E-book
19.11
drukowana A5
67.11
Projekt Paradiso

Bezpłatny fragment - Projekt Paradiso


Objętość:
274 str.
ISBN:
978-83-8369-923-3
E-book
za 19.11
drukowana A5
za 67.11

Podziękowania

Największe i najcieplejsze podziękowania kieruję do mojej Róży, która stanowiła dla mnie latarnię w najmroczniejszym sztormie, oazę, przy której najlepiej odpoczywam i najsilniejszym wiatrem wierzącym we mnie i to czym się zajmuję. Oby nasza przygoda nigdy się nie skończyła. Kocham Cię najbardziej na świecie.

Bardzo dziękuję rodzicom. Mamo, Tato — stanowicie dla mnie wzór do walki o siebie nawzajem, o dzieci i o to w co wierzycie. Chciałbym móc już zawsze do Was wracać i przypominać sobie, co tak naprawdę w życiu się liczy.

Bardzo dziękuję mojemu przyjacielowi, Alanowi Krasuskiemu, który w pełni zaufał mojej działalności artystycznej, wspiera mnie przy technicznych rzeczach podcastu, bloga, zaprojektował genialną okładkę i dołożył do mojego życia nutę odjechanego humoru. Cieszę się, że nasze drogi przecięły się po raz kolejny.

Dziękuję rodzicom Róży — Mamuniu, Tatuś, dzięki Wam zrozumiałem na czym polega prawdziwie ciężka praca, zarówno o te rzeczy materialne, jak i te wieczne.

Dziękuję wszystkim najbliższym mi osobom, które dmuchają w mój żagiel i pragnął mojego rozwoju tak samo jak ja.

Dziękuję też wszystkim problemom, które napotkałem w życiu i dzięki którym jestem tu, gdzie jestem. Dziękuję za łzy i cierpienia, które mnie uszlachetniły. Dziękuję, że tworzycie mnie coraz silniejszym. Nie przestawajcie się pojawiać.

Dziękuję na końcu sobie, za to, że uwierzyłeś w siebie, dopiąłeś ten projekt pomimo wszelkich najróżniejszych przeciwności. Konsekwencja jaką udało Ci się teraz osiągnąć będzie procentowała.

Prolog

Rozdział 1

Amsterdam, jakiś czas po powrocie z Rajskiej Wyspy.


Siedzę u zaprzyjaźnionego zielarza. Za chwilę mam doświadczyć ostatniej sesji z „Naparem Bogów”, dzięki któremu uzyskam odpowiedzi na wszystkie moje pytania, wyjaśni wszelkie niejasności, jakie narodziły mi się przez ostatnie tygodnie. A może uzyskam w końcu pewność, co jest prawdą, a co iluzją? Pytam sam siebie, co mi dało zanurzanie się w świecie pozazmysłowym. Psychologia nie wyklucza istnienia duchowego człowieka. Mamy wewnątrz głowy, gdzieś w środku czaszki podświadomość. Ta duchowa potrzeba nie była kojarzona z odchyłami zdrowia psychicznego, a raczej skłaniała się do niewyjaśnionego obszaru duchowości ludzi. Każdy ma potrzebę duchowego oczyszczenia, katharsis, bycia blisko z kimś kogo można nazwać bogiem, gdziekolwiek by się ta wyższa istota nie znalazła. W końcu, wydaje mi się, że każdy agnostyk stawał się odrobinę wierzący, choćby nawet w coś zupełnie oderwanego od codzienności, jak choćby kosmici, albo siłę przyciągania dobra, albo wracającej karmy. Szukanie dowodów na to, że nasze życie ma znaczenie, szczególnie odzywa się, kiedy wali się świat. Największy realista i tak będzie desperacko wierzył, że jego chory krewny jakoś wyliże się z trudnej operacji — wierząc albo w ludzi, albo w coś duchowego, siłę sprawczą uwolnienie od problemu. Siedzę teraz w ciemnym pokoju i przyglądam się innym osobom przygotowanym już do rytuału. Zadaję sobie teraz pytanie najważniejsze — gdzie jestem na swojej drodze. Wiesz, co jest najgorsze w byciu człowiekiem? To, że ilekroć już wiesz, o co chodzi, to tym bardziej się gubisz. Im intensywniej dostrzegasz zależności, łączysz nową wiedzę z tym, co wiedziałeś już do tej pory, tym bardziej dostrzegasz braki i bezsensowność. Łączysz kropki i zamiast wychodzić wzór, schemat, to błądzisz, nie widać w tym żadnego połączenia. Im silniej kogoś kochasz, tym mocniej się później rozczarowujesz — jak już wiesz, że to bez sensu. Im bardziej chcesz zabawkę, tym mniej jest ci potrzebna i tym krócej się będziesz nią bawił. To, co miało sprawiać przyjemność, osłabia. Stajesz się pieprzonym specjalistą w jakiejś dziedzinie i potem nie ma już nic więcej. I co teraz z twoich wysiłków?

Zrozumiałem Natana, który chciałby w końcu poczuć się kochany. Chciałby wiedzieć więcej od innych. Jednak kiedy już poczuł kontakt z czymś więcej ponad zmysły znane większości — zaczęło się wszystko sypać. Pobyt trzech par na rajskiej wyspie doprowadził każdego do nowych wniosków. Zdystansowali się do swoich starych, utartych torów myślowych, wychowania, konwenansów, trendów, a otworzyli się na to, co tak naprawdę myślą i czują. Widziałem śmierć Ireny, powolne odpływanie z tego świata kobiety po trzydziestce, która chciała poprawić jakość życia swojego małżeństwa. Widziałem staczającego się w odmęty beznadziei Romana, który niczym feniks z popiołów podnosi się, i odkrywa, co zrobić, żeby poczuć szczęście. Ocucił się z tego bezsensownego snu zwanego ironicznie „codziennym życiem”. Wyrwany z rutyny czuł w końcu wiatr w żaglach, by być bardziej, czuć mocniej. By nie tylko ocierać się o życie, ale ocierając się o śmierć żyć w pełni tego słowa. Nie jedynie egzystować. Nie po prostu być i przeżyć. Nie tylko łączyć koniec z końcem. Grudzień ze styczniem. Żyć każdą sekundą. Każdym najkrótszym i najdłuższym dniem.

Dobrze poznałem Marcina, zepsutego przez prochy i jego zmęczoną monotonią żonę — Agatę. Widziałem i jak we śnie, jedynie obserwowałem. Nie mogłem ani trochę interweniować w falę tragicznych wydarzeń, które po sobie następowały. Nieuchronnie jak lawina spadły na tę wyspę cierpienie i rozpacz. Każdy normalny mógłby zatrzymać to wszystko. Wystarczyło się zatrzymać i pomyśleć. Tylko kto tu jest normalny? Ja jestem wariatem, czy Ty? Obserwowałem życie Marcina i Agaty, Romana i Ireny oraz Natana i Alicji. Niczym niemy widz obserwowałem to, jak żałośnie trzy pary marnują swoje życia. Byłem obok nich. Postaram się wypomnieć ich wady i wskazać, jak powinni pokierować swoim życiem, by zaznać szczęścia. Bo na tym chyba każdemu z nich zależy, czyż nie? Nie zależy na tym każdemu z nas? Tobie nie zależy?

Zbliża się zielarz z kubkiem naparu dla każdego. Wypijam zawartość i wsłuchuję się w dźwięk muzyki. Ze starego radia na kasety leci Jimiego Hendrixa — All along the Watchtower. Ten wyjątkowy utwór otwiera mi po raz kolejny drogę przez mękę do poznania prawdy. Rozliczę się z tym raz a porządnie. Per aspera ad astra.

Rozdział 2

Na wyspie. Dzień drugi, 4:30 rano. IRENA


Mogłam nałożyć chociaż skarpety. Ból w stopach nie mija, jak się spodziewałam. Co chwila ranię się coraz mocniej. Sprawiam sobie cierpienie do tego stopnia, że bieg zamienia się w ostrożne przeskakiwanie z miejsca na miejsce w stronę hałasów. Czuję, że w okolicach śródstopia rozcięłam sobie skórę. Jednak bieganie boso po lesie o czwartej nad ranem na wyspie na tyle dużej, żeby się zgubić, ale też na tyle małej, żeby było to ironiczne — to nie był najlepszy pomysł. Czuję, że wpadłam w tarapaty. Biegłam w poszukiwaniu męża. Mojego kochanego Romana. Zwabiły mnie odgłosy wołania o pomoc pomiędzy drzewami. Zeskoczyłam ze ścieżki i szłam w kierunku dobiegających odgłosów. Rzężenie i charczenie przypominało teraz mniej wołanie o pomoc, a bardziej jęki skrzywdzonego zwierzęcia. Widzę jakąś jaśniejszą plamę wyróżniającą się w mrocznym lesie. Po chwili dopiero zdałam sobie sprawę, że przede mną nie leży głaz. Kamienie nie mają sierści ani wystających ogromnych kłów. To dzik złapany w pułapkę. Ogromny dzik. Im bardziej wierzgał, tym bardziej zaciskał się kolcowy wnyk na racicy.Postanowiłam, obserwując wciąż dzika, delikatnie się wycofać. Jednak w pewnym momencie poczułam, że coś oplata moje obie nogi nisko, przy kostkach. Poczułam, jak coś ciągnie mnie do tyłu za obie nogi jednocześnie i upadłam na miękki mech. Kiedy się odwróciłam, dostrzegłam bambusowe tyczki trzymające moje stopy na wysokości kostek. Tyczki zacisnęły się teraz bardzo mocno i podciągały moje stopy do góry. Chciałam rozejrzeć się, żeby zobaczyć kto trzyma tyczki, ale nikogo nie widziałam. Teraz zaczęły unosić się moje uda. Następnie mój brzuch ciągnął do góry. Najpierw usłyszałam, a potem poczułam jak gruchoczą się moje biedne kostki. Z bólu wrzasnęłam, jednak kiedy dyndałam już głową w dół, opuściły mnie wszystkie siły. Ktoś ewidentnie chce mnie zabić.

Rozdział 3

Jakiś czas po powrocie z Rajskiej Wyspy. Sondująca wizyta u psychologa.


W pokoju czułem się jak w ulubionej restauracji, do której chodzi się przy każdej możliwej okazji. Wiecie, taka knajpa, gdzie zwykle przychodzisz, żeby napić się kawy. Tam, gdzie znają cię z imienia i wiedzą, co zamówisz w zależności od grymasu na twarzy. Jak Central Perk z Przyjaciół, albo Mc’Larens Pub z innego serialu tego typu. Zjeść, napić się wódki z przyjacielem. Siedziałem w wysprzątanym do perfekcji pomieszczeniu, który z aptekarską starannością był doprowadzany przez kogoś zawsze do identycznego stanu. Automat do kawy zawsze idealnie funkcjonował i podawał zawsze tak samo smaczną kawę. Nawet cukier, który dodawałem do kawy, zawsze miał taką samą intensywność. Czułem się jak w filmie science-fiction o utopijnej wiosce doskonałych ludzi. Jednak ze mną było coś nie tak. To ja raz przesładzałem, a raz nie dosładzałem, nabierając różne ilości na łyżeczkę. Białe ściany, jasne drewno, przyjemny zapach wanilii nadawały temu miejscu atmosferę przyjaznej powtarzalności. Żadnej spontaniczności, żadnej niespotykanej sytuacji. Wszystko jak w szwajcarskim zegarku, niezawodnie poprawne. Atmosfera sprzyjała opowiadaniu o złych rzeczach, problemach, bo jakby w tym miejscu Krzysiek panował nad doskonałym światem. Wychodziłem od niego z przeświadczeniem, że wszystko będzie dobrze. Chodzę do Krzyśka bardzo długo. Z przerwami dłuższymi i krótszymi. Na początku z palącej potrzeby. Wygoniła mnie nowa partnerka. Potem przez pewien czas ze zwyczajnej sympatii do psychologa wpadałem na kawę. Najczęściej gadaliśmy o ekstraklasie i olsztyńskim Stomilu. Zdarzało się też rozmawiać o związkach. Jak kumpel z kumplem, a nie lekarz z pacjentem.

Jednak spora część mojego czasu w tym gabinecie to było leczenie popapranej osobowości. Charakteru skrzywionego przez wszystko, co mnie na tym świecie spotkało — i złego i dobrego. Przychodziłem złamany, chory. Jednego jestem pewien. I tak, zdaję sobie sprawę z tego, jak to brzmi. Mimo wszystko, taka jest prawda — u niego czułem się lepiej niż w domu.

— Jak wycieczka? Udana? — z jak zwykle ogromnym entuzjazmem rozpoczął rozmowę od small talku Krzysztof, wyrywając mnie z zamyślenia. Był szczerze uśmiechnięty.

— Oczywiście! — odrzekłem udając pewność siebie. Jednak w głębi siebie byłem mało przekonany. Sięgnąłem do pomiętej, pożółkłej kartki trzymanej w kieszeni. Jak za mgłą widziałem tę chwilę, kiedy ledwie ogarnięty po rozwodzie rozmawiałem o psychoterapii z Alicją. Teraz jak obrazki po traumie pokazują mi się przed oczami sceny z wyspy. Spadający z urwiska człowiek. Zapłakany synek. Marcin, jego kobieta. Boże co tam się wydarzyło w tak krótkim czasie!

Ten wariat nie jest mi potrzebny — krzyknąłem wtedy na nią pierwszy raz. Moja ówczesna partnerka po jakimś czasie uznała, że gdyby nie jego pomoc, nigdy nie odzyskałbym zdrowia psychicznego. Spojrzałem na naznaczoną czasem kartkę i pomyślałem, że to wszystko jest niewymierne. Nie mogę wprost stwierdzić, ile czasu chodzę do psychologa. Ile to jest na przykład piętnaście lat? Mojego życia? Życia Krzyśka, Alicji. Czy też każdego innego człowieka. Każdy moment, każda chwila, jakby rządziła się swoimi prawami tego, jak długo ma trwać. Tak samo było z pobytem na rajskiej wyspie. Tylko wyspa wie, ile spędziłem tam czasu.

— Było wspaniale, naprawdę bardzo się cieszę z tego wyjazdu — stwierdzam po krótkim namyśle ze sztucznie przyczepionym uśmiechem.

