracie.
Pojechali do domu bogacza, w środku Dawid spostrzegł dużo obrazów świętych. Rozglądał się po rezydencji.
— Ładne dewocjonalia, czuję się, jakbym był w kościele.
— Są wszędzie, nawet mam na piersi złoty krzyż. Zawsze go noszę, chroni mnie przed złem. — gospodarz pokazał gościowi swój naszyjnik.
— Sam krzyż nie chroni, tylko wiara w krzyż zbawienia. Przeto i poganie stawiali krzyże przed narodzinami Mesjasza.
— Tak masz rację Dawidzie, proszę usiądź, zaraz przyniosę herbatę.
— Duży dom, a gdzie dzieci, wnuki?
— Bóg dał mi tylko córkę i mi ją zabrał.
— Zmarła?
— Nie, została zakonnicą. Nie mam mu za złe, moja żona była świętą kobietą, wychowała dobrze córkę. Założyliśmy fundację z żoną, pomaga ubogim, lecz ile byśmy nie wydali to dwa razy tyle wpływało na konto. Nie wiem, jestem już stary. Co dokładnie oczekuje ode mnie Bóg?
— Czyż, jeśli nakarmisz głodnego nie przyjdzie on drugiego dnia głodny? Czyż trzeciego dnia nie przyjdzie po chleb. Dobrze czynisz, bo biedni i bezdomni zawsze będą nam towarzyszyli. Czyńmy to, do czego zostaliśmy powołani?
— Jak mogę wspomóc twoje dzieło? Widzę, że masz misję. Mam pieniądze i znajomości.
— Potrzebuję tylko ciepłej herbaty i ciastko, o resztę zadba mój anioł stróż.
— Podziwiam cię, skąd bierzesz siłę do głoszenia słowa bożego? Nie boisz się zemsty złego? Teraz nie jest w modzie mówić o Bogu.
— Jezus siłą mą, Jezus pieśnią mego życia. Nie poddam się, nie ulegnę. Synowie nocy kroczą w ciemnościach i światła się lękają, lecz przede mną światło anielskie i ciemności się nie lękam.
— Szatan nie śpi, działa przez ludzi. Ten świat schodzi na psy. Teraz zło nazywają dobrem, a ci, co dobrze czynią są wyszydzani i wyśmiewani. Grzech stał się normą i codziennością.
— Masz rację bracie, mało jest ludzi bogobojnych.
— Mnie matka uczyła, żeby być zawsze człowiekiem miłosiernym.
— A mnie ojciec uczył, żeby być w życiu miłosiernym, ale też roztropnym. Roztropny człowiek nie wpuszcza węża do domu, gdyż może wpełznąć do kolebki dziecka i pozbawić życia pierworodnego. A wtedy będzie płacz i zgrzytanie zębów. Gospodarz będzie przeklinał dzień, w którym to uczynił. Czyż i Bóg wpuściłbym demony do Nieba?
— Mądra twa mowa. Dokąd podążasz Dawidzie?
— Jeszcze nie wiem, w którą stronę się udam.
— Mam firmę transportową, moi kierowcy jeżdżą po całych Stanach.
— To mogę się zabrać z jednym z nich?
— Stephen jutro rano ma kursa do Dallas, ale wyjeżdża o 5 rano.
— Kto rano wstaje, temu mu pan Bóg daje.
Dawid rozmawiał długo z gospodarzem, później przespał się w jego domu i rano pojechał z kierowcą do Dallas. Udał się do centrum miasta i nauczał tam grupkę ludzi.
