Euterpe. Wyznanie miłości
Oczaruj mnie swą poezją
Zabij mnie rymem składnym
Niech twoje strofy w myśl mi zapadną
Niech słowa jak zapach róży lekkie się snują
Z zamkniętymi oczami chcę czuć twoje wiersze
W sen zapadając niech zdania słyszę
Niech mnie urzeknie ich płynna składnia
A dla domysłów miejsce niech zostanie
Z tomikiem wierszy pod poduszką
Senne marzenie ciąg dalszy mi dośni
Może będziesz w nim w letniej sukience
Rozsyłała wiersze jak wiatr dmuchawce
Będę chciał złapać te maleńkie latawce
Na których rymem wypisałaś szczęście
Na których ślad swoich myśli zostawiłaś
Po których kochać cię to mało i mało
Wiem że poezją nie uratujesz świata
Ale pędzących w otchłań możesz pocieszyć
Pozwól mi być twym kochankiem i sługą
Zanim w nicości wszyscy przepadniemy
Ostróda, 24.10.2024
Dzień dobry
Wyszedłem z domu z uśmiechem,
„dzień dobry” spotkanym w parku mówiłem.
Spojrzeli na siebie zdziwieni.
A ja się uśmiecham do ludzi,
a ja do wszystkich się śmieję.
Dziecko łabędzie z matką karmiło,
„czas ten szczęśliwy” — myślałem.
Odpowiedzi na moje „dzień dobry” nie było.
A ja się uśmiecham do ludzi,
a ja do wszystkich się śmieję.
Na ścieżce zakochanych widziałem,
„dzień dobry”, poza nami nikogo nie było,
ponad moją głową na chmury patrzeli.
A ja się uśmiecham do ludzi,
a ja do wszystkich się śmieję.
W autobusie na dziewczynę spojrzałem,
skinęła głową z uśmiechem.
Uśmiechała się ona do ludzi,
ona do wszystkich się śmiała.
Ale to było kiedyś, w Londynie.
Ostróda, 15.03.2024
Dlaczego Dzień Poezji jest w marcu?
Był grudzień zeszłego roku,
gdy na Twoich włosach
skrzyły się płatki śniegu.
W dłonie je brałem
i przy Twym śmiechu
do chmur odsyłałem.
W maju któregoś roku
wianek z konwalii uwiłaś,
giną pod powiekami obrazy.
Chyba siedzieliśmy na kocu,
oczy, pamiętam, zmrużyłaś.
Był czerwiec, a może lipiec.
Nie mówiłem Ci o tym.
Sukienka Twoja prześwitywała.
Na wietrze się rozwiewała.
Odchylała.
Obiecywała.
Jesienią pod parasolem szliśmy.
Ludziom, nie mnie, zimno było.
Herbatę w kawiarni piliśmy.
W imbirowym Twym pocałunku
były o kochaniu wszystkie sonety
i o miłości nad pieśniami pieśń.
Wiosną nowe przychodzi.
Grube palta wkładamy do szafy.
W kieszeniach zapinamy listopad i luty.
Kiedyś tam znajdziemy, z następną jesienią,
paragon pachnący imbirową dziewczyną.
I zastanawiam się:
dlaczego Dzień Poezji jest w marcu?
Gdy śnić pięknie można też zimą.
Ostróda, 21.03.2024
Chcę wybrać się w podróż
Chcę wybrać się w podróż
Na wielką wyprawę wyruszyć
Może tylko z plecakiem i marzeniami
A może z kuframi i walizami
I kanapkami i herbatą w termosie
Kupię bilet na pociąg donikąd
Wysiądę na przypadkowej stacyjce
Miejscowi będą mi się przyglądać
Napiję się wody ze studni
Potem pójdę przez rzepaki i zboża
Może balonem z wielką gondolą
Która pomieści moje tęsknoty
Gdzieś pośród nicości balon wyląduje
Nie będę wiedział gdzie jestem
Życie zacznę na nowo
Aeroplanem polecę na antypody
Oceany bez kresu z góry będę oglądał
Zimą u nas u nich jest lato
Zobaczę czy to prawda
Że w Australii chodzą nogami do góry
A może życie abordażem wezmę
Zaciągnę się do pirackiej załogi
Szubienicznicy będą moimi kompanami
Kordelas będzie mym przyjacielem
Gdzieś na krańcach świata skarby zdobędę
W Maroku zatrudnię niebieskookich Berberów
Karawaną wielbłądów i z psami wyruszę
Po Czarnym Lądzie miesiącami wędrując
W końcu zobaczę czy tamten przylądek
Jest rzeczywiście nadziei dobrej
A tymczasem siedzę w oknie swojego mieszkania
Może bym gdzieś się ruszył na spacer
Ale to z domu wyjść trzeba
I buty założyć i kurtkę
Czy się opłaca?