Część I — Witaj w hotelu
MARINA

Rozdział 4

Lekcje małżeńskie numero uno — Irena


Jestem żoną Romana od pięciu lat. Zrozumiałam swoje błędy całkiem niedawno. Uciekł od swojej poprzedniej żony tylko po to, by trafić jeszcze gorzej — na mnie. Jego była pozwalała mu iść się napić piwa z kolegami i wychodzić samemu na siłownię. Ja go stłamsiłam jak w imadle. Chłopina tyle ze mną wytrzymał, że nie może nadziwić się teraz, ile mu swobody daję w związku. Zrozumiałam, o co chodzi w byciu w związku. Odkryłam tajemnicę szczęścia w rodzinie. To niezwykłe, że dopiero po pięciu latach bycia dyktatorką w naszym małżeństwie zrozumiałam, że ja nie byłam z tym szczęśliwa. Rozmowa z psychologiem otworzyła spektrum mojego postrzegania świata poza moje ograniczone rozumienie. Matka mnie tak wychowała, by wpakować partnera pod bucior, ale żeby mu było tam dobrze. Jak to mówią: może i mąż jest głową rodziny, ale żona jest jej szyją i wedle chęci, jak chce, tak tą głową kręci. Potem dotarło do mnie, jak głupie jest takie myślenie. Zrozumienie różnic pomiędzy moimi potrzebami, a tym co oczekiwał od życia Roman, było dla mnie tak przełomowe, jakbym odkryła jakiś tajemny spisek Iluminatów. To wszystko się tak pokrywa ze sobą. To nieodłączny element sukcesu w życiu. Nic nie będzie wychodziło i nie będzie się czerpało radości z życia, jak w domu ma się „Sodomę”.

Rozdział 5

W samolocie, w drodze na Rajską Wyspę.

Dzień pierwszy, 8:30 ROMAN


Boże, jak ja się cieszę, że lecę na rajską wyspę! To nie jest tak, że nie lubię swojej pracy i odliczałem ostatnie pół roku z zegarkiem w ręku do kolejnego urlopu. Lubię to, czym zajmuję się w firmie reklamowej. Zlecenia, kosztorysy, negocjacje. Robię dużo i mam z tego całkiem fajny chlebek. Zawodowo mi się ułożyło, nie mam co do tego wątpliwości. Zasłużony czas urlopu smakuje tylko wtedy wyjątkowo dobrze, jak się człowiek napracuje. To tak jak zobaczyć ciężko zarobione pieniądze. Obejrzeć z daleka dzieło, nad którym spędziło się dużo czasu, wylało się dużo potu i łez. Więc zawodowo spełniony Polak jedzie ze swoją żoną na wymarzony urlop.

Spojrzałem na nią teraz, w samolocie i myślę za jaką cholerę ja wyszedłem. Małżeństwo, jak ciężka choroba, toczyła się w moim krwioobiegu, wyniszczając człowieka do reszty. Takie odczucia towarzyszyły mi praktycznie od samego początku. Matko, to już prawie 7 lat! Na skraju załamania nerwowego wołałem do jej świadomości, że czas na zmiany. I mam zmiany! Od kilku tygodni moja piękna, rudowłosa żona leczy się u psychologa. Zmieniła bardzo mocno swoje zachowanie w stosunku do mnie. Mógłbym pokusić się wręcz o stwierdzenie, że od kilku tygodni jest wymarzoną żoną każdego faceta. Do tańca i do różańca. Pośmieje się ze mną, napije się piwa, a i przytuli i powie przyjemne słowo. Wysłuchuje mnie ostatnio bardzo intensywnie. Widocznie bardzo jej zależy na tym, żeby przejść nie tylko przez ten kryzys, ale żeby naprawdę nasze małżeństwo nabrało nowej, lepszej jakości. Rozglądam się po twarzach innych pasażerów. Widzę zmęczone, niewyspane oblicza. Każdy w środku ma swój Apartheid i Wietnam. Każdy przeżył swoje życie z różnymi wojnami, układami, polityką. Maski, które codziennie musiały zakrywać wrażliwość i ból istnienia, będzie można tutaj zdjąć. Przyglądam się blondynce, która ma bardzo zatroskane oczy. Wgapia się w podłogę, nerwowo pocierając kciuk o palec wskazujący prawej ręki. Zdenerwowana kątem oka łypie na partnera, który siedzi obok. Minę również ma nietęgą. Pewnie się pokłócili. Chciałbym powiedzieć jej — rozmawiajcie, dogadajcie się, na pewno konstruktywna wymiana myśli wyjdzie wam na korzyść. Jednak sam nie chciałbym tego usłyszeć w chwili, kiedy byłbym tak zły na Irenę, że nie mógłbym nawet na nią patrzeć. Kiedy nasz wzrok się spotkał, postanowiłem uśmiechnąć się i machnąć do niej ręką. Przenajświętsza Anielo, jakie ona ma piękne oczy! Uśmiechnęła się bez nadmiernego entuzjazmu, a prawa ręka drgnęła jej w geście, jakby strącała leniwą muchę. Nagle coś trzasnęło. Samolot doznawał turbulencji. Wszystko w moment zaczęło chybotać a metal szczękał i męczył się pod naporem wiatru. Zbliżało się lądowanie. Spojrzałem znowu na Irenę. Jej czujność została postawiona do pionu w kilka sekund.

— Hej, królewno, wstawaj powoli.

— Mam straszliwy jet lag. Jeszcze nie wylądowaliśmy, a już napieprza mnie głowa — powiedziała niskim tonem. Zachrypiały głos wydawał się obcy. Wzrok odzwierciedlał obawę przed rozbiciem się o wyspę.

— Przykro mi. Weźmiesz tabletki i ci przejdzie, zobaczysz. Jak tylko wylądujemy, to już ci wszystko minie, zobaczysz. Ta wyspa jest magiczna, wiesz? — udawałem, że w ogóle nie przejmuję się wstrząsami w samolocie.

Uśmiechnęła się blado i chwyciła moją dłoń. Ciepła, trochę zaspana — w takim stanie bardzo ją lubiłem. Śpioszek. Wydawała się bezbronna, niegroźna, przyjemna. To tylko pokazuje jak skrajnie ludzie potrafią się zachowywać. Znałem całe spektrum jej możliwości i zdarzało się, że mi przywaliła z otwartej dłoni, a czasami była właśnie jak teraz, jak zsiadłe mleko. Kiedy w końcu samolot się zatrzymał a silniki ucichły zrobiło się bardzo głośno. Każdy chyba musiał podzielić się swoimi obfitymi myślami, jakie pojawiły im się po wylądowaniu. Jak przez cały lot niemal każdy milczał, tak teraz wszyscy chcą wyrzucić natłok myśli. Jak śmieci z przepełnionego kosza. Na pokładzie samolotu było łącznie jakieś pięćdziesiąt osób. Staliśmy w korku do wyjścia z samolotu. Ci z klaustrofobią rzucali się w pierwszej kolejności, rozpychając się łokciami, a ja z Ireną czekaliśmy, przesuwając się z prędkością jednego kroku na minutę. Niosąc bagaż podręczny, zapytałem Irenę, gdzie ma torebkę. Zapomniała o niej. Musiała więc, rozpychając się, wrócić do swojego miejsca, a ja w tym czasie szedłem dalej, analizując czy czegoś jeszcze nie zapomnieliśmy. Uczucie ściśnięcia jak sardynki w puszce nie tylko nie było komfortowe, ale powoli zaczynało mnie drażnić.Nagle dotarło do mnie, że przede mną stoi piękna blondwłosa dziewczyna. Po dość długim namyśle postanowiłem powiedzieć jej, że szura szalikiem po brudnej podłodze. Odwróciła się, jakby usłyszała, że obok przelatuje gdzieś ta sama mucha, co ją wcześniej strąciła. Powoli wiodła wzrokiem w moją stronę i znowu patrzyła pochylona, przed siebie. Włosy na chwilę rozchyliły się tak, iż dostrzegłem, że ma słuchawki w uszach. Dotknąłem jej ramienia.

— Przepraszam, ale brudzi pani sobie szalik — powiedziałem, kiedy całym ciałem odwróciła się w moją stronę i zdjęła słuchawki.

Przyjrzałem się jej. Poczułem, jak krew wypełnia wszystkie najmniejsze żyłki mojej twarzy, powodując, że robię się czerwony.

— Dziękuję — uśmiechnęła się, a po chwili zmarszczyła czoło — Widzieliśmy się na lotnisku — dostrzegł, że zapala jej się lampka w głowie, oznajmiając, że w końcu znalazła połączenie dwóch oddalonych daleko od siebie faktów — No tak! — pisnęła — Już kojarzę — rzuciła okiem na obrączkę — jest pan z żoną?

— Tak, wróciła się po torebkę. A ty z kimś jesteś? — dopiero jak to powiedziałem, zrozumiałem jak głupio to zabrzmiało. A może tylko w mojej głowie tak źle mogło zostać to odebrane? Kiedy dorośli ludzie w podobnym wieku przechodzą w Polsce z Pan na Ty?

— To mój chłopak, Natan — wskazała na szerokiego karka, który już przechodził przez przednie drzwi wyjściowe. — Więc do zobaczenia gdzieś na wyspie — powiedziałem, po części ze strachu przed karkiem, a trochę ze strachu przed Ireną, która mogła już wracać gdzieś z torebką.

Często tak bardzo zależało Irenie na tym, żeby poczuć się przy mnie bezpieczną, że potrafiła dokonywać niedorzecznych czynności. Pamiętam, jak na początku małżeństwa nie pozwalała mi iść do łazienki, kiedy byliśmy u nowo poznanych gości. Bała się, że zapytają ją o jakieś intymne sprawy i ona się zawstydzi. Szaleństwa wracały za każdym razem, kiedy wychodziła poza strefę komfortu. W tym momencie jednak posłusznie szła wśród innych ściśniętych jak śledzie ludzi w wąskim korytarzu, jednak nie spuszczała ze mnie wzroku. Dostrzegła więc niewątpliwie moją rozmowę z blondyną. Gdy szliśmy wybrzeżem spodziewałem się, że zaraz zapyta: „co, podoba ci się bardziej, niż ja, nie? Może się z nią ożenisz, co?”. Zwykle to robiła, kiedy spotykała potencjalną konkurencję, wchodzącą ze mną w interakcję. Szantaż emocjonalny, w którym zmuszany byłem zawsze oddawać jej uwielbienie, nie pozwalając sobie na szczerość nawet z samym sobą. Wygląda jednak na to, że zmiany jakie zaszły w Irenie dotyczą również tego obszaru naszych rozmów. Dała mi również w tym przestrzeń, w której czułem się bardzo dobrze. Ciekawe, jak długo wytrzyma, myślałem, przyglądając się jej bardzo uważnie. Musiała się pewnie mocno powstrzymywać, jednak twardo tłumiła to w sobie i zapytała tylko:

— Dajesz sobie radę z tymi bagażami?

— Taa — pokiwałem głową i uśmiechnąłem się.

Zawsze robiłaś ze mnie wielbłąda, więc się przyzwyczaiłem do dźwigania wszystkiego na własnych barkach. Tak samo jak z resztą wszystko, co wiązało się z naszym związkiem, dźwigałem sam i bez żadnego wsparcia. Przez myśl przeszło mi jeszcze, że sama by sobie na pewno nie poradziła, jednak nie byłem typem aferanta. Nie chciałem, żeby znała choćby nawet dziesięć procent moich myśli, kiedy się na nią wściekałem. Wolałem zawsze zostawić to na bezpieczną rozmowę w domu, blisko siebie, i bez osób trzecich. Kto wie, może gdybym był dupkiem, to bym miał lepsze życie? Ja na pewno tego nie wiem. Wiem, że dziewczyna się stara, by było lepiej. Muszę się z tego cieszyć. Muszę.

Rozdział 6

Uświadamiam sobie, że nie uczestniczę w tym życiu. Jestem ciałem w Amsterdamie, a przyglądam się temu wszystkiemu tylko z ukrycia. Jakbym był duchem przenikającym nawet kości i drobne, skrywane myśli. Mam się na nich poznać. Zrozumieć swoje myśli. Zaakceptować i dać sobie prawo do tego, że uczucia się mogą pojawić, że mam wpływ na to co z nimi zrobię. Zmienić siebie. Więc świadom, że przypatruję się z ukrycia, pracuję nad zapamiętaniem wszystkich detali. Obserwowanie trzech par w samolocie było naprawdę ciekawym zjawiskiem. Roman analizował w głowie to, co mogą myśleć współpasażerowie i robił sobie podsumowanie z ostatniego półrocza w pracy. Alicja i Natan byli na siebie obrażeni. Natan był zły za to, że Alicja go wygoniła do psychologa, a Alicja chciała się zemścić za jego przypływ silnej agresji jeszcze na lotnisku w Polsce. Potem, kiedy przesiedli się w Lisbonie, Natan poszedł po rozum do głowy i nie wykrzykiwał już nic do swojej partnerki. Znają się od kilkunastu miesięcy, jednak dopiero teraz odkrywają przed sobą to, co każda para musi o sobie wiedzieć, jeśli muszą spędzać więcej czasu niż tylko z doskoku. Marcin, elegancki, dystyngowany pan w średnim wieku, z modnym trzydniowym zarostem, marynarką na koszuli, sygnetem na palcu serdecznym lewej ręki i trzynastocalowym macbookiem schowanym w podręcznej teczuszce. Agata, jego żona, siedziała obok. Nie mniej elegancka i dystyngowana. W końcu odpowiednio dbała zarówno o siebie jak i o wygląd męża. Pozostawiona dwójka dzieci w domu, nastolatkowie, cieszą się z wolnej chaty i odbywają właśnie swoje pierwsze poważne zawody z alkoholem.

Agata i Marcin. Funkcjonują jak osobne jednostki, które planują życie obok siebie. Nie są na siebie obrażeni, jednak nie można o nich powiedzieć, by pałali też żądzą namiętności rodem z tureckich tasiemców. Marcin to nie Rajesh, który wbrew bossom mafii tureckich kebabów, spędza upojną, niemożliwie magiczną, pełną fajerwerków, oczywiście nieprzespaną noc z Hassanną, a raczej Agatą. Jadą odpocząć. Rozerwać się i przybliżyć do siebie — z goła różniące się od siebie słowa rozumiane są z jeszcze większym rozstrzałem przez Marcina i Agatę. Agata przyjechała, żeby mogli się do siebie zbliżyć, a Marcin chce się trochę rozerwać. Roman i Irena są poukładanym małżeństwem, bez dwóch zdań. Zarówno Irena, jak i Roman, dobrze rozumieją swoje obowiązki w życiu we dwoje. Roman zarabia odpowiednią ilość pieniędzy, a Irena odpowiednio do zarobionych pieniędzy potrafi z wyjątkową skutecznością je wydawać. Roman walczy z wypadającymi włosami różnymi specyfikami. Nadal wierzy, że będzie jeszcze mógł zarzucić grzywę do tyłu i spiąć w cebulę tak, jak to się teraz nosi. Co jednak można powiedzieć o Irenie? Bardzo zadbana i nietuzinkowa babka jest z tej Ireny, wiecie? Ma olej w głowie, jak to mówią. Potrafiła zarówno się urządzić, jak również uświadomić sobie, co zrobiła źle i walczyć o to, by to naprawić. Zuch dziewczyna. Ciekawe tylko, czy nie jest dla nich za późno.