— Mądry człowiek według ludzi, to ten co czyta pismo święte. A według Boga to ten, co czyta i rozumie. Mądry człowiek to ten według ludzi, który przeczytał całą Biblię. Według Boga, to ten który przeczytał jeden wers razem z nim. Mądrzy jesteście, a prostych problemów nie umiecie rozwiązać. Wiara wasza jest chwiejna. Wiatr z południa zawieje, a wy udajecie się na północ. Burza przychodzi ze wschodu, a wy podążacie na zachód. Gdzie w was jest mądrość boża, gdzie dary Ducha Świętego? Chwalicie dokonania człowieka, jakby on sam je zrobił bez Boga. Mawiacie co materialne jest ludzkie, jest nasze, bo to znamy, a duchowe rzeczy pozostawiamy duchom. Odrzucacie w ten sposób ducha i wargami budujecie świat. Zagłębiacie się w doczesność, liczycie swoje minuty i godziny życia, bo nie pojmujecie, czym jest wieczność? Pewnego dnia na ostry dyżur przywieziono człowieka, który od paru minut nie żył. Doktor dotknął go swoimi przyrządami i człowiek ów ożył. Lekarz mówił do ludzi obok: Patrzcie dokonałem zmartwychwstania. Raz bogacz przechodził ulicą ujrzał bezdomnego rzucił mu chleb, bezdomny zjadł i przeżył. Rzekł do zgromadzony przechodniów: Patrzcie uratowałem mu życie. Jeden i drugi był na ustach wielu i w gazetach o nich pisano jak o świętych, o Bogu nikt nie wspomniał.
Ludzie krzyczeli do Dawida:
— Mistrzu mądrze mówisz, pójdziemy za tobą, gdziekolwiek ty podążysz.
— Bracia, nie jestem tym, za kogo mnie uważacie, zostańcie w swoich domach.
Tłum nadal nalegał:
— Nie chcemy siedzieć bezczynnie.
Dawid opowiedział im przypowieść:
— Pewnego razu pasterzowi zaginęła owca. Bez zastanowienia pozostawił swoje dziewięćdziesiąt dziewięć owiec i poszedł szukać tej jednej. Mijały godziny, a pasterz nie wracał. Minął pierwszy dzień i drugi. Owce pozostawały bez pasterza. Minął siódmy dzień i zwierzęta pozostawały bez Pana. Nieprzyjaciel spostrzegł, że owce są niepilnowane i do tego głodne. Skusił je, żeby opuściły zagrodę i poszły za nim. Obiecał zielone pastwiska pełne trawy. Gdy pasterz wrócił z zagubioną owcą i spostrzegł, że owce jego się rozproszyły zostawił tą jedną i poszedł odnaleźć te dziewięćdziesiąt dziewięć. Gdy je odnalazł spotkał je najedzone i klapiące się w błocie. Odpowiadało im takie życie, nie chciały wracać z pasterzem, więc i wy bracia zostańcie w swych domach z rodziną i z siostrami. Zbierajcie zapasy wiary, gdyż czasu głodu nadchodzą, czasy, gdy owce zostaną bez pasterzy. Będziecie kuszeni przez złego, nie idźcie za dobrami tego świata, nie wyrzeknijcie się swojego pasterza. Nie myślcie wtedy, co będziecie jeść i pić? Niech wasze ręce unoszą się ku niebu. Wasze usta nie chwalą Boga bo i głód jest dobry, gdyż pochodzi od Pana, aby wszystkie wasze myśli nakierować na Niebo. Kto zwątpi, biada temu, kto w jednej misce macza język z szatanem. Karmcie się słowem bożym, a nie plugastwami diabła. Wielu takich będzie, którzy będą oddawać swe dusze za łyk wody. I wielu będzie takich, którzy będą oddawać duszę za kromkę chleba. Kiedy to wszystko się stanie wiedźcie, że pasterz powraca i zawoła donośnym głosem, a owce które są z prawdy usłyszą jego głos i wrócą z pasterzem do jego domu. Nie będzie już głodu, nie będzie już smutku. Nikt nie będzie pragnął, gdyż wypełniło się to, to co zapowiedział Bóg. Wiedzcie bracia, że w życiu zaznałem kawałek Piekła i zaznałem również kawałek Nieba. Po tych przeżyciach, po tej tułaczce na tym świecie moje serce chce jednego. Moja dusza woła głośno. Usta moje wypowiadają pragnienie mojej duszy. Chcę do Nieba. Kto z was, znając cierpienia, chce dalej cierpieć? Nikt nie zna dnia ani godziny, ale ten dzień się zbliża. Dzień chwały Bożej, kiedy baranek boży pokona zło tego świata. Po której stronie chcecie stanąć? Po stronie zwycięzców, czy potępionych?