Przecież zaraz ciemno
Zaraz trzeba będzie wracać
Ostróda, 5.09.2024
Podkowa
Pamiętam stukot kopyt końskich po bruku
Świat był wtedy jakby mniejszy
I świat był wtedy jakby piękniejszy
Problemy dorosłych mnie nie dotyczyły
Troski zdejmowali mi inni
Pamiętam też wozy na żelaznych obręczach
I woźnicę w baranim kożuchu
W wiejskim sklepie „sklepowa”
Drew dokładała do pieca
Chłopy tam piwo grzali
Zimnokrwiste zmarznięte ogiery
Zarzuciły na siebie łby
Cierpliwie woźniców czekały
Na lejców pierwsze szarpnięcie
Ciężkie wozy ciągnąć gotowe
Końskie podkowy dzwoniły
Żelazne koła stukały
Stara kuźnia zamknięta ostatni kowal umarł
Nikt już podkowy „na szczęście” nie znajdzie
Świat nie pytając pognał do przodu
Jeżeli nie pamiętasz podków dzwonienia
Ciesz się swoją młodością
Już z innymi problemami istnienia
A jeśli przypadkiem znajdziesz podkowę
Zachowaj ją gdzieś w zakamarku domu
Może szczęścia ci nie przyniesie
Ale to znak epoki minionej
A może w czasie bezsennej nocy
Kiedyś wiersz o podkowie napiszesz
Ostróda, 16.11.2024
Pogorzelisko
Ze wspomnień zasłyszanych pieśń ułożę,
nie słowa o miłości i wiośnie.
Nie o szczęściu.
Nie o bohaterstwie będzie to poemat.
Nie o chorągwi we krwi umaczanej.
Nie o barykadzie na rubieży ostatniej.
I nie o w chwale zwycięstwie.
Zawrę w poemacie o przemijaniu
słowa w chronologię ułożone.
O szarym człowieku będzie to opowieść.
Do ogniska gdzieś nad jeziorem
przysiadł się wędrowiec.
Gdy kubek z trunkiem koło zatoczył,
a myśli bardziej lotne się stały,
zaczął snuć wspomnienia.
Gdy jako pacholę młode, nieświadom jeszcze
i życia, i przemijania byłem,
gdy stalówką „Ala ma kota” nauczyłem się pisać
i po czytanych w klasie bajkach
pomiędzy szare okładki bibliotek wszedłem,
czas miniony nie okazał się światem, jaki znałem,
nie był pierwszomajowym festynem.
W książkach odkryłem cZŁOwieka.
Wojny od zawsze „w imię Boga!”.
Wojny o ZŁOto albo o wodę w studni.
O kobietę cudną albo o wizję szaleńca.
Telewizor z anteną na strychu
czarno-białą prawdę przekazywał,
„nasi” byli dobrzy, „tamci” — tylko źli.
W książeczkach „z tygrysem”
batalie tylko zwycięskie były.
Z rozszerzonymi źrenicami
zrozumieć Auschwitz nie mogłem.
Człowiekowi — cZŁOwiek?
Gdy sztormy nadciągały,
do szafy się chowałem —
trzydrzwiowej, pachnącej ciężką odzieżą.
Czekałem na DOBROtliwe ręce.
ZŁO mnie pierwsze znajdowało.
Gdy z dziecięcego wieku wyrosłem,
w świat iść czas nastał.