Przy lądowaniu wszyscy równo modlili się o to, by nie rozpieprzyć się gdzieś na tej wyglądającej niepozornie, małej wyspie. Samolotem trzęsło tak bardzo, że wszystkich zemdliło, a parę osób nie wytrzymało i puściło pawia. Stękający i niemal przełamany samolot pod wpływem wiatru i ciśnienia w jakiś sposób jednak to przetrwał. Kiedy schodzili poniżej chmur wszystko wydawało się jak ze snu. Malutkie ekraniki wydawały się być podłączone do kablówki, przedstawiające dziewicze wyspy z Cejrowskim. Niektórym pasażerom przyszło do głowy, że to miejsce, gdzie właśnie bezpiecznie wylądowali to raj, po którym idzie się po śmierci. Bo każdy z nas niebo wyobraża sobie inaczej, wiecie? Z wrażenia nikt nie czuł ciężarów bagaży. Najwięcej mógłby narzekać Roman, bo Irena z przyzwyczajenia trzymała w ręku jedynie swoją największą torebkę, jaką tylko mogła spakować do samolotu. Miała w niej wszystko, co niezbędne dla kobiety, żeby przeżyć na rajskiej wyspie przez cały tydzień. Nie licząc ciuchów, komputera, butów, kosmetyków i dwóch poduszek, które były spakowane w bagażu dodatkowym, które targał Roman.Irena walczyła z myślą, by dowiedzieć się czy Roman flirtował z blondynką z długimi łydkami celowo, czy coś się wydarzyło. Nie potrafiła znieść myśli, że jej facet ma tupet i zagaduje do innych tak ładnych lasek. Jednak rozsądek podpowiadał jej, że to przecież nie przyłapany na zdradzie Roman jest winny jej myślom, a jej chory mózg podpowiada zmyślone scenariusze. Przecież ona mogła zapytać tylko o godzinę i wymienili kurtuazyjną rozmowę o samopoczucie w stylu brytyjskiego howareyou. Ale nie, musiała zużyć ogromnych pokładów siły na to, by nie zaatakować Romana, a tej flądrze nie wydrapać oczu ze złości. Po kilkunastu minutach spaceru wszyscy dotarli do hotelu, gdzie mogli się rozpakować i przygotować do posiłku po długim locie. Po zajechaniu windą na siódme piętro Marcin i Agata poszli w prawo od windy do pokoju 713, a Natan i Alicja poszli w prawo do pokoju 711. Chwilę rozglądali się po pokojach w apartamentowcu. Mieli tam doprawdy wszystko. Na każdym piętrze był jeden pokój w standardzie prezydenckim. Po rozpakowaniu rzeczy i poukładaniu ich na półkach złożyli plecaki i torby w pobliżu łóżka. Zgodnie postanowili uciąć sobie krótką drzemkę, bo bardziej byli zmęczeni od podróży niż głodni. Zajęło im to godzinę.

Roman i Irena wjechali również na siódme piętro, ale drugą windą, a przy wyjściu szli w prawo i zajęli pokój numer 705. Postanowili, że rozpakują rzeczy później. Sprawdzili tylko czy pochowane po kieszeniach toreb pieniądze są dalej na swoim miejscu. Po szybkim prysznicu i przebraniu się pośpieszyli do restauracji znajdującej się na pierwszym piętrze. Zajęło im to wszystko czterdzieści minut. Jednak Natan i Alicja poradzili sobie najszybciej. Zdenerwowany Natan wpuścił Alicję jak gentelmen, a kiedy tylko wszedł, trzasnął drzwiami tak, iż wszyscy na chwilę zamarli na całym piętrze. Alicję przeraził huk najbardziej. W wąskim korytarzu ciężko było się minąć, mimo to Natan szedł z ogromną torbą po prawej stronie, podniósł ją, żeby wyminąć filigranową dziewczynę, jednak uderzył ciężką torbą Alicję w głowę. Na to przykucnęła i złapała się za głowę. Emocje buzowały w ich głowach jak pszczoły w roju. Natan w amoku rzucił na środku sypialni torbę i położył się na niej. Alicja nie mogła uwierzyć własnym oczom. Jej chłopak okładał pięściami z ogromną siłą leżącą torbę z ubraniami.

— Stój! Przestań! — wydarła się Alicja. Natan czerwony ze złości i zmęczony od zmagań odwrócił głowę i pytającym wzrokiem patrzył na zatroskaną twarz Alicji — Tam jest mój tablet — powiedziała cicho.

Przypomniała jej się scena, kiedy się pakowali. Pytał, czy nie ma tutaj nic, co mogłoby się połamać. Powiedział, że czasami na lotnisku woli usiąść na torbie niż na brudnych ławkach. Teraz widzi, po co służyła mu torba — stanowiła jego przenośny worek treningowy do wyżywania się. Zamiast przeklinać, kłócić się, czy bić swoją kobietę — bije ubrania. Zapomniawszy o tym wpakowała tam iPada, którego dopiero zaczynała spłacać. Natan odskoczył od torby i z wściekłością patrzył raz na torbę, a raz na Alicję. W głowie miał pustkę. Czuł wstyd i jeszcze większą wściekłość, ale tym razem na siebie. Ostrożnie odpięła zamek z bocznej kieszeni i otworzyła tablet z pokrowca. Na widok pokruszonego na kawałeczki ekranu jej twarz wygięła się w strasznym grymasie.

— Chodź na obiad, zaraz umrę z głodu — powiedziała chłodno, bez emocji i szła w stronę wyjścia. Nic nie komentując, Natan wstał i grzecznie poszedł za Alicją. Ich pobyt w pokoju trwał 6 minut.

Rozdział 7

Na wyspie. Dzień pierwszy, 11:30


Plaża mamiła błyskotkami lśniącymi ciepłym przedpołudniowym światłem. Nie raziły, a zdawały się pieścić oczy swoim blaskiem. Ogromny ocean, jak również sam niezwykły skrawek ziemi, niespodziewanie pojawiający się na tafli wody, zdawały się przekazywać wszystkim przybyszom, że są w raju. Wyspa pośrodku błękitnej toni przypominała kojącą oazę na surowej pustyni. Tubylcy zatrudnieni przez hotel mawiali, że dawno temu właśnie tutaj mieścił się Eden — rajski ogród przedstawiony w Biblii.Ciekawe, skąd niby mieli Biblię, skoro to ich tradycja od kilku tysięcy lat. Nikomu jednak to nie przeszkadzało. Raz, że większość przyjeżdżających była tak pochłonięta tym, co widzieli, że nie zwracali uwagi na to, co jest im mówione. Dwa, że Biblia jest jedną z najbardziej rozpowszechnionych książek na świecie i wzmianka o Adamie i Ewie nie dziwiła nikogo. Można było uwierzyć w każde kłamstwo. Byle być właśnie w tym miejscu. Tak samo naiwni byli polscy turyści siedzący przy jednym stoliku posadzeni przez kelnera o imieniu Gustavo. Sycylijczyk znalazł tu pracę jak był bardzo młody i szalony. Żyje tu od niemal dwudziestu lat i jest to dla niego praca marzeń. Choć nie raz tęsknił za rodziną, uznał, że na pewno radzą sobie bez niego całkiem tak samo, jakby miał z nimi spędzać tą drugą połowę swojego życia. Hotel Marina okazał się dla niego łaskawy. Niektórzy goście nie byli tak porządnie obsłużeni na swoich wakacjach życia w czasie, kiedy on zaznawał widoków i wygód każdego jednego dnia. Wskazał stolik najpierw białej parze, która ze smutnymi oczami szukała miejsca do zjedzenia posiłku.

Natan, wyższy o niemal dwie głowy od Gustavo zajmował przestrzeń półtorej osoby. Był łysy i chociaż nosiłwyprasowane jeansy, czarne pantofle, rozpiętą białą koszulę i lśniące złote łańcuchy na szyi i prawym nadgarstku — to daleko mu było do gentelmena. Twarz sposępniała, jakby każdego obcinał wzrokiem z charakterystycznie wychyloną do przodu głową. Jeansy miała też jego towarzyszka, jednak jakiś zwierz odgryzł jej nogawki na wysokości majtek. Jakby zabrała je komuś, komu lew odgryzł nogi do samego tyłka. Usiedli grzecznie prowadzeni przez płynną angielszczyznę Gustavo.

— Może podać wodę? — zapytał Gustavo, jak tylko goście usiedli przy stoliku. Widok, jaki zastali, siadając na wyznaczonym miejscu, nie pozwolił jednak skupić się na tym, co wyrzekł Gustavo. Ciężko ocenić, kto był pod większym wrażeniem widoku na ogromną piaszczystą plażę oraz na błękitną wodę zlewającą się na horyzoncie z krystalicznie czystym niebem. Dochodziła godzina dwunasta i skwar palącego słońca podniósł temperaturę na wyspie o kilka stopni w górę, na co Natan zareagował, rozpinając kolejny guzik koszuli.

— Przepraszam najmocniej — z letargu wyrwały ich włoskie, taktowne, gładkie słowa — może podam wodę — zapytał ponownie po angielsku.

— Si, bene — uśmiechnęła się Alicja do Gustavo, który zareagował spontanicznym radosnym śmiechem.

— Już śpieszę, bella — rzucił Gustavo, po czym prysnął, nie czekając na reakcję napakowanego bladego mężczyzny.

Nie przerwali sobie dojrzewającej wciąż ciszy pomiędzy nimi. Przyglądali się jedynie obrazkowi znanemu do tej pory z paneli reklam wycieczkowych i czekali, aż to drugie wyjdzie z przepraszającą dłonią na zgodę. W tym czasie znikąd pojawiły się szklanki z głośno szeleszczącym i strzelającym lodem w środku oraz cztery pólitrowe butelki z wodą, dwie gazowane i dwie bez gazu. Natan chwycił butelkę gazowanej stojącą najbliżej niego i nie zważając na szklankę, opróżnił całą butelkę w ciągu chwili. Otarł buzię wierzchem dłoni i głośno cmoknął.

— Aaah! Marzyłem o tym! — zawołał radośnie Natan.

Przeżywa teraz rozwód i Alicja stara się za wszelką cenę zrozumieć jego zachowanie. Jednak tego, co zastała podczas zameldowania do pokoju i ich pierwsze kilkanaście minut w tym hotelu to coś zupełnie różnego od tego, co sobie wymarzyła. Przypatrywała się mu wnikliwie. Czuła się oszukana. Kiedy nocował jeszcze z poprzednią kobietą, a Alicję miał z doskoku — czuła się fantastycznie. Uwolniła go od zgryzoty nieszczęśliwego małżeństwa, a sama teraz brnie w związek bez przyszłości. Mając dwadzieścia dwa lata poleciała na drugi koniec świata z facetem, z którym do tej pory łączyło ją łóżko i wspólne kolacje. Nie liczyła setek rozmów przez telefon oraz tysięcy smsów wymienionych w trakcie półtora roku zdrad Natana. Nie zastanowiła się, że poznając go od tak zwanej kuchni, będzie musiała liczyć się z rozczarowaniami typowymi dla świeżych związków. Jednak zwykle to on wychodził z ręką na zgodę. Teraz się zaciął i myśli. Jakby wszyscy umilkli, pewnie słychać by było, jak pracuje ta jego maszyna skryta pod niekończącym się czołem. Patrzy w tym samym kierunku, co Alicja. A myśli o tym, dlaczego w zasadzie się tak zachował. Analizował swoje życie. To jak poznał się z Marzeną, obecnie byłą żoną. Ta szczenięca miłość przerodziła się w coś rzeczywistego. Coś jednak pękło. Coś zaczęło się nie układać. Rozpadać. Zarówno Marzena oddaliła się od niego jak i on oddalił się od niej. To działo się stopniowo. Podjął głupią decyzję, bo tak był wychowany. Rodzice powiedzieli, że nie będą go wspierać, jeśli nie weźmie ślubu. I czas, kiedy mieszkali przed ślubem, był dla niego momentem rozłąki z rodziną. Coś, co Gustavo uznawał za wyzwolenie od jarzma, tak dla Natana było to najgorsze uczucie z możliwych, kiedy rodzice nie odbierali od niego telefonu i oddalili się od niego. W trakcie rozmyślania nad życiem, niespodziewanie pojawił się kelner i przyjął pokracznie złożone po angielsku zamówienie od Natana. Alicja wskazała palcem na swojej karcie homara na maśle z kaparami i limonką, a Natan poprosił o krewetki tygrysie z frytkami. Złość nie pozwoliła mu poszaleć w tym, co oferowała miejscowa kuchnia i kiedy tylko zobaczył w menu to danie, wiedział, że na pewno nie wyjdzie stąd głodny. Do picia Alicja wskazała prosecco, a Natan wziął gin z tonic’iem i małego Budwiesera. Po wysłuchaniu zamówienia Gustavo dopytał czy to wszystko, na co Natan odpowiedział, że definitywnie koniec zamówienia. Wtedy Gustavo zrobił gest, z którym najwidoczniej się już urodził. Nie musiał specjalnie go ćwiczyć, a było nader wzniosłym i cenionym gestem kelnerów na całym świecie. To takie przechylenie całego ciała wraz z głową i pomachanie prawą dłonią, mówiące: „już się robi”. Alicja przez chwilę się wahała, ale postanowiła przerwać tę niemądrze piętrzącą się ciszę.

— Bardzo dobrze sobie poradziłeś, kochany — szczerze i bez przekąsu pochwaliła go Alicja w momencie, kiedy Gustavo oddalił się na bezpieczną odległość, by tego nie słyszał.