Odezwał się jeden z mężczyzn:
— Nawołujesz abyśmy walczyli, nawołujesz do wojny?
— Tak, do wojny ze złem. Codziennie stawajcie i walczcie. Codziennie będziecie przegrywać, lecz gdy upadniecie na kolana, znowu wstańcie i stawcie opór złemu. Nie walczcie z ludźmi tylko ze zwierzchnictwem złego. Kościół Chrystusowy jest jak Chrystus, nie odrzuca nikogo, tylko nawet do największego grzesznika wyciąga rękę.
Po nauczaniu podszedł młodzieniec do Dawida:
— Nauczycielu wiem, że Bóg cię nam zesłał i chcę ci zadać jedno ważne pytanie.
— Mów śmiało.
— Nie wiem, jak postąpić? Mam od dłuższego czasu głos w sercu. Głos, który mi mówi, pójdź za mną. Chcę iść do seminarium, zostać księdzem, ale powiedziałem o tym dwa lata temu mojemu ojcu. Odparł ze spokojem: Cieszę się z twojej decyzji, ale poczekaj rok, może zmienisz zdanie. Szkoda, żebyś zawiódł Pana. Po roku znowu do niego przyjechałem, znowu poprosiłem o błogosławieństwo. Zapytał mnie: Czy nadal chce służyć Bogu? Odpowiedziałem mu: Tak, chcę być księdzem. Odparł ze spokojem: Cieszy mnie to, ale wstrzymaj się jeszcze rok. Sprawdzimy twoją wytrwałość, wprawdzie owoc jest na drzewie, ale jeszcze nie dojrzał, aby go zerwać. Rok drugi minął i znowu usłyszałem od ojca, poczekajmy jeszcze rok. Mam posłuchać głosu Boga, czy ojca?
— Bracie, jaki ty masz dylemat? Słuchać ojca, czy słuchać ojca? Słuchaj, obu. Bóg nakazał czcić ojca swego, na bycie sługą bożym, nigdy nie jest za późno. Lepiej być w łasce u dwóch ojców, niż u jednego w nieposłuszeństwie.
— Ale jest napisane: Kto ojca lub matkę miłuje więcej niż mnie, nie jest mnie godzien.
— O ludzie przewrotni, a kogo miłuje twój ojciec? Dlaczego ci tak mówi? Bo miłuje bardziej ciebie jako syna? Czy miłuje Boga ojca i chce mu się przypodobać? Czy i twój ojciec nie służy Bogu? Wiedz, że żaden władca nie wysyła swoich żołnierzy do walki z wrogiem bez miecza. Więc i ty poczekaj na błogosławieństwo ojca. Wiedz, że bez tego nie będziesz prawdziwym księdzem tylko uzurpatorem i jednego ojca pokochasz, a drugiego znienawidzisz.
Chłopak zrozumiał przekaz i odszedł szczęśliwy. Dawid został na ławce, zaczynało się ściemniać. Nie wiedział, gdzie się ma podziać, nagle przyleciały osy zaczęły latać mu koło głowy. On wstał i zaczął machać ręką, przejeżdżała taksówka, kierowca myślał, że mężczyzna machał do niego. Zatrzymał się i krzyknął:
— Proszę wsiadać.
Dawid, nie zastanawiając się długo, przystał na prośbę taksówkarza.
— Szczęść Boże.
— Gdzie jedziemy?
— Nie wiem, gdzie pan chce? — Dawid odpowiedział z uśmiechem.
— Ja jestem kierowcą, zazwyczaj jadę tam, gdzie ktoś mi każe.
— To teraz zróbmy inaczej, pojedziemy tam, gdzie pan chce.
— Ja już powinienem skończyć pracę, powinienem już wracać do domu.
— Więc jedziemy do pana domu.