Jak tylko przestałem drzeć ryja w pociągu…
„…niech żyjeee naaam rezerwaaaaa….!!!”,
zrozumiałem, że życiem niedoświadczony,
mądrości uniwersalnych nie znając, świata nie zawojuję.
„Sted” smęcił o gzygzakowatym życia sznurze.
Nie kupiłem biletu w jedną stronę.
Utknąłem. W miasteczku bez perspektyw.
Utknąłem bez perspektyw. W miasteczku.
Marazm codzienności, bylejakości, szarości.
„Idź w świat, idź” — myśl dręczy.
„Idź, nim ziemia cię skryje”.
Poszedłem. Ostatnim zrywem.
Wyruszyłem poza horyzonty.
Wiele lat
z krwawiącymi dłońmi
i krwawiącym sercem.
Z wiatrem w oczy,
z piachem pod powiekami.
Szedłem.
Przyjaciół, których nie miałem,
nie miałem jeszcze bardziej.
W przyszłość próbowałem patrzeć —
jeszcze odleglejsza była.
Za mną dymiło pogorzelisko
dogorywających wspomnień.
Przede mną nic.
Lata mijały.
Aż zapału i zdrowia nie starczyło.
Europa mnie nie pożarła.
Ja odporny na pokusy świata byłem.
Czas do Miasteczka wracać.
I oto jestem.
Zmęczony.
Wędrowiec, tułacz, marzyciel.
Pochylił się, poprawił płonące patyki w ognisku. Zrozumiałem, że to koniec opowieści.
W świetle płomieni ujrzałem jego twarz. Skupioną, poważną, bez emocji. Zwykłą.
Wstał, skierował się do namiotu. Odpinając moskitierę, zwrócił się do mnie z ciemności: „Pamiętaj o tym, co jest w życiu najważniejsze”.
Wczesnym rankiem, gdy się obudziłem, już go nie było. Pozostała wygnieciona trawa w miejscu, gdzie stał jego namiot.
Przez chwilę zdawało mi się, że jeszcze gdzieś tam pośród zarośli widzę oddalający się jego oliwkowy kapelusz.
Lustro
Na siedem części się lustro rozprysło
Na siedem kawałków jak siedem lat złych
Jednocześnie w siedmiu obrazach się widzisz
Nie wiesz który prawdziwy jesteś
W siedmiu odbiciach siedem masz twarzy
Jak siedem żyć siedmiu ludzi
Siedem bytów i siedem historii
W siedmiu głębiach lustra schowane
Kiedyś jedno odbicie i jedną twarz miałeś
Przeraża cię twoja wielość
W każdym kawałku cząstka twej duszy
Cząstka ciebie w każdym odłamku
Czasem przeleci myśl przez głowę
Aby taflę szkła posklejać
Starannie składasz lustra fragmenty
Trochę krzywe zwierciadło wychodzi
Z mozołem ślęczysz nad pracą
Samotny w blasku Księżyca
I nie wiesz jeszcze o tym
Że z każdego z siedmiu nieszczęść
Siedem nowych być może
Ostróda, 19.10.2024
Żarna życia
Marzeniom nie należy stawiać poprzeczki zbyt wysoko.
Paulo Coelho, „Kronika. Ślepiec i Everest”
Marzenie marzenie marzenie
Myśli tęsknienie
Głowy rojenie
Drwiąca twarz Momusa
Spośród chmur wyciąga szyję
W naiwności o radę prosiłeś
Pinokio chętnie cię wysłuchał
Spełnienia marzeń — szepnął ci do ucha
Drewnianą rączkę podniósł myślałeś że ci macha
Usiądziesz w cieniu nad potokiem
Przelecą marzenia przez głowę
Pamiętasz fantazjowań mniej niż połowę
A tak było pięknie mieć marzenia
O jasnym dziewczyny warkoczu
Który gdzieś na szlaku przemknął
O stworzeniu siedmiu cudów swoich
Gdzie życie by się wiodło jak na błękitnej rafie
Albo w Wiszących Ogrodach Babilonu
O domu cichym i bujanym fotelu
I w telefonie szczebiot z oddali
I dzwonek do drzwi — co słychać?