— Pieprzysz — warknął przez zęby Natan — tylko nie kpij teraz ze mnie, błagam cię. Przez kilka chwil Alicja chciała jeszcze wtrącić coś, co miałoby przekonać Natana. Wiedziała jednak, że przez skorupę zdenerwowania teraz nie ma szans się przedostać. Kiedy już zrezygnowała na dobre z rozmowy przy tym stoliku z Natanem i odłożyła te wszystkie myśli na kiedy indziej, podeszło do nich małżeństwo. Usiedli idealnie naprzeciwko nich. Natan cicho przywitał Polaków krótkim pozdrowieniem, po czym wrócił do siebie, w głąb własnych myśli i kalkulacji. Robił przy tym minę tajemniczego mężczyzny, co w rezultacie wyglądało bardziej na obrażonego chłopca. Irena ostrzegła siedzącą już parę, że to właśnie tutaj z Romanem zamierzają usiąść. Z góry bardzo przeprosiła za to, że zabiorą część przepięknego widoku, jaki mieli za swoimi plecami. Irena, przedstawiając imiona — swoje i Romana, oczekiwała, że gospodarze stolika odwzajemnią się i również zdradzą swoje. Alicja spojrzała na Natana i odczekując odpowiednią ilość czasu, żeby nie wchodzić w jego kompetencje, przedstawiła ich nowo poznanym towarzyszom wycieczki. Roman dodał, że widział ich już w samolocie dziś rano, jednak nie zadziałało to na Natana w żaden sposób. Za to Alicja podchwyciła temat.

— Kto to wiedział, że się spotkamy przy jednym stoliku! — pisnęła szczerą radością Alicja, co przykuło uwagę Natana.

Mimo to nie angażował się w to, co się działo. Alicja nie unikała wzroku łysiejącego, ale na swój unikalny sposób przystojnego mężczyzny. Los pcha ich na wspólne tory, pomyślała. Pytanie, czy po to, żeby doszło do kraksy, czy po to, by wspólnie spiąć się w jeden wielowagonowy pociąg? Na myśl o tak rozbudowanej alegorii ukutej w ułamku sekundy, aż zaśmiała się rzewnie, co znowu przykuło uwagę Natana.

Rozdział 8

Irena szła pewna tego, że siedząca już przy stoliku para nie ma prawa ich odrzucić albo się nie zgodzić. Nie mieli wyjścia. Siadamy przed wami i tyle. Przywitała siedzących już przy stole Polaków, od których na kilometr biło wrażeniem, że się nie lubią. Przynajmniej w momencie kiedy tak siedzieli obok siebie odchyleni lekko na boki. Jakby mogli, zabraliby ze sobą kawałek stołu i siedzieliby plecami do siebie. Irena błyskawicznie rozpoznała szybko flądrę, która zaczepiała jej chłopca, jednak opanowała się i skupiła uwagę na niesamowitym widoku. Dopiero, kiedy usiadła i skupiła uwagę na tym, gdzie jest i jak fantastycznie się tutaj czuje, cała złość z niej uleciała.Nie mogła nacieszyć oczu tym, co widziała przed sobą. Piaszczysta plaża, ogromne drewniane molo, wzdłuż których pięły się na ogromną wysokość statki wycieczkowe i błyszcząca na wszystkie kolory tęczy woda. Bezmiar błękitnego oceanu sprawiał wrażenie, które Irena czuła po raz pierwszy. Woda rozciągająca się tutaj na wszystkie strony jest tym, czym ziemia nad jeziorem. Poczuła jak bardzo grubą kreską oddaliła się od codzienności i jak fantastycznie jest taki urlop spędzać z ukochanym.

— Ależ upał, prawda? — Roman pozwolił sobie, nie spoglądając na żonę, zdjąć marynarkę przed zajęciem miejsca, mając idealnie przed sobą rozświetloną, piękną twarz Alicji.Jej blond włosy falowały na słabiutkim wietrze, a zapach perfum rozpalił w nim intymną potrzebę, o której do tej chwili nie miał pojęcia. Kiedy chciał kątem oka zobaczyć jak w skali Irenowej zła jest jego żona, pojął, że jest od niego odwrócona tyłem i zachwyca się widokiem jak z obrazka. Miał więc chwilę, żeby zastanowić się, czy kiedyś którakolwiek kobieta pachniała równie wspaniale jak w tej chwili Alicja. Próbował nadać kolor temu zapachowi. Przyglądając się otoczeniu, nadchodzącym potrawom z owocami morza, chłonął widok ślicznej blondynki i czerpał emocjonalne doznania z niezwykłego widoku, jakim został obdarowany.Irena przyglądała się, jak ogrody zostały tu cudownie zaprojektowane i doceniała piękny widok jakby ze snu. Mimo to czuła wewnętrzne rozdarcie. Przez ostatnie tygodnie sesje terapeutyczne uświadomiły jej, jak bardzo czuje się nieszczęśliwa. Przez wychowanie, przez własną głupotę, przez niedojrzałość emocjonalną. Podkreślała to w swojej głowie bardzo mocno, że to wszystko jej wina, i że jak sama coś spieprzyła to może własnymi siłami też to odbudować. Musiała tylko naprawdę tego chcieć i trzymać emocje na wodzy. Przyjechali tu z Romkiem, żeby móc wystartować od zera. Żeby on przestał się jej bez przerwy obawiać. Żeby mogła czuć się przez niego szczerze kochana. Patrzyła na swojego męża jak na robaka, którego zgniotła i bardzo tego żałowała. Chciałaby móc cofnąć czas i wrócić do początków ich znajomości. Wtedy była w nim zakochana po uszy i on bardzo kochał ją. Chcieli dla siebie dać wszystko, co tylko mogli. Skończyło się na tym, że zepchnięty na margines Roman domagał się czegoś dla siebie w tym związku, na przykład jak się zdenerwował to nie zmywał dzisiaj. I koniec. I kropka. Kpiła z niego wcześniej, że ‘patrzcie jaki bohater w domu będzie się stawiał’. Tak nim potrafiła manipulować, że on zapomniał totalnie o sobie.Liczyła się tylko ona. Nic dziwnego, że kiedy daje mu teraz przestrzeń, on czuje się nieswojo.

Zapach przynoszonego jedzenia przykuł jej uwagę i wyrwał z rozmyślań toczonych w głowie. Kiedy chciała wzrokiem zwrócić uwagę na niebrzydkiego, z delikatnymi dłońmi kelnera, i mrugnąć do niego okiem, przypomniała sobie nad czym aktualnie pracuje. Nie jest mi źle z Romkiem. Jest mi z nim dobrze, powtarzała. Postanowiła przekierować pożądanie. Złapała za kolano Romana i powiedziała:

— Zamówisz nam coś, kochanie? Ty lepiej mówisz po angielsku — Roman nadal nie może się przyzwyczaić do zmian, jakie zaszły w ich związku od jakiegoś czasu. Płynnym angielskim zaimponował nawet Natanowi, który postanowił przy tej okazji przyjrzeć się Alicji, co ma w głowie. Miała na talerzu homara, którego sam nawet nie umiałby otworzyć, a co dopiero zjeść. W oczach wyczytał jedynie, że nadal są ze sobą na ścieżce wojennej.

— Ale mnie podniecasz, jak robisz na innych wrażenie, wiesz myszko? — szepnęła Romkowi Irena, na co aż musiał przełknąć ślinę. Romana cała ta sytuacja zaskoczyła. Z jednej strony zaintrygowana bardziej widokami niż restauracją i jedzeniem, a za chwilę takie słowa. Ciekawe, czy jest zazdrosna o moje myśli do Alicji, czy naprawdę tak na nią potrafię działać. Blondynka nie szukała ucieczki od jego wzroku. Przyglądała mu się, biorąc kęsy widelcem, a po chwili oblizując go sugestywnie. Alicja uwielbiała ten moment, kiedy działała na mężczyzn w trakcie, kiedy Natan siedział obok i niczego nie podejrzewał. Była to niewinna rozrywka. Tak zwykła o tym myśleć. W głowie Romana zaczęły roić się fantazyjne myśli. Siedzą razem na plaży i rozmawiają. To szczyt marzeń mieć inteligentną i cudowną kobietę przy swoim boku. Irena była złośliwa i za każdym jednym razem chciała udowodnić, że zna się na czymś lepiej niż on. Zawsze był w jej głowie kimś gorszym, głupszym, mniej rozgarniętym. Przypominał sobie sceny, w których jego żona go dyskredytowała.

Roman rozmyślał tak jeszcze przez jakiś czas, szukając wzroku Alicji, podziwiając przy tym detale jej twarzy, skóry, szyi i uchylonego lekko dekoltu. Można było poczuć, jak atmosfera oprócz radosnego uniesienia każdego z przybyłych na tą wyspę gości zagęszczała się w relacjach międzyludzkich. Oczekiwania wszystkich zderzały się z brutalną rzeczywistością. To myśli, że są we właściwym miejscu, ale z niewłaściwymi osobami. Wszyscy marzący o tym, aby przez chwilę przestać już myśleć, a zacząć odczuwać.


Kto więcej wie, więcej cierpi.

Rozdział 9

Na wyspie. Dzień pierwszy, 12:00


Do stolika dosiadło się jeszcze jedno małżeństwo w średnim wieku. Nikt się nie spodziewał, że przy takim małym stoliku spożywać posiłek będzie aż sześć osób. Jednak wszystkie stoliki dookoła były pozajmowane. Tak naprawdę to mogli dosiąść się tylko dlatego, że obok stały jeszcze dwa krzesełka. Jedno dzieliło przestrzeń pomiędzy Natanem a Romanem, a drugie dzieliło Alicję i Irenę. Gustavo elegancko przeprosił za fakt, że nie będą jeść w najlepszym komforcie, ale mają teraz szczyt sezonu, a remont związany z powiększeniem przestrzeni jadalnej, zapowiadany jest dopiero na środek lata, więc trzeba albo przychodzić wcześniej na posiłek albo później, albo pogodzić się z taką sytuacją. Roman skinął na Irenę i przesiedli się w stronę Natana, zwalniając miejsce po ich prawej stronie. W tym momencie Natan i Alicja nie widzieli już nic oprócz zmęczonych twarzy ludzi przed sobą. Nie wywołało to jakiegoś ogromnego oburzenia w jej głowie, raczej drobny niesmak. Mogło być lepiej, jednak trudno się mówi, myślała Alicja, kończąc homara. I tak zaraz czas wracać do pokoju. Zbliża się czas rozmowy z Natanem. Jeśli mamy się pogodzić i przygotować do wycieczki po wyspie zaplanowanej później, to trzeba się streszczać. Rzuciła okiem na Natana, który po zjedzeniu swoich krewetek wyglądał na usatysfakcjonowanego. Być może już nawet się nie gniewa na mnie, chociaż i tak nie miał podstaw do tego, żeby się na mnie wściekać. Chcę tylko spytać, po co mu worek treningowy na relaksacyjny wyjazd do raju. Gdzie jak gdzie, ale nie wiem po co mu worek treningowy tutaj. Przecież wiedział o tym, że jest tu siłownia i jakby chciał się wyżyć mógłby po prostu nałożyć dres i tam podnosić ciężary, porozmyślać na bieżni, ale nie traktować torbę z ubraniami jak worek, żeby w niego naparzać. Natan nadal głowił się nad tym, w jak prosty sposób zabrała się za homara jego dziewczyna i jak bardzo ją pociąga w tej bluzce i spodenkach niewiele mniej odsłaniających od majtek. Przyglądał się Romanowi i doszedł do wniosku, że kogoś mu przypomina. Wręcz zapałał do niego sympatią. Chciałby tak samo jak on mówić po angielsku, ale to nie była chora zazdrość. Ten człowiek odznaczał się taką skromnością i pokorą, że zaczął go podziwiać. Zrozumiał właśnie, dlaczego nikt nie lubi nadętych bufonów, którzy udowadniają innym jacy są mądrzy, wypominając innym głupotę. Właśnie ta arogancja i uważanie innych za głupszych od siebie zniechęca. To jest klucz do bycia dobrym nauczycielem — pokora i otwartość na innych. Roman zyskał w jego oczach podczas tego posiłku bardzo dużo. Natomiast Marcin, to coś innego. Z cicha przywitał wszystkich, zaczynając od kobiet. Uścisnąwszy dłoń, czterokrotnie powtarzał swoje imię, słuchając z uwagą innych. Zdawał się być cichym myślicielem. Jakby przeżył już tak dużo, widział tak wiele i znał wszystko tak dobrze, że nie powinien się już odzywać, a pozwolić innym poznawać świat. Zapewne jedno spojrzenie wystarczyło, żeby wiedział, że jesteśmy pokłóceni z Alicją i że Roman to w porządku koleś. Gustavo widząc, że pierwsza para, jaką przyprowadził, szykuje się do opuszczenia jadalni, ruszył do ich stolika.

— Przepraszam Panie i Panowie, poproszę o uwagę — zakomunikował Sycylijczyk trochę nazbyt zdecydowanym tonem, jak na kelnera. Wszystkich wprawiło to w osłupienie i każdy myślał, czy wydarzyło się coś strasznego. Jedzący Roman z Ireną pomyśleli, że nie dokończą już swoich przysmaków. Marcin i Agata sądzili, że nie dostaną tego, co zamówili.

— Skoro mam państwa w komplecie, opowiem państwu historię związaną z naszą wyspą — zmienił ton na znowu bardzo przyjemny, do czego przyzwyczaił już wcześniej. Wszyscy odetchnęli z ulgą w sercu — Otóż każdy przyjeżdżający na wyspę Tigti powinien znać legendę o powstaniu świata. Ta wyspa to jedyne miejsce na całym świecie zawierająca magiczną roślinę, której wygląd przypomina ‘polypodium fern’ — nikt nie znał tego słówka w łacinie, co zawsze wprawiało Gustavo w rozbawienie. Patrzył na zachowania ludzi z całego świata, a jednak w momencie, kiedy nie wiedzą, o co chodzi, wszyscy robili identyczną minę zadziwienia i skonsternowania — Nie wiecie, co oznacza to słowo?

Mówił wciąż nienaganną angielszczyzną w tak wolny i przystępny sposób, że każdy amator mógłby go zrozumieć. Mimo to każdy zadziwiony trwał w ciszy. Roman, odczekawszy odpowiednią ilość czasu, odważył się odchrząknąć i powiedzieć wszystkim po polsku:

— Nie jestem pewien, ale chyba chodzi mu o paprotkę.

— Może pokażę na zdjęciu — Wyjął z kieszeni złożone, sfatygowane już od wielokrotnego rozkładania przed nowymi gośćmi fotografię kartkę formatu a4. — To jest właśnie paproć — dostrzegł zrozumienie w oczach wszystkich oraz dumę w oczach Romana, bo wszystko wskazywało, że zgadł. — W rzeczy samej, ta roślinka po odpowiednim przyrządzeniu otwiera ludziom trzecie oko. Wewnętrzne, duchowe, mistyczne oko, dzięki któremu można spojrzeć w głąb swojej duszy i ją zbadać. Odkryjecie też wtedy tajemnice istnienia i dostrzeżecie wartość życia jaka was otacza. Szamani już dawno temu przestali przekazywać przepisu na ten wywar. Mimo tego duch szamanów nadal otacza wyspę, dzięki czemu każdy może skorzystać z ich mocy i odkryć coś w sobie. Prawdopodobnie chcesz być lepszym człowiekiem albo chcesz zdobyć nowe umiejętności. Musisz głęboko oddychać, by wciągnąć te elementy krążące dookoła. Ten rodzaj paproci jest dostępny tylko na najwyższym szczycie wyspy. Co roku ścinane są wszystkie zapasy i wywożone do USA jako produkt leczniczy na astmę. Jednak na wiosnę rośnie wszystko w ogromnym tempie. Spotkacie tę roślinę w całej okazałości. Pamiętajcie, aby złożyć na szczycie hołd szamanom, aby móc przyjąć ich energię i wzmocnić się na przyszłe wydarzenia w ciągu całego roku. Pobyt na tej wyspie spowoduje, że staniecie się innymi ludźmi. Każdy z was przeobrazi się w zupełnie nową osobę, jeśli tylko w to uwierzycie i pozwolicie oddziaływać dobrym duchom.