Pojechali razem do domu taksówkarza, mężczyzna nie chciał pieniędzy od pasażera. Dawid wyszedł z samochodu, kierował się w stronę chodnika. Odwrócił się do niego taksówkarz, powiedział:
— Proszę pana… Może… Nie wiem, czemu to robię. Wiem, że pan jest chrześcijaninem, a ja muzułmaninem, ale czy przeszkadza to w tym abyśmy zjedli razem kolację?
— Nie przeszkadza w niczym, chętnie zjem z twoją rodziną.
Dawid wszedł do jego domu, ujrzał żonę gospodarza i kilkoro dzieci. Uradowało go to, że ktoś z innej religii potrafił przyjąć jego do swojego domu.
Następnego dnia udał się z miasta pieszo na wschód. Gdy był zmęczony, usiadł na pagórku, aby się napić. Spojrzał w niebo i ujrzał lecący samolot, jak ptak kierował się w stronę południową. Uznał to za znak i zmienił swój kierunek podróży. Dotarł do miasta Houston. W mieście wszedł do kościoła, jednego z tych, w którym na spotkaniach charyzmatycznych uzdrawiano chorych. Stanął w kącie, aby się przyglądnąć temu niecodziennemu zjawisku. Ludzkie choroby mijały, jakby różdżką odjął. Podszedł prowadzący do Dawida, widząc jego obojętność.
— Duch Święty jest w nas. Bracie podejdź, ciebie też chce dzisiaj uzdrowić Bóg. Nie stój, jak niedowiarek w tym rogu. Dzisiaj nasz Pan zabierze od ciebie smutki.
— Nie chcę. — Dawid stał dalej w swoim miejscu.
— Ale Bóg chce, i to uczyni.
— Moja choroba, to nie przekleństwo tylko błogosławieństwo. Jakbym był znów zdrowy, znów bym chciał zawojować świat. Bracie, ty Boga nie znasz, bo jakbyś znał wiedziałbyś, że łamiesz jego podstawowe prawo, wolną wolę. Tam gdzie słabości tam objawia się łaska Boża, lecz nie dzisiaj.
Lider nie poddawał się, dalej brnął w swoje show.
— Dzisiaj. To właśnie dzisiaj. Uzdrawia cię, czujesz tę moc?
— Nie wierzę w to przedstawienie. Gracie na ludzkich uczuciach i słabościach. Wykorzystujecie wiarę tych ludzi i karmicie ich złudzeniami. Szarlatani.
Prowadzący uwielbienie odwrócił się do swych przyjaciół i rzekł:
— Pomyliłem się bracie, ciebie nie trzeba uzdrawiać, trzeba wypędzić z ciebie złego ducha. Módlmy się nad tą biedną duszą.
Mężczyzna udawał, że mówił w obcych językach.
— Leya laera hen mene a ona wena ele eja… — próbował odprawić egzorcyzm. Dawid podszedł do niego i wyciągnął rękę w jego stronę.
— W imię Jezusa Chrystusa nakazuje ci milczeć!
Prowadzący stracił głos i uciekł. Dawid przemówił do ludzi zgromadzonych w świątyni:
— Ludzie! Głównym waszym grzechem jest to, że z Ducha Świętego zrobiliście Mesjasza. Jezus Chrystus jest fundamentem wiary, a Duch Święty utwardza ten fundament. Jezus Chrystus jest naszą zbroją, a Duch Święty naszym orężem. Teraz do was mówię, z czyjej mocy przemawiam? Powiedzcie.
— Z mocy złych duchów, krytykujesz nas, podpalasz nasz fundament. Chcesz nas zgubić.
— Tak mówiły demony do Chrystusa. Przyszedłeś, aby nas zgubić.
Ludzie rzucali w przybysza oskarżeniami:
— Pewnie jesteś jednym z tych katolików. U nas częściej objawia się Jezus niż u was.
— Prawdą jest, że lekarz przychodzi częściej do chorych niż do zdrowych. Nie zazdroszczę wam łask bożych, lecz strzeżcie się złego ducha, który wmawia wam, że nie można nikogo słuchać, bo Bóg jest z wami. Wprawdzie grzech bierze swoje korzenie od nieposłuszeństwa.
— Skoro uważasz się za proroka, jakim znakiem się okażesz? Pokaż nam cud.