Żarna życia marzenia zmieliły
Plewy wywiało na wiatr
Podpłomyki dawno się przypaliły
Teraz już wiesz na pewno
Marzenia się nie spełniają
Spełniają się tylko (czasami) plany
Ostróda, 26.06.2024
Ławka
Na ławce cień usiadł
samotny tak bardzo
jak tylko bez właściciela
cień samotny być może.
Z magii Księżyca cień chłopaka wyszedł,
dziewczyna z magii mgły się przysiadła.
Patrzeli sobie w oczy przez chwilę,
rozpłynęli się każde w inną mgły stronę.
Cienie staruszków na ławce usiadły,
czekali na coś w milczeniu.
Twarze zasmucone, ale siebie mieli.
W mgłę, trzymając się za ręce, wsiąknęli.
Cień w kapeluszu pszczelarza
spojrzał na cień przy skraju ławki.
Kiedyś mało ze sobą rozmawiali
i teraz też się nie odezwali.
I przychodziły cienie znikąd,
i przezroczyście się rozwiewały,
i rozpływały się w powietrzu.
Znikały, jakby ich tutaj nigdy nie było.
W każdym parku jest taka ławka,
gdzie nocą spotykają się cienie.
Chciałyby powiedzieć niewypowiedziane,
pragną słyszeć nieusłyszane.
I ty kiedyś cieniem będziesz,
nic już nikomu nie powiesz.
I srebrną mgłą się rozpłyniesz,
czas miniony we mgle na zawsze zaginie.
Ostróda, 30.04.2024
Myśli przy ognisku
Pod zielonym stropem
Który kolumnadowe drzewa dźwigają
Ogień rozpaliłem
Tam gdzie blask ognia z mrokiem się styka
Kalejdoskop wizerunków jak w Starym Kinie
W asynchronii dźwięk z obrazem się przenika
Stara taśma trzeszczy film za chwilę znika
Innego nie znajdując oczyszczenia
W żar ogniska wnikam
Do każdej skry w niebo lecącej myśl przypinam
Im wyżej iskra do góry leci
Tym dłużej byłeś(-aś) w mej pamięci
Pośród paprotników świetliki w bezładzie
Oczarowują mnie spektaklem
Maleńkie latarenki
Każda strażnikiem jednego marzenia
Zgasną o brzasku
Tak marzenia zmienią się w rojenia
Żar ognia przygasa
I czas namiętności w sercu wygasić
Dym nad jeziorem snuje się leniwie
Myśli trzeba wyciszyć zapomnieć
Jeszcze w górę w koronę drzew spojrzę
Oto świątynia moja
Oto miejsce moje
Oto ja
Ostróda, 4.08.2024
Sprzedawca wierszy
Stanąłem z książką przy głównej ulicy,
wiersze przechodniom chciałem recytować.
Nocą nad nimi ślęczałem.
Nie słuchali o tym, jak kładłem
na Księżycu gałązkę kwitnącej magnolii.
Na targowisku stragan otworzyłem,
wiersze rozłożyłem na kartkach.
Romantyczne, liryczne i te patriotyczne.
Wiatr powiał, słowa na kartkach fruwały,
nikt nie zbierał myśli porwanych.
Zamarzyłem, jak poeta natchniony —
z księgami zbłądzę pod strzechy.
Usiądę w izbie z dziatwą dookoła.
Przy świecy baśnie snuł będę.
Idź stąd, bajarzu, nam Internet potrzebny.
Usiadłem pośród żółtych nawłoci,
ani zbawcą, ani wieszczem nie będę.
Świat pędzi w otchłań, przed siebie.
Czy bluesa nad ranem jeszcze ktoś słucha?
Czy poezja jeszcze komuś potrzebna?