Przemowa była tak piękna, że każdy z promiennym uśmiechem tego wysłuchiwał i przytakiwał. Najbardziej zachwycony był Natan, który czuł, że bardziej niż wszyscy przy tym stole pragnie się zmienić. Chłonął każde słowo, każdy gest potwierdzający, że to co zamierza jest właściwe. Chce być lepszym człowiekiem. Potrzebuje tego za wszelką cenę. Po kiego grzyba brałem ten worek? Żeby coś udowodnić Alicji? Myślał tak jeszcze przez chwilę, aż napotkał wzrok Marcina. On zaś, myślał właśnie o tym, jak naiwny jest Natan, przyjmując słowa pracownika hotelu na wyspie za wartościowe. Przecież to obliczone na zysk sformułowania każdego szanującego się coach’a. Coaching przypłynął tu wraz z falą Internetu i ludzie działają zgodnie z trendem. Jak nakłonić ludzi, których stać na przylot w takie miejsce, żeby wrócili w to miejsce za rok? Jeśli goście staną się lepsi to na formułce ukutej na starożytnej legendzie, której swoją drogą nikt by lepiej nie zmyślił, wrócą z większą chęcią.

— Rok 2016 wyjątkowo dużo artystów nam zabrał, nie uważacie? — wypalił Marcin, co zaciekawiło wszystkich obecnych przy stoliku.

— A i owszem — przytaknął Gustavo — Najdotkliwsze było dla mnie to, że odszedł Bowie i Michael.

Alicja dostrzegła, jak Agata dopytuje Marcina, czy chodzi mu o Michaela Jacksona, bo przecież on nie żyje już ładnych kilka lat. Co za tępa łycha, oceniła w głowie Alicja.

— George Michael- zaznaczyła głośno Alicja — Faktycznie zmarł niespodziewanie szybko.

Realizowanie swoich chorych ambicji ciąg dalszy, uświadomiła sobie, kiedy wywołała wstyd u Agaty. Dlaczego jestem taka wredna czasami? Lepiej, żebym już się nie odzywała, doszła do wniosku Alicja. Lepiej będzie, jak to ja będę tą przygłupią blondynką. Kiedy szukała zrozumienia, natknęła się na wzrok Natana, który karcił ją wzrokiem. Poczerwieniała.

— W sumie to sobie zapracował na taki los. Wiecie, że był homosiem, nie? — wypalił Roman tylko po to, by przetestować reakcję Ireny. Pomyślał, że zagra tępego Polaczka, Janusza na wakacjach, który jest nietolerancyjny i zachowuje się, jak mu się chce wszędzie na ziemi. Będzie chodził w skarpetkach do sandałów i będzie robił wstyd w towarzystwie. Ciekawe, czy i takiego będzie mnie kochała Irena, myślał Roman.

— Jeśli mogę coś wtrącić — podniósł rękę Marcin i łagodnym tonem zaznaczył się w rozmowie. Odczekał chwilę, by odpowiednio wybrzmiała cisza przed mądrością, którą przygotował do wypowiedzenia. — Myślę, panie Romanie, że jest pan zbyt surowy. Nie spłycałbym jego zasmucającej śmierci jedynie do tego, że odszedł homoseksualista. Szukał swojej drogi do szczęścia. A jak się zastanowić, pozostawił sporo radości ludziom na całej ziemi. Przecież co roku oczekujemy tylko na śpiewane przez niego „Last Kristmas aj gejw ju maj hart”.

Wszyscy zanieśli się śmiechem. Poza jedną osobą. Gustavo był mocno zniesmaczony wzmianką o czyjejś orientacji seksualnej. To był przecież porządny, dobry człowiek, nie szkodził innym, dlaczego miałby ktoś z niego szydzić?

— Jeśli można wtrącić — kelner z oburzenia poczerwieniał na twarzy, ale ton miał stoicko spokojny — Chciałbym zauważyć, że pan Michael, jak słusznie przedmówca zaznaczył, był dobrym człowiekiem. Czyż nie bardziej godni odrazy i wstrętu są złoczyńcy? Mordercy? Gwałciciele? Dlaczego tak wybitnego artystę, człowieka z taką godnością osobistą, ocenia się pod kątem osobistych upodobań i własnej orientacji seksualnej? Czyż nie lepiej jest pozwolić każdemu szukać szczęścia swoją drogą? Jak śpiewał Sinatra: „I didit my way” — i co innym do tego, nieprawdaż?

Nastała cisza.

Irena nie spodziewała się, że słowa jej męża odbiją się tak mocno na którymś z uczestników dyskusji. Roman już szukał słów przeprosin, żeby móc zbudować lepsze relacje z kelnerem — każdy człowiek na świecie wie, że obrażenie kelnera to strzał we własną stopę. Konflikt z osobą, która będzie mu podawała później drinki, to pomyłka straszliwa! Natan szukał możliwości wyjścia, jednak jego dziewczyna była całą sobą zaangażowana w trwającą rozmowę. Dało się odczuć, w jak silnym skwarze przebywają teraz turyści na patio oraz jak gorące i zażarte dysputy toczą się przy innych stołach. Po chwili, duma ustąpiła wstydowi kiedy Gustavo zaczął rozumieć, że nie powinien pozwalać sobie na takie przemowy. Gość ma zawsze rację — nie on. Nie bał się konsekwencji w postaci reklamacji. Odkąd pracuje nikt nigdy nie skarżył się ani na niego ani na jakość obsługi hotelu, więc jedna skarga zostanie i tak zlekceważona. Wygląda więc na to, że w świecie pozorów, gry aktorskiej, udawania — nie ma miejsca na szczerość. Ktoś, kto udaje, może rozpętać burzę, w której nie będzie wiadome, które z wypowiedzianych zdań będzie powszechnie poprawne, a które prawdziwe, szczere.

Rozdział 10

Dzień pierwszy, 14:00


Po odejściu Gustavo, Natan spojrzał na Alicję. Ich wzrok się spotkał. Najpierw badawczo mu się przyglądała. Kiedy zobaczyła, że w oczach minęła mu złość i jest jakiś taki pogodny, drgnął jej kącik ust. Na to Natan uśmiechnął się i rzewnie zaśmiał się w głos. Przeprosił nowo poznanych towarzyszy-rodaków, po czym chwycił Alicję za rękę i wstał. Grzecznie ukłoniła się również blondynka i dała się pociągnąć chłopakowi. Natan ruszył, a Alicja poszła krok w krok za swoim mężczyzną. Roman ze smutkiem żegnał wzrokiem jeden z najpiękniejszych widoków na tej wyspie, jakie mógł zastać. Roman i Irena po zjedzeniu posiłku poprosili o kawę na wynos i poszli na plażę. Pozostawili Agatę i Marcina samych przy stoliku.

— Myślisz, że ile Roman ma lat? — zagadnęła Agata, jak tylko pozostali sami.

— No nie wiem, ale jakoś nie trawię tych ludzi. Ten Natan jak goryl dla tej młódki. A Roman i Irena, Boże, kto im dał takie imiona w takim wieku. — Marcin wyraźnie zniesmaczony wolno ciągnął samogłoski, by zażenowanie mógł odczuć każdy dookoła, nawet gdyby nie znał języka.

— Oj przestań Marcin, wydawali się porządni — zaprotestowała Agata.

Po zjedzeniu posiłku składającego się z przystawki, drugiego dania oraz deseru, postanowili zmienić miejsce, by móc oglądać plażę i port. Przesiedli się na miejsce Natana i Alicji. Dochodził kwadrans po drugiej. Dostrzegli jak Roman i Irena spacerują powoli, trzymając się za ręce. Marcin spojrzał na żonę i zaczął się zastanawiać, jak bardzo nudne życie prowadzi od kilku lat. Mieli kilkanaście silniejszych kryzysów przez ostatnie osiemnaście lat małżeństwa. Po każdym z kryzysów coś się zmieniało, raz on zmieniał się na lepsze, a ona stawała się bardziej dominująca, potem w drugą stronę. Nigdy nikt nie był do końca szczęśliwy. Potem pojawiły się im dzieci. Syn i córka, są teraz w wieku, w którym to obciach jeździć na wspólne wakacje ze „starymi”. On sam jednak wiele by dał, żeby móc choć przez chwilę spędzić czas z ojcem albo mamą. Zawsze było coś ważniejszego niż on. Nic dziwnego, jak się napłodziło szóstkę dzieci i trzeba im zapewnić godziwy byt. Dlatego sam starał się poświęcać swoim dzieciom należytą uwagę w weekendy i wakacje zawsze spędzali razem. Jednak teraz, kiedy mają czternaście i szesnaście lat, zwyczajnie już nie chcą. A ja jestem charakterem, który nie chce nikogo zmuszać do niczego, myślał Marcin. Takim samym był przedsiębiorcą, ojcem, mężem i graczem. Uwielbiał, kiedy wszyscy garnęli się do niego z własnych pobudek, niczym nie przymuszeni. Potrafił rozpoznać interesantów przychodzących jedynie dla własnych korzyści. Pomyślał jednak, że takie nastawienie — korzystajmy razem — nie zawsze kończy się dobrze. Widać to po moim małżeństwie, przyznał Marcin, obserwując zachwyconą wyspą i może trochę zamyśloną Agatę. Ona zaś martwiła się o dzieci, tam gdzieś na świecie, które cierpią ze względu na wojnę, ubóstwo albo patologiczne rodzicielstwo. Myślała jak dużo piasku jest teraz na plaży. Jak to jest, że takie piękne wyspy ktoś wynalazł i przekuł w biznes turystyczny. Skąd wziął się ten hotel. Kto przywiózł tutaj tyle materiałów budowlanych. I przede wszystkim, jak zaplanowali taką budowlę? Skąd biorą świeże owoce, warzywa. Dlaczego bezchmurne niebo zlewa się na horyzoncie razem z wodą tylko w niektórych momentach. W innych miejscach widać wyraźnie, gdzie jest ocean, a gdzie sklepienie nieba. Myślała o tym, że te ogromne statki, które wystawały z wody, mają prawie taką samą wysokość co góra za hotelem.

— Myślisz, że będziemy mogli zwiedzić ten statek? — wskazała palcem na jedyny turystyczny statek zacumowany po tej stronie portu.

— Myślę, że tak. Chciałabyś? — zapytał Marcin, głaszcząc dłoń Agaty. Lubiła, kiedy to robił.

— Bardzo — powiedziała podekscytowana — Zabierzesz mnie tam? A powiedz, dlaczego na plaży zawsze jest tyle piasku?

— O Boże — pacnął spoconą lewą ręką o czoło tak, iż wszyscy dookoła myśleli, że ktoś właśnie otrzymał soczysty plaskacz.

— No co? Serio pytam! — powiedziała podniesionym tonem.

Przechodzący Gustavo rzucił okiem na stolik i dostrzegł scenę, w której Marcin trzyma się za czoło, a jego żona wygląda na zdenerwowaną. Momentalnie pojawił się przy stoliku. Z nienaganną angielszczyzną i troską w głosie, zapytał:

— Czy coś się stało, mój Panie?

— Nie — odparł niepewnie Marcin. Oderwał dłoń od czoła i zrozumiał, w jakiej znajduje się sytuacji, po czym wybuchnął rzewnym śmiechem — wracajmy, kochanie, wszystko opowiem ci po drodze do pokoju hotelowego.

Wszyscy, jak na zawołanie, odwrócili się w stronę portu i dostrzegli jak na środku plaży stoją Roman z Ireną, a w ich stronę od prawej biegnie młody chłopiec. Wygląda na zmęczonego biegiem, ale nie ustaje. Przystaje na chwilę koło pary i znowu biegnie choć coraz bardziej słabnie. Roman jakby zdejmował marynarkę i szykował się do biegu. Po chwili Roman wyprzedza malca i biegnie w lewą stronę jakby chciał obiec hotel dookoła. Oboje znikają z pola widzenia i znowu obraz maluje się jak z pocztówki. Zniesmaczony jeszcze bardziej Gustavo odwrócił się na pięcie i wrócił do przyjmowania zamówienia od wciąż napierających gości. Marcin i Agata zastanawiali się w drodze do swojego pokoju, co mogło się wydarzyć tam na plaży. Roman i Irena rozpoczęli spacer od analizowania mapy wyspy. Przed sobą mieli port ze statkami. Jeden imponująco wysoki, a dookoła jakby małe kaczątka obok potężnego łabędzia. Było też molo, jednak nie zdecydowali się na tak daleki spacer. W milczeniu obserwowali, jak słońce przypala teraz wyspę z coraz bardziej słabnącą siłą. Obserwowali pary, samotnych turystów. Dzieci. Na widok szkrabów zawsze pojawiała się w ich głowie jedna i ta sama myśl — co spowodowało, że jeszcze nie mają własnego dziecka. Irena obwiniała teraz siebie, bo zrozumiała, jak bardzo krzywdziła swojego partnera. Gdyby w zdrowych relacjach mogli funkcjonować — jakoś by pewnie się to lepiej ułożyło. Może byliby we trójkę? Może, gdyby mimo wszystkich przeciwności zdecydowali się na dziecko, rozwiązaliby układankę do udanego życia szybciej? Kiedy tak wędrowali zanurzeni we własnych rozważaniach, dostrzegli biegnącego nastolatka.

— Co się stało — wyraźnie zaniepokojony Roman odważnie stanął na drodze młodzieńcowi i zapytał po angielsku.

— Tata spadł z klifu. Trzeba wezwać karetkę!

— Jak się nazywasz?

— Fernando — zaskrzeczał.

— I am mister Roman — odpowiedział. Chłopak pobiegł dalej. Roman ze znakami zapytania w oczach spojrzał na swoją żonę. Co robić? Dlaczego w pewnych sytuacjach był gotów do działania, a kiedy miałby ją opuszczać albo robić coś wbrew jej woli — miał wątpliwości? Zastanawiał się nad tym teraz zbyt długo.

— Leć, mistrzu, uratuj go — Powiedziała spokojnym tonem Irena, trzymając go za rękę. — Na pewno mu pomożesz bardziej niż ten chłopaczek i szybciej od niego biegasz. Daj mi klucz do pokoju i leć.

— Dobrze — niepewnie się uśmiechnął.

— Wierzę w ciebie, Myszaku — uśmiechnęła się.

Powiedziała to tak, jakby chodziło o coś bardzo skomplikowanego, ale tylko on mógłby to zrobić. Zdjął marynarkę, rozpiął zegarek, wyjął z kieszeni portfel i telefon. Obładował żonę pakunkiem, odwrócił się i ruszył za chłopakiem. Zostawiając plażę, port i Irenę, mknął w stronę góry piętrzącej się na samym środku wyspy. Sam szczyt znajdował się za budynkiem hotelu. Jego wycieczka na górę ma odbyć się dziś o szesnastej. Biegł, ile sił miał w nogach. Myślał o czasach, kiedy zbudował imponującą masę i robił wrażenie na innych opasłymi udami. Kilka wygranych w maratonach, 120 kg na klatę. Teraz pewnie nie podniósłby setki, ale nadal kondycję ma świetną. Bez zadyszki dogonił chłopaka i jedynie potwierdził z nim, czy biegnie w dobrym kierunku. Zarumieniony chłopiec zatrzymał się i zaśmiał. Widok mknącego mężczyzny w jego sprawie podniósł go na duchu. Jednak zadowolenie, że przegonił wszystkich mężczyzn zbiegających z góry określonym szlakiem minęło, kiedy na piasku wyprzedził go dystyngowany Mister. Kiedy chłopiec dobiegł, dostrzegł już kilku innych podróżujących z nim wcześniej mężczyzn jak również wysportowanego pana Romana. Opatrywali liśćmi rany. Część z nich przygotowywała z gałęzi coś w rodzaju noszy. Zorganizowana akcja w kilka minut niosła już poszkodowanego, ale żyjącego człowieka w stronę hotelu.

Dlaczego tatuś skoczył? Chłopiec przykucnął i szukał rzeczy, które w locie mógł upuścić jego tata. Stosunkowo góra nie była wysoka. Tak naprawdę piętnastopiętrowy hotel przykrywał szczyt już w połowie. Nie wyglądało więc to na upadek świadomy. Widział, że coś się niedobrego dzieje z jego tatą, jednak nie mógł dopuścić do swojej głowy możliwości, że chciał się zabić. Jest na tej wyspie wystarczająco dużo innych możliwości niż skok z tego niewysokiego urwiska. Chłopak poszedł w ślad za mężczyznami niosącymi jego ojca. Kiedy czekał w punkcie medycznym, próbował przypomnieć sobie całą historię, jak to w ogóle się wydarzyło. Kiedy tkwił w zamyśleniu, zaczepił go Mister.

— Cześć, mały — przysiadł koło niego. Z przyzwyczajenia rzucił okiem na zegarek, jednak go zdjął. Spojrzał na zegar ścienny. Dochodziła trzecia. Mam jeszcze trochę czasu i muszę biec na wycieczkę, pomyślał.

— Opowiesz mi, jak doszło do tego zdarzenia?

— Tak, Mister — odpowiedział grzecznie chłopak. Skrzeczący głos był spowodowany mutacją, przypuszczał Roman.

— To było tak, że wszyscy szliśmy już od dwóch godzin po szlaku. Ta wycieczka jest wyczerpująca. Na szczycie, gdzie jest punkt widokowy, mój tatuś gdzieś się zgubił. Powiedziałem to kierownikowi wycieczki o imieniu Leo. Kiedy wszyscy już go szukali na szczycie, zobaczyłem jak wspina się po wysokiej siatce z napisem „NIEBEZPIECZEŃSTWO” oraz „UWAGA! POD NAPIĘCIEM”. Mimo to, prąd nie kopnął tatusia i wspinał się, aż przeskoczył przez siatkę w dół. Nie patrząc na nic, biegłem drogą powrotną, tak jak szliśmy przez ostatnie dwie godziny. Po drodze wpadłem na ciebie, Mister.

— Proszę mów mi po imieniu, nazywam się Roman.

— Ok — chłopiec się zasapał w trakcie ożywionego opowiadania i gestykulowania. — Nie sądziłem, że po drodze można było zboczyć ze ścieżki, tak pewnie dobiegli panowie, którzy tam idą. Właśnie przechodziła grupka turystów, których jako pierwszych spotkał Roman. Machnął im ręką, jednak każdy był jakoś dziwnie przygnębiony. Jakby każdy z nich współczuł malcowi głupiego ojca. A dalej historię już znasz, Roman — uśmiechnął się Fernando bardzo szeroko, kiedy wypowiedział jego imię. Duma rozpierała jego serce, czuł, że zrobił dobrą rzecz.

— Jesteś dzielnym młodzieńcem, Fernando — poklepał go po ramieniu Roman. — Idź do taty i czuwaj przy nim. Odpowiedz mi, proszę, jeszcze na jedno pytanie. Nie domyślasz się, dlaczego twój tatuś chciał skoczyć?

— Wiem tylko, że próbował tej rośliny, o której mówił Leo przez całą wycieczkę. Tam na szczycie rosną ich tysiące. Na pewno usłyszysz o niej nie raz, Roman. — Chłopiec ponownie się uśmiechnął. — Wspominał, że jest dzięki tej roślinie „happy”, ale może źle go zrozumiałem.

— Trzymaj się, Fernando. Jak będziesz miał potrzebę pogadać to zapytaj o Romana w recepcji, na pewno pomogą ci mnie znaleźć. Muszę już lecieć. Bye.

Fernando pozostawiony sam z ojcem posmutniał. Dlaczego szczęśliwy ojciec chciał się całkowicie połamać? Pamiętał jak w rodzinnej wiosce, kiedy biegał po dachach, mama była na niego bardzo zła i dała mu lanie. To było całkiem niedawno temu. Mamy z nimi dziś nie ma. Pewnie dałaby tacie równie tęgie lanie za takie głupie zachowanie.

Rozdział 11

Na wyspie. Dzień pierwszy, 15:00


Natan szedł do pokoju z zaciśniętymi pięściami. Alicja nie czuła się komfortowo, idąc koło przypakowanego faceta, który mógł ją sprać w domu bezkarnie. Przecież co rusz słyszy się o przemocy w domu. W sumie to nigdy nie wiadomo na kogo się trafiło. Na kilometr każdy czuł agresję, jaką wyrzucał Natan z miną jakby coś mu mocno śmierdziało pod nosem. Mówią na to zakrzywiony na kwintę nos. Idąc pewnym krokiem, odpychał spokojnych i bezpiecznych do tej pory ludzi swoją aurą zdenerwowania. Podchodząc do drzwi, przyłożył kartę do czytnika. Klik i pasek zmienił kolor z czerwonego na zielony. Nacisnął klamkę i pchnął drzwi, jednak one ani drgnęły. Złość wzbierała w nim coraz intensywniej. Alicja pomyślała, że teraz to ostatnia szansa na ucieczkę. Postarała się w tej chwili racjonalnie ocenić, czy jej nowy chłopak byłby w stanie wyrządzić jej szkodę. Do tej pory troskliwy mężczyzna, gentleman. Nie spodziewała się, że agresja rosła w nim tak mocno jak magiczna fasolka u Jasia. Choleryk, pomyślała o nim, kiedy po raz trzeci przykładał kartę i napierał z całych sił na drzwi aż zatrzeszczała framuga.

— Uspokój się! — wystrzeliła Alicja, chcąca spokojnie to powiedzieć, ale skrywane emocje w końcu znalazły ujście.

— Jestem spokojny! — szarpiący w amoku klamkę Natan nawet nie wiedział, co powiedział. Chciał tylko ją uciszyć.

— Spróbujmy z moją kartą. Przecież sam nienawidzisz, jak ktoś powtarza jakąś głupotę setki razy i oczekuje innych rezultatów, nie pamiętasz? — powiedziała tym razem już spokojnie. Na to jej partner zastygł. Potem powoli przeniósł wściekły wzrok z klamki, jakby przekierowywał źródło wściekłości z drzwi na blondynkę. Poczuła jak pętla zaciska jej się na szyi. Strach ogarnął ją całą, aż pobladła, a język zdrętwiał.

— Dobrze — wysyczał przez zaciśnięte zęby.

Opanowywanie się w tym momencie było szczytem możliwości. Jeszcze jedna jakaś pierdoła i wystrzeli jak wulkan. Starał się unikać takich sytuacji. Przypomniał sobie czas, kiedy potrafił znieść nawet najgorsze przeciwności rzeczy martwych i głupków, jakich spotykał na swojej drodze. Przypomniał sobie czas, w którym nie był przepełniony agresją. Dostrzegł przerażoną twarz swojej dziewczyny i zrozumiał, że robi błąd za błędem. Jej karta zadziałała. Weszli. Tym razem zamiast siadać do „worka” i wyładowywać emocje, postanowił wziąć zimny prysznic. Przeprosił Alicję, po czym wszedł do łazienki. Włączył muzykę na tyle głośno, by móc odciąć się od rzeczywistości i wejść w głąb siebie i zastanowić się, dlaczego pomimo tego, że nie jest już z Marzeną, wziął rozwód, nie ma już czynnika unieszczęśliwiającego — on dalej nakręcany jest agresją. W tym czasie Alicja siedziała na łóżku i zastanawiała się, co to wszystko, do jasnej cholery, ma znaczyć. Kiedy się pakowali, byli rozpromienieni. Szczęście biło od nich na kilometr. Minęła doba, a ona już żałuje, że nie tylko wsiadła do samolotu z obcym na dobrą sprawę człowiekiem, ale w ogóle postanowiła się z nim wiązać uczuciowo. Przypomniała sobie, co chciała zrobić w pierwszej wolnej chwili, jak już wrócą z obiadu. Spisz na kartkę wszystko, co pamiętasz. Przygotowała zeszyt, który miał stanowić jej pamiętnik. Czas zapomnieć o rozwalonym iPadzie i nauczyć się korzystać z kartki i długopisu. Wskaźnik standardów DSM V — czas przeanalizować swojego nowego partnera, jak bardzo jest nienormalny. Napisała na kartce: Czym jest normalność? Normą jest zdenerwowanie, uczucie słusznego zagniewania, jednak granice się zatarły. Tak samo jest jak ze zdrowiem — brak objawów wskazuje na zdrowy organizm. Jednak tu widzimy nienormalne, chore zachowania, które wskazują na potrzebę leczenia. Jednak jak odnieść się do tych kilku nienormalnych zachowań? Zdecydowanie mamy tu do czynienia z deficytem społeczno-komunikacyjnym. Nie ma normalnych warunków do rozmowy, szczerości. Dlaczego tak ciężko wydobyć od ciebie, co myślisz? Te kompulsywne zachowania w trakcie szału wskazują na jakąś formę ataku paniki albo ulżenie własnym męczącym myślom. Jakby sprawdzanie dwadzieścia razy, że zamknięty jest na pewno twój samochód, albo drzwi mieszkania, miało uspokoić twój chory umysł… Pisząc ostatnie słowa widzi, że mało ma to związku z rzeczowym i konstruktywnym ocenieniem sytuacji. Jest tu bardziej ocena moja, a niżeli naukowa, pomyślała. Muszę skupić się na wypunktowaniu konkretnych zachowań i przedstawienie możliwych przyczyn. Jak przejrzy na oczy, może zacznie się leczyć. Jeśli delikatnie podam mu to lekarstwo, może będzie opanowywał złość w zarodku. Usłyszała, jak otwierają się drzwi. Wyrwana jak ze snu prawie pisnęła. Szedł w samych majtkach i nie mogła nie odnieść się z docenianiem dla jego wypracowanego, doskonałego ciała. Przyszła jej jednak dodatkowo myśl — dlaczego pod tą idealną, doskonałą powierzchownością kryje się taka patologia?

— Co robisz? — zapytał spokojnie, jakby rozmawiała z doktorem Jeckylem, a mister Hyde był teraz ukryty.

— Misiu, muszę coś przemyśleć. Dasz mi jeszcze kilkanaście minut? — obawiając się reakcji, przełknęła aż ślinę. — W porządku, mogę się położyć za tobą na łóżku?

— Oczywiście, chodź do mnie. — kiedy usiadł, przytuliła się do niego i poczuła spokój. Natan w tym czasie przejrzał notatki spisane bardzo chaotycznie, w różnych miejscach kartki. Wiedział, że to o nim pisze Alicja. Spokojnie, głupku, uspokajał się w środku, ona chce twojego dobra. Tuli cię teraz nawet po tym, co owdaliłeś. Pocałował ją w czoło i powiedział:

— Jak będziesz gotowa to porozmawiamy. Chcę, żebyś wiedziała tylko, że — spuścił głowę, jakby szukał wzrokiem czegoś, co upadło. Musiała minąć chwila, aż zebrał się w sobie i to powiedział — przepraszam cię, Alicja. Chciałbym być lepszy.

Położył się przy ścianie i odwrócił plecami. Skupiła ponownie myśli i wróciła do pisania: Nie można zlekceważyć tych objawów. Nie będziesz szczęśliwy żyjąc w agresji, złości na wszystko i wszystkich. Punktując każdego głupka, uważając na każde nieszczęście, będziesz skupiał myśli na szukaniu tego, co złe. Czemu nie chcesz się skupiać na tym, co dobre? Dwubiegunowość — raz maniakalnie podniecony, a drugi raz depresyjnie przygnębiony. Jesteś, człowieku, niestabilny emocjonalnie. Tyle czasu ciągnęłam nasz związek pomimo tego, że raz chciałeś wracać do żony, a raz nienawidziłeś jej i chciałeś być ze mną. Nie rozumiem już tego, kim ty w ogóle jesteś. Wydaje mi się, że w ogóle nie potrafisz być ze mną szczery. Chciałabym wiedzieć, dlaczego nie chcesz nawet czasami mnie przytulić. Chowasz się pod płaszczykiem własnej grubej skóry, pozorów. Wiem, że czasami mówisz mi to, co chcę usłyszeć. Jesteś chory i powinieneś się, kurna, leczyć. Chcesz kontroli nad światem, który cię otacza, a tak się nie da — musisz zrozumieć, że nie każdy będzie się zachowywał, jak będziesz chciał i nic na to, kurna, nie poradzisz, zrozum to w końcu!!! Po napisaniu trzech wykrzykników wstrzymała długopis nad kartką. Zobaczyła, że dochodzi w pół do szesnastej. Natanowi bardzo zależało na tym, aby skorzystać z tej atrakcji, jaką udostępnia obsługa wyspy każdemu z przyjeżdżających — wycieczka. Spojrzała na kartkę i doszła do wniosku, że to nie jest odpowiedni czas, żeby wszystkie te tematy poruszyć. Trochę przesadziła w osądzie. Odwróciła się i zobaczyła twarz śpiącego chłopaka. Nie dwudziestoośmioletniego mężczyzny, ale chłopca, który dopiero co uświadomił sobie, że wkracza w dorosłość. Malca, który żył pod ciepłymi skrzydłami mamusi, która najpierw wychowywała go na człowieka z zasadami, a potem trafił pod skrzydła żony-mamuśki, która skrzywdziła go bardzo mocno. Skupiła wzrok na każdym detalu twarzy, której przyglądała się już nie raz przez długie godziny. Pokochałam tego chłopca z całego serca. Dlaczego nie mam od niego przyjmować też złych rzeczy, skoro przyniósł mi tyle dobrego? Nie ma ideałów, pomyślała, i jakby gorycz, która nagromadziła się do dużej ilości, nagle gdzieś uleciała. Cała ta złość, jaką nosi w sobie od przylotu, uleciała razem z atramentem. Pomyślała, że dobrze tak te myśli swoje wyrzucić, nawet na kartkę papieru. Zaczął się przebudzać.