Ostróda, 19.04.2024
W faltyjańskim lesie
Pośrodku orkiestronu jestem
Muzyka zewsząd otula mnie dźwiękiem
To adagio by za chwilę vivace
Nie wiem kto kompozytorem kto dyrygentem
Po mchu niczym w przybrzeżnych falach brodzę
W zielonym runie buty zapadają się głęboko
Oderwany od świata w koronach drzew błądzę
Dziękuję ci za te chwile słońce
Drogi przede mną rozstajne
Już na rozdrożu po wielokroć byłem
Teraz w którąkolwiek pójdę stronę
Będzie dobry to kierunek
Na pniu pośrodku leśnej polany
Niczym komnaty pałacowej usiądę
Królem w tym zamku ktoś inny
Ja niewidoczny będę
Zamknę oczy
Poszumem drzew
Śpiewem ptaków się wzruszę
W stuletnim lesie jestem
Chwilo trwaj — za poetą powtórzę
Faltyjanki, 4.04.2025
Gorycz wytrawnego wina
(moje z martwych wstanie)
płynę w pozaświaty
pod powiekami obrazy
zasłyszane
widziane
zmyślone
nierealne
odchodzę niepostrzeżenie
w niebyt
w nieistnienie
ostatni haust powietrza
smakuje
jak kielich wytrawnego wina
jak w moje narodziny
aniołowie
na lutni nie grali
tak moje z martwych powstanie
cudem nie będzie
boskim
niebieskim
tam gdzie jeszcze
mój oddech
wisi w powietrzu
gdzie jeszcze
trawa ugięta
od stąpania mojego
gdzie na rozstajach
przydrożny kamień
na którym przysiadłem
wszędzie
w tych miejscach
gdy o mnie pomyślisz
tam będzie
po wielokroć
moje
z martwych wstanie
Ostróda, 3.04.2024
Codziennie mnie mniej
Mniej mnie codziennie
Codziennie trud większy i większy
I świat coraz trudniejszy
Z myśli odkrywczych i pięknych
Wiersz coraz bardziej koślawy
Wers niepotrzebny niechciany
Piękni piszą wiersze codziennie
Teksty jak diamenty szlifują
I wyważenie i barwa i czystość
Świat co rusz słowem malują
Kiepski wiersz i klejnot nie zachwycą
Dna szuflad łzy miłości ukryją
Noc sierpniowa za oknem
Młodzież w barze pobliskim
Herbata dawno wystygła
Szukam weny w hiszpańskim winie
Czas to rozmarzenie kończyć
Za chwilę dzień kolejny się zacznie
Jednego wiernego mam czytelnika
Który się wzrusza mym słowem
Przy świecy i dźwiękach skrzypiec
Sam się zanurzam w swe teksty
Widz jeden i aktor jeden
Wieczór autorski samotnym wieczorem
Ostróda, 23.08.2024
Ślepy komiwojażer
Przyjdzie do ciebie komiwojażer
Omami cię pięknymi wizjami
Krainę szczęśliwości obiecywać będzie
— Tylko pragnij!
— Musisz bardziej chcieć!
Chcę!
Będziesz wrzeszczał
Chcę tego!
Kiedy zauważysz że on jest ślepy
Zabij go
Zabij go brutalnie
Rozerwij jego ciało na strzępy
I wrzuć w otchłań niepamięci
Jak on nie miał skrupułów
Tak i niech ciebie sumienie nie dręczy
Podnieś swoją chorągiew wysoko
Trzymaj za rękę kogoś
Razem drogi szukajcie
Z każdego labiryntu jest wyjście
I ja znam na to metodę
Ale powiedzieć ci nie mogę
Dopóki
Nie zabijesz ślepego komiwojażera
W sobie
Ostróda, 22.04.2024
Spotkanie w kawiarni
— Pan tak coś pisze w skupieniu. Czy coś ciekawego?
— Nie, proszę pani, to tylko myśli urwane.
— Chętnie posłucham.
— Zawiedzie się pani, jest bałagan na tej kartce jak w damskiej torebce.
— Pan mnie chyba obraża lekko.
— Przepraszam, nie chciałem, ale zapewne ma pani tam ładowarkę do telefonu i kabelek. I mały pilniczek, i scyzoryczek, kosmetyki i śrubokręcik. Klucze do mieszkania w mansardzie i sto jeszcze innych rzeczy.