— Misiaczku — pogładziła dłonią jego krótko ścięte włosy i pocałowała w czoło. — wstajesz już? Nie mogłeś się doczekać wycieczki.

— Yhm– zamruczał. — Jesteś wyszykowana? To podobno długa podróż, lepiej idź teraz do łazienki i przygotuj się na wyczerpujący spacer.

— Już idę. — odpowiedziała Alicja radosnym głosem, co zdziwiło Natana bardzo mocno. Myślał cały czas nad tym, co ona tam wypisuje. Dlaczego chociaż zawsze wolała z nim rozmawiać i na bieżąco wyjaśniać sprawy, to teraz się tak odgrodziła murem i coś notowała. Kiedy wyszła z pokoju do łazienki, chwycił za kartkę. Czerwony kolor wypełniał jego twarz coraz bardziej z każdym przeczytanym zdaniem. Tracił kontrolę i gniew przejmował stery.

Rozdział 12

Na wyspie. Dzień pierwszy, 15:30


— Ja punktuję każdego głupka?! — warknął jak tylko weszła do sypialni. Szła w samych majtkach. Na widok jej nagiego ciała zawsze dostawał małpiego rozumu, jednak w tej chwili czuł większą złość niż przez cały pobyt tutaj — Jesteś pieprzoną hipokrytką. Sama wprawiłaś tą, jak jej tam, Anetę? Agatę? w takie zażenowanie, że biedna nic już nie chciała się odzywać.

— Wiem, że głupio się zachowałam, ale ja nie nazywam cię hipokrytą, kiedy przydarzy ci się jeden błąd. Chcę, po prostu, żebyś wiedział, co naprawdę myślę o tobie. I oczekuję, żebyś się do tego wszystkiego odniósł, ale nie teraz. Idziemy na wycieczkę i błagam cię — wzięła głęboki oddech, bo zrozumiała, że Natan nie będzie już jej przerywał — odłóżmy to na później, proszę cię, Misiu. Rozejrzyj się tylko, jesteśmy w raju — ruszyła powabnym krokiem — trochę przesadziłam w tych wyznaniach i już się nie gniewam na ciebie — podeszła już tak blisko, że jej zapach ciała uderzył go w nos, wywołując efekt jakby cały świat wirował wokół niego, a on nie może połapać się, gdzie jest pion, a gdzie poziom

— Nie zapisałam najważniejszego na tej kartce, wiesz? — nachyliła się, wypinając pupę i oparła ręce na jego kolanach — Chcesz się dowiedzieć czego? — szepnęła na ucho.

Był już cały jej. Złość ustąpiła miłości i pożądaniu. To nie znaczy, że nie wróci do tematu. To znaczy, że coś go teraz rozprasza, ale i tak nie zapomni jej tego, co napisała.

— Czemu mnie rozbierasz, skoro mamy wychodzić? — droczył się Natan.

— Poczekają na nas ten kwadrans — zachichotała Alicja.

Roman po powrocie do pokoju poprosił Irenę, żeby w łazience wysłuchała opowiadania o tym, co się wydarzyło z chłopcem i jego tatą. Brał prysznic i opowiedział ze szczegółami, co czuł, kiedy zobaczył połamanego człowieka, który jakimś cudem uszedł z życiem po upadku z tak dużej wysokości. Najprawdopodobniej drzewa przy zboczu zamortyzowały upadek. Według Romana ten człowiek nie spadał, a raczej zsuwał się po stromym zboczu. Przedstawił wszystko oprócz obaw Fernanda co do tajemniczej rośliny, o której wspominał już wcześniej kelner. Irena autentycznie słuchała go całym ciałem, będąc z niego szczerze dumna. Nie minęło dłużej niż 20 minut, a byli już gotowi, by jako pierwsi pojawić się na zbiórce przed wycieczką. Roman był podekscytowany jak nastolatek, który po okresie zimy w końcu może wyjść na prawdziwe boisko, nałożyć korki i grać w piłkę. Serce podskakiwało mu aż do gardła. Myślał o tych niezliczonych roślinach, zwierzętach, zapachach, które będzie spotykał. W drodze na szczyt będzie mu towarzyszyła również Alicja. Jak tylko o niej pomyślał, robiło mu się ciepło na sercu. Przeszło mu przez myśl, kiedy szli w stronę umówionego punktu, że być może to zakochanie od pierwszego wejrzenia. Wiedział, że ma żonę, jednak tego uczucia nie czuł już od bardzo dawna. Tęsknił za nim, dlatego nie gasił racjonalnym myśleniem tego przyjemnego doznania, które dopiero się rodziło i miało rozwinąć bardzo, bardzo mocno.

CZĘŚĆ DRUGA — WYCIECZKA

Rozdział 13

Lekcje małżeńskie numero duo — Irena


Jak najprościej ująć szczęście w związku? Przede wszystkim musi być oparte na zaufaniu. Sam rozumiesz, prawda? Potrafisz zaufać sobie i jesteś samoświadomy. Potem wystarczy podobnym zaufaniem jak do siebie obdarzyć tę jedną, wyjątkową osobę. A czym jest samoświadomość? To takie zrozumienie własnych odczuć. Rozumienie własnych emocji i bycie trzeźwym w zachowaniach i reakcjach. Kiedy żadne z uczuć nie dominuje wyraźnie w twoich zachowaniach, a przynajmniej jesteś tego świadom i poddajesz się tym uczuciom ze zrozumieniem, to jesteś bliski sukcesu. Weźmy na przykład pożądanie — jeśli budzisz się rano z przypadkowo napotkaną osobą po imprezie to znaczy, że do samoświadomości jest ci dalej niż jesteś w stanie sobie wyobrazić. Długa droga przed tobą, przyjacielu. Jeśli jednak poznasz kogoś, spodoba ci się ten ktoś, polubisz drugą duszę wraz z ciałem i pozwolisz, by twoimi zachowaniami kierowało pożądanie- bo to będzie twoja świadoma decyzja — to znaczy, że jesteś blisko samoświadomości. Bo oprócz tego, że na coś sobie pozwoliłeś, powinieneś potrafić też to ocenić. Czy to dobrze, że spodobała ci się ta osoba? Czy mogłeś pozwolić sobie na takie zachowanie, czy przekroczyłeś granicę, której nie chciałeś wcześniej przekraczać? Czy zdradziłeś siebie, czy rano masz wyrzuty sumienia? Zrobiłeś coś, co zgwałciło twoje sumienie na tyle, żeby rano czuć się z tym strasznie? Czy wolisz o tym zapomnieć? Czy będziesz wracać do tych sytuacji z radosnym uśmiechem? Czy ze wstydem? Jeśli żyjesz ze sobą w zgodzie, prowadzisz samoanalizę to poznasz siebie. A to z kolei otworzy ci drogę do obdarzenia drugiej osoby zaufaniem. Będziesz gotowy na związek z drugą osobą. Z kimś, kto na przykład do końca jeszcze świadomym siebie nie jest. Ktoś kiedyś nazwał drugich ludzi zwierciadłami. Człowiek człowiekowi lustrem. I coś w tym jest, wiesz? Dopiero ktoś inny może powiedzieć nam prawdę o nas samych. Niekoniecznie ustami — czasami jakaś sytuacja, zachowanie, słowo — mogą sprowokować, że zachowamy się inaczej albo przyjdzie nam do głowy coś nowego. Samoświadomość wymaga wtedy chwili medytacji, rozmyślań. Czemu czuję się tak? Dlaczego się tak zachowałem? Przylatując na wyspę, chciałam odciąć się od wpływów zewnętrznych. Pozwolić nam pobyć tylko samym ze sobą. Oczywiście, gdzieś tam dookoła będą ludzie — ale chciałabym zobaczyć Romana wyzwolonego. Chciałabym, żeby poczuł się na tyle swobodnie, by odszukał siebie i zachowywał w zgodzie ze sobą. Niech zaufa sobie. Wtedy i ja mu zaufam.

Rozdział 14

Na wyspie. Dzień pierwszy, 14:00


Wyspa pokazywała o tej porze swoje najpiękniejsze oblicze. Słońce zmieniało powoli natężenie i barwę światła. W południe zazwyczaj jest białe, aż razi w oczy, kiedy spojrzy się choć na chwilę. Jednak im bliżej wieczora, tym bardziej światło nabiera ciepłych kolorów. Można by powiedzieć, że rano i do południa świeci jak biała lampa, jednak później zaczyna świecić najczystsze złoto, barwiąc wszystko na ciemnożółto. Gustavo lubił wtedy na chwilę odpuścić sobie obowiązki, chwilę popatrzeć na wodę i lśniące słońce. Poprosił kuchnię o kawę i zrobił sobie krótką przerwę. Znał precyzyjnie każdy fragment wyspy. Można ją podzielić na kilka głównych obszarów. Wycieczka zawsze wygląda identycznie i oprowadza każdego z turystów, zaczynając od pewnego charakterystycznego punktu. Spotykają się między plażą przy porcie, a plażą w strefie klubowej. Odgrodzona drewnianymi banerami część plaży dla imprezowiczów. To tutaj dorośli mogą dobrze zabawić się przy alkoholu, muzyce i nierzadko czymś mocniejszym. Szef zadecydował kilka lat temu, że odgrodzenie banerami tego miejsca będzie stanowiło lepszą ochronę dla dzieci. Wiadomo, że ktoś, kto przyjechał na wyspę z dzieciakami, nie ma co liczyć na grubsze imprezy, jakie odbywały się właśnie za tym lichym płotkiem. Oczywiście w restauracji jest możliwość zamówić sobie drinka i czasami Raul coś zagra na fortepianie, gitarze albo puści jakieś taneczne piosenki. Jednak prawdziwe, imprezy odbywają się w strefie klubowej. Stojąc więc przodem do hotelu, idą w prawą stronę. Mijając po lewej stronie korty do tenisa i boisko do piłki nożnej, a po prawej kończącą się plażę, docierają do bram strefy klubowej. Jednak wycieczkowicze idą zewnętrzną częścią tej strefy, nasłuchując jak dobrze tam ludzie się bawią. Bas czuć w klatce piersiowej, a krzyki i śmiechy zachęcają, aby tam wstąpić. Następnie wkraczają do lasu. Po lewej stronie wycięto kilka drzew, by móc spojrzeć na szczyt, ale do samej ściany jest jeszcze jakieś kilkaset metrów. Następnie spacerują lasem, mijając chaty tubylców. Maszerują jakieś półtora kilometra, obchodząc prawie całą północną stronę wyspy. Oczywiście wąska droga nie pokaże wszystkich uroków zakątka. Chociażby chodząc blisko ścian góry, można odkryć wejście do tuneli wydrążonych dawno temu. Sam się dziwię, dlaczego nie funkcjonuje to jako atrakcja dla turystów. Potem wchodzą na górę od północnej strony, aż w połowie wysokości góry kończy się las. Odkrywa się wtedy (zawsze budzi to podziw wśród zwiedzających), że droga powrotna jest po stronie zachodniej. Wejście na górę jest więc bardzo szerokie. Mimo to, zawsze wycieczka zaczyna się od wschodniej strony i po wejściu na szczyt, wraca się stroną zachodnią, zahaczając o lotnisko. Od lotniska aż do samego portu po drodze poustawiane są w odpowiednich odstępach budki z alkoholem. Wszystko na tej wyspie jest wspaniałe. Ekipa też jest świetna. Aż nie chce się myśleć o tym, żeby ten raj opuszczać, myślał Gustavo, kończąc espresso podane przez jednego z kolegów z kuchni. Jak więc się stało, że ja już mam dosyć? Teraz stał na zachodniej stronie tarasu widokowego, który w okresie największego szczytu w roku był zastawiony krzesłami i stołami jadalnymi. Chroniąca przed spiekotą słońca plandeka zawieszona nad tarasem jest automatycznie zwijana o godzinie czternastej. Kelner wiedział, że dziś widzi się z szefem. Moment oceny i rozmów o podwyżkach. Chwila medytacji pomoże mu zachować zdecydowanie w czasie wykonywania zadań specjalnych. Należy w tym momencie powiedzieć, że jako nastolatek Gustavo zaznajomiony był z tym, że komputery były do siebie podłączone jedynie kablami. Nie miał pojęcia o tym, jak bardzo internet się rozwinął. W sumie nie wiedział o niczym więcej. Nie interesowała go ani polityka ani świat nauki, ani żadna z dziedzin typowych dla europejskich hobbystów. Liczyło się dla niego jedynie uznanie przełożonego. Umowa z Szefem, bo tak wszyscy się do niego zwracali, była taka: ja cię utrzymuję, przechowuję twoje wynagrodzenie, a ty pracujesz dla mnie. I tak było przez pierwsze dziesięć lat, że nawet nie interesował się tym, ile zarobił. Był pochłonięty funkcjonowaniem w małym świecie wyspy, w której było mnóstwo roboty i mało czasu do myślenia o czymś innym. Szef tak skrzętnie planował mu zajęcia, by ten ani nie poczuł się wykorzystywany, ani nie pomyślał o tym, żeby polecieć gdzieś indziej. Spojrzał na telefon i zobaczył powiadomienie o wiadomości tekstowej. „Jakiś człowiek chciał się zabić. Skoczył z siatki podczas wycieczki, ale przeżył. Jest w punkcie medycznym. Dopilnuj tego. B.” (skrót B. — to Boss, Szef). Trzymał w ręku klasyczny telefon do dzwonienia, wysyłania i odbierania wiadomości, z podświetlaną klawiaturą i kolorowym wyświetlaczem. Do tego miał w nim nawet aparat i latarkę. Był dla niego najlepszym telefonem, jaki miał w swoim życiu. Tylko bateria mogłaby trzymać trochę dłużej. Narzekał na to, że raz na tydzień musi go ładować. Miał ich jeszcze pięć egzemplarzy. Wymieniał na „nowy” co jakieś dwa lata. Zgodnie z wiadomością będzie musiał odłożyć kafelkowanie łazienki na piętrze siódmym, ponieważ kroi się dziś akcja. Poszedł do kuchni. Tam pozdrowieniem przywitał go Albert. Gruby biały szef kuchni pałał do Gustavo ogromną sympatią. Czuł się w głębi serca jego drugim ojcem.