— Nie wie pan jeszcze, że mam tam w jednej kieszonce serce ogromne dla wszystkich. W innej przegródce mam uśmiech dla pana i szminkę mam też czerwoną, którą tak lubią mężczyźni. Mam też zdjęcie osób kochanych i słońce na dni ponure, i nieważny bilet na koncert, i pocztówkę z wakacji, którą dostałam, i kamyk zielony znaleziony nad morzem.
— Pocztówkę z wakacji? Starą?
— Za każdym razem, jak na nią spojrzę, to wiem, że o mnie ktoś, gdzieś tam, kiedyś pomyślał. Pan też ma takie wspomnienia? Czy tylko siedzi pan w kącie i skrobie, myśląc, że jest poetą?
— Rozumiem, że to mała zemsta za „bałagan w torebce”. Ładnie się pani śmieje. Nie jestem poetą, ot czasami jakieś myśli na papier przeleję.
— Ale siedzi pan w tej kawiarence nie bez powodu.
— Szukam inspiracji. I powiem pani, że mało mam w swej męskiej torebce. Portfel i klucze do auta, i słuchawki. Nie mam wspomnień jak pani i słońca.
— Słuchawki? Lubi się pan wyłączać, może nie lubi pan ludzi, ucieka.
— Nie, proszę pani. Lubię ludzi, ja ich obserwuję i opisuję, może nie dosłownie, ale z nich czerpię. Poza tym czymże jest aktor bez widowni?
— A jednak myśli pan o widowni i o podziwie?
— Wiem, to małe jest, ale takie ludzkie. Pani też o tym myśli.
— Pisząc wiersze, po cienkim lodzie pan chyba stąpa?
— Raczej to jak wyprawa małą łódką w nieznane. Wypływasz z przystani, ląd się oddala, za chwilę go nie widać. I nie wiesz: płynąć dalej czy zawracać? Płyniesz dalej. Gdy w końcu docierasz do celu, okazuje się, że tam nikt nie czeka. Ludzie zajęci swoimi sprawami nawet nie zauważyli, że przypłynąłeś.
— Chyba wszyscy tak mamy. Czekamy na wenę, która kiedyś przyjdzie niezapowiedziana i może odejść, nie żegnając się.
Odwróciłem spojrzenie na zegar na wieży ratuszowej. Pomyślałem, że się zasiedziałem. Rozejrzałem się po sali. Kawiarenka powoli się wyludniała. Przeniosłem wzrok na moją przypadkowo poznaną partnerkę do rozmowy.
Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem, że krzesło, na którym siedziała, nie jest zajęte, a kieliszek, z którego piła czerwone wino, jest pusty.
Ze świecy, która zgasła, unosił się jeszcze orientalny zapach wanilii.
Ostróda, 3.09.2024
Promień zachodzącego słońca
Mój i tylko mój jest ten promień
Po którym biegną do Słońca me tajemnice
Wzniosą się do słonecznej jasności
myśli moje
życie moje
moje wszystko
Aby unicestwić się tam na zawsze
Przeminąć jak fala na brzegu morza
Jak wyschła łza w oku na obczyźnie
Jak rzucone mimochodem dzień dobry
Wstępując na promień zabiorę ze sobą
To czego inni nie widzieli
Zdarzenia które ułożyły się w moje istnienie
w moje myśli
w moje życie
we wszystko moje
Rzeczy malutkie niezauważalne
Jak żołądź wpadający do jeziora
Zatrzymana kropla na zamarzniętej szybie
Biały motyl który na mnie usiadł
Wieczorem Słońce schowa się za równikiem
Zabierając mnie na południe
Nazajutrz powróci beze mnie
Na innym słonecznym promieniu
Ktoś inny znajdzie swe miejsce
Ostróda, 1.09.2024
Samotność w Queensferry
Na nadbrzeżnym głazie zatoki Firth of Forth
Wiatr samotność smaga
Wiatr targa przeszłością
Przyszłości nie przepowiada
Przy Forth Road Bridge siedzę
W ogromie mostu niezauważalny nieważny
Gdybym był poetą
Napisałbym o moście wiersz
Godny królewskiego dzieła