— Jak się sprawy mają, przyjacielu! — krzyknął na powitanie.

— Wszystko w najlepszym porządku Al — odrzekł Gustavo.

— Widzę, że coś cię gnębi, chcesz pogadać? — zaintrygowany Albert odłożył nóż i poszedł umyć ręce.

— Nie mam czasu, jakiś koleś spadł z klifu — zgasił temat szybko — A jeszcze na noc szykuje mi się robota. Albert odpowiedział jedynie grymasem i głośno cmoknął — kolejny dzień w raju, co poradzisz. Ale nie łam się Al, odbijemy sobie jak już ogarnę się z tym bałaganem. Muszę skończyć remont, potem jeszcze dwie fuszki w elektryce i potem będziemy mogli jakąś flaszkę razem zrobić — urwał Gustav i kiedy już miał przechodzić przez kuchnię do holu głównego, dodał — Dziś widzę się z szefem.

— O proszę, na ochrzan idziesz, czy po pochwałę? — zapytał, opierając ręce na zwisającym imponująco wielkim brzuchu.

— Nie wiem — napotkał wzrok niezadowolonego z jego zachowania i od razu wyprzedził pytanie Ala — Na pewno zapytam o moją dolę za moją pracę. Nie wyjdę, jak nie dostanę żadnej konkretnej kwoty.

— Pamiętasz jaki mamy rok? Przypominasz sobie coś o inflacji? Tyle razy ci to tłumaczyłem. Zapamiętaj tym razem kwotę i pomogę ci ustalić, czy jest to warte twojej długoletniej pracy. Nie podniecaj się znowu urlopami na pół roku albo innymi bzdurami, bo utkniesz tu do końca życia. Chyba nie chcesz tutaj skończyć, prawda?

— Ty wiesz, Al, czasami mam wrażenie, że jestem tutaj dopiero parę lat. Tak jakbym wszedł w jakąś pętlę czasu. Zapominam niekiedy, że jest jakiś inny świat oprócz tej wyspy.

— Wiem jak to jest, sam już się tutaj trochę zasiedziałem. Nie mówię ci wróć do rodziny. Ale mówię ci wyjeżdżaj stąd jak najszybciej. Dobrze ci radzę, ktoś się zawsze znajdzie na twoje miejsce. Kiedy słowa Ala jeszcze brzmiały w jego głowie, wpadł na Christinę. Minę miała bardzo dziwną. Przysiągłby wtedy, na pierwszy rzut oka, że ma dla niego złe wiadomości.

Rozdział 15

Na wyspie. Dzień pierwszy, 16:30


Marcin po powrocie do pokoju wraz z Agatą pomyślał, że miło będzie się przespacerować pierwszego dnia po całej wyspie. Zaintrygowany rośliną myślał jak wygląda, smakuje i co przeżyje podczas tripa po takim mocnym psychodeliku. Przy okazji pozna lokalną kulturę i może cyknie jakieś fajne zdjęcie. Fotografia zawsze była dla niego ważna w życiu. Przypomniał sobie, jak robił zdjęcie Agacie po raz pierwszy. Jako koleżance. Nie myślał wtedy w ogóle, że ta dziewczyna, z którą dopiero co się poznał, będzie matką jego dzieci. Nie sądził również, że monogamia jest dla niego. W trakcie studiów Agata była na drugim roku, a on na trzecim. Uczestniczyli w projekcie ochrony środowiska, aby, jak się okazało, zaimponować profesorowi i zaliczyć łatwiej jeden z przedmiotów. Kiedy robił jej zdjęcie, poczuł to co niewiele modelek w nim potrafiło wywołać. Zwykle potrafił ocenić dziewczynę, jaka jest po kilku minutach rozmowy, a z nią było inaczej. Kiedy patrzył na nią przez soczewkę aparatu — coś się zmieniało. Jakby prezentowała się inna osoba przed aparatem. Jakby tym, jak pozuje do zdjęcia, chciała wyrazić siebie i to jaka jest w środku. Zaintrygowany dziewczyną umówił się z nią na piwo. Zagrali w bilard, rozmawiali i czar prysnął — uznał ją za zwyczajną koleżankę. Przez dalsze lata utrzymywali kontakt sporadycznie. Mieli wspólnych znajomych i co jakiś czas widywali się. Przełom nastąpił jednego wieczora, kiedy wracali z jednej z domówek o piątej rano. Miał ją odprowadzić do domu, bo trochę przesadziła z alkoholem. Wtedy, podczas tej pijackiej rozmowy, poznał ją z zupełnie innej strony. Dopiero co rozstała się z chłopakiem i miała bardzo dużo przemyśleń co do związków. Zaczęła cały swój wywód od stwierdzenia: „już wiem na czym polega cała ta damsko-męska gra nazywana związkiem! Eureka!”, po czym śmiała się jak opętana. Zamiast odpuścić złamanemu sercu, pozwolić jej samej poradzić sobie z tym bólem — wyszedł naprzeciw i dopytywał, czego takiego się nauczyła. Jej chłopak ją zdradził. Uznała, że wolny związek, oparty na zaufaniu jest jak to określiła: „do dupy”. W końcu dowiedziała się, na czym to wszystko polega, prawda? Wysłuchał jej argumentów, które pomimo chwiejnego kroku i bełkotliwego tonu, wydawały się mieć sens. Uznał, że to nauczone formułki, które na trzeźwo już opanowała. Przedstawił jej swój punkt widzenia. Ona z uśmiechem przypatrywała się mu, rojąc sobie w głowie, że skoro oboje mają poukładane w głowach, mogą być razem. Nie mieli nic poukładanego ani w głowach, ani w życiu. Pomimo tego od tamtej pory byli już razem. Potem zabiegał o nią tak namolnie, że zgodziła się nawet na ślub. Choć przestawała już wierzyć w miłość, uznała, że w dniu ślubu kochała go najmocniej. Po ślubie jeszcze kilkanaście miesięcy żyli w idylli. Nie kłócili się. Godzili się na autonomiczne dwie osobowości w związku. Potem zaczęło iskrzyć. To te złe iskrzenie. Nieprzyjemny zgrzyt z iskrami. Coś przeszkadzało w charakterze Marcina. Ona okazała się być bardziej tępa niż przypuszczał. W natłoku pracy i obowiązków pojawiły się dzieci. To nie tak, że planowali, ale żyli w układzie, jak się pojawią, to na pewno na tym skorzystają. Chociaż zależało mu na tej wycieczce, miał ochotę, żeby zalogować się do gry. W sumie, pomyślał, mam jeszcze aż dwie godziny do wyjścia. World of Warcraft to była jego słabość. Przeczytał wszystkie możliwe książki z serii. Absolutny fan: figurek, historii, wszystkiego, co miało z tym cokolwiek wspólnego. Oczywiście interesował się też innymi światami fantasy, jak na przykład Tolkienowskim Śródziemiem — wszystkie dzieła miał przeczytane i mógł godzinami opowiadać o tym, jak Silmarillion wpłynęło na jego postrzeganie całej obszernej historii tego świata. Darzył szacunkiem „Władcę” właśnie z powodu tego rozmachu — wszystko tam było ogromne, potężne, niemal wieczne. Miał nawet okres w swoim życiu, że zabrał się za pisanie opowiadania z serii World of Warcraft. Uznał, że jako znawca mógłby wymyślić nie tylko niebanalną historię z tego universum, ale przybliżyć temat osobom mniej zaangażowanym w cały świat. Jego gildię tworzyła paczka znajomych z różnych miast. Najbliższy mu był Michał, z którym potrafił umówić się nawet poza grą. Agata nawet go poznała. Odnaleźli wspólny język, dzielili się wspólną pasją. Po kilku latach uznał, że to jego najlepszy przyjaciel. Najbardziej jednak lubił w tej grze RAID’y — takie umówione pojawienie się bardzo trudnego bossa do pokonania. Wypadały czasami z niego takie itemy, że mógłby nieźle zarobić, gdyby chciał je sprzedać na allegro. Ile razy mówił, że mają umówiony RAID z gildią, to zawsze w trakcie czasami trzygodzinnego tłuczenia musiała wparować Agata z żalami. Dobrze jeszcze jak uprzedził krzyki Agaty i wyciszył teamspeak’a. Bo, jak po kłótni wracał, wszyscy bez wyjątków, nawet Michał, szydzili z niego po całości. Oprócz gry coś go też ciągnęło do specyfiku, dzięki któremu na co dzień radził sobie ze stresem i wyzwaniami. Wspomagacz pozwalał przetrwać jakoś te wszystkie ciężkie chwile. To, że czuł się jak gówno powodowało, że wracał do niego i czuł się znowu świetnie. Wracały umiejętności, jak u jakiegoś herosa. Agatę znużyło obserwowanie widoków z balkonu i wróciła do pokoju. Mocno zafrapowany czymś Marcin, siedział na łóżku z łokciami opartymi na kolanach.

— Mogę podzielić się swoim spostrzeżeniem? — zagadnęła Agata miłym tonem głosu.

— Jasne — wyrwał się z zamyślenia Marcin i zaprosił żonę, żeby usiadła koło niego — na co tym razem wpadłaś? — uśmiechnął się i oczekiwał, czy wytrąci to z równowagi Agatę. Zlekceważyła jednak to ostatnie zdanie.

— Wiesz, tak sobie myślę — w tym momencie Marcin zrozumiał, w co się wpakował. Nie raz już Agata w wyniku rozmyślań dochodziła do jakichś niestworzonych do tej pory teorii. Ciekawe, co tym razem wykminiła — Przypomnij sobie obraz tych ludzi, z którymi byliśmy na obiedzie. Wyobraź sobie twarz kelnera, jak mu tam było, Gustavo? Właśnie. No i pomyśl sobie teraz, co oni mają w środku. Każdy nakłada maskę, nie uważasz? Takie zachowania typowo polite, grzeczne, ułożone, zgodne z konwenansami. Jednak wystarczyła jedna iskra tematu kontrowersyjnego i już powoli te maski opadały. Zapytanie kogoś o opinię albo pozwolenie, by ją wyraził, to również przyzwolenie, by zdjął maskę codziennego szaraczka. Odkrywa wtedy to, jakim jest naprawdę, nie? Natknęłam się ostatnio na blog, w którym autor przytacza w kontekście nakładania masek dwa cytaty: „w tłumie najłatwiej się upodlić” oraz „Nałożyć maskę i się bawić w tym karnawale”. Pomyśl tylko, jak dużo w tych krótkich dwóch zdaniach głębi, co nie? Każdy jest pozorantem. Każdy upodabnia się do jakiejś nierealistycznej wersji siebie, wykreowanej w większości przez środki masowego przekazu. — o, to jest ta chwila, pomyślał Marcin w tym momencie. Agata zawsze dociera do momentu w swoim budowaniu intrygi, gdzie odkrywana jest jakaś międzynarodowa propaganda, światowy spisek, w którym jesteśmy pionkami, gojami, których się kształtuje i kreuje, jak jesteś z masą, to znaczy, że ciebie też oszukali — I wiem jak to brzmi, kolejna teoria spiskowa — otóż to, dokładnie, pomyślał Marcin — ale pomyśl czysto pragmatycznie.

— A co to znaczy, myślenie pragmatyczne? — zapytał drwiąco.

— Chodzi o to, żebyś odłożył konwenanse, swoje rozumienie i oparł się jedynie na logice, podstawowych założeniach, po których mógłbyś ocenić, czy jest to prawdopodobne. Więc myśląc pragmatycznie, a inaczej mówiąc, logicznie rzecz ujmując, jest prawdopodobne, że kiedy oglądasz, przypatrujesz się i potem naśladujesz, idąc tokiem myślenia tego blogera, jakiegoś dajmy na to Lewandowskiego albo Chodakowską, to w rozmowach, o czym będziesz mówił?

— Pewnie o racjonalnym żywieniu, pięć posiłków dziennie, bakłażan, hummus i te sprawy? — Dokładnie, bo oni tak mówią w mediach. A jeśli każde ich wyjście na ściankę jest reżyserowane przez PR (public relations), to masz odpowiedź, kto kreuje ludzi. Tylko mnie nie zastanawia już sama ta teoria spiskowa, naprawdę mam w dupie to, że komuś zależy by jedenaście milionów ludzi na świecie, którzy ubóstwiają Lewego powtarzają po nim hasełka: vistula, hummus, racjonalne żywienie, sukces jest w zasięgu twojej ręki, grab it if you realy want it!, tylko chodzi mi o to, dlaczego ludzie zapomnieli jak być sobą? Dlaczego nikt nie chce być sobą w towarzystwie? Rozumiesz, o co mi chodzi?

— Wydaje mi się, że cię rozumiem, skarbie. Tylko widzisz, jeśli ja lubię Wow’a, to nie każę innym tego słuchać. Chyba że mnie ktoś zapyta, co robię w wolnej chwili, to mu odpowiem, ciupię w Wow’a albo czytam książki z tego universum. Tak, zachwyciła mnie ekranizacja gry, która na Rotten Tomatoes dostała trzydzieści kilka punktów. Tylko kogo to interesuje? Nie nakładam maski niegrającego w Wow’a tylko dlatego, że o tym nie mówię, rozumiesz? Zrobiła dziubka z ust i zamyśliła się. Położyła się na łóżku i zrobiła kolejny, inny tym razem grymas na twarzy.

— Rozgryzłeś mnie, muszę to przeanalizować. Niech cię szlag, Marcin! Zawsze wszystko psujesz — powiedziała z uśmiechem. Wiedział, że w tej chwili, w tej sytuacji, to żart. Mimo to nie chciał już nigdy usłyszeć tych dwóch słów w zestawieniu, że coś zepsuł: „zawsze” i „wszystko”. Strasznie to irytujące było.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 19.11
drukowana A5
za 67.11